Nathanael Diego Fortescue
SLYTHERIN ◊ VII KLASA ◊ CZYSTA KREW ◊ KLUB ZAKLĘĆ ◊ KLUB ŚLIMAKA
Młody chłopak z wesołością spojrzał w prawie bezchmurne niebo, a słońce zalało mu twarz, otulając przy tym przyjemnym ciepłem. Tłum nastolatków wylał się z pociągu na peron, gwar wesołych rozmów wezbrał na sile, zza drzew wyłaniały się już najwyższe wieżyczki Hogwartu. Nathanael odetchnął głęboko i poczuł, jak ciężkość w klatce piersiowej, która towarzyszyła mu zawsze w rodzinnym domu, momentalnie się ulatnia. Ruszył razem z kilkoma Gryfonami w kierunku powozów, napawając się tą ulgą, pozwalając jej w pełni ogarnąć serce radością. Lato przed ostatnią klasą było dla niego wyjątkowo okropne. I już tylko jeden rok dzielił go od wolności.
Tik-tak. Ród Fortescue był kiedyś wielki, co do tego nie mogło być wątpliwości, ale gdy ojciec snuł kolejne tyrady o ich szanowanej rodzinie, wielkości, bogactwie i potędze, Nate nie mógł się powstrzymać – ogarniała go litość. Ich dworek swoje ostatnie lata świetności przeżył na długo przed urodzeniem chłopaka. Okna, w których brakowało szyb, zabito deskami, większość korytarzy i pomieszczeń stało pustych, bo w najgorszych czasach wyprzedano wszystkie wartościowe rzeczy, a po całym domu walały się miski i wiadra, które chroniły ich od zalania w trakcie największych burz. Starszy pan żył w zakłamaniu, tak głębokim, na jakie w zależności od dnia pozwalała mu głębokość kieliszka. Starsza siostra Nate'a pracowała dzień i noc w Szpitalu św. Munga, ale i tak czasem nie starczało im pieniędzy, by móc coś godnego włożyć do garnka. Reszta braci, a miał ich aż trzech, zdawało się kompletnie nie przejmować biedą i nędzą, w jaką w ciągu kilku ostatnich lat popadli, zresztą wszyscy odziedziczyli po ojcu ogromną słabość do kieliszka. Nathanael, lekko mówiąc, nie miał w domu łatwo. Najmłodszy, najmniejszy, najchudszy, najbardziej bezbronny w osobie starszej siostry odnalazł opiekę, ale nawet ona czasem nie była wstanie go ochronić. Nierzadko, jako młody chłopak, wracał do Hogwartu po przerwie bożonarodzeniowej z podbitym okiem. Raz nawet, ku przerażeniu pielęgniarki, w pierwszy dzień szkoły zjawił się w skrzydle szpitalnym ze złamaną ręką. Po latach nauczył się, jak sobie z tym radzić.
Tik-tak. Pasja do zaklęć otworzyła mu drzwi do lepszej przyszłości i to w niej pokładał największe nadzieje. Profesor mawiał, że takiego talentu nie widział przez całą swoją kadencję, a wyjątkowo wysokie wyniki z przedmiotu zaskarbiły mu zaproszenie do elitarnego Klubu Ślimaka. Zaklęcia trochę pomogły opanować strach, a po jakimś czasie stały się ostoją, różdżka – synonimem bezpieczeństwa.
Tik-tak. Po latach Nate przestał porównywać swoje stare, dawno niemodne szaty, które wygrzebywał z wysokiej szafy w starej sypialni ich dziadka, do szat swoich kolegów. Wyświechtane książki z drugiej ręki do nowych egzemplarzy z księgarni – tak mu było łatwiej. Ale wyróżniał się. Nie potrafił odnaleźć w grupie, być błyskotliwym, sypnąć dobrym żartem czy chociażby zagadać innego ucznia, z którym już przecież kilka lat przebywał w tej samej klasie. Miał bardzo wąskie grono znajomych, znikome przyjaciół. I może dlatego tak łatwo padał ofiarą tych, którzy lubili męczyć słabszych.
Tik-tak. "Ale czas pokaże", tak sobie to tłumaczył. Coraz częściej przesiadywał w bibliotece, w pustych klasach po zajęciach, nikt go przecież specjalnie nie szukał. Kto by tam sobie zawracał głowę.
A bomba tyka tak. Tik-tak
. WĄTKI: AMBROSIA, CANDICE, DOMINIQUE, MEI, TERENCE
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
[Cześć! Mnie tu jeszcze nie ma, dopiero będę się zapisywała, ale przyszłam dać znać, że Nate chwycił mnie za serce. Zachwycam się jego osobą, kartą i wizerunkiem. <3 Jeżeli szukasz jakiegoś powiązania dla Nathanaela, to możemy nad czymś wspólnie pokombinować. :D
OdpowiedzUsuńZostawiam mojego maila: dziwnymim@gmail.com ]
[Cześć i czołem! Niesamowite zobaczyć na głównej nową postać po tak długim ogólnym zastoju na blogu — aż mi się serduszko raduje!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mojej Domi, bo jesteśmy kosmicznie spragnione wątków — co prawda coś się w karcie mi popsuło ze zdjęciem, ale już naprawiam. W razie czego możesz śmiało podsyłać sówkę na mail, na pewno jakiś świetny wątek sklecimy <3]
Dominique Weasley
[ Cześć i czołem, niezwykle miło widzieć nową buźkę na blogu :) Szczególnie tak uroczą (młody Leo <3). Twój Nath wydaje się taki nieślizgoński, i muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba. Choć współczuję mu warunków, w których musiał dorastać… Jak to dobrze, że Nath zaczyna już siódmy rok nauki i niedługo będzie mógł się wyprowadzić, zaczynając samodzielne życie. Mam nadzieję, że to co sobie zaplanował, uda mu się bez większych problemów ;) Naturalnie życzę Ci miłej zabawy oraz mnóstwa weny, a w razie chęci zapraszam w odwiedziny do koleżanki z domu ;) ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[Chodź na wątek!]
OdpowiedzUsuńCandie
[ Hah, myślę że praniem nie muszą się przejmować – to całkiem prawdopodobne, że po prostu zostawiają jej szkolnym skrzatom, które zabierają brudne, a oddają czyste i pachnące :D No, przynajmniej tak mi się wydaje… Może kiedyś w którejś z książek poruszono ten temat, ale takich szczegółów moja pamięć już chyba nie ogarnia ;) W każdym razie, jak najbardziej jestem chętna na jakieś wspólne kombinowanie. Ostrzegam tylko, żeby w obecności Penelope za żadne skarby świata nie porównywać jej do ciotki Pansy! Moja panna Parkinson ma do niej dość chłodny stosunek (delikatnie mówiąc) i dla świętego spokoju lepiej nie sugerować jej tu żadnych podobieństw :D Naturalnie uważam, że nasza dwójka musi się już znać – lepiej czy gorzej, to jest do ustalenia. Choć wydaje mi się, że skoro uczęszczają na wspólne spotkania Klubu Ślimaka, to zapewne mają ze sobą dość regularny kontakt. Pen, wbrew opinii krążącym o aroganckich Ślizgonach, nie interesuje się dokuczaniem swoim koleżankom i kolegom ze szkoły, a szczególnie tym z własnego domu. Myślę, że gdyby Nath padł w jej obecności ofiarą jakiś niewybrednych żartów lub docinków, na pewno stanęłaby w jego obronie. Odznaka prefekta dodatkowo jej w tym pomaga, bo bądź co bądź, dzięki niej ma większy posłuch. Może więc spróbować stworzyć właśnie taki wątek? Nath wpada w kłopoty, Pen akurat jest w pobliżu i może zareagować… jeśli Twojemu panu zdążyło się coś stać, to mogłaby go nawet zaprowadzić do skrzydła szpitalnego… Pytanie tylko, czy jesteś chętna na takie doświadczanie swojego biednego chłopca, czy raczej lepiej, żebyśmy pomyślały o czymś mniej bolesnym :) ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[ Tak, Pen ma lekkiego hopla na punkcie eliksirów, zdecydowanie interesuje się tym tematem od bardzo dawna. Głównie dzięki rodzicom. Zarówno ojciec jak i matka są uzdrowicielami, panna Parkinson planuje pójść w ich ślady, ale skupić się przede wszystkim na zatruciach eliksiralnych. A czemu akurat trucizny? Myślę, że są bardzo złożonym zagadnieniem, często nie do końca zbadanym i w pełni rozumianym… Penelope chce zgłębiać ich tajemnice. To co większość odpycha, ona chciałaby rozpracować oraz lepiej zrozumieć ;) Poza tym, wychowywała się w dość konkretnej rodzinie, z dość konkretnym pochodzeniem oraz powiązaniami… Myślę, że rzeczy związane z czarną magią (chociażby kojarzące się tu od razu trucizny) nie przerażały jej tak bardzo jak innych. Także jeśli masz jakiś pomysł na poruszenie w naszym wątku tych mroczniejszych rewirów, to jestem jak najbardziej za :) A Penelope i Nate faktycznie mogliby się lepiej znać z korków, które dziewczyna mu udzielała... ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[ Podrzuciłam Ci pomysł na wątek, więc zrzucam odpowiedzialność rozpoczęcia na Ciebie, o! :D ]
OdpowiedzUsuńMei Hirata
Zbliżający się weekend można było wyczuć na kilometr. Mała namiastka wolności, dla domowników wielkiego zamku, była czymś, na co każdy czekał z utęsknieniem, po długim i wypełnionym po brzegi tygodniu. Wczesne pobudki, zajęcia od świtu, aż po zmierzch, wyścig szczurów i rywalizacja o punkty dla swojego domu, wszystko to mogło zostać wypchnięte w odchłań zapomnienia. Co prawda tylko na dwa dni, ale dla większości było to wystarczająco dużo czas na odpoczynek dla swoich szarych komórek i regenerację sił.
