Zawsze była jedyna. Jedyna córka. Jedyna w swoim rodzaju. Jedyna jasnooka. Jedyna malująca paskudne księżniczki i towarzyszących im królewiczów - równie nieładnych i równie krzywych. Jedyna w towarzystwie masy kuzynów, wielkich, brudnych, tracących zęby znacznie szybciej niż ona. Wydawać by się mogło, że utrata dziewczęcości jest nieunkniona, ale ona jednak uparcie nosiła falbaniaste różowe sukienki, nieustannie bujając w obłokach, bedąc ślepą na otaczający ją świat.
Ucieczka w świat marzeń była jedynym wyjściem, jedynym rozsądnym i jedynym możliwym. Zakopując się pod ciepłą kołdrą, mamrotała coś w zrozumiałym tylko dla siebie języku, kreując zupełnie nowe uniwersum. Wyobrażała sobie samą siebie w przeróżnych, często nienaturalnych rolach. Marzyła o tym, aby coś znaczyć, aby czymś się wyróżnić. Nawet nie przypuszczała, że w zupełnie innym, pełnym niespodzianek świecie postawi pierwsze kroki zaledwie kilka lat później.
W jej przypadku sprzeczność goni sprzeczność. Nieśmiała i cicha, zaskakująco odważna, uparta i zawzięta, nieraz pyskata, ostrożnie, ale z zapałem broniąca swoich ideałów. Niewstydząca się swojego pochodzenia, pisząca listy do rodziców przynajmniej raz w tygodniu. Potrafiąca oczarować uśmiechem, ale równie szybko umiejąca zrazić do siebie człowieka po wypowiedzeniu jednego, nieodpowiedniego słowa. Ceniąca chwile samotności, innego dnia pędząca do przyjaciółki tylko po to, żeby się przytulić i zrelacjonować przygodę, która spotkała ją na czwartym piętrze. Pod pretekstem pilnowania porządku, często włóczy się po szkolnych korytarzach i nad jeziorem, nucąc pod nosem zasłyszana w wakacje mugolskie piosenki.
Uczennica wyjątkowo ambitna. Do piątego roku całkiem dobra ścigająca - jednak po wyborze na prefetkta, zmuszona była opuścić drużynę, bo po dwóch miesiącach wylądowała w skrzydle szpitalnym z powodu wyczerpania. Popełnia masę błędów, które usilnie stara się na własną rekę tuszować i naprawiać. I doskonale wie, że jutro na zawsze pozostanie zagadką. Ma także świadomość tego, że nie jest już jedyna. Że w pozornie niewidzialnym i nieznanym świecie jest wiele osób takich, jak ona. Niepowtarzalnych.
SZLAMA ♦ 10.06.2005, GLASGOW ♦ PATRONUS: NIEWYKSZTAŁCONY ♦ BOGIN: OGROMNA MODLISZKA ♦ ZWIERZĘ: SŁOWA PŁOMYKÓWKA, AQUA ♦ RÓŻDŻKA: 10 I 3/4 CALA, HIKORA, SPROSZKOWANY RÓG JEDNOROŻCA ♦ KLUB ZAKLĘĆ ♦ SZACHY
cześc i czołem! W karty nie umiem, ale Callie chętnie komuś postawi tarota. Zapraszamy do wątków! P.S. imię i nazwisko na samej górze zalinkowane. ;)
[Dobrze, że nie uległa presji otoczenia i kuzynów, pozostając dalej dziewczęca i subtelna :) Ucieczka do sfery marzeń zawsze przynosi jakieś ukojenie, a zamieszczona w karcie fotografia idealnie pasuje mi do takiej ciepłej i delikatnej marzycielki. Wszelkie sprzeczności sprawiają, że jedynie jeszcze bardziej ma się ochotę ja bliżej poznać, więc w razie chęci zapraszam do siebie. Życzę dużo czasu na pisanie, weny i dobrej zabawy :)]
OdpowiedzUsuńElias Collins
[ Dobry wieczór, wpadłam na szybciutko powitać Ciebie i Twoją śliczną panią <3 Jestem oczarowana piękną kartą, podobnie jak przewrotną osobowością Callie! Wydaje się taka dziewczęca i naturalna… :) Uwielbiam takie panie <3 W sumie szkoda, że Callie zrezygnowała z quidditcha na rzecz odznaki… Ale z drugiej strony, Hogwart potrzebuje tak pozytywnych prefektów! ;) Mam nadzieję, że Ty i Callie zostaniecie z nami na dłużej, życzę Wam udanej zabawy i mnóstwa weny! ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[O, super, bardzo mi się ta opcja podoba :) Może zaczniemy od momentu w którym już się polubili i Callie podejdzie do niego jak będzie stał w grupce z kolegami, a on wypali do niej z tekstem a la "My się w ogóle znamy?" i nieco ją przy tym publicznie upokorzy, za co oczywiście będzie później błagał o przebaczenie na kolanach? Jeśli inną opcja przychodzi Ci do głowy to też jestem jak najbardziej otwarta na wszelkie pomysły :)]
OdpowiedzUsuńElias Collins
[ Ojej, nie miałam pojęcia, że jestem taka sławna ;) Szczególnie, że już od dłuższego czasu bardziej bywam niż jestem w blogosferze! Ale co poradzić, starość nie radość, w końcu dorosłość dopadnie każdego ;) Czasu mam jak na lekarstwo, nie ukrywam, niemniej jednak wątku nie odmówię… szczególnie, jeśli masz już jakiś konkrety pomysł z powiązaniem dla naszych pań :) Niestety w związku z późną porą przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz – dziewczyny musiały się znać z boiska, bo przecież jeszcze całkiem niedawno zacięcie ze sobą rywalizowały… ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[ Haha, pamiętam! Przejęta postać :) To były moje pierwsze kroki w blogosferze, choć właśnie wtedy równolegle i samodzielnie zaczynałam tworzyć na innym Hogwarcie – jak widać koło się zamknęło! Z tego uniwersyteckiego wydania niewiele już niestety pamiętam, ale na pewno byłam na tym miastowym Amsterdamie, już z własną kreacją ;) Trochę mi nawet brakuje tego klimatu… Bosh, ale to już tyle lat jak wsiąkłam w te blogi, a w sumie pojawiłam się na nich całkiem przypadkiem i z zupełnie innym planem :D
OdpowiedzUsuńOd razu przejdę do rzeczy – pomysł z tłuczkiem jak najbardziej mi się podoba, aczkolwiek już miałam jeden podobny wątek i chyba nawet umówiłam się na drugi tego typu, choć z nieco innym zakończeniem… Dlatego postaram się zaproponować coś innego :) Jestem na tak, jeśli chodzi o relację naszych pań – moja Mer jest bardzo ambitną osóbką i w sumie zawsze stara się być najlepsza we wszystkim. Na pewno odnalazłaby się w boiskowej rywalizacji z Twoją Callie. Poza meczami zapewne ją ignorowała, jeśli z jakichś względów uważała ją za irytującą (co nie znaczy, że tak było… ale jeśli Mer się na coś uprze, to nie ma zmiłuj!).
