The wolf is hungry, he runs the show



The very thing you're best at, is the thing that hurts the most
Edward R. Lupin

NAUCZYCIEL OPIEKI NAD MAGICZNYMI STWORZENIAMI

Parę miesięcy temu usłyszał pewne pytanie – Czego nie lubisz najbardziej? Padło ono z ust, a jakże, jednego z uczniów, a Edward – z całą swą wrodzoną uprzejmością – oznajmił mu, że najbardziej nie lubi, gdy ktoś zadaje mu głupie pytania. Naturalnie Edward skłamał. Głupie pytania zajmują dopiero piątą lub szóstą pozycję na jego prywatnej liście najbardziej upierdliwych rzeczy na świecie. Na pierwszym miejscu, niemal niezmiennie od lat, znajduje się jeden, konkretny moment – chwila, w której poznaje nową osobę, wyciąga ku niej kulturalnie dłoń... a w zamian słyszy jedynie irytujący, chichotliwy śmiech, poprzedzający znamienne słowa – Och, nie musisz się przedstawiać... wiem kim jesteś! No więc... nie.
Wcale nie wiesz.

Proces dojrzewania nie należy do najprostszych. Edward miał to szczęście wzrastać w otoczeniu kochającej rodziny, która tak między Bogiem a prawdą, była jego rodziną jedynie z nazwy – każdy przecież wiedział, że jego prawdziwi rodzice zginęli lata temu, w wielkiej wojnie czarodziejów. A mówiąc każdy, ma na myśli dosłownie każdego czarodzieja, który nie urodził się pod głazem i wie ile zła wyrządziła maniakalna ideologia zaledwie jednego czarnoksiężnika. Tak, Edward stracił rodziców. A z biegiem lat przekonał się, że utracił również swoją anonimowość. Biedny, skrzywdzony przez los Teddy. Mała sierota. Kiedy w końcu ludzie nauczą się nie wtrącać w nie swoje sprawy? Kiedy odpuszczą sobie wysnuwanie wniosków na temat osób, których nigdy nie poznali, a o których słyszeli jedynie z plotek lub opowieści? Prawdopodobnie nigdy. Dlatego tym zabawniejsze zdają się chwile, gdy niektórzy z nich w końcu spotykają na swojej drodze Edwarda Remusa Lupina – i nagle, o zgrozo, okazuje się zupełnie inny, niż wszyscy dookoła sobie wyobrażali. Istnieje na to odpowiednie określenie - dysonans poznawczy.
Jak opisać kogoś, kto potrafi zmieniać swój wygląd na zawołanie... a i tak tego nie robi? Trudno powiedzieć. Edward odziedziczył ten niezwykły dar po swojej matce. Gdy uczęszczał do Hogwartu niemal co dwa dni chodził po korytarzach z innym krzykliwym kolorem włosów. Dziś pilnuje jedynie, aby nigdy nie przybrały swojego naturalnego odcieniu. Gdy pracował jako wykwalifikowany magizoolog z ramienia Ministerstwa Magii wykorzystywał metamorfomagię w kontakcie z najniebezpieczniejszymi magicznymi stworzeniami. Dziś nie wymazuje już więcej blizn po tych spotkaniach. Gdy jeszcze do niedawna wydawało mu się, że był całkiem szczęśliwym człowiekiem, bawił nią swoich najbliższych, a szczególnie jedną osobę. Ale pierdolić to. Tak, Edward jest zmienny. Kiedyś był inny. Dziś, z różnych osobistych powodów, o których na pewno Ci nie opowie, jest taki jaki jest – odrobinę ironiczny, odrobinę nieprzystępny, odrobinę kapryśny... Brawurowy był zawsze, akurat to się nie zmieniło. Podobnie jak jego głęboka miłość do zwierząt oraz budzące zdumienie u wielu zainteresowanie likantropią, w której przez lata się wyspecjalizował. Dzięki tato. Ktoś mądry zauważył, że jeśli potrafi tresować zdziczałe hipogryfy, to bez problemu powinien poradzić sobie z grupką nastoletnich dzieciaków na zajęciach. Po pierwsze – może i bywa kąśliwą bestią, jednak biada temu, kto spróbuje w jego obecności znieważać jakiegokolwiek ucznia. A po drugie – ten ktoś miał rację. Jednak jedno jest pewne i raczej szybko nie ulegnie zmianie - nie lubi, gdy zwraca się do niego tym infantylnym zdrobnieniem. Preferuje swoje pełne imię, a najlepiej po prostu nazwisko. Wszystkie inne plany i założenia najpewniej i tak wezmą w łeb. Najlepszym przykładem na to pozostaje on sam. Jeszcze rok temu nie uwierzyłby nikomu, kto próbowałby go przekonać, że już niedługo pójdzie w ślady własnego ojca i zostanie jednym z nauczycieli w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Uznałby to za wyjątkowo nieśmieszny żart. A jednak. Nieustannie przypomina sobie stare zamkowe zakamarki, na razie wstrzymując się przed planowaniem nowych wypraw w najodleglejsze zakątki ziemi. Po ostatniej z nich nadal walczy z bezsennością, a wyhodowanie całkiem sporego kawałka mięśni na odcinku lędźwiowym pleców wymaga większych nakładów cierpliwości niż początkowo przypuszczał. Równie dobrze może to robić tu, w Szkocji, zamiast tkwić zamknięty w czterech ścianach w niewielkim mieszkaniu w Londynie. Wszystkie księgi oraz stos własnoręcznych notatek i tak przytargał ze sobą. Mając względny spokój i miarę sensowne zajęcie w ciągu dnia nic więcej na razie nie potrzebuje.

W końcu trochę odpocznie... i poczeka, kiedy znów wszystko szlag trafi.


81 komentarzy:

  1. [Przyznaję, że podglądałam kartę już w wersjach roboczych. Cieszę się, że młody Lupin trafił w dobre ręce! Jeśli masz ochotę coś wspólnie stworzyć, to ja i Salem chętnie się skusimy na wątek! Naszych panów dzieli chyba tylko rok, więc zapewne w tym samym czasie uczęszczali do Hogwartu jako uczniowie, więc pewnie mogą się znać z tego okresu ;)]

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  2. [Serdecznie witamy kuzyna!
    Mam ogromną nadzieję, że uda nam się stworzyć jakąś relację między naszymi bohaterami. Może Edward spędzałby wakacje u wujka Draco lub coś w tym rodzaju? Jesteśmy ze Scorpiusem otwarci na wszystko!]

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja również kartę Edwarda podglądałam i bardzo mi się podoba Twoja kreacja tej postaci. Mam nadzieję, że jednak wszystkiego szlag nie trafi (ach, co ja mówię, przecież dla nas, autorów, rzucanie kłód pod nogi to najlepsza zabawa :D), i że faktycznie trochę odetchnie. Zwierzęta na pewno mu w tym pomogą, nastolatkowie niekoniecznie. ;P
    Opieka nad magicznymi stworzeniami to przedmiot idealny dla niego i jestem wręcz pewna, że za jego kadencji sporo uczniów się do niego przekonało. Albus pewnie zdecydował się kontynuować ONMS choćby ze względu na Teda, chociaż z jego szczęściem bardzo możliwe, że zakończy się to tragedią. No i nie wiem, jakie masz plany, co do relacji Teda z jego prawie-rodziną, ale Al chętnie pozawraca mu głowę i podpyta o wrażenia z Rumunii i Stanów Zjednoczonych. :D
    Baw się z nim dobrze!]

    Albus S. Potter

    PS Tak niewinnie przypomnę, że to nie Al rozpowiedział wszystkim, że Teddy całował się z Vicky, może podskoczy przez to kilka miejsc w górę na liście ulubionych kuzynów? ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jak najbardziej możemy uznać, że Draco był wtedy poza zasięgiem, więc z racji powiązania rodzinnego to Lupin dowiedziałby się o incydencie jako pierwszy. Pytanie, czy chcesz się cofać aż o rok do tamtych wydarzeń, czy wolisz akcję rozgrywającą się już obecnie i najwyżej luźno nawiązywać retrospekcją do tamtego felernego zajścia?
    Jedno jest pewne, od tamtej pory Scorpius najpierw testuje swoje zaklęcia na pufku, którego ma ze sobą od dzieciństwa. Tak sobie pomyślałam, że może Malfoy poprosiłby Lupina o ratunek dla tego głupiego futrzaka, jakby ten nie chciał dojść do siebie po jednym z jego eksperymentów? W końcu kto lepiej zna się na rzeczy, niż nauczyciel od opieki nad magicznymi zwierzętami? :D]

    Scorpius Hyperion Malfoy i jego głupi, zepsuty pufek

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ooo, co ty na to, żeby Salem lata temu wywróżył, że Lupin będzie nauczycielem i teraz z satysfakcją mógłby powiedzieć, że jego wizja się sprawdziła?
    Jestem pewna, że za szkolnych czasów się ze sobą nie nudzili. Obawiam się, że z tego samego powodu teraz Edward nie zazna odpoczynku w Hogwarcie!
    Nie ukrywam, że ekscentryzm Klausa był moją inspiracją przy tworzeniu koncepcji postaci. Dla mnie to dodatkowe wyzwanie, bo sama jestem takim szaraczkiem, więc przynajmniej tutaj na blogu zaszaleję.]

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  6. [A ja wręcz przeciwnie — karty podglądnąć nie miałam okazji i bardzo mnie to cieszy, bo dzięki temu miałam przemiłe spotkanie z tym uroczym panem na stronie głównej bloga. Idealnie!
    Graficznie karta jest przepiękna, więc już tutaj moje serduszko zabiło mocniej, ale już do reszty skradła je treść w niej zawarta — coś wspaniałego! Mogłabym czytać i czytać bez końca, bo Twój styl pisania jest absolutnie mistrzowski.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć dobrej zabawy na blogu i zaprosić do swoich panienek, gdyby pojawiła się chęć z Twojej strony :)]

    Dominique & Aurora

    OdpowiedzUsuń
  7. [Całkowicie zapomniałam, że Victoire i Teddy byli niegdyś najgorętsza parą w Hogwarcie! Aż żal byłoby nie użyć tego w ich powiązaniu, więc wchodzimy w ciemno. Co to się podziało między nimi, że narobiło takiego huku? Zdradź, bo umieram z ciekawości!
    PS Zapraszam na maila, tam może łatwiej będzie nam ustalić szczegóły :)]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ha! Znamy się :D jaki ciekawy pomysł na młodego Lupina... Bardzo dobra kreacja, niecodzienna. No i oczywiście w bardzo dobrym stylu napisana karta, ale to nie dziwi mnie w ogóle. Jeśli byłaby ochota na wątek to zapraszam do Effy, myślę, że ostatecznie mógłby ją polubić, bo Effy, nawet jeśli by go przyprawiała o ból głowy... Ostatecznie Effy ma w gruncie rzeczy dobre serduszko i jest dobra dla zwierzątek i stworzonek.]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko się zmienia, no, może poza Dziurawym Kotłem, gdzie Salem wyciągnął Edwarda na parę szklaneczek ognistej whisky, ponieważ akurat ten lokal od dekad nie uległ żadnej zmianie. Wnętrze pozostało tak samo ciemne i duszne jak brunet pamiętał sprzed lat, podłoga nadal sprawiała wrażenie brudnej, jakby nikt nie zaprzątał sobie głowy jej umyciem od czasu do czasu. Wisienką na torcie były zniszczone meble, których rzecz jasna właściciel pubu nie wymieniał ani nie odnawiał od dawien dawna. Najlepiej świadczyły o tym wyżłobione w blatach napisy. Wśród nich znajdowały się wulgarne epitety wymierzone w stronę nauczycieli, ale dało się też wypatrzeć wśród nich wyznania nastoletnich miłości. Każde wgłębienie zapisało się na nich równie dobitnie, co dokonania niektórych czarodziejów na kartach historii magii.
    Brunet wszedł do pubu jako pierwszy i pociągnął Lupina za sobą w stronę stolika położonego na uboczu, jakby mężczyzna miał mu uciec. Zajął miejsce, z którego mógł obserwować twarz Lupina oświetloną ciepłym światłem staromodnej lampy. Wygodnie umościł się w skrzypiącym fotelu, by mieć na niego dobry widok, zupełnie jakby chciał podziwiać dzieło sztuki.
    Był zadowolony z ich spotkania, zwłaszcza, że wybrał trasę swojej wycieczki po Londynie wiedziony intuicją, jakimś niezrozumiałym przeczuciem, które czasem szeptało mu do ucha. Może tylko trochę wydłużał sobie przy pomocy długiego spaceru drogę do rodzinnego domu, gdzie czekała jego matka-wariatka, jak się o niej mówiło na mieście. Jego usta drgnęły w grymasie na tę myśl, ale pojawienie się kelnerki o potarganych włosach i znudzonej minie wyrwało go z zamyślenia.
    — Flaszkę Ognistej Whisky Blishena i dwie szklanki! — rzucił bez zastanowienia, od razu sięgając do kieszeni, by uregulować rachunek. W doborowym towarzystwie nie zamierzał pić byle popłuczyn! Liczył na wysłuchanie wielu ciekawych historii z podróży i dokonań młodego Lupina, toteż zamierzał raczyć się trunkiem odpowiednim na takie wyjątkowe okazje.
    — No więc, Lupin… Opowiadaj, co u ciebie słychać? — zapytał, nie kryjąc zainteresowania. Oparł podbródek na dłoni, wpatrując się w niego intensywnie. Niektórych to onieśmielało, ale Edward po latach chyba powinien już do tego przywyknąć, czyż nie?

    Salem

    [Pozwoliłam sobie rozpocząć, bo zaproponowany przez Ciebie pomysł przypadł mi do gustu <3]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Czytając Twoją kartę, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że Twoja postać by mnie nienawidziła — myślałam o nim dokładnie to samo, co wyśmiana przez niego w wewnętrznym monologu większość. Ten biedny, słodki, mały Teddy! :D Jeśli chodzi o wątek, szczerze, nic mi na ten moment już do głowy nie przychodzi, bo też mojego pana Pottera uwikłałam aż w trzy różne wątki z przedstawicielami kadry nauczycielskiej — niemniej, jak mi coś wpadnie do głowy albo pojawi się u mnie jakiś pomysł na powiązanie, na pewno do Was przyjdę!]

    OdpowiedzUsuń
  11. [O nie, oby jednak niczego ten szlag nie trafił, choć z tym bywa w życiu różnie :D Nie będę oryginalna jeśli powiem, że bardzo podoba mi się kreacja i sposób przedstawienia postaci. Odrobinę kapryśny, odrobinę ironiczny...już mi się podoba <3 Właściwie to idealnie pasuje mi właśnie do roli opiekuna zwierząt, podoba mi się także jego podejście do uczniów, oby jak najwięcej cierpliwości, właśnie jej, a przy okazji weny i masy wciągających wąteczków mu życzę. W razie chęci zapraszam do Eliasa :D]

    Elias D.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Miałem tutaj w planach zajrzeć jako pierwszy, ale widzę, ze zostałem ubiegnięty! W każdym razie – witam. Bardzo mi się podoba twoja wersja Teda, szczególnie ze względu na tę nutkę zgryźliwości, którą zawsze lubię u postaci. Poza tym mam słabość do typu narracji zastosowanego w karcie. Od siebie również dziękuję za komplementy! <3

    Myślę, że jak najbardziej można by się pokusić o wątek między panami. Poza faktem, że obaj są pracownikami w Hogwarcie, chociaż Lay jest na razie jedynie stażystą, to obaj w pewnym stopniu mierzyli się z różnymi błędnymi założeniami na swój temat związanymi z ich nazwiskami. Co prawda w przypadku Laya na pewno nie było to tak uprzykrzające życie, jednak wciąż. Z tego też względu na pewno sam nie pokuszałby się o żadne projektowanie sobie tego, kim jest Lupin, a przypuszczam, że i sam też ma trochę inny kontekst całej Drugiej Wojny Czarodziejów, jako osoba wychowywana przez pewien czas wśród mugoli. Poza tym różnica wieku jest minimalna; zakładam, że przy jakimś pomyśle na ich szkolną przeszłość, mogliby się nawet znać? Oczywiście, daj znać, jeśli coś ci się nasuwa, ewentualnie zapraszam na maila w celach burzy mózgów. ^^]

    Lay

    OdpowiedzUsuń
  13. Salem rzadko szastał pieniędzmi. Może to jakiś wewnętrzny pragmatyzm spowodowany wychowaniem w biedzie, a może istniał ku temu inny powód. Większość swoich ekstrawaganckich strojów znajdował w mugolskich lumpeksach i często sam zajmował się ich przerabianiem tak, by odpowiadały jego wizji. Oszczędzał na sobie samym, a może wyznawał tę modną dziś filozofię, że wszystkiemu można podarować drugie życie, by nie zaśmiecać bardziej planety. Pewne jednak było, że jeśli Salem stawiał komuś prawdopodobnie najlepszą, a tym samym zapewne również najdroższą whisky, jaką oferował lokal, to tę osobę darzył wyjątkową sympatią.
    — Zdążyłem za tobą zatęsknić! Co ja gadam, właściwie zacząłem tęsknić już po przekroczeniu progu Hogwartu. Sam nie wiem czemu nie potrafię się rozstać z tym miejscem — stwierdził, z zamyśleniem wodząc opuszkiem palca wskazującego po rancie swojej szklaneczki. Naczynie było czyste, choć zarysowane, a może lekko przytłuczone tu i ówdzie. Prawda była taka, że w mugolskim świecie nikt na niego nie czekał. Matka zwykle zachowywała się jak nieprzytomna. Bredziła coś pod nosem i sprawiała wrażenie, jakby go nie zauważała, a czasem niemal doprowadzała go do zawału, kiedy brała go za kogoś obcego. Dla niej wciąż był małym chłopcem i uczył się w Hogwarcie. Nie pojmowała, że minęła ponad dekada, że przez ten czas z ucznia stał się nauczycielem i nie tylko ledwo mieścił się w drzwiach ciasnego mieszkanka, ale nawet wyhodował sensownie wyglądający zarost. Czasem myliła go z jego ojcem. Wtedy nadstawiał ucha, ale zwykle nie dowiadywał się niczego wartościowego. Wątpił, aby mężczyzna w ogóle ją pamiętał, o ile jeszcze żył.
    Na wieść o tym, że Lupin zdecydował się przyjąć posadę nauczyciela Salem wydał triumfalny okrzyk i uderzył dłońmi o blat tak mocno, że szlaneczki brzdąknęły, podskakując na stoliku. Na szczęście w porę złapał butelkę whisky, która niebezpiecznie zachybotała na boki. Brunet nie krył satysfakcji. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
    — A nie mówiłem? — wycedził powoli, tak by nasycić się tym, że jego przepowiednia okazała się prawdziwa. — Powtarzałem ci to tysiąc razy i nie chciałeś mi wierzyć, no i proszę. Kto miał rację? — zapytał retorycznie, bo obaj doskonale znali odpowiedź. Salem tego dnia uzyskał właściwie tylko potwierdzenie, na które niecierpliwie czekał od lat.
    — Ach, aż żałuję, że nie mogę cofnąć się w czasie, żeby mieć takiego nauczyciela jak ty! — westchnął, macając się po kieszeniach w poszukiwaniu fajek. — Na sto procent bym się w tobie podkochiwał — dodał z zachwytem. Salem był pod tym względem bardzo bezpośredni. W ogóle nie krył faktu, że podobali mu się również mężczyźni. Choć tak właściwie, to w większości urodę mężczyzn komplementował, nawet jeśli amortencja miała zapach mugolskich słodyczy i rudych włosów pewnej smarkuli. Zrozumienie pokrętnej logiki Salema chyba było pozbawione większego sensu. Lubił wpatrywać się w ludzi do momentu, aż ci spuszczali wzrok jako pierwsi z pewnym zawstydzeniem. Lubił, gdy na ich policzkach pojawiał się rumieniec. Lubił doceniać innych za to, jak wyglądali i co robili. — Może wtedy rzadziej zwiewałbym z lekcji opieki nad magicznymi zwierzętami — stwierdził prostolinijnie. — Dzieciaki wygrały los na loterii. Znawca, pasjonata i na dodatek przystojniak... — Zaczął wymieniać kolejno wszystkie zalety Lupina i zapewne by kontynuował, bo mógł tak wyliczać bez końca, jednak za plecami Edwarda otworzyły się drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próg Dziurawego Kotła przekroczyło kilku czarodziei, wpuszczając do ponurego wnętrza Dziurawego trochę światła i świeżego powietrza. Łypnęli wzrokiem na prawo, a potem na lewo. Przez chwilę stali w miejscu i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Salem też zastygł w bezruchu, zupełnie jakby nie był pewien, czy ma sięgać po papierosa, czy po różdżkę. Ostatecznie zdecydował się na tę pierwszą opcję, bo faceci zasiedli przy barze, skąd mieli na nich dobry widok.
      Salem pochylił się do przodu by podpalić fajkę trzymaną między wargami o płomień świecy, a potem przeciągnął się, rozciągając mięśnie. Przez chwilę wyglądał na jeszcze chudszego, niż za czasów, kiedy oboje byli uczniakami.
      — Co cię skłoniło do rezygnacji z jeżdżenia po świecie? Skąd decyzja o zrobieniu sobie przerwy? — zapytał z zaciekawieniem. Ukradkiem obserwował tamtych podejrzanych typów, bo miał przeczucie, że prędzej czy później się do nich przyczepią. Wydawali mu się dziwnie znajomi.

