Konstantin Dolohov
wł. Konstantin Antonin Dolohov | dla nielicznych Kostya | czysta krew | VII rok, Slytherin | owoc brutalnego gwałtu | syn śmierciożercy i zasłużonej w czasie wojny auror | porzucony przy narodzinach, wychowywany ojcowską ręką | dzieciństwo w echu ucieczek | ojciec od sześciu lat w Azkabanie, matka na Oddziale Zamkniętym Janusa Thickeya | zamiast rodziców dwa widma, ten ucałowany przez dementora i ta o psychice skruszonej śmierciożerczymi cruciatusami | zbyt młody dziedzic | pod opieką babci zamieszkałej w dworku w szkockim hrabstwie Highland | sztywna, dwunastocalowa, cisowa różdżka o rdzeniu z włókna smoczego serca | Klub Zaklęć i Koło Astronomiczne | wyrzucony z Klubu Pojedynków za zbyt agresywny styl | patronus przybierający postać pająka | czarna magia i własne klątwy | toksyna w genach i przegniłe serce | powiązania
Wrzask. Kakofoniczne rozedrganie w szaleństwie, warknięcia i drapieżne odsłonięcia zębów w obietnicy rozszarpania. Nastroszenie wężowych łusek w rozdrapaniu słabości i obleczenie szyj w kolie kolczastych drutów, parzące usidlenie. Gwałtowność i agresywność w rozpaleniu zmysłów, nieprzystające arystokracie nieposkromienie. Ostre krawędzie i drapiące rysy, anarchistyczne zrywy w przedazkabańskiej włóczędze, skowyczące zakrztuszenie dziecięcym przerażeniem. Dzikość w oczach i gniewnych ruchach, wyślizgujące się z moralnych oków złośliwe istnienie. Toksyczność wchłonięta z ojcowskimi zgrzeszeniami i bestialstwo w misternym przeszyciu genów, osaczająca zaborczość w pożarciu wspomnień o wszystkich straconych. Ciężkie perfumy w zmieszaniu ze swądem niepokojących drgnięć warg i skażona bezwstydem elegancja, błysk sygnetów na gładzących cis palcach, żeński inicjał w owiciu wężowych kłów. Wyzywające groźby i pokuszenia, w fascynacji oddanie się czarnomagicznej kochance, gorączki i obsesje, szepczące klątwy i wyuzdany syk krwawych wyszywań. Wieczny głód i niezaspokojenie w strachu przed martwicą, lojalność w nielicznym wybraniu tych zasługujących, nadpalona żądzami ambicja rozdzierająca sine zabliźnienia. Wsunięcie w kobiece dłonie zasuszonych kwietnych dusz, echa zagryzionych kłami wątpliwości, lustrzane tafle wygodnego egocentryzmu i kłamstwa w prowokacyjnych okpieniach. Szlam w wyższości i kuszącym zabrudzeniu, szlam we własnym zakłamanym błękicie krwi, szlam w poszarpanych linach skóry. Zgniłe łaknienia.
Niczyi syn, kata czy ofiary, bestia w przyciągającym ciele, dziedzic w nieodpowiedniej postaci. Rozszerzenie źrenic w pogoni za nieuchwytnym, krzyk zamknięty w kościstej klatce, rozpełzająca się trucizna. Heroinista odurzający się rozgoryczoną wściekłością, wzniesiony w cierniowym ogrodzie ukruszony posąg. Rzucające się we wnykach zakrawione zwierzę.
Niczyi syn, kata czy ofiary, bestia w przyciągającym ciele, dziedzic w nieodpowiedniej postaci. Rozszerzenie źrenic w pogoni za nieuchwytnym, krzyk zamknięty w kościstej klatce, rozpełzająca się trucizna. Heroinista odurzający się rozgoryczoną wściekłością, wzniesiony w cierniowym ogrodzie ukruszony posąg. Rzucające się we wnykach zakrawione zwierzę.
Odautorsko
Cześć! Witam się ponownie tym razem z gwałtownym Konstantinem. ♥ W przeciwieństwie do Xandra, Kostya nie zmrozi Was chłodem, a zagryzie - walczmy więc, kochajmy i rozdrapujmy wątpliwości. Na zdjęciach Dominik Tarnowski, w tytule Hurricane 30 Seconds to Mars.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi kolejnego Ślizgona. :*
Cześć! Witam się ponownie tym razem z gwałtownym Konstantinem. ♥ W przeciwieństwie do Xandra, Kostya nie zmrozi Was chłodem, a zagryzie - walczmy więc, kochajmy i rozdrapujmy wątpliwości. Na zdjęciach Dominik Tarnowski, w tytule Hurricane 30 Seconds to Mars.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi kolejnego Ślizgona. :*
I wrote my name on you
OdpowiedzUsuńI love you through pain and pleasure
I could be the one if you would let me
You could put my name on the necklace
We are the stars – we must stay on the edge
A. 🕷️🖤
Nowy rok szkolny był dla Arachne Yaxley czymś zupełnie przereklamowanym; przebijała się przez tłum, ignorując tuziny spojrzeń, uśmiechów i przywitań. Jest wśród nich wszystkich idealną porcelanową lalką – skrupulatnie zapięta biała koszula i wygładzone długie rękawy. Lekka szara kamizelka, spódnica do kolan i podciągnięte czarne pończochy – materiał kontrastuje z mlecznobiałą skórą i ostro do niej przylega. Zielony krawat z oznaką Domu Węża leży idealnie, przecięty jedynie przez delikatny naszyjnik ze srebra z zawieszką w kształcie litery K.
