Hello darkness, my old friend



ELIAS DAVIES


Czasami, kiedy znajdujesz się w sytuacji zagrożenia, najlepsze wyjście to okazać równie wielką agresję, jak przeciwnik, a potem pójść o krok dalej - podnieść stawkę i osiągając psychologiczną dominację, udowodnić, że tak naprawdę ty jesteś tutaj szefem. Ludzki umysł jest tak słaby, że z łatwością można nim manipulować, osiągając zamierzone korzyści. Rób tak, a prędzej czy później odwaga stanie się przyzwyczajeniem. Odwaga, za która pokochają cię tłumy i która sprawi, że nigdy w życiu nie będziesz się niczego bać. Będziesz sprytny, przebiegły i zaradny, a twoja wysoka ambicja sprawi, że z dumą reprezentować będziesz barwy wielkiego Slytherinu. Ludzie będą uciekać na twój widok, dostrzegając unoszący się za tobą cień i mrok. Zawsze tam, gdzie pojawisz się ty, pojawiać się będzie także i śmierć. Przychodząc na świat, pozbawiłeś życia swoją matkę i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kto będzie następny na twojej liście. Chcesz tego czy nie, jesteś przeklęty i już na zawsze będziesz nosił w sobie piętno, jakim świat ukarał rodzinę Davies za jej okrutne grzechy...





Slytherin - VII rok, Klub Ślimaka, Klub Pojedynków, Kapitan i szukający w Drużynie Ślizgonów

Bogin - biały kruk, Patronus - gepard. Różdka - Wiąz, 13 cali, włókno ze smoczego serca, sztywna
coded by Issie

82 komentarze:

  1. [ Cześć! Przyszłam się przywitać i powiedzieć, że bardzo zainteresowała mnie postać Eliasa! Wydaje się mroczny i nawet troszeczkę straszny, ale jaki ciekawy! Jest to postać, której moja Mei napewno by się bała i pewnie nie chciałaby mu wchodzić w drogę, ale ja lubię ją troszkę pomęczyć. Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to zapraszam i możemy o czymś pomyśleć :) ]

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, witam Cię serdecznie i życzę Ci miłej zabawy na blogu! Wydaje mi się, że kojarzę Twój nick i jestem prawie pewna, że widziałyśmy się jeszcze na poprzedniej odsłonie bloga, choćby przelotnie, ale popraw mnie, jeśli się mylę. Pamięć już nie ta.
    Limit na wątki już sobie wyczerpałam, ale kusi ten Twój pan, kusi! Chociaż przyznam szczerze, że faktycznie Elias jest dość mroczny i jedyne, co przychodzi mi do głowy, to jakieś negatywne uczucia pomiędzy nim a Nate'em... Wiesz, pościgi, wybuchy, naleśniki :D Jeśli znalazłabyś jakiś punkt zaczepienia i byłabyś zainteresowana wątkiem, to zapraszamy, opowiedz nam coś więcej o panu Davies, postaramy się wymyślić coś zdecydowanie lepszego!

    Oooo, właśnie skojarzyłam! Panie Davies! Och, panie Davies, to jest toaleta dla dziewcząt!]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Miło wspominam nastoletnie lata i blogowanie, więc gdy tylko usłyszałam, że blogi jeszcze istnieją, nie mogłam przejść obojętnie! :D Jestem jak najbardziej za! Wprowadzenie chaosu bardzo mi pasuje, w końcu Mei przywykła do negatywnych relacji, więc nie oczekuje ckliwych i łapiących za serce znajomości (może kiedyś, w przyszłości, jeśli komuś zaufa). Podoba mi się pomysł ze szpitalem. Może Mei powędrowałby gdzieś w okolice boiska do quidditcha, troszkę bujając w obłokach, nie zdawałaby sobie sprawy z odbywającego się treningu. Z racji tego, że Elias jest szukającym, w pogoni za złotym zniczem, mógłby nie zauważyć Hiraty i na nią wpaść, zahaczyć o nią? Wtedy mogliby w tym szpitalu wylądować razem? Nie chcę im od razu łamać kości, ale troszeczkę poturbowani za pewno by byli. Podejrzewam, ze Elias byłby niezadowolony z takiego przebiegu zdarzeń! Powiedz mi co myślisz i czy pasuje Ci taka wersja :) ]

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  4. [Weź zróbmy z nich takich typowych enemies!]

    Candice

    OdpowiedzUsuń
  5. [Z wielką przyjemnością czytało mi się kartę Eliasa! Jeśli masz ochotę, to zapraszam do Lennoxa na wspólny wątek. Mój bohater jest opiekunem Slytherinu i opiekunem Koła Pojedynków, więc myślę, że nie będzie najmniejszego problemu ze znalezieniem punktu zaczepienia ;)]

    Lennox M.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Muszą, a jak! Dziękuję Ci za miłe słówko pod kartą mojej panienki, cieszę się niezmiernie, że przypadła do gustu!
    Wątek obowiązkowo! Przepięknie napisana karta, aż mam dreszcze, a Elias skradł całkowicie i bez reszty moje serducho ❤ Zapraszam na mail, zróbmy burzę mózgów!]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  7. Po co na każdym kroku pokazujesz, że jesteś metamorfomagiem? To dla ciebie powód do dumy? Powinni wynaleźć na to jakieś cudowne, blokujące zaklęcie
    Słysząc to nawinęła na palec kosmyk srebrno – granatowych włosów by mu się lepiej przyjrzeć.
    - Dumy… - powtórzyła jakby rozmyślając nad tym słowem smakując je i sprawdzając jak brzmi, po czym wzruszyła tylko ramionami. – Nie… Dumy chyba nie. Przez długi czas byłam przekonana, że każdy czarodziej to potrafi. Potem się dowiedziałam, że w całym zamku jest nas dwójka. Dla mnie metamorfomagia jest raczej czymś zabawnym i wygodnym. Inni mają makijaże, zaklęcia powiększające, pomniejszające, farbujące…Możliwe, że bez tego wszystkiego jestem koszmarnie brzydka…ale kto się o tym dowie?
    Zakończyła swoją wypowiedź lekkim tonem, puściła kosmyk włosów i przeniosła wzrok na Eliasa.
    - To by Ci pewnie odpowiadało, co? – powiedziała uśmiechając się drwiąco. – Gdyby się okazało, że nie dość, że nie mam czystej krwi, to jeszcze jestem paskudna…
    Mimo woli pomyślała o Gabrielle. Pięknej Gabrielle z jej długimi ognistymi włosami i promiennym uśmiechem. Czasem się zastanawiała czy może będąc w domu wyglądałaby podobnie, gdyby potrafiła tam swobodnie oddychać. Wzdrygnęła się próbując odsunąć od siebie myśli o rezydencji Fitzgeraldów i zabrała butelkę z rąk chłopaka, by pociągnąć z niej spory łyk.
    Aczkolwiek, jak już tyle razy zdążyłeś powtórzyć, już i tak jestem dla Ciebie wystarczająco odrażająca.
    Oparła się o chłodną, kamienną ścianę i skrzyżowała ręce na piersi.
    - Tobie natomiast bycie metamorfomagiem przeszkadza... Nigdy nie zmieniasz swojego wyglądu, mimo że przecież jestem pewna, że potrafisz.. - zmrużyła oczy uważnie przyglądając się Eliasowi, jakby próbując go rozpracować. - To przez quidditch? Chciałbyś grać w drużynie? Czy po prostu aż tak bardzo podoba Ci się to jak wyglądasz bez żadnego wysiłku?
    Nie chcę, żebyś robiła sobie jakieś złudne nadzieje, to wszystko. Dziewczyny czasem głupieją po pocałunkach, a ja nie zamierzam użerać się z kolejną psychofanką.
    Uniosła brew ku górze i posłała chłopakowi pełne niedowierzania spojrzenie.
    - Ty chyba myślisz, że na dodatek tego wszystkiego jestem jeszcze głupia, co? - stwierdziła i pokręciła głową z rozbawieniem. - Na jakiej podstawie miałabym się w Tobie zakochać? Masz ładną buzię i umiesz całować, ale czar pryska kiedy te zdolne usta zaczynają mówić. A ja chyba nie jestem aż tak wielką masochistką.
    Pociągnęła kolejny łyk z butelki i z uwagą wysłuchała wywodu chłopaka na temat miłości i małżeństwa. Jednak ostatnie słowa brzmiały tak absurdalnie, że nie była pewna czy się nie przesłyszała.
    - Czekaj czekaj... Aranżowane małżeństwa?! - Zawołała nie mogąc się pozbyć szoku. - Teraz? W DWUDZIESTYM PIERWSZYM WIEKU?! W Wielkiej Brytanii?! Wiesz co... Wy, czystokrwiści, tyle zarzucacie mugolom, a wychodzi, że są dużo bardziej postępowi niż Wy...! Nawet mi rodzice nie...
    Szybko ugryzła się w język i od razu zbeształa w myślach, zwalając jednak częściowo winę na alkohol. O mały włos, a powiedziałaby za dużo. Nawet z pozoru tak błaha informacja "Nawet mi rodzice nie wybierają męża" mogła zbyt wiele zdradzić o jej pochodzeniu, które tak skrzętnie w magicznym świecie ukrywała. Odchrząknęła i uciekła wzrokiem w bok. Z ulgą przyjęła fakt, że chłopak wrócił do swoich gróźb i przekonywania jej, że opracowywanie wspólnej wersji wydarzeń jakoby leżało w jej interesie.
    - Tak? - spytała unosząc wyzywająco podbródek i spoglądając na Ślizgona z rozbawieniem. - A co im takiego powiesz? Że przegrałeś ze mną zakład i musiałeś mnie zabrać? Przecież to prawda.
    Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
    - Wszyscy wiedzą, że jestem szlamą, a połowa szkoły ma mnie za puszczalską szmatę - poinformowała go pobłażliwym tonem. - W jaki sposób chcesz zagrozić mojemu braku reputacji? Obawiam się, że nie jesteś w stanie. Chcesz wszystkim powiedzieć, że się w Tobie zakochałam? Proszę uprzejmie, nie sądzę by kogokolwiek to obeszło, skoro miałbyś przecież mnie z zimną krwią odrzucić... Czyli wciąż, to Ty coś masz do stracenia, nie ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam nie zamierzam skalać się seksem z mugolem. Wspominasz ciągle o seksie, bo nikt cię nie chce i jesteś niewyżyta? Znajdź sobie podobne sobie dziwadło i wypróbuj pozycje, które polubisz
      - Mugolakiem , nie mugolem , istotna różnica, Skarbie - poprawiła go ze zniecierpliwieniem i przewróciła oczami, po czym westchnęła ciężko i Zmarszczyła brwi udając, że się zastanawia nad słowami chłopaka.
      - Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał się z Tobą przespać. Więc specjalnie nie musiałabym szukać żadnych "dziwadeł". - Odparła w końcu. Jej dłoń mimowolnie sięgnęła do srebrnego krzyżyka na szyi, który zaraz zaczęła obracać w palcach. - Nie powiedziałabym więc, że nikt mnie nie chce. Ani że jestem niewyżyta. Choć moje dotychczasowe seksualne doświadczenia by Cię zaskoczyły.
      Technicznie rzecz biorąc, nie skłamała. Nigdy nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła żadnej plotce na swój temat, wliczając w to historie o jej rozwiązłośći. Prawda mogłaby być zaskakująca dla społeczności Hogwartu.
      Zsunęła ze stóp szpilki i wskoczyła na parapet, po czym poklepała miejsce obok siebie.
      - Twój język był dziś w moim gardle, pijemy z jednej butelki. Myślę, że spokojnie możesz obok mnie usiąść.
      Oparła się o ścianę i spojrzała przez okno na spowite ciemnością zamkowe błonia. Widać było, że się nad czymś zastanawia, rozważa różne opcje. Po chwili przeniosła wzrok z powrotem na chłopaka.
      - W porządku - powiedziała. - Podtrzymam jakąkolwiek wersję przedstawisz, zrobię co będzie trzeba żebyś nie zszargał swojej nieskalanej reputacji... Ale!
      Zawiesiła głos, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, zupełnie inny od tych poprzednich. Szczery, przyjazny i łagodny.
      - Zawrzemy tymczasowy rozejm - oznajmiła i Wyciągnęła pojednawczo dłoń. - Spędzimy ze sobą miło wieczór, odsuwając na bok uprzedzenia. Będziemy po prostu dwójką nastolatków, którzy wymknęli się z niezbyt ciekawej imprezy by obalić po kryjomu butelkę Whisky... Jesteś w stanie to zrobić?
      Spojrzała na Eliasa wyczekującym unosząc w górę jedną brew.
      - Oczywiście nie masz żadnych podstaw by mi wierzyć, ale nikomu nie powiem o tym, że przez kilka godzin traktowałeś mnie jak normalnego człowieka - dodała. - Wygląda na to, że wolę być tematem plotek niż je rozsiewać... Sama też będę z Tobą szczera. Wtedy też będę mieć interes w tym, żeby nikt się o niczym nie dowiedział, prawda?
      Effy

      Usuń
  8. Wielką Salę zawsze po brzegi wypełniały dźwięki. Zgrzytanie sztućców o porcelanowe talerze, brzęk kielichów odstawianych na stół, szurające po marmurowej posadzce ławki, stukot obcasów i szybkich kroków spóźnialskich, śmiech odbijający się pomiędzy ścianami i echo rozmów przeplatających się ze sobą wzajemnie. Te strzępki zdań tworzyły plątaninę słów niemal niemożliwą do rozszyfrowania i Aurora już od dawna nie zadawała sobie trudu, aby poświęcić im choćby chwilę uwagi. Wsłuchiwała się jednak w nie jak w melodię, wyczekując tej jednej nuty, aby przypadkiem nie przegapić znajomo brzmiącego głosu wśród setek innych. Jej serce wypełniała dziwaczna mieszanka nadziei, a kiedy żaden głos nie pasował do tego, na który czekała, nagle otulało ją gorzkie rozczarowanie. Zupełnie, jakby zawiodła się po raz pierwszy. A przecież zawód towarzyszył jej każdego dnia od przeszło czterech lat.
    Powiodła spojrzeniem szarych tęczówek po twarzach ludzi siedzących przy stole, a kąciki ust drgnęły nieznacznie, kiedy gdzieś w potoku słów padło jej imię. Padało zdecydowanie częściej, niż sama Aurora by tego chciała, a zazwyczaj działo się to za jej plecami, kiedy ciekawskie usta szeptały równie ciekawskim uszom historię jej brata. Tę samą, która tak dobitnie przypominała jej, że mogła coś zrobić, zanim było za późno. Mogła. Ale nie zrobiła.
    Aurora zatrzymała wzrok na szczupłej twarzy chłopaka siedzącego po drugiej stronie stołu, kilka metrów od niej. Nieco zmierzwione włosy, ciemne niczym smoła, opadały mu na czoło, kiedy pochylał się nad talerzem z kolacją, a usta uśmiechały się podczas rozmowy z przyjaciółmi. Elias Davis.
    Ślizgonka coraz częściej łapała się na tym, że wracała myślami do dnia ich ostatniej rozmowy. Przez ostatnie lata odtwarzała ją w pamięci tak wiele razy, że w pewnym momencie słowa, które wtedy padły, zaczęły zlewać się w jeden ciąg – zniekształcały się, deformowały, przenikały przez siebie nawzajem. Aż wreszcie okazało się, że zatraciły się w jej pamięci i nie potrafiła więcej ich powtórzyć. Wiedziała jednak, że były złe; że gdyby tylko mogła, oddałaby wszystko, by cofnąć czas i nigdy ich nie wypowiedzieć. Bo rozbiły cienką taflę, na której ledwo potrafiła się utrzymać po zaginięciu brata, i zrzuciły ją w przepaść, z której nie potrafiła się wydostać. I spadała w nią, bez przerwy, od czterech lat.
    Zamrugała, kiedy nagle spojrzenie Eliasa napotkało jej własne, jednak nie odwróciła wzroku. Zamiast tego rozchyliła nieznacznie wargi, jakby chciała coś powiedzieć. Próbowała wiele razy. Jednak ilekroć otwierała usta, próbując naprawić to wszystko, co zepsuła – próbując wydostać się z przepaści – spotykała się z murem. I miała wrażenie, że raz za razem Elias dokładał do niego kolejne cegły.
    — O cholera, przepraszam! — Aurora drgnęła gwałtownie, kiedy kościsty łokieć szturchnął ją w ramię, jednocześnie odrywając wzrok od spojrzenia Eliasa. Przeniosła spojrzenie na siedzącego obok chłopaka z piątej klasy, który rękawem szaty niezdarnie starał się zetrzeć zawartość swojego kielicha, rozlaną na dębowe drewno stołu. — Dobrze, że to tylko woda. Gorzej, jakby sok, bo wszystko by się lepiło…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aurora nie usłyszała nic więcej. Nagle, zupełnie niespodziewanie, wszystkie dźwięki dookoła rozpłynęły się leniwie, pozostawiając po sobie jedynie niczym niezmąconą ciszę. Nie zgrzytały sztućce, nie szurały ławki, ucichły głosy i śmiech. A brunetka, niczym zahipnotyzowana, wpatrywała się w strużkę wody płynącą po nierównościach drewna prosto w kierunku opuszka jej palca. Lśniła w blasku świec i mieniła się niczym srebro, gdy pełzła tak w jej kierunku, a kiedy wreszcie dotknęła bladej skóry dziewczyny…

      …dźwięki powróciły do jej uszu równie nagle, jak zniknęły. Ogłuszające gwizdy rozdarły powietrze wokół Aurory, wrzucając ją w sam środek oklasków i wiwatów, kiedy Slytherin zdobył kolejne punktu, trafiając kaflem w obręcze przeciwnika. Trybuny były przepełnione po same brzegi, jak zwykle podczas wrześniowego meczu Quidditcha otwierającego sezon na kolejny rok szkolny. Meczu, który miał się odbyć dopiero za dwa tygodnie.
      Aurora zmarszczyła brwi, gdy podmuch jesiennego wiatru buchnął jej w twarz, a krople deszczu zaczęły smagać policzki. Osłoniła oczy dłonią, starając się dostrzec, co dzieje się na boisku, a kiedy w końcu udało się jej rozróżnić poszczególnych graczy, wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót.
      Elias pędził przez ulewę w poszukiwaniu złotego znicza, napięty niczym struna i skupiony na celu, jednak prostopadle do niego pędził także ktoś inny, kogo Aurora nie potrafiła rozpoznać w szalejącej ulewie. Zabrakło sekundy – albo nawet jej ułamka – by obaj gracze minęli się bez szwanku, nie wchodząc sobie w drogę na boisku. Gdyby nie ona, ta nieszczęsna sekunda, miotła ślizgona nie zostałaby zepchnięta z toru lotu, podmuch wiatru nie zaburzyłby Eliasowi równowagi i nie runąłby w dół, prosto w murawę. Sekunda, jedna, krótka niczym…

      …mrugnięcie oka. Aurora odetchnęła głęboko, a jej dłoń cofnęła się gwałtownie, byle dalej od rozlanej na stole wody. Serce łomotało w jej piersi niczym młot, a ciało drżało, próbując poradzić sobie z nagłą zmianą rzeczywistości. Nie ważne, jak często pojawiały się wizje, ślizgonka za każdym razem czuła się tak samo zagubiona.
      Miejsce, które przed momentem zajmował Elias, teraz było puste, na co serce Aurory zabiło jeszcze mocniej. Rozejrzała się nerwowo po sali, a widząc go zmierzającego w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, ruszyła za nim. Nie zastanawiała się. Mogła coś zrobić. Zanim będzie za późno.
      — Elias — głos Aurory był cichy i niepewny, ale ton niespodziewanie zdecydowany, kiedy rozbrzmiał za plecami ślizgona w szkolnym korytarzu. Zrównała z nim krok pokonując dzielący ich dystans lekkim truchtem, po czym zapytała: — Możemy porozmawiać?

      Aurora

      Usuń
  9. Słowa, ostre i palące niczym rozżarzone węgle, wdarły się do umysłu Aurory z taką gwałtownością, że zabrakło jej tchu. Tłukły się po niej, kąsając bez opamiętania i drapiąc pazurami, rozdzierając delikatne powłoki wciąż drżącej w posadach stabilizacji, które dziewczyna tak skrupulatnie próbowała połączyć w całość każdego dnia. Paliły wszystko na swojej drodze, doszczętnie i bez skrupułów.
    Przez ostatnie lata ślizgonka spotykała ze strony Eliasa tylko i wyłącznie takie słowa, opryskliwe i oschłe, więc już dawno powinna się do nich przyzwyczaić. Wtedy byłoby jej łatwiej, wiedziała o tym doskonale. Ale nie ważne, jak bardzo próbowała odsunąć uczucia na bok, zepchnąć je w najciemniejsze zakamarki swojego umysłu – tam, gdzie tak skrzętnie ukryła te dotyczące jej brata, zamykając na cztery spusty, byle jakoś funkcjonować – one uparcie wymykały się, raz po raz. A jej serce pękało.
    — Tak, wiem — Aurora odchrząknęła cicho i spuściła wzrok, nagle przerażona gulą, która niespodziewanie urosła jej w gardle. Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach, rozlewając się nieprzyjemną falą po całym ciele, a przytłaczające poczucie bezradności, wymieszane z ciążącym jej od lat poczuciem winy, przyprawiło o mdłości. — Powtarzasz mi to za każdym razem, kiedy próbuję się do ciebie odezwać. Zrozumiałam, twój przekaz jest jasny i klarowny jak diabli. Ale może chociaż raz spróbuj posłuchać, proszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym momencie Aurora chciała zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu, zapaść pod ziemię, przestać istnieć. Czuła na swojej twarzy ciężar spojrzenia ślizgona, a na ramionach czuła ciężar jego słów, który niemiłosiernie przygniatał ją do ziemi, ściągał w dół. Prosto w przepaść, z której tak gorączkowo próbowała się wygrzebać każdego dnia. Mathieu nie był tylko i wyłącznie jej bratem – był także przyjacielem. Doskonale zdawała sobie sprawę z cierpienia Eliasa, które zapewne było równie ogromne, co jej samej. Jak również wiedziała, że swoimi słowami przed laty, które wypadły z jej ust nieproszone – w nerwach, rozpaczy, bezradności, która łamała jej serce – jedynie dołożyła mu bólu. I żałowała tego każdego dnia.
      Zignorowała słowa, które wysyczał jej w twarz przed momentem, niemal kipiąc w wściekłości. Aurora była wystarczająco wyprowadzona z równowagi i bez tego, jak i doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ważne, co by powiedziała, tego wieczoru nastawienie Eliasa względem niej byłoby dokładnie takie samo. W tym momencie kwestia przekazania mu informacji na temat tego, co widziała w swojej wizji wydawała się jej zdecydowanie bardziej nagląca.
      — Bądź ostrożny na meczu za dwa tygodnie — Aurora z trudem wytrzymała spojrzenie Eliasa, kiedy wreszcie odważyła się podnieść wzrok, który do tej pory tak uparcie wbijała w podłogę. — W dwudziestej trzeciej minucie, po drugim punkcie zdobytym dla Slytherinu, spadniesz z miotły. Zderzysz się z kimś. Nie widziałam, jak poważny będzie twój upadek… — ślizgonka wzruszyła nieznacznie ramionami, po czym nerwowym gestem założyła za ucho kosmyk czekoladowych włosów udając, że wcale nie zauważyła, jak bardzo drżały jej palce. — Po prostu… uważaj na siebie. — dodała krótko.
      Aurora chciała powiedzieć coś jeszcze. Tysiące słów cisnęło się jej na usta, a strzępki zdań przepływały po języku kłując pod skórą niemiłosiernie, jakby tym samym chcąc zmusić brunetkę do ich wypowiedzenia. Chciałabym… Tyle złości… Nie tak… Czy mógłbyś… Tęsknię… Przepraszam…. Ale nie padło ani jedno. Każde z nich zostało zdławione milczeniem.
      Aurora skinęła lekko głową, po czym odwróciła się na pięcie. Mętlik w umyśle z każdą sekundą przybierał na sile, pulsując w skroniach, a przejmujące poczucie porażki kawałek po kawałeczku trawiło każdy centymetr jej ciała. Ruszyła korytarzem, nawet nie mając pojęcia, w którym kierunku, ale zaraz jednak przystanęła. Zawahała się, odwracając przez ramię, a kiedy się w końcu odezwała, jej głos był cichy i drżący:
      — Nie myślę, że jesteś nieszczęściem. Nigdy nie myślałam.
      Po czym, już nie czekając na odpowiedź, ruszyła dalej. A w głowie rozbrzmiała myśl, cichy szept, który jednak przeszywał ciało niczym sztylet. To ja jestem nieszczęściem.

