Scorpius Hyperion Malfoy
ślizgon urodzony 17 listopada 2005r. ścigający z brakiem czasu i zmiataczem pod łóżkiemberberys, 11 cali, włókno z serca bystroducha, sztywna wredny kot o wbrew pozorom oryginalnym imieniu
Nigdy nie był dobrym uczniem ograniczając swoje możliwości do całkowitego minimum. Wszyscy zdziwili się, kiedy rozpoczynając V rok zdobywał pierwsze punkty za udzielanie poprawnych odpowiedzi na zajęciach z Eliksirów zamiast - jak to miał w zwyczaju - tracić je za ukierunkowanie swojej uwagi na koleżanki z Ravenclawu. Nie ukrywa swojego ciągłego zainteresowania Alchemią, jednak nikt nie spodziewał się, że Ślizgon bierze tą ścieżkę nauczania całkiem poważnie, bowiem jego wiedza ograniczała się do krótkich wstawek: "Nie mam pojęcia jak to coś w Twojej ręce się nazywa, ale z pewnością nie powinieneś wrzucać tego do antidotum na trucizny." Wzruszanie ramionami przychodzi mu instynktownie przyzwyczaiwszy się do tego, że mało kto bierze jego słowa na poważnie w konsekwencji wybuchu brudzącego pół sali cuchnącą breją. Odzwierciedlenie braku zaufania, które bijąc od niego uderza we wrzystkich dookoła z niewiadomych przyczyn wraca jak bumerang. Mimo odczuwanej magnetycznej siły, która ciągnie go ku relacjom interpersonalnym trzyma się na bezpieczny dystans częściej obracając się wśród znajomych aniżeli przyjaciół. Odnosi wrażenie, że im bardziej chce odsunąć się od społeczeństwa tym bardziej ono do niego lgnie. Wszyscy jesteśmy masochistami lubiącymi karać siebie samych za niemoralne czyny, myśli, występki. Byleby nie znosić bólu sumienia w ciszy. Gdyby ktoś zapytał o jedno słowo mogące opisać Scorpiusa Hyperiona Malfoy'a byłoby to: toksyczny.
Animizm alchemii
inteligencja wystawiona na pojedynek z lenistwem
łączenie skrajności
Madness returns
prześladowanie przez klątwę odwzorowaniem wyjątkowości
ekstrawertyczna osobowość paranoiczna
Witam się cieplutko wraz ze skorpionkiem, również zodiakalnym do których jakoś tak sentymentuję. Twarzyczki użyczył (może mało oryginalnie, ale jedynie właściwie dla mojego sumienia) Lucky Blue Smith. Szukamy czegoś równie popapranego jak my sami :D
kontakt: vulnerasanenturgirl@gmail.com
wątki: Effy, Cherry, Marine, Keith4/5
proszę się stuprocentowo nie sugerować limitem wątkowym.
kontakt: vulnerasanenturgirl@gmail.com
wątki: Effy, Cherry, Marine, Keith4/5
proszę się stuprocentowo nie sugerować limitem wątkowym.
[O matko matko matko matko... Ta karta jest taka piękna, no nie mogę ... *_* pod względem graficznym i jeszcze tak cudownie napisana... <3 uważam, że postaci kanoniczne są bardzo trudne do prowadzenia, a Twoja kreacja wyszła znakomicie <3 baaardzo chętnie przyjmę wątek z tym panem, gdyby tylko była ochota, serdecznie zapraszam, coś wymyślimy <3]
OdpowiedzUsuńEffy i jej autorka, która nie może się na patrzeć na tę kartę postaci
[ Hej! Jakiż on fajny począwszy od twarzyczki przez kota po pierwsze wrażenie przy czytaniu karty :D Bardzo chętnie skrzyżuję drogi naszych postaci. Rose jest Krukonką i mogę zagwarantować, że większość rzeczy bierze na poważnie, czasem nawet aż za bardzo.
OdpowiedzUsuńTak więc życzę udanej zabawy, mnóstwa weny i jeśli będzie chęć to zapraszam do siebie. Może uda nam się coś sklecić :D ]
Rosalind
[Hej, hej! Wpadłam niby przelotem, ale nie będę tutaj czarować, bo przyciągnął mnie w pierwszej kolejności dobrany wizerunek. Ciekawe podejście do kreacji Scorpiusa, to muszę przyznać i chyba pierwszy raz widzę użycie Lucky Blue Smitha do tej roli. Chętnie porwałabym was na wątek z kimś z mojej gromadki i relację, ale na mój wysyp pomysłów musicie jeszcze zaczekać do weekendu, bo na razie za dużo się u mnie dzieje i stres uniemożliwia mi myślenie, przepraszam! c;]
OdpowiedzUsuńDeucent Faradyne/Vane Pollock/Aleister Sheehan
Ja i Fern mamy niebywałą skłonność przyciągać i skupiać wokół siebie wszystko, co toksyczne, więc może uda nam się przyciągnąć także pana Malfoya na ten popaprany, nieoczywisty wątek?
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
[ No dzień dobry. Marina właśnie oniemiała z wrażenia na ten berberys z bystroduchem, więc prawdopodobnie stoi gdzieś i się gapi z otwartą buzią.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się kreacja, tym komentarzem na pewno nie zabłysnę. No ale co zrobię :D Bardzo chętnie coś razem stworzę, bo podoba mi się Twój styl, a przynajmniej po karcie tak wnioskuję. Punkt zaczepienia mamy, Marina na pewno będzie się wpatrywać w tę niesamowitą różdżkę kiedy tylko będzie mogła. No i jest Krukonką, tyle że nie stereotypową.
W każdym razie baw się świetnie! ]
Marina Groom
[och ja też kochałam SKinsów i cudowną, mroczną, seksowną Effy *_*aczkolwiek faktycznie, jest to zupełnie różna kreacja od mojej Effy :P] dziękuję za komplement i informuję, że napisałam na maila <3]
OdpowiedzUsuńEffy
[Lew wita Skorpiona, cześć! Twarz L.B Smitha zawsze mnie przyciągnie, aż mam ciarki, kiedy patrzę w te błękitne oczy. Dodatkowo, karta jest świetnie napisana i kreacja Malfoya jest taka nieoczywista, przynajmniej jak dla mnie. Cherry przyciąga do siebie wszystko co toxic, więc jeśli znajdzie się u Ciebie ochota, to ja bardzo chętnie coś stworzę. Życzę samych wspaniałych wątków i zapraszam do siebie. ♥]
OdpowiedzUsuńCherry Greyback
[A ja od razu mówię, że przychodzę po wątek, no bo hallo, ten sam dom, Quidditch i ta sama pozycja w grze... czy to przypadek? :D Nie sądzę!
OdpowiedzUsuńChętnie napiszemy coś nieoczywistego i pięknego!
A od siebie życzę dużo weny i wielu wciągających wątków. :D]
SYLVANAS YAXLEY
[No dziękuję za miłe słowa, tak na wstępie! :) Długo zastanawiałam się, czyją buźką się wesprzeć i w końcu przypomniałam sobie o Biance, która podpasowała mi idealnie. <3
OdpowiedzUsuńJestem też pod wrażeniem Twojej kreacji Scorpiusa, bo choć karta w sumie nie zdradza zbyt wielu informacji, to ma coś takiego w sobie, że trudno się oderwać. No i te oczy ;)
Co do samego wątku: przyznam szczerze, że chętnie bym tutaj nad czymś pomyślała. Jeśli masz jakieś niespełnione, blogowe marzenie, to jestem chętna do spełnienia, a jeśli nie, to myślę, że przy burzy mózgów będziemy w stanie wymyślić coś na tyle pokręconego, że usatysfakcjonuje każdą z nas. :)
Elisa Finnigan
[Zodiakalny bliźniak wita się ze skorpionem. ;) Znaki zodiaku ostatnio mnie coraz bardziej prześladują, powinnam to chyba wziąć za jakiś znak. ;D Hej, dzień dobry. Jak fajnie, że dom nam się coraz bardziej rozrasta i drużyna Quidditcha też. :D Interesujący tej twój pan i widzę, że niezłe ma u dziewczyn powodzenie. :D
OdpowiedzUsuńSamych udanych wątków życzę i długiego pobytu na blogu!;D]
Castor Blackthorne
Bale zawsze budziły w niej niezdrową ekscytacje i podekscytowanie. Nie potrafiła opanować drżenia ciała, gdy wraz z przyjaciółkami szykowały się do tej wspaniałej nocy. Cherry miała dokładnie rozplanowany ten dzień, punkt po punkcie, które skrupulatnie realizowała. Wszelkie krzątania się czy niepokoje budziły w niej pobłażliwy uśmiech, który niezmiernie rzadko pojawiał się na jej twarzy, a właściwie to prawie nigdy. Zazwyczaj jedyny uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy był albo sarkastyczny, albo złośliwy, albo cyniczny. Najrzadziej jednak był to uśmiech prawdziwego szczęścia, które przychodziło tylko przy pewnych czarodziejach, w pewnych okolicznościach. Na jej nieszczęście na samej górze listy osób wartych uwagi znajdował młody Malfoy, który nie wiadomo kiedy zdążył tak podle wkraść się do jej myśli i sprawić by nieświadomie wzdychała na jego widok. Coś jednak było w tych błękitnych oczach, coś tak hipnotyzującego, coś tak przyciągającego, że nawet Cherry Greyback nie potrafiła mu się oprzeć. Chociaż chowała to wszystko pod maską Królowej Lodu to nieraz zdawało jej się, że Scorpius ją przejrzał. Odpychała jednak od siebie tą myśl, choć prawda była taka, że w jej czarnym sercu zalęgły się jakieś uczucia do Malfoya, nieistotne jak bardzo to wypierała. Obiecała sobie jednak jedno, nic miało nie zepsuć jej tego wieczoru. Szczególnie, że jej partnerem był niewątpliwie przystojny, rok starszy od niej Theodore Selwyn, na którego widok szczebiotały czarownice, w czym także jej przyjaciółki.
OdpowiedzUsuńWpatrując się w swoje lustrzane odbicie, poprawiała swoje rude włosy, które dla większości zdawałyby się być idealnie ułożone, a jednak jej wciąż coś nie pasowało, ciągle widziała jakiś niesforny kosmyk. Perfekcjonizm bywał momentami uciążliwy.
— Pokażcie mi swoje kreacje. — mruknęła, z udawaną ciekawością, choć tak naprawdę w ogóle nie interesowało jej to co będą miały na sobie Iris i Dorothy, chodziło jej o coś innego i Iris ją przejrzała.
— Och, chodzi Ci o to czy któraś z nas ośmieliła się założyć Twój kolor? — brunetka uśmiechnęła się słodko do Cherry, na co rudowłosa wywróciła oczami. To prawda, Greyback miała niezdrową obsesję na punkcie czerwieni, która według niej idealnie odzwierciedlała jej charakter. — Spokojnie, królowo, chcemy jeszcze trochę pożyć. — zaśmiały się. — Moja to butelkowa zieleń. Czyż nie jest piękna? — zaszczebiotała Iris, pokazując swoją długą suknię i przykładając ją do ciała.
— Ja za to mam błękitną! Tom mówi, że ten kolor idealnie pasuje mi do oczu. — wtrąciła się Dorothy i wraz z suknią z bufiastymi rękawami obróciła się wokół własnej osi, wirując niczym baletnica.
Cherry nawet nie zwróciła uwagi na kręcącą się blondynkę, która pogrążyła się w swoich marzeniach; rudowłosa wręcz narcystycznie wpatrywała się w swoje odbicie, jakby próbowała dostrzec jakąkolwiek rysę. Nie widziała jednak nic takiego, więc zaczarowała sukienkę, w którą sekundę później była już ubrana. Klasycznie postawiła na zmysłową i głęboką czerwień, tym razem jej sukienka była atłasowa i sięgała do jej kostek, do którym dopełnieniem były czerwone, niebotycznie wysokie szpilki. Przypięła szmaragdową broszkę do sukienki i po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie. Chyba osiągnęła swój cel, bo nieskromnie mówiąc, wyglądała obłędnie.
— Chodźcie, chłopcy już pewnie na nas czekają. — puściła oczko do Dorothy i zaraz opuściła swoją sypialnię.
Naprawdę nie sądziła, że wchodząc do Pokoju Wspólnego natknie się na Malfoya. Co on, na Merlina, jeszcze tu robił? Czy nie powinien być ze swoją partnerką? Swoją drogą, Cherry była ciekawa kto to. W końcu ta czarownica musiała być naprawdę wyjątkowa skoro Scorpius postanowił zaprosić ją na Bal Bożonarodzeniowy.
— Och, Malfoy. — nawet nie ukrywała swojego zaskoczenia, kiedy on stanął jej na drodze. — Iris... Dorothy... Dogonię Was. — rzuciła lekko, choć tak naprawdę chciała się ich pozbyć i zostać z nim sam na sam.
Kiedy Ślizgonki wyszły i w Pokoju Wspólnym zostali tylko oni, przenikliwy wzrok czekoladowych oczu spoczął na twarzy Ślizgona, być może za mocno lustrowała go wzrokiem, jego mimikę, jego skórę i te cudowne przeklęte oczy, ale spuściła wzrok dopiero wtedy, kiedy zaczął bawić się kosmykiem jej włosów, przeniosła oczy na jego palce i mimowolnie westchnęła.
OdpowiedzUsuńDo jasnej cholery, opanuj się, Greyback.
— Skłamałabym mówiąc, że na nic nie liczę — ale na pewno nie z Tobą, Malfoy, dodała w myślach. Na jej wiśniowych, pełnych ustach malował się pełen złośliwości uśmiech. Zbliżyła się do niego, swoim policzkiem dotykając jego skóry. Miękkie wargi wtuliła w jego ucho, szepcząc rozkosznym głosem słowa tortury. — Gdy wybije północ, z Wieży Astronomicznej będzie słychać moje jęki. Ja i Selwyn to chyba niezłe połączenie, jak sądzisz, Malfoy? — przejechała językiem wzdłuż krawędzi jego ucha i odsunęła się na bezpieczną odległość.
Już chciała wyjść, kiedy dostrzegła bukiet kwiatów. Jej ulubionych.
— Asfodelus — szepnęła cicho, wciąż nie odrywając wzroku od bukietu. Przełknęła głośno ślinę i przeniosła spojrzenie na Scorpiusa. Czegoś tu nie rozumiała. Jego dziewczyna lubiła te kwiaty? Czy wiedział, że ona je lubi, a raczej uwielbia?
Malfoy, w co Ty do cholery grasz?
Cherry Greyback
[ Hej, kogóż to moje piękne oczy widzą…! Przecież to panicz Malfoy, we własnej osobie! Wydaje się taką interesującą postacią, a pojawia się na blogu dość późno, dopiero teraz… W każdym razie, cieszę się, że go widzę :) Ciekawy wybór wizerunku, te spojrzenie na głównym gifie robi wrażenie! Tak w ogóle, to rozumiem zamiłowanie do Skorpionów, ponieważ to również mój znak zodiaku <3 Uważam, że najlepszy pod słońcem, choć okropnie charakterny i momentami nieznośny… :D W każdym razie, przepraszam za lekki poślizg w powitaniu, ale mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej i będziesz się tu cudownie bawić! ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
A ja tylko w ramach upewnienia zapytam: czy mój mail dotarł, czy jednak rezygnujemy ze wspólnego knucia? ;)
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
W Wielkiej Sali jak zawsze w godzinach śniadania panowało ożywienie lub wręcz przeciwnie — zaspanie wymalowane na twarzach, wszystko zależało w głównej mierze od przewagi danej grupy. Dla Aleistera największym osiągnięciem było podniesienie się z łóżka, a w zasadzie nagłe wyskoczenie z niego, gdy kot któregoś z jego współlokatorów postanowił na nie wskoczyć z sykiem, którego nie powstydziłby się rogogon węgierski (z dwojga złego wolałby starcie ze smokiem, bo tu może miałby jakieś szanse na mającą ręce i nogi reakcję). Ledwie powstrzymał się przed krzykiem, zaliczając za to dość twarde lądowanie na podłodze wyłożonej drewnianymi panelami.