      Salem

      Usuń
  14. [Opierniczanie Scorpiusa brzmi super, więc bez zbędnego gadania podrzucamy rozpoczęcie :D]

    Buzowała w nim wściekłość. Chyba jeszcze nigdy wcześniej aż tak nikt nie nacisnął po na odcisk. Wystarczyło kilka gorzkich słów, by zrodziła się w nim chęć starcia temu zarozumiałemu Gryfonowi kpiącego uśmieszku z twarzy. Na początku tylko prychnął i chciał odejść, zbywając go, ale kiedy ten uderzył w jego słaby punkt... Po prostu wybuchnął.
    W jednej chwili zatłoczony korytarz wokół nich opustoszał. Uczniowie odruchowo wycofali się, nie chcąc dostać rykoszetem od zaklęcia. Znalazło się jednak kilku gapiów, którzy wręcz przepychali się łokciami, by mieć miejsce w pierwszym rzędzie i móc podziwiać pojedynek z bliska.
    Gdyby chłopak był jedną z tych osób, która dokuczała mu, bo jego ojciec jest śmierciożercą, oddaliłby się niewzruszony. To akurat prawda, nic o co należy się pieklić. Nie wybrał sobie rodziny, w której przyszedł na świat, miał świadomość, że jego bliscy wyrządzili wiele szkód i te do dziś odbijają się na kolejnych pokoleniach czarodziejów.
    Nie, ten szczyl miał jednak czelność dogryzać jego przyjacielowi i to za jego plecami! Malfoy aż się zatrząsł, gdy usłyszał jak Gryfon nazwał Albusa porażką i beztalenciem po tym, jak chłopak dopiero za drugim lub trzecim razem poradził sobie z zadaniem na zajęciach. Scorpius postanowił bronić honoru Pottera, który był mu bliski. Gwoli ścisłości bardzo bliski i zapewne dlatego Malfoya tak ubodły te przykre określenia.
    Wszystko działo się tak szybko, że ciężko stwierdzić, kto jako pierwszy posłużył się magią. Pewne jest, że pojedynek narobił sporego zamieszania i żaden z chłopaków najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Scorpius oberwał zaklęciem Relashio, przez które doznał niegroźnych oparzeń, a jego przeciwnik wymiotował ślimakami przez zaklęcie Slugulus Eructo. W pewnym momencie Scorpius postanowił rozbroić oponenta.
    — Expelliarmus! — wykrzyknął, a różdżka Gryfona błyskawicznie wyleciała mu z rąk.
    Malfoy podszedł do niego i już gotował się do użycia ostatniego czaru kończącego ten pojedynek swoim zwycięstwem, gdy tłum rozstąpił się przed nowym nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami. Lupin nie wyglądał na zachwyconego poczynaniami swojego kuzyna. Teraz chyba jednak rozumiał dlaczego chłopak został wyrzucony z zajęć Koła Pojedynków.
    — Sam zaczął! Nie będzie mi gnida obrażać przyjaciół — burknął, wcale nie wyrażając skruchy z powodu kłótni zakończonej bójką. Wciąż kurczowo ściskał swoją różdżkę tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  15. — To ten kretyn prosił się o kłopoty, sam jest sobie winien. Należało mu się — stwierdził zuchwale. Scorpius powinien przynajmniej udawać skruszonego, ale z jakiegoś powodu był zbyt wzburzony, by to uczynić. Po prawdzie wciąż jeszcze nie dostrzegał w Lupinie nauczyciela. Traktował go jako starszego, wkurzającego kuzyna, choć nie sądził, by z powodu koligacji rodzinnych bójka uszła mu na sucho. Znał Edwarda na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten tak łatwo mu nie popuści podobnego wybryku.
    Poprzedni incydent szybko rozszedł się po kościach. Sam pan przed chwilą powiedział, to był wypadek. Scorpius przeprosił, tak? Więc w czym problem? — nadal dźwięczały mu w głowie słowa, które wtedy wypowiedział ojciec wezwany do szkoły. Blondyn miał się wtedy ochotę uśmiechnąć, bo doskonale wiedział, że Draco da upust emocjom dopiero, kiedy zostaną sam na sam. Zawsze był zwolennikiem powiedzenia, że swoje brudy trzeba prać we własnym domu, a nie w obecności obcych. Oczywiście, nie obyło się bez pogadanki, która przerodziła się w awanturę. Trzeba jednak wiedzieć, że najbardziej irytującą cechą Scorpiusa stanowiła obojętność. Potrafił w kompletnej ciszy wysłuchać gamy zarzutów, bez wzruszenia obserwować gestykulację i mimikę. Nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Ostrzeżenia i szlabany spływały po nim jak po kaczce. Draco próbował już chyba wszystkiego. Z narastającą frustracją obserwował jak Scorpius bez słowa skargi omijał posiłki, obywał się bez kieszonkowego, a odebranie drogich gadżetów komentował jedynie wzruszeniem ramion. Może właśnie dlatego Draco miał problem z jego wychowaniem. Nic nie skutkowało, każda znana mu metoda zawodziła, a jeśli zabraniał mu spotykania się z Potterami, sytuacja ulegała jedynie pogorszeniu, bo Scorpius zwyczajnie uciekał z domu, a to chyba go przerażało jako ojca.
    Pomimo odniesionych ran Ślizgon nie odczuwał bólu. Zacisnął wargi w wąską kreskę, a potem wykrzywił kąciki ust w wyrazie obrzydzenia. Zgodnie z poleceniem Lupina złapał wymiotującego Gryfona za rękę. Bez słowa skargi pomógł mu dotrzeć do Skrzydła Szpitalnego i posadził na kozetkę, by to nim jako pierwszym zajęły się pielęgniarki. Sam w tym czasie ściągnął szatę, w której porobiły się dziury na wylot. Czekał na swoją kolej w poczekalni, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt tuż nad głową Edwarda.
    Uparcie milczał, bo widział po Lupinie, że ten nie jest zachwycony. Oparł się plecami o zimne kafelki i przymknął powieki, przypatrując się mu spod wachlarza jasnych rzęs.
    — Mogę przeprosić za złamanie regulaminu szkoły, ale nie przeproszę jego — skinął głową w stronę Gryfona, którym opiekowały się dwie młode pielęgniarki. — Gdybym chciał mu zrobić krzywdę, rzuciłbym na niego zaklęcie Sectumsempra, a nie Slugulus Eructo — dodał.
    Znał kilka czarnomagicznych formuł, ale mimo tego nigdy się nimi nie posługiwał w praktyce. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką krzywdę były w stanie wyrządzić. Odróżniał dobro od zła. Nie chciał zabić tego półgłówka z Gryffindoru, tylko żeby ten pożałował własnych słów. Wymiotowanie ślimakami może wyglądało na ohydne i poważne schorzenie, ale dało się łatwo odkręcić innym zaklęciem, więc Gryfom powinien szybko wrócić do zdrowia.
    — Ukarz mnie, Lupin — mruknął, nie zamierzając nawet negocjować ani tym bardziej wymigiwać się od poniesienia kary. — Ach, wybacz, zapomniałbym. Teraz już chyba panie profesorze Lupin, czyż nie? — poprawił się. Dopiero niedawno dowiedział się, że mężczyzna zastąpił poprzedniego belfra od nowego semestru. — Nie chwaliłeś się.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  16. [Takie postacie łamiące schematy i stereotypy na temat swoich domów są naprawdę super, także osobiście jestem urzeczony!

    Bardzo mi się taki pomysł podoba, Lay na pewno byłby Lupinowi wdzięczny za to, że go nie gania z powrotem do wieży Krukonów i może się w spokoju zająć swoimi sprawami, a na pewno zachęciłoby go to z czasem do jakichś rozmów, może nie bardzo pogłębionych, bo mój Lay to raczej dość skryta osoba jest. Chyba że po alkoholu, haha. Wtedy trochę więcej zdarza mu się mówić. Też mi się wydaje, że raczej nie utrzymywaliby kontaktu po tym jak Ted skończył szkołę i zaczął podróżować. Ale na pewno chętnie by się dowiedział więcej o jego przeżyciach! Na pewno jakby się spotkali nagle znowu w Hogwarcie, to mogłoby to być dla obu małe zaskoczenie – Lay trochę był odcięty od tego, co się dzieje w Wielkiej Brytanii.]

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Dziękuję bardzo za miłe słowa pod kartą. Cieszę się, że te bazgroły nie odstraszają :D
    Sama nie rozumiem czemu ten dom cieszy się tak małą popularnością. Przecież daje tyle ciekawych możliwości... Dlatego cieszę się, że na blogu możemy znaleźć byłego wychowanka Domu Borsuka! No i cóż, Rin na pewno będzie jego fanką przez wzgląd na to, że prowadzi jej ulubione zajęcia i ma tak bogate doświadczenia w tej dziedzinie. Także panie profesorze Lupin, szykuj się pan na sporą ilość pytań i dociekliwość :D
    A co do jednoosobowej organizacja pożytku publicznego do spraw związanych z futerkowym problemem na terenie szkoły - Rin ma tendencję do wyłapywania i przygarniania dosłownie wszystkiego, więc pewnie w tej sprawie też prędko się do niego zgłosi ;)
    Twój Lupin jest świetny, naprawdę przyjemnie czytało się kartę i takie przedstawienie jego postaci.
    Raz jeszcze dziękuję za powitanie i w razie chęci napiszmy coś ;) ]

    Rin

    OdpowiedzUsuń
  18. Salem nigdy nie wierzył w plotki, które krążyły na temat Lupina. O nim też mówiono wiele różnych rzeczy i zwykle to były bujdy na kółkach, które nawet nie stały koło prawdy. Poza tym to kompletnie nie pasowało do Edwarda.
    — Jesteś nieobiektywny, kiedy my wlepialiśmy maślane oczy w nowych stażystów, ty zachwycałeś się futrzakami — stwierdził teatralnie wywracając oczami. — Jak cię znam, to pewnie nadal dzielnie walczysz o prawa pufków zamiast rozglądać się za jakąś ładną dziewczyną... Albo przystojnym facetem — dodał po chwili wahania. Poruszył brwiami i znacząco siorbnął alkohol ze swojej szklaneczki. — Tak tylko mówię, jestem ostatni do osądzania! — zarzekał się, unosząc ręce w obronnym geście. Niewiele wiedział o życiu miłosnym Lupina, zresztą zapewne nie on jeden. Edward był jak enigma, ciążyła na nim presja popularnego nazwiska. Wiele osób szeptało za jego plecami, tworzyła teorie spiskowe na jego temat, pewnie przywykł do tego w podobnym stopniu, co do ekscentrycznych zachowań Salema.
    Ze świstem wziął dramatyczny wdech i wybałuszył oczy, jednocześnie kładąc prawą dłoń na klatce piersiowej. Wyglądał na poruszonego do żywego, ale to była jedna z jego popisowych ról. Wprost uwielbiał odgrywać te wszystkie scenki jak rodem z brazylijskich telenoweli.
    — No wiesz, Lupin, jak tak możesz... — mruknął z wyrzutem. — Może dopiero będzie cię gonił gigantyczny żądlibąk. Kto wie, czy po paru latach nauczania w Hogwarcie nie urośnie ci też niebieska broda? Niebieski to twój kolor, nie wyglądałbyś najgorzej! — zapewnił z rozbawieniem.
    Salem przeciągnął się i odchylił się na krześle, a następnie zaczął na nim bujać. Mebel zaskrzypiał ostrzegawczo. Przez ułamek sekundy wydawało się, że brunet zaraz znajdzie się pod stołem, ale w ostatniej chwili zaparł się czubkiem buta o spód blatu, co powstrzymało go przed upadkiem.
    Przekręcił z zaciekawieniem głowę, słysząc o urazach jakich doznał przyjaciel. Wszystkie nogi krzesła znalazły się na podłodze, a Salem z głośnym szurnięciem dosunął się bliżej stołu. Badawczo przyjrzał się Lupinowi, ale nie dostrzegł niczego, co by zwróciło jego uwagę. Może szukał w zbyt oczywistych miejscach.
    — Jakbyś potrzebował potrzymania za rękę, to wiesz gdzie mnie szukać. W kwestii leczenia niewiele pomogę. Pamiętasz chyba jak skończyłeś ostatnim razem, gdy chciałem ci pomóc ze zdartym kolanem. — Musiał mocno powstrzymać się przed parsknięciem śmiechu na samo wspomnienie. Ewidentnie Salem nie miał drygu do uzdrawiania, a może po prostu zabrakło mu wiedzy lub skupienia? Nic dziwnego, zwykle na zajęciach nie uważał wystarczająco mocno, zajęty myśleniem o niebieskich migdałach.
    Wyczuł, że Edward nie mówi mu wszystkiego, ale uznał, że nie ma sensu na niego zaciskać. W jego przypadku to raczej nie miało prawa zadziałać.
    — Jeśli chcesz, żeby uganiały się za tobą wszystkie siedmioklasistki, uśmiechaj się dokładnie w ten sposób — mruknął, puszczając mu perskie oczko. — Chyba jestem kiepską osobą do dawania rad — stwierdził, lekko wzruszając przy tym ramionami. Polał im kolejną kolejkę i szybko opróżnił zawartość swojej szklanki. Zawsze miał mocną głowę, a po alkoholu robił się śmieszny. Chciał się przytulać, fałszował miłosne piosenki i plótł wianki z przypadkowo znalezionych kwiatów, obdarowując nimi każdego, kto się napatoczył. Następnego dnia przeklinał pod nosem, ale przeżywanie kaca zdawało się go niczego nie nauczyć. — Jak cię znam, zostaniesz okrzyknięty sztywniakiem i uczniowie będą przychodzili się mi poskarżyć, opowiadając jakież to okropne kary i szlabany dla nich wymyśliłeś — odparł, szczerząc zęby. Uśmiech nie zniknął mu z twarzy nawet wtedy, gdy kątem oka dostrzegł jak mężczyźni, którzy niedawno weszli do lokalu powoli zmieniają pozycje, by ich otoczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli odwrócił głowę w stronę najbardziej postawnego z nich i wstał, z charakterystyczną dla siebie nonszalancją zgarniając pukiel ciemnych loków za ucho.
      — Jakiś problem, panowie? — zapytał, a jego chude palce były już zaciśnięte na różdżce. Dopiero po chwili w jednym z czarodziejów rozpoznał znajomą twarz. Poprzednim razem nie szpeciła jej co prawda odrażająca blizna, sięgająca od brwi aż do brody, ale przypomniał sobie, że ostrzegał go przed niebezpieczeństwem. Cóż, jego błąd, że chciał dorobić się na nielegalnej sprzedaży dzikich hipogryfów.

      Salem

      Usuń
    2. [A wiesz, że o tym samym pomyślałam... :D moją uwagę przykuło to, że Edward zawsze przybiera swoją pierwotną postać, natomiast Effy w Hogwarcie nigdy. Nikt tak naprawdę nie wie jak ona wygląda :p więc Lupin znając techniki i zasady działania ich wspólnej mocy mógłby dość szybko połączyć fakty i odkryć, że Effy dużo próbuje zamaskować. Pozytywem ich relacji jest też fakt, że Effy miałaby na niego inne spojrzenie, bo wojna czarodziejów to jest coś co zna tylko z lekcji i książek i do końca nie jest w stanie zrozumieć więc ona nie ma swojego wyobrażenia na temat Lupina... Zastanawiam się tylko gdzie by ich tu zaczepić... Effy chodzi na ONMS i lubi stworzonka. Mógłby ją też przyłapać na czymś podczas nocnego dyżuru? Mogłaby zostać do niego wysłana żeby odrobić szlaban u kogoś innego, bo ten inny profesor akurat nie miałby ochoty się nią zajmować... Chętnie przyjmę też inne pomysły, odwdzięczyć się mogę zaczęciem <3]
      Effy

      Usuń
  19. [Gdybym tylko mogła, to każdemu bym rozdała zapas weny na lata! Sama miałam parę pomysłów na postać i musiałam parę dni zastanowić się nad ostatecznym pomysłem, ostatecznie powstał Ignaś. Stwierdziłam, że przyda mi się mała odskocznia od zwariowanego Salema i zawitam tu z kimś spokojniejszym :P
    Myślę, że Ignatiusowi przyda się pomoc z okiełznaniem metamorfomagii, a któż może mu lepiej doradzić w tym zakresie, niż drugi metamorfomag? Chcesz zacząć od września i ich pierwszego spotkania? Pewnie to byłoby całkiem ciekawe rozpoczęcie pracy w Hogwarcie.]

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  20. Powrót do Hogwartu był… Dziwny. Można by wymienić wiele powodów, dla których ten sentymentalny moment przekraczania progu starego zamczyska wydawał się tak bardzo nie na miejscu. Przede wszystkim, ilu dorosłych czarodziejów ma okazję powracać w mury swej dawnej szkoły? Pomijając tych najbardziej trzepniętych, którym przyszło do głowy, że nauczanie to taki świetny pomysł (nie oceniała, na tym etapie po prostu nie miała jakiegokolwiek prawa krytykować), to w sumie może wtedy, gdy już jako rodzic przybywają bo ich nieodpowiedzialna latorośl wpakowała się w solidne kłopoty? Tak czy siak, zasadnym było założyć, że wówczas ostatnie co ma się w głowie, to swoista melancholia związana z odwiedzinami miejsca, w którym w młodości spędziło się siedem długich lat. Było też podejrzanie cicho… Choć to akurat dla niej żadna nowość, bo jeszcze jako uczennica lubiła te absurdalnie wczesne poranki, gdy cały zamek pogrążony był jeszcze we śnie… Zresztą, podejrzewała, że ledwo wejdzie kawałek dalej, opuszczając hol wejściowych, to zaraz rozlegną się pierwsze szepty dobiegające z obrazów, zainteresowanych obecnością nowej osoby. Zawsze w trakcie roku szkolnego spomiędzy ram dobiegało głośne narzekanie na rumor i hałas na korytarzach, ale teraz, po dwóch miesiącach, gdy zamek stał pusty, a uczniowie spędzali lato w swoich domach, spodziewała się co najmniej kilku zaciekawionych spojrzeń posłanych w jej stronę... Nie, tym co nie pasowało pannie Dippet w powrocie do Hogwartu był fakt, że nie przyjechała tutaj pociągiem, jak to zawsze się odbywało, kiedy jeszcze była uczennicą. Żadnego tłumu uczniów na dworcu w Londynie, spranych i wysiedzianych kanap w przedziałach ani powozów ciągniętych przez testrale. Ekspres do Hogwartu odjeżdżał z peronu 9 i ¾ dopiero 1 września, a skoro zdecydowała się pojawić w szkole parę dni wcześniej, musiała zjawić się tu na własną rękę.
    Dyrektor był na tyle uprzejmy i wyrozumiały, by nie zgłosić obiekcji, gdy jeszcze na rozmowie w sprawie przyjęcia przez nią posady, zasugerowała chęć przybycia do szkoły z pewnym wyprzedzeniem. Co prawda minęło zaledwie parę lat odkąd nosiła mundurek z zielonym krawatem i nie zdążyła jeszcze pozapominać, co gdzie się znajduje, ale ostatnie na co miała ochotę, to odwiedzanie ulubionych zakamarków Hogwartu w tym samym czasie co horda rozwrzeszczanych uczniów. Odetchnęła głębiej, rozglądając się po przestronnym holu i – o dziwo – szybko poczuła, że choć do okoliczności wciąż nie przywykła, to jednak jest na właściwym miejscu. No dobrze, to teraz pora trafić do tego skrzydła zamku, w którym znajdowały się pokoje dla grona pedagogicznego. Przez krótką chwilę rozważała wynajęcie mieszkania na piętrze jednego ze sklepów w Hogsmeade, zastanawiając się czy nie będzie wolała móc dosłownie zostawić za sobą pracę wieczorami, ale… Perspektywa zwiedzenia części dostępnej wyłącznie dla nauczycieli okazała się zbyt kusząca, wygrywając nawet z własnymi czterema kątami. Zawsze mogła ten plan zrealizować później. Jako, że z oczywistych względów wcześniej nie była w tej części zamku (słusznie w latach szkolnych podejrzewając, że rzucono stosowne zaklęcia uniemożlwiające wałęsanie się tam uczniów), pełna narastającego zainteresowania, skierowała różdżkę w kierunku stosu bagaży zostawionych przy drzwiach. Zmarszczyła lekko brwi, mrucząc pod nosem zaklęcie. Wzięła zdecydowanie za dużo rzeczy… Ale na szczęście miała w zanadrzu magię, więc skoro nie trzeba ich nosić…? Lepiej trochę za dużo, niż gdyby miało czegoś zabraknąć. Pięć walizek uniosło się w powietrze i płynnie poleciało w wyznaczonym kierunku, znikając za rogiem korytarza. Zerknęła jeszcze przez ramię, upewniając się, że domknęła drzwi wejściowe i ruszyła za walizkami. Nie zrobiła jednak nawet dwóch kroków, gdy z głębi korytarza dobiegł przeokropny rumor i trzask walizek uderzających o posadzkę. Co na Merlina…? Niewiele myśląc pobiegła przed siebie w kierunku z którego dobiegł hałas, nie rozumiejąc co poszło nie tak. Jej zaklęcia zawsze działały nienagannie. Zawsze.

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  21. [To już w zasadzie zależy od tego, czy chcesz, aby ich relacja od razu zmierzała w pozytywnym kierunku. Mam takie dwie propozycje:
    a) Igni sam zostaje po zajęciach, zmotywowany tymi zachętami ze strony opiekuna Puchonów, żeby poprosić o pomoc Lupina i przestać robić wokół siebie zamieszanie;
    b) Igni bezpiecznie czuje się z obecnym wyglądem, podświadomie nie chce zmian, więc próbuje się wykręcić ze spotkań z Lupinem kiepskimi wymówkami.
    Jeśli masz jeszcze jakąś inną wizję, to śmiało pisz!

    PS. Też mam słabość do wychowanków Hufflepuffu, więc możemy sobie z Lupinem przybić piątkę :D]

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  22. Ich rodzina była ze sobą zżyta, a rodzice zawsze chcieli dla rodzeństwa jak najlepiej. Zanim na świecie pojawiła się czwórka pociech, państwo Burns ciężko pracowali na to, by móc wybudować wymarzony dom na przedmieściach Londynu, odłożyć oszczędności na wózek, przewijak i mnóstwo innych przedmiotów wchodzących w skład wyprawki dla dzieci. Pragnęli zapewnić im lepszy start w życiu, niż mieli oni sami.
    Czasem Igni zastanawiał się, dlaczego go nie znienawidzili? Czemu ani razu nie usłyszał od nich rzuconych w gniewie zarzutów, że to wszystko jego wina? Nie powinien był zostawiać Doriana tamtego dnia. Zawsze wszędzie chodzili we dwójkę, niektórzy złośliwie mówili, że zachowywali się jak papużki nierozłączki. Wystarczył jeden dzień rozłąki, żeby doszło do tragedii. Matka ani ojciec nie obarczali go odpowiedzialnością za śmierć bliźniaka, ale on sam zadręczał się winą i wyrzutami sumienia.
    Metamorfomagia w wyniku przeżytej straty wywinęła mu figla. Od tamtego pamiętnego dnia, kiedy stracił cząstkę siebie, nie potrafił kontrolować mocy. Na początku kompletnie się tym nie przejmował. Jego myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów, a własny wygląd znajdował się na samym końcu długiej listy. Dopiero kiedy zaczął odliczać dni do rozpoczęcia roku szkolnego, zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy będą się na niego gapić, wytykać palcami i obgadywać za plecami. Wcale się nie pomylił. Kiedy pojawił się na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami, wzbudził powszechne zainteresowanie. Rzucał się w oczy, przewyższając rówieśników o głowę i brzmiąc jak dorosły mężczyzna. Niektórzy nawet pomylili go z nowym nauczycielem. Podrapał się po karku z zakłopotaniem, gdy Lupin pojawił się pod salą dosłownie chwilę później. Całkiem możliwe, że nawet słyszał fragment rozmów i spekulacji uczniów.
    Podczas zajęć Ignatius siedział w ostatniej ławce. Chociaż ciężko było mu się skupić na temacie lekcji, starał się nie dekoncentrować i notować najważniejsze uwagi młodego profesora. Według niego, wiek wcale nie przesądzał o posiadanej wiedzy. Słyszał co nieco na jego temat. Ponoć dużo podróżował, poskramiał magiczne stworzenia i praca była jednocześnie jego pasją. Igni był skłonny w to uwierzyć, ponieważ mężczyzna bardzo ciekawie opowiadał nawet o tych istotach, które wcześniej wcale nie wydawały mu się ciekawe. Im bliżej do przerwy, tym bardziej czuł się jednak zestresowany.
    Gdy w końcu Lupin zakończył zajęcia, a uczniowie zaczęli się pakować i wychodzić z sali, Burns celowo zrzucił piórnik. Przybory rozsypały się po podłodze, a on miał idealny pretekst do tego, czy jako ostatni wyszedł z sali. Pospiesznie zgarnął długopisy i zakreślacze do materiałowej tuby i zasunął zamek błyskawiczny. Wrzucił podręcznik i piórnik do torby, a następnie podszedł do Lupina.
    — Panie profesorze, czy mogę zająć chwilę? — zapytał uprzejmie. Był niemal pewien, że nauczyciel został już zaznajomiony przez opiekuna Puchonów z jakim problemem się mierzył i czego będzie dotyczyć rozmowa.

