KLUB ŚLIMAKA ♦ KLUB POJEDYNKÓW ♦ PROROK N-C ♦ ŚCIGAJĄCA
Valentine Morisot
Jak dziś pamięta swój pierwszy mecz Quidditcha. Nie wiązało się to jednak z dziką ekscytacją, jakiej można było oczekiwać po całym wysiłku, który panna Morisot włożyła w dostanie się do drużyny już na trzecim roku. Ot, cudze marzenie, które z niezrozumiałych wówczas powodów zakorzeniło się w niej do szpiku kości. Licha próba ku pamięci matki, która stawała się coraz bardziej już tylko wspomnieniem. Jednak to jeden moment zadecydował o utkwieniu tego dnia tak dosadnie w jej pamięci. Gdy w ogromie emocji, swoistego strachu i pierwszych od lat tak intensywnych pokładach adrenaliny, pośród latających tuż nad jej głową mioteł i tłuczków, ona, na krótki moment — kompletnie zamarzła. Zrozumiała wtedy szokującą prawdę. Nie potrafiła krzyczeć.
Wraz z niewidzialną wstęgą, która zawiązała się wówczas ciasno wokół jej szyi, dostrzegła wręcz namacalność maleńkich szpileczek, które towarzyszyły jej od lat. Jedna, która kłuła ostro w podbródek ilekroć pozwoliła sobie zbyt nisko trzymać głowę. Kolejna wbijała się w podstawę kręgosłupa nakazując nienaganną postawę. Jeszcze jedna, która nie raz, a dwa razy potrafiła skaleczyć język, by powstrzymać usta przed słowami niestosownymi.
Znów się ukłuła. Tym razem dotkliwie. Szycie szat okazało się zdecydowanie trudniejszym hobby niż zdawało się jej przeszło dwa lata temu, gdy postanowiła podjąć się nowego zajęcia. Jednak igła, którą trzymała w palcach, była tym razem prawdziwa, namacalna, pod jej kontrolą. Szkarłatna kropelka zbierająca się na czubku palca na moment przypominała piękny rubin, by zaraz spłynąć w dół i schować się pod rodowy sygnet, pozostawiając po sobie jedynie czerwony ślad. Nie było jednak w niej nic szlachetnego. Krew brudna, a z pewnością nie tak czysta jakby tego oczekiwano. Powróciły do niej słowa babki, która w ostatnią rocznicę śmierci swojej córki postanowiła obarczyć wnuczkę ziarnem prawdy. Prawdy, która zniewala w pnączach niepewności i strachu. I ten dziwny świat, który zdaje się nawet nie zadrżał na moment, gdy runęła iluzja jej życia.
Ewidentnie wypadłam z wprawy pisania, miejmy nadzieję, że tylko kart. Jakbym miała czegoś szukać, to może by się jakiś zaaranżowany przez rodzinę narzeczony przydał. Ale wątkowo przyjmiemy coś ciekawego w miarę możliwości czasowych. // fc:Sabrina Claudio
[Witam serdecznie na blogu :)
OdpowiedzUsuńPrześliczna karta, przyznam szczerze; naprawdę ujęła mnie jej treść, mimo że w sumie nie mówi nam ona o Val zbyt wiele. Dość oczywistym jest jednak dla czytelnika, że chociaż mało ma jeszcze lat, to niejeden ból już za sobą - szczególnie z rodzaju tych, na których przyczynę nie mogła mieć najmniejszego wpływu. Obaj moi panowie dobrze by to potrafili zrozumieć, choć z nieco innych przyczyn i w różnym stopniu.
Gdybyś miała czas i ochotę na wątek, zapraszam do siebie. Zarówno młodszy, jak i starszy Pan Black, są w Hogwarcie od bardzo niedawna, ale pewnie obu Valentine zdążyłaby już nieco ze strony nauczycielskiej poznać. Owen jest raczej urodzonym pedagogiem, więc gdyby kiedyś szukała pomocy z czymkolwiek, jesteśmy do usług. Regulus z kolei, na pewno prędzej ją zrozumie, jeśli chodzi o bycie częścią tego samego pokolenia; nie mówiąc już o tym, że sam jest dość pogmatwany i nierzadko pogubiony, delikatnie to ujmując. A, i z wielką chęcią porwałby Oriona dla zabawy z jego Merlinem - piękny kociak ♥
Dobrze, nie przynudzam już. Życzę Ci mnóstwa pokładów weny i wolnego czasu, a przede wszystkim udanej zabawy na blogu! :)]
Regulus B. | Owen B.
[ Cześć, dzień dobry :) Witam serdecznie nową współmieszkankę Domu Węża ;) Kojarzy mi się, że chyba już wcześniej u nas byłaś, prawda? Raczej nie z tą postacią, ale bodajże z profesorem? Albo uczniem? Kurczę, człowiek się starzeje i pamięć już nie ta… Ale tak czy inaczej miło widzieć, że Hogwart nieustannie przyciąga zarówno nowych jak i doświadczonych autorów ;) Twoja Val wydaje mi się bardzo złożoną postacią – chyba kryje w sobie znacznie więcej, niż przedstawiłaś to w jej karcie. Lubię takie zabiegi, wówczas wątkowanie to trochę taka mała niewiadoma ;) Mam nadzieję, że powrót na bloga dostarczy Ci samych przyjemności, a gdybyś poszukiwała jakiejś bliższe relacji z koleżanką z domu, to zapraszam do Pen – widzę, że dziewczyny mają kilka punktów wspólnych ;) Miłej zabawy! ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[Wpadam dopiero teraz, bo wcześniej nie miałam czasu.
OdpowiedzUsuńCześć, śliczna! Zdjęcie mnie bardzo ujęło, jak sama kreacja Val. Życzę waszej dwójce wspaniałej zabawy tutaj i morza weny, bo to chyba najważniejsze. A gdyby moja Maeve przypadła do gustu - zapraszam :)]
Maeve
[No dzień dobry!
