Oisín Mac Daibhéid
——————————————— ———————————————
właśc. Oisín Rian Mac Daibhéid || urodzony 22 lipca 1997 w Carrigaline, w Irlandii || drugi z trójki rodzeństwa, i jedyny czarodziej w rodzinie || za czasów szkolnych puchon i prefekt domu || już drugi rok naucza w hogwarcie historii magii || zanim został nauczycielem, kilka dobrych lat przepracował za barem w Trzech Miotłach || cichy, pracowity, spokojny; ponad ludzi preferuje książki || zaprzyjaźniony z połową zamkowych kotów – zdażyło mu się odpuścić pracę domową właścicielom jego ulubieńców || za cel obrał sobie zarażenie uczniów pasją do historii – chociaż na ten moment zadowala go, że nikt na jego lekcjach nie przysypia || różdżka wykonana z grabu, 12-sto calowa, z włóknem ze smoczego serca || patronusem łasica || boginem martwe ciało jego
I hope you know we had everything
And you broke me and left these pieces
I want you to hurt like you hurt me today and
I want you to lose like I lose when I play
what could have been
And you broke me and left these pieces
I want you to hurt like you hurt me today and
I want you to lose like I lose when I play
what could have been
W tłumie dostrzegasz znajomą sylwetkę i zapiera ci dech w piersiach. Promienie słońca wyglądają zza chmur i barwią świat na złoto; a w centrum — ON — bóg stąpający pośród śmiertelników, iskrzący się jaśniej niż tysiąc gwiazd, obdarzający wybranych swym uśmiechem.
Zrywasz się z ławki jeszcze zanim dociera do ciebie, że się poruszyłeś — bo musisz podejść bliżej, poczuć ciepło promieni na swojej skórze, wdychać powietrze, które dotknęło jego płuc. Robisz krok, jeden, drugi, i zagryzasz język, nim słowa popłyną po nim jak ślina: przepraszm, kocham cię, wybacz mi, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, przepraszam, kocham cię kocham cię kocham...
I nagle—
Zamierasz.
Serce dudni ci w piersi, ON odwraca się i—
Kurtyna opada, zerwana rękami szkarłtnymi od krwi. Twarz, która patrzy na ciebie w tłumie, nie należy do niego; pozbawiona jest ostrych linii, które zostawiły blizny na twoich dłoniach, kiedy opuszkami palców podążałeś za nimi; brak w niej blasku, który potrafił przyćmić cały świat, aż jedyne, co twoje oczy były zdolne widzieć, to ON, ON, ON, ON...
Nie. Ta twarz, chociaż piękna, nie jest jego. W sercu czujesz kłucie, ciężar ściska ci płuca; to nie on, to nie on, to nie on.
Mężczyzna odchodzi; patrzysz na jego oddalającą się sylwetkę, a dłonie pokrywa ci szron. Całe twoje ciało jest zimne, wyrzucone w przestrzeń, dryfujące między wtedy a teraz, bezwładnie poruszające się po niekończoncej się głębi porzucenia, zastygające z każdą sekundą niczym umierająca galaktyka; a twoje słońce — odpłynęło, odeszło, uznało, że nie warto dla ciebie świecić.
Bierzesz głęboki wdech i wciskasz dłonie do kieszeni; zamknięte za kratami żeber bije serce, czarne i wyschnięte, skurczone, spragnione krwi i gorąca. Odwracasz się — wiesz, że twoje ciało robi krok, kolejny, i kolejny, podążając znaną ścieżką z powrotem do zamku, ale masz wrażenie, że obserwujesz je z boku; ze zmarszczonym nosem i obrzydzeniem na twarzy.
Rozumiesz, dlaczego ON nie chciał więcej dzielić się swoim blaskiem. Wiesz, dlaczego cię opuścił.
(Słyszysz: Zatruwasz wszystkich wokół jak pierdolona plaga, Oisín. Trzymaj się ode mnie z daleka.
Zagryzasz usta tak mocno, aż poczujesz na języku krew; i udajesz, że to nie twoja.)