OdpowiedzUsuńSoboty były tym powiewem świeżego powietrza, wszystko było przyjemniejsze, nawet słońce zawitało dziś w okolice Hogwartu, co było dość niespotykanym zjawiskiem w tej części świata.
Wielkie szare chmury, które zazwyczaj osłaniały niebo, zastąpione zostały małymi, białymi kłąbkami, które przyozdabiały błękit. Delikatne promienie słońca rozświetlały cały krajobraz. Dotychczas przygaszona zieleń, nabrała wyrazistych barw, a dookoła można było usłyszeć świergot ptaków. Nawet zakazany las wyglądał dziś bardziej przyjaźnie, zupełnie jakby nie był domem dla wielu stworzeń, których nie chciałbyś spotkać na swojej drodze. Głośne rozmowy i śmiechy, które zazwyczaj wypełniały ściany budynku, dziś były praktycznie niesłyszalne, wyjątkowo ładna pogoda, była powodem opustoszałych korytarzy. Znaczna większość uczniów, jak i personelu wykorzystała tę niebywałą okazje, do wylegiwania się na zielonych błoniach, bądź wybierając się do Hogsmeade na kufel kremowego piwa.
Dla Mei był to scenariusz idealny. Wśród ludzi czuła się nieswojo, a jej umiejętności społeczne ograniczały się do wymiany kilku słów, gdy było to naprawdę konieczne.
Jakaż tez była jej ekscytacja, gdy ogromna sala z regałami wypełnionymi najróżniejszymi księgami, okazała się być zupełnie pusta. No, nie wliczając starej bibliotekarki, w wielkich okrągłych okularach, które umiejscowione były na samiutkim czubeczku jej długiego nosa.
Dziewczyna potruchtała szybciutko do działu, który był jej najbardziej znany i sięgnęła po wielką, brązowa księgę, którą ostatnimi czasy studiowała.
UsuńStrona numer dwadzieścia siedem. To właśnie tam zostawiła swoją ostatnią wzmiankę, by powrócić do niej następnego tygodnia. Nie robiła tego dla kogoś, ale dla siebie. Książkę traktowała jak osobisty notatnik, było to o wiele łatwiejsze rozwiązanie i wygodniejsze rozwiązanie, niż prowadzenie własnego dziennika, lubiła mieć wszystko w jednym miejscu. Jakież było jej zdziwienie, gdy obok swoich bazgrołów, widniał zupełnie obcy jej ciąg liter.
Wskazówka, o którą nikt nie pytał, a jednak czarny atrament na starym papierze, był dla niej jak zaproszenie do dialogu. „Im bardziej jesteś wściekły, tym mniejsza szansa na powodzenie”. Zaśmiała się cicho do siebie, czytając owe odkrycie, nieznanego jej osobnika. Dla niej było to oczywiste, złość nie tylko szkodziła piękności, ale również nie szła w parze z machaniem różdżką, no chyba, że chciało się wylądować w skrzydle szpitalnym, bądź kogoś tam posłać. Postanowiła zachować tę uwagę dla siebie, nie chcąc nikogo do siebie zrazić. Przez głowę przeleciała jej szalona myśl i nie zastanawiając się dwa razy, chwyciła za swoje pióro i zaczęła pisać, uważnie stawiając każdą literę - Jeśli jesteś taki skory do pomocy, co wiesz o wyczarowaniu patronusa?
Było to zaklęcie, z którym bezskutecznie zmagała się od kilku miesięcy. Nieważne ile razy próbowała, nie była w stanie wykrzesać nic, a budująca się w niej frustracja, tylko zniechęcała ja do kolejnych starań. W normalnych okolicznościach nigdy nie pokusiłaby się o poproszenie kogoś o pomoc, ale bycie anonimowym, dodało jej pewności siebie. Szanse, że kiedykolwiek spotka autora tajemniczej wzmianki, były bardzo znikome, a kto wie, może nieznajomy będzie w stanie ją czegoś nauczyć. Z uśmiechem na ustach, odłożyła książkę na swoje miejsce.
Kierując się w stronę wyjścia, mogłaby przysiąc, ze czuła czyiś wzrok, na swoich plecach. Lekki rumieniec zawitał na jej twarzy, spuściła szybko głowę, a długie włosy, zasłoniły jej twarz, niczym bariera, która miała ja przed czymś uchronić. Nie podobało jej się to, ale nie była typem osobnika, który lubił konfrontacje. Szybko wybiegła z biblioteki i skierowała swoje kroki w stronę wierzy astronomicznej, uciekając, przed sama nie wiedziała czym. Potrząsnęła głową poirytowana własnym zachowaniem, bo dlaczego ktoś miałby się przyglądać właśnie jej?
Mei Hirata
Candice Sallow nie należała do grona osób, które z chęcią znajdowały się w centrum uwagi. Biorąc pod uwagę krew jej matki nie było to wcale takim prostym zadaniem, jak mogłoby się wydawać. Wybrała na to swój własny sposób. Ukrywała się często w samotności. Szwendała się raczej po mało popularnych miejscach, gdy wszyscy wychodzili na błonie, dziewczyna raczej zakradała się do jednej z klas lekcyjnych znajdującej się na drugim piętrze. Była to nieużywana od dawna sala, w której Candie stworzyła swego rodzaju małą szklarnię, gdzie pielęgnowała swoje ukochane rośliny.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mogła to robić w szkolnych szklarniach, jednak tam często kręciło się za dużo osób z takim samym zainteresowaniem jak ona.
Ojciec, pan Sallow powtarzał jej niejednokrotnie, że popełnia błąd tracąc swoje najlepsze, młodzieńcze lata, że wcale nie musi unikać ludzi. Przede wszystkim dlatego, że jej los nie był przecież przesądzony; nie było wiadomo czy nosi w sobie mutację genów, a jak to uznał mężczyzna, nawet jeżeli, to przecież nie zarażasz. Dla Candice to wszystko było jednak dużo bardziej skomplikowane, a sformułowanie ojca nawet jeżeli doprowadzało ją do białej gorączki.
Popołudnie tego dnia spędzała dokładnie w taki sam sposób, jak każde inne. W swojej prowizorycznej szklarni, doglądając walerianę, asfodelus czy szalej jadowity i inne mniej lub bardziej magiczne rośliny.
Zmarszczyła delikatnie brwi, słysząc dobiegający zza drzwi hałas. Nie lubiła mieszać się w nieswoje sprawy, ale zaniepokoiły ją dźwięki, które dochodziły do jej uszu. Westchnęła, niechętnie odchodząc od jednej z ławek, na której wystawiła swój mały, jeszcze skromny egzemplarz wijących sideł i wyszła z klasy. Rozejrzała się po korytarzu, od razu wypatrując grupkę chłopaków. Jednego z nich rozpoznała od razu, Hughes. Ślizgon, który uczęszczał do klubu pojedynków i z którym nie raz zdarzyło jej się pojedynkować. Zmarszczyła brwi, uważnie przyglądając się grupce chłopaków. Skupiając wzrok na jednym z nich, dostrzegła purpurową, rozrastającą się plamę na jego białej koszuli. Rozchyliła niekontrolowanie usta, raz jeszcze po kolei spoglądając na każdego z chłopaków.
