Hope, it is the only thing stronger than fear

 

Mei Hirata
ravenclaw • VII rok • grab, 11 3/4 cali, włos z ogona jednorożca, giętka 

Czyż nie jest ironią, że w życiu zawsze najbardziej pragniesz tego, czego nie posiadasz w zasięgu swojej ręki? Trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu, a zakazany owoc smakuje najbardziej. Ciągle w biegu, snując i knując, czego by tu jeszcze nie zrobić, by w końcu zdobyć to, na co zawsze ostrzyłeś swoje pazurki. By w końcu poczuć chociaż namiastkę szczęścia…
Szczęście, beztroska, wesołość. Pojęcia, które były jej znane. Mogła wyrecytować ich słownikowe znaczenie, nawet gdyby nagle została obudzona w środku nocy, lecz nigdy nie dane było jej ich doświadczyć. Brzmi dość dramatycznie, co?
Mei westchnęła cicho, spoglądając na krople deszczu spływające po oknie pociągu. Nawet one potrafiły się połączyć, tworząc razem nieopisane kształty. W pochmurny jak dziś dzień, gdy wszystko było owiane szarością, te kropelki tańczyły na szklanej powierzchni, migocząc radośnie, gdy tylko promień słońca wychylił się zza warstwy burzowych chmur. 
Potrząsnęła głową, odpychając wszystkie ckliwe myśli do małej szuflady w głębi swojej podświadomości. To był nie czas i miejsce na wrażliwości czy okazywanie słabości. Mei nauczyła się żyć z maską na twarzy, bo w końcu, jeśli nie pokażesz, że coś boli, wtedy nikt nie może Cię skrzywdzić, prawda? Taka była jej taktyka. I jak do tej pory działała.
Była sama. Nie z wyboru, ale z jakiegoś nieznanego powodu, życie tak chciało.
Dla swojej rodzicielki praktycznie nie istniała. Była jej codziennym przypomnieniem nieudanego romansu, ognistego uczucia, które jak szybko zapłonęło, tak szybko też zgasło.
Gdy w dniu jej jedenastych urodzin tajemnicza, ubrana w ciemne szaty kobieta zapukała do drzwi skromnego mieszkania w londyńskim Chinatown, istne piekło rozpętało się na ziemi. Sam Lucyfer nie powstydziłby się reakcji pani Hirata na wieść o tym, ze jej latorośl jest nikim innym, a czarownicą. Nie tylko był to dodatkowy wydatek dla ubogiej, samotnej matki, ale także kolejny powód, by nie pałać do swej córki miłością. Miała być normalna, a w definicji jej matki machanie różdżką na pewno nie kwalifikowało Mei do tej kategorii.
Ojciec? Gdzieś tam jest, a może i go nie ma? Rozwiał sie jak dym, gdy tylko pojawiła się wzmianka, że za dziewięć miesięcy owoc ich rzekomego uczucia pojawi się na tym świecie. Jedyne, co dziewczynie po nim zostało to stara poszarpana fotografia, a raczej kopia. Matka nie chciała, by jej córka wiedziała nawet jak on wyglądał. Kiedyś szperając w jej rzeczach, Mei znalazła miłosny list i dołączone do niego zdjęcie. Zanim matka się zorientowała, panna Hirata zrobiła kopie dla siebie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale z jakiegoś powodu czuła do ojca przywiązanie, a przecież znała go tylko ze zdjęcia.
Przyjaciół nie posiadała. Mei starała się nawiązać relacje z rówieśnikami, ale każdy odwracał się od niej ogonem, rzucając pogardliwe spojrzenia. Może ktoś rzucił na nią klątwę, może emanowała od niej zła aura, którą każdy wyczuwał na kilometr. A może każdy był zadufany i przeszkadzał im fakt, ze w jej żyłach nie płynęła czysta krew, a w sakiewce miała tylko kilka brązowych knutów? Dla mugolskich dzieci również była dziwakiem i czasem czuła, że po prostu pasuje wszędzie jak kwiatek do kożucha.
Mei mogłaby gdybać tygodniami i szukać wyjaśnienia na wszystkie te nurtujące ją pytania, ale po co, strata czasu, niczego by to nie zmieniło. Może i chciała w końcu gdzieś przynależeć, ale każdy chce czegoś, czego nie ma lub co nie jest mu pisane.
Jedyne miejsce, gdzie potrafiła się odnaleźć, to wieża astronomiczna. W dzień cudowne miejsce, by pochłonąć kolejne tomy księgi zaklęć, a nocą odkrywać to, co nieznane, wpatrując się w gwiazdy, z podręcznikiem do astronomii w pobliżu.
Dobra pamięć była jej atutem, co przeczytała, to wkradało się do jej głowy, urządzało tam sobie wygodne posłanie i zostawało już na zawsze. Jednak nie dzieliła się swoją wiedzą, a strach przed kolejnym odrzuceniem zdominował ją na tyle, że każde pozaszkolne kluby były tylko czymś, o czym mogła pomarzyć.
Wielki czerwony parowóz wydał gwizd z lokomotywy, sygnalizując zbliżenie się do stacji końcowej. Nagłe zamieszanie w przedziałach przykuło uwagę Mei, było to jak komunikat, by w końcu przestać bujać w obłokach i ruszyć na zewnątrz jak reszta pasażerów. Delikatny uśmiech zawitał na jej bladej twarzy - był to już nawyk, ta sama reakcja, gdy co roku wracała do Hogwartu.
Ta mała namiastka nadziei, że może w jakiś magiczny sposób coś ulegnie zmianie, a życie młodej pannicy obróci się o te przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni.
Tym razem nie odepchnęła ckliwej myśli w czeluść zapomnienia, nie chciała.
W końcu nadzieja umiera ostatnia.

Hejka! Witamy się nieśmiało z moją Mei i zapraszamy do wątkowania. Trochę mnie nie było na grupowcach – co najmniej dziesięć lat – także proszę, bądźcie łaskawi, musimy się odnaleźć w tej nowej, blogspotowej rzeczywistości. Nie za bardzo lubimy się z przecinkami i często coś nam ucieknie, ale mamy ogrom chęci do pisania oraz głowę pełną pomysłów :)


33 komentarze:

  1. [No heeeej! Dobra, to teraz najważniejsze pytanie - kto zaczyna? :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Po takiej długiej przerwie to człowiek jakby był nowy w blogosferze, zwłaszcza, że od onetu tak dużo się zmieniło! Candie i Mei są na tym samym roku i w tym samym domu, nie ma opcji aby się nie znały! Jeżeli masz chęć to możemy pomyśleć nad wątkiem!:D]

    Candice

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Świetnie widzieć, że tyle nowych autorów zawitało na bloga, aż się serducho raduje!
    Mei wydaje się być niezwykle smutną postacią, jednak ostatni akapit dodaje otuchy i oby ta nadzieja pozostała z nią na długo. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć dobrej zabawy i masy wątków! A w razie chęci zaprosić do mojego rudzielca.]