I teraz tak sobie myślę… zostawiłabym wspólne kłopoty, ale zamiast tłuczka wykorzystałabym do tego jakiegoś Ślizgona ;) Moja wizja przedstawia się w następujący sposób: był mecz quiddicha, może Krukonów ze Ślizgonami… Krukoni wygrali i zorganizowali imprezę w swoim Pokoju wspólnym (do którego każdy może się dostać w bardzo prosty sposób, wcale nie potrzebując specjalnego zaproszenia!). Na imprezę zlecieli się przedstawiciele wszystkich trzech domów (z wyjątkiem jednego, wiadomo którego). Było fajnie, miło, zrobiło się późno, może część towarzystwa trochę za bardzo się rozluźniła… no a w międzyczasie u Krukonów pojawili się Ślizgoni, którzy niezadowoleni po przegranym meczu ewidentnie szukali zaczepki. I w tym miejscu zetknęłabym ze sobą moją Mer, Twoją Callie i jakieś kłopoty pod postacią wrednego Ślizgona. Może przyczepił się do Callie, a może wdał się w nieprzyjemną rozmowę z Mer… w każdym razie, dziewczyny połączyły siły (tak instynktownie) i wspólnie go znokautowały – tylko musiałyby jeszcze jakoś posprzątać, żeby uniknąć niepotrzebnych pytań i kłopotów ;) Co Ty na to? Na razie to taki wstępny zarys, jeśli chciałabyś coś dodać lub zmienić to pisz śmiało :) ]
Emerson Bones
[ Ten tarot brzmi co najmniej intrygująco, aż mnie kusi by zobaczyć, co by karty ukazały przed Callie :) Przecudna ta Twoja panienka, bo zarówno sposób przedstawienia, jak i cała kreacja, pełna świetnie ze sobą współgrają, tworzą bardzo nietuzinkową postać, zdecydowanie zapadającą w pamięć. Cieszę się, że mam tyle punktów zaczepienia pomiędzy naszymi postaciami i dzięki temu może uda nam się coś wspólnie wykombinować w małej burzy mózgów, bo mam przeogromną ochotę na wątek :) Oczywiście życzę też świetnej zabawy i wielu okazji do pisania :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Aż musiałam policzyć jak to dokładnie wyglądało, ale wychodzi na to, że grali razem w drużynie, gdy Alex był w piątej klasie, to Callie wówczas była w trzeciej… Bo potem on miał rok przerwy (jego szósta klasa), więc ona grała bez niego w drużynie (była wówczas w czwartej klasie), potem on wrócił na szóstą klasę i zmienił pozycję na obrońcę i wtedy też zaliczyli kawałek wspólnego grania, dopóki ona nie zrezygnowała po paru tygodniach… Ufff, tak by to wychodziło. Wybacz jeżeli opisuję to, co z Twojej perspektywy wydaje się oczywiste, ale mi takie rozpisanie pomaga ustalić jak przebiegała chronologia zdarzeń :)
OdpowiedzUsuńOch, ależ był zbulwersowany jej postawą! Jak tak można, własnemu domowi odejmować punkty?! Alex wychodzi z założenia, że woli dostać szlaban, który dotyka tylko jego, niż żeby z jego powodu dom tracił punkty. Więc byłby ostro wkurzony na Callie, że wykorzystuje daną jej władzę w tak haniebny sposób i na pewno bezpardonowo by jej to wytykał, o!
Jeżeli zacząć od relacji sprzed jego ugryzienia i iść w pozytywną relację, to Alex pewnie traktowałby Callie trochę jak taką młodszą siostrę. Bądź co bądź, dzieli ich 2,5 roku, co było przepaścią jeszcze jakiś czas temu. Przez to, że taki staruszek z niego, to potem mam problem z kreowaniem relacji z młodszymi postaciami, tak żeby były wiarygodne. Domyślam się, że musiałoby ją to irytować, gdy traktował ją jako dzieciaka :) Nie do końca mam pomysł jak by się to zaczęło, ale można po prostu uznać, że właśnie taka fajna relacja jeszcze z czasów wspólnej gry. Może tylko niekoniecznie to on by ją namówił, ale polubili się w trakcie treningów.
Pierwszy zamysł, który mi się pojawił, to może właśnie jakaś sprzeczka związana z nielegalnymi wędrówkami Alexa. Callie podejrzewałaby go o to, i zamierzała nieco pogrozić paluszkiem… I dalej nie wiem, czy on w sumie prychnął, że powodzenia, a ona wkurzona za nim, suszyć głowę i wlepić szlaban, przez co oboje wpakowali się w jakieś tarapaty? ]
Urqugart
[ Wszystko mi pasuje, ładnie nam się to wszystko poukładało. I nie, absolutnie nie miałam zamiaru wyrywać się z rozpoczynaniem, skoro się zaoferowałaś :) Będę grzecznie czekała i wypatrywała rozpoczęcia. ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Nadrabiam swoje zaległości, przyszłam się przywitać z Callie. Callie naprawdę stawia tarota i gra w szachy? Nie mam pojęcia o tarocie, a szachy tłumaczono mi dawno temu, ale jeśli nie masz oporów przed dorosłą postacią, chodź do Niry, bo uparty autor chyba chce zmusić swoją postać do zainteresowania szachami. A jeśli nawet nie nimi, to myślę, że znajdziemy inny pomysł]
OdpowiedzUsuńNira Sorel
[Witam się z małym opóźnieniem! Chciałam napisać, że to zdjęcie, skrywające się w pełnych danych tej kobietki, jest prześliczne :) Sprzeczność w wydaniu Callie brzmi bardzo ciekawie, a przy tym naprawdę naturalnie i niewymuszenie. Interesująca z niej Krukonka, no a tak poza tym, kto by się nie skusił na tarota w świecie pełnym magii! Coś czuję, że karty Rosiera mogłyby być tak sprzeczne, jak charakter Callie :) Baw się dobrze na blogu, a gdybyś miała ochotę, to zapraszam do siebie. Chciałam na sam koniec dodać, że dzięki Tobie, Callan objął dodatkową funkcję opiekuna klubu, a choć wcześniej nie planowałam zrzucać mu na barki takiego obowiązku, to tutaj ciężko było się oprzeć :)]
OdpowiedzUsuńCallan R. Rosier
[Gambit królowej xD Koleżanka mnie namówiła, bo sama po opisie myślałam, że to nie dla mnie. I… łyknęłam prawie na raz, odcinek po odcinku. Wybacz, długo nie pisywałam w klimacie HP i mogę przez to mniej czuć tamtejszy klimat i magię – zapomniałam, że oni przecież też mieli szachy, tak pięknie zresztą pokazane w t1… o matko, wstyd, wstyd xDD Jest plus: może i ja sobie coś z tych nieszczęsnych szachów przypomnę.