OdpowiedzUsuńJak wspominałam w sówkach, bardzo się cieszę, że będziemy miały okazję znów spotkać się na tym cudownym blogu - to cudowne widywać znajomych autorów i naprawdę super Cię widzieć ♡
Val jest bardzo intrygującą postacią, a ja doskonale wiem, że kryje w sobie jeszcze znacznie więcej i jestem niezwykle ciekawa, jak to wszystko się rozwinie... Będzie bomba ;)
Wiadra weny, mnóstwa czasu i samych wartościowych wątków!]
Woodówna
[Nie ma za co dziękować - przyjemność po mojej stronie :)
OdpowiedzUsuńNiestety również nic konkretniejszego nie wpada mi na chwilę obecną do głowy... Jedynie coś na linii profesor/stażysta-uczeń, ale i tu bez szczegółów. Nie chciałabym Ci zajmować i tak już ograniczonego z tego, co mówisz, czasu; lepiej, byśmy to zostawiły na później, gdy możliwe, że obie będziemy mieć większe pokłady weny, jeśli chodzi o wątek między naszymi postaciami.
A na ewentualne powiązanie rodzinne bardzo chętnie się piszę, od razu mówię! :D Tylko kurczę, i tu nie mam obecnie żadnego, dobrego pomysłu, jakby to ugryźć :/
Pozostaje mi tylko życzyć Ci raz jeszcze udanej zabawy na blogu i może kiedyś uda nam się w ten lub innych sposób tutaj spisać :)]
Regulus B. | Owen B.
[Jasne, pasuje mi takie rozwiązanie :D
OdpowiedzUsuńTak na marginesie wspomnę, że pomijając znane z książek rody, powiązane z rodziną Black; w grę wchodziłby jeszcze wymyślony przeze mnie, walijski ród Yale, ze strony matki Owena; oraz raczej włoskie rody ze strony mamy Regulusa. Wszystkie wspomniane miałyby większość czarodziejów wśród najbliższych krewnych, byłyby więc głównie czystej krwi. To tak na przyszłość, gdyby miało nam to w czymkolwiek pomóc xD]
Regulus B./Owen B.
[ O, no widzisz… czyli jeszcze trochę pamiętam ;) Hm, zastanawiam się, co by tu zaproponować. Ogólnie pomysł z wykorzystaniem Klubu Ślimaka bardzo mi się podoba. Wydaje mi się, że jeszcze nie miałam takiego wątku. Pen starała się uczestniczyć we wszystkich spotkaniach, choć te nieszczególnie ją interesowały. Ale mogłybyśmy uznać, że na ostatnim spotkaniu zrobiło się wyjątkowo ciekawie… Może nauczyciel musiał wyjść na kwadrans (pilnie wzywany przez Dyrekcję) i pozostawił swoich podopiecznych całkiem samych. A ci, korzystając z odrobiny wolności, zaczęli przeglądać wystawione w gablotkach rzeczy… Oczywiście czarnomagiczne bądź inne przeklęte kolekcje. Ktoś mądry wpadłby na pomysł wyciągnięcia jednej z nich… No i tu w sumie mamy dowolność – co to była za rzecz i jak wielkiego zamieszania narobiła w gronie wścibskich nastolatków ;) ]
OdpowiedzUsuńPenelope Parkinson
[ Hej, na quidditchowy wątek zawsze jestem chętna! Bardzo się cieszę, że nam się ślizgońska reprezentacja dziarsko rozrasta. Aczkolwiek muszę ostrzec, że mam pewne przypuszczenia, że własna drużyna zapewne na tym etapie już fantazjowała o zamordowaniu swojego kapitana… Jasper był bardzo ambitny i po prostu nie mógł przeżyć, że ostatnie dwa lata skończyły się dla Ślizgonów tak sromotnymi porażkami. Z tego względu mógł być nieco despotyczny przy organizowaniu treningów… Zauważyłam, że Val to wyjątkowo zabiegana osóbka, bo nie dość, że drużyna, to jeszcze dwa kluby i aktywna działalność w Proroku. Nie powiem, kusi mnie jakaś awantura, gdy z uwagi na dodatkowe zobligowania zwróciła się do Jaspera o przełożenie treningu albo użycie rezerwowego, co by się skończyło jego wybuchem (nie jej wina, zapewne była gdzieś trzecią osobą, która mu psuła szyki). ]
OdpowiedzUsuńJasper Rosier
[Przepraszam, że tak późno! Niestety przydarzyło mi się być "pozytywną" osobą w tę zasmarkaną porę roku. Pomału wracam do żywych, więc pomyślałam, że się przywitam.
OdpowiedzUsuńI chciałabym powiedzieć, że bardzo mi się podoba kreacja Twojej Ślizgonki. Tak bardzo Val różni się od Pops, że wietrzę wątek. Tak więc jeśli miałabyś ochotę na trudną przyjaźnio-nienawiść z moją Pops, to my bardzo, ale to bardzo chętnie :) Zapraszamy do nas!]
Poppy Nott
Niepewnie przesunęła palcem po fotografii, śledząc opuszką ruch dłoni ojca. Wyglądał dostojnie na miotle, z dumą prezentując barwy Zjednoczonych z Puddlemere. Była z niego dumna. Z zadowoleniem unosiła podbródek, za każdym razem kiedy gdziekolwiek padało pytanie o tego Wooda. Cieszyła się, że jej nazwisko niemal zawsze wywoływało zaciekawienie.
OdpowiedzUsuńKafel odbił się od energicznie wyciągniętej dłoni jej ojca i poleciał w kierunku jakiejś kobiety. Melinda nie miała szans się jej przyjrzeć, zawodniczka była zbyt szybka i zwinnie zniknęła poza obrębem fotografii. Ruch był na tyle wyrazisty, że Woodówna była niemal pewna, że słyszy świst mioteł przecinających powietrze. Uwielbiała ten dźwięk, niemal tak wiatr świszczący w uszach. Mimowolnie uśmiechnęła się, po czym leniwie wyciągnęła nogi i oparła je o krawędź otwartej skrzyni. Przeleciała wzrokiem tekst artykułu, kilkakrotnie kręcąc głową z ekscytacji. Opis przedłużającego się niemożliwie meczu, w których Oliver Wood został wezwany z ławki rezerwowych, był niesamowicie interesujący. Mogłaby chłonąć informacje o karierze ojca w nieskończoność.
