Mathilde Mulciber
Slytherin | VII rok | czysta krew | ostrokrzew, 12 i 3/4 cala, włókno ze smoczego serca, sztywna | klub ślimaka, pojedynków i szachowy | boginem własna osoba | patronusem wilkObojętnie kroczyła kamiennym korytarzem, posyłając chłodne spojrzenia mijanym uczniom. Bezwzględna chęć doprowadzenia pierwszorocznej Ślizgonki do łez i cichego łkania, które słyszalne było przez cienkie ściany pokoju wspólnego. Chwila zawahania i okazja, która uciekła jej sprzed nosa. Niechętnie chwyciła za klamkę potężnych drzwi, posłała przepraszający, lecz szyderczy uśmiech w kierunku starszej kobiety, która po raz kolejny wypruwała sobie żyły, by młodsze pokolenie posiadło choć namiastkę jej wiedzy. Zasiadła obok obojętnego jej ucznia, którego imienia nawet nie pamiętała. Bez zbędnych rytuałów, rozsiada się i nie przygotowuje grubej księgi do zajęć. Nie chciała dawać cienia nadziei, złudnego zainteresowania dla zajęć transmutacji. Traktowała ten przedmiot jako moment rozważań, niekiedy wspomnień znienawidzonej do granic możliwości przeszłości. Właśnie tak wyglądała jej postać. Postać Mathilde, która od najwcześniejszych lat życia, przesiąknięta była nienawiścią dla otaczającego ją świata. Ród Mulciber wychował ją w duchu uwielbienia dla pokonanego potężnego czarnoksiężnika. Żyła w przeświadczeniu o nieprawidłowym wyglądzie świata magii, nie akceptowała go, pragnęła rewolucji, która przywróci uwielbienie dla Mrocznego Pana. Własne niedopasowanie zwalczała arogancją, potępieniem dla szlam i wszelkich istot, które wydawały się być słabsze. Kompleks boga jest czymś stałym w jej życiorysie, a sama Mathilde to chorobliwie egoistyczna osoba, która nie potrafi zauważyć ziarna dobra w żadnym tworze tego świata.
Odautorsko: Błagam nie zjedzcie mnie za sam wygląd karty postaci, jak i za to, co tam nabazgrałam. Po raz pierwszy postanowiłam stanąć na scenie blogosfery, lecz jakieś doświadczenie w pisaniu odpisów posiadam, a więc obiecuję, że gdy ktoś zdecyduje się na wątek, dam z siebie wiele więcej. Poszukuję kogokolwiek, kto zdecyduje się na zaopiekowanie się mną i Matusią, z której wyciągnie chociaż cień dobroci. A może kogoś, kto obudzi w niej odrobinę mroku i szaleństwa? Sowy słać na e-mail: wczlowieka@gmail.com, odpisuje bardzo szybko i jestem elastyczna, więc dopasuję się pod każdą propozycję.
[ Nie wiem skąd pomysł, że ktoś mógłby mieć cokolwiek do zarzucenia karcie i jej treści, bo zastosowane kody są absolutnie zachwycające, a i to, jak przedstawiłaś pannę Mulciber sprawia, że ma się ochotę dowiedzieć o niej czegoś więcej. I jeszcze w dodatku to prześliczne zdjęcie! Aż nie chce się wierzyć, że nie bywałaś wcześniej w blogosferze :) Podoba mi się myśl, że nie wszyscy są zachwyceni tym, że Voldemort został pokonany i teoretycznie już ponad 20 lat jest tak, jak być powinno w świecie czarodziejów. Zawsze to jakaś okazja do mniejszych lub większych sporów, a te się wyjątkowo przyjemnie opisuje :) Nie przedłużając, witam na blogu i mam nadzieję, że z Mathilde będziecie się świetnie bawić. Oczywiście też od razu zapraszam do siebie, chętnie pomyślę nad wspólnym wątkiem czy konkretną relacją. ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Cześć i czołem, jak super widzieć nową buźkę na Hogwarcie! Szczególnie taką uroczą ;) Panna Mulciber wydaje się bardzo dumną i bardzo charakterystyczną reprezentantką Domu Węża, co w ogóle mnie nie dziwi, skoro wyrastała w rodzinie z takimi powiązaniami oraz szczycącą się takimi poglądami. Stanowi zupełne przeciwieństwo mojej Mer, choć z drugiej strony, coś czuję że obie panie mają ze sobą zaskakująco wiele wspólnego… przynajmniej jeśli chodzi o szorstkawy temperament ;) Jestem bardzo chętna do pokombinowania nad jakimś wspólnym wąteczkiem i powiązaniem, także gdybyś miała podobne odczucia, serdecznie zapraszam pod kartę mojej Mer ;) A tymczasem życzę Ci mnóstwa frajdy i weny! ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Jak miło widzieć nową twarz! Witaj w hogwarckim gronie, myślę, że nikt Cię nie zje, a co najwyżej zostaniesz porwana do wątków. Podobnie jak Maleficent nie wiem, skąd zarzuty wobec karty, bo przecież wygląda całkiem fajnie. Jeśli masz ochotę na wątek z potomkiem zwolenników Czarnego Pana o skrajnie odmiennym nastawieniu do wszystkiego - zapraszam pod kartę Lavona :)]
OdpowiedzUsuń~ Lavon Carrow
[ Hah, obawiam się, że to Mer może mocno nadepnąć Mathilde na odcisk, szczególnie że sprowokowana potrafi być wyjątkowo obcesowa w stosunku do Ślizgonów – ale miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo chyba nie mam siły na toczenie wojen w wirtualnym świecie panny Bones :D Pokombinowałabym nad sytuacją, w której obie zostałyby poniekąd zmuszone ze sobą współpracować. I nawet niekoniecznie miałabym tu na myśli jakiś wspólny projekt narzucony im przez nauczyciela… ale chyba potrzebuję jakiejś małej burzy mózgów, bo tego wieczoru wyjątkowo trudno mi się wznieść na wyżyny kreatywności :D ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[ Ojej, nie spodziewałam się tylu miłych słów. Bardzo się cieszę, że Alex przypadł Ci do gustu i mam nadzieję, że tym łatwiej uda nam się coś wykombinować. Rok ten sam, boje uczęszczają co klubu pojedynków… Co prawda nie sądzę by pałali do siebie sympatią, ale może właśnie uderzyć w takie tony, że oboje się jeżą na widok tego drugiego? Nie wiem czy coś konkretnego chodzi Ci na ten moment po głowie, więc rzucam luźnymi pomysłami :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Hejhejhej, dziękuję! Mathilde jest prześliczna, szkoda, że poglądy ma za to bardzo brzydkie! Skoro już przy zdjęciach jestem, to u Ethana na focie jest jakiś aktor, który generalnie nie pasuje mi do tego, jak sobie wyobrażam swoją postać, ale na tej jednej konkretnej fotografii - bardzo. :D
OdpowiedzUsuńWątek tak, tak, koniecznie, będzie super, wierzę. Co powiedziałabyś na to, aby troszeczkę cofnąć się w czasie? O jakiś miesiąc, nawet nie cały, tuż przed przerwą zimową. Chodzi mi o przyjęcie świąteczne/noworoczne w Klubie Ślimaka.
Ethan ogólnie do niego nie należy, ale jego siostra bliźniaczka tak i w tym roku mogła go wziąć na osobę towarzyszącą, bo akurat nie miała kogo, a brat się nudził. I w trakcie tego wieczoru postanowiłby trochę pozaczepiać Mathilde, która, jak się domyślam, może nie być największą fanką tego typu osób. :D]
Ethan
[ Korki z transmutacji? Okej, to może być nasza baza :) Myślę, że teraz trzeba się zastanowić jak te korki urozmaicić. Spodziewam się, że Mer i Mathilde spotykały się stosunkowo niedługo – może zaledwie od kilku tygodni, zapewne w jakimś cichym kąciku biblioteki, a ich wzajemne stosunki pozostawały troszku oficjalne i raczej chłodne… Hm, dumam na tym co by się musiało stać, aby nasze panie wyszły poza standardowy schemat korków z transmutacji… Może jakieś niespodziewane kłopoty? Np. jakiś naprzykrzający się Mathilde kolega z domu postanowiłby się trochę z niej ponaśmiewać? Mathlide nie wytrzymała i w złości posłała w niego zaklęcie, które właśnie z Mer przerabiały, więc w efekcie nieszczęsny kolega zamienił się w szczura…? :D Sorry, kombinuję nad jakąś akcją :D ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Jakże przepiękny wizerunek wybrałaś swojej pannie, ilekroć na niego patrzę, tym bardziej się zachwycam! *.*
OdpowiedzUsuńCieplutko witam cię w naszych skromnych hogwarckich progach. <3 Z chęcią zaproszę cię do wątku z Bastianem, bo nasze bachorki mają naprawdę wiele wspólnego – są w jednym domu, na jednym roku, należą do klubu pojedynków i szachowego i co najważniejsze oboje nadal obsesyjnie wierzą w ideologię czystości krwi. Jestem przekonana, że by się ze sobą trzymali, choć z drugiej strony może połączenie dwóch tak silnych charakterów nie skończyłoby się dobrze? Mamy mnóstwo punktów do zaczepienia, oprócz tego dochodzi też aktualna, nieco skomplikowana sytuacja Lestrange’a – grozi mu proces w Ministerstwie, skonfiskowano mu różdżkę i może z niej korzystać tylko na zajęciach – tym też można ciekawie zagrać.