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć!
    Bardzo dziękuję za powitanie. I hej — nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Olie była koleżanką Lupina, bo czemu nie? :D Już samo stanowisko prefekta naczelnego w przeszłości daje duże pole do popisu, o ile chcecie z nami popełnić jakiś wątek, to zapraszamy!
    I tak, nazwisko Olie wzięte jest z ST. Eddie życiem. ❤️]

    OLIEANNA MUNSON

    OdpowiedzUsuń
  24. — Chyba że sierściuch ma na imię Spooky — zażartował, nawiązując do własnego kota. Zwierzak słynął z psot i straszenia uczniów, którzy śmieli zakłócić jego spokój. Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, których obecność tolerował. Z jakiegoś powodu lata temu upodobał sobie Lupina i łasił się do niego, choć zwykle syczał i pokazywał kły, ilekroć ktoś wyciągnął rękę, by go pogłaskać. Wobec Salema kocur zachowywał się różnie. Jednego dnia wskakiwał mu na kolana, a drugiego stroszył sierść na grzbiecie i omijał szerokim łukiem. Bądź mądry i zrozum kota.
    — Łatwo ci mówić. Ładnemu to we wszystkim ładnie — stwierdził z wyrzutem. Doskonale wiedział o dawnej sympatii przyjaciela. Dopingował mu, ale sam na własnym przykładzie wiedział, że ukończenie szkoły często weryfikowało nastoletnie związki. Jego relacja z ówczesnym chłopakiem po tym wydarzeniu legła w gruzach, choć w zasadzie od samego początku chwiała się u podstaw. Ich związek był burzliwy, często się kłócili, ale zawsze wracali do siebie, prędzej czy później. Tym razem jednak nie skończyło się na upojnych chwilach na zgodę i obracaniu ostatniej sprzeczki w żart. Rozstali się na dobre, każdy z nich poszedł w swoją stronę i od tamtej pory widywali się sporadycznie. Nie był pewien jak było w przypadku Lupina, ale wiedział, że powracanie do dawnych miłostek może być dla niego przykre, więc zamiast wiercić mu dziurę w brzuchu, znowu upił łyk alkoholu. Mlasnął cicho, czując jak ognista pali go w przełyk i pozostawia charakterystyczny posmak na języku.
    — Współczuję, to na pewno nic przyjemnego — mruknął, wykrzywiając usta w grymasie obrzydzenia. Łatwo dało się u niego wywołać to uczucie. — Przynajmniej dzięki swoim zdolnościom będziesz mógł zatuszować blizny. Chociaż blizny bywają całkiem seksowne — pocieszył go. Dla Salema najwyraźniej szlanka zawsze była w połowie pełna.
    Gdyby miał choć trochę zdrowego rozsądku, nie wstałby wtedy od stołu. Był jednak, wypisz wymaluj, przykładnym Gryfonem, który niczego i nikogo się nie boi. Co z tego, że facet dysponował takimi gabarytami, że mógł go pewnie złamać w pół jak zapałkę? Co z tego, że wziął ze sobą kolegów i miał przewagę liczebną? Salem najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo zamiast udawać, że go tam nie ma i mieć nadzieję, że czarodzieje o nim zapomną, stanął z facetem twarzą w twarz.
    Zmrużył zielone ślepia i poczekał aż tamten mrugnie jako pierwszy. Uśmiechnął się, jakby już zwyciężył pojedynek, a następnie zerknął na Lupina.
    — Nie wszystkim jednak z bliznami do twarzy — dodał. Pewnie by dodał jeszcze kilka słów, ale to przelało czarę goryczy. Stojący przed nim facet aż poczerwieniał z wściekłości. Już ruszał na niego z zaciśniętymi pięściami, już chciał porachować mu kości, aż nagle oberwał pustą butelką po whisky prosto w czerep. Salem zdzielił go najmocniej jak umiał, a mimo mizernej postury, na brak siły nie narzekał.
    Kiedy facet zatoczył się do tyłu, a butelka roztrzaskała się w drobny mak, kompani czarodzieja ruszyli do boju. Jeden z nich wymierzył różdżką w Lupina, a drugi obrał za cel Salema.
    — Ze mną nie można się nudzić, co Lupin? — rzucił z uśmiechem do przyjaciela i pociągnął go za bar, by obaj ukryli się przed rzuconym w ich kierunku zaklęciem.

    Salem

    OdpowiedzUsuń

  25. // Dopiero po tym, jak napisałaś, zwróciłam uwagę, że faktycznie między Blainem, a Edwardem da się znaleźć spore podobieństwa. Głównie właśnie z tym, jak zmagają się ze swoim “dziedzictwem”. Myślę, że w tym nie tylko mogą sobie przybić piąteczke, ale też znaleźć pewną nić porozumienia w kontakcie, nawet pomimo wielu, dzielących ich różnic, głównie ideologicznych pewnie. Blaine raczej poszedł w ślady ojca bardziej niż by tego chciał, więc jest typowym nbiestety Ślizgonem, patrzącym na czystość krwi, trochę ograniczonym, jednak jednocześnie jak ojciec, jest dość dobry, żeby pozostawiać to w fazie zdrowej niechęci, ale walczyć o te idee by nie walczył, ani nie życzył nikomu wielkich krzywd. Jak myślisz, jak w tej różnicy charakterowej i środowiskowej by to ich stawiało ze sobą w szkole? Czy pozostawaliby np. raczej na drodze niechęci, ale z drobną dozą wzajemnego szacunku, czy może otwarcie wobec ludzi wydają się sobie wrodzy/neturalni - zupełnie ze sobą niepowiązani, a jakoś tak na boku może zdarzyło im się czasem przeprowadzić jakieś głębsze rozmowy, czy właśnie odkryć tę nić porozumienia, na ktorą mają potencjał?

    Btw. mi też bardzo podoba się estetyka Twojej karty postaci, z kolei samą treść już komentowałam na czacie i zdanie podtrzymuję - bardzo fajnie napisana karta postaci. Sam Edward wydaje się mocno intrygujący i dobrze osadzony we własnym kanonie, a jednocześnie widać w nim duże tchnienie Twojego stylu i pomysłu na tą postać. Czyli najlepsza mieszanka. Podoba mi się też złożoność tej postaci. Kończąc - zdecydowanie chcę wątek. :)

    O ile określimy luźny rys relacji.

    Blaine

    OdpowiedzUsuń
  26. [Właśnie też o tym myślałam – że za czasów szkolnych musieli spędzać ze sobą wiele czasu z racji obowiązków prefektów, ale też może zwyczajnie po prostu się polubili?
    Olie też nie zmieniła się jakoś bardzo od ukończenia szkoły – to panna, która ma swój charakterek. Nie jest jednak tak, że jest wredna czy kąśliwa bez żadnych powodów, więc myślę, że tę zaczepność i upartość to takie lekkie dogryzanie, mówienie sobie po nazwisku, ale jednak wszystko oparte na wzajemnym szacunku. :D
    Co do wydarzenia z przeszłości, to właściwie nie mam niczego konkretnego. Pomyślałam może o jakieś złamanej obietnicy, ale nie wiem, w jakim kierunku dałoby się to pociągnąć. ;__; burza mózgów to coś, za co w tym momencie ukocham. <3]

    OLIEANNA MUNSON

    OdpowiedzUsuń
  27. Pielęgniarki nie wyglądały na zadowolone na widok Scorpiusa. Doskonale pamiętały go jeszcze sprzed roku, kiedy niechcący wyrządził poważną uczennicy, z którą się pojedynkował. Co prawda później przyszedł ją przeprosić z własnej inicjatywy i jego skrucha była prawdziwa, niepodszyta żadnymi ukrytymi motywami. Naprawdę nie sądził, że może rzucić tak potężne zaklęcie. Nie zdawał sobie sprawy, że przyniesie ona takie konsekwencje. Wyrzucenie go z Klubu Pojedynków było radykalnym posunięciem, ale rozumiał zapobiegliwość. Ani nauczyciele, ani dyrektor zapewne nie chcieli, by ponownie mogło dojść do podobnej sytuacji. Nie tylko zagrażała ona dobru wychowanków, ale również mogła negatywnie odbić się na reputacji oraz wizerunku szkoły.
    Potrząsnął głową, jawnie nie zgadzając się z tym co właśnie powiedział Edward. Cały Scorpius, nawet w rozmowie z nauczycielem miał swoje zdanie i zamierzał przy nim obstawać, zapierając się przy tym rękami i nogami. Skoro sam Draco nieszczególnie radził sobie ze zdyscyplinowaniem chłopaka, to czy Lupin miał jakiekolwiek pole do wywarcia na nim wpływu?
    Popatrzył w jego zielone oczy z zaciętą miną.
    — Nie, nie zgodzę się. To nie to samo. Poprzednim razem działałem bez złych intencji i nie wiedziałem, że wyrządzę komuś krzywdę, nie miałem takiego zamiaru. Tym razem było inaczej, chciałem żeby on cierpiał. — Najbardziej przerażający był chyba fakt, że przyznawał się do tego otwarcie na głos. Bez cienia skruchy, bez wyrzutów sumienia. Chronić Pottera za wszelką cenę. Kto by pomyślał, że ich rodzice do tej pory, mimo upływu wielu lat, wciąż darzyli się niechęcią, a ich dzieci łączyła tak silna więź.
    Odchylił głowę, oparł ją o zimną ścianę wyłożoną lśniącymi, białymi płytkami i na chwilę zamknął oczy.
    — Czy wyrzucenie mnie z Hogwartu nie byłoby zwieńczeniem poniesionej porażki wychowawczej ze strony kadry? — zastanowił się na głos, a potem uniósł powieki i wlepił w niego spojrzenie. Szare oczy błysnęły w ten niepokojący sposób. — To, że mój ojciec ją poniósł już wszyscy wiemy, to nie tajemnica — dodał, wstając kiedy kątem oka dostrzegł pielęgniarkę, która chciała się nim zająć. — Wiem, że pewnie dla wielu osób byłoby łatwiej, gdybym został skreślony z listy uczniów. Jak jest w twoim przypadku, Lupin? Dyrekcja wyświadczyłaby ci w ten sposób przysługę? — zapytał wprost. — Problemu najłatwiej jest się pozbyć, niech martwią się nim inni — mruknął, bawiąc się nadpalonym rąbkiem szaty.
    Malfoy był wewnętrznie rozdarty, ale nikomu się z tego nie zwierzał. Przybierał maskę, bo jak miałby przyznać się do tego, że czuł pokusę wobec tego, co złe i zakazane? Tylko by się pogrążył i nie liczył na to, by spotkał się ze zrozumieniem, raczej z osądem i odrzuceniem. Ściągnął z siebie szatę, by mógł zostać opatrzony. Skrzywił się odruchowo, gdy musiał oderwać materiał, który wtopił się w skórę. Zacisnął zęby i nie wydał z siebie nawet pomruku bólu. Nie chciał okazać słabości, zwłaszcza w obecności Lupina. Dopiero kiedy się rozebrał, dało się dostrzec, że jego lewe przedramię oplatał tatuaż przedstawiający węża. Zrobił go sobie niedawno, zresztą bez wiedzy ojca, bo ten na pewno byłby przeciwny podobną ingerencją w ciało. Tatuaż symbolizował jego rozdarcie. Z jednej strony przypominał Mroczny Znak, z drugiej zaś wąż był jego patronusem. W Scorpiusie Malfoyu toczyła się wewnętrzna walka pomiędzy dobrem a złem, choć większość nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  28. Przyjmując posadę stażystki transmutacji w Hogwarcie nieszczególnie interesowała się tym, kto jeszcze należał do jakże zacnego grona pedagogicznego – wiedziała właściwie tylko tyle, że nikt znajomy (a przynajmniej bliski znajomy) nie uczył, a też trochę się zdążyło pozmieniać od czasów, gdy była uczennicą. Taki plus, że skoro wśród nauczycieli nie było zbyt wielu przedstawicieli starej gwardii, niewiele osób spoglądając na nią będzie mieć przed oczami młodą czarownicę, którą niegdyś wprowadzali w tajniki poszczególnych dziedzin magii. Pomimo młodego wieku i szczątkowego doświadczenia w nauczaniu, nie miała najmniejszej ochoty uchodzić za smarkulę, której można z łatwością narzucić swoje zdanie i metody organizowania zajęć. Na szczęście spotkaniami z nauczycielami czy pozostałymi stażystami nie musiała się na razie martwić, zostawiając sobie tę przyjemność na nieco później. Zapewne w okolicy kolacji okaże się, czy ktoś jeszcze również wpadł na pomysł zjawienia się w Hogwarcie odrobinę wcześniej, czy też miała zamek tylko dla siebie… Oczywiście nie licząc niezliczonych postaci w zaklętych obrazach, duchów chowających się w opustoszałych klasach i całego zastępu skrzatów domowych przygotowujących zamek do rychłego przybycia uczniów. Szczególnie z tymi ostatnimi zamierzała dobrze żyć, licząc na to, że po tym gdy rozgości się w swoim pokoju w kwaterach nauczycielskich, uda się załapać na jakiś pyszny obiad.
    Nie mogła się spodziewać, że jej planowany czas tylko w pojedynkę ulegnie drastycznemu skróceniu. A wszystko z powodu pewnego niespodziewanego ktosia, również w tej chwili przemierzającego korytarze pogrążonego w ciszy zamczyska. Co gorsza, nieproszony jegomość znajdował się wcale nie kilka pięter wyżej, ale właściwie tuż za rogiem… Tym samym, za którym przed chwilą zniknęły jej walizki, lecące w idealnym, zsynchronizowanym porządku. Panna Dippet była fanką skrupulatności. Czy to chodzi o rzucanie zaklęć, czy własne nawyki, przy których nie posiłkowała się magią. Dlatego też nie musiała się przejmować nadzorowaniem lecących bagaży, przekonana, że dotrą do celu bez większych problemów, lądując idealnie obok drzwi jej pokoju. I właśnie tak by się stało, gdyby nie pewne komplikacje po drodze… W pierwszej chwili, biegnąc do korytarza w którym zniknęły walizki, w ogóle nie wzięła pod uwagę możliwości udziału drugiego czarodzieja w tym całym zamieszaniu. No bo przecież chyba nikt nie był aż tak ślepy by przegapić pięć lewitujących walizek i wpakować się prosto w nie, prawda? Każdy rozsądny człowiek zszedłby z drogi i przeczekał aż go miną. Dlatego też pierwszym skojarzeniem była jakaś zbroja, przemierzająca korytarze. Cholera wie czy w czasie wakacji wybierają się czasem na spacery…?
    Wszelkie pośpieszne rozważania i niemądre domysły musiały odejść w zapomnienie, gdy wreszcie wyłoniła się zza rogu i jej oczom ukazało się istne pobojowisko. Aż jęknęła z żałością, widząc jak ulubione flakoniki turlają się po posadzce, książki leżą grzbietami do góry, potraktowane bez żadnego szacunku (choć po bliższej inspekcji, co najmniej kilka nie należało do niej), a ubrania piętrzą się bez ładu i składu, wysypane z kufrów. Oczami wyobraźni już widziała w tej stercie swoją ulubioną jedwabną bluzkę na zakurzonej podłodze… Nie miała jednak czasu rozpaczać, bo oto przesunęła wzrokiem odrobinę w bok i… Znalazła winowajcę. Zmrużyła z wściekłością brwi, otaksowując mężczyznę krótkim, acz uważnym spojrzeniem. Złość wymalowana w jego spojrzeniu podziałała na nią jak płachta na byka, ale – na jej obronę – najpierw upewniła się czy nie został w jakikolwiek sposób uszkodzony, nim pozwoliła sobie się wkurzyć jeszcze bardziej. Stał, co prawda nieco krzywo, ale miał przy tym siły do przeklinania i mordowania jej wzrokiem, więc na pewno nic mu się nie stało… W przeciwieństwie do jej zmaltretowanych walizek…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lupin, do cholery, musisz siać wokół siebie zamęt i zniszczenie? — warknęła w jego kierunku, siląc się na resztki powściągliwości w języku, na jaką aktualnie było ją stać. Nic dziwnego, że rozpoznała kolegę z roku wyżej. Może i nie miał teraz różowych włosów, ale przez ten czas gdy piastował stanowisko prefekta naczelnego dość się rzucał w oczy, by aktualnie rozpoznała go bez większego problemu. Cóż, no to już chyba wiedziała kto się zajmował opieką nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie. Z irytacją sięgnęła do różdżki, celując w stos wywróconych kufrów. Nim jednak rzuciła zaklęcie, przeklęła cicho pod nosem, dochodząc do wniosku, że nie da się tego naprawić na raz, o ile nie chce jeszcze większego pomieszania z poplątaniem w środku walizek, które potem będzie musiała odkręcać. Najpierw książki. Jedno proste zaklęcie i wzbiły się w powietrze, najpierw formując dwa stosiki wedle tego, czyją własność stanowiły. Z przykrością jednak musiała stwierdzić, że jej próby ignorowania Lupina zdadzą się na nic – sądząc po postawie na wkurwionego hipogryfa, której nie dało się nie dostrzegać, wcale nie zamierzał jej właśnie przeprosić.

      Isolde Dippet

      Usuń
  29. [Wybacz milczenie bez zapowiedzi, życie mnie mnie czasami. :(

    Jeżeli miałoby to wyglądać jak za szkolnych czasów, czyli Lay pochylony nad swoim kociołkiem, robiący swoje, a obok Lupin sprawdzający czy sobie niczego nie zrobił, to czemu by Lay miał sobie czegoś nie zrobić? Wyobrażam sobie, że aktualnie jego stan, hm, powiedzmy, że nie sprzyja jemu i jego roztargnieniu. Nawet warzenie swoich mikstur dla sportu pewnie byłoby niewystarczające, żeby mógł odetchnąć na moment, co byłoby dość podejrzane. Co by się mogło stać, to np. jakiś wybuch, wyjątkowo przykry w skutkach, możliwe, że nie tylko dla Laya.]

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  30. Dawniej Ignatius uwielbiał Hogwart. Czuł się tu jak w domu i tęsknił za tym miejscem, kiedy razem z braćmi wracali na święta do rodziców. Teraz najchętniej biegłby za pociągiem aż do londyńskiej stacji. Tych kilka miesięcy przerwy miało mu pomóc, ale nie przyniosło oczekiwanych skutków. Na krótko przed zakończeniem wakacji usłyszał rozmowę pomiędzy matką a ojcem. Starali się być cicho, ale i tak zwrócił uwagę na ich podniesione głosy w środku nocy, kiedy nie mógł spać. Rzadko się kłócili, zawsze uważał ich za idealnie dobraną parę, ale tym razem nie mogli dojść do porozumienia. Jedno uważało, że Ignatius powinien zostać w Hogwarcie, natomiast drugie twierdziło, że powinni pomyśleć o przeniesieniu go do innej placówki. Szczerze mówiąc, gdy siedział już w zatłoczonym pociągu, przez chwilę żałował, że nie zaczynał w innej szkole z czystą kartą. Byłoby o wiele łatwiej, a przynajmniej tak mu się wydawało. Z nich dwóch, to Dorian stawiał czoła problemom, a Igni przed nimi uciekał. Często nie rozumiał dlaczego bliźniak tak rzadko korzysta ze swoich metamorfomagicznych zdolności.
    Prawda była taka, że nieszczególnie chciał się wyróżniać. Zwłaszcza w tych okolicznościach, w jakich się znalazł, frustrował go brak możliwości wtopienia się w tłum. Miał wrażenie, że wszyscy się na niego gapili i wygadywali absurdalne plotki. Nie czuł się na siłach, by walczyć z tym, co o nim mówiono. Zaszywał się więc w dormitorium lub najciemniejszym kącie biblioteki i starał się nie zwracać na siebie uwagi. Szkoda, że rodzice zamiast szat w większym rozmiarze nie przysłali mu peleryny niewidki, na pewno bardziej by się z niej ucieszył. To jednak nie rozwiązałoby źródła problemu.
    W nerwowym geście naciągnął na lewą dłoń materiał rękawa. Choć ich nowy nauczyciel wydawał się bardzo sympatyczny, w jakiś niewytłumaczalny sposób go peszył. Czuł się dziwnie z tym, że dzieliło ich jedynie kilka centymetrów wzrostu. Pewnie gdyby wyglądał normalnie, musiałby zadzierać głowę do góry, jakby przyglądał się żyrafie. Policzki zapiekły go przez to głupie porównanie i musiał przygryźć wnętrze policzka, by się nie uśmiechnąć.
    — W zasadzie, to nie wiem czy da mi się pomóc, panie profesorze — westchnął, brzmiąc dość pesymistycznie. Zaczął bawić się guzikiem, by zająć czymś ręce. — Regularnie badają mnie w Szpitalu Świętego Munga i zgodnie twierdzą, że wszystko ze mną w porządku. Podobno, ale jak widać utknąłem. Od kilku miesięcy nie mogę wrócić do tego, jak wyglądałem wcześniej. Kiedy próbuję, zwykle nic się nie dzieje. No, czasem leci mi krew z nosa, ale nie tego oczekuję... — dodał, marszcząc brwi w wyrazie rozdrażnienia. — Nie bawiłem się metamorfomagią, zawsze starałem się ją mieć pod kontrolą, a teraz czuję się bezsilny — wzruszył ramionami i oparł się plecami o szafę. Za przeszkloną witryną znajdowały się słoje w którym zakonserwowano jakieś stworzenia, ale podpisy pod nimi były tak stare, że kompletnie nie dało się ich odczytać. Zastanawiał się, czy przez to, że rzadko eksperymentował z wyglądem mierzył się teraz z tym problemem, czy to kwestia psychologicznej blokady. Wolał jednak zrzucić to na karb braku praktyki, niż przyznania się do strachu przed ujrzeniem w lustrze odbicia, które przypominało mu o zmarłym bracie bliźniaku.
    — Nikt nie mówi tego na głos, ale chyba wszyscy powoli godzą się z tym, że już mi tak zostanie na zawsze. — Podzielił się z nauczycielem własnymi obserwacjami, choć rzadko opowiadał o swoich obawach z ludźmi, których kiepsko znał. Lupin wydawał mu się jednak szczery i empatyczny, obdarzył go zaufaniem.