      Aurora

      Usuń
  10. [A pani, jak właśnie widzę, to nam na powitanko nie odpisała i jeszcze coś napomyka o jakimś zaskakiwaniu?! Wstyd i hańba! Ta drętwota to od nas dwóch! :D]

    James powziął sobie przed pierwszym meczem ze Ślizgonami dwa bardzo poważne cele. Trenować jak szalony. Wykończyć drużynę Domu Węża na korytarzach zamku. Przez ostatni tydzień szło mu całkiem nieźle — na jednego pałkarza zastawił pułapkę na schodach w lochach (podobno, jak głosiły plotki, pomógł mu w tym pewien nauczyciel), dwóch ścigających przydybał na dzień przed ich ważnym treningiem w Trzech Miotłach i niemal wlewał im w gardło kolejne szklaneczki ognistej, a nad obrońcą załamywał ręce. Wstrętny Scorpius przejrzał oczywiście jego haniebne plany i na złość zaczarował mu jakimś fikuśnym zaklęciem miotłę, a potem śmiał się zapewne długo i głośno, gdy widział, jak chłopak biegł wieczorem do Hogsmeade do chatki nauczyciela zaklęć, by ten mu pomógł.
    Potter najpewniej myślał, że w tym swoim planie idealnym był bardzo tajemniczy. Ściany w Hogwarcie mają jednak uszy — i to dosłownie — więc to było kwestią zaledwie kilku dni, aż informacja o sabotażu drużyny Ślizgonów przedarła się ustami młodzieży do ucha ichniejszego kapitana. James starał się schodzić z drogi Daviesowi tak długo, jak to się dało, najchętniej do planowanego meczu. Myślał, że ten, ogarnięty złością na Gryfona, tak się jej podda, że na boisku pójdzie mu... Co najmniej średnio.
    I tak sobie żył tą nadzieją jeszcze trzy dni zanim spotkał się Eliasem na korytarzu na czwartym piętrze prowadzącym na skrzydło szpitalne. Chłopak wpatrywał się w niego z furią w oczach. Widać było, że już był zły, a widok Gryfona jeszcze bardziej rozjuszał jego nerwy. James łypnął okiem w tył na zejście do wieży zegarowej, od razu uświadamiając sobie, że pole do ewentualnej ucieczki miał dosyć utrudnione, jeśli nie niemożliwe. Jak łatwym celem można być, gdy zbiega się ze schodów?
    — Eliasie, kumplu! — wykrzyknął, a momentalnie smuga niebieskawego światła mignęła mu tuż obok twarzy. Chłopak chybił o milimetry. — Widzę, że jesteś dziś dość nie w humorze. Może przełożymy tę gadkę na jakiś inny dzień?
    James nie miał o Eliasie zdania. Rzadko się widywali — chłopak był w końcu od niego młodszy całe dwa lata, był w innym domu, więc czas spędzali ze sobą, krótko mówiąc, dość sporadycznie. Głównie na boisku. Grał agresywnie, ale był dobry, nawet bardzo. Co do potyczek i przepychanek słownych podczas meczu, James puszczał to w niepamięć od razu po zejściu z boiska. W sumie, nawet nie mógłby sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek to jakiejś przepychanki między nimi doszło... Ale przecież hogwarckie ściany mają uszy, prawda? Potter posłyszał o chłopaku to i owo. Jednak, nauczony przeświadczeniem, plotkom nie dawał wiary.
    Kiedy wystrzeliła w niego kolejna wiązka światła, tym razem się obronił. Elias nie chybił.
    — Hej! Pogadajmy! — I kolejny atak. — Jezu, no weź! — Kolejny, tym razem odbity dosłownie w tej samej chwili. — Drętwota! No dobra, przyznaje, może to troszeczkę niesportowe zachowanie!

    [Nie wiem, czy Twój pan byłby zdolny do bijatyki na zaklęcia na środku korytarza... Troszkę sobie jednak podglądałam, jak tam prowadzisz Eliasa w wątkach i takie coś wydało mi się stosowne do jego mrocznego charakterku. Jak akceptujesz, jedziemy dalej. Bardzo mnie ciekawi, co z tej "przypadkowej znajomości" nam wyniknie :3]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Co do ilości wątków to nie, ja dzisiaj jestem jakoś wyjątkowo brawurowa i odważna (i niepoczytalna), ale obawiam się, że wątek pomiędzy nimi nie byłby za ciekawy... Nate najpewniej po prostu unikałby Eliasa, znając jego wybuchowy charakter, i starał się mu nie podpaść, a jeżeli do jakiejkolwiek konfrontacji by doszło, uciekałby gdzie bądź, jakby tylko znalazł okazję :D]

    — Nie wysłałem na boisko żadnej dziewczyny, o czym ty pleciesz! — zdążył wykrzyknąć, unikając kolejnego ciosu zaklęciem. Wiele można było Potterowi zarzucić, ale na pewno nie to, że mógłby się posunąć do szachowania cudzym życiem świadomie. Nigdy nie dopuściłby się do czegoś tak okropnego, wysłania kogoś na pewny uszczerbek na zdrowiu fizycznym — bo nad psychicznym można by było w zasadzie chwilkę się zastanowić.
    Chłopak znalazł się w potrzasku. I gdy już miał się poddać, pogodzić z myślą, że wściekły kapitan Ślizgonów pośle go na drugą stronę, a on zginie tu, właśnie na tym korytarzu, w rytmie bijącego mu za plecami zegara, zza rogu wychyliła się postać starego profesora transmutacji. James oczywiście jeszcze tego nie wiedział. Z jego perspektywy wyglądało to dosyć zabawnie — Elias zamarł, spoglądając w górę, nad głowę chłopaka, a uniesiona przed chwilą różdżka zadrgała mu w ręce, najpewniej ze złości. Swoją drogą iskrzyła się nieco. Przez chwilę Potter miał wrażenie, że może jakimś cudem któreś zaklęcie odbiło się od niego rykoszetem i sprawiło, że chłopaka zmroziło, ale nie — łypnął na niego jeszcze złym okiem, ale schował różdżkę.
    — Chłopcy, o co poszło? — odezwał się nauczyciel surowym tonem. — No dalej, mowę wam odjęło?
    Na nic się zdały ich tłumaczenia. Oskarżenia o sabotowanie drużyny czy jawny atak zaklęciami nie robiły na profesorze najmniejszego wrażenia — w końcu nasłuchał się podobnych wymówek co najmniej kilkadziesiąt lat, odkąd pracował w Hogwarcie. Co prawda łaskawie pozwolił skończyć im ten chaotyczny wywód, a potem uśmiechnął się szyderczo i oznajmił, że będzie wyczekiwał ich z przyjemnością w swoim gabinecie po kolacji. Dawno nie wlepił żadnego szlabanu i zdawało się, że trochę go to rozruszało.
    Wieczorem z niechętną miną James powlókł się na trzecie piętro do gabinetu nauczyciela. Elias już tam był — wypisywał coś na pergaminie i nawet nie uniósł głowy, gdy chłopak wszedł do pomieszczenia. Profesor poinstruował młodego Pottera, czym powinni się zająć. Nie był to wymyślny szlaban, raczej dość starodawny. Kolejny esej. Nie poprawiło to jednak Jamesowi humoru, z większą ochotą zabrałby się do czyszczenia cynowych kociołków bądź polerowania nagród i choć z nauką nie miał większych kłopotów, zaprzątanie sobie głowy jakimś durnym esejem nie należało do jego ulubionych czynności.
    Pan Gibbs rzucił jeszcze na odchodne, że zostanie w sali lekcyjnej, do której przylegał gabinet, dając im tym do zrozumienia, że jeśli będą chcieli kombinować, na pewno się o tym dowie. A specjalne pióra nie pozwalały na ściąganie czy inne machlojki.
    — I jak tam, Davis, dalej się na mnie boczysz? — powiedział, gdy tylko rozwinął zwój pergaminu. — Złość piękności szkodzi, wiesz? Tak mówią mugole.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mei cały poranek była jak w transie, zupełnie odklejona od rzeczywistości, nie zdając sobie sprawy, z tego co dzieje się dookoła niej. Śniadania praktycznie nie tknęła, zostawiając rozbabrane jajka na talerzu, a po wyjściu z Wielkiej Sali, zamiast udać się na zajęcia, powędrowała w stronę wyjścia, kierując się w bliżej nieokreślonym jej celu. Jakież było jej zdziwienie, gdy po kilku minutach spaceru, w hukiem wylądowała na wilgotnej, krótko ostrzyżonej trawie. Jej dłoń powędrowała w kierunku jej czoła, a gdy palcem wyczuła lepką i ciepłą substancje, przeklęła cicho pod nosem. Zupełnie zdezorientowana, uniosła swój wzrok do góry i spojrzała na chłopaka przed nią, jej źrenice powiększyły się, gdy tylko zdała sprawę, z tego co właśnie tutaj zaszło.
    Elias Davis - chyba nie było w tej szkole osoby, która nie słyszała o jego istnieniu - każdy również wiedział, że nie należał on do najprzyjemniejszych osób, dlatego też Mei zazwyczaj unikała kontaktów z nim. Nie zdziwiło jej, gdy zwrócił się do niej w jakże uroczy sposób, idiotko słowa te, jeszcze raz zadzwoniły w jej uszach i Mei wiedziała, że jest w niezłych tarapatach.
    – Przepraszam – wyszeptała cicho, spuszczając głowę w dół, a jej twarz została niemalże całkowicie zasłonięta, przez jej długie włosy. Było jej wstyd, a wzmianka o tym, że ktoś ją tutaj posłał, sprawiła, że chciała się zapaść pod ziemię. Oczywistym było, że żaden z Krukonów, nie zniżyłby się do takiego poziomu; owszem, byli oryginalni i kreatywni i wpadali na wiele ciekawych pomysłów, ale cwaniactwo i wyrafinowanie, nie były ich cechami rozpoznawalnymi.
    – To był czysty przypadek! – dodała szybko, troszkę unosząc głowę, by spojrzeć na chłopaka i wybadać, czy dalej chce ją zabić spojrzeniem.
    Całemu zamieszaniu zaczęli przyglądać się pozostali gracze, kilku z nich nawet zarechotało na widok przestraszonej dziewczyny. Lęk i panika innych, musiały sprawiać Ślizgonom dużo frajdy. Po chwili, ktoś do nich podszedł - jak się okazało, był to jeden z nauczycieli, który zauważył całe zdarzenie – i bez chwili zastanowienia, posłał poobijaną dwójkę do szpitalnego skrzydła.
    – Mam nadzieję, że to nic poważnego – Mei powiedziała, już ze szpitalnego łóżka. Chłopak krzywił się niemiłosiernie, gdy pielęgniarka oglądała jego dłoń, wydawało się, że każdy dotyk sprawiał mu ból. Jeśli jego ręka była złamana i wymagała więcej, niż szybkie zaklęcie zlepiające kości, Mei mogła zacząć mentalnie się przygotowywać, na dręczenie jakie czekało ją ze strony uczniów Slytherinu, a tego wolałby uniknąć.

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuję za miłe przywitanie! Jasne, można pomyśleć nad jakimś wątkiem!

    Elias sprawia wrażenie odrobinę... niepokojącego? Podejrzewam, że Lay nawet mimo bycia nieco starszym od niego i bycia ponad jako prawie-pan-nauczyciel, trzymałby pewien dystans. Ale gdyby celować w jakieś niezbyt przyjemne spotkanie poza zamkiem, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego (przypuszczam, że stażyści tak jak nauczyciele byli przedstawiani w trakcie Uczty Powitalnej uczniom), więc Elias nie byłby świadomy, że Lay to przyszły pracownik Hogwartu? Wyszłoby dość dziwnie, gdyby został ostatecznie uświadomiony. On dość młodo wygląda, założę się, że w samym zamku niektórzy będą go brać za ucznia. To dość luźna myśl, ofc, ale jeśli masz jakiś inny pomysł albo jakoś chcesz to zmodyfikować, to zapraszam albo pod kartę, albo na maila!]

    Chang

    OdpowiedzUsuń
  14. — Hm... Nie — powiedział James lekko, spoglądając na swojego towarzysza z uśmiechem na ustach. — Po dłuższym zastanowieniu muszę stwierdzić, że nie. Co prawda chwilę mi to zajęło, trzeba było wziąć pod uwagę zaistniałe okoliczności, stwierdzić wszystkie za i przeciw, obliczyć odległości, ale teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że... Nie. Nie, nie mógłbym.
    W jakiś dziwny sposób wściekły i wredny Ślizgon nie sprawił, by jego serduszko zalała choć odrobina negatywnych uczuć. Ten gniew zdawał się nawet go... Rozczulać. I choć chłopak rzucał kąśliwymi uwagami, zapewne szukając miejsca, gdzie Jamesa zaboli, ten zdawał się nie ulegać jego atakom, a przynajmniej nie w sposób, w jakim Elias by sobie tego życzył.
    — No, dobra — stwierdził w końcu. Westchnął ciężko i odłożył na moment pióro. — Przesadziłem. Z tym sabotażem i w ogóle. — Uderzył się lekko ściśniętą dłonią w pierś. — Po prostu, strasznie mi zależało, żeby ten mecz... — Urwał na moment.
    Myśli zalały jego głowę, mała zmarszczka pojawiła się na jego czole, gdy zorientował się, dlaczego tak naprawdę chciał, by pierwszy mecz Gryfonów poszedł im znakomicie. Elias nie był jednak osobą, której mógł się zwierzyć z tego, co mu leżało na sercu, a po prawdzie nawet nie chciał tego wypowiadać na głos — przecież wtedy byłaby to prawda. Zrzucił denerwującą myśl gdzieś w głąb głowy, starając się skupić na czymś innym, niż na zawiedzionej twarzy Harry'ego, jego ojca, by móc wrócić do rozmowy.
    — Chciałem, żeby nam wyszło. Ale to było głupie, wiem. — Wzruszył ramionami. — Sorry... A co do tej dziewczyny, czy co to tam mówiłeś, to naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Nigdzie nikogo nie wysyłałem. Zresztą... Co ona ci zrobiła? Wleciała na ciebie na miotle?
    Wypracowanie jednak trzeba było napisać. James nigdy problemów z nauką szczególnych nie miał, czego oczywiście nie można było powiedzieć o zachowaniu, ale pisanie długich esejów było tak żmudnym i nudnym zajęciem, że momentalnie ogarnęła go przejmująca niechęć. Z niektórymi przedmiotami radził sobie świetnie, z innymi gorzej, był zupełnie przeciętnym uczniem. Z transmutacji w zależności od roku zdobywał albo Nędzne albo Zadowalające. Raz, w piątej klasie, udało mu się uzyskać Powyżej Oczekiwać. Profesor musiał mieć naprawdę dobry humor, gdy oceniał jego pracę.
    — Jak tam ci idzie? — zadał po chwili kolejne nieproszone pytanie.

    James, który ewidentnie szuka guza

    OdpowiedzUsuń
  15. James patrzył, jak Elias pieni się coraz bardziej i choć w zasadzie było mu przed chłopakiem trochę głupio — w końcu był kapitanem drużyny Ślizgonów, czuł się pewnie za nich odpowiedzialny i z tego, co Potter wiedział, naprawdę dobrze prowadził swój zespół — nie mógł się powstrzymać przed kolejnymi docinkami. Może gdyby Ślizgon kompletnie go zignorował, to odpuściłby sobie, ale robił dokładnie to, czego James w tej chwili potrzebował. Odrobinę go ta konwersacja śmieszyła. Jeszcze trochę, pomyślał, a nachyli się nad jego stolikiem i da mu buziaka w czółko.
    — Jesteście od nas lepsi? Wy? — Chłopak uniósł brwi, robiąc zdziwioną minę. Rozejrzał się po pokoju poważnie, powoli omiótł spojrzeniem lewą stronę gabinetu, po czym jego wzrok powędrował z powrotem w prawo, do Daviesa. Przywdział na twarz matczyny, słodki uśmiech. — Eliasie, ta dziewczyna musiała cię walnąć mocniej, niż przypuszczałeś. Nie ma tu nikogo oprócz nas.
    Słowa na temat Harry'ego były prawdą. James chciał, by ojciec był z niego dumny. I może nawet był, może nawet bardzo, ale nie poświęcał swojemu synowi na tyle uwagi, by miał mu okazję to kiedykolwiek powiedzieć. Wysyłał mu listy sporadycznie, a jeśli już, raczej kierowane były one do jego rodzeństwa, z dopiskiem, by go pozdrowić. Życzyć powodzenia w grze. Prawdopodobnie robił to, bo uważał, że chłopak jest już dorosły i nie potrzebuje opieki — może widział w nim samego siebie, wychowującego się praktycznie samotnie wśród przyjaciół? Czegokolwiek nie robił, popełniał błąd, i to okrutny.
    Na wzmiankę o Cedriku zesztywniał. Spojrzał na chłopaka zawiedziony, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, mrużąc oczy, jakby nie do końca wierzył w to, co usłyszał.
    — Jesteś głupim, małym chłopczykiem, jeśli naprawdę tak myślisz — mruknął zimno. Powrócił do pisania, ale zaraz przed oczami świsnęła mu kulka z papieru, którą Elias cisnął w niego. Odbiła się od jego ramienia i opadła na biurko prosto w kałamarz, rozchlapując odrobinę atramentu na zwój pergaminu. — A jak już będziesz próbował mnie znieść jak ten papierek, pamiętaj o prognozie pogody. — Na jego twarz znów wpłynął ten szeroki, irytujący uśmiech. — Zapowiadali deszcz dziewcząt na miotłach w zamku w przyszłym tygodniu. Byłoby wielką stratą dla drużyny, gdybyś znów się o jakąś potknął.

    Bardzo bezczelny pan Potter

    OdpowiedzUsuń
  16. Słowo. Jedno, drugie trzecie. Raniły drobne ciało Aurory niczym odłamki szkła. Wbijały się w skórę, przecinały włókna i mięśnie, rozrywały żyły, trzaskały kości. Sprawiały, że miała ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć w niebogłosy i ryczeć z bólu, który rozdzierał ją wewnątrz. Przeklinać, szarpać się i drapać aż do krwi. Byle tylko na chwilę przestać czuć palące w jej sercu cierpienie.
    Milczała jednak, zasypywana gradem wściekłych słów Eliasa, pełnych jadu i nienawiści. Nawet nie drgnęła, uparcie wpatrując się w pęknięcie marmuru zaraz pod jej stopami, które z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez ślizgona rozmazywało się przed jej oczami coraz bardziej, tonąc we łzach, które tak uparcie starała się powstrzymać. Nie chciała, by widział; nie chciała odsłonić przed nim swojego złamanego serca i czarnej niczym smoła duszy. Jednak w momencie, kiedy pierwsza z nich znalazła drogę ujścia spod powieki brunetki i bezgłośnie spadła na podłogę, kolejne poszły w jej ślady.
    Aurora zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się boleśnie we wnętrza dłoni. Nie dlatego jednak, że była wściekła na Eliasa za wszystko to, co powiedział pod jej adresem. Wręcz przeciwnie. Była wściekła na samą siebie, bo mówił prawdę. Mogła coś zrobić, oczywiście, że mogła! Dlaczego więc nikomu nie powiedziała o tym, co widziała tamtego dnia, gdy nawiedziła ją pierwsza wizja? Dlaczego nie porozmawiała z rodzicami? Dlaczego nie powiedziała Mathieu? Czy wtedy coś by się zmieniło? Czy brat wciąż byłby u jej boku? Dlaczego nic nie zrobiła, do diabła?! Dlaczego?!
    — Nie musisz mi za każdym razem przypominać, co zrobiłam. Uwierz mi, pamiętam o tym aż za dobrze każdego dnia, od kiedy Mathieu zniknął — głos Aurory był drżący i załamał się gwałtownie, kiedy tylko wypowiedziała imię brata. Z trudem przełknęła ślinę, a poczucie winy niemal wypaliło jej struny głosowe, gdy odezwała się ponownie: — Nie interesuje mnie, kim dla ciebie jestem albo kim nie jestem. Mogę być nikim, skoro tak bardzo tego chcesz. Nie obchodzi mnie to. Chciałam powiedzieć ci o tym, co widziałam na meczu, bo… — zająknęła się nagle, zupełnie niespodziewanie. Zawahała się, na którą chwilę, kiedy zdała sobie sprawę z wagi słów, które właśnie miały paść z jej ust, jednak zaraz dokończyła: — Bo nie chcę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy.
    Aurora nie dodała nic więcej. Nie podniosła jednak wzroku, nie obejrzała się na Eliasa. Bała się napotkać jego spojrzenie, bała się jego kolejnych słów. Nie chciała, by widział jej łzy, jej złamane serce, które teraz trzymała jak na dłoni. Jedyne, czego pragnęła w tym momencie, to uciec, byle dalej i właśnie tej myśli uchwyciła się kurczowo, kiedy znów ruszyła korytarzem, ocierając z policzków łzy. I tym razem więcej się nie zatrzymała.


    Aurora siedziała jak na szpilkach od samego rana, raz po raz nerwowo zerkając na zegarek. Zupełnie jakby miała nadzieję, że w ten sposób uda się jej go zwolnić i odwlec w czasie otwierający sezon mecz Quidditcha, który miał się odbyć po zajęciach. Przez minione dwa tygodnie, niemal dzień w dzień, próbowała przywołać wizję po raz kolejny, by zobaczyć coś więcej, dowiedzieć się, czy Eliasowi nie grozi jakaś poważna kontuzja albo coś jeszcze gorszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na próżno. Nie ważne, ile wody rozlała, za każdym razem spotykała się jedynie z pustką, co doprowadzało ją do szaleństwa. Nic nie przerażało jej bardziej, niż bezradne oczekiwanie na rozwój wydarzeń.
      Wiedziała, że kolejna rozmowa z Eliasem nie ma żadnego sensu. Nie była również na nią gotowa, bo wciąż nie zdążyła otrząsnąć się po ostrych słowach z tej ostatniej. Jednocześnie jednak wiedziała, że coś zrobić musi, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby po raz kolejny zignorowała wizję, nawet jeśli takie było życzenie ślizgona. Zadbała więc o to, by pomoc była w gotowości już zawczasu – uprzedziła pielęgniarkę ze skrzydła szpitalnego, co się wydarzy, a ta obiecała, że będzie w pobliżu, jeśli cokolwiek będzie się miało wydarzyć. I mimo, iż absolutnie nie uspokoiło to Aurory, pozwoliło zachować względne opanowanie.
      Brunetka nie miała zamiaru pojawiać się na meczu. Kiedy wszyscy w pośpiechu pędzili na trybuny zająć jak najlepsze miejsca, ona zaszyła się w jednej z nieużywanych komnat na ostatnim piętrze. Siedząc na parapecie, wpatrywała się w krople deszczu spływające po szybie, i odliczała czas.

      Aurora

      Usuń
  17. [ Spokojnie, Lupin przywykł do tego, że życie lubi go zaskakiwać – i to właśnie niekoniecznie w ten pozytywny sposób ;) Bardzo dziękuję za tyle miłych słów. Liczę na to, że dzięki pracy w Hogwarcie Lupin odkryje w sobie przeogromne pokłady cierpliwości… może bezpośredni kontakt z upierdliwą młodzieżą mu w tym pomoże ;) Naturalnie zawsze jestem bardzo chętna do kombinowania nad watkami i powiązaniami, więc jeśli masz już może jakiś zalążek pomysłu to się nie krępuj, może uda nam się wymyślić coś fajnego… ;) ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  18. Mei zaczęła się zastanawiać, czy jakiekolwiek tłumaczenie się miało sens. Rozmowa z chłopakiem przypominała jej dialog prowadzony z ceglaną ścianą, za nic nie słuchał tego, co miała do powiedzenia. Wydawać się mogło, że całe życie dorastał w przeświadczeniu, że tylko jego zdanie się liczy i nikt inny nie może mieć racji. Elias coś sobie tam w środku ubzdurał i co chwilę paplał o Potterze. Wyglądało to trochę tak, jakby miał na punkcie James’a obsesję, ale tego nie chciała mówić na głos - kto wie, jak Davies by na to zareagował.
    Oczywistym było to, że Mei wiedziała kim był młody Potter, jego wybryki znane były każdemu, ciężko było tego błazna przegapić, no i byli na tym samym roku, ale na tym kończyła się jej wiedza o nim, czy jakiekolwiek powiązania.
    — Chyba nieźle przywaliłeś w czerep, skoro dalej nie rozumiesz, że nikomu w niczym nie pomagam. Nic mnie z Potterem nie łączy, wbij to sobie do głowy.— Powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, w jej głosie można było wyczuć lekką irytację. Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Elias zaczynał jej działać na nerwy.
    — A dlaczego jestem w Ravenclaw? Może ma to coś wspólnego z tym, że potrafię odróżnić fakty od fikcji? Logiczne myślenie i te sprawy, może obiło Ci się o uszy. — Sarkazm prawdopodobnie nie był w tej chwili najlepszym rozwiązaniem, ale nic nie wyprowadzało jej z równowagi bardziej, niż sugestia, że była głupia. Nie lubiła chwalić się swoją wiedzą, zazwyczaj na lekcjach nawet nie unosiła głowy znad podręcznika, udzielając się tylko, gdy było to konieczne, ale wyniki z egzaminów miała bardzo dobre i była to tylko i wyłącznie jej zasługa.
    Ułożyła się wygodnie na szpitalnym łóżku i zamknęła oczy. Promieniujący ból z okolicy skroni wydawał się narastać, a jasne światło, które wdzierało się do szpitalnego skrzydła przez wielkie okna, tylko pogarszało jej stan. Zacisnęła zęby, nie chciała po sobie dać znać, że czuje się fatalnie, jak sam powiedział, nijak go to nie interesowało.
    — Do wesela się zagoi. — Rzuciła szybko mugolskim powiedzeniem, nie zastanawiając się, czy Davies zna jego znaczenie. Na groźbę chłopaka westchnęła cicho, była na to przygotowana.
    — Gdybym mogła cofnąć czas, to bym to zrobiła. Jeszcze raz przepraszam. Jeśli gnębienie mnie, poprawi Ci humor, niech tak będzie. — Wypowiadając to ostatnie zdanie, otworzyła oczy. Ton jej głosu był zrezygnowany, a w jej spojrzeniu można było dostrzec żal i smutek, ale nie było to z winy chłopaka. Nie, to było coś poważniejszego, jakby całe życie ktoś wyładowywał na niej swoją frustracje, a dziewczyna po prostu do tego przywykła. —Chcesz zacząć już teraz, czy spędzimy resztę wieczoru, jak cywilizowani ludzie? - Posłała mu pytające spojrzenie. Czy tego chcieli, czy nie, byli skazani na swoje towarzystwo, przez kolejne kilka godzin.

