Agresja. Nieodłączona towarzyszka, stały element twojej egzystencji. Snuje się za tobą jak cień i tylko wypatruje okazji, by przejąć nad tobą kontrolę. Za dzieciaka nie kontrolowałeś napadów szału. Brakuje palców w jeden ręce, żeby zliczyć, ile razy dałeś komuś prosto w zęby, a jednak czasy, kiedy struktura skóry twoich knykci prosiła o konsultacje z "episkey", odeszły w zapomnienie. Teraz zapanowanie nad sobą leży w twoich kompetencjach, jednak dorosłość nie wypleniła wszystkich cech twojej osobowości, stłumiła jedynie ich symptomy, innymi słowy do perfekcji opanowałeś umiejętność tłumienia emocji.
Pozostała zapobiegawczość. Unikasz zbędnego ryzyka, powołując się na zdrowy rozsądek, jednakże każdy kto przynajmniej raz przekroczył próg twojej sekretnej pracowni, uświadomią sobie, z jakim perfekcjonizmem utrzymujesz pozory. Bo jesteś boleśnie świadom, że jak kotara pierwszego wrażenia opadnie, zatrważające łatwo można przekroczyć granice twoje komfortu psychicznego czy nadepnąć ci na odcisk, zatem robisz wszystko by uniknąć bezpośredniej konfrontacji z tym wszystkim, przed czym próbujesz uciec, a gdy nie jesteś w stanie, wtedy na scenę wchodzi on - ten, który wielokrotnie zagwarantował ci kłopoty, a mianowicie niewyparzony język, a wraz z nim pakiet przekleństw. Nie możesz też przejść obojętnie, gdy ktoś naprzykrza się twoim bliskim. Wykorzystasz wszelkie metody, by podciąć mu skrzydła.
Nadal nie potrafisz przegrywać. Łatka "przegrywa", która do ciebie przyległa, jest jak piętno. Chociaż wyrzekłeś się swoich korzeni, to nadal zerkasz przez ramię, gdy tylko z tyłu głowy pojawia się ta irytująca myśl - jesteś ostatnim wyborem. Co więcej sprawia, że zgrzytasz na zębach, pomimo iż łudziłeś się, że to rozejdzie się po kościach. Żadna siła argumentów nie jest w stanie zachęcić cię do zmiany decyzji. Brniesz w to, głuchy na przeciwności losu. Z zaciśniętymi pięściami, zębami. Z kurwami cisnącymi się na usta. Z całym syfem w głowie. Z kurwikami w oczach. Z tym wszystkim, co nieustanie przypomina ci, że rozpadłeś się na kawałki i szukasz ukojenia w prozaicznych czynnościach - w pracy i w jointach.
[♥]
OdpowiedzUsuń[ Witam serdecznie Pana Profesora Zielarstwa :) To jeden z ulubionych przedmiotów mojej Pen. Z miłości do roślinek i ich niesamowitych właściwości założyła nawet swój własny zielnik, z którym często wędruje po szkolnych błoniach ;) Gdyby tylko miała więcej czasu z pewnością zapisałaby się również na zajęcia dodatkowe z Zielarstwa, ale niestety trzeba mierzyć siły na zamiary ;) Mamy nadzieję, że będziecie się tu dobrze bawić, życzę niekończących się pokładów weny oraz mnóstwa wciągających wątków ;) ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[To ja tu niecnie przychodzę, by się z Panem przywitać, co by móc moją panią opublikować. Mam nadzieję, że się o to na mnie nie pogniewasz!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że profesor Everton to intrygująca postać i mam nadzieję, że moja niesforna pannica nie daje mu zanadto do wiwatu na zajęciach ;) Gdyby pojawiła się ochota, śmiało zapraszam na wątek, choćby w ramach zadośćuczynienia, że się tu przed Ciebie wtryniam (chociaż i tak karta została zasłonięta listą obecności, oops)! Moja pannica może panem nie jest, ale kto wie, może razem na coś wpadniemy :)
Miłej zabawy, weny i wytrwałości!]
