do you know i could break beneath the weight of the goodness i still carry for you?


Caireann Byrne

———————————————————————————————————————
2 XI 1998, Knockerra, Irlandia —— była Puchonka —— nauczycielka zielarstwa —— półkrwi —— bardzo elastyczna, dziesięciocalowa różdżka z głogu o rdzeniu z włosa jednorożca —— patronus gołębicą, bogin lustrem —— trzyletnia kariera uzdrowicielki w Szpitalu Świętego Munga na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych —— współtwórczyni innowacyjnej metody leczenia magicznie zadanych ran szarpanych za pomocą soku z kolcokrzewu —— powiązania
———————————————————————————————————————

W czasach szkolnych lubiła zaszywać się w szklarni i grzebać w świeżej ziemi, pachnącej w sposób, który kojarzył jej się z tą dobrą, ciepłą częścią dzieciństwa, wilgotnym latem i beztroską. Rośliny słuchały jej dłoni i głosu, wyginały pociesznie pod wpływem dotyku, zadbane rosły zielono oraz wysoko. Czasem miała wrażenie, że w ten sposób odwdzięczają się za miłość. Caireann zwierzała im się ze swoich marzeń i trosk, o których wstydziła mówić się na głos. W domu nauczyła się przecież, że mało ważne jest to, co ma do powiedzenia i to przekonanie nosiła w sobie długo — na szczęście z biegiem czasu zniknęło, zastąpione przez wiarę w umiejętności zdobyte własnym uporem i inteligencją.

Do Hogwartu wróciła, bo zawsze była głupio sentymentalna, zakochana w nielicznych fragmentach przeszłości, które dawały jej chwilowe poczucie szczęścia. Cieszy ją praca z uczniami, nawet wtedy, kiedy usilnie próbują rozwalić jej zajęcia; Caireann jest cierpliwa i spokojna, nigdy nie unosi głosu, na przydzielane bardzo rzadko szlabany przynosi korzenne ciasteczka. Niektórzy widzą w niej słabość i uległość, inni – wielkie serce oraz serdeczność. I tylko czasem, kiedy przyjrzy jej się ktoś uważny, dostrzeże rysy na jej twarzy, cienkie pęknięcia starannie wykonanej maski, zobaczy dziwnie napiętą skórę i ciemne spojrzenie, potem mrugnie — a wtedy wszystko wróci do normy.

Hej, hej, witamy się z Carrie, która już tutaj była (ale jako uczennica)! <3 Zapraszamy na wątki i zabawę, w zamian oferujemy dużo ciasteczek i trudnych emocji. Kartę sponsorują: Brittany Hoffner oraz Hozier.
mail: ketsurui567@gmail.com

15 komentarzy:

  1. [ Hej, ależ czarująca panna na fotografii! Wydaje mi się, że już po samym uśmiechu można stwierdzić, że ma się do czynienia z byłą Puchonką… ;) A dla mojego Edwarda to niewątpliwa przyjemność, bo bądź co bądź, on i Caireann muszą się znać jeszcze z czasów szkolnych – nawet jeśli nie byli na tym samym roku, to myślę, że wspólny kolor szat miał tu decydujące znaczenie :) Jeśli miałabyś ochotę pomyśleć o czymś w tym kierunku, to serdecznie zapraszam. Ponoć przeciwstawne charaktery zaskakująco dobrze się dogadują ;) No i nie ukrywam, że Lupin byłby całkiem mocno zainteresowany kwestią pionierskich odkryć Caireann… Można by rzec, że w tym konkretnym przypadku stanowi niemal idealny przykład królika doświadczalnego :D Bawcie się dobrze! ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bije od niej takie ciepełko, że z pewnością jest ulubienicą wszystkich uczniów i na pierwszy rzut oka widać, że ma świetne podejście do nauczania, o czym świadczą choćby rzadkie szlabany czy ciasteczka, które ze sobą przynosi. Wydawało mi się, że jest mega pozytywną osobą i że nie ma powodów do zmartwień, ale końcówka opisu w karcie daje dużo do myślenia i pozostawia nutkę tajemnicy odnośnie maski, jaką przybiera i o co w tym wszystkim dokładnie chodzi. Chętnie odkryję to w wątku, mojego Eliasa dobijałby jej ten hurra optymizm i dobre serduszko i za pewne starałby się jej udowodnić, że coś ukrywa, Mathias z kolei mógł być dawniej jej ulubionym uczniem, a teraz nieco ją zaskoczyć, bo stał się kompletnym przeciwieństwem siebie i mógłby z kochanego i pomocnego chłopaka stać się dla niej po prostu wredny. Jeśli nie masz nic przeciwko wątkowaniu z uczniami, oferujemy się z moimi panami i jestem też otwarta na propozycję z Twojej strony, jeśli Tobie coś innego przyjdzie do głowy :) Życzę dużo weny i samych wciągających wątków, dobrze was tutaj widzieć ponownie <3]