    Dominique Weasley

    OdpowiedzUsuń
  4. Nate miał dosyć sporo nawyków. Zwykł nawet żartować, oczywiście do siebie, że zachowuje się jak pies – psy lubują się w rutynie, zachowaniach powtarzalnych i ustalonym harmonogramie dnia. Nathanael Frotescue żył właśnie jak taki psiak. Za wyjątkiem szczekania.
    Jednym z jego nawyków było czwartkowe przesiadywanie w bibliotece, gdzie zgłębiał teoretyczną wiedzę z zakresu zaklęć. Na praktyki przeznaczał sobotnie poranki bądź jakiekolwiek tarapaty, w które zdarzyło mu się wpadać w ciągu tygodnia. Tego Nate już nie lubił – zbyt nieprzewidywalne, jak na takiego psa, jakim przecież był.
    Książek do zaklęć jest jednak bardzo wiele. Chłopak nie korzystał jedynie z podręczników przewidzianych w programie nauki dla siódmego roku, miał swoją ulubioną listę tomów dla zaawansowanych, po które często sięgał, było ich aż szesnaście. I od kilku tygodni ktoś mu je podbierał! W zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu książki w bibliotece stały właśnie po to, by je wypożyczać, ale w ciągu ostatniego roku nie zdarzyło się, żeby zabrakło choć jednej z nich na dłużej niż dwa dni. W dodatku osoba, które je wypożyczała, zostawiała w środku notatki. I może dlatego cała ta historia tak bardzo Nate'a zainteresowała. No bo kim była ta osoba? I dlaczego podbierała właśnie jego książki?
    Na początku natknął się na jedną notatkę przy dobrze mu znanym zaklęciu, z którym bił się od kilku dobrych miesięcy, nie mogąc go opanować. Zatocz różdżką pełne koło, tak właśnie brzmiała. I ku jego zdziwieniu – rada zadziałała idealnie! Potem zobaczył kolejną i kolejną, i wszystkie mu pomogły. Dopiero przy ostatniej coś poszło nie tak. Drobnym, okrągłym pismem na marginesie ktoś napisał wymawiając zaklęcie, postaw mocny akcent na "r", a z tym chłopak totalnie się nie zgadzał. Pół sobotniego popołudnia spędził, szlifując w sali treningowej owe zaklęcie, wypróbowując jego moc na wszystkie sposoby – zwracał uwagę i na wymowę, i na odpowiedni ruch oraz skupienie. Następnego dnia oddał książkę. Przy cudzej notatce zostawił wiadomość – chodzi o kontrolę gniewu, im bardziej jesteś wściekły, tym mniejsza szansa na powodzenie.
    Rozejrzał się jeszcze uważnie po twarzach osób przebywających w bibliotece, karykaturalnie przy tym mrużąc oczy, zanim odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Gdzieś tam czaiła się ta tajemnicza osóbka. Tylko kto to był?

    [Tak trochę humorystycznie, bo wiem, że to lubisz! <3 HAU HAU]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dziękuję bardzo za powitanie! Masz rację, Elias jest nieco mroczny, ale zyskuje przy bliższym poznaniu i każdy, kto jest cierpliwy, kiedyś w końcu dostrzega jego dobre serduszko. Cieszę się, że wróciłaś po czasie do blogowania, to jest jak uzależnienie, ale oczywiście oby tylko jak najwięcej takich! Ja sama wróciłam tutaj z Eliasem po przerwie :) Mei nie ma w życiu łatwo, mam ochotę ją przytulić, ale Elias niestety do najczulszych nie należy, więc jedyne co możemy zaoferować to wprowadzenia do jej życia więcej chaosu, a nie upragnionego szczęścia. Jeśli jednak masz mimo to chęci na wątek, to zapraszamy! Co powiesz na spotkanie np. w szpitalnym skrzydle? Elias mógłby tam trafić po treningu, albo meczu :) Mei mogłaby do niego zagadać, a on jak to on, pociągnąć rozmowę w swoim stylu :)]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nate książkę oddał w niedzielę, a Ty wspomniałaś o sobocie — na potrzeby wątku uznam jednak, że dalej jest niedziela :D]

    Nate wbrew swoim psim nawykom popędził do biblioteki jeszcze tego samego dnia, bardzo późnym wieczorem, już po kolacji, licząc na to, że być może, zupełnie przez przypadek, dojrzy tam swego tajemniczego rozmówcę. Nic z tego. Początek roku, piękna pogoda, możliwość rozmowy z dawno niewidzianymi przyjaciółmi oraz niemalże zerowe zagrożenie egzaminami — kto by tam zawracał sobie głowę przesiadywaniem nad książkami. Nawet bibliotekarki nie było na jej zwyczajowym miejscu, ale tego już jednak chłopak nie zauważył. Od razu przeszedł szybkim krokiem do odpowiedniego działu, cały czas przy tym oglądając się za siebie.
    — Tu cię mam — wymamrotał cicho, sięgając po odpowiedni tom.
    Otworzył księgę na odpowiedniej stronie i przeczytał zarezerwowaną dla niego wiadomość. Parsknął, kręcąc głową, jednocześnie czując lekki przypływ zawodu, gdy zorientował się, z jakim wyrzutem ktoś nakreślił tę notatkę. Jeśli jesteś taki skory do pomocy, tak jakby pomaganie sobie było czymś natrętnym. A poza tym... To jego książki!
    Odstawił ze sporym hukiem podręcznik z powrotem na regał, czując narastającą wściekłość. Najbardziej chyba był zły na samego siebie, za to, że zasadniczo zupełnie nieważna błahostka była w stanie tak go zaboleć. W każdym razie obrócił się zamaszyście na pięcie i ciężkim krokiem — prawdę mówiąc, lekko tupiąc — ruszył w kierunku wyjścia zanim nie usłyszał kolejnego huku. Książka spadła na ziemię. Dokładnie ta książka.
    Nate westchnął głęboko, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
    — No, dobra — rzekł pochmurnie. — Już ja cię nauczę wyczarować patronusa.

    ***

    Wiadomości wymieniali następne cztery tygodnie i prawdę mówiąc, Nathanael odrobinę się od tej swojej nowej znajomości uzależnił. Nie miał zbyt wielu bliskich przyjaciół, a rozmawianie z kimś totalnie anonimowym sprawiało, że nie czuł tego, co zazwyczaj pojawiało się u niego w kontaktach z innymi ludźmi — strachu przed konfrontacją i... Bycia sobą. Nie czuł się zobowiązany nakładać jakiejkolwiek maski.
    Pozostawione notatki nie były jednak zbyt osobiste. W końcu pisali w publicznej książce. Zdarzało im się wyśmiać jakiegoś profesora bądź ponarzekać na strudel śniadaniowy, ale bardzo często się po prostu przekomarzali i było w tych wiadomościach sporo humoru, zdecydowanie więcej niż w jego prawdziwych rozmowach z rówieśnikami. Głównym tematem było jednak zaklęcie, z którym dziewczyna miała spory problem. Zaczęli od teorii. Potem Nate próbował w najbardziej skrupulatny sposób opisać jej, na czym powinna się skupić i jak najlepiej podejść do wyczarowania patronusa — bezskutecznie. Minął kolejny tydzień i powoli zaczynali tracić nadzieję, że im się uda. W końcu chłopak, ruszony jakimś dziwnym impulsem, zostawił krótką notatkę, spotkajmy się w starej sali zaklęć na czwartym piętrze w sobotę o ósmej rano, czego zdążył pożałować już następnego dnia. Książki jednak na półce nie było, ktoś już ją zabrał.
    W poniedziałkowy poranek brzuch bolał Nate'a tak mocno, że nie udało mu się ugryźć ani kawałka tosta z serem. Drogę do opuszczonej sali na czwartym piętrze pokonał, przechadzając się korytarzami piątego i trzeciego piętra, oddalając się i powracając — rezygnując ze spotkania przynajmniej dziesięć razy. W końcu dotarł tam zdyszany, obawiając, że przez wewnętrzne rozterki jest już spóźniony. Jak się okazało, był dwadzieścia minut za wcześnie.
    W końcu w drzwiach pojawiła się dziewczęca postać. Mei — Nathanael kojarzył ją oczywiście ze wspólnych lekcji z Krukonami, wiele razy lądowali przecież w tej samej grupie. Kto by pomyślał, że ta cicha, zamknięta w sobie dziewczyna potrafiła tak ostro dać w kość swoimi uszczypliwymi uwagami.
    — Cześć — powiedział niepewnie. Brzuch dalej go bolał ze stresu. Przez jego twarz przeszedł cień strachu... Co jeśli dziewczyna odwróci się na pięcie i zniknie mu z oczu? Takiego odrzucenia chyba by nie przeżył.