OdpowiedzUsuńCzasem pragnie zerwał z szyi tę ozdobę, cisnąć ją w otchłań i zapomnieć, ale zimne, długie palce jedynie zaciskają się po biżuterii, gładząc srebro. Nie umiałaby tego zrobić; być może naszyjnik znaczył dla niej zbyt wiele. Więcej niż w ogóle mogłaby przyznać.
Srebrnoszare tęczówki lustrują wzrokiem peron, a sylwetka nienagannie prostuje się przy czarnej walizce i klatce Roselindy. Malinowe usta, których górna warga jest zawsze lekko uniesiona, odsłaniając białe, proste zęby – idealny kontur różowych warg podkreślony bezbarwnym błyszczkiem, nie drżą i jedynie łapią tlen, w którym czuć wszędobylskie podekscytowanie, radość i strach przed pierwszym dniem w Hogwarcie. Naturalnie zarumienione policzki czerwienią się bardziej w momencie, gdy pojawia się mocniejszy wiatr, szczypiąc kilka małych, delikatnych piegów, a zadarty nos marszczy się mimowolnie.
— Arachne. — Głos Elizabeth Warren jest dla Arachne dobrze znany i ma w sobie znamię rywalizacji’ nutę uszczypliwości. — Myślałam, że pojawisz się z Konstantinem…
Yaxley obserwuje koleżankę z Domu Węża, lustrując chłodnym spojrzeniem jej mundurek; czasem wybitnie denerwowało ją to, że Elizabeth próbowała się do niej upodobnić, ale nikt nie mógł być podobny do wyjątkowo pięknej porcelanowej laleczki. Nikt nie pachniał jak Arachne; nikt nie ruszał się tak delikatnie jak ona.
— Nie jestem jego niańką — odparła pobłażliwie, wzruszając delikatnie ramieniem, nie rozglądając się nawet za chłopakiem, mimo że łączyło ich coś więcej; mimo że pamiętała o żarliwych, mocnych pocałunkach, śladach po zębach i paznokciach. Pamiętała szepty klątw i ślinę, gorący język i zniecierpliwione dłonie – pamiętała o tym, wiedząc, że nie dało się tego powstrzymać; że smak jego ust stał się jej uzależnieniem i że doskonale wiedziała, jak pachniał. Łączył w sobie to, co chłodne, wyrachowane, dzikie i diabelskie – łączył w sobie to, czego pragnął jej ojciec i czego obawiała się matka. Był jej wybranym przez rodzinę n a r z e c z o n y m, który za każdym razem podkreślał to, że należała do niego – a ona nie pozostawała mu dłużna; kreśliła ustami czerwone ślady po jego szyi, wbijała paznokcie w skórę i wiła nić, z której nie mógł się wydostać. Pragnęła mieć go tylko dla siebie, nawet jeśli znaczyło to tonięcie w toksynie.
— Nie, ale… — zaczęła Elizabeth, ale Yaxley kieruje w jej stronę ostre spojrzenie, sprawiając, że dziewczyna milknie, spuszczając wzrok.
Pociąg punktualnie odjechał z peronu 9¾ o godzinie 11 rano, a do Hogsmeade miał dojechać dopiero późnym wieczorem. Arachne zajęła przedział, wyciągając ze skórzanej torby egzemplarz lektury W poszukiwaniu kwintesencji, opowiadającej o substancjach, które wypełniały całą przestrzeń, i wbiła srebrnoszare tęczówki w drobny druk. W czasie podróży rzadko z kimkolwiek zaczynała rozmowę; pragnęła pogrążyć się w lekturze, chłonąć wzrokiem widok za okurzonym oknem i przyglądać się gwiazdom znikającym za pociągiem.
Usuń— O, tutaj jesteście! — Dean Greyback pojawił się w przedziale, uśmiechając się szeroko. Kosmyk jego jasnych włosów niesfornie ozdabiał czoło, prosty nos lekko się marszczył, a przy pełnych wargach tańczył rozbestwiony grymas. — Wszędzie was szukaliśmy. — Odwrócił głowę w stronę Konstantina Dolohova, który pojawił się obok, a wtedy Dean objął go przyjaźnie ramieniem.