    Elias&Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wpadłem się przywitać! Podoba mi się to, że dawni autorzy wracają ze swoimi starymi postaciami! Sam darzę niektórych swoich bohaterów podobnych sentymentem, także rozumiem taką decyzję. Mam nadzieję, że zagrzejecie tu z Carrie miejsce i znajdziecie mnóstwo chętnych do wspólnej rozgrywki ♥]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! Zacznę od podziękowania za powitanie.
    Chętnie skuszę się na wspólny wątek. Pytanie czy chcesz, żeby nasi bohaterowie znali się już wcześniej np. z Hogsmeade lub św. Munga, czy wolisz żeby to była znajomość nawiązana dopiero teraz w Hogwarcie?]

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Cześć!
    Nie dość, że Pani Profesor od zielarstwa to jeszcze pracowała na oddziale matki Mariny! To przeznaczenie! I jeszcze te korzenne ciasteczka.
    Miło powitać ponownie no i jeśli masz chęci, zapraszam do wątku z Mariną :) ]

    Marina Groom

    OdpowiedzUsuń
  6. [Kolorystyka akurat to kompletnie nie moja zasługa, bo została dopasowana do szablonu, niemniej bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i powitanie.
    Sama miałam się pod kartą Caireann pojawić już dawno, żeby Cię odpowiednio powitać, ale jakoś zeszło mi z odpisywaniem, niemniej z małym opóźnieniem, witam serdecznie na blogu i życzę wielu wspaniałych wątków, a także udanego powrotu postaci. Caireann wydaje się taką pozytywną osobą, choć końcówka karty intryguje.
    Co do wątku możemy oczywiście pomyśleć nad czymś, mając na uwadze, że nasze postaci są w podobnym wieku (choć chyba nie z tego samego roku w Hogwarcie). Jeśli jednak nie interesowałoby Cię powiązanie z lat szkolnych, to możemy postawić na coś bardziej zawodowego, ewentualnie wprost powiązanego z różdżkami, jeśli Twoja pani miałaby powód do wizyty w Hogsmeade, czy sklepie na Pokątnej. Przy czym ja jestem otwarta na propozycje, więc myślę, że możemy zrobić małą burzę mózgów.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdyby miał wskazać jeden ze swoich najmniej lubianych, nauczycielskich obowiązków zapewne padłoby na nadzorowanie uczniowskich szlabanów. Dzieciaki stękały i myślały, że nie było nic gorszego niż polerowanie na błysk pucharów w Izbie Pamięci, a tymczasem to bezczynne siedzenie oraz gapienie się na to jak ktoś inny czyści medale i ordery zakrawało na prawdziwe tortury… Lupin niemal umierał wtedy z nudów. Wolałby spożytkować swój cenny czas na coś bardziej konstruktywnego, niż pilnowanie zarozumiałych smarkaczy walczących z niedającymi się zeskrobać plamami rdzy… Ale pocieszał się, że przynajmniej nie tylko on teraz cierpiał. Edward nie rozumiał jak można