Melinda Wood
Nie było tak, że unikał mężczyzny celowo. Bo kiedy koło jego gabinetu przemykał jak rażony prądem, kiedy przy posiłkach wzrok trzymał jedynie na własnym talerzu, dając się zagadywać najbliższym osobom postronnym, niespecjalnie zajmowała go postać Evertona. Czasami wydawało mu się, że osiągnął oczekiwane zen, że to pieprzone yin i yang znalazło miejsce i w jego duszy, ale chwilę później panikował słysząc uczniów szepczących o zajęciach z zielarstwa. Cholery Fábio i jego kwiatki, jego kapryśna natura, tak samo nieznośna jak on sam, panoszący się po tych murach jakby mógł wszystko a może nic. Elio przeklina mężczyznę, jego szybki chód, wspomnienie silnej dłoni i zarostu, na który przestawał zwracać uwagę w okresach bardziej dynamicznych czy pracowitych. Do dzisiaj ma wrażenie, że jego bark nie funkcjonuje normalnie, że chrzęszczy jak u jego ojca, kiedy ten sięgał po różdżki z wyższych półek. A to wszystko za sprawą werwy tego pajaca, tego choleryka urwanego z choinki.
OdpowiedzUsuńI mógłby tak długo komentować charakter Fábio, co przecież niejednokrotnie czynił w bliskim towarzystwie, ale teraz zamyka się we własnym gabinecie, w swoim sanktuarium bezczynności i pozornego spokoju. Okazjonalnie wślizgnie się pomiędzy meble uczelniany skrzat, ale jest on na tyle cichy, że jego obecność sprawia Ollivanderowi przyjemność. Czasem nawet istotę zagada bądź przedstawi krótką, ale ciekawą historię ze zmierzchłych czasów, na co oczy hogwarckiego pracownika robią się jeszcze większe, jeszcze bardziej szkliste. Tak jest też teraz, kiedy ciepły i niski głos Elio czyta fragment opasłego tomu.
— I tak Habpy jeden z najwspanialszych posiadaczy zimowej różdżki, Kostek Postkowsky, stracił życie, dzieci i nadzieję na wspanialsze zapisanie się w historii wschodnia europejskich czarodziejów — kończy Ollivander, wsuwa okulary dalej na nos; spogląda na szerokie uszy i za dużą koszulę skrzata. — Na dzisiaj koniec.
Zakłada nogę na nogę, wyciąga przed siebie ręce, naprostowuje szyję, by choć przez chwilę poczuć, że żyje, że mięśnie choć nieużywane to wciąż spełniają swoje funkcje. Skrzat jednak siedzi w miejscu, pod nosem mruczy słowa niewyraźne, więc Elio wzdycha, spogląda na istotę i dodaje:
— Coś jeszcze?
Habpy wytrzeszcza oczy, uśmiecha się szeroko, niemal maniakalnie i szepcze niczym marny psychopata z filmu Hitchcocka:
— Dyrekcja kazała przekazać, że jako świeży nauczyciel jest pan odpowiedzialny za przygotowanie imprezy powitalnej dla nowej kadry. — Skrzat przestępuje z nogi na nogę. — I jak Kostek Postkowsky będzie miał pan pomoc, pana Evertona.
Niski ukłon trwa zbyt długo. Na tyle, że Elio dwa razy bierze głębszy wdech i powstrzymuje pierwszy wysyp sprzeciwu. Bo jak to, bez zgody. Ale wie, że na nic nie musi tutaj przytakiwać, bo za posadę powinien być wdzięczny. Poza tym jest dorosły, da radę.
— Habpy, przekaż Fábio, że odezwę się…
— Pan Everton już na pana czeka. — Skrzat skrzeczy zadowolony, puszcza nogę od stołu i palcem wskazuje drzwi wyjściowe; Elio jeży się jak zdenerwowany pies.
