Irlandia, Dublin; 13 II 1995 ⬩ Charłaczka z niepasującym nazwiskiem życiem ⬩ Korzenie irlandzko-angielskie, obecnie jej rodzina zamieszkuje posiadłość pod Londynem ⬩ Kelnerka w Gospodzie pod Świńskim Łbem, zamieszkująca małą, podniszczoną chatkę nieopodal ⬩ Niecałe metr sześćdziesiąt głupich marzeń, jasnowłosa i błękitnooka naiwna dusza, która wciąż wierzy w innych, choć w siebie już dawno przestała ⬩ Paląca nienawiść serwowana przez ojca, wstyd i pogarda ze strony matki, od sióstr zaś czuć chłód i dystans, wsparcie tylko od ukochanego brata bliźniaka, który gdzieś zaginął? - w co tylko ona nie wierzy ⬩ Matka — szanowana pani ordynator Rowena Travers zd. Doherty, w szpitalu Świętego Munga na oddziale Zakażeń Magicznych; ojciec — Richard Travers, Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów ⬩ Jej trzy młodsze siostry uczęszczają do Hogwartu ⬩ Brak przyjaciół, skrytość i melancholia ⬩ Jej obecność w Hogsmeade nie jest dziełem przypadku, wciąż nie wyrwała się z łap rodziny Travers i przez cały czas pozostaje ich marionetką ⬩ Gdzieś z tyłu głowy pojawiają się myśli o ucieczce, gdzieś na kartkach wpychanych w szufladach, książkach, kieszeniach coraz precyzyjniej rysuje się plan ucieczki ⬩ Smutne wiersze, których nie przeczyta nikt ⬩ Częste stany depresyjne, brak poczucia jakiejkolwiek wartości i tęsknota za wolnością.
Byłaś jak porcelanowa lalka, miałem wrażenie, że tak łatwo Cię stłuc. Kurczowo zaciskałem na Tobie palce, jakby bojąc się, że zaraz rozbijesz się na milion małych kawałków. Byłaś tak bardzo krucha i delikatna, że momentami nie wierzyłem, jak zdołałaś przetrwać w tej rodzinie, w tym świecie — który nie znał kompromisów i był pełen brutalności. Żałowałem każdej Twojej łzy i choć starałem Cię chronić przed całym światem, to nie mogłem spędzić całego swojego życia przy Tobie, bo mimo że byłaś moją bratnią duszą, to moim marzeniem było zbadanie świata, każdego magicznego zakątka, poznanie najbardziej skrywanych przez świat tajemnic. Chciałem uciec od naszego despotycznego ojca, konserwatywnej matki i młodszych sióstr, z którymi nigdy nie potrafiłem się dogadać. Wiedziałem, że wspólnie dzielimy to pragnienie. I przysięgam, że chciałem zabrać Cię ze sobą i pokazać piękno świata, ale w którymś momencie, nie pamiętam już kiedy, mnie także pochłonął mrok. Chyba zbyt mocno przesiąknąłem smrodem naszej rodziny.
Nie wiem czemu tak późno dostrzegłem ten chroniczny smutek, który nosiłaś w sobie, który jak ciernie otaczał Twoje serce, które było ciepłe niczym upalny, lipcowy dzień i naprawdę nie sądziłem, że cokolwiek mogłoby tą dobroć skazić. Kiedy mnie całkowicie pochłonęła ciemność, ona emanowała dobrocią i współczuciem, które tak bardzo nie pasowało do wszystkiego, co znałem. Głupcy mówili, że jesteśmy identyczni, ale prawda była taka, że ja byłem Yin — mrokiem, księżycem i zimnem, Ty zaś Yang — ciepłem, latem i słońcem. Przysięgam, że kiedy się uśmiechałaś czułem jak miodowe promienie słońca padają mi na twarz, rozświetlając całą tą czerń, która była we mnie. Ying i Yang są współzależne, wchłaniają i jednocześnie podtrzymują się wzajemnie. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że ani mój mrok nie przeniknął do Twego serca, ani Twoje dobro nie zaraziło mojej duszy. Byliśmy istnymi przeciwieństwami i gdyby nie to wizualne podobieństwo, gdyby nie ten sam błękit oczu, gdyby nie identycznie jasne kosmyki, pomyślałbym, że nie należysz do naszej rodziny. Bo do każdego miejsca na świecie, pasowałabyś bardziej niż tutaj. Lepiej odnalazłabyś się nawet wśród szarych, zwykłych ludzi, w mugolskim świecie. Ale nie tutaj. Nie ouosobiałaś w sobie żadnej z cech rodu Travis.