Jeśli tylko masz chęć, zapraszam do burzy mózgów czy to pod kartą Bastiana czy to na mailu. ^^
Baw się z nami dobrze i zostań z nami jak najdłużej!]
Bastian Lestrange
[Swoim zwyczajem poszperałam, chcąc znaleźć kto jest na zdjęciu, ale niestety udało mi się tylko dowiedzieć, że dziewczyna ma na imię Dina. :c Ale za to podsyłam stronkę, gdzie jest jeszcze parę jej zdjęć - klik. ^^
OdpowiedzUsuńOjejku, niezwykle mi miło, cieszę się, że Bastian wzbudził w tobie takie emocje. <3 Dobrze, że chociaż współautorzy się w nim zakochują, bo wobec postaci jest tak koszmarnie bastianowy, że o sympatię trudno, haha.
Jasne, w takim razie będę zaglądać na maila. ^^]
Lestrange
[ Jak najbardziej możemy założyć, że tak się zaczęła ich wzajemna niechęć, ale to bym ustawiła jakiś czas wstecz. Alexander lubi o sobie myśleć, że troszkę dojrzał i jeżeli już się wdaje w pojedynki, to raczej z bardziej chwalebnych przesłanek niż urażona duma :) Ale możemy to wykorzystać i np. założyć, że od tego czasu, gdzie pewnie minęło już parę lat, wyjątkowo się nie lubią. Więc wspólny projekt, do którego zmusi ich któryś nauczyciel, będzie niemałym sprawdzeniem jak uda się im współpracować :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Okej, cieszę się, że pomysł Ci się podoba :) W takim razie mogę liczyć na Twoje zaczęcie? Przy okazji przedstawiłabyś mi lepiej w czym dokładnie Mer pomaga Mathilde i jaki jest do tego stosunek Twojej panny ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Hej. :) Bardzo dziękuję za miłe słowa o mojej Millie, nie spodziewałam się, że dziewczyna zostanie tu tak ciepło przyjęta! Po karcie Tilly (uwielbiam to imię i jego zdrobnienie, więc nie obraź się, jeśli będę go używać zbyt często, proszę ♥) zupełnie nie widać, że to Twój debiut, moim zdaniem naprawdę ciekawie przedstawiłaś tę postać, dlatego mam nadzieję, że Wy również się tu szybko zadomowicie i zostaniecie na długo. :) Koleżance z domu trudno odmówić wątku, więc jeśli tylko jeszcze masz miejsce, chętnie nad czymś wspólnie pogłówkuję. Obie są czystej krwi i pochodzą z dość konserwatywnych rodzin, w dodatku są równolatkami w tym samym domu, grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Mam tylko niepokojące przeczucie, że z trudnym charakterem pany Mulciber i niezależnością Milliesant, która z dala od rodzinnego domu ma większe pole do manifestacji, dziewczyny niekoniecznie by się ze sobą dogadały, nawet jeśli Lloyd zwykle stara się nie rzucać w oczy i trzymać pozory. ^^']
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd
[ Chwila moment xD Bo zasiałaś ziarno wątpliwości czy dobrze rozumiem co tu się będzie działo… Moje założenie jest takie: x lat temu się posprzeczali przy okazji pojedynku, od tego czasu się nie lubią i schodzą sobie z drogi. A teraz, jak najbardziej współcześnie, nauczyciel skazuje ich na współpracę i właśnie wątek toczy się wokół tego jak dowiadują się, że muszą razem wykonać projekt. Bo jeżeli tu się zgadzamy, to tak, właściwie co najważniejsze jest ustalone :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Ja myślę, że wątek między naszymi paniami jest nieunikniony. Pytanie tylko, czy będą się lubić czy nienawidzić?
OdpowiedzUsuńAch, no i dziękuję za powitanie!]
Geneviev
[Hej :) Bardzo dziękuję za miłe słowa oraz samo przywitanie. Victor faktycznie wiele przeszedł, a jeszcze więcej przed nim. Jednak nie wątpię w to, że chłopak sobie poradzi. Twoja panna wydaje mi się być dla Warda zupełnym przeciwieństwem, ale jak to mówi pewne powiedzenie; przeciwieństwa się przyciągają :D Chętnie przygarnę jakiś wąteczek. Szukasz czegoś konkretnego?]
OdpowiedzUsuńWard
[ Uff, to odetchnęłam. Już myślałam, że nam się trochę pomysły rozjechały i chciałam szybko prostować przed rozpoczynaniem czegokolwiek. Mogę rozpocząć, ale lojalnie uprzedzam, że wyjątkowo nie lubię tego robić, przez co idzie mi to zawsze wyjątkowo opornie. Zatem – cierpliwości :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[W sumie moga się przyjaźnić, Gen jest potrzebna jakąś bratnia duża mimo wszystko 😁 pasuje mi też pomysł, który wymyśliłaś, tylko która by odwiedziła którą od robienia złych rzeczy? :P]
OdpowiedzUsuńGeneviev
[Jeju, dziękuję, ale miło czytać takie komplementy! Jeśli chodzi o wątek - biorąc pod uwagę, że jako Lavon mam już ich sporo, a jako Nila dopiero zaczynam się rozkręcać, może warto byłoby napisać coś między obiema paniami?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pomysł - takiego całkiem konkretnego nie mam, natomiast chodzi mi po głowie relacja w oparciu o którąś z wersji pochodzenia, jakie obrała sobie Nila. Przyszło mi do głowy, że jakiś rok/dwa lata temu mogły zostać skazane na wspólne odbywanie szlabanu za jakieś bzdurne (albo i nie) wybryki. Osobowość Mathilde mogła zaintrygować Nilę do tego stopnia, że chciała się z nią zaprzyjaźnić, ale żeby to zrobić, potrzebowała legendy. Więc przez ponad rok całkiem skutecznie wmawiała Mathilde, że jej rodzice również popierali Voldemorta i może nawet dała się przekabacić na jakieś poczucie wyższości wobec mugolaków. Może Mathilde miała nawet poczucie, że Nila ją w jakiś sposób rozumie? Tylko że, cóż, pewnym momencie Nila jak zwykle przestała być wiarygodna, Mathilde może się wściekła, może straciła wobec niej zaufanie, o ile kiedykolwiek je miała. Może Nili naprawdę zależało na tej znajomości i mimo kłamstw, przemycała więcej prawdy o sobie, niż innym?
Teraz historia mogłaby zatoczyć koło, mogłyby znowu się wpakować w kłopoty – i tym razem Mathilde mogłaby zacząć odkrywać prawdę o Nili, bo to byłaby w raczej kiepskim stanie.
Co sądzisz o takim zarysie? Jeśli chcesz, możemy przenieść ustalenia na maila, tam będę mógł swobodniej pisać o sekretach Nili ;) ]
~ Nila Atherstone / Lavon Carrow
[Haha, muszę zapamiętać ten tekst kierowany do profesorów, przecież brzmi on epicko! xD A ty niczym się nie martw, nie wyszedł Ci żaden chłam, a wręcz przeciwnie. <3]
OdpowiedzUsuńDni zbliżające go do paraliżującego terminu wyznaczonego procesu, splatały się w ciasne sznury, powoli zaciskające mu się na gardle w upokarzającym usidleniu skrywającej się w nim, nastroszonej bestii. Bastian nie mógł się skupić, każdej minuty czując jak rozdrażnienie i złość wypala mu w żyłach niezasklepiające się dziury, które mocniej tylko podżegały jego nienawiść do dyrektora, do systemu, tamtego Puchona i jego ojca, do wszystkich, wszystkich tych zaślepionych nowym ładem głupców. Zagryzając wściekle zęby, kontrolował swoje ruchy, zmieniając swoją taktykę, próbując omamić innych swoim zgodnym z zasadami zachowanie - niby ułaskawiony wąż przymilający się do właściciela, cierpiący i skowyczący w tęsknocie za wyciętymi jadowymi kłami. Więc grał i dusił się w wyimaginowanych kajdanach, nocami w strachu myśląc o Wizengamocie i czekającym go obrzydliwym sądzie, o znanym krześle przesłuchań i lodowatej aurze, która już w dzieciństwie boleśnie zaszczepiła mu się zwierzęcym lękiem w pamięci. Nie mógł pozwolić, by go skazali – nie za kogoś, kto zasłużył na ukaranie. Nie trafi do Azkabanu za tamtego plugawego mieszańca.
