G
O
Ollivander
Galen
Galen Aulus Ollivander, ur. 12 VIII 1998, Beaumaris
zależnie od okazji: Gal, Ollie / czarodziej półkrwi /
czeladnik różdżkarza, ½ etatu na Pokątnej, ½ w filii sklepu Ollivandera w Hogsmeade, nad którą mieszka
/ 12 i ¾ calowa różdżka, wykonana z drzewa oliwnego ze rdzeniem z włosa sylfa, dosyć giętka, doskonała do... w sumie nawet jego dziadek nie wiedział czego
/ w czasach szkolnych krukon / patronusem kawka, boginem (kiedyś) szerszenie
O
pisywał później uczucie jak mrowienie pod palcami,
ale głos — na ogół jasny, ostry, skory do wesołości i zachwytu — miał przy tym cichy, odległy, pełen niepewności. Słowa gubiły się, mieszały znaczenia w bezkresie przestrzeni między myślami a językiem. Przesuwając dłonią po gładkiej powierzchni trzonka, słysząc te same od lat pytania, wciąż nie ułożył odpowiedzi. Chciał powiedzieć, że była żywa, ale odrzucała go oczywistość znaczenia i konotacji. Drewno kurczyło się przecież i rosło, wiło w wilgoci, pękało w gorącu. Mógł stwierdzić świadoma, grając tym samym niedopowiedzeniem, wciąż napędzającym rodzinną obsesję, ale wyraz wydał mu się nazbyt podobny zmęczonemu argumentowi w starej dyskusji. Kreślił więc piórem znaki na pożółkłym pergaminie dziennika, przekreślał kolejne epitety, odrzucone, niepasujące. Przepełnione kurzem powietrze sklepu zdawało mu się wibrować magiczną esencją tysięcy rdzeni, delikatną jak powiew wiatru, ale i duszącą żarem południowego słońca. W tym świecie piętrzące się wokół dzieła pokoleń — woluminy, kodeksy, wreszcie stare jak najgłębsze fundamenty budynku zwoje — były tak źródłem jak sekretem. I w nim samym głód wiedzy, paląca potrzeba przeniknięcia przez ściśle złączone włókna, mierzył się ze skrytym pragnieniem zachowania tajemnicy. Całe życie słuchał w końcu o własnym talencie, tym miejscu na skrzyżowaniu między rozumem a intuicją, i w chwilach próżności sam chciałby spojrzeć na niego niewprawnym w rzemiośle wzrokiem. O
pisywał później ucisk ciężaru noszonego w piersi.
Głoskami próbował budować zrozumienie, te odbijały się jednak pozbawionym dźwięczności echem między ścianami pracowni. Patrząc w bliźniaczą niemal parę oczu, rysujących się na dojrzalszej twarzy, po raz pierwszy pozwalał sobie dostrzec niewypowiedzianą niechęć. W głuchej ciszy, która zapadła, gdy ustały argumenty, dosłyszał wreszcie, jak coś pękło. Z tyłu głowy znalazł kołaczącą myśl o nieprzyjemnych konsekwencjach, zadającą niewygodne pytania o jego własną odpowiedzialność. Pochłonięty przez niekończącą się przestrzeń pnących się w górę regałów, postawiony między synowską lojalność a miłość braterską nie potrafił dobrać zdań, które utrzymałyby ich w całości. Na raz jego szczerość brana była za ukrytą manipulację, a nieuważnie dobrane zwroty za znak złej woli. Być może zbyt wiele słów poświęcił na opis tego, co niemożliwe do ujęcia w języku, pozwalając im utracić sens, stać się zbyt pustymi, by potrafiły wyrazić to co najbliższe. Przeszywające poczucie zdrady, zimną zazdrość w sercu brata, pozorny ale i prawdziwy konflikt między talentem a sumiennością.Między epokami i pomimo wielu różnic dzielących inne rzemiosła i różdżkarstwo Ollivanderów, konflikt czeladnika i mistrza zdawał się nie zważać na czas ani okoliczności. Wymagania cechu przybladły w nim jednak, odgrywając zupełnie drugorzędną rolę wobec siły rodzinnych spięć i żali. Starszy z synów obecnego właściciela sklepu, Gavriel, skłócony z ojcem opuścił warsztat, zostawiając za sobą atmosferę grobowej ciszy — mistrz od czasu starcia zbywał temat milczeniem. Młodszy, faworyzowany od dłuższego czasu Galen został niedługo później wyzwolony z roli ucznia, zyskując nowe możliwości i obowiązki oraz zastępując w pewnym sensie brata.