— Świetnie — syczy wybijając tylko sobie znany rytm na blacie biurka. — Dobra, idiotyzm, już idę.
I teraz on jak opętany rzęzi pod nosem kąśliwe uwagi. Na dyrekcję, na skrzata, na samego Evertona, na ten pomysł jak z głupiej tragikomedii. Powitalne przyjęcie, do chuja, a kim on jest, panią domu o chorych ambicjach? Wstaje z miejsca z impetem, księgę zamyka, jakby dobijając ciało Postkowskiego jeszcze bardziej w głąb grobu, zabiera pióro, notes i własną złość, która oblepia jego ciało jak niechciana warstwa ubrań.
— Dobra — powtarza i niemal uderza skrzata butem, kiedy to nieuważnie zmierza do wyjścia z gabinetu.
Miałkie „przepraszam” wbija się w eter. Wciąż w chłopięcym rozeźleniu otwiera drzwi, tym samym wpadając na nikogo innego jak Fábio Evertona, jego stoicką postać, luźną sylwetkę oraz małą skrzatkę.
— Fábio — wita go z wyraźnym szokiem, dłonie wbijając w kieszenie spodni, zdziwionym wzrokiem przeskakując z twarzy mężczyzny na jego towarzyszkę. — Czy coś mnie ominęło w ustaleniach?
Wycofuje się i zaprasza go do środka.
[Poprawię się, obiecuję.]
Elio
Spokój gabinetu zostaje zakłócony jak przez muchę, która wdziera się przez uchylone drzwi. Elio przepuszcza mężczyznę, jak zawsze zresztą, z dłonią idiotycznie wycelowaną w środek pokoju, jakby tam stał, a przecież nie stoi, fotel dla gościa. Wskazuje więc w kierunku jednej z półek a chciałby na skórzane siedzisko. Orientuje się we własnej głupocie w chwili, w której ten mija go z obojętnym spojrzeniem, choć barkami uniesionymi ku górze. Jak wtedy, gdy uderzył go z takim impetem, że skutki odczuwał przez następne dwa tygodnie. Gnie się pod tamtym wspomnieniem jak dzieciak złapany na psikusie. Gnie się, bo nie radzi sobie z tą nagłą i niezaplanowaną konfrontacją, której być teraz i nigdy nie powinno.
OdpowiedzUsuńDrzwi zamyka za nim łagodniej niż je otworzył. Skrzaty ciągle przy nogach, coś tam między sobą szepczą a on w tych szeptach zanurzony również słowa mamrocze, macha różdżką a przestrzeń rozświetla się przygaszonym, ciepłym światłem. Gabinet pozbawiony jest okna, na własne życzenie samego profesora. Wielkości średniej, mało uporządkowany dla zwiedzających, dla niego będący w ładzie wystarczającym. Książki, jak zawsze zresztą, ułożone na większości powierzchni płaskich. Niektóre pootwierane na stronach przypadkowych, inne z premedytacją na konkretnych rozdziałach.
Ogląda się przez ramię, mierzy tę niechcianą i chcianą jednocześnie sylwetkę a gdy ta zajmuje jedno z miejsc siedzących, oddycha cicho. Podchodzi do barku, dopija resztki taniej whiskey i niemal w tym samym momencie czuje słodki zapach zioła. Kiedyś myślał, że to ciało Fábio tak pachnie. Miękkim niewyspaniem i ciepłem szklarni. Głupi był, myśli po latach a ze wspomnieniem tym zajmuje miejsce w tym samym co wcześniej fotelu. Zapada się w ciemnej zieleni obicia, ponownie nogę na nogę zakłada i przysiągłby, że szpilki ktoś w siedzisko powbijał, bo nie może znaleźć wygodnego miejsca. Miejsca dla ciała i oczu, które skaczą z porozstawianych w gabinecie rzeczy, by na samym końcu umościć się na przerażająco neutralnych ustach rozmówcy.