było łamać szkolny regulamin bez krzty wcześniejszego przygotowania. Skoro już jakiś dzieciak koniecznie chciał spędzić parę godzin na zaczytywaniu się w czarnomagicznych woluminach z Działu Ksiąg Zakazanych, to mógł chociaż wcześniej sprawdzić, czy nikt go na tym nie przyłapie. Za jego czasów.... Oho, Edward stęknął w myślach… Zaczyna myśleć jak jakiś staruszek, które najlepsze lata życia miał już za sobą. Wolałby, aby nie była to prawda… W każdym razie pilnowanie tych dwóch Gryfonów, którzy od dobrych czterdziestu minut pucowali średniowieczne kielichy wprawiało go w ponury nastrój. Dopiero na kwadrans przed godziną ciszy nocnej Edward gwizdnął i przywołał młokosów do siebie. Wspaniałomyślnie odroczył im resztę wlepionego wcześniej szlabanu na dzień jutrzejszy, przypominając im że widzą się tu ponownie zaraz po skończonej kolacji. Właściwie z czystej przekory mógłby im kazać siedzieć tu przez następną godzinę, ale tym razem musiał odmówić sobie tej niewątpliwej przyjemności, gdyż właśnie za chwilę rozpoczynał swój rozplanowany wcześniej nocny dyżur. Zwykle wolał patrolować szkolne korytarze w pojedynkę… ale tym razem miała mu partnerować Ann. A zatem tej nocy będzie miał towarzystwo, które prawdopodobnie nie doprowadzi go do ataku apopleksji.
    Ruszył korytarzem na trzecim piętrze do ruchomych schodów, przeskakując po parę stopni jednocześnie, aby szybciej znaleźć się na dole. Drogę do kuchni, a tym samym kwatery Puchonów, znał na pamięć i trafiłby do nich z zamkniętymi oczami. Przemierzał tę trasę tysiące razy… a niestety i tak trochę się spóźnił, ponieważ po drodze wpadł jeszcze na jakiegoś Krukona, któremu musiał uprzejmie przypomnieć, że za 3 minuty jego obecność poza dormitorium stanie się istotnym problemem. Gdy w końcu znalazł się w piwnicach, odetchnął głębiej i ponownie przyśpieszył kroku. Czuł, że powoli zaczynała boleć go głowa (czyżby od nawdychania się magicznych środków czyszczących…?), dlatego minę musiał mieć średnio zadowoloną, gdy stanął naprzeciwko czekającej na niego kobiety. Westchnął cicho i bez słowa skargi wziął od niej kubek z herbatą, upijając od razu jej spory łyk…
    — Zaczynam się poważnie zastanawiać, w jaki sposób interpretujesz pojęcie dobrej zabawy… — skrzywił się nieznacznie, unosząc jeden kącik ust w wymownym uśmieszku. Obdarzył towarzyszkę bacznym spojrzeniem i jeszcze raz siorbnął przygotowany przez nią wcześniej napój. — Dobre — skwitował, a jego wzrok odrobinę złagodniał. — Rozpieszczasz mnie, Ann. Gdybyś miała jeszcze przy sobie jakiś flakonik z eliksirem przeciw bólowi głowy, to chyba musiałbym się ucałować… — przybrał zbolały wyraz twarzy, wznosząc oczy ku sklepieniu.