Arachne uniosła spojrzenie, a srebrnoszare tęczówki sięgnęły twarzy ukochanego; przez moment podziwiała ostre rysy i pewną dzikość, nieustępliwość i ogień. Spijała otoczkę pewności siebie, wszędobylskiej kontroli i nieustępliwości. Niemalże czuła jego oddech przy swojej skórze oraz wżerający się w żyły zapach – nic jednak nie zdradzało, że jej serce zabiło szybciej. Ciało porcelanowej laleczki pozostawało niezmienne, ustawione przez ręce pewnej niewidzialnej siły.
— Dean, Konstantin… — Elizabeth Warren przywitała się grzecznie, uśmiechając się i zatrzymując dłużej spojrzenie przy Dolohovie, co Arachne niewątpliwie zauważyła.
Yaxley doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Elizabeth podkochiwała się w Dolohovie; dostrzegała jej rozmarzone spojrzenie, rumieńce i nerwowe spięcie ramion. Arachne nie widziała jednak w koleżance żadnego zagrożenia, dlatego nie reagowała, pozwalając jej kochać się w kimś, kto był dla niej nieosiągalny.
— Znowu coś czytasz, Yaxley? — Greyback zajął miejsce obok białowłosej i zabrał jej książkę, przeglądając lekturę. — Mogłabyś się bardziej rozerwać... — Lustruje wzrokiem jej śliczną buźkę i uśmiecha się pod nosem, a kiedy Arachne odbiera mu książkę, czując zapach jej perfum: jaśmin, bez i lawenda.
— Pieprz się, Dean. — Arachne wzdycha cicho, trochę pobłażliwie, jakby użerała się z nieznośnym dzieckiem, a potem zawija kosmyk włosów za ucho i kątem oka przygląda się temu, jak Konstantin zajmuje miejsce naprzeciwko niej – obok rumieniejącej się Elizabeth Warren.
Kolano Dolohova zahacza o jej kolano, gdy chłopak siada; skupia uwagę przy tym niewinnym trąceniu, zastanawiając się, czy on też to poczuł – ten przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz, który grzesznie zostawiał pocałunek przy szyi, wgryzając się w skórę. Prostuje się jednak, zarzuca nogę na nogę, a spódniczka odkrywa część jasnego uda, tę mlecznobiałą skórę opiętą w czarny pasek pończoch.
Jest świadoma tego, że czeka ją rozmowa z Konstantinem; nie wysiliła się w końcu, że odpowiedzieć jego listom, ale skrupulatnie schowała koperty do szkarłatnego pudełka i skryła je pod łóżko. Wstyd jej było przyznać, że polubiła charakter jego pisma; było ostre, mroczne i płynne. Lubiła, gdy pisał jej imię, pociągając delikatnie każdą linię – a mimo to odrzuciła możliwość, żeby mu odpisać, postanawiając przeciągnąć jego tortury.
🕷️🖤
[Dwa razy czytałam kartę, pierwszy raz jeszcze przed publikacją. Za każdym razem treść robi tak samo imponujące wrażenie.
OdpowiedzUsuńZawsze podziwiam osoby, które są w stanie pisać w tak brudny i zgrabny sposób. Życzę więc satysfakcji z budowania postaci oraz możliwości jej ewoluowania w dowolnym, wyznaczonym przez Ciebie kierunku. No i żeby Ci się łatwo i dobrze grało. Życzyłabym też powodzenia z Arachne, ale... osobiście ze względów egoistycznych kibicuję Finnowi, więc przemilczę :D.]
Finn Halvorsen
[Ale świetne z tą Walią! Tym bardziej że po latach Jima walnie w miękkie, bo walijski czas był czasem spędzonym z ukochaną mamą, więc kluczowym, najważniejszym dla konstytuowania się osobowości/wrażliwości mojej postaci. Na jakimś poziomie też najszczęśliwszym.
OdpowiedzUsuńOgólnie mały Jim pewnie by chciał pomóc Konstantinowi, więc mógłby i zagadać, i przynieść jedzenie, i się bawić – wszystko zależy od Kostyi, wówczas bez wątpienia będącego tym bardziej nieufnym. Mama Jima pewnie byłaby nawet gotowa udzielić przybyszom schronienia, ale zakładam, że tym nie byliby zainteresowani – jako opcją zbyt niebezpieczną. Więc przez synka ewentualnie mogłaby sama podesłać coś przydatnego przeżyciu.
Z czasów hogwarckich – poszłabym w opcje, że rozpoznali się obaj, ale Konstantin tak do końca nie jest przekonany, czy Jim wie.