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  19. Jamesowi bardzo nie spodobało się zachowanie chłopaka. Próbował go jeszcze zagadywać, raz nawet, już mocno zdesperowany, rzucił żartem, który uważał za wprost przebosko śmieszny, jednak Elias musiał wziąć sobie swoje postanowienie mocno do serca, bo nawet na niego nie spojrzał. W końcu odpuścił sobie kolejne próby i mocno zawiedziony powrócił do pisania wypracowania, zerkając jeszcze od czasu do czasu na swojego nowego znajomego z ukosa.
    Nie potrafił się nigdy do końca skupić na jednej rzeczy, więc po kilkunastu minutach nachalne myśli, oczywiście niedotyczące transmutacji, zaczęły atakować jego głowę. Dlaczego ten chłopak obok niego był taki ofensywny? Początkową niechęć i złość w pełni był w stanie sobie wytłumaczyć, ale reszta obelg, które pojawiły się w ich rozmowie, te dotyczące jego rodziny, a w końcu Cedrika... Co on chciał tym osiągnąć? Czemu bił wszystkim, co przyszło mu do głowy, trochę na oślep? Czy rzeczywiście tak sądził? Mimo wszystko, Potter nie potrafił myśleć o nim źle. Nie przekonywała go ta negatywna fasada, czuł, że gdzieś pod tym wszystkim Elias prowadził jakąś wewnętrzną bitwę, że wszystko, co powiedział, to nie do końca prawda.
    Skończył esej i już miał wstawać, gdy nagle do pomieszczenia wpadł młody chłopak, drugoklasista z Raverclaw, który jak tylko wykrzyknął, że jego siostra jest w niebezpieczeństwie, pociągnął ich za rękę w kierunku wyjścia. Potter znał Minnie, była Krukonką z piątej klasy i jego bardzo dobrą znajomą. Miała długie, kręcone włosy, ogromne niebieskie oczy i niezaprzeczalny talent do odbijania docinków, czym zaskarbiła sobie jego sympatię. Niemniej wycieczki do Zakazanego Lasu były ostatnią rzeczą, o które mógłby ją posądzić, a już na pewno nie późną nocą.
    Kiedy już przekraczali próg gabinetu, Potter jednak odzyskał trzeźwość umysłu. Zatrzymał się i wyrwał z uścisku chłopca, po czym sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął parę fiolek.
    — Co robi profesor? — zapytał.
    — Chyba... przysnął — powiedział Krukon, wzruszając ramionami.
    — Masz. — Potter przekazał fiolkę Eliasowi. — To eliksir słodkiego snu. Poczęstuj psorka i weź nasze różdżki, mógł je gdzieś pochować. Ja tu skończę.
    Swój referat James już skończył, jednak z tego co widział, Daviesowi zostało jeszcze trochę do napisania. Doskoczył więc do jego ławki, chwycił pióro i jak miał nadzieję, dał z siebie wszystko w tych ostatnich kilku zdaniach, w których zakończył jego esej. Chwilę później pędzili już w trójkę korytarzami zamku — było już dobrze po dziesiątej i gdyby ktoś ich teraz zobaczył, najpewniej następnego dnia wylądowaliby na kolejnym szlabanie. W końcu dotarli do wielkich schodów.
    — Ty wracasz do siebie — powiedział do drugoklasisty, w jego tonie brakowało już tej swobodnej nuty. — Nie, widzę to spojrzenie. Nie idziesz. Idź do pokoju wspólnego i jeśli nie chcesz powiadomić nauczycieli, to siedź tam spokojnie i czekaj na nas. Na pewno do ciebie wrócimy. — Poczochrał chłopaka po włosach na pożegnanie. — Nie martw się, będzie dobrze! Nawet jeśli wilkołak odgryzie jej rękę, nasza stara pielęgniarka na pewno będzie umiała sprawić, że odrośnie!
    Pobiegli w dół schodów prosto do wyjścia. Na dworze było dość chłodno, przyjemnie i rześko. Potter zatrzymał się na moment i wziął głęboki oddech, pozwalając, by zimne powietrze zalało mu płuca. Czuł całym sobą nadchodzącą przygodę.
    — To jak będzie, kompanie? — zapytał, patrząc przez siebie. — Zawieszamy broń?

    James, który poczuł zew natury

    OdpowiedzUsuń
  20. - Oh ależ oczywiście, że tymczasowy - potwierdziła z przesadnymi entuzjazmem i przewróciła oczami. - Co by dziwadła takie jak ja powiedziały na to,że spędzam czas z czarodziejami czystej krwi! Wstyd i hańba!
    Wzięła butelkę od chłopaka i pociągnęła z niej łyk w geście toastu.
    ja nadal będę traktował cię jak powietrze i się z ciebie nabijał, a ty będziesz udawać, że cię to nie rusza
    - Udawać, że mnie to nie rusza? - Powtórzyła kładąc nacisk na pierwszy wyraz i spojrzała na chłopaka jakby ten czegoś nie rozumiał, a ona uznawała ten fakt za niesłychanie zabawny. - Udawać? Nie przyszło Ci do głowy, Eliasie Davis, że ja... Nie udaję? Że naprawdę nie rusza mnie fakt, jak bardzo wydaję Ci się odrażająca? Czy nie uważasz, że gdybym faktycznie była tym przejęta to bym chciała spędzać czas w Twoim towarzystwie?
    Pokręciła głową z odrobiną niedowierzania i upiła kolejny łyk, krzywiąc się nieznacznie.
    - Nie jestem ze Slytherinu, mój drogi Eliasie... Nie żebym w ogóle miała szansę się dostać, biorąc pod uwagę moje marne, niskie urodzenie...
    Urwała jakby dopiero co zdała sobie sprawę, co powiedziała i zaczęła się śmiać Niskie urodzenie! O ironio! Wykonała ręką zbywający gest nie chcąc się tłumaczyć ze swojego nagłego wybuchu rozbawienia wiedząc, że chłopak i tak uzna to za część jej wariackiej i niezrównoważonej osoby.
    - W każdym razie - ciągnęła gdy już udało jej się uspokoić. - Nie jestem ze Slytherinu, nie jestem masochistką, która się nakręca zadawaniem sobie cierpienia i raczej stronię od imprez polegających na wspólnym podcinaniu sobie żył, czy co tam robicie w tych lochach...
    Znowu Urwała i przekrzywiła głowę na bok rozważając swoje słowa.
    - Hm, to chyba jednak nie było zbyt na miejscu - stwierdziła po chwili. - Nie jestem niewrażliwa. Uznajmy, że tego nie powiedziałam, podcinanie sobie żył nie jest zabawne. Mam nadzieję, że ludzie znajdą pomoc kiedy będą jej potrzebować.
    Kto pomoże Tobie?...
    Jak ty to robisz? Obrażam cię na każdym kroku, wytykam wszystkie twoje wady, oczekuję twoich łez, a ty zamiast tego proponujesz mi wieczór przy butelce whisky i rozmowę na takim poziomie, jakbyś co najmniej była moją przyjaciółką?
    - Oh nie martw się Eliasie, nie jesteśmy przyjaciółmi - parsknęła i spojrzała w dal rozważając jego pytanie.
    Przez chwilę nic nie mówiła, jedynie kręciła bezwiednie butelką i delikatnie chlupocząc jej zawartością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Myślę, że... - zaczęła próbując starannie dobrać słowa. - To kwestia prawdy lub nieprawdy. Mówisz albo rzeczy, które już o sobie wiem, albo rzeczy, które nie są prawdą. W obu przypadkach nie jest to w stanie mnie faktycznie zranić.
      Przeniosła wzrok na chłopaka i uśmiechnęła się beztrosko.
      - Wyzywasz mnie od szlam? Przecież nią jestem. Dlaczego mam się obrazić - powiedziała wzruszając ramionami. - Że jestem dziwadłem? Cóż, chyba wszystko co nie jest Tobie podobne będzie Ci się takim wydawać. Że jestem niewyżyta? Głupia? Wiem, że nie jestem. Równie dobrze mógłbyś mi powiedzieć, że jestem krzesłem. Przejęłabym się tak samo. Nie jestem krzesłem. Chociaż może jakbym się postarała to mogłabym nim być, nie wiem do jakiego stopnia działa metamorfomagia, nigdy jeszcze jej aż tak nie testowałam. Robię tylko to co...
      potrzebne. Potrzebne by móc oddychać. .
      Nie dokończyła tego na głos, w porę gryząc się w język. Szybko upiła duży łyk whisky, jakby próbując zabić smak tych słów w ustach. Może jednak powinna zwolnić z tempem picia zanim powie zbyt dużo.
      - Mam swoje punkty, oczywiście, że tak. Każdy je ma. Po prostu Ty ich nie znasz - podsumowała wzruszając ramionami i podała chłopakowi butelkę.
      - Ah no tak, kapitan drużyny, oczywiście, jak mogłabym zapomnieć - powiedziała uśmiechając się nieco dokuczliwie. - O, zdradzę Ci fun fact. Nie potrafię latać. Nie wsiadłam na miotłę od czasów ostatniej lekcji latania na pierwszym roku. Nie miałam okazji. Proszę uprzejmie, możesz to sobie dopisać do listy wad Effy Fitzgerald.
      Oparła się o balustradę i przyjrzała się chłopakowi uważnie.
      - Teraz Twoja kolej - powiedziała i skinęła nieznacznie głową w jego stronę. - Dlaczego tak naprawdę aż tak mnie nie lubisz? Poza tym całym czystokrwistym bełkotem, oczywiście.
      Effy, która się nie zrazi, bo jej autorka zbyt bardzo kocha autorkę Eliasa

      Usuń
  21. — Będziesz mógł wykonać taniec zwycięstwa, jak już moje ciało zginie w paszczy wilkołaka — powiedział pod nosem, zerkając na Eliasa. — Chyba, że w lesie czają się jakieś dziewczyny na miotłach, wtedy, obawiam się, to ty będziesz na straconej pozycji...
    Urwał na chwilę, gdy wchodzili do Zakazanego Lasu. Poczuł na plecach dreszcz emocji, przemierzając ścieżkę i nasłuchując tych wszystkich odgłosów, szmeru liści, pohukiwań, wycia i skowytu dobiegającego z oddali. Po kilkudziesięciu minutach stracili z oczu ścieżkę. Szli dalej, nie ośmielając już podświetlać sobie dalszej drogi różdżką (choć trzymali je bezpiecznie w wyciągniętych rękach), uważając na każdy najcichszy dźwięk i jednocześnie nawołując imienia zaginionej dziewczyny co jakiś czas.
    Dotarli na skraj polany, gdy do ich uszu dobiegło przytłumione tupanie. James już powoli zaczął tracić nadzieję na odnalezienie Minnie, a teraz nie na żarty przestraszył się tego, co ich miało w krótce spotkać. Różdżka zadrgała mu w ręce, więc ścisnął ją mocniej i wyciągnął bardziej przed siebie, starając kierować nią ku źródłu tego dziwnego dźwięku. Odwrócił się do chłopaka, by powiedzieć mu, że powinni chyba powiadomić nauczycieli, ale nie zdążył. Coś porwało go za lewą stopę w górę.
    Może i upił swojego wujka, by ten opowiedział mu o Komnacie Tajemnic, może tak zrobił. Ale nigdy by mu do głowy nie przyszło, by odgrywać cały ojcowski scenariusz raz jeszcze! Niemniej na to się zapowiadało — właśnie szybował w powietrzu, trzymany przez kończynę kilkumetrowego, włochatego i niezmiernie obrzydliwego pająka, który ewidentnie zmierzał w kierunku swojej pieczary. Z tupotu za plecami James wywnioskował, że Elias niesiony przed drugiego potwora brnął w to samo miejsce.
    Potter musiał coś zrobić. A co James Potter mógł zrobić innego, jeśli nie...
    — Przepraszam, panie pająku, krew mi dopływa do twarzy.
    Zero reakcji.
    — Chyba nie wyraziłem się jasno, krew mi dopływa od twarzy! Jeśli chcecie mnie zjeść, powinniście chyba o to zadbać.
    Pająk zwolnił nieco, ale nie zatrzymał się.
    — Wiecie, że jak odpłynie mi cała krew z nóg, to ona zacznie się wylewać oczami, a potem już nic wam do jedzenia nie zostanie. Ja to bym się zastanowił nad innym środkiem transportu dla takiego smacznego kąseczka, jakim przecież...
    — Zamknij się! — zawołał w końcu pająk. Miał zadziwiająco piskliwy głos, jak na takiego olbrzyma. — Hej, Rudzik, co my poczynimy teraz? Jak im ta krew odpłynie w całości? Matce się to na pewno nie spodoba.
    — Przecież to kłamstwo, idźże! No idźże już, nie zatrzymuj się, im szybciej, tym lepiej. Wiesz, jaki jestem głodny? Ty wiesz?
    Minęło jeszcze kilkanaście minut i w końcu dotarli do celu. Pająki rzuciły chłopaków na twardą ziemię i odeszły na moment, prawdopodobnie przywołać resztę swojej rodziny, której, co Potter wiedział doskonale, była całkiem pokaźna gromadka. Chłopcy posłali sobie dziwne, przeciągłe spojrzenie, sami chyba nie do końca wiedząc, co one miało znaczyć. Nie ośmielili się odezwać.
    Nagle usłyszeli cichy głosik.
    — Pomocy, proszę — mówił ktoś słabo.
    Oboje poznali głos Minnie. Elias dał susa w prawo, w stronę dźwięku, ale przed sobą zobaczył jedynie bardzo dziwny krzak... Tylko, że po kilku sekundach zrozumiał, że to wcale nie był krzak. To był kokon z pajęczyny, a dziewczyna była w środku. Niewiele myśląc, machnął szybko różdżką.
    Tupot pajęczych odnóży znów rozległ się po lesie, tym razem jednak przypominał dźwięk pędzącego stada koni — pająków musiało być setki, o ile nie tysiące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic Ci nie jest? — zapytał Potter, gdy tylko Eliasowi udało się uwolnić pięcioklasistkę. Kiwnęła mu tylko krótko głową, a potem jej oczy powędrowały w górę, ku koronom drzew. Na ich głowy padło oślepiające światło, w powietrzu rozległ się warkot silnika.
      — Nie wierzę — powiedział James, kręcąc głową. — To się nie dzieje...
      Ford Anglia, zaginiony bohater w kolorze błękitu, wylądował z pełną gracją tuż przed towarzystwem, migając na powitanie światłem prawego reflektora, jakby puszczał im oko. Zaraz potem, gdy zdawało się, że pająki są tuż za nimi, otworzył drzwi, trąbiąc przy tym klaksonem.
      — Wsiadamy! — ryknął Potter, łapiąc Daviesa i Minnie za ubrania i popchnął ich w stronę samochodu. Wsunął się tuż za nimi, zatrzaskując drzwi w ostatnim momencie, dosłownie sekundy przed tym, jak pierwszy pająk rzucił się w ich stronę. Po prawdzie, trochę nogi zwyczajnie odkroił mu drzwiami Forda. — Merlinie, przecież to jest samochód mojego dziadka!

      Stary Ford Anglia

      [Może podrzućmy Minnie pod zamek i niech nas Ford powozi po dzielni... Miałam jeszcze to dopisać, ale oczy mi się same zamykają, dlatego też przepraszam za jakoś tego cuda xD]

      Usuń
  22. Słowa, które wypłynęły z ust chłopaka, doprowadziły ją do białej gorączki. Mei nie była już tylko podirytowany. Nie, ona była wściekła. Widać było, że denerwowanie innych sprawia mu niesłychaną radość, tylko dlaczego? Elias w oczach Mei był typem człowieka, który poza czubkiem własnego nosa nie widzi nic. Jego mniemanie o własnej osobie i sposób w jaki traktował innych, dziewczynę przyprawiało o mdłości. Wypadałoby żeby ktoś go w końcu sprowadził na ziemię. Szkoda tylko, że Mei nie miała wystarczająco odwagi, by tym kimś być. 
    — Czyjej uwagi tak bardzo pragniesz, co? Widać, że te Twoje cięte riposty i durne gadki, to nic, a wołanie o atencję . — Wycisnęła przez zaciśnięte zęby. Bardzo nie chciała dać mu tej satysfakcji, ale panowanie nad sobą w tej sytuacji było, prawie że niemożliwe. Na komentarz o jej rzekomych fascynacjach, pokręciła zrezygnowana głową.  
    — Ty naprawdę masz zero taktu. Po co miałabym ci cokolwiek mówić, skoro i tak obrócisz to w głupi żart. — Tym razem ton jej głosu był już nieco spokojniejszy. Wstała z łóżka i stanęła na jego końcu, podpierając ciężar swego ciała na metalowej ramie mebla. Wiedziała, że jeśli spędzi obok niego chwilę dłużej, to oboje po wizycie w szpitalu, powędrują prosto na dywanik do dyrektora. W głowie miała teraz tylko jedną myśl, a było to nowo poznane zaklęcie, którego jeszcze nie miała okazji wypróbować. Elias w tej chwili awansował na kandydata numer jeden, by zostać królikiem doświadczalnym. Była jednak świadoma, że do takiego czegoś nie byłaby zdolna. Po raz kolejny wzięła kilka głębokich wdechów, wstrzymując powietrze w płucach na ułamek sekundy, by po chwili je wypuścić. Ból głowy znowu zaczął narastać, więc zrezygnowana położyła się na łóżku. 
    — Przepraszam panie jestem taki wspaniały, chyba wolałabym polerować Puchar Quidditcha, niż popijać z tobą ognistą. — Powiedziała, posyłając mu uśmiech, który bardziej przypominał grymas. — No i super, że w końcu się w czymś zgadzamy! Rozmowa z Tobą nie ma sensu. — Dodała po chwili i odwróciła się plecami do Eliasa, podciągając szorstki, szary koc pod sam nos.
    — Rodzice muszą być z Ciebie bardzo dumni, urodzony słuchacz, a do tego świetny rozmówca. — Wyszeptała, już teraz bardziej do siebie, nie wiedząc, czy chłopak zdołał ją usłyszeć. 

    Mei Hirata 

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Odzywam się tu, ale nie dlatego, że Elias przypadł mi bardziej do gustu, bo Suzanne też jest niezwykle interesującą postacią, ale głównie ze względu na fakt, że jeszcze do niedawana prowadziłam kapitana Ślizgonów, więc przemawia przeze mnie sentyment :) Bardzo interesująca kreacja, a kartę czytało się niesamowicie przyjemnie. Zaciekawiłaś mnie tym pomysłem na zestawienie postaci. W jaki sposób widziałaś rywalizację między Isolde, a którąkolwiek z Twoich postaci? ]

    Isolde Dippet</i?

    OdpowiedzUsuń
  24. [Dziękujemy ze Scorpiusem za tyle miłych słów! Co prawda miałam sobie ograniczyć ilość wątków to pięciu, ale widzę, że to chyba nie wypali w praktyce :P
    Pytanie, czy masz jakąś wymarzoną relację pomiędzy naszymi Ślizgonami? Oczywiście mogą się lepiej znać z Drużyny Quidditcha czy też z Klubu Pojedynków, do którego kiedyś Malfoy również należał, ale może masz jakiś upatrzony kierunek, w którym by zmierzała ich relacja?
    Rzecz jasna, jeśli wolisz obgadać szczegóły na mailu, to śmiało ślij sówkę, zrobimy burzę mózgów i na pewno dojdziemy do porozumienia ;)]

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Hej!
    Na wstępie dziękuję bardzo za powitanie i ciepłe słowa pod kartą. Naprawdę jestem mile zaskoczona, że Rin jest tak dobrze odbierana <3
    Co do Eliasa to na prawdę ciekawy z niego osobnik, taki co w pierwszej chwili masz ochotę zawrócić i odejść w przeciwną stronę jak tylko go zobaczysz na korytarzu, a z drugiej strony ciekawi cię co się skrywa za całą tą fasadą pewności siebie oraz arogancji. No i wizerunek skradł moje serduszko :D
    Oczywiście twoja panna też wydaje się niezwykle ciekawą postacią! A co do potencjalnych kłopotów to bardzo chętnie jakieś przygarniemy, nie może mieć za miło i słodko w życiu ta moja Puchonka. Trzeba troszeczkę namieszać!
    Jeśli masz chęć to bliżej nam jednak do pana przez wzgląd, że mimo wszystko takie mieszane wątki idą mi sprawniej ;)
    Z Klubu Pojedynków nie mogą się znać, tym bardziej z Klubu Ślimaka, ale Rin, choć sama nie gra i raczej nie ma w sobie tej zaciętości i chęci rywalizacji, to bardzo lubi oglądać quidditcha - więc często się kręci przy stadionie. Lubi też szkicować, więc pewnie nie raz i nie dwa właśnie to robi podglądając grających/trenujących zawodników. A możemy też po prostu pójść w jakieś wspólne zajęcia skoro są na tym samym roku... :D ]

    Rin

    OdpowiedzUsuń
  26. Powinno Ci być wstyd, Fitzgerald
    - Powiedziałam przecież, że to cofam - przerwała mu i przymknęła oczy masując nasadę nosa, jakby uporządkowując myśli. - Jest mi wstyd. Z więcej niż jednego powodu. Nie jestem bezduszna... Gdybym była wszystko byłoby łatwiejsze.
    Odwróciła wzrok i przygryzła wargę. Dusza, sumienie, wina, wstyd, pokuta... Czasem miała wrażenie, że były to jedne z pierwszych słów, które poznała.
    - Depresja nie jest oznaką słabości tylko chorobą, którą się leczy... Z tego jednak co zdążyłam zauważyć, to czarodzieje trochę są jednak w tyle jeśli chodzi o zdrowie psychiczne. Weź polataj na miotle . No i jak ręką odjął, panie uzdrowicielu z Munga.
    Prychnęła przypominając sobie opowieści innych uczniów szukających pomocy i pokręciła głową z niedowierzaniem.
    - Kiedyś myślałam, że będę jednym z nich, wiesz? - wyznała, choć sama nie wiedziała dlaczego. Nigdy nikomu innemu o tym nie powiedziała. - Uzdrowicielem, to znaczy. Że będę mogła zrobić coś dobrego. Kiedyś myślałam, że może...
    że może jest dla mnie przyszłość.
    Tych ostatnich słów nie dokończyła i zganiła się w myślach. Bez sensu silić się na ckliwe wyznania. To, że podjęli rozejm nie oznacza wcale, że mogli sobie ufać. Elias Davis nie wyglądał na kogoś, z kim można było ucinać sobie pogaduszki od serca... Nie żeby Effy z kimkolwiek ucinała sobie takie.
    - Optymistycznej otoczce... - powtórzyła smakując te słowa na języku i roześmiała się. Czyż nie właśnie tym była, przez większość czasu? - Każdy ma swoje mechanizmy, by przetrwać, Eliasie. Spróbuj kiedyś, może Ci się spodoba.
    Wysłuchała z uwagą jego słów o wychowaniu i potencjalnej wojnie.
    - Zabawne - mruknęła. - Mój ojciec też raczej wybitnie nie chciałby Cię poznać.
    Do tej pory pamiętała te lekcje historii magii o paleniu czarownic na stosie. Zostawiły w niej gorzką wątpliwość i przeczucie, że w innych czasach jej własny ojciec prawdopodobnie sam wysłałby ją na stos.
    - Nie będziemy ze sobą walczyć po przeciwnych stronach barykady, Eliasie - odpowiedziała mu, kręcąc głową, a w jej oczach błysnęło coś dziwnego. Smutek? Rezygnacja? - Po pierwsze, nie jestem wojownikiem, po drugie... Wiesz jaka jest między nami różnica? Oprócz miliona oczywistych, rzecz jasna. Ty masz swoje scenariusze na przyszłość... Aranżowane małżeństwo, kariera, rodowe obowiązki... Masz nawet scenariusz na wypadek wojny. Ja mam to, co jest teraz.
    Muszę cię nauczyć latać na miotle!
    - Zwariowałeś?! - Zawołała z przerażeniem. - To o mnie mówią, że jestem wariatką, ale Ty...! To szaleństwo, Davies! Nie siedziałam na miotle od prawie 6 lat! Rozumiem, że mnie nie lubisz, ale nie sądziłam że aż tak bardzo, by mnie zabić w szkolnych murach...!
    Była jednak chyba zbyt zszokowana, przerażona lub zbyt pijana (a może wszystko naraz) by jakoś sensowniej zaprotestować, bo pozwoliła się ciągnąć chłopakowi za rękę po szkolnych korytarzach w stronę boiska.
    Effy, która chyba zaraz zginie

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cześć! W pierwszej kolejności przyciągnęła mnie do Eliasa opcja rozgrywki męsko-męskiej, bo w tych granicach leżą moje preferencje rozgrywkowe, a w drugiej wzmianka o Freudzie, ponieważ jestem absolutnym hejterem tego celebryty jego własnych czasów i jego antynaukowych hipotez, których już nie traktuje się zbyt poważnie. Fakt w przypadku naszych bohaterów na pierwszy plan wybijają się bardzo mocne charaktery, ale oboje są w nieco innych środowiskach, gdzie Dash piastuje rolę prefekta Ślizgonów, a Elias jest nie dość, że kapitanem drużyny zielonych, to jeszcze ich szukającym. Drugi może się rozładować, choć równie dobrze nakręcić, w szatni i do pola boiskowego oraz powietrza ogranicza się jego władza. Zastanawiam się w co ich wepchnąć, bo jakby nie spojrzeć — opcji jest całkiem dużo, począwszy od sympatii, przyjaźni, wzajemnego wsparcia (trochę w stylu wspólników we wspólnej zbrodni), przez coś na wzór naprzemiennego przyciągania i odpychania (można, by to zawęzić do wiszącej między nimi chemii), a skończywszy na niechęci, rywalizacji łamanej na dominację, gdyby Dash musiał wykorzystywać swoją pozycję i usadzać czy sprowadzać do pionu kapitana Ślizgonów. Chyba że ty masz coś jeszcze w zanadrzu, co pozwoliłoby nam wymyślić im coś jeszcze innego. ;D]

    Dashiell Chevallier

    OdpowiedzUsuń
  28. Aurora ani drgnęła, gdy Viera usiadła przy niej na parapecie. Nie oderwała wzroku od spływających po szybie kropli deszczu, gdy przyjaciółka musnęła jej policzek, zatroskanym gestem odgarniając ciemne włosy z twarzy. Nie podniosła również głowy, kiedy opowiedziała o wypadku, który miał miejsce podczas meczu quidditcha. Nie musiała.
    Doskonale wiedziała, co się wydarzyło. Kiedy zegarek na jej nadgarstku wybił siedemnastą dwadzieścia trzy, a przez niebo nad boiskiem przewalił się donośny grzmot, ślizgonka poczuła przejmujące poczucie deja vu. To samo, które towarzyszyło jej od wielu lat, gdy wypełniała się widziana przez nią wróżba. To samo, które poczuła po raz pierwszy w dniu zniknięcia brata. Wiedziała, po prostu.
    — Dziękuję, Vi. Poszukam sobie innego zajęcia, obiecuję — Aurora musnęła policzek przyjaciółki w delikatnym pocałunku, lekki niczym piórko. Była jedną z niewielu osób, które nie odwróciły się od niej w momencie rozpoczęcia koszmaru przed kilku laty, i była jej za to wdzięczna każdą cząstką roztrzaskanego serca. Zaraz potem bezszelestnie zsunęła się z parapetu, stawiając bose stopy na zimnym marmurze podłogi. — Odpuszczę sobie kolację. Nie czekaj na mnie. — dodała, przywołując na twarzy cień uśmiechu, bo tylko na tyle potrafiła się zdobyć, po czym ruszyła w stronę skrzydła szpitalnego.