Sięgnęła po kolejną gazetę ze stosu i zmarszczyła brwi. Z wielkiej fotografii na pół strony uśmiechał się młody Oliver Wood - poznawała go bez problemu, prawie wcale się nie zmienił, a determinacja w spojrzeniu z wiekiem jedynie się wyostrzała - i obejmował w pasie roześmianą kobietę. Oboje mieli na sobie stroje do quidditcha umorusane błotem, ale mimo tego bez problemu na ich piersiach dało się dostrzec charakterystyczny emblemat Zjednoczonych z Puddlemere - skrzyżowane łodyżki sitowia. Melinda prychnęła zaskoczona, zauważając niewybredny tytuł artykułu i z nagle ściśniętym żołądkiem zabrała się za czytanie.
Przez resztę wakacji starała się o tym nie myśleć. Zatrzasnęła wieko skrzyni i z wyrwanym z gazety zdjęciem opuściła strych, by już tam nie wrócić. Sama nie wiedziała, czy chciała wiedzieć jeszcze więcej.
Kiedy jednak pierwszego wieczora po powrocie do Hogwartu ujrzała przy stole Ślizgonów specyficzne, lekko nieobecne a jednak zaskakująco skupione spojrzenie rówieśniczki - której zaledwie kilka miesięcy temu sprawiła na skórze niesamowitą ćmę zdającą się ożywać w świetle świec - wiedziała, że fotografia śmiejącej się pary i tekst, który znalazł się wokół, nie dadzą jej spokoju. Musiała się podzielić, tym co znalazła, z Valentine Morisot. Jakkolwiek nie podobało jej się zapuszczanie dobrowolnie w okolice pokoju wspólnego Ślizgonów, Melinda zeszła do lochów i skręciła w przeciwną stronę niż zwykle, mając nadzieję, że uda jej się złapać dziewczynę bez zbyt wielkiej ilości świadków. Widziała, że tamta jeszcze nie wyszła z Wielkiej Sali, więc miała nadzieję, że jej wytrwałe oczekiwanie zostanie nagrodzone.
Przysiadła w jednej z wnęk w okolicach wejścia do pokoju wspólnego Ślizgonów i wyciągnęła nieodłączny szkicownik wraz z ołówkiem, by nieco zabić czas i zająć dłonie. Nie przyznałaby się do tego otwarcie, ale coś niesamowicie stresowało ją w rozmowie z Morisot.
- Valentine, mogę cię prosić na słówko? - rzuciła w przestrzeń, zauważając znajomą sylwetkę w towarzystwie kilku osób. Puściła mimo uszu jakiś nieprzychylny komentarz, po czym przesunęła się nieco, by zrobić we wnęce miejsce dla Val. Poczekała, aż reszta Ślizgonów się oddali, po czym bez wahania wyciągnęła spomiędzy kartek szkicownika wyrwany z gazety skrawek. - Wiem, że mogła to napisać jakaś Skeeter czy inna jej podobna pismaczka, ale nie dawało mi to spokoju i… musiałam ci pokazać. Co o tym myślisz?
Melinda Wood
[ W całej rozciągłości zgadzam się, że nasza dwójka znać się musiała, zbyt dużo punktów wspólnych. Mogli mieć nawet co do zasady dobre relacje, choć raczej dalsza przyjaźń, bo akurat mam w głowie, że chyba lepiej się dogadywał z kolegami niż koleżankami. Tak tylko wspomnę, że Jasper w Klubie Ślimaka to bywał góra dwa razy na rok, wymigując się innymi zobowiązaniami, więc tu bym raczej nie dopatrywała się jego regularnej obecności. Natomiast, w kwestii zaręczyn muszę spasować. Taka decyzja ze strony rodziców Jaspera całkowicie kłóciłaby się z moją wizją na nich. Zatem mogą co najwyżej życzyć owocnego poszukiwania dla Val innego towarzysza w wspólnym wkurzeniu i niedoli :) To w sumie z mojej strony pojawia się tu pytanie, czy pomijając ten pomysł, miałabyś jakieś życzenia wątkowe? Wydaje mi się, że mamy sporo elementów od których możemy zacząć, ale to chyba nawet czasem trudniej wybrać. Moim pierwszym instynktem był ten nieszczęsny quidditch i wątek raczej na pograniczu kłótni, ale jestem otwarta na mniej dramatyczne okoliczności, już nie wystawiajmy tak Val na kolejny stres :) ]
OdpowiedzUsuńJasper Rosier
[ Najmocniej przepraszam za to opóźnienie, ale dostałam deadline na zrobienie szablonu i w tym momencie wszystkie wątkowe kwestie poszły w odstawkę. Ale teraz już jestem i możemy wrócić do ustaleń.
OdpowiedzUsuńJak najbardziej jestem za tym, by nie przepadali za sobą. Wszystkie te kwestie, które wskazałaś, idealnie pasują na mniejsze lub większe powody do chowania urazy. Jednak wiadomo, ze względu na dobro drużyny musieli zignorować prywatną niechęć i grać najlepiej, jak tylko potrafili, bo to przecież z korzyścią dla gry.