Zrywasz się z ławki jeszcze zanim dociera do ciebie, że się poruszyłeś — bo musisz podejść bliżej, poczuć ciepło promieni na swojej skórze, wdychać powietrze, które dotknęło jego płuc. Robisz krok, jeden, drugi, i zagryzasz język, nim słowa popłyną po nim jak ślina: przepraszm, kocham cię, wybacz mi, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, przepraszam, kocham cię kocham cię kocham...
I nagle—
Zamierasz.
Serce dudni ci w piersi, ON odwraca się i—
Kurtyna opada, zerwana rękami szkarłtnymi od krwi. Twarz, która patrzy na ciebie w tłumie, nie należy do niego; pozbawiona jest ostrych linii, które zostawiły blizny na twoich dłoniach, kiedy opuszkami palców podążałeś za nimi; brak w niej blasku, który potrafił przyćmić cały świat, aż jedyne, co twoje oczy były zdolne widzieć, to ON, ON, ON, ON...
Nie. Ta twarz, chociaż piękna, nie jest jego. W sercu czujesz kłucie, ciężar ściska ci płuca; to nie on, to nie on, to nie on.
Mężczyzna odchodzi; patrzysz na jego oddalającą się sylwetkę, a dłonie pokrywa ci szron. Całe twoje ciało jest zimne, wyrzucone w przestrzeń, dryfujące między wtedy a teraz, bezwładnie poruszające się po niekończoncej się głębi porzucenia, zastygające z każdą sekundą niczym umierająca galaktyka; a twoje słońce — odpłynęło, odeszło, uznało, że nie warto dla ciebie świecić.
Bierzesz głęboki wdech i wciskasz dłonie do kieszeni; zamknięte za kratami żeber bije serce, czarne i wyschnięte, skurczone, spragnione krwi i gorąca. Odwracasz się — wiesz, że twoje ciało robi krok, kolejny, i kolejny, podążając znaną ścieżką z powrotem do zamku, ale masz wrażenie, że obserwujesz je z boku; ze zmarszczonym nosem i obrzydzeniem na twarzy.
Rozumiesz, dlaczego ON nie chciał więcej dzielić się swoim blaskiem. Wiesz, dlaczego cię opuścił.
(Słyszysz: Zatruwasz wszystkich wokół jak pierdolona plaga, Oisín. Trzymaj się ode mnie z daleka.
Zagryzasz usta tak mocno, aż poczujesz na języku krew; i udajesz, że to nie twoja.)
kartę sponsorują barry keoghan i sting
można nas łapać tutaj: rustinyourveins@gmail.com
ON z karty do oddania ;)
można nas łapać tutaj: rustinyourveins@gmail.com
[Cześć.
OdpowiedzUsuńW ramach zasady, że a villain is just a victim whose story hasn't been told, chętnie poznam historię tego pana. Oisín ze swoim charakterem nawet by pewnie przesadnie nie drażnił aspołecznego Nemetoriusa (mam natomiast wątpliwości co do tego, jak działałoby to w drugą stronę, bo Burke to wprawdzie niepozorny, ale mały skurwiel), a i ewidentne wkurwienie swojego Jego ich łączy. Gorzej, że moli książkowych z niechęcią do ludzi dość trudno spotkać. Na ten moment nie mam więc żadnego pomysłu, ale w razie jeśli wy macie jakiś jego strzępek, a przede wszystkim chęci, zapraszam pod kartę Nemetoriusa. Zrobimy burzę mózgów.]
Podoba mi się zasada, o której wspomina zgniły anioł, ale jeszcze bardziej podoba mi się ten kawałek dobrej historii, opisanej w KP. Co prawda wszystko dzieje się za kurtyną, poza wzrokiem czytelnika, dlatego trudno ująć najważniejsze fakty w całość i dojść do centrum prawdy Jego i Oisina, ale po przeczytaniu tego fragmentu, mam ochotę na więcej. Zaintrygowałaś i zostawiłaś z poczuciem niedosytu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że jest coś co ich łączy - porzucenie - choć jak sądzę, kryją się za tym zupełnie inna historia. Możemy ją skonfrontować, a możemy nie próbować. Wybór należy do Ciebie. W razie jakbyś chciała podjąć się wspólnego wątku, znajdziesz mojego Pana w klasie od OPCM.