    Ze wzrokiem wbitym w marmurową posadzkę przemierzała opustoszałe korytarze, stąpając bezgłośnie bosymi stopami. Lubiła czuć chłód pod nagą skórą, bo czasami był on jedynym, co czuła. Jej dusza była trawiona ogniem poczucia winy i wyrzutów sumienia tak długo, że Aurora czasami miała wrażenie, że nie pozostało z niej już zupełnie nic. Ból złamanego serca palący w żyłach okazał się czymś permanentnym i z czasem stał się codziennością, zlewając się w niekończący się ciąg cierpienia, na końcu którego czekała na nią jedynie pustka. Nicość. Wtedy miała wrażenie, że spada w otchłań: głęboką, pochłaniającą ją bez reszty. A na samym dnie przestawała istnieć.
    Zimny marmur pod bosymi stopami przypominał jej, że nie zniknęła. Nie tak naprawdę. Więc szła, krok za krokiem, jeden za drugim. Krok. Za. Krokiem.
    Zatrzymała się przed progiem skrzydła szpitalnego i rzuciła szybkie spojrzenie w głąb sali. Półmrok sączył się przez wysokie okna i zakradał się między kąty, a jedyne światło dawały lampy rozwieszone za parawanem, kilka kroków dalej. Już z daleka dostrzegła przewieszoną przezeń szatę kapitana drużyny ślizgonów, ociekającą wodą i umorusaną błotem. Należącą do Eliasa.
    Aurora zawahała się, czując rosnące w jej sercu przerażenie. Jeszcze przed momentem jednym, czego pragnęła było upewnienie się, że ślizgon wyszedł z wypadku bez większych obrażeń, jednak gdy tylko dostrzegła cień jego sylwetki leżącej na szpitalnym łóżku, poczuła gulę rosnącą w gardle. A w głowie rozbrzmiały po raz kolejny, niczym niekończące się echo, słowa Eliasa sprzed dwóch tygodni. Ostre, niczym sztylet, i pełne jadu, który sączył się do wnętrza jej żył niczym najgorsza trucizna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknęła przez ramię na pusty korytarz i nagle zapragnęła uciec, zanim ktokolwiek ją zauważy, jednak było już za późno.
      — Oh, kochana, w samą porę! — ciepły i miękki niczym miód głos pielęgniarki wlał się do uszu Aurory zupełnie niespodziewanie i rozniósł echem po całym skrzydle szpitalnym, skutecznie niwecząc jej plany odejścia w ciszy, tak by nikt nie widział. By Elias nie zauważył. — Obudził się pół godziny temu i od razu zaczął narzekać. Ta dzisiejsza młodzież! — szklane fiolki z uzdrawiającymi eliksirami obiły się o siebie z subtelnym brzękiem, kiedy kobieta roześmiała się z rozbawieniem, wyciągając je z jednej z szafek. Zaraz potem wolną ręką ujęła Aurorę pod ramię i poprowadziła w stronę łóżka, które zajmował ślizgon, nim ta w jakikolwiek sposób zdążyła zareagować.
      — Ma pan sporo szczęścia, panie Davis! Niejeden chciałby mieć obok siebie kogoś, kto otoczy go taką troską, jak panienka Tardieu zadbała o pana. Gdyby mnie nie uprzedziła, mogłoby się to dla pana skończyć niezbyt kolorowo — zaszczebiotała znów pielęgniarka, odkręcając jeden ze szklanych flakonów z eliksirami i zmieszała go z kilkoma kroplami kolejnego. Zamieszała kilka razy, po czym podetknęła Eliasowi naczynie pod nos. — No, do dna, mój drogi!
      Gdy pielęgniarka gawędziła w najlepsze, Aurora stała w nogach łóżka, wbijając nieruchomy wzrok w biały materiał pościeli, i nie odezwała się ani słowem. Milczała, starając się opanować emocje, które wezbrały w jej wnętrzu niczym ogromna fala i rozlały się po jej ciele, wypełniając każdy zakamarek po same brzegi. Milczała, próbując opanować drżenie dłoni i przygryzając dolną wargę z nerwów tak mocno, że w pewnym momencie poczuła subtelny smak krwi. I milczała, gdy odprowadzała wzrokiem pielęgniarkę.
      — Ja nie… nie muszę… jeśli chcesz, to sobie pójdę, ale… chciałam tylko zapytać… — ciemnowłosa zająknęła się, a jej głos był cichy i drżący, kipiący wręcz od napięcia, które huczało jej w skroniach i plątało myśli. Skrzyżowała ramiona na piersi, obejmując się nimi dla dodania odwagi, a lodowato zimne palce wbiła boleśnie w zgięcia łokci. Niepewnie podniosła wzrok na Eliasa, ostatecznie znajdując słowa, które nie utkwiły jej w gardle: — Jak się czujesz?

      Aurora

      Usuń
  29. — Krew do mózgu, ja pierdolę — stwierdził, ukrywając twarz dłonią, i roześmiał się głośno, a gdy zawtórował mu Elias, nie mógł się powstrzymać, napadła go głupawka. Po chwili śmiał się tak, że brzuch go bolał, łzy napłynęły mu do oczu, i choć nie mógł wydać z siebie innego dźwięku niż czegoś na pograniczu skrzypienia i pochlipywania, nie potrafił przestać.
    — Nie mogę — powiedział w końcu, przecierając ręką oko. — To było boskie. I jeszcze ten samochód, skąd on się tam w ogóle wziął! — Na powrót zaczął chichotać.
    Ford prowadził ich po obrzeżach zamku, sunął lekko w powietrzu, co jakiś czas skręcając i zmieniając tor, jakby umyślnie nie chciał zapuszczać się dalej, gdzie ktoś mógłby ich zobaczyć. Ewidentnie miał w tym jakiś niecny cel, jakby naprawdę chciał zmusić chłopaków do rozwiązania swoich problemów, co zasadniczo — sądząc po rozlegających się we wnętrzu auta wybuchach śmiechu — szło mu całkiem nieźle.
    — Potrafię nic nie mówić, bywam też całkiem normalny — stwierdził Potter w końcu, jak już oboje się uspokoili. — Po prostu, nie wiem, jakoś tak ta twoja złość prowokowała mnie do docinków, a wiedziałem, że im więcej będę mówić, tym więcej będziesz się pieklić.
    Spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, w jego oczach faktycznie zgasł złośliwy błysk. Mimo całego tego zamieszania, mimo gniewu ze strony drugiego chłopaka, całodziennego dokuczania i stresującej sytuacji, w jakiej się znaleźli, Potter polubił Eliasa, a dzień z pewnością zapisał do udanych. W dodatku jeszcze się nie skończył — przecież dalej lecieli Fordem, a gdzie ich to piekielne auto miało doprowadzić pozostawało tajemnicą.
    Na wzmiankę o dziewczynach machnął ręką.
    — W porządku, możesz przodować w tej dziedzinie. — Wzruszył ramionami. — Nie zależy mi jakoś szczególnie, by podtrzymać wizerunek don juana. — Potter spojrzał na niego uważnie, zastanawiając się, czy Elias będzie wiedzieć, o co mu chodzi. Co się kryło za tym mugolskim stwierdzeniem uświadomiła mu jego znajoma z Hufflepuff parę lat temu. — A ty? Do ciebie laski ciągną mimo takiego chłodnego usposobienia? Nie chcę być uszczypliwy, luz, stwierdzam tylko fakt.
    James pochylił się w kierunku chłopaka, unosząc z lekka prawy kącik ust.
    — Pociąga ich taki zimny drań?

    James, który się prosi (o to, żeby Elias mu łeb ukręcił)

    OdpowiedzUsuń
  30. Mei zerwała się z łóżka i odruchowo wyciągnęła swoją różdżkę , by po chwili wycelować ją w kierunku chłopaka. Nigdy sama nie zaatakowałaby pierwsza, ale nie wiedziała do czego zdolny był Elias, więc wolała być przygotowana na najgorsze.
    — Taka jestem niewidzialna, a jednak rozmawiasz ze mną. Ha, nawet zawracasz sobie głowę tym co mówię! — Wyrzuciła sarkastycznie, a koniec jej różdżki dalej wskazywał na Ślizgona. Ewidentnie zaszła mu za skórę, ale była z tego powodu zadowolona. Teraz nie tylko Elias miał kontrolę nad sytuacją, ale również Mei znalazła jego słabość. Może i była postrzegana przez rówieśników jako wyrzutek, ale dzięki temu miała wiele czasu, by obserwować ludzi i ich emocje, toteż nie miała problemu z ich rozpoznawaniem. Wiedziała również, że w przypływie złości, ludzie są zdolni do wielu głupot i na to też panna Hirata liczyła, że jej towarzysz da się tym emocjom ponieść.
    Dziewczyna nie była typem osoby, który lubił się mścić, chociaż miała ku temu wiele powodów. Sama w życiu swoje przeszła i nie chciała być powodem cierpienia innych, nie tędy droga, ale Elias tak ją irytował, że miała ochotę się w jakiś sposób odegrać, tak chociaż troszeczkę.
    Ewidentnie nie chciał rozmawiać na temat swojej rodziny, więc Mei postanowiła to wykorzystać i kontynuować swoją małą grę.
    — Zamiast strzępić język, pokaż co potrafisz. Na co czekasz? A może jednak tylko potrafisz gadać, a dumą rodziny jesteś tylko w swojej wyobraźni? — Zrobiła krok w jego kierunku, a jej różdżka napotkała na przeszkodę, którą była klatka piersiowa chłopaka. Dźgnęła go lekko drewnianym przedmiotem, a jej dłoń zadrżała delikatnie. Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, ale nie było już odwrotu. Nabrała w płuca powietrza, by dodać sobie trochę odwagi i uniosła wzrok, spoglądając prosto w jego oczy. W jej pustym spojrzeniu ciężko było teraz dostrzec jakiekolwiek emocje. Potrafiła ukrywać co czuje, jak mało kto, a w takich sytuacjach ta zdolność była bardzo przydatna.
    — Pozwolisz, by taki nieudacznik jak ja Ci ubliżał? Jeśli ktoś się dowie, wtedy twoja wspaniała reputacja na pewno na tym ucierpi — Prychnęła, a jej różdżka wbiła się głębiej w jego ciało. Przypływ adrenaliny z pewnością dodawał odwagi i ta nowa, śmiała wersja Mei, strasznie się dziewczynie podobała. Może powinna lądować w skrzydle szpitalnym częściej, a może to Elias był powodem jej nowego zachowania.

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Przychodzę pod kartę Eliasa, ponieważ wbrew pozorom, biorąc pod uwagę historię Remy, istnieje kilka znaczących przeszkód, przez które dziewczyny niestety nie mogą być dla siebie jak siostry ani nawet jakoś zbyt dobrze się znać. Relacje z bratem ma skomplikowane, ale już nawet pomijając ten fakt - przejęła nazwisko Zabini dopiero trzy lata temu, a wcześniej pojawiała się w rodzinie wyłącznie sporadycznie, ponieważ wychowywała ją matka. Pod opiekę ojca trafiła dopiero w tym roku, w związku z czym ciężko by je było w ten sposób powiązać. O wiele łatwiej będzie na pewno z Eliasem, z którym - jak zauważyłaś - ma więcej punktów zaczepienia. :D Ten sam dom, ta sama drużyna, tym bardziej, że Remy prawdopodobnie dopiero niedawno objęła stanowisko pałkarki, a Davies jest jej kapitanem... Możemy spróbować pójść w tym kierunku no chyba, że coś innego chodzi Ci po głowie. Daj znać! Tymczasem dziękuję i życzę wielu udanych wątków. ;) ]

    Remy

    OdpowiedzUsuń
  32. [Z ogromnym opóźnieniem, ale wreszcie mogę podziękować za przemiłe powitanie. :) Cześć!
    Elias wygląda jak ktoś, kto mógłby Ambrosii zniszczyć życie, dlatego wbrew wszelkiemu rozsądkowi przychodzę właśnie tutaj. Szczególnie, że Rosie jako zawzięta i nie bojąca się poświęceń szukająca Puchonów musi być dla Twojego pana prawdziwą solą w oku, haha. Sądzisz, że udałoby się z tego stworzyć jakiś wątek? Szczególnie taki, w którym Elias przekracza granice Ambrosii (każdy przecież jakieś ma)? Nie ukrywam, że chciałabym zobaczyć, jak dziewczyna przynajmniej próbuje o siebie zawalczyć. Z jakim skutkiem? Mamy okazję się przekonać. :)]

    Ambrosia L. Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  33. Mei nie widziała nic złego w byciu pewnym siebie, cecha ta była bardzo w życiu przydatna, kto nie chciałby przezwyciężać własnych obaw i wątpliwości. Czasem sama skrycie marzyła, by być w stanie zawalczyć o swoje, lub wybić się w towarzyskie i pokazać na co ją stać. W jej oczach problem zaczynał się wtedy, gdy owa cecha przeradzała się w arogancję, a ta biła od Eliasa na kilometr. Może i posiadał ponadprzeciętne zdolności na miotle i poprowadził swą drużynę do wielu zwycięstw, a o jego wyczynach w klubie pojedynków, można było przeczytać w szkolnym wydaniu Proroka Nie-Codziennego, nie znaczyło to jednak, że powinien postrzegać siebie jako lepszego od innych.
    - Przestań zachowywać się, jakbyś potrafił czytać w myślach – Zaczęła, z różdżką dalej wycelowaną w chłopaka. – Nie wiesz czego chcę, a tym bardziej co jest mi potrzebne – Dodała. Jej twarz nie drgnęła nawet o milimetr, a ton głosu był opanowany, jakby była to najnormalniejsza w świecie wymiana zdań. Chciała zrobić coś na przekór, ale nie była na tyle głupia, by pakować się z jego powodu w tarapaty, zdecydowanie nie był tego warty.
    Po chwili schowała różdżkę do kieszeni, zmrużyła oczy i podeszła do niego o krok bliżej. Usta wygięła w szerokim, teatralnym uśmiechu.
    - Błagam, zamilcz zanim zawartość mojego żołądka wyląduje na twoich butach. – Zamrugała zalotnie, gdy ich spojrzenia spotkały się, po czym puściła mu oczko, naśladując jego zachowanie z przed kilku minut. Wiele dziewcząt zapewne dążyło do tego, by wzbudzić zainteresowanie Ślizgona, jednak Mei nie należała do tego grona - gdyby musiała, wolałaby zaimponować domowemu skrzatowi. Nie chciała jego wątpliwej jakości rad, ani żałosnych docinek. Problemem nie był jej brak cierpliwości, ani zdolność opanowania własnych emocji, problemem był on.
    Prawdą było, że nie chciała spędzić reszty wieczoru w szpitalnym łóżku i mimo, że sięgała po alkohol rzadko, po dzisiejszym dniu najzwyczajniej w świecie miała ochotę na szklaneczkę, czy też dwie. Westchnęła delikatnie i machnęła ręką w kierunku drzwi.
    - Prowadź, tylko niech ci nic głupiego do głowy nie przychodzi. – Powiedziała, unosząc delikatnie brwi. Po chwili maszerowała za chłopakiem. Co sekundę skręcali w kolejne korytarze, szli schodami w dół i w górę, przeszli jakimś tajemnym przejściem, by następnie znaleźć się w opuszczonej sali, o której istnieniu nawet nie wiedziała. Davis musiał posiadać tutaj swój osobisty barek, z którego swobodnie spożywał trunki, z dala od wścibskich oczu nauczycieli, bądź innych uczniów. Pomieszczenie było stare i gdzieniegdzie pokryte grubą warstwą kurzu, jednak było w nim dość przytulnie. Po środku leżał wielki dywan, pod ścianami duże regały - ze starymi księgami- sięgające sufitu, a w kącie mała, obdrapana kanapa. Podeszła do mebla i wygodnie się w nim usadowiła, co chwilę zerkając na Eliasa, który w tej chwili grzebał w drewnianej skrzyni. Może i nie pałała do niego sympatią, ale jak to mówi pewne mugolskie przysłowie; Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.

    Mei Hirata

    OdpowiedzUsuń
  34. Arr. Gwałtowny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa ciemnowłosej, od karku aż po kość ogonową, wypełniając jej wątłą sylwetkę natłokiem emocji. Przyjemne ciepło, które muskało jej skórę niczym najdelikatniejsze piórko, starło się z lodowatym chłodem przenikającym do szpiku kości, a błogi spokój, wyciszający i kojący, z przerażeniem i cierpieniem, które spędzały sen z powiek. Ta dziwaczna mieszanka sprawiła, pojawiając się nagle i niespodziewanie, że Aurorze aż zakręciło się w głowie.
    Nie pamiętała, kiedy ostatni raz usłyszała to zdrobnienie z ust Eliasa i teraz, kiedy padło z jego ust, wydawało się równie nierzeczywiste, jak przeszłość, którą wspólnie dzielili. Coś wyimaginowanego, absolutnie nierealnego, co z całej tej tęsknoty po prostu sobie wyśniła, a co rozpływało się w ułamku sekundy po otwarciu powiek.
    Nie nazywaj mnie tak… Miała ochotę wyszeptać, czując przejmujący ból palący w żołądku, który stawał się nie do zniesienia, jednak jej usta ani drgnęły, bo serce kurczowo trzymało się wspomnień. Tych, które powoli skrywały się za mgłą, jednak emanujące od nich uczucia wciąż były silne i wyraźne, gdy do nich wracała. Tych, w których jeszcze wszystko było tak, jak być powinno.
    — Nie musisz mówić takich rzeczy… — Aurora urwała, kiedy jej głos zadrżał nieco, i przełknęła ślinę. Słowa ślizgona porównujące jej osobę do kogoś niezrównoważonego psychicznie podziałały jak wiadro zimnej wody wylane wprost na czubek jej głowy, przeszywając bólem jej skórę i mięśnie, aż do kości.
    Miała wrażenie jednak, że może nie pomylił się aż tak bardzo. Czasami naprawdę się tak czuła. Zwłaszcza w momentach, kiedy wizje przyszłości stapiały się bezlitośnie z teraźniejszością, bardzo często nie pozwalając jej funkcjonować ani w jednej, ani drugiej rzeczywistości. Wspomnienia z przeszłości przeplatały się z tymi, które dopiero miały się wydarzyć, a emocje i uczucia im towarzyszące nakładały na siebie, tworząc w jej wnętrzu echo, jedynie potęgujące jej zagubienie.
    Nie dodała nic więcej. Nie chciała podawać jak na tacy kolejnych argumentów, którymi Elias mógłby jej dopiec podczas dalszej wymiany zdań. Zamiast tego zrobiła krok w tył i zagryzła lekko dolną wargę, próbując w ten sposób zyskać nieco na czasie i zebrać myśli.
    — Myślę, że zdążyłeś poznać mnie choć trochę przed… — zaczęła, ale zaraz potem zawahała się, bo nagle imię jej brata nie potrafiło przejść jej przez gardło. Przełknęła ślinę wraz z piekącymi pod powiekami łzami, po czym kontynuowała: — Przed tym wszystkim. Powinieneś wiedzieć, że jestem w stanie zrobić wiele dla ludzi, na których mi zależy. Nawet, jeśli z ich strony nie mogę liczyć na to samo.
    Aurora uniosła wzrok na twarz ślizgona, dziwnie tajemniczą w nikłym blasku lamp, a w kąciku jej ust zamajaczył cień uśmiechu. Delikatny, ledwie dostrzegalny, wciąż jednak smutny, tak jak każdy poprzedni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To twoja decyzja, że traktujesz mnie tak… — ślizgnonka wzruszyła lekko ramionami, dając w ten sposób do zrozumienia, że już nie zaskakuje ją wrogość Eliasa względem niej. Mimo, iż wciąż boli tak samo. — Właśnie tak, jak mnie traktujesz. Ja nie chcę traktować ciebie w taki sposób, pomimo wszystko. Pomimo tego, co złego między nami się teraz dzieje.
      Aurora mówiła prawdę. Słowa, które wyrzuciła z siebie tamtego feralnego wieczoru przed kilkoma laty przyszły nagle, zupełnie niespodziewanie i w towarzystwie wściekłej furii rozpaczy, której nie potrafiła stłumić. I płaciła za to wciąż, każdego dnia.
      — Wiem, że to wszystko, co zepsuło się między nami jest moją winą. Nawet nie próbuję tego podważać — cichy szept dobiegł spomiędzy drżących warg Aurory, kiedy na powrót wbiła wzrok w ramę szpitalnego łóżka, a czubki palców w chude ramiona. — Macie absolutne prawo nienawidzić mnie za to, co spotkało Mathieu. Ty, moi rodzice… Wszyscy mają, bo gdybym komukolwiek wspomniała o swojej wizji, tego pierwszego dnia, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może… — ślizgonka zamrugała, gdy obraz białej pościeli rozmazał się przed jej oczyma zupełnie niespodziewanie, a spod powieki wymsknęła się łza, rozpryskując na białym materiale i zostawiając po sobie mokrą plamkę.
      Aurora odwróciła się gwałtownie, gdy kolejne łzy, jedna za drugą, znajdowały ujście. Bezgłośnie spływały po bladej skórze policzków i brody, muskały szyję i zatrzymywały się w zagłębieniu obojczyka.
      — Wiem, że popełniłam wiele błędów tylko dlatego, że nic nie zrobiłam. Nie chcę popełniać kolejnych — Aurora pokręciła głową, nerwowym gestem ogarniając ciemne kosmyki włosów, które osunęły się jej na twarz. Oparła się bezradnie o ramę łóżka, wdzięczna za to, że odpowiednio wcześnie odwróciła się do Eliasa plecami, bo coraz bardziej czuła, jak emocje biorą górę nad jej opanowaniem. — Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie również ciebie spotkało coś złego.