— Na Merlina! — Krzyknęła, aż za bardzo utwierdzając się w przekonaniu, że plama na koszuli ślizgona wciąż się rozrasta i jest to plama krwi. Niepewne wyrazy twarzy chłopaków jasno świadczyły o tym, że nie spodziewali się czegoś takiego, Candie szybko dodała dwa do dwóch. Wynik był oczywisty, ranny chłopak stał się ofiarą Hughesa i jego kumpli, a raczej Grimsona i jego kumpli. — Macie zamiar tak stać i się po prostu gapić? On się zaraz wykrwawi! — Krzyknęła, jednak wcale nie zdziwił ją brak reakcji pozostałych chłopaków. Sallow podciągnęła rękawki swojej koszuli i sięgnęła śmiałym ruchem po różdżkę, którą trzymała za paskiem u spódnicy.
— Jesteście… — wydała z siebie zduszony jęk, w głowie wertując wszystkie zaklęcia uzdrawiające, jakie znała. Nie miała pojęcia, które w tym przypadku się sprawdzi — Ferula — zdecydowała się na te, które bandażowało rany; nie miała jednak pojęcia na ile będzie skuteczne. Nim jednak zdecydowała się podejść bliżej rannego i upewnić się czy pomogło… Wycelowała różdżkę w Hughesa — Mucus ad Nauseam — nie było to groźne zaklęcie. Powodowało jedynie bardzo silny katar i przeziębienie. Mogłaby użyć czegoś znacznie gorszego — lepiej zwiewajcie nim porządnie się wami zajmę — warknęła do pozostałych — i nie myślcie sobie, że oddalenie się uratuje wasze tyłki, dorwę was prędzej czy później — zagroziła i wcale nie kłamała. Nie lubiła się mieszać w nie swoje sprawy, ale jeszcze bardziej nie lubiła obserwować jak komuś dzieje się krzywda, a winny nie dostaje żadnej kary. Zamierzała osobiście dopaść tych kretynów.
Hughes tuż po oberwaniu zaklęciem zaczął psikać, a z jego nosa zaczęły wyciekać zielone gile.
— Pożałujesz Sallow — wydusił z siebie pomiędzy psiknięciami, a brunetka jedynie uśmiechnęła się zawadiacko.
Usuń— Już nie mogę się doczekać. — Odparła, wciąż z tym samym uśmiechem na twarzy, a następnie skupiła się na poszkodowanym — unieś koszulę, muszę wiedzieć czy moje zaklęcie zadziałało — rozkazała, mogła brzmieć przy tym niesympatycznie, jednak chodziło jedynie o czas. Ten w obecnej sytuacji był niesamowicie istotny.
Candie
[Już oficjalnie: cześć! Za miłe słowa bardzo dziękuję, cieszę się, że karta Ci się spodobała. Przysięgam, że Albus się temu smutkowi nie da, a okazję, do przekomarzania się z Jamesem znajdzie zawsze. :D
OdpowiedzUsuńA Nate też bardzo smutny, może faktycznie powinni z Alem założyć klub nastoletniego angstu i co piątek wyrzucić z siebie wszystko, co im na sercu leży. :D Na ten moment żadnego konkretnego pomysłu na tę dwójkę nie mam, ale jak tylko na coś wpadnę, to na pewno się zgłoszę!
I mam nadzieję, że Nathanaelowi uda się wyrwać z tego rodzinnego życia, bo niczym sobie nie zasłużył na takie problemy i strasznie mi go szkoda. Mam nadzieję, że któryś z tych przyjaciół go przytuli, bo przydałoby mu się trochę miłości.
W wolnej chwili zerknij na maila, wysłałam Ci pomysł na wątek Jamesa i Ala. :D]
A. S. P.
[ Bo dla mnie, to już była sobota, tydzień później, no ale co tam, damy radę! :D ]
OdpowiedzUsuńKorespondencja z nieznajomym, była jej odskocznią, od nudnej codzienności, toteż z wielkim podekscytowaniem, każdego dnia przemierzała korytarze, by dotrzeć do szkolnej biblioteki.
Gdy pewnego popołudnia znalazła zaproszenie, na spotkanie w starej sali ćwiczeń, ciężko było jej opisać, co czuła w środku. Wpatrywała się w wiadomość z lekkim zakłopotaniem, a jej ręce zaczęły delikatnie drżeć. Nigdy nie sądziła, że ich znajomość, wyjdzie poza naddarte strony starej księgi, a jeśli już, to na pewno nie tak szybko! Milion pytań zaczęło przedzierać się przez jej myśli; czy była gotowa na konfrontację, czy chciała, kim jest ta osoba, a może to jakiś głupi żart?
Wzięła głęboki wdech, by uspokoić swoje serce, które zaczęło kołatać jak szalone, jakby za sekundę miało się wyrwać z jej klatki piersiowej.
-Do odważnych świat należy Mei, przestań być ciapą- wyszeptała do siebie , co przykuło uwagę kilku uczniów, również obecnych w bibliotece wariatka musieli pomyśleć, w końcu nikt normalny nie gada sam do siebie. Zakłopotana odwróciła się na pięcie, ze starą książka przyciśnięta do siebie i wybiegła szybko z biblioteki.
***
Sobotni poranek nadszedł szybciej, niż się tego spodziewała. Strach, który odczuwała ostatnie dni, zniknął jak za dotknięciem różdżki, a zastąpiony został ekscytacją, którą wyczuć mogła, w każdej części swego drobnego ciała. Dziewczyna cały ranek nie potrafiła usiedzieć spokojnie, czuła się jak małe dziecko, które czekało na otwarcie świątecznych prezentów.
Ubrała się w swoje najlepiej wyglądające szaty; nie były nowe, ale przynajmniej nie poobdzierane, jak reszta egzemplarzy z jej szafy. Długie włosy uczesała starannie i pozwoliła im opaść swobodnie na ramiona. Spojrzała na siebie w lustrze i uśmiechnęła się delikatnie, jej brązowe oczy zamigotały radośnie. Nie często miała okazje poznać kogoś nowego, a w końcu pierwsze wrażenie kształtuje się błyskawicznie. Zależało jej na tym, by jej rozmówca nie uciekł, gdzie pieprz rośnie, powinna więc wyglądać przyzwoicie.
Do sali ćwiczeń dotarła dokładnie na czas, punktualnie jak w zegarku. Popchnęła ciężkie, drewniane drzwi i pewnym krokiem wmaszerowała do pomieszczenia. Nie bardzo wiedziała czego się spodziewać, bądź kogo oczekiwać po drugiej stronie, ale przez głowę jej nie przeszło, ze to nikt inny a właśnie ślizgon, okaże się jej pomocnikiem! Nate - kojarzyła chłopaka, ale oprócz imienia, nie wiedziała o nim nic. Nigdy nie zamieniła z nim nawet słowa, a przecież chłopak siedział w ławce przed nią podczas wspólnych zajęć. Jaki ten świat mały.
Zmrużyła delikatnie oczy, uważnie obejmując chłopaka swoim spojrzeniem, jakoby chciała wyczytać jego intencje.
- Nie bój się, nie gryzę - powiedziała, gdy na jego czole zauważyła maleńką krople potu. Chłopak wydawał jej się zakłopotany, a może nawet troszkę się bał, co było dla niej dość zabawne. Zazwyczaj role były odwrócone, to ona panikowała, nie wiedząc jak się zachować, jednak w tym przypadku, to nikt inny, a panna Hirata wydawała się być tą odważną i pewną siebie osóbką. Oczywiście, była to chwilowe i spowodowane jego onieśmieleniem.
- Mei - dodała szybko, wyciągając dłoń w jego kierunku.
- Pewnie wiesz, no ale żeby formalności stało się za dość - w tej chwili na jej twarzy zawitał mały, ale szczery uśmiech. Chłopak wydawał się niegroźny, postanowiła dać mu szansę,
- To jak, dalej chcesz mi pomóc, czy będziesz tak stał? – powiedziała, wyczekując jego reakcji, Nate dalej nie powiedział do niej ani słowa. Pisanie szło mu zdecydowanie lepiej, niż rozmowa twarzą w twarz, Mei była bardzo ciekawa, jak potoczy się ta ich relacja.