OdpowiedzUsuńDo lisów, lisiczek i innych czworonożnych istotek mam ogromny sentyment. A skoro o tym mowa... tak, nick masz piękny. Do kruków też wyrobił mi się sentyment, dlatego moja czarownica dorobiła się jednego.
Mi pasuje. Dobrze mieć, oprócz ustalonych powiązań, wątki, gdzie akcja toczy się sama, tak jak wyjdzie postaciami. Życzysz sobie zaczynać czy przejąć pałeczkę? Mam troszkę na głowie przez najbliższe dni, ale myślę, że skrobiąc powolutku ogarnę temat jbc.]
Nira Sorel
[ O tak, sentyment z pewnością pozostał, szczególnie do Amsterdamu :) W przeciągu tych 13 lat odwiedziłam mnóstwo różnych blogów, większości z nich nawet już nie pamiętam… ale Amsterdam znajduje się w mojej ukochanej topce! Świetnie się na nim pisało i poznałam tam mnóstwo wspaniałych ludzi :) Uniwersytet oddawałaś w ręce autorki Angel (Gosi), prawda? :) Później zrobiło się z tego miasto, VA, ale z tego co kojarzę to pod obydwoma odsłonami blog funkcjonował około 8 lat, kawał czasu! Ech, miło powspominać <3
OdpowiedzUsuńNo dobrze, bo znów odpłynęłam ;) Supcio, że pomysł przypadł Ci do gustu! Co prawda Emerson (jak najbardziej możesz mówić Ems - w mojej głowie funkcjonuje jako Mer, bo ze wszystkich możliwych zdrobnień, to wydaje jej się najdojrzalsze) przywykła do obrywania tłuczkiem, taki to już los zawodowych graczy, jednak tym razem trochę jej odpuszczę ;) Zgadzam się, że Emerson i Callie mogą przez przypadek zostać wplątane w odprowadzanie jakiegoś wspólnego, nieszczęsnego kolegi (lub koleżanki, bo to przecież babska solidarność!) do jego Pokoju wspólnego. A w drodze powrotnej natknął się na jakiegoś przygłupa w z Domu Węża. Później pewnie zrobi się ciekawie... :D Myślę, że to co najważniejsze już mniej więcej nakreśliłyśmy, pytanie czy masz werwę do napisania rozpoczęcia? :D Bo ja też mogę, nie chcę się Tobą wyręczać… ale nie ukrywam, że tak bardzo tego nie lubię xD I przepraszam za opóźnienia w odpisach, niestety najwięcej czasu mam głównie w weekendy :) ]
Emerson Bones
[Hej ho i takich Krukonów chcemy tutaj więcej :D Panienka na zdjęciu jest mega urocza oraz wydaje się, tak bardzo delikatna, jednak jak wskazuje na to treść karty, to tylko pozory. Mam nadzieję, że bez problemu odnajdziesz wśród nas wiele ciekawych wątków, a w razie chęci zapraszam do siebie :)]
OdpowiedzUsuńNicholas/Victor
[Dziękuje pięknie za rozpoczęcie, jest idealne <3]
OdpowiedzUsuńJego relacja z Callie od początku była bardzo burzliwa i pełna nieprzewidzianych zwrotów akcji. Pochodzili z dwóch kompletnie różnych światów, a mimo to, potrafili świetnie się ze sobą dogadywać, nawet jeśli wcześniej na każdym kroku skakali sobie do gardeł. Rodzina od dziecka wpajała mu ideologię czystej krwi i nigdy nie przypuszczał, że aż tak zbliży się do kogoś, kto w żaden sposób nie pasował do jego pozostałych znajomych czy przyjaciół. Nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się, że polubił tą uroczą Krukonkę, zwłaszcza, że to zagrażało jego reputacji i uznaniu, jakim cieszył się wśród pozostałych członków Slytherinu. Spotkania w Pokoju Życzeń czy Zakazanym Lesie dawały im sporo prywatności, dzięki czemu mógł spędzać czas z Callie, nie martwiąc się przy okazji o to, że ściągnie tym samym na siebie gniew swojego ojca, czy prześmiewcze spojrzenia kolegów. Tego dnia na zewnątrz panowała przyjemna, zimowa aura, za która on właściwie i tak nigdy nie przepadał. Nie lubił białego puchu i nie rozumiał kompletnie ludzi, którzy czerpali frajdę z lepienia bałwanów czy obrzucania się nawzajem kulkami śniegu. Stał wśród grupki znajomych i z pogardą obserwował pozostałych uczniów, którzy w większości zachowywali się tak, jakby nigdy nie widzieli prawdziwej zimy na oczy. Otulił się bardziej płaszczem i co jakiś czas przestępował z nogi na nogę, starając się ogrzać swoje i tak wiecznie blade i zmarznięte ciało. Nawet nie wiedział, kiedy Callie do niego podeszła i gwałtownie odsunął się, czując na sobie czyjś niespodziewany dotyk.
- Słucham? – wbił w nią zszokowane spojrzenie, a grupka znajomych, która go otaczała niecierpliwie oczekiwała na jego reakcję – Chyba mnie z kimś pomyliłaś – prychnął, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Nie rozumiał dlaczego nie dotrzymała ich umowy, od początku spotykali się w miejscach niedostępnych dla innych, a dziś na dziedzińcu aż roiło się od uczniów z różnych roczników. Czuł, jak krew coraz szybciej pulsuje w żyłach, był wściekły nie tylko na nią i na to, że zerwała ich pakt, ale i na siebie, bo w żaden sposób nie mógł dać po sobie znać, że od jakiegoś czasu wręcz zaprzyjaźnił się z Callie.
- Ja wiem, że cieszę się tutaj dużym powodzeniem wśród kobiet, ale nie ta liga dziewczynko. Mam nadzieję, że nie skalałaś mnie w żaden sposób swoją szlamowską krwią – warknął, strzepując niewidzialne pyłki z rękawa płaszcza w miejscu, w którym go przed chwilą dotknęła. Wiedział, że jego słowa mogą ją zranić, zwłaszcza, że grupka jego znajomych buchnęła właśnie głośnym i niepohamowanym śmiechem, ale nie miał innego wyjścia, nie mógł zaryzykować reputacji nad którą pracował od początku pobytu w tym miejscu na rzecz znajomości, która nie miała prawa się rozwinąć.