OdpowiedzUsuńPrzeklęte kocury, pomyślał wyjątkowo gorączkowo, mogłem umrzeć! Te zwierzęta powinny być w tej szkole zakazane. Mierząc wzrokiem tego paskudnego czworonoga z podłużną plamką pod szyją przypominającą krawat, czuł się wyjątkowo nieswojo. Sheehan wciągnął na siebie ostrożnie ubranie, jakby w obawie przed sprowokowaniem go. Puchon musiał jednak stale uważać, żeby ta bestia nie przypuściła na niego ataku — już sama taka możliwość unosząca się nad jego świadomością napawała go przerażeniem. Nie zawiązał nawet krawata, tylko założył go niedbale wokół szyi niczym szal, bo ręce za bardzo mu się w zaistniałych okolicznościach trzęsły. Przez chwilę im się przyglądał, doświadczając napięcia każdego mięśnia w organizmie i adrenaliny pulsującej w żyłach. Poprosi Gwen, aby mu z zawiązaniem krawata pomogła, o ile, rzecz jasna, będzie o tym w ogóle pamiętał.
Raczej nie pamiętał, bo gdy tylko doczłapał się do Wielkiej Sali, przeskakując po dwa stopnie, zatrzymał się, wodząc spojrzeniem po obecnych w popszkuwaniu znajomych twarzy. Jego wzrok zboczył ze stolika zajmowanego przez mieszkańców jego domu najpierw na krukoński, z którego Thalia machała mu na powitanie i odruchowo jej odmachał z niezręcznym półuśmiechem, a potem na ślizgoński, gdzie w oczy rzucił mu się od razu znajomy posiadacz jasnej czupryny. Potrzebował teraz najbardziej towarzystwa Scorpiusa Malfoya, jakkolwiek, by to nie zabrzmiało. Jego najbliższy i najlepszy przyjaciel po prostu go uspokajał, do tego przyciągał Puchona niczym światło ćmę. Ponadto Aleister czuł pewne zafascynowanie synem Dracona. Nic więc dziwnego, że od razu ruszył zdecydowanym krokiem w tamtym kierunku, nieszczególnie przejmując się tym, że niektóre spojrzenia biegną jego śladem — w końcu wielu uczniów i nauczycieli kojarzyło go z wymyślnych wyjców autorstwa jego matki, a może chodziło po prostu o żyjącą swoim życiem szopę ciemnych włosów w większym niż zazwyczaj nieładzie i tym, co powinno być elegancko zawiązanym krawatem, a stanowiło jego karykaturę. Swoją drogą liczył, że tego dnia nie dostanie matczynego prezentu w postaci wyjca, bo poranny zawał serca, które jeszcze teraz łomotało mu nieprzyjemnie w piersi, wystarczał mu w zupełności jako atrakcja dnia.
— Scorp! — rzucił na powitanie radosnym tonem, dosiadając się tuż obok młodego Malfoya i posłał mu ciepły uśmiech. Poprawnie wypadałoby nazwać zastosowany przez Puchona manewr jako bezczelne wepchnięcie się i utorowanie sobie miejsca siłą, gdy siedzący nieopodal Scorpiusa chłopiec z rudymi włosami w końcu się przesunął. — Prawie umarłem! — dodał konspiracyjnym szeptem, nachylając się do przyjaciela. Aleister nie był co prawda pewien, czy chce zagłębiać się w swoje poranne przygody, które dobudziły go jak rzadko kiedy. Młody Malfoy wiedział o fobii Sheehana względem kotowatych, bo i podczas odwiedzin w Grecji w trakcie wakacji mógł nieraz zauważyć spięcie i lęk utkwiony w oczach Puchona, gdy niedaleko nich przebywał lub przemykał obok jakikolwiek bezdomny kocur. Jeśli czegoś nie znosił w tym zakątku pełnym słońca i dobrego jedzenia, to właśnie tych małych belzebubów, chcących ukrócić mu życie i odebrać spokój ducha. Ponoć gorsze były pająki, gdy zostawiło się na wieczór zostawione bezmyślnie okna — nonsens!
UsuńNastępnie bez większego skrępowania sięgnął po znajdujący się naprzeciw niego wolny talerz i sztućce, zaczynając nakładać sobie coś do jedzenia, bo — na Merlina — musiał zajeść czymś ten stres. Kiedy skupiał się na pysznym, dyniowym paszteciku, doznał nagłego olśnienia, gdy uświadomił sobie, że od paru dni próbuje złapać Scorpiusa i spędzić z nim trochę więcej czasu, a on za każdym razem wymiguje się, pozostawiając go rozczarowanego i zdezorientowanego. Zerknął na przyjaciela, decydując się na podjęcie tematu przyciszonym głosem, by Malfoy nie zarzucił mu braku dyskrecji, ale gdy w końcu przełknął ostatni kęs:
— A tak właściwie, Scorpiusie, ostatnio mijamy się na korytarzach i widujemy się tylko na zajęciach, jak siedzimy obok siebie. Dlaczego znowu mnie unikasz, mimo że doskonale wiem, że robisz to specjalnie? — żachnął się, patrząc na niego ze szczerym wyrzutem. Nigdy do końca nie rozumiał, dlaczego jego najlepszy przyjaciel miał takie dni, w których czuł potrzebę bycia zupełnie samemu, mimo tego, że z Sheehanem znali się bardzo długo i chyba dostatecznie dobrze, by powiedzieć mu w czym jest problem lub kiedy coś go go gryzło. Tymczasem rozważania co się dzieje u młodego Malfoya nachodziły Puchona całkiem znienacka, tak jak wczoraj podczas towarzyskiego spotkania, z którego zniknął nie upiwszy ani łyka nielegalnego, uczniowskiego samogonu.
[Miałam być wcześniej, ale się nie wyrobiłam na czas. Mam nadzieję, że będzie mi wybaczone, ponieważ rozpoczęcia nie są moją mocną stroną. ;>]
Aleister Sheehan
Cholera jasna, na pewno wiedział, że to były jej ulubione kwiaty. Poznała po tym jego cynicznym uśmieszku. Bukiet rzeczywiście prezentował się wyjątkowo pięknie, a zmysłowość i prowokacja które igrały w jej ciele, zaraz zastąpiła płomienna wściekłość. Ince... już chciała podpalić jego uroczy bukiecik, ale nie. Nie mogła dać mu tej satysfakcji. Nie mogła dać po sobie poznać, że ją to kłuło. Nie mogła dać po sobie poznać, że jest... Zazdrosna? Nie, to na pewno nie była zazdrość.
OdpowiedzUsuń— Całkiem ładny bukiet, choć nie przepadam za tymi kwiatami. — skłamała gładko, a jej głos z rozkosznego stał się zimny jak lód. Cofnęła się o krok, chcąc zachować pomiędzy nimi dystans i przybrała na twarz maskę Królowej Lodu. Choć czuła w swoim czarnym sercu jakieś palące uczucie, którego nie potrafiła zdefiniować i w takich momentach także dziką nienawiść, to musiała udawać obojętność, żeby nie stracić twarzy. Przeniosła swoje spojrzenie na sówkę, która zaraz wyleciała z pomieszczenia, a zaraz Scorpius Malfoy się z nią pożegnał. — Jeśli nie wiesz, to jestem niezależną czarownicą i nie potrzebuję Twojego odprowadzania. — syknęła, obracając się i odprowadzając go wzrokiem. Jednak nie tak łatwo było jej ukryć emocje, które je w tym momencie poniosły. Ciężko było jej ugasić ten żar, który czuła w sobie. Zazwyczaj idealnie udawało jej się panować nad swoimi uczuciami, a jednak, ten cholerny Ślizgon jak mało kto potrafił zachwiać jej równowagę. Greyback niczego nienawidziła równie mocno, jak tracić nad sobą kontrolę.
Spokojnie, Cherry. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Powtarzała sobie w myślach, byleby tylko nie rzucić w Scorpius na odchodne jakimś zaklęciem, ale jedynie z wściekłością zatrzasnęła za nimi drzwi. Minęło kilka minut nim wyszła z Pokoju Wspólnego, musiała uspokoić swój oddech i ognisty temperament.
— Cherry Greyback, wyglądasz olśniewająco. — zachwycił się nią Theo, ujmując jej dłoń i składając na niej delikatny pocałunek. Ślizgonka uśmiechnęła się delikatnie do chłopaka, choć wciąż była pogrążona myślami o Malfoyu, asfodelusie i tajemniczej partnerce. Ciekawość ją zżerała od środka. Przekraczając próg Wielkiej Sali, w duchu zachwycała się dekoracjami, które były cudownie klimatyczne. Wzrokiem sunęła po eleganckich uczniach i wytwornych uczennicach, aż napotkała spojrzeniem Scorpiusa. Kiedy jednak on odwrócił od niej wzrok, poczuła jak na nowo się w niej zagotowało.
Tego było już za wiele. Cherry można było albo kochać, albo nienawidzić, czasami te dwa uczucia się przeplatały, ale na obojętność nie mogła sobie pozwolić. Zacisnęła intensywnie czerwone wargi w wąską linię. Zaraz jednak jej wargi się rozchyliły i szepnęła tylko jedno słowo.
— Incendio. — biały bukiet, który trzymała Krukonka zaczął płonąć, a oczy Cherry iskrzyły się z wyraźną satysfakcją. Zaraz z kwiatów został jedynie popiół, a Greyback nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, cisnącego się na jej usta. Nie zasłużyła na ten bukiet, pomyślała Ślizgonka i zaraz odwróciła wzrok, skupiając się całkowicie na swoim partnerze. Skoro poprawiła sobie humor tą delikatną złośliwością to zamierzała się całkowicie skupić na swojej parze i swoich przyjaciółkach, Malfoya zsuwając na dalszy plan. Nie mogła sobie pozwolić na myślenie o nim.
— Muszę Cię porwać do tańca. — Selwyn ujął z uczuciem dłoń Cherry, kiedy pary lawirowały już w tańcu. Ślizgon był całkowicie oczarowany rudowłosą, choć ona zupełnie tego nie podzielała. Udawała jednak, że odwzajemnia jego zainteresowanie, była dla niego wyjątkowo słodka choć zdystansowana. Raczyła go miłymi słówkami, a jednocześnie cofała się przed jego dotykiem.
— Koniecznie... — szepnęła, pozwalając by Theo porwał ją na sam środek parkietu. Już zaraz wirowali razem w walcu, Cherry czekoladowymi oczami wpatrywała się w zielone oczy partnera, choć jej myśli zupełnie gdzieś indziej były. Kusiło ją, żeby kątem oka rozejrzeć się wokół siebie i namierzyć Skorpiona.
Powstrzymała się jednak, myślała o tym, że jeśli zobaczy tą cholerną Krukonkę, której imienia nawet nie pamiętała w ramionach Malfoya to nie zapanuje nad sobą. Przesunęła dłonią wzdłuż jego ramienia, nagle głos Selwyna wyrwał ją z rozmyśleń.
Usuń— Cherry! Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? — podniósł głos.
— Zamyśliłam się. — mruknęła. — Co mówiłeś? — przegryzła swoją dolną wargę.
Co było z nią nie tak, że bez knucia intryg nie potrafiła dobrze się bawić?
Cherry Greyback, która tylko szuka sposobu jak zrobić mu na złość
Effy spojrzała z zainteresowaniem na chłopaka, który zagrodził jej drogę.
OdpowiedzUsuń- A to ci ciekawy sposób na rozpoczęcie rozmowy... - powiedziała bez cienia złośliwości.
Zadane pytanie zaskoczyło ją do tego stopnia, że brwi podjechały jej niemalże pod linię różowych włosów. Nikt nigdy nie interesował się jej ocenami. Szczerze powiedziawszy nawet nauczycieli zdawały się nie obchodzić postępy Effy lub ich ewentualny brak. Fantazyjne długopisy, kolorowe notatki i brokatowe eseje skutecznie odwracały uwagę . Łatwo było uznać Effy za różową idiotkę posiadający swój własny, tęczowy świat, którego nic nie było w stanie zmącić, łącznie ze szkolnymi przedmiotami. Z eliksirami sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana. Effy zasłynęła w szkole z niebywałej umiejętności doprowadzania nauczyciela eliksirów do szału. Na zajęciach ważyła często zupełnie inny eliksir niż akurat przerabiali, swobodnie wymieniała niepasujące jej składniki celem uzyskania, w jej opinii, lepszego efektu. Tym lepszym efektem były zwykle zupełnie inne, dużo bardziej wyraziste i jaskrawe kolory warzonych substancji. Zdarzało jej się również wysadzać kociołki w powietrze, tworzyć mieszanki spalające się w kociołku różnokolorowymi płomieniami oraz zasnuwać salę do eliksirów dymem w kolorach tęczy. Nic więc dziwnego, że oceny Effy z tego przedmiotu nie prezentowały się najlepiej. Plotka głosiła, że profesor był przekonany, że po SUM-ach jego przygoda z panną Fitzgerald się skończy. Ta jednak we wrześniu na szóstym roku pojawiła się na z szerokim zadowolonym uśmiechem. Nauczyciel odkrywszy, że nie był w stanie jej wyrzucić ze względu na jej wysoki wynik na egzaminach, prawie się rozpłakał. Wszyscy wiedzieli, że wyczekuje odejścia Effy ze szkoły bardziej niż dżdżownica deszczu.
- Jestem Effy - powiedziała nagle. - Scorpius, tak? Dobrze usłyszałam? Bardzo mi miło. Tak, chodzę na eliksiry. Calkiem dobrze, dziękuję, a Tobie? Faktycznie, już jest wyjątkowo paskudnie na dworze. Tak, mam chwilę.
Przerwała widząc zdezorientowanie na twarzy chłopaka.
- Zdaję się, że ominęliśmy początkowy etap konwersacji, stary dobry small talk - wyjaśniła. - Postanowiłam to nadrobić. Żebyś nie wyszedł na stalkera wyłaniającego się znikąd z mało oczywistym pytaniem. Równie dobrze mógłbyś mnie spytać, czy to mój kasztan. Gdybyś miał kasztan, oczywiście.
Westchnęła zdając sobie najwidoczniej sprawę, że chłopak wcale nie wygląda, jakby ją rozumiał.
Usuń- Ostatnio dostałam "Okropny" za swój eliksir spokoju - poinformowała go w końcu, wzruszając ramionami. - Fox najwyraźniej stwierdził, że przesuwajace się powoli czerwone bąbelki w fiolce go nie uspokajają... Musi być bardzo zestresowanym człowiekiem, kogo nie uspokaja lampa z lawą?
Podkręciła głową jakby rzeczywiście było jej żal nauczyciela.
- W każdym razie, moje oceny z eliksirów raczej nie są czymś imponującym - podsumowała zupełnie pogodnym, pozbawionym jakiegokolwiek żalu lub przesadne skromnością tonem i poprawiła sobie torbę na ramieniu. - Jeśli już zaspokoiłam Twoją ciekawość, pozwól, że Cię wyminę. Dobrego dnia, Scorpousie. I powodzenia na wypadek zombie apokalipsy.
To powiedziawszy skinęła Ślizgonowi głową i udała się do sali.
- W zeszłym roku Effy dostała Wybitny na egzaminach końcoworocznych - odezwał się nagle głos stojącego za Scorpiusem George'a Fishermana, Krukona z VII roku. - Z SUM-ów też, dlatego Fox był taki wściekły, że musiał ją przyjąć na OWUTEM-owe zajęcia...
Krukon odprowadził Effy wzrokiem i wzruszył ramionami.
- Co roku zdaję wszystkie egzaminy razem z nią, to wiem - powiedział. - Effy nie jest taka głupia jak wszyscy myślą. I jak ona chce, by myśleli... Sam tego wszystkiego do końca nie rozumiem. Ale chyba nikt jej nie rozumie.
Nie widząc potencjału do dalszej konwersacji, George Fisherman skinął Scorpiusowi głową na pożegnanie i ruszył przed siebie by zniknąć za drzwiami sali do eliksirów, gdzie w tym samym momencie Effy Fitzgerald, zupełnie niczym niezrażona, tłumaczyła leżącemu z głową na biurku i wyraźnie zrezygnowanemu nauczycielowi korzyści wynikające z posiadania lampy z lawą na nocnym stoliku.