Nowa pozycja, nawet pominąwszy okoliczności związane z jej uzyskaniem, stała się jednak źródłem pewnej skrywanej za żartami i wymianą sarkastycznych docinek frustracji. Pomimo większej samodzielności pozostawał w końcu zależny od mistrza, swojego ojca, który jak na Ollivandera przystało, nie miał zamiaru przypisywać własnego nazwiska i wiążącej się z nim renomy różdżkom, co do których nie miał absolutnej pewności, że były najlepsze z możliwych. W konsekwencji pomimo sześciu lat (nie licząc pierwszych prób jeszcze jako uczeń Hogwartu) nauki i pracy, a także zapewnień o rzeczywistym talencie, Galen nie miał jeszcze okazji sprzedać własnego wyrobu.
Jego główna różdżka, którą znalazł w zakamarkach sklepu na Pokątnej na kilka lat przed rozpoczęciem edukacji w Hogwarcie, stała się źródłem zaciętych dyskusji. Powstała na pewno na długo przed przejęciem interesu przez jego dziadka; wykonana z drewna, którego ten nie używał nawet pomimo rodzinnych konotacji, ze rdzeniem nawet nie tyle poślednim, co zwyczajnie nieznanym. Nie wydawała się przy tym dobrym materiałem na pierwszą różdżkę młodego czarodzieja. Sam Galen zapałał jednak sympatią do żółtawobrązowego trzonka a przede wszystkim własnych wyobrażeń o jej pochodzeniu. Ostatecznie zwycięski okazał się argument, że być może jest stara i niedoskonała, ale najwyraźniej chciała być odnaleziona. Drugą, rzadko używaną różdżkę wykonał już samodzielnie jako pracę wieńczącą terminowanie u mistrza do zaprezentowania przed cechem, nie przypuszczając przy tym, że sam stanie się jej właścicielem. Wykonana z grabu została sprawowana ze rdzeniem z pióra feniksa, a sam sposób jego wykorzystania jest główną innowacją w sztuce. Zamiast stanowić centralną część trzonka, zostało wplecione między włókna tworzącego go drewna. Później przekonał się, że rdzenie o naturalnie włóknistej naturze łatwiej poddają się temu procesowi, choć wciąż pozostaje on bardzo żmudny. Galen sądzi też, że podobna technika może sprzyjać stabilizacji rdzenia, z czym zdecydowanie nie zgadza się jego ojciec. Niezależnie od racji, zachował własny wyrób dla jego wartości sentymentalnej.
Talent do różdżkarstwa poza zdolnościami w doborze materiału i wykonaniu objawiał się u niego także przez ponadprzeciętną łatwość, z którą przychodziło mu skuteczne posługiwanie się cudzymi różdżkami. Początkowo rozwijał ją bardziej jak ciekawostkę i bodaj najlepszy sposób zaimponowania kolegom, później okazała się cenna w jego opierającej się do tej pory na naprawach i dostrajaniu różdżek praktyce.
propozycje
Wśród przewijających się przez sklep Ollivanderów przy ulicy Pokątnej klientów nie brakowało i osób ważnych oraz wpływowych. Od czasu śmierci jego dziadka na ogół obsługiwał ich jego ojciec. Z pracą różdżkarza wiązało się jednak nie tylko wytwórstwo i prowadzenie sklepu, ale też konieczne wyprawy celem uzyskania odpowiednich materiałów. Nie było w końcu lepszego sposobu na upewnienie się co do jakości otrzymanego drewna, niż wybranie go osobiście. Wobec nieobecności Gereona zajęcie się problemem borykającym różdżkę klienta przypadło Galenowi. Przypadki beznadziejne najlepiej natomiast nadawały się do eksperymentów.
- Przez ważny rozumiem tutaj zarówno rzeczywiście w jakiś sposób istotny w czarodziejskim świecie/w relacji do Ollivanderów, jak i uważający się za ważnego. Zmienia to oczywiście podejście Galena do sytuacji, ale nie mam jakiejś preferencji w tym zakresie.
- Nie ustalałam, czym miałby być ten problem z różdżką, bo też uważam, że być może chętny zdoła powiązać tę część z historią własnej postaci. Ze swojej strony potrzebuję tylko, żeby Galen doszedł do wniosku, że mogą pomóc jego eksperymentalne metody, a więc powinien to być raczej cięższy przypadek.