Z pozdrowieniami,
Caedmon Borgin
[Hah, nie ma tak łatwo. Jak widzisz po karcie Nemetoriusa, ja uwielbiam udręczać swoich bohaterów i na pewno nie ułatwię mu życiowej ścieżki.
OdpowiedzUsuńTak, Burke zaczął pracę we wrześniu. I to, co proponujesz, pięknie się klei, bo w swoim poprzednim komentarzu nieprecyzyjnie się wysłowiłam i miałam na myśli nie tyle trudność w spotkaniu introwertycznych postaci, co utrzymania tej relacji. Nemetorius natomiast jest przekonany, że nikt niczego nie robi bezinteresownie i za pożyczenie książki natychmiast będzie chciał się odwdzięczyć, by nie mieć żadnego długu, co z kolei ułatwi nam pociągnięcie wątku. A i może połączy ich wspólne zainteresowanie jakimiś dziełami, bo mój mistrz eliksirów przeważnie bywa apatyczny i wstrzemięźliwy, ale rzadko kiedy potrafi powstrzymać podekscytowanie natrafiwszy na coś, co żywo go interesuje. Sęk w tym, że w swojej pracy korzysta głównie z książek czarnomagicznych. Mam już pewną koncepcję, którą drogą zmierza w tworzeniu antidotum i wydaje mi się, że relatywnie bezpiecznym gruntem byłoby, gdyby poszukiwał księgi, która nazywałaby się na przykład Istota krwi i rozkładała na części pierwsze zagadnienie w związku z tą cieczą. Czy to by wchodziło w grę? Jeśli tak, to mogę nam zacząć. Przydałoby mi się jednak jeszcze wiedzieć, jak Oisín pachnie, bo tak najprościej będzie Nemetoriusowi go zidentyfikować.]
Do stacji King's Cross dotarł mugolską taksówką. Na dworze padał ulewny deszcz, ale przyzwyczajeni do niego Londyńczycy nie uciekali przed zimnymi kroplami deszczu. Rozkładali parasole i szybkim krokiem przemierzali ulicę, zręcznie omijając turystów, którzy zatrzymywali się, by zrobić zdjęcia na tle zabytków. Dołohow prawie zapomniał o tym, że w Londynie rzadko dopisywała pogoda.
OdpowiedzUsuńPrzeszedł przez magiczne przejście, zamykając oczy. Kiedy je otworzył, zauważył, że przy platformie ustawił się już tłum uczniów, którzy żegnali się z rodzicami. Większość z nich pchała ciężkie wózki pełne bagaży. On cały swój skromny dobytek zmieścił w jednej walizce. Z ramienia zwisała mu torba transportowa, w której jakimś cudem zmieścił się Wafelek, jego kot. Kocisko rozpychało się w transporterze i syczało, jakby chciało w ten sposób wyrazić swoją dezaprobatę dla całej tej podróży.
Sasza wsiadł do pociągu odjeżdżającego z peronu 9¾, wraz z innymi podróżnymi, zmierzającymi w stronę Hogwartu. Tak samo jak lata temu, zajął miejsce w ostatnim przedziale. Tym razem jednak miało być inaczej. Wracał do Hogwartu już nie jako uczeń, ale jako nauczyciel. Dawno temu, po tym co go spotkało, zarzekał, że nigdy więcej nie postawi nogi w Wielkiej Brytanii. Wbrew temu zgodził się przyjąć posadę nowego prowadzącego zaklęć i uroków. Rosja była ponura i surowa, podobnie jak jego ojciec. Nigdy go nie poznał, nie miał ku temu okazji, ponieważ śmierciożerca zmarł w trakcie bitwy. Niejednokrotnie słyszał jednak to, jak opisywali go inni czarodzieje. W rodzinnym domu wisiał również ogromny portret mężczyzny, który zresztą młody Sasza zwykł traktować jako cel do gry w rzutki. W Instytucje Magii Koldovstoretz śmierć Antonina Dołohowa opisywano niemal jak męczeńską, robiąc z niego kogoś na wzór bohatera pośród popleczników Voldemorta. Nikt nie mówił tego głośno, ale chcieli, by okazał się taki jak on. Dysponował dużą wiedzą, szybkim refleksem i magicznym talentem, który objawił się już w bardzo młodym wieku. Nigdy jednak nie zamierzał używać swoich zdolności do krzywdzenia ani tym bardziej unicestwiania innych, niezależnie od ich pochodzenia.