    [ Dzięki za podrzucenie rozpoczęcia <3 ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  8. [Przyznaję, że chętnie bym im uwikłała w jakąś skomplikowaną relację. Nie ukrywam, że takie lubię najbardziej. Jeśli założymy, że spotkali się już w Świętym Mungu, to może wtedy doszło do jakiejś niezręcznej sytuacji? Może w wyniku błędnej interpretacji słów/mowy ciała, Caireann myślała, że Sol darzy ją więcej, niż sympatią, gdzie później by się przypadkiem dowiedziała, że jest od dawna w szczęśliwym związku, na dodatek z facetem? :P
    Na pewno to by rzutowało również na ich obecną relację, ale myślę, że chyba wpisuje się w trudne emocje. Daj znać co o tym sądzisz, czy dalej robimy burzę mózgów ;) ]

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  9. O nie, wcale nie chciał się nad sobą użalać… prawda? Zazwyczaj nie lubił okazywać jakiejkolwiek słabości, szczególnie w obecności osób trzecich… Jednak przy Ann trochę się zapominał. Miał wrażenie, że znali się niemal całe życie, co musiało sprawiać, iż nie czuł się przy niej ani trochę nieswojo. Nie musiał się pilnować, gryźć w język lub udawać kogoś innego niż był w rzeczywistości. Panna Byrne miała okazję oglądać go jako dwunastoletniego smarkacza ścigającego czekoladowe żaby po pokoju wspólnym Puchonów… później jako już nieco starszego nastolatka, uważającego że nie było takiej rzeczy lub misji, której by nie sprostał… A zaledwie rok z kawałkiem temu obserwowała marny strzęp człowieka którym był, gdy niemal cudem wybudził się w Szpitalu Św. Munga. Można więc spokojnie założyć, że Ann widziała Edwarda w każdej jego odsłonie – raz lepszej, raz gorszej… a jednak każda z nich była prawdziwa. I teraz też, nawet gdy trochę marudził, robił to bez najmniejszych obaw, że stara przyjaciółka potraktuje go jak pierwszego lepszego mazgaja. Zbyt długo się znali, aby mógł ją o to podejrzewać… Uśmiechnął się więc po chwili namysłu, przekrzywiając lekko rozczochraną głowę w lewą stronę.
    — Wiesz, że nadal przejawiasz odruchy typowe dla wszystkich uzdrowicieli…? — zauważył, posyłając jej wymowne spojrzenie. Nie było w tej uwadze ani odrobiny kąśliwości. Edward nie mógł się jedynie oprzeć stwierdzeniu tego oczywistego faktu. — Jako nauczycielka nie musisz się już martwić niczyim bólem głowy… Mogłabyś wzruszyć ramionami i kazać mi iść do skrzydła szpitalnego. — kontynuował spokojnie, cały czas siorbiąc gorącą herbatę otrzymaną od towarzyszki. — Więc albo ja muszę sobie wreszcie uzmysłowić, że nie powinienem cię tak brzydko wykorzystywać… albo ty powinnaś nauczyć się trudnej sztuki odpuszczania, skoro odwiesiłaś do szafy swój medyczny fartuch. — zawyrokował, czując się niemal jak prawdziwy psycholog. Ton miał lekki, nie chciał pouczać Ann jak powinna pracować, ani tym bardziej w jaki sposób powinna się zachowywać. Gdy na nią spoglądał, miał wrażenie że czasami zbyt wiele brała na siebie i do siebie – że gdyby chociaż raz na jakiś czas odpuściła sobie problemy innych, to od razu zrobiłoby się jej trochę lżej. Nie chciałby zresztą, aby panna Byrne zamartwiała się o niego. Bądź co bądź, był już dorosły, a więc zarówno z bólami głowy jak i z innymi radościami życia musiał sobie radzić sam. Jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało, była to szczera prawda.
    — Ja i samotne siedzenie…? Nie żartuj… przecież wiesz, jaki ze mnie ekstrawertyk… — wywrócił lekko oczami, zmieniając nieco temat. — Założę się, że gdyby nie ten parszywy dyżur już dawno obalałbym siódmą kolejkę Ognistej w Pod Świńskim Łbem… a ty byś mi towarzyszyła — szturchnął ją delikatnie w ramię, posyłając rozbawiony uśmiech. Nie potrafił sobie wyobrazić Ann pijącej na umór… Prędzej to ona musiałaby taszczyć jego pijane cztery litery do zamku niż na odwrót. Z pewnością nabawiłaby się przy tym jakiejś kontuzji.

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ok! Dopisuję sobie Caireann do kolejki. Postaram się podrzucić rozpoczęcie na dniach, jak uporam się też z fabułami indywidualnymi, zanim mnie współautorzy pogryzą 😂]