Tajemnica zawodowa
Spodziewał się, że następny raz, gdy usłyszy o upublicznieniu części notatek swojego dziadka, będzie to z ust chwalącej się wprowadzeniem świerkowych różdżek konkurencji. Praca nad nimi bardziej niż przy innych gatunkach drewna, przypominała mu starcie charakterów, choć nie spotkał chyba dwóch podobnych opinii, co do właściwego pochodzenia tych problemów. Sama natomiast dyskusja toczyła się w dosyć hermetycznym gronie zainteresowanych i choćby z tego powodu, obecność osoby spoza zdawała się niemal anomalią.
- Nawet fragment z prywatnych notatek Garricka Ollivandera (być może upubliczniony przez starszego z jego wnuków) musiał wywołać zamieszanie w różdżkarskim świecie, ale jego wypłynięcie poza wąskie grono, jak się wydawało jedynych potencjalnie zainteresowanych, byłoby dla Galena pewnie dużo ciekawsze.
- Zależnie od preferowanego wariantu, ten zarys można rozwinąć albo w stronę próby wyciągnięcia więcej informacji (notatki mogą być niekompletne; jeśli miałyby być wykorzystane do różdżkarstwa to pewnie doszłoby do tego powiazanie z ewentualną rywalizacją) albo przeciwnie zrozumienia jakiegoś innego fenomenu/rozwiązania problemu (w tym wypadku ostatecznie pewnie rozwinięciem byłaby jakaś forma współpracy).
- Sama zawartość notatek oczywiście podlega wszelkim modyfikacjom (świerk to tylko przykład) z tym jednym warunkiem, że musi jakoś dotyczyć różdżkarstwa.
[Niezmiennie podziwiam Twojego skilla w kodowaniu! Mi się to klikanie akurat podoba, bo kartę czytało się tak przyjemnie, że człowiek chętnie by jeszcze odkrył coś więcej na temat Galena. Bardzo żałuję, że nie mogę pozwolić sobie na kolejny wątek, bo chętnie bym Wam zaproponował wspólną rozgrywkę, ale mimo wszystko postanowiłem wpaść i powitać oficjalnie zdolnego przystojniaka ♥]
OdpowiedzUsuńPercival
[Kodowanie ładne, ale to co ja podziwiam u Ciebie to płynny w konstrukcjach i przyjemny w czytaniu, bardzo plastyczny styl ♥ Nie wiedziałam, że pracę nad różdżkami można opisać w tak sensualny i interesujący sposób. Trudno dobrać mi słowa adekwatnie opisujące moje wrażenia po przeczytaniu KP, ale na pewno określiłabym je jako pozytywne. Pięknie dobierasz metafory i umiejętnie układasz je w ciąg myślowy - chyba tak to mogę podsumować. Dzięki za dobry kawałek lektury i trzymaj się ciepło! Niech moc wątków będzie z Tobą!]
OdpowiedzUsuńCaedmon, Arran, Scorpius
[ Cześć, widzę że ktoś tu zatęsknił za swoim panem Ollivanderem – co prawda pamiętam go jeszcze z tej młodszej wersji, ale muszę przyznać, że ta dorosła też jest bardzo ciekawa :) Jak zwykle jestem pod wrażeniem Twoich umiejętności panowania nad kodami html! Nie mogę się nadziwić, jak za każdym razem gdy mam przyjemność oglądać Twoje karty, widzę tak pięknie dopracowane cudeńka… Treść również jest niezwykle wciągająca, od razu czuć jak wiele emocji i pasji wiąże Galena z wytwórstwem różdżek. Hej, a tak w ogóle, to nasi panowie są z tego samego rocznika! Aż się prosi o pokombinowanie nad jakimś fajnym powiązaniem z lat szkolnych… ;) Jak będziesz miała ochotę, to zapraszam pod kartę Lupina, a tymczasem życzę Ci udanej zabawy oraz samej przyjemności z pisania ;) ]
OdpowiedzUsuńLupin