dupek Elias
[Chęci mamy zawsze, pytanie co chciałybyście nam z Callie zaoferować. Może i Aleister wydaje się bardzo ciekawym chłopakiem, ale za chwilę okaże się czy się z tego nie wycofacie. Przeczytałam sobie na spokojnie kartę i przyszła mi na myśl taka relacja, w której pani prefekt po prostu nie przepada za młodym Sheehanem (albo tylko udaje). Myślę, że Alek, by ją zaczepiał (a może nawet poznał za sprawą starszej siostry, bo jemu jest wszystko jedno czy stół jest krukoński czy puchoński), drażnił i to niekoniecznie z czystej złośliwości, a dlatego, że mógłby poniekąd lubić ją denerwować. Wyobrażam sobie nawet jak dyskredytuje jej postawionego tarota, że tak wcale nie może być i to nie ma sensu, ba!, że mówi mu to tylko dlatego, że go nie lubi i to nie jest obiektywne. To tyle z mojego luźnego zarysu na ten moment. ;D]
OdpowiedzUsuńAleister Sheehan
[O, dzień dobry. :D Chyba zobaczyć Ciebie na Hogwarcie spodziewałam się akurat najmniej, ale to bardzo pozytywne zaskoczenie, bo Callie jest wprost urzekająca! ♥ Ten jej wewnętrzny chaos i łączące się zgrabnie sprzeczności sprawiają, że zdecydowanie nie można przejść obojętnie obok panienki Davis. W dodatku te jej piegi! Jestem przekonana, że niejeden uczeń Hogwartu celowo daje się jej przyłapać na drobnych przewinieniach, byle tylko móc spędzić chwilę ze śliczną panią prefekt. ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko zadomowisz się tu z Calliope (♥) i zostaniecie w Hogwarcie na długo. Nie jestem pewna, czy uda nam się wymyślić coś sensownego, żeby połączyć nasze skrajnie różne panie, ale w razie gdybyś chciała spróbować, wiesz, gdzie nas znaleźć. ;) Udanej zabawy!]
Milliesant Lloyd
Widywała ją bardzo często. Jasnooka, zapatrzona w ustawione przed nią figury na specyficznych, czarno-białych polach, ze starą książką na kolanach, w której obrazki nie poruszały się w charakterystyczny dla świata czarodziei sposób. Bywała tam niemal co dzień, zwykle o tej samej porze. Wyglądała tak, jakby świat dla niej nie istniał. Pozostali uczniowie raczyli się kremowym piwem w chwili wolnego czasu, przechadzali między straganami, Gryfoni i Ślizgoni prowadzili zacięte boje i stałą, wiecznie niezmienną rywalizację. Niektóre dziewczyny plotkowały, śmiejąc się radośnie i strzygąc oczami w stronę co przystojniejszych chłopców. Ona po prostu tam siedziała, zapatrzona w figury. Jej oczy miały specyficzny, skupiony wyraz. Czasem przygryzała wargi w namyśle, innym razem pocierała bezwiednie palcami o dłoń. Najczęściej sama przypominała figurę, tkwiąca w bezruchu, kontemplująca ustawienie figur i ich ułożenie na polach. Figury miały różne kształty. Białe i czarne, początkowo ustawione w dwóch rzędach, naprzeciwko siebie, tyle zdążyła zapamiętać techniką obserwacji. Jeden rząd identycznych, mniejszych figurek, z małą, zaokrągloną główką. Drugi był znacznie bardziej różnorodny. Na pierwszy rzut oka rozpoznała coś, co wyglądało jak wieża i konik. Reszta pozostałaby częściową zagadką, gdyby nie Duch i jego zamiłowanie do gry. Goniec. Hetman. Królowa. Pierwszy rząd zaś stanowiły piony.
OdpowiedzUsuńSzachy. Ta gra nazywała się szachami i miała swój odpowiednik w mugolskim jak również czarodziejskim świecie.
Przychodziła coraz częściej, obserwując ją z daleka. Dorosła czarownica, wiecznie obłożona torbami, wiecznie gdzieś pędząca w pośpiechu, zatrzymywała się na chwilę, po prostu obserwując. Powiedzieliby, że traciła czas, tkwiąc przed Trzema Miotłami i obserwując, lecz ona czuła jedynie spokój pomieszany z nutką napięcia i fascynacji. Jakby w młodej dziewczynie tkwiła magia potężniejsza niż wszystko, co znała dotąd, chociaż była kiedyś aurorem, ścigającym czarnoksiężników o mocy większej niż mogła sobie wyobrazić i chociaż pracowała z fantastycznymi, magicznymi stworzeniami, o jakich często nie śniło się zarówno mugolom jak i czarodziejom. Jednak to, co widziała tutaj, było… najbardziej niezwykłe. Ruch piona o dwa pola. Goniec po skosie. Wieża w linii prostej. Pion o jedno pole. Bicie. Koń, który okazał się skoczkiem – tak wyczytała wieczorem, z jednej z mądrych książek. Hetman poruszał się prosto i w skosie, lecz najważniejszą figurą okazała się królowa. To o nią chodziło naprawdę.
Tego dnia pogoda była piękna jak na wczesnowiosenną aurę. Śniegu już dawno nie było. Nieba nie pokrywała nawet najmniejsza chmurka, a słońce ładnie opromieniało odsłoniętą spod śniegowej poduchy, zmęczoną przydługą zimą i lekko przywiędłą trawę, która zapewne już niebawem miała pokryć się piękną, młodą i świeżą zielenią.
Znów tu była. Znów miała te nieobecne oczy dla otoczenia, w rzeczywistości aż nazbyt obecne i skoncentrowane na figurach. Sorel przystanęła przy kamiennym murze Trzech Mioteł, obserwując z zainteresowaniem dziewczynę w barwach jej dawnego domu, z dumnie prezentującą się naszywką perfekta na szacie uczennicy Hogwartu. Wszystko wskazywało, że jak zwykle będzie tkwiła dłuższą chwilę, zapominając o otoczeniu, obserwując jej grę, dopóki dziewczyna nie zbierze się, odchodząc, lecz tym razem było inaczej. Tym razem czarownica dała kilka kroków do przodu, podchodząc bliżej czarno-białych pól, które nazywały się szachownicą. Teraz już to wiedziała, z kolejnej mądrej książki, której połowy treści nie zrozumiała, połowę przeczytała, lecz nie przyswoiła. Tym razem znalazła się całkiem blisko, na tyle, by mogła uważniej śledzić grę dziewczyny, której imienia nadal nie znała, a którą obserwowała od zdecydowanie zbyt długiego czasu, co możnaby uznać za całkiem niezdrowe zainteresowanie i krępujące podglądanie. Kolejny krok, następny nim usiadła na przywiędłej trawie, podpierając głowę rękami, wybierając wygodniejszą pozycję. Jasne oczy dziewczyny patrzyły, lecz wciąż nie była pewna, czy ta dostrzegała niemego podglądacza, gdy nieznacznie pochylił się do przodu, by jeszcze lepiej widzieć szachownicę.