Effy
[Kanoniczna postać. Gratuluję odwagi, mi zawsze brakowało takiej do kanonu i przejmowania go, ale u ciebie wygląda to tak naturalnie i gładko, że aż się prosi o komplementy. Nie jestem pierwszą, która to mówi, a zatem i niezbyt oryginalną. Wenowo-pomysłowo na powiązania przyznaję, że ostatnio trochę kuleję, ale gdyby znalazła się chęć na pisanie to wierzę, że i pomysł się znajdzie. W razie czego zapraszam do siebie pod kp albo po prostu na maila, dark5poczta@gmail.com]
OdpowiedzUsuńNira Sorel
[Jaka szkoda! V rok jest przecież fantastyczny. :D
OdpowiedzUsuńTeż wolę zwierzęta od ludzi. To chyba coraz częstsze zjawisko, co mnie wcale nie dziwi. A na wątek jak najbardziej mam ochotę – mogliby wspólnie pokombinować coś w kierunku alchemii, mogliby też się nie znosić i dostać wspólny szlaban, albo mogliby również przyjaźnić się w początkowych latach szkoły, a potem coś się zepsuło (co?) i mimo, że żałują, żadne nie chce odezwać się pierwsze. Clementine może też Scorpiusowi powróżyć... :D]
Clementine Have
[Dzień dobry! Ja tu przybywam bardzo późno, zdecydowanie za późno niż powinnam, ale mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, bo ja ostatnio to straszny nieogar jestem; no i generalnie niby mam też urlop, ale kto mi zabroni? :D Przychodzę was serdecznie powitać, z poślizgiem życzyć wielu wspaniałych wątków oraz nieskończonych pokładów weny, pochwalić Twojego Scorpiusa, bo bardzo ciekawa postać się z niego zapowiada (i wizerunek przy okazji pochwalić również!) oraz korzystając z tego, że widzę tu jeszcze dwa wolne miejsca do przejęcia w limitach, zaprosić do pani opiekun pod kartę (albo od razu na maila, jeśli wygodniej: lady.ariana4455@gmail.com) jeśli oczywiście jest taka ochota, no bo my z Evelyn na popaprane wątki to piszemy się zawsze i bezwarunkowo! :D]
OdpowiedzUsuńEvelyn Raven
[ No ewentualnie rozpatrzymy wniosek, ale tylko ze względu na berberys! :D
OdpowiedzUsuńWątek mi odpowiada, smutki też. Zastanawiam się tylko, czy mają coś, o co mogliby smucić się wspólnie, jakieś powiązanie. Na razie na nic takiego nie wpadłam, ale mam inny pomysł. Marina dopiero co dowiedziała się, jaki kształt dokładnie przyjmuje jej bogin, co bardzo nią wstrząsnęło. Szczególnie że jest to związane z babcią, która dopiero co zmarła i namieszała tym dziewczynie w głowie. Dziewczyna mogłaby się zaszyć w pokoju muzycznym trochę ponaparzać na pianinie i wylać z siebie ten nadmiar emocji. Może tam spotkałby ją Scorpius?
Luźny pomysł, możesz modyfikować :)]
Marina
Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, w jednej chwili wirowała w objęciach Theo, a w następnej została oblana jakimś napojem, chyba ponczem, tak czy inaczej ciecz była wyjątkowo lepka i w paskudny sposób ubrudziła jej długą suknię, a w kolejnej chwili zobaczyła pomiędzy sobą a Selwynem niejaką Stellę?, nie była pewna jak dziewczyna miała na imię, nigdy jednak nie wydawała jej się zbytnio bystra, a od takich ludzi Cherry trzymała się z daleka, toteż nie pamiętała nawet jej imienia. Kiedy Cherry zobaczyła jak Ślizgonka przyssała się do Theo, jak jakaś dzika pijawka, jej źrenice mimowolnie się rozszerzyły a na twarz wpłynął wyraz niesmaku. Sama nie wiedziała, na co było bardziej wściekła, że jej piękna sukienka została ubrudzona czy że jakaś idiotka przyssała się do jej chłopaka, czy raczej balowego partnera, bo na miano chłopaka Cherry Greyback zdecydowanie nie zasługiwał. Choć miała dziką ochotę, złapać za jasne włosy Stelli, to wzięła głęboki oddech, z trudem panując nad sobą i swoimi emocjami. Ciężko było jej zachować pokerową twarz i jak się okazało nie musiała, bo zaraz z zamieszania ktoś ją wyrwał, a mianowicie Malfoy, co nieco ją oszołomiło, bo myślała, że jako pierwszy będzie kpił z jej nieszczęścia. Nie wiedziała jednak, że sam uknuł tą drobną intrygę, by ją ośmieszyć?, kupić sobie z nią czas poza wścibskimi oczami?
OdpowiedzUsuń— Co Ty... — zawahała się przez moment, przez co mógł poczuć z jej strony opór, nie do końca rozumiejąc jego zachowanie. Wyglądało to trochę tak jakby ciągnął ją za sobą, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi, bo obecnie widowisko robili z siebie Theo i Stella, w końcu chłopak odepchnął od siebie nachalną dziewczynę, szukając wzrokiem Cherry, ale rudowłosa była już poza zasięgiem jego wzroku i poza parkietem.
Czując jego ciało za sobą, wciągnęła z cichym świstem powietrze do płuc i przegryzła swoją dolną wargę, niemal do krwi, czuła że wszelkie siły ją opuszczają i choć powoli to oddalała się coraz bardziej od roztańczonego na nowo parkietu i Wielkiej Sali. Serce biło jej stanowczo zbyt szybko i nierówno, a wszelka wściekłość, którą czuła jeszcze przed chwilą gdzieś wyparowała. Kiedy znaleźli się na pustym korytarzu, wyswobodziła się z jego uścisku, dość gwałtownie obracając się do niego przodem.
— O co Ci tak właściwie chodzi? — mruknęła zdezorientowana, popychając go na ścianę i podchodząc bliżej niego. Styknęła się z nim swoim ciałem, przyległa do niego cała i zadarła głowę aby móc spojrzeć w jego błękitne oczy, jednocześnie opierając dłonie na jego ramionach. Przesunęła jedną z dłoni na jego kark, zimnymi palcami powoli badając fakturę jego skóry. — Dlaczego nie jesteś naczelnym szydercą wśród tłumu gapiów? — syknęła prosto w jego wargi, niemal stykając się z nimi swoimi wiśniowymi ustami. — Czy co ważniejsze, dlaczego nie jesteś teraz ze swoją partnerką? Wciąż dochodzi do siebie po spalonym bukiecie? — szepnęła, nie potrafiąc powstrzymać się od złośliwości. To było silniejsze od niej.
Już miała złożyć pocałunek na jego wargach, kiedy usłyszała chichot i głosy dobiegające z niedaleka. Oderwała się od jego ciała i w zamyśleniu przegryzła wargę, jakby się zastanawiała czy powinna wrócić na bal, czy udać się gdzie indziej. Ostatecznie chyba wybrała drugą opcję, bo tym razem ona pociągnęła go przez korytarze, przez schody, przez wieży, aż na najwyższą gdzie byli z dala od innych. Na Wieży Astronomicznej, skąd widok rozciągał się na gwieździste niebo, przyciągnęła do siebie Scorpiusa, wtulając swoje ciało w jego ramiona.
— W tej chwili, w tym miejscu, kiedy jesteśmy na tej Wieży sami, możesz być szczery. Chyba, że strach za bardzo Cię zjada... — szepnęła niczym piękną melodię do jego ucha, nie mogąc się jednak powstrzymać przed drobną prowokacją. Wcale nie chodziło jej o słodkie słówka, czy jakieś puste deklaracje, a o czyny. I Scorpius Malfoy doskonale o tym wiedział. Pocałowała go delikatnie, ale jednak zmysłowo i powoli, opuszkami palców przesuwając wzdłuż jego policzka. — Jeśli chcesz, wciąż możesz wrócić do swojej uroczej partnerki. — mruknęła pomiędzy czułymi pocałunkami.
Usuńpoczątkowo oszołomiona, ale teraz już tylko nakręcona Cherry
[Hmm... z jednej strony współczuję troszkę Scorpiusowi, że gra w tego Quidditcha w sumie tylko po to, żeby nie sprawiać przykrości ojcu, z drugiej mimo wszystko uważam, że należy mu się szacunek za to, że w ogóle się dla niego stara, mimo że tak właściwie grą się nie interesuje. Z trzeciej zaś, spoglądając już na sytuację z perspektywy pani Raven... domyślam się, że ona jako pani trener i dodatkowo jeszcze opiekunka Domu Węża nie jest zbytnio zadowolona z podejścia Sorpiusa do tych wszystkich treningów. No i w tym momencie pojawia się jeszcze strona czwarta (XD), bo znając życie, gdyby młody Malfoy stał za przyczyną jakichś większych niepowodzeń drużyny, to pewnie chciałaby się go stamtąd pozbyć, no bo w końcu znaleźliby się pewnie na jego stanowisko tacy, którzy wyrażaliby no... większe zaangażowanie. Aaaale skoro jednak wszystko wychodzi na dobre i jest cacy, no to wiadomo, że jednak się waha i taką drastyczną decyzję odkłada do samego końca. Dlatego też wstępnie pomyślałam sobie, że można zacząć właśnie od jednego z treningów (albo meczu, jak wolisz :D) gdzie Scorpius tak się właśnie po swojemu zachował, co zwróciłoby szczególną uwagę Evelyn i skończyło się jakimś ostrzeżeniem, no bo ile można przymykać oko? Oczywiście wszystko później zależy od reakcji Ślizgona, bo może się całkowicie nie przejąć, co zapewne odpaliłoby czerwoną lampkę w głowie pani Raven, że halo, coś tu nie gra; a mógłby jednak udać, że na pozycji mu zależy i powiedzieć coś w stylu "tak tak, pani profesor, ma pani rację", żeby się pozbyć jakichkolwiek podejrzeń. A resztę możemy już sobie dopisać:) no chyba, że wolałabyś z góry ustawić więcej? Albo masz jeszcze jakieś pomysły? Ja w razie czego na wszelkiego rodzaju burze mózgów się piszę. :D]
OdpowiedzUsuńEvelyn Raven
Wydaje mi się, że nic już nie można zrobić
OdpowiedzUsuńLudzie umierają, Marino. Im szybciej się z tym pogodzisz tym lepiej dla ciebie
Bardzo mi przykro
Nie dzisiaj, Motylku. Nie czuję się najlepiej…
Długie palce uderzyły w klawisze, wydobywając z instrumentu wysoki, dość niepokojący dźwięk. W powietrze wzbił się kurz, który sugerował, iż dawno nikt go nie używał. Ani tam nie sprzątał.
Znajoma melodia zaczęła wypływać spod palców Mariny, która siedziała z zamkniętymi oczami. Nie potrzebowała patrzeć, by wiedzieć, jak grać. Nie ten utwór. Na pewno nie ten.
Pamiętała jak miała pięć lat. Znajomy zapach perfum otulał ją szczelnie, kiedy to na kolanach Mary uczyła się nut.
Powoli, Motylku. Przecież nigdzie ci się nie spieszy. Pozwól muzyce płynąć.
Dobrze, babciu
To była ich piosenka. Czasem wymyślały do niej słowa, kiedy indziej po prostu pozwalały muzyce mówić samej za siebie. .
Kolejny już słoneczny dzień tamtego lata spędzała w Szpitalu Św. Munga. Był stary i wielki a ona znała go na pamięć.
Po latach biegania i gubienia się w coraz to nowych korytarzach, Marina była już specjalistką w poruszaniu się po budynku. Znała wszystkie dobre kryjówki, do których jej matka się nie zapuszczała. Z których nie mogła jej wyciągnąć.
Rose Groom nie zaglądała do pokoju zabaw odwiedzających, stąd też znalazła się tam jej córka. Kochała matkę mocno i szczerze, jednak przez większość czasu miała jej po prostu dosyć. Szczególnie tamtego popołudnia.
Przyjechała, żeby zobaczyć się z babką, która rezydowała w szpitalu już dobrych parę miesięcy. Zresztą, wcześniej też w nim wiecznie siedziała. Tyle że nie jako pacjentka. Nie jako kukła, którą teraz zdawała się być. Podłączona do aparatury, pachnąca już nie perfumami a dziwnymi, ostrymi eliksirami, które miały sprawić, że poczuje się lepiej. Nie czuła. Po żadnym z nich nie poczuła się lepiej.
Groom miała ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć i niszczyć wszystko, co tylko wpadło by jej w ręce. Wbijać paznokcie w ścianę i patrzeć, jak ta spływa krwią. Zamiast tego całą swoją energię,jakkolwiek niewiele jej w niej zostało, przelała na klawisze. Płonęły jej złością i żalem, wylewając z siebie melodię, która głośno odbijała się od pustych murów, niosąc wszędzie po tym cholernym, martwym budynku, do którego ewidentnie przychodziło się jedynie po to, by się w nim położyć i zgnić.
Miała wrażenie jakby ktoś się jej przyglądał, jednak postanowiła nic sobie z tego nie robić, nadal uparcie zaciskając powieki.
[O, tak mi się podoba, jestem za i popieram. Coś mi się wydaje, że szykuje im się całkiem ciekawa rozmowa! Myślę też, że sam fakt o braku możliwości kontynuowania kariery również będzie miała gdzieś z tyłu głowy i pewnie podświadomie będzie ją faktycznie irytował, choć na głos się do tego oczywiście nie przyzna (ale zawsze może młody Malfoy zwrócić na to uwagę, jeśli chęci :D)
OdpowiedzUsuńHmm... jeśli nie po drodze Ci z rozpoczęciami, to chętnie zacznę, ale wtedy musiałybyśmy sobie z góry ustalić co takiego zrobiłby właściwie Scorpius, bo nie chciałabym tutaj sobie czegoś sama dopowiadać czy ingerować w Twoją kreację. Mniej lub bardziej konkretny zarys, cokolwiek, jak wolisz, w każdym razie żebym wiedziała, za co tak właściwie może się ta moja pani profesor wkurzyć na tyle, żeby się przyczepić i zacząć poważną dyskusję na temat przyszłości Scorpiusa w drużynie. A jeśli z kolei wolałabyś sobie taką akcję opisać wstępnie Ty, to również narzekać nie będę. :D
Muszę również ostrzec i przeprosić z góry, że jeszcze do końca urlopu mogę mieć małe problemy z aktywnością (niestety), ale później gwarantuję poprawę!]
Evelyn Raven
[Może teraz, gdy jest w fazie ostrego buntu i negatywnego nastawianie do świata, Eamon bardziej pasuje do Gryffindoru, ale jak był niewinnym pierwszaczkiem i Tiara dzieliła na domy, to, przysięgamy, pasował do Slytherinu. ;) Dziękujemy za powitanie. Możemy spróbować coś namieszać u naszych chłopców, a czemu by nie, jeśli tak.]
OdpowiedzUsuńBurke
[Nic nie szkodzi, mam nadzieję, że już wszystko się u Ciebie poukładało <3 a Scorpius jest cudownie przemyślaną i wykreowana postacią i nie ma co za niego przepraszać! I dziękuję za przemyconą informację o zombie, nie wiedziałam tego :D]
OdpowiedzUsuńKażde jedzenie w Hogwarcie smakowało lepiej niż w domu. Chociaż prawdopodobnie po prostu każde jedzenie smakowało lepiej gdy nie towarzyszyło jemu usilne tłumienie wszelkich odruchów, strach przed zrobieniem czegoś niewłaściwego i wszechogarniające poczucie winy.
Rozkoszowała się właśnie kanapką z dżemem porzeczkowym i przymknęła oczy wystawiając twarz do możliwie, że już ostatnich w tym roku promieni słońca. Skrzywiła się, gdy na jej twarz padł cień świadczący o tym, że dostęp do słonecznego światła został jej odcięty. Otworzyła oczy i zobaczyła Scorpiusa Malfoya.
- Dwa razy tego samego dnia? Ktoś tu jest niestrudzony - mruknęła, a jej wzrok powędrował w kierunku kolan, na których spoczywała kartka rzucona z pogardą przez Scorpiusa.