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  31. [Masz rację! Lepiej pomęczyć się mailowo, więc posłałam sówkę. :D]

    OLIEANNA MUNSON

    OdpowiedzUsuń
  32. Blizny Salema nie były owiane żadnymi tajemnicami ani tym bardziej nie stały za nimi zapierające dech w piersiach przygody. Zwykle powstawały przypadkowo i brunet nie robił nic w kierunku, by je usunąć. Najbardziej rzucała się w oczy ta, którą miał na czole. Była pionowa i miała jakieś dwa centymetry. Dorobił się jej jakoś w trzeciej klasie. Akurat buszował po hogwarckiej kuchni w środku nocy, gdy naszła go ochota na coś słodkiego po tym jak przez szlaban przegapił kolację i jak na złość musiał go przyłapać woźny! Zaalarmowany zbliżającymi się krokami gwałtownie się podniósł i nieszczęście gotowe. Kto by pomyślał, że mała rana, może okazać się na tyle głęboka, że będzie krwawiła jak zarzynane prosię? Skrzaty pewnie go przeklinały, musząc sprzątać ten bałagan, którego wtedy narobił. Nie, żeby tamten wypadek zniechęcił go do zakradania się wieczorami po przysmaki do kuchni. Po prostu nigdy więcej nie dał się złapać w taki głupi sposób.
    Książka Lupina pewnie stałaby się hitem. Przygody zawsze dobrze się sprzedawały, a w połączeniu ze znanym nazwiskiem, czarodziej miałby łatwiejszy start na rynku wydawniczym. Rzecz jasna Salem stałby się jego największym fanem i zadręczałby go o autografy. Oczywiście, chętniej słuchał opowieści z pierwszej ręki, ze wszystkimi pikantnymi szczegółami, ale może książka nie była takim złym pomysłem? Przynajmniej Lupin nie musiałby się powtarzać i mniej osób zawracałoby mu głowę pytaniami na temat podróży.
    Nie zdążył wyjaśnić przyjacielowi powodu całego tego zamieszania, ale nie minęła minuta, by bar zamienił się w regularne pole walki. W przeciwieństwie do Klubu Pojedynków, tutaj nikt nie przestrzegał żadnych zasad i wszystkie chwyty były dozwolone, biorąc pod uwagę fakt, że poza magią w ruch poszły również butelki i krzesła. Pewnie po tym wszystkim dostaną dożywotni zakaz wstępu, ale póki co musieli wyjść z sytuacji żywi, by móc zaprzątać tym sobie głowę.
    Salem nie wyglądał jednak na szczególnie przejętego. Kiedy ukryli się za barem, jak gdyby nigdy nic wyciągnął z kieszeni lusterko i otrzepał sobie włosy z potłuczonego szkła.
    — Tak, kocham się w tobie od trzeciej klasy — rzucił w odpowiedzi i po jego tonie głosu nie dało się stwierdzić, czy mówi teraz poważnie, czy tylko żartuje. Na chwilę wychylił się za bar, ale to wystarczyło, żeby jeden z mężczyzn cisnął kolejne zaklęcie w ich kierunku. Jasnym stało się, że tamtą stroną już zza niego nie wyjdą.
    Graham spojrzał na Lupina z wyraźnym oburzeniem.
    — No wiesz co?! Obrażasz teraz mój gust — stwierdził, przepychając się obok niego. Tym razem do wybadania pozycji wrogów użył właśnie lusterka, co okazało się lepszym i bezpieczniejszym pomysłem. Nagle dostrzegł coś, bo na jego twarzy zagościł uśmiech. Tryknął mężczyznę w ramię i wskazał mu potencjalną drogę ucieczki, uchylone drzwi, które znajdowały się kilka metrów dalej. Musieli tylko odwrócić uwagę przeciwników, by móc się tam przemknąć. — Ten pan przyszedł z reklamacją. Chyba nie spodobała mu się moja przepowiednia. Ale przynajmniej okazała się trafna! — stwierdził z dumą, rzucając zaklęcie niewerbalne. Lampy w całym pomieszczeniu rozbiły się z trzaskiem, a faceci z którymi się pojedynkowali nie tylko zostali zdezorientowani, ale również na chwilę stracili ich z oczu przez półmrok, jaki zapanował w barze.

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie podobało mu się to, co mówił Lupin z jednego powodu — kuzyn miał całkowitą rację. Scorpius nie chciał tego przyznać na głos, ale argumentacja Edwarda zdecydowanie wygrywała. Na pewno tolerancja dla jego przewinień w końcu się wyczerpie. Balansował na niebezpiecznej granicy i prawdopodobnie groziło mu zawieszenie w prawach ucznia. Wątpił, by dzisiejszy incydent zakończył jedynie na naganie i ujemnych punktach dla Slytherinu.
    — Tak samo jak nazwisko Malfoy zawsze będzie kojarzone ze śmierciożercami, więc co to za różnica, czy mam tatuaż czy nie? — zapytał, wzruszając przy tym ramionami. — A ojciec? Najwyżej wyśle mi wyjca, nie będzie to pierwszy i pewnie też nie ostatni raz.
    Oczywiście, że Draco się wścieknie jak tylko się dowie, ale co mógł zrobić w tej sytuacji? Został niejako postawiony przed faktem dokonanym. Może mu go kazać usunąć laserem lub ukryć przy pomocy jakiegoś zaklęcia, ale to wcale nie znaczy, że blondyn nie zrobi sobie kolejnego tatuażu jak tylko skończy osiemnaście lat i wtedy już nikt nie będzie mógł mu tego wytykać ani zabraniać.
    Scorpius poczekał aż pielęgniarka przyniesie więcej bandaży, a kiedy się obróciła, ukradkiem zabrał jeden z opatrunków i szybko owinął go sobie wokół lewego przedramienia. Na razie tymczasowe rozwiązanie problemu musiało wystarczyć, ale domyślał się, że Lupin doniesie Draco o istnieniu tatuażu.
    — Ponoć nie chciałeś być nauczycielem, a jednak wylądowałeś tutaj i musisz mnie niańczyć. Na pewno nie jest ci to na rękę — mruknął przyciszonym tonem, gdy znowu na chwilę zostali sami. Scorpius poruszył prawym barkiem, rozcierając miejsce, w którym nabił sobie pokaźnego siniaka, uciekając parę dni temu przed woźnym podczas jednej z nocnych eskapad. Rzecz jasna nie przyszedł z tym urazem Skrzydła Szpitalnego, żeby jego szlajanie się z Jamesem Potterem nie wyszło na jaw. Krwiaka równie dobrze mógł dorobić się podczas treningu quidditcha, ale po co ryzykować szlabanem? W tej sytuacji lepiej nie powiększać listy jego — i tak zbyt licznych — występków.
    — Zabawne, że mówisz to z takim przekonaniem. Skąd wiesz? Nawet ja nie jestem tego taki pewien — stwierdził. — Może moje miejsce jest w Azkabanie — dodał, patrząc przy tym Lupinowi w oczy. Czy nie tam powinien trafić, skoro krzywdził innych w tak młodym wieku? Skoro pociągało go to, co złe i zakazane? Czy istniała dla niego jeszcze szansa na resocjalizację, sprowadzenie na dobrą drogę? Przygryzł dolną wargę, zdając sobie sprawę z tego, że nadal nie wiedział co chce robić po skończeniu szkoły.
    Kiedy usłyszał kroki zbliżające się do Skrzydła Szpitalnego, Malfoy wstał i owinął się prześcieradłem, które ściągnął z jednego z łóżek. Popatrzył Lupinowi przez ramię. Utkwił spojrzenie szarych oczu w uczniu z Gryffindoru, który już nie wymiotował, ale wciąż był trochę zielony na twarzy. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego w absolutnym milczeniu i tyle wystarczyło, by chłopak kilka minut później zapytany przez dyrekcję o okoliczności bójki przyznał się do sprowokowania Scorpiusa. Najgorsze było to, że Malfoy nie musiał używać siły ani magii, by wzbudzić w Gryfonie strach. Nie podniósł głosu, nie zagroził odwetem. W jego spojrzeniu było jednak coś, co sprawiało, że człowieka przechodził zimny dreszcz. Co gdyby zdecydował się tego użyć do dużo gorszych celów?

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie spodziewała się, że będzie ją kojarzył. Zazwyczaj uczniowie w Hogwarcie nieszczególną uwagę przykładali do poznawania młodszych roczników, zwłaszcza jeżeli nie byli z tego samego domu. W dodatku dobrze wiedziała, że wychowankowie Domu Węża nie cieszyli się zbytnią popularnością wśród pozostałych młodych adeptów szkoły magii i czarodziejstwa – aż nadto często było praktykowane automatyczne szufladkowanie wszystkich jako maniakalnych zwolenników idei czystej krwi. Była niemalże pewna, że w czasach szkolnych nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, co najwyżej mijając na korytarzach czy w Wielkiej Sali. Szkoda… Perspektywa jednego czy dwóch dni anonimowości wydawała się bardziej kusząca… Ograniczyła się jednak wyłącznie do zmarszczenia ciemnych brwi, gdy usłyszała to irytujące zdrobnienie. Czyli poza zasysaniem się w twarz swojej ówczesnej dziewczyny Lupin miał w ogóle sposobność zapoznać się z faktem, że w Hogwarcie bywały również inne uczennice. Zaskakujące.
    — Jeżeli wreszcie skończyłeś, Teddy… — odpowiedziała podejrzanie spokojnie i niemalże uprzejmie (gdyby zignorować ten złośliwy błysk w oczach, gdy i ona pozwoliła sobie na przywołanie zdrobnienia), szybko przesądzając, że nie zamierza się zniżać do podnoszenia głosu. Aczkolwiek kusiło ją by wypomnieć, że to jej zarzuca straszenie obrazów, podczas gdy sam wydziera się tak, że najprawdopodobniej każde jego słowo docierało aż do Wieży Astronomicznej. — Nie wiedziałam, że ktokolwiek jest w zamku, a kufry leciały na wysokości pozwalającej na ominięcie skrzatów. Więc nie insynuuj, że któremuś z nich mogła stać się krzywda. Podobnie zresztą nie wiedziałam, że ktokolwiek może przeoczyć pięć kufrów i jakimś sposobem się w nie wpakować, będąc przy okazji dość bezczelnym by nie zauważać w tym swojej niezdarności. Dzięki twojemu pokazowi braku podstawowej umiejętności omijania przeszkód, kwestie pozornie oczywiste zostały zweryfikowane. Szkoda tylko, że kosztem moich rzeczy — odparła z wyczuwalną nutką jadowitości, zadzierając nieco podbródek i posyłając mężczyźnie harde spojrzenie. Mogłaby wziąć na siebie część winy za ten incydent, bo przecież faktycznie nie nadzorowała lotu walizek… Ale nie w tych okolicznościach, gdy z jego strony nie było choćby odrobiny skruchy. Kucnęła przy porozrzucanych rzeczach, dostrzegając jego niezadowolony wyraz twarzy gdy zaklęcie, które rzuciła, podziałało również na jego książki. Cóż, mogła zostawić je leżące grzbietami do góry na podłodze, ale nie chciała ryzykować, że przypadkiem któraś z jego książek znajdzie się w jej walizce podczas porządkowania tego bałaganu. Skoro robił taką aferę o zwykłą uprzejmość (zupełnie zresztą mu nienależną w tych okolicznościach), wolała nie wiedzieć jakie teorie spiskowe by wysnuł, gdyby musiała mu potem zwracać jedną z książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz już swoje rzeczy, powydzierałeś się trochę, więc nic cię tu nie trzyma — stwierdziła sucho, nie siląc się na specjalną subtelność w odprawianiu go, nie poświęcając nawet sekundy na spojrzenie w kierunku Lupina. Być może gdyby to zrobiła, zauważyłaby, że nadal stoi jakoś tak dziwnie pokracznie, a jego ruchy są podejrzanie ostrożne. Nie miała jednak powodów by przypuszczać, że mając tyle sił do awantur, faktycznie coś mogło mu się stać. Jedno co, to zdążyła się już przekonać, że raczej nie będzie skory do przyjęcia tej sugestii, to naprawdę miała nadzieję, że zejdzie z pola widzenia możliwie najszybciej. — Wolałabym posprzątać ten bałagan bez twojego dmuchania mi w kark. Za duża szansa, że tym razem intencjonalnie czymś oberwiesz. Trafię do pomieszczeń dla woźnego bez dodatkowych instrukcji — dodała ironicznie, a kolejne machnięcie różdżki sprawiło, że walizki ustawiły się pod ścianą, gotowe do zapakowania. Skłamałaby wypierając się, że przez moment nie miała przeogromnej ochoty zdzielić go w ten zakuty łeb jednym z mniejszych kufrów. Zaraz jednak skrzywiła się lekko, widząc, że dwa flakoniki się potłukły, rozlewając zawartość po posadzce. Przezroczysta ciecz nie dosięgła na szczęście ani ubrań, ani cennych książek, choć była zbyt zabrudzona by próbować odzyskać to, co się roztrzaskało w chwili uderzenia o podłogę.

      Isolde Dippet

      Usuń
  35. Scorpius był zbyt młody, by brać udział w którejkolwiek z wojen czarodziejów. Rzecz jasna wiele słyszał i czytał na ten temat. Czyny jego rodziny, przynależność do Śmierciożerców, wisiała nad nim jak czarna chmura. Co, jeśli jestem taki jak oni? Im starszy się stawał, tym częściej podobne pytania krążyły mu po głowie i co gorsza, nie znał na nie odpowiedzi. Zwykle udawało mu się poskromić tę iskrę, zdusić w zarodku chęć wyrządzenia komuś krzywdy, czerpania przyjemności z cudzego strachu. Doskonale wiedział, że to niewłaściwe, właśnie dlatego z nikim nie dzielił się swoimi obawami.
    Blondyn zacisnął szczękę i wyraźnie spiął się, kiedy Edward wspomniał o swoich nieżyjących rodzicach. Zawsze współczuł mu tej straty. Draco może nie był ojcem na medal, ale wstawiał się za nim murem, bez względu na to, czego dopuścił się syn. Matkę pamiętał jak przez mgłę, odeszła zbyt wcześnie i w przykrych okolicznościach. To co powiedział Lupin wystarczyło, żeby Malfoy poczuł się naprawdę parszywie. Zaschło mu w gardle i choć zwykle rzucał ciętymi odzywkami jak z rękawa, wtedy zabrakło mu dobrej odpowiedzi. Nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Kiedy wreszcie rozchylił usta, do sali z impetem wparował dyrektor szkoły wraz z dwójką bojowo nastawionych opiekunów.
    Scorpius przynajmniej wyglądał na skruszonego podczas przesłuchania, jakie urządzono obu uczniom. Słuchał reprymendy w kompletnej ciszy, nie próbując już wtrącić swoich trzech groszy, a przynajmniej wydawało się, że słuchał. W rzeczywistości myślał o jego wymianie zdań z kuzynem. Żałował, że zachował się tak wobec niego. W zasadzie jedynie wobec niego czuł wyrzuty sumienia. Co do Gryfona bowiem nadal nie zmienił zdania. Mimo tego pod naciskiem kadry nauczycielskiej wyburczał przeprosiny i uścisnął mu rękę na znak zgody.
    Następnie zabrał swoje rzeczy, podziękował pielęgniarkom za opiekę medyczną, a potem posłusznie ruszył śladem Lupina. Dłuższy czas szedł w ciszy, ze wzrokiem utkwionym w jego plecach. W końcu wreszcie wydał z siebie ciężkie westchnienie, zmęczony tym, że się do siebie nie odzywali. Miał wrażenie, że minęły całe wieki, choć upłynął najwyżej kwadrans.
    — Przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji... i za to co powiedziałem, czasem coś palnę zanim pomyślę — mruknął. Nie lubił przyznawać innym racji ani do swoich wad, ale nie chciał sprawić przykrości Edwardowi. Nawet nie umiał sobie wyobrazić jak to jest tułać się od jednej rodziny do drugiej, być sierotą. Szczerze mówiąc podziwiał, że tak wiele osiągnął mimo młodego wieku. Może nie miał wielkiego doświadczenia pedagogicznego, ale za zdyscyplinowanie Malfoya i powstrzymanie go przed pyskowaniem należał mu się medal albo inne odznaczenie za szczególne zasługi.
    — Mam wrażenie, że ostatnio mi trochę odwala — stwierdził z wahaniem, przyciszonym tonem, jakby wstydził się o tym mówić, jakby to była tajemnica, której nikt inny nie powinien usłyszeć. Rozmasował kark, niepewnie krzyżując spojrzenia z Lupinem. — Nie chciałem nikomu zrobić na złość, robiąc sobie ten tatuaż. Właściwie to jestem rozdarty i chyba to chciałem nim wyrazić... — dodał, wzruszając przy tym ramionami. Czasem ciężko mu było wyjaśnić emocje, bo rzadko mówił o nich na głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scorpius sprawiał wrażenie potulnego, ale ten stan nie był zasługą interwencji samego dyrektora Hogwartu. Spokorniał i ugryzł się w język dzięki Lupinowi. Niewiele osób umiało go utemperować, ale najwyraźniej Edwardowi się to udało, świadomie bądź nie, nacisnął odpowiedni guzik i przyniosło to oczekiwane rezultaty. Można było nazwać Lupina autorytetem Scorpiusa? Słyszał, że gdy kuzyn był w jego wieku, trochę rozrabiał, ale to raczej domena większości nastolatków. Ostatecznie wyszedł jednak na ludzi. Czy Malfoy też miał na to szansę? Przygryzł dolną wargę i wyraźnie zasępił się, rozmyślając na ten temat. Odchrząknął po dłużej chwili, gładząc dziurę, która została wypalona w szacie podczas pojedynku.
      — Pewnie masz mnie już dosyć po tej akcji, nie będę ci przynudzał rozterkami — wymamrotał, jakby tylko liczył na przytaknięcie i koniec rozmowy. — No tak, jeszcze kara... — przypomniał sobie rezolutnie, choć gotów był zejść Lupinowi z oczu. Postanowił sobie, że nie będzie podważał decyzji kuzyna i odpokutuje przewinienie jak należy, bez wykrętów i nieczystych zagrywek. Miał nadzieję, że dzięki temu przestanie się tak koszmarnie czuć. Ironia losu, że dręczyły go wyrzuty sumienia wobec Lupina, ale nie można było powiedzieć tego samego o Gryfonie, który prawdopodobnie na dłużej zapamięta incydent, jak określił to Longbottom.

      bardzo skruszony Scorpius Hyperion Malfoy i jego podwójne standardy

      Usuń
  36. Ignatius upraszał rodziców o to, by powstrzymali się od informowania całej kadry nauczycielskiej o tym, jaka tragedia przydarzyła się w ich rodzinie. Nie chciał być traktowany w specjalny sposób ani mieć żadnych przywilejów wyłącznie dlatego że przeżywał żałobę. Rozumiał, że powtórzenie piątego roku nie było ze strony profesorów żadną karą za liczne nieobecności, a jedynie decyzją podjętą z korzyścią dla niego. Mógł dzięki temu powtórzyć zajęcia, które go ominęły, a co za tym idzie lepiej przygotować się do egzaminów ze Standardowych Umiejętności Magicznych. Dorian był święcie przekonany, że wystarczą powtórki na tydzień przed testami i pewnie skwitowałby śmiechem jego przejęcie nauką. Na myśl o bliźniaku zmienił się jego wyraz twarzy, przemknął przez nią bolesny grymas, jakby ktoś znienacka wbił mu szpilkę między żebra.
    — Też przestałem przepadać za tym miejscem — przyznał cicho. — Chodzę do terapeuty, rodzice mnie zapisali. Miałem nadzieję, że mi to pomoże, ale to raczej nie przynosi efektów — skwitował. — Jeden pan prawie uciekł przeze mnie z gabinetu, bo wymyślił, że poddanie mnie hipnozie może okazać się pomocne. Podobno otworzyłem oczy i były całkowicie czarne, dopiero wtedy przerwał. Nic nie pamiętam, ale wydawał się strasznie podekscytowany i mówił, że to pierwszy taki przypadek w jego karierze. Nie lubię tam chodzić. Czasem czuję się jak szczur laboratoryjny — dodał ze smutkiem.
    Choć Ignatius nie tryskał optymizmem, gdy matka i ojciec zabierali go do Szpitala Świętego Munga, nigdy nie dyskutował. Podporządkowywał się temu, co kazali mu robić dorośli, bo przecież oni widzieli lepiej. Mieli większe doświadczenie życiowe i na pewno musieli podejmować wiele trudnych decyzji, więc ufał ich osądowi. Nawet jeśli nie do końca podobało mu się to, jak traktowali go niektórzy uzdrowiciele, nikomu się nie skarżył ani nie kwestionował używanych przez nich metod.
    Potrząsnął przecząco głową w odpowiedzi na zadane mu pytanie.
    — Przez jakiś tydzień zaraz po... — Głos mu się załamał. — ...po śmierci Doriana... przebywałem na oddziale na obserwacji, ale jedynie zanotowano, że źle sypiam i często się budzę przez koszmary. Od tamtej pory mam przepisany eliksir usypiający. Rodzice mają mi go przysyłać sowią pocztą, kiedy skończę zapasy — dodał. — Po nim nic ciekawego się ze mną nie dzieje. Mama czasem przychodziła mnie budzić, gdy zostawałem w domu, bo po eliksirze śpię jak zabity. Gdyby coś wzbudziło jej uwagę, na pewno by o tym powiedziała — zapewnił. Nie sądził, by to mogło mieć jakiś związek, ale słowa Lupina zaowocowały refleksją. — Panie profesorze, myśli pan, że powinienem go odstawić? — dopytał. Że też nikt wcześniej nie połączył tych dwóch faktów! Zaciekawiło go skąd Lupin wpadł na taki pomysł. Miał ochotę go zapytać o to, czy to, jak teraz wygląda jest wynikiem działania metamorfomagii, a nocą, pogrążony we śnie, wygląda inaczej, ale nie znalazł w sobie śmiałości, aby zapytać o to wprost. W przeciwieństwie do Doriana, Igni był bardziej wycofany i skryty. Choć z wyglądu praktycznie nie dało się ich rozróżnić — nawet rodzice mieli z tym problem, zwłaszcza, gdy bliźnięta były małe — charakterem znacząco od siebie odbiegali. To właśnie przez zachowanie otoczenie nauczyło się rozpoznawać który jest którym.
    — Nie wiem czy to ważne, ale używam różdżki brata. — Uznał, że to może mieć jakieś znaczenie, więc wolał uprzedzić o tym nauczyciela. Dopiero zaczął pracować w Hogwarcie, więc miał prawo nie wiedzieć o tym, że Igni wcześniej posługiwał się inną różdżką. Uczeń nie był pewien, czy opiekun Hufflepuffu wspomniał o tym Edwardowi. — Moja się tak jakby zniszczyła. W zasadzie to ja ją złamałem, ale zrobiłem to niechcący — wyjaśnił.

