Oddychaj.
Bolesność odwzajemnionej ojcowskiej miłości spleciona ze słodkich kłamstw i manipulacji, byle wznieść go wyżej na piedestał, szamocze się w ostatnich podrygach jaźni zaprzeszłej. Bo choć pragnienie starcia w proch samej możliwości istnienia tego uczucia dałoby ukojenie jakże skuteczniejsze od przekonania, że ulepił czułość i troskę tak ułomne, ponieważ takie środki otrzymał od całych chwalebnych czystej krwi pokoleń wstecz, osiągnąć tego nie sposób. Jak można by, kiedy wie, że tato przez okrągłe sześćdziesiąt lat nie potrafił zatrzymać przy sobie żadnej kobiety na tyle długo, by dała mu pierworodnego, a gdy tak się stało, zaoferował mu wszystko, co miał najlepsze, a posiadał tego przecież znikomą ilość. Inkubator obsesyjnego marzenia zmarł cztery lata później, mógł więc w pełnej swobodzie lepić syna doskonałego pod swoje dyktando, snuć fantazje o jego sile, urojenia o wyjątkowości, wybitności i niezłomności, których jemu samemu brakowało, choć chłopiec bynajmniej się w ten obraz sam gładko nie wklepywał. I paradoksalnie im bardziej był mu odległy, tym ojciec większą miłością go darzył, bo nie stanowił zagrożenia objawieniem jego własnej ułomności, nijak nie partycypował w grzebaniu całokształtu haniebności życia rodziciela na tle wzorowego rodu. Pierwsza rysa na ich relacji zraniła go zatem dogłębnie, rozłupując zbutwiałe serce na pół, gdy sześćdziesiąt lat po wymruczeniu skonsternowanego Gryffindor Tiara Przydziału na głowie kolejnego Burke'a wyszeptała już stonowane Slytherin, przywracając rodzinie należytą chwałę. Ułuda przestała trwać, a sprawy potoczyły się po równi pochyłej, kiedy to wyważone i pokorne cechy charakteru Nemetoriusa dotąd rozczulające, nagle zaczęły ciążyć, a jego natrętne zainteresowanie eliksirami w miejsce czarnej magii przestało być dziecięcym kaprysem, który można zbyć. Wyobcowany i zdezorientowany chłopiec stopniowo, acz finalnie szczelnie przytulił się do innej rodziny (tak, tak, Borginów), a kiedy podczas wakacji po czwartym roku rodziciel przyłapał go w objęciach najmłodszego z niej, ich niegdyś tak intensywna więź zatarła się kompletnie. Żyli w odosobnieniu do śmierci starca, który dopiero łagodnie poczynając dryfować w jej ramionach uświadomił bez najmniejszego przygotowania potomnego, że niesmak, jaki czuje w związku z ulubionym puddingiem, nie jest przypadkiem.
Oddychaj, póki jeszcze wdech do reszty nie przesiąkł szaleństwem.
Nemetorius Burke, 34 lata, nowy nauczyciel eliksirów. Były ślizgon, potomek Caractacusa Burke'a. Jakże chwalebne rodzinne zamiłowanie do przedmiotów czarnomagicznych uciął na postaci swego ojca, odziedziczając po nim jedynie udziały owianego złą sławą sklepu Borgin & Burkes, lęk przed przeciętnością oraz klątwę krwi, skutkującą uporczywą, acz flegmatyczną utratą kolejno wszystkich pięciu zmysłów, a finalnie szaleństwem i zgonem. Na tę chwilę całkowicie pozbawiony możliwości odbierania smaku i silnie niedowidzący; rozpoznaje jedynie intensywniejsze kolory i większe kształty. Po odkryciu swojej przypadłości i ukończeniu Hogwartu początkowo całkowicie wyparł zagrożenie, przez siedem lat namiętnie podróżując, pobierając nauki u wielkich mistrzów eliksirów i czerpiąc z życia. Kiedy jednak zobaczył, usłyszał, powąchał, posmakował i poczuł tak różnorakie cudowności świata, zapragnął ich na wyłączność, zstępując na przeciwległą szalę rozgoryczenia, by z żarliwą obsesyjnością podjąć niekończące się próby stworzenia wywaru, który zahamuje lub cofnie jego dolegliwości. Dzięki temu wysławił się w wynalezieniu kilku skutecznych eliksirów medycznych, nijak jednak mu nieprzydatnych. W alma mater nie z przypadku, ale dla biblioteki z krukami tak białymi, że mogącymi przydać się jego sprawie. Jako nauczyciel precyzyjny, wymagający i cierpliwy, absolutnie nie tolerujący jednak żadnych prób oszustwa drogą jego ułomności. Patronusem karakal, boginem złudzenie komory deprywacyjnej.
[Jestem lekko zardzewiała, jeśli o blogi grupowe chodzi, nie pamiętam także, kiedy ostatnio prowadziłam wątek żeńsko-męski, dlatego odgórnie ostrzegam, że takowe mogą mi początkowo iść opornie lub wcale. Nemetoriusowi twarzy użyczył David Dawson, w tytule wers z I gave you all Mumford&Sons. Zapraszamy z każdą dozą komplikacji i dramatu.]
[Cześć! Co prawda razem z moim Rodyą chowamy się jeszcze w roboczych, chciałam jednak się z Tobą przywitać i dać znać, że jestem absolutnie zachwycona kartą Nemetoriusa. Bardzo podoba mi się Twój styl, a pomysł na klątwę krwi, która trawi Nemetoriusa, jest genialny, acz przerażająco smutny. Jestem też zauroczona wizerunkiem, bo zdjęcie, które wybrałaś, doskonale pasuje do Burke'a.
OdpowiedzUsuńJeżeli tylko później pojawi się u Ciebie chęć wspólnego pisania, to ja z ogromną chęcią porwę Cię do wątkowania. Może szukasz jakichś powiązań innych niż te wymienione w karcie, wtedy też jestem otwarta na pomysły, bo moja wizja na Rodiona jest o tyle płynna, że mogę ją na tym etapie pozmieniać. W razie czego zostawiam maila do siebie. ^^
moralnyykac@gmail.com
Miłego pobytu na blogu, niech przyniesie Ci on niezapomniane wątki i nieskończone pokłady weny!]
Rodion Dolohov z roboczych
[Puściłam Tobie maila, ale nie jestem pewna, czy dotarł.]
Usuń[Hej, karta jak zwykle na poziomie, nie będę Ci tu słodzić, ale dobrze wiesz, że lubię Twoje postaci. Ale... albo dawno ze sobą nie grałyśmy, albo ten Pan jest cięższy w kalibrze niż Twoi "byli". W każdym razie wydaje się ciekawą kreacją.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy proponować Ci wątek? Ocenisz sama, czy Arran/Finn są Ci po drodze. Trochę się obawiam, że może gramy już tylko z przyzwyczajenia, a potem urywamy, bo coś nie wychodzi. Gdybyś jednak chciała spróbować, to Panowie są, i będą dalej.
Miłego pisania!]
Arran G. & Finn H.
[Ej, nie miało zabrzmieć groźnie. Więc spokojnie, nie musisz się kajać, po prostu mam wrażenie, że ostatnie nasze wątki trochę nam nie służyły jeśli chodzi o ich ciągłość i chroniczną tendencję do nie rozwijania ich, heh. Z tego powodu miałam wrażenie, że może po prostu coś z mojej strony nie styka. Ale skoro obie mamy chęć i obie gotowość do ugłaskiwania miłym wątkiem, to chyba dobry czas, aby stworzyć coś nowego.
OdpowiedzUsuńAdaaam ♥ ...
Adama mogę trochę idealizować i musisz mi to wybaczyć, bo to był pierwszy nasz wspólny kontakt blogowy, i bodajże pierwsze lub jedno z pierwszych moich podejść do wątków gejowskich, więc zawsze wspominam z ogromnym sentymentem. Ale cringe'u wierzę, że w tych wątkach nie brakowało.
Oj, Ty wiesz, że mam słabość do ładnych Panów i klasycznych piękności na wizerunkach... ale ten jest za ładny nawet dla mnie haha. Patrzę na niego i nie wierzę, że nim gram. Jednocześnie bardzo pasuje mi do postaci Finna.
Myślę, co zrobić, żeby ich sensownie ze sobą połączyć i nie spalić tego na starcie. Dodatkowe powiązanie, które nasunęło mi się na myśl, to szaleństwo. Wille w swej naturze bywają nieobliczalne i mściwe, bardzo kapryśne. W niektórych językach, np. w staropolskim, "wiła" oznaczała kiedyś osobę szaloną, popadanie w szaleństwo. Wyobrażam sobie, że nie będąc szczególnie onieśmieloną osobą, Finn mógłby bez problemu do tego nawiązać we wspólnej rozmowie. Powiedzieć coś w stylu "Oglądałem dziesiątki trawionych szaleństwem umysłów, widziałem jak tracą grunt pod stopami, wyłączeni z rzeczywistości... a jednak, obserwuję Cię odkąd tu przybyłeś i utrata zmysłów w Twoim przypadku wydaje się najwłaściwszym sposobem na budowanie tożsamości" - to wciąż jednak nie rozwiązuje zagadki tego, jak ich bardziej dobitnie połączyć.
Przychodzi mi do głowy tylko to, że Finn, nie mając od niego uwagi, może go prowokować - więcej niż zazwyczaj dotykać, utrzymywać bliski kontakt, opierać się na tych zmysłach, które Burke'owi zostały... lub badać, ile z nich mu zostało.]
[Ma w spojrzeniu coś hipnotyzującego - z jednej strony przyciąga i intryguje, a z drugiej budzi lekki strach i szacunek. W każdym razie - zdjęcie idealnie współgra z tym, co jest w karcie, bardzo szybko pochłonęłam także jej treść, bo bardzo podoba mi się taki styl pisania. Smutny los mu zgotowałaś, ale z drugiej strony daje to bardzo dużo do popisu w ciekawych wątkach, których życzę równie dużo, co weny :)]
OdpowiedzUsuńElias
[Nemetorius nie miał w życiu łatwo, ale podoba mi się jego hart ducha i to, że nie daje się pokonać przeciwnościom losu. Taka wola walki jest bardzo imponująca, zwłaszcza dla mnie, jako pesymisty, który często ma ochotę rzucić wszystko w diabły i po prostu się poddać.
OdpowiedzUsuńPS. Jeśli Nemetorius nadal poszukuje asystenta, to myślę, że mam kandydata stworzonego na to stanowisko. Skoro Percy ma wystarczająco cierpliwości do uczniów Hogwartu, to chyba i ze starszym podopiecznym dałby sobie radę ;>]
Percival
[Jasne, rozumiem! Cieszę się, że mimo to uda nam się coś wspólnie napisać. Twój pomysł jak najbardziej wchodzi w grę. Myślę, że dla niektórych dzieciaków każdy powód do gnębienia innych jest dobry, czy to z zazdrości, zaimponowania grupie, czy z chęci poczucia się tym silniejszym. Mój bohater jako spokojna i raczej cicha osoba pewnie według wielu młokosów uchodził za idealną ofiarę. Te dręczenie na pewno zostawiło ślad na psychice Percivala, nawet, jeśli będzie się zarzekał, że wcale tak nie jest (cóż, w kwestii wypierania rzeczywistości będą mogli przybić sobie piątkę).
OdpowiedzUsuńPercy należy raczej do kategorii ludzi skrupulatnych i dobrze zorganizowanych, więc tutaj bardziej pasuje ta pierwsza opcja wspomniana przez Ciebie opcja.
Jeśli masz ochotę zacząć, to będę bardzo wdzięczny!]
Percival
[O jejuniu, co za ciekawa koncepcja postaci. I tymi właśnie słowami chciałabym powitać Ciebie oraz Nemetoriusa (powtórzę się - o jejuniu, co za ciekawe imię!) na blogu. A zanim przejdę do konkretów, chciałabym jeszcze tylko powiedzieć, że bardzo bardzo podoba mi się Twój styl, tak pięknie zamknęłaś esencję swojej postaci w tym tekście, no wow i muah jednocześnie!
OdpowiedzUsuńNo dobrze. Jak było powiedziane, konkrety. Tak się składa, że na mnie w archiwum kart też czeka jeden pan uzdrowiciel, który maniacko próbuje stworzyć recepturę leku na coś, a konkretnie na likantropię. Zdaję sobie sprawę, że występuje lekka rozbieżność między tym, czego szuka jeden, a czego drugi, lecz mimo wszystko wpadło mi do głowy, że niegłupim pomysłem byłoby, gdyby założyli sobie jakiś Dwuosobowy Klub Maniakalnych Poszukiwaczy? No wiesz, jeden zna się bardziej na eliksirach, a drugi bardziej na medycynie... dostrzegam potencjalną nić porozumienia i współpracy. Co Ty na to? Daj znać.
PS. Gdybyś była zainteresowana, zapraszam do obejrzenia sobie karty w archiwum - Dante Gounelle. Raczej nie przewiduję, żebym wprowadzała w samej koncepcji postaci jakieś większe zmiany.
PPS. Aha, no, i mam jeszcze Liliana. Do niego też zapraszam, gdybyś tylko miała ochotę. Myślę, że i dla tego połączenia mogłybyśmy coś ciekawego wymyślić.]
szalony medyk i dziecior ze slytherinu
Godzina na zegarku wskazywała, że już od kilku minut powinno go nie być w gabinecie. Z reguły jednak traktował czas swojej pracy jako nienormowany i w pewien sposób umowny. Jednego dnia skrzydło szpitalne w Hogwarcie mogło na dobrą sprawę nie istnieć, ponieważ nawet duchy omijały to miejsce, innego zaś oddział pękał w szwach. Niestety, ostatnio jedna z uczennic wpadła na jakże genialny pomysł sprzedawania swojego autorskiego zaklęcia. Działało na podobnej zasadzie do niewinnego wynalazku Freda i George'a Weasleyów, dostępnego w ich sklepie na ulicy Pokątnej. Zamiast półgodzinnego snu na jawie uczniom serwowano kilkudniowy trip okraszony halucynacjami pełnymi śmierciotul oraz innych niebezpiecznych stworzeń, przez które uczniowie wpadali w panikę, robiąc sobie przy tym krzywdę na najróżniejsze sposoby. W jego gestii leżało znalezienie lekarstwa i odczynienie zaklęcia, co rzecz jasna mu się udało. Miał już doświadczenie z nietypowymi przypadkami, ale praca z uczniami nauczyła go, że kiedy już wydawało mu się, że nie da się go zaskoczyć - młodzież udowadniała coś zgoła odwrotnego. Ich kreatywność zarazem fascynowała, jak i przerażała. Co prawda, młoda autorka wspomnianego zaklęcia zarzekała się, że miała dobre intencje i na zwierzętach pokroju kotów nie zaobserwował negatywnych reakcji, ale Percival nie do końca jej wierzył. Zwykle wyczuwał szwindel nosem, choć niewykluczone, że jego sceptycyzm wynikał z przynależności uczennicy do Slytherinu.
OdpowiedzUsuńTo całe zamieszanie doprowadziło jednak do sporych braków w dokumentacji. Kiedy sytuacja na skrzydle szpitalnym została opanowana i zakończył popołudniowy obchód, zabrał się za wypełnianie papierkowej roboty. Żmudnie opisywał objawy, jakich doznali jego podopieczni, jak również zastosowane wobec nich leki. To było nudne i dość niewdzięczne zajęcie, ale należało do jego obowiązków, więc wolał nie odkładać tego na później. Zwykł robić wszystko na bieżąco, jeśli istniała szansa, że z powodu odległego terminu coś wyleci mu z głowy, zapisywał to w swoim czarnym notesie.
Nie spodziewał się, że ktoś go odwiedzi, zwłaszcza o tak późnej porze. Był przekonany, że nie umawiał się na żadne spotkanie, mimo to słyszał zbliżające się kroki. To samo w sobie nie oderwało go od pracy, po Hogwarcie nieustannie ktoś poruszał się korytarzami. Nie każdy jednak robił wejście smoka, z impetem uderzając drzwiami o kredens. Przeszedł mu po plecach nieprzyjemny dreszcz, gdy szkło podskoczyło na półkach. Westchnął pod nosem, w pierwszej chwili błędnie zakładając, że to tylko Irytek szukający rozrywki i myślący co by tu nabroić.
Podniósł wzrok znad stosu papierów dopiero, kiedy było już za późno na reakcję. Owalna buteleczka roztrzaskała się w drobny mak, tuż u stóp nieznajomego mężczyzny. Zamrugał, przyglądając mu się z konsternacją wymalowaną na twarzy. Praca tak go pochłonęła, że dopiero po upływie kilku sekund uświadomił sobie kim mógł być ten specyficzny jegomość. Najpierw skupił się na jego oczach, później zawiesił spojrzenie na amulecie echolokacyjnym, dopiero na samym końcu zerknął na kolejną szklaną buteleczkę, którą nauczyciel obracał w palcach.
— Owszem, te fiolki są moje, dlatego będę wdzięczny za to, żebyś ich nie niszczył — odparł spokojnym tonem.
Odłożył pióro, rzucił zaklęcie Reparo, po czym wyszedł zza biurka i odłożył naprawione naczynie na swoje miejsce. Przeszedł obok poirytowanego mężczyzny, by poszukać zestawu fiolek, które zostały mu przyniesione jakieś dwa tygodnie temu przez jednego z uczniów. Chłopak wydawał się strasznie roztrzepany, Percy cieszył się, że wszystkie naczynia dotarły w jednym kawałku. Niewykluczone, że zawdzięczał to świetnej jakości szkła, które zdecydowanie różniło się od tego, jakie było na wyposażeniu szkoły.
UsuńPołożył zestaw fiolek na biurku, delikatnie i bez zbędnych nerwów. Percivala trudno było wyprowadzić z równowagi. Tylko jednej smarkuli zawsze przychodziło to z łatwością. Nieraz dochodził do wniosku, że wcale nie musiała się starać, by zajść mu za skórę.
— Nie zostawiłeś żadnej notatki odnośnie zwrotu — odparł. Jego słowa wyraźnie sugerowały, że uczeń nie przekazał mu żadnych instrukcji. — Mój błąd, powinienem zapytać i odnieść ci je — stwierdził. Gdyby tylko nie miał tego urwania głowy z uczniami, którzy wydzierali się wniebłogosy i szamotali jak piskorze, wtedy pewnie zagaiłby właściciela fiolek dużo wcześniej. Eliksir okazał się bardzo przydatny, uświadomił sobie, że nie miał okazji mu podziękować za dostarczenie pierwszej partii. — Następnym razem musimy ustalić termin zwrotu, to unikniemy nieporozumień — stwierdził. — Niemniej, jestem wdzięczny, że nawiązałeś współpracę z dyrektorem. Imponujący wynalazek — pochwalił szczerze. Sam nigdy nie był wybitny z eliksirów, głównie dlatego że ich warzenie strasznie go nudziło, ponieważ należało do monotonnych czynności a mimo to wymagało sporej koncentracji i precyzji, by nie pomylić proporcji lub składników.
Percival
[O! O! To mi się podoba, chodźmy w to. Dante też potrafi być irytujący, ba!, on po prostu jest irytujący, bo z kolei pokornieć w ogóle nie ma w zwyczaju - musi być tak, jak on chce i koniec, i kropka. A więc myślę, że Twoja propozycja z rzadkim składnikiem zdecydowanie zadziała.
OdpowiedzUsuńJestem już w trakcie tworzenia nowej, pod względem wizualnym, KP, więc za niedługo (mam nadzieję) powinna ona zawitać na stronie głównej. Czy jest jeszcze coś, co przed wątkiem chciałabyś obgadać, zanim zaczniemy? Jeśli tak, to możemy to zrobić na mailu (lub discordzie, jeśli używasz: aiiean), a jeśli nie to postaram się jak najszybciej wlecieć z odpisem.]
CDG
[Finn był w luźnym, ale jednak związku, gdy był w Durmstrangu, więc romans odpada, ale przyjaźń jak najbardziej wchodzi w grę. Halvorsen jest do ludzi otwarty/śmiały, więc może od tego zaczęli wtedy swój kontakt, na pewno nie zabrakło pewnie przy tym flirtu, bo Finn flirtuje prawie z każdym (poza uczniami) mniej lub bardziej.
OdpowiedzUsuńWątek z amuletem wydaje mi się kreatywnym i sensownym rozwiązaniem, więc jestem za! Nawet nam zacznę, ale za parę dni, bo aktualnie raz, że nie mam weny na Hogwart (z czego wynika moje chwilowe milczenie), a dwa, że męczy mnie migrena okropna, trudno się skupić. Także... chwilka cierpliwości i przybędę, ok?]
Finn H.
Rodzina Percivala nie należała do bogatych. Jego matka, w związku ze swoją niepełnosprawnością, przez większość życia nie pracowała. Ojciec w Komitecie Łagodzenia Mugoli nie zarabiał kokosów. Percy często przesiadywał więc w bibliotece zamiast kupować książki na Ulicy Pokątnej albo w Hogsmeade. Kiedy chciał pozwolić sobie na coś, musiał zrezygnować z wydawania kieszonkowego na czekoladowe żaby czy inne słodkości. To nauczyło go oszczędności i rozważnego zarządzania posiadanymi funduszami. Z drugiej strony, stało się jednym z powodów docinek. Nigdy jednak nie uważał się za gorszego, bo koledzy mieli więcej pieniędzy. Jako osoba dorosła miał już trochę zaskórniaków, ponieważ jako człowiek pragmatyczny, wychodził z założenia, że powinno się odkładać środki na czarną godzinę. Mógł sobie pozwolić na szaty szyte na miarę i fiolki lepszej jakości, ale uważał to za zbędny wydatek. W jego przypadku wystarczało to, co zapewniała szkoła, ale zdawał sobie sprawę z tego, że przy bardziej niebezpiecznych eksperymentach oszczędność na materiałach mogła skończyć się źle, jeśli nie tragicznie.
OdpowiedzUsuńMimowolnie uśmiechnął się pod nosem, usłyszawszy, że Nemetorius odjął punkty Puchonom. Ani trochę nie zdziwił się, że uczeń akurat tego domu nie przekazał całej wiadomości. Nie zamierzał podważać decyzji nauczyciela. Rozumiał i popierał jego postępowanie. Każdemu zdarzały się błędy, ale powinno się za nie ponosić konsekwencje. Uczeń Hufflepuffu miał szczęście, że tym razem jego niedokładność nie poskutkowała jakimś nieszczęściem. Percival za szkolnych lat również zebrał trochę ujemnych punktów, ale w trakcie nauki w Hogwarcie nadrobił je z nawiązką. W szczególności na siódmym roku nauczyciele chwalili jego dojrzałość i to, że poprawił wyniki w nauce. Bez tego nie miałby żadnych szans na karierę uzdrowiciela.
— Dobrze, będę pamiętał — stwierdził spokojnym tonem. Po takim spotkaniu z pewnością niełatwo będzie mu zapomnieć o Nemetoriusie. Wielu czarodziei uważał za ekscentryków, ale jeszcze żaden, jak dotąd, nie wparował mu do gabinetu z awanturą.
Reakcja mężczyzny na komplement go zaskoczyła. Był ciekaw tego grymasu, który pojawił się na jego twarzy, ale nie mógł przyglądać mu się zbyt długo, bo Nemetorius już kierował się w stronę wyjścia. Niemal w tym samym momencie drzwi skrzydła szpitalnego gwałtownie się otworzyły.
— Pomocy, biją się na Błoniach! — pisnęła rudowłosa, piegowata dziewczynka w szacie Gryffindoru.
Percival
[Hej, przychodzę z lekkim poślizgiem, ale wreszcie się zjawiam i witam serdecznie kolejnego członka kadry nauczycielskiej Hogwartu. Tekst w karcie naprawdę na poziomie, konkretny, a jednak w pewnym stopniu enigmatyczny i tajemniczy zarazem (zupełnie zresztą chyba jak sam Nemetorius, który ewidentnie w życiu łatwo nie miał), plus niesamowicie podoba mi się to, jak sprawnie operujesz i bawisz się słowem.
OdpowiedzUsuńCoś mi mówi, że Handrahan to uczeń, do którego cierpliwości Nemetorius może mieć niewiele, bo choć z Ashera żaden rozrabiaka, przyswajanie jakiejkolwiek wiedzy nie najlepiej chłopakowi w ostatnich miesiącach idzie. Trudno mi na ten moment cokolwiek zaproponować, dlatego życzę po prostu masy dobrej zabawy i niezapomnianych wątków. A co do wspólnego pisania, wydaje mi się, że większe pole do popisu możemy mieć przy pani nauczycielce, z którą mam się w planach za pewien czas pojawić.]
ASHER S. HANDRAHAN
Caedmon Borgin wraca z dyżuru; nie wie, co go czeka... przede wszystkim jednak, wsłuchany w oktawy panującego milczenia, sam popadając w pewne odrętwienie wynikające ze znudzenia, daje się łatwo wpisać w przestrzeń. Otulony w czerń płaszcza i ciemne jeansy, dla ludzkich oczu niemal niknie w cieniach korytarza. Daleko poza mackami mglistej łuny księżyca, schowanej dziś za chmurami, nie daje się rozpoznać. Nie daje się też złapać całkowicie w niewolę bierności, w końcu wciąż mimo wszystko porusza się do przodu. Przeciwnie zdaje się zachowywać sam zamek, zanurzony w śpiączce nocy, bezwolny, odgraża się pustką, bezczynnością i brakiem dźwięków.
OdpowiedzUsuńCisza osiadła na ścięgnach ścian, napięta w milczeniu korytarzy i rozkurczona w nocnym wynurzeniu pasywności. Rozciągnięta na szerokim płaszczu posadzki, wolno idąca do przodu, podróżująca. Jak na gładkim, idealnie zaokrąglonym kole, cisza wyturluje się z ciemnych przedsionków zamku i przemierza kwadraty zapomnianych przez wszystkich metrów holu.
Wieczorem brak tu żywej duszy... ciała uczniów, otulone cienką, rozgrzaną od letniego powiewu pościelą, wylegują się leniwie wciąż w tych samych kątach zamku, by pozostałą część dobytku hogwarckiego pozostawić pustą i zimną. Cisza jest więc naturalną konsekwencją snu, pewnym powtarzającym się cyklem bezdźwięku, gdy odbita od wysokich murów, złożecząca, zasnuwa ciasnym pasem niepokoju tych, którzy postanowili wyjść jej naprzeciw.
Blisko północy, gdy na szkolnych błoniach czają się niebezpieczne, magiczne stwory, a ponury wiatr zacina ostro o krawędzie starych okiennic, pobudzając je do lekkiego drgania, nie ma w niej (w ciszy) nic kojącego. Cisza, okrążająca ciało, wyjaskrawia to, co niepokojące, a jednocześnie, wciąż zaciska pętlę bezgłosu wokół strun przestrzeni. W tym kontekście bywa przerażająca. Dosadnie głucha, lekceważąca, znosi na mury zamku ciężką, morową aurę.
Caedmon Borgin nie jest strachiwy, nie boi się ciemności nocy i tego, co kryje się w jej głuchych grobowcach. Mimo to nawet on przemierza kolejne metry korytarza z należytym spokojem. Traktuje przy tym nocne zasępienie z odpowiednim szacunkiem. Nie wyrywa się do nerwowego chodu i nie stuka płytką paznokcia po barierce schodów. Pokonując kolejne kamienne stopnie, prowadzące do lochów, wyrzuca z zachowania ostatnie pieczęcie emocji, roluje rękawy koszuli i z nienaturalnym mu uspokojeniem podąża do przodu.
Pojedyncze kroki zamieniają się w sekwencję wolnego poruszenia, a sekwencja poruszenia w lichą, końcową wędrówkę dyżurującego, gdy zbliżając się do kwater nauczycielskich, wreszcie może porzucić obowiązek stróżowania nad wyznaczoną częścią zamku. To wtedy oddycha z ulgą i zaciąga w nozdrza wilgoć powietrza. Z satysfakcją zakręca w ostatni korytarz lochów, dzielący go od snu. Ma wrażenie, że w głowie piszczy mu już od zmęczenia, a falujące echo dźwięku na niskim brzmieniu, wypełnia myśli zapętloną wibracją, gdy, nie wiedząc kiedy, nie wiedząc właściwie dlaczego, potyka się i traci grunt pod stopami. Zupełnie tak, jakby dźwięk, zasadzony w jego głowie i wstrząsany raz za razem nieznośnie pod skorupą czaszki, wpływał nie tylko na senność, ale również na równowagę. Błędnik szaleje, trącany przez nieoczekiwane drgania i otępiony za sprawą wzmożonego kołysania się mieszających się faz i częstotliwości dźwięku. Nie jest w stanie nad tym zapanować.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńRęka w poszyciu refleksu lub nadziei sięga ku murom korytarza, ale zawieszona w powietrzu, przecina jedynie pustą przestrzeń i od razu leci w dół, nie łapiąc absolutnie niczego, co miałoby go uratować przed upadkiem. Czuje, jak buty tracą przyczepność, a on bez woli upada ku ziemi, uderzając o chropowate krawędzie kamieni. Niemal w tym samym momencie naraz czuje przebiegający go po ciele zimny dreszcz i ciepłą, gorącą wręcz, strugę cieczy, spływającą z nosa.
UsuńBorgin?
Wciąż nachylony przy ziemi, ale skoncentrowany na łapaniu w palce i między palce tego, co zdaje się jego własną krwią, ignoruje cudzy głos. Ignoruje przy tym nawet wszystkie idące za tym emocje. Zamiast tego, po długiej chwili bezczynności, przerywanej jedynie cudzym oddechem na karku, wreszcie odnajduje obok siebie kawałek ściany i opiera się o niego wściekle, powstrzymując język przed rozwiązaniem się i wypowiedzeniem paru brzydkich przekleństw.
Ból promieniuje od zatok, skupia się też częściowo przy skroniach i sam już nie wie, czy to buzuje w nim krew, czy jego własne emocje. Czy prowadzi nim złość, czy otępienie? Nie wie, ale syczy niejednoznacznie, z zakrwawioną ręką szukając różdżki na dnie kieszeni płaszcza.
Zanim zechce mu się łączyć jakiekolwiek kropki, mijają kolejne sekundy, złośliwie w towarzystwie Burke'a, który patrzy z góry, patrzy i zawiesza te kurewską dłoń, która tylko go teraz niepotrzebnie rozprasza.
— Wyciągnij różdżkę, z łaski swojej... — burczy w końcu nieprzyjemnie, jedynie dla swoich myśli pozostawiając resztę dopowiedzenia ... bo ja nie mogę znaleźć swojej
— I przestań udawać, że mnie nie widzisz, Burke, bo szlag mnie już trafia!
Wszystko to co mówi, nie ma oczywiście zaczepienia w teraźniejszości, to dość oczywiste, zważywszy na fakt, że Nemetorius przecież stoi nad nim i patrzy wprost na niego. Dostatecznie zeźlony przez upadek, nie potrafi jednak wstrzymać emocji na wodzy, dzieląc się dokładnie tym, co męczy go już od tygodni.
Caedmon Borgin
Chciałby wybudować tamę dla wszystkich tych niechcianych odczuć – porzucić je za murem obojętności i pozbyć się frustracji czy dezaprobaty, którą czuje, rzucony pod buty losu i zamieciony nieszczęśliwie w kąt korytarza. Chciałby również ściągnąć uczucia w zbiornik kłamstw i milczenia, byle tylko nie odkrywać się przed Burkem, nie pokazać mu, że wciąż w dziwny sposób mu zależy. Do momentu, w którym nie zaczynają rozmawiać, nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele emocji w nim budzi. Teraz jednak, pozostając z nim jeden na jednego w cichości nocy, jest stracony.
OdpowiedzUsuńWrząca złość, zamknięta w cienkich pasmach żył, jak cichy zwiadowca, mknie przez wąskie tunele niepowstrzymana. W nurcie krwi i w nurcie gorąca, jakie wstępuje na niego sekunda za sekundą, daje się zniewolić prostym reakcjom. Przyprawiony o rumieniec emocji na chłodnym chwilę wcześniej policzku, klnie krótko pod nosem niezrozumiałe przekleństwa, łudząc się, że to wystarczy, by zaakceptować sytuację. Rozsądek i dojrzałość nie studzą jednak ani trochę siatki żył, a krew na rękach ścieka nieprzerwaną strugą, przyprawiając go o iście marsowy nastrój.
Nie przywykł do siedzenia pod kimś, do uległości. Czuje się niekomfortowo, gdy palce cudzych dłoni gładzą wierzch jego własnych, nieco większych. Ma ochotę z samej tylko przekory zerwać supeł bliskość i zsunąć dotyk ze swojej twarzy. Zamiast tego, palącym wzrokiem niezadowolenia mierzy sylwetkę mężczyzny przed nim i kierowany logiką, wbrew temu, co chce, opuszcza dłonie, dając dostęp Burke'owi do złamanej kości nosa. Lepiej to naprawić, podpowiada doświadczenie czarodzieja, który wolałby załatać swoją małą kontuzję już teraz. Im szybciej, tym lepiej. Tym prędzej będzie mógł wrócić do stania wyżej.
Mentalnie gotów jest zerwać się z miejsca już teraz, ale fizycznie ciało mówi do niego wyraźnie: chyba kpisz bo, wciąż męczy go to piekielne szumienie w głowie i chwilowa dezorientacja. Na moment, w nadziei na lepsze rozdanie kart tego spotkania, opiera się jednak plamioną krwią ręką o posadzkę i podnosi się do góry o marne centymetry. To błąd. Głowa wiruje od myśli i wiruje w ogóle, uniemożliwiając bezpieczne wstanie.
— Tak, słyszałem o Twoim wypadku... — przerywa famę ciszy ze swojej strony z braku lepszych opcji — Ale słyszałem też, że nie straciłeś wzroku w stu procentach. Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś w stanie rozpoznać nawet przyjaciół?
Czy mówić tak, to w ogóle ma jeszcze sens? (w przeciwieństwie do Burke, Borgin rozważa sensy w zupełnie innych kategoriach). Przy okazji, choć nie chce z góry zarzucać mu manipulacji, wydaje mu się, że dokładnie z tym ma do czynienia teraz, podczas rozmowy, dlatego właśnie drąży temat, oczekując konkretnych odpowiedzi. W innym przypadku zostaje z niczym – co najwyżej z obecnością Burke'a, z którym przyjaźń zdaje się odległym wspomnieniem, czy zwykłą mrzonką, i z brakiem informacji, których podświadomie żąda, a o które nie potrafi prosić.
— To tylko nos — rzuca zobojętniale, nie czując, by skądinąd ciekła mu krew, choć mimo tego pozwala Nemetoriusowi zbadać twarz na własną rękę (dosłownie). W tym czasie sam zastyga nieco i korzysta z chwili – przygląda mu się z bliskiej odległości. Obserwuje w ciszy, jak zapadnięte głęboko oczy, martwe i niemal puste, wyżerają przestrzeń przed Burkem, jak załamuje się cień przy jego szyi i jak wibruje naszyjnik na szyi... w tym samym momencie głowę rozrywa kolejny sztylet bólu, wbity między skronie, co nie tylko zniechęca go do dalszych obserwacji, ale i pobudza do działania. Caedmon przytyka rękę do zbolałego czoła i odsuwa się pod ścianę skrzywiony, z dala od ręki badającego go kolegi. Przerywa bliskość i chyba nawet własne ogłupienie, bo nim padają jakiekolwiek kolejne słowa z ust Burke'a, w niezapowiedzianym, gwałtownym manewrze, wyciąga dłoń do przodu, i z celowością wpisaną w ruch, zrywa wisior z szyi Nemetoriusa, odrzucając go daleko w głąb korytarza.
UsuńTak jak przewiduje, zaraz po tym manewrze ból przy skroniach maleje, a Caedmon jest w stanie z większą trzeźwością spojrzeć na mężczyznę przed nim.
— Gdybyś nie był takim upartym osłem, dawno już przyszedłbyś do mnie z naprawą tego szajsu — burczy oskarżycielsko, ponownie tego dnia podejmując się próby wstania spod ściany. Tym razem zaparty dwoma dłońmi, unosi się do góry.
[Cedr, paczula i jaśmin + cytrusowe akcenty (cytryna, pomarańcza i limonka) - generalnie wyobrażam sobie, że Caedmon lubi raczej mocne zapachy. Korzenno-roślinne i cytrusowe dla przełamania. Z pielęgnacyjnych rzeczy można też wyczuć od niego olejek arganowy przy włosach, bo używa żelu na bazie wody z akcentem eterycznym.
Trochę wypadłam z obiegu z pisaniem i nie wiem czy jasno wszystko opisałam - mam wrażenie, że tak]
Cillian zawsze przepadał za warzeniem eliksirów. Odkąd kupił kociołek na Ulicy Pokątnej, próbował różnych przepisów. Nawet jeśli początkowe próby sprostania trudniejszym recepturom kończyły się niepowodzeniem, chłopak nie zniechęcał się. Ćwiczył tak często jak tylko miał okazję. Podczas testu ze Standardowych Umiejętności Magicznych z eliksirów otrzymał ocenę wybitną, ale to nie oznaczało bynajmniej, że osiadł na laurach. Wprost przeciwnie, był rozczarowany poziomem nauczania w Hogwarcie z tego konkretnego przedmiotu. Choć chciał wiedzieć więcej, niż przewidywała podstawa programowa, odnosił wrażenie, że poprzedni nauczyciel podcinał mu skrzydła. Może to przez wiek i zbliżającą się emeryturę traktował ich ulgowo, wymagał niewiele, w wyniku czego tylko największe niedorajdy dostawały negatywne oceny. Żeby je otrzymać, trzeba było się naprawdę postarać, na przykład w ogóle nie oddać eliksiru lub nie pojawić się na zajęciach. Dla Cilliana takie podejście było nie do pomyślenia. Od tego, co nauczą się w Hogwarcie zależała przecież ich przyszłość, dalsza kariera zawodowa, a — kto wie — być może również i życie!
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do rówieśników ucieszył się na wieść, że po wakacjach zajęcia z eliksirów poprowadzi ktoś inny. Nie miał żadnych konkretnych wyobrażeń wobec nowej osoby piastującej te stanowisko, właściwie jedyne na co liczył, to kompetencje, których poprzedniemu belfrowi ewidentnie brakowało.
Profesor Burke od początku zwrócił jego uwagę. Wysoko postawił poprzeczkę, każąc przygotować im Wywar Żywej Śmierci. Jak dotąd nigdy go nie wykonywali podczas zajęć. Uśmiechnął się pod nosem, widząc nietęgie miny kolegów z tego samego roku. Uświadomił sobie, że był prawdopodobnie jedyną osobą w grupie, która przynajmniej wiedziała do czego służył ów wywar i w jaki sposób dało się odwrócić skutki jego spożycia. To trochę podtrzymało go na duchu.
Mulciber zajął miejsce w kącie, pracując w skupieniu nad swoim eliksirem. Irytowało go szemranie rozmów i odgłosy przewracanych fiolek ze składnikami. Najlepiej pracowało mu się w samotności, gdy nikt go nie dekoncentrował, prawie doprowadzając do eksplozji przez swoją nieuwagę lub bycie fajtłapą. Cillian zdawał sobie sprawę z tego, że oceny będą marne, gdy profesor Burke został zmuszony do otwarcia okien na oścież, by wpuścić choć trochę świeżego powietrza. W pomieszczeniu unosiła się nieprzyjemna mieszanka zapachów, odoru spoconych ze stresu ciał uczniów i ich nieudanych eliksirów.
Gdy czas upłynął i uczniowie ustawili się obok swoich kociołków, Ślizgon dostrzegł, że każdy wywar wyglądał inaczej. Wszyscy popełnili jakiś błąd i bez wyjątku, jeden po drugim, dostawali trolla, niczym owieczki idące na rzeź.
Rudzielec stał wyprostowany jak struna, przekonany o tym, że przestrzegał przepisu co do joty. Przed dodaniem kolejnego składnika dwukrotnie upewniał się, czy nie pominął żadnego kroku, czy odmierzył odpowiednią ilość, czy mieszał zgodnie z instrukcjami. Wydawało mu się, że zrobił wszystko jak należy. Zależało mu na dobrym pierwszym wrażeniu, więc starał się udowodnić Nemetoriusowi, że jest skrupulatny i poważnie traktuje nauczany przez niego przedmiot.
— Mulciber. — Podał mu swoje nazwisko, w napięciu czekając na ocenę.
Usuń— Bladoróżowy — odpowiedział zgodnie z prawdą. Zmarszczył brwi, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nie tak powinien wyglądać wywar. Przeklął w myśli i zmarszczył brwi, analizując co robił krok po kroku, w którym miejscu zawiódł. — Instrukcja — wyszeptał pod nosem. Nachylił się nieznacznie nad swoim kociołkiem, wciągając zapach wywaru do nozdrzy. Nie przypominał sobie, by w książce, którą wertował w wakacje autor wspominał o słodkiej nucie zapachowej. — Nie powinno być w niej soku z granatów — zawyrokował cicho, zaciskając palce w pięści.
Nie był zły na Nemetoriusa. Czuł wściekłość na samego siebie. Postąpił bezmyślnie, biorąc otrzymaną instrukcję za pewnik. Wściekłość potęgowało to, że zrozumiał swój błąd zbyt późno i teraz nie mógł już w żaden sposób go naprawić. Gorycz porażki bolała tym mocniej, że świadkami zostali rówieśnicy. Zacisnął zęby tak mocno, że te zgrzytnęły.
Poległ na zadaniu, musiał to przyznać nie tylko przed profesorem Burke, ale przede wszystkim przed samym sobą. Nie pozostawało mu nic więcej, niż z godnością przyznać się do błędu i wynieść z tego nauczkę.
[Dziękuję pięknie za rozpoczęcie! 🧡]
Cillian Mulciber 🦊
Krótki test Nemetoriusa w pełnej okazałości ujawnił z jak dużymi zaległościami przyszło mu się mierzyć. Popełnić błąd, to jedno, ale nie wiedzieć podstaw, to już zupełnie inna para kaloszy. Kiedy mężczyzna zadał pytanie odnośnie prawa Golpallotta, rudzielec gotów był zgłosić się do odpowiedzi na ochotnika. To zagadnienie było mu dobrze znane, choć rzadko nawiązywano do niego podczas zajęć. Posłusznie jednak zamilkł, nie uzyskawszy pozwolenia na zabranie głosu. Z jednej strony poczuł się miło połechtany słowami profesora, z drugiej wciąż miał do siebie pretensje. Jak mógł zepsuć eliksir takimi drobiazgami? Nie zamierzał szukać wymówek ani usprawiedliwień. Postanowił, że musi w weekend powtórzyć materiał z poprzednich lat. Stos podręczników czekał na niego w skrzyni. Wiedział, że zarówno jego, jak i jego kolegów, czeka sporo pracy.
OdpowiedzUsuńProfesor Burke okazał się wymagający i sprawiał wrażenie surowego. Otrzymanie od niego oceny zadowalającej było znacznie większym osiągnięciem, niż wybitnej u poprzedniego nauczyciela, który niewiele wymagał. Przede wszystkim jednak zadowalający zdecydowanie nie zadowalał rudzielca. Jego rodziców z pewnością nie ucieszy taka niska, w ich mniemaniu, ocena, ale tym kompletnie się teraz nie przejmował. Uczył się dla siebie, nie dla nich. Po stokroć wolał dostać mierną, ale sprawiedliwie przyznaną ocenę, niż taką, która może i była pozytywna, ale została otrzymana za rzeczy banalne i oczywiste.
Podziękował nauczycielowi, po czym zręcznie złapał w lewą dłoń kawałek nieco oślizłego składnika. Mimowolnie skrzywił się, czując pod palcami fakturę mózgu leniwca, zimną, wilgotną i miękką. Był zaskoczony tym, że Nemetorius po takiej spektakularnej klapie, jaką dali szóstoklasiści, chciał z nim zamienić dwa słowa po zajęciach.
Kiedy inni uczniowie opuszczali salę w markotnych nastrojach, po cichu wspominając o tym, że chyba czas zakończyć przygodę z eliksirami, Cillian zabrał się za porządkowanie sali. Chaos działał mu na nerwy. Na rozlanych składnikach z łatwością dało się poślizgnąć, co zagrażało bezpieczeństwu nie tylko uczniów, ale również nauczyciela. Zauważył, że mężczyzna miał problemy ze wzrokiem, ale zdaniem Mulcibera profesor Burke nauczył się z tym żyć i dobrze sobie radził, nadrabiając niedowidzenie pozostałymi zmysłami.
Rudzielec rozejrzał się po opustoszałej sali, gdy drzwi zamknęły się z łoskotem na ostatnim uczniem. Kiedy zostali sami, zarzucił torbę na ramię i cicho odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny.
— Chciał pan ze mną porozmawiać, panie profesorze? — zapytał uprzejmie. Głos miał dość niski, co kłóciło się z jego niezbyt wysokim wzrostem i chłopięcą urodą.
Obserwował nauczyciela z uwagą. Pewnie po dzisiejszych zajęciach wiele osób się zniechęci, może nawet uznają, że jest niesympatyczny, ale Cillian uważał, że ma szansę się od niego wiele nauczył. Bez wątpienia dużo więcej, niż od jego poprzednika.
Cillian Mulciber 🦊
W milczeniu wysłuchał monologu Nemetoriusa. Poczuł się nagi, rozebrany na części pierwsze. Blade, chłopięce policzki zapłonęły purpurowym rumieńcem. Cieszył się, że przynajmniej tego Nemetorius zapewne nie dostrzeże. Nie oburzył się ani też nie zaczął pyskować. Z pokorą przyjął słowa nauczyciela, niechętnie przyznając mu rację. Zrozumienie w czym leży szkopuł i chęć nabycia nowych umiejętności, które pozwolą w przyszłości uniknąć podobnych kompromitacji, zdawały się być dobrym początkiem.
OdpowiedzUsuńUniósł podbródek, postanawiając, że podejmie rękawicę i zostanie asystentem nauczyciela eliksirów. Wizja pomagania mu przy tworzeniu nowych wywarów była niezwykle kusząca. Cały ten proces go intrygował, Nemetorius bez cienia wątpliwości posiadał ogrom wiedzy. Odrzucenie nadarzającej się okazji do uczenia się od mistrza w swoim fachu, byłoby zwykłą głupotą i marnowaniem potencjału.
— Bardzo chętnie zostanę pańskim asystentem — oznajmił. Nie chciał trzymać mężczyzny w niepewności do kolejnych zajęć. Już podjął decyzję i był przekonany o jej słuszności. Ich współpraca rozciągała przed nim szereg nowych możliwości.
— Proszę mnie powiadomić kiedy będę potrzebny. Pojawię się bezzwłocznie — obiecał, po czym obrócił się na pięcie i żwawym krokiem ruszył w kierunku wyjścia z sali. — Do widzenia, panie profesorze.
Teraz nie pozostawało mu nic innego, niż czekać na wezwanie Burke'a. Myśl o pracy nad eksperymentalnymi eliksirami ekscytowała rudzielca szczególnie. Pragnął zobaczyć jak pracuje mężczyzna i jak najwięcej wyciągnąć z jego nauk.
Cillian Mulciber 🦊
[Jeśli masz ochotę pociągnąć temat bójki, to możemy uznać, że brał w niej udział asystent Nemetoriusa (dostałem błogosławieństwo od autorki Cilliana, jestem z nią w stałym kontakcie, zresztą sam ją namówiłem, żeby dołączyła do bloga).
OdpowiedzUsuńJeżeli wolisz zacząć od czegoś nowego, to może Percy będzie zmuszony poprosić Burke'a o pomoc przy uwarzeniu eliksiru dla siebie samego, ale w zamian zaoferuje mu książkę, którą ten poszukuje od dłuższego czasu?]
Percival
[W sumie, czemu nie? Nigdy wcześniej nie pisałem w ten sposób, ale chętnie spróbuję czegoś nowego. W takim razie jak wrócę napiszę do was mailowo, to ustalimy sobie szczegóły.]
OdpowiedzUsuńPercival
[Właśnie zapoznałam się z treścią karty i połączenie tych dwóch panów to dopiero będzie mieszanka wybuchowa, mam wrażenie, że Liam i Nemetorius są jak ogień i woda, ale to właściwie daje duże pole do popisu w prowadzeniu wątków. Zaproponowany przez Ciebie pomysł bardzo mi się podoba, dokładnie tak sobie to wyobrażam, Liam nie odpuści, dopóki go jakoś nie rozkręci, a będzie przy tym za pewne cholernie irytujący, więc biedny Burke na pewno będzie miał go zaraz dość, oby jego pokłady cierpliwości się nie wyczerpały hah :)]
OdpowiedzUsuńLiam
Jest duszącym obłokiem zapachu i ciernią przeszłości Burke'a; ciepłym oddechem na jego ubraniu, gdy jeszcze pod ścianą, pozwala mu dotknąć skóry twarzy i niezdolnym do obojętności kłębkiem nerwów, wetkniętych ciasno w zbyt małe pudełko. Ostrą czkawką emocji, których nie potrafi w pełni powściągać. Przy Nemetoriusie jest dokładnie tym, czego w sobie nie znosi i absolutnie wszystkim, co sprawia, że nie daje się dziś łatwo zbyć. Nie jest jednak (i nigdy nie był) dostatecznie ważny, by Burke zechciał mu pewne rzeczy wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńNie chce wiele, chce tylko odpowiedzi.
Złości go niewiedza o tym, dlaczego w ogóle zerwali znajomość i brak jakichkolwiek sensownych reakcji na jego obecność. Zrozumiałby gdyby Nemetorius pozostawał w jego towarzystwie rozdrażniony, rozczarowany, czy zarozumiały... to przynajmniej świadczyłoby o tym, że mają za sobą jakąś przeszłość, o której nie mówią, ale która wyraźnie na nich oddziałuje. Lepiej akceptowałby więc wyrażoną wyższość nad nim, pogardę, czy pobłażanie, niż to, co dawał mu Burke... a nie dawał mu zupełnie nic. Obojętność byłego przyjaciela, jak Szatańska Pożoga, spopiela i dławi w ogniach absurdu wszystko to, co budowali przez lata szkolnych przygód. Wyżera sobie drogę do teraźniejszości, zapominając o tym, że kiedyś, gdzieś dawno, było między nimi coś.
Coś, czyli jakiś zalążek uczucia, dłuższa przyjaźń, czy zwykłe, ludzkie zrozumienie. Coś, czego potrafił się wtedy uczepić i przy czym trwać. Dziś nie wie już nic. Dziś żyje w przekonaniu, że cokolwiek było między nimi, dawno już straciło ważność. Nigdy jednak nie przestało boleć. Świadomość tego, jak łatwo Burke go odrzucił i jak szybko o nim zapomniał, targa tkankami i tak już zszarganego przez życie organu. Sprawia, że zziębnięte, zamknięte zwykle na ludzi serce, przestaje wierzyć w trwałość uczucia, sensowność wiązania się w dłuższe relacje. Nie jest nawet pewien, czy wierzy w stałość kontaktów teraz, będąc w pozornie szczęśliwym, udanym związku. Nic na świecie nie gwarantuje mu, że ta znajomość, związek jaki ma, przetrwa kolejną próbę czasu. To właśnie, sceptycyzm co do trwałości relacji, nabył po nieudanej próbie przyjaźni z Burkiem.
— Na szczęście nie Tobie muszą się one podobać... nie miałbym też nic przeciwko, gdybyś przypadkiem się w ich oparach udusił — symuluje wrogość, bo przecież wiadomo, że nie mówi całkiem poważnie: po prostu odpowiada z pewną rezerwą i arogancją. Poza tym komentarz odnośnie swoich perfum uznaje za zbędny, więc podobnie zbędną odpowiedzią karmi Nemetoriusa.
Otrzepuje się krótko z kurzu i brudu zebranego spod ściany, wciąż szukając w kieszeniach płaszcza różdżki. Ta jednak, pozostawiona prawdopodobnie w gabinecie, jest poza zasięgiem jego dłoni, dlatego też, ostatecznie wzdycha jedynie ostentacyjnie, dając znać głośno wszechświatu, że cokolwiek sobie myślał, stawiając go oko w oko z Nemetoriusem w tak beznadziejnym położeniu, nie jest to zabawne.
— Nagle moja obecność zaczęła mieć znaczenie? — pyta uszczypliwie, nawiązując do wcześniejszych słów mężczyzny — Ignoruj mnie dalej, Burke. Dobrze Ci wychodzi. Znacznie lepiej, niż udawanie przyzwoitego...
Wyciera plamę krwi na dłoni o i tak już usyfiony płaszcz, nie mając zamiaru ruszać się ani o krok bliżej do Burke'a. Nie chce pomocy i ochłapów jego zainteresowania w sytuacji, w której to przypadek wymusza na nich kontakt. Wciąż i niezmiennie wolałby rozpocząć od przeprosin. Gdyby tylko Burke'owi przeszły one kiedyś przez gardło...
(Czy da się wierzyć w cuda, będąc cynikiem?)
Kiedy obraca się plecami do Nemetoriusa, zna swoją odpowiedź. Przy nim nie doczeka się niczego, czego pragnie.
— Wracam do gabinetu, przynajmniej tam mam to, czego szukam — oznajmia bezdyskusyjnie, nie dookreślając, co dokładnie ma na myśli.
UsuńNie wie, czy to dobry pomysł, że chce cofać się po różdżkę w sytuacji, w której wciąż go nieco ćmi, ale w końcu stoi na nogach i nic nie wskazuje na to, by ponownie miał dziś upaść, a rzucenie zaklęcia medycznego to jedyne rozsądne rozwiązanie jego problemu z przyszpilającym bólem głowy po ataku wisiorka echolokacyjnego.
[Cześć. Nie lubię brudzić pod kartami, ale chciałabym zasygnalizować, że zacznę, gdyż nie wymyśliłam rozwinięcia do twojego pomysłu (być może podsunie nam je fabuła?), gdy tylko nadrobię swoje forumowe zaległości.]
OdpowiedzUsuńA. Wareham
[W zasadzie to już pytanie do Ciebie czy czujesz się na siłach pisać dwa wątki i czy masz na to ochotę, oczywiście :> Dopasuję się do Ciebie!]
OdpowiedzUsuńCillian Mulciber 🦊
[Jasne, możemy iść w tym kierunku! W takim razie na razie możemy się skupić na tej fabule indywidualnej, a jak autorka Cilliana wróci z chorobowego to możemy wrócić do tematu wątku grupowego.]
OdpowiedzUsuńPercival
Nie siłą, lecz sprytem. W taki sposób zawsze starał się zwyciężać z innymi Cillian. Miał świadomość tego, że nie dysponuje dostateczną ilością mięśni ani wystarczającą krzepą, by konkurować z rówieśnikami w dziedzinach sportowych. Nigdy nie interesował się Quidditchem. Od średnio wygodnego i przyjemnego latania na miotle bardziej intrygowała go teleportacja. Uiścił nawet jakiś czas temu dwanaście galeonów zapłaty, by uczestniczyć w kursie teleportacji. Uważał to za dużo bardziej przydatną umiejętność, niż robienie akrobacji na miotle. Miał nadzieję, że uda mu się zdobyć stosowną licencję za pierwszym razem. Żałował jedynie, że na terenie Hogwartu teleportacja nie była możliwa, to by mu zdecydowanie ułatwiło błyskawiczne przemieszczanie się z jednego miejsca w drugie, zwłaszcza teraz, kiedy poza nauką wykonywał również obowiązki asystenta nauczyciela eliksirów.
OdpowiedzUsuńMomentami pogodzenie tego było nie lada wyzwaniem, ale Cillian dawał z siebie wszystko. Potrafił rozsądnie zarządzać czasem, ponadto dysponował dobrą pamięcią, co pomagało mu w zdobywaniu i zapamiętywaniu wiedzy. Robił też dużo notatek, by potem móc wrócić i powtórzyć materiał przed testem lub egzaminami. Budził się wcześnie rano, kiedy inni Ślizgoni jeszcze smacznie spali, a do łóżka kładł się późnym wieczorem, jako jeden z ostatnich. Wcale nie czuł się przemęczony i nie żałował swojej decyzji, szczególnie kiedy podczas zajęć z eliksirów okazywało się, że zauważa więcej od reszty. To upewniło go co do słuszności podjętego wyboru.
Kiedy zobaczył patronusa Nemetoriusa, uśmiechnął się pod nosem. Odniósł przeczytane książki do biblioteki i zbiegł po schodach, udając się wprost do najmroczniejszych zakamarków lochów, które znajdowały się pod powierzchnią Hogwartu. Panujący tam chłód był przyjemnym odstępstwem od upału panującego na zewnątrz. Zerknął na stary kieszonkowy zegarek, który dostał od ojca. Wciąż miał jeszcze pięć minut, ale mimo tego zapukał do drzwi, grzecznie czekając aż zostanie wpuszczony do środka.
Rozejrzał się po wnętrzu z nieukrywanym zaciekawieniem. Lekko zmrużył oczy, gdy nagle wnętrze pomieszczenia rozjaśniło światło. Podszedł bliżej, mówiąc cicho „dzień dobry”, bo tego wymagała kultura i dobre wychowanie, ale nie oczekiwał small talku ze strony Nemetoriusa. Sam nie przepadał za niewiele wnoszącymi pogawędkami, zwłaszcza, gdy próbował skupić się na wykonaniu zadania tak, by nie popełnić błędu, który mógł przecież skończyć się tragicznie. Z eliksirami nie było żartów. Niektóre pomyłki, w przypadku warzenia łatwiejszych mikstur, mogły ujść nieostrożnemu adeptowi tej sztuki bez większych strat, ale lepiej nie ryzykować.
Słuchając mężczyzny w ciszy zerkał na gryzonie, które biegały w klatkach, hałasując piskami i bezskutecznymi próbami gryzienia metalowych prętów, by się wydostać. Zupełnie jakby wiedziały co za chwilę je czeka i chciały uciec. Cilliana ciekawiło to, czy szczury były obdarzone wystarczającą inteligencją, by czuć zbliżające się zagrożenie, czy ich zachowaniem kierował strach spowodowany warunkami, w jakich żyły.
Wrócił spojrzeniem na twarz nauczyciela, gdy ten zadał mu pytanie.
Usuń— Oczywiście, panie profesorze. Wszystko jasne. I zostanę, jeśli nie ma pan nic przeciwko — stwierdził. Sam przeprowadzał różne eksperymenty na swoim kocie. Nie bez powodu zwierzak wyglądał teraz dość groteskowo ze swoimi krótkimi łapkami, wydłużonym tułowiem, płaskim pyszczkiem i nieproporcjonalnie małymi, klapniętymi uszami. Widok cierpiących zwierząt go nie przerażał ani też szczególnie nie wzruszał. Liczył się wyższy cel. Jeśli musiały zginąć, czy dokonano ważnego dla świata nauki odkrycia — trudno, taki już ich los.
Lubił opisywać kolory i wydawało mu się, że całkiem dobrze potrafi oddać ich głębie. Nauczył się tego od matki, która była projektantką czarodziejskich szat i odzieży. Często pokazywała mu różne skrawki i tłumaczyła czym się różnią. Dzięki temu nauczył się rozróżniać materiały, struktury oraz, rzecz jasna, kolory. Czasem pozornie były do siebie łudząco podobne, ale różniło je to, jak odbijały światło, jaki miały odcień. To mogło okazać się użyteczne podczas przeprowadzanego dziś eksperymentu.
— Mogę zapytać na jaką truciznę ma działać to antidotum? — zapytał, stając obok Nemetoriusa. Musiał zadrzeć głowę, by spoglądać na jego twarz.
[Nie ma sprawy! Dzięki za rozpoczęcie ❤️]
Cillian Mulciber 🦊
[Na razie nikt nie był zainteresowany, więc propozycja jest jak najbardziej do wykorzystania. Co do samej ważności, myślę, że ostatecznie może to być i naciągane albo zamienione na bardzo ciężki przypadek naprawy, którym zazwyczaj Galen by się nie zajmował, zostawiając takie zadanie bardziej doświadczonemu różdżkarzowi tj. swojemu ojcu. Na wątek natomiast jestem oczywiście chętna, nie mam też nic przeciwko zmienieniu tego/obmyśleniu innego scenariusza, dopasowanego do Twojej koncepcji.]
OdpowiedzUsuńGalen Ollivander
Z niemałym rozczarowaniem zobaczył puste dno butelki. Ognista whisky się skończyła, ale sen jak na złość nie chciał nadejść. Leżał na niewygodnej leżance, starając się czytać książkę o historii magii, w nadziei na to, że skoro nie pomógł mu alkohol, to może chociaż nudna lektura pomoże mu zasnąć. W pewnym momencie litery zaczęły mu się rozmazywać, a oczy coraz bardziej kleić. Po przeczytaniu kilkunastu stron faktycznie odpłynął, ucinając sobie płytką drzemkę. Wybudził go głos Nemetoriusa.
OdpowiedzUsuńOd razu miał złe przeczucie, dlatego zerwał się z leżanki, łapiąc po drodze tylko różdżkę i torbę pełną najczęściej używanych eliksirów. Nie miał pojęcia co się wydarzyło, dlatego chciał być przygotowany na każdą możliwość. Kiedy zbiegał po schodach, przeskakując co dwa stopnie, by szybciej dotrzeć do nauczyciela, który najwyraźniej pilnie potrzebował pomocy.
Nie sądził, by Burke wzywał go dla zgrywy, nie podejrzewał go też o podkoloryzowanie sytuacji w jakiej się znalazł. Wieki nie widział Nemetoriusa, ale ten sprawiał według niego wrażenie zbyt wyniosłego, by zwracać się z przysłowiowym bolącym palcem do skrzydła szpitalnego, na dodatek robiąc z igły widły. Musiał zdarzyć się jakiś poważny wypadek, skoro ten nie był w stanie wyczarować kształtnego patronusa.
Gdy Percival dobiegł do prywatnej kwatery nauczyciela eliksirów, niemal brakowało mu tchu. Wpadł do środka, nie zaprzątając sobie głowy pukaniem. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Rzucił torbę obok rannego mężczyzny i uklęknął tuż obok niego, błyskawicznie przystępując do działania. Nie tracąc czasu zaczął mamrotać zaklęcia. Mówił tak szybko, że jego słowa zdawały się zlewać w jeden niezrozumiały bełkot, brzmiały jak mantra. Był szczerze przerażony tym, jak szybko rozprzestrzeniały się obrażenia, trawiące tkanki Nemetoriusa. Jak dotąd tylko raz czy dwa spotkał się z podobnym efektem w swojej karierze. Raz pacjent zbyt późno trafił pod opiekę uzdrowicieli, co niestety kosztowało go życie. Temu drugiemu się poszczęściło, bo pomoc została mu udzielona od razu. Miał nadzieję, że Burke wyjdzie z tej sytuacji cało i nie straci ręki.
Dołożył wszelkich starań, żeby mężczyzna przeżył, ale jako urodzony czarnowidz wolał nie obiecywać mu gruszek na wierzbie. Znał prognozy w takich przypadkach i nie prezentowały się one najlepiej, dlatego nie chciał go karmić kłamstwami tylko po to, by poczuł się spokojniejszy. Nie znosił kiedy medycy rzucali takie zapewnienia na wiatr. Czasem nie wszystko szło po ich myśli, ale to nie oznaczało, że popełnili błąd w sztuce. Tak mogło to jednak wyglądać, skoro wszystko miało być w porządku, a mimo wszystko pojawiły się nieprzewidywane komplikacje.
Udało mu się zapobiec rozprzestrzenianiu żrącego efektu eliksiru, jaki wylał na siebie Nemetorius. Na wszelki wypadek rzucił zaklęcie na stanowisko, przy którym mężczyzna warzył miksturę. Lepiej, żeby nikt przypadkiem jej nie dotknął lub w nią nie wdepnął. Zamknięcie jej w ochronnej bańce mogło się wydawać działaniem na wyrost, ale nie potrafił przewidzieć jak zachowa się eliksir, dlatego wolał dmuchać na zimne.
Szybko wrócił do Nemetoriusa, siadając obok niego. Obejrzał wnikliwie jego rękę. Zaznaczył na jego skórze dokąd sięgała rana. Z ulgą zauważył, że brzegi rany powoli się zasklepiały. Z pewnością pełen proces leczenia trochę potrwa, ale taki widok stanowił dobrą prognozę.
— Leż, nie ruszaj się — polecił, dotykając wierzchem dłoni rozpalonego czoła Nemetoriusa. Miał wrażenie, że gorączka się utrzymywała, dlatego sięgnął po termometr i wsunął go do ust mężczyzny. Musiał kontrolować jego stan, licząc na to, że najgorsze już za nim.
Dopiero teraz, kiedy upewnił się, że stan mężczyzny ulega poprawie i jest stabilny, Percy głęboko odetchnął. Otarł przedramieniem strużkę potu, która spłynęła mu po skroni. Starał się uspokoić oddech i mocne bicie serca spowodowane biegiem i działaniem pod presją. Cieszył się, że przynajmniej drżenia dłoni Nemetorius nie miał okazji dostrzec.
Usuń— Mogłeś powiedzieć, że potrzebujesz pomocy — stwierdził karcąco. Nie odmówiłby mu, nawet jeśli Nemetorius nie zrobił na nim wrażenia przyjemniaczka kiedy spotkali się po latach w skrzydle szpitalnym. Nie zwykł unosić się honorem, gdy chodziło o zdrowie czy nawet życie innych. Uważał to za dziecinadę, która nie przystała czarodziejowi w jego wieku. — Zdajesz sobie sprawę z tego, jak niewiele brakowało żebyś tu wyzionął ducha? — zapytał retorycznie, zabierając termometr. Krótko spojrzał na temperaturę i zapisał ją w wymiętym notesie.
— Zabieram cię na oddział — oznajmił zdecydowanym tonem. Czuł się zobowiązany do monitorowania stanu zdrowia nauczyciela, a w skrzydle szpitalnym miał wszystko czego potrzebował. Miał nadzieję, że za kilka dni będzie mógł wypisać mężczyznę, ale nie był pewien, czy po tej nieprzyjemnej i niebezpiecznej przygodzie nie zostaną mu blizny. Póki co powinien się cieszyć, że pomoc przyszła (a wręcz przybiegła) na czas. Przeklęty zakaz teleportacji. Co prawda Percy nigdy nie był w tej sztuce wybitny, ale jeśli od tego miałoby zależeć, czy pacjent przeżyje, czy nie, oczywiście by się do niego teleportował. To jedna z zasad Hogwartu, których nie rozumiał, zwłaszcza w odniesieniu do kadry nauczycielskiej i personelu.
— Mam kogoś powiadomić o tym, co ci się stało...? — zapytał, ostrożnie i powoli podając mu wodę do picia.
[Dzięki za rozpoczęcie!]
Percival
[Jasne! Chętnie się skuszę na wątek z Nemetoriusem, zwłaszcza, że zapewne nasi panowie znają się (lub przynajmniej kojarzą) jeszcze z czasów szkolnych. Pytanie jak widzisz ich relację? Chcesz żeby przez ten czas utrzymywali ze sobą jakiś kontakt, choćby listowny, czy wolisz żeby spotkali się pierwszy raz po latach?]
OdpowiedzUsuńSol Hayes
Ciasnota pomieszczeń skrywała lata rzeźbionej w drewnie rodzinnej schedy, wiekową tradycję obrosłą statusem jak kurzem na dawno nieczyszczonych półkach, do których nikt już nie sięgał z powodów innych niż czysta ciekawość. Galen złapany w biegu obowiązków między sklepem na Pokątnej a jego filią w wiosce Hogsmeade znajdywał czas na oddech przy przyjemności ostatnich prac wykończeniowych, wypełniających mu minuty między obsługą klientów, sprawunkami i dbaniem o względny porządek. Słysząc więc zawieszony u drzwi dzwonek wstał od kurczącego się w towarzystwie regałów i szafek stołu i spokojnym krokiem ruszył z pracowni na zapleczu ku ladzie.
OdpowiedzUsuńWytarł brudne od wosku dłonie w roboczy fartuch, nie zdążył natomiast wypowiedzieć słów powitania.
— Mój ojciec jest w podróży i nie należy się go spodziewać przed upływem miesiąca — poinformował w odpowiedzi grzecznym tonem wybrzmiewającym jednak zdziwieniem i pewnym zmieszaniem. — Powinien był pan otrzymać listownie informację o opóźnieniu i przełożeniu terminu, panie Burke.
Powinien pomimo nacisku na odbiorcę sugerowało jednak, że istniał i obowiązek, którego nie dopełniono. Jakby zdawszy sobie z tego sprawę, Galen wysunął spod blatu stawiającą mu opór głośnym zgrzytem starego drewna szufladę i wyciągnął z niej niegruby zeszyt, szybko odnajdując ostatnie zapisane terminami strony. Przesuwając palcem w dół kolejnych rubryk, nie dostrzegł jednak wśród mnożących się, kreślonych tymi samymi eleganckimi literami dat, sprawunków i klientów nazwiska stojącego przed nim Nemetoriusa. Gdzieś w zwyczajową skrupulatność Gereona musiała wkraść się pomyłka, co choć samo w sobie zaskakujące odbiło się na czeladniku raczej niezręcznym zakłopotaniem. Byłby pewnie bardziej skłonny zamienić błąd w żart i przytyk do perfekcjonizmu ojca, gdyby sam nie musiał się z jego uchybienia tłumaczyć.
— Bardzo mi przykro, ale musiało zajść nieporozumienie. Dostałem polecenie wysłać listy odwołujące wszystkie zbliżające spotkania ojca, ale pańskiego nie ma w kalendarzu. — Wskazał na stronę, choć przecież klient nie mógł odczytać zapisanych na niej słów. — Oczywiście postaram się wyjaśnić sytuację, przy czym może to zająć dłużej niż zwykle. Poczta raczej nie jest zbyt punktualna, gdy chodzi o przesyłki na Bałkany — Wyciągnął, z tej samej wciąż otwartej szuflady, plik papieru i pióro. — Tymczasem, nie oczekuję dzisiaj nikogo, więc być może sam mógłbym panu pomóc?
Galen Ollivander
Histeria to ostatnie ze słów, którymi określiłby własne zachowanie. W obliczu skradzionej przez czas przyjaźni, rozmytej w historiach ucieczek i odwrotów Nemetoriusa, powiedziałby nawet, że zachowuje się dojrzale. Nie robi mu scen, a już na pewno nie przy ludziach i w ten przedziwny, niepodobny do siebie sposób, zachowuje względny spokój. Wprawdzie w spotkaniu jeden na jednego wciąż wyrzuca z siebie trociny frustracji i nawarstwiony przez lata żal, nie sądzi jednak, by istniała na świecie chociaż jedna osoba, która jest na tyle powściągliwa, by zignorować całkiem przeszłość z przyjacielem i to, co ich kiedyś łączyło. Ważne są fakty. A fakty świadczą za nim: nie jest desperatem. Nie pląsa się w ścieżkach kłamstw Burke'a na siłę i nie wciska się między szczeliny niedopowiedzeń, co mógłby zrobić od razu, jeszcze w Hogwarcie na ostatnim roku, wyczuwając, że znacznie więcej się przed nim przemilcza, niż mówi mu wprost. Po części z szacunku do niego, nawet pozwolił mu odejść, bez długich kłótni. Co prawda nie jest w stanie jasno określić źródła zdystansowania się kolegi od jego osoby, wie jednak, że znudzenie jego obecnością, jako jedno z rozwiązań tej zagadki, nie wchodzi w grę.
OdpowiedzUsuńNigdy nie był tuzinkowy i prostolinijny, nigdy też nie odkrył się przed przyjacielem na tyle, by dać się zrzucić z piedestału zainteresowania. Zawsze pozostawiał nieco miejsca do odkrycia. Dziś również, zamiast obrony i odkrycia własnych słabości, prycha wyniośle, nie od razu komentując słowa Nemetoriusa. Wpierw zbiera w sobie myśli.
— Ty dopiero zacząłeś — odwraca kota ogonem, rzucając w zapomnienie zarzucaną mu histerię. Jednocześnie wykorzystuje wprawnie fakt, że teraz to „przyjaciel” syczy w złości, a on czerpie z tego satysfakcję i nie zamierza mu odpuszczać. Nie ma także mowy o żadnej zgodzie, czy kompromisie. Choćby nawet miał koczować nocą w skrzydle szpitalnym, skazany na łaskę Merlin jeden wie jakiego medyka (nie pamięta wszystkich, których dręczył), ze swoją charyzmą i grą pozorów potrafi wybrnąć z tego lepiej, niż z rozmowy z Burkem. Złapany w kleszcza prowokacji i znając upór bruneta, nie od razu wie co mu odpowiedzieć. Zasępiony przez chwilę, czuje nacisk palców na zesztywniałym od złości karku i wbite w mięśnie grzbietu paznokcie, które boleśnie zakotwiczają go w teraźniejszości, nie dając mu się skoncentrować.
— Zabierz dłoń.
Krótki, szorstki komunikat burzy ewentualne porozumienie, nie dając im nadziei na szybki rozejm. Prawda jest taka, że nawet gdyby Nemetorius chciał posłuchać, Caedmon nie daje mu czasu na reakcję. Samemu ściąga palce z szyi, odwracając się do mężczyzny wyprostowany:
— Nic nie wkurwia mnie bardziej, niż Twój profesjonalizm, Profesorze Burke. — Chwyta się kpiny, jak brzytwy, pokazując irracjonalność tej postawy i wspomnianego profesjonalizmu. Zbliża się przy tym do niego na odległość kilkunastu centymetrów, ignorując wcześniejszą potrzebę odejścia. Tunele żył wibrują niespokojnie pod płatami skóry, podsycane złością, gdy wsuwa dłonie do kieszeni płaszcza, byle tylko mu dziś nie przyłożyć.
— Więc przestań zachowywać się, jakbyśmy byli sobie obcy, to może nawet pójdę z Tobą do tego pierdolonego gabinetu... Twój wybór.
Stawia go pod ścianą, dokładnie zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie Nemetorius nie zrobi tego, czego od niego oczekuje: nie otworzy się przed nim i nie zacznie nagle traktować go po przyjacielsku, jak kiedyś. To nie przeszkadza mu jednak w stawianiu irracjonalnych żądań.
Przed ostateczną decyzją (chciałby, żeby była jego), stawia Nemetoriusowi warunek niemal nie do spełnienia. Sygnalizuje jasno swoje oczekiwania, z których nie jest w stanie zrezygnować. Przez cały ten czas patrzy na niego natarczywie. W talerzach oczu pozostawia niecierpliwość.
[Sol lubi trudne przypadki i chyba nieźle sobie z nimi radzi. Skoro tyle lat wytrzymał z Borginem, więc myślę, że i z Nemetoriusiem da radę się jakoś dogadać.
OdpowiedzUsuńCo do eliksiru jestem bardzo za! Z tym, że chętnie bym pokombinowała, żeby tylko na tym nie poprzestać. Tak się zastanawiam czy jest opcja, żeby Sol jakoś się Nemetoriusowi przydał do stworzenia wywaru, który jakoś pomoże mu w kwestii klątwy? Albo na przykład okaże się, że eliksir przeciwbólowy nie był testowany na półwampirach i Hayes dostanie jakichś skutków ubocznych po jego spożyciu?]
Sol
Westchnął ciężko i ściągnął brwi, mając złe przeczucie. Obawiał się, czy to dobry pomysł, ale uznał, że próba negocjowania z Nemetoriusem nie ma racji bytu. Nie sądził, by ten go posłuchał, więc po prostu pomógł mężczyźnie wstać. Szybko sięgnął do swojej torby i, całe szczęście, znalazł Eliksir Wiggenowy i obficie polał nim ranę. Potem zadbał o to, żeby Burke znalazł się w skrzydle szpitalnym. Trwał na posterunku, regularnie zaglądając do niego, by upewnić się o tym, czy jego stan jest stabilny.
OdpowiedzUsuńKiedy podczas jednego z obchodów zauważył, że mistrz eliksirów zaczyna się wybudzać, posłał po jego asystenta. Rudzielec wpadł do skrzydła szpitalnego szybciej, niż się tego spodziewał, ale zaprowadził Ślizgona do wydzielonej parawanami przestrzeni, w której nauczyciel dochodził do siebie. Sam zajął się w tym czasie porządkowaniem i układaniem buteleczek. Oderwał się od tego zajęcia, gdy zadzwonił mu budzik. Ustawił go dokładnie na pięć minut przed czasem, w którym Burke miał zażywać preparat spowalniający działanie klątwy. Znalazł odpowiedni eliksir i już zastanawiał się w czy, a jeśli tak, to w jaki sposób ma wyprosić Cilliana, kiedy zauważył tylko jego rudą czuprynę, nim z łoskotem zamknęły się za nim drzwi. Przez myśl przemknęło mu pytanie, czy chłopak jako asystent Nemetoriusa zdawał sobie sprawę z klątwy, która ciążyła nad nauczycielem, ale szybko odsunął od siebie te przemyślenia. Zerknął kątem oka na zegarek. Zostały trzy minuty.
Wolnym krokiem przemierzył dzielący go od Burke’a dystans. Odchrząknął cicho, nim odsunął parawan.
— Przyniosłem Ci lekarstwo — oznajmił na powitanie. Może dość chłodno, ale miał wrażenie, że Nemetorius niezbyt się przejmie brakiem uprzejmości. — Udam, że nie widziałem tego… eksperymentu i nie powiadomię o nim dyrektora — dokończył po chwili wahania, szukając najwłaściwszego słowa. Mógł się tego tylko domyślać, ale nie sądził, by dyrektor pozwolił na tak niebezpieczne czarnomagiczne praktyki na terenie Hogwartu. Jak widać chwila nieuwagi wystarczyła, by doprowadzić do nieszczęścia lub wręcz tragedii. Jeśli miał słuszne podejrzenia i Nemetorius warzył tę truciznę w tajemnicy przed dyrektorem szkoły, to na pewno groziło mu za to poniesienie surowych konsekwencji. Pytanie, czy skończyłoby się na naganie, czy od razu zostałby wydalony ze stanowiska nauczyciela. Percy pracował w tutejszym skrzydle szpitalnym trzy lata, ale przez ten czas nie przypominał sobie, by ktokolwiek z kadry został wyrzucony za poważne przewinienie. Oczywiście, zapewne żaden z nauczycieli nie był krystalicznie czysty, Percy sam miał swoje za uszami, ale faworyzowanie uczniów z jednego domu czy bycie kąśliwym i upierdliwym nie zagrażało utratą zdrowia albo i życia.
Po zapoznaniu się z przepisem, który wskazał mu Burke, domyślił się powodu, dla którego eksperymentował. Szukał dla siebie lekarstwa. Nie było w tym nic złego. Skoro klątwa postępowała na tyle szybko, że stracił wzrok i potrzebował asystenta, ale czy naprawdę nie miał nikogo zaufanego, kogo mógłby poprosić o obecność, na wszelki wypadek, gdyby coś takiego się przydarzyło?
— Nie mówiłem nic twojemu asystentowi… O twojej dolegliwości ani wczorajszym wypadku — dodał. Nie wiedział jak mocno Burke wtajemniczył go w swoją sytuację, nie chciał go przypadkowo wydać.
[Nie ma sprawy. Ja też ostatnio trochę przymulam.]
Percival
Teraźniejszość przypomina krótkie tchnięcie wrogości, spuszczonej ze smyczy, czy jasno rozpaloną żarówkę frustracji, jaka oświetla tęczówki Caedmona barwami niesmaku. Nie gaśnie i nie znika, bo i sam Borgin nie zna sposobu na odrzucenie targających nim emocji, dlatego też, w bezsilności pozostawia je wszystkie przy sobie i w sobie – nieważne, że chaotyczne i wściekle rozbujane – wplata je między kreski oczu za każdym razem gdy myśli o Nim. To poza jego kontrolą. To dzieje się samo.
OdpowiedzUsuńRozpalony do żywego nieopuszczającą go dziś przy Nemetoriusie emocją, tj. złością, patrzy też na mężczyznę z dystansu zachowanych kilkunastu centymetrów, niemal spalając go w ogniach niezadowolenia i oczekiwania.
Kilkanaście centymetrów... inni uznaliby to za całkiem przyzwoitą odległość, zupełnie niegroźną i kulturowo przyjętą jako odpowiednią. Nie on. Dla niego to za mało. Właśnie stoi w napięciu, z boleśnie ściśniętym żołądkiem, żałując, że zgubił różdżkę, pałętał się po lochach i w efekcie – spotkał się ze swoim największym utrapieniem roku, a może i życia.
Jego wewnętrzne dziecko tupie i krzyczy desperacko... wierzga nogami i zaciska małe piąstki, gdy w tej dziecięcej naiwności liczy na to, że Nemetorius złagodnieje, spuści nieco gardę i przyzna się do błędu. Nic takiego się jednak nie dzieje. W zasadzie to dosłownie nic się nie dzieje, bo pomimo tego, co sobie myśli w głowie Borgin, w rzeczywistości nie robi NIC. Nie daje dziecięcemu rozwydrzeniu wyjść na światło dzienne, choć przez chwilę bardzo tego chce.
Jakże prostym byłoby, gdyby mógł zatracić się w swoich złudnych nadziejach na przekonanie Nemetoriusa do współpracy. Jakże miłym odstępstwem od ich relacji stałoby się wtedy dogadanie się i ściągnięcie na usta tajemnic minionych lat. Po chwili zawieszenia i ciszy między nimi musi ze smutkiem zaakceptować jednak trzy rzeczy.
Po pierwsze: nie jest już dzieckiem.
Po drugie: zbyt dużo myśli poświęca Burke'owi.
Po trzecie: nie wierzy w nic, o czym właśnie myśli.
Dawno już wydoroślał i nie przystoi mu gonić za złudzeniem, ani tym bardziej za kimś, kto sobie tego wyraźnie nie życzy. Wzdycha więc jedynie egzaltowaną w przestrzeń bezsilnością, nawet nie komentując zapalonego przez mężczyznę papierosa.
Nie znosi tego. Nemetorius wie, że tego nie znosi. Wkurwia go, i powtórzy to przekleństwo pewnie jeszcze kilka dobrych razy przy nim. Na razie jednak odsuwa się jedynie wolno i w żałobnym milczeniu odchodzi w tył, unikając kontaktu z dymem papierosowym na tyle, na ile potrafi bez nerwowej ucieczki. Nie zauważa gestu łaski w postaci chmury wypuszczonej pod poziom ściany, zbyt skoncentrowany na minusach spotkania.
– Nie traktujesz?
Na ochrypłym dotąd od surowości gardle osadza się (nareszcie) nalot łagodności. Parujący milczeniem i niesklasyfikowaną emocją miraż zrozumienia. Wciąż kruchy, ale dostatecznie stabilny, by nie runąć od razu. Mógłby na nowo gorzkim oświeceniem żalu zająć przestrzeń i w okopach spotkania obwarować siebie, ale... męczy go to. Wszystko. Nic. Wszystko. Zło. Wszystko. Dobro. Czarno-białe. Bez przejść tonalnych.
Wypchany przez rozsądek na wody analizy, postanawia dostrzec w postawie Nemetoriusa odrobinę szarości. Nie jest idealnie, wciąż jest na niego zły, wciąż wiele od niego oczekuje, ale na tę chwilę, w tym połączeniu słów, po wykrzesaniu od Burke'a odrobiny szczerości, czuje się spokojniejszy. To co mówi i jak mówi mężczyzna (nienagannie, jakby wiązał logikę z emocją), budzi w Borginie krztę zaufania. Wypowiedź ta nie jest zadowalająca, ale jest... na miejscu.
– Zawsze traktuje swoje zdrowie poważnie... – przeciera dłonią zbolały kark, wyczuwając jeszcze pod palcami drobne wgniecenia po paznokciach – ...o Ty z nas dwóch miałeś z tym problem.
Słowa Burke'a jak zapalnik, budzą przekorę, w tym jednak momencie, na szczęście dla Nemetoriusa, przekorą jest udowodnienie mu, że potrafi dbać o swoje ciało, swoje bezpieczeństwo. Swoje zdrowie.
– Dasz mi ten piekielny eliksir, i wychodzę – zastrzega, przechodząc przez próg.
[Popsułaś mi plany wychodzenia na czysto, więc postanowiłam, że zacznę właśnie od Ciebie. ;>]
UsuńW powierzchownie uprzejmym uśmiechu ukrywa już nie tylko zmieszanie i niezręczność. Na jakkolwiek wyraźniejszy brak kurtuazji nie pozwala mu prestiż profesji. Słowa mężczyzny uwierają umysł głębiej niż mógłby przyznać, nie narażając mniemania o własnej odporności na cudze opinie na uszczerbek. Zawarte w nich powątpiewanie budzi przesłoniętą jedynie racjonalną kalkulacją chęć udowodnienia własnego talentu i wartości. Dobrze wie, że to nie wiek ani miejsce na szczeniackie popisy, a szczypiący język nie uprawnia go jeszcze do sięgnięcia po zdania dające upust tym odczuciom. Nauczył się, terminując pod okiem ojca, że nazwisko, które przyszło mu nosić, pociągało za sobą pewne wygórowane oczekiwania. Jeszcze wcześniej pojął wagę liczącej ponad dwa milenia tradycji, podtrzymywanej nie tyle dedykacją, co wyrytą w rodzinnym charakterze obsesją. Wobec tej ostatniej klient zawsze znajdował się na podrzędnej pozycji. Nawet i z niej bliżej było jednak do nienagannej obsługi niż podobnych uchybień.
OdpowiedzUsuńPłaskim ruchem wydobytej z kieszeni różdżki obraca wiszące na drzwiach zaproszenie do środka, zatrzymując potencjalne źródła dystrakcji na zewnątrz, a tak naprawdę podnosząc, jak mu się zdaje, rzuconą rękawicę.
— Jestem pewien, że gdy dochodziliście do porozumienia, mój ojciec nie zostawił pana bez przynajmniej wstępnej diagnozy. — Wymaganie dyskrecji, choć spotyka się z nim nie pierwszy raz, w połączeniu ze znikającym w terminarzu spotkaniem szybko prowadzi go do niezbyt skomplikowanych wniosków. Problem intryguje zanim jeszcze będzie dane mu się z nim zapoznać, wyobraźnia wiedziona potencjałem zetknięcia się z czymś nowym podsuwa mu kolejne przypuszczenia. A przelotne spojrzenie na mieszek utwierdza tylko jego przeświadczenie, co do nietypowości i powagi zadania – jeśli nie we własnym, gdyż sama zapłata wydaje mu się najmniej istotna, to klienta przekonaniu. — Za pozwoleniem, przedstawię swoją opinię, a potem zadecyduje pan sam, czy mam odpowiednie kompetencje do zajęcia się pańskim problemem. Czy mógłbym?
Z pytaniem jasno wskazuje na różdżkę mężczyzny.
Na wadze cierpliwości ciąży mu dziś planowane spotkanie z Nemetoriusem w Zakazanym Lesie. Nie może tych planów zignorować, ani ich uniknąć, bo nie on jest prowodyrem tegoż głupawego pomysłu. Nie zmienia to jednak faktu, że klocki nakazu, rzucone mu przez dyrekcję szkoły, przy obecnych relacjach Borgina i Burke'a, okazują się wyjątkowo ciężkie i ostre w krawędziach. Rozrywają w nim szew powściągliwości i sprawiają, że nie tylko czuje, jakby coś właśnie nadepnęło mu na płuca, ale również jakby w ogóle nie chciało z tych płuc zejść. Nie jest pewien, czy chodzi tutaj o skradziony wolny czas, który mógłby spędzić z książką w dłoni, czy o samego Burke'a, jaki swoją obecnością przyprawia go o gęsią skórkę.
OdpowiedzUsuńTo tego rodzaju uczucie, którego nikomu nie życzy – to skroplony na skórze zimny pot, ślizgający się wzdłuż ścięgien napięcia i po pergaminie siniejącej w złości skóry.
Nie boi się go, ani nie unika go na co dzień, nie o to tutaj chodzi. W korytarzu mijają się co którąś lekcję i potrafią swoją apatię ukryć przed oczami innych, ale od ich ostatniej wieczornej konfrontacji mija zaledwie parę dni, w ciągu których Caedmon nie planuje znów nadszarpywać nerwów przez niego. A już na pewno nie dla niego. Szczególnie, że wstydliwe kąty jego głowy szeptają o tym, że granica między jednym, a drugim stwierdzeniem pozostaje niebezpiecznie cienka. Głowa walczy wprawdzie o zachowanie dystansu w tej relacji, ale serce jakby nie dostrzega różnic między siłą nienawiści, a siłą tęsknoty. Bijący silnie z nim i po części też dla niego organ wciąż sprawdza Borgina, wciąż każe mu powracać myślami do lat szkoły i rozdrabniać niuanse ich kontaktu na mikroczęści, których za nic nie potrafi złożyć w jedną całość.
Nic dziwnego, że czuje się przy nim odrobinę bardziej niekomfortowo, niżby tego chciał. Żadne też zdziwienie, że na każde jedno jego słowo reaguje naturalnie defensywą. Kiedy więc wreszcie pojawia się na miejscu, a jego oczy najpierw dostrzegają chmurę unoszącego się dymu, a dopiero później sylwetkę za tym obłokiem stojącą, nie powstrzymuje się przed twardością wypowiadanych głosek.
To szorstkość słów i beznamiętność, wpleciona w maskę twarzy, stanowią razem mur obronny przed ewentualnym, ponownym zawodem, czy kiełkującą ciepłą emocją:
- Było lepiej, póki nie wiedziałem, że zmarnujesz mi bezwietrzny wieczór.
Dziś nie chce już rozmawiać, jak ostatnio, i mimo wypowiadanych słów nie zastanawia się nad tym, jakie znaczenie ma akurat to, że ten wieczór jest bezwietrzny. Słowa te brzmią jednak dodatkową pretensją, a że nie pragnie Nemetoriusowi ułatwiać spotkania, po części świadomie pozwala sobie na zachowanie ów goryczy w głosie. Im więcej napsutej krwi Burke'a, tym szybciej wyrównają rachunki między sobą.
To w końcu rozwiązanie. Co prawda szczeniackie, ale jakieś. Lepsze takie, niż łudzenie się, że wrócą do tego, co było kiedyś.
- Powiesz mi, czym zawiniłeś, że ciągają nas po lesie? I po jaką cholerę ściągają tu też mnie?
Jakby jeszcze nie było to jasne, sam pragnie dzisiaj najbardziej tylko jednego: świętego spokoju.
[Cześć, dziękuję pięknie za powitanie!
OdpowiedzUsuńZawsze ciągnęło mnie do tych szarych moralnie postaci, a wątki to jeden z najlepszych sposobów na poznawanie i bawienie się nimi, więc nie mogłam się powstrzymać. ;)
Postać Nemetoriousa z kolei przepełniona jest tragedią, począwszy od relacji z ojcem, a na tej nieszczęsnej klątwie skończywszy. Mam tylko nadzieję, że storo odnalazł swojego Jego, to że jest i nadzieja na naprawienie tej relacji, zdecydowanie przydałby mu się nieco pozytywnych emocji w życiu. ;)
No i mam nadzieję, że uczniowie niczego nie podejrzewają, bo tych dram między nauczycielami robi się więcej i więcej!
Jeśli chodzi o pomysły, to mnie samej niestety też nic odkrywczego nie przychodzi do głowy. Dobrze rozumiem, że Nemetorius rozpoczął pracę nauczyciela we wrześniu 2023? Hmm, Oisín od zawsze miał bzika na punkcie historii i kolekcjonuje stare księgi, może znalazł się w posiadaniu mało znanego, bardzo starego dzieła, które mogłoby pomóc Nemetoriusowi w znalezieniu lekarstwa na klątwę?
Jeszcze raz dzięki za powitanie! Miłej zabawy.]
Oisín
Przypomnienie o niedowidzeniu wcina się szybko i brutalnie między poły nastroju Caedmona, jak wystrzępiony sierp. Sieka po drodze jego spokój i cierpliwość, rozrywając poszycie opanowania, które jeszcze chwilę temu wydawało mu się łagodnie go oplatać. Nie jest pewien, za co cierpieć mają oboje, i nie jest również na tyle przychylny Nemetoriusowi, by mu tego nie wypomnieć. Przecież istniało zapewne tysiąc różnych wymówek, które Burke mógł zastosować przed Longbottamem, byle tylko uwolnić się od towarzystwa Borgina.
OdpowiedzUsuń— I uważasz, że nasz brak przyjaźni i Twój ewidentny brak umiejętności autorefleksji, czy skłonności do przeprosin, będą solidną bazą dla tej, Pożal-Się-Merlinie, współpracy?
Przypadkiem składa się, że tego wieczoru artykułuje rzeczy wprost. Kładzie nacisk na rozpad relacji, której nie przywrócą i ponownie, wypomina mu kiepskie zakończenie ich długoletniej znajomości. Przede wszystkim jednak, z podobną do Nemetoriusa pobłażliwością, wskazuje na bezcelowość i naiwność ich spotkania.
Jeśli ktokolwiek wierzy, że tych dwóch potrafi jeszcze ze sobą współdziałać (ledwie współegzystują), to chyba jest równie ślepy, co sam Burke.
— W swoim nonszalanckim sposobie bycia nie znalazłeś chwili, żeby powiedzieć Neville'owi, żeby wybrał do pomocy kogoś innego?
Patrzy przez chwilę na wyciągniętą w powietrze dłoń mężczyzny, nie tylko jednak wybudza przy tym z siebie świeże pokłady niechęci i poirytowania, ale również upartości, gdy pomimo zasłyszanych słów, nie rusza się o krok:
— Może ja też uznam, że pomoc Tobie jest poniżej moich kompetencji i zainteresowań.
Wzrusza ramionami, ostatecznie przechodząc obok niego bez krzty wyrażonej pomocy.
— Nie wiem gdzie idziemy, ale rusz się, jak nie chcesz zostać w tyle sam — burczy jeszcze szorstko, odsuwając od twarzy jedną ze stojących mu na drodze gałęzi.
Sylwetkę Burke'a zostawia za plecami.
Tylko dżwięk łamanych gałązek, miażdżonych przez obuwie Burke'a, świadczy o cudzej, towarzyszącej mu obecności za plecami. Nie wie, jak daleko od niego kroczy Nemetorius, ani co mówi jego mina na każdą z jego uszczypliwości, ale jeśli miałby być szczery sam ze sobą, przez dłuższą chwilę podobne kwestie w ogóle nie zaprzątają mu głowy. Zajmuje go za to w pełni napięcie w ramionach i nieopuszczające go wrażenie niewystarczalności dnia, gdy zastanawiając się nad kwintesencją tego wieczoru, nie potrafi wychwycić jednej choćby jego zalety. Jakby szczęście opuściło go miesiące temu i nie chciało wrócić. Chwyta je w kleszczach wspomnień, nie znajduje jednak radośći życia obok siebie, ani przed sobą. Jest za to całkiem pewien, że w sercu kiełkuje mu frustracja i jakaś dziwna niewiadoma, która kłuje w bok i w tętniące silnie serce.
OdpowiedzUsuń— Cholera... — zaskoczony dłonią na plecach i ciepłem rozgrzewających materiał opuszków, sam przez chwilę ślizga się na mokrej ściółce, choć skutecznie pociągany w tył za płaszcz, szybko odnajduje pion. Wzdycha przy tym bolesnym rożdrażenieniem i nostalgią, wyciągniętą z płuc i choć nie mówi nic więcej, zwalnia ku uldze towarzysza.
Zatrzymuje się natomiast całkowicie w miejscu, gdy paznokcie mężczyzny zaczynają piec go pręgiem dotyku w miejscu zakleszczonych na ramieniu palców. Równie dobrze jednak zagrzany może być przez słowa Nemetoriusa i być może błędnie interpretuje źródło odczuwanego ciepła.
— Ja już też nic nie wiem. Przy Tobie nie wiem o niczym od dawna. Po prostu znajdźmy tego chłopca – odpuszcza mu tylko połowicznie, kierowany raczej własną wygodą i chęcią zakończenia dnia, niż pokorą. Ściąga przy tym dloń mężczyzny ze swojego ramienia, odwracając się w kierunku Nemetoriusa na moment. Wzrok szybko rejestruje linię nowo nabytej przez niego ranki i drobną kroplę krwi, napęczniałą u krawędzi rozcięcia.
Palce pulsują tymczasem w potrzebie ruchu, gdy wbrew własnej, zwyczajowej pozie aroganta, podnosi dłoń ku górze i dotyka smagniętego, męskiego policzka, ścierając zauważoną krew.
Mięśnie twarzy zastygają w obojętności. Tylko oczy śledzą ścieżkę własnych działań.
— Jakieś pomysły, gdzie chodzą nocą nabuzowane hormonami nastolatki?
Smuga czerwieni, roztarta na policzku, z początku odcina się od bladości nemetoriusowej skóry, nim kierowany pedantyzmem, przytrzymuje rękaw płaszcza przy ranie, pozwalając krwi wsiąknąć między włókna, póki drobna linia przecięcia, po dłużących się sekundach, wreszcie nie zastyga.
Ściąga palce na wąski, zaostrzony w kształcie podbródek, łaskocząc szczękę tuż przed opuszczeniem dłoni.
Wzrok pozostaje na ustach rozmówcy, w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Yhym — zapada beznamiętnie między nimi, w odpowiedzi na ripostę Burke'a. Ostatnie minuty, utuczone przez rozdrażnienie, osiadają ciężko w przestrzeni, jak dwa przygniatające pierś ciężary, niweczące chęć rozmowy. Opuszcza dłoń do kieszeni płaszcza, chowając palce w chłodną łatę materiału, gdy mężczyzna wymija go w niezręcznej ciszy, znikając mu między dwoma pniami drzew. Zarys grzbietu, jaki właśnie gubi się w cieniach leśnego ostępu, motywuje i jego do ruszenia się z miejsca.
OdpowiedzUsuńZanim jednak decyduje się przejść do przodu, spogląda w dół, pod buty, miażdżąc w kleszczach wzroku miękkość ściółki i sprężystość podłoża, które niezmiennie od początku podróży, przypominają mu o latach szkolnych. Tych wszystkich dniach i wieczorach, rozproszonych w porywach młodości, gdy błąkani między połaciami natury, gubili poczucie czasu i ciężar ewentualnej winy za wszelkie poczynione psoty.
— Borgin! — wyrywa się ku niemu w nagłym olśnieniu — Pamiętasz ten opuszczony szałas niedaleko jeziora, który mijaliśmy czasem w drodze po tojad? Czy nie mówili wtedy, że na brzegach wody czai się nereida, która porywa chłopców?
Nie zważając na chwilowo generowany wokół siebie hałas, dociera do sylwetki przed nim. Tym razem to on kładzie rękę na jego ramieniu, chcąc zasygnalizować mu chęć zmiany kierunku wędrówki na inny.
— To było w tę stronę...