      Aurora

      Usuń
  35. [Oh my, to co zaproponowałaś bardzo pasowałoby do kreacji Dasha, więc jak najbardziej jestem za. Do zbliżenia mogłoby nawet dojść między nimi gdzieś przy powrocie do swoich dormitoriów lub na korytarzu w drodze do Pokoju Wspólnego, jeżeli założymy sobie, że było to spotkanie poza lochami — może w jakiejś opuszczonej ścianie albo pomieszczeniu, do którego prowadzi jakieś dawno zapomniane przez nauczycieli przejście, a takich Hogwart ma na pęczki. Zakładając, że Elias zaciekle unikałby Dasha, ale by mu się przyglądał albo wyławiał go wzrokiem z tłumu, to gdyby Chevalier przyłapał go na tym raz, to później byłoby to trochę jak równia pochyła — odpowiadałby mu tym samym i takim wymownym półuśmieszkiem. Myślę, że mojego bohatera wycofanie i takie spięcie przez wspólne całowanie na swój sposób mogłoby bawić, choć tylko ze względu na to, że on jest człowiekiem, który przesuwa pewne granice i ten konflikt wewnętrzny Eliasa byłby jak taki balonik, z którego uchodzi powietrze, ale chce się go jeszcze docisnąć. Zastanawiam się nad okolicznościami, w których kapitan Ślizgonów nie mógłby tak szybko uciec i wymyśliłam parę rozwiązań: A) Elias dostał szlaban od jakiegoś nauczyciela i to Dashiellowi przypadłaby rola dopilnowania, że ten dotarł na miejsce i zajmuje się tym, czym powinien (np. sprzątanie w bibliotece, czyszczenie fiolek czy kociołków od eliksirów, zebranie ziół z Zakazanego Lasu we wskazanych godzinach lub w okolicy Hogsmeade); B) korepetycje i/lub wspólny projekt, który wymagałby poświęcenia na niego większej ilości czasu (tu pasowałaby astronomia, również eliksiry, jeśli tworzyliby coś co wymagałoby zachowania odpowiedniej proporcji i długiego warzenia, studiowanie starożytnych run i ich znaczenia w bibliotece); C) gdyby w Hogwarcie odbywał się jakiś międzyszkolny konkurs, to Elias i Dash mogliby zostać zaciągnięci do pomocy w przygotowaniach i omyłkowo zostać zamknięci zaklęciem w jakiejś sali, której nie można otworzyć od wewnątrz; D) gdybyśmy chciały wrócić do tajemnych przejść, to jeśli postawiłybyśmy na motyw, że istniałoby jedno, o którym wiedzieliby tylko niektórzy i miałoby jakąś blokadę przejść w określonym czasie — mogliby w nim utknąć i tu poniekąd byliby na siebie skazani; E) jeżeli wrzucimy sobie czas fabularny na zimowy, a śnieżyca zastałaby rozbitą w różnych miejscach grupę uczniów (i mogliby być w jednej lokacji, zanim rozpoczęłoby się śnieżne szaleństwo), to uniemożliwiłaby jakikolwiek powrót i wszyscy zostaliby zmuszeni do nocowania (gdyby znaleźli się w jakimś barze, to może piętra wyżej wynajmowano by pokoje i mogliby dostać we wspólnym przydział); F) tu poniekąd przeciągam poprzednią opcję, ale do prób samodzielnego wydostania się i dobrnięcia jedynie do Wrzeszczącej Chaty, gdzie przesiadywanie w śnieżycę i wiatr obijający się o ściany nie byłby najprzyjemniejszym doświadczeniem. Jeśli nie prowadziłabym wątku osadzonego w Łazience Prefektów, to można, by ją również wykorzystać jako opcję. A to czy Dash, by go kokietował zależy głównie od tego, jak nam się postacie zgrają, byłoby to niewykluczone. To byłoby zresztą bardzo w jego stylu! Możliwości na rozgrywkę jest kilka, więc daj mi znać, która przypadłaby ci do gustu bardziej, a może jeszcze wpadniesz na coś innego, a wtedy dogramy sobie więcej szczegółów. ;D]

    Dashiell Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  36. Zmarszczył lekko brwi, gdy chłopak na powrót się obruszył, choć uśmiech nie schodził z jego twarzy.
    — No, chyba nie powiesz mi, że na tyle, ile zdążyłeś mnie poznać, totalnie byś nie powiedział, że wyprowadzanie innych ludzi z równowagi sprawia mi radość? — Zamachał mu szybko ręką przed twarzą. — Halo, Davies! To chyba oczywiste, niemniej to nic osobistego. Poza tym łączy nas bycie szukającym, ja nie jestem kapitanem naszej drużyny, to ty jesteś tą mądrzejszą i bardziej odpowiedzialną częścią naszego cudownego teamu. — Poklepał go delikatnie po plecach, ale zabrał dłoń na tyle szybko, by nie otrzymać od chłopaka kuksańca w żebra — coś w jego spojrzeniu mu podpowiadało, że było blisko.
    Gdy jednak Elias wypowiedział swoją tyradę na temat czystości krwi i odrodzenia Czarnego Pana, James zesztywniał, a jego twarzy momentalnie wyparował uśmiech. Wpatrywał się w młodszego chłopaka z niedowierzaniem, otworzył nawet mimowolnie usta, kręcąc delikatnie głową, i nawet nie dotarło do niego, co chłopak powiedział potem. Wcześniejszą uwagę na temat Cedrica puścił mimo uszu, bo uznał, że Davies bił w co popadnie, unosząc się złością, ale że tak naprawdę nie miał tego na myśli. Niemniej teraz nabrał wątpliwości. Co jeśli ten Ślizgon obok niego był faktycznie po prostu... złą osobą?
    — Musiałbyś być naprawdę stuknięty, żeby tak myśleć — powiedział, wzruszając ramionami. — I chyba wolę uznać, że przy tym wypadku, o który mnie w kółko oskarżasz, coś ci się w głowie przestawiło, niż uwierzyć, że mówisz prawdę.
    Roześmiał się, choć to nie był to jego zwykły śmiech — ten był zimny, tak samo jak spojrzenie, które utkwił w chłopaku siedzącym obok.
    — Zdajesz sobie sprawę, ile niewinnych ludzi straciło życie w ostatnich obu wojnach czarodziejów? I w imię czego? Skoro taki z ciebie poplecznik śmierciożerców, powiedz mi coś więcej o waszej wspaniałej wizji świata. Podobałoby ci się życie, gdybyś musiał podporządkować się cudzym regułom? Nie masz własnego zdania i potrzebujesz, by ktoś za rękę prowadził cię przez życie? — W jego oczach oprócz zimna błysnął też smutek. — Na pewno znasz niejednego ucznia czy uczennicę... Zresztą, jak mówisz, wiele dziewczyn się wokół ciebie kręci. I co, jakby trzeba było, uniósłbyś różdżkę, wycelowałbyś w ich serce i rzuciłbyś śmiercionośne zaklęcie, tylko dlatego, że na swoje nieszczęście urodzili się w domu mugoli?
    Spojrzał w bok przez okno samochodu, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Właśnie zataczali kolejne koło, zbliżali się do krawędzi Zakazanego Lasu i James mógłby przysiąc, że przyuważył dwa ogromne kilkunożne stworzenia na dole, prawdopodobnie ich starych znajomych. Przeszedł go niemiły dreszcz.
    — I może masz rację — powiedział w końcu, spoglądając na Eliasa. — Najlepiej będzie jeśli nasze relacje ograniczą się tylko do boiska. Kto wie, może Voldemort kiedyś wróci? Nie chciałbym być zabity przez własnego kumpla.

    zasmucony Jamesik

    OdpowiedzUsuń
  37. [Serdecznie dziękuje za miłe słówko pod kartą Alcyone - ślę równe pochwały w stronę Twojej postaci. :) Jestem zwolenniczką mocnych charakterów, nigdy nie potrafiłam pisać osobami uległymi, potrzebującymi poklepania po główce i miłego słowa, więc doskonale Cię rozumiem.
    Myślę, że wątek naszych Ślizgonów mógłby być całkiem ciekawy - mam pewien zarys pomysłu, więc jeśli wykazujesz jakiekolwiek zainteresowanie, zapraszam do przejścia na ścieżkę mailową! ^^]

    Alcyone Travers

    OdpowiedzUsuń
  38. Blade, drżące palce Aurory zacisnęły się na poręczy szpitalnego łóżka jeszcze mocniej, a paznokcie wbiły delikatnie w skórę, kiedy ostry ton głosu chłopaka otulił jej sylwetkę. Miała wrażenie, jakby tysiące igieł przeszyło cienką warstwę jej skóry, wbijając się z impetem w mięśnie i ścięgna. Nagle w sali zrobiło się jeszcze zimniej, a ona sama poczuła, jak kurczy się jeszcze bardziej pod naporem jego słów.
    Zmarszczyła brwi. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, kiedy próbowała ostrzec Eliasa przed wypadkiem podczas meczu, bez skrupułów w mocnych słowach podkreślił, że tylko i wyłącznie ona odpowiada za zaginięcie brata. Dlaczego więc teraz mówił coś zupełnie innego? Dlaczego nagle zmienił zdanie?
    — Nie miało? — Aurora powtórzyła cicho, gwałtownie odwracając głowę w stronę bruneta. Wbiła w jego twarz spojrzenie błękitnych oczu, które lśniły od jeszcze niedawno płynących łez. — W takim razie z kim miało? — zapytała szeptem. Od samego początku czuła przytłaczające poczucie winy, które zatruwało jej serce coraz bardziej i bardziej, bo podjęła decyzje, które okazały się największym błędem jej życia. Dlatego nie potrafiła zrozumieć, czemu miałoby być inaczej.
    Jednocześnie w jej głowie pojawiła się myśl. Nagła, niespodziewana i drżąca. A co, jeśli Elias wiedział więcej na temat zniknięcia jej brata, niż sądziła? Przemknęła prędko, przepełniający na moment wątpliwościami, i zniknęła zaraz, rozproszona kolejnymi słowami chłopaka, pozostawiając jednak po sobie subtelny ucisk w żołądku.
    — Wyłączyć? — na bladych ustach Aurory pojawił się uśmiech. Subtelny, ale wyraźnie przepełniony gorzkim, kpiącym rozbawieniem. A kiedy odezwała się znowu, nie było już po nim najmniejszego śladu. — Próbowałam ignorować wizje, zanim zniknął Mathieu i oboje wiemy, jak się to skończyło. To jest część mnie, coś co będzie ze mną zawsze. Nie mam zamiaru więcej od nich uciekać…
    Aurora urwała. Jej szczupłe ramiona zadrżały nieco, kiedy wzięła głęboki oddech po słowach, które padły z ust ślizgona, po czym opadły, kuląc się odruchowo pod kolejnym atakiem. Była do nich przyzwyczajona, bo przecież każda ich rozmowa wyglądała tak samo i kończyła się taką samą ofensywą z jego strony. Za każdym razem jednak czuła się tak samo mocno zraniona.
    Uniosła spojrzenie błękitnych tęczówek na twarz Eliasa dokładnie w momencie, w którym on sam odwrócił wzrok, i nagle poczuła, jak cała bezsilność, którą do tej pory tak uparcie starała się trzymać w ryzach, spada na nią ze zdwojoną siłą. Zakręciło się jej w głowie, a nogi zadrżały, jakby nagle zabrakło im siły, by utrzymać jej sylwetkę w pionie. Miała wrażenie, że po raz kolejny zaczęła się kruszyć, rozsypywać w drobny mak, jakby składała się z ziarenek piasku, i pragnęła uciec od tego uczucia. Od sali szpitalnej, która dusiła ją niemiłosiernie, od słów, które tak raniły, od spojrzeń, które cięły niczym ostrza.
    Bez słowa ruszyła w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Zimno marmurowej posadzki pod bosymi stopami było jedynym, co pozwalało jej nie rozpaść się całkowicie przed Eliasem. Zatrzymała się jednak i po chwili wahania odezwała beznamiętnym tonem:
    — Mogę żyć w poczuciu, że wizje to moje największe przekleństwo. Albo sprawić, żeby stały się moją siłą. Jestem już zmęczona byciem słabą, wiesz? — posłała Eliasowi ostatnie spojrzenie znad bladego ramienia, po czym bezgłośnie zniknęła za drzwiami prowadzącymi na korytarz.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  39. Dni stały się takie same. Zaczęły zlewać się w ciąg zdarzeń, błahych i nieistotnych, tak bardzo dla Aurory obojętnych. Tkwiła między chłodnymi murami zamku, przyglądając się znanym twarzom beznamiętnym wzrokiem, zupełnie tak, jakby jedynym, co w niej pozostało, była pustka. Przejmująca i rozległa na tyle, że pochłaniała wszelkie inne uczucia.
    Ukojenie znajdowała w nadejściu nocy. Moment, gdy bosymi stopami przemierzała korytarz w blasku księżyca do jednej ze ślizgońskich łaźni, napawał ją spokojem. Szum lejącej się z mosiężnych kranów wody, która napełniała wannę odnajdywał w jej wnętrzu coś innego, niż pustkę. Rodził nadzieję, tlącą się nieśmiało, drżącą i ulotną.
    Aurora zsunęła z ramion szlafrok, który do tej pory otulał jej drobne ciało, po czym pozwoliła mu swobodnie opaść na marmurową posadzkę łaźni. Czarna bielizna kontrastowała z jej bladą skórą, która w nikłym świetle księżyca wydawała się niemal przezroczysta, gdy zanurzyła jedną stopę w wodzie. Zadrżała, gdy ogarnęło ją przyjemne ciepło, po czym bez wahania zanurzyła się cała. Zaraz potem wypłynęła na powierzchnię i położyła się na niej, pozwalając, by unosiła ją według swojego rytmu.
    Podczas ostatniej rozmowy z Eliasem mówiła prawdę. Chciała sprawić, aby dar jasnowidzenia stał się jej siłą. Czymś, czym będzie potrafiła ochronić nie tylko siebie, ale przede wszystkim swoich bliskich. Dlatego zamiast uciekać od wizji, postanowiła wyjść im naprzeciw. Wiedziała, że do tej pory katalizatorem była woda, więc nie wyobrażała sobie lepszego miejsca do treningów, niż właśnie ślizgońska łaźnia. Nocą, z dala od ciekawskich spojrzeń.
    Aurora przymknęła powieki, pozwalając wodzie muskać jej nagą skórę. Była przyjemnie ciepła, gdy lekko przelewała się między palcami jej dłoni i stóp, kiedy łaskotała skórę na żebrach i udach. Rozluźniała napięte mięśnie i subtelnie, z minuty na minutę, zacierała granice rzeczywistości i jawy…



    …Aurora drgnęła nagle, czując niespodziewany prąd wodny przemykając pod jej plecami, zimny niczym lód. Jej nozdrza wypełnił zapach wilgotnej trawy i mchu, który gęsto porastał lasy w okolicy posiadłości Tardieu. Mgła osiadła na policzkach i otuliła szyję, a długie łodygi wodnych lilii wplątały się w czarne niczym smoła włosy. Blask księżyca, niespodziewanie jasny, wyrwał Aurorę z letargu i zmusił do otwarcia oczu, jednak wcale nie musiała tego robić, by wiedzieć, gdzie się znajduje.
    Strach sparaliżował jej ciało, gdy lśniącymi błękitem oczami sunęła po tak dobrze jej znanym otoczeniu. Pamiętała każdy kamień otaczający jezioro, każde drzewo rosnące nieopodal, każdą ścieżkę, po której stąpała jeszcze tak niedawno. W towarzystwie brata. W towarzystwie Eliasa. Szczęśliwa.
    Aurora.
    Drgnęła, słysząc swoje imię, a jej ciało straciło równowagę przy dryfowaniu na powierzchni. Z głośnym pluskiem zanurzyła się między lilie wodne, z trudem wypływając na powierzchnię, kaszląc po zachłyśnięciu się wodą. Gęste pędy roślin utrudniały jej poruszanie, zupełnie tak, jakby celowo owijały się wokół jej kostek i nadgarstków.
    Aurora. Aurora.
    Głos, cichy niczym muśnięcie wiatru, rozległ się znów i tym razem brunetka miała wrażenie, że się przesłyszała. Zauważyła jednak ruch na skraju lasu – ledwie dostrzegalny cień, który wyróżniał się nieznacznie na tle mrocznej gęstwiny.
    Zadławiła się wodą po raz kolejny, kiedy usilnie próbowała się utrzymać na powierzchni jeziora. Z każdą mijającą sekundą jej imię rozbrzmiewało w powietrzu coraz donośniej, a wraz z nim pędy lilii zaciskały się coraz mocniej na jej kończynach, niemal całkowicie umożliwiając jej ruch.
    Aurora. Aurora. Aurora. Aurora…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brunetka krzyknęła, jednak zamiast usłyszeć swój głos, pojawiła się przed jej oczami eksplozja bąbelków. Głos uwiązł w jej gardle, stłumiony dławiącą wodą, która gwałtownie wypełniła przełyk i płuca. W panice młóciła wodę ramionami i nogami z całą siłą, jaka jej pozostała, jakby wciąż próbowała wyrwać się ze śliskiego uścisku łodyg wodnych lilii, po których nie było już śladu.
      Zniekształcony głos znad powierzchni pojawił się równie nagle, co głos w jej wizji, pozwalając Aurorze złapać jakikolwiek punkt zaczepienia w rzeczywistości. Uchwyciła się go kurczowo, z przerażeniem czując, jak woda dławi ją coraz bardziej, po czym sięgnęła dłonią w stronę sylwetki, która migotała w blasku księżyca nad powierzchnią wody.

      Aurora

      Usuń
  40. [Ponoć przeciwieństwa się przyciągają, więc możemy podjąć rękawice i spróbować! Może na przykład w ostatnim czasie wypadki na boisku będą się zdarzać częściej i coś w urazie Eliasa przykuje uwagę Percy'ego? Fajnie jakby to był motyw na jakąś dłuższą historię, z szukaniem winowajcy, który podkłada świnię drużynie Ślizgonów czy coś w ten deseń.]

    PS. Wspomniana w karcie smarkula czai się już w wersjach roboczych i niedługo zawita na blogu, więc nie chcę tutaj wchodzić w paradę autorce, która ją przejęła ;)]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  41. [Hej, hej! Dzięki za powitanie ❤️
    Tak, mam nadzieję że pomysł z małą, rodzinną tajemnicą okaże się strzałem w dziesiątkę. Masz racje, trochę naszych państwa łączy, a ja na dodatek jestem bardzo ciekawa Matta, który ukrywa się w roboczych. Tutaj raczej widziałabym relacje w stylu kto się czubi, ten się lubi, co Ty na to? :>]
    Leandra

    OdpowiedzUsuń
  42. Aurora miała wrażenie, że wlewająca się do jej gardła ciecz wcale nie była wodą, a żrącym kwasem, który palił żywym ogniem w płucach i krtani. Każdy oddech sprawiał, że po jej ciele rozlewała się fala przeszywającego bólu. Kaszlała i krztusiła się, z trudem łapiąc powietrze, a po policzkach spływały łzy, mieszające się z kroplami wody.
    W pierwszej chwili nie miała pojęcia, kto pomógł jej wydostać się spod tafli wody. Owładnięta paraliżującym wręcz przerażeniem uczepiła się ramion, które ujęły jej głowę i odgarnęły z czoła ciemne kosmyki. Dopiero w momencie, gdy dotarł do niej tak doskonale znany głos, ociekający wściekłością, zrozumiała z kim ma do czynienia. Elias.
    Aurora niezdarnie wyszła z wody, wciąż zanosząc się kaszlem i wypluwając pozostałości wody, która jeszcze przed momentem zalewała jej płuca. Dotyk zimnej marmurowej podłogi pod nagą skórą przyniósł jej ukojenie. Uziemienie w rzeczywistości, tu i teraz, którego potrzebowała. Czuła, jak otępienie spowodowane podróżą pomiędzy teraźniejszością a przyszłością, którego przed momentem doświadczyła, opuszcza jej umysł i ciało. Przycisnęła dłonie do klatki piersiowej, czując jak tłukące się w niej serce nieco zwalnia rytm, i skupiła się na uspokojeniu oddechu.
    — Skąd wiesz, że nie uda mi się odnaleźć Mathieu? — szepnęła Aurora, nagle czując, jak ogarnia ją wściekłość. Ta sama, którą czuła w dniu, kiedy Mathieu zaginął. Ta sama, która towarzyszyła jej przez długi czas, gdy zmagała się ze stratą i osamotnieniem. Ta sama, która później zniknęła. Przepadła, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Wszechogarniającą nicość.
    Aurora z trudem podniosła się z zimnej podłogi. Krople wody spływały po bladych policzkach i szyi, po piersiach, talii i biodrach, a długie mokre włosy lepiły się do ramion niczym jadowite węże. Jej sylwetka drżała, jednak sama nie była pewna, czy z zimna, czy może z emocji, które zalały ją niespodziewaną falą. Przytłaczającą. Miażdżącą.
    — Nic nie rozumiesz, prawda? — ślizgonka zrobiła krok w kierunku Eliasa. Odnalazła jego wściekłe spojrzenie, twarde i ostre, i z trudem powstrzymała się, żeby nie spuścić wzroku. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby tym chciała dodać sobie odwagi. — Tamtej nocy nie straciłam jedynie brata. Straciłam też wszystko inne, nie widzisz tego? Straciłam rodziców, straciłam ciebie… — głos Aurory załamał się nagle, więc gwałtownie odwróciła głowę, wbijając wzrok w spokojną taflę wody, która jeszcze przed momentem mogła okazać się dla niej zabójcza.
    Nie sadziła, że Elias będzie w stanie ją zrozumieć. Od zniknięcia Mathieu nie bywał już w posiadłości Tardieu, więc nie miał okazji zobaczyć, jak wiele mroku zagnieździło się między chłodnymi murami rezydencji. Jak wiele mroku wlało się w serca jej rodziców, wypełniając je rozpaczą tak ogromną, że nie starczało już miejsca na jakiekolwiek inne uczucia. Tym bardziej do córki, która mogła zapobiec tragedii.
    — Straciłam siebie. — szept wyrwał się z jej ust zupełnie niespodziewane. Cała wściekłość, która przed momentem dodawała jej siły, nagle zniknęła, pozostawiając po sobie niepewność i lęk. Rozpacz.
    Aurora odruchowo skuliła się pod ostrym jak brzytwa tonem głosu Eliasa. Objęła ramiona dłońmi, jakby w ten sposób mogła się ochronić przed słowami, które cięły jej duszę do żywego. Powinna się przyzwyczaić, powtórzyła w myślach po raz kolejny, ale już nawet sama nie wierzyła w te słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuje, że mi pomogłeś — ton jej głosu był cichy, kiedy odezwała się po raz kolejny. Domyśliła się, że zrobił to jedynie z poczucia obowiązku po tym, jak ona sama ostrzegła go przed wypadkiem podczas meczu. Nie oczekiwała od niego rewanżu. Niczego już nie oczekiwała. — Nie mogę znieść tej bezczynności… — westchnęła niespodziewanie, bo na podziękowaniu planowała zakończyć rozmowę. Słowa jednak same cisnęły się jej na usta i nagle zrozumiała, że nie miala wystarczająco siły, aby powstrzymać je po raz kolejny. Chciała, by wybrzmiały. Głośno i wyraźnie, dając jej ukojenie. — Twoja obecność ratowała mnie przed tą całą rozpaczą, która pochłonęła wszystko dookoła. Kiedy byłeś obok wiedziałam, że jestem bezpieczna, że będziesz mógł mnie z niej wyciągnąć, kiedy ja sama będę zbyt słaba. A teraz… — wzruszyła ramionami, jednocześnie podnosząc wzrok na twarz Eliasa. Błękitne tęczówki, lśniące w blasku księżyca, skrywały w sobie ból. Bezdenny i przejmujący, zmieszany z przerażeniem i samotnością tak ogromną, że niemal namacalną. Dodała szeptem: — Chyba nic więcej poza rozpaczą we mnie nie pozostało.

      Aurora

      Usuń
  43. [W porządku! Motyw z odkryciem przemocy wobec Eliasa jak najbardziej wchodzi w grę. Postaram się podrzucić na dniach rozpoczęcie ;>]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  44. Aurora puściła mimo uszu uwagę ślizgona. Świadomość, że minęły już przeszło trzy lata od zaginięcia jej brata, a ona nawet o krok nie zbliżyła się do odkrycia, co wydarzyło się tamtej nocy, doprowadzała ją do szaleństwa. Niewiedza, która wypełniła każdy skrawek jej życia, mieszała się z bezradnością, które coraz ciaśniej owijały się wokół jej serca, miażdżąc je w drobny mak.
    Wiedziała, że Mathieu żyje, czuła to każdą cząstką siebie. Już od dziecka oboje wiedzieli, że łączyła ich wyjątkowa więź, która może łączyć jedynie bliźniacze rodzeństwa. Kiedy cierpiała, jej brat wiedział o tym od razu. A kiedy on cierpiał, ona również to czuła. Dziwaczne mrowienie pod skórą, drżące i subtelne niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Intuicja, przeczucie. A może jedynie tak się im wydawało?
    Ślizgonka zmarszczyła brwi w zaskoczeniu. Błękitnymi tęczówkami wpatrywała się w sylwetkę Eliasa i nie potrafiła zrozumieć, co się w nim zmieniło. Ciężki oddech pozostawił zaparowany ślad na chłodnych murach, o które oparł czoło, a ramiona opadły w geście rezygnacji, zupełnie tak, jakby nagle ktoś umieścił na nich ogromny ciężar. Na krótką chwilę zniknął w niego cały chłód, cały dystans, który tak wytrwale budował między nimi od lat. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że zrzucił maskę, którą z jakiegoś powodu przybrał po zniknięciu Mathieu, chociaż nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Uczepiła się jednak tej myśli, jakby stanowiła ostatnią deskę ratunku.
    — Na moją korzyść? — Aurora powtórzyła niczym echo, postępując krok w kierunku chłopaka. — Gdyby faktycznie tak było to żadne z nas nie stałoby tutaj w środku nocy. Ta rozmowa nie miałaby miejsca, bo wszystko byłoby w porządku. A nie jest. — ton brunetki był stanowczy i twardy, zupełnie niepodobny do tego, którego używała zazwyczaj. Nie miała pojęcia, skąd nagle wzięła się w niej odwaga, by spróbować w końcu postawić na swoim. By dowiedzieć się, dlaczego tak nagle stali się dla siebie tacy obcy, mimo iż byli ze sobą tak blisko.
    — Czego się boisz? Odtrącasz mnie od dnia zniknięcia Mathieu. Odsunąłeś się ode mnie, unikasz mnie, a kiedy już postanowisz zamienić ze mną choćby zdanie, trzymasz na dystans… — zrobiła kolejny krok, przez co stanęła niemalże zaraz za jego plecami. Wystarczyło, aby wyciągnęła dłoń, a bez problemu dotknęłaby jego ramienia. Karku. Szyi. — Kiedyś nasze różne światy nie były problemem. Ani dla mnie, ani dla ciebie — przypomniała, ściszając głos niemal do szeptu. Wspomnienia tamtych dni przynosiły jej ból, bo budziły tęsknotę za tym, co straciła. — Dlatego nie wierzę, że to prawdziwy powód twojego zachowania.
    Aurora nie miała zamiaru odpuścić. Nawet w momencie, kiedy ton głosu ślizgona na powrót stał się oschły i ostry niczym sztylet, brunetka była zdecydowana zedrzeć maskę, za którą się chował. Zwłaszcza teraz, kiedy na ułamek sekundy dostrzegła za nią tego samego Eliasa, którego całowała nad jeziorem w noc letniego przesilenia. Nawet, gdyby jej serce miało się roztrzaskać po raz kolejny.
    Odetchnęła głęboko, kiedy wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. Spodziewała się, że braknie jej odwagi, że zawaha się, że cofnie dłoń i zaciśnie w pięść, jak robiła to już setki razy wcześniej. Jednak kiedy poczuła pod opuszkami palców ciepłą skórę na ramieniu chłopaka, nagle zdała sobie sprawę, że chciała to zrobić od bardzo dawna.
    — Czego się boisz, Eliasie? — zapytała szeptem.