    [Aktualny czas wątku: połowa października 2022]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Świetny pomysł, idealnie! Podeślę nam na dniach rozpoczęcie ❤]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jak najbardziej! Dominique, głównie za sprawą dziadka Arthura oraz tego, że z natury jest trochę uparciuchem, też wie całkiem sporo o mugolskim życiu. Ale na pewno chętnie dowie się czegoś jeszcze!
    A przy tym może jej również uda się odrobinę osłodzić życie tej uroczej kruszynce? Bo mój rudzielec to zdecydowanie ktoś, kto serducho wyciąga do innych jak na dłoni.]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba właśnie ta spora doza złośliwości, którą dało się wyczuć w dziewczęcym głosie, a którą Nate aż nadto kojarzył z ich korespondencji, sprawiła, że momentalnie zszedł na ziemię. Stres wyparował kompletnie, niemniej nagłe uczucie ulgi sprawiło, że zrobiło mu się aż zbyt swobodnie — kolana jakby nie działały sprawnie, a drżenie ciała się nasiliło. Zabawne, chłopakowi przeszło przez myśl, jak bardzo mózg związany jest ciałem, jak silny wpływ ma świadomość na tę formę, w której przebywamy, a z czego na co dzień tak rzadko zdajemy sobie sprawę.
    — Nate. Ale to już pewnie wiesz — powiedział teraz twardo, unosząc brwi. — Czy będziesz tak stał? — dodał zaraz niskim głosem, naśladując karykaturalnie jej ton wypowiedzi i ruszając przy tym zabawnie głową.*— Będę tak stał. Jak tam, udało ci się cokolwiek ruszyć z tym patronusem?
    Nate'owi się to bardzo podobało, pomaganie komuś z czymś, w czym był dobry. I nie chodziło tu wcale o próżność, bardziej o przeświadczenie, że robi ze swoim życiem coś pozytywnego, coś, co w konkretny sposób może wpłynąć na drugiego człowieka. W jakiś maleńki sposób zmienić jego życie na lepsze. I lubił to, nauczanie, żywe zaangażowanie w cudzy problem. Ostatnie parę tygodni spędził nad książkami, szlifując to zaklęcie, czytając na jego temat wszystko, co mogło zostać przeczytane. Tylko po to, by komuś pomóc. I czuł się z tym wspaniale.
    — Muszę przejść do najbardziej osobistego pytania... Jakie wspomnienie wybrałaś?
    Nathanaelowi batalia z wyczarowaniem patronusa w ogóle była dosyć bliska, bo jakiś czas temu sam toczył bardzo podobną. Wiedział, z czym to się wiążę i miał nadzieję, że Mei też wiedziała, na co się pisze — by plan się powiódł, nie miała wyboru, musiała w pewnym stopniu się przed nim otworzyć.
    Chłopak spojrzał na nią łagodnie, jego twarz rozszerzył serdeczny uśmiech. Wzruszył ramionami.
    — Pamiętaj, nic na siłę. Jak chcesz, zawsze możemy to zostawić i zając się czymś innym.

    [*W głowie mam tu Dawida xD]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Odpisz mi najpierw, a nie, TARAPATÓW SIĘ ZACHCIAŁO :D W sumie myślę, że możemy ich w coś wpakować, ale to muszę jeszcze pomyśleć, bo to nie może być nic zwykłego... Chyba, że masz ochotę wpaść na nas z książkami, założyć rajstopy w kolorze zachodzącego słońca na swoje umięśnione uda tenisistki albo spojrzeć patrząc za oknem? Czy Mei zawsze chciała chodzić do szkoły, nigdy nie chodziła do szkoły, ale zawsze chciała chodzić do szkoły???]

    OdpowiedzUsuń
  11. Ze skupieniem przyglądał się twarzom uczniów, którzy kolejno zasiadali na drewnianym stołku i w napięciu czekali, aż stary kapelusz wyląduje na ich głowach, a później wybierze jeden z czterech najlepiej dopasowanych do ich osobowości domów. Dostrzegał to przerażenie malujące się w ich szeroko otwartych, iskrzących z ekscytacji oczach i oddech wstrzymany na kilka sekund, a potem ulgę i malujący się radosny uśmiech, który podczas tegorocznej ceremonii pojawił się na wszystkich młodych, wkraczających w świat magii buziach. W salwach gratulacji, składanych przez kolegów i koleżanki, docierali do długich stołów, czując się szczęśliwi i pełni zadowolenia. Rozpierała ich duma. Przyjęli barwy, o których śnili, i o których słuchali z zapartym tchem, gdy z ust bliskich płynęły różnorakie opowieści, okraszone namiastką starych, dobrych legend. W Wielkiej Sali właśnie spełniły się dziesiątki marzeń. To była wyjątkowa chwila, która na stałe zamieszka we wspomnieniach wszystkich tych, którzy mieli zaszczyt jej doświadczyć. Uczucie, gdy człowiek w tak młodym wieku spełnia swoje pierwsze poważniejsze marzenie, musi być wielkie. A czy faktycznie jest? Ta kwestia zawsze go nurtowała. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, bo kiedy kilkanaście lat wstecz sam usiadł na tym krzesełku, i poczuł jak materiał tiary układa się na jego kruczoczarnych włosach, by wydać werdykt, było mu wszystko jedno dokąd trafi. Podział na domy nie miał dla niego znaczenia, bo był zagubiony: nie wiedział kim jest i czego chce, a to co przekazano mu w dzieciństwie, w większości zostało mu bezczelnie odebrane bez jakichkolwiek wyjaśnień, jakby na siłę starano się pozbawić go wszelkich powiązań z rodem. Kiedy przekroczył próg Hogwartu, był chłopcem czystym jak łza, nieskalanym żadnymi wartościami, narzucanymi do maleńkości. Starsza kobieta z piórami sów we włosach, która stała się jego matką adopcyjną, powtarzała, że gdy przyjdzie odpowiedni czas, znajdzie swoja drogę, więc jedyne czego wtedy pragnął i o co w myślach poprosił tiarę, to znaleźć się w takim miejscu. W miejscu które wskaże mu drogę.
    W barwach błękitu i brązu odnalazł ją doskonale.
    Dźwięk łyżeczki stukającej w kielich wyciągnął go z rozmyślań. Dyrektor zakończył krótką przemowę, a na stołach wylądowały pięknie pachnące potrawy oraz desery, w których można było przebierać do woli. Gdy uczniowie beztrosko celebrowali chwilę, jedząc, rozmawiając, śmiejąc się i dokazując, Silvan przeprosił grono nauczycielskie i jako pierwszy odszedł od stołu. Miał w sobie mnóstwo z pragmatyka i wiele z indywidualisty, chodzącego swoimi ścieżkami, a chociaż otaczało go sporo osób, którym ufał, z którymi był w bardzo dobrych stosunkach, cały czas był żeglarzem pływającym samotnie. Nie był sentymentalny i w podobny sposób nie przywiązywał się do miejsc, ani ludzi. Jakkolwiek to brzmi – nie odczuwał takich potrzeb, bo większości z nich nie został po prostu nauczony. W życiu od najmłodszych lat polegał tylko na sobie i ten tryb mocno zakorzenił się w jego osobowości, ale nie zmienia to faktu, że wszystko czego doświadczył aż do dnia dzisiejszego, sprawiło, że stał się człowiekiem wyrozumiałym, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje. Z zewnątrz jest jak posąg – nieprzystępny, ale wewnątrz jest ktoś, kto zawsze wyciągnie pomocną dłoń, ponieważ dobrze wie, ile taka dłoń może znaczyć w potrzebie. Ktoś kto widzi więcej, bo nigdy nie miał niczego pod dostatkiem.
    Sylwetka Mei, nieważne jak bardzo filigranowa na tle wielkich murów, nie zdołała uciec przed jego spojrzeniem ani w trakcie wychodzenia z Wielkiej Sali, ani w momencie, w którym znajdowała się już na szczycie Marmurowych Schodów, pnących się dalej na wyższe piętra. Ta dziewczyna zaintrygowała go od samego początku, już podczas pierwszych zajęć, kiedy miał okazję doświadczyć jak skrytą jest osobą. Ale skrytą nie dlatego, że nieśmiałą. Skrytą w obawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypominała egzotyczny kwiat, czułek wstydliwy, który pod wpływem dotyku składa swoje listki i chowa, zupełnie tak, jakby chciał ochronić je przed krzywdą. Nauczyła go tego natura, by mógł przetrwać. Czego więc życie nauczyło Mei, skoro w podobny sposób chroniła siebie? Wciąż nie wiedział o niej wszystkiego.
      Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku swojego nadgarstka, na którym znajdował się zegarek. Trochę za wcześnie na oglądanie gwiazd, ale czy to nie tam Mei uciekała najczęściej, nawet jeśli niebo przysłaniały gęste, deszczowe chmury? Popatrzył raz jeszcze w kierunku schodów, tym razem już pustych. Miał wrócić do siebie, zająć się sprawami papierkowymi, ale ostatecznie skierował kroki na marmurowe stopnie i dalej na kolejne, prowadzące na Wieżę Astronomiczną, na której szczyt dotarł chwilę po Mei. Dostrzegając ją przy barierce, wsunął dłonie do kieszeni spodni i wolnym krokiem podszedł bliżej.
      — Syriusz świeci dziś wyjątkowo jasno — zauważył, przystając obok. Powędrował spojrzeniem po sklepieniu i zatrzymał je na twarzy Mei, by chwile jej się przyjrzeć. — Zawsze zaczynasz rok szkolny z tego miejsca? — Zapytał. Większość uczniów zwykle znika w dormitoriach. Mało kto, na dobry początek, cieszy oczy widokami.