UsuńZafascynowana Nira Sorel
[A teraz będziesz mnie uczyć… Mam nadzieję, że aż tak bardzo nie przynudziłam. Na razie bez dialogu, bo Sorel aż jest dziwnie przerywać skupienie Callie, ale na pewno się z czasem rozkręci]
Od czasów, gdy nauczyli się zaklęcia patronusa wiedział, że chciał je umieć. Wyczarowanie go w wykształconej, zwierzęcej formie miało być tą najlepszą, najpotężniejszą. Nauczyciel powtarzał wszystkim nie raz, że często wielu czarodziejów ma problem z tym, aby wyczarować go w zwierzęcej formie i aby się zupełnie nie przejmowali, jeżeli im się nie udaje. Łatwo mówić, gdy nie jest się na miejscu sfrustrowanych nastolatków, którzy chcą być najlepsi. Znaczna część, niektóry zupełnie nie przejmowali się ocenami, nauką i chcieli tylko wyjść jak najszybciej z Hogwartu, aby rozpocząć własne życie z dala od szkoły. Castor należał do tej części uczniów, która uczyć się lubiła. Znajdował w starych księgach, które często miały zapiski od osób, których już w Hogwarcie dawno nie było. Czasem takie podpowiedzi przydawały się na egzaminy, a jeszcze inne specjalnie wprowadzały w błąd i można było obserwować zabawne efekty zmieszania złych składników czy po złym ruchu do wykonania zaklęcia. Kto by pomyślał, jak ważny może być odpowiedni ruch ręką? Jak wyćwiczony musi być nadgarstek do zaklęć, aby nie narobić szkody.
OdpowiedzUsuńMinęło już dużo czasu, od momentu, kiedy po raz pierwszy wypowiadał to zaklęcie. Z początku nie działo się dziś, spokojnie, tak się czasem dzieje i w to uwierzył. Może nie miał zbyt mocnego wspomnienia, może nie umiał go w sobie po prostu odnaleźć. Czas mijał, godziny poświęcone na nauce przepadły i wyglądało na to, że nie przynosiły żadnych skutków. Castor chciał to jakoś zmienić. Postawił sobie za cel, aby do końca roku wyczarować patronusa w jego pełnej okazałości. Nie chciał nikogo prosić o pomoc. Utwierdzał się w przekonaniu, że jest samowystarczalny, choć w rzeczywistości wcale tak nie było. Nikt w pełni nie dawał sobie rady sam, każdy czasem kogoś przecież potrzebował i nie było w tym absolutnie nic złego. Jednak w jego oczach pytanie o pomoc byłoby poniżeniem się. Wyniósł to z domu, uczył się tego przez lata szkoły. Jeżeli chciało się coś zrobić dobrze, należało robić to samemu.
W całym Hogwarcie była masa komnat, które nie były w użytku. Proste i krótkie alohomora otwierało każde drzwi. Lata spędzone na ucieczkach przed nauczycielami czy prefektami, którzy próbowali go zagonić z powrotem do dormitorium pozwoliła mu na odkrycie miejsc, które na co dzień były niedostępne do użytku ogólnego. Castor upatrzył sobie szczególnie jedną z sal w piwnicach, gdzie tak naprawdę niemal nikt nie chodził. Nie licząc prowadzonych tam zajęć, ale w piwnicach nie było tylko jednej komnaty. Było ich całe mnóstwo i jedną z nich właśnie zajmował do swoich ćwiczeń. Zaklęciem silencio miał nadzieję, że wyciszył ściany. Nie chciał tu gapiów ani nikogo, kto mógłby się tu zaplątać. I może, gdyby nie był tak bardzo skupiny na wyciszaniu miejsca zdałby sobie sprawę z tego, że drzwi nie zostały do końca zamknięte. Młody mężczyzna wypowiadał to zaklęcie przez cały czas, ale za każdym razem z różdżki wydobywała się srebrzysto-biała poświata, której daleko było do zwierzęcia. Choć w pewnym momencie miał wrażenie, że coś tam się zarysowało, ale zaraz okazywał się, że wcale tak nie jest.
Po kolejnej nieudanej próbie wściekły rzucił różdżką o ścianę i krzyknął z frustracji. Nie dawał się łatwo ponieść emocjom, a teraz… był tutaj długo. Najpewniej zbliżała się właśnie pora kolacji, a jego nie było przy stole. Raczej nie czuł się też na silach, aby cokolwiek zjeść, a jeżeli nagle zgłodnieje uśmiechnie się do Puchonki z piątego roku, która przecież specjalnie dla niego popędzi do kuchni, aby wyprosić u skrzatów coś dobrego i przybędzie trzepocząc rzęsami. Schylał się już po różdżkę, kiedy zainteresował go dochodzący ze strony drzwi dźwięk. Szybko złapał za różdżkę i wyprostował się.
— Kto tutaj jest?
Świetnie, jeszcze tego mu brakowało, aby ktoś go tutaj przyłapał.
Castor, który przecież wcale żadnego problemu nie ma...
[ Hej :D Na wątki to ja zawsze chętnie! I to nie tak, że Marina sama się pcha w kłopoty :D Ona po prostu czasem nie zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie za sobą rzucenie drętwoty na kolegę pośrodku szkolnego korytarza. A że prefekci to tacy służbiści to przecież nie jej wina :D
OdpowiedzUsuńPlus, na pewno nasze panie mają wspólne dormitorium, więc o to też mogłybyśmy się jakoś zaczepić. Jakiś dramat o zaginioną bluzkę/sukienkę/coś
Jak myślisz?]
Marina Groom
[Taaak, Ward jest przygnębiający, ale powoli zaczynam go z tego dołka wyciągać :D I jak najbardziej nie pogardzimy osóbką, która zechciałaby go rozruszać <3]
OdpowiedzUsuńVictor W.