Mei zaśmiała się cicho, podobało jej się to przekomarzanie z Natem, czuła się swobodnie w jego otoczeniu. Było dla niej zaskakujące, jak latami, nie potrafiła z nikim znaleźć wspólnego języka, a tu nagle los posłał w jej stronę panicza Fortescue, niczym dobrego duszka skorego do pomocy, gdy najbardziej tego potrzebowała. Może i błahostka dla wielu, ale dla niej ten nieszczęsny patronus, był teraz na samej górze listy jej priorytetów. Dziewczyna nie potrzebowała go nawet do obrony – prawdę mówiąc wątpiła, czy kiedykolwiek, będzie musiała zaklęcia użyć – ona chciała sobie udowodnić, że coś w życiu potrafi, że wcale nie jest tak beznadziejna, jak miała w zwyczaju słyszeć, od ludzi z jej otoczenia. Wiedziała z czym wiąże się próba wyczarowania go i była gotowa otworzyć się przed chłopakiem. Zrezygnowana pokiwała głową, gdy pierwsze pytanie opuściło jego usta.
OdpowiedzUsuń– Dalej nic, nie byłoby mnie tutaj, gdybym dała radę sama coś wykombinować – odparła szczerze, nie lubiła prosić o pomoc, nie było to dla niej oznaką słabości, ona po prostu nauczyła się w życiu do wszystkiego dochodzić sama i jak do tej pory dobrze jej to szło. Uciekła spojrzeniem, gdzieś w bok, skupiając swój wzrok, na pęknięciu w posadzce. Może i musiała, podzielić się z nim cząstką siebie, ale łatwiej było to zrobić, bez patrzenia mu prosto w oczy.
– Dzień przed moimi siódmymi urodzinami, mama zabrała mnie na karuzelę, wiesz to taka maszyna, która kręci się wokół, a ty siedzisz na drewnianej figurze przypominającej kucyka – nie była pewna, czy takowe istnieją w świecie czarodziei, w zwyczaju miała dodawać wytłumaczenia, gdy tylko rozmawiała o mugolskich nawykach, czy atrakcjach. Świat w którym dorastała, z pewnością różnił się od tego, w którym Nate spędził swoje dziecięce lata – Był to dosyć chłodny, grudniowy wieczór, ale światła migotały tak radośnie, wszystko wyglądało jak z bajki! – dodała, uśmiechając się przy tym słabo. Ta część opowieści była radosna, normalne wspomnienie z dzieciństwa, które każdy powinien posiadać. Westchnęła cicho, jakby wiedząc, gdzie tak naprawdę leży problem, zawsze myśląc o tym dniu, nie mogła pominąć tego co się wydarzyło, gdy tylko wróciły do domu. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy, szczęście jest tylko chwilowe słowa matki zadzwoniły jej w uszach, na jej twarzy pojawił się grymas, a oczy zaszkliły, jakby za chwilę miał z nich wypłynąć wodospad łez. Zacisnęła mocno powieki, odpychając resztę wspomnień z tego feralnego wieczoru w głąb zapomnienia. Grymas na jej twarzy, został zastąpiony szerokim uśmiechem, tak sztucznym, że aż kuło w oczy.
– Ja się tak łatwo nie poddaję, wyczaruję tego patronusa, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobię! – to zdanie praktycznie wykrzyczała łamiącym się głosem. Chciała brzmieć pewnie siebie, ale wydźwięk był zupełnie inny, ton wypowiedzi był niemal błagalny. Chłopak był jej ostatnią deską ratunku.
Mei Hirata
OdpowiedzUsuńTo, co powiedział Nate, niestety było prawdą. Jej wspomnienia nie były cukierkowe i zdawała sobie sprawę z tego faktu, ale mimo to dalej brnęła w zaparte.
— To swego rodzaju wyzwanie — odparła dumnie, delikatnie marszcząc przy tym brwi. Lubiła stawiać poprzeczkę wysoko, jakby za wszelką cenę chciała sobie coś udowodnić. Tylko w ten sposób mogła zachować zdrowy rozsądek. Każda porażka utwierdzała ją w przekonaniu, że to czego wysłuchiwała całe dzieciństwo, mogło być prawdą, a z tym nie chciała się pogodzić, nie było takiej opcji!
— Jak chcesz, to opowiem Ci więcej o karuzelach i innych wynalazkach, przy kubku cieplej herbaty — Nie czekając na jego odpowiedź, pobiegła szybko do drzwi wejściowych pobliskiej kawiarni. Gdy tylko przekroczyła próg budynku, zdała sobie sprawę z głupoty jaką właśnie odpaliła. Dziewczyna zaprowadziła ich nigdzie indziej, a do Herbaciarni u pani Puddifoot - miejsca, w którym zazwyczaj przesiadywali zakochani. Mei tak się speszyła, że jej twarz przybrała kolor purpury, a całe powietrze, jakby z niej uleciało. Wytarła spocone dłonie o swoją szatę i odwróciła się do chłopaka, który również wydawał się być całym tym zajściem zakłopotany.
— To nie tak jak myślisz, więc nie myśl! Przyszliśmy tu tylko na herbatę, mają bardzo dobrą, najlepszą w całym Hogsmeade, no i ciasteczka! Pyszne ciasteczka! Takie maślane! — Wypaliła jak armata, na jednym tchu, a język się jej przy tym plątał niesamowicie. Nie chciała zwracać na ich dwójkę więcej uwagi - każdy zgromadzony w pomieszczeniu, wydawał się być zaangażowany w ich małe przedstawienie - więc szybkim krokiem udała się do stolika w samym rogu kawiarni, mając cichą nadzieję, że będzie wstanie się tam przed wścibskimi spojrzeniami ukryć.
— Jeśli chcesz wyjść, to w pełni to rozumiem — Szepnęła zrezygnowana. Wcale by jej to nie zdziwiło. Nate pewnie myślał, że jest jakąś zdesperowaną wariatką, która przy każdej nadanej okazji, zaciąga biednych kawalerów do tego miejsca, licząc na jakiś upojny romans.
Mei Hirata
Na wzmiankę, o karuzelach trzymanych w domu, zaśmiała się, niestety w dość niefortunnym momencie. Mei zaczęła się krztusić, gdyż herbata, którą właśnie piła, zawirowało w jej buzi i zamiast do jej przełyku, trafiła na koszulę Nate’a. Normalna osoba, w tej sytuacji, przeprosiłaby chłopaka, jednakże ona zaczęła śmiać się jeszcze bardziej, popadając w jakiś niekontrolowany napad, który po chwili zamienił się w czkawkę.
OdpowiedzUsuń— Ależ hep masz hep *minę — Wykrztusiła z siebie. Wyraz jego twarzy był komiczny, usta mocno zaciśnięte w cienką linię, a policzki przepełnione powietrzem. Wyglądał jakby za chwilkę sam miał ryknąć śmiechem. W tej chwili, jego buźka przypominała jej uroczego, pucołowatego chomika.
Wyciągnęła z kieszeni swojej szaty różdżkę i machnęła nią kilka razy, mamrocząc coś pod nosem. Po chwili jej czkawka ustala, a szaty Nate znów były suchutkie.
— Nikt nie trzyma karuzeli w domu — Powiedziała poważnie, po czym nachyliła się tak, by tylko chłopak mógł usłyszeć to co miała do powiedzenia — W naszych czterech kątach, mamy o wiele lepsze zabawki, wiesz co to odkurzacz?- Wyszeptała cicho, puszczając mu oczko. Jej źrenice zapaliły się i zamigotały radośnie, czuła się tak beztrosko, jakby nagle wszystkie jej problemy pouciekały gdzieś daleko. Chłopak, który pojawił się w jej życiu, zaledwie kilka tygodni temu, sprawił, że na jej ustach zawitał szczery uśmiech, a od tej sielanki, aż jej się zrobiło ciepło w środku, gdzieś tam w okolicy serca. Kto by pomyślał, że rozmowa o zwykłych przyziemnych przedmiotach, mogła sprawić tyle frajdy.
— Dziękuję — Dodała po chwili, patrząc mu prosto w oczy. Coś czuła, że chłopak zrozumie za co jest mu wdzięczna, bez konieczności używania słów.