Cześć. ♥ Karta napisana z perspektywy brata bliźniaka, którego postać jest do oddania (tak samo jak siostry). Zapraszam Was na wątki pokręcone, szalone, mroczne, bo takie lubię najbardziej. Annie skrzętnie ukrywa swoje charłactwo (proszę o uwzględnienie tego w wątkach!), więc przygarnę też kogoś, kto odkryłby jej sekret i albo pełnił rolę przyjaciela-niani, albo wręcz przeciwnie, wysyłałby groźby, szantażował, straszył. Na zdjęciach tym razem cudna Pyper America Smith, wygląd karty zawdzięczam Psychosis, a sowy należy posyłać tu: nyaeleboe@gmail.com
[W końcu nie jestem sama :D Witam Annie, ciekawie będzie zobaczyć charłaczkę w akcji. Ukłony za wygląd karty, ale przede wszystkim za treść. Część opinii poznałaś wcześniej, więc ich nie powielę, chociaż... powielę. Pomysł z opisem z perspektywy brata to strzał w dziesiątkę, a za Ying i Yang... lepiej bym tego nie ujęła. Co zaś się tyczy wątkowania, to przeskakuję z powrotem na maila i ugadujemy, co i jak]
OdpowiedzUsuńNira Sorel
[Jaka piękna karta <3 No ależ w końcu czego innego można się spodziewać po tak zdolnej autorce :*]
OdpowiedzUsuńEffy
[Cześć!:)
OdpowiedzUsuńZarówno wizualnie, jak i tekstowo karta prezentuje się naprawdę świetnie. :D I fajnie sobie poklikać w zalinkowane zdjęcia, lubię to robić. :D Przyznaję, że po przeczytaniu karty mam ogromną ochotę ją uściskać, a Hogwart jest chyba miejscem, w którym ojcowie wcale za swoimi dziećmi nie przepadają. ;) Oby Annie stała się w końcu choć trochę szczęśliwsza. :D]
Castor Blackthorne
[Podpisuję się pod poprzednikami - naprawdę piękna karta, dopracowana w każdym szczególne i nie sposób przejść obok niej obojętnie <3 Bardzo podoba mi się opis z perspektywy brata bliźniaka, współczuję, że z pozostałymi członkami rodziny ma tak kiepski kontakt i nie może liczyć na niczyje wsparcie. Elias z pewnością już przy pierwszym spotkaniu "rozbiłby" tą porcelanową laleczkę, ale kto wie, może zaskoczyłby wszystkich i samego siebie, okazując się być tym, który otoczy ją ochronnym ramieniem - jeśli miałabyś ochotę na wątek, zapraszam! Życzę dużo dobrej zabawy i mnóstwo weny :)]
OdpowiedzUsuńElias Collins
[Dziękuję pięknie, jest mi naprawdę bardzo miło! :)
OdpowiedzUsuńA, no i odezwałam się na maila w wiadomej sprawie!]
Clementine Have
[Wybacz zastój z mojej strony. Na mail, a w zasadzie na dwa już, a raczej dopiero odpisałam. W obu przypadkach, jestem na tak]
OdpowiedzUsuńNira Sorel
[Dziękuję cieplutko za powitanie mojego drugiego dziecka <3]
OdpowiedzUsuńRaven Addams
[Wysłałam Ci maila.]