Godziny bez różdżki wydawały się wiecznością, dłużącą i wwiercającą się w umysł poczuciem upodlenia. Bo przecież zrzucano go z piedestału, zniżając do poziomu niższego niż szlamy – skazując go na funkcjonowanie niczym odstręczający charłak bądź pasożytniczy mugol. Kiedy tylko dostawał w swe dłonie ukochane, cisowe drewno, z upojeniem spijał gnieżdżącą się w nim energię, nie chcąc, by zajęcia się kończyły, na nowo mu ją odbierając. Nocami, gdy w żałosnym, zwierzęcym strachu bał się zasnąć bez możliwości osnucia się bezpieczną otuliną Mufliato, przeklinał w myślach i spisywał w świadomości listy wrogów, niczym ojciec skulony w szaleństwie i recytujący wyroki. Lestrange zastanawiał się czy napisać do matki – informując ją o rozprawie i prosząc o pomoc, szybko jednak zrezygnował, wściekle drąc zapisany papier, nie będąc w stanie skierować do tej kobiety takich słów. Nie mógł jej prosić, nie mógł przyznać jej przewagi ani uświadomić, że potrzebuje jej wsparcia. Nigdy, nie w momencie, gdy tak nienawidziła ojca, nie, gdy nadal się od niego odcinała, niwecząc wszystko na czym Bastianowi zależało. Podle zmieniała każdy milimetr ich domu, próbując zaszczepić w nim nieco nowego życia, sprawiając, że on sam z każdym rokiem czuł się tam coraz bardziej i bardziej obco, jedynie we własnym pokoju i za drzwiami tego Najważniejszego - w swoistym sanktuarium Rabastana Lestrange odnajdując wspomnienie ojca.
Mimo braku różdżki Lestrange wciąż o sobie przypominał, wiedząc, że szumiące na chłodnych, kamiennych korytarzach, szepczące plotki z każdym dniem mogły mu coraz bardziej zaszkodzić. Więc nadal gnębił ostrym językiem i spojrzeniem, zastraszał i zaganiał w klatki, choć wszystko we własnym pohamowaniu, wiedząc, że nie może w pełni oddać się zmysłom. Wciąż dumnie siadał w swoim ulubionym fotelu w ślizgońskim pokoju wspólnym i powolnym krokiem przecinał środek pomieszczenia, by zniknąć w dormitorium, jawnie przypominając o swojej obecności. Bo wciąż był i będzie, bo przecież jeszcze nie przegrał. Musiał jedynie zdobyć kontakty, przyjazne mu zeznania i świadków, za galeony bądź groźby, za przyjaźnie lub przysługi, by na nowo zanurzyć się w bezkarności, przesyłając jedynie przepełniony wyższością uśmiech sędziom i znienawidzonemu dyrektorowi.
Jednak mimo pogardliwych myśli i tworzących się w jego głowie planów, Bastian nieustannie odczuwał irytujący niepokój. Nawet teraz – w trakcie posiłku w Wielkiej Sali, gdy próbował ukoić zmysły mocną, czarną herbatą wyimaginowane dłonie zaciskały mu się na gardle a szepczący głos przypominał, jak być może niewiele czasu mu pozostało. Musiał zacząć działać.
Wzrok Lestrange’a mimowolnie padł na siedzącą obok niego dziewczynę. Mathilde Mulciber. Jedna z nielicznych, która nadal głośno wierzyła w słuszną ideologię, która spijała słowa o czystości krwi i jej wyższości, nie poddając się nowemu ładowi. Jej rodzina, mimo utraty niektórych wpływów po wojnie z Czarnym Panem, wciąż się liczyła – a co najważniejsze wciąż miała znajomości, co Bastian skrzętnie zamierzał wykorzystać.
UsuńZ Mathilde znał się już wiele lat, trwając w nią w dziwacznym splocie własnych myśli i niespełnionych wizji świata, rozumiejąc się, a może wyczuwając godnego przeciwnika w drodze do wysokiej pozycji. Bastian czasem miał wrażenie, że są dla siebie jedynie nazwiskami, bo to one przecież głównie ich określały, z dumą głosząc do jakich rodów należeli. Lestrange i Mulciber, na nowo splątani współpracą, jak za dawnych, lepszych czasów.
- Mulciber. – Kiedy dziewczyna nie zareagowała, Bastian nachylił się bliżej jej twarzy, nieomalże łaskocząc oddechem jej policzki. – Mathilde, masz jakieś plany na wieczór? – zadał pytanie, po czym z typowym dla siebie uśmieszkiem odsunął się od Ślizgonki, patrząc na nią oczekująco.
Lestrange
[Chętnie obgadam przedstawione przez Ciebie szczegóły wątku na hangouts jeśli masz ochotę :) lifenotfair2@gmail.com ]
OdpowiedzUsuńWard
[Wersja z młodszym uczniem jest znacznie bardziej prawdopodobna, więc to ku niej bardziej bym się skłoniła. Lloyd mogła to uznać za wyśmienitą okazję do rozładowania napięcia związanego ze zbliżającą się pełnią i poużywać sobie na Tilly. Albo, jeśli Mathilde czasem dręczy kolegów z Domu Węża, mogła tym razem obrać sobie za cel młodszego brata mojej panny – tego Milliesant nie puściłaby jej płazem, a jej więź z Zackiem tylko wzmogłaby wściekłość w podobnej sytuacji.]
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd
[Odezwij się do mnie na maila: littl3paradise@gmail.com
OdpowiedzUsuńDogadamy szczegóły wątku 😏]
Geneviev
[A więc puściłam zaproszenie na hangouts. :)]
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd
[ Nie ma sprawy, czas nas przecież nie goni ;) ]
OdpowiedzUsuń[Kurczaki, nie mam pojęcia, co się ostatnio dzieje z moim mailem, ale jesteś już którąś osobą, która mi mówi, że nie dotarło jej zaproszenie na HG. :/ Posłałam wobec tego maila, a w razie gdyby i on nie dotarł, zostawiam swojego: lamy.w.czapkach@gmail.com - w razie czego pisz śmiało.]
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd
[Mathilde wydaje się bardzo intrygująca! Co prawda osobiście nie polecam zakochiwać się w Zabinim, bo szuja z niego bywa, ale jego ego czuje się mile połechtane (autorki pry okazji trochę też) ^^
OdpowiedzUsuńSłucham pomysłu, bo myślę, że z relacji tej dwójki może wyjść coś ciekawego!]