Twój pomysł na wątek z natknięciem się na siebie w najmniej spodziewanym momencie mi się bardzo podoba, tylko kwestia zlokalizowania go w dobrym momencie. Jasperowe nieprzespane noce to kwestia rozterek uczuciowych, a nie chcę zakładać, że dręczyły go zbyt daleko w czasie, bo na pewnym etapie na pewno problem zostałby rozwiązany. Co prawda nie wiem czy jeden spacer wystarczy na zmianę zdania o sobie, ale możemy zobaczyć dokąd to ich wpadnięcie na siebie w Pokoju Wspólnym ich zaprowadzi, może uda się jakoś pogadać bez skakania sobie do gardeł. No i wiadomo, zawsze uczniowie poza dormitorium o tej porze to się prosi o kłopoty :) I niech zapomni, za długo sam walczył o hasło do Łazienki Prefektów, nie będzie się dzielił :D ]
Jasper Rosier
[ Możemy śmiało zacząć w scenerii zimowej. Jest tak cudnie mroźnie za oknem, że nie skupiłabym się chyba na perspektywie jesieni jeszcze :D Ja na pewno wymyślę sobie jakieś mniej lub bardziej trywialne powody dla których nie spał po nocach, to najmniejszy problem.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy chcesz coś jeszcze ustalać? Wydaje mi się, że można iść na żywioł, co wpadnie :) I jeżeli faktycznie nadal masz ochotę zacząć, to będę bardzo wdzięczna. ]
Jasper Rosier
[ Hej!
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie Reynarda. Cieszę się, że takie wrażenie stwarza, o to mi chodziło :D
Twoja pani również jest intrygującą postacią i chętnie skusimy się na wątek, więc jeśli masz pomysł na powiązanie to pisz :) ]
Reynard
Reynard stał na wieży astronomicznej. Pozwalał, by zimny wiatr owiewał jego twarz, targał półdługie włosy i przeszywał chłodem jego ciało, otulone jedynie czarnym golfem. Pogoda w tym roku była dosyć kapryśna, nie zapowiadało się by zima wypowiedziała już ostatnie słowo. Spoglądał na ciemne, miejsca rozgwieżdżone niemo, na taflę spokojnego jeziora w dolinie, na rozległe hogwarckie mury. Jeszcze rok i miał je opuścić, raz na zawsze. Nie wiedział czym dokładnie zajmie się po ukończeniu szkoły, dlatego niemal z każdego przedmiotu starał się być najlepszy. Nigdy nie wiadomo, co mogło przydać się w przyszłości. Nie wiedział co go czeka, co przyszykował dla niego los, lecz ta nutka niewiedzy dodawała odrobinę pikanterii do jego poukładanego i stonowanego życia. Natomiast jednego był pewien, aż za bardzo. Zdawał sobie sprawę, że dyskusje z ojcem były zbędne i niczego nie wskóra, czy to błagając, czy też wyrażając swój sprzeciw. Ojciec nigdy nie liczył się z jego zdaniem jeśli chodziło o decyzje, które miały zaważyć na losie ich rodziny, spuścizny i przetrwania nazwiska Grindelwald. Reynard rozumiał, że jest to niezwykle ważne i dla niego sprawy rodzinne były równie istotne co dla ojca. Był jedynie nieco podirytowany faktem, że ojciec nie wtajemniczył go w swoje plany. Rey wyczuwał, że kryje się za tym obawa o reakcję syna, o ewentualny bunt potomka. Rey, jakkolwiek mu się to nie podobało, nie miał zamiaru wybuchać i wykłócać się z rodzicielem. Tym mógłby tylko pogorszyć własną sytuację.
OdpowiedzUsuńWieść o zaręczynach przyjął ze stoickim spokojem. Był zszokowany, wszak nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali. Zapytał kimże jest wybranka ojca, skąd pochodzi i dopytał o kilka podstawowych informacji, szczegółów.
Valentine Morisot. To z nią miał stanąć na ślubnym kobiercu. W jego głowie brzmiało to znacznie żałośniej, niż gdy ojciec wypowiadał te słowa na głos. Czarownica czystej krwi, rok młodsza od niego, zamieszkująca to samo dormitorium co on. Również wychowywana przez ojca, ze sporym majątkiem. Cóż, mieli kilka wspólnych cech, przynajmniej tych wiadomych na pierwszy rzut oka. Reynard, choć z pozoru był obojętny na wiele rzeczy, był osobą dosyć ciekawską. O tej dziewczynie chciał dowiedzieć się więcej, w co wpakował go ojciec. Może i oboje należeli do tego samego domu, tak Rey zbytnio jej nie kojarzył. Potrafił przywołać jej twarz przed oczy, ale nie znał jej. I z pewnością ona mogła to samo powiedzieć o nim. Znali tylko suche fakty. Był też ciekaw, jaka była jej reakcja, na wieść o spędzeniu wspólnej przyszłości z Grindelwaldem.
Po powrocie z domu musiał to wszystko przemyśleć, nim postanowił skonfrontować się z Valentine. Wycofał się z wieży i skierował się w do lochów, by odnaleźć Morisot. Im szybciej się rozmówią, tym szybciej będą mieli to z głowy, a on ze spokojem będzie mógł wrócić do swoich spraw.
Wszedł do pokoju wspólnego Ślizgonów i dostrzegł ją siedzącą w towarzystwie na jednej z kanap. Zbliżył się i przystanął obok z dłońmi skrzyżowanymi za sobą.
— Valentine. — Jego wzrok zatrzymał się na szatynce. — Możemy porozmawiać? — Zapytał. — Na osobności. — Dodał i ręką wskazał na drzwi.
Rey wiedział, że plotki rozejdą się bardzo szybko, zarówno wśród innych Ślizgonów jak i po całym Hogwarcie. Jednak szczegóły wolał zachować dla siebie.
Rey
Przez chwilę, w kompletnej ciszy po prostu przyglądał się dziewczynie, jej ruchom, jak otacza spojrzeniem wszystko tylko nie jego osobę. Podejrzewał, że dla niej ta sytuacja była mniej wygodna niż dla niego. Reynard od zawsze wychowywany był w myśl poświęcenia się dla dobra rodziny. Poniekąd po to się urodził i po to wychowywał go ojciec, żeby nazwisko trwało, by być może przyczynił się do ponownego osławienia Grindelwaldów. Od zawsze był sam, w rodzinnych stronach i w Hogwarcie nie miał nikogo bliskiego, nikogo z kogo musiałby zrezygnować. A zainicjowane śluby nie były rzadkością, poniekąd zawsze wiedział, że to ojciec wyjdzie z inicjatywą, a nie on sam. Choć w głębi duszy chciał uczestniczyć w potencjalnych wyborach, ostatecznie było mu wszystko jedno. Bo przecież nikt od nich nie wymagał płomiennych uczuć, czy choćby przyjaźni. Sam Reynard na to nie liczył, ale jakkolwiek musieli się dogadać, by nie uprzykrzać sobie dnia.