[Odważnie, odważnie, ale przyznam, że ten pomysł mi się ogromnie podoba, naprawdę :D Można Callie ułatwić zadanie i Victor akurat w momencie wykonania zadania w związku z przegranym zakładem będzie siedział na jednym z murków tuż przy wyjściu na błonia, czytając jakąś książkę :D Mało tego, mogą się znać, bo np oboje czasem wieczorami popijają herbatkę z bibliotekarka i cała trójka ma tego ulubionego autorka jakiś opowieści przygodowych :D]
OdpowiedzUsuńWard
[Nie przepraszaj, nie ma za co, ja rozumiem, że się tak zdarza i czasem życie przyciśnie. Cieszę się, że odpowiada. Uczysz się? Fajna sprawa! Skąd taka pasja? Mnie kiedyś uczył dziadek, ale raczej niewiele z tego pamiętam… może oprócz ruchów i tego, że odtwarzał ze starej, malutkiej książeczki partie szachów. Miłe wspomnienie xD Mój dziadek był jedyny w swoim rodzaju, kiedy specjalnie dawał mi wygrać ;p ]
OdpowiedzUsuńSiedząca wygodnie na trawie, po turecku postać czarownicy nie przyciągnęła uwagi. Nawykłe do obserwacji oko wychwyciło delikatny ruch młodszej czarownicy, moment, w którym ta zarejestrowała ruch koło siebie, lecz na niego nie zareagowała. Sorel po przejściach, na najmniejszy ruch obok, już miałaby różdżkę w dłoni i przeciwzaklęcie na ustach; miałoby to miejsce w każdej sytuacji, lecz nie tej, gdy wyłączona, odcięta od otoczenia, jak zahipnotyzowana wodziła wzrokiem po szachownicy. Figura w dłoni dziewczyny, ostro zakończona, goniec. Goniec przesunięty na inne pole. Umysł próbował to ogarnąć i przewidzieć cel posunięcia, lecz póki co nie była w stanie tego dostrzec. Odruchowo przygryziona warga w chwili namysłu, który nie niósł wymaganych odpowiedzi, a jedynie rodził więcej pytań. Dlaczego akurat goniec? Dlaczego tutaj? Dlaczego nie pole dalej albo bliżej? Dlaczego akurat w tym kierunku? Pochłonięty myślami umysł zarejestrował kolejny ruch, gdy szachistka w końcu na nią spojrzała, a Nira poczuła się aż winną odrywania jej od rozgrywanej partii.
— Cześć…
Cześć było rzadko spotykaną formą powitań osób młodszych do starszych od nich, lecz równie rzadką formą zawierania znajomości było bezczelne obserwowanie przechodzące w natrętne i ocierające się o nękanie. Cichy głos pasował do jasnookiej samotniczki, kojący i jednocześnie przykuwający uwagę, tak, że nawet nie musiała go podnosić, by ją dostrzeżono.
— Grałaś w to kiedyś?
— Mój kolega grał. – Uśmieszek zatańczył na wargach czarownicy, gdy przypomniała sobie zmarszczone czoło Fina, gdy wpatrywał się w szachownicę. Gra była, oprócz pisania, dużą pasją trochę nietypowego Szkota, jednak nigdy nie widziała, by jego szachy tkwiły w miejscu, nie kręciły się, nie obracały rzeźbionych głów. Odzywały się, udzielając rad, czasem dokuczając graczowi. Podobno przypominało to dowodzenie w bitwie właśnie przez wzgląd na żywe figury. - Czemu one się nie ruszają? – zadała pierwsze pytanie, jakie nasunęło się podczas obserwacji gry. Sięgnęła dłonią, dotykając odstawionej na bok, zbitej, figury. Delikatna, drewniana faktura, misternie rzeźbiona, była sama w sobie prawdziwym arcydziełem. – Nie są czarodziejów. Szachy. Dlaczego? – Nieznaczny ruch głową, delikatne przekrzywienie w chwili, gdy zadawała swoje pytanie, ciekawa niczym dziecko, chociaż dzieckiem już dawno nie była, a nadmierna ciekawość prowadziła do piekła lub jak mawiali Anglicy curiosity killed the cat. – Dlaczego… dlaczego nie masz przeciwnika? – Odkąd pamiętała, Fin męczył ją albo Heianę, by z nim zagrała. Miranda kategorycznie odmówiła, twierdząc, że ślęczenie przed biało-czarnymi polami ją nudzi, Heianę, z pochodzenia mugolkę, denerwowała gadatliwość figur, sama zaś Sorel czuła się fatalnie, udowadniając w każdej partii, że nie miała pojęcia o szachach i taktyce.
Nira i ciekawość, która kiedyś ją zabije
Nie zwykł przejmować się zbytnio szkolnym regulaminem – a już na pewno nie wtedy, gdy nie był mu akurat do czegoś potrzebny. Nic więc dziwnego, że zdecydowanie częściej zdarzało się, że go łamał, niż wykorzystywał do swoich niecnych zamiarów (a wbrew pozorom i takie sytuacje się zdarzały, bo nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż wybronienie własnych durnych decyzji jakimś archaicznym przepisem). Oczywiście, pomimo starannie opracowanej rozpiski dyżurów – a zaczął takową sporządzać już w trzeciej klasie, metodą prób i błędów przekonując się który nauczyciel kiedy i w jakim rewirze zwykł prowadzić swoje wieczorne obchody Hogwartu, zdarzały się drobne potknięcia. Obecnie, po kilku latach badań, miał już spisany rozkład zarówno profesorów (i ich ulubionych ścieżek), ale również orientował się mniej więcej w tym gdzie istniało ryzyko spotkania na swojej drodze prefekta. Nie zawsze mogło go to uchronić przed szlabanem czy ujemnymi punktami, przy czym zdecydowanie wolał ponosić karę indywidualną, niż obarczać swoją nieostrożnością resztę domu. Nie znaczyło to jednak, że jakoś specjalnie przejmował się utratą kilkunastu punktów co jakiś czas; przecież z nawiązką je odzyskiwał, czy to na zajęciach, czy dzięki grze. Alexander, wbrew pozorom wywoływanym jego nieco bezczelnym zachowaniem, był świetnym uczniem i wystarczyło się tylko nieco uaktywnić, a już wychodził na zero. Dorzuciwszy do tego grę w domowej drużynie, a zdecydowanie był na plusie, czy komuś się podobał jego luźny stosunek do zasad, czy też nie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie grubo po ciszy nocnej spacerował korytarzami Hogwartu, zmierzając prosto do Działu Ksiąg Zakazanych, skąd chciał tylko sprawdzić jeden, ale za to bardzo konkretny rozdział… Tak było zdecydowanie szybciej niż iść do nauczyciela obrony przed czarną magią i składać oficjalną prośbę, tłumaczyć się po co mu to i skąd akurat zainteresowanie… Musiałby wtedy przyznać, że w trakcie wizyty w domu podczas przerwy wiosennej wyłapał odrobinę zbyt dużo z informacji o obecnej pracy ojca, co niekoniecznie byłoby korzystne zarówno dla niego, jak i Urquharta seniora. Dlatego też sięgnął po stare i bardzo sprawdzone metody radzenia sobie w takich sytuacjach. Nie podejrzewał, że w trakcie jego spokojnego marszu natknie się na kogoś (oznaczało to, że któryś z prefektów zaburzył jego staranną rozpiskę) i to pokrzyżuje mu plany.
Zwolnił najpierw kroku nim zatrzymał się w pełni, obracając przez ramię, gdy jego uszu dobiegł dziewczęcy głos. Mogło być zdecydowanie gorzej… Zwłaszcza, że akurat tą pannicę, obecnie spoglądającą na niego z nieskrywanym oburzeniem, doskonale znał. Callie Davies najlepiej poznał gdy – z przerwami – grali w jednej drużynie Quidditcha. Pomimo dość sporej różnicy wieku, dogadywali się zaskakująco dobrze i zdaje się, że tej relacji nie nadszarpnęła ani jego roczna przerwa (której prawdziwych powodów jeszcze pannie Davies nie wyjawił), ani też decyzja dziewczyny o odejściu z drużyny. Dlatego też nic dziwnego, że posłał jej leniwy, zupełnie swobodny uśmiech, nic sobie nie robiąc ze srogiego spojrzenia.