W moim zamierzeniu Jim jest istotą empatyczną w takim stanie czystym: bo nie chodzi mi o współczucie/współodczuwanie/czułość (to swoją drogą), a jakieś podświadome chwytanie tych mikroekspresji, umiejętność poczucia i wyobrażenia sobie, jak ktoś się czuje w danym położeniu itd.
Więc w momencie kiedy spojrzeli na siebie jako jedenastolatkowie – i wydawałoby się, że się rozpoznali – to Jim spostrzegłby, że dla rówieśnika nie jest to komfortowe. Więc, cóż, wycofałby się i udawał, że pierwszy raz drugiego dzieciaka na oczy widzi. Konstantin oczywiście mógłby mieć jakieś wątpliwości „pamięta czy nie pamięta? Udaje czy nie udaje?”, ale Ryer z niczym by się nie zdradził – więc przez sześć lat mógłby uspokoić Ślizgona.
Więc teraz mogą wylądować, jak piszesz, na wspólnym szlabanie – albo ktoś (jakiś nauczyciel podły xD) wtarabani ich we wspólny projekt. I tylko zostanie nam sprowokowanie sytuacji, w której Konstantin odkryje, że Jim pamięta. (I w międzyczasie można by wczytać protokół „chociaż możliwe, że irytowałby go bardziej fakt, że narzeczona dzieli się refleksjami nad poezją z jakimś Jimem, a nie z nim xD”).
Oczywiście jeśli coś nie pasuje Ci do Konstantina (albo po prostu rozpiska meh), to krzycz!]
Jim Ryer
[ Przepraszam, że zasłoniłam Twojego Konstantina tak szybko i bezwstydnie. W ramach zadośćuczynienia mogę przyzwolić na bolesne ugryzienie Maureen, ale tylko jedno, ponieważ każde następne groziłoby faktyczną przemianą tego nieposkromionego Ślizgona w zwierzę... A tak całkiem poważnie - gratuluję: Dolohov zdaje się być przesiąknięty przymiotami domu i swoim mrocznym pochodzeniem do samego szpiku kości. Lubię, gdy postaci są tak oddane motywom przewodnim, ale nie ukrywam, że podoba mi się także czająca się za tymi wszystkimi kłami, łuskami i pazurami słabość w postaci młodego, wciąż jeszcze ludzkiego istnienia i wszelkich wiążących się z nim ograniczeń. ;) Daj znać, gdybyś chciała jakoś skonfrontować Kostyę z Mo, niekoniecznie nawet w sensie negatywnym. Chętnie pogłówkuję nad jakimś powiązaniem, a tymczasem życzę mnóstwa weny i udanych wątków! ]
OdpowiedzUsuńMo Stern
Arachne całkowicie go ignoruje; nie ma zamiaru obserwować tego wszystkiego, ale gdyby opuściła towarzystwo, to Konstantin cieszyłby się jego małym zwycięstwem, a ona nie lubiła przegrywać – nigdy nie przegrywała; nauczyła się nosić wysoko podbródek od ojca, od matki wzięła grację i dumę, a od dziadka bezlitosność i oddanie temu, co było dla niej ważne.
OdpowiedzUsuńI Konstantin był dla niej w jakiś sposób ważny – był kimś, kto doskonale znał jej przyśpieszony oddech i tuziny przekleństw, gdy ciało ocierało się ciało; gdy oddech grzązł w ciemnościach i szybkich ruchach. Nie powiedziałaby głośno, że za nim tęskniła; że za każdym razem próbowała odpisywać jego listom, układając słowo za słowem, ale nie chciała mu okazywać swojej tęsknoty. Bała się, że jeśli wyśle mu list, przyzna się do tego, że tęskniła i że zatrzymała jego koszulę po ostatnim razie, gdy odwiedził z babcią dwór Yaxleyów. A przecież tak bezczelnie nosiła jego ubranie i wdychała zapach kogoś, kogo przy niej nie było.
Kątem oka obserwuje jego przedstawienie i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co próbował zrobić; chciał, żeby była zazdrosna – żeby poczuła tę niemożliwą bezradność, ale Arachne wzdycha jedynie i odwraca głowę, sięgając po schowaną w pończosze różdżkę. Różdżka panny Yaxley jest bardzo sztywna, ma 16 cali, wykonano ją z cisu i włosa z głowy wili. Idealna do pojedynków i wszelkich przekleństw; idealna do tego, żeby rzucić paskudną klątwę w stronę Elizabeth Warren.
— Masz rację — odzywa się, odwracając w końcu głowę do szepczącej między sobą pary. Uśmiecha się chłodno i wzrusza ramionami. — Nie mam nic przeciwko — dodaje i zwija kosmyk włosów za ucho, posyłając narzeczonemu ostre spojrzenie. — Nie łudź się, Elizabeth, bo Dolohov wcale nie ma zamiaru się z tobą spotykać. To ten typ chłopaka, który próbuje zdobyć uwagę dziewczyny komplementami, ale chyba mu nie wierzysz?