Wysłuchała jego słów ze stoickim spokojem i twarzą niewyrażającej żadnych emocji. Sięgnęła do swojej torby i Wyciągnęła z niej papierową torebkę i paczkę chusteczek. Ostrożnie wsadziła kanapkę do torebki i zawinęła koniec, by potem wsadzić zawiniątko z powrotem do torby. Wyciągnęła chusteczkę i dokładnie wytarła swoje palce zanim złożyła ją w schludny kwadrat i schowała go kieszeni szaty. Była to kolejna z dziwacznych rzeczy i Effy Fitzgerald. Pomimo tego, że dziewczyna zdawała się reprezentować chaos, jej wyprostowana sylwetka, krzyżowanie kostek gdy siedziała w fotelu i piła herbatę z filiżanki, nienaganne maniery przy stole i umiejętność doboru odpowiedniego kieliszka do napoju zdradzały bardziej zaawansowaną znajomość etykiety.
Chwyciła kartkę i strzępnąwszy z niej okruszki szybko przebiegła wzrokiem po zawartości.
- Ach tak - skomentowała beznamietnym głosem. - Nie chcesz się przede mną płaszczyć, nie obchodzą Cię moje motywy, nie chcesz by Cię ze mną widziano, cena nie gra roli...
Zeskoczyła z murku i zrównała się z chłopakiem stając przed nim twarzą w twarz.
- Muszę Cię rozczarować - powiedziała spokojnie, chociaż jej oczy błysnęły gniewnie. - Wbrew temu co słyszałeś, nie jestem dziwką. Przynajmniej nie taką, na jaką byłoby Cię stać.
Nieistotne było to, że Effy w sumie nie posiadała zbyt wielu galeonów. Jakby zaszła potrzeba mogła skorzystać z tych odłożonych pieniędzy zarobionych w wakacje pracując w salonie sukien Arabelli Blackthorne. Godność była jedną z niewielu rzeczy,które Effy Fitzgerald nadal posiadała.
- Znajdź sobie kogoś, kto będzie zbierał zębami rzucone przez Ciebie na ziemię galeony i przychodził na czworakach po więcej - wycedziła zbliżając swoją twarz do jego twarzy. - Ja mam czas tylko dla przyjaciół. A Ty, jak sam powiedziałeś, nie chcesz się ze mną przyjaźnić.
Gwałtownym ruchem przycisnęła mu jego kartkę do piersi by ją Chwycił, po czym wyminęła go i skierowała się w stronę zamku. Po kilku krokach zatrzymała się i odwróciła w jego stronę.
- Fasolka Sopophorusa puści sok bez problemu jeśli zmiażdżysz jej płaską stronę srebrnym nożem. A wywar z raptuśnika musi się gotować przez dokładnie dwadzieścia pięć minut i potem ostudzony do temperatury pokojowej zanim dodasz skrzydła elfa. Liście raptuśnika zmieszane z wodą miodową nabierają kinetycznych właściwości więc poruszają się same z siebie, nie powinieneś dodatkowo mieszać eliksiru. Dobrego dnia, Scorpiusie.
To powiedziawszy skinęła mu uprzejmie głową na pożegnanie i odwróciła się by kontynuować swoją drogę powrotną do zamku.
Nieco urażona Effy
[Jasne, jak najbardziej mi to pasuje, zwłaszcza, że Clementine jeszcze nieszczególnie umie rozszyfrowywać niedosłowność tych wizji i mogłaby coś poprzekręcać... albo wizja byłaby niezbyt wyraźna... zrobiłby się z tego jeden wielki bałagan, szczerze mówiąc, czyli ekstra. :D
OdpowiedzUsuńA co do adopcji, to Clementine mocno ją podejrzewa, zważywszy, że jest czarownicą z darem jasnowidzenia, a dar jasnowidzenia się dziedziczy; może i po dalekich przodkach, ale się dziedziczy; ja ze swojej strony mogę potwierdzić, że jej przypuszczenia są słuszne, a po więcej informacji na ten temat zapraszam na maila, oczywiście! :D
hey.poison.ivy@gmail.com]
Clementine Have
Z początku ich pocałunki były zaledwie delikatnymi muśnięciami, zupełnie jakby ich usta smyrały delikatne skrzydła pięknego motyla. To dość szybko się zmieniło i z delikatności nie pozostało praktycznie nic, z każdą chwilą rudowłosa całowała Malfoya coraz intensywniej, z dzikością, której Ślizgon nigdy wcześniej z jej strony nie doświadczył. Była pełna namiętności, a jej słodkie wiśniowe wargi wciąż nie odrywały się od jego ust. Kiedy pociągnął ją za rude kosmyki, miała nadzieję na coś zupełnie innego niż na to, że się od niej odsunie. Nie do końca rozumiała o co chodziło. Jej ciemne oczy patrzyły na niego z pewnym zaskoczeniem, a wręcz oszołomieniem, jednocześnie wciągnęła z świstem powietrze do płuc, próbując przyrównać swój oddech do normy, wciąż jednak nie doszła do siebie po incydencie, który miał miejsce przed chwilą. Słowa Scorpiusa jednak zadziałały na nią niczym czerwona płachta na byka, jej policzki, z mlecznego odcienia zmieniły kolor na jasno czerwony, miała wrażenie, że płonie ze wstydu. Policzki ją wręcz paliły, jakby dostała w twarz. Nie spuściła jednak głowy, zawsze nosiła ją dumnie podniesioną, nawet kiedy ktoś próbował ją wcisnąć w ziemie. Rumieńce zaraz zniknęły z jej buzi, a ona wbiła w Malfoya swój nienawistny wzrok.
OdpowiedzUsuń— Uważaj. — warknęła, niespodziewanie łapiąc go za szyję i dociskając do chłodnej ściany. Przesunęła dłoń na jego żuchwę, zaciskając boleśnie swoje palce na jego szczęce. — Ja zawsze dostaję to, czego pragnę. A jeśli Ty znajdziesz się na liście tych rzeczy, to także będziesz mój. Nieważne jakich środków miałabym użyć. — uśmiechnęła się lodowato i puściła go, robiąc kilka kroków w tył. — Nie myśl, że jestem o Ciebie zazdrosna. Pamiętaj, że ilekroć będziesz próbował zrobić mi na złość, odpłacę Ci czymś więcej niż spalonym bukietem kwiatów. Spalę wszystko, co stanie mi na drodze do celu. Nieważne, czy będziesz to Ty, twoja pseudo partnerka, czy Twoi przyjaciele. — syknęła ze złością.
Nie wierzyła mu. Nie wierzyła w ani jedno słowo, wypowiedziane przez Scorpiusa. Tak bardzo chciała wniknąć do jego umysłu, tak bardzo chciała poznać prawdę, że w końcu posunęła się za daleko. Przypomniała sobie wakacje i jej matkę, która próbowała nauczyć ją legilimencji, niestety nie wyniosła z tych lekcji zbyt wiele, ale... być może jednak coś zapamiętała, być może skoro Lydia była tak biegła w tej sztuce i tylko jeśli Malfoy nie posiadał umiejętności oklumencji. Jeśli jego umysł był otwarty i nie umiał go obronić przed penetracją z zewnątrz, to Cherry miała łatwiejsze zadanie. Żeby ochronić się przed działaniem legilimencji, Scorpius Malfoy musiałby wyzbyć się wszelkich emocji z umysłu i zamknąć go przed innymi, także przed nią. Nie zrobił tego. Jego umysł był otwarty, wręcz zapraszał by przejrzeć go na wylot.
— Skoro nie zostawiasz mi wyboru... — mruknęła sama do siebie i skupiła się maksymalnie na Malfoyu, kiedy on zniknął za rogiem, kierując się po schodach w dół, ona weszła do jego umysłu. Szukała tam tylko siebie, jednak wspomnienia Ślizgona szybko wirowały jej przed oczami. Nie potrafiła wydobyć z tego chaosu nic wartościowego, widziała ludzi, widziała rozmaite emocje, jednak nie potrafiła ich dopasować. Chciała wniknąć w jego myśli, w jego myśli na swój temat, chciała sprawdzić co tak naprawdę czuł, ale zdecydowanie poległa. Przestała czując powoli kumulujący się ból głowy, dotknęła dłonią swojej skroni, pierwszy raz w życiu żałując swojej ignorancji względem matki.
Powoli zeszła ze schodów, nieświadoma, że Scorpius przed chwilą z nich spadł, w dodatku, przez nią i przez jej nieudaną legilimencję. Widząc go jednak na samym dole, z rozbitą głową, nieprzytomnego, coś w niej drgnęło, coś o istnieniu czego nie miała wcześniej pojęcia. Pierwszy raz czuła coś na kształt strachu o drugą osobę, bo mimo że jej serce było zimne i czarne, to ten Ślizgon miał w nim wyjątkowe miejsce, czego sama by jednak nie przyznała. Miała problem nie tylko z mówieniem o swoich uczuciach, ale także z tym, że w ogóle je miała.
Zawahała się patrząc na Scorpiusa. Naprawdę chciała przejść obok niego obojętnie, chciała wrócić do dormitorium i puścić dzisiejszy wieczór w zapomnienie, ale ilekroć usiłowała zrobić krok, coś w środku, niemiłosiernie ją gryzło, coś kazało jej tu zostać i mu pomóc. Nie umiała się temu przeciwstawić, bo patrząc na niego, bolało ją serce, chyba pierwszy raz w życiu. W tym momencie nienawidziła jego za to, że budził w niej uczucia i siebie za to, że okazała słabość, którą się brzydziła. Westchnęła cicho i klęknęła przy nim, dotykając chłodną dłonią jego twarzy. Zerknęła na ranę na jego głowie, z której płynęła gęsto krew i przesunęła w tamtym kierunku swoje palce. Przestraszona spojrzała na jego ranę, a jej serce zabiło mocniej. Podwinęła swoją długą suknię i z czerwonej podwiązki wysunęła swoją różdżkę.
Usuń— Vulnera Sanentur. — szepnęła trzykrotnie, używając na ranie głowy zaklęcia leczącego, które spowodowało, że rana błyskawicznie się zagoiła. Odetchnęła cicho z ulgą, dłonią brudną od jego krwi, przesuwając wzdłuż jego policzka. Pochyliła się nad nim, rudymi kosmykami muskając jego twarz. — Będzie dobrze, obiecuję. — szepnęła słabo, gdyby był przytomny nigdy by mu czegoś podobnego nie powiedziała. Nagle usłyszała donośne głosy i odskoczyła od niego jak oparzona, jednocześnie dostrzegając grupę uczniów, zmierzających w ich kierunku.
— Hej! Chodźcie tu! — zawołała chłopaków. — Zanieście go do pielęgniarki, chyba spadł ze schodów. — wytłumaczyła, podnosząc się z podłogi. Nie zamierzała iść z nimi, choć bardzo ją kusiło. Nie chciała jednak by Scorpius widział ją po odzyskaniu przytomności, czy też wiedział, że to ona mu pomogła.
Cherry Greyback, która jednak ma jakieś uczucia...
Gdyby nie fakt, że miała niecałe czternaście lat, Marina Groom byłaby pewna, że dostała zawału. No, właściwie to jeszcze przekonanie, że ze strachu to jeszcze nikt zawału nie dostał.
OdpowiedzUsuńW jednej sekundzie była w swoim własnym zamkniętym wszechświecie, w drugiej siedziała przerażona z dłońmi uniesionymi nad klawiszami i szeroko otwartymi oczyma. Trzecia pozwoliła jej dojść do siebie.
- Dziękuję - wymamrotała, gdy dotarło do niej, że niegrzecznie jest nie odpowiedzieć na komplement.
Przekręciła się odrobinę na wysłużonej poduszce tak, że mogła teraz patrzeć na intruza, który przysiadł tuż obok. Miał niezwykle jasne włosy. Na tyle jasne, że wydały jej się skądś znajome.
- Moi rodzice tu pracują - odparła w pierwszej chwili, wyrzucając z głowy stałą formułkę. Odcinając się od tego, co tak naprawdę sprowadzało ją do tego przeklętego szpitala. Dobrze wiedziała, że gdyby nie jej własna zgoda, Rose Groom nawet zaprzęgiem testrali by jej tam nie zaciągnęła.
Tyle że było coś w jego oczach, coś smutnego. Zdawał się wysyłać do Mariny cichą prośbę. Pełno w nim było cierpienia i chyba nie chciał pozostać z nim sam.
- Moja babcia jest bardzo chora. Leży tutaj - dodała w końcu. Cicho i ze ściśniętym gardłem.
Kiedy wyciągnął do niej rękę, w pierwszej chwili wzdrygnęła się odrobinę. Znów była w swoim świecie, gdzie królowały złość i smród eliksirów. Otrząsnęła się jednak i chwyciła jego chłodne palce w swoją dłoń.
- Marina. Masz bardzo zimne dłonie, Scorpiusie - powiedziała z bladym uśmiechem. Ważyła sobie jego imię na języku. Sprawdzała, jak brzmi kiedy ona je wypowiada. Zupełnie tak, jak to robiła ze wszystkimi bohaterami literackimi.
Zmarszczyła brwi na jego niegrzeczną prośbę. Właściwie to nie prośbę, a rozkaz. Kiedy dodał swoje proszę jej mina odrobinę złagodniała.
- Wiesz, czego chcesz, co? - rzuciła z sarkazmem, jednak jej usta wykrzywiły się w mimowolnym uśmiechu. Może i Scorpius był trochę niegrzeczny, jednak mówił jej dokładnie to, co myślał, a ona nie oczekiwała niczego więcej.
Obróciła się znów przodem do pianina i zaczęła grać. Powoli i spokojnie, zupełnie nie tak jak wcześniej. Melodia jednak pozostawała taka sama.
- A Ty, co tutaj robisz, Scorpiusie? - spytała, nie patrząc jednak na niego. Wzrok miała utkwiona w swoich dłoniach, mknących po klawiszach. Obawiała się, że zadała całkowicie niewłaściwe pytanie, jednak naprawdę chciała znać na nie odpowiedź. Skoro do tej pory oboje byli ze sobą szczerzy, może nadal tak pozostanie?
Marina
[ Wybacz tę zamułę. Internet, studia, praca i czas nie były mi łaskawe xd]
[Bry wieczór! Niezmiernie się cieszę, że jesteś pierwszą osobą która mnie przywitała.
OdpowiedzUsuńNie będę jednak ukrywać, pragnę wątku ze Scorpiusem. Zbyt mocno by odpuścić. Nie daj się prosić. Mogę obiecać, że nie pożałujesz.]
ROSE GRANGER-WEASLEY
Cherry Greyback obserwowała jak chłopcy wzięli ciało nieprzytomnego Scorpiusa Malfoya, a serce wciąż łomotało jej tak, jakby chciało wyrwać się z piersi. Położyła na nim dłoń, marszcząc z zaskoczeniem brwi, bo pierwszy raz znajdowała się w takim stanie. Pierwszy raz czuła się tak źle, ogarnął ją strach, który niczym potwór zębaty, wgryzał się boleśnie w jej serce. Wzięła kolejny wdech, wciąż patrząc na odchodzących Ślizgonów. Ich słowa do niej nie docierały, ich śmiechy, domniemania na temat upadku Malfoya były gdzieś poza nią, nawet sugestie, że to ona go zepchnęła. Kiedy zniknęli z pola jej widzenia jeszcze przez chwilę spoglądała na pusty korytarz, a później na krew tuż u jej stóp. Czy to była jej wina? Pokręciła energicznie głową, jakby chciała odsunąć te myśli od siebie, one wciąż jednak natarczywie krążyły jej po głowie. Czyżby pierwszy raz miała wyrzuty sumienia? Czy ona miała w ogóle sumienie? Nie. Czas przestać myśleć o tych bzdurach, o tych przeklętych uczuciach, które uwiązały jej duszę i chciały nią rządzić. Musiała skupić się na sobie, na swoich celach. Przegryzła mocno i boleśnie swoją wargę, jakby pogrążona wciąż we własnych myślach, rzeczywistość odsuwając na bok. W końcu się z nich wyrwała i pobiegła do swojego dormitorium, a za nią niósł się tylko stukot jej obcasów.