    A.

    OdpowiedzUsuń
  45. Chłód otoczył Aurorę niczym druga skóra, skrzętnie otulając nawet najdrobniejszy skrawek jej wątłej sylwetki. Przenikał przez tkanki i mięśnie, przez ścięgna aż do szpiku kości, przywołując nieprzyjemne dreszcze. Wzmagał się z każdym kolejnym słowem ślizgona, ostrym i dosadnym, zupełnie tak, jakby stanowiły jego katalizator. Jakby sączący się z nich jad trafiał wprost pod skórę brunetki, zagnieżdżając się pod nią w formie lodowych wstążek.
    Aurora miała wrażenie, jakby właśnie wymierzono jej policzek. Siarczysty, gorący i palący żywym ogniem. Nie pierwszy raz słowa chłopaka podziałały na nią w ten sposób, większość ich rozmów od zniknięcia Mathieu wyglądało podobnie. Po części zdążyła do nich przywyknąć i przestała się łudzić, że cokolwiek się zmieni. Wciąż jednak podejmowała próby dotarcia do Eliasa. Raz za razem nadstawiała mu ten nieszczęsny policzek, odsłaniała przed nim swoje uczucia i swoje myśli, tylko po to, żeby on po raz kolejny mógł roztrzaskać je w drobny mak.
    Dlaczego? Dlaczego tak bardzo jej zależało? Ucisk w żołądku, który pojawił się nagle wraz z tym pytaniem, przyprawił ją o mdłości. Zacisnęła dłonie na ramionach, wbijając w skórę paznokcie, byleby tylko skoncentrować myśli, które niespodziewanie stały się plątaniną pytań i wątpliwości. Pytań, których nigdy wcześniej sama sobie nie zadała. Wątpliwości, które ignorowała. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
    — Może się zakochałam… — ciszę, która zapadła w łaźni, przerwał cichy głos Aurory. Ton jej głosu był zaskakująco spokojny, zupełnie tak, jakby wypowiedzenie tych słów na głos przyniosło jej ulgę. Ukojenie. Jednocześnie jednak przesycone były smutkiem, gęstym i lepkim, przejmującym i łamiącym serce.
    Ślizgonka nie wiedziała, po co to powiedziała. W każdej innej sytuacji każda cząstka jej istnienia podpowiedziała by, że lepszym rozwiązaniem będzie milczenie. Byle nie dawać Eliasowi powodu do wymierzenia kolejnego policzka, pretekstu do zranienia jej po raz kolejny. Teraz jednak miała wrażenie, że nie ryzykowała już niczym. Straciła wszystko, na czym jej zależało. Nie miała nic więcej do stracenia, nic jej nie pozostało. I świadomość tego była wyzwalająca. Kojąca. Nie łagodziła bólu i rozpaczy, które wciąż gotowały się w jej wnętrzu, bezlitośnie rozdzierając serce, ale pozwoliła pozbyć się strachu.
    Ciężkie westchnienie wyrwało się spomiędzy warg brunetki, kiedy uniosła wzrok na twarz Eliasa. Wyraziste rysy jego twarzy w blasku księżyca wydawały się jeszcze ostrzejsze, a oczy błyszczały w ciemności, skrywając w sobie tajemnicę. Coś nieodgadnionego, czego nie potrafiła zrozumieć, mimo iż bardzo chciała. Coś, przez co przepaść między nimi powiększała się każdego dnia.
    Aurora bez chwili wahania pokonała dzielącą ich odległość. Drżała z zimna i emocji, kiedy stanęła ze ślizgonem twarzą w twarz, a następnie wspięła się na palce i złożyła na jego ustach pocałunek. Subtelny. Lekki. Wargi Eliasa okazały się zaskakująco gorące, zdecydowanie kontrastując z jej zimnymi niczym lód. Były miękkie, przyjemnie wilgotne i obudziły w brunetce tęsknotę za tym, co miała przed trzema laty i co straciła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Postaram się zniknąć z twojego życia, tak jak sobie tego życzysz. — szepnęła, a jej ciepły oddech musnął policzek bruneta, kiedy odsunęła się od jego ust. Ostatni raz spróbowała odnaleźć jego spojrzenie w ciemności, po czym, nie zaprzątając sobie głowy zabraniem swoim rzeczy, ani tym, że z każdym krokiem zostawia na marmurowych posadzkach mokre ślady, wyszła na korytarz prowadzący do dormitorium.

      Następnego dnia Aurora nie pojawiła się na żadnej lekcji. Ostatnia ławka w najciemniejszym rogu komnat, gdzie zwykle siadała w samotności, pozostała pusta przez cały dzień. Tak samo było kolejnego dnia, jak i następnego, aż stało się jasne, że nie wróci do Hogwartu przed zakończeniem roku szkolnego. Aurora wróciła do Etretat. Poprosiła o możliwość zdawania egzaminów w przyspieszonych terminach, na co profesorowie przystali bez zająknięcia, zapewne wciąż współczując jej z powodu zaginięcia brata. Nie chciała dłużej przebywać w murach Hogwartu, bo przywoływały one zbyt wiele wspomnień. Zbyt wiele bólu i smutku.
      Z czasem więc zaczęły krążyć plotki, że ostatnią klasę planuje ukończyć w Akademii Magii Beauxbatons, i mimo, iż nikt nie potrafił potwierdzić ich autentyczności, niemalże wszyscy byli przekonani, że właśnie tak się stanie. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jej powrót początkiem września. Nikt nie zauważył jej drobnej sylwetki stojącej w progu, szczuplejszej i bardziej drżącej, niż wcześniej, ponieważ wszyscy wpatrywali się w Mathieu. Jej zaginionego brata, złotego chłopca, który tak niespodziewanie pojawił się w Sali Głównej, pewnym krokiem zmierzając do stołu okraszonego barwami ślizgonów.
      Poruszenie, jakie wywołał swoim powrotem ogarnęło nie tylko uczniów, ale również profesorów, wprowadzając chaos, który przyprawił Aurorę o zawroty głowy. Euforia spowodowana jego powrotem, którą odczuwała w Etretat, pękła niczym bańka mydlana, kiedy zdała sobie sprawę, że Mathieu tak naprawdę wcale nie wrócił. Nie ten, którego znała. Nie jej Mathieu.
      Wymknęła się niepostrzeżenie na korytarz, pozostając sam na sam z ogłuszającą ciszą, kiedy wrota prowadzące do Głównej Sali zatrzasnęły się za jej plecami, odcinając od gwaru rozmów. Pokonała schody prowadzące do głównego wyjścia, po czym przysiadła na jednym ze stopni, które kierowały na dziedziniec.

      Aurora

      Usuń
  46. Słońce chyliło się ku zachodowi zdecydowanie szybciej, niż jeszcze kilka tygodni temu, a wieczorne podmuchy wiatru nie miały już w sobie tego przyjemnego, wakacyjnego ciepła. Jesień zbliżała się wielkimi krokami i pierwszy raz chłód, który miał pojawić się wraz z nią, tak bardzo przerażał ślizgonkę.
    Aurora wpatrywała się w złocisto-pomarańczowe niebo błękitnymi tęczówkami, jednak jej spojrzenie było nieobecne. Ślepe, zasłonięte mgłą. Błyszczała w nich samotność, jeszcze większa, niż w ciągu ostatnich trzech lat. Jeszcze większy ból, jeszcze większe zagubienie. Powrót Mathieu miał być dla jej ratunkiem, ostoją, w której będzie mogła się schronić, tak jak robiła to setki razy wcześniej. Okazał się pułapką. Koszmarem na jawie.
    Drgnęła przestraszona, kiedy ciszę przerwał głos Eliasa zaraz za jej plecami. Odruchowo podciągnęła kolana do klatki piersiowej, jakby szykując się do obrony przed atakiem, który miał nadejść lada moment. Pospiesznie skryła ręce w rękawy szaty, mając nadzieję, że chłopak nie zdążył dostrzec sino-fioletowych siniaków mieniących się na bladej skórze, i wbiła wzrok w czubki butów.
    — Po co? — zapytała szeptem, drżącym i ulotnym, ociekającym wręcz niepewnością i strachem. Tamtego dnia w łaźni odnalazła w sobie odwagę, którą jednak Mathieu zmiażdżył niczym karalucha przez ostatnie tygodnie. Odnalazła siłę, którą skutecznie w niej zniszczył. Roztrzaskał w drobny mak. — Czy to by cokolwiek zmieniło? Chciałeś, żebym zniknęła, więc ja…
    Aurora urwała nagle, a spomiędzy jej spierzchniętych warg wyrwało się ciężkie westchnienie, gdy uniosła spojrzenie błękitnych tęczówek na sylwetkę siedzącego obok ślizgona. Zimny niczym lód wyraz twarzy, który towarzyszył mu przez ostatnie lata podczas każdego ich spotkania, zniknął niespodziewanie, a zamiast niego malowało się zagubienie. Smutek zmieszany z poczuciem winy i wyrzutami sumienia, niepewność, a może nawet i lęk. Wszystko tak intensywne i wyraźne, jak nigdy przedtem. Ton głosu, jeszcze tak niedawno tnący jej serce niczym brzytwa, teraz był niepewny, zupełnie jak jego spojrzenie. Zdjął maskę, zupełnie tak, jak na krótką chwilę zrobił to podczas ich spotkania w łaźni. Tym razem jednak sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru zakładać jej ponownie.
    Milczała długą chwilę. Zdecydowanie zbyt długą, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Wpatrywała się w profil Eliasa, wewnątrz drżąc z przerażenia, które zaciskało swoje łapska wokół jej gardła, i zastanawiała się, czy wykrzesa z siebie choćby odrobinę odwagi, by mu zaufać. Jej serce było złamane tak mocno, jak nie było nigdy wcześniej, i drżała przepełniona lękiem na samą myśl, że po raz kolejny wystawi je na cios z jego strony. Bała się, że nie podniesie się po raz kolejny. Dlaczego więc znów postanowiła zaryzykować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mathieu się zmienił. Nigdy nie widziałam w kimkolwiek tyle mroku, ile on teraz w sobie skrywa — odezwała się cichym tonem. Pustym. — Czasami go ponosi, trochę za bardzo… — dodała beznamiętnie, odruchowo mocniej naciągając rękaw szaty dłonie. Siniaki wciąż paliły jej skórę, stanowiąc dowód tego, jak wielka zmiana dokonała się w jej bracie.
      Nikomu nie wspomniała, co się wydarzyło między murami rezydencji w Etretat. Nie odezwała się ani słowem, gdy przepchnął ją w korytarzu, uderzając barkiem. Nie odezwała się, kiedy pierwszy raz szarpnął ją za nadgarstek, gdy zwróciła mu uwagę na temat tego, jak się zmienił. Nie odezwała się również wtedy, gdy pierwszy raz rzucił zaklęcie. Milczeniem dała mu przyzwolenie. I zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, kiedy Elias powiedział to na głos.
      Aurora przez chwilę wpatrywała się w wyciągniętą dłoń ślizgona, trzęsąc się z emocji, które targały jej wnętrzem. Miała ochotę jednocześnie uciec, byle dalej, jak i rzucić mu się w ramiona, by zapomnieć o otaczającej ją rzeczywistości.
      Ujęła dłoń Eliasa. Jego palce były ciepłe w porównaniu do jej własnych, kiedy na moment splotła je razem. Zupełnie niespodziewanie, zaledwie na krótką chwilę poczuła się tak, jak przed trzema laty. Kiedy wciąż jeszcze była sobą. Kiedy jej serce było w jednym kawałku.
      — Dokąd idziemy? — zapytała cicho, przerywając ciszę, która towarzyszyła im przez ostatnie kilka chwili, gdy przemierzali dziedziniec, a później błonia.

      A.

      Usuń
  47. Mówi się, że wypadki chodzą po ludziach. To powiedzenie oczywiście tyczyło się również czarodziejów. Ci którzy siedzieli godzinami w Ministerstwie Magii być może mniej narażali się na nieprzewidziane sploty wydarzeń od tych, którzy podróżowali, przeprowadzali różne badania na magicznych zwierzętach czy też eksperymentowali z eliksirami, by znaleźć antidotum lub inny środek, który rozsławi ich nazwisko na cały świat.
    Trenowanie Quidditcha nierozerwalnie wiązało się z narażeniem na urazy. Percival widział ich w swojej karierze zawodowej juz całkiem sporo, począwszy od sińców, guzów na głowie, skończywszy na upadkach z dużej wysokości czy złamanych kończynach. Żaden członek drużyny tego niezwykłego sportu nie odwiedzał skrzydła szpitalnego w ostatnim czasie tak często jak Elias. Na początku Percy miał wrażenie, że chłopaka zwyczajnie prześladuje pech, ale po którejś wizycie z kolei zaczął nabierać podejrzeń, że coś jest na rzeczy.
    Gdy kapitan ślizgońskiej drużyny znowu wylądował na kozetce, uzdrowiciel nawet nie próbował udawać zaskoczonego. Przywitał chłopaka krzywym uśmiechem i nazwał go swoim ulubionym pacjentem, co mogło wydawać się całkiem urocze, przynajmniej jeśli nie słyszało się jakim tonem głosu mężczyzna wypowiedział te słowa. Westchnął ciężko pod nosem i sięgając po rękawiczki, zapytał co tym razem sprowadza go do gabinetu, zwłaszcza o tak nieludzkiej porze. Właściwie Percival miał już zamykać skrzydło szpitalne, które jak niemal zawsze, opuszczał jako ostatni. Zakładał, że cokolwiek sprawiło, że Elias postanowił go odwiedzić, było dość poważną dolegliwością, która wymagała pilnej interwencji medycznej.
    Wysłuchał chłopaka, po czym spojrzał na niego z lekkim zniecierpliwieniem. Wykonał znaczący gest ręką w stronę przypominającego harmonijkę parawanu, który stał trochę na uboczu.
    — Rozbierz się, proszę. Żeby wiedzieć z czym mam do czynienia, muszę najpierw zobaczyć gdzie leży problem. Będzie mi dużo łatwiej postawić diagnozę — uzasadnił. — Od dawna masz takie objawy? — zapytał, z uwagą wertując kartę medyczną Ślizgona.

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  48. [ Bardzo dziękuję za powitanie!
    Przychodzę do Ciebie tu, pod kartą Eliasa, ponieważ mam wrażenie, że to właśnie on spędzałby Marinie sen z powiek swoją postawą. Czytając kartę (ukłony za wyrafinowanego psychopatę) pomyślałam sobie to by była jazda bez trzymanki . Nie wiem jak Elias zapatruje się na Marinę, ale jak na moje oko to ona po każdym spotkaniu z nim kipiałaby z frustracji. No bo dlaczego on jej nie lubi. Albo, nawet lepiej, dlaczego zobaczył to jej ja , które tak bardzo ją drażni. Bo zobaczyłby na pewno, leży tuż pod skórą :D a on to jest raczej gracz zawodowy.
    W każdym razie jeszcze raz dzięki za przywitanie a na wątki jestem zawsze chętna! ]

    Marina Groom

    OdpowiedzUsuń
  49. [Bardzo dziękuję za ciepłe słowa powitania! Elias wydaje się ciekawym chłopakiem i gdybym miała pomysł pewnie zaproponowałabym wątek, póki co jednak u mnie pustka, więc jedynie dziękuję i życzę miłego dnia.]

    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Ten szlaban to jest ciekawy pomysł, haha! Czy możesz rozpocząć jakiś przebiegły plan a ja w to Marinę wmanewruję jakoś? :D ]

    Groom

    OdpowiedzUsuń
  51. Aurora pozwoliła się prowadzić. Chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał jej, żeby tego nie robiła, szła o krok za ślizgonem. Stąpała lekko i bezszelestnie, jakby nie chciała zwracać na siebie zanadto uwagi, zupełnie jak zaszczute zwierzę, które zewsząd obawia się kolejnego ciosu. Każdy krok przepełniony był lękiem i niepewnością. Wątpliwości i obawy, skryte za kurtyną długich rzęs, lśniły błękitem w jej oczach.
    W Eliasie zaszła zmiana, którą brunetka dostrzegła niemalże od razu, kiedy tylko przysiadł się do niej na schodach. Mury, którymi otaczał się przez ostatnie lata runęły niespodziewanie, odsłaniając oblicze, którego spodziewała się już nigdy więcej nie zobaczyć. To prawdziwe, przyjemnie ciepłe, tak skrzętnie ukrywane za powłoką chłodu i agresji, którymi karmił ją przecież jeszcze tak niedawno. Jednak im bardziej oddalali się od wrót Hogwartu, tym więcej wątpliwości zaczynało kotłować się w umyśle Aurory. Obawa, że to jedynie kolejna gra z jego strony, pełzała pod jej skórą, otulając chłodem i niepewnością.
    — Ja… — Aurora zająknęła się, bo przyparta do drzewa odniosła wrażenie, jakby nagle została odsłonięta ze wszystkich myśli. Wszystkie uczucia, które kłębiły się w niej przez ostatnie miesiące, a może nawet i lata, zostały bezlitośnie wyeksponowane. Niespodziewanie, gwałtownie i bez uprzedzenia.
    Z trudem uniosła wzrok na twarz Eliasa, a kiedy zdała sobie sprawę, że znajduje się tak blisko niej, po jej plecach przemknął dreszcz. Elektryzujący w sposób, jakiego się nie spodziewała, przyjemnie ciepły i drżący pod powierzchnią skóry. Zupełnie inny od tych przejmująco zimnych, które tak często jej towarzyszyły w ostatnich miesiącach.
    — Niczego bardziej wtedy nie pragnęłam — szept wyrwał się spomiędzy jej drżących warg nim zdążyła ugryźć się w język, a wspomnienia tamtej nocy wróciły do niej wyrazistsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Mętlik w głowie doprowadzał ją do szału, dlatego pozwoliła słowom płynąć. Po prostu. — I nie miałam już nic do stracenia. Tak długo próbowałam walczyć o ciebie i tak wiele razy zostałam odepchnięta, że pogodziłam się z tym, że między nami nic… — Aurora westchnęła ciężko, próbując przełknąć gulę, która nagle utknęła w jej gardle. Wbiła wzrok w czubki butów, bo nagle spojrzenie ślizgona stało się zbyt ciężkie do zniesienia. Dodała szeptem: — Chciałeś, żebym odeszła, więc właśnie to chciałam zrobić. Nie chciałam więcej wracać do Hogwartu.
    Aurora mówiła szczerze. Otwarcie i prosto z serca, a swój strach trzymała kurczowo na uwięzi, byle tylko jej nie przeszkodził. Prawda, która płynęła z jej ust, była przyjemnym ukojeniem po tygodniach milczenia, w które uciekła między murami rezydencji Tardieu. Milczenia, które było jej więzieniem od powrotu Mathieu.
    W pierwszej chwili nie zauważyła, że wstrzymała oddech, kiedy opuszki palców Eliasa musnęły skórę na jej przedramieniu. W tym samym miejscu, gdzie pokrywały ją seledynowo-fioletowe siniaki pozostawione przez jej brata. I pomimo, iż upłynęło już sporo czasu od kiedy zacisnął swoją ogromną dłoń wokół jej wątłych nadgarstków, brunetka wciąż czuła palący ból na samo wspomnienie tamtego popołudnia. I wszystkich kolejnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nie jest Mathieu. Mój brat nigdy nie zrobiłby mi krzywdy… — Aurora odruchowo naciągnęła rękawy szaty na dłonie, chociaż poza nią i ślizgonem nie było w pobliżu nikogo. Nikogo, kto mógłby dostrzec dowód na to, jakim potworem stał się młody Tardieu. — Rozumiesz coś z tego wszystkiego? — wyszeptała, zupełnie niespodziewanie, a w tonie jej głosu pobrzmiewała bezsilność tak przejmująca, że aż przyprawiała o ciarki. Pokręciła głową i przymknęła powieki, a kiedy otworzyła je ponownie, w kącikach oczu lśniły uparcie powstrzymywane łzy. — Nigdy nie przestałam wierzyć, że się odnajdzie. Wierzyłam w to chyba najmocniej ze wszystkich, a teraz… Myślałam, że kiedy wróci… — zacisnęła dłonie pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Odwróciła głowę, pozwalając aby kaskada ciemnych włosów przysłoniła łzy, które nieśmiało zaczęły toczyć się po bladych policzkach. — Jest obok, ale to nie mój Mathieu. Mam wrażenie, jakbym straciłam go po raz drugi. I tym razem nie wierzę, że go odnajdę. Nie mam już siły…
      Głos Aurory załamał się gwałtownie. Miała wrażenie, że jej sylwetkę podtrzymuje w pionie jedynie konar drzewa, o który opierała się plecami. Wściekłość kotłowała się w jej wnętrzu z bezsilnością i wątpliwościami, a ciepło, którym kiedyś obdarowywała wszystko i wszystkich dookoła, drżało skrzętnie ukryte za kurtyną paraliżującego strachu.
      Pomimo wzroku wciąż wbitego w ziemię, ślizgonka odnalazła dłoń Eliasa. Nie ujęła jej. Nie splotła swoich zimnych palców z jego, tak przyjemnie ciepłymi, a jedynie musnęła jej wierzch opuszkami palców. Lekko, subtelnie. Pełna lęku i niepewności. Mimo, iż pragnęła utonąć w dotyku bruneta tak samo mocno, jak pragnęła pocałunku jego warg w łaźni tamtego wieczoru.

      Aurora

      Usuń
  52. [To zdjęcie ma wygaszone trochę nasycenie kolorystyczne o takie 30%, niemniej polecam rzucić okiem na całe portfolio Xenii Lau, ponieważ tworzy tam piękne rzeczy. Dodaję tak czysto symbolicznie odpowiedź na twój komentarz, gdyż odpisuję za jednym zamachem na wszystko, a nasze ustalenia już są w toku i odpowiem na nie pewnie dziś lub jutro, więc proszę mnie cierpliwie wypatrywać!]