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  37. [Myślę, że Laya dość często ludzie mogą mylić z uczniem, bo on jednak wygląda bardzo młodo, nawet jak na stażystę! Także to nie byłaby przesada, gdyby Lupin już chciał zacząć rozmówkę, że hola hola, cisza nocna, powinieneś być w swoim dormitorium, a nie w klasie, ostatni raz coś takiego widzę, a w tym samym czasie, co Chang już będzie się próbował wytłumaczyć, że on wcale nie jest dzieciakiem, możliwe, że również nie do końca świadomy, z kim właściwie ma przyjemność i jego stary znajomy ­– boom. Ale spokojnie, Lay zbyt wiele razy był własną ofiarą magicznych urazów, żeby nie umieć sobie z tym poradzić i właściwie pomóc też komuś, kto oberwał rykoszetem. Nie bez powodu chciano, żeby był uzdrowicielem – duże ma w tym od dawna doświadczenie, haha.]

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  38. // Oki, to skoro stoimy po jednej stronie z tą wrogością, ale nadałyśmy jej drugie dno, to może coś zaczniemy? Chcesz wcześniej zarysować jakiś wątek, czy lecimy spontanem?

    Blaine

    OdpowiedzUsuń
  39. Nie pamiętała żeby w czasach szkolnych był tak nieznośnie irytujący. Co prawda, wówczas się głównie mijali i że nie miała okazji przebywać w jego jakże czarującym towarzystwie, a to oszczędziło jej wątpliwej przyjemności, jakiej zaznawała obecnie. Zapewne sama niepotrzebnie przeciągała tą bezużyteczną wymianę złośliwości, której żadne z nich nie mogło wygrać, bo nawet nie zamierzali się nawzajem słuchać, nie mówiąc już o przyznaniu do błędu. Bo oczywiście, że miał rację, wypominając jej, że nie tak potraktowałaby jakiegoś statecznego profesora z długą siwą brodą. Ale czy zamierzała mu w tym przytaknąć? Za żadne skarby. Nie, kiedy uparcie cały czas używał zdrobnienia, które nawet tolerowała, ale w jego ustach sprawiało, że zalewała ją wściekłość na to, jak przeokropnie infantylnie brzmiało. Na szczęście, choć raz udało się jej ugryźć w język i stwierdzić, że może jeżeli będzie go ignorować, to przynajmniej wreszcie sobie pójdzie, zostawiając ją samą z tym bałaganem. I nawet na to właśnie się zanosiło, bo kątem oka zauważyła jak przechodzi za nią, by sięgnąć po swoje książki… Ale właśnie wtedy korytarz wypełniło dosadne przekleństwo.
    — Co znó… — zaczęła z cichym westchnieniem, zerkając przez ramię co też tym razem szanownemu Edwardowi Lupinowi nie pasowało. Szybko jednak przeszła jej ochota do dalszego sączenia jadu. Być może faktycznie pomyślałaby, że tylko klęknął na moment, poprawiając coś przy bucie, gdyby nie czerwona plama, zatrważająco szybko rozlewająca się na jego plecach i wyraźnie znacząca jasną koszulę. Pudełko, które właśnie trzymała w dłoniach, z zamiarem sprawdzenia, jak bardzo potłukło się od upadku na betonową posadzkę, kolejny raz gruchnęło o podłogę, tym razem wysmykując się spomiędzy jej palców. W jednej chwili zerwała się, prostując jak struna. Z tej perspektywy miała tylko lepszy widok na to, jak jego koszula nasiąka krwią, a sam ten widok wywołał u niej nieprzyjemny ścisk w żołądku. Co za uparty, nieznośny facet. Jak idiota wdawał się w niepotrzebne przepychanki słowne, zamiast przyznać się, że faktycznie coś mu się stało. Ta myśl jednak wcale nie dodała jej otuchy, bo tylko uświadomiła, że gdyby nie te cholerne latające kufry, do niczego by nie doszło. Choć akurat w tej chwili jej poczucie winy było ostatnim, czego potrzebował. Na przeprosiny jeszcze przyjdzie czas, teraz mieli inne pilności.
    — Trzeba było mi powiedzieć, że faktycznie coś ci się stało — mruknęła cicho, bardziej do siebie niż do niego. Wiedząc, że nie mówią tu o kilku siniakach, ale że wcześniej faktycznie był kontuzjowany (bo przecież uderzenie nie wywołałoby tak silnej i opóźnionej reakcji), nie byłaby taką wredną zołzą i być może udałoby się uniknąć jego bólu. Nie wiedziała jak ani dlaczego, ale taka myśl kiełkowała w jej głowie, gdy zbliżyła się na zaledwie dwa kroki. — Pielęgniarka jest już w szkole? — spytała rzeczowo. Pewnym było, że w przeciwieństwie do niej, siedział w Hogwarcie już od jakiegoś czasu; nawet jeżeli w grę wchodził tylko dzień, mógł wiedzieć czy jest sens, żeby w ogóle biegła do Skrzydła Szpitalnego i próbowała przyprowadzić jakąś wykwalifikowaną pomoc. Bo ona… Cóż, od biedy w potrzebie mogłaby mu pomóc, bo co nieco znała się na magii uzdrawiającej, ale nie mogła sobie przypisać spektakularnych osiągnięć na tym polu. Jeden rzut oka na powiększającą się czerwoną plamę wystarczył, by domyślić się, że to co kryło się pod koszulą musiało wymagać solidnej dawki leczniczych zaklęć. Z drugiej strony, tracenie czasu by dotrzeć do Skrzydła Szpitalnego tylko po to, by zastać je zamknięte na cztery spusty też nie było dobrym rozwiązaniem.

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  40. [Oczywiście, że z wielką chęcią skuszę się na drugi wątek z Lupinem! Jako nieoficjalny prezes jego fanklubu nie odpuszczę takiej sposobności💖
    Mam parę pomysłów, które można rozpatrzeć. Pierwszym, który przyszedł mi do głowy jest motyw przemocy domowej, której ofiarą jest Will. Może Lupin zauważy siniaki lub rozcięcie na czole i połączy fakty z zasłyszaną wymianą zdań między nauczycielami o uczniu, który użył magii wobec samoobrony w czasie wakacji? Drugim jest, pewnie bez zaskoczenia, futerkowy problem. William może źle przejść przemianę (przez zanieczyszczony Wywar Tojadowy na przykład), więc wpadnie do specjalisty z dziedziny likantropii po poradę. Trzeci motyw, który przychodzi mi do głowy to kwestia prześladowań, jakich zdarza się doświadczać Williamowi w Hogwarcie (rozpuszczanie plotek, jakoby był niebezpieczny, przez co zostaje wykluczany z grupy, jakieś wyzwiska itp.)
    Tak sobie też myślę, że Will mógłby niejako przyłapać Lupina na dokonywaniu notatek na jego temat. Pewnie żal nie skorzystać z możliwości obserwacji, kiedy obiekt badawczy ma się pod nosem.
    Któryś z pomysłów do Ciebie przemawia?]

    William N. Grimes

    OdpowiedzUsuń
  41. [To super, cieszę się, że wszystko ci odpowiada. <3

    To zależy czy jesteś cierpliwa, bo aktualnie mam malutkie zaległości, które staram się szybko nadrobić, ale może i tak mi to chwilkę zająć. Więc śmiało, możesz zacząć. Chyba że bardzo zależy ci na tym, żebym to był ja, to wtedy trochę czasowo mogłoby się to przesunąć. :(]

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  42. — Jasne, jak zawsze cały i zdrowy! Głupi zawsze ma szczęście — stwierdził beztrosko. Pewnie większość osób na jego miejscu, znajdując się na pozór w sytuacji bez wyjścia, rwałoby sobie włosy z głowy i przeklinało ile wlezie, ale on zachowywał trzeźwość umysłu. Nie dawał się ponieść emocjom, od razu szukał rozwiązań. Nie należał do najpotężniejszych czarodziejów na świecie, ale nie można mu było odmówić sprytu, który wykorzystywał na własną korzyść.
    Gdyby nie okoliczności, oczywiście z chęcią poprzekomarzałby się z Lupinem. Skoro udało im się zdobyć chwilową przewagę, musieli z niej skorzystać. Teraz albo nigdy. Raz się żyje, stwierdził, po czym przemknął chybcikiem w stronę drzwi. Otworzył je tylko na tyle, by móc się przecisnąć przez szczelinę i zmrużył oczy, nieco oślepiony blaskiem zapalonych latarni.
    Odszedł parę metrów i wdrapał się na ogrodzenie, które oddzielało teren zaplecza od przylegającej uliczki. Jasnowidz obserwował jak wnętrze baru wypełnia nagły blask oraz towarzyszący temu huk. Salema wyraźnie zaniepokoił ten hałas, ale odetchnął z ulgą na widok Lupina, który zmierzał w jego stronę. Na twarzy bruneta od razu zagościł łobuzerski uśmiech.
    Odchylił się i wyciągnął do niego rękę, by móc mu się przedostać na drugą stronę. Kiedy udało im się oddalić z miejsca zdarzenia, Salem trącił przyjaciela łokciem w żebra. Najwyraźniej był w świetnym humorze po tym, jakiego zamieszania narobili w barze.
    — Zupełnie jak za starych, dobrych czasów! — powiedział, wsuwając dłonie do kieszeni po tym jak postawił sobie kołnierz na sztorc. Chłodny wiatr rozwiewał i szarpał podmuchami ciemne loki. — Och, tylko nie rób mi wykładu. Ja nikogo nie straszę, ja tylko ostrzegam! Mógł mnie posłuchać i wziąć się za legalne zajęcie. Nawet czwartoklasiści wiedzą jak się może skończyć zadzieranie z dzikim hipogryfem. Kto wie, może został wydalony z Hogwartu zanim jego klasa przerabiała ten temat na zajęciach — wzruszył lekko ramionami.
    W jednej z kieszeni wymacał paczkę papierosów. Była zmięta i prawie pusta. Jak się okazało po bliższych oględzinach, została w niej ostatnia fajka. Szczęścia Salema dopełniło odnalezienie zapalniczki wśród całej masy wyblakłych paragonów, starych biletów do metra i innych, zupełnie nieprzydatnych drobiazgów, które odruchowo chował, zamiast od razu wyrzucić do kosza.
    Wsunął długiego, cienkiego papierosa do ust, odpalił go nieco drżącą ręką i mocno się nim zaciągnął. Wypuścił chmurę dymu przez nos, a potem zerknął na Edwarda kątem oka.
    — Chcesz bucha, Lupin? — zapytał tonem głosu, który kusił do złego. Czy dało mu się odmówić, kiedy mówił w ten sposób? Strzepnął popiół z fajki, a następnie podał ją mężczyźnie. Papieros miał charakterystyczny filtr we wzór zebry. — Nie opieraj się, wiem, że chcesz — dodał, szczerząc przy tym zęby. Można było odnieść wrażenie, że dokładnie te same słowa wypowiedział, kiedy chodzili do szkoły i proponował papierosy podkradzione matce w trakcie wakacji. Wcześnie zainteresował się używkami i jak widać, do tej pory z nimi nie skończył. Wtedy sięgał po nie jednak sporadycznie, a obecnie palił niemalże nałogowo. Nawet w Hogwarcie wymykał się na Błonia lub na Wieżę Astronomiczną na dymka. Nie widział w tym jednak nic złego, w końcu palił w czasie wolnym i był dorosły. Przynajmniej Lupin będzie miał do kogo wpadać, kiedy przyjdzie mu ochota na nikotynę, a skończy własne zapasy. O ile nie przeszkadzało mu, że zostanie poczęstowany marką Black Devil Pink lub Pink Elephant.

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Hej, hej!
    Bardzo się cieszę, że karta spełniła swoją rolę i przyciąga wzrok. Mam również nadzieję, że w komplecie z zawartością zachęci kogoś nie tylko do zawieszenia na niej oka, ale również do zastanowienia się nad ewentualnym wątkiem z Remy. ;) I faktycznie, pobieranie nauki w dwóch różnych szkołach może być ciekawe, ale po zaznajomieniu się z opisem Lupina pokusiłabym się o stwierdzenie, że z racji wykonywanego przez niego zawodu bardziej zainteresowałaby go raczej Li Xian (jej gęś) oraz kryjąca się za jego istnieniem historia. :D Gdybyś kiedyś zdecydowała, że jednak chcesz dać Remy szansę, to serdecznie zapraszam, bo ja chętnie poznam Edwarda nieco lepiej; Twoja karta jest cudna i naprawdę przyjemnie się ją czytało! Tymczasem życzę weny i mnóstwa pomysłów, trzymajcie się cieplutko, a w razie czego wiesz, gdzie nas znaleźć. ;) ]

    Remy

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie zamierzała pytać skąd ta rana, ani jakim cudem nabawił się tak poważnej kontuzji, pewna, że i tak nic by jej nie zdradził. Zresztą, będąc na jego miejscu ostatnie na co miałaby ochotę to tłumaczenie obcej osobie szczegółów swojego zdrowia. Zwięzłe wyjaśnienie o pamiątce z podróży to i tak więcej, niż spodziewała się usłyszeć, na które zareagowała wyłącznie skinięciem głową, czego i tak raczek nie widział, wciąż jeszcze pochylony. Stała w niewielkiej odległości, widząc jak materiał jego koszuli nasiąka krwią. Nie miała pojęcia co było pod spodem (może i lepiej, że było to pozostawione jej wyobraźni), ale sam fakt, że rany nie dało się zaleczyć kilkoma prostymi zaklęciami, dużo mówił o tym, jak musiała być poważna. Zazwyczaj magia z łatwością radziła sobie z wszelkimi urazami, a nawet szkolna pielęgniarka w mig doprowadzała do ładu połamanych w trakcie brutalnych rozgrywek zawodników quidditcha. Zapewnienie, że nic mu nie jest, nie ważne jak wiele razy wypowiedziane na głos, nie zmieni rzeczywistości, w której pechowo – głównie dla niego – się znaleźli. Był jednak naiwny, sądząc, że jak gdyby nigdy nic wróci do porządkowania swoich rzeczy i pozwoli mu odejść samemu.
    Przez krótką chwilę rozważała porzucenie ludzkiej formy i stąpanie za nim na czterech łapach. Miałoby to swoje plusy… Po transformacji, jako żbik, poruszała z typową dla kotowatych zwinnością i ciszą, więc być może nieco później zorientowałby się, że idzie jego śladem i nie musiałaby wdawać się w kolejną niepotrzebną dyskusję, jednocześnie mając go na oku. A poza tym… O ile dobrze pamiętała ze szkoły, Lupin zawsze miał niebywałą rękę do magicznych zwierząt, stąd jej uzasadnione przypuszczenie (poparte zresztą szybkim zerknięciem na wypożyczone przez niego tomiszcza), jakiego przedmiotu nauczał. Zważywszy na to, jak aktualnie entuzjastycznie reagował na jej obecność, myśl, że wyglądając jak zwierzę będzie go mniej denerwować, była całkiem niegłupia. I wreszcie, sama w ten sposób ograniczyłaby sobie możliwość do wypalenia czegoś nim zdąży ugryźć się w język. Jakkolwiek jednak mężczyzna z irytującym uporem najwyraźniej chciał wyglądać na silnego i dającego sobie świetnie radę, nie zamierzała ryzykować i chciała móc reagować możliwie jak najszybciej.
    — Odprowadzę cię, to przynajmniej zobaczę gdzie mam je przynieść — odparła zwięźle, tym razem już rozsądnie nie dodając żadnych komentarzy, które mogłyby uchodzić za złośliwe. — Mogę iść za tobą, ale skoro to moja wina, nie zamierzam ryzykować, że wykrwawisz się na opustoszałym korytarzu — dodała jeszcze, przyznając, że to jej lewitujące kufry były przyczyną tego zamieszania, więc czy chciał czy nie (a z całą pewnością nie chciał) czuła się w obowiązku dopilnować by nie stała się mu jeszcze gorsza krzywda, kiedy będzie przemieszczał się do swoich pokoi. Jeden szybki rzut oka na powoli przesuwającego się do przodu Lupina i zadecydowała, że zdąży w pośpiechu zabezpieczyć to nieszczęsne pobojowisko, by nie zastać po powrocie jakimś cudem jeszcze gorszego bałaganu. Nie wspominając o tym, że kilka z tych przedmiotów naprawdę nie mogło się dostać w łapy Irytka. Sprawnie skończyła rzucać zaklęcia ochronne na ten fragment korytarza, ale w tym tempie Edward i tak nie miał szans odejść zbyt daleko. Dogoniła go szybko, zrównując się z nim przynajmniej na moment, nim ewentualnie warknie raz jeszcze i da jej wyraźnie do zrozumienia, że powinna trzymać się poza zasięgiem jego wzroku. Wykorzystała ten moment by powiedzieć jeszcze coś, co powinno paść na samym początku. — Przepraszam. Nie powinnam była puszczać kufrów samopas ani zachowywać się tak jędzowato. — Zazwyczaj nie lubiła przyznawać się do błędu, ale było to w pewnym sensie łatwiejsze, gdy miała świadomość, że niestety w tym przypadku miał rację.

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  45. Chociaż od czasu, gdy ostatni raz jego noga stanęła w zamku, minęły dobre cztery lata, Lay z zaskakującą łatwością odnalazł się w Hogwarcie ponownie. Oczywiście, nie obyło się bez drobnych figli sprawionych mu przez kapryśne schody, które przyprawiały go o zawał serca już w trakcie jego życia jako ucznia szkoły. Teraz, kiedy niespełna kilka dni temu powrócił jako stażysta Eliksirów ze złudną nadzieją, że tym razem uda mu się zagrzać gdzieś miejsce na dłużej i, jeśli los okaże się wyjątkowo hojny, być może i odnajdzie coś w rodzaju powołania, jakkolwiek naiwnie mogło to brzmieć. Chociaż życie pokazywało Changowi, że niezależnie od tego, co ludzie nazywali intelektem, a czego rzekomo mu nie brakowało, łatwowierność również nie opuszczała go.
    Bycie pracownikiem Hogwartu dawało mu wiele przywilejów, które zamierzał wykorzystywać jak najlepiej i jak najczęściej. Nikt nie mógł go wrócić do wieży Krukonów, wlepić szlabanu czy odjąć cenne punkty za nocne wędrówki korytarzami zamczyska. Dla Laya, któremu zawsze wydawało się, że szkolne mury zyskują znacznie bardziej późną porą, stanowiło to idealne warunki do skutecznego oddalania od niego snu. Kto by sobie czymś takim zaprzątał w ogóle głowę, skoro mógł zamiast tego spacerować bez żadnych konsekwencji? Przywiodło go to w miejsce znane i bardzo lubiane, czyli do sali Mistrza Eliksirów.
    Już jako Krukon z ogromnym zamiłowaniem do kociołków, oparów o przedziwnych zapachach i jeszcze bardziej intrygujących kolorów dymów czy samych substancji, lubił podkradać czasami co ciekawsze składniki ze schowków, czasami pozwalając sobie na małe eksperymenty. Zaskakująco nikt nigdy nie skierował podejrzeń na niego, chociaż Lay mógłby przysiąc, że powinien być pierwszym winowajcą w takich przypadkach. Niektórzy chyba uważali, że ten przesympatyczny chłopiec, za jakiego go mieli wszyscy profesorowie, grzecznie spał każdej nocy, a ingrediencje znikały samodzielnie albo zjadały je Ględatki Pospolite, o ile faktycznie istniały. Tym razem jednak nie zamierzał zostawiać zapasów nauczyciela nieuzupełnionych. Ot, bardziej traktował to jako pożyczkę, którą bardzo szybko spłaci.
    Nastawił jeden ze swoich ulubionych kociołków na palnik i podpalił go różdżką, a następnie z ciężkim westchnieniem, uprzednio odgarniając przydługą grzywkę z czoła i zakasując rękawy, zaczął warzenie eliksiru spokoju. Ostatnimi czasy korzystał z niego aż zbyt często i choć zdawał sobie sprawę z tego, że mój on w zbyt dużych ilościach powodować niemożliwą do opanowania senność czy ostatecznie stan głębokiego, niemożliwego do przerwania samemu snu, nie znał innego sposobu na szybkie zapewnienie sobie całej przespanej nocy. Nawet gdyby nie był takim fanem poszukiwania przygód o tak nieludzkich godzinach, pewnie i tak tłukłby się z boku na bok w swoim łóżku. Sama czynność warzenia również działała na niego uspokajająco.
    Stojąc tyłem do drzwi, nie miał pojęcia o tym, kto i w jakim konkretnym momencie wchodzi do sali. Słysząc czyjś głos, choć zdający się brzmieć dość znajomo, przypuszczał, że został wzięty za jednego z uczniów. Żeby to pierwszy raz w jego życiu ktoś mu ujął lat… Lay w tym roztargnieniu, spowodowanym nagłym pojawieniem się innego pracownika szkoły, dodatkowo zajętego własnymi uporczywymi myślami, nie spojrzał dokładnie na napisy na fiolkach. Ciemiernik czy krew salamandry – cóż, różnica była ogromna.
    — Wypraszam sobie, nie jestem dziec-
    Tyle zdążył powiedzieć oburzonym tonem, zanim mikstura, prawdopodobnie przez wejście w reakcję krwi z kolcami jeżozwierza, buchła do góry gryzącym zielonym dymem.