OdpowiedzUsuńRzuciła się na swoje łóżko, wciskając twarz w poduszkę i wręcz wycieńczona dzisiejszymi wydarzeniami, niemal od razu odpłynęła do słodkiej krainy snów. Następnego dnia, kiedy już doprowadziła się do porządku, kiedy jej włosy były jak zwykle idealnie ułożona, tak że nawet jeden pojedynczy kosmyk nie miał prawa odstawać, a szminka nie wyjeżdżała nawet o milimetr za linię wargi. Poczuła wręcz palącą potrzebę zobaczenia się ze Scorpiusem Malfoyem. Chciała wiedzieć, jak się czuł, czy jego stan był poważny, czy wręcz przeciwnie, doszedł już do siebie i niebawem miał opuścić Skrzydło Szpitalne. Chciała też wiedzieć, czy coś pamiętał, a mianowicie czy pamiętał wydarzenia na Wieży Astronomicznej, to że spadł ze schodów przez jej nieudaną leglimencję i czy miał o to do niej pretensje. Tego chyba jednak tak od razu nie udałoby jej się dowiedzieć, no chyba że nie udałaby się tam incognito, co oczywiście chciała zrobić. Przecież nie mogła dać Malfoyowi tej cholernej satysfakcji, że się o niego martwi. Szczególnie po tym, jak ją wczoraj upokorzył. Nigdy mu tego nie wybaczy. Nigdy też znowu nie ulegnie swoim uczuciom, obiecała sobie w duchu. Nigdy więcej nie pocałuje cholernego Scorpiusa Malfoya. PRZE-NIGDY! Cóż, zaskakujące, że potrafiła się na niego gniewać, mimo że to przez nią się tak poturbował.
Różdżką otworzyła na oścież swoją szafę i zaraz przyleciała do niej Peleryna Niewidka, jeden z prezentów od mumsy, które zawsze się przydawały. Wciąż pamiętała liścik załączony do peleryny, który brzmiał: Jeśli wpadniesz w kłopoty, to chociaż nie daj się złapać. Mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech i nałożyła na siebie pelerynę. Upewniając się, że jest w stu procentach niewidzialna opuściła swoje dormitorium i podążała w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Kiedy w końcu udało jej się dotrzeć tam, jednocześnie pozostając niezauważoną mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie. Dostrzegła uchylone drzwi, do jednej z sal i bez zawahania tam weszła, a widząc, że przy Scorpie jest jakaś kolorowa uczennica, zacisnęła wargi w wąską linię i chciała coś zrobić, w odpowiednim momencie jednak sobie przypominając, że miała pozostać niezauważona. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić i ugasić swój ognisty temperament. Bezszelestnie podeszła do łóżka, w którym leżał Ślizgon.
Mogłabyś proszę sprowadzić tutaj Cherry? Z całej rozmowy Effy Fitzgerald i Scorpiusa Malfoya wyniosła jedynie to zdanie, które wciąż i wciąż brzmiało w jej głowie. Jakoś nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który mimowolnie cisnął się jej na usta. Nawet nie zauważyła kiedy Krukonka ją minęła, wychodząc z sali.
Cherry też powinna była wyjść, lecz zamiast tego podeszła do łóżka Ślizgona. Usiadła tuż przy nim i musnęła opuszkami palców jego dłoń, jakby na ułamek sekundy mając gdzieś, że może zostać nakryta. Widząc jednak jego zdziwioną minę, szybką cofnęła swoją rękę i uciekła. Naprawdę bardzo nie chciała, żeby on wiedział, że tu była. To było zbędne. Nie chciała też by Effy ją znalazła, choć z drugiej strony z pewnością nie przebywały w tych samych miejscach. Żwawym krokiem ruszyła w kierunku dormitorium, chcąc zostawić tam pelerynę, jednak jej nadużywanie nie było dobrym pomysłem. Kiedy stamtąd wyszła, obrała kurs na Bibliotekę, kiedy dosłownie znikąd pojawiła się przed nią Effy. Cholera. Zaklęła w myślach, próbując wyminąć Krukonkę.
Usuń— Jestem zajęta. Nie mam dla Ciebie czasu. — odparła, próbując ją zbyć, jednak różowowłosa, bo taki kolor włosów miała dziś Effy złapała ją za ramię. Cherry uniosła brwi.
— Ale! Scorp jest w straaasznym stanie, prosił żebyś go odwiedziła. Nie wiadomo czy z tego wyjdzie! — zawołała przejęta Effy, co Cherry skwitowała tylko krótkim śmiechem.
— Nie wierzę Ci, z tego co słyszałam to jutro ma wyjść. — odparła chłodno. — Możesz więc przekazać swojemu chłopakowi, skoro zostałaś już jego dziewczynką na posyłki, że jeśli już usycha z tęsknoty za mną, to niech sam do mnie przyjdzie. — prychnęła i oddaliła się szybkim krokiem.
Cały dzień spędziła w Bibliotece, jednak jej myśli wciąż kręciły się wokół Malfoya. Może powinna była do niego pójść? Biła się z myślami, aż w końcu zatrzasnęła grubą książkę, podejmując decyzje. Kiedy znalazła się w Skrzydle Szpitalnym zapadł już późny wieczór, księżyc w kształcie rogala był widoczny na czarnym niebie, a tu zdawała się panować przerażająca cisza, jakby pielęgniarek nie było w pobliżu, a pacjenci spali. Starała się cichutko otworzyć drzwi do sali w której leżał wcześniej Scorpius, jednak te jak na złość zaskrzypiały. Szybko je za sobą zamknęła, blokując zamek zaklęciem. W sali leżała tylko jedna osoba; kiedy Cherry dojrzała jasne włosy Ślizgona, niemal od razu na niego wskoczyła, jak dzikie zwierzę, swoje uda zaciskając na jego biodrach, a dłonie opierając po obu stronach jego twarzy. Rude kosmyki musnęły twarz Malfoya, a jej błyszczące tęczówki wpatrywały się w błękitne oczy chłopaka.
Cherry
Przez jego bliskość kręciło się jej w głowie. Czuła jak podniecenie zalewa jej ciało i choć nie wiadomo jak by się starała to nie potrafiła zapanować nad tym uczuciem, a tym bardziej udawać, że go nie ma. Jego bliskość działa na nią elektryzująco. Miała wrażenie, że wypiła Amortencję, cholera to on był jej eliksirem miłości, a przynajmniej tak pachniał. Jak Amortencja. Na krótką chwilę zapomniała o wczorajszym wieczorze, nieudanym balu i odrzuceniu, jakie jej zaserwował. Zapomniała o jego wypadku, o wszystkich złośliwościach, jakie między nimi były, o tej cichej wojnie, którą między sobą toczyli. Było tylko przyciąganie.
OdpowiedzUsuń— Jesteś pewny, że tu jestem? A może jestem tylko Twoją senną marą? Fascynacją, czy koszmarem? — szepnęła miękkim głosem, prosto w jego usta, owiewając je swoim ciepłym oddechem. Droczyła się z nim, palcem powoli obrysowując kształt jego ust. Gdy te na krótką chwilę musnęły jej wargi, poczuła przypływ ekscytacji. Co takiego miał w sobie, że tak na nią działał? Nikt inny nie budził w niej takich emocji, jak Malfoy.
Kiedy się uniósł, widocznie nie chcąc pozwolić by to ona nad nim dominowała, uśmiechnęła się delikatnie. Dopiero teraz zauważyła, że był nagi. Palcami powoli badała fakturę jego skóry, mimowolnie przymykając powieki. Zaraz jednak je otworzyła, chcąc chłonąć wzrokiem widok jego ciała. Pierwszy raz widziała go bez koszulki i skłamałaby, gdyby powiedziała, że ten widok nie zrobił na niej wrażenia. Zrobił zbyt duże. Palcami zahaczyła o materiał jego spodni od piżamy i wtedy spojrzała w jego oczy. Cofnęła jednak dłoń, znowu sunąc ją ku górze i finalnie obejmując go wokół karku.
— Twoja dziewczyna powiedziała mi, że się stęskniłeś. — szepnęła sensualnie do jego ucha, językiem przesuwając wzdłuż jego krawędzi. — A ja.. Nie mogłam pozwolić, żebyś za mną tęsknił. — mruknęła niewinnie, jej głos nigdy nie brzmiał tak czysto, tak niepozornie. — Jeśli chcesz, zostanę na noc. — jęknęła w jego skórę, przenosząc swoje usta na jego szyję. Zostawiła na niej mokre ślady pocałunków i ślady swojej szminki.
Słysząc jego kolejne pytanie, zaśmiała się nieco nerwowo, jednak starała się, żeby zabrzmiało to naturalnie, może nawet odrobinę złośliwie, jak to miała w zwyczaju.
— Och, nie martw się, będę próbować do skutku... — zażartowała ironicznie. Zaraz jednak oderwała swoje wargi od jego szyi i wyprostowała się niczym struna, ponownie nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Dość szybko zmieniła temat, jednak naszły ją pewne wątpliwości. — Sądzisz, że... — urwała, przegryzając swoją dolną wargę. Pragnienie, które rozgrzewało jej ciało na chwilę zmieszało się z lękiem. — Chcesz, żebym sobie poszła, prawda? — ciężko było ją rozgryźć. Czy mówiła poważnie, czy to była jedna z jej gierek? — Może i chcesz, żebym została. Ale na pewno nie chcesz bym była tak blisko. — westchnęła z pewnym zawodem w głosie. Mimo, że wciąż na nim siedziała, jakby czekała aż potwierdzi jej słowa, albo sam ją z siebie zrzuci. Jednak jej uda już nie zaciskały się tak mocno na jego biodrach, jak wcześniej, a ona poprawiła materiał czerwonej, krótkiej kiecki, która się podwinęła w momencie, w którym na niego wskoczyła.
Scorpius, ile ja bym dała by się dowiedzieć, co Ci siedzi w tej ślicznej główce... Pomyślała Cherry, przenikliwie spoglądając w jego piękne, lazurowe oczy.
trochę niepewna, trochę podniecona Cherry
Evelyn Raven z Quidditchem ma do czynienia już od kołyski, tak samo niezmiennie od niemalże trzydziestu jeden lat – począwszy od pierwszych kroczków, które samodzielnie postawiła, przedzierając się sławnego tu i teraz oraz kończąc na mniej lub bardziej dalekiej przyszłości, bo jeżeli istnieją w życiu jakieś pewniki czy fakty niezaprzeczalne, to całkiem śmiałe stwierdzenie, iż pani Raven jest z tą grą w jakiś pewien, magiczny i nie do końca zrozumiały sposób związana aż po kres swojego życia, do takich właśnie faktów by należało. Pewność tak pewna, jak wschód Słońca widoczny gdzieś na horyzoncie wraz z nadejściem kolejnego poranka i jego zachód wraz z nadejściem kolejnego wieczoru. Bo to właśnie ta gra, gdyby się tak nad tym dłużej zastanowić, pewien etap w życiu młodej czarownicy zapoczątkowala i równocześnie ta konkretna dziedzina sportu, rozrywki, życia – w jakiekolwiek kategorie by jej nie wsadzić, tam odnalazłaby swoją rolę – już po ponad dwudziestu latach nieustannego treningu oraz dążenia do spełnienia swoich największych marzeń, ten sam etap zakończyła. Na co dzień, nie wiedzieć właściwie czemu, Evelyn raczej o tym nie myśli i nie poświęca tej kwestii jakiejś szczególnej uwagi; może w zasadzie mało kiedy ma czas na takie spostrzeżenia, może w wirze codziennego życia troszeczkę o tym zapomina, a może po prostu nie ma wcale takiej potrzeby, bo nie dostrzega w tym nic nadzwyczajnego. W końcu dla niej to najzwyklejsza rzecz na świecie. Codzienność tak codzienna, jak mozolne wstawanie z łóżka wraz z kolejnym wschodem Słońca oraz przyjemnie spędzony wieczór w obecności męża, w akompaniamencie czasem fioletowych, czasem krwisto-pomarańczowych smug świata przedostających się zza okna podczas kolejnego zachodu Słońca. Ale kiedy już sobie tak raz od czasu o tym wszystkim przypomni, kiedy z kubkiem gorącej czekolady usiądzie na wygodnej kanapie naprzeciwko ciepłego kominka w domu rodzinnym podczas świątecznej wizyty i weźmie ją na wspomnienia, kiedy zajrzy do swojego starego pokoju obklejonego plakatami najsłynniejszych zawodników albo kiedy zdarzenia z nieszczęśliwego wypadku dają po sobie znać intensywniej niż zazwyczaj... wtedy zazwyczaj zdaje sobie sprawę, że tak, ta gra w pewnym momencie – ciężko właściwie stwierdzić czy wraz z pierwszym treningiem w życiu czy może prędzej w chwili wcześniej wspomnianego wypadku – oficjalnie stał się nieodzownym elementem jej życia, a nawet w pewnym, minimalnym stopniu je względem siebie uwarunkował. Ale od początku. Tak zupełnie pokrótce:
OdpowiedzUsuńEvelyn nie stanowi żadnego wyjątku w swojej rodzinie, nie jest czarną owcą czy tym typem dziecka, które wbrew najszczerszym nadziejom (i może troszeczkę ambicjom) rodziców postanowiło znaleźć sobie całkowicie inne zainteresowanie, niż oni by sobie tego życzyli. Jej pasja do qudditcha nie wzięła się znikąd, nie jest jakimś tam przypadkiem i ma swój bardzo dobrze znany w gronie najbliższych powód. Quidditch nie towarzyszy tylko jej w życiu już od samego urodzenia; przewija się przez dzieje rodu Cave – bo tak brzmi panieńskie nazwisko Evelyn – już od wielu, wielu pokoleń wstecz. Pradziadkowie grali w quidditcha, prapradziadkowie grali również, praprababcie zresztą też. Dziadek za swoich czasów świetności występował w reprezentacji narodowej Anglii w roli pałkarza; ojciec z kolei zaczynał od całkowicie innej strony, bo zdecydował się obrać ścieżkę trenera – i tym zresztą zajmuje się jeszcze po dziś dzień, rekrutując młodych, utalentowanych graczy pod kątem przygotowania do profesjonalnych rozgrywek. Nauczycielka latania dobrze pamięta, jak jeszcze niespełna kilkanaście lat temu w miarę każdej możliwości z wielkim zaangażowaniem towarzyszyła mu podczas każdego treningu, które jeszcze wtedy prowadził z pomniejszymi, czy nawet i jakimiś lokalnymi drużynami.
Nic dziwnego zatem, że miłość oraz przywiązanie do gry zakorzeniło się gdzieś głęboko w niej, tym samym ostatecznie przyczyniając się do tego, iż pewnego dnia zaczęła postrzegać tę grę nie tylko jako pasję, ale również zajęcie, z którym chciałaby wiązać swoją przyszłość. Och, jakiż wtedy jej ojciec był dumny! Wiadomo, później z racji wykonywanego przez siebie zawodu potrafił bywać bardzo surowy, wymagający i momentami nieznośny, ale Evelyn tak w zasadzie nigdy nie miała mu tego za złe. Pragnął tylko móc obserwować wspinającą się po szczeblach kariery sportowej córkę tak samo, jak ona jeszcze za młodu miała okazję obserwować jego. Ona pragnęła tego również. I obydwoje spotkali się gdzieś po drodze z ogromnym zawodem. Tata – ponieważ jego pierworodna doznała poważnych urazów, a przyszły stan jej zdrowia przez dosyć długi czas pozostawał jedną, wielką zagadką; córka – bo gdzieś w głębi zdawała sobie sprawę, że gdyby nie ten cholerny wypadek, to mogłaby osiągnąć jeszcze więcej. Osiągnąć więcej, piąć się wyżej.