OdpowiedzUsuńPodszedł do niej i stanął obok, również spoglądając w stronę jeziora.
— Plany raczej nie ulegną zmianie. Cóż, mój ojciec posiada silny dar przekonywania. — Odpowiedział wzruszając lekko ramionami. Rey zdawał sobie sprawę, że inne rodziny, które posiadały równe poglądy co jego ojciec i on sam, nie będą chciały bratać się z nimi. Obaj raczej mniej lub bardziej jadowicie komentowali brak czystości krwi oraz obecną retorykę władz Hogwartu i Ministerstwa. A Riddle, czy Grindelwald, oba nazwiska były równie źle osławione i niosły za sobą wiele paskudnej historii. Mimo, iż minęło sporo czasu i wiele osób nie pamiętało już rządów Czarnego Pana, a tym bardziej poczynań jego pradziadka, niektórzy wciąż krzywo spoglądali w ich stronę, jakby w obawie przed powtórką z historii.
Dlatego to wszystko nie było takie oczywiste, ale najwidoczniej jego ojcu poszukiwania odpowiedniej partnerki dla syna, poszły całkiem sprawnie.
— Ale chciałem poznać twoje zdanie na ten temat. — Nie żeby jej głos miał wiele w tej sprawie zmienić, choć może mylił się co do opinii na temat jej rodziciela, może gdyby się sprzeciwiła, to nie musiała by robić czegoś wbrew sobie. Jego osobiście również mało obchodziło, jak dziewczyna się z tym wszystkim czuje. Zdecydowanie to on był tutaj tą cięższą i mniej towarzyską połową. Podchodził do tego na chłodno, z pełnym opanowaniem i analizą wszelkich za, czy przeciw.
— Rozmowy głównie odbywają się miedzy naszymi ojcami, ale chyba wypadałoby się poznać nim podejmiemy oficjalne kroki. — Dodał, na razie wszelkie ustalenia były między ich ojcami i miał nadzieję, że darowane będzie mu klękanie przed dziewczyną i bawienie się w całą tą szopkę.
Rey chciał jedynie wiedzieć, z czym przyjdzie mu się na co dzień mierzyć. Jaki Valentine ma charakter, czego oczekuje. Mógł pokusić się o wtargnięcie do jej głowy, być może udałoby mu się to zrobić niezauważenie, ale mógł najpierw postawić na zwyczajną rozmowę.
Przeniósł spojrzenie na jej profil.
On wkrótce miał opuścić hogwarckie mury, co oznaczało, że przez dłużysz czas nie będą w ogóle się widywać. Przez ten czas wiele różnych rzeczy mogło się wydarzyć.
Reynard
Lubił klimat dormitorium Slytherinu. Nie było tu tandetnie i przytulnie. W lochach panował przyjemny chłód i cisza, chyba że akurat jacyś pierwszoklasiści zaczynali się wydzierać i stroić wygłupy. Mimo wszystko zieleń i czerń zawsze go uspokajały i przywodziły na myśl dom. Choć wcale za nim nie tęsknił i raczej uważał rodzinną posiadłość za paskudne i nieprzyjemne miejsce, przynajmniej się nie odzwyczajał. Ostatecznie po ukończeniu szkoły mógł docelowo wybrać inne miejsce do zamieszkania. Ich majątek był całkiem pokaźnych rozmiarów, w dużej części składający się z różnorakich posiadłości i ziem rozsianych po świecie. Niektórych dorobili się uczciwie, inne miały znacznie bardziej ponurą przeszłość.
OdpowiedzUsuńKąciki jego ust nieznacznie drgnęły, gdy Valentine się odezwała. Czyli mogli grać w otwarte karty, co go bardzo cieszyło. Może i nie miał problemu ze skrywaniem wielu rzeczy, tak wolał by ta sytuacja między nimi była jasna. Przeczuwał, że oboje mogą mieć całkiem solidne charaktery. Pomimo wyuczonych reguł i ogłady.
— Musiałabyś się naprawdę wysilić, by stać się prawdziwym utrapieniem. — Odparł. Choć nie należał do najbardziej cierpliwych osób na świecie, tak niewiele rzeczy wytrącało go z równowagi. Jego ojciec miał ciężki charakter i jakoś dawał radę z nim żyć przez te wszystkie lata. Nie sądził, by mogła go przebić.
— Nie, nie zamierzam zabierać cię na na spacery i piwa kremowe, ani obsypywać prezentami bez większego znaczenia. — Nie miał też zamiaru obiecać jej wspaniałej przyszłości i że będzie mężem idealnym. Prawdopodobnie będzie powodem jej nieszczęścia i prędzej czy później pożałuje tego układu, jak sama to nazwała. Zakres uczuć Reynarda był raczej wąski i nie potrafił wykrzesać z siebie za wiele, a nawet nie widział ku temu powodów. Brak matki i twarda ręka ojca sprawiły, że w tej jednej dziedzinie był upośledzony. Sam fakt, że ojciec wprost opowiadał, że nie powstał z miłości, wypaczał jego umysł. Nigdy też nie chciał, by jego potencjalna partnerka była nijaka i nie posiadała charakteru. Choć to na dłuższą metę mogło być kłopotliwe, tak oboje mieli przekazywać dalej silne cechy. Jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało. — Miałem raczej na myśli, że możemy to rozwiązać na dwa sposoby, ten łatwiejszy i przyjemniejszy, w którym nie będziemy zbytnio wchodzili sobie w drogę i każdy będzie mógł się zająć swoimi sprawami. Lub ten gorszy i niezbyt łatwy. — Wytłumaczył wpatrując się w toń jeziora. Jednak, gdy poczuł jej uważny wzrok na sobie, odwzajemnił spojrzenie. Jego postawa i wyraz twarzy nie zdradzały zbyt wiele. Od dziecka skrywał wszystko we wnętrzu swojej głowy i niewieloma rzeczami dzielił się ze światem. Z reguły patrzył na otoczenie ze znudzeniem i spokojem, tylko niekiedy kąciki jego ust wyginały się w czymś na kształt uśmiechu, choć kryło się w tym więcej ironii niż radości młodego człowieka. Rey nie miał w sobie za wiele z beztroskiego nastolatka.