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  11. [Teraz to ja bardzo przepraszam za tak dużą zwłokę z odpowiedzią na odautorski. Zastanawiałam się, czy mam tutaj (w wątku zawodowym) coś do dodania i w zasadzie jedyne co mi przychodzi do głowy, to że Galen z pośpiechu albo złudnego przekonania, że zadanie jest proste (a może połączenia ich dwojga), zrobił jakiś błąd w ewentualnej naprawie, który kosztowałby Caireann dodatkową wizytę w sklepie. I oczywiście możemy uznać, że kojarzyli się z lat szkolnych, ale bez szczególnie zarysowanej znajomości. Może akurat da nam to jakieś tło dla samego wątku.
    Pozostaje natomiast kwestia różdżki – myślałaś bardziej o uszkodzeniu mechanicznym (wtedy pewnie łatwiej byłoby zrobić z tego typowy problem i rozwinąć ten wariant z pomyłką Galena), czy może czymś innym?]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozumiał, dlaczego Ann miała takie podejście do tematu pomagania. Mogła odejść z czynnej pracy uzdrowiciela, ale prawdopodobnie nigdy nie pozbędzie się nawyków, które przez lata w niej wyrobiła. Edward miał podobny problem w przypadku magizoologii. Jeszcze jakiś czas temu nie wyobrażał sobie zamknięcia w murach zamku. Nie wyobrażał sobie bycia nauczycielem. Zawsze ciągnęło go w nieznane, tam gdzie mógł zobaczyć, doświadczyć oraz poczuć coś nowego, niezwykłego… W Hogwarcie brakowało tych emocji. Nie było niebezpieczeństw, wspinającego się po plecach i karku dreszczyku ekscytacji… Lupin wiedział już, że oprócz odkrywania nikomu nieznanych tajemnic życia magicznych stworzeń oraz istot, najbardziej cieszyła go sama świadomość podejmowanego wyzwania, przygody. To, że każdy dzień mógł wyglądać inaczej niż poprzedni. Być może trochę się od tego uzależnił… być może mógł być rozsądniejszy, stłamsić instynkt, zachować resztki tego, co niegdyś uważał za całkiem udane życie prywatne. Cóż, teraz to i tak nie miało już większego znaczenia. Przeszłości nie da się zmienić, a teraźniejszość powinna służyć mu jako chwilowy przystanek na drodze ku dalszej ścieżce rozwoju.
    — No proszę, i mówisz mi o tym dopiero teraz…? — udał że przybiera niemal zbolały wyraz twarzy, gdy usłyszał z ust przyjaciółki uwagę o kilku nieszkodliwych kolejkach Ognistej. — Powiedz tylko słowo, a w następny weekend będziemy mieli zarezerwowany specjalny stolik w Pubie. Mam taki ulubiony, w samym kącie sali, pod oknem… Widzisz stamtąd wszystko co się dzieje, ale ciebie nie widzi prawie nikt, bo jest się ukrytym za drewnianymi kolumnami i kawałkiem kotary… — uśmiechnął się z namysłem, przypominając sobie jak ostatnim razem przerżnął tam kilka galeonów z pewnym goblinem, usiłując zagiąć go w magicznej odmianie gry w pokera. Oczywiście poniósł porażkę, aczkolwiek przy okazji nauczył się paru ciekawych trików. No i wreszcie spędził czas w innym niż nastoletnim towarzystwie. — Serio, pójdziemy. Też mam ochotę trochę się rozerwać. — obiecał, posyłając towarzyszce rozbawione spojrzenie. O trzeźwienie pomartwią się później… Bo teraz, jak na złość, do ich uszu dotarł paskudny odgłos rechotu, który chcąc nie chcąc sprawiał, że Lupinowi od razu psuł się humor.
    Skinął milcząco głową, gdy Ann wyraziła na głos to, o czym pomyślał niemal w tej samej chwili. Znoszenie tego parszywego ducha zawsze było wyzwaniem. Irytek straszył w murach Hogwartu od wieków i choć działał na nerwy wszystkim, to jednak nikt nie potrafił się go pozbyć. Edward miał z nim na pieńku jeszcze za własnych szkolnych czasów, gdy duchowi wydawało się wyjątkowo zabawne nazywanie go szczeniakiem, co miało wręcz oczywisty związek z jego ojcem i likantropią. Kiedyś strasznie go to wkurzało… i teraz też czuł przeogromną ochotę zapakowania tej zjawy w szczelne pudełko i odesłanie gdzieś daleko na drugi koniec świata.
    — Możemy iść na około… — zaproponował, przystając pośrodku pustego korytarza na pierwszym piętrze. Zerknął na boki, a później spojrzał na Ann, marszcząc przy tym lekko brwi. — Chyba że masz ochotę na spotkanie z tym błaznem. — dodał. W tej samej chwili gdzieś nieopodal rozległ się głośny, metaliczny huk, charakterystyczny dla roztrzaskującej się na kamiennej posadzce zamku ciężkiej zbroi. Edward westchnął w myślach.

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  13. [Bardzo dziękuję za miłe słowa! <3 Mam podobne wrażenie, Puchon z Puchonem zawsze znajdą wspólny język, więc na pewno by się dogadali i myślę, że mogłaby z tego wyjść naprawdę fajna, pozytywna relacja. Pomyślę nad jakimś wspólnym wątkiem i się odezwę, dobra?
    Co do Canvy, to oczywiście (kim ja jestem, żeby czegokolwiek zabraniać :D)! Sama też kompletnie nie umiem kodować, dlatego użyłam właśnie takiej formy, jest bardzo wygodna i można w niej stworzyć ciekawe rzeczy. ^^]

    O. Quinn

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak długo jak jej nie złamie w pół (to już nieuleczalne), Galen pewnie będzie kombinował z naprawą. W takim razie myślę, że początkiem może być pierwsza wizyta Caireann w sklepie, wtedy opowiemy całość historii, a w sumie czemu nie. I będę bardzo wdzięczna za rozpoczęcie.]