— Davies — odparł wesoło, przekomarzając się z tą oficjalną wersją używania nazwisk. — Lada moment na dobre opuszczę zamek, to kiedy mam zwiedzać, jak nie po zmroku? Za dnia za dużo się dzieje — dodał odrobinę dramatycznym tonem, ale cały efekt psuło jego roześmiane spojrzenie. Nie ma szans, żeby uwierzyła i wziął ją na litość tak sentymentalnymi aspektami. Na tym etapie już i tak znał Hogwart lepiej niż przeciętny uczeń (choć tu akurat faktycznie zasługa w dużej mierze nocnych wycieczek), ale faktycznie ani myślał wracać. Zwłaszcza, że jedyna opcja jaka nasuwała się to w roli nauczyciela… A takowa perspektywa wydawała się wyjątkowo przerażająca zarówno z perspektywy Urquharta, jak i jego potencjalnych wychowanków.
— Chodź, marudo. Przejdziemy się trochę — zaproponował, zupełnie głuchy na fakt, że Callie przecież właśnie wykonywała powierzone jej obowiązki i była wręcz zobligowana do suszenia mu głowy za łamanie szkolnego regulaminu. Zamiast tego uznał, że to doskonały moment na krótką pogawędkę. Nich ich nawet za to nie zgani, bo przecież mieli doskonałą wymówkę, że po przyłapaniu go (i wlepieniu pouczenia) właśnie pilnowała by wrócił tam, skąd przyszedł… Nie przewidział tylko, że panna Davies może być średnio entuzjastycznie nastawiona do jego pomysłu.
Usuń[ Sama (jak widać) mam mały problem z regularnością ostatnimi czasy, więc akurat opóźnieniem w ogóle się nie przejmuję, zwłaszcza, że nie mam zamiaru się ruszać z bloga nigdzie. A początek bardzo fajny, choć widziałam, że z rozpędu źle wpisałam nazwisko Alexa, co potem podłapałaś xD ]
Urquhart
Niewątpliwie powinna była sobie odpuścić. Od tygodnia porządnie się nie wyspała, poświęcając każdą kolejną nockę na przyswojenie wszystkich najważniejszych – oczywiście jej zdaniem – informacji poświęconym Akromantulom, ponieważ już niebawem czekał ją o nich spory sprawdzian. Po kilku dniach zapamiętywania najróżniejszych faktów dotyczących kraju ich pochodzenia, niezwykłej umiejętności mowy oraz zamiłowania do ludzkiego mięsa, uznała że ma już serdecznie dość i potrzebuje odmiany. Pozytywnej odmiany. Szczególnie, że budząc się dziś rano z okropnego snu miała niejasne wrażenie, że spędziła całą noc kotłując się po posłaniu w ucieczce przed wielkim, ośmiookim pająkiem… To był dość jasny sygnał, że powinna była trochę sobie odpuścić i odpocząć. Zaproszenie na wielkie świętowanie w Pokoju wspólnym Krukonów pojawiło się całkiem niespodziewanie, choć w zdecydowanie odpowiednim dla niej momencie. Oczywiście wcześniej nie mogło jej zabraknąć na trybunach podczas meczu quidditcha, gdy Ślizgoni dostali solidne lanie, przegrywając z Krukonami. Było więc z czego się cieszyć, nawet jeśli Emerson nie przepadała za wielkimi imprezami, a już szczególnie tymi głośnymi i zakrapianymi alkoholem. Niestety zawsze działo się na nich coś, co uświadamiało jej, jak bezmyślni oraz nieodpowiedzialni potrafili być jej rówieśnicy… lub szczególnie młodsi smarkacze. W każdym razie, dziś postanowiła zmienić swoje otoczenie – wybrała żywych ludzi, zamiast papierowe Akromantule. Żałowała jedynie, że wśród wszystkich tych wesoło bawiących się i tańczących uczniów, brakowało jednego szczególnego, który choć jak nikt inny zasłużył sobie na to świętowanie (należał przecież do zwycięskiej drużyny…!), to akurat dziś i jutro miał jeszcze do odrobienia pewien paskudny szlaban… Cóż, jak pech to pech. Emerson zastanawiała się nawet, czy w takim razie sama nie powinna zrezygnować… Ale ostatecznie uznała, że przyjdzie, zobaczy co i jak, może poczęstuje się jednym, kremowym piwem… i najwyżej wyjdzie trochę wcześniej, żeby jeszcze po drodze wpaść do tego głąba, upewniając się czy z odpowiednią starannością poleruje wszystkie medale, puchary oraz trofea w Izbie Pamięci.
OdpowiedzUsuńCzas mijał dość szybko… a impreza nadal trwała w najlepsze. Emerson nie miała pojęcia, która była godzina. Wiedziała jedynie, że było już dość późno, gdy w końcu wypatrzyła wolne miejsce na stojącej nieopodal płonącego dziś na niebiesko kominka kanapie. Rozsiadła się na niej wygodnie i zaraz okazało się, że przypadkiem wylądowała obok jednej ze swoim koleżanek, z którą uczęszczała wspólnie na Kółko Transmutacji. Później dosiadła się jeszcze inna znajoma, i następna… W ten oto sposób panna Bones została na kanapie nieco dłużej niż początkowo zamierzała. W międzyczasie, wśród plotkujących w najlepsze dziewcząt, pojawiła się również Callie – osoba, której oczywiście mogła i powinna się tu spodziewać, jednak do tej pory miała szczęście i wcześniej jej nie spotkała. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego nie przepadała za panną Davies. Być może jedna z ich niegdysiejszych, boiskowych potyczek sprawiła, że dziś obie wyraźnie nie pałały do siebie sympatią… W każdym razie, Emerson nie zwracała na nią większej uwagi, zajęta szczegółowym omawianiem swojego ostatniego wypracowania z Historii Magii… Wszystko zmieniło się jednak, gdy wesolutka i wyraźnie pijana Penny, znajoma Gryfonka, zaczęła domagać się odprowadzenia do swojego Pokoju wspólnego. Emerson, jako że znała ją z niektórych zajęć dodatkowych, postanowiła być miłą i pomóc koleżance. Niestety nie przewidziała, że Callie również wpadnie na podobny pomysł...
— Spokojnie, Penny... — panna Bones wstała powoli z kanapy, dokładnie w tej samej chwili, gdy młodsza Gryfonka straciła równowagę i ponownie usiadła na swoim poprzednim miejscu. Emerson zbliżyła się do niej, przy okazji posyłając stojącej obok Davies co najmniej nieokreślone spojrzenie, jakby jeszcze nie do końca wiedziała, czy ma ochotę i czas zaszczycić ją jakąś kąśliwą uwagą, czy też lepiej zrobi, jeśli sobie odpuści… Ostatecznie zdecydowała się na to drugie, poświęcając całą swą uwagę chichoczącej jak mała dziewczynka Penny.