— Jeśli chcesz wiedzieć ile jest we mnie tych wszystkich opowieści o Grindelwaldach... — Zamyślił się na chwilę. Ile mógł jej powiedzieć? Nie zależało mu, by ją wystraszyć, czy zniechęcić. — Zbyt dużo. — Przyznał w końcu. Jeśli miała zamiar podjąć próby wykręcenia się z tego wszystkiego, nie robiło mu to większej różnicy, jeśli nie ona znajdzie się następna kandydatka.
Zmarszczył na chwilę brwi, gdy coś uderzyło w jego myśli. Odwrócił od niej wzrok, starając się skupić na spokojnym widoku za oknem. Starał się odgrodzić umysł od zbędnych myśli dziewczyny. Nie chciał wchodzić do jej głowy, ale niekiedy jego zdolności wyrywały mu się spod kontroli. Zwykle działo się to w najmniej odpowiednich momentach.
UsuńSkrzyżował ręce na plecach i zacisnął palce na jednym nadgarstku. Nie usłyszał zbyt wiele i kompletnie niczego nie zobaczył. Lecz poczuł ten wewnętrzny konflikt, niepewność, tajemnicę którą chciała rozwikłać. Coś ukrywała, przed wszystkimi nawet przed ojcem. Jednak nim zdążył się w to zagłębić, nikły kontakt urwał się.
Potarł kąciki oczu, to zawsze przyprawiało go o ból głowy, czy celowo posłużył się legilimencją, czy też nie.
Teraz nie miał zamiaru o to wypytywać, ale na pewno zwróciła jego uwagę.
Rey
Kąciki jego ust minimalnie drgnęły, nie mogła w porę wychwycić tego drobnego gestu. Niezbyt często pozwalał sobie na jawne okazywanie emocji, dlatego bardzo często inni sądzili, że zadziera nos, że jest arogancki i obojętny. Rey po prostu skrzętnie wszystko w sobie skrywał, najdrobniejszy przejaw radości, a tym bardziej smutku, czy złości. Nie miał od kogo brać przykładu, a i w domu z reguły nie było zbyt wielu powodów do swobodnego śmiechu, a dziecięce łzy obserwowała jedynie jego pościel. Teraz już sobie na nie nie pozwala. Od zawsze, okazywanie emocji było obrazem słabości, brakiem własnego opanowania, kontroli nad samym sobą.
OdpowiedzUsuńJego ojciec był wyrachowanym mężczyzną i mało go obchodziło, że obchodził się z dzieckiem, które było niewinne i tak bardzo podatne na każdy gest, czy słowo. Rey wyrastał na jego niemal idealną kopię, okraszoną kilkoma własnymi cechami. Teraz był na granicy, jeszcze nie zrobił decydującego kroku w stronę, z której nie ma odwrotu, ale stał na pograniczu. Być może nawet sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
Młoda Panna Morisot, choć jej nie znał, zdawała mu się tak inna od niego. Być może, jeśli poznają się trochę, zmieni zdanie, ale i w to wątpił. Nie miał jednak zamiaru oceniać jej zbyt pochopnie, jak to często robiono w jego przypadku. Nie miał zamiaru lekceważyć Valentine, w końcu mają stworzyć coś na kształt rodziny. O ile ten perfekcyjnie zaplanowany pakt i sojusz było można tym nazwać. Choć mieli spędzić ze sobą resztę życia, ich rodzina będzie dziwna i nieco skrzywiona, a ich silnym fundamentem nie będą uczucia, a zobowiązania, acz wiedział, że niekiedy to drugie wiązało znacznie bardziej niż taka miłość.
Nie potrafił sobie tego wyobrazić, a raczej wyobrażał tak jakby nikt tego nie chciał. Jego wyobraźnia w tym temacie była upośledzona i bardzo biedna. Reynard nie miał zamiaru wymagać od niej sztucznych uśmiechów, ciepłych gestów, bo nie sądził, że sam będzie do tego zdolny. Nie wierzył, że z czegoś takiego może powstać coś lepszego. Ale przecież on się akurat na tym nie znał. Zastanawiał się czego ona tak właściwie mogła chcieć, czy w ogóle miała wobec niego jakieś oczekiwania, czy po prostu spełniała wolę rodziciela i cała reszta była jej obojętna.
— Nie porównuj mnie do innych. Chcę więcej, ale nie sądzę, że mamy to samo na myśli. — Odparł kręcąc głową, a ciemne loki zatańczyły wokół jego twarzy.
Urodę odziedziczył po matce, jego rysy twarzy nie były tak ostre i surowe jak ojca, a i niektórzy mówili mu, że wygląda całkiem niewinnie. Cóż, do niewinności było mu daleko, ale niepozorny wygląd miał swoje zalety.
Rey znów na nią spojrzał, utkwiwszy spojrzenie w jej oczach. Kąciki jego ust ponownie drgnęły, ale ten wyraz wcale nie zdradzał jego zadowolenia z sytuacji, a raczej z samego siebie i tego co krąży mu po głowie.
— Na szczęście to my jesteśmy zaręczeni. — Zaczął przechylając głowę na bok. — A zapewniam, że twój ojciec usłyszy wszystko to, czego pragnie usłyszeć od przyszłego zięcia. — Zapewnił. Co nie co wiedział o jej ojcu, o tym jakie zasady oraz wartości wyznawał. Wiedział jak się zachować, co należy powiedzieć. Przecież wszystko mieli przemyślane. A gdy już wezmą ten ślub, jej ojciec nie będzie miał wiele do powiedzenia. Valentine będzie jego żoną, jego partnerką.