Jak zawodowy kuglarz przyjmuje więc swą luźną pozę, z dłonią opierającą się o policzek, z uśmiechem zapowiadającym mało zabawny żart, z tym anturażem sztucznie wykształconych zachowań, które mają za zadanie rozluźnić atmosferę.
— Gregory Drugi Groźny powiedział, zabijając Avadą swoją byłą kochankę, że spotkania po milczących latach mogą skończyć się w dwojaki sposób, morderstwem albo nagłym uwielbieniem — zaczął podejrzliwie rozbawiony. — Biedna Priscilla nie zdążyła poczuć żadnej z emocji zanim jej ciało dotknęło posadzki kościoła.
Spogląda na Habpy’ego, który od skrzatki przejmuje dyrektorskie pismo by wzrokiem pobłądzić po koślawo spisanym zarządzeniu. Tak idiotycznym a przynoszącym Ollivanderowi niespodziewaną radochę. Jakby wcześniejsze rozeźlenie i, jakby nie patrzeć, strach, ulotniły się wraz z sylwetką, która wsunęła się w jego przestrzeń. Znał ją przecież dobrze. Tę dłoń, która niebezpiecznie zacisnęła się na oparciu drugiego z foteli. To ostre spojrzenie, które bardzo szybko potrafiło złagodnieć i zawisnąć w miłym zobojętnieniu. Może tego właśnie szukał. Niefizycznych przeprosin ze strony swojej i jego. „Ale jesteśmy na to zbyt dumni”, myśli. No przecież, jakby o tym zapomniał.
— Szkocka na lodzie? Czy zmieniły ci się smaki?
UsuńNim odpowiedź padnie, jego różdżka zaczyna kreślić w powietrzu urywane symbole a w ich rytm pobrzękują masywne szklanki, które chwilę później lądują na niskim, szklanym stole. Na ten widok Elio uśmiecha się mętnie, bo uznaje zabawnym fakt, że akurat ten rodzaj magii opanował do perfekcji. Ten, który pozwalał mu lawirować wśród alkoholi i naczyń w ogóle. Czy Fábio to pamiętał? Czy tę umiejętność wykształcił już po ich znajomości? „Po”, jakby kiedykolwiek relacja ta została przerwana, ale nie. Jedynie ją zawiesili, w mało elegancki czy jak stwierdziłby Everton „dżentelmeński” sposób.
— Myślę, że spotkanie to nie jest przypadkowe. — Spogląda na rozmówcę spod ciemnych kosmyków, które chwilę temu opadły na jego powieki; dodaje: — Nie, wciąż nie wierzę w przeznaczenie. Mam na myśli czystą moją niechęć do tej pieprzonej wróżbitki, która nie wiedzieć jak i kiedy, wyczytała między nami, aby nie palnąć głupoty, niewyleczoną niechęć. Ta współpraca jest zbyt błaha i idiotyczna by być przypadkową.
Milczy unosząc podbródek, kładąc na Evertonie stanowcze spojrzenie i jakby sięgając jego myśli, kończy:
— To jak, miejmy to za sobą? — Uśmiecha się. — To tyle, jeśli chodzi o angielskiego we mnie dżentelmena.
Poddając się zadaniu ulatuje z niego konwersacyjny nastrój a na stół jak zwierzęta wpełzają czyste pergaminy. Pióro nurza się w atramencie, samo z siebie zapowiadając koordynatorskie zajęcie, po czym gładko wsuwa się pomiędzy palce Ollivandera.
— Poza czy bezpośrednio w Hogwarcie? — zaczyna logicznie, poważnie, perfekcyjnie uciekając od wcześniejszych emocji. — Myślę, że ten weekend jest idealnym terminem. Przede wszystkim dlatego, że szybko będziemy mieli to z głowy.