    Diana Krum

    OdpowiedzUsuń
  53. Zimne palce Aurory splotły się z palcami ślizgona. Otuliły jego dłoń kurczowo i zachłannie, drżące z przejęcia. Zupełnie tak, jakby szukała w dotyku jego skóry, przyjemnie ciepłej i miękkiej, ukojenia i ratunku. Jakby tylko jego obecność pomagała brunetce nie rozpaść się w drobny mak, chroniła przed zatraceniem się w rozpaczy, która kotłowała się w jej wnętrzu.
    Obietnica, która padła z ust Eliasa sprawiła, że ślizgonka poczuła ucisk w żołądku. Gwałtowne mrowienie przemknęło przez jej ciało, zaraz pod powierzchnią skóry, zalewając ciepłem. Niespodziewanym, zmieszanym z lękiem, jednak dziwnie przyjemnym. Zupełnie, jakby w jej sercu zrodziła się iskierka światła. Maleńka, ledwie wyczuwalna, ale na tyle silna, by odrobinę rozjaśnić mrok, który spowił jej wnętrze.
    Aurora słuchała w milczeniu. Pozwoliła, by słowa płynęły z ust bruneta, a ona chłonęła je całą sobą, starając się zrozumieć. I zrozumiała. Zupełnie niespodziewanie wszystkie sytuacje, które zaszły między nimi przez ostatnie lata zaczęły układać się w spójną całość.
    Elias nie często mówił o swojej rodzinie, a jeśli już zdarzyło mu się cokolwiek wspomnieć, zwykle szybko kończył temat, ucinając jakiekolwiek pytania czy dyskusje. Brunetka wiedziała, że kryło się za tym coś więcej. Coś mrocznego, co skrzętnie dusił w sobie. Coś, co powodowało ból i cierpienie, które jednak trzymał kurczowo na uwięzi, zaraz za maską cynizmu i chłodu. I teraz, kiedy nagle wszystkie jej domysły nabrały konkretnego kształu, zrozumiała wszystko.
    — Oh, Eliasie — Aurora szepnęła, opierając policzek o skroń ślizgona. Wolną dłonią najpierw musnęła jego kark, a następnie subtelnie i miękko wplotła palce w ciemne włosy, pozwalając mu płakać. Ciepły oddech, który wydobył się z jej ust, musnął jego ucho, kiedy odezwała się znów. — Wierzę, że śmierć twojej mamy nie była twoją winą. Nie znam zaklęcia, które mogłoby złagodzić twój ból, ale mogę ci obiecać, że mogę być przy tobie, jeśli będziesz tego potrzebował — powiedziała cicho, doskonale zdając sobie sprawę, że żadne słowa nie będą wystarczające w takim momencie. — Nigdy nie pomyślałam, że zniknięcie mojego brata jest twoją winą. Nigdy, przenigdy. A jeśli powiedziałam albo zrobiłam coś, co kazało ci tak myśleć… — głos brunetki załamał się gwałtownie, cichnąc jeszcze bardziej. Zacisnęła powieki, nagle zdając sobie sprawę, że po jej policzkach również spływają łzy. Wyszeptała, przełykając gulę w gardle: — Przepraszam.
    Aurora czuła szloch burneta i tłukące się w jego piersi serce. Czuła jego oddech, nierówny i drżący, czuła jego bezradność i przejmujący ból. Rozpacz, która przez lata zatruwała jego serce. I miała wrażenie, że nigdy wcześniej nie rozumiała go lepiej, niż właśnie w tej chwili.
    Wyplątała palce z uścisku ich dłoni, po czym opuszkami musnęła rozpalony emocjami policzek Eliasa. Otarła jedną łzę. A zaraz potem kolejną. Subtelnie i miękko ocierała łzy jedna po drugiej, pozwalając mu wyrzucić z siebie wszystko, co zatruwało go przez tak długi czas.
    — Nie potrafiłam cię nienawidzić. Nie chciałam — Aurora odsunęła się nieznacznie od ślizgona. Delikatnie ujęła jego twarz w dłonie, gładząc kciukiem wciąż wilgotne od łez policzki, a błękitnymi tęczówkami odszukała jego spojrzenie. — I teraz też nie chcę. — dodała, po czym złożyła na policzku Eliasa pocałunek. Ciepły i delikatny, nieśmiały.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  54. Obiecaj.
    Słowa Eliasa odbiły się niczym echo w głowie brunetki. Najpierw raz, potem kolejny, aż w końcu roztłukły się w drobne kawałki, docierając do każdego zakamarka jej podświadomości. Zagnieździły się w niej, głęboko i brutalnie, aż poczuła ukłucie w sercu.
    Obiecaj.
    Aurora nie chciała tego robić. Odzyskała go. Po tak długim czasie trwania w samotności znów był obok niej. Blisko. Czuła ciepło jego ciała zaraz przy swoim, czuła dotyk opuszków jego palców, oddech na policzku i zapach perfum. Znów był przy niej. Naprawdę. Namacalnie. Dlatego myśl, że znów mogłaby go stracić budziła w niej przerażenie. Ogromne i paraliżujące każdą komórkę jej istnienia, ściskające krtań i mrożące serce.
    Obiecaj.
    Cichy jęk wymsknął się z gardła brunetki, kiedy poczuła usta Eliasa na swoich własnych. Jego wargi były przyjemnie ciepłe, tak jak wtedy, gdy pocałowała go w łaźni. Miękkie, lekko wilgotne. Elektryzujące.
    Aurora poczuła przejmujące gorąco. Esplodowało w jej wnętrzu z zaskakującą siłą, przetaczając się falą pod powierzechnią skóry, budząc pełne podekscytowania mrowienie. Zakręciło się jej w głowie z euforii, która otuliła ją niczym szczelny kokon. Przyjemna, lekka i niosąca ukojenie. Podniecająca. Zagłuszająca przerażenie, które jeszcze przed momentem wkradło się do jej serca.
    Łapczywie przylgnęła do ust ślizgona, jednocześnie wplatając palce w jego włosy i obejmując kark. Pragnęła być bliżej niego. Pragnęła czuć go bardziej, intensywniej. Chciała zatracić się w jego obecności bez pamięci, w jego dotyku, w jego bliskości. Utonąć w nich. Zapomnieć o bólu i rozpaczy. O samotności.
    — Obiecuję. — szept wyrwał się spomiędzy ust Aurory nagle, niespodziewanie, gdy jej wargi odsunęły się od ust bruneta. Nieznacznie, zaledwie na kilka milimetrów, tak by wciąż mogła czuć ich ciepło. Ich bliskość.
    Przymknęła powieki i oparła swoje czoło o czoło Eliasa. Poczuła, jak kilka pojedynczych łez po raz kolejny przetoczyło się po jej policzkach. Wiedziała, że kiedyś pożałuje tej obietnicy, pozwalając by jej serce pękło po raz kolejny. Roztrzaskało się w drobny mak, z kórego ostatecznie nie zostnie nawet ziarnko kurzu. Czuła to głęboko w podświadomości. Jednocześnie jednak była gotowa zaryzykować. Dla tych kilku chwil ukojenia w ramionach ślizgona, dla pocałunków, ciepłych i przyjemnych, dla muśnięcia opuszków palców, których tak mocno pragnęła.
    — Nie pozwolę, żebyś zrobił sobie krzywdę. Nie z mojego powodu… — Aurora westchnęła, gdy lodowaty dreszcz przemknął po jej plecach na wspomnienie słów bruneta. Przełknęła gulę w gardle, po czym na powrót odnalazła spojrzenie Eliasa w pólmroku. — Chciałabym… — zaczęła cicho, ale zająknęła się i urwała nagle, jakby zrodziło się w niej ziarno zawahania. Na ułamek sekundy, krótą chwilę. Poczuła bicie serca w piersi, gwałtowne i mocne, gdzie toczyła się istna burza emocji. Poczuła chłód własnych dłoni, niepewnych i zagubionych. Poczuła rumieniec, który rozpalił jej policzki, kiedy nieśmiałe słowa, drżące z niepewności, cichym szeptem wymsknęły się spomiędzy jej ust: — Chciałabym cię kochać.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  55. — Znaczysz — odparła Aurora. Jej głos, mimo iż wciąż cichy i ulotny, brzmiał pewnie. Zdecydowanie, bez cienia wahania. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz słyszała u siebie podobny ton. Dawno temu, zbyt dawno. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jak wiele.
    Prawda, która tego wieczoru została między nimi wypowiedziana, budziła w brunetce nadzieję. Pozwoliła uwierzyć, że w jej życiu pojawiło się światło. Że mrok, który spowijał ją przez przeszło trzy lata, w końcu ustąpi. Chociaż na chwilę, na moment. Przynosiła spokój, przyjemnie ciepły i lekki, który teraz otulał ją miękko, subtelnie. Potrzebowała tej prawdy – nie tylko usłyszeć ją z ust ślizgona, ale również sama musiała się nią podzielić.
    — Odkąd skończyliśmy dziesięć lat… — mruknęła brunetka i zmarszczyła nos, zerkając na Eliasa spod ciemnych kosmyków, które opadły jej na oczy. — Cóż… niezbyt trafnie potrafiłeś to okazać, nie sądzisz? — uniosła nieznacznie jedną brew ku górze, a w kąciku jej ust zamajaczył cień uśmiechu. Dopiero wtedy, zupełnie niespodziewanie zdała sobie sprawę, że zażartowała. Pierwszy raz od lat. I przyszło jej to z zaskakującą lekkością.
    Miała wrażenie, że w towarzystwie Eliasa, jej Eliasa, tego którego znała jeszcze z czasów dzieciństwa, wszystko przerażało ją zdecydowanie mniej. Przeszłość nie sprawiała tak wiele bólu, a przyszłość nie szczerzyła swoich zębisk w jej kierunku tak groźnie. Ciemność, która uparcie wyciągała do niej swoje łapska nagle bladła, rozjaśniona spojrzeniem jego oczu, a rozpacz cofała się krok w tył, kiedy czuła dotyk jego dłoni w swojej własnej.
    Aurora zapomniała, jak to jest się śmiać. I teraz, biegnąc w ulewie za śmiejącym się ślizgonem, zdała sobie sprawę, jak bardzo za tym tęskniła. Przez ostatnie lata żyła w przekonaniu, że śmiech już nigdy więcej nie będzie jej towarzyszył. Że jest skazana na łzy, na smutek i ból. Teraz jednak pomyślała, wciąż jeszcze nieśmiało i niepewnie, że może wcale nie musi tak być.
    — Może jeszcze zdążymy na waniliowy pudding z sokiem malinowym. — rozbawiony głos Aurory zniknął między szumem deszczu, gdy ze splecionymi w uścisku dłońmi pokonywali kałuże tworzące się na szkolnym dziedzińcu. Próbując przeskoczyć jedną z nich, stopa brunetki wpadła do kolejnej, zanurzając się aż do kostki…

    …A zaraz potem łydki i kolana, by ostatecznie wpaść jeszcze głębiej. Zimna woda rozprysnęła się z głośnym chlupotem, kiedy brunetka gwałtownie wpadła do jeziora. Lilie wodne, gęsto rozlewające się po jego tafli, zafalowały i zakotłowały się pomiędzy sobą, jakby wściekłe, że ktoś nagle zbeszcześcił ich spokój.
    Aurora w jednej chwili straciła grunt pod stopami. Brukowany dziedziniec, którym biegła jeszcze ułamek sekundy wcześniej, nagle rozpłynął się w mrocznych głębinach jeziora, które wyciągały w jej stronę swoje zachłanne macki. Dłoń Eliasa wyślizgnęła się z uścisku jej palców, a zamiast niej pojawiły się łodygi lilii, które owinęły się wokół nadgarstka dziewczyny. Z początku miękko i subtelnie, by w ułamku sekundy zacisnąć się boleśnie i szarpnąć w stronę głębiny.
    Aurora. Aurora.
    Głos, mimo iż cichy, wyraźnie rozbrzmiał pomiędzy chlupotem wody, kiedy brunetka szamotała się, za wszelką cenę próbując utrzymać głowę nad powierzchnią wody. Dostrzegła ruch na skraju lasu, cień drżący na tle mroku nocy. Pędy lilii, grube i mocne niczym sznury, pętały jej kostki i nadgarstki, krępowały ciało i coraz zachłanniej ściągały pod powierzchnię wody.
    Aurora. Aurora. Aurora. Aurora…
    Aurora poczuła w ustach wodę. Gwałtownie, bez skrupułów wdarła się do gardła, gorzka i metaliczna, zalewając płuca. Zakrztusiła się i ostatni raz spróbowała wychylić głowę nad powierzchnię wody, gwałtownie szarpiąc nadgarstkiem na uwięzi, by złapać oddech…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. …Aurora wyrwała dłoń z uścisku ślizgona. Gwałtownie i wściekle, w przerażeniu. Kaszląc od duszącej wody, którą usilnie próbowała wykrztusić z płuc, szamotała się między kałużami wciąż mając wrażenie, że pędy lilii wodnych owijają się wokół jej kostek i nadgarstków, mimo iż otaczające ją jeszcze przed momentem jezioro zniknęło.
      Przez krótką chwilę nie potrafiła rozróżnić, w której rzeczywistości się znajduje. Teraźniejsze doznania mieszały się z przyszłymi, przenikały się wzajemnie i splatały ze sobą, spowijając umysł brunetki lepką, gęstą mazią. Serce tłukło się w jej piersi, gwałtownie i boleśnie, kiedy ciężko oparła się o zimną ścianę pod jednym z łuków korytarza otaczającego dziedziniec.
      — Przepraszam — głos ślizgonki wydawał się niespodziewanie cichy wśród deszczu, który rozbijał się dookoła. Mgła, która zasnuła jej spojrzenie wraz z nadejściem wizji, zniknęła w końcu, sekunda po sekundzie, na powrót przywracając blask jej błękitnym tęczówką i jasność myślenia. — Moje wizje ostatnio są… sama nie wiem — wzruszyła lekko ramionami, po czym niepewnie zerknęła w stronę Eliasa, jakby w obawie, że po raz kolejny wyśmieje jej zdolności i nie potraktuje poważnie tego, co mówiła. — Coś się w nich zmieniło, od tamtego wieczora w łaźni. Stały się bardziej intensywne, pochłaniają mnie i coraz częściej mam wrażenie, jakbym naprawdę tam była. Czuję wszystko tak wyraźnie, tak realnie, że czasami gubię się, co jest teraźniejszością, a co przyszłością. — wyjaśniła, marszcząc nieznacznie brwi. Wciąż czuła metaliczny posmak wody na języku i subtelne mrowienie pod skórą w miejscach, gdzie pędy zaciskały się na jej ciele. Poczuła, jak nieprzyjemny dreszcz przemyka po jej kręgosłupie.
      Aurora odgarnęła mokre od deszczu kosmyki włosów, które przykleiły się do jej zarumienionych policzków, po czym odszukała wzrok Eliasa. Pamiętała, jakie podejście miał do jej wizji przyszłości po zaginięciu Mathieu, zastanawiała się więc, czy i tym razem spotka się z jego strony z podejściem pełnym ironii.

      A.

      Usuń
  56. — Moje wizje to tylko obrazy. Wydarzenia, które widzę, dzieją się jedynie w mojej głowie, nie są w stanie mnie skrzywdzić — ton głosu Aurory był pewny i zdecydowany, kiedy pokręciła lekko głową, jakby w ten sposób chcąc zapewnić ślizgona, że jest bezpieczna. Sprawdzała to wielokrotnie wcześniej, specjalnie prowokując wizję w szkolnej łaźni czy też w rodzinnym domu, kiedy zawzięcie szukała brata. Widziała wtedy najróżniejsze rzeczy, które często nawet nie dotyczyły nikogo z jej bliskich, i zawsze były to jedynie obrazy. Była ich częścią, czuła je i uczestniczyła w nich, jednak gdy wracała do teraźniejszości, nic jej nie dolegało. Zawsze była cała i zdrowa.
    Aurora mocniej zacisnęła palce na dłoni Eliasa widząc, że nie sprawiał wrażenia przekonanego. W jego tęczówkach odbijał się cień wątpliwości, które go dręczyły. Obawy, które wcześniej skrupulatnie maskował.
    — To, co się ze mną dzieje… moje wizje nie są twoją winą — stwierdziła ślizgonka, gdy przemykali korytarzem w stronę lochów. Zdecydowanie i twardo, mimo iż ściszyła głos do półszeptu, by żadne żądne plotek ucho nie było w stanie usłyszeć, o czym rozmawiali. — Nie wiem, dlaczego teraz coś się w nich zmieniło. Chciałam porozmawiać o tym z Mathieu, ale teraz… — ciężkie westchnienie wyrwało się spomiędzy jej warg na samo wspomnienie brata, a ramiona odruchowo skuliły, jakby w obawie, że jego sylwetka wyrośnie zaraz za jej plecami. — Na razie wolę nie wspominać mu o moich wizjach.
    Aurora zamilkła w momencie, kiedy przekroczyła próg do pokoju wspólnego ślizgonów. Gwar rozmów, głośnych i tych mniej, mieszał się z chichotem i gromkim śmiechem, z okrzykami oburzenia i niedowierzania, kiedy uczniowie dyskutowali na temat minionych miesięcy. O tym, jak spędzili wakacje, jak świetnie się bawili czy jak niemal umarli z nudów, opowiadali o zmianach w życiu, nie tylko swoim, ale również innych. A w samym centrum zainteresowania siedział jej brat. Dumny i pewnym siebie. Jakby wcale nie zniknął na trzy lata bez znaku życia. Jak gdyby nic się nie stało.
    — Dobranoc, Eliasie. — szept Aurory połaskotał ucho ślizgona, kiedy subtelnym gestem wyswobodziła dłoń z jego uścisku. Lekkim, miękkim pocałunkiem musnęła jego usta, tłumiąc w sobie pragnienie, by po raz kolejny zatopić się w nich bez pamięci, po czym niezauważona przemknęła do sypialni dziewcząt. Nie miała zamiaru brać udziału w farsie, którą napawał się Mathieu.

    — Przepraszam za spóźnienie… — cichy głos Aurory rozniósł się po sali, gdzie prowadzone były zajęcia z zaklęć i uroków, przerywając w połowie zdania wykład profesora. Nagły szmer szat, który rozniósł się echem między ścianami, pozwolił jej sądzić, że wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej kierunku, jednak nie miała odwagi tego sprawdzić. Spojrzenie błękitnych tęczówek wbiła w podłogę, a twarz ukryła w cieniu ciemnych kosmyków, które wysunęły się jej zza ucha, by ukryć grymas bólu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz za nią stał Mathieu. Wysoko zadzierając podbródek posłała profesorowi lekki przepraszający uśmiech, za którym kryła się pewność, iż nie zostanie obciążony absolutnie żadnymi konsekwencjami za swoje spóźnienie. Mocniej zacisnął palce na szczupłym ramieniu siostry, jakby chcąc dać jej znak, żeby usiadła, jednak Aurora doskonale wiedziała, że nie było w tym geście nawet krzty troski. To było ostrzeżenie. Jeszcze z nią nie skończył.
      Zajęła miejsce w ostatniej ławce, w najciemniejszym kącie sali, wciąż nie mając odwagi podnieść wzroku. Jakby w obawie, że ktoś mógłby wyczytać z jej spojrzenia, co wydarzyło się zaledwie chwilę wcześniej, w łaźni. Na samo wspomnienie zimnej wody, która wlała się gwałtownie do jej gardła, gdy Mathieu siłą zanurzył jej głowę pod powierzchnię, poczuła ucisk w krtani. Purpurowe zaczerwienie rozlewające się po kości policzkowej, które lada moment miało zamienić się w rdzawo-fioletowy siniak, wciąż boleśnie pulsowało pod skórą od uderzenia w ceramiczną umywalkę, gdy próbowała wyrwać się z uścisku brata .
      Przerażenie na nowo ścisnęło jej żołądek, a drżące palce nie potrafiły utrzymać pióra. Wiedziała, że nikt nie zwróci na to uwagi. Nikt, poza Eliasem.
      Aurora odruchowo omiotła wzrokiem komnatę, niemalże od razu dostrzegając ciemną czuprynę kilka rzędów dalej. Spod potarganych czekoladowych kosmyków przyglądały się jej uważnie błyszczące oczy i brunetka miała wrażenie, że wystarczył ułamek sekundy, gdy ich spojrzenia się spotkały, by Elias zrozumiał wszystko.

      A.

      Usuń
  57. [Dziękuję za powitanie i cieszę się, że karta się podoba. Galenowi raczej pewności siebie nie brakuje — w zasadzie można powiedzieć, że ta jest źródłem frustracji. On uważa, że jest gotowy by robić więcej (sprzedać tworzone różdżki), a jego ojciec z kolei tak jak potrafi dostrzec jego talent, tak wciąż twierdzi, że Galen ma dużo nauki przed sobą.
    Sama nie mam za bardzo pomysłu na fabułę, ale oczywiście w razie chęci zapraszam. Tymczasem również życzę wspaniałej zabawy na blogu.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  58. Siedziała w cieniu. W ciszy. Ze wzrokiem wbitym w pożółkłe strony notatnika próbowała przełknąć wstyd, który utkwił w jej gardle. Łzy zapiekły ją pod powiekami przez ułamek sekundy, rozmazując starannie sporządzone notatki. Z bezsilności. Z bólu. Z żalu. Z wściekłości. Z powodu złamanego serca. Po raz kolejny.
    Nigdy nie chciała być w centrum uwagi. Pozwalała, by to Mathieu był dumą rodziny Tardieu, tak jak głosiła przepowiednia, a ona sama pozostawała na uboczu. W cieniu i ciszy, gdzie nikt nie zwracał na nią uwagi. Czuła się bezpieczna i znajdowała w tym ukojenie, bo wiedziała, że wbrew pozorom wcale nie jest sama. Że jeśli upadnie, jej brat zawsze wyciągnie do niej rękę. Teraz już w to nie wierzyła.
    Aurora wymknęła się z sali jeszcze zanim profesor zdążył dokończyć zdanie ogłaszające koniec lekcji. Nie chciała tego dnia więcej znaleźć się w pobliżu brata. Całym sercem pragnęła być jak najdalej od niego, co bolało ją podwójnie, bo nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek podobna myśl pojawi się w jej głowie. Ale pojawiła się. Gorąca i paląca. Zagnieździła się w jednym z jego zakamarków, rozrastając się coraz bardziej i bardziej. Uciekaj.
    Zaszyła się w wieży astronomicznej. Po zaginięciu Mathieu spędziła w niej wiele godzin na czytaniu ksiąg, by uciec od ciekawskich spojrzeń i pełnych plotek szeptów, albo wpatrywaniu się w nocne niebo, nękana bezsennością. Teraz też próbowała uciec. Od samej siebie. Od emocji, które kotłowały się w jej wnętrzu, wyciskając powietrze z płuc. Tłukły się między żebrami, huczały w głowie, drapały w gardle. Pragnęła krzyczeć z ich nadmiaru. Wrzeszczeć, warczeć i szarpać. Zamiast tego jednak mocniej zacisnęła wargi, zanurzając się w milczeniu. Po raz kolejny.


    Aurora nie zauważyła, kiedy minęła pora kolacji. Nie zwróciła uwagi na ciemniejące za szybą niebo czy cichnący coraz bardziej gwar na korytarzach. Dała się pochłonąć myślom na zdecydowanie dłużej, niż powinna. Niczym cień, mroczny i niemal niewidoczny w panujących ciemnościach, niepostrzeżenie przemykała chłodnymi korytarzami, znając drogę na pamięć. Wślizgnęła się do dormitorium i bezszelestni ruszyła schodami w stronę sypialni dziewcząt, kiedy usłyszała szept zza uchylonych drzwi. Nie rozpoznała, do kogo należą, ale mimo to przystanęła w połowie kroku i odruchowo wstrzymała oddech, nasłuchując.
    — Nie słyszałaś? Pobili się. — dziewczęcy głos był wysoki i szorstki, a ton przepełniało poruszenie, które nieudolnie próbowała ukryć za maską obojętności.
    — Słyszałam. Podobno Tardieu nieźle oberwał… — mruknął drugi głos, miękki i nieco piskliwy. Aurora poczuła, jak zimny dreszcz przemyka po jej plecach. Bezwiednie przycisnęła dłonie do piersi, proszą w duchu, aby w całą sprawę nie był zamieszany Elias.
    — Davies skończył zdecydowanie gorzej. Wpadł w furię i rzucił się na Mathieu. Nigdy go takiego nie widziałam… — szorstki głos kontynuował, jednak brunetka już nie usłyszała ani słowa. Bicie serca, które gwałtownie przyspieszyło swój rytm, zagłuszyło wszystko dookoła, tłukąc się w jej piersi.
    Mogła się tego spodziewać. Wiedziała, że Eliasowi wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz podczas zajęć, żeby domyślił się, co się wydarzyło między nią a bratem. I powinna wiedzieć, że nie zostawi tego bez reakcji.
    Aurora gwałtownym gestem przetarła łzy, które niepostrzeżenie wkradły się na jej policzki, nie potrafiąc poradzić sobie z bezsilnością gotującą się w jej żołądku. Poczucie winy ścisnęło jej gardło, a strach, że Eliasowi mogło stać się coś poważnego, przemknął zimnym dreszczem po jej kręgosłupie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cofnęła się od drzwi do damskiej sypialni i skierowała swoje kroki w przeciwnym kierunku. Wślizgnęła się do męskiej części sypialnianej, niewiele myśląc o konsekwencjach, które mogły na nią czekać, gdyby została tam przyłapana. Nie obchodziło ją to, nie miało najmniejszego znaczenia. Jej umysł wypełniały myśli o Eliasie i tylko to się w tamtym momencie liczyło.
      — Chcę tutaj być jak nigdzie indziej — szept Aurory był cichy niczym podmuch wiatru. Rozległ się zaraz za uchem ślizgona, a ciepły oddech musnął jego kark, kiedy bez pytania położyła się na łóżku zaraz obok. Przywarła klatką piersiową do jego pleców, pozwalając by jej wątłe ramiona otuliły jego postawną sylwetkę. — Zawsze musisz pakować się w kłopoty, prawda? — zapytała, a w tonie jej głosu dało się dosłyszeć uśmiech, którego cień pojawił się na jej ustach. Smutny i krótki, który zniknął w momencie, kiedy miękko musnęła kark ślizgona wargami, składając na nim lekki pocałunek. — Wszystko w porządku? Jak się czujesz? — brunetka poczuła w sercu ukłucie przerażenia. Przez ostatnie miesiące zdążyła poznać nowe oblicze Mathieu na tyle, by wiedzieć, że nie miał żadnych skrupułów i nawet nie chciała myśleć, jak mogłaby się skończyć ich potyczka, gdyby ktoś w porę nie interweniował.

      A.

      Usuń
  59. — Niesamowite, tym razem nikt cię nie znokautował podczas gdy w Quidditcha? — zapytał retorycznie, unosząc przy tym teatralnie brwi w wyrazie niedowierzania. Westchnął cicho pod nosem i pokręcił lekko głową.
    Percival w skupieniu przyglądał się klatce piersiowej, ramionom oraz twarzy Ślizgona. Największą uwagę przykładał do świeżych ran, których nabawił się w trakcie bójki z innym uczniem. Starał się być delikatny, ale kilka razy musiał mocniej nacisnąć na uszkodzone tkanki, by upewnić się jaką powinien zastosować terapię. Na chwilę odwrócił się od chłopaka, by sięgnąć po odpowiednią maść. Posmarował sińce, by te szybciej zniknęły. Jedno tkliwe miejsce na żebrach, którego uciśnięcie wyraźnie sprawiało chłopakowi dyskomfort, potraktował zaklęciem leczącym.
    Podniósł na niego wzrok, gdy ten zapytał go o radę.
    — Cóż, nie wiem czy pytasz odpowiednią osobę, biorąc pod uwagę to, że jestem starym kawalerem — stwierdził. Mogło się wydawać, że nie co przesadzał, ale po prostu nie zamierzał wchodzić z nikim w związek. — To wyłącznie twoja decyzja, ale jeśli ją kochasz, to chyba warto spróbować. Ostatecznie będziesz z nią, a nie z jej bratem. Poza tym, może za jakiś czas zmądrzeje — stwierdził, starając się pocieszyć chłopaka.
    Wyglądał na zirytowanego, gdy nie mógł znaleźć buteleczki w jednej z szafek. Rozejrzał się ze skonfundowaniem. Najwyraźniej jego współpracownik poprzestawiał mu niektóre preparaty. Całe szczęście butelka z mętnym, zielonym płynem rzucała się w oczy, więc mężczyzna bez większego problemu ją zlokalizował. Wręczył chłopakowi medykament.
    — To eliksir przeciwbólowy. Wierzę, że jesteś rozsądny i nie będziesz zażywał więcej, niż zapisałem w zaleceniach — stwierdził. Oczywiście taki eksperyment źle by się skończył, najprawdopodobniej na koszmarnych nudnościach i wymiotach. — Nie dawaj się prowokować — poprosił łagodnym tonem. Wiedział, że w nastolatkach buzowały hormony i czasem trudno było im zapanować nad wzbierającymi emocjami, ale Elias miał lada moment skończyć naukę w Hogwarcie, dlatego oczekiwał od niego nieco więcej, niż od jego młodszych kolegów i koleżanek. — Masz dużo szczęścia, że skończyło się tylko na krwiakach i obitych żebrach — mruknął, siadając na niewygodnym stołku.
    — Posłuchaj, wiem, że część z tych blizn jest stara i podejrzewam, że nie nabawiłeś się ich podczas treningów... Jeśli dzieje ci się jakaś krzywda, to pamiętaj, że możesz mi o tym powiedzieć i poszukamy jakiegoś rozwiązania, w porządku? — Nie chciał na niego zbyt mocno naciskać. Wolał wyciągnąć do niego pomocną dłoń i poczekać aż Ślizgon sam zdecyduje się, że potrzebuje wsparcia, niż zasypać go gradem wścibskich pytań. — A co do szlabanów... Nie jestem nauczycielem, więc ich nie przydzielam — dodał, posyłając mu uśmiech. Percy starał się w ten sposób pokazać, że nawet jeśli Elias wplątał się w coś złego, to nie musiał się bać, że spotkają go za to konsekwencje z ręki uzdrowiciela.