Zabini
[Dziękuję za miłe słowa! Wspominałaś o czymś nowym i ekscentrycznym, więc przyszłam czym prędzej :) Urzekła mnie Twoja karta w równym stopniu, co Freddiego odpychałaby sama Mathilde (a to duży komplement, bo z pewnością by się nie polubili!). Nie chcę jednak powielać Ci wątku, w którym są największymi wrogami, bo takich będziesz pewnie miała z milion, dlatego podsuwam na razie cień pomysłu.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że na co dzień Freddie schodziłby jej z drogi. Tak jak przyciągają go Ślizgoni i ich nietypowy styl bycia, tak do Mathilde z pewnością nie pałałby ciepłym uczuciem. Zdarzyłoby się im wymienić zimne spojrzenia na korytarzu czy kilka kąśliwych uwag, ale nigdy wcześniej (o dziwo!) nie mieli ze sobą bezpośredniego starcia - zwłaszcza, że jak był mały, widziałby, że jest starsza, straszna i w ogóle be, i by jej unikał (:D). Załóżmy jednak, że Mulciber znalazłaby się w potrzebie i pilnie musiałaby wydostać się poza mury Hogwartu (po co i dlaczego pozostawiam do namysłu). Freddie jest najlepszym szmuglerem w całym zamku, więc pewnej nocy, kiedy siedziałby sobie w jakimś nietypowym miejscu, czekając, czy ktoś go znajdzie, żeby skorzystać z jego usług (jakkolwiek to brzmi), dorwałaby go Tilly. Fred byłby zaskoczony, więc oczywiście zacząłby stroszyć pióra jak nigdy przedtem, szczerząc się, że no proszę, proszę, kto do niego przyszedł, ale kiedy spytałby się, co ma dla niej załatwić, to by ją wyśmiał. Pewnie powiedziałby jej, że ludzi nie transportuje, ona zaczęłaby z niego kpić, że wiedziała, że nie jest tak dobry, jak o nim mówią, a on oczywiście sprowokowany podjąłby się nietypowego zadania. Przeciskanie się przez tajne, zakurzone przejścia daje dużo pretekstów do rozmów i kłótni, a jestem pewna, że gdyby Weasley już ją odprowadził tam, gdzie chciała, nie puściłby jej samej - bo to niby taki samiec alfa. Potem można pociągnąć to w różną stronę - Freddiego może tak zaintrygować jej bezwzględna osoba, że postawi sobie za cel sprawdzenie, czy ma jakiekolwiek uczucia. Mogą wpaść w niebezpieczeństwo, utknąć gdzieś na cały dzień, przez co nie wróciliby na następny dzień do zamku i by zawrzało.
Wszystko zależy od tego, czy Mathilde zmuszona przez okoliczności, byłaby w stanie zgłosić się do Weasleya po przysługę i czy miałaby dobry pretekst by się wyrwać z zamku (z zamku tj. zapewne nie do Hogsmeade) - od tego zależałoby pewnie, co by się dalej działo.
Jeżeli masz jakikolwiek inny pomysł, pisz śmiało, bo po pracy mój mózg myśli wolniej :)]
Freddie Weasley
Wyczekując na odpowiedź Ślizgonki, Bastian swoim zwyczajem powiódł wzrokiem po jej sylwetce i ostrych rysach twarzy, usidlając na te kilka sekund swoją duszącą obecnością. Jego uwadze nie uszło jej przepełnione wrogą irytacją zamyślenie, spojrzenie utkwione w stole Gryfonów i lekkie skrzywienie warg w akcie niemego wrzasku, który nieustannie się w niej czaił, a który dzisiaj wyjątkowo w sobie tłamsiła. Nie rzuciła żadnym kąśliwym komentarzem ani nie pozwoliła by bezczelne w swym tonie słowa zakłuły boleśnie wybraną ofiarą – zamiast przytłaczać innych swą arogancką pewnością siebie, zamknęła się w sobie, nastraszając się i zamierając w wyniosłej, posągowej pozie. Zmrużył na moment oczy, zastanawiając się skąd ta przybrana postać, jakby tonąca w nieodgadnionym, dziwnym smutku – szybko jednak odrzucił te myśli, na powrót skupiając się na ważniejszej sprawie. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek wpłynęło na jego plan, by naruszyło kroki, które postanowił postawić – i mimo, że Lestrange poił się niezrównoważoną improwizacją – teraz musiał podążać według rozrysowanej w umyśle strategii. Nic nie mogło mu przeszkodzić. Z resztą, był przekonany, że Mathilde i tym razem posłuży mu lojalną dłonią.
OdpowiedzUsuńZ zadowoleniem wypełzającym mu na wargi przyjął odpowiedź dziewczyny. Kiwnął głową na zgodę.
- Idealnie. – Ciche słowo wysnute w przestrzeń jakby tylko do siebie, zmieszało się z typowym dla Wielkiej Sali uczniowskim gwarem. – W takim razie do zobaczenia nad szachownicą.
Z wciąż obecnym na jego ustach uśmieszkiem odprowadził wzrokiem Mulciber, dopiero gdy ta zniknęła zza progiem drzwi, odszukując inny obiekt do obserwacji. Bez większego zainteresowania sparzył spojrzeniem trzeciorocznego Krukona, pozwalając, by jego lękliwie uniesiona twarz pogładziła nadkruszone ego Bastiana. Uniósł filiżankę z herbatą w niemym, triumfalnym toaście zanurzając w ciemnym płynie wargi, jakby próbując wmówić sobie samemu, że wszystko się rozwiąże. Że na nowo będzie mógł upoić się się bezkarnością i niekontrolowanym szaleństwem, nie zważając na ograniczenia i liny, którymi starano się go spętać. Zapomnieć o tym obrzydliwym poczuciu zagonienia w klatkę bez wyjścia, bez żałosnego strachu i nocnej paniki, ponownie trwając w godności i sile swojego nazwiska. Zdobędzie tylko kontakty, rozsnuje widmo galeonów i kłamliwych korzyści, pokus bądź strachliwych gróźb – i wygra, bez większych problemów i zmęczenia. Przetrwa śliskie podchody i przysługi, przetrwa nawet lodowaty proces, bo przecież Lestrange nie mógł się złamać i poddać. Strącony z piekielnego tronu, wyliże rany i poczeka – trawiący wąż, by objawić się, ostrzej nastraszając gadzie łuski. Niepotrzebnie dawał się wyprowadzić z równowagi, niepotrzebnie się tym wszystkim martwił.
Szczęk odłożonych na blat stołu sztućców i zbielałe palce zbyt mocno zaciśnięte na zdobionym srebrze wyrwały go ze splotów myśli, na nowo podniecając ziarno niepewności. Bo może tylko mamił się i okłamywał, tkwiąc w wyimaginowanym, wygodnym mu porządku świata. Bo przecież kłamstwo powtórzone setki razy, jawić się będzie jako prawda.
Bastian wstał od stołu, po czym opuścił Wielką Salę, nerwowe jak na siebie kroki kierując prosto do ukochanych lochów. Bijący od cegieł chłód i wilgoć uspakajała, zaszczepiając w umyśle złudne poczucie bycia w domu. Po podaniu odpowiedniego hasła, przekroczył próg i z uniesieniem warg w echu uśmiechu zanurzył się w gnieździe węży – mimo obślizgłych przepychanek i układów, zdrajców i zagubionych, wciąż zasługującym na miano jednego z najbliższych Lestrange’owi miejsc. Punktualnie o zaproponowanej przez Mathilde porze, pojawił się w ich ulubionym miejscu – przy dwóch wyściełanych miękkimi poduszkami krzesłach ustawionych blisko kominka rozsnuwającego ciepłą poświatę oświetlającą twarze i szachownicę. Usiadł naprzeciwko dziewczyny, zamiast typowym dla siebie lekceważącym wyrazem twarzy, witając ją chłodną powagą.
Siedem lat. Z Mulciber znał się już siedem lat wypełnionych wzajemnymi złośliwościami i butnymi uśmieszkami, wspólnymi szlabanami i ideami, którym oboje wiernie się oddawali, wzajemnie trwając w otoczeniu ślepców stworzonych przez powojenny ład. Istnieli obok siebie, razem ale jakby osobno, gnijąc w splotach płynących z siebie korzyści i sieci akceptowanych zachowań, szanując się i rywalizując – dwa podduszające się węże. Czasem tylko sobie wybaczali, czasem ona poddawała się jemu szaleństwu, a on pozwalał jej się uspokoić. Podjudzali się i wyzwali to co najgorsze, wciąż i wciąż chcąc zdobyć więcej, by choć przez moment móc nad sobą górować. Zagubieni w szlamie, pozbawieni ojców, ci o dumnych nazwiskach - bliskie dusze, a może lista zysków. Mathilde nieustannie intrygowała Lestrange’a, coraz częściej jawiąc się w jego świadomości pod znakiem zapytania. I sam nie wiedział co sprawiało, że nadal kręcił się w jej pobliżu – fakt, że mógł być przy niej sobą, to, że nadal pozostawali wobec siebie ślizgońsko lojalni czy może przez niewiadome, które usilnie pragnął rozsupłać i wchłonąć.
UsuńBastian zaśmiał się szczerze rozbawiony pytaniem Mulciber.