    [O proszę, udało mi się coś naskrobać!]
    Chang

    OdpowiedzUsuń
  46. Scorpius pokiwał głową na potwierdzenie. Zdawał sobie sprawę z tego, że Edwardowi zajmie trochę czasu zanim przestanie się na niego złościć. Był jednak wdzięczny, że metamorfomag przerwał tę niekomfortową ciszę, jaka między nimi zapadła. Najwyraźniej milczenie w jego przypadku okazywało się większą i bardziej dotkliwą karą, niż krzyki pełne wyrzutów, którymi (z marnym skutkiem) próbował wpływać na niego Draco. Scorpius nie obawiał się wizyty ojca w Hogwarcie, choć zwykle uczniowie truchleli ze strachu, gdy sytuacja stawała na tyle poważna, by dyrekcja szkoły wzywała rodziców na rozmowę dyscyplinującą. Przez wiele znamienitych rodów to był ogromny powód do wstydu, ale Malfoyowie mieli na koncie wiele gorszych rzeczy, których nie dało się już cofnąć ani naprawić.
    — Miałeś prawo wyjechać — odparł jasnowłosy. Nie miał o to pretensji wobec Lupina. Jeśli mężczyzna potrzebował podróży na drugi koniec świata, to przecież nic nie stało mu na przeszkodzie. Jako pełnoletni czarodziej mógł w pełni o sobie decydować. Oczywiście, że Scorpius za nim tęsknił, traktował go jak starszego brata, ale rozumiał chęć zwiedzania odległych krain, rozwoju zawodowego, przeżycia szalonych przygód, a może nawet jakąś ucieczkę przed wspomnieniami.
    Przez to, że korytarze opustoszały, a uczniowie rozpierzchli się na lekcje, każde jego słowo zdawało się odbijać echem. Podrapał się po ramieniu, wyglądając na trochę poddenerwowanego. Nie zwykł do uzewnętrzniania swoich emocji, ale skoro Lupin uznał to za część kary, chyba nie pozostawało mu nic innego, niż podzielić się z kuzynem swoimi niewesołymi przemyśleniami na własny temat. Wolał jednak nie rozmawiać o tym na korytarzu, gdzie ktoś niepowołany mógłby usłyszeć ich rozmowę, dlatego otworzył dormitorium i gestem zaprosił Edwarda do środka.
    W pokoju pięciu dojrzewających chłopców panował rozgardiasz. Część łóżek z baldachimami wyglądało, jakby przeszło tamtędy tornado, ale to do którego podszedł Scorpius było idealnie pościelone. Chłopak opadł na pościel w kolorach szmaragdowym i srebrnym, zostawiając wystarczająco dużo miejsca, by Edward mógł wygodnie usiąść obok. Pomieszczenie wypełniał charakterystyczny zapach wilgoci, może spowodowany tym, że znajdowali się w lochach, a może sąsiedztwem jeziora, które uczniowie Slytherinu mogli podziwiać przez okna swojego dormitorium. W pobliżu centralnie umiejscowionego pieca suszyły się ręczniki Ślizgonów.
    — Cóż, od czego by zacząć… Ciągnie mnie do złego i co gorsza, czynienie zła sprawia mi przyjemność — wyrzucił z siebie na jednym wdechu, zanim przez wątpliwości zdecydowałby się jednak wycofać. Obawiał się, że jego wyznanie nie spotka się ze zrozumieniem. Edward był pierwszą osobą, z którą podzielił się tym, co go dręczyło. — I wcale nie mam na myśli robienia żartów, które sprawią komuś przykrość — dodał nieco ciszej.
    Przez chwilę spiął się, gdy usłyszał szelest, ale okazało się, że był to tylko pufek. Scorpius wziął na ręce okrągłe, małe stworzenie o kremowoszarym, mięciutkim futerku i odruchowo je przytulił. Najwyraźniej zwierzak nie miał nic przeciwko temu, bo natychmiast wyciągnął długi, różowy język i liznął nim Malfoya w policzek, zostawiając wilgotny ślad. Kiedy chłopak odłożył pupila na pościel, pufek zainteresował się Lupinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem co jest ze mną nie tak — westchnął z frustracją. — Myślę, że powinieneś wiedzieć o czymś jeszcze. Na pewno zaraz zrobisz mi wykład o tym, jak nierozsądnie postąpiłem, ale wiem, że ty nie wykorzystasz go w niewłaściwy sposób — mruknął, sięgając pod łóżko. Wyciągnął stamtąd stosunkowo niewielki kufer, który jednak skutecznie odstraszał potencjalnego złodzieja wielkimi zębiskami, którymi nieustannie kłapał. Malfoy wymierzył w niego różdżką i wymamrotał autorskie zaklęcie. Rząd ostrych kłów zniknął w mgnieniu oka, a pokrywa skrzyni odskoczyła do tyłu, ukazując wnętrze. To, co Malfoy tak dobrze zabezpieczył, nie wyglądało zbyt ekscytująco. Wspomnianym przez nastolatka przedmiotem okazał się stary, podniszczony dziennik w twardej, ciemnozielonej oprawie. Na okładce widniały pozłacane inicjały, dwie elegancko wywinięte litery S.
      Scorpius wyciągnął notatnik w kierunku Lupina.
      — Znalazłem go w Komnacie Tajemnic — napomknął. — Podejrzewam, że należał do Salazara Slytherina. Są tam zaklęcia, których nie nauczają nas w Hogwarcie.
      Wystarczyło szybko przekartkować zapiski, by zrozumieć, dlaczego uwzględnione w nim zaklęcia nie należały do programu nauczania. Wiele z nich można było zaliczyć do czarnomagicznych. Cały dziennik był wręcz przesiąknięty ideologią czystej krwi.

      Scorpius Hyperion Malfoy

      Usuń
  47. Każdy, kto znał Laya choć trochę lepiej, wiedział, że podobne rzeczy nie zdarzały mu się często. Spowodować u kogoś albo samego siebie uraz przez pomylone zaklęcie? Standard. Zamyślenie się podczas niewerbalnego czarowania, co również miewało różne skutki? Absolutnie nic dziwnego w przypadku Changa. Ale wywołanie niepożądanej reakcji podczas warzenia eliksiru? Tego w swoim spisie codziennych wypadków mniejszej lub większej skali nie posiadał. Mieszając mikstury był nad wyraz skrupulatny i dokładny, nawet przy własnych eksperymentach dobrze się zastanawiał, co łączy z czym, wiedząc jak wiele złego można było zrobić przez nieprzemyślaną decyzję. Nie oznaczało to, że całkowicie umiał wyeliminować drobne wpadki, często je później analizował, siedząc nad księgami i zastanawiając się, skąd taka a nie inna reakcja. Teraz jednak był przekonany, że wszystko zrobił dobrze. Ba, receptura na eliksir spokoju była jedną z tych, które wyrecytowałby z pamięci nawet gdyby ktoś postanowił go przebudzić o trzeciej nad ranem i przystawiał różdżkę do skroni. Był więc w ciężkim szoku, nie rozważając nawet opcji, że w swoim aktualnym stanie i lekkim marazmie, jaki go dopadł, mógłby zwyczajnie nie doczytać etykiety.
    Nie miał jednak szansy zastanowić się nad tym głębiej, walcząc z dymem, który dostał się do jego płuc i spowodował mocny, duszący kaszel. Na całe swoje szczęście zdołał przysłonić rękawem szaty oczy, więc chociaż tę część swojej twarzy zdołał uratować od potencjalnych konsekwencji, które mógłaby wywołać taka mgła w jego oczach. Drugą, wolną ręką, próbował sięgnąć za pazuchę i wyciągnąć stamtąd różdżkę, żeby móc wchłonąć zgęstniałe gazy czy przynajmniej rozgonić je na tyle. Dopiero wtedy zdołał odetchnąć świeżym powietrzem i dalej obawiając się nieco odsłonić oczy, zaczął kląć na przemian po mandaryńsku i po angielsku, głównie na siebie. Pół biedy, że zrobił krzywdę sobie – nic nowego, dzień powszedni. Najgorzej, że jakiś profesor oberwał równie mocno, może nawet bardziej. Człowiek, z którym miał pracować. Czy jest gorszy sposób na rozpoczęcie z kimś współpracy? Był szczerze zawstydzony, ale najpierw musiał wyjaśnić całą sytuację, bo kimkolwiek był mężczyzna, który wparował do sali, uznał go przecież za ucznia. Lay niejednokrotnie musiał się tłumaczyć, bo młody wygląd i cherlawą posturę sprawiał, że brano go za nastolatka; miało to swoje zalety, ale nie w chwilach jak te.
    Kiedy w końcu odsłonił oczy, zobaczył jak profesor idzie w jego stronę i wyciąga już po omacku ręce w jego kierunku. Chang odskoczył jak oparzony na ten widok, wciąż jednak nie w pełni zdolny wydusić z siebie pełnego zdania. Wyminął stolik na którym stał kociołek, z którego dalej unosił się szkodliwy dym, ale nie miał czasu nawet pomyśleć o tym, że należałoby go opróżnić magią.
    — Mówiłem, że nie jestem dzieciakiem — wyjęczał w końcu, chociaż przyszło mu to z dużą trudnością. Gardło miał suche jakby nie pił od kilku dni co najmniej. Wnioskując po zaciśniętych powiekach mężczyzny przed nim, opary musiały dostać się do jego oczu. Wolał sobie nawet nie wyobrażać jak nieprzyjemne to było uczucie. — Ja tu pracuję, a jak mnie przestaniesz ganiać po całej salce, to ci pomogę — dodał jeszcze ochrypłym głosem, znowu robiąc kilka kroków do tyłu i spróbował odkaszlnąć co trzeba, byle móc normalnie się komunikować z nim. Dalej nie rozpoznawał w nim Lupina, prawdopodobnie przez to, że był raczej skupiony na własnej walce o przetrwanie w tych kuriozalnie zabawnych warunkach.

    Chang, który zastanawia się. czy można w ogóle dostać szlaban jako stażysta

    OdpowiedzUsuń
  48. [ Przywitamy się grzecznie i przyjdziemy zapytać, czy gdyby teoretyczna nauczycielka zabrała do teoretycznej szkoły pełnej młodzieży, pewne teoretycznie klasyfikowane jako niebezpieczne, magiczne stworzenie, to czy teoretyczny nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, pomógłby z poplątanym widłowężem, bez zadawania niepotrzebnych pytań? ]

    N. Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  49. [Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa! ♥

    Ha ha, racja z tym klubem 24latków w Hogwarcie - trudno zaprzeczyć, że mamy tutaj już małą grupkę nauczycieli w mniej lub bardziej tym samym wieku ^^ Podobna sytuacja aż się prosi o jakiś wątek grupowy, lol xD

    Na poważnie jednak, nasi panowie rzeczywiście mogliby któregoś razu wpaść na siebie w jakimś barze, nawet jeśli mój Lachie pewnie w którymś momencie byłby już mocno wstawiony. Sądzę również, że zapewne znają się szkoły; co prawda mój pan był o rok niżej od Teda, ale młody Lupin był wtedy Prefektem Naczelnym, z kolei Lachlan nowym uczniem, więc okazja do interakcji by zapewne była, mimo różnych Domów. Hogwart w końcu bez wątpienia bardzo różni się od Durmstrangu i młody Grindelwald mógł nie znać od razu wszystkich zasad, albo po prostu się z nimi nie zgadzać, o!
    Dodatkowo, właśnie tendencja do przebywania na Wieży Astronomicznej, czy słabość do papierosów, albo problemy ze snem, czy miłość do podróży, to w istocie kolejne punkty zaczepień, do możliwego wątku między nimi xD Jeśli dobrze zrozumiałam, obaj są w Hogwarcie już od pewnego czasu, najpierw jako stażyści, a teraz młodzi nauczyciele, więc nawet jeśli nie mieli się okazji poznać jako uczniowie, to najpewniej wpadli na siebie już jako dorośli czarodzieje.

    Co do rodu Grindelwald, to wydaje mi się, że w pewnym momencie działań Gellerta, większość członków tej rodziny wolałaby się ulotnić z Europy; przynajmniej na pewien czas. Afryka wydawała mi się sensownym wyborem i w sumie dopiero rodzeństwo Lachiego i on, na nowo zawitali na kontynencie europejskim xD

    No, a teraz w końcu nawiążę do Twojego Lupina - naprawdę świetna kreacja Teda! ♥ Urzekła mnie od początku do końca, a fajny styl karty jedynie jeszcze bardziej umila poznawanie Edwarda ^^ Nie spotkałam się wcześniej z jego podobną interpretacją, więc tym przyjemniej czytało mi się pobliską treść ♥

    OK, nie przynudzam już. Raz jeszcze dziękuję za powitanie, życząc Ci dalszej, udanej zabawy na H21, a gdybyś kiedyś miała ochotę na wspólny wątek, daj śmiało znać ^^ Czasu wiele nie mam, no ale... Coś się wymyśli ;)]

    Lachlan

    OdpowiedzUsuń
  50. Wbrew opinii profesorów, Lay nie był wcale jednym z najgrzeczniejszych uczniów. Umiał jednak dobrze ukrywać się z tym, że kilka razy w tygodniu wymykał się sam albo w towarzystwie z dormitorium, żeby spędzać czas w murach zamku, w niezamkniętych przez nieroztropnych nauczycieli salach albo ryzykując jeszcze bardziej, wymykając się poza Hogwart. Z perspektywy czasu jednak dostrzegał jak wiele życzliwości starszych magów umiał sobie zaskarbić, chociaż jako nastolatek miał spore kompleksy na punkcie swoich umiejętności. Gdy jednak zbliżał się pierwszy stopień egzaminów przed końcem piątego roku, a profesorowie sugerowali mu otwarcie, że powinien zastanowić się nad szkoleniem na uzdrowiciela czy może rozważyć wstąpienie do kadry Szpitala Świętego Munga, przekonał się, że spora część życzyła mu naprawdę dobrze i wierzyła w niego. A tymczasem Lay zniknął i mało kto był w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie, a nikt – z jakiego powodu.
    Z powodu tej nieobecności potracił dawne kontakty, a starych znajomych nie rozpoznawał z taką samą łatwością. Ściągnął brwi i próbował przyjrzeć mu się lepiej, ale w aktualnych warunkach było to dość trudne. Dopiero gdy znowu zabrał głos, kropki w jego głowie połączyły się same.
    — Ted? — wykrztusił z siebie wręcz z niedowierzaniem. W tej sytuacji nie wiedział czy to lepiej, czy gorzej. Jakkolwiek był zawstydzony w tej chwili, to musiał mu jakoś odpowiedzieć. Lupin nawet jakby bardzo chciał, pewnie w tym stanie nie dałby rady go zobaczyć. — Cóż… Twój ulubiony mały Mistrz Eliksirów wrócił.
    Próbował jakoś zażartować, ale nie wydawało mu się, żeby jakkolwiek to mogło pomóc w tej chwili.
    — Ta, jestem ciekawy jak sam uleczysz sobie oczy po takim urazie — żachnął się. Bardzo chętnie zobaczyłby jak mężczyzna radzi sobie z tym sam. Tym bardziej, że nawet na odległość widział jak opuchnięte były jego powieki. Wyglądał jakby pokąsały go w tym miejscu osy. Lay miał doświadczenie wyciągnięte z własnych urazów czy pracy w magicznej aptece w Hong Kongu, gdzie nie raz musiał oglądać czarodziejów i czarownice w różnym stanie, którym poza sprzedażą ingrediencji i ziół do różnych celów służył pomocą i radą. Dlatego wiedział, że wiele nerwów kosztowałoby go zrobienie tego w pojedynkę. — Potrzebowałem coś zrobić, a miałem braki w moich zapasach. Nie zrobiłbym takiego bałaganu, jakbyś nie wparował tak gwałtownie, gāi sǐ — burknął, wyraźnie obruszony. Rzadko zdarzało mu się przeklinać w czyjejś obecności, ale w tej sytuacji “cholera” sama cisnęła mu się na usta, razem z kilkoma innymi, bardziej dobitnymi określeniami wymierzonymi w niego samego. To mu przypomniało, że powinien w ogóle zobaczyć, co wywołało wybuchową reakcję zanim jakkolwiek spróbuje mu pomóc. Dalej pochrząkując i pokasłując zaczął przyglądać się buteleczkom. Miał ochotę uderzyć się z całej siły w czoło, gdy zobaczył, co tak naprawdę dodał do wywaru, ale oszczędził sobie teatralnego zachowania. Po prostu znowu zaklął pod nosem i
    Nie zważając na możliwe dalsze protesty Lupina, chwycił go lekko za barki i lekko popchnął do tyłu, żeby przysiadł na brzegu szkolnej ławki. Nie miało sensu, żeby stał tak w miejscu, gdy nawet wspomagając się magią, sporządzenie odpowiednich środków nie zajmie mu kilku sekund.
    — Nie krzyw się tak, zaraz to przemyjemy i będę myśleć, co dalej — westchnął, odchodząc od niego znowu i szukając po szafkach świetlika. Większość ziół była porządnie zasuszona, co powodowało, że rozróżnienie po samym ich wyglądzie nie było łatwe. Dlatego wspomagał się własnym węchem, który miał wybitnie wyostrzony. W końcu odnalazł to, czego potrzebował i dużą fiolkę przy pomocy magii napełnił najpierw wodą, a potem zaczął mieszać zioła przy jednoczesnym podgrzewaniu jej różdżką. Nie było czasu na parzenie ziół, jeżeli chciał ulżyć Tedowi możliwie prędko. — Może nie będzie tak źle, wzroku na pewno nie stracisz.

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  51. Zaskakiwało go to nagłe odmłodzenie całej kadry nauczycielskiej w Hogwarcie. Wciąż nie miał okazji z każdym się przywitać i zamienić kilka zdań, skąd wynikało nagłe zaskoczenie, gdy uświadomił sobie, kto stał się jego dzisiejszą ofiarą. Jednakże różnica nawet do kadry sprzed lat, gdy sam kończył szkołę była zauważalna nawet i dla niego, wzbudzając też naturalną, krukońską ciekawość, aby poznać tych wszystkich młodych magów, których kusiła ciepła posadka w szkockim zamczysku. Jego sposób bycia raczej nie pomagał w byciu najbardziej socjalną osobą, ale wiele osób samo rozpoczynało z nim rozmowę, szczerze zaintrygowanych tym, co go przywiodło z powrotem do Hogwartu, gdy mógł pozostać w Azji i tam kontynuować swoją karierę. A jako że Lay do szczególnie wylewnych nie należał i wiele rzeczy krył wewnątrz, przeważnie dużo zachowując dla siebie, to ciężko było coś z jego strony wyciągnąć na ten temat. Prawda była taka, że po powrocie nie do końca miał pomysł na siebie. Z rekrutacją na szkolenie uzdrowicielskie zwyczajnie się spóźnił, więc szczęścia powinien szukać dopiero w przyszłym roku, a londyńskie apteki nie potrzebowały dodatkowych pracowników. Drobne ogłoszenie ze znanym doskonale herbem było natomiast zdumiewająco przekonywujące.
    — No wiesz co, łamiesz mi serce — westchnął teatralnie, a na jego ustach błądził uśmiech, gdy wspomniał o cofnięciu się w czasie. Raczej na podobny obrót spraw by nie narzekał. Ojciec mówił mu, że nie należy niczego żałować, ale Lay żałował. Aż zbyt często, zwłaszcza ostatnio. Wyrzuty sumienia okropnie wpływają na sen, wspomaganie się eliksirem nasennym od kilku miesięcy weszło mu w nawyk. Nawet przy mugolskim partnerze dyskretnie pociągał go z fiolki, gdy już był pewien, że przed rankiem nie zmruży oka, jeśli tego nie zrobi. Nie wróżyło to raczej niczego dobrego, od pewnych wywarów też szło się przecież uzależnić, ale na razie nie przejmował się tym. — Wybacz, nie było mnie jakiś czas w Wielkiej Brytanii, zupełnie nie miałem pojęcia, że spotkam tutaj akurat Edwarda Lupina. Wieści nie zdążyły do mnie dotrzeć — odparł z humorem. Być może jego nazwisko nie było tak popularne jak Teda, więc nie mógł porównać ich doświadczeń pod tych względem, ale gdy jako dziecko dowiadywał się więcej o własnej matce z ust nauczycieli i innych dorosłych magów niż od samej kobiety, czuł się naprawdę… nieswojo.
    — Pracowałem w aptece u pani Wu. Gorsze rzeczy widziałem na oczy przez te parę lat, szkoła życia pod względem wiedzy i umiejętności uzdrowicielskich. Oczywiście, nie każdy przychodził z jakimiś urazami, czasami po prostu chcieli uzupełnić domowe zapasy składników do warzenia, ale niektórzy byli w… dużej potrzebie — zdradził, lekko rozbawiony, podnosząc fiolkę do swoich oczu, upewniając się, że wywar ma odpowiednią moc. Pewnie nie miał takiego doświadczenia jak pielęgniarki i uzdrowiciele ze Skrzydła Szpitalnego, którzy jego także nie raz musieli składać do kupy po meczu Quidditcha, gdy kolejny raz miał złamaną rękę przez tłuczki drużyny przeciwnej, ale nie sądził, żeby było konieczne niepokojenie ich o tej porze. Gdy zioła były już odpowiednio przygotowane, wyciągnął różdżkę i niewerbalnie przyzwał gazę, która wyskoczyła z jednej z szuflad. — Wybacz, może bardziej szczypać z początku, ale potem będzie lżej — powiedział zanim zbliżył się do Teda. Wolał go uprzedzić zanim położył mniejsze skrawki bawełny na powiekach mężczyzny, wcześniej lekko odchylając jego dolne powieki. — Myślę, że potem wystarczy wywar z wilczej jagody i kłów węża, więc masz szczęście — dorzucił jeszcze.

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  52. [Kurczę, straaaaaszliwie przepraszam, że odzywam się dopiero teraz – po publikacji życie mnie wessało i totalnie nie miałam siły, czasu ani weny na pisanie. Ale już jestem, zachwycona przemiłymi słowami na temat karty i Elle samej w sobie. :) Właściwie wydaje mi się, że ją i Lupina sporo łączy, nawet, gdyby miał zasypać Elle stosem wypracowań tak wielkim, że miałaby problem, by się z niego wygrzebać. :D Oczywiście jeśli wciąż masz ochotę na wątek – rozumiem, że minęło trochę czasu.]