[ Odkrywanie wszystkich tajemnic Twoich kart to zawsze przeogromna frajda. Nie dość, że świetnie napisane, to jeszcze przyodziane w tak cudowną oprawę graficzną, że nie mogę wyjść z podziwu, jak wszystko świetnie się zgrywa i tworzy przemyślaną całość. I pewnie to aż nudne, słyszeć od kolejnej osoby zachwyty nad sposobem kodowania, ale naprawdę nie sposób przejść obojętnie wokół tak dopracowanej karty. Sama postać Galena jest przy tym niezwykle interesująca, a jego pasja związana z różdżkami godna nazwiska, które nosi – szybko policzyłam, że niestety z Isolde nie mieli okazji być na jednym roku, a szkoda, bo to byłby całkiem niezły punkt zaczepienia :) Na szczęście nic straconego i chętnie pokombinuję nad czymś innym. Tymczasem, zakończę bardzo sentymentalnym: dobrze Was tu znów widzieć :) ]
OdpowiedzUsuńIsolde Dippet
[Chylę pokłony przed kartą, która jest idealnie dopracowana w każdym calu i za pewne wymagała bardzo dużo czasu ze strony autora, aby w ten sposób się prezentować, po prostu wow <3 Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, zwłaszcza, że nie sądziłam, że można pracę opisać w aż tak fascynujący i porywający dla czytelnika sposób, to nie lada umiejętność :) Co do samego Galena, to z pewnością trudne pracować pod taką presją, zwłaszcza, że jak widać jego ojciec to totalny perfekcjonista, mam nadzieję, że z czasem odda fach całkowicie w ręce syna, co pozwoli mu na większą niezależność i wzmocni pewność siebie chłopaka :) Życzę dużo weny i dobrej zabawy! :)]
OdpowiedzUsuńElias&Mathieu
[Ja po prostu muszę powtórzyć to, co zostało napisane wyżej — jaka piękna karta! <3 Już nawet nie powiem nic o imponujących (przynajmniej w moich oczach, zupełnie nieobeznanych z tajemnicą HTML-a i innych CSS-ów) kodach, ale nie mogę nie wspomnieć o cudownie dobranej kolorystyce, która jakoś tak bardzo mi się z Galenem kojarzy.
OdpowiedzUsuńMłody Ollivander to ogółem interesująca postać — wydaje się spokojny i zarazem jakiś taki rozczarowany, choć utalentowany. Skomplikowane relacje rodzinne to też ciężar, który trudno nosić. No nic, zapraszam serdecznie na wątek! <3]
Caireann
[ Niesamowicie dobrze się Ciebie czyta. No i te różdżki! Marina od swojej pierwotnej wersji jest zafascynowana różdżkami. Tyle że matka i babka raczej wpychają ją w eliksiry. Myślę więc, że Ollivander jest dla niej pewnego rodzaju chodzącym bóstwem i może mieć na jego punkcie lekką obsesję. Ja z wielką chęcią poprowadzę wątek, jeśli Ty masz taką chęć.
OdpowiedzUsuńChociaż nie wiem, czy chcę zapraszać do mojej karty po zobaczeniu Twojej :D Po latach przerwy ja już w ogóle nic nie umiem w te kody a Ty... Wow. Czyżby jakaś informatyczna kariera? ]
Marina Groom
[Ja wiem, że od wieków wiszę Ci wątek, ale nie mogłam się tu powstrzymać. Pozwolę sobie na niespodziankę, bo konflikt Pops z jej różdżką aż się prosi o wątek z Ollivanderem. Jeśli nie wyczerpałam Twojej cierpliwości to będzie nam miło, jak i tu coś razem stworzymy.]
OdpowiedzUsuńDziałanie po omacku nigdy nie wychodzi nikomu na dobre, ale Poppy Nott nie miała bladego pojęcia, kiedy dokładnie zwykła przekora zmieniła się w cały czas rosnącą kulę śnieżną, przerażającą teraz swymi rozmiarami. To zupełnie jak choroba z wolnym przebiegiem, gdzie trudno określić kiedy człowiek jeszcze czuje się zdrowy, a kiedy już chory.
Zaczęło się niewinnie, zakiełkowało gdzieś w sercu od niemowlęcia – wszystko na opak, na złość jakby. Inaczej, niż się tego oczekuje. Niczym skrzypek na dachu od zawsze balansowała na granicy zbyt mocno odczuwalnych emocji. Po drodze przybrało na sile tak, że poskutkowało wydarzeniem zamiecionym przez Nottów pod dywan. I trwa nadal. Poppy Nott patrzy w lustro, boleśnie tłumacząc sobie, że coś jest z nią nie tak. Jednocześnie to, co z jednej strony wydaje się być „nie tak”, jest kusząco i przyziemnie przyjemne.