- To nie jest prośba o pomoc, Mathilde, a jedynie o przysługę – podkreślił ostatnie słowo, próbując nie poddać się czającej w nim złości. Zacisnął mocno wargi, rozstawiając na szachownicy piony, bezwiednie wybierając figury osmalone czernią. Zazwyczaj preferował biel i płynący z niej pierwszy ruch pozwalający na zdobycie agresywnej kontroli. Dzisiaj jednak chciał działać z przyczajenia, dając Mathilde poczucie złudnej władzy. Gdyby nie znał jej tak dobrze, możliwe, że nawet pozwolił by jej wygrać, chcąc jeszcze bardziej przymilić się jej osobie – wiedział jednak, że to tylko by ją rozzłościło. Z resztą, Bastian Lestrange nienawidził przegrywać nawet w czymś tak pozornie błahym jak partia szachów. – Nie zapominajmy o tym, że ty również czerpiesz korzyści z mojej sympatii, Mulciber – syknął złośliwie, po czym jakby nic, uśmiechnął się i leniwie wskazał dłonią dziewczynie plansze, dając przyzwolenie dla rozpoczynającego partię ruchu.
- Jak doskonale wiesz ostatnio moja sytuacja jest dość… skomplikowana. – Zamilkł na moment, gorączkowo myśląc w jaki sposób spleść ze sobą słowa, by uzyskać to co chciał. Powinien roztoczyć przed dziewczyną pewne siebie plany, jasno wskazać czego od niej oczekuje i zaczarować wizją wygranej. Bo przecież w nią wierzył, wierzył w powodzenie procesu i ośmieszenie sędziów, przecież…
Może tylko łatwiej byłoby, gdyby tak wewnętrznie się nie miotał, gdyby tylko nie gnił w swoim słabym strachu.
- Czeka mnie proces. – Ochrypły szept, jakby wbrew sobie wyrzucony z zaciśniętego gardła.
Bastian Lestrange
[Cześć! I dziękuję, jest mi bardzo miło. :D Byłyśmy tu już z Gail w maju, ale tak za nią tęskniłam, że jak zobaczyłam na blogu więcej osób, to po prostu musiałam dołączyć!
OdpowiedzUsuńA na wątek jak najbardziej mam chęć. Cała rodzina mojej dziewczynki to Ślizgoni, więc doświadczenia z relacjach jej nie brakuje; zresztą, to jest ten typ, który dogada się niemal z każdym, a zatem śmiało! :)]
Gail Rivers
Teoretycznie nie miał uprzedzeń do wychowanków poszczególnych domów tylko dlatego, że nosili szaty danego koloru. Wiedział wszakże, że nie jest to wyznacznik konkretnego charakteru – a tak przynajmniej podsuwał zdrowy rozsądek. W praktyce jednak dziwnym trafem jakoś tak najczęściej się zdarzało, że to ze Ślizgonami wymieniał niechętne spojrzenia. Nie miał pojęcia skąd taka tendencja, bo przecież Gryfoni ze swoim przeświadczeniem o byciu przeznaczonym do rzeczy wielkich tylko dlatego, że rzekomo mieli być w założeniu odważni, też drażnili go niemiłosiernie. Panna Mulciber była jednak doskonałym przykładem na to, że Alex najwyraźniej lubował się w zatargach z mieszkańcami zatęchłych lochów. Doskonale pamiętał ich nierozstrzygnięty pojedynek gdy oboje byli jeszcze szczeniakami… I późniejszy ciąg dalszy (już bez nadzoru żadnego nauczyciela), bo przecież nie mogli pozwolić na życie w nieświadomości, które okazałoby się lepsze. Skończyło się dwutygodniowym szlabanem i awersją, która trwała po dziś dzień.
OdpowiedzUsuńZ biegiem czasu Alex wydoroślał i nabrał odrobiny dystansu, nie dając się już tak łatwo sprowokować… Choć to wcale nie znaczyło, że zapomniał o dawnych urazach, to po prostu zamiast wszczynać kolejne kłótnie, nauczył się pewne osoby ignorować. Jak chociażby Mathilde, z którą uczęszczał wspólnie na zielarstwo, a mimo to udało im się od początku roku nie zamienić ani słowa, traktując drugą osobę jak powietrze. Pasował mu ten układ, bo nie ryzykował, że trafi mu się ten gorszy czas w miesiącu, gdy był podatny na impulsywne działanie. Niestety, najwyraźniej los postanowił spłatać mu psikusa i popsuć dotychczasową dobrą passę.
— Mulciber i… Niech będzie Urquhart — usłyszał głos nauczyciela w momencie gdy już wsadzał rękawice do torby. Zdusił cisnące się mu na usta przekleństwo i mało delikatnie dokończył pakowanie swoich rzeczy. Dopiero gdy to zrobił wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i spojrzał na Ślizgonkę stojącą kilka metrów dalej. Miała równie skrzywioną minę co on, więc najwyraźniej oboje nie pałali ekscytacją do poznania jakie zadanie zostało im przydzielone. Skinął jednak na kolegów i podszedł do nauczyciela, wyprzedzony o parę chwil przez Mathilde, która szybciej przeszła na przód szklarni. — Dobrze, więc tak. Za osiem dni zaplanowane jest pełne dojrzenie czyrakobulw. Waszym zadaniem będzie dopilnowanie tego ostatniego okresu, a nie muszę chyba mówić jak wrażliwy jest to czas. I być może, jeżeli wszystko pójdzie tak jak powinno, również zostaniecie poproszeni o zebranie płynu — poinstruował nauczyciel, dalej szczegółowo wyjaśniając, że będą musieli meldować się w cieplarni gdzie zasadzone były te prześliczne roślinki. Podawał im wszystkie niezbędne informacje (oczywiście poza instruowaniem co konkretnie mieli robić, bo na tym etapie przecież powinni to doskonale wiedzieć), a Alex raz po raz kiwał głową na znak, że rozumie i przyjmuje do informacji. Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej jednak wyklinał, że do szkolenia aurorskiego mu się przyda znajomość tego nieszczęsnego zielska.
— Chodźmy zobaczyć jak to wygląda i ile w ogóle ich jest — zasugerował właściwie od razu po wyjściu ze szklarni, gdy tylko chłodne zimowe powietrze uderzyło w jego twarz. Wolałby iść prosto do Wielkiej Sali i załapać się na początek obiadu… Ale chyba lepiej mieć to z głowy jak najszybciej.
[ Na swoją obronę ostrzegałam, że mi nie idzie rozpoczynanie :) A tak serio, wybacz, że tyle mi to zajęło, teraz powinno być już tylko lepiej. Jeżeli chociażby Mathilde nie uczęszcza na zielarstwo, możesz śmiało dokonać zmiany w odpowiedzi, jakoś to wyprostujemy. ]
Urquhart
[Ja też się zakochałam, chociaż w przypadku Mathilde to chyba trochę niebezpieczna sprawa! Niemniej jednak ta pani jest przepiękna (zdjęcie mnie zachwyciło), a jej opis - choć krótki - skutecznie ją obrazuje.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że Carrie na pewno by się Mathilde bała. XDD Nawet, jeśli znałaby ją tylko z korytarza, to na pewno wyczułaby tę aurę ślizgońskiej grozy , no i znałaby też jej nazwisko od ojca aurora.]
Caireann Byrne
[O, pewnie! Że też o tym nie pomyślałam, proszę: ketsurui567@gmail.com]
OdpowiedzUsuńCaireann Byrne
Głowa bolała ją od samego rana i nie był to, bynajmniej, ból z rodzaju tych, które z łatwością można zwalczyć łykiem eliksiru; i nieważne, że Gail Rivers do warzenia eliksirów miała mocny dystans (w końcu od czegoś ma się te znajomości) – bolało ją tak, jakby żelazna obręcz ściskała jej mózg. Z tego powodu (i jeszcze z kilku innych powodów) była tego dnia w dość szczególnym humorze, jakby zgubiła gdzieś przyklejony do twarzy uśmiech i wrodzoną beztroskę, i zamieniła je na przeciągły warkot przez zaciśnięte zęby oraz pięści, gotowe, by komuś przyłożyć. Bywały takie dni, i to był właśnie jeden z nich, kiedy Gail Rivers nienawidziła swojego cholernego daru jasnowidzenia; a zwłaszcza, kiedy wszystkie te wizje były mętne, niewyraźne, jakby zasnute mleczną mgłą. Wydawało jej się chwilami, że jeszcze trochę i wysadzi cały zamek w powietrze samą siłą kumulujących się w niej emocji. Natrętny Harry Blueberry (jeden z trzech Harrych będących z nią na jednym roku) wybrał sobie akurat dzisiejszy dzień, by doszczętnie uprzykrzyć jej życie, siostra była wyjątkowo oschła, nie mówiąc już o Drugiej i Pierwszej siostrze, po których nie spodziewała się akurat niczego innego.
OdpowiedzUsuńGdyby nie było jej żal, Gail Rivers rwałaby włosy z głowy.
Pod koniec dnia udało jej się jednak uzyskać względny spokój wewnątrz swojego ja, wzburzonego dotychczas jak sztormowe morze. Być może wpływ na to miał papieros, jej przyjaciel Papieros, wypalony z olbrzymią ulgą wczesnym wieczorem na Wieży Astronomicznej; być może wpływ na to miał fakt, że wreszcie porozmawiała z Lucy; być może wpływ na to miał fakt, że był wieczór, było chłodno, co zawsze przyjemnie koiło ból, był piątek, a ona była sama i miała ze sobą paczkę mugolskich fajek i zapalniczkę żółtą jak słońce. Być może, ale tylko być może, wpływ na to miał fakt, że Gail Rivers skupiła się na odsuwaniu od siebie negatywnych emocji, na przyswajaniu tych pozytywnych; na zamykaniu swojego wewnętrznego oka, ażeby natrętne i niewyraźne wizje nie mogły jej więcej dręczyć; na niezadręczaniu siebie samej tym, co w owych wizjach mogłaby wypatrzyć, gdyby tylko zechciała się skoncentrować.
Gail nie przyznałaby tego przed nikim, nawet przed samą sobą, ale czasami bywało jej ciężko. Czasami; wtedy, kiedy rozmyślała o różnych domach i różnych rodzinach, aż w końcu dochodziła do swojej własnej i wówczas nie mogła już przestać rozmyślać. Wtedy, kiedy rozmyślała o sobie samej, próbując się podsumować, ocenić, wpasować w ramy i dopasować do ówczesnych realiów tak długo, aż dochodziła do wniosku, że to kompletnie nie ma sensu. Wtedy, kiedy próbowała pojąć filozoficzny sens istnienia: świata, ludzi i zwierząt, i wydawało jej się, że zaraz eksploduje jej głowa.
Przymknęła na chwilę oczy, jednak szybko otworzyła je z powrotem, słysząc kroki na korytarzu. Przez chwilę obeszła ją nawet myśl, że może to jakiś nauczyciel, ale nie – nieopodal usiadła Mathilde, ta sama Mathilde, którą Gail Rivers swego czasu była zauroczona i oczarowana, a którą obecnie bardzo szanowała i ceniła sobie tę specyficzną znajomość. Skinęła jej głową na przywitanie, odgarniając z twarzy opadające złotawe kosmyki.
– Mogło być gorzej – wzruszyła ramionami. – Mogłam zrobić wiele rzeczy, za które groziłoby mi wiele innych rzeczy, niezbyt przyjemnych, ale się powstrzymałam. To chyba jakiś plus – dodała rezolutnie, przyjmując właściwy sobie delikatny cień uśmiechu na ustach i lustrując dziewczynę wzrokiem. – A ty co? Wyglądasz, jakby fakt, że przeżyłaś ten dzień i jesteś teraz tutaj, mówił już sam za siebie.
Gail Rivers
[Jest świetnie! :D]
OdpowiedzUsuńKolejna sterta notatek urosła przed nosem Victora. Powtarzanie materiału raz jeszcze, nie stanowiło dla Krukona najmniejszego problemu. Świadomie podjął decyzję o ponownym rozpoczęciu nauki w klasie siódmej, aby zdać egzaminy, tak dobrze, jak tylko było, to możliwe. Z pewnością nie podjąłby tej decyzji, gdyby nie wypadek podczas meczu Qudditcha w samej końcówce poprzedniego roku szkolnego. Długa rekonwalescencja odcięła go od możliwości przystąpienia do egzaminów w pierwszym terminie. Może i nieszczęśliwe wydarzenie odebrało mu największą miłość, którą był Qudditch, ale nie odebrało mu determinacji do tego, aby osiągnąć resztę upragnionych celów. Dopieszczał zeszłoroczne notatki, stale dowiadując się nowych rzeczy z nowoodkrytych ksiąg w bibliotece. Ward był osobą, której ciekawość oraz sam wieczny głód wiedzy, często spędzały z powiek sen. Sprawiał wrażenie stale zmęczonego, co było czystą prawdą. Nigdy jednak nie narzekał na ilość nauki, którą przecież sam na siebie świadomie narzucił. Wiedział również, że nic nie stałoby się, gdyby chociaż jeden raz, nie robił nic dosłownie cały dzień, leżąc w pieleszach swojego łóżka. Cóż, był zbyt uparty, podobnie jak jego ojciec. Sprawy rodzinne również były dla niego powodem, dla którego uparcie pchał w swój umysł milion nowych informacji, aby odciąć się od bolesnych wydarzeń. Hogwart jednak w wyjątkowo uparty i złośliwy sposób przypominał mu o wyrzuceniu z rodu Wardów, utraceniu dziewczyny, czy stracie ukochanej pozycji w drużynie Qudditcha. Nic nie działo się bez przyczyny, momentami pocieszał się nawet myślą, że być może dzięki temu będzie silniejszy. Poderwał gwałtownie głowę do góry, gdy wyczuł przy sobie czyjąś obecność, a jego zdezorientowany wzrok padł prosto na zapłakaną twarz Mathilde. Rozchylił wargi, aby coś powiedzieć, jednak jej cichy głosik sprawił, że kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić. Nie zadawał żadnych pytań, po prostu chwycił dłoń Ślizgonki, pokierowany dziwnym impulsem, a następnie cicho westchnął. Wiedział, co siedziało w jej głowie, jak bardzo otaczający świat ją przygniatał. Ze wszystkich swoich sił pragnął, aby chociaż w najmniejszym calu było jej lżej, ale prawda była bardzo bolesna. Świat, w którym żyła panna Mulciber, kompletnie do niej nie pasował. Nie popierał jej ślepego fanatyzmu Czarnym Panem, ale też nie odsuwał się od niej z tego powodu. W końcu podniósł się z krzesła, które zajmował, aby zasiąść na miejscu jeszcze bliżej niej; tak, aby mogła swobodnie oprzeć głowę na jego ramieniu i przez chwilę poczuć, że nie jest w tym wszystkim sama.
— Oczywiście, że dajesz sobie radę, Mathilde — odezwał się wreszcie z zaskakującą pewnością siebie. — Po prostu niektóre rzeczy do siebie bardzo mocno nie pasują, budząc w tobie poczucie zagubienia i bezsilności, ale możesz to zwalczyć, za każdym razem, gdy poczujesz się słaba… pomyśl, że obecny świat jest światem, który tylko i wyłącznie my kreujemy. Od ciebie zależy znacznie więcej niż możesz sobie wyobrażać.
Victor złożył czuły pocałunek na czubku głowy Ślizgonki i cicho westchnął. Jeszcze dla nich wszystkich nadejdą lepsze, łatwiejsze do zrozumienia czasy.
Pssssst. Chodź na wątek. Mamy tu tyle kipiącego potencjału, że aż żal go nie wykorzystać. ;>
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
Dzień mijał całkiem spokojnie — udało się jej przeżyć Eliksiry, na których wyjątkowo przerabiali teorię, więc obyło się bez zaklęć czyszczących i chowania się za własnymi włosami, a na Zielarstwie udało jej się uzbierać trochę punktów dla Hufflepuffu. Mało tego, rano praktycznie od razu zrobiła perfekcyjne kreski, przez co na śniadanie przyszła punktualnie i zdążyła się najeść. Caireann miała zatem naprawdę dobry humor i wydawało się, że nic nie było w stanie go zepsuć. Dziewczyna rzadko miewała tak przyjemnie dni.
OdpowiedzUsuńSzła właśnie przez korytarz; korzystając z godzinnego okienka, chciała przejść się na błonia. Co prawda było dosyć chłodno, a ziemię pokrywała warstwa zdradliwego lodu, jednakże słońce wyglądało przyjaźnie zza chmur i Caireann nie mogła nie skorzystać z okazji na krótki spacer. Właśnie dlatego pędziła teraz w rozpiętym płaszczu i pospiesznie owiniętym dookoła szyi szalikiem, a na jej policzkach wykwitnęły delikatne rumieńce.
Szybko skręciła w jeden z korytarzy i zupełnie nagle wpadła na jakąś osobę, nieco wyższą od niej. Przed oczami Caireann mignęła głęboka zieleń szat, a do jej nozdrzy dotarł bardzo dobrze znany zapach — i stanęła nieruchomo, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Dopiero po kilku sekundach cofnęła się o krok i przełknęła ślinę.
Przed nią stała Mathilde Mulciber.
Caireann nie miała pojęcia, co spowodowało, że Ślizgonka zwróciła na nią uwagę. Starała się przecież nie rzucać w oczy, siedziała cicho i z nielicznymi wyjątkami odzywała się tylko wtedy, kiedy ją o coś pytano. Nie wyróżniała się w żaden sposób, nawet tego nie chciała. Tymczasem jednak w jakiś sposób musiała do siebie przyciągnąć Mathilde, bo ta męczyła ją już od dłuższego czasu.
Przez bardzo krótką chwilę spojrzała drugiej dziewczynie prosto w oczy i zobaczyła w nich charakterystyczną mieszaninę złości oraz smutku. Zaraz potem spuściła wzrok, nie chcąc jeszcze bardziej prowokować dziewczyny. Czasem ich spotkania kończyły się na przykrych słowach, kiedy indziej — na pchnięciach o ścianę. Carrie nie wiedziała, czego nie znosi bardziej, nie rozumiała też, jaką ulgę w tym wszystkim odnajdywała Mathilde. Puchonce trudno było wyobrazić sobie, z jakiego innego powodu można było się tak zachowywać, niż z silnej potrzeby odreagowania czegoś niezwykle ciężkiego do zniesienia.
Wiedząc doskonale, że na nic się to nie zda, spróbowała wyminąć Mathilde. Co ciekawe, nie bała się już aż tak bardzo; kiedyś odczuwała o wiele większy strach przed Ślizgonką, lecz ten z biegiem czasu zaczął być wypierany przez chorą akceptację tej sytuacji.
Caireann Byrne
[Dobry wieczór. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie i cieszę się, że pierwsze wrażenie wyszło pozytywnie. Patrząc na zdjęcie Twojej panny wcale, a wcale bym nie powiedziała, że w niej tyle nienawiści. ;) Na pewno dogadałaby się z ojcem Castora odnośnie Czarnego Pana, choć z samym Castorem na pewno nie, bo on na ten temat zdania nie ma. Póki co nie mam żadnego pomysłu na powiązanie poza tym, że są w jednym domu, ale być może jeszcze rano mnie olśni. :)]
Castor Blackthorne
[Pana Notta zasłoniliśmy, ale mamy nadzieję, że zostanie nam to wybaczone, kiedy wpadniemy do panny Mulciber i zgłosimy się po wątek. (Trzeba w końcu zrobić użytek z tego wizerunku, który uwodzi, a i Mathilde przyciąga oraz zatrzymuje spojrzenie.) Wpadnij może do mnie na maila, jest na końcu karty, dogadamy się na coś, hm? ;)]
OdpowiedzUsuńNico
Ward pokręcił na boki głową, niedowierzając, że w tak drobnej osóbce gnieździ się ogrom zgorzknienia. Nie miał, jednak zamiaru prawić jej morałów, a tym bardziej próbować wymusić na niej jakąkolwiek zmianę spostrzegania otaczającego ją świata. Wiedział, że nadejdzie w końcu moment, w którym sama przejrzy na oczy i zrozumie, w jak ogromnej fikcji funkcjonuje.
OdpowiedzUsuń— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo uwielbiam twój optymizm, zdecydowanie mi go brakowało i przyznam się szczerze, że nawet dziś o tobie myślałem — zaśmiał się, choć oczywiście słowo optymizm nie miało tutaj dosłownego znaczenia. — Poświęcam na to czas bo lubię i sprawia mi to przyjemność, a tym bardziej otwiera mi drogę do spełnienia marzeń i myślisz się, każdy coś na świecie po sobie pozostawia. Możesz się wypierać, cholernie mocno się wypierać, ale rzeczywistość jest zupełnie inna — dodał, po czym wyjął z torby druga butelkę soku dyniowego, którą wręczył pannie Mulciber, zaraz potem wyjął białą czekoladę, którą połamał na kawałki. Jej kwaśna mina idealnie odwzorowywała jej marne samopoczucie, ale wierzył, że czekolada jest w stanie choć trochę poprawić humor. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, założył jej kosmyki włosów za uszy, aby nie zasłaniały uroczej twarzyczki i cicho westchnął. Chciał jej pomóc, ale coraz częściej czuł się bezsilny. Mógł jedynie być… trwać u jej boku, wysłuchiwać wszystkich, gorzkich słów i starać się wspierać, aby nie czuła się osamotniona.
— Poza dość barwnym podsumowaniem osoby, może powiesz mi jak minął ci dzień, hm? Jak sobie radzisz z nauka do egzaminów? Potrzebujesz może w czymś pomocy? Mam masę notatek, więc chętnie się podzielę — zagadnął z uniesioną brwią ku górze, chcąc, aby nie siedzieli w ciszy. Mogli rozmawiać, tak naprawdę o wszystkim i o niczym, ale najważniejszy był fakt, aby Mathilde nie utonęła znowu w stosie w swoich myśli.
Ward
I na co mu to było potrzebne…? szepnął irytujący głosik w głowie, który najwyraźniej postanowił zignorować fakt, że naprawdę musiał zdać to nieszczęsne zielarstwo na co najmniej P, czy tego chciał czy nie. Wylądowanie w grupie z Mathilde było ostatnim czego mógł sobie życzyć, a dołożenie do tego czyrakobulw stanowiło tylko jeszcze paskudniejszy dowód na to, jak los lubił sobie kpić z młodych czarodziejów. Choć minęło parę lat odkąd starli się w tamtym pojedynku, awersja pozostała i nie miał ochoty przebywać w jej towarzystwie, nawet jeżeli na co dzień była mu całkowicie obojętna. Może to nie chodziło o nią samą, a o nazwisko, które nosiła… Alex wiele nasłuchał się o wojnie czarodziejów zarówno od swojego ojca, jak i dalszych członków rodziny, którzy walczyli przeciwko Voldemortowi. Najlepiej wiedział (przynajmniej aktualnie), że takie generalizowanie mogło prowadzić do błędnych założeń, ale wtedy gdy się pokłócili, był jeszcze gówniarzem, który nie myślał w tak szerokich kategoriach. Tym bardziej, że miał wówczas paskudne wrażenie, że w Slytherinie aż roi się od uczniów mających powiązania z eks Śmierciożercami. Może obecnie doszedłby do innych wniosków, ale to wymagałoby od niego skupienia się nad panną Mulciber… A prawdę mówiąc ostatnimi czasy wiele rzeczy zaprzątało mu głowę i dopiero teraz przynajmniej na moment musiał wziąć pod uwagę jej obecność w swoim otoczeniu.
OdpowiedzUsuńChciał mieć jak najszybciej z głowy, mając w pamięci, że po południu mieli trening, a po długiej przerwie świątecznej potrzebne było im szybko wrócić do odpowiedniego rytmu. Zwłaszcza, że – o ironio – najbliższy mecz szykował się im ze Ślizgonami.
— Śmiało — odparł spokojnie, wzruszając przy tym lekko ramionami. Byłoby mu na rękę gdyby odpuściła sobie wykonywanie tego zadania i zostawiła go na lodzie. Nie miał najmniejszego pojęcia jak dobra była przy roślinkach, ale choćby nawet miała wyborną rękę do tych nieszczęsnych chwastów, to i tak wolałby wykonywać wszystko w pojedynkę. Co prawda liczył się z tym, że w ten sposób straci tylko więcej czasu, który mógłby spożytkować znacznie milej… Ale cóż, jeżeli podpyta Emerson o wskazówki z zakresu zielarstwa, to mógł być więcej niż pewny, że jego dziewczyna rozgrzeszy go z tego wyjątkowo zabieganego tygodnia, doceniając, że wreszcie wziął się za przykładanie do nauki o roślinkach. — Ale nie licz, że zgarniesz zasługi — uprzedził uprzejmie, ruszając w kierunku cieplarni o której wspominał nauczyciel. Poprawił torbę na ramieniu i nieśpiesznie kierował się do przeszklonego budynku stojącego kilkadziesiąt metrów dalej. Niespecjalnie interesowało go czy Mathilde uwierzy w jego słowa, czy potraktuje je jako blef. Prawdą jednak było, że zamierzał zadbać o to, by oddzielić swoją część czyrakobulw i zabezpieczyć odpowiednio, by się do nich nie zbliżyła nawet. O nie, znając przebiegłą naturę Ślizgonów, ani myślał pozwolić jej pojawić się na gotowe i zebrać laury za wykonaną pracę, której nawet palcem nie tknęła.
Urquhart
Wydawało jej się czasem, że słowa, którymi posługują się ludzie, zanim dotrą do jej uszu zmieniają po drodze sens. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć fakt, że tak często rozumiała coś na swój własny sposób, całkowicie inny od reszty, a w dodatku w samych słowach nie była zbyt mocna? Nie czuła się dobra w pocieszaniu innych i doradzaniu (samej sobie nie potrafiła niczego sensownego doradzić; jak w takim wypadku mogłaby pomóc innym?), lubiła słuchać, ale nie lubiła odpowiadać na zwierzenia, zwłaszcza własnymi zwierzeniami. Może byłoby inaczej, gdyby na każde Smutno mi, bo..., umiała odpowiedzieć: Mam tak samo, a potem rozwinąć historię swojego życia, przynajmniej część tej historii.
OdpowiedzUsuńTak też było i teraz; Gail słyszała o czasach, w których dorastali jej rodzice, kiedy myślenie o przyszłości wydawało się nader abstrakcyjne, bo przyszłości mieli dożyć jedynie nieliczni, wybrani, a nawet oni musieliby wciąż i wciąż wybierać między walką, a złamaniem swoich ideałów, przejściem na stronę, gdzie żyło się zarówno trudniej, jak i łatwiej. Cieszyło ją, że urodziła się tak późno, kiedy świat zdążył odbudować się po wojnie, że nie musi bać się o siebie i bliskich; że w obliczu tego wszystkiego jej obecne problemy wydają się błahe i chciałaby, żeby tak już zostało.
– Wiesz – zaczęła, patrząc w przestrzeń, aż na linię horyzontu, pochłoniętą przez panujący mrok. – Czasami ludziom wydaje się, że przeżyli wystarczająco wiele. Że przez to nic złego już nie może im się przytrafić. Inni z kolei ciągle oglądają się za siebie, mają w pogotowiu różdżkę i ubrania na każdą pogodę pod ręką. Ale tak naprawdę nie można przewidzieć wszystkiego. – Mówiąc przewidzieć poczuła na nowo ten dziwny ból głowy i skrzywiła się lekko. – Możesz zbudować bunkier odporny na ogień, wodę i wiatr, a nieszczęście przyjdzie w postaci trzęsienia ziemi. Czasami gasimy mały pożar, nie zauważając tego wielkiego, szalejącego za naszymi plecami.
[Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz!]
Gail Rivers
[Cześć, dziękuję za takie ciepłe powitanie <3 Nie martw się, żona raczej nie zabije za docenienie wizerunku (chociaż kto ją tam wie...)
OdpowiedzUsuńPrzychodzę sobie tutaj, bo być może uda nam się znaleźć zalążek do wątku. Skoro Mathilde też jest Ślizgonką, to jest już to pewna, choć słaba, nić porozumienia. Raven co prawda nie podziela wizji w których została wychowana, nie rozumie też tego co jest takiego pięknego w czystej krwi. Ma też swoje zasady i przekonania, ale ma też pewną słabość do młodego pokolenia w którym widzi przyszłość. Z tego tytułu mógłby chcieć przekabacić Mathildę na tą "jasną stronę mocy", bo widok kolejnego dzieciaka, który skręca raczej na drogę czarnoksięską jest dla niego nader przykry.
Nie wiem czy to ma sens w sumie xD Jeszcze można szukać mocniejszych powiązań przez żonę, bo z tego co wiem, będzie ona opiekunką Slytherinu, a sam Raven często pojawia się w szkole głównie z jej powodu.]
Raven
❤ Poczta Walentynkowa ❤
OdpowiedzUsuńCzasem nie wiem, kim dla mnie jesteś. Pozwalasz mi na wiele, tak bym czuł się przy Tobie sobą. Czasem intrygujesz niezrozumiałą siecią, czasem sprawiasz, że chcę odpuścić. Chyba Cię szanuję. Dobrze, że istniejesz, że jesteś tak wierna i lojalna, że nie oślepił Cię ten nowy, odrzucający system, że nadal wierzysz, w to co wierzyć powinni wszyscy. Bo jaki jest sens w mieszaniu się krwi, po co wpuszczać wszy i plugastwo, brodzić w szlamie… Obrzydliwe są i słabe, śmieszne szlamy – dobrze, że chociaż zapewniają Nam rozrywkę. Cieszę się, że mnie rozumiesz.
Nie zawiedź mnie.
~B.L.
O tym, co kryło się w Zakazanym Lesie po zamku krążyły legendy i Milliesant mogłaby przyznać, że co najmniej połowa z nich jest prawdziwa. W ludzkiej postaci niezbyt często zagłębiała się w trzewia Zakazanego Lasu – świadoma tego, co mogło ją spotkać, wolała trzymać się w bezpiecznej odległości od czyhających tam na nią niebezpieczeństw. Jeśli już musiała, starała się trzymać obrzeży lasu, gdzie drzewa nie rosły jeszcze aż tak gęsto, a spomiędzy ich konarów spokojnie mogła dostrzec stare, choć wciąż solidne mury szkoły. Tym razem nie miała jednak wyjścia – najbliższa wyprawa do Hogsmeade planowana była dopiero za trzy tygodnie, a ona pilnie musiała przygotować eliksir na zaliczenie. Złośliwy los jednak sprawił, że zabrakło jej liści raptuśnika. Termin oddania eliksiru na zaliczenie upływał znacznie wcześniej niż wyprawa do Hogsmeade, jej młodszy brat dawno już wykorzystał swój zapas, a ona nie chciała prosić nauczyciela przedmiotu o ingrediencje, dając tym samym popis swojej niekompetencji. Nie miała więc wyjścia – mimo swojej ogromnej niechęci do wycieczek do Zakazanego Lasu, musiała się tam udać. Całe szczęście dobrze wiedziała, gdzie znajdzie właściwe drzewo. Świadomość, że nie będzie się musiała zapuszczać głęboko w las podnosiła ją na duchu.
OdpowiedzUsuń― Masz za swoje, Lloyd ― mamrotała cicho pod nosem, naciągając mocniej pelerynę na ramiona, gdy piątkowym popołudniem przedzierała się przez szkolne błonia. Zima zaczynała wreszcie odpuszczać, śniegu było coraz mniej, coraz częściej bardziej przypominał twarde, mokre błoto niż biały puch, jakim był jeszcze kilka tygodni temu. Mimo że mroźny wiatr nie odpuszczał i szarpał jej peleryną na wszystkie strony, a ona miała wrażenie, że czuje go aż w samych kościach, wczesna wiosna była zdecydowanie ulubioną porą Milliesant. Wiedziała doskonale, że jeszcze tylko chwila, ledwie mrugnięcie oka, a sezon ogrodniczy rozpocznie się w pełni i będzie mogła bez reszty oddać się temu, co kochała najbardziej – babraniu się w ziemi, sadzeniu, przesadzaniu, pielęgnowaniu roślin po okresie zimowego uśpienia. W całym ciele czuła podekscytowanie, to mrowiące uczucie nadziei, budzącego się ponownie życia. Bardzo, bardzo za nim tęskniła.
Wkroczyła na ścieżkę wiodącą do Zakazanego Lasu. Nim zniknęła między drzewami, rzuciła jeszcze okiem na rozległe błonia, aby upewnić się, czy nikt jej nie obserwuje. Wiatr był tu nieco mniej dokuczliwy niż na otwartej przestrzeni i po paru minutach żwawego marszu Lloyd w końcu przestała się trząść. Kolejne kilka minut później dotarła wreszcie do właściwego drzewa. Spodziewała się, że na początku marca nie będzie miało zbyt wielu liści i nie pomyliła się – nie udało jej się znaleźć nawet jednego pąka, więc zaczęła zeskrobywać korę. Może eliksir nie będzie idealny, ale zamiennik powinien dać radę i uchronić ją przed trollem, który groziłby jej nieuchronnie, gdyby nie zdecydowała się na tę wyprawę. Zajęta zdobywaniem składników, dopiero po kilku sekundach usłyszała szelest dobiegający ze strony ścieżki, którą chwilę temu sama kroczyła. Czym prędzej przytroczyła worek z korą do pasa, ale nie schowała pamiątkowego, misternie zdobionego sztyletu, którym przed momentem raniła drzewo. Przerzuciła go jedynie do lewej dłoni, którą schowała za plecami, a palce prawej mocno zacisnęła na różdżce. Wzrok wlepiła w słabo widoczną ścieżkę, w napięciu oczekując co się na niej pojawi.
[Szło mi jak po grudzie, więc wybacz jakość. Gdy już wgryziemy się w wątek, będzie lepiej, słowo.]
Milliesant Lloyd