Elizabeth chce coś powiedzieć, ale Yaxley potrząsa głową i przygląda się koleżance, lustrując wzrokiem jej marną sylwetkę. Podniosła podbródek, obdarzając Warren wyniosłym spojrzeniem i wyciąga różdżkę, opierając jej koniec o swój naturalnie zaczerwieniony policzek.
Porcelanowa laleczka wygląda pięknie, gdy się wścieka; porcelana nabierała kolorów, widać jej ostre kształty i wyjątkową subtelność. Arachne zerka w stronę Deana, który przysłuchuje się wszystkiemu, bo zdążył okupić się dyniowymi pasztecikami i wrócić, a później posyła Elizabeth współczujące spojrzenie – chyba każdy wiedział o tym, żeby nie zadzierać z Yaxley. Niektórzy nawet z trudem wypowiadali jej nazwisko, jakby brzydząc się tego, że jej dziadka znano jako jednego z najbardziej zasłużonych śmierciożerców.
— Arachne, ja… — Elizabeth zaczyna się jąkać, a jej przestraszone spojrzenia sprawia, że Yaxley wzdycha.
— Odpuść, Arachne. — Greyback próbuje przytrzymać jej małą i zimną rękę, spodziewając się, że Yaxley za chwilę ciśnie w koleżankę paskudnym zaklęciem; Dean czasem naprawdę zastanawiał się nad tym, ile syfu skrywało się pod nieskazitelnością Arachne; nie mógł zaprzeczyć temu, że była śliczna, ale czasem w jej srebrnoszarych tęczówkach dostrzegał szaleństwo i dziwił się, że Konstantin nadal żył.
Odpuść.
Czy Arachne kiedykolwiek odpuszczała? Czy odwracała się od tego, co było dla niej irytujące? Czy mogłaby w ogóle to zrobić?
Uśmiechnęła się pod nosem i przesunęła różdżką po swojej bladej szyi, zahaczając cisem o naszyjnik z literką K. Pochłania swoim srebrnym spojrzeniem wzrok narzeczonego i obnażała białe zęby w złośliwym uśmieszku, a ramiona prostują się dumnie.
— Może jak bardziej się postarasz, Elizabeth, to dostaniesz podobną błyskotkę — stwierdza bezczelnie i wstaje, górując nad siedzącymi znajomymi. Wymierza różdżkę w stronę Warren, przechyla głowę i szepcze: densaugeo, a wtedy zaklęcia sprawia, że zęby Elizabeth zaczynają rosnąć – są tak wielkie, że wyglądają komicznie, oszpecając dziewczynę.
UsuńArachne patrzy po swoim dziele, a wtedy Warren wybiega z płaczem, co Dean kwituje westchnięciem i krótkim komentarzem: Chyba trochę przesadziłaś, Yaxley i idzie szukać Elizabeth.
Nie jest jej żal ani nie czuje się winna; dała się jednak sprowokować, a tego nie umie przełknąć, więc tym razem różdżka ląduje przed twarzą narzeczonego, a Arachne posyła mu ostre spojrzenie. Konstantin zawsze wyzwalał w niej to, co najgorsze i nienawidziła go za to – za to, że łamał jej chłód, zmuszał do okazania emocji i tego, żeby poddała się mrocznym ciągotom.