[*miałam mały problem z tą czkawką hep haha]
Mei Hirata
[Od razu śpieszę z gorącymi przeprosinami! Ależ mi wstyd! Nie mam absolutnie bladego pojęcia, co to się podziało ze mną i moją percepcją (może to kwestia urlopu i mentalnego wybicia z rutyny albo czegokolwiek innego), ale kompletnie uciekł mi komentarz od Ciebie. Jestem zachwycona Twoim pomysłem i samym rozpoczęciem, więc bez dwóch zdań spodziewaj się mojego odpisu maksymalnie do jutrzejszego wieczoru. Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam za tę kosmiczną zwłokę.]
OdpowiedzUsuńDominique
Dominique uwielbiała przesiadywać w szkolnej kuchni. Schodziła do niej głównie nocami, gdy toczyła zdecydowanie nierówną walkę z bezsennością. Skradała się korytarzami w niemal absolutnych ciemnościach, bo znała każdy krok już na pamięć, a później dumała przy jednym z dębowych stołów całymi godzinami, sącząc gorące mleko z miodem i cynamonem, i bardzo mocno liczyła, że sen w końcu nadejdzie.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że przebywanie w kuchni nie jest to do końca zgodne z regulaminem – tym bardziej w godzinach nocnych – jednak skrzaty przymykały oko na jej obecność. Dopóki zawsze dbała o pozostawienie po sobie porządku i od czasu do czasu zjawiła się z porcją mugolskich krówek ciągutek, którymi kuchenny personel wręcz uwielbiał się objadać, wizyty w kuchni uchodziły jej na sucho, niezależnie od godziny.
W sobotnie popołudnie również wpadła przez obraz z gruszką niczym burza, z burczącym brzuchem tak głośno, że można było go usłyszeć w całym korytarzu, a wszystko przez to, że całkowicie zapomniała o obiedzie. Bez reszty pochłonęło ją testowanie wytrzymałości mugolskiej szczoteczki sonicznej do zębów, przez co straciła poczucie czasu i nim się obejrzała, minęła pora obiadu. Ostatecznie zdecydowała, że do kolacji nie będzie w stanie doczekać, czego jednak pożałowała w momencie, kiedy tylko stanęła między murami kuchni.
Dominique nie miała pojęcia, co się wydarzyło. Już miała otwierać usta, by rzucić skrzatom pogodne powitanie, kiedy jedna z orkiszowych bułeczek spadła ze stołu jako pierwsza i odbiła się od czubka jej głowy. I nim zdążyła podnieść wzrok, by zrozumieć, co się dzieje, ogłuszający huk spadających spod sufitu naczyń z jedzeniem i tłuczonego szkła, brzęk sztućców i kielichów otoczył ją z każdej strony.
Deszcz jedzenia spadający z kuchennego sufitu musiał być komicznym widokiem dla postronnego obserwatora, jednak rudowłosa miała zdecydowanie inne zdanie, gdy próbowała na nabić sobie guza spadającymi garnkami. Próbując zrobić unik przed lecącym wprost na nią dzbankiem pełnym ulubionej lemoniady gruszkowo-rozmarynowej, poślizgnęła się na czymś, co kiedyś zapewne przypominało wiśniową tartę. Pisnęła w niebogłosy i wpadła wprost w ramiona… no, właśnie. Czyje ramiona?
Kiedy kilka minut później na marmurowej podłodze rozbrzmiał brzdęk ostatniej łyżeczki, a zaraz po nim zapadła cisza, Dominique zerknęła na właściciela ramion, które nie tylko uratowały ją przed bolesnym upadkiem, ale również próbowały uchronić przed spadającymi spod sufitu przedmiotami. Jasne włosy chłopaka pokrywał teraz gęsty sos pieczeniowy, a policzki umorusane były malinowym puddingiem, ale bez najmniejszego problemu rozpoznała w nim ślizgona z ostatniej klasy. Nazwiska w pamięci przywołać nie potrafiła, bo nigdy nie przywiązywała do nich wagi, jednak często widywała jego twarz w skupieniu analizującą opasłe tomiska w jednym z kątów biblioteki. Zazwyczaj w samotności.
— Oh, dziękuję ci, mój drogi! — Dominique przyjęła chustkę z ciepłym uśmiechem i uprzejmie skinęła głową, na co skrzat dumnie wypiął pierś i dumnie uniósł podbródek, najwyraźniej niezwykle dumny ze swojego czynu. Zamiast jednak zetrzeć spływający po czole kisiel, rudowłosa odwróciła się w stronę ślizgona i nie wahając się ani chwili, starła mieszankę ciemnego sosu i puddingu z jego policzków.
— Kto by pomyślał! Czegoś takiego w tych starych murach jeszcze nie widziałam, a spotkałam się już z najdziwaczniejszymi sytuacjami — Weasley rzuciła z rozbawieniem, zdejmując z czubka głowy chłopaka sosjerkę. Od niechcenia nabrała na palec odrobinę sosu spływającego z jego czoła, po czym włożyła do ust i z uznaniem pokiwała głową. — Przepyszne! Taka szkoda, że się zmarnowało! — westchnęła z rozżaleniem.
UsuńKuchnia wyglądała co najmniej, jakby przeszło przez nią tornado, a mieszanka wściekłych wrzasków i płaczliwych narzekań skrzatów tylko potęgowały to wrażenie. Wzięły się jednak do pracy czym prędzej, bo przecież czas kolacji zbliżał się wielkimi krokami, a wszystkie przygotowania trafił szlag. Tylko czekać, aż w kuchni pojawi się któryś z nauczycieli, zaalarmowany hałasem i opóźniającym się posiłkiem.
— Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka — Dominique skinęła na sufit, przyglądając się ślizgonowi uważnie. Z całych sił starała się, by ton jej głosu, jak i również mimika twarzy były choć w najmniejszym stopniu poważne, jednak nic z tego. Rozbawiony uśmiech majaczył w kącikach ust i błyszczał w oczach, bo sytuacja była wręcz absurdalna. Ostatecznie machnęła ręką, nie mając zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. — Myślę, że powinniśmy czym prędzej stąd znikać. Głodny profesor to zły profesor i nawet ja się wtedy ich boję. — dodała zaraz, zerkając na wejście do kuchni.
Dominique
Dzień spędzony z Natem był jednym z najprzyjemniejszych, jaki jej się ostatnimi czasy przytrafił. Nie było niezręcznej ciszy, a wiele razy zdażyło im się nawet zaśmiać, tak szczerze, bez pohamowania. W towarzystwie chłopaka czuła się bardzo komfortowo, co zaskoczyło dziewczynę, w końcu znali się tak krótko, a intuicja podpowiadała jej, że może się przed nim otworzyć.
OdpowiedzUsuńNa pytanie Nate’a zmrużyła delikatnie oczy zastanawiając się, jak zacząć tę opowieść, po chwili zadecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu szczerość, bez owijania w bawełnę.
— Zimowy festyn w samym centrum Londynu, to był pierwszy, no i ostatni raz, gdy mama mnie tam zabrała. — Na wspomnienie kolorowych, migotających lampek, roześmianych dzieci i zapachu gorącej czekolady unoszącego się w powietrzu, uśmiechnęła się delikatnie. Ten dzień był jak z bajki, wszystko owiane było aurą radości, a mimo panującego chłodu, dookoła można było wyczuć ciepło i serdeczność bijącą od każdego zgromadzonego tam człowieka.
— Spędziłyśmy tam kilka bardzo miłych godzin, a na karuzeli przejechałam aż trzy razy pod rząd! — Mei wyrzuciła radośnie, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę dumy, jakby było to ogromne osiągniecie. Coś, czego niekażdy sześciolatek był w stanie dokonać bez zawrotów głowy, bądź opróżnienia zawartości żołądka.
— Dostałam wtedy nawet misia, takiego białego, wyglądał jak ulepiony ze śniegu, niestety wiele po nim nie zostało. — Wyciągnęła w kierunku chłopaka rękę, podciągając w tym samym czasie rękaw szaty. Na jej nadgarstku zawiązana była cienka, granatowa wstążka. Kawałek materiału swoje musiał przeżyć, był podniszczony, a z boku wystawało kilka drobnych niteczek, ale dziewczyna nie chciała się z nim rozstawać mimo, że każde zerknięcie na nadgarstek było, jak rozdrapywanie starych ran. — Mama już tak ma, czasem dostaje tych napadów, nigdy nie wiesz kiedy. Wszystko jest pięknie, trzyma Cię za rękę, by po chwili zwyzywać od najgorszych. — Westchnęła cicho. Zdawała sobie sprawę, że była to bardzo okrojona wersja zdarzeń, ale nie chciała wspominać o tym, jak rodzicielka rozszarpała zabawkę na strzępy, a poźniej zadała Mei siarczysty cios w policzek. Na takie wyznania, było jeszcze za wcześnie.