Choć był wychowywany w duchu pogardy wobec mugoli i szlam, nie podzielał tych poglądów. Gdy Tiara Przydziału spoczęła na jego głowie, wszyscy spodziewali się, że zasili grono Ślizgonów, ale zamiast tego zasiadł przy stole Gryffindoru. Nie żałował tego, ponieważ identyfikował się z wartościami i cechami, jakie prezentowali wychowankowie tego domu.
Podróż minęła mu na czytaniu nowego podręcznika, który zakupił tego samego dnia na Ulicy Pokątnej. Mimo paskudnej okładki, książka okazała się całkiem wciągająca. Nawet śmiechy i szum rozmów w tle nie przeszkadzał mu w lekturze.
Gdy oderwał wzrok od opasłego tomiszcza, za oknami rozpościerał się już zapierający dech w piersiach widok. Strzeliste wieżyczki zamku ginęły w chmurach. Niezmiennie budynek robił na nim ogromne wrażenie.
Wraz ze starszymi uczniami dojechał z Hogsmeade karetą zaprzężoną w testrale. Do Ceremonii Przydziału wciąż pozostało kilka godzin, podczas których starsze roczniki miały czas na zostawienie swoich rzeczy w pokojach, przygotowanie się do uroczystej kolacji i wymianą wspomnień z wakacji.
Sasza od razu skierował swoje kroki do dormitorium przeznaczonego dla nauczycieli. W tej części zamku panowała zaskakująca cisza. Jego sprężyste kroki odbijały się echem od pustych ścian. Przez chwilę nabrał nawet wątpliwości, czy znalazł się we właściwym miejscu, ale udało mu się znaleźć pokój o tym samym numerze, który widniał na drewnianym breloku przymocowanym do ciężkiego klucza. Nieco niepewnie przekręcił klucz w zamku, mechanizm szczęknął, a drzwi uchyliły się z dramatycznym skrzypnięciem. W środku znajdowało się niewiele poza łóżkiem, solidną szafą i biurkiem, przy którym stało krzesło, ale Dołohow nie oczekiwał luksusów. Wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.
Najpierw odstawił walizkę, a następnie położył na łóżku transporter, który nieustannie zsuwał mu się z ramienia. Otworzył torbę, wypuszczając z niej dużego, pręgowanego rudego kota. Wafelek przeciągnął się i posłał brunetowi spojrzenie, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że ta przeprowadzka ani trochę mu się nie podoba. Z właściwą kotom gracją wskoczył na szeroki parapet, pod którym znajdował się starodawny kaloryfer. Aleksander podszedł do okna i uchylił je, by pozbyć się zapachu kurzu, który unosił się w powietrzu.
UsuńDołohow szybko wypakował swoje rzeczy. Bez problemu udało mu się zmieścić wszystko do szafy, a nawet okazało się, że zostało w niej sporo wolnego miejsca. Zerknął na złoty zegarek, który miał na lewym nadgarstku i ruszył w stronę drzwi. Musiał odwiedzić dyrektora, by odebrać od niego swój plan zajęć. Kiedy wychodził, Wafel postanowił mu towarzyszyć. Zwierzak przywykł do tego, że Koldovstoretz wszędzie mu towarzyszył.
Sasza zostawił go przed gabinetem Longbottoma, gdzie spędził kwadrans. Wyszedł z niego dzierżąc plik kartek. Rozejrzał się nieco zdezorientowany. Wafelek jakby rozpłynął się w powietrzu. Kiedy już miał westchnąć z irytacją, usłyszał głośny pomruk. Na szczęście kocur nie oddalił się zanadto w nowym dla niego miejscu.
Dołohow skręcił i przystanął, czując jak serce zaczyna mu szybciej bić. Kocisko pod jego nieobecność znalazło sobie towarzystwo. Brunet zamarł w bezruchu, obserwując jak Oisín głaskał rudą sierść jego kota. Odruchowo zacisnął palce na kartkach, które trzymał w dłoni. Zgniatany papier zaszeleścił, co zwróciło uwagę Wafelka.
Sasza nie wiedział jak zareagować. Nie spodziewał się tu zobaczyć Oisína. Gdyby wiedział o tym, że go tu zobaczy, może podjąłby inną decyzję i zostałby w Rosji na kolejny rok. Z trudem przełknął ślinę, starając się zapanować nad emocjami. Zwinął kartki w rulon, który następnie wepchnął do przepastnej kieszeni czarnego płaszcza.
— Ładnie to tak kraść cudze koty? — palnął, starając się rozładować w ten sposób napiętą atmosferę, jaka była między nimi wyczuwalna.
Sasza
— Obawiam się, że skradłeś serce Wafelka, czy tego chciałeś, czy nie — stwierdził, wpatrując się w rudego kota, który wyprężył grzbiet, najwyraźniej bardzo zadowolony z pieszczot i uwagi, którą poświęcił mu Oisín. Niewiele osób mogło sobie pozwolić na to, by pogłaskać tę rudą bestię. Kiedy miał kiepski humor, Wafelek potrafił pacnąć nawet własnego właściciela, ale mimo tej niewdzięczności Sasza darzył go sympatią. Gdy zwierzak coś spsocił, czarodziej czasem mu się odgrażał, że ogoli go przy pomocy czaru, ale oczywiście to były tylko słowa rzucane na wiatr. Nigdy by tak nie postąpił. Zresztą, futrzak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo nie wydawał się przejęty groźbami Aleksandra. Sasza musiał niechętnie przyznać, że Oisínowi udało się skraść nie tylko serce Wafelka, ale również serce jego właściciela.
OdpowiedzUsuń— Wiem — odparł szybko, bez zastanowienia. Nie kwestionował tego, że ich spotkanie było przypadkowe. — Sam do niedawna nie wiedziałem, że wrócę do Hogwartu jako nauczyciel — dodał, przy okazji niejako zdradzając swój powód obecności w murach szkoły, do której dawniej uczęszczał.
Niektórzy od dzieciństwa wiedzieli co chcą robić w przyszłości. Może to rodzice zaszczepili w nich pasję. Niektórzy pewnie doświadczyli czegoś, co sprawiło, że odkryli swoje powołanie. Sasza nigdy nie myślał o zostaniu nauczycielem. Skłaniał się ku pracy aurora, ale zadowalająca ocena z eliksirów pokrzyżowała mu plany, bo okazała się niewystarczająca. Na początku ten fakt mocno go przybił, ale skłonił go również do poszukiwania innej ścieżki, w której mógłby się realizować. O nauczaniu pomyślał tak naprawdę w momencie, gdy jego relacja z Oisínem się popsuła. Możliwość odbywania stażu w innym kraju potraktował jako okazję nie tylko do ucieczki, ale również do spróbowania czegoś nowego. Dzięki temu, że bardzo się przykładał i w Durmstrangu trafił na naprawdę miłych, życzliwych czarodziei, nauczanie naprawdę mu się spodobało. Polubił ten błysk w oczach uczniów, którym udawało się rzucić skomplikowane zaklęcie, które sprawiało im dużą trudność. Cieszył się, mogąc przekazać im wiedzę, która mogła im kiedyś uratować życie lub po prostu bardzo je ułatwić. Mimo tego nie czuł się do końca spełniony. Szukał miejsca, w którym poczuje się tak, jak w Hogwarcie, ale ani w Bułgarii, ani w Rosji nie udało mu się odnaleźć upragnionego spokoju ducha.
— Pan Fitzgerald zaniemógł na zdrowiu — powiedział, przywołując nazwisko ich byłego nauczyciela. Mężczyzna był dość niski i miał pucułowatą twarz. Zawsze chodził wystrojony w kamizelkę, pod szyją nosił wzorzyste muchy. Uchodził za powszechnie lubianą osobę. Mimo niepozornego wyglądu, był naprawdę zdolnym czarodziejem, obdarzonym dużą mocą. Sasza lubił płatać mu figle podczas zajęć, bo w mig pojmował wiedzę. Nauka zaklęć i uroków nie sprawiała mu najmniejszej trudności, dlatego wolny czas chętnie poświęcał na popisywanie się przed dziewczynami albo robienie psikusów. Poczciwy profesor Fitzgerald miał wtedy około pięćdziesięciu lat, więc teraz pewnie dobiegał osiemdziesiątki. Nic dziwnego, że z jego zdrowiem nie działo się najlepiej. Różnego rodzaju choroby dotykały nie tylko ludzi, ale również czarodziejów. Sasza nie wiedział, czy uda się dorównać Fitzgeraldowi, ale zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy, by godnie go zastępować. Nie mógł dopuścić do tego, żeby na zmianie nauczyciela ucierpieli uczniowie przygotowujący się do zdawania SUMów i OWUTEMów.