Usuń— Malfoy, czy ty w ogóle słuchasz co ja mówię?! — z tłumu wyrywa się podirytowany oraz lekko uniesiony ton głosu kapitana drużyny Ślizgonów, który samym swoim pojawieniem się skutecznie sprowadza spojrzenie niebieskich tęczówek do tej pory przebywającej gdzieś w swoim świecie pani profesor najpierw twarz swoją – adresata tej niezbyt pozytywnie nastawionej wiadomości, a w następnej kolejności na twarz rzeczonej wiadomości odbiorcy – Scorpiusa Malfoya, jednego z trzech ścigających reprezentacji. Czy Malfoy w ogóle słuchał co on mówi? Dobre pytanie. Evelyn znając wychowanka domu Węża nie rok i nie dwa, a jego podejście do tego typu spotkań to już w ogóle znając aż do przesady, pozwala sobie nieskromnie w myślach stwierdzić, że nie, nie słuchał. Ona zresztą też niespecjalnie, bo w trakcie nieco przydługawego wywodu Ślizgona na siódmym roku zdążyła wyłączyć się również. Z tą małą różnicą, że ona może (a nawet powinna, zważywszy na fakt, że poza opiekunki pełni również rolę sędzi), a Scorpius już niekoniecznie, bo bycie członkiem ma to do siebie, że czasem swoje trzeba przesiedzieć i cierpliwie przeczekać dla dobra ogółu, nawet jeśli wałkuje się tę samą strategię niezmiennie od dobrych kilku ostatnich rozgrywek z drużyną Gryffindoru.
— Co masz zrobić, kiedy Darius Grace odbija tłuczka w stronę twojej miotły, a Alfred Munning podleci do ciebie, żeby odebrać ci kafla? Ustaliliśmy, że to jedno z ich standardowych zagrań, które mają idealnie wyćwiczone i zawsze dochodzi do skutku. — Jasna brew zostaje uniesiona wysoko do góry; pani trener oczekuje odpowiedzi z tak samo dużym zainteresowaniem jak cała reszta drużyny. W atmosferze buduje się lekkie, ale wciąż jeszcze bezpieczne napięcie; ona jest tutaj,oparta o jedną ze ścian trybun, oni dyskutują tam – na boisku, kilka metrów dalej. I tylko doświadczenie w takich sprawach podpowiada po cichu pani profesor, że odpowiedź na pytanie zostanie przez Scorpiusa Malfoya udzielona poprawnie nawet pomimo wcześniejszego braku skupienia. Bo może jest chodzące utrapienie z tego ucznia, może ciężko z nim dojść do porozumienia, a i nerwicy można się przy okazji nabawić, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy związane z quidditchem, ale jak i co by nie mówić – ma chłopak wielki talent i korzysta z niego wedle swojego uznania, niekoniecznie zawsze poddając się narzuconym z góry zasadom, regułom czy strategiom. Z jednej strony pani Raven tak właściwie nie ma na co narzekać. Zdolność improwizacji i szybkiego jest czymś, co sama bardzo ceni; tak samo, jak niezależność. Z drugiej zaś... współpracować trzeba umieć. I przede wszystkim chcieć. Bo inaczej to flaki z olejem.
— Odbić miotłą w prawą stronę. — doświadczenie nie zawodzi, Evelyn ma rację; odpowiedź jest bezbłędna młodemu Malfoyowi wszystko ponownie ujdzie na sucho. — Munning ma problem z lewoskrętami. — uczeń dodaje po chwili, tym samym przyczyniając się do małego zamieszania wśród pozostałych członków drużyny. Nie wspominając już o biednym kapitanie, który czuje się bardzo zmieszany. Archie przez moment nie wie gdzie ma właściwie podziać swój wzrok, Scorpius uśmiecha się złośliwie, pozostali członkowie z zaciekawieniem oczekują rozwinięcia sytuacji. Akcja, reakcja. Nauczycielka zakłada ręce na piersi, młody buntownik otrzymuje ostrzegawcze spojrzenie. Nie dlatego, że zdecydował się ujawnić wszystkim dobrze znaną – i przez nikogo do tej pory nie wspomnianą na głos – słabość Munninga ani dlatego, że w pewien sposób sprzeciwił się kapitanowi. Dlatego, że wprowadził w spotkanie małą i nieodwracalną już cząstkę chaosu, której teraz pozbyć nie będzie musiał się wcale on, a właśnie zmieszany Archie, którego autorytet na chwilę obecną w oczach kolegów i koleżanek leciutko podupadł.
Usuń— Chłopaki, wszystko w porządku? — w całkiem miłym, aczkolwiek ostrzegawczym tonie pani Raven przypomina wszystkim o swojej obecności, tym samym delikatnie ułatwiając kapitanowi zadanie.
— Masz szczęście, Malfoy. — stwierdza Archie rzeczowym tonem, decydując się z pomocy nauczycielki skorzystać; sytuacja względnie opanowana, kapitan już bez wdawania się w kolejne dyskusje kontynuuje swój przerwany gdzieś zdecydowanie bliżej końca wywód. Zdając sobie z tego sprawę, Evelyn nie ma zamiaru przeszkadzać czy przerywać w tym momencie. Spokojnie, poczeka. Poważną rozmowę ze Scorpiusem Malfoyem urządzi sobie już w cztery oczy i po treningu. Poważną rozmowę, na którą powinna zdecydować się już dużo, dużo wcześniej. Bo może i tak – Ślizgonom wszystko pasuje, dopóki wyniki się zgadzają, a mecze pomimo licznych zmian kończą się sukcesem. Ale Evelyn Raven czy byłej członkini Srok z Montrose już niekoniecznie.
Przysłuchuje się zatem cierpliwie jeszcze kilkunastu kolejnym minutom monologu kapitana drużyny, w międzyczasie podchodząc już nieco bliżej w ramach zbliżającego się końca omawianej strategii. Również w międzyczasie – tak swobodnie, w ramach luźnej dywersji, bo przecież i tak nie zapytana o zdanie odzywać się nie ma zamiaru – dochodzi do wniosku, że ona sama właściwie kilku rzeczy tutaj do końca nie rozumie. Po pierwsze: zastanawia się, kiedy sławna taktyka Ślizgonów w temacie meczy z Gryfonami zostanie w końcu zmieniona. Po drugie: dlaczego rzeczeni Gryfoni korzystając z faktu, nie zdecydowali się jeszcze panu Munningowi jakoś pomóc w udoskonaleniu lewoskrętu? No, ale nieważne. Ona tu jest tylko od obiektywnego sędziowania, nie oceniania.
— Trening był owocny i głęboko wierzę, że przyniesie zamierzone skutki. Dziękuję chłopaki, do zobaczenia za dwa dni! — zaczyna z szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy głos zostanie jej oddany. Błękitne spojrzenie błądzi przez ułamek sekundy pomiędzy rozchodzącymi się już w stronę szatni Ślizgonami, ostatecznie zatrzymując się na sylwetce młodego Malfoya. — Scorpius, ciebie prosiłabym, żebyś jeszcze przez momencik ze mną został. — dodaje, tym samym gestem dłoni zapraszając chłopaka, żeby podążył za nią. I wraca sobie z powrotem pod jedną ze ścian trybun, gdzie było jej całkiem wygodnie, ponownie opierając się o nią plecami. Jeszcze tylko założyć ręce na piersi i można dyskutować.
— Ostrzegam, że nie rozmawiam tutaj z tobą jako szukająca złotego środka pani trener, tylko jako opiekunka, która chciałaby dostrzec więcej powodów w utrzymaniu cię na stanowisku ścigającego nie tylko ze względu na fakt, że masz genialny instynkt i twoje improwizowane decyzje zazwyczaj kończą się dobrze dla drużyny. Bo tak zupełnie poza tym, liczy się jeszcze umiejętność współpracy z resztą drużyny, a mi nie podobają się twoje zerowe próby tej współpracy chociażby podjęcia. — zaczyna nieco surowo, uważnie przyglądając się chłopakowi — I wierzę, że o takowych powodach zechcesz mnie w tym momencie uświadomić, zanim poważnie zakwestionuję twoją przyszłość w tej drużynie, Malfoy.
Usuńbardzo surowa pani Raven
Miała wrażenie, że w chwili, kiedy znów zaczęła grać, jej towarzysz się odprężył. Zupełnie jakby muzyka zdjęła z niego część zmartwień, pozwoliła się uspokoić. Mariny to nie zdziwiło. Tyle że ona posługiwała się grą trochę inaczej. Przelewała swój żal, smutek czy złość na instrument a on wydawał z siebie melodię, zupełnie tak jakby to z Groom wypływały emocje. Pozwalało jej to stać się pustą i lekką. Wolną od tego wszystkiego, z czym nie potrafiła sobie poradzić.
OdpowiedzUsuńMimo iż wstał i zaczął krążyć po pokoju, ona nadal grała. Dla niego, żeby dać mu ukojenie, którego najwyraźniej potrzebował, ale też dla samej siebie. Towarzystwo Scorpiusa sprowadziło ją po części na ziemię, jednak nadal była przepełniona własnym żalem. Bezsilnością, która z dnia na dzień robiła się coraz większa i większa. Rozrastała się w jej piersi, uciskała serce i płuca, utrudniając oddychanie.
Żegnam się z matką.
Palce Mariny zastygły nad klawiszami ponieważ ona sama była w wielkim szoku. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Co mówi się w takim momencie? Jak można kogoś pocieszyć?
Jej myśli pobiegły do matki. Tej samej, która każdego dnia doprowadzała ja do szału. Do matki, po której odziedziczyła posturę i urodę, długie palce i miłość do muzyki. Do matki, która pachniała zawsze truskawkami, uwielbiała kawę i zawsze wiedziała, kiedy jej córce działo się coś złego.
Wstała ze stołka i zbliżyła się do chłopaka powoli. Czuła się skrępowana i niepewna, jednak coś w Scorpiusie mówiło jej, że powinna do niego podejść. Jego żal wzywał ją i poruszał.
Znali się niecałe pięć minut i choć wydawało się to całkowicie nie na miejscu, Marina zarzuciła ramiona na szyję chłopaka i objęła go, nie odzywając się przy tym ani słowem. Była w pełni świadoma tego, że prawdopodobnie ją odepchnie, tak chyba nawet powinien zrobić, jednak nie potrafiła inaczej dodać mu otuchy. I choć uścisk wyszedł dość niezręcznie i może nie na miejscu, to oddawał wszystko, co chciała przekazać Marina.
Tak strasznie, strasznie mi przykro
Marina
[Kłaniam się! I dziękuję za pochwały, akurat te zaczerwienienia to ze mnie samej, bo jest to jedna z tych przypadłości, którą bardzo lubię. Wypieki i wykropkowania na całym ciele podczas płaczu, na plus. Nieprzypadkowo mam wiele selfie, gdy ryczę jak głupia, bo i mi się te czerwone skazy wtedy pojawiają i wyglądam zwyczajnie ładnie, haha.
OdpowiedzUsuńAle wracając, bardzo chętnie coś napiszę, może spróbujmy złapać się na mejlu. Bo fangirlując Scorpiusa z pewnością coś razem wymyślimy.]
xoxo,
Kontur/Keith
[bardzo Cię przepraszam za zwłokę, trochę mi ostatnio siadła chęć do pisania i dopiero teraz się powoli odgrzebuję... A w ogóle to sobie myślę, że chciałabym się zaprzyjaźnić Effy z Raven, jeśli byś była zainteresowana :D]
OdpowiedzUsuńPoczuła czyjeś chłodne palce na nadgarstku i odwróciła się. Napotykając spojrzenie Scorpiusa aż się skrzywiła z poirytowania. Wydawało jej się, że wyraziła się jasno mówiąc, że nie ma specjalnie ochoty przebywać w jego towarzystwie. Effy miała swoją godność. Nie nosiła jej może na sztandarach, nie chodziła po szkole wyprostowana i z podniesionym podbródkiem, nie wdawała się zwykle w walki i kłótnie, ignorowała zaczepki, ale, jak każdy, miała swoje granice. Zmierzyła Ślizgona spojrzeniem, a końcówki jej włosów zabarwiły się na czerwono. Chłopak najwidoczniej miał w sobie jednak dość taktu, bo zaraz puścił jej rękę i cofnął się nieznacznie. Cała ta scena wywołała zainteresowanie przechodzących Ślizgonek, które przystanęły by poobserwować to całe zamieszanie i wyłapać jakieś rzeczy, o których można by było poplotkować w Pokoju Wspólnym, pochwycić strzępki informacji i dorobić resztę. W dodatku cała ta akcja obejmowała Scorpiusa, wyniosłego i opanowanego Scorpiusa, z niezachwianą reputacją kogoś o nienagannej postawie i manierach, kogoś tajemniczego, chłodnego, nieco przerażającego, ale wciąż pociągającego. No i Effy Fitzgerald, której reputacja, o ile w ogóle jakąś miała, pozostawiała wiele do życzenia, a plotki na jej temat krążyły po Hogwarcie szybciej niż zamkowe duchy.
- Przepraszam, okej? Nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc.
Słysząc te słowa uniosła z zaintrygowaniem jedną brew ku górze i splotła ręce na piersi. Nie odezwała się, ale przekrzywiła nieznacznie głowę w bok dając mu sygnał, że słucha. Nie spodziewała się takiej szczerości ze strony chłopaka, chociaż z drugiej strony... czy faktycznie była to szczerość? Czy po prostu dobór środków mających na celu udobruchanie jej nagle dumnej osoby?
- Po drugie nigdy nie doszły mnie żadne słuchy, że jesteś dziwką. Skąd ten pomysł?
Effy nie mogła powstrzymać prychnięcia. No tak, może niesłusznie założyła, że Scorpiusa w ogóle interesują hogwarckie plotki. W końcu czy kiedykolwiek widziała go w otoczeniu innych osób, śmiejącego się i zainteresowanego towarzystwem? Nie przypominała sobie, chociaż prawdę mówiąc, nie zwracała do tej pory zbyt wielkiej uwagi na blondyna. Ot, kolejny Ślizgon czystej krwi, który zapewne nią gardził i nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Jak widać, myliła się co do ostatniej kwestii. Istniała więc szansa, że nie tylko do tej.
Wysłuchała jego słów i przez moment przyglądała mu się bez słowa, jakby rozważając to, co usłyszała. Scorpius dostrzegł w niej coś więcej niż tylko wielokolorowe włosy, krzykliwe ubrania czy nawet niekonwencjonalny sposób bycia. Dostrzegł w niej coś więcej niż tylko bezwstydną szlamę, odważną mugolaczkę, dziwaczkę, ekscentryczkę . To było coś nowego, zostać docenionym za umiejętności. To zdarzało się rzadko. Inni uczniowie, nawet nauczyciele... Oni wszyscy zdawali się zupełnie pomijać umiejętności Effy, zapewne zakładając z góry, że nie są niczym wyróżniającym się, niczym co mogłoby przyciągnąć uwagę. Effy musiała przyznać, że mimo wszystko, fakt, że Scorpius zauważył jej ponadprzeciętne zdolności do warzenia eliksirów był... miły. I zaskakujący.
- W porządku - odpowiedziała w końcu. - Też nie byłam do końca szczera.
W ułamku sekundy zmieniła kolor włosów na turkusowy, nadal dziwny, ale już nie wyglądający na wściekły. Rozplotła skrzyżowane na piersi ręce i poprawiła wiszącą na ramieniu torbę.
Usuń- Kiedy mówiłam o tym, że mam czas tylko dla przyjaciół - doprecyzowała wzruszając ramionami. - Nie mam ich za wiele. Więc wychodzi na to, że mam sporo czasu. Dla tych nie - przyjaciół, ale przynajmniej przyjaźni lub chociażby nie - wrogo nastawionych. Czyli dla kogoś takiego jak Ty.
Spojrzała w chmurzące się niebo, jakby rozważając dalsze słowa i decyzje. W końcu przeniosła wzrok na chłopaka. Na jej twarzy nie było już widocznego poirytowania czy urazy. Raczej ciekawość.
- Nie znamy się, to prawda - potwierdziła jego poprzednie słowa. - Zgadzam się, nie możesz mi obiecać, że mnie polubisz. Szczerze powiedziawszy szanse na to są raczej niewielkie.
Wypowiadała te słowa swoim standardowym, pogodnym tonem, bez żalu, bez smutku. Ot, zwykłe stwierdzenie faktu.