    Elle Creevey

    OdpowiedzUsuń
  53. Chang był wdzięczny losowi, że jeżeli ktokolwiek już zdołał przyłapać go na czymś nie do końca legalnym z punktu widzenia regulaminu szkoły, to był to głównie Lupin. Edward nie informował nikogo o tym, że to on regularnie podbierał sobie ingrediencje z zapasów nauczyciela Eliksirów ani o tym, że nocami, których akurat nie spędzał na przechadzkach po zamku i jego otoczeniu ze swoim ówczesnym chłopcem, przesiadywał w salce do tegoż przedmiotu i przeprowadzał swoje własne eksperymenty, których wyniki zapisywał w swoim notatniku. Widział, że Lupin nieraz zaglądał do niego po parę razy, żeby upewnić się czy aby na pewno żaden z lekka narwany Krukon nie zrobił sobie niczego w trakcie jego warty i nie miał mu tego za złe. Ostatecznie problemy miałby nie tylko Lay, gdyby przyszło co do czego, ale również on jako Prefekt Naczelny, który na to przymykał oko. A że często przy tym gawędzili sobie przez chwilę, to tym prędzej przyszło mu naprawdę polubić się z Puchonem. Może nigdy nie była to relacja pogłębiona w jakiś sposób, ale teraz, gdy już trafił kolejny raz do Hogwartu, nie zamierzał na pewno trzymać mężczyzny na dystans.
    — Chciałbym powiedzieć, że jestem ciekawy jak ślepy będziesz ganiał za mną po całym świecie, żeby mnie połamać, ale jednak nie. Jednak wolałbym nie doprowadzić kogoś do stałego uszczerbku na zdrowiu, bo już nigdy nie przyjmą mnie na kurs przygotowawczy na uzdrowiciela — odparł na to, śmiejąc się z manierą godną psotnika, jakim niegdyś na pewno był. A trzeba przyznać, że cała ta cudacka scenka skutecznie przypomniała mu o tej części jego natury i pierwszy raz od dawna naprawdę się rozchmurzył. — Oj, spaprałem… Wybacz, ale ostatnio nie jestem najlepszej… dyspozycji? — Musiał dłużej zastanowić się nad tym słowem, bo nie używał go po angielsku już dawno. Po jego aktualnym akcencie słychać było, że spędził ostatnie lata poza Wielką Brytanią, a to nie sprzyjało jego dwujęzycznemu umysłowi w szybkim odszukiwaniu bardziej skomplikowanych słówek. — I wiem to, naprawdę, ale nie mogłem spać, a pewnych ingrediencji już nie miałem i cóż, teraz to już na pewno nie zasnę.
    Nie wiedział, która dokładnie była godzina, ale zapowiadało się na to, że będzie odsypiał z samego rana i liczył, że nikt nie będzie w tym czasie niczego od niego oczekiwać.
    — Mówiłem, że muszę ci to przemyć. To jest świetlik, takie zioło, jeśli pamiętasz z zielarstwa albo eliksirów, w Europie kojarzony z leczeniem oczu — tłumaczył mu cierpliwie, cząstkując materiał, a następnie maczając go w naparze. Dopiero wtedy położył płatki na jego powiekach, chcąc najpierw złagodzić skutki uboczne tego cholernego dymu, jaki uwolnił się ze źle przyrządzonego wywaru. Lay co prawda mógł już mówić i pokasływał jedynie odrobinę, ale ból w gardle był nieznośny. Jednak zanim będzie mógł sobie pomóc, musiał zadbać o to, żeby Ted mógł w ogóle wrócić do siebie i poinformować kogoś, że nie da rady dokończyć nocnego dyżuru. Miał nadzieję, że kontakt podrażnionych gałek ocznych z płynem nie skończy się większym bólem niż powinno. — Jak to przemyję, to zrobię coś z wilczych jagód i kłów węża, bo tak, to są leki na dolegliwości związane z oczami. Szczególnie wilcza jagoda, a mówię ci to jako osoba, która spędziła w towarzystwie znawcy wschodniej medycyny kilka lat — kontynuował w trakcie, patrząc na jego grymas. Zdawał sobie z tego, że dla niektórych takie nowości mogły brzmieć osobliwie, ale Lay wiedział co robił. Przynajmniej w tej chwili.

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  54. Był wyjątkowo irytujący – nawet ledwo stawiając kolejne kroki, ewidentnie walcząc z bólem promieniującym od rany, i tak miał siły kłapać jęzorem i wymądrzać się o tym, jak to odrobina krwi zmieniła jej nastawienie do pyskówek. Prychnęła tylko cicho pod nosem, rozsądnie gryząc się w język i nie odpowiadając nic na jego zaczepkę. Skoro oboje wylądowali w tej szkole na co najmniej kilka następnych miesięcy, jeszcze na pewno nie raz i nie dwa pojawi się okazja do pociągnięcia dyskusji, znajdując inne powody do przepychanek słownych. Na razie jednak powinien nieprzerwanie przesuwać się do przodu, powoli zmierzając w kierunku swojego pokoju. Domyślała się, że miał tam jakieś medykamenty, które mogły mu pomóc w opanowaniu sytuacji. W każdym innym wypadku bezsensownie byłoby tracić czas na próbę dotarcia tam, podczas gdy powinni być w drodze do szpitala św. Munga. Sam fakt, że trzymał coś u siebie na tą okoliczność podpowiadał jej, że nie pierwszy raz mierzył się z podobnym problemem. A to tylko nasuwało oczywiste pytanie – co u licha się mu stało?
    — Tak, transmutacja — przyznała, nie widząc powodu by bezsensownie kluczyć i unikać potwierdzenia czegoś, co sam już wiedział. — Zamierzałam przygotować się tu do roku szkolnego — dodała, zdradzając tym samym powód swojego wcześniejszego zjawienia się w zamku, w efekcie którego doszło do ich niefortunnego spotkania. Zerknęła w bok, zaalarmowana cichym syknięciem, na które w innych okolicznościach pewnie nie zwróciłaby większej uwagi, gdyby nie jego mierny stan. Sama nie była pewna czy szybciej byłoby go przetransportować na magicznych noszach, ryzykując tym samym zmianę ułożenia ciała o dziewięćdziesiąt stopni do pozycji leżącej. Pewnie nawet gdyby wiedziała jaka kontuzja mu doskwierała, i tak nie będąc w podbramkowej sytuacji wolałaby nie podejmować takich decyzji. Zresztą, zdążyła się już przekonać, że nawet zasugerowanie takiego rozwiązania mogłoby się wiązać z bardzo gburowatą odpowiedzią. Wspaniałomyślnie zamierzała się nie denerwować na samą myśl, mając z tyłu głowy jego bolesną kontuzję. Więc małymi kroczkami brnęli przed sobie, bo nawet choć ewidentnie coś go zabolało, Lupin nie zaprzestał mozolnego marszu. Być może rozmowa rozproszyłaby go na tyle, by nieco sprawniej poruszać się do przodu, ale problem w tym, że Isolde nie należała do tych gadatliwych osób, którym świergotanie na każdy błahy temat przychodziło bez problemu. Och, co innego gdy przyszło zawzięcie dyskutować, ale jałowy small talk z zupełnie obcym facetem, który zdążył ją na dzień dobry wkurzyć? Niewykonalne. Zresztą, wydawać by się mogło, że normalnie żadnemu z nich nie przeszkadzałoby milczenie, ale akurat w tej chwili miała poczucie, że powinna coś robić i nie miała pojęcia co takiego mogła, a to doprowadzało ją do szału. Wciąż jednak, krok po kroku posuwali się w ślimaczym tempie do przodu, powoli pokonując kolejne metry.
    — Jak daleko jest do twojego pokoju? — spytała po dłuższej chwili milczenia, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej nie pokonywała tej ścieżki z zamiarem odnalezienia kwatery nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Wiedziała, że profesorowie mieli sporą dowolność w wyborze noclegów – niektórzy wybierali kwatery w Hogsmeade, inni mieli pokoje położone przy swoich gabinetach. Ona, jako stażystka, ulokowana została w jednym skrzydle wraz z innymi stażystami, więc dotychczas nie miała potrzeby zastanawiać nad odległościami do innych miejsc w Hogwarcie. Cóż, to dopiero zamierzała odkrywać w ciągu kilku kolejnych, możliwie spokojnych i niezakłóconych niczym dni.

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  55. — Raczej nie będziesz musiał — odparł z rozbawieniem. W co jak w co, ale w swoje umiejętności dotyczące leczenia innych, eliksirów i zielarstwa nigdy nie wątpił, jakkolwiek w innych dziedzinach magii nie brakowało mu samokrytyki. Nawet mimo upływu czasu był świadomy swoich braków, a zwłaszcza tego, że o tytuł mistrza pojedynków wyścig przegrał w przedbiegach, bo stwórca w jego przypadku był bardzo oszczędny w obdarowywaniu go refleksem, a pewien rodzaj wiecznego roztargnienia jaki mu towarzyszył nie pomagał. Może dlatego tak szybko za czasów szkolnych warzenie wywarów czy historię magii, gdzie przynajmniej na tych zajęciach jako jedenastolatek nie czuł się tak okropnie słabym czarodziejem. Dopiero z czasem dotarło do niego, że nie bycie wybitnym w każdej jednej rzeczy nie sprawia, że jest beztalenciem, a ciężką pracą da się wiele nadrobić. — Obędziemy się bez tego.
    Pytanie Teda dotyczące jego wyborów zawodowych zbiło go z pantałyku, chociaż ostatnimi dniami, gdy coraz więcej znajomych twarzy zatrzymywało go czy to w Londynie, czy w Hogsmeade, słyszał je naprawdę często razem. Przynajmniej tyle dobrego z tego, że swoją wpadką pozbawił go możliwości rzucenia w jego stronę pełnego zaskoczenia spojrzenia, które jeszcze mocniej wprawiały Laya w zakłopotanie. Raczej każdy przypuszczał, że Chang po zdaniu wszystkich “owutemów” postanowi rozpocząć szkolenie na uzdrowiciela, a pewnie i szybko zasili grono pracowników Szpitala Świętego Munga, a ten prawie beztrosko oświadczał, że “chyba zacznie staż w Hogwarcie”. Bardziej zawstydzające były chyba tylko pytania dotyczące jego niegdysiejszego partnera ze strony osób, które dawniej pozostawały z nim w nieco bliższych stosunkach przed jego wyjazdem. Jakkolwiek rozumiał konsternację innych, którzy widząc go w takim a nie innym położeniu, to wciąż nie umiał opracować na to jednej spójnej odpowiedzi, każdemu sprzedając trochę inną, wciąż lakoniczną ripostę.
    — Wiesz… Trochę się zdążyło pozmieniać przez te cztery lata — wymamrotał, przywołując do siebie kolejną fiolkę, którą spróbował złapać w powietrzu, a co o niemal mu się nie udało. Wywrócił oczami na własną niezdarność, w trakcie szukania w swoich powiększonych magią kieszeniach szaty woreczków z ziołami. Stary Wu, właściciel apteki w której Lay pracował jeszcze półtora miesiąca temu, śmiał się z niego, zwracając uwagę na jego zdaniem bezcelowe noszenie ze sobą takich ilości, ale jak widać nie było to tak bezsensowne. Przynajmniej nie musiał wracać do swojej komnaty i mógł na miejscu sobie z tym poradzić. Kły węża pożyczy, a z rana zadba, żeby to i inne podkradzione ingrediencje zostały uzupełnione. Nikt nawet nie zdąży zauważyć drobnych ubytków. — To nie tak, że całkiem z tego zrezygnowałem, ale gdy wróciłem do Wielkiej Brytanii… nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić, a niektóre okazje przeleciały mi koło nosa. I jestem tutaj, nie żebym narzekał. Ale hej, ty chyba też nie wspominałeś o byciu nauczycielem…?
    Zmierzył go wzrokiem, dostrzegając pokaźną kolekcję blizn pokrywających ciało Lupina, a przynajmniej te jego fragmenty, które pozostawały widoczne dla wszystkich. Niewykluczone, że jeszcze więcej znajdowało się pod jego ubiorem. Nie przypominał sobie podobnych pamiątek na skórze Edwarda, gdy był nastolatkiem. Nie zamierzał kłamać, ciekawiła go historia ich powstania, ale nie zamierzał wypytywać o nie samemu, a jedynie zachęcić go do ewentualnych opowieści. Lay był dobrym i zaangażowanym słuchaczem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuję za przyzwolenie — zaśmiał się, odzyskując nieco ze swojego zwyczajowego pogodnego nastroju. Pozostałym w jego dłoni skrawkiem gazy starł ostrożnie to, co zaczęło ściekać po policzkach mężczyzny zanim sięgnął po moździerz i zaczął w nim rozcierać kły. W międzyczasie na mniejszym palniku podgrzewał się kolejny napar. — A mówił ci już ktoś, że jesteś okropnym pacjentem? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nie mogąc się powstrzymać przed drobną zgryźliwością. Odetchnął, próbując połączyć ze sobą dwa te składniki zanim spróbuje je zakroplić mężczyźnie, machając nad nią jeszcze różdżką. Miał nadzieję, że cokolwiek paskudnego wyprodukował przez swój błąd, zdążyło na tyle wypłynąć spod powiek Teda, że próba odsunięcia ich nie skończy się na krzyku. — Wróciłem pod koniec lipca do Anglii, ale do Hogwartu przyjechałem… jakoś tydzień temu?

      Chang

      Usuń
  56. Hogwart wyglądał zgoła inaczej, gdy miało się mniej więcej trzydzieści centymetrów wysokości i przemierzało się korytarze na czterech łapach… Co prawda, zasiadając w gronie pedagogicznym nie wypadało używać animagii w niecnych celach – jak niewątpliwie Isolde by to czyniła w latach szkolnych, gdyby tylko miała taką możliwość – ale nadal potrafiła znaleźć dla swojej umiejętności całkiem pożyteczne zastosowanie. Tak chociażby, jakiś czas temu zorientowała się, że uczniowie łamiąc regulamin byli wyjątkowo czujni, gdy chodziło o dostrzeganie sylwetek nauczycieli i stażystów, ale tej spostrzegawczości nie zachowywali w towarzystwie pozornie niegroźnych zwierząt domowych… Miała przy tym szczęście, że forma, którą przyjmowała po przemianie, mogła być z łatwością brana za wyrośniętego, pręgowatego kota znudzonego buszowaniem w dormitorium. Szczególnie upodobała sobie transformację przy okazji nocnych dyżurów, kiedy to dyskrecja była szczególnie istotna, jeżeli chciała nakryć delikwentów, którzy o tej porze powinni być od dawna w łóżkach. Dotychczasowe statystyki działały na jej korzyść – dwa tygodnie wystarczyły by złapać jednego gagatka próbującego dostać się do Działu Ksiąg Zakazanych i zakochaną parkę urządzającą sobie schadzkę w Wieży Astronomicznej. Tego wieczoru przeczucie podpowiadało jej, że łowy będą równie owocne… A jednak, w ciszy i samotności patrolowała szkolne korytarze już od ponad godziny, nie napotykając żadnych śladów sugerujących łamanie regulaminu. Już prawie musiała przyznać sama przed sobą, że tym razem intuicja ją zawiodła, gdy usłyszała alarmujący szmer. Szybkie, ciche kroki i… śmiech? Niewiele myśląc, podążyła w tamtym kierunku, dostrzegając przemykające w ciemnościach dwie dziewczęce sylwetki. Uczennice w pośpiechu dopadły do jednej z niewielkich salek, a Isolde skorzystała z okazji by wsunąć się do środka nim dziewczęta zatrzasnęły za sobą drzwi, przekonane o sukcesie. Już miała się przemienić i boleśnie uświadomić im, że ta niezrozumiała nocna wycieczka do opustoszałej sali wcale się nie powiodła, gdy dwie Gryfonki podbiegły do okien wychodzących na błonia i zaczęły podekscytowane komentować:
    — Widzisz go? Powinien być już co najmniej na błoniach — szepnęła nerwowo jedna z nich, a Isolde naszło nieprzyjemne przeczucie, że ten wieczór wcale nie skończy się tak szybko, jak by sobie tego życzyła…
    — Tak! — w głosie wyższej z dziewcząt dało się wyczuć zniecierpliwienie, ale zaraz wskazała palcem w konkretne miejsce za szybą, irytująco przy tym stukając długim paznokciem o szkło. — Już wchodzi, zaraz zniknie za drzewami. Ale to oczywiście nic nie znaczy, jeżeli nie przyniesie obiecanej zdobyczy — zastrzegła, a coś w jej tonie upewniało pannę Dippet, że to ten typ dziewczyny, której by w czasach szkolnych wyjątkowo nie znosiła. Na szczęście, nauczyciele nie powinni kierować się sympatią lub awersją do uczniów.
    — Musi cię naprawdę lubić skoro sam poszedł nocą do Zakazanego Lasu… — rozmarzony szept ledwo zdążył rozbrzmieć, gdy zaledwie po paru sekundach salę wypełniły zdumione, wystraszone okrzyki uczennic i bardzo stanowczy ton wściekłej Isolde Dippet.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie minęło nawet parę minut, a niemalże biegiem przemierzała korytarze. Obie Gryfonki były teraz w drodze do opiekuna domu, ale nie miała czasu pilnować, czy na pewno tam trafiły i opowiedziały ze szczegółami wszystko, co zaledwie chwilę wcześniej posłusznie jej zrelacjonowały. Następnego dnia upewni się, czy opiekun usłyszał o randce, obiecanej pewnemu wyjątkowo durnemu i zaślepionemu chłopcu, pod warunkiem, że wykaże się odwagą i tym samym zasłuży na nagrodę. Dowie się też, czy dziewczęta spotkała odpowiednia kara, skutecznie zniechęcająca do igrania z cudzym życiem dla zabawy… Ale wszystko to dopiero jutro, bo na razie, według jej wiedzy, zakochany bez pamięci Gryfon kręcił się sam nocą po Zakazanym Lesie, próbując coś udowodnić jednej z tych małych idiotek. Miała nadzieję, że szlaban do końca szkoły będzie najgorszym, co go spotka, ale na razie nie mogła być pewna, czy zadurzony dureń nie został zaatakowany przez jedną z niebezpiecznych magicznych istot czyhających w czeluściach puszczy. Nie było ani chwili do stracenia, ale Isolde od razu pomyślała o wsparciu. Nie żeby go potrzebowała gdy chodzi o magię i obronę… Ale nie była na tyle naiwna by sądzić, że sama poradzi sobie lepiej w poszukiwaniach. Dwie sylwetki momentalnie zamajaczyły się przed jej oczami. Pierwszą był szkolny gajowy, znający Zakazany Las jak własną kieszeń. Tylko, że jak na złość, od kilku dni był nieobecny z powodów rodzinnych, a ściągnięcie go do Hogwartu nie wchodziło w grę. Zwłaszcza teraz, gdy liczyła się każda minuta. I tak oto ciemnowłosa czarownica zatrzymała się dopiero w skrzydle, gdzie mieściły się pokoje nauczycieli i bezpardonowo, kilkukrotnie uderzyła zaciśniętą pięścią w solidne dębowe drzwi, za którymi krył się pokój zajmowany przez Edwarda Lupina.

      Isolde Dippet

      Usuń
  57. Osoba Edwarda Lupina nie zaprzątała jakoś szczególnie jej myśli w ostatnich tygodniach. Tak właściwie, poza tamtym nieszczęsnym zapoznaniem się jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, nie mieli ze sobą większego kontaktu. Oczywiście, nie raz i nie dwa zdarzało się, że mijali się w pokoju nauczycielskim czy siedzieli nieopodal podczas posiłków – zamek nie był na tyle duży, by mogli się całkowicie unikać – ale Isolde ograniczała się wówczas wyłącznie do uprzejmych skinięć głowy lub krótkich przywitań, a mężczyźnie chyba na rękę było takie ignorowanie wzajemnej obecności. Niestety, los bywa złośliwie przewrotny i to akurat on był tą osobą, której pomoc tego wieczoru była najbardziej przydatna. A pomyśleć, że gdyby nie nieodpowiedzialni uczniowie i ich durne pomysły, sama mogłaby właśnie po dyżurze zmierzać do swojego pokoju z zamiarem zakopania się pod grubą kołdrą. By to szlag… Jeżeli zgadzali się z Lupinem w jednej kwestii (o czym rzecz jasna, żadne z nich nie wiedziało), to uznanie dla wygody hogwarckich łóżek, zapraszających do wylegiwania się przez długie godziny i odpoczywania po pełnym wrażeń dniu… I chociażby z tego względu mogłaby zrozumieć dlaczego nie otworzył od razu. No dobrze, późna pora, kiedy miał pełne prawo już spać, też trochę go usprawiedliwiała. Dlatego też kolejny raz uderzyła zaciśniętą pięścią w drewniane drzwi, wkładając w to sporą dawkę siły i zdeterminowania. Po drugiej stronie nadal nie słyszała żadnych kroków, sugerujących, że mógłby się zbliżać. Cholera, jak tak dalej pójdzie to zaalarmuje cały korytarz, ale nie tę konkretną osobę, o którą jej chodziło. Zacisnęła zęby i raz jeszcze uderzyła, po chwili słysząc jakieś poruszenie…
    Lupin wreszcie raczył zjawić się w drzwiach… I nie, zdecydowanie nie był złej formie czy też zmorzony bólem z powodu tajemniczej kontuzji, jak to jeszcze chwilę temu zaczynała podejrzewać, sądząc, że to może być powodem, dla którego tak długo nie odpowiada. Miał zresztą ewidentnie aż nadto sił do wygłaszania irytujących uwag, które w innych okolicznościach skutecznie podniosłyby jej ciśnienie. Na szczęście, w porę ugryzła się w język, choć komentarz o oczywistości bycia zmuszoną przez niefortunne okoliczności do szukania jego towarzystwa cisnął się jej na usta. To nie była ani pora, ani miejsce do przepychanek słownych, nie ważne jak bardzo kuszących… Podobnie jak nie zamierzała komentować, że tylko mężczyźni mieli jakieś absurdalne przekonanie, że otwieranie w negliżu było dobrym pomysłem. A gdyby była nastoletnią uczennicą, szukającą pomocy u nauczyciela? Ugh, za grosz wyobraźni i poczucia odpowiedzialności…
    — Jeden z uczniów szwenda się właśnie po Zakazanym Lesie. Zamierzam go wyciągnąć nim jakaś akromantula czy inne cholerstwo go dorwie. Pomyślałam, że możesz być przydatny — wyjaśniła możliwie zwięźle i konkretnie, wyjaśniając swoją niezapowiedzianą wizytę o tak późnej porze. Lupin mógł się puszyć, że uznała jego pomoc za niezbędną (choć w istocie uważała ją wyłącznie za bardzo pomocną, ale niekoniecznie wymagalną), liczyła jednak, że powstrzyma się z głupimi komentarzami do momentu, gdy będą w ruchu. Bo o ile może i nie zaczęli znajomości w najlepszy sposób, nie spodziewała się by zamierzał siedzieć z założonymi rękami, gdy jeden z wychowanków Hogwartu narażał się na niebezpieczeństwo. Odrobinę poirytowana faktem, że tak długo upłynęło (choć przecież po tej stronie drzwi czas upływał zdecydowanie wolniej), nim w ogóle wyłonił się z pokoju, przestąpiła z nogi na nogę. — Ogarniesz się i idziemy? — spytała, rzucając mu odrobinę zniecierpliwione spojrzenie. Domyślała się, że mógł mieć co najmniej kilka nurtujących pytań, ale na wszystkie mogła odpowiedzieć już maszerując do Zakazanego Lasu.