Gdy kupowała swoją różdżkę, sprzedawca wydawał się miło zaskoczony. Zupełnie jakby nie spodziewał się, że kogoś z takiej rodziny wybierze właśnie ta różdżka. Poppy pękała z dumy, gdy wyjaśnił jej, jak cudownie przejrzystą moc kryje patyczek z drzewa jabłoni. Jak mocno nie zgrywa się z czarną magią. Teraz dziewczyna czuje się, jakby traciła jakiś ważny element samej siebie, a fakt, że przez konflikt z własną różdżką prawie wyłożyła się na SUMach, tylko ją dobijał. Jednocześnie w głowie kiełkuje uwierająca myśl, że choćby chciała najmocniej na świecie, to nie oszuka przeznaczenia.
Pierwszą wycieczkę do Hogsmeade po powrocie do szkoły przeznaczyła zatem na zupełnie nowy plan. Potrzebowała pomocy. I albo dowie się, jak zaradzić buntowi różdżki, albo (o czym myśleć teraz nie chciała) będzie zmuszona kupić nową. Ta myśl napawała ją przerażeniem, kojarzyła się jej z porażką. Zupełnie jakby stała na krawędzi otchłani, która nęci, by zajrzeć głębiej, jednocześnie zionąc obietnicą katastrofy. A Persphone nie widziała się w roli jej uczestnika, jednocześnie wciąż i bez ustanku do niej dążąc.
– Dzień dobry – wita się, gdy tylko wpuszcza przez drzwi wrześniowe, popołudniowe słońce. Wzrokiem omiata przytłaczającą ją liczbę opakowań. Sarnie oczy wydają się zagubione. Wdycha nosem powietrze niekoniecznie zakurzone, ale z kurzem się kojarzące. Pewnie dlatego, że pod światło widać, jak drobne, bliżej nieokreślone cząsteczki pływają lekko w powietrzu.
Jej wzrok pada w końcu na postać młodego mężczyzny, wyłaniającego się gdzieś spomiędzy półek. Ma ułożone włosy, a krawat wydaje się jej ściśnięty nieznacznie tylko mniej, niż jej własny. Zastanawia się, czy i u niego zaciśnięty krawat jest ostatnim węzłem trzymającym ramę ciała przed rozpadem.
– Mam pytanie o różdżkę – waży słowa, chcąc jednocześnie być jak najbardziej precyzyjna, ale niekoniecznie od razu odsłaniać się z czym przyszła. – Czy różdżka może się… zbuntować? Jakby… przestać dogadywać z właścicielem?
Szesnastoletni umysł dziewczyny bez wiedzy w zakresie sztuki tworzenia różdżek próbuje poskładać myśli tak, by specjalista nie wyśmiał jej i nie zbył. Poppy świetnie radzi sobie z obrazem samej siebie wśród rówieśników, czy nauczycieli, ale nowa, obca osoba na liście potencjalnych rozmówców sprawia, że Puchonka nie jest w stanie wydobyć z kieszeni zwyczajowej pewności siebie.
Poppy Nott
[Cześć. Czy wątek z ważnym klientem jest nadal poszukiwany? Przyszło mi do głowy, że nemetoriusowa różdżka mogłaby tutaj coś wywinąć, ale ta ważność byłaby, zdaje się, mocno naciągana. W razie jeśli tak i masz chęci potworzyć coś z nami, zapraszam pod kartę Burke'a, choć całokształt koncepcji posłałabym Tobie zapewne drogą mailową.]