Gdy zorientowała się, że zaczął odczytywać jej myśli, zacisnął mocniej szczęki. Jednak tak szybko jak z jej ust wyszły słowa, tak jej ręka spotkała się z jego policzkiem. Cios był mocny, złowrogi, aż obróciło mu głowę. Chwilę zaciskał powieki, aż w końcu znów na nią spojrzał. Tym razem na jego twarzy nie kryło się nic prócz lodowatego chłodu.
Gdy ona się cofnęła, Reynard momentalnie znalazł się tuż przed nią, łamiąc najdrobniejszy dystans między nimi. Czuł jej ciepły oddech na twarzy, choć teraz górował nad nią jeszcze bardziej. Jego palce oplotły się na jej ciele, mocno chwytając za kark, a kciuk ułożył na linii jej szczęki.
Usuń— Zrobiłaś to ostatni raz. — Warknął przez zaciśnięte zęby, a z całej jego postawy emanował chłód i złowroga aura. Puścił ją i od razu odsunął się od dziewczyny, ręce sztywno opuszczając wzdłuż ciała. — gdybym specjalnie chciał wedrzeć się do twojego umysłu, zapewniam że byś się nie zorientowała. — Syknął ozięble. — Nie zawsze nad wszystkim da się zapanować. — Wyjaśnił krótko, ale taka była prawda. Wcale nie planował naruszać jej prywatności, ale jej ostra reakcja i strzępek emocji, podjudziły jego ciekawość.
Rey
To wszystko podziało się bardzo szybko, a on już wiedział, że niepotrzebnie dał emocją przejąć nad nim kontrolę. Zwykle był w pełni opanowany, obserwując świat ze stoickim spokojem, nutą wyższości w oczach, ale bez konkretnego wyrazu na twarzy. Z reguły, bez cienia zainteresowania patrzył na swych rozmówców i niemal ze znużeniem odpowiada na ich pytania. I nigdy nie odsłania wszystkich swoich kart, jakby cały czas gotował się do potyczki, czy to słownej, czy to tej z użyciem różdżki. A pod tą warstwą zobojętnienia i mani kontroli siebie, czy otoczenia, skrywa się znacznie więcej. Wulkan emocji, stłumione krzyki. Teraz pozwolił, by na jego powłoce pojawiło się pęknięcie i coś wydarło się z jego wnętrza. A jego głowa i serce nie są napełniane uśmiechami, radością, czy miłością. Do jego ucha od dziecka toczona jest trucizna nienawiści, to też ona jako pierwsza wydobywa się na wierzch, gdy Reynard traci opanowanie.
OdpowiedzUsuńPrzez krótką chwilę miał wrażenie, że Valentine odpłynęła pod wpływem tego wszystkiego, jakby oderwała się od podłogi w dormitorium i odleciała gdzieś daleko poza jego ściany i zasięg Reynarda. Dostrzegł jej reakcję i bardzo szybko ją przeanalizował.
Umysł był ostatnią warownią człowieka, nienaruszalną ostoją, miejscem do którego nikt nie ma prawa wstępu. Rey sam bardzo skrzętnie skrywa swe myśli, czy odczucia i stara się wszystkich trzymać z daleka od własnej głowy. Ale nawet ci, którzy nie skrywają wielkich tajemnic i groźnych sekretów, nie chcieli by, aby te granice przekraczać. Mimo wszystko reakcja Valentine wydała mu się nieco wyolbrzymiona, nie żeby on zachował się adekwatnie do zaistniałej sytuacji. To jak bardzo szybko zechciała uciec, to jak na niego naskoczyła zarzucając kłamstwo... Miał wrażenie, że pali jej się grunt pod stopami i choć starała się zachować resztki pewności siebie, utrzymać mury względnego spokoju, dawało mu do myślenia. Niby nie zobaczył w jej myślach zbyt wiele, na dobrą sprawę nie umiałby tego ubrać w słowa, określić czy to było coś istotnego, czy może nieistotna błahostka. Jednak reakcja panny Morisot zasiała w nim ziarnko niepewności, która pobudziła jego dociekliwą część natury. Chciał dowiedzieć się więcej, a gdy tak postanawiał, nie było mocy, która potrafiła by go zatrzymać.
Valentine skrzętnie skrywała jakąś tajemnicę, a on chciał ją poznać, rozwikłać zagadkę. Może to była nic nie warta informacja, a może coś znaczącego, coś co mogłoby zaważyć na jej... ich przyszłości?
Reynard zawsze był żądny informacji, czy wiedzy. Był ciekawskim dzieckiem, a teraz dociekliwym młodzieńcem. W jego głowie wciąż kołata się mnóstwo pytań, które doszukują się odpowiedzi. Nigdy nie obawiał się zadawać pytań, czy to ojcu, który niekiedy wzburzał się pod ich natłokiem, czy to nauczycieli, którzy starali się ignorować niektóre zapytania, zwłaszcza te które wybiegały poza normy zwykłych zainteresowań hogwarckich uczniów.
Nie patrzył na nią, uparcie utrzymywał wzrok na widoku rozciągającym się za oknem. Cywilizowane warunki, opowiastki o sobie...? Czego ona wymagała? W całym tym układzie nie było krzty człowieczeństwa i czegokolwiek na kształt zaufania. To wszystko wynikło z chłodnych kalkulacji, w których odrzucano wszystko co mogło być pozytywne. W tym momencie on również analizował, czy jest w stanie cokolwiek jej od siebie dać, pokazać fragment samego siebie, czy może nie ma w tym żadnego sensu. Prawdą było jednak, że jeśli w przyszłości chce cokolwiek osiągnąć, nie mógł żyć pod jednym dachem z osobą, której nie ufa, z osobą przed którą musi skrywać każde słowo. To było niewygodne i kłopotliwe. Ale wszystko dla dobra nazwiska i chluby tej rodziny.
Valentine nie wiedziała ile dostrzegł, mógł to wykorzystać, pozostawiając ją w tej gorzkiej niewiedzy.
Reynard nic nie odpowiedział, skinął jedynie głową. Jeśli miałby cokolwiek jej powiedział, musiało być to czymś na tyle istotnym, by zainteresować dziewczynę i zadowolić jej ciekawość, a z drugiej strony czymś mało ważnym i istotnym dla niego.
Rey
Reynard uporczywie starał się dowiedzieć czegoś więcej o Valentine, a konkretniej o jej potencjalnej tajemnicy. Można było śmiało stwierdzić, że to stało się to jego małą obsesją, czymś czemu wyraźnie poświęcał zbyt wiele uwagi. Jednak w tym przedsięwzięciu ograniczały go szkolne mury i brak kogoś kto mógłby wiedzieć więcej. Z ojcem na ten temat nie miał zamiaru rozmawiać, nie chciał rozpatrywać niepotrzebnego zamieszania. Zresztą co konkretnie miałby mu powiedzieć? Nie posiadał żadnych szczegółów, tylko własne domysły na podstawie strzępków jej myśli. Domniemał, że chodziło o rodzinę, a w jej głowie zbyt wyraźnie kołatał się lęk i myśl o matce. Być może o to właśnie się rozchodzi. W książkach jednak tego nie wyczyta i choć pokusa ponownego zagłębienia się w jej umysł była kusząca, powstrzymywał się.
OdpowiedzUsuńLegilimencja przychodziła mu zaskakująco łatwo, a wręcz naturalnie. Już od dziecka przejawiał do niej skłonności, gdy nieświadomie poznawał zakamarki ludzkich umysłów, ich pragnienia, czy wspomnienia. Od tamtego dnia szkolił się w tej sztuce, pod bacznym spojrzeniem ojca, lecz ta zdolność jest ciężka do opanowania i bywa kapryśna. Wciąż jej używanie przyprawia go o ból głowy, a niekiedy w pełni jej nie kontroluje. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny błąd przy Morisot, więc użycie legilimencji nie wchodziło w grę. Gdyby stracił panowanie, z łatwością by go wyczuła, a i w gorszym przypadku mógłby narobić szkód w jej umyśle. A choć z reguły nie roztrząsał się nad życiem innych osób, to wolał nie pokrzyżować planów ojca, lekkomyślnym zachowaniem.
Stawiał więc na obserwację dziewczyny, co go frustrowało, bo i dzięki temu nie dowiedział się niczego specjalnego. Wiedział, że najprościej byłoby spytać, lecz dla niego szczera rozmowa nie była czymś oczywistym i najłatwiejszym. Zwłaszcza, że Panna Morisot przy ostatnim spotkaniu postawiła pewien warunek, na którym również intensywnie się zastanawiał. Miał zdradzić jej coś o sobie, odkryć jakąś kartę. Zwykle tego nie robił, ale czuł, że utknął w martwym punkcie i po prostu jest zmuszony to zrobić.
Odrobinę ociągał się z zaczepieniem Valentine i rozmową z dziewczyną. Zwykle się nie ociągał, ale wzajemna ignorancja na korytarzach nie była, aż tak zła. To zawieszenie było pod pewnymi względami wygodne, choć wiedział, że kolejne spotkanie jest nieuniknione w ich przypadku. Kolejnym razem, nie miał zamiaru pozwolić emocjom wziąć nad nim górę.
Dostrzegł ją, gdy sam zamierzał wyjść z zamku, by nieco się przewietrzyć i skorzystać z wyjątkowo ładnej pogody, jak na angielskie standardy. Tym jednak razem to ona zdecydowała się podejść pierwsza.
- Przejdźmy się. - Zgodził się. Cóż, mogli sobie wzajemnie potowarzyszyć. Nie miał nic pilnego do załatwienia, nie spieszył się na żadne zajęcia, więc mogli w spokoju porozmawiać.
Nigdy nie musiał budować wzajemnego zaufania, szacunku. Zwykle żył ignorując wszystkich obok, ignorując opinie na własny temat.
- Chciałaś dowiedzieć się czegoś o mnie, czegoś prawdziwego. - Zaczął spoglądając na drzewa rysujące się przed nimi. - Zdolność do legilimencji odziedziczyłem po matce, ponoć jej rodzina jest w tym całkiem niezłe, choć u mnie rozwinęło się to znacznie bardziej. Nie potrzebuję różdżki, czy zaklęć. - Przyznał.
Rey za wiele nie wiedział o swojej matce, tylko kilka suchych faktów. Ojciec umiejętnie syna od kontaktów z rodziną od strony kobiety, a po niej zostało mu raptem tylko jedno zdjęcie i to dlatego, że skrzętnie ukrywał je i miał przy sobie. Nie wiązała go z matką żadna więź, ale chciał mieć choć taką drobnostkę po niej.
- Jeszcze w pełni tego nie kontroluję, przez co niekiedy czyjeś myśli, wspomnienia swobodnie przepływają przez moje myśli i dochodzi do takich wpadek jak ostatnio. - Wytłumaczył, bo rzeczywiście nie grzebał w jej głowie specjalnie.
Spod płaszcza wyciągnął portfel, a z niego złożoną na pół fotografię.
- To ona. - Przeczucie mówiło mu, że jej sekret dotyczy rodzicielki. Liczył, że otwierając się przed nią i zaczynajac temat o własnej rodzicielce, dowie się od niej czegoś więcej.
Rey
Dzień dobry, w związku z dalszą deklaracją uczestnictwa w życiu bloga pozostawioną pod ostatnią listą obecności, bardzo prosimy o zwiększenie swojej autorskiej aktywności. Jest to pierwsze upomnienie z naszej strony. Zachęcamy do odnowienia rozpoczętych już wątków oraz witania nowych autorów. W razie potrzeby zgłoszenia urlopu prosimy odezwać się pod zakładką Administracji. Dziękujemy i życzymy dalszej (aktywnej) zabawy!
OdpowiedzUsuńOstatnia odnotowana aktywność – 17 lutego 2022