Na kartce nakreśla jednego ze swoich ludzi-patyczaków, który stoi obok drugiego, chwilę później trzeciego i czwartego. Po rozrysowaniu tejże uroczej scenki zerka pytająco na Fábio.
E
Pytanie o anegdotę ignoruje tak samo jak zmieszanie mężczyzny. Uśmiecha się porozumiewawczo wierząc w domyślność rozmówcy i jego jako taką pamiętliwość. Fábio dobrze przecież wie, że ucieczka w historie z przeszłości była jego standardową zagrywką, jego tarczą przed realnymi konfliktami. Uśmiecha się i niemal śmiech wychyla się z na wpół otwartych ust, z języka podlanego alkoholem i oczu skrzących chwilową przyjaźnią.
OdpowiedzUsuńCzy miał mu za złe? Niekoniecznie. Od zawsze wierzył w chwiejność relacji, szczególnie po rozstaniu z Chloé. Jej trzaśnięcie drzwiami było i zamknięciem jego emocji. Tamtego dnia uczucia schował głęboko pod żebra. Zmysły Elio wyostrzają się jak u drapieżnika, jak u drapieżnika też oczy nabierają zbrodniczego charakteru. Ponownie wpadł w pułapkę Fábio, który choć siedzący nieruchomo, zdaje się kumulować wokół siebie całą zewnętrzną atencję. Tę Ollivandera i dwóch skrzatów zapisujących ustalenia odnośnie spotkania. Cholerny Everton. Od kiedy pamięta posiadał zdolność zagarniania uwagi obcych z łatwością nadgorliwego dziecka. A sam był przecież spokojny, stoicki niemal, jak pies na smyczy, bo gdyby tylko podkurwić ten charakter, delikatnie ale celnie, wybuchał jak zwierzę w klatce.
— Kochany, dobrze wiesz, że moja finezyjność jest kuglarską sztuczką. — Śmieje się w pergamin, kiedy rysunkowe postaci ubiera w koślawo rysowane marynarki i spódnice, pijackie uśmiechy i wypieki na policzkach. — Kiedyś bym się oburzył, ale dobrze, każdy toast ma swój czas. Za moją szybką śmierć.
Unosi ku górze szklankę z alkoholem, w niej stukot kostek lodu o zimne szkło. Na ustach i języku żrący płyn, tak przyjemnie otępiający wcześniejsze zdenerwowanie. Rozpełza się w tym rozmemłaniu. Sylwetka potulnieje, już nie do morderczego skoku a bardziej do pogłaskania gotowa gnie się ponownie nad kartką. I niemal zapomina, że z Evertonem nie widział się kilkanaście miesięcy, bo siedzą jak swój ze swoim, planują głupoty, jak zawsze i na zawsze, więc rysunek uzupełnia krzywym słoneczkiem i unosi go do góry jak paradoksalnie to właśnie dzieło życia. Z twarzy nie spływa głupi uśmiech. Elio zerka to na rozmówcę, to na krawędź pergaminu.
— Zobacz, ubrałem cię nawet w sweter, który tamtego dnia u mnie zostawiłeś.
Kulejące rozbawienie rzęzi pomiędzy sylabami a na nabazgrolonej sylwetce Evertona rzeczywiście bryła przypominająca wierzchnią odzież w paski.
— Powinienem gdzieś go jeszcze mieć.
Ollivander zawiesza pamięć na wspomnieniu z ich ostatniego spotkania. Tego, które skończyło się mało przyjemną przepychanką i jego prawie złamanym nosem. Przysiągłby, że krew była i na rękawie koszuli Fabio, ale czyja i w którym momencie powstała, nie miał pojęcia. Myślami wraca ku swetrowi, bo rzeczywiście ten wrzucony był gdzieś na jedną z półek w hogwarckiej szafie. Później ją znajdzie, ale to jutro, może pojutrze, kiedy porozwalane na łóżku ciuchy przejdą zbyt mocno jego zapachem, kiedy zmuszony będzie do wymienienia garderoby. Jaki kolor miały te paski? Elementy czarnego na pewno, ale ta druga barwa, bardziej wyrazista?