OdpowiedzUsuń[Świetnie <3 Puściłam maila.]/Burke
OdpowiedzUsuń[ O, ależ ja doskonale rozumiem siłę sentymentu oraz przywiązania do postaci… Wizja mojego Edwarda chodziła mi po głowie od bardzo, bardzo dawna. Treść jego karty rodziła się w przysłowiowych bólach, bo naprawdę niezwykle mocno zależało mi na odzwierciedleniu jego charakteru oraz historii tak, aby oddać go w pełni – a jednocześnie niczego nie przerysować lub tfu, tfu pominąć. Dlatego cieszy mnie, że podoba Ci się jego kreacja, zależy mi na pisaniu spójnymi i dopracowanymi bohaterami. Wydaje mi się, że wtedy wszystko jakoś lepiej się układa, włącznie z weną ;) A co do Twojej wstępnej propozycji powiązania, to jestem bardzo za. Lupin na pewno pomógłby Galenowi w potrzebie, nawet nie wiedząc czemu pozostali koledzy próbują spuścić mu bęcki. Trzech na jednego to nie fair, więc musiałby się wtrącić… i w ten oto sposób panowie by się ze sobą zaprzyjaźnili. Możliwe, że Lupin potrafił nieco Galenowi dogryzać, gdy ten zaczynał się wymądrzać, ale wiedział przecież, że Ollivander ma łeb na karku i nawet jeśli się trochę popisuje, to zwykle wie o czym mówi. Po ukończeniu szkoły każdy poszedł w swoją stronę, choć plany Edwarda nieco się zmieniły. Jako absolwent przystąpił do egzaminów wstępnych, których zdanie umożliwiłoby mu przystąpienie do szkolenia na aurora. Testy zdał, ale dosłownie trzy dni przed rozpoczęciem kursu, sam dobrowolnie z niego zrezygnował. Ostatecznie doszedł do wniosku, że bycie aurorem nie jest jego marzeniem. Długo wydawało mu się, że tak. Oczywiście miało to związek z jego rodzicami, jakimś wewnętrznym przymusem i chęcią pójścia w ich ślady… Ale jednak udało mu się nie popełnić tego głupstwa. Skupił się na tej dziedzinie magii, która pociągała go o wiele bardziej… i do dziś nie żałuje, choć parę razy o mały włos a jego pasja kosztowałaby go życie. Zainteresowania Edwarda i Galena są różne, ale łączy ich siła zaangażowania w to co robią. Dlatego myślę, że jako młodzi dorośli nadal mogliby się dobrze dogadywać. A jeśli chodzi o połączenie różdżkarstwa z magizoologią, to uważam to za bardzo sensowny pomysł. Rozumiem, że Twój pomysł polegałby na tym, że Galen pragnąłby pozyskać jakiś rdzeń do swojej różdżki, ale potrzebowałby do tego wiedzy Edwarda? ]
OdpowiedzUsuńLupin
[Wybacz, że tyle zeszło mi na odpowiedzi, ale już wracam i dzielę się swoim pomysłem!
OdpowiedzUsuńNa pewno podoba mi się ten pomysł zawodowy, bo myślę, że po prostu wydaje się najbardziej prawdopodobny. Tak sobie teraz pomyślałam, że coś mogło się stać z różdżką Caireann z takiego totalnie głupiego powodu — ale jednocześnie nagłego, więc wizyta w Hogsmeade mogłaby być nagła. Trudno mi sobie wyobrazić nauczyciela w Hogwarcie z niesprawną różdżką przez dłuższy czas.
A co do znajomości, to może znaliby się z jakichś wspólnych kręgów, ale nigdy wcześniej nie mieli okazji do jakiegoś pogłębienia relacji?]
Caireann
[ Okej, wszystko jasne jeśli chodzi o zarys. Chętnie połączę oba te pomysły – Lupin jak najbardziej mógł zostać wyznaczony do towarzyszenia Galenowi w wyprawie do Zakazanego Lasu. Mogli polować na jednorożce lub na inne zwierzę, zależy na co Ollivanderowie mieli zapotrzebowanie… a przy okazji porozmawialiby o planach/pomysłach Galena. Lupin obiecał sobie, że przez jakiś czas od ostatniego wypadku będzie grzeczny, jednak trudno mu się oprzeć potencjalnej przygodzie, gdy ta sama doprasza się o jego uwagę… I wybacz za poślizg, ale w te upały nie idzie mi się skupić :( ]
OdpowiedzUsuńLupin
Bardzo prędko pojmuje, że to nie była ani nieuwaga, ani zmęczenie, ani roztargnienie. Nie dlatego, że nie daje (bo nie daje) sobie przyzwolenia na podobne postawy, ale ponieważ leżąc irytująco biernie na szpitalnym łóżku dokładnie analizuje zdarzenia tamtej nocy i przypomina sobie wyraźnie moment, w którym pojawiły się w nim myśl i gotowość do rzucenia zaklęcia, ale jego różdżka tego stanu nie podzieliła. Zdrada jest tym dotkliwsza, że nawet najmniejszy jej przejaw nigdy dotąd nie miał miejsca, a Nemetorius nieznośnie nadal darzy to nieudolne narzędzie równie silnym przywiązaniem.