Pokręciła głową na prawo i lewo, jak to miała w zwyczaje, gdy tylko chciała odepchnąć nieszczęśliwe wspomnienia i spojrzała na chłopaka. — Teraz twoja kolej, nie mogę być jedyną, która się tu uzewnętrznia. — Wyrzucenie z siebie tej historii przyniosło pewnego rodzaju ulgę, więc pomyślała, że może Nate też nosi bagaż wspomnień, który chciałby w końcu wypakować.
Mei Hep Hirata
[Dziękuję za przywitanie!
OdpowiedzUsuńMimo mojej sympatii do Jamesa, to zapowiadane turbulencje emocjonalne mnie skusiły, żeby jednak napisać pod kartą Nate'a! Myślę, że skoro uwagę Terry'ego nierzadko przykuwają właśnie takie zbłąkane, niedopasowane dusze, to nawet ten rok różnicy czy inny dom za mocno by mu nie przeszkadzał. Ale zainteresowanie się tą "gorszą drogą magii" na pewno średnio by mu się podobało, biorąc pod uwagę doświadczenia zebrane z domu, może więc próbowałby go jakoś od tego odwieść :/]
Terry
— Na Merlina. — Mei wyszeptała cicho, a jej dłoń odruchowo powędrowała w kierunku blizn na ramienia chłopaka. Było ich tak wiele, a każda z nich z pewnością reprezentowała ból i przykre wspomnienie. Mei nie rozumiała, jak ktoś mógł potraktować tak druga osobę, a w szczególności dziecko. Owszem, jej rodzicielka nie była święta, ale poza kilkoma sporadycznymi uderzeniami, swoją frustrację na córce wyładowywała głównie słownie.
OdpowiedzUsuńGdy jej opuszki palców dotknęły jednej z małych lini na ciele Nate’a, przeklnęła cicho pod nosem. Ciężko było opisać emocje, które odczuwała w środku. Była zła, bo mimo, że nie byli z Natem blisko, wiedziała, ze nie zasługiwał na taki los. Odczuwała również niemoc, bo choćby chciała mu pomoc, nie wiedziała jak.
Spojrzenie jej brązowych oczu błądziło po ciele chłopaka, uważnie przyglądając się każdej z blizn, jakby spoglądanie na nie miało opowiedzieć historie ich powstania. Z klatki piersiowej powędrowało na jego szyję, by w końcu ujrzeć własne odbicie w tęczówkach Nate’a. Chłopak bacznie się jej przyglądał, ale nic nie mówił. Mei po chwili z zażenowaniem spuściła głowę w dół i odskoczyła do tylu, chowający ręce za plecy, jakby została przyłapana na gorącym uczynku.
— Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło, to było głupie. — Nie wiedziała, czy chłopak był zły, a może jej dotyk sprawił, ze poczuł się niezręcznie. Mei z pewnością przekroczyła tę niewidzialną granicę przyzwoitości, za co miała ochotę pacnąć się teraz w łeb.
Gdyby nie fakt, że w oddali usłyszała czyjeś kroki, pewnie dalej by tak stała. Uniosła głowę, by spojrzeć za siebie, po czym zacisnęła pięści, gdy tylko rozpoznała sylwetkę w oddali. Elias, tylko jego tam brakowało. Nie miała ochoty na kolejną kłótnie ze Ślizgonem, który teraz maszerował w ich kierunku, a ucieczka do zamku nie wchodziła w grę, gdyż właśnie stamtąd nadchodził. Skok do jeziora był głupim pomysłem, no chyba, że już nie chciała wypływać na powierzchnię, a ptaszarnia nie wydawała się dobrym miejscem na kryjówkę.
— Powiedz mi, że znasz jakieś tajemne przejście, albo zaklęcie, bym mogła zapaść się pod ziemię. — Wyrzuciła błagalnym tonem. Nate dalej stał, obserwując ją i nagłą zmianę w jej zachowaniu, ale do tej pory nic nie powiedział. Mei szturchnęła go delikatnie, wyczekując reakcji, no przecież nie mógł jej tak zostawić, a czasu było coraz mniej.
— Chcesz, żebym skończyła w Zakazanym Lesie? Albo gorzej, zdana na los twojego kolegi z domu? Wtedy napewno będę do ciebie bardziej podobna, gdy nabawię się kilku siniaków. — Dodała, odwracając się w kierunku wysokich drzew w oddali.
Mei Hirata
[Osobiście mi się wydaje, że dla Terry'ego też przyjaźń z Natem byłaby dość istotna. W końcu z jakiegoś powodu wyraźnie ruszałaby go zmiana w jego zachowaniu, podejściu do pewnych spraw tudzież pokazanie wreszcie tych zainteresowań w otwarty sposób.
OdpowiedzUsuńTak, to jest bardzo in character w jego przypadku, że będąc świadkiem takiej sytuacji nie stałby jak wryty, tylko chciał pomóc. Biorąc pod uwagę, że z pewnymi Ślizgonami i tak ma od długiego czasu na pieńku, to nie miałby większych wątpliwości. A przy okazji nawiązałaby się między nimi nić porozumienia jako osób z rodów czystokrwistych z dawno przedawnionym prestiżem, z różnych co prawda względów jak przypuszczam, ale jednak. Co do aktualnego wątku, to jasne, bardzo podoba mi się pomysł, gdzie Terry znalazły Nate' a w nie najlepszym stanie i próbowałby go jakoś odprowadzić dyskretnie do siebie, oczywiście nie szczędząc gorzkich słów przy okazji. Podobno z pijanymi się na poważne tematy nie powinno próbować rozmawiać, ale Terry w emocjach pewnie nie będzie się czymś takim przejmować, hah.]
Terry
Dominique nigdy nie należała do grona tych uczniów, których zachowanie uchodziło za wzorowe i – czy tego chciała, czy nie – jej lista przewinień z czasów szkolnych była tak samo długa, jak i kreatywna. Nie, żeby robiła cokolwiek specjalnie! Absolutnie! Najzwyczajniej w świecie uchodziła za swego rodzaju magnes na kłopoty, jak najwyraźniej większa część rodziny Weasley, dlatego z biegiem czasu już nikogo nie dziwił fakt, że tam, gdzie działo się coś, w samym środku wydarzeń był nikt inny, jak właśnie ona.
OdpowiedzUsuńPrzypuszczała, że to właśnie spore doświadczenie w ponoszeniu odpowiedzialności – a co za tym idzie, również przyjmowaniu konsekwencji na przysłowiową klatę – nauczyło ją spokoju w sytuacjach takich, w jakiej właśnie w tym momencie znajdowała się w towarzystwie ślizgona. Ba! Nawet czerpała z nich frajdę!
— I pomyśleć, że przyszłam do kuchni tylko po kanapkę z masłem orzechowym — chichot Dominique odbił się głuchym echem od ścian windy. Zwieńczony jednak został krótkim jękiem bólu, gdy uderzyła łokciem o jedną ze ścian podczas próby zmiany pozycji, zapewne nabijając sobie sporego siniaka. — Mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii, mój drogi.
Wina była mała i ciasna, i z trudem mieściła dwójkę zwyczajowych rozmiarów czarodziejów. I nawet nie pomagał fakt, że żadne z nich nie należało do wyjątkowo masywnych ludzi, a wręcz przeciwnie. Oboje musieli pochylić głowy, trzymając je w wyjątkowo niewygodnej pozycji, jak również raz po raz obijali się nawzajem ramionami i kolanami przy najdrobniejszej próbie zmiany pozycji czy rozejrzeniu się w poszukiwaniu wskazówki, w jaki sposób ów windę poruszyć.