- Ja bym jednak chciała poznać trochę Ciebie. Inaczej to wszystko - wykonała ręką zamaszysty gest wskazujący na przestrzeń między nią a chłopakiem. Stojące w pobliżu Ślizgonki wciągnęły głośno powietrze. Historia już się zaczynała tworzyć. - To wszystko nie ma sensu.
Na powrót skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała chłopakowi prosto w oczy, uśmiechała się, ale jednak mimo to słowa, które po chwili wypowiedziała, zabrzmiały jak wyzwanie.
- Mówiłeś, że cena nie gra roli - przypomniała chłopakowi. - Na każdym spotkaniu powiesz mi coś na swój temat. Bez obaw. Żadnych wielkich tajemnic. Proste rzeczy, ulubiony deser, kolor. Sposób parzenia herbaty. Bajka z dzieciństwa... Daję Ci dowolność. Nie potrzebuję pieniędzy, moja rodzina ma ich całkiem sporo.
Nie kłamała, chociaż zapewne nikt by jej nie uwierzył, patrząc na poprzecierane, pozszywane kolorowymi nićmi szaty i wyświechtane, rozlatujące się podręczniki. Nie sądziła jednak, by Scorpius drążył temat. Nie sądziła, by go to w ogóle interesowało.
Mając w pamięci słowa chłopaka mówiące o tym, że nie chciał, by ktokolwiek ich zauważył, zrobiła krok w jego stronę i nachyliła się mu do ucha, by nikt nie usłyszał wypowiadanych przez nią słów.
- W czwartek. O ósmej trzydzieści. W opuszczonej starej sali do eliksirów w podziemiach. Bądź przygotowany.
W tym miejscu raczej nikt im nie przeszkodzi. Było to jedno z ostatnich miejsc, w które uczniowie organizowali sobie schadzki, ze względu na niezbyt przyjemny zapach delikatnej zgnilizny i dymu. Odsunęła się szybko od Ślizgona, posłała mu uśmiech.
- Po raz kolejny, dobrego dnia Scorpiusie - powiedziała pogodnie i skinęła mu uprzejmie głową na pożegnanie. Odwróciła się i nucąc jakąś skoczną melodię udała się na swoje kolejne zajęcia.
[change of scene? ;)]
Effy
[Jeszcze nie wiem jak, ale marzy mi się powiązać jakoś naszych dwóch Panów. Podejrzewam, że nie pałaliby do siebie wielką sympatią, ale chętnie skrzyżowałabym ich ścieżki w wątku. Jeżeli jesteście ze Scorpiusem zainteresowani, odezwij się pod kartą, namieszajmy im w życiach.]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
Przez kilka długich sekund trwali w tym niezręcznym uścisku i Marina była naprawdę zdziwiona faktem, że Scorpius nie odepchnął jej od siebie z obrzydzeniem. Po pewnym czasie po prostu odsunął ją delikatnie, próbując się zrekompensować uśmiechem.
OdpowiedzUsuńGroom była dość zażenowana swoją reakcją i tym, jaką atmosferę wprowadziła między nimi.
Ty chyba nigdy nie będziesz miała znajomych. Wszystkich odstraszasz.
Na wzmiankę o pakcie podniosła wzrok, wcześniej wbity w podłogę. Wodziła po twarzy chłopaka ciekawym wzrokiem, szukając jakichkolwiek oznak kpiny. Czegoś, co mogłoby podpowiedzieć jej, żeby nie dać się złapać na jakiś żart i nie wyjść na idiotkę. Nie dostrzega jednak niczego takiego. Niczego poza szczerością i determinacją. Uścisnęła więc chłodną dłoń Scorpiusa.
Marina nie wiedziała za dużo o wieczystych przysięgach, choć wydawało jej się, że robili coś nie tak. Nie odezwała się jednak. Potrzebowała tego. Uśmiechu, radości, pogody ducha. Przyjaciela .
- W takim razie lepiej się postarajmy. Mam jeszcze kilka książek do przeczytania
To były zdecydowanie najlepsze trzy miesiące w życiu Mariny Groom od dawna. Możliwe, że od zawsze. Trzy miesiące przepełnione zabawą, radością i Scorpiusem. Dzięki ich paktowi szare, zimne mury szpitala po raz pierwszy zdawały się dziewczynie miłym miejscem.
Ich przyjaźń, trzymana w tajemnicy przed wszystkimi, istniejąca jedynie w św Mungu, była niczym z powieści, co dodatkowo uatracyjniało całą sprawę dla Krukonki. Zamiast czytać o przygodach, rozgrywających się na stronach kolejnej książki, w końcu sama jakąś przeżywała.
Czasami tylko żałowała, że ta magiczna znajomość nie istniała także w Hogwarcie. Nie rozmawiali o tym, lecz gdzieś podświadomie Marina wiedziała, że to nie byłoby dobre. Że ludzie mogliby zacząć się interesować, skąd nagle starsza Krukonka zna się z młodszym Ślizgonem, szczególnie gdyby byli nierozłączni tak jak weekendami na korytarzach Szpitala. Mogliby zacząć zadawać niewygodne pytania, na które ani panna Groom ani panicz Malfoy nie byli gotowi odpowiadać.
Torbę miała po brzegi wypchaną łakociami, zakupionymi w Miodowym Królestwie podczas ostatniej wyprawy do Hogsmeade. Gdy tylko przekroczyły z matką drzwi wejściowe, obkręciła się na pięcie i już zaczęła maszerować w kierunku schowka, gdzie zazwyczaj spotykała się ze Scorpiusem. Rose chwyciła ją jednak pod łokieć.
- Poczekaj chwilkę. Mam dziś pod opieką nową pacjentkę i chciałabym, żebyś ze mną do niej poszła. To bardzo rzadka sprawa. Nie codziennie trafia nam się Klątwa Krwi.
Marina pobladła. Mimo iż przez ostatnie tygodnie praktycznie na ten temat nie rozmawiali, dokładnie wiedziała, że to matka Scorpiusa jest rzekomą pacjentką.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, mamo. Nie chciałabym męczyć pacjentki.
- Nonsens. Pani Malfoy to bardzo miła kobieta i rozumie, jak niesamowitym przypadkiem jest. Możliwe, że nigdy więcej nie zobaczysz takiego przypadku. Poza tym, masz tylko patrzeć i słuchać, nic więcej.
Myśli Mariny po raz kolejny pognały do Scorpiusa. Nigdy go o to nie zapytała, jednak myślała o tym wielokrotnie
Czy on także odziedziczył klątwę?
Matka zawlekła ją więc pod drzwi sali i rozpoczęła swoją tyradę.
- Na szczęście nie mamy do czynienie z Malediktusem, wtedy sytuacja była by zdecydowanie bardziej skomplikowana. Wiesz, co to jest Malediktus, prawda? Pewnie uczyli was o tym w szkole. W każdym razie, żadnego z nich nie udało nam się jeszcze wyleczyć. Są jeszcze rzadsze niż klątwa krwi...
Marina nie słuchała. Nie mogła, ponieważ cały czas skupiona była na tej przerażającej myśli, która od kilku minut kotłowała jej się w głowie.
UsuńA co jeśli Scorpius też padł ofiarą klątwy krwi?
Podszedł do nich mężczyzna, który przywitał się z Panią Groom. Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, żeby wiedzieć, kim był. Syn niezwykle go przypominał.
Znajoma jasna czupryna mignęła jej w polu widzenia. Korzystając z chwili nieuwagi matki, Marina czmychnęła szybko, swoje kroki kierując tam, gdzie spodziewała się zobaczyć przyjaciela.
Wpadła do składzika i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi, w całym tym zamieszaniu zachowując się trochę niezdarnie.
- Scorpius… ja… nie… miło cię widzieć - powiedziała, siląc się na uśmiech. Pamiętała przecież o wieczystej przysiędze, którą złożyła przed kilkoma miesiącami.
Zostańmy jedynymi osobami w tym strasznie smutnym miejscu, którzy bez względu na wszystko będą się uśmiechali i pozostaną pozytywni.
- Masz może ochotę na kociołkowego pieguska? - spytała, równocześnie badając jego minę. Próbowała wyczytać z niej cokolwiek. Najbardziej chyba informację, czy był na nią zły.
Marina
Cherry zmarszczyła brwi, nieco skonsternowana, zdziwiona i totalnie zaskoczona obrotem sytuacji. Nie tego się spodziewała, nie tego oczekiwała. Jego zachowanie, jego słowa totalnie ją zszokowały i prawdę mówiąc nie wiedziała co powinna była w danej chwili zrobić. Prawda była taka, że Scorpius Malfoy rozpalał w niej ogień o istnienie którego kiedyś by się nie podejrzewała, a zaraz po tym skutecznie go gasił. W momencie w którym Cherry się przed nim otworzyła, zdjęła maskę królowej lodu, on wykorzystał tą słabość, utwierdzając ją w przekonaniu, że nigdy nie powinna była przed nikim się otwierać. Czując, że powstaje pomiędzy nimi dystans fizyczny, sama nie wiedziała co powinna była zrobić. Wyjść, trzaskając z impetem drzwiami? Wygarnąć mu wszystko, co w danym momencie czuła? Czy ze złości rozszarpać go? Mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, wbijając paznokcie w swoją skórę, wcześniej schodząc z jego łóżka. Przecież Ty chcesz tylko poznać moje słabości, żeby później mnie zniszczyć. Już próbowałaś mnie zabić, sama się do tego przyznałaś. Ciągle wykorzystujesz moją słabość, próbujesz mnie zwodzić, żeby w końcu uderzyć i raz na zawsze się mnie pozbyć. Jego słowa boleśnie dźwięczały jej w głowie i już chciała dość gwałtownie zaprzeczyć, ale stwierdziła, że kłócenie się z wariatem - bo zdawało jej się, że Malfoy totalnie oszalał, nie ma większego sensu. Milczała. Przegryzła boleśnie, zbyt mocno swoją dolną wargę, bo zaraz poczuła metaliczny posmak krwi. Powolnym ruchem oblizała usta i wzięła głębszy oddech.
OdpowiedzUsuń— Jesteś szalony... — wymamrotała w końcu zdobywając się na jakieś słowa. Bo Ty jesteś normalna, Cherry? Nie była. Jednakże jego zachowanie wykraczało poza jakiekolwiek normy. Rudowłosej zdawało się, że Scorpius znajdował się w świecie fantazji, gdzie paranoja była królową, wszystko co mówił, nie miało większego sensu. Choć rzeczywiście toczyła się między nimi pewnego rodzaju rozgrywka, gra, w której Cherry pomimo obsesyjnego pragnienia wygranej, zaczęła coś czuć. Nie do końca wiedziała co, bo Malfoy był de facto jedyną osobą, która wzbudzała w niej jakieś uczucia. Czy to była tylko namiętność? Pasja? Pożądanie? A może to uczucie sięgało głębiej i przybierało kształt zauroczenia? Nie wiedziała.
— Nie chciałam Cię zabić. — warknęła jedynie, czując jak szok ustępuje miejsca wściekłości. — Gdybym chciała, to by mi się udało i leżałbyś w grobie. — piorunowała go nienawistnym spojrzeniem swoich ciemnobrązowych oczu. Dlaczego on niczego nie rozumiał?
— Myślałam, że jesteś silny... — westchnęła, jakby z rozczarowaniem, jakby z pretensją, nie tyle co do niego, co do samej siebie. — Myślałam, że... — urwała, znowu przegryzając wargi. No właśnie, Cherry, co Ty sobie, na Merlina, myślałaś? Zdała sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie powinna była mówić głośno, że nie powinna była się przed nim odsłaniać, bo szkodziła samej sobie.
Częściowo czuła satysfakcję, że się poddał, że przyznał, że wygrana leży po jej stronie... zaś z drugiej strony wcale nie zamierzała go zniszczyć. Mogła lubić bawić się nim, jego uczuciami, ale nigdy nie chciała zrobić mu zbyt wielkiej krzywdy.
— Ogarnij się, Scorp. — warknęła i kiedy spojrzał jej w oczy, zacisnęła wargi w wąską linię. Z całej siły go uderzyła w twarz, nie z otwartej ręki, tylko z pięści, jednocześnie będąc pewną, że zostanie mu limo pod okiem. I dobrze. Zasłużył sobie na to; powtarzała sobie w myślach.
— Nie będę już więcej NIGDY marnować swojego czasu na Ciebie. Jesteś dla mnie skończony! — krzyknęła pod wpływem emocji. Zabawne, bo już chyba kiedyś składała podobną deklarację. Żeby to jeden raz... — Nie próbuj mnie nawet przepraszać, bo nawet jeśli obsypiesz mnie Asfodelusem i będziesz błagał o wybaczenie na kolanach, to i tak Ci nie zapomnę. — pokręciła głową, a jej rude loki opadły na bladą twarz.
Szybko wybiegła z sali, trzaskając drzwiami na tyle mocno, że cudem było, że nie wypadły z framugi.
obrażona Cherry
— Scorpius, ciebie prosiłabym, żebyś jeszcze przez momencik ze mną został. — młody Malfoy jęczy z niezadowoleniem, kolega z drużyny w ramach pocieszenia klepie go po plecach, pani Raven wszelkie śmiechy i nie-śmiechy jednym uchem wpuszcza a drugim wypuszcza, od razu odwracając się na pięcie w celu oddalenia się od pozostałych członków drużyny. Z doświadczenia zdążyła już wywnioskować, że zwracanie uwagi na takie reakcje (dopóki mieszczą się w granicach akceptowalności) lubi działać na niektórych uczniów jak płachta na byka i generalnie nieść za sobą jedynie skutki odwrotne do zamierzonych. Na tym z kolei Evelyn zdecydowanie nie zależy, tego Evelyn nie chce; na pewno nie teraz, na pewno nie w przypadku Scorpiusa Malfoya. A kto wie, może jednak powinna sięgnąć po stare, dobre metody, na których sama została wychowana? Przecież ona za takie uprzejme wyrażenie niezadowolenia w stosunku do trenera jeszcze za czasów szkolnych, jak nic dostałaby kilka dodatkowych kółek dookoła boiska; nie mówiąc już o trenerze-tacie, który ilość takich kilku kółek pomnożyłby jeszcze zapewne o trzy. I dostała, zresztą nie raz; sama przecież panią-pokorną nigdy nie była, więc to wcale nie jest tak, że w sytuacji Scorpiusa postawić się nie potrafi... a przynajmniej tak jej się wydaje. Małą zagadkę stanowi dla niej ten chłopak i jego podejście do gry. No ale, wracając do tematu: wtedy nie było dyskusji, nie było również jęków-nie-jęków; była samodyscyplina i świadomość, że jeżeli samemu się o pozycję nie powalczy, to łatwo można ją stracić. Ba, tutaj, w szkole to jeszcze nic! Najgorzej, że drużyn profesjonalnych tyczy się to samo; i chyba to przede wszystkim ma zamiar pani Raven Scorpiusowi uświadomić, biorąc pod uwagę fakt, że mający odbyć się za dwa dni mecz stanowi niebywałą okazję dla takich młodych, utalentowanych graczy, jakim Malfoy wciąż w jej nieskromnej opinii jest. Dlatego też, po krótkim, naprawdę krótkim czasie zastanowienia się podczas drogi do trybun – gdzie zbawczy cień pada na twarze i ogólnie jest bardzo przyjemnie – myśli sobie pani Raven, że nie, Scorpius mimo wszystko na dodatkowe kółka nie zasługuje, a przynajmniej do momentu, w którym potencjalnie nie doprowadzi jej do szewskiej pasji (co miejmy nadzieję, miejsca nie będzie miało); czasy jakby nie patrzeć się zmieniły, zmienili się uczniowie, zmianie uległy również skuteczności niektórych nauczycielskich metod, a jakby tego wszystkiego było mało, to taki Scorpius nawet nie jest jej synem, więc znęcać się nad nim też nie wypada. Wystarczy profesjonalnie, po nauczycielsku – jako pani trener, która wciąż dostrzega w nim ogromny potencjał – uświadomić o pewnych sprawach.