OdpowiedzUsuńReaguje natychmiast, ponieważ waga jego pracy nie wyraża zgody na podobne błędy, o czym przypomina każdorazowo bolesne pulsowanie przedramienia ilekroć lecznicze czary i eliksiry pracują intensywniej przy odbudowie wyżartej przez truciznę tkanki. Z jedynym znanym mu różdżkarzem kontaktuje się listownie i po zwięzłym opisaniu swojego problemu umawia się na spotkanie jeszcze w dniu wypisu z hogwarckiego skrzydła szpitalnego. Wplecenie tutaj hasła zaufanie w obliczu wagi opisywanych okoliczności byłoby jednak sporą nadinterpretacją - Burke na ten moment ufa już jedynie swojej wiedzy i umiejętnościom, a ciężar niewierności ostatniego czynnika zewnętrznego, któremu powierzył swoją wiarę jest na tyle bolesny, że ze sporą dozą prawdopodobieństwa nie obdarzy już nią nikogo i niczego. Zakres problemu przewyższa jednak zdecydowanie zarówno jego kompetencje jak i zainteresowania, dlatego w ustalonym terminie stawia się w filii sklepu Ollivandera w Hogesmeade.
Wchodzi do lokalu i prawie natychmiast słyszy kroki, które nie należą do człowieka, do którego przyszedł. Zamyka za sobą drzwi, podchodzi do lady i omiata prawie bezużytecznym spojrzeniem mglistą sylwetkę nieznajomego.
- Nemetorius Burke. Jestem umówiony na spotkanie z panem Ollivanderem - informuje zwięźle, by zaraz sprostować, kiedy przypomina sobie, że z mężczyzną pracuje jego syn:
- Gereonem Ollivanderem.
Już pierwsza część złożonego zdania wypowiadanego przez rozmówcę sprawia, że emocjonalny szczękościsk miażdży gniew między zębami, druga natomiast doprawia afekt ścisłym ściągnięciem warg. Miesiąc to strata czasu, na którą nie może sobie pozwolić. Trzydzieści dni to okres, w trakcie którego ułomne narzędzie może go po prostu zabić. Bezruch także nie jest osiągalny, kalkulacja okazuje się więc nad wyraz prosta. Mimo to pomiędzy powinien a finalnym zapytaniem milczy jak zaklęty, biernie wsłuchany w przesiąknięte zakłopotaniem podrygi różdżkarza mające na celu dotarcie do źródła nieporozumienia. Szelest pergaminu sugeruje mu, że tamten otwiera terminarz i zgodnie z oczekiwaniami Burke nie zostaje w nim znaleziony. I choć oświadczenie, że ów brak był jego świadomą wolą, lada moment wypłynie między wierszami, obecnie Nemetorius nie robi nic, by podobną deklaracją otwarcie załagodzić zmieszanie rozmówcy. Rozluźnia nieco nacisk szczęk, ale mimo to jego twarz nadal wydaje się niby wyciosana w kamieniu.
OdpowiedzUsuń- To zależy od tego, czy w jakimkolwiek stopniu podziela pan zarówno kompetencje, jak i dyskrecję swojego ojca - mówi i choć cierpkość z jaką wypowiada pożądane przez niego cechy wydaje się świadczyć o tym, że wątpi w ich obecność, rozpina guzik marynarki, by z jej wewnętrznej kieszeni wyciągnąć konkretny mieszek monet. Mimo że potraktowanie jego sprawy z wyczuciem winno wchodzić w zakres kwoty za usługę, woli subtelność dodatkowo opłacić. Finalnie to taka wymiana da mu możliwość domagania się ewentualnych roszczeń w przypadku jej niedotrzymania.
Zależności zresztą i tak nie ma. Już podjął decyzję.
[Ooo, myślałam o czymś wręcz typowo mechanicznym, bo miałam w głowie sytuację, w której jakaś roślina nadgryza tę różdżkę albo robi z nią coś jeszcze gorszego. To takie, powiedzmy, ryzyko zawodowe związane z pracą Carrie. :)
OdpowiedzUsuńSkoro wszystko mamy ustalone, to z przyjemnością nam zacznę. Powiedz mi tylko, czy mam zacząć od tej pierwszej wizyty czy już drugiej?]