🕷️🖤
[ Przyznam się, że pomysł z wykorzystaniem szpitala bardzo mi się podoba. Maureen bywa tam regularnie w odwiedzinach, a przez kilka miesięcy (zaraz po tajemniczym wypadku) sama również należała do grona pacjentów, więc istnieje nawet szansa, że natknęli się na siebie już wtedy... A właściwie - żeby być nieco bardziej precyzyjną - to Kostya mógł natknąć się na Mo, ponieważ bidulka najpierw leżała w śpiączce (co wyklucza spacery po Mungu), a po odzyskaniu przytomności otrzymywała "przepustkę" na opuszczenie sali jedynie na czas rehabilitacji. Dopiero na krótko przed wypisaniem była w stanie swobodnie przemieszczać się po szpitalu. Nie mówię, że Konstantin miałby od razu, przy okazji odwiedzin matki, przesiadywać także przy łóżku nieprzytomnej dziewczyny i obserwować jak śpi (to by było creepy, chociaż pasowałoby do jego image'u xD), ale może akurat przechodził obok, drzwi do pokoju były otwarte i jakoś tak wyszło, że ją zauważył. Z tym obserwowaniem jej jeszcze w trakcie śpiączki mogła wyjść fajna sytuacja, że już po przebudzeniu pielęgniarki powiedziały Maureen, że poza rodziną odwiedzał ją też jakiś kolega i później, kiedy Dolohov ponownie wpadł na "pogaduszki", Mo najzwyczajniej w świecie go nakryła. Nie otwierając oczu rzuciła pewnie coś w stylu "A więc to teraz rajcuje Ślizgonów?". xDD No, ale to tylko taka luźna myśl. W każdym razie, teraz sytuacja wyglądałaby odwrotnie: to Mo przypadkiem natknęłaby się na Kostyę i poznała jego "sekret". Co Ty na to? ]
OdpowiedzUsuńMo Stern
Wszystko kręciło się wokół nazwiska i obowiązków; wokół tego, czego wymagał od niej ojciec i wokół tego, co osobiście pragnęła osiągnąć. Wybitne oceny i utrzymanie się na pozycji przewodniczącej klubu pojedynków – wszystko to należało do niej. Ale nawet w tym wszystkim czaił się gdzieś cień, którego nienawidziła, a który obnażał kły i śmiał się głośno, chcąc jej pokazać, że nic tak naprawdę nie znaczyła.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się pod nosem, kiedy Kostya uznaje, że wcale nie musiał starać się o uwagę dziewczyn. Ma rację, a mimo to Arachne się nie denerwuje; nie ma zamiaru z tym dyskutować i przyjmuje tę prawdę, nie chcąc z nią walczyć. Jest jednak ciekawa, czy gdyby nie połączyło ich zaaranżowane małżeństwo, to czy w ogóle odwróciliby głowy w swoją stronę? Czy byłoby to możliwe?
Niektórych rzeczy się nie wiedziało – niektóre rzeczy były daleko, nieosiągalne i obce, a Arachne nie była pewna, czy chciałaby się tego dowiedzieć; czy zniosłaby tę myśl, w której ona i Konstantin stają się sobie obcy. Być może wszystko zamykało się w chłodnych spojrzeniach i przekleństwach albo miało inną stronę – stronę niemej przynależności. I wtedy objawiająca się delikatność nie jest czymś, co przeraża.
— Ja też nie czuję takiej potrzeby. — Jej głos jest mocny i zimny; srebrnoszare oczy stają się ostre, nachodzą pewnym szaleństwem i sprawiają, że porcelanowa twarzyczka nabiera wyraźnych linii.
Chce zerwać z szyi ozdobę i rzucić naszyjnikiem w twarz chłopaka, ale Konstantin szepcze i przysuwa się bliżej; Arachne obserwuje jak różdżka wbija się w jego grdykę. Mogłaby wykonać gwałtowny ruch i zanurzyć cis w jego szyi, a później obserwować wylewającą się wokół krew – czy byłoby jej wtedy żal? Nie, bo złość sprawiała, że w jej głowie roiło się od paskudnych klątw.
Jej imię w jego ustach sprawia, że prycha; przez moment brzydzi się tym, że mógł wypowiedzieć jej imię w ten sposób i że w ogóle odważył się ułożyć tak jawnie głoskę po głosce. Zapach męskich perfum jest odurzający i w innej sytuacji Arachne zapewne by się mu poddała, ale tym razem porcelanowa laleczka jest skupiona, wysoko trzyma podbródek i nie ma zamiaru odpuszczać.
Kiedy chłopak wstaje, Arachne potrzebuje podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Jest od niej wyższy i tak naprawdę szybko zaczyna górować; szybko zdobywa kontrolę, ale Yaxley się nie cofa; nie jest przestraszoną dziewczynką. Nie jest jedną z jego dziewczyn, w których zatapiał spojrzenie, a które uginały się po palącą bezwzględnością.
— Zemścić się? — Uśmiecha się lodowato i nie daje po sobie poznać, że Kostya zadaje jej ból; ból jest niczym. Ból pozwala jej poczuć, a więc chłonie to uczucie i oblizuje dolną wargę językiem, wyzywająco i kusząco. — Naprawdę myślisz, że chciałabym się zemścić? — Przechyla głowę i dociska różdżkę jeszcze mocniej do chłopięcej szyi; cis wbija się w skórę, a cienka stróżka krwi pojawia się chwilę później.
Obserwuje czerwoną juchę z dziwnym podekscytowaniem; srebrnoszare tęczówki wydają się być zafascynowane, a mimo tak piękne w tej chwili. Błyszczą jak księżyc, przyciągają jak tuzin gwiazd – i ta mała, porcelanowa twarzyczka wykrzywia się w leniwym grymasie, który nie zdradza przerażenia, a raczej spokój.
Jedno zaklęcie, uśmiech Arachne i Dolohov zajmuje ociężale miejsce; przygląda się temu, przygryzając dolną wargę i góruje nad nim, żeby chwilę później przysunąć się do niego i usiąść okrakiem po jego kolanach, a spódniczka zwija się, odkrywając materiał pończoch i mlecznobiałą skórę.