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  58. [Cześć! Chciałabym móc powiedzieć, że jest mi przykro, że wybudziłam wilka z drzemki, ale... Wcale przykro mi nie jest. ^^
    Jest mi za to niezmiernie miło, że udało nam się Was zauroczyć, to dla mnie ogromny komplement, zwłaszcza od kogoś, kto sam wisi na blogu z przepiękną kartą.
    Co mogę powiedzieć... Niestety nie planuję oddać Alarei wzroku, ale wierzę, że pomimo to dziewczyna sobie poradzi. ;) Chcę o to oprzeć całą jej podróż.
    Na wątek jestem jak najbardziej chętna, ale może nie tutaj... Po głowie chodzi mi świeżo upieczona pani wilkołak i nie ukrywam, że profesor Lupin mógłby się okazać dla niej ogromnym wsparciem. Myślisz, że odnalazłby się w roli mentora? ^^]

    Alarei Sallow, choć nie do końca

    OdpowiedzUsuń
  59. [To fascynujące, że Edward dysponuje darem metamorfomagii i z niego nie korzysta. Brak anonimowości faktycznie musi być uciążliwy, Percy przekonał się o tym trochę na własnej skórze, z tym, że jemu trudniej było zmienić image ;>
    Jeśli Edward będzie potrzebował pomocy przy zmianie opatrunku albo hodowaniu kawałka mięśni, to zapraszamy! Percival nie gryzie, choć może wydawać się niesympatyczny. Podobno zyskuje przy bliższym poznaniu, tak przynajmniej słyszałem!]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  60. [ Cześć! Bardzo dziękuję ci za powitanie i miłe słowa pod kartą Nicholasa. Zobaczymy jak mi pójdzie z tą milutką kluską, ale mimo, iż jeszcze nim niczego nie napisałam to mam do niego słabość ;)
    Ja natomiast zachwycam się twoją kartą bo jest naprawdę fajnie napisana, a sam Edward zdaje się niezwykle prawdziwą, autentyczną postacią. Jego codzienne problemy również. Wcale mnie nie dziwi, że może mieć dość rozpoznawalności i patrzenia na jego osobę przez pryzmat zmarłych rodziców. To musi być uciążliwe...
    Na wątek bardzo chętnie się skusimy. Niki ze swoją umiejętnością stara się żyć w zgodzie i niekiedy się nią bawi, ale bywa i tak, że rwie włosy z głowy, gdy wszystko wymyka mu się spod kontroli. Tak sobie myślę, że może coś niekontrolowanie się w jego wyglądzie zmieni, kolor włosów, nos w dziób, czy cokolwiek innego i jacyś mało empatyczni uczniowie zaczną stroić sobie z niego żarty i w tym momencie wkroczy Lupin? Niki bardzo chętnie przygarnie kilka złotych rad jak tu sobie z tym poradzić :D ]

    Nicholsa

    OdpowiedzUsuń
  61. [Nic nie szkodzi! ;)
    Tak sobie pomyślałem, że Percy mógłby odwiedzić Lupina, wyjątkowo, nie na koleżeńskie pogaduszki, ale żeby ostrzec go, że uczniowie wymykają się do Zakazanego Lasu, bo u jednego z pacjentów odkryłby ugryzienie testrala.
    Co ty na to?]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  62. [Bardzo dziękuję za powitanie! <3 Musiałam wybrać to zdjęcie, bo niezwykle mnie urzekło i stwierdziłam, że doskonale pasuje do Caireann.
    Przyznam szczerze, że czytałam kartę Edwarda jeszcze przed zapisaniem się na bloga i bardzo mnie urzekła ta jego osobowość, taka uparta i zirytowana. Nie ma się co dziwić, użeranie się z ludźmi, którzy są przekonani, że cię znają (a wcale tak nie jest) na dłuższą metę musi być denerwujące.
    Myślę, że możemy połączyć obie te rzeczy! Może mieli kontakt w szkole, potem się urwał, a teraz siłą rzeczy znowu odnowił? Zapraszam na maila: ketsurui567@gmail.com, tam sobie wszystko obgadamy! <3]

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  63. [Myślałam, czy nie spróbować z kimś innym, ale ostatecznie przywiązałam się do Galena na tyle, że trudno było mi go porzucić. Zresztą zawsze jest to okazja, by przemyśleć pewne elementy konstrukcji postaci raz jeszcze, dodać coś nowego.
    Z kartą Twojego Lupina zapoznałam się już jakiś czas temu i chyba nie będę tutaj specjalnie oryginalna, ale to świetna kreacja postaci, wobec której zarówno inni bohaterowie jak i odbiorca muszą mieć jakieś wyobrażenia.
    Nad powiązaniem oczywiście musimy pomyśleć, tylko chyba będę potrzebowała od Ciebie wskazówki co do kierunku, w którym zmierzamy. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Galen (szczególnie jako dzieciak) potrafił być dla otoczenia trochę irytujący (bo to gaduła, a ile można słuchać czyichś wylewnych komentarzy o jego bieżącej obsesji), trochę dziwny i oderwany od rzeczywistości. Z drugiej strony miał trochę potrzebę popisania się swoimi umiejętnościami, a być może i utarcia nosa tym mniej przyjemnym dla kujonów kolegom. I tutaj miałabym jakiś pomysł, jeśli interesowałaby Cię taka nieco ambiwalentna albo po prostu nieistniejąca początkowo relacja, która z czasem mogła się trochę ocieplić. To jest Galen mógłby w ramach pokazania jakimś nieznośnym uczniom, naopowiadać im czegoś o ich różdżkach, co albo nie było prawdą, albo (celowo) nie mogło u nich zadziałać, przez co wpakowałby się w kłopoty z tymi kolegami. Jeśli Edward jakoś wmieszałby się w sytuację pomagając, Galen pewnie by mu tego nie zapomniał i próbował się jakoś odwdzięczyć, co rzecz jasna oznaczałoby, że Lupin chcąc czy nie zyskałby nieco nierozgarniętego krukona za kolegę. Nie wiem tylko na ile ma to sens i w ogóle byłabyś czymś takim zainteresowana (przyznaję, nie jest to najbardziej twórczy zamysł). A co do tego, co możemy z nimi zrobić teraz, lata po zakończeniu szkoły, to zastanawia mnie jak w zasadzie różdżkarze pozyskują materiał na rdzenie i mam wrażenie, że może być to niezły punkt wyjścia do wątku, łączący nam zainteresowania i zajęcie obu panów. Albo przynajmniej jego bardzo luźny zarys do rozwinięcia.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  64. Carrie całkiem lubiła nocne dyżury i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy uczniowie wymykali się z dormitoriów o wybitnie wręcz nieprzyzwoitych porach, żeby zajmować się jeszcze bardziej nieprzyzwoitymi rzeczami, mają nadzieję na to, że w razie przyłapania trafią właśnie na nią. Ona z kolei miała niezły ubaw, widząc przerażone twarze, których wyraz powoli zmieniał się w ten pełen ulgi. Niesfornych Gryfonów, zawstydzonych Puchonów czy dumnych Ślizgonów zazwyczaj po prostu odprowadzała prosto pod pokoje wspólne, nie dając szlabanów i rzadko kiedy odbierając punkty.
    Pamiętała lata swojej młodości – skradanie się szerokimi korytarzami Hogwartu, przemycanie z Hogsmeade Ognistej Whisky z nadzieją, a potem długie powroty nad ranem, kiedy kamienne ściany dziwnie falowały, a schody jak na złość jeszcze częściej zmieniały swoje położenie. Caireann modliła się wtedy, żeby trafić na pobłażliwego Neville’a Longbottoma, a nie surową Minerwę McGonagall. Dzisiaj nie do końca pojmowała, jak znajdowała na to wszystko energię, ale potem przypominała sobie, że pijana stawała się trochę bardziej dzielna i na pewno weselsza. Nie była przecież szczęśliwą nastolatką.
    Właśnie te wspomnienia w połączeniu z łagodnym usposobieniem sprawiały, że uczniów traktowała pobłażliwie. Nieco inaczej do nocnych dyżurów podchodził Lupin, na którego właśnie czekała przed wejściem do kuchni. Trzymała przy tym dwa kubki z gorącą herbatą, którą przyprawiła imbirem, cytryną oraz miodem. W murach Hogwartu bywało odrobinę zbyt chłodno.
    Uśmiechnęła się szeroko, widząc przyjaciela zmierzającego w jej kierunku. Minę miał niezadowoloną, co tylko bardziej ją rozbawiło. Od razu podała mu kubek herbaty, a sama upiła łyczek ze swojego.
    - Rozchmurz się trochę – oświadczyła wesoło. – Będziemy się dzisiaj świetnie bawić, zobaczysz. Dzisiaj jest piątek, czeka nas dużo pracy.
    Do Lupina przydzielano ją stosunkowo rzadko, co trochę Caireann dziwiło. Uważała, że doskonale się dopełniali. Tam, gdzie ona była zbyt pobłażliwa, on okazywał się surowy, a kiedy zblazowana twarz nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami sprawiała wrażenie strasznej, ona od razu pocieszała uczniów. I tak sobie chodzili, wspominając dawne lata szkolne, a przy okazji wzajemnie poprawiali swoje humory.

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  65. [W takim razie myślę, że możemy uznać kwestię powiązania za zamkniętą, bo wszystko, co opisujesz, jak najbardziej mi pasuje i chyba nie mam ze swojej strony nic do dodania.
    Przechodząc natomiast do samego pomysłu, to odpowiadając na pytanie, zasadniczo tak. Galen potrzebowałby jakiejś informacji (pewnie niekoniecznie łatwo dostępnej, a przynajmniej nie w materiałach, które posiada Ollivander) i zwróciłby się o pomoc do Lupina (mogliby się spotkać w Hogsmeade albo w Londynie). W dalszej perspektywie mogłoby się to rozwinąć do właściwego pozyskania rdzenia (rzecz jasna bez jakiś wielkich podróży, raczej trzymałybyśmy się tutaj Brytanii).
    Alternatywnie, przyszło mi do głowy, że np. obszar na którym Ollivanderowie pozyskują włosy z ogona jednorożca znajduje się pod nadzorem Hogwartu i Lupin mógłby zostać poproszony o towarzyszenie w całej procedurze i ewentualną pomoc. W sumie pewnie w jakimś sensie dałoby się te dwa warianty połączyć — mogą omawiać pomysły Galena i jednocześnie szukać jednorożców.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  66. Caireann uśmiechnęła się lekko, słysząc jego następne słowa, ale jedynie wzruszyła ramionami. Dobra zabawa była wtedy, kiedy nie musiała siedzieć sama w swoim nauczycielskim gabinecie i walczyć z nadchodzącymi falą myślami, jakich nie dało się odegnać.
    — Dobra zabawa to czas spędzony z tobą, Edwardzie. Myślałam, że to oczywiste. — Puściła mu oczko i parsknęła śmiechem na widok jego wciąż skwaszonej miny. Zaraz potem jednak zmartwiła się. Zmarszczyła brwi, przyjrzała się Lupinowi trochę uważniej. — Możemy wejść do mojego pokoju po drodze. Często boli cię głowa czy to tak na myśl o dyżurze?
    Upiła trochę herbaty ze swojego kubka, kiedy zaczęli powoli iść do góry. Nie musieli się przecież nigdzie spieszyć, bo tak naprawdę żadnemu z nich nie zależało na sumiennym wykonywaniu obowiązku, jakim było pilnowanie spokoju nocą w szkole. Caireann o wiele bardziej przejmowała się stanem Lupina.
    Nie była tak do końca przekonana co do tego bólu głowy, choć podejrzewała, że sam dyskomfort mógł być prawdziwy. Lupin jednak lubił kręcić i mącić, kiedy przychodziło do rozmowy o tym, co dzieje się z nim tak naprawdę. Carrie od razu wróciła pamięcią do czasu, w którym przychodziła do przyjaciela leżącego w szpitalnym łóżku i upewniała się, że rekonwalescencja przechodzi jak najsprawniej. Ścisnął się jej żołądek, gdy pomyślała, że do cudów należy zaliczać sam fakt przeżycia ataku śmierciotuli. Nie wyobrażała sobie samej siebie na miejscu Lupina — ona na pewno nie wyszłaby żywa z takiego spotkania, a nawet jeśli tak by się stało, to zapewne długo nie potrafiłaby strząsnąć z siebie pozostawionych przez to wydarzenie traum. Edward był inny; przede wszystkim miał w sobie odwagę i brawurę, której ona nie posiadała.
    Znajomość, która ciągnęła się jeszcze od czasów szkolnych, przeprowadziła Carrie przez ścieżki życia Lupina całkiem dokładnie. Pamiętała, kiedy był młody i pełen energii, uśmiechnięty i łobuziarski, a teraz widziała, jak mocno się zmienił. Rzadziej dostrzegała wesołość na jego twarzy, częściej natomiast obserwowała znużenie i irytację. Chciała, żeby radość wróciła do niego na stałe, ale nie bardzo wiedziała, jak do tego doprowadzić.
    — Wiesz, tak właściwie to dobrze, że masz ten dyżur. — Posłała mu spojrzenie spod uniesionych lekko brwi. — Tak to byś siedział samotnie w tej swojej chatce i nic nie robił.

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  67. [Myślę, że skoro mamy względnie ustalony pomysł, postaram się nam zacząć jakoś w przeciągu tygodnia, a w razie potrzeby zawsze możemy coś jeszcze omówić w trakcie pisania. I przepraszam, że tym razem mnie tyle zajęła odpowiedź, jakoś się zagapiłam z terminami ostatnio.]

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  68. Uniosła brew, wiedząc już, dokąd Edward zmierza ze swoim komentarzem. Być może miał trochę racji — skoro zdecydowała się na zmianę zawodu, to nie powinna cały czas zachowywać się tak, jakby nadal chodziła w białym fartuszku i eliksirami przeciwbólowymi w kieszeni. Pewne nawyki jednak jej zostały, a w dodatku nadzwyczaj często łączyły się wraz z troską o innych ludzi. Caireann nie potrafiła odwrócić się od człowieka w potrzebie, nie umiała udawać, że nie dostrzega cudzego cierpienia czy delikatnego nawet dyskomfortu.
    — Chciałbyś, żebym wysłała cię do skrzydła szpitalnego? Jeszcze pomyślę sobie, że nie jesteś zadowolony z moich umiejętności i tak naprawdę o to chodzi — stwierdziła, odwracając tym samym kota ogonem. Po chwili jednak westchnęła i spojrzała Lupinowi w oczy. — Nie jestem twoją nauczycielką, jestem twoją przyjaciółką. To wszystko zmienia.
    Upiła trochę herbaty i parsknęła śmiechem, gdy usłyszała, jak Lupin nazywa siebie ekstrawertykiem. No tak, z pewnością. Kiedyś może i tak było — Edward był wszędobylskim uczniem, któremu nie brakowało znajomych. Caireann z błyskiem w oku zerknęła na mężczyznę, przypominając sobie jego dawne zachowanie.— Wiesz, pójście na parę kolejek ognistej nikomu jeszcze nie zaszkodziło — stwierdziła, wzruszając ramionami. Wchodzili właśnie na pierwsze piętro. — Trzeba by było tylko zebrać się na lekcje... Skacowany nauczyciel to raczej nie jest coś, co świadczy o dobrym imieniu tej szkoły.
    Carrie już dawno nie była tak po prostu w Hogsmeade. Albo ściągał ją tam jakiś interes, albo opieka nad uczniami, albo w sumie cokolwiek innego, niż zwykła chęć napicia się alkoholu albo kremowego piwa. Może ona też potrzebowała rozluźnienia? Westchnęła ciężko, patrząc przez chwilę w sufit, ale z tego stanu wyrwał ją odległy głos rechotu. Nie takiego ludzkiego.— Irytek — stwierdziła z rezygnacją. — Chyba nigdy się do niego nie przyzwyczaję.

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  69. Uśmiechnęła się wesoło, myślami będąc już z Lupinem w Hogsmeade. Na krótką chwilę zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy ma na tyle mocną głowę, by faktycznie porywać się na ognistą… A potem stwierdziła, że tak naprawdę nie powinna się tym przejmować. Poza tym, w tej chwili obecność Irytka odrobinę wytrącała ją z równowagi.
    — Wiesz, to naprawdę dobry pomysł — powiedziała tylko, bo jeżeli mogła uniknąć spotkania z tym wyjątkowo wręcz działającym na nerwy stworzeniem, to zgodziłaby się na wszystko. Kiedy jeszcze była uczennicą, Irytek kilkukrotnie oblał ją atramentem, a co najmniej dwa razy doprowadził do tego, że została nakryta w środku nocy i potem przez dwa tygodnie musiała polerować zamkowe okna. Carrie łudziła się, że jeśli przybędzie tutaj jako nauczycielka, to zostanie chociaż trochę oszczędzona… Z tych marzeń ocknęła się wtedy, kiedy przed pierwszymi zajęciami, jakie miała przeprowadzić, dostała kredą prosto w nos.
    Jęknęła w duchu, słysząc odgłos zbroi uderzającej o kamień. Spojrzała ciężko na Edwarda, bo teraz oboje już wiedzieli, że muszą iść w kierunku, z którego dobiegł hałas; to równie dobrze mógł być uczeń, znajdujący się poza pokojem w porze ciszy nocnej. Oczywiście, bardziej prawdopodobną opcją było to, że znudzonego paroma godzinami spokoju Irytka roznosiło i właśnie zastawiał jakąś wyjątkowo głupią pułapkę, ale należało to sprawdzić.
    — Widzisz, mówiłam ci, że będziemy się świetnie bawić — stwierdziła ponuro. W paru łykach dopiła swoją herbatę, a wolną ręką wyjęła różdżkę i zmieniła kubek w małą szklaną kulkę, którą schowała do kieszeni. Zawsze lubiła mieć przy sobie coś, z czego mogła napić się cieplutkiej herbaty.
    Skierowali się w stronę dźwięku i faktycznie dosyć szybko znaleźli rozłożoną na ziemi zbroję. Carrie znowu machnęła różdżką, tym razem po to, by zebrać kawałki metalu do kupy. Rozejrzała się też dookoła, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Na wszelki wypadek spojrzała do góry — w końcu Irytek mógł właśnie wisieć na lampie z łajnobombą w ręce. Na szczęście poltergeista tam nie było. Ogółem nikogo nie było.
    — Myślisz, że coś jeszcze tutaj straszy? — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, patrząc na Lupina. — W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że w tutejszych piwnicach kiedyś czaił się bazyli… A co to? — urwała, słysząc nagle nerwowe szepty dochodzące zza najbliższej wnęki w ścianie. Uniosła z rozbawieniem brwi i zerknęła w stronę przyjaciela.

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  70. Krok za krokiem, zupełnie się nie śpiesząc, minął najpierw ostatnie w zielonej głuszy zabudowania, kamienne ściany domostw coraz rzadziej okalających główną ulicę w wiosce, a następnie starą, pordzewiałą na bokach tabliczkę z jej nazwą. Zawsze, a bywał tam przecież odkąd pamiętał, zastanawiało go komu w zasadzie służyła i jakiego innego miejsca spodziewano się w tej części mapy, że Hogsmeade musiało dorobić się podpisu. Była to pewnie myśl głupia, ale zrobił z niej przez lata swego rodzaju ćwiczenie w wyobraźni, uciekając wzrokiem ku nieistniejącym destynacjom, o dziwnych imionach i jeszcze osobliwszych mieszkańcach. Bezcelowość tych rozważań nie zniechęcała go przy tym wcale, zupełnie jakby tego właśnie czasami potrzebował – błąkania się wśród własnych myśli, nie próbując nawet wyciągnąć z nich jakiegoś sensu, nie nadając im imion, szufladek i nie szukając dla nich zastosowań.
    W skórzanej przerzuconej przez ramię torbie schował narzędzia – nożyce odpowiednio ostre, by przeciąć włos nie łamiąc go i niszcząc, fiolkę wypełnioną półprzejrzystym roztworem i kolejną świecącą czystością na przechowanie zdobytego składnika – wszystko tak jak go nauczono, według niepisanego porządku i jak wymagało dostosowanie się do tej małej tradycji o krótkim w perspektywie lat istnienia sklepu stażu. Wszystko wyćwiczone eksperymentem i praktyką, a potem raz, drugi, tysięczny powtarzane jak rytuał. Jego dziadek był w swoich przekonaniach bezkompromisowy, w swoim dążeniu do perfekcji pchnął sztukę różdżkarską na nowe tory i mógł odejść z wiedzą, że wybierając z setek innych trzy doskonałe rdzenie dokonał rzeczy epokowej. Galen nie śmiałby wzorem starożytnych autorów przypisywać mu ostatnich myśli i słów, a jednak dopuszczał czasem do siebie tę prostą ciekawość, czy uznał dzieło swojego życia za skończone. Pytanie pozostało niewypowiedziane, odpowiedź nieudzielona i cały czas towarzyszyły czeladnikowi niby widmo.
    Hogwarcki dziedziniec i jego kolumnady, wypełnione głosami i zwyczajowym zamieszaniem przywołały w nim uczucie nostalgii, choć przynajmniej początkowo zdawał się tego nie dostrzegać. Kiedy kilka lat wcześniej opuszczał zamkowe mury był święcie przekonany, że dopiero zaczyna się dla niego prawdziwa nauka, że wchodzi na drogę do osiągnięcia tego celu. Przeświadczenie to nie osłabło, a może nawet wraz z pracą przy rodzinnym fachu się pogłębiło, zaczynał natomiast powoli mocniej doceniać wartość tej wiedzy, której zdobywanie kiedyś zdawało mu się nie więcej a stratą czasu.
    Widok przyjaciela tylko to poczucie pogłębił i przywołał szereg ciepłych wspomnień.
    — Uczniowie dali ci już w kość na tyle, że pilnowanie różdżkarza przy pracy jest upragnioną ucieczką, czy wygonili cię od profesorskich obowiązków pod przymusem? — zapytał w miejsce powitania. Z uniesioną brwią, ale i szerokim uśmiechem na ustach. Czasem wyobrażał sobie siebie na katedrze, nawet jednak jeśli różdżkarstwo urosłoby do rangi godnej powszechnego nauczania dyscypliny, nie sądził by sam szczególnie nadawał się do jej wykładania. Pomimo lat nauki, talentu i żywego zapału wciąż towarzyszyło mu zbyt wiele niejasności i jakaś przypadłość by mieszać i może niepotrzebnie komplikować. — Dobrze cię widzieć Lupin.

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć. Mam nadzieję, że nadal tu zaglądasz. Jestem oczarowana twoją kreacją młodego Lupina 💚 Jeśli masz ochotę, to zapraszam do wspólnego pisania. Nasi bohaterowie są w zbliżonym wieku, na dodatek ojciec Saszy zabił ojca Edwarda, więc to można by to było wykorzystać w wątku.]

    A. Dołohow

    OdpowiedzUsuń
  72. [Jeżeli reflektujesz na taką negatywną relację, to ja bardzo chętnie się skuszę! W końcu nie z każdym trzeba się lubić, nawet w pracy. Poza tym, kto wie, może Aleksandrowi udałoby się w jakiś sposób pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują? ;)]

    A. Dołohow

    OdpowiedzUsuń