OdpowiedzUsuń— Ostrzegam, że nie rozmawiam tutaj z tobą jako szukająca złotego środka pani trener, tylko jako opiekunka, która chciałaby dostrzec więcej powodów w utrzymywaniu cię na stanowisku ścigającego nie tylko ze względu na fakt, że masz genialny instynkt i twoje improwizowane decyzje zazwyczaj kończą się dobrze dla drużyny. Bo tak zupełnie poza tym, liczy się jeszcze umiejętność współpracy z resztą drużyny, a mi nie podobają się twoje zerowe próby tej współpracy chociażby podjęcia. I wierzę, że o takowych powodach zechcesz mnie w tym momencie uświadomić, zanim poważnie zakwestionuję twoją przyszłość w tej drużynie, Malfoy. — teoretycznie mogła zacząć nieco milej, bo odsuwanie Ślizgona od drużyny również traktuje raczej w ramach ostatecznej ostateczności... no ale teraz już za późno, ale teraz nie można się tak po tchórzowemu ze wstępnie obranej taktyki wycofać, ale tę informację ostatecznie postanawia jeszcze zachować dla siebie, bo jeśli jest cień szansy, że świadomości powagi sytuacji Scorpius nabierze już w tym momencie, to na pewno na złe mu nie wyjdzie.
— Rozumiem, że jeśli nie zadowolę pani profesor odpowiedzią zostanę wyrzucony z drużyny dwa dni przed niezwykle istotnym meczem dla pozycji Ślizgonów tak? — blond brew czarownicy szybuje do góry w podobnym stylu, jak przed momentem poszybowała do góry brew Malfoya. — Proszę nie odebrać tego jako ataku po porostu osobiście uważam, że mógłbym w tym momencie wyrzucić bezsensowną wiązankę pustych zapewnień, byle tylko profesor usłyszała wszystko to, co tak naprawdę chce i dała mi spokój.
Usuń— A i owszem, mógłbyś. — przyznaje chłopakowi rację, po czym przechyla głowę na bok. — Ale wtedy, panie Malfoy, jeśli po tylu zapewnieniach nie odnotowałabym żadnej poprawy podczas zbliżającego się za dwa dni meczu... — teoretyzuje, po czym odrywa plecy od ściany, żeby pochodzić sobie w te i we w te w kółeczko, zanim ostatni członkowie drużyny opuszczą boisko. — ...byłabym bardzo zawiedziona pańskim zachowaniem i następnym razem już faktycznie moglibyśmy się na boisku nie spotkać. Tak więc słuszna decyzja.
— Nie będę zapewniał, że przestanę improwizować. Jestem jedyną osobą w drużynie, która ma odwagę, żeby zrobić coś nieoczekiwanego prowadząc do dezorientacji przeciwników. Efektem ubocznym jest również dezorientacja mojej drużyny, ale to jest mało istotne.
— Wiesz, niezupełnie tego od ciebie oczekuję. Szybkie podejmowanie decyzji w powietrzu, kiedy tyle się dzieje dookoła jest sztuką samą w sobie, Tobie ona wychodzi znakomicie. — przyznaje. To wychowawczyni Slytherinu przecież dobrze wie, tego ująć Ślizgonowi nie można i nie wypada. Jeśli punkciki i plusy przyznać trzeba, to pani Raven przyznać się ich nie waha. Nie chcemy przecież uczniów de-motywować do działania, a wręcz przeciwnie. Tylko, że Scorpius Malfoy zdaniem Evelyn, to czasem sam siebie do takiego działania de-motywuje.
— Gra w drużynie Hogwartu jest dla mnie tylko formą ćwiczeń i możliwością na bycie zauważonym, co w końcu może dojść do skutku, o czym zapewne pani profesor dobrze wie. A i dodam, że całkowicie się nie zgodzę z oskarżeniem o braku współpracy. Gdybym nie współpracował nigdy nie rzucilibyśmy nawet kaflem w stronę obrońcy. Więc jeśli moja odpowiedź nie satysfakcjonuje pani profesor proszę niezwłocznie usunąć mnie z drużyny i nie przeciągać nieodzownej kolei rzeczy do zakończenia meczu z Gryfonami.
— No i tutaj właśnie tkwi największy problem, Scorpius. — zauważywszy, że wszyscy pozostali członkowie w końcu się rozeszli, bardzo wolnym krokiem podąża w stronę szatni, zapraszając chłopaka do spaceru. Krótka piłka, szybka rozmowa, ostrzeżenie – tak właśnie ta rozmowa we wstępnej wizji Evelyn powinna wyglądać. Nie ma co trzymać i męczyć Ślizgona nie wiadomo ile czasu, bo takie treningi jednak męczącą sprawą potrafią być i jedyne czego się po nich pragnie, to gorący prysznic oraz ciepłe łóżeczko. O tym coś już pani Raven wie. Ale jak wyjdzie w praktyce albo co z jej pogadanką zdecyduje się zrobić Scorpius, to się dopiero okaże... — Bo ja często odbieram wrażenie, że ty jednak nie masz ochoty z nimi współpracować. Równie dobrze mógłbyś być na tym boisku sam samiusieńki i nie sprawiłoby ci to żadnej różnicy. Nie o to chodzi chyba w grze drużynowej, którą jest quidditch, nie sądzisz? Bez odpowiedniego zgrania cała gra traci na znaczeniu, przynajmniej ja to tak widzę. —zwalnia kroku jeszcze bardziej; spojrzenie błękitnych tęczówek ląduje na twarzy Scorpiusa i uważnie się jej przygląda.
— Współpraca z kolei, wbrew pozorom bardzo ściśle łączy się właśnie z możliwością bycia zauważonym, co słusznie zauważyłeś; bo tak, faktycznie będziemy mieli zaszczyt na nadchodzącym meczu gościć łowców talentów ze Zjednoczonych z Puddlemore. — pozwala sobie na chwilę milczenia oraz namysłu, po czym wywiad kontynuuje — Wiesz, do kogo najpierw zgłoszą się tacy łowcy talentów, jeśli zostaniesz przez nich pojutrze zauważony, na co zresztą moim zdaniem są bardzo spore szanse? Nie zgłoszą się najpierw do ciebie, nie zgłoszą się również do twojego ojca. Zgłoszą się o profesjonalną opinię do trenera, który pracuje z tobą na co dzień. Profesjonalną i do bólu szczerą opinię, Scorpius. A jeśli mogę doradzić ci coś jeszcze o takich łowcach oraz zawodowych drużynach, to że bardzo cenią sobie zdolności współpracy – wierz lub nie, coś o tym wiem. I chociaż trzymam za ciebie kciuki z całych sił, bo wierzę w twój potencjał, to nie jestem w stanie obiecać, że po takiej opinii bez wahania wezmą cię pod uwagę; będą musieli rozważyć wszystkie za i przeciw i ciężko mi w tej chwili ocenić, na co się zdecydują. Nie jest natomiast tajemnicą, że taka wielka szansa pojawi się jeszcze do czasu zakończenia twojej nauki w Hogwarcie. — dopiero teraz tak właściwie przedstawia właściwy cel rozmowy. Już w tonie zdecydowanie przyjemniejszym. — Więc nie chodzi tutaj wcale o to, panie Malfoy, że ja chcę pana koniecznie z drużyny usuwać. Wbrew przeciwnie nawet. Po pierwsze, ponieważ nie chcę pozbawiać cię szansy, która mimo wszystko ci się należy; po drugie – z szacunku dla twoich kolegów z drużyny; po trzecie zaś dlatego, że to byłaby po prostu najgłupsza rzecz na świecie, jaką mogłabym w tym momencie zrobić i co do tego zgadzamy się obydwoje. Niemniej jednak ukrywać nie mogę, że nie podoba mi się sytuacja, z którą obecnie mamy do czynienia i w przypadku braku zaangażowania z twojej strony, prędzej czy później będę zmuszona poważnie się zastanowić. A jaki będzie wynik mojej decyzji, zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Usuńpani Raven i jej niesamowicie długa pogadanka
To, że była wkurwiona na Malfoya, to za mało powiedziane. Nie była pewna, czy zdołałaby się powstrzymać i nie rzucić w niego jakimś zaklęciem, więc ilekroć znajdował się w zasięgu jej widzenia, szybko obracała się na pięcie i ruszała w przeciwnym kierunku, znikała gdzieś za rogiem. Z biegiem dni jej złość powoli się uspokajała, tym bardziej, że już nawet nie musiała go unikać, po prostu przestał pojawiać się na jej drodze. Była więc nieco spokojniejsza, choć emocje po tym feralnym wieczorze wciąż gdzieś głęboko w niej buzowały. Dni jednak płynęły szybko, wypełnione licznymi obowiązkami, które Cherry na siebie nakładała. Ostatnio coraz więcej czasu spędzała w bibliotece, chcąc jak najlepiej przygotować się do egzaminu, polegającego na uwarzeniu Wywaru Żywej Śmierci, którego spożycie sprowadzało bardzo mocny sen, który mógł trwać w nieskończoność; eliksir ten był wyjątkowo niebezpieczną miksturą. Dokładnie studiowała ten eliksir, kosmyki jej rudych włosów opadały na stronice książki Najsilniejsze eliksiry, autorstwa Fineas Bourne. Przegryzła dolną wargę w zamyśleniu, kiedy rozproszył ją dobrze znany głos. Zacisnęła wargi w wąską linię, wyraźnie niezadowolona, że ktoś jej przeszkadza i że jest to właśnie Scorpius Malfoy, którego jako ostatniej osoby spodziewałaby się w bibliotece; nie zauważyła by jakoś specjalnie przykładał się do nauki. Powoli podniosła na niego wzrok ciemnych, żwawo iskrzących się oczu.
OdpowiedzUsuń— Jestem zajęta. — mruknęła, ignorując jego zaczepkę, a przynajmniej próbując go zignorować i chcąc go spławić. Niezależnie z czym do niej przyszedł, ona wcale nie zamierzała go słuchać. Widząc go, cały czas przed oczami miała sytuację z Skrzydła Szpitalnego, to jak rzucał w jej stronę jakieś paranoiczne oskarżenia. Nieważne jak mocno by chciała, to i tak nie umiała wymazać tego z pamięci i była na niego tak cholernie zła, za tą złością czaiły się inne uczucia, o których nie chciała mówić głośno, najmocniej jednak przebijało się rozczarowanie i żal, którego nie potrafiła uśpić.
— Nie zauważyłam. — odparła lodowatym głosem, stwarzając pomiędzy nimi dystans, którego wcześniej nie było, a przynajmniej nie z jej strony. Ona wcześniej serwowała mu gierki, wbijała mu małe szpileczki, czy dawała się ponosić namiętności, czasami złości, ale nigdy nie traktowała go tak jak teraz: z dystansem i chłodno, zawsze towarzyszyły jej gorące uczucia. Co prawda nie pamiętała kiedy ostatnio była na meczu, ale słysząc jego słowa przypomniała sobie, że jedna z jej przyjaciółek wspominała o tych wypadkach. Niemniej Cherry podeszła do tego tematu dość obojętnie.
— Dlaczego przychodzisz do mnie ze swoimi nowymi teoriami spiskowymi? — syknęła jadowicie. — Kilka dni temu sądziłeś, że chcę Cię zabić. — bezlitośnie mu to wypomniała, w przeciwieństwie do niego wcale nie zamierzając zapomnieć o tej sytuacji. — Myślisz, że porzuciłam swoje plany? — dość niespodziewanie i gwałtownie wstała, zamykając książkę. — Może to ja jestem winna wypadkom i tylko czekam aż zagrasz w meczu, by Cię zrzucić z miotły? — prychnęła pogardliwie.
Chwyciła książkę pod ramię i przeszła obok niego, pochylając się nad jego uchem, które musnęła wargami. Była cholernie nieprzewidywalna i problem polegał na tym, że nigdy nie było wiadomo czy go uderzy, czy może pocałuje.
— Mam nadzieję, że połamiesz sobie wszystkie kości i będą Cię składać cały kolejny rok. — mruknęła ze słodyczą w swoim dźwięcznym głosie, wprost do ucha Ślizgona.
I odeszła, nie chcąc tracić więcej swojego cennego czasu, który mogła poświęcić na naukę bądź inne produktywne rzeczy, a nie słuchać jego paranoi. Nie zamierzała mu pomóc. Co więcej, ona nawet nie wierzyła w to, że coś mogło mu grozić. Mecz miał odbyć się już następnego dnia, ale ona w myślach wmawiała sobie, że wcale jej to nie interesuje, że wcale tam nie pójdzie. Jednak... pokusa zwyciężyła i następnego dnia siedziała na trybunach. Sama nie wiedziała co ją do tego skłoniło, bo przecież nie mogła Malfoyowi.
Może po prostu była ciekawa, czy Ślizgoni znowu poniosą sromotną porażkę? Albo jako że wykuła już wszystko co mogła, zaczęła się nudzić i to skłoniło ją, aby tu przyszła? Albo co prawda minimalnie martwiła się o tego głupiego Scorpiusa, co ciężko było jej przyznać nawet przed samą sobą?
Usuń— Nic się nie stanie. — zapewniła samą siebie, jakby naiwne powtarzanie, że wszystko będzie dobrze miało w czymkolwiek pomóc.Mimowolnie wbiła paznokcie w swoje udo i wzięła głębszy oddech, próbując zapanować nad niechcianymi emocjami. Mecz właśnie się zaczął, a jej ciemne oczy spoczęły na sylwetce Malfoya, dokładnie obserwowała każdy jego ruch, nie spuszczając z niego spojrzenia choćby na jedną, krótką sekundę.
nadal obrażona Cherry Greyback & mecz Quidditcha, który nie może skończyć się dobrze
Marina wbiła wzrok w dłonie, przepełniało ją poczucie winy i zażenowanie. Mimo iż przecież nie poszła tam z własnej woli, miała wrażenie że zdradziła Scorpiusa. Zdradziła jego zaufanie, ich przyjaźń i pakt, który między sobą zawarli.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem, co powinnam ci powiedzieć - odparła w końcu, przerywając ciszę, która z sekundy na sekundę zdawała się robić coraz bardziej uciążliwa. Zupełnie jakby ich osaczała, wysysając całe powietrze ze schowka na miotły, w którym się chowali. Byli tu już tyle razy i Marina żałowała, że tamtego dnia nie może być tak jak dawniej. Że znów, z powodu ambicji matki, rozpada się w jej dłoniach coś, co nauczyła się sobie cenić przez ostatnie miesiące.
- Mama chciała, żebym porozmawiała chwilę z twoją mamą, ale ja nie chciałam. Naprawdę - wyrzuciła z siebie, odszukując ręki przyjaciela w ciemności. Jego palce były zimne jak tamtego pierwszego razu, lecz ona i tak zacisnęła swoje dookoła nich, szukając w tym geście jakiejś otuchy. A może to ona próbowała przekazać ją Scorpiusowi, nie wiedziała.
- Nie dowiedziałam się nic konkretnego. Przyszedł twój tata i… Zresztą, widziałeś sam - chciała dać mu do zrozumienia, że zauważyła, jak ich podglądał.
- Widziałam, jak chowasz się za drzwi, pomyślałam, że nie przyjdziesz, więc ja przybiegłam tutaj… Nie wiedziałam, czy w ogóle będziesz chciał ze mną na ten temat rozmawiać.
To ostatnie było zresztą zupełnie zgodne z prawdą. Malfoy rzadko mówił o swojej rodzinie, jeszcze rzadziej o chorobie matki, a Groom przyrzekła sobie, że nie będzie go wypytywać. Założyła, że jeśli zechce, sam jej wszystko opowie. Widziała przecież, jak spinał się za każdym razem, gdy przechodzili pod salą, w której leżała. Zawsze starali się wybierać trasy, które znajdowały się jak najdalej rzeczonego korytarza. Zresztą, koło sali jej babki też nie przebywali zbyt często. Na tym przecież miał polegać ten układ. Ponad wszystko uśmiechnięci i pozytywni. Nie dało się takim być, gdy za ścianą część twojego serca żegnała się powoli z tym światem. Uciekali więc, razem, ramię w ramię, i udawało im się to aż do tej pory. Może zdecydowanie zbyt długo.
- Czego ode mnie oczekujesz? Co mam zrobić, żeby było lepiej?
Marina