OdpowiedzUsuńRaven
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo nie był jego dzień – dostał kolejny szlaban, pokłócił się ze swoim najlepszym przyjacielem i odbył długą, wyczerpującą rozmowę z ojcem, który niczym wampir energetyczny skutecznie wyssał z niego wszystkie siły. Rodzina była dla niego cholernie ważna, powoli zaczynało mu jednak przeszkadzać to, jak bardzo wszyscy chcą nim sterować i zmuszają go do podejmowania wyzwań, na które nie czuł się jeszcze gotowy i na które nijak nie miał właściwie ochoty. Wiedział, że pozostanie na noc w Hogwarcie jedynie pogorszy jego sytuację, nie chcąc więc narażać pozostałych na utratę kolejnych punktów, narzucił na ramiona pomagający zachować mu większą anonimowość czarny płaszcz i po raz kolejny wybrał się podczas weekendu do Hogsmeade. Jego rodzina wciąż była kojarzona z ideologią czystej krwi oraz śmierciożercami i nawet jeśli większość z nich została zesłana do Azkabanu, ludzie wciąż obrzucali wrogim, często także i wystraszonym spojrzeniem każdego, kto pochodził z rodu Collins. W chwilach zwątpienia zaszywał się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, tu świat zdawał się być taki prawdziwy, nieprzerysowany, realny – ukazujący ogrom przykrych doświadczeń i bagażu, jaki nosili siedzący przy barze czarodzieje. Jego słodka, stosunkowo młoda twarz wyróżniała się mocno na tle innych, jakiś czas temu przestał się tym jednak przejmować, zwłaszcza, że tutaj każdy miał na głowie wystarczająco dużo spraw, aby tracić czas na nadmierne zainteresowanie życiem innych. Zajął miejsce w rogu Sali, gdzie czekał już na niego kufel z piwem, nie opróżnił go jednak na dzień dobry szybkim łykiem, jak miewał to w zwyczaju, ale obracał powoli szkło w dłoniach, wpatrując się w kołyszący pomiędzy ściankami płyn. Złość, bezradność i rozczarowanie coraz bardziej kotłowały się w nim od środka, starał się więc skupić na czymkolwiek, co oderwałoby jego myśli od układu, jaki zaproponował mu ojciec. Cóż, właściwie zaproponował to złe słowo, jak zwykle postawił go po prostu przed faktem dokonanym, oczekując bezwzględnego posłuszeństwa. Oderwał na moment wzrok od piwa i złapał przez bardzo krótką chwilę kontakt wzrokowy z jedną z barmanek, która biegała z tacą między stolikami, starając się jak najszybciej obsłużyć i zadowolić wszystkich klientów. Była do kogoś bardzo podobna, miał wrażenie, że gdzieś już ją wcześniej widział, nie potrafił jednak do końca skojarzyć o kogo chodzi, zwłaszcza, że pozostawała od niego w znacznej odległości. Starał się skupić na tym, skąd zna tajemniczą barmankę i nawet nie wiedział kiedy, wytrącił tacę z jej rąk, powodując niemałe zamieszanie wokół. Nie było to celowe zachowanie z jego strony, zamierzał nawet za to przeprosić, postawa dziewczyny bardzo szybko sprowadziła go jednak na ziemię, a on nie mógł pozwolić sobie na takie traktowanie przez innych w miejscu publicznym.
Usuń- Będziesz to ścierać z moich szat własnymi włosami – warknął, podrywając się z miejsca, kiedy wylądowały na nim resztki piwa – Skoro nie potrafisz nawet utrzymać tacy, kto cię tu w ogóle zatrudnił? – zmierzył ją wściekłym spojrzeniem i dopiero teraz zorientował się, że jest bardzo podobna do członków rodziny Travers – Twoje siostry tak świetnie sobie radzą w Hogwarcie, a ty nie potrafisz zareagować na tyle szybko, żeby odstawić tacę na miejsce? Zapomniałaś jak używać magii czy w każdej dziedzinie jesteś kompletnym beztalenciem? Co, jakaś czarna owca w rodzinie? – prychnął, rzucając w nią leżącą na stoliku obok szmatką. Od kilku godzin chodził cholernie wściekły, a spotkanie z tą kobietą było jedynie zapalnikiem, który wywołał falę gniewu, złości i chęci udowodnienia światu, że potrafi zniszczyć każdego, kto jest słaby i kruchy.
Elias
Była po prostu, po ludzku, mugolsku i czarodziejsku, zmęczona. Bolały ją plecy, chociaż nie schylała się zbyt wiele w ciągu długiego dnia, jaki miała za sobą. Jedynie wstała bardzo wcześnie, dręczona bezsennością poprzeplataną ze starymi koszmarami i pustką, czającą się gdzieś za drzwiami sypialni. Nawet znajome, ciepłe ciałko Łazika, kudłatego psidwaka z rozwidlonym ogonem, który drzemał obok, wtulony w jej bok, nie zapewniło spokoju. Bywały takie dni, gdy wydawało jej się, że nic ją nie czekało. Bywały takie dni, gdy miała wrażenie, że lada moment on wróci, a jego poplecznicy powstaną. Wiedziała, że gdy ten dzień nadejdzie, jej rodzina stanie przeciwko niej. Znała swojego ojca. Stary, zapyziały piernik, ze staroświeckimi poglądami na temat czystej krwi, sztywnym karkiem, który nie zginał się prawie nigdy, oprócz momentu, gdy wykpił się Ministerstwu Magii, uznając to za swój zaszczyt. Matkę. Matkę, która zawsze była zbyt bierną, zbyt krzykliwą, wpadającą w histerię wielką damę, która z punktu widzenia córki zachowywała się jak rozpieszczona księżniczka, którą wcale nie była. W końcu zaś on, jej brat. Opanowany do bólu, do bólu oddany rodzinie i jej tradycjom i jednocześnie tak bardzo, bardzo im obcy, tak bardzo samotny i zagubiony. Kiedyś jego Mała Paskuda, jak ją nazywał, zdawała się być jedynym promyczkiem, jedyną nadzieją, jaką miał i jedyną istotą, jaką kochał.
OdpowiedzUsuńAnnie była jej opoką. Spokojna, życzliwa i dobra Anne, z sercem na dłoni. Odrobinę płochliwym spojrzeniem w dniu, gdy spotkały się pierwszy raz. Cudownie życzliwą i ciepłą, gdy stawiała przed nią butelkę Ognistej tamtej nocy, gdy jej świat runął.
Pracowała w Hogsmeade, tak samo jak Nira. Była barmanką w Świńskim Łbie, gospodzie o podobno niższym standardzie niż Trzy Miotły i zdecydowanie bardziej szemranej klienteli, wśród której jednak ryzyko spotkania uczniów Hogwartu było znacznie mniejsze. Nazywała się Travers, z tych Traversów, o tradycji kto wie, czy nie dłuższej niż ród Maren, a której to tradycji nigdy nie wypomniała Nirze Sorel, pomimo czystej krwi i wbrew niej zdając się całkowicie normalną czarownicą.
Świński Łeb już opustoszał. Nawet dla szemranej klienteli pora była już zbyt późna. Część wytoczyła się, zbyt pijana, by pamiętać, o jakiej porze opuścili karczmę, część wymknęła się, po załatwieniu szemranych i nie do końca legalnych interesów, na które nawet przytłumiony whiskey umysł byłej aurorki nie potrafił być obojętny. Kilku po prostu wyrzucono za wszczynanie burd. Dzień jak co dzień, powiedziałaby Annie, która teraz krzątała się między stolikami, ogarniając pozostawiony przez gości nieład. Kufle i szklanki na stolikach, talerze po niedojedzonym posiłku, plamy z nie wiadomo czego na drewnianych blatach i klejącą się podłogę, na którą ktoś zmarnował świeżo nalany kufel piwa.
- Dzień jak co dzień – podsumowała Sorel, czując się cokolwiek niezręcznie, gdy ona siedziała, a jej przyjaciółka powoli zwijała interes. Dzień Annie może zaczynał się nieco później niż Niry, ale też kończył się wtedy, gdy Sorel już dawno była po pracy. – Może jednak ci pomogę? – zaproponowała po raz kolejny, nie spodziewając się jednak uzyskania innej odpowiedzi. Annie zdawała się… Tak, jakby cokolwiek nie robiła, było po prostu wyjątkowe. Sorel zazdrościła jej tej umiejętności. Jednocześnie zaskakiwało i napawało dumą to, jak ta delikatna istota odnajdywała się wśród gości Świńskiego Łba, nie zawsze słynących z galanterii i dobrego słowa, a jednak odnajdywała się. Kochana, troskliwa Annie. – Wiesz, odwiedziły mnie dziś dwie uczennice Hogwartu. Myślałam, że na opiece uczą ich wiele o magicznych stworzeniach, ale wygląda na to, że niekoniecznie. Marina chciałaby dowiedzieć się więcej o cechach stworzeń, a Effy… - Jeszcze nie do końca wiedziała, czego poszukiwał w Azylu Koliberek. Chyba po prostu Azylu. – Zastanawiam się, czy nie założyć koła dla chętnych uczniów. Wyobraź to sobie. Ja i nauczycielka. To by się chyba nie przyjęło. Nawet nie wiem, jak miałabym nazwać ten twór i przekonać do niego dyrektora. Nie, reem, olbrzymi, złoty bawół na pewno nie zrobi krzywdy dzieciom, a kelpie prawie wcale nie gryzą. Jak nic uzna mnie za wariatkę – pokręciła głową, usiłując przekonać samą siebie, że to wcale nie jest dobry pomysł, chociaż już się do niego zapaliła. – To inteligentne i głodne wiedzy dzieciaki. Marina powiedziała mi dzisiaj, że aby powstała jedna różdżka z rdzeniem z włókna ze serca smoka, potrzeba całego serca – głos czarownicy zabrzmiał niekłamanym oburzeniem na takie potraktowanie tej żywej, chociaż niebezpiecznej istoty. Rzecz jasna nie wspomniała o włamaniu do Azylu, ani o tym, że przepłoszyła nieproszonych gości, którzy ewidentnie czegoś szukali. Nie wspomniała o wezwaniu przed Wizengamot w sprawie Luciena, tak samo jak pominęła kwestię przesyłki z rezydencji Marenów, którą odesłała bez odpakowania. Niektóre rzeczy nie nadawały się dla wrażliwych uszu Annie, którą chciała chronić przed mrocznymi sekretami jej własnego rodu. – Znowu uciekł niuchacz. Zdemolował cały Azyl. Nie mam pojęcia, jak to stworzenie to robi, bo zawsze go zamykam i sprawdzam trzy razy – czasem dobrze było po prostu usiąść i mówić, ze świadomością, że druga strona słuchała. Cierpliwie, rozumiejąc, bez wypominania i wrażenia, że mówiło się do ściany. – Ale nie powinnam narzekać. To dzięki niemu poznałam Effy. Ukradł jej ajfona – Sorel narysowała prostokąt w powietrzu, usiłując wytłumaczyć, o jaki przedmiot jej chodziło, bo chociaż uważała na mugoloznawstwie, nie do końca pojmowała, do czego ów przedmiot służył. – To takie coś do wszystkiego – poddała się. – Ktoś jej powiedział, żeby poszukała w Azylu. Niedługo będziemy znani nie jako ośrodek rehabilitacji, ale biuro rzeczy znalezionych przez niuchacza – zakpiła. – Heianie chyba nie do końca o taką reklamę chodziło – wyszczerzyła się szerzej, czując, jak zmęczenie powoli odpływało, zastąpione przyjemnym rozluźnieniem, gdy korzystała ze swojego statusu bardzo ważnej osoby, której zamknięcie lokalu i koniec obsługi nie obowiązywało.
UsuńSorel, która jeszcze nie wie, jaka niespodzianka ją czeka
a teraz możemy pisać kolejne kp sama wiesz gdzie :)
[Hej, hej :D Chętnie coś z panną Travers napiszę. Masz może jakąś wizję? Szukasz konkretnych powiązań, a może wolisz myśleć razem od podstaw? :D]
OdpowiedzUsuńNicholas Z.
Długa przerwa pomiędzy zajęciami zawsze dawała jej chwilę wytchnienia; chwilę by zebrać myśli, chwilę by zajrzeć do składnikowego składziku, chwilę by napić się herbaty i po prostu posiedzieć w ciszy i samotności – bo akurat siedzenie w ciszy i samotności Asterii Chernov bardzo odpowiada, pasuje i z miłym (aczkolwiek dość niepokojącym) uśmiechem na twarzy wita te długie przerwy, wita samotne wieczory i wita również równie samotne dni wolne. Towarzystwa osób trzecich jej nie potrzeba, a przynajmniej nie potrzeba jej go w takim normalnym stopniu jak innym czarodziejom i czarownicom. Chernov w swej zuchwałości wyśmiewa także stwierdzenie, że absolutnie nikt nie dałby rady żyć na pustkowiu, odcięty od świata i kontaktów; wydaje jej się, że jest stworzona do tego by to głupie stwierdzenie obalić, a co więcej, uważa także, że takowy czas typowo pustelniczy może działać wręcz zbawiennie na umysł i prowadzone badania i śledztwa. Bo w końcu, kiedy nie ma tych nieprzyjemnych rozpraszaczy w postaci innych osób, to pozostaje jedynie skupianie się na słusznej sprawie. A słusznych spraw Asteria Chernov posiada całkiem pokaźną ilość.
OdpowiedzUsuńKlasa eliksirów skąpana jest w słabym blasku świec i lamp, rozstawione przy stołach kociołki są puste i czekają aż ktoś się nimi zajmie. W powietrzu unosi się znajoma dla nauczycielki woń ziół i alchemicznych składników, która jej osobistym zdaniem jest całkiem przyjemna – chyba, że sięgnie się po te co smrodliwsze egzemplarze, wtedy przestaje być już miło i sielankowo, a zaczyna się prawdziwy seans eliksirowy na który na razie nie ma co liczyć – kolejne zajęcia ma z młodszymi rocznikami, a tam… cóż, trudno na pierwszym roku uznać, że eliksiry są ciekawe, kiedy warzy się napój leczący czyraki. Sama Asteria przecież zainteresowała się przedmiotem dopiero na roku trzecim, kiedy profesor kazał przygotować im miksturę powodującą chaos w głowie. To były pamiętne zajęcia.
Biurko pani profesor zawalone jest rolkami pergaminów, drewnianymi pojemniczkami na składniki i różnej maści fiolkami – miejsca do rzeczywistej pracy jest tak niewiele, że starcza jedynie na kałamarz i zanurzone w nim pióro, otwarty dziennik i elegancką, czarną filiżankę z uszkiem w kształcie węża. Filiżanka z ostygłym już napojem jest obiektem w który Chrenov wpatruje się bezmyślnie od dłuższego czasu. Szmaragdowe spojrzenie bada rozwarty pysk węża, obserwuje srebrne zęby i dostrzega misternie wyrzeźbione łuski. Doceniona zostaje dbałość o detale i mistrzowskie wykonanie, a wraz z tym właśnie docenieniem pojawia się także wspomnienie tego w jakich okolicznościach tak właściwie dostała tę filiżankę. Bo nie jest to jakiś pierwszy lepszy łup z herbaciarni, oj nie. Jest to prezent z samej Rosji, prezent od jej jedynego i ulubionego szwagra z którym łączyło ją zdecydowanie najwięcej ciemnych biznesów i wszelkiej maści spraw, który dla powszechnej opinii nie istniały. Prezent ten pojawił się w dniu pierwszej rocznicy śmierci jej męża, jako takie małe ukoronowanie całego przedsięwzięcia. Cieszył oczy, a ponadto stanowił idealny element pasujący do wiecznie ubranej w czerń nauczycielki eliksirów, która swoje dziwactwa posiada i dla odmiany wcale się z nimi nie kryje. No, wyjątkiem może jest jedynie jej obsesja na punkcie bazyliszka – w końcu Longbottom raczej nie chciałby mieć w Hogwarcie czegoś tak niebezpiecznego. Poza tym – ku jej głębokiemu rozczarowaniu – stworzenia te były po prostu nielegalne.
Pukanie do drzwi klasy wyrywa Asterię z zamyślenia i marzeń o pięknych bazyliszkach. Co u licha? myśli sobie pani profesor, bowiem w czasie długiej przerwy naprawdę, ale naprawdę rzadko zdarzało się by ktoś przychodził specjalnie do lochów.
A już na pewno nie Annie Travers, która właśnie wkracza do klasy i powoduje, że Chernov zalicza mały epizod zwątpienia we własny zmysł wzroku. No bo powiedzmy sobie szczerze – Annie jest raczej ostatnią osobą, której się tutaj spodziewa, choć przecież ich relacja nie jest wcale jakaś negatywna. Sama Asteria siostrzenicę lubi i nie dyskryminuje jej ze względu na niemiłą przypadłość magiczną. Mimo jednak tego braku negatywów do spotkań dochodzi dość rzadko, lub po prostu – mówiąc prościej – nie dochodzi do nich prawie nigdy. Asteria rzadko wyściubia nos ze swojej klasy, czy ogólnie z zamku, a jeśli już to robi to na pewno nie po to by odwiedzić Hogsmeade; preferuje goblinie giełdy eliksirów, czy aukcje składników alchemicznych, preferuje Londyn, Rosję, czy daleką Islandię.
Usuń— Ciociu!
— Annie — czarownica nawet nie ukrywa zdziwienia, pozwala mu się odmalować zarówno w zielonych tęczówkach, jak i w niepewnym, lekkim uśmiechu.
— Pewnie jesteś zaskoczona... — nie przerywa jej i obserwuje jak podchodzi bliżej biurka, a w głębi ducha już jest ciekawa tego, co panna Travers ma jej do przekazania. Asteria dokonuje w głowie szybkiego przeglądu ostatnich wiadomości z rodzinnego domu, jak i tego co słyszała o własnej siostrze, czy jej obecnej rodzinie. Nic jednak nie wydawało się na tyle interesujące i zaskakujące, by jasno i sekund pięć wyjaśnić pojawienie się tutaj blondynki — Ale potrzebuje pomocy. — ponownie milczenie, ale niepewny uśmiech pani profesor zmienia się w ten charakterystyczny, lekko zaczepny, jakby Asteria wycięła komuś bardzo paskudny numer i czekała na moment w którym zostanie zdemaskowana. A więc o to chodziło, o pomoc. — I wiem, że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
— Och, Annie — wzdycha Asteria i płynnym ruchem sięga po swoją wężową filiżankę by upić z niej łyk zimnej herbaty, ale wbrew ogólnym oczekiwaniom, nie odstawia przedmiotu z powrotem na spodek, a trzyma w dłoniach i znów przygląda się srebrnemu, wężowemu uszku — W czym rzecz? — pyta prosto z mostu i nie owija w bawełnę, bowiem Asteria Chernov nigdy nie wypowiada więcej słów niż jest to absolutnie konieczne, czy potrzebne. Nie jest typem gaduły, żadna z niej towarzyszka rozmów przy kawie czy kieliszku czegoś mocniejszego, ale za to jest doskonałym słuchaczem. Co już jest nieco mniej doskonałe (zwłaszcza dla ludzi-gaduł) zapamiętuje znakomita większość tego, co było powiedziane i lubi to przywoływać w odpowiednich momentach by wytrącić komuś argument z ręki, lub po prostu wbić komuś odpowiednio duża szpilkę. No, ale takie praktyki to dla postronnych, nie dla tej błękitnookiej owieczki.
Asteria
[Rozkochujesz mnie w swojej drugiej postaci. Są tak od siebie różne, że to aż piękne! Wspaniała robota. Fred z pewnością zawiesiłby oko na Annie, więc jeśli będziesz miała ochotę na wątek, zapraszam do siebie :)]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
[Cześć! Kojarzenie mnie z Hogwartów jest wielce prawdopodobne, ponieważ darzę uniwersum potterowskie jakimś sentymentem i jeśli gdzieś zbaczam z wątków indywidualnych, to najczęściej w miejsca do gry w tej tematyce. Wybacz opieszałość, aczkolwiek zawsze czuję się dość niezręcznie, gdy ktoś pisze mi, że zachwyca/zachwycał się moimi kartami. Doświadczam podobnego skonfundowania, dostając informację, że ktoś kiedyś obawiał się do mnie odezwać o wątek. Odzywam się wprawdzie pod kartą Annie, ponieważ ta kreacja najbardziej do mnie przemawia, choć równocześnie podkreślam, że niekoniecznie powoli tworzy mi w głowie zarys na rozgrywkę lub powiązanie z Letherhaze’em. Ot, bardziej widziałaby mi się rola przyjaciela-niani w odniesieniu do mojego Rosiera. Widziałam jednak, że masz w planach jeszcze jedną postać, więc powinnam zapobiegawczo napisać, że ostateczna decyzja i przyszła rozgrywka dopiero nam się tu wyklaruje.]
OdpowiedzUsuńLetherhaze
[Posłałam maila <3]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley