Marsha Heirens
właśc. Marsaili Josephine Heirens × ur. 31/08/2006 w Londynie × uczennica VI klasy, Hufflepuff × hebanowa różdżka, 13,5 cala, z włosem demimoza, prosta i sztywna × brudna krew mugolaczka × koło transmutacji, klub zaklęć, koło ONMS × animag – pierwszej udanej przemiany dokonała w grudniu, jej formą jest biały lis × patronus – lis, bogin – ogień × bielactwo × od niedawna półsierota, po zaginięciu matki mieszkająca z ojcem i młodszym bratem
Coś miało się zmienić, a wciąż i wciąż odkładasz wszystko na później, marnując czas na łóżku pokrytym hogwarcką narzutą i bijąc się z myślami. Wychodzisz obolała z każdej takiej potyczki, lecz zachowujesz się dziwnie spokojnie, jak gdyby ów osobliwy akt autoagresji działał na ciebie nad wyraz kojąco; może to i lepiej, bo kiedy brak ci tych odśrodkowych siniaków, czasem ciężko z tobą wytrzymać. Miotasz się między tęsknotą a przytłaczającą niechęcią do całego świata, chociaż nigdy nikomu nie przyznałabyś się, że tak właściwie ta niechęć wynika właśnie z tęsknoty. Merlinie, jakże zdarza ci się zapragnąć, by udawanie, że na niczym ci nie zależy przestało w końcu być tylko udawaniem, a przerodziło się w prawdę. Nie chcesz nigdy więcej poczuć żalu, który ogarniał cię jeszcze w nie tak dalekiej przeszłości, i obiecałaś sobie, że już cię nie dotknie. Że nie pozwolisz.
Nie potrafisz patrzeć w lustro. Nie bez ukradkowego wzdrygnięcia, bez grymasu na twarzy, oczu przepełnionych wstrętem. Nie pamiętasz już, jak to jest – przeglądać się w szkle i dostrzegać dobrze znajome kontury własnego ciała. Ty widzisz jedynie zniekształcenia i niedoskonałości, jak gdyby wypychały się one przed wzrok całego świata. Sama nie wiesz, co drażni cię w tobie najbardziej: patykowate kończyny, zbyt jasne oczy czy może to podobieństwo do matki, której od roku już nie ma. Czasami wolałabyś po prostu wyjść z siebie i stanąć obok, ale nie wiesz, czy – widzieć siebie oczami innych – czy to nie byłoby jeszcze gorsze.
[ Hej, cześć!
OdpowiedzUsuńNa razie przychodzę się przywitać i pochwalić kartę. Zdjęcie jest piękne, treści wciąga, intryguje i ciekawi. Z jednej strony nie zdradzasz nam zbyt wiele, a z drugiej co nieco odkrywasz. Tym bardziej chcemy się poznać! :D a zdjęcie cudne, od razu przyciąga wzrok.
Widzę kilka punktów zaczepienia, ale z racji późnej pory nic sensownego nie skręcę, więc pojawię się jutro raz jeszcze, może wymyślę nam coś ciekawego ^^ Ale chyba postawiła bym na Reynarda …
Zapraszam do nas, może i tobie coś do głowy przyjdzie :)
I oczywiście życzę wspaniałej zabawy! ]
Reynard & Lily
[ Jak obiecałam, tak jestem :D Jak wyżej napisałam, chyba postawiłabym na wątek z Rey'em. Tu punktem zaczepienia jest klub zaklęć i brak matki (nawet jeśli u twojej pani od niedawna). I tak jak czytam twoją kartę, to gdzieś dostrzegam drobne podobieństwa pomiędzy tą dwójką.
OdpowiedzUsuńRey na pewno zwróciłby też uwagę na jej ciekawą umiejętność (dla niego każda dodatkowa zdolność to coś ciekawego i godnego uwagi).
Tworząc go miałam w głowie plan, by wrzucić go w znajomość z jakimś mugolakiem. Osobiście trzyma się od nich z daleka, totalnie ignoruje i raczej wyznaje zasadę, że czysto krwiści czarodzieje są lepsi. A mugoli to już w ogóle uważa za coś gorszego. Ale chciałabym wprowadzić do jego życia wewnętrzny konflikt, gdzie przekonania niekoniecznie idą w parze z tym co czuje względem drugiej osoby (nie mówię od razu o jakiś głębszych uczuciach, a raczej o zwykłej sympatii, szacunku).
Może znają się z zajęć dodatkowych, a raczej kojarzą się z nich. Może parokrotnie natkną się na siebie, zwyczajnie porozmawiają, może na jakiejś płaszczyźnie pojawi się między nimi nić zrozumienia? Rey w końcu dowiedziałby się jakiego pochodzenia jest Marsha i pewnie przy wszystkich nie byłby taki miły, jak sam na sam ?
Trochę to nie ma ładu i składu, ale mam nadzieję, że zrozumiesz co mam na myśli. Jeśli byłoby ci wygodniej podrzucam maila: common.namme@gmail.com :) ]
Reynard
[ Hej, jakie urocze zdjęcie <3 W ogóle cała Twoja Marsha wydaje się niezwykle urocza – mam naturalną słabość do Puchonów (ostatnio prowadziłam prawie tylko i wyłącznie Puchonów), także już samo to sprawia, że na widok panny Heirens uśmiechnęła mi się buźka :) Bardzo ciekawi mnie zniknięcie matki Marshy… Czy stało za tym coś magicznego, czy raczej zupełnie mugolskiego? Mam nadzieję, że ostatecznie ta historia doczeka się szczęśliwego zakończenia :) A Tobie życzę udanej zabawy na blogu oraz mnóstwa weny do pisania! ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
Reynard miał już wyrobiony nawyk odnajdywania odosobnionych miejsc w Hogwarcie, takich o których nikt inny nie wie, lub do których inni nie widzą sensu chodzenia. Poszukiwał spokoju, miejsc w których będzie mógł być sam. Najczęściej zależało mu na ciszy, jednak niekiedy próbował rzeczy, o których inni najzwyczajniej w świecie, wiedzieć nie powinni.
OdpowiedzUsuńRey miał nawyk eksperymentowania. Uparcie twierdził, że bez tego nie da się dojść do perfekcji w żadnej dziedzinie. A on perfekcjonistą był z natury. Dociekał, badał i poznawał póki danego tematu w pełni nie rozumiał. Jednak szkoła i hogwarccy nauczyciele mieli tendencję do ukrywania wielu aspektów magii przed młodymi czarodziejami. Twierdzili, że to dla ich bezpieczeństwa. Rey przysłuchiwał się tym tłumaczeniom w ciszy, ale i z pogardliwym uśmiechem błąkającym się po twarzy. Nigdy nie rozumiał jak można zabronić im dostępu do pewnej części magii. Choć w domu, ojciec odkrywał przed nim znacznie wiele, nie powstrzymywało go to od własnych prób.
Biblioteka w Hogwarcie, a dokładniej dział z księgami zakazanymi, był niedostępny niemal dla większości uczniów. Jednak Rey wiedział co zrobić, by dostać to czego chciał. Stara bibliotekarka miała go za słodkiego i rządnego wiedzy chłopca, a przedstawianie się nazwiskiem rodowym matki, sprawiało że nie nabierała podejrzeń, gdy młody Grindelwald wynosił z biblioteki co raz to dziwniejsze książki. Te dotyczące ciężkich klątw, zakazanych praktyk, czy trudnych i niebezpiecznych eliksirów.
Reynard miał dosyć wysublimowane zainteresowania, ale było to wynikiem surowego wychowania i pogoni za pochwałą ze strony ojca, który wiecznie oczekiwał od niego czegoś więcej. Rey starał się go zadowolić na wiele sposobów, czy to coraz szerszą wiedzą, dobrymi wynikami w nauce, poglądami, czy też rozwiniętymi talentami. Pracował ciężko, by godnie reprezentować swój ród, bo przecież to właśnie on był najważniejszy, nazwisko i jego przyszłość. Tak samo jak ojciec, wierzył że ich czas jeszcze nadejdzie.
Hogwart poza szkołą, był po prostu starym, ogromnym zamczyskiem. Na przestrzeni lat, część miejsc została przystosowana do nowych zajęć, ale niektóre korytarze cieszyły się zapomnieniem. Istniało też wiele wejść do zamku, o których przeciętny uczeń nie miał pojęcia. Jednym z nich było wejście w okolicy jeziora. Lochy i podziemne korytarze były nieuczęszczane i tylko ta część z dormitorium Slytherinu, była uczniom przedstawiana.
Reynard często się tam zapuszczał. Tego wieczora postanowił się wymknąć, gdy w dormitorium znów panowało zamieszanie przez szalejących pierwszoroczniaków. Rey wrzucił do torby kilka książek i notes, po czym przemknął niezauważony w głąb pustych korytarzy.
— Lumos. — Szepnął rozświetlając sobie drogę.
Rozsiadł się pod ścianą, rozkładając na podłodze interesujące go lektury.
Zatopił się w lekturze i co rusz jego dłoń, zgrabnym nieco zamaszystym pismem zapełniała kolejne kartki w notesie. Notował, kreślił i znów coś zapisywał. Czytał, analizował i nanosił poprawki. Starał się odtworzyć jedno z zaklęć, których nie uczono. Był to czar służący do ataku, jego pomysłodawca nie ukończył go w pełni, bo za każdym razem działo się coś co sprawiało mu więcej szkody niż pożytku. Rey wiedział, że gdzieś musiał zostać popełniony błąd i tego właśnie próbował się doszukać. Błędu.
Oderwał się od pracy, gdy usłyszał cichy szelest w oddali. Szybko zgarnął z podłogi swoje rzeczy i skrył się za rogiem, nieco przygaszając światło na końcu różdżki. Czekał na to co ujrzy na końcu korytarza, bo równie dobrze mógł to być zwykły szczur.
Rey