Usuń— To tylko niewinne zaklęcie zwiotczania nóg — szepcze i posyła mu spojrzenie, w którym ma prawo się utopić; srebrnoszara tafla przyciąga i namawia do tego, żeby się w niej zanurzyć. — Jeśli myślałeś, że powstrzymam się przed rzuceniem zaklęcia — zaczyna — to się myliłeś.
Chwyta jego dłoń i przygląda się chwilę sygnetowi, aby gwałtownie go ściągnąć. Potem wstaje i góruje nad Konstantinem w swojej otoczce chłodnej i bezlitosnej piękności.
— Wciąż go nosisz… Ale to tylko trofeum, prawda? — mruczy pod nosem i pieści sygnet palcami, a zaraz potem pochyla się nad chłopakiem i chwytając się jego spojrzenia, dodaje: — Następnym razem wybierz sobie dziewczynę, która będzie dla mnie wyzwaniem.
Odrzuca białe włosy i odwraca się, odkładając sygnet – pierścionek zajmuje miejsce naprzeciwko Dolohova. Błyszczy i wydaje się nie pasować do niczego; sygnet zna swojego właściciela i chce do niego wrócić.
— Chętnie popatrzę jak po niego sięgasz.
🕷️🖤
[Wow, zawsze podziwiam tak niesamowicie dopracowane w każdym calu karty i zazdroszczę Ci umiejętności kodowania, dla mnie to wciąż czarna magia. Bardzo podoba mi się treść karty, sposób w jaki opisałaś cząstkę Konstantina jest niesamowity, a ja mam cichą nadzieję, że kiedyś będzie mi dane przeczytać jakiś post fabularny, który wyjdzie spod Twojego "pióra". Nie miał chłopak łatwego życia, zwłaszcza dzieciństwa - nic więc dziwnego, że odbiło się to na jego osobowości i mroku, jaki wokół siebie rozpościera (co mi osobiście bardzo przypadło do gustu, bardzo lubię takie kreacje postaci :)) Życzę niekończących się pokładów weny, a jeśli lubisz męsko - męskie wątki, to zapraszam do Eliasa, choć nie wiem, czy dwa tak mocne charaktery, o nieco podobnej przeszłości, nie pozabijają się nawzajem na dzień dobry haha :)]
OdpowiedzUsuńElias Collins
Noga gładko założona na tę drugą, wzrok wlepiony w pergamin i tusz, który pod złym kątem oraz zbyt silnym naciskiem rozlewa się przy trzecim akapicie. I zazwyczaj zdenerwowałby się, gdyby sytuacja ta, niezaplanowana i z pewnością poruszająca struny szybko eskalującego wkurwienia, byłaby związana z czymkolwiek innym niż pismem. To jednak, nasączone tym uspokajającym i ujarzmiającym porywcze ego rodzajem kontemplacji, pozwala mu na wolne zgniecenie pergaminu w kulkę (tak, by ni to kropla spadła na jego koszulę lub spodnie) i położenie jej tuż obok. Zacznie więc od nowa. Sięga po świeży pergamin, automatycznie zdmuchuje naleciałości brudu, uśmiecha się przy tym nikle, jak przy tylko jego znanym rytuale i pierwszą z liter kładzie wolno, dając jej oddech oraz parę sekund na wchłonięcie atramentu w chropowaty papier. Pierwszy akapit rozpisuje wolno, uważniej, z wyrazem twarzy neutralnym, jeśli nie momentami oschłym i nieprzyjemnym.
OdpowiedzUsuńWtedy do pomieszczenia wchodzi kolejna grupa uczniów; Ślizgonów w czarnych, przeszytych zielenią szatach, jeszcze pachnących maminymi zaklęciami czyszczącymi. W Pokoju Wspólnym już pojedyncze osoby. Te, które zjadły wcześniej, te, którym podróż nie służyła i te, które, tak jak Karkaroff, zniknęły tuż po pieśni Tiary Przydziału i chwyceniu pierwszego lepszego wypieku. Śpieszno mu było, bo obiecał matce list tuż po przyjeździe, a że ta tymczasem trzymała się przy zdrowiu, pisał mniej wyraźnie. I już nawet nie wkradały się tutaj uczucia, do niej, do tej chorobliwej kobiety, a czyste upodobanie przez chłopca pisma, i wyuczonej dawniej kaligrafii.
I pisałby dalej, niesiony nikłym rozemocjonowaniem po powrocie na ostatni rok nauki, gdyby nie ta grupa właśnie. Wiotkich nóżek, ostrych spojrzeń, całego ślizgońskiego animuszu, którego nie cierpiał, ale czasami się chwytał. Wyłapuje znane osoby. Większość z tym samym wyrazem twarzy; myślą, że są wyjątkowi, że ich chłód i niedostępność jest oryginalnym chłodem i osobliwą niedostępnością; że ich zimne piękno, nadane przez znamiona zielonego domu, będzie stanowić o ich wyższości, o ich fenomenie. I chciałby to matce wyłożyć w kolejnym akapicie, ale wie, że ta nie zrozumie, że utnie jego wypowiedź stwierdzeniem, że jest nastolatkiem, że przecież nic jeszcze nie wie, że nie jemu takie obserwacje prowadzić. I zlewa mu się ta wizja matki ze słowami niegdyś usłyszanymi od jednego z wykładowców, że w zasadzie jego życie nie ma w ofercie wartych usłyszenia historii.
Tusz ponownie rozlewa się a on, tym razem widocznie podirytowany, gwałtownie kładzie pióro na pergaminie. Krótkie przekleństwo sączy się przez usta, ciche i niewpisane w kanon prowadzonych wokół rozmów. I jak na złość widzi same przedstawicielki marysuizmu. Wchodzą one wolno, jedne mroczniejsze od kolejnych, wszystkie o ciętych spojrzeniach, wyższości wklepanej w wypięte klatki piersiowe, blade jak noc. Sylwetki, to zgarbione i szurające nosami po ziemi, to wyprostowane jak strzała, niosą ze sobą ciężar bądź lekkość posiadanych lub porzuconych relacji. A w tym wszystkim ciała udające, z podbródkami przy sufitach, z oczami toczącymi walki na spojrzenia, a przecież byli tylko dzieciakami, których emocje i przeżycia to plamki na tle całej szkoły, historie mało znaczące, przyjaźnie z racji wieku trwające krótko, romanse czy, jak powinno się napisać, nastoletnie miłostki, rozpadające się z powodu głupot i dla głupot istniejące. I tylko śmiech duchów trawi te wszystkie relacje, bo dla nich, dla tych sunących istot świat już dawno stracił barwy a emocje stały się wadą osób żyjących.
Wzrok chłopca taksuje rozlokowujących się po przestrzeni uczniów nim padnie na gwałtownie opadającą w obicie fotelu postać Konstantina Dolohova. Dzieli ich niewielki stół, schnący na pergaminie atrament i pióro w nim całe zamoczone. Keith pozostaje niezauważony przez dłuższą chwilę, więc tę pozostawia na moment analizy i przełknięcie słów, które pierwsze cisną się na język. A są gorzkie i wredne, pochopne, przez samego Karkaroffa raczej unikane. Jeśli gwałtownie to tylko komuś przypierdolić, jeśli upodlić słownie to z finezją i fasonem. Opiera podbródek na prawej dłoni, lewą sięga po pióro. Tusz wciąż schnie, więc chucha na niego delikatnie, ciepłym powietrzem omiatając wciąż płynną plamę. Myśli przy tym, że Konstantin niewiele się zmienił. Wciąż półprzytomne spojrzenie, jakby błądził gdzieś indziej, jakby bawił się w grę podług tylko sobie znanych zasad. Od momentu, w którym się poznali Dolohov po wszystkich sięgał jak po zabawki. Palcami dotykał ich gardeł, ale utrzymywał przy tym pozory czułości. Jebany socjopata, myśli Keith, choć ruchy ma nadzwyczaj spokojne, ponownie zwijające pergamin w kulkę. To nic, zacznie od nowa. Chwytając po kolejny pergamin łapie spojrzenie towarzysza. Uśmiecha się blado a w kącikach ust skrywa skromną dawkę kpiny. Przedziwne, w jaki sposób ciało jednej osoby wychwytuje utratę ciała przez inną.
Usuń— Oj, nie sądziłem, że twój romans z królową lodu równie szybko się rozpłynie — mówi chwytając jego martwe spojrzenie, po czym własnym wzrokiem omiatając postać dziewczęcia, które kręci się w drugim kącie pomieszczenia. — Kto by pomyślał.
Ostatnie zdanie dodaje już ciszej, choć z zapętlającą się drwiną w każdej z głosek. Przy tym już gładzi kolejny pergamin, omiata jego przyjemną pustkę ciekawskim spojrzeniem i chwytając pióro przeciera je nieopodal leżącą szmatką. Macza je w atramencie i po raz trzeci zgrabnie, wolno wyrysowuje literę zaczynającą początek listu.
— Poza tym ponownie jesteśmy razem w dormitorium — dodaje już całkiem informacyjnie, podbródkiem wskazując listę rozwieszoną na ścianie tej bliżej kominka. — Mae culpa, zapomniałem przekazać, że obecnie zamiast na parkiecie mogą nas co najwyżej zobaczyć razem na ringu.
Pierwsze zdanie kończy idealnie postawioną kropką, po czym prostuje się i po raz drugi, wliczając ich pierwsze skrzyżowanie spojrzeń, poświęca chłopakowi większą uwagę.
Keith