    [Nie ma sprawy! ;)]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  60. Brunetka otuliła się zapachem Eliasa, zatapiając głębiej w pościeli. Zapachem, który znała doskonale i który mogłaby rozpoznać wśród tysiąca innych bez cienia wątpliwości. Lekkie nuty mięty herbacianej zmieszane z piżmem i ambrą, mocną i intensywną. Koiły jej zmysły i jednocześnie przyprawiały o zawroty głowy, gdy pragnęła czuć go więcej i więcej.
    Opuszkami palców musnęła policzek ślizgona w miejscu, gdzie zdążył już pojawić się szkarłatny siniak. Przesunęła nimi po skórze, ciepłej i miękkiej, delikatnie wodząc po brodzie, wilgotnych wargach i czubku nosa. Musnęła delikatną zmarszczkę na czole, po czym zatrzymała się przy ranie przecinającej łuk brwiowy, która zapewne jeszcze niedawno musiała obficie krwawić. Poczuła ucisk w klatce piersiowej i nieprzyjemne ukłucie w sercu spowodowane poczuciem winy, że z jej powodu naraził się na niebezpieczeństwo.
    — Masz rację. Mathieu nigdy wcześniej mnie nie skrzywdził. Na nikogo nie podniósł ręki — Aurora westchnęła i oparła swoje czoło o czoło ślizgona. Wiedziała, jaką siłą dysponował Mathieu. Sama miała okazję przekonać się o tym nieraz przez ostatnie miesiące, o czym świadczył siniak rozlewający się głębokim fioletem wzdłuż jej kości policzkowej. I za każdym razem, kiedy była świadkiem przemocy brata, odnosiła nieodparte wrażenie, że jego brutalność eskaluje. Staje się gwałtowniejszy, bardziej bezwzględny. — Zastanawiam się, co takiego musiało się wydarzyć przez te trzy lata, że taki się stał. Co musiało go spotkać…
    Aurora wielokrotnie próbowała wytłumaczyć sobie zmianę, która zaszła w jej bracie. Nie wyobrażała sobie, aby człowiek bez powodu potrafił zmienić się tak diametralnie. Mrok, który Mathieu roztaczał wokół siebie był tak gęsty, tak przejmujący, że coś musiało się za tym kryć.
    — Moi rodzice… — Aurora zaczęła, ale zaraz urwała, bo nie była pewna, co tak naprawdę chciała powiedzieć. To, że ich rodzina rozpadła się przed trzema laty, kiedy Mathieu zaginął? To, że mieli do niej żal, bo ukrywała przed nimi wizję dotyczącą jego zaginięcia? To, że nienawidzili samych siebie, bo mimo, iż chcieli, nie potrafili okazać miłości córce, która tak mocno przypominała im o stracie syna? Przełknęła ślinę. — Myślę, że widzą, jak bardzo się zmienił. Ale jego zaginięcie prawie ich zniszczyło. Nas wszystkich… A teraz, kiedy dopiero co go odzyskali… — pokręciła głową, na powrót próbując zebrać myśli, które rozpierzchły się niespodziewanie. Wspomnienie rodziny, jaką byli przed zniknięciem jej brata, uderzyło ją znienacka. Miłość i wsparcie, którym otaczali się wzajemnie przywołało przyjemną falę ciepła. Darzyli się zaufaniem, które było bezgraniczne. Czyste i jasne. Bezpieczne. Teraz, spowite mrokiem, budziło przerażenie. — Co miałabym im powiedzieć? Że ich syn stał się potworem, o jakim nawet się im nie śniło? Boję się, że po tym nie będą już potrafili się podnieść.
    Na samą myśl, że miałaby po raz kolejny zranić rodziców w taki okrutny sposób, Aurora czuła ucisk w żołądku. Widok łez radości matki, kiedy porwała Mathieu w objęcia po jego powrocie do domu, wciąż jawił się w pamięci brunetki tak wyraźnie, jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj. Ulga wymalowana na twarzy ojca, przejmująca i niemalże namacalna, kiedy dotknął ramienia syna i utwierdził się, że ten wcale nie jest wytworem jego wyobraźni, wciąż tłukła się między wspomnieniami. I teraz miałaby im to odebrać?
    — Chciałabym… — Aurora zaczęła szeptem, jednocześnie odszukując w fałdach pościeli dłoń Eliasa. Delikatnie splotła swoje palce z jego, a po jej ciele rozlało się przyjemne ciepło na sam dotyk jego miękkiej skóry. — Chciałabym stąd uciec. Z dala od tego wszystkiego, co się dzieje. Chociaż na jakiś czas — westchnęła ciężko, muskając ustami wierzch dłoni ślizgona i składając na nim lekki pocałunek. Uniosła spojrzenie błękitnych tęczówek w poszukiwaniu jego oczu, po czym zapytała: — Uciekniesz ze mną?

    A.

    OdpowiedzUsuń
  61. [Uprzedzam, że Elisas będzie musiał być przy tej swojej wylewności też niesamowicie urokliwy, żeby Vaughn już na wstępie nie chciał go z tego dachu zrzucić. Myślę, że możemy spokojnie iść w tym kierunku, choć podejrzewam, że Tyrella łatwo się do przyjaźni nie zachęci - próbować natomiast zawsze można! Czy mam zacząć czy może ty masz ochotę?]
    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  62. Samotność towarzyszyła jej całe życie. Wpadała w jej ramiona chętnie, z własnej woli, niczym w objęcia najlepszej przyjaciółki, i tkwiła nieraz całymi dniami. Oddychając głęboko, słuchając bicia serca, rozmyślając. W rodzinnym domu już od dziecka wymykała się na strych, gdy chciała być sama. Gruba warstwa kurzu zaraz pod oknem dachowym zdążyła już zostać starta z drewnianej podłogi, gdzie zwykła leżeć i wpatrywać się w niebo – atramentowo czarne, upstrzone lśniącymi gwiazdami, czy intensywnie błękitne, z chmurami sunącymi leniwie. W Hogwarcie zaś zakradała się do zapomnianej komnaty na ostatnim piętrze, gdzie smukłymi palcami ścierała kurz z klawiszy równie zapomnianego pianina. Z dala od lekcyjnych sal, zatłoczonych korytarzy czy gwaru rozmów, które niosły się echem między murami. Tylko ona i melodia.
    Zawsze jednak była to samotność, o której decydowała sama. Której pragnęła. Przyjemna. Kojąca. Zupełnie inna od tej, która zaczęła porywać ją w swoje szpony po zniknięciu Mathieu. Zupełnie inna niż ta, która teraz tłoczyła w jej żyły truciznę.
    Aurora przyglądała się brunetowi, chłonąc każdy milimetr jego twarzy i zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół. Oliwkowa skóra naciągnięta na ostre kości policzkowe, gładka i miękka, w kilku miejscach ozdobiona subtelnym piegiem. Lekko spierzchnięte usta. Długie rzęsy i ledwo widoczne zmarszczki w kącikach oczu. Drobne, ciemne plamki na lśniących tęczówkach. Tęczówkach, w których teraz płonęła obietnica.
    Zabiję go.
    Deklaracja, która padła z ust Eliasa, była poważna, i brunetka doskonale o tym wiedziała. Nie były to puste słowa rzucone tylko po to, by poczuła się lepiej. Zrozumiała to po tonie jego głosu. Po iskrze, która błyszczała w głębi jego oczu. Był gotów przekroczyć granicę, zza której nie było powrotu, tylko po to, by zadbać o jej bezpieczeństwo.
    Ta myśl sprawiła, że Aurora poczuła, jakby temperatura w pomieszczeniu spadła gwałtownie, i odruchowo mocniej skuliła się w ramionach chłopaka. Przeraziła ją świadomość, dobitna i wszechogarniająca, że któregoś dnia naprawdę może dojść do sytuacji, podczas której ktoś stanie w jej obronie albo sama będzie musiała to zrobić, i nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak mogłoby się to skończyć. Nie tego wieczoru, nie teraz.
    Aurora całą siłą woli odepchnęła od siebie niepokojące obrazy, które tłukły się po jej głowie. Zamknęła je szczelnie gdzieś na granicy świadomości, w cieniu, by rozprawić się z nimi później, kiedy poczuje się na siłach stawić im czoła. Milczała jeszcze przez chwilę, a kiedy odezwała się po raz kolejny, ton jej głosu z wolna opuszczało drżenie.
    — No tak — brunetka mruknęła pod nosem, a w kąciku jej ust zamajaczył subtelny cień uśmiechu, kiedy Elias wspomniał o meczu. Zdecydowanie bardziej wolała tego wieczoru skupić się na rzeczach przyjemniejszych, skoro ani dla niej, ani dla ślizgona dzień był wyjątkowo parszywy. — Zapomniałam, że dziewczyny sportowców nie mają łatwego życia. — zażartowała, teatralnie wywracając przy tym oczami. Zaraz jednak na jej ustach pojawił się uśmiech, gdy obrazy z przeszłości związane ze wspomnianym przez bruneta domkiem na plaży wypełniły jej wnętrze przyjemnym ciepłem. Dziecięca radość, którą wtedy czuła, połaskortała ją lekko w żołądku, na krótką chwilę odsuwając od cały mrok, który spowijał ją od pewnego czasu. Zamiast niego pojawiła się błogość i lekkość, miękka i przyjemna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie rozmawiajmy już o moim bracie — szepnęła Aurora. Pragnęła skupić się na chwili obecnej, całkowicie ignorując to, co się już wydarzyło, jak i również to, co dopiero miało się stać. — Tej nocy chcę, żeby moje myśli dotyczyły tylko ciebie.
      I tak się stało. Kiedy tylko usta Eliasa dotknęły warg brunetki, otaczająca ją rzeczywistość przestała mieć znaczenie. Liczył się tylko on.
      Delikatnym ruchem przesunęła dłonią po szyi ślizgona, by ostatecznie zatrzymać ją na jego karku dokładnie w momencie, kiedy pocałunek przybrał na mocy. Ciepły i delikatny, z każdą mijającą sekundą stawał się coraz bardziej łapczywy i zachłanny. Gorący, przepełniony pragnieniem dotyku i tęsknotą, z których Aurora nie zdawała sobie dotychczas sprawy.
      Przywarła do jego warg, napawając się ich miękkością. Przywarła do jego ciała, subtelnie splatając ich łydki, a palce wplątując we włosy. Nie liczyło się dla niej nic poza tą chwilą.
      — Chciałabym zostać — szepnęła, odnajdują spojrzenie oczu Eliasa. Czuła, jak subtelny rumieniec oblewa jej policzki pod ciężarem wzroku bruneta, jednak nie spuściła głowy. Zamiast tego na jej ustach pojawił się uśmiech. — Chyba, że masz inne plany? — zapytała nieco zadziornie, po czym subtelnie musnęła wargami szyję ślizgona, zaraz na krawędzi z żuchwą. Pierwszy raz od dawna miała błogie poczucie wolności.
      Aurora wtuliła się w tors bruneta. Oparła policzek o jego klatkę piersiową, przez co doskonale czuła bicie jego serca, a dłoń nieśmiało wsunęła pod brzeg jego koszulki tak, by móc poczuć dotyk jego skóry. Gdy opuszki jej palców musnęły zarysowane pod skórą Eliasa mięśnie brzucha, twarde i gładkie, nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo jego ciało musiało się zmienić przez ostatnie lata, kiedy byli od siebie tak daleko. I jak bardzo zmieniło się jej własne.
      — Powiem, obiecuję — szepnęła i nieznacznie skinęła głową. Zaraz potem zadarła ją nieco, żeby spojrzeć Eliasowi w twarz. — Ale nie bij się już z mojego powodu, dobrze? — dodała cicho, po raz kolejny delikatnie muskając wargami jego szyję.

      A.

      Usuń
  63. — Będę przychodzić na każdy twój mecz, ale tylko pod warunkiem, że nie będę musiała nic sobie tatuować. — spomiędzy warg Aurory wyrwał się subtelny chichot, który zaraz potem przemienił się w głębokie westchnienie przyjemności, gdy usta ślizgona muskały jej skórę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ważną częścią jego życia był quidditch i nawet przez myśl jej nie przeszło, by wymagać, aby z niego zrezygnował. Od dziecka wróżono mu wielką karierę, na którą bezustannie ciężko pracował, i miała szczerą nadzieję, że kiedyś jego nazwisko pojawi się wśród najwybitniejszych graczy.
    Wizja konsekwencji, które mogły czekać brunetkę, gdyby ktokolwiek nakrył ją w komnacie Eliasa, w obecnym momencie nie wydawała jej się ani odrobinę przerażająca. Pojawiła się zaledwie na ułamek sekundy, po czym zniknęła nie pozostawiając po sobie nawet śladu, rozproszona dotykiem gorących ust bruneta na skórze. Ciche westchnienie po raz kolejny wymsknęło się spomiędzy jej warg, gdy jego oddech połaskotał szyję, a palce wplotły w ciemne włosy. Namiętność, którą otulał Aurorę sprawiła, że pragnęła go więcej i bardziej. Intensywniej. Każdym skrawkiem ciała chłonęła jego dotyk, zachłanny i zdecydowany, a jego bliskość rozgrzewała ją do czerwoności.
    Zarzuciła ramię na szyję Eliasa, przywierając do jego ust w mocnym pocałunku, namiętnym i pełnym pożądania, kiedy poczuła dotyk jego dłoni na biodrach. Odruchowo uniosła je nieco wyżej, jakby chcąc mocniej przywrzeć do jego własnych, a wolną dłoń ponownie wsunęła pod jego koszulkę, tym razem podsuwając ją ku górze. Dokładnie w momencie, kiedy rozległ się hałas w głębi korytarza.
    — Dokończymy następnym razem — mruknęła Aurora, a na jej ustach zamajaczył subtelny uśmiech. Mimo, iż czuła, jak jej policzki płoną gorącym rumieńcem, w jej wnętrzu pojawiło się lekkie ukłucie tego samego zrezygnowania, które usłyszała w głosie ślizgona. Objęła go czule, układając głowę w zagłębieniu jego ramienia, po czym rzuciła mu ostatnie spojrzenie, odzywając się szeptem: — Cieszę się, że przy mnie jesteś. W końcu czuję się bezpiecznie, a nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak było.
    Zaraz potem przymknęła powieki i pozwoliła sobie zasnąć, wsłuchana w miarowe bicie serca i spokojny oddech Eliasa.

    — Dzień dobry — Aurora złożyła subtelny pocałunek na policzku ślizgona, po czym zajęła miejsce zaraz obok, przy stole w Wielkiej Sali, który teraz był obficie zastawiony potrawami na śniadaniową ucztę. Większość uczniów już wiedziała o tym, co łączyło ich dwójkę, jednak Aurora wciąż miała wrażenie, że bacznie przyglądają się gestom, którymi obdarzali siebie wzajemnie. Zupełnie, jakby nie potrafili uwierzyć, że po dramatach, które toczyły się między nimi przez ostatnie trzy lata, nagle znów stali się dla siebie bliscy. — Miałam wizję… Widziałam dzisiejszy mecz — zaczęła od razu, nachylając się nieznacznie w stronę Eliasa, a ton jej głosu zdradzał mieszankę niepewności i zdenerwowania. Mecz quidditcha, który zaplanowany był tego popołudnia, nie zapowiadał się szczęśliwie dla wielu graczy, w tym również samego ślizgona. — Będzie wypadek. Chciałabym cię prosić, żebyś dzisiaj nie grał, ale wiem, że i tak nie posłuchasz. Ale może chociaż… — wzruszyła lekko ramionami, jednak widać było w tym geście niepokój, który tak skrupulatnie próbowała ukryć. Pamiętała, jak Elias zareagował ostatnim razem, gdy próbowała ostrzec go przed wypadkiem podczas meczu i obawiała się, że tym razem również będzie podobnie. Mimo to kontynuowała: — Spróbuj zagrać ostrożniej, dobrze? Tym razem moja wizja wydawała się poważniejsza niż kiedyś i może się okazać, że kontuzja nie skończy się tylko na skrzydle szpitalnym.

    A.

    OdpowiedzUsuń
  64. Aurora milczała. Zacisnęła wargi w wąską linię, a palce dłoni splotła ze sobą pod blatem stołu, z dala od ciekawskich spojrzeń, wbijając paznokcie w skórę. Poczuła rozczarowanie. Rozlało się po jej ciele gwałtowną falą, gorzkie i słone. Przemknęło pod skórą nieprzyjemnym dreszczem, drapiąc bezlitośnie, po czym zagnieździło się w skroniach, przyprawiając o ból głowy. Gęste niczym smoła zadławiło gardło i wypełniło usta, przyprawiając o mdłości.
    Nie odezwała się. Nieruchome spojrzenie błękitnych tęczówek wbiła w twarz Eliasa pozwalając, aby padające z jego ust słowa wtargnęły do jej umysłu. Ostro i brutalnie, raniąc ją bez skrupułów. Poczuła się tak, jakby nagle zrobiła krok w tył. Cofnęła się do początku roku, kiedy wszystkie rozmowy między nimi wyglądały dokładnie w taki sposób. Pełne chłodu, wściekłości i ofensywy ze strony ślizgona. Czyżby jej nadzieja, że coś się zmieniło, okazała się jedynie naiwnym marzeniem?
    Kurczowo trzymała piekące pod powiekami łzy na uwięzi, aby przypadkiem niechciane nie wymknęły się na policzki. Nie drgnęła również, kiedy postronni uczniowie, wyraźnie zainteresowani ich wymianą zdań, przerwali własne rozmowy w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń. Czuła na sobie ich palące spojrzenia – ciekawskie, rządne kolejnej sensacji. Nie chciała pozwolić, żeby jeszcze przed obiadem stali się głównym tematem plotek wśród uczniów. Oboje dali im ku temu już wystarczająco wiele powodów przez ostatnie lata.
    — Widziałam już wiele wizji przyszłości w swoim życiu i wiem, że nie są to tylko puste obrazy, jak uparcie próbujesz mi wmówić — głos Aurory nawet nie drgnął, kiedy w końcu się odezwała. Był spokojny. Cichy i miękki. Rozczarowanie, które eksplodowało w jej wnętrzu wraz ze słowami ślizgona, zostało skrzętnie ukryte w jej wnętrzu. Za chłodno ściągniętymi brwiami. Za spojrzeniem, nagle niedostępnym i pustym, z którego zniknął cały blask. — Po zaginięciu brata obiecałam sobie, że więcej nie zignoruję żadnej z nich. I mam zamiaru dotrzymać tej obietnicy — dodała, zniżając głos niemal do szeptu. Dodała zaraz: — Ale ty zrób z tym co chcesz, nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać.
    Lekkim gestem dotknęła ramienia Eliasa i subtelnie zacisnęła na nim palce, jak zwykła to robić, kiedy chciała dodać mu otuchy przed meczem. Na jej wargach zamajaczył cień uśmiechu. Gorzkiego, ociekającego smutkiem i poczuciem porażki. Świadomości, że kolejny raz wrócili do tego samego punktu, z którego tyle lat próbowali się wygrzebać po zaginięciu Mathieu. Świadomości, że kolejny raz Elias uważa jej wizje – tak ważną część jej istnienia – za problem. Coraz bardziej wkurwiający.
    Aurora szybkim ruchem odsunęła od siebie pusty talerz, wciąż idealnie czysty, po czym przełożyła nogi przez ławkę, wstając od stołu. Już miała ruszyć przed siebie, w stronę szeroko otwartych wrót Wielkiej Sali, kiedy przystanęła nagle. Zawahała się przez ułamek sekundy, czy powinna dodać coś jeszcze. A kiedy słowa po raz kolejny zaczęły płynąć z jej ust, przepełniała je słodko-gorzka mieszanka kłębiących się w jej wnętrzu uczuć i emocji. Troska, ciepła i miękka, zmieszana ze smutkiem, chłodnym i ostrym. Miłość, pełna nadziei, z gorzkim rozczarowaniem.
    — Akceptuje każdą część ciebie, bez absolutnie żadnego wyjątku — zaczęła brunetka, stając za plecami Eliasa. — Kiedy w końcu ty zaakceptujesz mnie? Taką, jaka jestem, bez wyjątku? — zapytała szeptem, nachylając się nieznacznie nad jego ramieniem. Jednocześnie poczuła, jak strach ścisnął jej żołądek i nagle zdała sobie sprawę z tego, że sama nie była pewna, czy chciała usłyszeć jego odpowiedź. — Powodzenia podczas meczu, mon chéri . — dodała drżąco, po czym złożyła na policzku ślizgona delikatny pocałunek. A zaraz potem ruszyła między stołami do wyjścia z Wielkiej Sali.

    A.

    OdpowiedzUsuń
  65. Przez plecy Aurory przebiegł lodowaty dreszcz, kiedy zimne fale otuliły jej kostki, jednocześnie ochlapując podwinięte nogawki dżinsowych spodni. Zimny piasek osunął się spod jej stóp, porwany przez wodę, która zabulgotała między palcami, łaskocząc przyjemnie skórę. Zupełnie tak, jakby morze w ten sposób witało się z dawno niewidzianą przyjaciółką, pocałunkiem pełnym czułości i nieśmiałą pieszczotą.
    Aurora przykucnęła i zanurzyła dłoń w morskiej pianie. Elektryzująca energia momentalnie wręcz oplotła się wokół jej długich, szczupłych palców niczym najdelikatniejszy materiał rękawiczki. Wniknęła pod warstwy skóry bezpośrednio do krwioobiegu, rozlewając się w żyłach, intensywnie i brutalnie. Potęga żywiołu, tak zabójczego i delikatne zarazem, sprawiła że jej serce zabiło mocniej.
    Mimo, iż ostatni raz była w Étretat zaledwie kilka tygodni wcześniej, gdy wakacje dobiegały końca, miała wrażenia, jakby zmieniło się nie do poznania. Plaże opustoszały jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, po klifach przestali kręcić się turyści, a klimat stał się jeszcze bardziej nostalgiczny.
    Morze tego popołudnia było wyjątkowo niespokojne. Błękitna zwykle tafla przybrała kolor gniewnego granatu, by dopasować się do zasnutego gęstymi grafitowymi chmurami nieba, a napięcie wisiało w powietrzu niczym niewypowiedziana groźba. Woda zalewała gwałtownymi falami plażę i rozbijała się z impetem o skały wzdłuż wybrzeża, ryczą i pieniąc się jakby we wściekłej furii. Nadchodził sztorm.
    Aurora wstała i rozejrzała się po wybrzeżu, odruchowo wtykając dłonie w kieszenie czarnego płaszcza przeciwdeszczowego. Spojrzenie błękitnych tęczówek powędrowało w stronę klifu, na którym majaczyły ciemne kontury niewielkiego domku, rozświetlone jedynie nikłym pomarańczowym blaskiem dobiegającym z jednego z okien.
    Od meczu, w którym Elias doznał kontuzji – tak, jak to przewidziała, jednej z najpoważniejszych w całej swojej karierze – minęły dwa tygodnie. Zamiast do Hogwarckiego Skrzydła Szpitalnego od razu został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, a jego ojciec kategorycznie zabronił odwiedzin komukolwiek, o czym została poinformowana, gdy kilka dni po wypadku próbowała odwiedzić ślizgona z zapasem jego ulubionych mugolskich słodyczy, które udało się jej zdobyć dzięki przychylności starszej Weasleyówny. Zaraz potem szkołę omiotła plotka, jakoby Elias miał już nie pojawić się w Hogwarcie do końca semestru, ponieważ został wysłany przez ojca na rekonwalescencję do Francji, a później pojawiły się kolejne, coraz to bardziej wymyślne i niepokojące jednocześnie.
    Aurora próbowała trzymać się od plotek z daleka, jednak brak kontaktu ze ślizgonem zaczął doprowadzać ją do szału. Nie dostała od jego ojca żadnych informacji – nie powiedział, jak się czuje Elias, co konkretnie się stało, kiedy będzie mogła go odwiedzić. Zupełnie tak, jakby chciał utrzymać ją z daleka od syna. Dlatego brunetka postanowiła złapać się jednej z plotek, która wydawała się jej najbardziej prawdopodobna, i ruszyła do Francji.
    U szczytu klifów podmuchy wiatru stały się zdecydowanie gwałtowniejsze, więc Aurora mocniej naciągnęła na głowę czarny kaptur. Ryk fal rozbijających się o skały w dole zagłuszył jej kroki na żwirowej ścieżce, jak i również pukanie do drzwi, gdy w końcu znalazła się na maleńkiej werandzie. Już uniosła dłoń po razy kolejny, by zapukać znów, kiedy drzwi otwarły się nieznacznie, a przyjemne ciepło, które zza nich umknęło, połaskotało ją w odsłonięte kostki. W półmroku dostrzegła ostre rysy twarzy Eliasa i jej serce załomotało gwałtownie w piersi.
    — Zbliża się burza — zaczęła cicho i zsunęła z głowy kaptur, a ciemne włosy momentalnie zostały rozwiane przez gwałtowny podmuch wiatru. Za wszelką cenę starała się utrzymać na wodzy emocje, które nagle eksplodował w jej wnętrzu. Jedynym, o czym marzyła w tej chwili, to wtulić się w jego ramiona i zostać w nich na wieczność. — Tęskniłam za tobą. — szepnęła.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń