Nietrudno znaleźć na dowolnej biliotecznej półce książkę opatrzoną jej nazwiskiem. Licząca siedem tomów transfiguracja dla zaawansowanych, kompleksowa analiza konfliktów czarodziejów od Godryka i Salazara do Drugiej Wojny Czarodziejów, 101 codziennych wywarów i eliksirów, a ostatnio nawet rozdział w opasłym komentarzu do międzynarodowego prawa czarodziejów i glosa do zeszłorocznego wyroku Wizengamotu o nielegalnym handlu magicznymi zwierzętami. Zapewne rozsądniej byłoby wybrać sobie dziedzinę, w której żaden z jej prominentnych przodków nie zdążył się wsławić. Podobno nic szczególnego nie osiągnęli w uzdrawianiu ani na boisku quidditcha. Jeszcze... Ale ona zawsze lubiła wyzwania, więc od najmłodszych lat kusiła ją ta najbardziej wyboista ścieżka.
Język ma niewyparzony, a humor z rodzaju ciężkostrawnych, choć dyskutuje głównie dla sportu. Wyniosła z domu przekonanie, że gdy wszyscy się ze sobą zgadzają, coś jest zdecydowanie nie tak. Być może dlatego, uciekając przed marazmem, szukała kolejnego wyzwania, uzasadniając sama przed sobą ten konkretny wybór jakże racjonalnym argumentem niczym nieograniczonego dostępu do hogwarckiej biblioteki. Tym razem - dla odmiany legalnie - wszystkich jej zakamarków. W roli pedagoga dopiero się powoli odnajduje, ale już w pierwszych dniach stało się oczywistym, że ma zakusy na wymagającego belfra. Jednak nawet najbardziej nieprzychylni muszą przyznać, że nie brak jej obiektywizmu - ostatnim, co ją interesuje, jest kolor krawata ucznia, któremu właśnie odejmuje punkty za brak zadanego wypracowania. Barwy domowe nigdy nie znaczyły dla niej zbyt wiele. Oczywiście poza tymi pięcioma minutami i dziewięcioma sekundami na niewygodnym stołku, gdy zacięcie walczyła by to właśnie do niej należało ostatnie słowo. Najwyraźniej już jako jednastoletnia pannica miała jasno sprecyzowane poglądy, co dla niej najlepsze - to zdecydowanie się nie zmieniło. I z perspektywy czasu, z odrobiną kobiecej próżności, stwierdza bez choćby krzty zawahania, że w zielonym naprawdę jej do twarzy.
Spaceruje zwykle o świcie, gdy hogwarckie błonia spowija jeszcze jesienna mgła - ten mały rytuał, tak jak niegdyś poranne wędrówki po irlandzkich wzgórzach, pomaga jej w zebraniu rozpierzchniętych myśli. Nie zważa przy tym na deszcz czy wiatr; niestraszne jej obłocone kalosze ani fryzura na mokrego spaniela, bo zawsze miała w sobie sporo z chłopczycy. Zdarza się, że wśród nielicznych odsłonia się nieco bardziej. Podobno zna zawstydzającą liczbę przekleństw po irlandzku, ma zaskakująco mocną głowę do Ognistej i na ostatnim karaoke popisała się niespodziewaną znajomością mugolskich rockowych klasyków. Na szczęście wąskie grono, które dopuszcza bliżej, ma dość rozsądku, by nie komentować tych zatrważających plotek. I tylko czasem, pisząc kolejny z nigdy niewysłanych listów zastanawia się, jak wiele by się zmieniło, gdyby nie tamto feralne popołudnie i źle oznakowane fiolki.
Język ma niewyparzony, a humor z rodzaju ciężkostrawnych, choć dyskutuje głównie dla sportu. Wyniosła z domu przekonanie, że gdy wszyscy się ze sobą zgadzają, coś jest zdecydowanie nie tak. Być może dlatego, uciekając przed marazmem, szukała kolejnego wyzwania, uzasadniając sama przed sobą ten konkretny wybór jakże racjonalnym argumentem niczym nieograniczonego dostępu do hogwarckiej biblioteki. Tym razem - dla odmiany legalnie - wszystkich jej zakamarków. W roli pedagoga dopiero się powoli odnajduje, ale już w pierwszych dniach stało się oczywistym, że ma zakusy na wymagającego belfra. Jednak nawet najbardziej nieprzychylni muszą przyznać, że nie brak jej obiektywizmu - ostatnim, co ją interesuje, jest kolor krawata ucznia, któremu właśnie odejmuje punkty za brak zadanego wypracowania. Barwy domowe nigdy nie znaczyły dla niej zbyt wiele. Oczywiście poza tymi pięcioma minutami i dziewięcioma sekundami na niewygodnym stołku, gdy zacięcie walczyła by to właśnie do niej należało ostatnie słowo. Najwyraźniej już jako jednastoletnia pannica miała jasno sprecyzowane poglądy, co dla niej najlepsze - to zdecydowanie się nie zmieniło. I z perspektywy czasu, z odrobiną kobiecej próżności, stwierdza bez choćby krzty zawahania, że w zielonym naprawdę jej do twarzy.
Spaceruje zwykle o świcie, gdy hogwarckie błonia spowija jeszcze jesienna mgła - ten mały rytuał, tak jak niegdyś poranne wędrówki po irlandzkich wzgórzach, pomaga jej w zebraniu rozpierzchniętych myśli. Nie zważa przy tym na deszcz czy wiatr; niestraszne jej obłocone kalosze ani fryzura na mokrego spaniela, bo zawsze miała w sobie sporo z chłopczycy. Zdarza się, że wśród nielicznych odsłonia się nieco bardziej. Podobno zna zawstydzającą liczbę przekleństw po irlandzku, ma zaskakująco mocną głowę do Ognistej i na ostatnim karaoke popisała się niespodziewaną znajomością mugolskich rockowych klasyków. Na szczęście wąskie grono, które dopuszcza bliżej, ma dość rozsądku, by nie komentować tych zatrważających plotek. I tylko czasem, pisząc kolejny z nigdy niewysłanych listów zastanawia się, jak wiele by się zmieniło, gdyby nie tamto feralne popołudnie i źle oznakowane fiolki.
Stażystka transmutacji • Animag - żbik • opiekun Koła Transmutacji
urodzona w Irlandii, 21 marca 1999 roku • dorstala na północy wyspy, spędzając dzieciństwo w rodowej siedzibie • córka uznanego znawcy historii magii i przedwcześnie zmarłej wytwórczyni eliksirów • młodsza siostra dla wybitnie obiecującego adepta prawa czarodziejów • czystokrwista czarownica z szanowanego rodu Dippet, wsławionego w magicznym świecie dzięki zasługom Armando Dippeta • absolwentka Szkoły Magii i Czarodzjestwa w Hogwarcie • hatstall, ostatecznie wychowanka Domu Węża • w czasach szkolnych przewodnicząca Koła Transmutacji, obecnie — w zastępstwie — opiekunka koła • posługuje się sztywną, dwunastocalową różdżką wykonaną z hebanu, której rdzeń stanowio pióro feniksa • zarejestrowany animag • patronusem żbik • bogin skrzętnie skrywaną tajemnicą • w Hogwarcie służbowo od początku września 2022 roku
[ Koniecznie musimy kiedyś zobaczyć tę stylizację na mokrego spaniela… Obstawiam, że Edward, prawdziwy ekspert w dziedzinie psowatych, z pewnością się na niej pozna… ;D ]
OdpowiedzUsuńLupin
[Dzień dobry! Od razu muszę się zgodzić z anhedonią, Isolde wyszła naprawdę wspaniała! W życiu bym nie zgadła, że od dawna nie prowadziłaś pani, świetnie wykreowana postać! Ten jej upór i stawianie na swoim są niezwykle urocze i wiele bym dała, by tę jedenastoletnią Izoldę kłócącą się z Tiarą Przydziału zobaczyć. :D
OdpowiedzUsuńTransmutacja jest jedynym przedmiotem, który szczerze Jadis interesuje, więc panna Dippet już na wstępie zabrała u niej sporo punktów. To, że taka piękna z niej kobieta na pewno nie przeszkadza. :D Jakbyś szukała kogoś, żeby Isoldzie głowę pozawracał i jeszcze (nie daj Boże) próbował z nią flirtować na lekcji, zgłaszam Jadis na ochotnika!
Życzę Ci wielu wspaniałych wątków, i żebyś się z nią dobrze bawiła!]
Jadis Wagtail-Meijer i Albus S. Potter
PS Isolde w zielonym bardzo do twarzy, a jak jeszcze dodać do tego czerwoną szminkę, to dopiero cud, miód i maliny! ;)
[Błyskawicznie pojawiają się na blogu nowe postaci, aż nie nadążam wszystkich witać! Cieszę się, że starzy autorzy wracają na Hogwart i że pojawiają się też całkowicie nowe osoby chętne do wspólnej gry.
OdpowiedzUsuńRównież całe wieki nie prowadziłam damskiej postaci, więc rozumiem co czujesz. Życzę oczywiście powodzenia, aby eksperyment zakończył się spektakularnym sukcesem i mnóstwem ciekawych wątków!]
Lennox
[Idealnie dobrałaś zdjęcie do całokształtu postaci, właśnie tak bym ją sobie wyobrażała po przeczytaniu samej treści, którą swoją drogą bardzo szybko pochłonęłam i chciałabym więcej <3 Jest tak silnym charakterem, że z pewnością albo pokochałaby się z Suz i Eliasem, albo wręcz przeciwnie, raczej by się pozabijali i rywalizowali na każdym kroku. Jeśli któraś z tych opcji z tej dwójki Ci pasuje - zapraszam :) Baw się dobrze i udanego eksperymentu! <3]
OdpowiedzUsuńElias&Suz
Edward uwielbiał wakacje. Uwielbiał je zarówno wówczas, gdy kręcił się po korytarzach szkoły jeszcze jako zwykły uczeń, jak i teraz, gdy już dawno wyrósł ze swojego nastoletniego mundurka. Nigdy nie spodziewał się, że letni wypoczynek w opustoszałym zamku na krańcach Szkocji sprawi mu tak ogromną przyjemność… A jednak. To był naprawdę wyśmienity pomysł, aby poprosić Longbottoma o zgodę na pozostanie w Hogwarcie. Co prawda jako nauczyciel miał do tego pełne prawo, jednak postanowił wykazać się swoją wrodzoną uprzejmością i najpierw zapytać o zgodę samego Dyrektora szkoły. A ten – oczywiście – nie miał nic przeciwko. Rozumiał, że stan zdrowia Edwarda był jeszcze wyjątkowo delikatny. Dlatego pozostanie w cichym oraz wyjątkowo spokojnym zamku, w którym oprócz przysypiających portretów lub przenikających przez mury duchów prawie nikogo nie było, stanowiło dla niego nader komfortowe miejsce do regeneracji. Lupin spędzał ten czas na spaniu do południa, nadrabianiu najnowszych pozycji z dziedziny magizoologii, szkoleniu się w diabelnie pokrętnej mowie goblinów, a także suto zakrapianych wieczorkach w towarzystwie szkolnego gajowego, z którym zawarł bardzo bliską komitywę już z początkiem roku. Innymi słowy, Edward siedział w Szkocji i nie wyściubiał z niej nosa na dłużej niż parę dni. Wyjątek zrobił jedynie dla własnej babki, u której w odwiedzinach spędził niemal cały tydzień. Objedzony oraz zaznajomiony z najświeższymi, rodzinnymi plotkami powrócił do Hogwartu z silnym postanowieniem, że w okolice Londynu powróci dopiero na święta… a może i jeszcze później...
OdpowiedzUsuńNiestety, beztroski czas wakacji pomału (lub nieubłaganie, jak kto woli…) dobiegał już końca. Edward przestał spać do południa, aby wreszcie zacząć przygotowywać się do pierwszych lekcji ONMS w nowej roli. Już jako stażysta zdarzało mu się zastępować uprzedniego profesora i prowadzić zajęcia z uczniami. Robił to jednak stosunkowo rzadko, ponieważ zaraz po swoim przyjeździe nie mógł jeszcze w pełni się wyprostować, a wyprawa z łóżka do toalety wymagała od niego co najmniej półgodzinnej rozgrzewki. Z czasem paskudne eliksiry oraz równie paskudna rehabilitacja pomogły mu na tyle, iż był w stanie coraz częściej angażować się w swoją nową pracę. Nigdy nie wyobrażał sobie, że podobnie jak jego własny ojciec, któregoś dnia zostanie nauczycielem w Hogwarcie… jednak wbrew pozorom podchodził do tego tematu na poważnie. Longbottom mu zaufał, i to dla Lupina było całkiem silną motywacją do tego, aby wejść w swoją nową rolę z pełnym zaangażowaniem. Naturalnie bez zbędnej spiny, bo ta potrafiła jedynie szkodzić.
Tego dnia postanowił przygotować sobie materiały, które pomogłyby mu zainteresować czwartoklasistów jednorożcami. W przypadku dziewcząt nie stanowiło to większego wyzwania, jednakże chłopcy… cóż, wcale im się nie dziwił. Gdy był w ich wieku również nie widział nic ciekawego w białych koniach z wielkim rogiem na środku głowy. Dopiero później, po latach praktyk i stażów, zrozumiał jak niezwykłymi stworzeniami były jednorożce… i jak wiele tajemnic jeszcze skrywały. Miał pewną znajomą, która zajmowała się ich badaniem i liczył na to, że uda mu się ją ściągnąć do Szkocji, choć na parę dni, aby zdążyła opowiedzieć własnymi słowami o nowych odkryciach, które mogłyby w przyszłości zrewolucjonizować podejście wielu sceptycznie nastawionych czarodziei… Wcześniej jednak udał się do szkolnej biblioteki, z której wypożyczył parę interesujących go książek. Zamierzał uzupełnić własne notatki, licząc na to, że jeszcze dziś wieczorem zdąży odwiedzić gajowego, który zapraszał go na wyśmienitą nalewkę z czarnego bzu oraz kolejną rundkę eksplodującego durnia - ale nie takiego zwykłego, tylko w wersji dla dorosłych, gdzie wyjątkowo źle rozegrana partia mogła skończyć się pourywanymi palcami. I pomyśleć, że po tym co go ostatnio spotkało, powinien być nieco mądrzejszy...
Tak czy inaczej Lupin miał swoje plany, i miał też co robić, nim do tych planów dojdzie. Właśnie dlatego wziął się za czytanie jednej z wypożyczonych książek jeszcze na korytarzu, gdy dopiero zmierzał do swoich komnat. Nawet nie przeszło mu przez głowę, że tuż za zakrętem czekało na niego kolejne śmiertelne zagrożenie… i tym razem nie było to żadne mięsożerne stworzenie wielkości słonia z kłami ostrymi jak brzytwy. O nie, to było coś o wiele, wiele gorszego... Piękna kobieta oraz jej stos lewitujących samopas kufrów.
Usuń— Ożeż kur… — pierwszy, okuty żelazem kant rąbnął go w okolice prawego ramienia. Zdezorientowany wypuścił niesione pod pachą książki, które natychmiast rozsypały się po całym korytarzu. Drugi cios dosięgnął go w chwili, gdy próbował odskoczyć, jednak poślizgnąwszy się na jednej z rzeczonych książek nie zdążył, i tym razem dostał w lewe biodro. O mały włos, a straciłby równowagę. Jednak dopiero trzecie uderzenie sprawiło, że niemal cały zwiotczał… Jedna z największych skrzyń wbiła mu się z impetem w plecy. Lupin dosłownie ujrzał wszystkie gwiazdy, nim jakimś cudem zdołał ją od siebie odepchnąć, samemu wpadając na przeciwległą ścianę. Wprawione w przeciwny ruch pudło zderzyło się z pozostałymi, i zanim Edward mrugnął dwa razy, wszystkie pospadały na ziemię, robiąc przy tym tyle hałasu, iż lokatorzy portretów na korytarzu rozpierzchli się w popłochu. Część z tych przeklętych skrzyń dodatkowo się pootwierała, wyrzucając połowę zawartości na kamienną posadzkę. Lupin jednak był zbyt zajęty łapaniem oddechu, zgięty w pół przy ścianie, podparty rękoma na lekko ugiętych kolanach… Z jego ust sączyły się wszystkie najgorsze przekleństwa i wulgaryzmy, które poznał w czasie swoich długoletnich podróży dookoła świata. A gdy wreszcie uniósł wzrok, słysząc przebijające się nieopodal tupanie, jego oczy płonęły najprawdziwszą czerwienią, stanowiąc całkiem zasadne odzwierciedlenie ognia piekielnego.
Oj tak, lekko się zdenerwował.
Lupin
// Przychodzę pochwalić kreację postaci. Isolde nie dość, że pięknie się nazywa i wygląda, to jeszcze dodatkowo wydaje się silną, wyrazistą osobowością. Przyznam, że jestem mega zadowolona, że dodatkowo jest też stażystką transmutacji, bo to daje nam dobre podwaliny do zbudowanej relacji, jeśli miałabyś ochotę taką wykombinować między nami? Blaine, pomimo starań, jest tak samo trudnym charakterem, jak jego ojciec, choć ma inny temperament, więc podejrzewam, że jako stażystka, mimo, że dzieli nas tylko rok różnicy, nie będziesz miała z nim łatwo, a jednocześnie te postaci wydają się nie mieć między sobą powodów do kolizji, że myślę, że w ostatecznym rachunku, mogą się chyba dogadywać, mimo "przeszkód", całkiem w porządku, choć nie brakuje pewnie między nimi iskier - sarkazmu, złośliwości (?). Jedno jest pewne, na pewno trochę pieszczotliwie, a trochę złośliwie Blaine woła na Ciebie "Hatstall" lub "Dippet", z premedytacją udając, że imienia nie pamięta. xD
OdpowiedzUsuńMyślisz, że cokolwiek z tego co napisałam ma sens, albo daje Ci jakiś pomysł na dopełnienie lub skorygowanie tego, co napisałam?
Blaine
Blaine jest dzisiaj inny. Snuje się po pokoju nauczycielskim z tłumioną agresją. Jego ruchy są powolne, zbyt uparcie powolne, toporne, a mięśnie ma tak napięte, że zwykle jedwabna, perfekcyjnie dopasowana koszula, dziś uwydatnia napięte żyły, skryte pod lekkim materiałem. Możnaby przysiąc, że kiedy podnosi się z kanapy, zęby zgrzytają mu o siebie, zaciskane w szczęce, a dłoń ledwie wyraźnie drży, kiedy sięga dłonią do kołnierzyka, rozpinając drugi już z kolei guzik, bo czy tylko jemu jest tak kurewsko gorąco?
OdpowiedzUsuńPrzechyla głowę na bok, zręcznym ruchem uchylając poły materiału i w końcu cmoka ze zniesmaczeniem. Nie odezwał się do Isolde ani słowem, odkąd wszedł spięty i emanujący wulkanem kurczowo powstrzymywanych emocji, które zaraz mogły eksplodować. Im spokojniejszy był – z im większym wyczuciem przechadzał się po pokoju, próbując przekonać siebie i Dippet, że wszystko jest pod kontrolą, tym bardziej zdradziecko, z wolna ją tracił. Is, która jako jedyna obecnie dzieliła z nim tę przestrzeń, mogła obserwować tę zmianę, kiedy z pełnego, ZBYT MOCNO kontrolowanego spokoju, przyłożył więcej siły, odkładając książkę na półkę biblioteczki. I wyładowując na niej swoją frustrację, dosłownie podbił regał z ziemi.
Następnie zadziały się trzy niespodziewane rzeczy prawie równocześnie. Regał przechylił się w kierunku Isolde, teraz zamkniętej pomiędzy dwoma kolumnami biblioteczek, następnie Blaine momentalnie znalazł się przed nią, przyjmując impet uderzenia na swoje plecy, jednocześnie amortyzując ciężar regału przez oparcie się dłonią o pólki za plecami panny Dippet. W końcu stała się jedna, ostatnia rzecz, wraz z oddechem frustracji, z jakim wypchnął łopatki w tył, stawiając regał na swoje miejsce, złożył usta na jej wargach, zupełnie niespodziewanie, chwytając jej wcale niezalotne spojrzenie jedynie przelotem i tyle wystarczyło.
Chwilę później jedno z ramion, którymi zamykał ją przy regale, instynktownie opadło na jej talię, szybko odnajdując krzywiznę jej kręgosłupa, która, dla niego, jakby tylko czekała na wypełnienie ją ciepłem jego palców, przesuwanych po materiale jego koszulki.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Tyle sekund przywracał się do porządku, zanim z warknięciem oderwał usta od jej, mimo złej aury, oblizując wargi z przyjemnej słodyczy jej ust. I westchnął, obok jej ramienia, pochylając się w dół.
“Przepraszam”, byłoby na miejscu, ale Zabini szukał innych słów. Takich, które przejdą mu przez gardło, wraz z kpiącym, nieco rozczarowanym samym sobą uśmiechem.
— Zły dzień. Pardon.
Cóż, przepraszanie nie było jego mocną stroną, nie włożył w to emocji, tylko intensywność z jaką spojrzał jej prosto w oczy, wcale nie dziwiąc się sobie, że ją pocałował. Winił za to jej naturalny magnetyzm, ich stymulujące rozmowy, które zawsze stawiały mu wyzwanie, zapach jej perfum i… pewną zbyt natarczywą szóstoklasistkę, wystawiającą jego wstrzemięźliwość na próbę.
Był tylko facetem będącym o krok od rozpierdolenia tej budy, a miękkość kobiecych ust i jej spojrzenie, także to, jakim obdarzyła go teraz w jakiś sposób przywodziło ukojenie dla zszarganego opanowania. Do tego stopnia, że nie odsunął się, pozwalając sobie jeszcze chwilę podziwiać te ciepłe oczy. Gotowy przyjąć każdą reakcję za łamanie granic, jakie dość gwałtownie i bez żadnych znaków ostrzegawczych przesunął. Nawet jeśli byłaby to pięść wymierzona w twarz. Była warta tego pocałunku. Tych trzech sekund spokoju.
Blaine
sorry, chciałaś coś mocnego, to postanowiłam wykorzystać inną fabułę do nakręcenia tego wątku xD
A to miał być taki cichy i spokojny dzień… podobny do wszystkich pozostałych, które spędził na letnim wypoczynku w opustoszałym zamku. Najgorsze było to, że zabrakło mu zaledwie kilkudziesięciu metrów, aby przedostać się z głównego korytarza do niewielkiego holu obwieszonego jednymi z najstarszych obrazów w całej szkole, a który prowadził do prywatnych pokoi kadry profesorskiej. Tam, w swojej staroświecko urządzonej kwaterze z pewnością poświęciłby parę dodatkowych chwil na rozpalenie ognia w kominku – ponieważ nawet górski troll wiedział, że czytanie w przeciągach nie służyło zdrowiu – a następnie przystąpiłby do sporządzania odpowiednich notatek, popijając swoją ulubioną herbatę imbirową ze specjalną wkładką. Ale nie… jak zwykle musiał mieć pecha i wszystkie jego plany wzięły w łeb. Wystarczyło, że w zamku pojawiła się jedna osoba… Tylko jedna! Nim skończył przeklinać, powoli prostując obolałe plecy (które niemal wrzeszczały spanikowane, aby robił to jak najostrożniej i jak najwolniej…), wiedział już, że ma do czynienia z osobnikiem płci żeńskiej. Poczuł zapach jej perfum nim jeszcze w pełni ogarnął całe to pobojowisko wzrokiem… A było na co patrzeć. Wszystkie kufry leżały teraz na ziemi. Część z nich była otwarta, inne nadal pozostawały zamknięte. Niemniej jednak sporo rzeczy porozsypywało się dookoła bez żadnego ładu i składu. W tym jego biedne książki, które jeszcze chwilę temu zamierzał zanieść do swojego pokoju. Natomiast sprawczyni tego całego, cholernego zamieszania stała dosłownie po pośrodku… Jakim cudem Lupin powstrzymał się przed złapaniem jej za te śliczne i zapewne przeraźliwie drogie fatałaszki aby nią mocno potrząsnąć już na zawsze pozostanie tajemnicą… Co gorsza, na dźwięk własnego nazwiska w jej ustach, poczuł jeszcze większą irytację.
OdpowiedzUsuń— Po pierwsze… — warknął, nabierając porządny haust świeżego powietrza… — To nie ja wyprowadzam na spacer pięć ciężkich kufrów, wypchanych po brzegi moimi ciuchami i innymi drogimi bibelotami, puszczając je samopas po korytarzach szkoły, po których nadal mogą poruszać się żywi ludzie lub nawet zwykłe skrzaty… — wypluł na jednym wydechu, dopiero się rozkręcając. — Po drugie, księżniczko, wszelki zamęt oraz towarzyszące mu zniszczenie siejesz tylko i wyłącznie TY. Narobiłaś bałaganu, wystraszyłaś wszystkie portrety w promieniu dwustu metrów, a na domiar złego o mały włos nie staranowałaś niewinnego człowieka, który NIE ma obowiązku rozglądać się po korytarzach w obawie, że zza zakrętu wyskoczą na niego krwiożercze pudła! — huknął, przez co jedna z wiszących na ścianie ramek przekrzywiła się nieznacznie. Lupin ponownie nabrał powietrza… lecz tym razem wypuścił je z głośnym świstem, patrząc poirytowany jak ta bezczelna baba właśnie segreguje mu JEGO książki bez wcześniejszego spytania o zgodę. Dzisiaj, zamiast herbaty imbirowej z wkładką, wypije samą wkładkę. Być może nawet podwójnie. Wiedział, że nie powinien tego robić, ponieważ nadal musiał przyjmować mikstury uzdrawiające, a te podobno nie za bardzo lubiły się z alkoholem. Ale dzisiaj miał to gdzieś. Odzwyczaił się od towarzystwa wnerwiających ludzi…
— I po trzecie… — syknął, mrużąc groźnie połyskujące czerwienią tęczówki. — Najwyraźniej zabłądziłaś, Izzy… pomieszczenia przeznaczone dla woźnego znajdują się w przeciwnym kierunku.
UsuńOch, chwilę mu zajęło nim w końcu udało mu się przypomnieć jej imię… Wiedział, że musiał ją znać… i na pewno była to znajomość z czasów szkolnych, choć od chwil gdy ukończył Hogwart, ich drogi, aż do dziś, nigdy się ze sobą nie zetknęły. Ale od teraz najwyraźniej miało się to zmienić. Wpatrywał się w nią bez najmniejszych skrupułów, przypominając sobie również, iż wcześniej nosiła zielono-srebrny krawat… i był to jeden z wielu powodów, dla których nie utrzymywali ze sobą bliższych kontaktów. Jednak wówczas miał w głowie tylko jedną dziewczynę, a wszystkie pozostałe równie dobrze mogłyby nie istnieć. Dlatego potrzebował kilku dodatkowych sekund, aby sparować sobie jej twarz z odpowiednim imieniem. I teraz już wiedział, że ta bezczelna baba nazywała się Dippet. Isolde Dippet. Księżniczka jak się patrzy.
Lupin
Spodziewał się jej uderzenia. Nawet już sięgał dłonią po różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki, profilaktycznie narzucając na siebie [i]Protego[/i], bo przez dwadzieścia cztery lata zdążył się przyzwyczaić do pewnego aspektu jego facjaty - nieskazitelności. Jednak jej uderzenie nie sięgnęło twarzy, a krocza. Oczywiście, że zgiął się w pół – nie było w tym żadnego wstydu, proporcjonalnie do tego, jak nie było w jej ruchu żadnej litości. Stęknął głucho, zdążając jedynie zacisnąć zęby, żeby to stłumione jęknięcie nie przerodziło się w bardzo upokarzający kwik.
OdpowiedzUsuńI chwilę później klęczał już przed nią na kolanach - nie tak sobie planował ten dzień, tę chwilę, a jeszcze nawet dziesięć sekund temu nie planował nawet pocałunku, którego konsekwencje znosił bez przygotowania na tę dawkę emocji – nic więc dziwnego, że wyglądał dość żałośnie, długo odzyskując rezon.
Dopiero kiedy pierwszy ból minął. Wolał nie liczyć długich sekund, ile to trwało. Fakt, na jaką odległość się w tym czasie od niego znalazła Dippet był dla niego jasną wskazówką… minęło za dużo czasu odkąd klęczał pochylony do swojego brzucha.
— Świetnie. Będę wiedział, jakie zaklęcia przeciwdziałające rzucić… — skomentował zaskakująco trzeźwo jej słowa, bo i zadbał o to, żeby odezwać się dopiero wtedy, kiedy czerń zachodząca oczy w końcu go opuściła.
Chwilę później, nie opuszczając poziomu, siadł na posadzce, opierając się plecami za sobą, próbując nie myśleć o pulsującym bólu w wiadomym miejscu. Odetchnął zamiast tego i co mogło się wydawać jeszcze mniej spodziewane, w odpowiedzi na jej pytanie parsknął gorzkim śmiechem. Co więcej mógł zrobić? Nie próbował się bronić, bo wiedział, że zasłużył na jej cios - choć Merlin raczy wiedzieć, że nie zdziwiłby się, gdyby przypłacił to utratą wszystkich plemników. I właśnie to najbardziej go rozbawiło, bo podskórnie wiedział, że i tak nie chciał przedłużać swojej linii.
Może powinien jej nawet podziękować gdyby ta metoda niszczenia płodności mogła zadziałać.
Zamiast tego uniósł kąt ust w sardonicznym uśmiechu, głęboko ciemnymi, brązowymi oczami szybko odnajdując drogę swojego spojrzenia do jej oczu.
Nie był pewien skąd to spostrzeżenie, ale patrząc w jej roziskrzone tęczówki, utwierdzał się w przekonaniu, że ten pocałunek, choć kurewsko bolesny, niósł ze sobą tę nutę adrenaliny i ekscytacji, której długo niezapomni. A smak jej ust zachowa sobie w pamięci na pokrzepienie i ulżenie w bólu. Była piękną, elegancką i rozsądną kobietą. Dlatego łatwiej było mu się na nią nie denerwować, kiedy sam ponosił winę za wszystko, co rozegrało się w przeciągu ostatniej pół minuty.
— Niesamowicie pachniesz — rzucił w ramach chwilowego odejścia od tematu, bo wcześniej nigdy tego nie zauważył, albo okoliczności nie sprzyjały, żeby móc to powiedzieć głośno. Jeśli tak było jej wygodnie, mogła potraktować to jako powód, dlaczego to zrobił. Ale była to tylko jedna z wielkiej ósemki przyczyn.
Złość. Wzniecone pożądanie. Tłumione instynkty. Jej zapach. Jej uroda. Czas. Przypadek. Suzanne.
Jednakże dalej główną wyjaśnieniem pozostawało to, że pochylił się zupełnym przypadkiem nad atrakcyjną kobietą pod wpływem złych emocji…K o b i e t ą. To było tu słowo klucz, bo wcześniej miał do czynienia z nastolatką, która niestety roznieciła w nim jego męskie potrzeby, jakie ciężko było zaspokajać w zamkniętym w internacie z samymi dzieciakami.
Co mógł jej powiedzieć?
Jego powód ma może szesnaście lat, niewyparzony język, brak zahamowań i nie przyjmuje NIE na odmowę. Dlatego milczał, co do swoich powodów. Skrzywił się jednak na samą myśl o tym, jak inaczej mogło się skończyć dłuższe tłumienie jego instynktów.
UsuńMiała po prostu nieszczęście, że znalazła się w złym miejscu w złym czasie i że los zbliżył Blaine’a do niej na dystans zbyt niewielki, by mógł powstrzymać swoją spontaniczną reakcję.
Czy chciała wiedzieć?
— Pewnie nie – odpowiedział w końcu bezpośrednio, wierząc, że to jego problem do rozwiązania. — Ale czy to wyjaśnia moje przyczyny? Pewnie tak.
W końcu podniósł się z ziemi, dopiero mając pewność, kiedy zrobi to bez ukazania jakiegokolwiek bólu związanego ze zmianą poziomów i oparł się barkiem o regał, ręce, jak ona, zaplatając na piersi. Dopiero teraz rysował sobie w głowie inne konsekwencje z jakimi przyjdzie mu się mierzyć przez chwilową słabość. Długo liczył się z tym w milczeniu, kalkulując, jak głupie było to, co zrobił i jakim cierniem miało się to odbić na ich relacji. Dlatego w końcu zdecydował się na słowa odkupienia.
— Nie stałoby się to, gdybyś to nie była ty.
Żeby miała pewność, że nie była tylko przypadkowym pionkiem, a pionkiem nacechowanym konkretną dozą magnetyzmu, któremu w naturalnych warunkach potrafi się opierać, celem zachowania profesjonalizmu, ale skoro ten dzisiaj runął, nie miał już chyba nic do stracenia.
— I nigdy nie powtórzy.
Odepchnął się z impetem od półki i opuścił luźno ręce, bo chociaż próbował zelżyć napięciu, wszystko trwało zbyt szybko i zbyt krótko, żeby mu się to udało. Nic więc dziwnego, że w naturalnym odruchu sięgnął po swoją butę i zaczepność, w inny sposób znajdując ujście dla trapiących go emocji.
— Pod warunkiem, że nie będziesz chciała, żeby się powtórzyło.
Tu kąt jego ust uniósł się ze zbytnią śmiałością, jak na kogoś, kto przed chwilą oberwał.
Blaine
Jej propozycja żeby puścić sytuację w niepamięć była bardzo kusząca. Dość, żeby rozważył ją w ciszy, spogladając na nią ze swojego kąta pomieszczenia, przynajmniej póki Isolde znajdowała się jeszcze w trybie dzikiego kota - czuwania i drapania w samoobronie. Napięcie jednak zmalało wraz z jej śmiechem. Odsunął się wtedy od półek, powoli zmniejszając między nimi dystans. Bynajmniej kierowany strachem. To nie lęk, a pewien dyskomfort, jaki mu jeszcze towarzyszył w okolicach ud, spowodował, że żeby przemieścić się nie tracąc rezonu przez salkę, musiał dać sobie czas. Na koniec i tak zatrzymując się przy jednej z kanap, o którą oparł się biodrami.
OdpowiedzUsuń— Puśćmy w niepamięć okoliczności. Pocałunku nie zamierzam zapominać. Zapiszę go sobie, jako najgorszy pocałunek w historii wszystkich moich pocałunków, żeby móc dostosować skalę do innych kobiet. Kiedy ostatni raz byłaś w jakimś związku, Hatstall? Zardzewiałaś.
Nie. Zmroziło ją, z racji tego, że całował ją przez zaskoczenie i wbrew jej woli. Nie odmówił sobie jednak przekręcić sytuacji na swoją korzyść. Podroczyć się przy okazji i odegrać się za granie na jego ego. Chwilę potem sam parsknął, ale krótko i nawet z chwilowym rozbawieniem.
— Za późno. Już wyobraziłem sobie nas, wspólny dom i gromadkę dzieci — zakpił wyraźnie, bo obraz ten pasował tak samo adekwatnie do niego, jak i do niej. znaczy wcale. Niemniej nie mógł puścić jej uwagi mimo uszu. Chwilę później oparł się rękoma na oparciu fotela, podążając wzrokiem za ruchami jej ciała, mimochodem kończąc spojrzenie na jej ustach.
— Jak będę potrzebował kogoś pocałować, kubeł zimnej wody może nie pomóc. Ale jak jesteś gotowa do poświęceń, to już wiesz co pomogło… — zauważył dość sugestywnie, ale nie z naciskiem, ostatecznie mówił tylko w połowie poważnie. Bo o ile ta wizja mogła wydawać się jej niesmaczna, dla niego dziś nabrała innego wymiaru, wcale go nie odrzucała, a nawet w jakimś stopniu pociągała. Nie planował jednak łatwo ulegać takim pokusom. Teraz, pozostawał już spokojny. W istocie, chociaż sytuacja nabrała dziwacznego toru, pomogła mu nieco rozładować napięcie, jakie w sobie chował od kilku dni.
— Jedna z uczennic wystawia moją wstrzemięźliwość na próbę. Nie niewinnie, jak połowa piątoklasistek. Z niewinnością świetnie sobie radzę.
Wiedział, że to zapewne nie interesuje jej wcale, ale uznał, że ostatecznie w biegu rozmowy zasłużyła na prawdę, którą wcześniej zachował dla siebie. Wystukał przy tym kilka nut, odgrywając pierwszą Gymnopédie Satiego palcami o obicie fotela.
— Myślę, że coś głupiego to tylko kwestia czasu - powiedział to do siebie, w finiszu wypowiedzi krzywiąc się nieznacznie i oddychając z zażenowaniem, ale nie próbował tego zażenowania przed nią ukryć.
Blaine
Szkoda, że nie podzieliła się na głos swoimi przemyśleniami na temat jego spostrzegawczości w czasach szkolnych… Wówczas z przyjemnością wytknąłby jej, że chyba była (a może nadal jest…?) odrobinę zazdrosna – skoro przywiązywała tak ogromną wagę do tego, z kim Lupin kiedyś się całował, to wnioski nasuwały się same, nieprawdaż…? Niemniej jednak, powodów do sprzeczki i tak mieli mnóstwo, z pewnością nie potrzebowali następnych. Lupin spotkał w swoim życiu wiele kobiet, które odczuwały niemal wrodzoną potrzebę rozstawiania innych po kątach. Szczególnie mężczyzn. Jednym z takich przykładów mogła być jego własna babka, Andromeda. Aczkolwiek większość przedstawicielek płci żeńskiej z rodu Potterów oraz Weasley'ów przejawiała dokładnie takie same tendencję – na czele z jego byłą dziewczyną, rzecz jasna. A zatem był to powód, dla którego w jakimś (minimalnym) stopniu zdążył się już przyzwyczaić do nieznośnych charakterków typowych dla większości upartych bab. Całkiem możliwe, że gdyby nie był już tak okropnie poobijany jak był obecnie, to niefortunne zdarzenie sprzed kilku minut nie zrobiłoby na nim większego wrażenia… Ot, zwykły wypadek przy pracy, których w ogólnym pośpiechu lub roztargnieniu niekiedy nie sposób uniknąć. Niestety było zupełnie na odwrót, a Edward z każdą kolejną sekundą czuł coraz mocniejsze poirytowanie. Uspokoił się jednak na tyle, aby jego tęczówki ponownie przybrały naturalną barwę zieleni, typową dla koloru świeżo skoszonej trawy. A to zawsze jakiś postęp… Raz jeszcze obrzucił ponurym spojrzeniem bałagan, który ciemnowłosa kobieta próbowała uporządkować za pomocą paru machnięć różdżką. Nadal wyglądało to źle, ale przynajmniej kufry wylądowały bezpiecznie pod ścianą, a to oznaczało, że przez chwilę nie będą one stanowiły zagrożenia dla życia.
OdpowiedzUsuń— Pozwól, że ci coś przypomnę, Izzy… — odparł chłodno, tym razem starając się nie podnosić głosu. — Nie znajdujesz się już na terenie swojej prywatnej posiadłości. W Hogwarcie obowiązują inne zasady, niż w twoim domu. Człowiek myślący, który puszcza luzem lewitujące kufry w miejscu publicznym, powinien przewidzieć, że to może źle się skończyć. Wytykasz mi moją niezdarność, jednak prawda jest taka, że gdybyś walnęła tymi kuframi w starszego profesora, na przykład w takiego Dumbledore'a, to nie byłabyś już tak pewna siebie… — zakończył, posyłając jej wymowne spojrzenie. Jasne, najłatwiej było zwalić całą winę na niego. Najwyraźniej panna Dippet uważała, że wszyscy poruszający się po zamku czarodzieje powinni nieustannie rozglądać się dookoła, bo a nuż staranują ich wylatujące za rogu kufry. Prychnął cicho pod nosem. — No tak, pobrudzone sukienki to prawdziwa tragedia… — dorzucił jeszcze zjadliwie, nie mogąc sobie podarować skomentowania żałosnej miny Isolde, gdy spoglądała niepocieszona na swoje porozrzucane dookoła ubrania. Gdyby przed chwilą go tak nie wkurzyła (a wykorzystaniem tego infantylnego zwrotu zdecydowanie przelała czarę goryczy...), zapewne byłby gotów pomóc jej w sprzątaniu. Teraz jednak, słysząc jej wyniosły ton oraz to, jak dalej go poucza, stwierdził że ma ją w głębokim poważaniu. Skoro była taka mądra i przewidująca, z pewnością sama sobie poradzi.
Oderwał się w końcu od kamiennej ściany korytarza, robiąc parę ostrożnych kroków ku stojącej na podłodze kupce książek. Kątem oka zauważył, że sąsiednia kupka – czyli ta należąca do Isolde – miała wiele tytułów nawiązujących do Transmutacji. To zapaliło mu w głowie małą czerwoną lampkę. Przypomniał sobie bowiem, iż w tym roku Dyrektor zatrudnił wielu nowych nauczycieli i stażystów, którzy mieli rozpocząć swoją pracę już od września. Gdy pierwsze emocje związane z kraksą w końcu opadły, uzmysłowił sobie, że pojawienie się Isolde w Hogwarcie, szczególnie teraz, gdy do rozpoczęcia roku pozostało zaledwie parę dni, nie mogło być przypadkowe. Zapewne wystarczyłoby ją po prostu zapytać… jednak Lupin nie miał najmniejszej ochoty znów się do niej odzywać. Chciał już po prostu wrócić do siebie, gdzie żadne baby ani ich ogromne kufry nie będą próbowały go zabić. Dlatego też schylił się po swoje książki, chcąc podnieść je z posadzki… I właśnie wtedy to poczuł. Ostry, przeszywający ból, który w jednej chwili rozlał się w dolnym odcinku pleców. Instynktownie zaczerpnął tchu, powoli opadając do przodu. Udało mu się utrzymać prowizoryczną równowagę lądując na jednym z kolan. Drugą nogę pozostawił ugiętą, niemal tak jakby przyklęknął jedynie na chwilę, aby rozprawić się z niesforną sznurówką. Niestety sprawa była o wiele poważniejsza. W końcu do niego dotarło, że to ostatnie zderzenie ze skrzynią jednak wcale mu się nie upiekło.
Usuń— Kurwa… — warknął przez zaciśnięte zęby. Część koszuli była już mokra… opatrunek nie wytrzymał.
Lupin
Prychnął, czemu chwilę później towarzyszył kpiący uśmieszek. Było jasne, że jej nie uwierzył. Wydawał się jednak oswojony do tego, z jakim uporem starała się podkreślić swoją aseksualność względem jego osoby, szanował jej konsekwencję, niezależnie od tego, czy ufał jej zapewnieniom, czy nie. I było w tym respektowaniu tylko odrobinę lekceważenia dla jej zdania, co w przypadku Zabiniego i tak było sukcesem i stanowiło o dobrej opinii, jaką, wbrew wszelkim podejrzeniom, cieszyła się w jego oczach.
OdpowiedzUsuńDlatego właśnie przemilczał pierwsze złośliwości, oddając jej zwycięstwo w tej wymianie zdań. Zamiast tego skupił się na drugim temacie, znacznie poważniejszym, co nie zdarzało im się tak często w dobie obrzucania się kąśliwościami już od czasów szkolnych.
— Jeżeli? — podchwycił i pokręcił z rezygnacją głową. Brak wiary w jego słowa nie godził w niego wcale, a insynuowanie, jakoby intencjonalnie szukał atencji nastolatek, co było powodem, dla którego nieznacznie drgnęła mu brew, a usta wykrzywiły się w lekkim grymasie niezadowolenia.
— Seks z nieletnią i nie-tak-ciepła celka w Azkabanie to coś o czym marzę odkąd skończyłem siedemnaście lat — zakpił, wyraźnie dając jej do zrozumienia, jakie jest jego stanowisko w tej sprawie. Podejrzewał jednak, że jej analiza nie była tak bardzo nietrafiona, a jedynie brakowało jej uzupełnienia jej o pewne aspekty, które mogły to błędne rozumowanie skorygować.
— Wiem — skrzywił się, bo choć jej rada była słuszna i sam poleciłby to komukolwiek innemu na jego miejscu, ta sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana.
— Właśnie tego chcę uniknąć, to ważna przyjaciółka rodziny. Podejrzewam, że w przeszłości mogłem dać jej powody, żeby ją ośmielić…
Przysiadł na oparciu jednego z foteli, od razu wspierając się stopą o podłokietnik, co pozwoliło mu swobodnie wystukiwać dalszy rytm utworu klasycznego o swoje udo, co najwyraźniej robił podświadomie w chwili koncentracji.
— Czy w zeszłym roku — dodał bardziej do siebie niż do Isolde. Konfrontował się na głos ze swoimi myślami, bo ostatecznie w jego oczach Suzanne dalej była cały czas dzieckiem. Nawet teraz nie był do końca pewien, czy potrafi ją seksualizować w swoich myślach. Bardziej chodziło chyba o sam czas jego wstrzemięźliwości. W trakcie roku szkolnego, zwykle bardzo aktywny seksualnie Zabini, pościł. Nic więc dziwnego, że łatwo go było rozjuszyć.
— Nie chcę jej tego robić.
CIemne spojrzenie, dopiero teraz wróciło do twarzy Isolde. Wpatrywał się w nią intensywnie, chwilę ważąc jej słowa i chociaż jego własne w swojej treści nie zdawały się w żaden sposób jej adorować, sposób w jaki konstruował nawet najprostsze, cięte odzywki, sprawiał wrażenie, jakby próbował ją uwodzić.
— Ty jesteś w moim wieku.
Z rozmysłem uniknął “chętną” w tej wypowiedzi, czekając z zainteresowaniem na jej odpowiedź. W tym czasie ona zdążyła zbliżyć się do niego, a że czuł jeszcze echo jej warg na swoich ustach, omiótł przenikliwym spojrzeniem sylwetkę Isolde, mimochodem zatrzymując swoją uwagę na jej udach, biodrach, biuście i zagłębieniu szyi, zanim wzrok spoczął ostatecznie na jej twarzy.
— Możesz chcieć się cofnąć — zauważył, bo już zdążył zmierzyć w pamięci odległość między nimi i Isolde pozostawała niebezpiecznie w zasięgu jego ramion. Tylko ostrzegał, że nieświadomie czy nie, rozbudza jego wyobraźnię. Ta dzisiaj była mocno rozchwiana.
— Przejmij moje zajęcia na kilka tygodni— zdecydował w końcu — kupię sobie czas, żeby to przemyśleć. Będę je nadzorował, i tak musisz dobić godziny stażu pod moim okiem.
Blaine
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa… Jakiego on miał jednak pecha. Był przekonany, że uderzenie kufrem w plecy przyniosło mu jedynie niemiłosierny ból… Bo przecież jego rany nie były już pierwszej świeżości. Użerał się z nimi od paru miesięcy! Powinny były zniknąć już dawno temu… a przynajmniej tak mu się wydawało. Uzdrowiciele ze Szpitala św. Munga, którzy przyjęli go na oddział Urazów magizoologicznych i jako pierwsi udzielili mu profesjonalnej pomocy, niestety mieli odmienne zdanie. Ostrzegali go, że utrata sporej części ciała nie będzie tak prosta do wyleczenia. Głęboko rozszarpana tkanka oraz mięśnie musiały mieć czas, aby za pomocą odpowiednich magicznych medykamentów odbudować się niemal od podstaw. Lupin nie znosił tych wszystkich eliksirów, które musiał przyjmować. Każdy z nich był równie paskudny. Niemniej jednak przekonał się, że faktycznie działały. Choć starał się zbyt często nie spoglądać w lustro, bo nawet jego ten widok zwyczajnie odrzucał. Ale raczej nie dlatego, że był po prostu paskudny. Wszystkie te szramy i opatrunki przypominały mu o tamtej tragicznej nocy. Czasami wolałby o tym zwyczajnie zapomnieć… Ale te cholerne plecy prędzej go zabiją, niż mu na to pozwolą. Dlatego tak szpetnie przeklinał, nawet wówczas gdy zdezorientowana całą tą sytuacją Izzy zostawiła swoje fatałaszki i podbiegła w jego stronę zobaczyć co się dzieje. Lupin nie musiał oglądać się za siebie aby wiedzieć, iż jedna z zasklepionych ran zwyczajnie się otworzyła. A że nie nosił już tak mocnych bandaży jak na początku swojej kuracji, krew szybko zalała opatrunek i to samo robiła teraz z jego koszulą…
OdpowiedzUsuń— Nic mi nie jest…! — odwarknął niemal instynktownie, podejmując dzielną jednakże z góry skazaną na porażkę próbę odsunięcia się od ciemnowłosej kobiety. Nie podobało mu się to, jak nagle blisko się znalazła. Nie chciał, aby zobaczyła co dokładnie się stało, ponieważ mogłoby to zaowocować niepotrzebnym zainteresowaniem z jej strony. I z pewnością nie chciał jej pomocy. Zresztą, nawet w takiej chwili nie potrafiła powstrzymać się przed wytknięciem mu swojej racji. Szlag by to wszystko trafił. — Pielęgniarka wraca dopiero pojutrze. Poza tym, tak jak już mówiłem… nic mi nie jest — powtórzył z naciskiem. — To tylko jedna z paskudzących się pamiątek po ostatniej podróży… — dodał, wiedząc że gdyby nic nie powiedział, zapewne wyglądałoby to jeszcze bardziej podejrzanie. Tak czy inaczej, nie mógł w nieskończoność klęczeć na tej cholernej posadzce. Musiał wrócić do swojego pokoju. Tam miał wszystkie potrzebne leki (łącznie z tymi zmniejszającymi krwawienie) oraz zapas świeżych opatrunków… Nauczył się samemu oczyszczać sobie rany i odpowiednio je zabezpieczać. Oczywiście korzystał przy tym z pomocy magii, ponieważ bez niej nie dałby rady starannie zabezpieczyć całej powierzchni pleców. Miał więc prosty plan… musiał wstać i pójść do siebie. Prawie parsknął cicho pod nosem.
— Uważaj… — rzucił w kierunku Isolde. Nie czekając na jej reakcję, Lupin zebrał się w sobie, a następnie jednym szarpnięciem uniósł do pozycji stojącej. Od razu poczuł lekkie mdłości… Na szczęście tuż obok była kamienna ściana, o którą wsparł się prawym ramieniem. Przymknął na moment powieki, aby przegonić tańczące mu przed oczami mroczki. Gdy ponownie je rozchylił, jego tęczówki wyraźnie pociemniały. — Możesz przynieść mi później moje książki… — mruknął cicho pod nosem, nie zamierzając martwić się teraz tak przyziemnymi sprawami jak wypożyczone z biblioteki tomiszcza. Przełknął ślinę i ruszył powoli przed siebie. Nadal podpierał się ściany… ale przynajmniej szedł.
Lupin
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za tyle miłych słów pod KP Honey <3 Co do samej Honey, panna ma dość temperamentny charakterek i bardziej z niej Frieda niż miodek, o czym najlepiej wie jej narzeczony. xD
Wątek chętnie bym przygarnęła, ale niestety nie umiem w damsko-damskie... dlatego pozostaje mi życzyć wiele, wiele weny i mnóstwa wciągających wątków i oby Isolde radziła sobie na wyboistych ścieżkach, które wybiera. :D]
Honey Bonham
[ Wątek. Tak, poproszę.
OdpowiedzUsuńJeśli przypadkiem wyczułaś w tym jakąś zachłanność - masz stuprocentową rację, ponieważ karta Isolde jest cudna i nie mówię tu tylko o estetyce, której zresztą wcale jej nie brakuje... Mówię o całokształcie: o wyglądzie, konstrukcji i treści, zapoznanie się z którą zaszczepiło we mnie jasną sugestię: chcesz mnie poznać. Na Merlina, tak, bardzo chcę. Jestem okropnie ciekawa jak panna Dippet wypada w wątku i jeśli rzeczywiście masz chęć na grę z Remy, to z radością poszukam z Tobą tych punktów zaczepienia. Daj znać! A tymczasem dziękuję za powitanie! ;) ]
Remy
[ Więź łącząca Remy z bratem jest... skomplikowana. Abstrahując już nawet od jej osobistych uczuć, to raczej średnio przychylny stosunek Blaine'a do młodszej Zabini nadaje tej ralacji taki, a nie inny wydźwięk. Największym źródłem jego dziwnej niechęci jest prawdopodobnie niejasna zazdrość o stosunki Remy z ojcem, który nie tylko ostatecznie ją zaakceptował, ale również z którym dziewczyna (w przeciwieństwie do pierworodnego) całkiem nieźle się dogaduje. Jednocześnie Blaine nie potrafi nienawidzić siostry tak, jak by chciał, przez co jej istnienie czy nawet sama obecność drażnią go jeszcze mocniej. xD Takie jest przynajmniej założenie, chociaż zobaczymy jak nam to wypadnie na fabule. Dodatkowo Remy została oficjalnie przyjęta do grona Zabinich niewiele ponad trzy lata temu i dopiero w tym roku pojawiła się w Hogwarcie pod rodowym nazwiskiem, więc nie jestem do końca pewna czy Blaine podzieliłby się z Isolde taką informacją. Może gdyby zapytała o to wprost... Niemniej panna Dippet mogła sama poczynić w tej kwestii pewne obserwacje, ja na pewno nie mam nic przeciwko temu. ;) Co do Transmutacji, owszem, Remy uczęszcza na zajęcia i jest to jeden z niewielu przedmiotów, w których rzeczywiście wykazuje jakiś naturalny talent, choć nie jest członkiem klubu. Po części dlatego, że uważa iż nie wyniesie z dodatkowych godzin nauki wiele więcej ponad co, co opanowała już do tej pory na własną rękę i w Mahoutokoro, a po części dlatego, że nie chce pogarszać swojej relacji z bratem, na której jej osobiście naprawdę zależy, nawet jeśli wcale nie sprawia takiego wrażenia. Zainteresowanie Isolde kwestią niezdecydowania Tiary jest jak najbardziej w porządku, może nawet tym bardziej, że Remy często wykazuje typowe cechy Ślizgonów, więc dylemat magicznej czapy mógłby się na pierwszy rzut oka wydawać nieco naciągany. :D Wracając jeszcze do Transmutacji i przejęcia zajęć dla szóstych klas: pomimo całkiem sporych umiejętności w tej dziedzinie, stopnie Remy pozostawiały do tej pory wiele do życzenia i miało to bezpośredni związek z Blaine'm. Nie wiem jeszcze czy siostra robiła mu na złość, próbowała zdobyć jego uwagę (jakakolwiek by ona nie była) czy po prostu próbowała ukryć, że są między nimi jakieś większe podobieństwa żeby go nie irytować, ale celowo zawalała wszelkie testy i zadania domowe, utrzymując poziom raczej nędzny. Isolde mogłaby więc pojawić się na lekcjach z przeświadczeniem, że od młodej Zabini nie należy zbyt wiele oczekiwać i przeżyłaby lekkie zaskoczenie, gdyby po oddaniu pierwszego wypracowania okazało się, że wiedza Remy wykracza dalece poza powyżej oczekiwań. I tutaj, w zależności od tego, co zdecydowałaby się z tą informacją zrobić (sprawdzić jej wiedzę, poprosić o zostanie po lekcjach itd.), mogłybyśmy zacząć wątek. ;) Co o tym myślisz? ]
OdpowiedzUsuńRemy
Nie miał zamiaru się popisywać, ani robić z siebie jakiegoś bohatera. Taki już po prostu był – od dawna radził sobie sam, ucząc się polegać głównie na własnych umiejętnościach. W pracy magizoologa było to niezbędne. Nie zawsze przecież pracował w większej grupie, która w razie nieszczęśliwego wypadku mogłaby mu zaoferować swoją pomoc i wsparcie. Poza tym… naprawdę nie lubił roztrząsać swoich prywatnych spraw w towarzystwie obcych sobie osób. Nie znał zbyt dobrze Isolde. Kojarzył ją ze szkoły, ale to właściwie wszystko co mógł o niej powiedzieć. Pamiętał, że była wychowanką domu Salazara Slytherina i pochodziła z rodu Dippet, a więc łączyło ją bezpośrednie pokrewieństwo z jednym z byłych Dyrektorów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. I właśnie dlatego wyróżniała się na tle innych podobnych do niej uczennic. Wtedy naprawdę nie zwracał większej uwagi na inne dziewczyny. Miał swoją Victoire. Teraz sytuacja wyglądała już odrobinę inaczej, jednak wówczas był tylko smarkatym i zakochanym po uszy szczeniakiem, który nie widział poza nią świata. Ale nawet gdy byli jeszcze razem, Lupin nie mówił jej o wszystkim. Wiedział, jak bardzo się denerwowała, gdy wracał do domu poraniony lub z nową kontuzją do wyleczenia. To również sprawiło, że nauczył się trzymać gębę na kłódkę, a swoje zdrowie traktować jako coś bardzo osobistego. Na pierwszy rzut oka i tak wszystko było w porządku. Metamorfomagia była dla niego prawdziwym wybawieniem… Ale już niedługą minie półtora roku odkąd przestał maskować swoje blizny i znamiona, których dorobił się poprzez bliski kontakt z różnymi magicznymi stworzeniami. Rana, którą starał się w końcu zagoić, zapewne pozostawi na jego ciele największy z dotychczasowych śladów… I tym też jakoś się nie martwił. Dobrze, że tam będzie. Przynajmniej nigdy nie zapomni, jak bardzo wtedy spieprzył sprawę…
OdpowiedzUsuń— Niech ci będzie… — mruknął beznamiętnie. Nie miał już siły się wściekać. Skoro Isolde uznała, że chce upewnić się, że po drodze do swojego pokoju nie wykrwawi się na śmierć, to proszę bardzo. Nie mógł jej tego zabronić. Cieszył się zresztą, że nie próbowała go o nic wypytywać. I że nie wpadła na głupi pomysł, aby podciągać mu koszulę i sprawdzać co się właściwie stało. Szczerze mówiąc nie miał bladego pojęcia, jak by wtedy zareagował… i chyba wolał o tym nie myśleć. Nie chciałby jej skrzywdzić... — No proszę... wystarczyło tylko trochę krwi, i mam wrażenie, że od razu nieco spokorniałaś… — dorzucił po chwili cicho pod nosem. No tak, mógłby już sobie darować… ale wtedy już w ogóle nie byłby sobą. Istniała jednak szansa, że wcale go nie usłyszała, bo akurat była zajęta zabezpieczaniem swojego dobytku, który Lupin zostawił już kilkanaście metrów za sobą. Mógłby chociaż spróbować być miłym. Nie miał na to większej ochoty, ale niestety opuściły go już siły do wszczynania nowych awantur. Idąc więc dalej przy ścianie postanowił, że już czas najwyższy ochłonąć. Skaczące ciśnienie raczej nie pomoże mu w poradzeniu sobie z krwawiącą na plecach raną. Usłyszał, jak ciemnowłosa kobieta pośpiesznie go dogania. Nie odszedł zresztą zbyt daleko, aby miała z tym jakieś większe trudności. I już otwierał usta, aby coś powiedzieć… może tym razem dla odmiany coś bardziej neutralnego, gdy Isolde sama z siebie go przeprosiła. Zamilkł więc ponownie, przez chwilę skupiając się jedynie na ostrożnym przesuwaniu się krok po kroku do przodu. Wreszcie westchnął, może nieco teatralnie, posyłając jej przelotne spojrzenie…
— Okej — stwierdził krótko. Cóż, nie był najbardziej wylewną osobą na świecie. Ale przynajmniej nie miał tendencji do dramatyzowania i nieustannego wałkowania tego samego tematu. Szli przez chwilę w ciszy. W tym czasie Edwardowi udało pokonać się prawie połowę dystansu korytarza. Dopiero wtedy zdecydował się ponownie odezwać.
— Będziesz nową stażystką — bardziej stwierdził, niż spytał. — Transmutacja…? — dodał, tym razem stawiając na końcu tego jednego słowa miękki znak zapytania. — Widziałem twoje książki… — wyjaśnił jeszcze, zaciskając lekko zęby, gdy uderzył ramieniem o wystający ze ściany kamień. Ta mała nierówność w zupełności wystarczyła, aby odczuł wstrząs w całym swoim ciele. Plecy zaprotestowały, ale nie zwolnił już i tak ślamazarnego (jak na swoje standardy) kroku.
UsuńLupin
[Jest i ona! :) Ja Isolde zachwyciłam się już na krzykaczu, dlatego nie będę już słodzić ponad miarę, bo to mogłoby umniejszyć szczerości moich komplementów, a tego bym nie chciała.
OdpowiedzUsuńMinęło już trochę czasu, dlatego chciałam zapytać... Jak z tym eksperymentem? :D Mnie Twoja pani urzekła już w roboczych, ale najważniejsze, żeby to Tobie tworzyło się nią historie z przyjemnością.
Przede wszystkim jednak przychodzę podziękować za powitanie, bo zrobiło mi się od niego bardzo miło na serduszku. Widzisz... Ambrosia to też taki mój mały eksperyment. Zawsze wahałam w tworzeniu tak doświadczonych przez życie postaci, obawiając się, że gdzieś z tym przesadzę i to zniechęci współautorów, dlatego każdy pozytywny komentarz pod kartą sprawił mi wiele radości, a także przyniósł ulgę. Raz jeszcze wielkie dzięki! :)
Muszę przyznać Ci rację, ciężko między naszymi bohaterkami o jakiś solidny punkt zaczepienia, ale jestem w trakcie tworzenia stażystki - może tam uda się nam skleić jakiś wątek? Póki co życzę niekończącej się weny! <3]
Ambrosia L. Lestrange
[Straaaaaasznie przepraszam, że odpisuję dopiero teraz! Udało mi się opublikować kartę Elle, a potem praca i nagdodziny wessały mnie w swój wir.
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo miło czytać Twój komentarz (często do niego wracam i za każdym razem cieszę się jak głupia); a co do kun leśnych, również jestem w nich totalnie zakochana. Bardzo chętnie wpadniemy na wątek do Twojej cudnej pani (ja z kolei myślałam nad imieniem Isolde, zamiast Elle, nawet, jeśli tylko przez krótką chwilę :D) – mieszanki wybuchowe zawsze są mile widziane w tym towarzystwie. :D]
Elle Creevey
[Dziękuję bardzo za powitanie!
OdpowiedzUsuńTo prawda, grono pedagogiczne na H21 jest zaskakująco duże, ale również mnie ten widok cieszy. Może dlatego, że uczniowie zawsze średnio mi szli? Nie, na poważnie; fajnie, że autorzy na Hogwarcie coraz częściej sięgają po nieco starsze od nastoletnich postaci; to z pewnością urozmaica wszystkim zabawę :)
Racja, sławne nazwisko - niezależnie od powodów owej sławy - bez wątpienia bywa uciążliwe. Nasi państwo byli co prawda wsadzani przez społeczeństwo do zupełnie różnych kategorii, ale niektóre ich doświadczenia z tym związane, z pewnością się pokrywają.
Isolde jest naprawdę świetna, swoją drogą. Bardzo spodobała mi się jej kreacja, a piękna pani na zdjęciu bez wątpienia dodaje karcie jeszcze większego uroku. Panna Dippet na pewno jest Lachiemu znana, bo przez ostatnie dwa lata szkoły byli na jednym roku, w tym samym domu; Transmutacja z kolei zawsze należała do jego ulubionych przedmiotów. Dodawszy do tego poranne spacery, czy zapewne wizyty w bibliotece, punkt zaczepienia na pewno byśmy znalazły, jeśli kiedyś zdecydujemy się na wspólny wątek.
Póki co jednak, raz jeszcze dziękuję za powitanie, gratuluję kreacji Isolde i życzę dalszej, udanej zabawy! ^^]
Lachlan G.
[Skoro Isolde jest w Hogwarcie dopiero od początku tego roku, nie miała jeszcze raczej okazji odjąć Handrahanowi żadnych punktów. Myślę jednak, że bardzo szybko może się to zmienić, skoro z Twojej pani taki surowy pedagog, a z Ashera – cóż – jeden wielki nieuk. Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie, jak i wszystkie miłe słowa. Bardzo się cieszę, że karta się podoba, a kreacja Ashera przypadła Wam do gustu. Nasza chłopaczyna może się tak dopracowana wydawać, gdyż to nie jego pierwsze rodeo. Asher to jedna z ulubionych moich postaci, dlatego na niejednym blogu się już znalazł i w niejednym uniwersum było mu pisane istnieć. Tak czy siak, jeszcze raz dziękujemy i nisko się kłaniamy.
Kartę Isolde pochłonęłam z ogromnym zapałem, na jednym wdechu. Lektura bardzo przyjemna, kreacja niezwykle wyrazista, bo panna Dippet ewidentnie nie daje sobie w kaszę dmuchać (choć w tym wszystkim wydaje się również niesamowicie urocza), a pani na zdjęciu przepiękna – nic, tylko się zachwycać.
Jeśli byłabyś chętna na wątek – jeśli nie teraz to być może kiedyś, w przyszłości – myślę, że najlepszym punktem zaczepienia byłoby to, o czym wspominałam na samym początku komentarza. Konkretnego pomysłu niestety mi w tej chwili brak, ale być może udałoby nam się coś wymyślić wspólnymi siłami.
Na ten moment jednak chciałabym jeszcze raz ślicznie podziękować za powitanie oraz również życzyć dalszej, dobrej zabawy na blogu!]
ASHER S. HANDRAHAN
♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ← Wysyłam serduszka przeprosinowe za długi brak odpisu. Nadrobię! Tymczasem używaj serduszek mądrze (polecam wykorzystać tę miłość w wątku z Blainem, przyda mu się wsparcie z zewnątrz xDDDD).
OdpowiedzUsuńMoże ona nie chciała podkreślać charakteru ich relacji, bo było jej to na rękę, ale on nie odmówił sobie tej okazji. Początkowo uniósł tylko kąt ust w cynicznym uśmiechu, a następnie prychnął z teatralizowanym rozbawieniem.
OdpowiedzUsuń— I koleżanką ze szkoły. Oboje wiemy, że gdybyś poszła w nauczanie wtedy, co ja, mogłabyś teraz być na moim miejscu.
Pomimo swojej arogancji i nierzadko okazywanego narcyzmu, zdawał sobie sprawę, że posadę profesora transmutacji zawdzięcza tak samo talentowi, jak i zwykłemu szczęściu. Nieczęsto bardziej doświadczeni nauczyciele zwalniają stanowiska w Hogwarcie.
— Swoim podejściem nie zapominasz mi o tym przypominać — dodał zgryźliwie na swoją korzyść, bo podkreślenie braku hierarchii w ich relacjach w tym momencie było argumentem, którego nie mogła się wyprzeć. Ale gdyby miała co do tego wątpliwości i chciała jeszcze to zanegować, mruknął bezapelacyjnie niepodwarzalnie:
— Podwładni nie kopią tak przełożonych.
Ani nie odzywają się do nich w ten sam bezpośredni sposób, co ona. Blaine założył kolejny już raz w ciągu tej rozmowy ręce na piersi, wysłuchując jej słów strofowania z autentycznym spokojem, pomimo zarzucania mu braku opanowania. Przechylił nawet głowę na bok, patrząc na nią z pobłażaniem, bo chociaż wiedział, że w jej słowach znajduje się jakaś szczątkowa prawda, w większym stopniu były one przesadzone. Od kilkunastu minut nie myślał już o Suzanne, a czerpał zwyczajną przyjemność z niegroźnego flirtu, na który Isolde reagowała… cóż, w sposób do jakiego nie przywykł. Odmową, która jednak nie odbierała mu zabawy. Nawet pomimo, że Nott była wyzwalaczem tych emocji, w towarzystwie Isolde przypomniał sobie, jak taki ton dyskusji miło stymuluje umysł, aby ten pozostał trzeźwy i ostry.
— Jaka szesnastolatka? — spytał od razu, po to aby wyłączyć Suz z ich interakcji, dając jej do zrozumienia, że ta dawno przestała być tematem rozmowy, kiedy ustalili już plan, co z nią zrobić. Jednocześnie wbrew jej oczekiwaniom, jego wzrok pozostał tak samo intensywny, z niezmienną uwagą błądził nim po jej twarzy, nie mogąc nie dostrzec ostrzegawczych iskierek w jej tęczówkach, które wydawały się przez ten błysk paradoksalnie jeszcze bardziej przykuwać męskie spojrzenie.
— “Obelżywe?” — poniekąd zaśmiał się w duchu, bo ludzie mieli tendencję do używania bardzo agresywnych słów, w kontekście jego osoby, często niesprawiedliwie rzuconych, ale to była opinia z jaką zmagał się od lat, dlatego nauczył się ją nierzadko ignorować.
— Bezczelny. Bezpośredni. Nonszalancki. Prowokacyjny. Tych słów szukasz.
Poruszył się w miejscu, podnosząc w końcu pośladki z biurka, pchany zamiarem, którego nie miała poznać, bo w tym samym momencie ona zajęła miejsce przy jednym ze stolików. Dlatego on, zmieniając swoje plany, oparł się rękoma na rancie blatu, jeszcze chwilę podtrzymując zaczepny charakter tej dyskusji, tylko dlatego, że ona zarządziła koniec. Naturalnie wyzwalając tym w nim jego przekorną naturę.
— Co się dzieje, Hatstall? Czy moje samcze zapędy sprawiają, że czujesz się niekomfortowo?
Utrzymał jej spojrzenie, uśmiechając się wrednie, na domiar złego, chociaż sam przed chwilą ją przed tym ostrzegał, zmniejszając między nimi dystans. Wychylił się na ramionach w przód, pochylając się nad jej uchem. Mogła poczuć jego oddech na boku szyi i karku, usłyszeć jego miarowy rytm – był tak blisko. Zamiast jednak coś powiedzieć, sięgnął dłonią do krawędzi biurka po jej stronie, wysuwając szufladę. Jego dłoń omsknęła się przez to po jej brzuchu, ale tylko przelotnie, bo celem tego ruchu było wyciągnięcie kartki papieru i kałamarza z piórem z biurka przy którym siedziała. Na pergaminie w ciszy zapisał kilka słów. Przez chwilę było słychać tylko skrobanie końcówki pióra i szelest jego szaty, kiedy energicznym ruchem podsunął papier w jej stronę.
— To adres najlepszego pubu w Hogmeade. Podrzucę Ci tam notatki. Daj znać, jakbyś chciała zmienić termin.
Datę i godzinę miała zapisaną obok miejsca spotkania. Sobota wieczór, bo nie było żadną tajemnicą, że na tygodniu profesorowie w Hogwarcie mieli dość zajęć i dyżurów.
Blaine
Nie wszyscy nauczyciele byli tacy sami. Nie wszyscy też byli w stanie sprostać jej wygórowanym oczekiwaniom, o tych narzucanych gronu pedagogicznemu przez Ministerstwo Magii w ogóle nie wspominając. O ile jednak profesorowie nie byli w żaden sposób zobligowani dopasować się do gustu swoich nastoletnich podopiecznych, o tyle zawód ten stawiał im pewne wymagania, które na gruncie prawnym musieli spełnić, by rozpocząć karierę w tym kierunku, w związku z czym nie mieli wyjścia innego, jak tylko nagiąć się do woli Ministra, nawet jeśli niechętnie. Najgorszym możliwym w tej sytuacji rezultatem byłoby więc wyplucie przez kulawy system nauczyciela, który prześlizgnął się przezeń najmniejszą linią oporu, a który do szerzenia wiedzy i dzielenia się swoimi umiejętnościami nie posiadał tak naprawdę żadnych solidnych kwalifikacji; nauczyciela z tytułem, ale bez umiejętności pedagogicznych, sympatii do uczniów, pasji do nauczania albo co gorsza – bez miłości do przedmiotu, którego miał nauczać…
OdpowiedzUsuńNiestety, wbrew pozorom, przypadki takie przytrafiały się w szkołach nagminnie, w związku z czym Remy szczerą sympatią darzyła raczej niewielką część kadry, a nagłe pojawienie się Isolde Dippet okazało się przyjemną odmianą. Nawet jeśli nauczanie faktycznie nie było jej pasją, kobieta wykazywała dobre podejście zarówno do uczniów, jak i przedmiotu, co już z marszu plasowało ją w rankingu nieco wyżej od większości jej współpracowników, a tym samym sprawiło, że młoda Zabini bez oporów angażowała się w prowadzone przez nią zajęcia, nawet jeśli przedstawiany na nich materiał często stanowił dla Ślizgonki jedynie powtórkę tego, czego zdążyła się już nauczyć na własną rękę.
Dlatego też, gdy inni zerwali się z miejsc tuż po obwieszczeniu przez młodą profesor końca zajęć, Remy jeszcze przez chwilę cierpliwie ignorowała raban, próbując wyłapać w całym tym hałasie polecenie panny Dippet. Jakież było jej zdziwienie, gdy odsuwając krzesło dosłyszała jeszcze swoje nazwisko. Mrugnęła w zaskoczeniu, ale zdołała zapanować nad emocjami nim te objęły także pozostałą część jej twarzy, zdradzając w ten sposób rodzące się teraz w jej wnętrzu obawy i skinęła posłusznie głową. By zająć czymś skostniałe palce, czekając aż klasa opustoszeje, wróciła do pakowania swoich rzeczy, po czym przerzuciła torbę bez ramię i wsparłszy tyłek na krawędzi biurka odprowadziła ostatniego ucznia wzrokiem pod same drzwi.
— Więc? — westchnęła po chwili, lokując uważne spojrzenie w nauczycielce. — Zrobiłam coś nie tak? — dopytała, a jedna z jej wypielęgnowanych starannie brwi uniosła się do góry; nie miała zielonego pojęcia w czym mógł tkwić problem, więc podejrzliwość na moment przejęła nad nią kontrolę. Ciemne tęczówki przeskoczyły do szuflady, gdzie zniknęła dłoń kobiety i z powrotem, ale czarownica niewiele mogła na to poradzić.
Przyzwyczajona do myśli, że według niektórych zawsze robił coś wyjątkowo nie tak, jak powinna nie przyszło jej nawet do głowy, że tym razem mogła po prostu zrobić coś zbyt dobrze. Twarz Blaine’a pojawiła się w jej głowie tak nagle, że odruchowo uniosła dłoń do oczu, by je potrzeć, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie o makijażu i z grymasem niezadowolenia opuściła rękę z powrotem na blat.
Remy
[ Nie przejmuj się, nie szkodzi, ja też w ostatnim czasie systematycznością i terminowością nie grzeszę, więc... No, po prostu, bez spiny. ;) ]
Zastanawiał się, czy osiągnął już limit gówna, w jakie mógł się wpakować. Odpowiedzią było nie, to zawsze było nie. Jakby urodzenie z przeklętym nazwiskiem Zabinich zobowiązywało do trudnych decyzji i złych wyborów. Przeklinał ojca, przeklinał siebie, przeklinał Remy. Tylko losu nie przeklinał, bo wydawało się, że już pogodził się z tym, że ten nigdy nie jest mu przychylny. W atmosferze tych przekleństw zbliżał się do miasteczkowego baru. Czarny płaszcz, łomotał mu na wietrze z każdym dynamicznym krokiem, a kołnierz postawiony na sztorc, wydawał z siebie świst, przy każdym oporze powietrza, które padało na materiał. Dopiero po wejściu na salę, pogrążoną w półmroku - czyli tak jak lubił - otrzepał odzież, jakby chciał ze śniegu czy wody, chociaż na materiale czuć było tylko wrześniowo-październikowy chłód.
OdpowiedzUsuńKroki skierował od razu do bocznej sali, zarezerwowanej na jego nazwisko. Spodziewał się, że Isolde już tam jest. Wskazówka zegara nad drzwiami pokazywała, że spóźnił się dziesięć minut, nieintencjonalnie.
Właśnie dlatego przekraczając próg drzwi, wzbijając powietrze gwałtownym szarpnięciem drzwi, zdawało się, że próbuje nadrobić swoje spóźnienie szybkimi ruchami. W kilku krokach znalazł się za plecami Dippet. Siedziała na miękkim fotelu, zaraz przy kominku, który zapewne sam by zajął, gdyby go nie wyprzedziła. Nie dlatego, że wyróżniał się czymś obok drugiego, postawionego dokładnie naprzeciwko, przedzielonego jedynie okrągłym stolikiem. Z przyzwyczajenia, bo nawyki to coś, co trudno wypleniało się z człowieka.
— Szósta i siódma klasa. Materiał na drugi semestr, dziesiąty i jedenasty rozdział omówiliśmy już wcześniej, ale możesz go powtórzyć przed OWUTEMami.
To mówiąc, rzucił jeszcze zimne stosy papieru na stół, wzbijając wokół siebie pyłki z kartek i umiarkowaną woń wody kolońskiej, lepiej wyczuwalną, kiedy akurat zrzucał płaszcz z ramion, przewieszając go przez oparcie jej fotela.
Pochylając się nad nim, oparł jedną dłoń na nim, a drugą na podłokietniku, tak, że teraz jego podbródek znajdował się nad jej ramieniem, kiedy spoglądał skupionym spojrzeniem na dokumentacje.
— Przerzuć kartki — poprosił? Zażądał? Ciężko było stwierdzić. Ton był twierdzący, nakazujący, ale nie podniesiony, czy wysublimowany. Sprawiał wrażenie neutralnego, nawet pomimo parszywego humoru, jaki dziś Blaine bez wątpienia miał.
— Zamawiałaś coś? Ja stawiam. Mają tu dobre pieczone ziemniaki z… czymś tam.
Jako typowy ignorant w dziedzinie gotowania, nie potrafił powiedzieć z czym, bo nigdy go to nawet nie interesowało.
— Z ognistą. Pasuje?
Blaine
Zabawne... On też nie miał ochoty na pogaduszki. Ale rozmowa pomagała skupić mu myśli na czymś innym, niż krwawa dziura na jego plecach, tak więc… Po prostu zapytał. I dzięki temu przypomniał sobie poprzedniego stażystę Transmutacji, który w tym roku rozpoczynał swoją przygodę z Hogwartem jako pełnoprawny profesor. Lupin niemal od razu pomyślał, że miał jakiegoś pecha jeśli chodziło o osoby związane z tą konkretną dziedziną nauki w szkole, ponieważ przyszłego nauczyciela Transmutacji znał jeszcze z własnych czasów szkolnych… i nigdy specjalnie za nim nie przepadał. A teraz jego nowa podopieczna niemal nie zabiła go na korytarzu. Jeśli to nie był przysłowiowy pech, to Edward nie miał pojęcia jak inaczej to nazwać. W każdym razie, wiedział już, że z tą dziewczyną raczej się nie zaprzyjaźni… Będzie miał sporo okazji, aby pomyśleć o tym później, na spokojnie, jednak już teraz wiedział, że ich spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych i nie ułatwi im odnalezienie wspólnego języka w przyszłości. Zresztą, o tyle o ile miał trochę szczęścia, to nie on będzie odpowiedzialny za pilnowanie jej programu stażu i praktyk. A to oznaczało, że nie musieli przebywać w swoim towarzystwie dłużej, niż podczas kilkunastominutowych posiłków w Wielkiej Sali. I to mu bardzo odpowiadało. Absolutnie nie zamierzał tłumaczyć się dlaczego uderzenie kufra spowodowało u niego tak silny krwotok… Bo normalna osoba na pewno po prostu by o to zapytała. Ale Isolde nie była głupia, to musiał jej przyznać – zauważyła jego reakcję i zwyczajnie zamilkła. Może więc ten ogromny zamek nie okaże się dla nich zbyt mały...
OdpowiedzUsuń— Nie, to już tutaj, za zakrętem… — odparł w końcu, akurat gdy hol załamywał się i rozwidlał na dwa pomniejsze korytarzyki. Edward podparł się ręką o ścianę, mocniej wyprostował i powoli skręcił w prawo. — Nie musisz mnie już dalej odprowadzać. Sam trafię. — dodał po chwili. Widok drewnianych, okutych żelaznymi zawiasami drzwi, prowadzących do bezpiecznych wnętrz jego prywatnych komnat, dodał mu sił. Pokonanie tego kuriozalnie krótkiego odcinka sprawiło, że niemal czuł jak zimny pot spływa my po karku, aż na sam dół pleców, mieszając się z wypływającą z rozerwanej rany krwią. Czuł, że musiał to z siebie zmyć… I zwyczajnie bardzo tego pragnął. Pozbyć się tej cholernej czerwieni z własnego ciała, nim spłynie mu do nogawek spodni. Zanim jednak znalazł się w połowie drogi do swojej kwatery, zwolnił nieco i obejrzał się za siebie, spoglądając na idącą za nim ciemnowłosą kobietę. — Zrób mi tą uprzejmość, i na przyszłość postaraj się nie spuszczać swoich walizek ze smyczy… dobrze, jaśnie panienko…? — dodał. No cóż, choćby się starał, nie potrafił zatuszować złośliwego błysku w jasnych oczach, które i tak miały niezwykle ponury i zmęczony wyraz. Udało mu się jednak nic już więcej nie palnąć i zwyczajnie odwrócił się do niej plecami, ruszając do drzwi. Wykrzesał resztki sił i ostatnie parę metrów pokonał w miarę normalnym tempie. Z ulgą chwycił za klamkę, ciągnąc ją mocno do dołu. Drzwi natychmiast ustąpiły, a Lupin niemal wpadł do środka, czując charakterystyczny zapach palonego drewna, które jeszcze nie ostygło odkąd opuścił pokój, gasząc za sobą kominek. Wciągnął powietrze nosem, na chwilę przystając w miejscu. W tym czasie drzwi do jego pokoju same się za nim zamknęły… W końcu jednak ruszył ku łazience. Po drodze pstryknął palcami, co sprawiło że niewielkie, drewniane pudełeczko wsunięte pod łóżko, uniosło się do góry i popłynęło za nim powoli, również zmierzając w tę samą stronę co on. Miał nadzieję, że za godzinę będzie po krzyku i resztę dnia spędzi w łóżku, starając się zapomnieć o pulsującej na plecach ranie…
Lupin
[ Dziękuję, że tutaj także postanowiłaś się odezwać; świadomość, że kreacja Minu nie jest aż tak beznadziejna ogromnie mnie cieszy... ;) To ten typ postaci, które zyskują (albo i nie) raczej przy bliższym poznaniu, więc chętnie przygarnę kolejny wątek z Isolde, właściwie kiedykolwiek zechcesz. Powiedz mi tylko czy miałabyś coś przeciwko, aby w międzyczasie Reeves wykazał się jakąś nie-wątkową inicjatywą wobec panny Dippet? Nie zdradzę w czym rzecz, żeby nie psuć zabawy, więc musiałabyś zgodzić się w ciemno. ;) ]
OdpowiedzUsuńMinu
Och, jakże Edward uwielbiał spać. Prawie tak samo mocno, jak śmiertelnie niebezpieczne eskapady po najodleglejszych, zapomnianych przez Boga oraz ludzi zakamarkach ziemi… Cóż, prawie. Aczkolwiek będąc w stanie, w jakim obecnie się znajdował – czyli nadal nie najlepszym – z dwojga tych rzeczy mógł sobie pozwolić tylko na tę pierwszą. Tak więc każdej nocy z zadowoleniem korzystał z uprzejmości wielkiego, starego łoża z baldachimem, które zajmowało niemal centralną część pokoju przeznaczonego na jego sypialnię. Od paru dni miał naprawdę dobrą passę. A to oznaczało, że po zakopaniu się w pachnącej pościeli, niemal od razu odpływał. Co więcej, nie potrzebował do tego żadnego ze swoich licznych eliksirów nasennych. Być może to ostatni natłok szkolnych obowiązków spowodował, że po przepracowaniu niemal całego dnia ogarniało go tak silne zmęczenie, iż zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki zwyczajnie zasypiał. Rola nauczyciela oraz opiekuna koła pochłaniały mnóstwo czasu i energii… To nie tak, że nie był przyzwyczajony do ciężkiej pracy – przecież już od lat obcował z ekstremalnymi warunkami, z którymi już dawno się oswoił. Jednak praca naukowa, w dodatku z liczną grupą nastolatków, stanowiła zupełnie inne wyzwanie. Edward musiał przestawić się z jednego trybu na drugi, licząc na to, że już wkrótce będzie mu nieco łatwiej, a następnym razem gdy jakiś uczeń zalezie mu za skórę, wcale nie pomyśli o rzuceniu go na pożarcie stadu chochlików kornwalijskich…
OdpowiedzUsuńW każdym razie, tej przyjemnie ciepłej, jesiennej nocy najzwyczajniej w świecie spał, gdy do jego drzwi głośno i bezczelnie załomotano. W pierwszej chwili w ogóle nie zareagował. A to dlatego, że nie zdołało go to obudzić. Dopiero za drugim lub za trzecim razem poderwał głowę do góry, a wraz z nią resztę ciała, siadając gwałtownie na rozgrzanym jeszcze posłaniu. Poczuł jak serce wali mu w piersi… i dlatego jego pierwszym skojarzeniem było, że musiał mieć jakiś zły sen, a ten przedziwny odgłos dudnienia wydobywa się z jego własnej klatki piersiowej. Minęło jednak parę sekund, serce odzyskało jako taki rytm… a echa uderzeń nadal nie milkły.
— Do kurwy nędzy… — zaklął cicho pod nosem. W końcu do niego dotarło, że to wcale nie był żaden koszmar… Nie, to tylko jakiś kretyn, który dobijał się do jego komnat w samym środku nocy. Wybudził go z błogosławionego snu, niwecząc tak delikatną i rzadką okazję, jaką było przespanie ciągiem kilku spokojnych godzin… W związku z tym Edward uznał, że niestety nie miał innego wyjścia – musiał wstać i tego kogoś własnoręcznie zabić, mszcząc się za tę niepowetowaną osobistą stratę. Zwlókł się więc z łóżka, po drodze o mały włos nie zaplątując się w rozgrzebanej kołdrze. Instynktownie wyciągnął spod poduszki swoją różdżkę, z którą od niemal roku nie rozstawał się nawet podczas snu. Co prawda nie spodziewał się ataku dementora zaraz po tym, jak otworzy drzwi… aczkolwiek na wszelki wypadek wolał mieć ją przy sobie. Wetknął ją niedbale za materiał ciemnoszarych, dresowych spodni, które już dawno powinien zutylizować, jednak koniec końców były zbyt wygodne, aby tak po prostu się ich pozbywać. Następnie ruszył ku wyjściu z sypialni, zeskakując po trzech kamiennych stopniach do głównego pokoju, w którym mieścił się jego gabinet połączony z niewielkim salonem. W kominku palił się jeszcze ogień, który zostawił aby sam wygasł zanim położył się spać. Dlatego udało mu się przejść odległość od sypialni do drzwi wejściowych bez walnięcia o którykolwiek z mebli. Co mogłoby mu dodatkowo popsuć humor… Gdy szarpał za klamkę, ktoś znowu uderzał dłonią w drzwi po drugiej stronie…
— Jeśli okaże się to tylko głupim żartem lub zawracaniem mi tyłka z byle powodu, to przysięgam, że powyrywam ci nogi z… — warknął na powitanie, nim jeszcze ujrzał kto stał na korytarzu. Bo gdy już dotarło do niego, że to wcale nie był żaden z uczniów, od razu zamilkł… I posłał w stronę ciemnowłosej kobiety mocno zdumione spojrzenie, które po kilku chwilach przerodziło się w mieszankę poirytowania i podejrzliwości. — Izzy — mruknął, zaciskając mocniej palce na mosiężnej klamce drzwi. — Możesz mi powiedzieć, po jaką cholerę, budzisz mnie w środku nocy…? — zapytał, obniżając lekko głos. Akurat ona była ostatnią osobą, którą spodziewał się tu ujrzeć… A teraz proszę – nie dość, że stała w progu jego komnat o tak nieludzkiej porze, to jeszcze on otworzył jej pół nagi. Doskonale, nieźle zaczynają...
UsuńLupin
Isolde Dippet nie powinna była w ogóle tu przychodzić. Po tym co zaszło między nimi przy okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego, Lupin starał się omijać ją jak najszerszym łukiem. Odniósł wrażenie, że nowa stażystka Transmutacji miała dokładnie takie samo zdanie na ten temat, tak więc niemal przez dwa miesiące koegzystowali we względnym pokoju jak najdalej od siebie. Edward był pamiętliwym stworzeniem… i wiedział, że nie do końca dobrze to o nim świadczyło. Aczkolwiek tamten wypadek był wyjątkowo przykrym doświadczeniem, a irytująca w swej pewności siebie Izzy jedynie podsyciła wzbierającą w nim wówczas wściekłość. Na samą myśl o tym jak go wtedy potraktowała – a szczególnie jej przeklęte kufry – czuł wymowny ucisk w skroniach. Nie chciał jednak więcej do tego wracać, ponieważ oznaczałoby to przypominanie sobie o bólu, z którym wówczas musiał się zmierzyć. Dzięki magii i odpowiednim lekarstwom zatamował krwawienie, a następnie spędził parę kolejnych dni na ostrożnym lizaniu ran… Ostatecznie nie udał się po pomoc do uzdrowiciela. Poradził sobie sam, mając nadzieję, że rozerwane blizny nie będą wymagały szycia. I tym razem chyba miał trochę szczęścia, bo po dwóch tygodniach od tego przykrego incydentu, jego plecy znów odrobinę się wyciszyły. Tak czy inaczej, nadal unikał Isolde – nie tylko dlatego, że nadal mógł być na nią zły. Edward wolał zminimalizować ryzyko rozmowy, której głównym celem miałoby być wyjawienie, co się tak naprawdę stało. Na szczęście ciemnowłosa kobieta zjawiła się tu w zupełnie innym celu, który dotarł do Lupina z kilkusekundowym opóźnieniem…
OdpowiedzUsuń— Słucham…? Uczeń szwenda się… gdzie…? — zamrugał zdumiony oczami… a po chwili wyraźnie pobladł. O nie, wcale nie dlatego że sama świadomość złamania szkolnego regulaminu przez jednego z wychowanków ubodła go do żywego. Powód był o wiele bardziej prozaiczny… Edward oderwał wzrok od poirytowanego spojrzenia Izzy (swoją drogą, czy ona kiedykolwiek ściągała z twarzy tę marsową minę…?), przenosząc go błyskawicznie w bok, na jedno z wielkich okien, które nie zostało przysłonięte ciężkimi, aksamitnymi kotarami. Dzięki temu do niewielkiego saloniku wpadało niczym niezmącone światło księżyca, który akurat tego dnia pysznił się w pełni na nocnym niebie. — Kurwa — jęknął pod nosem. Spojrzał szybko na Izzy, ściągając mocno brwi. — Trzy minuty — oznajmił stanowczo… i zatrzasnął jej drzwi przed nosem. To nie był pierwszy raz, gdy musiał przygotować się do wyjścia w mniej niż kilka minut. Działał więc zupełnie instynktownie, wbiegając z powrotem do swojej sypialni, gdzie paroma machnięciami różdżką zdołał ubrać się i doprowadzić do porządku, chwytając po drodze ciemny płaszcz, którego kieszenie zawsze zawierały to, co niezbędne, przy tego typu wyprawach. A wprawa była zdecydowanie z rodzaju tych ratunkowych. Jak bardzo trzeba było nie myśleć, aby z własnej woli wejść do Zakazanego Lasu, gdy akurat była pełnia…? Lupin zgrzytnął zębami i dla ukojenia nerwów wyobraził sobie co zrobi z tym tępym dzieciakiem, gdy w końcu dopadnie go w swoje ręce… Prawdopodobnie pożałuje, że wcześniej nie natknął się w lesie na krwiożerczego wilkołaka…
— Co to za jeden i czemu akurat dziś postanowił popełnić prawdopodobnie najgorszy błąd w swoim zakichanym życiu…? — wyszedł ze swojego pokoju dokładnie po trzech minutach, rzucając w stronę Izzy krótkie pytanie. Jednocześnie zamknął za sobą drzwi z hukiem i nie czekając na jej odpowiedź, ruszył szybkim krokiem ku wyjściu z zamku, prowadzącemu na błonia… i dalej ku Zakazanemu Lasowi. A że Lupin miał wyjątkowo długie nogi, jego szybki marsz dla większości normalnych ludzi bardziej przypominał regularny bieg... Nie chciał jednak tracić czasu. Ten dzieciak chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta noc mogła być jego ostatnią.
Lupin
[Hej! Kartę Isolde znam już z mojej ostatniej wizyty na blogu i chociaż koncept na postać przypadł mi do gustu, to niewiele miałem wtedy do zaoferowania z ówczesnymi postaciami.
OdpowiedzUsuńTym razem mam tę przyjemność poprowadzić nauczyciela transmutacji, więc chcąc nie chcąc, nasze postacie mają ze sobą do czynienia na co dzień i sama podstawa relacji jest już solidna. Jeśli dobrze widzę, to Isolde oraz Atlas zaczęli pracę w bardzo podobnym momencie, bo we wrześniu 2022. Ciekawi mnie jak wyglądałaby ich współpraca, bo tak jak pannie Dippet nie brakuje charakteru, to Rosier nie bardzo przepada za dyskusjami dla samego sportu. Jest nieco gburowaty i mocno stąpający po ziemi w pracy, chociaż tę dla odmiany całkiem lubi. Dlatego wszelkie starcia mogłyby być interesujące! Poza tym obaj są animagami, co też można wykorzystać w jakiś sposób gdy będziemy myśleć o wątku. Jeśli jesteś chętna na rozegranie czegoś pomiędzy Atlasem a Isolde, zapraszam!]
Atlas
[To ja może zacznę nieco sentymentalnie: miło znów tu być, jeszcze milej mieć znów okazję do spotkania w blogowej przestrzeni. Oczywiście bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa. Isolde wydaje się być bardzo charakterną osobą i nie powiem, jestem ciekawa jak wypada w wątkach.
OdpowiedzUsuńGalen i Twoja pani może nie są z tego samego roku, ale myślę, że różnica wieku jest na tyle mała, że nie powinna nam przeszkodzić w wymyśleniu jakiegoś powiązania, gdybyś była zainteresowana. Na pewno mogło ich łączyć koło transmutacji, z drugiej strony mam wrażenie, że oni wychowywani byli w dosyć podobnej atmosferze, z tą różnicą, że tam gdzie rodzina Dippet miała osiągnięcia w wielorakich dziedzinach, Ollivanderowie wyspecjalizowali się przez wieki w jednej konkretnej. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Isolde i Galen mieliby sporo okazji do mniej lub bardziej zaciętych dyskusji w latach szkolnych. Z drugiej strony jeśli miałabyś na coś takiego ochotę, to zawsze możemy iść w jakiś rodzaj powiązania rodzinnego (jeśli nie wprost pokrewieństwa to właśnie jakiejś znajomości, czy raczej o pozytywnym czy negatywnym zabarwieniu to już do ustalenia). Generalnie, ja jestem bardzo otwarta na różne pomysły.
Co do pomysłu na wątek, Galen eksperymentuje z różdżkami częściowo przy użyciu zaklęć pokrewnych transmutacji, więc podejrzewam, że Isolde miałaby tutaj coś do powiedzenia. A jeśli odpowiadałoby Ci powiązanie przez rodziny, to według moich założeń pogrzeb Garricka wydarzył się dosyć niedawno i można by to jakoś wykorzystać (co nie brzmi pewnie szczególnie dobrze, ale ja rzucam tylko luźnymi propozycjami).]
Galen Ollivander