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  15. Cóż, jeśli sądził, że Carrie tak szybko odpuści… nie, w sumie nawet tak nie pomyślał. Sam dźwięk przewracanej zbroi był wystarczający, aby Edward zdał sobie sprawę, że tej nocy nie zazna zbyt wiele spokoju. Wymruczał pod nosem mało cenzuralne przekleństwo – a powstrzymał się przed rzuceniem znacznie bardziej soczystego tylko ze względu na towarzyszącą mu kobietę – i bez większego entuzjazmu odwrócił się w stronę źródła hałasu. Korytarz tuż przed nimi tonął w półmroku. Każdego wieczoru zamkowe pochodnie stopniowo wygasały, gdy wybijała godzina dwudziesta druga. W ten sposób Hogwart dawał wyraźny sygnał, że nadszedł czas udać się do swoich pokoi oraz przygotować się do snu. A jednak były wyjątki od tej reguły, jak choćby Irytek, który z przyczyn oczywistych nie potrzebował ani snu, ani nawet odpoczynku. Lupin podejrzewał, że to właśnie nikt inny niż ten złośliwy duch demoluje jedno z pomieszczeń w zamku. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby to być jakiś pierdołowaty uczeń, który skradając się bokiem zaczepił nogą o wystającą halabardę…
    — Jeszcze porozmawiamy o prawidłowej interpretacji tego zwrotu… — westchnął, gdy znów usłyszał jak Ann wypomina mu swoje prorocze słowa o dobrej zabawie. Też mi coś. Mierzenie się z Irytkiem było niemal równie przyjemne jak nastawianie złamanych kończyn. — Zróbmy to szybko. A później obmyślmy plan jak namówić Krwawego Barona do wykopania Irytka z zamku… — dodał ponurym i zaskakująco stanowczym tonem głosu. Właściwie duch opiekun Slytherinu już od dawna powinien pełnić rolę pacyfikatora tego poltergeista. Irytek bał się tylko jego, i w sumie trudno było mu się dziwić. W każdym razie Edward ruszył w ślad za Carrie, odstawiając swój kubek z niedopitą herbatą na jednej z mijanych właśnie wnęk okiennych. Miał nadzieję wrócić po nią później. Skupił się na obserwowaniu otoczenia, wsuwając powoli dłonie do kieszeni spodni. Jednym okiem obserwował jak jego przyjaciółka ponownie składa do kupy rozsypaną na ziemi zbroję, a drugim rozglądał się za jakimkolwiek śladem obecności Irytka. Ku swojemu lekkiemu zdumieniu w końcu uznał, że ducha tu po prostu nie było. Choć pozostawił po sobie gryzący w nos swąd siarki oraz pootwierane na oścież lufciki w oknach…
    — No popatrz… zmył się zanim przyszliśmy. — stwierdził w końcu z wyraźnym zadowoleniem. Może Irytek poszedł po rozum do głowy i uznał, że nie ma ochoty handryczyć się z dwójką nauczycieli? Ta myśl była całkiem przyjemna… aczkolwiek zupełnie wyssana z palca. Raczej po prostu poleciał dalej, szukając kolejnego celu do zniszczenia. — Ann, próbujesz mnie straszyć opowiastkami o potworach…? — zerknął na towarzyszkę, a na jego ustach pojawił się wymowny, a może nawet odrobinę drapieżny uśmieszek. — Przecież wiesz, że to właśnie potwory pokroju bazyliszka interesują mnie najbardziej… — dodał, domyślając się co chciała mu powiedzieć. Nie dokończył jednak zdania, bo i on usłyszał wyraźne szmery dochodzące gdzieś po swojej prawej stronie. Zerknął w tamtym kierunku i bez zbędnego namysłu ruszył ku purpurowej kotarze, która zakrywała jedno ze skrzydeł zamkowego okna usytuowanego we wnęce. Wyglądała tak, jakby poruszała się na lekkim wietrze z przeciągu… Ale gdy Lupin chwycił ją i odciągnął jednym gwałtownym ruchem szybko okazało się, że źródłem tego dźwięku było coś zupełnie innego niż nocny wiatr.
    — Profesor Byrne, chyba znalazłem dwóch ochotników do ręcznego zeskrobywania mchu z północnej ściany pani cieplarni — oznajmił nader usatysfakcjonowanym tonem głosu, ukazując Ann dwóch ściśniętych w kącie Gryfonów, którzy na widok Edwarda i Caireann zapomnieli języka w gębie.

    Lupin

    OdpowiedzUsuń