Usuń— Chodź, na pewno dasz radę. Musisz się położyć i porządnie wyspać… — oznajmiła spokojnym, niemal łagodnym tonem głosu, jednakże stanowczość z jaką po chwili chwyciła koleżankę za wyciągnięte ręce jasno wskazywała, że nie zamierzała obchodzić się z nią jak z jajkiem. A że była od niej nie tylko sporo wyższa, ale także i silniejsza – dzięki regularnym treningom fizycznym związanymi z grą w quidditcha – podniesienie jej z tej przeklętej kanapy zajęło pannie Bones zaledwie parę sekund. Objęła Penny mocno w tali, puszczając mimo uszu jej śmiechy o łaskotkach, a następnie spojrzała na stojącą na ich drodze Callie w lekko ponaglający sposób… — Przepraszam — oznajmiła spokojnie, i może odrobinę chłodno, wyraźnie oczekując aby panna Davies odsunęła się na bok. Bo przecież ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, aby poprosić ją o pomoc lub po prostu zaczekać, aż sama do nich dołączy...
Emerson Bones
Victor chyba jeszcze nigdy w życiu nie był, tak dumny, jak teraz, gdy oddał nauczycielowi pełną analizę wywaru tojadowego. Poświęcił temu bite dwa tygodnie, szperając w najróżniejszych książkach, a nawet niejednokrotnie poświęcając odpoczynek, na rzecz dopieszczenia pracy, która pochłonęła go w całości. Co jak co, ale Ward w imię nauki, był gotów zrobić wszystko, podobnie było w kwestii Qudditcha, gdy niespełna rok temu w pełni sił, niejednokrotnie prowadził drużynę do zwycięstwa. Teraz pozostało mu jedynie rozprawić się z goryczą porażki i postarać się znaleźć inne zajęcie, które choć w minimalnym stopniu zagłuszy w nim tęsknotę za grą w Qudditcha. Ward mimo wolnego czasu, dość rzadko pozwalał sobie na lenistwo. Był typem osoby, która stale musiała mieć jakieś zajęcie, zaś jego dzień był zaplanowany niemalże od a do z, przez co musiał uchodzić za nudziarza, jednak ci który wkradli się w bliższe kręgi Victora, doskonale wiedzieli, że w Krukonie drzemią spore pokłady rozrywki i dobrej zabawy. Zwykle wybierał, to samo miejsce na murku w cieniu sporego dziedzińca, gdy pierwsze promienie słońca zaczynały ogrzewać kamienne mury zamku, zwiastując tym nadejście wiosny. Dzierżył w dłoniach zdobytą dziś rano w bibliotece książkę, której treść wciągnęła go na tyle mocno, że kompletnie nie zwrócił uwago, na to, że ktoś zmierza w jego stronę. Uważnie wpatrzony w treść papierowej opowieści, chłonął niczym gąbka zdaniem za zdaniem, do momentu, aż drgnął niespokojnie, gdy usłyszał damski głos tuż przy swoim uchu. Zamknął książkę i uniósł głowę, zaś na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech, gdy jego spojrzenie natrafiło na zarumienioną twarzyczkę panny Davies.
OdpowiedzUsuń— Ciebie też miło widzieć — zaśmiał się, a zaraz po tym pokręcił na boki głową. — Niestety nie miał jeszcze nawet okazji go porządnie poszukać, ale sądzę, że zabiorę się za to zaraz po kolacji — odparł, po czym schował książkę do swojej torby i pomachał w powietrzu nogami.
— Coś się stało? — zapytał i przechylił nieco głowę w bok, wpatrując się w Callie naprawdę przenikliwym spojrzeniem. Zmarszczył czoło, mając wrażenie, że dziewczyna chyba się czymś denerwuje. Wyciągnął z kieszeni paczkę cytrynowych dropsów, których nie miał okazji jeszcze otworzyć. Sprawnie rozerwał paczuszkę i podsunął ją pod nos Krukonki. — Śmiało, poczęstuj się.
Victor wręcz szalał na punkcie tych cukierków i warto było wspomnieć, że nie dzielił się nimi z byle kim. Osoba, która została nimi odurzona, musiała w oczach Victora uchodzić wartą uwagi, a tym bardziej chociażby namiastki zaufania. W przypadku Callie Victor niemalże już od pierwszego ich spotkania wraz z bibliotekarka, miał wrażenie, że dogadują się niezwykle dobrze. Miał jedynie nadzieję, że ze względu na coraz mocniej zbliżające się egzaminy, ich książkowe wieczorki nie stracą na swej intensywności.
Ward
[Myślałam, myślałam i wymyśliłam! Co Ty na to, żeby trochę odświeżyć baśń o Królewnie Śnieżce? Wpadło mi do głowy, że może od jakiegoś czasu podejrzanie często uczennice lądowałyby w skrzydle szpitalnym z jakimiś uszczerbkami na zdrowiu – a to czymś strute, a to jakieś paskudne czyraki na ciele i inne takie przyjemności. Jedna z uczennic miałaby takie magiczne lusterko, jak Zła Królowa i za jego podszeptami eliminowała rywalki do serca jej obiektu westchnień, a nasze dziewczyny oczywiście rozwikłałyby tajemnicę dziwnych chorób. Może klątwa dotknęłaby jedną z nich, a może początkowo podejrzewałyby siebie nawzajem, bo dziwnym trafem zawsze obie były pobliżu, gdy działo się coś złego? O! A może połączymy to z zadaniem dodatkowym i zdobędziemy trochę punktów? Lusterko czy inny tajemniczy przedmiot typowałoby najlepszych graczy (albo same zawodniczki, jeśli idziemy już tropem małej zazdrośnicy) i tych właśnie spotykałyby na boisku wypadki. Callie mogłaby się tym zainteresować, bo nie tak dawno jeszcze przecież sama grała, a Milliesant... no, ona przecież nie potrzebuje żadnej zachęty, żeby próbować rozwikłać zagadkę, bo jest po prostu sobą i nie umie się oprzeć pokusie, nawet jeśli miotły i quidditch w gruncie rzeczy jej nie interesują. Co Ty na to? Oczywiście możemy to połączyć z próbą zdemaskowania niecnej działalności Millie, jeśli masz ochotę! Jeszcze nie wiem, jak Lloyd przekonałaby Calliope do niewydawania jej nauczycielom, ale może jakoś uda jej się ugłaskać tę Twoją panią prefekt, choć pewnie zanim to zrobi, ten konflikt interesów nie ułatwi im współpracy w rozwiązywaniu problemu kontuzji na boisku. :D]
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd