Aleksander Dołohow
nauczyciel zaklęć i uroków ur. 21.06.1997 — były Gryfon — dawny prefekt — czysta krew — potomek śmierciożercy — uzdolniony w dziedzinie magii niewerbalnej — patronusem kruk — boginem dawniej klaun, obecnie wizja sali w św. Mungu — posiadacz nowej, olchowej różdżki o długości 10 cali, której rdzeniem jest włos z głowy wili — właściciel kapryśnego Wafelka
nauczyciel zaklęć i uroków ur. 21.06.1997 — były Gryfon — dawny prefekt — czysta krew — potomek śmierciożercy — uzdolniony w dziedzinie magii niewerbalnej — patronusem kruk — boginem dawniej klaun, obecnie wizja sali w św. Mungu — posiadacz nowej, olchowej różdżki o długości 10 cali, której rdzeniem jest włos z głowy wili — właściciel kapryśnego Wafelka
Przyciągał ciekawskie spojrzenia. Otaczał się wianuszkiem zauroczonych w nim dziewcząt. Przez profesorów stawiany na piedestale jako przykład do naśladowania. Zapracował na opinię prymusa, który zawsze wyciągnie pomocą dłoń. W rówieśników wzbudzał podziw i zazdrość.
Dla niego zawsze był Saszą.
W wieku dwudziestu jeden lat opuścił Szkocję. Dwa lata odbywał staż w bułgarskim Durmstrangu. Następnie niemal przez 3 lata uczył w Instytucje Magii Koldovstoretz w Rosji. Do Hogwartu powrócił niedawno, z podkulonym ognem jak syn marnotrawny, bo pomimo włóczęgi nigdzie nie czuł się tak jak tutaj.
Z wyglądu ponoć przypomina ojca. Jest wysokim, szerokim w ramionach brunetem o jasnozielonych oczach. Od lat z marnym skutkiem próbuje zapanować nad kręconymi włosami. Niezmiennie używa tych samych perfum, roztaczając wokół siebie woń bergamotki i pieprzu. Od paru miesięcy okazjonalnie popala papierosy. Od czasów szkolnych zafascynowany światem mugoli. Jako belfer sprawiedliwy i wymagający. Mówi z wyraźnym wschodnim akcentem.
Dla niego zawsze był Saszą.
W wieku dwudziestu jeden lat opuścił Szkocję. Dwa lata odbywał staż w bułgarskim Durmstrangu. Następnie niemal przez 3 lata uczył w Instytucje Magii Koldovstoretz w Rosji. Do Hogwartu powrócił niedawno, z podkulonym ognem jak syn marnotrawny, bo pomimo włóczęgi nigdzie nie czuł się tak jak tutaj.
Z wyglądu ponoć przypomina ojca. Jest wysokim, szerokim w ramionach brunetem o jasnozielonych oczach. Od lat z marnym skutkiem próbuje zapanować nad kręconymi włosami. Niezmiennie używa tych samych perfum, roztaczając wokół siebie woń bergamotki i pieprzu. Od paru miesięcy okazjonalnie popala papierosy. Od czasów szkolnych zafascynowany światem mugoli. Jako belfer sprawiedliwy i wymagający. Mówi z wyraźnym wschodnim akcentem.
[Hej. Karta minimalistyczna, ale interesująca. Pan Dołohow, jeśli otacza wokół siebie w wątkach tę samą aurę, to na pewno nie brakuje mu skrytych wielbicielek wśród uczennic Hogwartu (czego nawet mu życzę, bo czemu nie :P). Ciekawa jestem, jak skończy się dla Aleksandra powrót na stare śmieci po tylu latach tułaczki.
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze!]
Caedmon Borgin
[Normalnie powiedziałabym, że bardzo chętnie, bo Twoja postać ma zdecydowanie potencjał i dużo dałoby się wyciągnąć w grze. Rzecz w tym, że przy ilości gier, jakie aktualnie rozgrywam, głupotą z mojej strony byłoby brać na siebie kolejne wątki.
OdpowiedzUsuń(Głupotą było to już 3-4 gry temu, ale cii... nikt nie musi wiedzieć). Także jakby coś mi się wykruszyło, to będę się odzywać, ale na razie żyję w niedoczasie ;< Nie mogłam jednak nie przywitać tak fajnej postaci.]
Caedmon Borgin
[ Cześć :) A i owszem, nadal tu zaglądam. Cieszę się, że moja wizja Lupina przypadła Ci do gustu ;) Przyznaję, że propozycja wątku jest bardzo kusząca… choć obawiam się, że to co mogło niegdyś łączyć naszych panów (za czasów szkolnych) w dużej mierze składało się z takich wesołych elementów jak pogarda, chłód, nienawiści do szpiku kości oraz śmigających w powietrzu pięści… A niestety z wiekiem Edwardowi raczej nie minęłaby ponowna ochota na zdzielenie Aleksandra prosto w twarz… ]
OdpowiedzUsuńLupin
[ Przepraszam za zwłokę, w tygodniu mam mnóstwo pracy i innych zajęć, a chwila wolnego czasu na pisanie przypada mi zazwyczaj w weekendy :( Cóż, jeśli nie masz nic przeciwko negatywnym relacjom, to chyba dobrze się składa. Zdążyłam już trochę poznać tego mojego uparciucha i wiem, że kwestia śmierci jego rodziców jest dla niego ciężkim tematem. Obawiam się, że za nic w świecie nie będzie w stanie zaakceptować w swoim najbliższym otoczeniu syna tego Dołohowa. Oczywiście zdrowy rozsądek rozumiał, że dzieci nie odpowiadają za grzechy swoich rodziców, to jasne jak słońce. Niestety rozum swoje, a serce swoje… Tak więc, aby zminimalizować szanse niepotrzebnej eskalacji konfliktu, raczej unikałby Aleksandra. A to z kolei rodzi pytanie, jak właściwie mieliby się na siebie natknąć oraz co mogłoby sprawić, że nasz wątek nie zakończyłby się po trzech odpisach, w których Lupin po prostu odwróciłby się na pięcie i poszedł w swoją stronę… Jeśli masz w głowie jakiś ciekawy zamysł, to chętnie posłucham. Niestety moja kreatywność trochę mnie zawodzi… ]
OdpowiedzUsuńLupin
Kiedy rok wcześniej Oisín stawił się w gabinecie Profesora Longbottoma w sprawie stanowiska nauczyciela Historii Magii, nie spodziewał się, jak bardzo spodoba mu się ta praca. Historię kochał od zawsze – w przeciwieństwie do swoich rówieśników, zarówno mugoli, jak i czarodziejów; ale nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie spodziewał się, że odnajdzie się w roli nauczyciela. Myśl ta przemknęła mu przez głowę kilka razy: kiedy pierwszy raz dzielił się notatkami z koleżanką z domu i tłumaczył jej, co dokładnie postanowiono w trakcie Międzynarodowej Konferencji Magów w 1289 roku, i jaki wpływ decyzje te miały na relacje między czarodziejami, a mugolami; kiedy na piątym roku podczas SUMów czarodziej z komisji, który go egzaminował, wspomniał, że Oisín powinien rozważyć tę ścieżkę kariery; kiedy, po ich ostatniej uczcie pożegnalnej w Hogwarcie, Sasza uśmiechnął się szeroko i zapytał, czy wróci tutaj za rok.
OdpowiedzUsuńI wrócił. Wrócił, bo pomimo wątpliwości, czy nadawał się na nauczyciela, ostatnie lata w Hogwarcie były najszczęśliwszymi w jego życiu. Wrócił, bo tęsknota za tym, co było, która przez tyle lat trzymała go w Hogsmeade, w końcu pochłonęła go doszczętnie.
Wrócił, bo doszukiwanie się widma Saszy w kamiennych murach szkoły było jedynym, co trzymało go jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Teraz nie wyobrażał sobie wrócić do swojego dawnego życia; zbyt mocno przywiązał się do tych korytarzy, do gwaru, który otaczał go z każdej strony, do uczniów wymyślających coraz to dziwniejsze historie, byle by wywinąć się z napisania zadanego eseju. Oisín odnalazł swoje miejsce w Hogwarcie – gdzie czuł, że przynależał, nawet kiedy po raz setny uśmiechał się przepraszająco i odmawiał wyjścia do Hogsmeade ze współpracownikami; nawet kiedy kolejny uczeń wzruszał ramionami, niechętnie oddając kartę, na której konwersował z kolegą, i powtarzał, To nie pana wina, Panie Profesorze, Historia Magii jest po prostu okropnie nudna!; nawet kiedy jego spojrzenie lądowało na biurku w bibliotece, przy którym zwykle siadał z Saszą, i w żołądku pojawiał się nieprzyjemny skurcz. Hogwart był dla niego domem, jakim jego rodzinny nie potrafił być; i każda sekunda spędzona z widmem Saszy Dołohow i wszystkich swoich błędów, warta była tej jednej myśli: że był w domu.
W tym roku Oisín nie wsiadł do ekspresu Hogwart–Londyn wraz z resztą nauczycieli; Profesor Longbottom był na tyle miły, by dać mu przyzwolenie na użycie innego środka transportu, zważając na to, że maleńkie mieszkanko, które Oisín wynajmował, znajdowało się niecałą godzinę drogi od zamku i podróż do Londynu na pociąg była mu wybitnie nie na rękę. W drodze do szkoły odwiedził Hogsmeade – zaopatrzył się w kilka butelek kremowego piwa, które jakimś cudem mu nie zbrzydło, nawet po latach spędzonych za barem. Niemal podświadomie odtwarzał swoje kroki: podążając ścieżkami, które preferował w czasach szkolnych. W takich momentach nieobecność cienia poruszającego się tuż obok jego własnego trafiała go najmocniej – i z niemal sadystyczną przyjemnością przypominała: zawaliłeś, zawaliłeś, zawaliłeś.
Czasem Oisín zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie wolny od widma Saszy Dołohowa. Czasem zastanawiał się, czy chciałby być od niego wolnym.
(Odpowiedź brzmiała: nie. Bo nawet widmo wspomnień okalane bólem i złością lepsze było, niż nic.)
Do Ceremonii Przydziału wciąż zostało trochę czasu, i Oisín postanowił wykorzystać go na przechadzkę po korytarzach zamku – zanim uczniowie zapełnią je swoimi rozmowami, i chichotami, przeplatanymi krzykami, kłótnami, i odgłosami kroków zssapanych uczniów, którzy w panice starali się zdążyć na kolejne lekcje. Czasem Oisín wciąż czuł się jak jeden z nich, wciąż siedemnastoletni i tak niezwykle niedoświadczony; a czasem czuł się, jakby od czasu ukończenia szkoły minęły co najmniej trzy dekady, a nie zaledwie jedna – tak jakby sam ciężar błędów postarzał go o dobre dwadzieścia lat.
Tego wieczora czuł się staro – przepełniony sentymentem i melancholią, aż się z niego wylewało. Nie po raz pierwszy miał ochotę cofnąć się w czasie i potrząsnąć samym sobą; błagać na kolanach, by nie robił nic głupiego.
UsuńWięc kiedy niedaleko gabinetu dyrektora natknął się na rudego kota do złudzenia przypominającego zwierzaka Saszy, bez zastanowienia przykucnął i wyciągnął dłoń.
— Dzień dobry, panie kocie.
I czy nie było żałosne to, że nawet przypadkowo napotkany kot przypominał mu o Saszy? Że nawet tu doszukiwał się podobieństw do Wafelka, tylko po to, by ugasić palące poczucie tęsknoty?
I wtedy go usłyszał. Ten głos.
W pierwszej chwili pewny był, że się przesłyszał; ale kiedy uniósł spojrzenie, stał tam.
— Sasza.
Imię wypłynęło z jego ust samo; wyszeptane niczym modlitwa i pełne uwielbienia okazywanego jedynie bogom, rozcięło ono pierś Oisína na pół i obnażyło wnętrzności, a w nich: kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham. Świat zwolnił na moment, aż istniał tylko ON – Sasza Dołohow, skrzący się jaśniej niż słońce, oślepiający w swej doskonałości.
Tak samo piękny, jak w dniu, w którym Oisín go stracił.
Niczym oparzony zerwał się z posadzki i cofnął się o krok; serce podeszło mu do gardła.
Czy w swoim imieniu Sasza usłyszał wszystkie te emocje, które blokowały Oisínowi gardło? Czy dostrzegł w jego oczach desperację rozrywającą serce? Kiedy ostatnim razem się widzieli, Sasza wyraźnie powiedział, że nia chciał jego uwielbienia; czy zamierzał go odepchnąć po raz kolejny?
Oisín miał nadzieję, że nie; nie był pewien, czy przetrwałby kolejne odrzucenie ze strony Saszy.
— Nie zamierzałem go ukraść — powiedział z niezręcznym śmiechem na ustach, z nadzieją, że jakiekolwiek emocje okazał wcześniej, uda mu się je zakryć. — To przepiękny kot. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś go zobaczę.
Na usta rwało się: nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę ciebie; ale bał się reakcji, jaką takie słowa mogłyby wywołać.
Jeżeli istniała szansa, by Sasza znów zaakceptował go w swoim życiu, Oisín nie mógł jej zaprzepaścić.
— Nie wiedziałem, że przyjeżdżasz do Hogwartu.
Gdyby wiedział, przygotowałby się na to spotkanie; zaplanował co powiedzieć, jak przeprosić, jak się zachować. Teraz czuł się tak, jakby mrówki oblazły całe jego ciało – dziwnie odrętwiały i obolały, obcy we własnej skórze.
Miał jedynie nadzieję, że Sasza mu uwierzy. Że nie uzna tego, za kolejną z gier Oisína, kolejne kłamstwo do kolekcji. Tak bardzo chciał, żeby Sasza mu uwierzył.
Tak bardzo chciał, żeby Sasza mu wybaczył.
yours truly, O.