Z zawieszenia wyrywają go mamrotane przez rozmówcę słowa. Te wrzucone pomiędzy nich od niechcenia a i z nutą nadziei? Nie, to bzdura. Niedowierzanie Ollivandera widoczne jest w uniesionych brwiach i wciąż rozbawionych chochlikach skrytych w kącikach oczu.
— Fábio, nigdy nie czułem do ciebie niechęci, więc nie ma co uleczać — stwierdza poważniej niż do tej pory, odrywa się od kartki wycofując ciało ku oparciu fotela. — Jedyne czego jestem pewien na ten moment to to, że wciąż mnie przerażasz.
Uśmiech rozbójnika błyszczy pod ciut zadartym nosem a przyjemna nuta każdego ze słów ma posmak szkockiej. Cisza nie trwa dłużej niż kilka sekund, by Ollivander równie luźnym i niezobowiązującym tonem dodał:
— Także jeśli tylko opuścisz gardę to i dostrzeżesz moją szczerą sympatię.
UsuńZdania Elio mają wydźwięk luźnej rozmowy. Ich bezpośredniość wpisuje się w gadatliwą naturę mężczyzny. To pozostało niezmienne. Tak samo jak i jego całkiem naturalna pogoda ducha oraz towarzyskość, którą odnajdywał i poza spotkaniami przy alkoholu. Przygląda się Evertonowi z wciąż utrzymującym się niezrozumieniem, gdy kolejne pytanie wypowiada równie gładko co te dotychczasowe:
— Po prawdzie ja i ty traktowaliśmy siebie jak odskocznię, prawda?
Rozbawienie znika z jego twarzy, by ustąpić bezwzględności i zdecydowanemu rytmowi, który zarzeka koniec podjętego tematu. Wzdycha wraz z uciekającym z ciała zdenerwowaniem, bierze łyk drinka i zerka ku skrzatom:
— Hogwart więc, zróbmy to w sali Klubu Ślimaka. Jest jedną z przyjemniejszych. Zaangażować można tego irytującego nauczyciela od Quidditcha, który jest podobno zawodowym muzykiem. Niech zagra coś na swojej harmonijce.
W rzeczywistości nie wie, na czym gra i czy gra w ogóle. Może jedynie czytał nuty i dawniej dyrygował orkiestrze, ale spyta, niech odpowiedzialność spadnie na szersze grono nauczycielskie.
— Zajmę się jedzeniem i alkoholem, to też tam wpiszcie na swoje karteluszki — macha dłonią w kierunku Habpy’ego. — Wpadnę jutro po zajęciach na kuchnię i ustalimy szczegóły. Termin. Sobota dziewiętnasta?
Tutaj już kieruje pytanie do Evertona.
E
[Wreszciewkońcu i przepraszam, że tak późno! Chciałam najserdeczniej powitać Was w progach, choć zdążyłam gdzieś wyłapać na czacie, że to chyba powrót. A więc witamy z powrotem!
OdpowiedzUsuńPan profesor wydaje się stłumiony tak mocno wbrew temu, co dzieje się w środku, że aż mnie samej zaczęło brakować powietrza. Podobnież rzecz się ma w przypadku mojej postaci, która pewnie prędzej czy później mi wybuchnie, ale nie uprzedzajmy faktów.
Jeśli kiedyś zapragniecie, by Pops pokazała Wam, jakże słodko i bezczelnie można tańczyć pomiędzy rozsypującymi się kawałeczkami życia, tak by nie dostać w łeb, to zapraszam gorąco. A póki co - odpalcie sobie jointa i podzielcie się z dobroci duszy.]
Poppy Nott
[Przyznam, że na kartę spojrzałam przelotem już jakiś czas temu, ale nie miałam wtedy okazji zapoznać się z jej treścią, a kurczę... Naprawdę warto, bo jest świetna! ♥ Także, z opóźnieniem, ale z jeszcze większą przyjemnością, witam na blogu :)
OdpowiedzUsuńFábio z pewnością zaciekawiłby obu moich panów równie mocno, co mnie, jako czytelnika. Ba!. nawet bardziej, w szczególności Regulusa, który pomijając kwestie Zielarstwa i szybką potrzebę zdobycia tych, czy innych ziół/składników, do tego, czy innego eliksirów, czy mniej lub bardziej, eh, legalnego eksperymentu; z pewnością zainteresowałby się Fábio przez jego edukację, aparycję i awersję do kotowatych. Nie umiałby zrozumieć, jak można tych futerkowych ninja nie lubić, czy się ich bać; a nie przepada za nierozumieniem czegokolwiek.
Z Owenem też jednak znaleźliby, w ten lub inny sposób, wspólny język i starszy Black zapewne również czasami szukałby u Fábio składników do swoich mikstur, czy nawet eksperymentów bardziej alchemicznych.
No nic, nie przynudzam już! Raz jeszcze gratuluję kreacji, życząc więcej wolnego czasu na pisanie i odpoczynek oraz nieskończonych pokładów weny; a w razie chęci, zapraszam do siebie :)]
Regulus Black | Owen Black
[Według mnie karta wyszła Ci naprawdę świetnie, ale potrafię zrozumieć pewien autorski niedosyt ze swojej własnej pracy, czy mniej lub bardziej słuszne uwagi, a nawet szczery zawód.
OdpowiedzUsuńO jejku... Dziękuję za przemiłe słowa! Nawet nie wiesz, jak mnie one cieszą, mimo że przyjmowanie komplementów nie jest moją mocną stroną. Tym bardziej w przypadku, gdy mam poczucie, że się w karcie rozpisałam... Także Twoje poczucie niedosytu po zapoznaniu się z kp i podstronami Regulusa, to największy komplement, jaki mogłam dostać - dziękuję ♡
Jeszcze bardziej mnie zaintrygowałaś! Mam szczerą nadzieję kiedyś odkryć, co się kryje za fobią Fábio. Zabawnie to w sumie teraz zabrzmiało xD Regulus będzie miał bez wątpienia jeszcze większą nadzieję dowiedzieć się, co kryje się za tą konkretną awersją Evertona kryje, gdy tylko wyczuje, że ten nie lubi kotowatych. A trudne to zapewne nie będzie, gdyż o ile nie czaruje patronusa przy byle okazji, to Merlin towarzyszy mu niemal na każdym kroku ;)
Bardzo się cieszę, że jesteś chętna na wątek, zostało nam tylko pomyśleć nad jego treścią xD Pozwoliłam sobie odezwać się do Ciebie na maila; zapewne łatwiej nam będzie omówić szczegóły poza blogiem :)]
Regulus B.
[Wybacz to zniknięcie -.- Siła wyższa, na którą nie miałam najmniejszego wpływu, niestety...
OdpowiedzUsuńOdezwę się do Ciebie w najbliższych dniach na maila i więcej wyjaśnię, bo nie wiem nawet, czy nadal byłabyś zainteresowana wspólnym pisaniem :/]
Regulus
[Dziękuję bardzo za zrozumienie :)
OdpowiedzUsuńOdpiszę Ci na maila najpewniej w niedzielę, albo jutro w późnowieczornych godzinach. Zrobiłabym to dzisiaj, ale naprawdę padam na twarz, a wolę napisać coś z sensem xD
Rozpoczęcie z kolei (o ile nie chciałabyś czegoś zmienić w naszym dotychczasowym pomyśle? Gdyby co, śmiało pisz na maila, proszę) podeślę z kolei najpewniej z poniedziałku na wtorek lub z wtorku na środę.]
Regulus