Caireann
Godziny spędzone w ciasnej salce ulokowanej w najdalszych i najciemniejszych zarazem zakamarkach zamkowej piwnicy dały mu się we znaki. Zwykle starał się prowadzić swoje zajęcia na świeżym powietrzu… lub przynajmniej w miejscach, których metraż przekraczał standardową wielkość składziku na miotły. Tym razem jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Ściągnięcie gromadki piątoroczniaków tuż pod powierzchnię Wielkiej Sali miało swój konkretny cel. I choć sam Lupin nie był tym celem zachwycony, odniósł wrażenie, że jego podopieczni wprost przeciwnie. Już jakiś czas temu dał im słowo, że po nieźle zdanych testach pokaże im coś, czego znajomość z pewnością przyda im się w dorosłym życiu. A że zaliczenie poszło śpiewająco (nie będzie ukrywał, że ku jego lekkiemu zaskoczeniu...), teraz nie mógł się wycofać. Zresztą, naprawdę uważał, że spotkanie twarzą w twarz z Boginem będzie jedną z ważniejszych lekcji, którą jako nauczuciel mógłby im udzielić. Sam do tej pory pamiętał jak wielkie wrażenie wywarło na nim ujrzenie tej zjawy na żywo. Nie, wcale nie było to przyjemne… ale na pewno pouczające. Tak czy inaczej, gdy już zdradził im kryjówkę Bogina, nie było zmiłuj – każdy musiał spróbować przełamać swój strach za pomocą odpowiedniego zaklęcia. Zajęło to trochę więcej czasu niż mógłby się tego spodziewać, dlatego niemal do końca sądził, że spóźni się na umówione spotkanie z Galenem. Na szczęście okazało się, że pozostało mu w zapasie jeszcze parę minut, które z ogromną przyjemnością poświęcił na wystawianie twarzy ku zachodzącemu za korony drzew słońcu wespół z dotlenianiem się za pomocą ulubionych papierosów. Wiedział, że gdyby właśnie w tej chwili przyłapał go Dyrektor Longbottom, pewnie otrzymałby od niego niezłą reprymendę – nawet będąc już w pełni dorosłym człowiekiem, a nie pierwszym lepszym smarkaczem w szkolnym mundurku. Lupin uznał jednak, że jest gotów zaryzykować, byle nacieszyć się upragnioną chwilą swobody oraz świętego spokoju. Tak więc siedział lekko wsparty o kamienny murek na dziedzińcu szkoły, zastanawiając się czy to co teraz zamierzał zrobić było głupie tylko trochę… czy jednak bardzo? Ostatecznie wędrówki po zmroku po Zakazanym Lesie zawsze były obarczone pewną dozą ryzyka… Jaki byłby jednak z niego przyjaciel, gdyby odmówił Ollivanderowi swojego jakże cennego towarzystwa podczas te wyprawy? Poza tym, Longbottom i tak chciałby, aby w niej uczestniczył. Na pewno ufał Galenowi oraz całemu rodu Ollivanderów, którzy słynęli ze swojej nieposzlakowanej opinii wespół z wrodzonym talentem w dziedzinie różdżkarstwa. Jedyne czego Dyrektor mógłby się obawiać to samego Zakazanego Lasu oraz jego groźnych mieszkańców… Ktoś, kto poniekąd połamał już zęby na magicznej faunie byłby idealnym kompanem dla młodego Ollivandera. Los sprawił, że tym kimś był akurat Lupin, a to że panowie znali się jeszcze ze swoich szkolnych czasów stanowiło jedynie miły element uzupełniający dla ich wspólnej podróży w leśne knieje…
OdpowiedzUsuń— Nie wiem o czym mówisz… Longbottom twierdzi, że pilnowanie tyłka różdżkarza hasającego po lesie pełnym Akromantul i Sklątek tylnowybuchowych mam jasno i wyraźnie wpisane w siódmym paragrafie swojego kontraktu jako nauczyciela ONMS... — Lupin uniósł teatralnie obie brwi, odpowiadając Galenowi powitaniem w takim samym stylu, którym i on go uraczył. Po chwili uśmiechnął się figlarnie, wydmuchując nosem siwy strumień dymu. Tlącego się jeszcze papierosa zdeptał o kamienny bruk, choć gdy po chwili odsunął cholewkę ciężkiego buta pod spodem nie pozostał po nim nawet najmniejszy ślad. I za to właśnie kochał magię. — Ciebie też Ollivander. — wyciągnął dłoń i uścisnął nią mocno rękę przyjaciela. — A więc tygodniami nie masz czasu, żeby wyskoczyć do Pubu na dwie kolejki Ognistej, ale jak tylko dostajesz zielone światło do ganiania za Jednorożcami, to zmienia postać rzeczy…? — zagaił z zaczepnym błyskiem w zielonych ślepiach, krzyżując wymownie ramiona na klatce piersiowej.
Lupin