Sasza zamilkł na dłuższą chwilę, intensywnie wpatrując się w Oisína. Wciąż pamiętał moment, gdy się poznali. Podczas zajęć eliksirów w piątej klasie zostali wyznaczeni przez nauczyciela do pracy w parze. Dołohow nie radził sobie najlepiej z tego przedmiotu, co nie przeszkadzało mu w dyskutowaniu z nowo poznanym kolegą. Pamiętał też jak latem, podczas ich ostatniego roku nauki w Hogwarcie dla zgrywy ochlapał Oisína wodą, gdy siedzieli na szkolnych błoniach, tuż obok jeziora. Nie widział go przez ostatnich kilka lat, ale kiedy zamykał oczy, potrafił odtworzyć twarz Irlandczyka w najdrobniejszych szczegółach, jak dzieło sztuki.
Odchrząknął cicho, czując nabrzmiałą emocjami gulę w gardle. Za tymi wszystkimi zabawnymi, pozytywnymi wspomnieniami związanymi z Oisínem, kryły się też te mroczne, do których wolał nie wracać. Wciąż stanowiły dla Saszy delikatny, drażliwy temat, ale starał wierzyć, że przez ostatnich sześć lat dojrzał do tego, by wybaczyć dawnemu przyjacielowi.
Usuń— Od dawna jesteś w Hogwarcie? — zapytał z ciekawości, przyglądając się temu jak Wafelek otarł się o nogę mężczyzny. Mały zdrajca. — Wygląda na to, że będziemy razem pracować — dodał, nie mając jeszcze świadomości tego, że mieszkali w sąsiednich pokojach, więc będą mieli okazję spotykać się nie tylko w godzinach zajęć.
— Jeśli się nie spieszysz, to może pogadamy u mnie w pokoju? — zaproponował, uznając, że dłuższa rozmowa na korytarzu dla obojga może okazać się mało komfortowa. — Kupiłem tonę słodyczy w pociągu — dodał z uśmiechem, jakby dla zachęty. Mimo tego, że z każdym rokiem zbliżał się coraz bliżej do trzydziestki, wciąż uwielbiał kwachy, kociołkowe piegustki i fasolki wszystkich smaków Bertie'ego Botta. Kiedy był dzieciakiem, matka pozwalała mu zajadać co najwyżej likworowe pałeczki, więc na inne smakołyki musiał odkładać z kieszonkowego lub cieszyć się tym, czym poczęstowali go znajomi. Plusem dorosłości było to, że mógł kupować i zajadać tyle słodyczy, ile tylko zapragnął. Nic nie stało też na przeszkodzie, żeby podzielił się swoimi zakupami z Oisínem.
Sasza
[O matulu, pierwsze, co mi stanęło przed oczami to scena w wannie w na grobie haha :D Pochłonęłam treść karty z zapartym tchem, mam nadzieję, że będę miała okazję kiedyś przeczytać jakiś post fabularny spod Twojego pióra, bo bardzo podoba mi się Twój styl pisania :) Ah ten on...jak mu napsuł krwi...choć pewnie i on jemu także...Życzę mu, aby nie patrzył na siebie przez ten pryzmat, bo ostatnie zdanie dotyczące tego, że zatruwa wszystkich, jak plaga, aż rozdziera serduszko...Mam nadzieję, że jednak jakoś mu się to wszystko poukłada, życzę dużo weny i samych wciągających wątków :) Na razie nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy jeśli chodzi o wątek, ale gdybyś miała ochotę, to zapraszam :)]
OdpowiedzUsuńElias Davies i Mathieu Tardieu