— Chyba obok mojej kostki jest dźwignia — rudowłosa drgnęła nagle, gdy poczuła, jak w jej łydkę wbija się drewniany uchwyt. — Nie znam się na mechanizmach, w których lubują się domowe skrzaty, ale myślę, że wystarczy ją… — popchnąć. Dokładnie tego słowa chciała użyć Dominique, by dokończyć zdanie, jednak nie zdążyła, bo wcześniej wydarzyło się coś innego. Mianowicie, jedna ze sznurówek jej tenisówek zaplątała się w drążek dźwigni, którą nieopatrznie pociągnęła, gdy próbowała wyswobodzić stopę. Reakcja była natychmiastowa, bo winda skrzypnęła głucho, po czym gwałtownie ruszyła w dół z prędkością co najmniej Nimbusa 2022.
Dominique poczuła, jak jej stopy mimowolnie unosząc się w powietrze, gdy winda mknęła w dół na złamanie karku, i odruchowo zacisnęła dłoń na przedramieniu chłopaka, bo mimo, iż ekspresowa podróż w dół trwała zaledwie kilka sekund, przyprawiła stażystkę o szybsze bicie serca.
Równie gwałtownie, jak ruszyła w dół, winda także się zatrzymała, a jej drzwi rozsunęły się, uprzednio wydając z siebie cichy brzdęk. Przed oczami obojga ukazał się równie wąski, ale zdecydowanie wyższy korytarz, który oświetlały pomarańczowo-złote lampy usytuowane co kilka metrów.
— Co o tym sądzisz? — Dominique zerknęła na ślizgona, unosząc ku górze jedną brew, jakby oczekując jego opinii.
I w rzeczy samej tak było, jednak była to kwestia raczej stricte retoryczna, bo i tak nie mieli zbyt wielkiego wachlarza możliwości. Pozostawało im ruszenie przed siebie w głąb korytarza, który rudowłosa widziała na oczy pierwszy raz w życiu, a przecież znała w tym zamku większość najdziwniejszych nawet zakamarków, albo powrót windą na górę, gdzie wpadną z deszczu pod rynnę. Bo o ile jakimś sposobem – naciąganym zapewne, ale zawsze – udałoby im się wytłumaczyć z pobytu w zamkowej kuchni, tak z podróżowania windą dla skrzatów domowych już byłoby zdecydowanie trudniej.
— Chodź, będzie przygoda — rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, promiennie, i ujęła chłopaka pod ramię, po czym jak gdyby nigdy nic, ruszyła korytarzem przed siebie. Zaraz potem dodała, tonem pełnym podekscytowania: — Kto wie, może odnajdziemy nowego bazyliszka, jak wujek Potter?
Domi
Mei stanęła jak wryta, gdy Nate skierował swoją różdżkę w jej kierunku. Nie bała się, że chłopak ją skrzywdzi, jednak poczuła strach z domieszką niepewności, bo po prostu nie wiedziała, czego może się po nim i jego eksperymencie spodziewać. Gdy tylko Fortescue obrócił ją w kierunku okna, a ta ujrzała swoje spojrzenie, zaniemówiła. Z wyglądu przypominała teraz Jessicę – Gryfonkę z szóstego roku. Za blondynką wzdychała połowa męskiej społeczności Hogwartu i choć wiele dziewcząt zazdrościło jej powodzenia wśród chłopaków, nie można było ignorować faktu, że była ona bardzo urodziwa, a codziennie wyglądała, jakby gromada skrzatów pomagała jej starannie ułożyć włosy i przypudrować nosek. W głowie nurtowały ją dwa pytania; numer jeden - czy Nate też nie mógł oprzeć się urokom blondynki i dlatego zmienił jej wygląd na taki, a nie inny. Numer dwa - dlaczego nachodziły ją takie myśli, jakby co najmniej darzyła go czymś więcej, niż zwykłą, koleżeńską sympatią.
OdpowiedzUsuńKiwnęła delikatnie głową w dziękczynnym geście i uśmiechnęła się, spoglądając na twarz kolegi, który wyglądał na bardzo dumnego z siebie.
- Musisz mnie kiedyś tego nauczyć, fajne to zaklęcie. – Powiedziała i przyspieszyła trochę swoje tempo, by dotrzymać mu kroku. Była sporo niższa od chłopaka, więc prawie truchtała, gdy on z łatwością sunął po trawie. – To nie tak, że przed nim uciekam, ale nie pałamy do siebie sympatią. Głupia sprawa, nie będę Cię zanudzać. Zresztą jesteście współlokatorami, nie muszę ci mówić, jaki ten koleś jest! – To ostatnie zdanie wypowiedziała z irytacją w głosie, ramiona skrzyżowała na piersi, a dolną wargę wysunęła do przodu. Chyba chciała wyglądać jakby była poddenerwowana, bo na wspomnienie o aroganckim Ślizgonie, miała ochotę krzyczeć, ale bardziej przypominała naburmuszonego brzdąca.
Jej złość ulotniła się jednak dość szybko, gdy Nate wyczarował dla niej, jej własny prywatny pokaz świateł. Na jej usta mimowolnie wpłynął wielki uśmiech i jak oczarowana wpatrywała się w obraz przed sobą. Zmieniające się kolory migotały dookoła dwójki, a z minuty, na minutę Mei coraz bardziej chciała, by ten wieczór nigdy się nie kończył. Coś w środku niej drgnęło.
- Podoba. – Wyszeptała cicho, jednak teraz zamiast w światełka, wpatrywała się prosto w chłopaka i to na nim skupiła cała swoją uwagę. – Nawet za bardzo. – Dodała pod nosem tak, że Nate prawdopodobnie nawet jej nie usłyszał.
- Myślisz, że ładniej mi w tym kolorze? – Zapytała, oplatając mały kosmyk włosów wokół wskazującego palca. – Może powinnam coś zmienić, kto wie. – Zanim chłopak miał szansę odpowiedzieć, zegar na wieży wybił dwudziestą drugą, co sygnalizowało, by wszyscy uczniowie powrócili do swoich dormitoriów. Mei westchnęła cicho i niechętnie zrobiła krok w tył. – Nigdy nie miałam szlabanu i chyba lepiej, żeby tak zostało. Pomyślę trochę więcej nad miłym wspomnieniem, spotkajmy się za tydzień w starej sali zaklęć. – Nie dając mu dojść do słowa, odwróciła się na pięcie i pobiegła w kierunku zamku, znikając po chwili z punktu widzenia chłopaka.
***
UsuńKolejny tydzień minął dość szybko, choć Mei nie odliczała dni do soboty z niecierpliwością. Prawdę mówiąc, ostatnie dni starała się unikać Nathanaela. Na zajęcia, które mieli razem wchodziła na ostatnią chwilę przed dzwonkiem i była również pierwszą, która opuszczała klasę, gdy te dobiegały końca. Czasem zdarzyło jej się nawet pominąć posiłek, gdy tylko widziała, że Nate już znajdował się w Wielkiej Sali. To nie tak, że nie chciała z nim rozmawiać, ale od jakiegoś czasu na jego widok wpadała w zakłopotanie i zwyczajnie nie wiedziała co powiedzieć. Sama nie wiedziała co się z nią dzieje, nawet myślała, że może dopadł ją jakiś wirus, ale pielęgniarka szybko przegoniła ją ze skrzydła szpitalnego, mamrocząc pod nosem ah ta dzisiejsza młodzież, nic tylko czas marnują.
Zrezygnowana ruszyła do ustalonego wcześniej miejsca spotkania jeszcze przed śniadaniem. Jak przypuszczała, była pierwsza. Korzystając z chwili dla siebie, otworzyła księgę zaklęć, na tym, którego tak usilnie chciała się nauczyć i stanęła na drugim końcu pomieszczenia, plecami do wielkich, drewnianych drzwi. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i wyszeptała cicho Expecto Patronum. W głowie, jak film, przewijał jej się dzień, który spędziła z Natem. Mogłaby przysiąc, że z końca jej różdżki wybłysnęło niebieskie światło, ale w tym samym momencie poczuła za plecami czyjąś obecność i opuściła dłoń w dół.
[ Trochę mnie poniosło, no ale musimy ruszyć z tą akcją do przodu, bo już mnie paluszki świerzbią :D ]
Mei, która chyba ma motyle w brzuchu
[Bardzo mi to odpowiada i jestem pewien, że Terry widząc jakim zaufaniem darzy go Nate na pewno też wtajemniczyłby go w to, jak wyglądają sprawy w jego domu i bardzo chciałby być dla niego jak najlepszym oparciem. Trochę taka braterska relacja by się między nimi nawiązała. :(
OdpowiedzUsuńA rozpoczęcie, proszę bardzo, już tu jest! Wykorzystałem tamten pomysł, że Terry mógłby być świadkiem takiej sytuacji jak opisana niżej. Mam nadzieję, że jest okej. <3]
W takie noce jak dzisiejsza Terence nie był wielbicielem wieczornych spacerów poza zamkiem, ale czasami były swego rodzaju przymusem. Nie lubił mrozu, bardziej preferował umiarkowane temperatury, które gościły przez większość czasu w północnej części Anglii, zanim wypierały je chłód i śnieg. Mimo wszystko był dobrze przygotowany na takie ewentualności razem ze swoimi grubymi swetrami i ocieplanymi, wyglądającymi zdecydowanie zbyt staro na nastolatku, szatami. Październik w Szkocji był deszczowy, mglisty i zimny – wszystko, czego Terry nie znosił, ale spotęgowane. Przeklinał po cichu warunki w jakich przyszło mu wymykać się poza zamkiem, otulając się mocniej wierzchnią częścią szaty, rozglądając się po korytarzach zamczyska w nadziei, że tym razem nie zostanie znowu zawrócony do siebie przez woźnego albo dyżurującego nauczyciela. Upewnił się, że znane mu tajne wyjście w stronę drogi wiodącej do Hogsmeade jest pozostawione bez opieki dorosłych i wyszedł na zewnątrz.
Scabior ostatnimi dniami bardziej niż kiedykolwiek potrzebował towarzystwa osoby, która znała go na tyle, że nie musiałby nawet mówić zbyt dużo, aby ta zrozumiała i mógłby spędzić z nią czas, nie przejmując się emocjami wypływającymi bez udziału woli na jego twarz. To była dość nietypowa jak na niego potrzeba, raczej rzadko okazywał podobną słabość w czyjejś obecności. Czy to kwestia wstydu, czy nieufności – ciężko było mu to nawet samemu określić. Miał wielu kolegów, potrafił zaskakująco łatwo nawiązywać nowe znajomości, ale garść z nich dopuszczał do siebie na tyle, aby nazwać ich przyjaciółmi. Stąd na podobne odsłonięcie się nie pozwalał sobie często, a teraz, gdy jedna osoba z tej malutkiej grupy wydała się nagle obca, czuł się nieswojo. Myśl ta zakiełkowała na widok chłopaka, który choć starszy od niego o rok, zazwyczaj znajdował się pod jego opieką, a teraz nie wahał się atakować samemu. Spoglądając na jego twarz w tamtej chwili, wymalowana na niej była inna emocja niż dotąd na niej widywał, a to wywołało u niego dziwne uczucie niepokoju, którego przy tym Ślizgonie nigdy nie zaznał. Ale Terry nie miał odwagi zapytać wtedy, co się wydarzyło, zanim przyszedł. Wolał wierzyć, że to było w obronie własnej.
Chuchnął kilkukrotnie na swoje dłonie, mając nadzieję, że cieplejsze powietrze wydostające z ust pomoże jego kostniejącym palcom. Rozglądał się podczas wędrówki, różdżkę skrytą w kieszeni ściskając w szczupłych palcach na wszelki wypadek, ale nie sądził, żeby miała mu się przydać. Najwyraźniej mało kto był na tyle szalony, żeby sobotni wieczór spędzać w takim miejscu. Oceniając jednak po widoku postaci rozciągniętej na jednej z ławek, nie był jedynym. Zapalił koniec swojej różdżki i wyciągnął ją w kierunku sylwetki, aby rozjaśnić ciemność wokół i móc sprawdzić, kim dana osoba była. Uniósł zaskoczony brwi na widok Nate’a, leżącego zwiniętego na drewnianych szczeblach. Przestraszył się na chwilę, że coś mu się stało; w końcu z jakiego powodu miałby o tej porze leżeć na dworze?
— Nate, hej, co się dzieje? — spytał głośniej, chwytając go za bark i lekko nim potrząsając. Wtedy do jego nosa dotarł znajomy zapach mocnego alkoholu, który przyprawił go o mdłości. Zmarszczył nos. Kogo jak kogo – jego o coś podobnego nie podejrzewał. — Obudź się, nie możesz na tym mrozie spędzić całej nocy — jęknął, wyraźnie zdegustowany.
Terry
Widok Nate’a w takim stanie był dla Terry’ego mocno szokujący. Obrzucił jego twarz jeszcze raz badawczym spojrzeniem, widząc jak pobladł od godzin spędzonych na mrozie. Wydawało się również, że musiał przemoknąć przez przejściowe, nocne deszcze. Musiał być cały zziębnięty, wolał sobie nie wyobrażać jak bardzo. Nawet jeśli zapach alkoholu w takim natężeniu, jaki wyczuwał jego z pewnością zbyt czuły na takie zapachy nos, wywoływał u niego mdłości, nie umiałby nazwać go pijacką mordą i tak po prostu go zostawić. Nie chodziło w tej chwili o jego puchońską życzliwość i chęć bycia pomocnym, ale może przede wszystkim kim dla niego był. A był dla niego ważniejszy niż ktokolwiek umiałby sobie wyobrazić. Chociaż poznali się dopiero w szkole i to w paskudnych okolicznościach, gdy wyjątkowo złośliwą klątwą przegonił oprawców blondyna, to nić porozumienia jaka między nimi się nawiązała okazała się na tyle mocna, że parę lat później Terence umiał Ślizgona nazwać z pełnym przekonaniem swoim przyjacielem. To dla niego było dużo i wciąż liczył, że dla Nate’a również.
OdpowiedzUsuńPewnie dlatego frustracja związana z tym, że nie rozumiał była aż tak przytłaczająca. Terry bardzo nie lubił nie rozumieć, zwłaszcza osób, które zdawał się znać. A to co zobaczył tamtego dnia sprawiło, że szczerze się zaniepokoił. Może powinien powiedzieć o tym wprost zamiast omijać temat albo (jak sobie później z tego zdał niechętnie sprawę) samego Nate’a? Za dużo rzeczy przestało się zgadzać, a mętlik w głowie, gdy próbował sobie to posortować, stał się nieznośny. Ten wyraz twarzy, gdy rudy Ślizgon zwijał się na podłodze pod wpływem klątwy na niego rzuconej… To tak bardzo nie pasowało do wrażliwego chłopaka, za którego go uważał. Zastanawiał się czy słusznie, czy może nie dostrzegał czegoś wcześniej.
W tej chwili jednak nie miało to takiego znaczenia. Chwycił go ostrożnie za barki i próbował go podnieść przynajmniej do siadu, żeby móc zastanowić się za chwilę, co właściwie powinni zrobić teraz, jak mógłby go zanieść do zamku, najlepiej tak, żeby pozostali niezauważeni. Wolałby nie myśleć o konsekwencjach byciu przyłapanymi o tej godzinie, gdy jeden z nich wciąż był wyraźnie pod wpływem alkoholu. Zazwyczaj, gdy starsi uczniowie wybierali się na takie wypady do Hogsmeade, mieli przy sobie gotowy eliksir zapewniający w miarę szybkie wytrzeźwienie. Miał mimo to przeczucie, że Nate o tym nie pomyślał, a co dopiero Terry.
— Ciężko, żeby nie było ci zimno, skoro leżysz tutaj, w październikową noc i jesteś cały mokry — burknął na niego. Niezależnie od całej troski, która przez jego odkrycie została jedynie spotęgowana, nie umiał pohamować cierpkiego tonu głosu. — Musisz wstać. Odprowadzę cię, tylko współpracuj ze mną — mruknął, ściągając brwi. Co prawda Scabior przez kilkuletnie już, regularne treningi Quidditcha, był wysportowany i nie był chuderlakiem, ale różnica we wzroście mogła się okazać kluczowa. Pomimo to trzeba było spróbować. Nachylił się, sugerując Nate’owi, że ten może się o niego podeprzeć, jeżeli obejmie go ramieniem.
— No już, nie mamy całej nocy, a lepiej, żebyś nie skończył w Skrzydle Szpitalnym z grypskiem — ponaglił go, chociaż tak naprawdę wydawało mu się, że nawet jeśli teraz jakimś magicznym sposobem zdołaliby się przedostać w kilka tylko minut do zamku, to na pewno Fortescue jakoś odczuje tę drzemkę na dworze.
Terry