      Silvanus Carrow

      Usuń
  12. We wszystko, co robił, wkładał zawsze 100 procent, nieważne więc, czy był to zwykły trening, czy turniej, musiał za wszelką cenę pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić, że jest numerem jeden. Nie bez powodu otrzymał posadę kapitana, każdy trening traktował bardzo poważnie i tego samego oczekiwał od pozostałych graczy z drużyny. Jego ojciec dumny był tylko ze zwycięstw, nigdy nie interesowały go drugie miejsca, a wysokie wymagania wobec syna sprawiły, że Elias mimo wrodzonego lenistwa, był piekielnie ambitny. Lubił mieć wszystko dokładnie zaplanowane, a każdy nieprzewidziany bieg zdarzeń sprawiał, że łatwo było wytrącić go z równowagi i zaburzyć cały plan dnia. Dziś, jak zawsze, kiedy był na boisku, skupiał się w pełni na złotym zniczu, starając się przy okazji rozwinąć jak najszybszą prędkość. Nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół, zwłaszcza, że nie spodziewał się nikogo na swojej drodze. Wystarczyło kilka sekund, aby zderzył się z równie zamyśloną Mei, której nijak nie powinno być teraz w tym miejscu i którą zaraz po tym, jak wylądowali obydwoje na ziemi, przeklinał w duchu za to, że swoim bezmyślnym postępowaniem zakłóciła jego trening.
    - Twój łokieć wbija mi się w żebra idiotko – warknął, kiedy przylegała do niego swoim ciałem, a on sam zdezorientowany rozglądał się wokół. Bolała go ręką, którą podpierał się podczas upadku i miał nadzieję, że nie doszło u niego do żadnych złamań kości. Za kilka dni miał odbyć się ważny mecz, a on miał zamiar każdy dzień poświęcić na trening, a nie jakąś niepotrzebną rekonwalescencję – Nawet jeśli coś ci się stało, masz za swoje. Po jaką cholerę tutaj przyszłaś? Zamierzałaś popełnić samobójstwo, czy lubisz spadających na ciebie facetów? – dodał, obserwując przy tym sączące się z jej rozciętego łuku brwiowego stróżki krwi. Rozumiał, że ktoś może się zamyślić, czy zagapić, ale wkroczenie na boisko podczas trwającego treningu było skrajnie nieodpowiedzialne i miał nadzieję, że dziewczyna poniesie za to stosowne konsekwencje. Nawet jeśli nie dostanie żadnej kary wymierzonej przez kogoś z dorosłych, lekkie obrażenia jakich z pewnością doznała, powinny być dla niej przestrogą do końca życia.
    - Wygląda na to, że przez ciebie wyląduję dziś w szpitalnym skrzydle. Ktoś od was specjalnie cię tutaj wysłać? Pozbycie się na jakiś czas najlepszego gracza z drużyny to świetna intryga, obyś dostała za swoje! – pokręcił zrezygnowany głową, choć zaraz po tym tego pożałował, czując, jak świat zaczyna lekko wirować, a zbierające się w przełyku mdłości dają o sobie znać. Mocne i gwałtowne uderzenie najwyraźniej jednak nie rozejdzie się po kościach tak szybko, jak przypuszczał i faktycznie będzie musiał skorzystać z medycznej pomocy. Miał ochotę udusić tą kompletnie nieodpowiedzialną dziewczynę, a jak na złość wszystkie znaki na ziemi i niebie jednoznacznie wskazywały na to, że chcąc nie chcąc, lada moment wylądują razem w szpitalnym skrzydle i będą skazani na swoje towarzystwo.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  13. Nate odwzajemnił uśmiech, ale to również był jeden z tych nieszczerych; w jego oczach widać było niepewność. Dziewczyna ewidentnie ukrywała najbardziej kluczowy fakt, a co gorsza, starała się do ukryć nawet przed samą sobą. Nietrudno było stwierdzić, że ze wspomnieniem, które momentalnie wywoływało w niej nostalgię i smutek nie uda się wyczarować patronusa, choćby takiego bez konkretnej formy. Ale mimo wszystko, chłopak musiał być z nią szczery — chciał jej pomóc, więc był jej to winien.
    — Obawiam się, że w tym przypadku to nie wyjdzie — powiedział. Zacisnął usta, unosząc brwi, jakby chciał dać jej znać o bezradności. — Musisz wybrać coś innego. To musi być coś takiego, takie wspomnienie, które wypełni twoje serce bezbrzeżną radością. Szczęściem, euforią. Nie może być w nim smutku. A wydaje mi się, że te, które wybrałaś... Jest za słabe.
    Gdy ujrzał na jej twarzy cień zawodu, wyciągnął przed siebie ręce.
    — Ale czekaj! Zanim przejdziemy do konkretów, może rozłożymy to na czynniki pierwsze. Jest weekend... Masz jakieś plany? Możemy pójść do Hogsmeade... Jeśli byś chciała. Pogadać. Znaczy, pogadać o zaklęciu. Jak masz ochotę.
    Zawahał się. Właśnie prawdopodobnie pierwszy raz w swojej szkolnej karierze wyszedł do kogoś z inicjatywą. Zazwyczaj poddawał się otoczeniu. Jeśli grupa gdzieś się wybierała i ktoś zaproponował mu spotkanie, prawie nigdy nie zdawało mu się odmówić, nie był kompletnym dziwakiem — ale tak szczerze, mając w intencji własne dobro i miłą zabawę, jeszcze nigdy tego nie zrobił.
    Dziewczyna jednak zgodziła się. Kiwnęła głową ochoczo, a uśmiech z powrotem wpłynął na jej twarz, jakby odzyskała nadzieję. Powiedziała mu po drodze do wyjścia z zamku nawet o kilku miejscach w wiosce, w których zdawała się często bywać, a potem wydrwiła, że do żadnej z nich Fortescue się nie zapędził. Nazwała go nawet oryginałem i cudakiem. Nathanaelowi nie trudno było się nie zgodzić.
    — Skąd w tobie taka ochota do wyczarowania patronusa? I — chłopak urwał, zatrzymując się nagle — co to była ta karuzela? Maszyna, która kręci się wokół, a ty siedzisz na drewnianym kucyku? I to ja jestem cudakiem?

    OdpowiedzUsuń
  14. Nate był zakłopotany, ale z pewnością z powodów, które ewidentnie zaprzątały w tym momencie głowę zdenerwowanej dziewczyny. Przeszedł powoli do stolika, przy którym zasiadła i zajął miejsce obok, przyglądając się jej z niekłamanym zaciekawieniem. Po chwili nachylił się do niej porozumiewawczo.
    — Ale o co chodzi, czemu się tak przestraszyłaś? Zobaczyłaś kogoś, kogo nie lubisz? — zapytał cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Nikt już się im nie przyglądał. Każdy wrócił do swoich spraw, w obliczu przerwanej rozmowy czy wysokiego na kilkanaście centymetrów ciastka z bitą śmietaną nie stanowili aż takiego obiektu zainteresowania. — Nie chcę wyjść, a ty chcesz? Mi to obojętne, gdzie pójdziemy.
    Na wyjście jednak nie mieli już możliwości, bo podeszła do nich przysadzista, pocieszna kelnerka, która wdała się z nimi w krótką pogawędkę i przez cały czas zwracała się do nich, jakby byli parą z długoletnim stażem. Nathanael uświadomił ją jednak delikatnie, by nie razić przy tym przypadkiem uczuć Mei, że pojawili się tego dnia w kawiarni jako nowo poznani znajomi. Kobieta uśmiała się z ich historii, przeprosiła szczerze, a w dodatku była tak miła, że już do sporego zamówienia dołożyła im po gałce lodów karmelkowych na koszt firmy. Po kilkunastu minutach zajadali się goframi z bitą śmietaną, popijając je lawendową herbatką, a wcześniejsze przygnębienie panny Hiraty gdzieś zniknęło. Chłopak natomiast już dawno o tym nie pamiętał.
    — To co mi powiesz o tych karuzelach? Trzymacie je w domu? — zapytał z zainteresowaniem. Świat mugolski zdawał się być o wiele bardziej ciekawy niż to, z czym spotykali się za co dzień. — Opowiedz coś więcej, serio, to strasznie interesujące!

    OdpowiedzUsuń
  15. Wizyta w skrzydle szpitalnym nigdy nie była niczym przyjemny i wiele by oddał, aby być teraz nadal na treningu, zamiast zwijać się z bólu na łóżku, kiedy pielęgniarka zajmowała się jego dłonią. Miał szczęście, bo uraz ręki nie był poważny i udało się ją poskładać zaklęciem, chcąc nie chcąc musiał jednak zostać tutaj do wieczora, podobnie jak jego towarzyszka niedoli. Narzekał na ból głowy, a jej lekko rozcięty łub brwiowy także był wskazaniem ku temu, aby na wszelki wypadek zostawić ich na obserwacji i mieć pewność, że nie doszło u nich do żadnych poważniejszych urazów.
    - Kto cię do nas nasłał? Potter? To jego kolejna intryga, żeby wyeliminować graczy mojej drużyny przed ważnym meczem? – rzucił, kiedy zostali w końcu sami, nieco zawstydzony tym, że mimo walki z samym sobą, okazał słabość i krzyczał przy niej z bólu. Miał nadzieję, że w żaden sposób nie wykorzysta tego przeciwko niemu, zwłaszcza, że i tak była już na przegranej pozycji i zamierzał pokazać jej, co oznacza knucie przeciwko niemu z jego przeciwnikami.
    - Mogłaś zginąć, co jest warte tyle, że można zaryzykować własnym życiem? Zresztą, mogłaś zabić również mnie, jakim cudem jesteś więc w Ravenclaw? – uniósł pytająco brew, bo tego typu intrygi nie były nijak w ich stylu. Czyżby James miał na nią jakieś haki? A może była w nim ślepo zakochana? Bo tylko to tłumaczyłoby tak bezmyślne zaufanie z jej strony. Jeśli tak, to miała wyjątkowo kiepski gust. Nie mogła przecież pojawić się tam ot tak, jak gdyby nigdy nic, sama z własnej woli, wiedząc, że akurat trwa trening.
    - Nic ci się nie stało? – westchnął ciężko, bo choć starał się udawać, że jej stan w ogóle go nie obchodzi i wciąż był na nią cholernie wściekły, mimo wszystko to on ją poturbował i nie chciałby, aby doznała jakiś poważniejszych obrażeń – Właściwie nijak mnie to nie interesuje, nie było pytania, tak po prostu mi się zapytało, odruchowo – dodał, szybko się tłumacząc i ponownie skupiając wzrok na martwym punkcie na suficie - Jesteś skończona Hirata, zadbam o to, aby przez zmarnowany trening i bolącą rękę, płakała każdego dnia z łazience dla dziewcząt – mruknął, odwracając głowę w jej kierunku i mierząc ją wściekłym, pełnym pretensji i żalu wzrokiem.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie był tym rodzajem profesora – ani też człowieka – który za cel stawia sobie wyłapanie jak największej ilości występków, by później z pełną satysfakcją móc przyfasolić wszystkim srogi szlaban. Żaden z niego strażnik porządku, zresztą, pilnowanie hogwarckich korytarzy to robota prefektów, a on odznakę prefekta schował do szuflady już lata świetlne temu. Teraz był nauczycielem, zwykłym profesorkiem i nawet nie opiekunem domu, którego obowiązkiem byłoby czuwanie nad dyscypliną podopiecznych. Przybył tutaj, by nauczyć młodych czarodziejów posługiwania się różdżką, by przekazać im wiedzę i nakierować co niektórych na odpowiednią drogę, bo i w tych czasach nie brakowało uczniów z ogromnym potencjałem, choć wciąż błądzących jeszcze jak dzieci we mgle. Łobuzerką zawracał sobie głowę dopiero wtedy, gdy kogoś naprawdę poniosła fantazja i poza byciem niebezpiecznym dla samego siebie, stwarzał zagrożenie też dla osób znajdujących się w pobliżu. W takich przypadkach nie dało się uniknąć z jego strony kary, ale nie była to kara na zasadzie siedzenia w kozie, bo to nikogo niczego nigdy nie nauczyło. Jego kara zawsze polegała na tym, by w odpowiedni sposób odpokutować swoje grzechy, bo jeśli już dawać nauczkę, to tylko taką, z której uczeń wyciągnie wnioski.
    — To nie jest problem. Zaczynam dopiero od jutra — odpowiedział od razu i oparł łokcie o krawędź barierki. Jego spojrzenie błądziło po błoniach, rozpościerających się aż do granic Zakazanego Lasu. — Dziś moje oczy nie dostrzegają niczego — wyznał, mając na myśli wszystkie te osoby, które zaplanowały sobie jakieś nocne przechadzki po zamku, i które mogły wpaść niechybnie na kogoś z grona nauczycieli, albo zostać po prostu zauważone.
    Na ten moment nie było jeszcze dwudziestej drugiej, a kilka pięter niżej wciąż trwała uczta powitalna, więc nie istniał żaden powód, by odsyłać Mei do dormitorium. Zresztą, nawet jeśli wskazówki zegara dawno przekroczyłyby dziesiątkę, nie czułby potrzeby nakazać jej wrócić do łóżka. Na pewno zasugerowałby jej powrót, ale na tym poprzestał. Nie byłoby żadnego targania za ucho, odprowadzania pod drzwi Pokoju Wspólnego, czy prosto na dywanik opiekuna. Mei nikomu tutaj nie szkodziła – przychodziła popatrzeć na nocne niebo i oddać się wielu głębokim, bliżej nieznanym nikomu refleksjom, a dodatkowo była chyba ostatnią osobą, którą można podejrzewać o jakieś niecne zamiary.
    — Jakie plany na ten ostatni rok? — Zapytał, wracając uwagą do Mei. Nie był pewien, czy jego obecność była przez nią pożądana, ale nie zamierzał zajmować jej dużo czasu. Zaszedł tutaj kontrolnie, a przy okazji też po to, żeby rzucić okiem na widoczną dziś gwiazdę Mira Ceti. — Wybrałaś jakieś zajęcia dodatkowe?
    Podszedł do stojącego nieopodal teleskopu i pokręcił śrubami szerokości geograficznej, by ustawić odpowiedni kierunek. Potem zbliżył oko do lunetki celowniczej i przesunął pokrętło ostrości tak, by obraz stał się wyraźny.
    Był ciekawy, bo doszedł ostatnimi czasy do wniosku, że dobrze byłoby widzieć Mei w Klubie Zaklęć. Z większością zaklęć i uroków radziła sobie dobrze, a z tego co zdążył zauważyć, zapamiętywała mnóstwo rzeczy w niezwykle krótkim czasie, więc dodatkową wiedzę wchłonęłaby jak gąbka.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie był nauczycielem z powołania i kłamstwem byłoby stwierdzenie, że posadka profesora satysfakcjonuje go bardziej niż to, co robił wcześniej przez dobrych sześć lat, bo gdyby nie to, że ostatnia eskapada do Angkor Wat skończyła się turbulencjami, związanymi także z prawem, i rekonwalescencją na oddziale urazów pozaklęciowych w Szpitalu świętego Munga, nawet nie pomyślałby, że mógłby włożyć nauczycielskie buty i kogokolwiek czegokolwiek nauczyć. Ale ostatecznie była to dobra alternatywa – i na pewno bardziej szalona, niż gnicie z urzędnikami w jednym z biur Ministerstwa Magii – a skoro już zobowiązał się poprowadzić młodzież przez hogwarcką ścieżkę edukacyjną, zamierzał zrobić to dobrze i najlepiej jak potrafi. Bo zawsze, jeśli podejmował się jakiegoś zadania, realizował je z całym zaangażowaniem.
    Tym razem miał wyprodukować dobrych czarodziei, a ponieważ słowo dobrych nie szło w parze z mam to gdzieś, jego zajęcia nie przypominały produkcji hurtowej, zaczynającej się od: macie tu dziesięć zadań, rozwiążcie je i zawołajcie następnych. One były jak produkcja detaliczna, gdzie plan zajęć był dostosowany indywidualnie do umiejętności każdego ucznia, i Silva właśnie tak starał się nauczać – każdemu z osobna poświęcać czas, układać ćwiczenia adekwatnie do czyjegoś zakresu wiedzy, a także być dostępnym w razie, gdyby ktoś potrzebował dodatkowej pomocy w załapaniu jakiegoś rozdziału.
    Nie był kimś arcygroźnym, do kogo strach się odezwać – i nigdy nie kreował się na takiego, bo uważał, że to bezsensowne – ale nie był też kimś, komu z łatwością można wpaść w ramiona. Był po prostu sobą: nie pozwalał wchodzić sobie na głowę, temperował protekcjonalną pewność siebie, słuchał i starał się wspierać podopiecznych na tyle na ile potrafi. Jeśli więc wzbudzał jakieś odczucia wśród uczniów, to z pewnością nie strach, a respekt. Czysty szacunek.
    — Nigdy nie jest za późno ani za wcześnie. Jest dokładnie wtedy, kiedy trzeba — odparł, kręcąc jeszcze odrobinę pokrętłem ostrości, to w prawo, to w lewo. — Rok: tyle trwa bazówka dla komandosów, żołnierzy, którzy noszą miano elitarnych. Dla najlepszych z najlepszych — kontynuował, odsunąwszy się od lunetki celowniczej, by móc skrzyżować spojrzenie ze wzrokiem Mei. Nie zagłębiał się w tłumaczenie, bo nie sądził, że jest to konieczne; Mei na pewno wie kim są komandosi w niemagicznej rzeczywistości. — Czasami wystarczy tylko rok, Mei. Taki jest właśnie sens — odpowiedział i nie spuszczając z niej spojrzenia, odsunął się pół kroku od teleskopu. — Proszę. — Wskazał dłonią na urządzenie gotowe do penetrowania otchłani kosmosu.
    Wiedział, że astronomia to jej konik, dlatego nie czuł potrzeby wyjaśniać tego, co przedstawiał uchwycony w nim obraz. W milczeniu splótł ręce na wysokości klatki piersiowej i zaczął się przyglądać, ale też obserwować Mei znajdującą się teraz w swoim żywiole.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  18. Chciał czy nie, dziewczyna miała rację i byli tego dnia skazani na swoje towarzystwo. Pochodzili z dwóch kompletnie różnych światów, mijali się jedynie od czasu do czasu na korytarzach i gdyby nie ten wypadek, za pewne nigdy nie zamienili by ze sobą choćby kilku słów. Po opuszczeniu szpitalnego skrzydła każde z nich prawdopodobnie ruszy w swoją stronę, a on prędzej czy później jej odpuści, czego oczywiście nie można było powiedzieć o snującym głupie intrygi i zasadzki Potterze. Dla niego planował już w umyśle długą i bolesną śmierć.
    - Urocza jesteś, kiedy tak się złościć – mrugnął do niej w odpowiedzi na sarkazm dotyczący logicznego myślenia. Najwyraźniej nie była aż tak szarą myszką, na jaką wyglądała, ewentualnie jak zwykle działał na ludzi tak, że wydobywał z nich wszystko, co najgorsze. Lubił odkrywać wady swoich rozmówców, tak łatwiej było poznać ich słabości, a te z kolei później wykorzystać przeciwko nim.
    - Dlaczego tak łatwo się poddajesz i zakładasz, że wszystko ci jedno? Lubisz, kiedy ktoś cię gnębi i prześladuje? Podnieca cię coś takiego? Kręci cię to, że ktoś sprawia ci ból? Podniecają cię takie rzeczy? – uniósł pytająco brew, podnosząc się do pozycji siedzącej i zajmując miejsce na brzegu łóżka. Zaintrygowała go tymi słowami i tym, że w kilka minut potrafiła zmienić postawę z walecznej na uległą. Nie znał jej i chciał przez te najbliższe kilka godzin przekonać się, jaka właściwie jest.
    - Wesela? Nie sądzisz, że znamy się zbyt krótko, aby planować takie rzeczy? Rozumiem, że jestem przystojny, moja rodzina jest wysoko postawiona i dużo dziewczyn chciałoby mieć mnie tylko dla siebie, ale to, że przygniotłaś mi żebra nie sprawia, że cię kocham – wzruszył bezradnie ramionami, nieco zbity z tropy jej powiedzeniem. Nigdy go nie słyszał, nie potrafił więc pojąć, jakim cudem w odniesieniu do ich wypadku nagle pojawił się w rozmowie wątek wesela i zagojonych ran.
    - Nie sądzisz, że istnieją łatwiejsze sposoby na podryw, niż usiłowanie samobójstwa i zabójstwa w jednym? Wystarczyło zaprosić mnie na szklankę ognistej whisky, zamiast pakować mi się pod miotłę na treningu – westchnął, mierzwiąc zdrową dłonią włosy. Druga ręka zaczęła dawać mu o sobie znać, powoli więc ją rozmasował, cicho jęcząc przy tym z bólu - Przypomniało mi się przy okazji, że powinienem być na ciebie nadal wściekły, zamiast prowadzić jakieś durne pogawędki, ta rozmowa chyba nie ma sensu – dodał z grymasem wymalowanym na twarzy, ponownie kładąc się w pozycji leżącej na łóżku.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  19. Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
    — Ja też dziękuję — powiedział po chwili, po czym również nachylił się konspiracyjnie nad blatem, wsuwając przy tym kolejną porcję deseru. — To co to ten wydkurzacz?
    Resztę sobotniego popołudnia spędzili na przyjemnościach. Chłopak pokazał Mei swoje ulubione miejsca w Hogsmeade, zabrał ja nawet na małą polankę niedaleko, gdzie zdjęli z siebie w końcu peleryny i ułożyli się wygodnie na trawie. Dziewczyna opowiedziała mu więcej o mugolskich urządzeniach domowych i ich innych małych sekretach — Nate jak urzeczony słuchał historii o telefonach i nawet ogarnęła go złość, że w czarodziejskich domach nie używało się takich świetnych rzeczy. Potem wypalili razem kilka papierosów, które chłopak podwędził jeszcze z domu rodzinnego. Nazywały się Smoczy Dym, a każdy papieros żarzył się innym kolorem, dym również.
    Gdy słońce już mocno świeciło na niebie, zebrali się z polanki z powrotem do zamku na obiad. Nate nieśmiało zajął miejsce obok Mei przy stoliku Krukonów, używając za pretekst przerwaną wcześniej interesującą rozmowę, jednak dziewczyna zdawała się nie mieć nic przeciwko. W czasie posiłku czkawka ze śmiechu złapała ją jeszcze dwa razy. Hep, hep!
    Potem wybrali się na spacer hogwarckimi korytarzami, uznając, że zawsze nogi mogą ponieść ich w jakieś ciekawe miejsce. Oboje spędzili już w szkole sześć lat, jednak zgodnie przyznali, że większa część zamczyska pozostała dla nich ukryta i wciąż nie przestawali się nim zaskakiwać.
    — Czemu akurat karuzele? — zapytał nagle chłopak. — W sensie, dlaczego akurat to wspomnienie wybrałaś za najszczęśliwsze?
    Zerknął na nią z ukosa z ciekawością. Nie chciał przekraczać jakieś granicy, po prostu był ciekawy. Poza tym dobrze im się rozmawiało i Nate poczuł nagłą chęć, by wymienić się z nią przykrymi doświadczeniami związanymi ze swoją drogą z tym trudnym zaklęciem. Poza tym czuł, że panna Hirata skrywa w sobie tajemnice podobne jemu. Że w ich domu było mało szczęścia. A najlepsze wspomnienia to te rodzaju karuzel.

    Hep <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Znał smak niepewności i wiedział jak silny potrafi być ten stan, gdy ciężar wątpliwości zmusza człowieka do wywieszenia białej flagi, albo do cofnięcia się tuż przed oddaniem tego decydującego kroku, bo kiedy przemierzał zamkowe korytarze w uczniowskiej szacie, doświadczał jej naprawdę często. Od większości rówieśników różniło go jednak to, że potrafił sobie z nią radzić, a to dlatego, że w związku ze skomplikowaną przeszłością, nie wszystkie mechanizmy emocjonalne działały u niego poprawnie. Nigdy nie miał nic do stracenia, bo wszystko stracił szmat czasu temu, i świadomość ta pozwalała mu cały czas iść do przodu, nie bacząc wcale na przeszłość, a i nierzadko dochodził do samej granicy przyzwoitości, by tam naigrawać się losowi, a czasem nawet zajrzeć śmierci w oczy. Bo dlaczego miałby stać w miejscu? Co go tutaj trzymało? Tak właściwie, to nic. Wszystko to, czego doświadczył za młodu, skryte było za gęstą mgłą, dlatego nieustannie, momentami wręcz obsesyjnie i bez umiaru, chciał poznawać: dotykać, sprawdzać, czuć, rozumieć, i łaknął wiedzy tak bardzo, że to pragnienie ostatecznie wypierało wszelką niepewność. Potrzeba samorealizacji górowała, a bezpośredniość i brak pewnych hamulców torowały mu drogę do odkrywania własnych możliwości, a później też do osiągania celów. Musiał odnaleźć siebie w tym wielkim bałaganie nazywanym życiem i w jakimś stopniu mu się to udało. Z wieloma błędami, wyrzeczeniami, pluciem sobie w brodę, ze wzlotami i upadkami – ale udało się: zrobił coś ze sobą, wykorzystał swój potencjał i nie pozwolił sobie zniknąć, kiedy był już dosłownie nikim.
    A teraz, kiedy patrzył na Mei: na jej brak wiary w siebie, zwątpienie i obawy, częściowo widział w niej siebie. I z tego też względu chciałby dla niej tego samego. Chciał, by uwierzyła i mogła w pełni wykorzystać swój potencjał.
    Mówi się, że cały świat usuwa się z drogi człowiekowi, który wie dokąd zmierza.
    — Hogwart musiałby być wyjątkowo beznadziejną szkołą, gdyby nieudacznicy zdawali tutaj SUMy ze świetnymi wynikami i byli w stanie dotrzeć do siódmego roku nauki bez choćby jednej poprawki — zauważył, unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu i zaraz przechylił głowę lekko w bok, mimowolnie marszcząc przy tym brwi. To zastanawiające skąd w niej tyle nadmiernej samokrytyki, skąd tyle lęku i braku pewności siebie. Czego zabrakło w jej przeszłości? Czyżby wsparcia i dobrych słów?
    — A jeśli sprawię, że dzięki temu przestaniesz się bać? — Zapytał, utrzymując spojrzenie w jej oczach. Wiedział, że nie da się zmotywować kogoś innego, bo motywacja to sprawa wewnętrzna, która dotyczy własnych, indywidualnych „motywów” podejmowania działań, ale można za to pomóc komuś znaleźć w sobie motywację. Wskazać mu dobry powód, dla którego powinien podjąć jakieś działanie. Dać powód, w który naprawdę uwierzy.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  21. [Hej!
    Pierwszy akapit uderzył mnie i to niemal dosłownie. Coś w tym jest, że "trawa jest zawsze bardziej zielona u sąsiada". Dało mi to chwilową przerwę na pewne refleksje. Kartę Mei czytało się naprawdę przyjemnie. Bił od niej pewien smutek i swego rodzaju nostalgia. Do tego stopnia, że miałam ochotę ją przytulić i zapewnić, że jeszcze się wszystko ułoży.
    Podobnie jak Ty widzę sporo podobieństw między naszymi paniami, dlatego też na wątek się bardzo chętnie skuszę :) Mei i Ophelie razem są na roku, a nawet w tym samym domu, więc myślę, że razem mogą próbować wprawić magię w ruch, aby ich życie, choć trochę, uległo zmianie :D]

    Ophelie Baltimore

    OdpowiedzUsuń
  22. Mei nie musiała dzielić się szczegółami nieszczęsnej historii z karuzelą, bo Nate był w stanie czytać między wierszami — zwrócił uwagę na to, jak się wzdrygnęła, odsuwając przykre wspomnienie, jak po chwili zatopienia w szczęściu dotarła myślami do momentu, gdy przydarzyło się coś złego. Człowiek, który doświadczył nieprzyjemności tego rodzaju w życiu, po prostu wiedział. Czuł to. I Nate wyczuł, jak ten zimowy dzień dla Mei się skończył.
    — Wiesz — powiedział po chwili, dalej zerkając na wstążkę na jej dłoni. — Może to nie moja sprawa... Nie, to na pewno nie moja sprawa. Ale myślę, że nie powinnaś tego nosić. Kaluzere na pewno były przyjemne, przez tę krótką chwilę, tylko to chyba... — Spojrzał na nią łagodnie. — Nie jest przyjemne wspomnienie. Nie uszczęśliwia się. Mam wrażenie, że raczej przypomina ci ciągle o tym, jak to szczęście ci odebrano...
    Krótką, podniosłą przemowę przerwało mu to, że zwyczajnie się potknął. Wszedł w jeden ze znikających schodków, noga mu utknęła, i gdy chciał zrobić krok, pacnął plackiem na ziemię. Całe szczęście, że przy upadku udało mu się wyciągnąć nogę, bo musieliby pędzić do Skrzydła Szpitalnego, by pielęgniarka zajęła się jego otwartym złamaniem.
    — Oho, brawo — mruknął, przyglądając się z bliska marmurowej posadzce. — Przestań się śmiać, Hirata, pomóż mi wstać! — Gdy dziewczyna podała mu rękę, sam zachichotał. — Ani słowa o tym, nikomu!
    Mei nie dawała mu żyć przez następne dwa korytarze i klatkę schodową, przestała się szczerzyć i drwić dopiero w połowie dziedzińca, gdy docierali do kamiennego mostku.
    — Ale śmieszne! — powtórzył Nate tym samym niskim głosem, którym zazwyczaj (od poranka) się z nią droczył. — A co do twojego wcześniejszego pytania... — Zawahał się przez moment. — W moim domu też nie było kolorowo. Nie miałem problemów z matką, no może za wyjątkiem tego, że jej nie ma... Zmarła. A tata też ma napady, razem z moimi braćmi, ale takie rodzajów alkoholowych, jeśli wiesz, co mam na myśli.
    Odsunął dłonią rękaw czarnej bluzy, by pokazać jej swoje przedramię, a potem uchylił lekko dekolt, odsłaniając kawałek szyi — gdzieniegdzie widać było małe blizny, podobne do tych, które pojawiają się, gdy ludzie zostają porażeni, tylko znacznie mniejsze, długości kilku centymetrów. Takie szramy zostawały po zaklęciach, kiedy ktoś nie umiał ich w odpowiedni sposób opatrzeć. A mały chłopiec na pewno tego nie potrafił.
    — Myślę, że jesteśmy całkiem do siebie podobni.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony, ale cieszył się, że pokazała mu takie, a nie inne oblicze. Ludzie w wielu sytuacjach ukrywali emocje, a ona dała się im ponieść, jednocześnie realizując zamierzony przez niego rezultat. Lubił budzić w innych to, co najgorsze, dzięki temu łatwiej odsłaniali swoje słabe punkty, które on mógł później wykorzystać. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktokolwiek z uczniów stanie się jego przeciwnikiem w walce, wolał więc już na starcie osiągnąć przewagę.
    - Naprawdę myślisz, że ktoś taki jak ja, musi walczyć o uwagę kogokolwiek? - prychnął, kręcąc przy tym z zażenowaniem głową - Jestem w tej szkole rozpoznawalny, jak mało kto i tylko wybrani mogą liczyć na choć trochę uwagi z mojej strony. Nawet starsze roczniki walczą o to, aby się mi przypodobać, albo towarzyszyć mi na jakiejś imprezie, wierz mi, nie mam żadnego problemu z atencją. Ty za to jesteś kompletnie niewidzialna i anonimowa, może starasz się więc na siłę wmówić mi kompleksy, które sama posiadasz? - uniósł pytająco brew i przez moment utrzymał z nią kontakt wzrokowy, jakby celowo prowokując ją do kolejnego ataku w jego kierunku. Jej diagnoza była błędna, już sam fakt bycia kapitanem w drużynie Ślizgonów stawiał go na wysokiej pozycji towarzyskiej, właściwie głównie dlatego zaczął w ogóle grać i poświęcać swój wolny czas na perfekcyjne opanowanie umiejętności latania na miotle. Lubił być w centrum uwagi, a każde zwycięstwo sprawiało, że jego ego rosło jeszcze bardziej, nawet jeśli już wcześniej było niebotycznych rozmiarów.
    - Szczerze mówiąc i tak bardziej nadajesz się do polerowania pucharu, niż picia ognistej, więc właściwie czemu nie? Posada sprzątaczki zdecydowanie by do ciebie pasowała, widzę cię w tej roli, pewnie tylko do tego się nadajesz - mrugnął do niej porozumiewawczo, a na jego twarzy wciąż malował się ten irytujący, przepełniony pogardą uśmieszek - Jesteś szkolnym dziwakiem Mei, nikt nawet nie chce się z tobą trzymać, więc jakim cudem ja miałbym cię zaprosić na szklankę ognistej? To byłoby zbyt duże skalanie mojej nieskazitelnej reputacji - dodał, teatralnie się wzdrygając. Dziewczyna naprawdę miała pecha, że przytrafił się jej wypadek akurat z nim, bycie miłym dla innych przychodziło mu z dużym trudem, poza tym lubił na każdym kroku udowadniać swoją wyższość, nieświadomie naśladując tym samym swojego ojca. Nie wiedział, czy dała się namówić Potterowi na ten incydent, czy sama nieświadomie wtargnęła na boisko, ale w tej kwestii postanowił dać jej już spokój, zamierzając przy okazji rozliczyć się za to wszystko już z samym Jamesem.
    - Jeśli nie chcesz zginąć, albo nie mieć życia w murach tej szkoły, nigdy nie wspominaj o moich rodzicach - poderwał się z miejsca i mimo znacznego bólu głowy, błyskawicznie znalazł się przy jej łóżku, przystawiając swoją różdżkę do jej skroni - Ojciec i wujek są ze mnie cholernie dumni, pozostali też, a matka, nie wiem, zmarła przy porodzie i nigdy nie miałem okazji jej poznać, ale i tak z pewnością jest gdzieś w zaświatach bardziej dumna, niż twoja rodzina z takiego nieudacznika jak ty - dodał już nieco spokojniej, odsuwając się od niej i biorąc kilka głębokich oddechów, aby nie tylko załagodzić ból pulsujących skroni, ale i nie rzucić w jej kierunku zaklęcia, którego później będzie za pewne żałował.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Hej! Dziękuję za powitanie oraz miłe słowa pod kartą i nic nie szkodzi, że z poślizgiem :D Mei jest cudowna i chętnie bym ją wyściskała i włożyła do jej głowy więcej pewności siebie i wiary we własne możliwości. A co do wątku to bardzo chętnie, co ci wpadło do głowy? :D ]

    Rin

    OdpowiedzUsuń
  25. — Aaa, tak. Poczekaj moment — rzucił, spoglądając w tył na chłopaka, który jednak zwrócony był w innym kierunku i zdawał się ich jeszcze nie widzieć. — Tylko się nie kręć.
    Wyciągnął różdżkę i machnął nią w stronę Hiraty, mrużąc przy tym oczy ze skupienia. Po chwili kaskada blond włosów spłynęła na plecy dziewczyny, kolor jej oczu rozjaśniał do błękitu nieba, nos stał się jakiś zadarty, a oczy nabrały kaukaskiego kształtu. Nate uśmiechnął się, kiwając przy tym z uznaniem głową, a potem wyciągnął w kierunku dziewczyny rękę i okręcił ją wokół własnej osi, by mogła dostrzec swoje odbicie w jednej z okiennic zamkowych. Chłopak, którego tak bardzo się przestraszyła, minął ich, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, na co Fortescue zareagował cichym, zadowolonym z siebie śmiechem.
    — Podoba ci się? Zaklęcia to mój konik i w sumie całkiem nieźle mi to wychodzi. Chociaż transmutacja jest cholernie trudna do opanowania... Ale akurat właśnie najwięcej ćwiczeń poświęcam na tę część ludzką, dzbanka w mysz niestety nie zamienię.
    Ruszył głową w kierunku mostu i po chwili podjęli dalszą drogę. Mei jeszcze kilkakrotnie oglądała się za siebie, jakby miała wrażenie, że chłopak, którego się bała, mógł wyskoczyć jej naprzeciw. W końcu Nate przystanął i przywdział na twarz wrogą minę.
    — Mei, nie jesteś sobą... W sensie serio, dosłownie i w przenośni. — Roześmiał się, bo nie chciał, żeby dziewczyna pomyślała, że naprawdę się zezłościł. — Nie przejmuj się, totalnie nikt cię nie pozna. Ja cię znam i w życiu bym cię nie rozpoznał, wyglądasz totalnie jak inna osoba... A tak w sumie, czemu przed nim tak uciekasz?
    Znajdowali się na drodze do sowiarni. Nagle chłopak wpadł na pewien pomysł, wyciągnął do Mei rękę, by poczekała chwilę, a sam odszedł kilka kroków w tył i znów wyjął różdżkę. Zaczął machać nią delikatnie w powietrzu, a z każdym ruchem z jej końca wypadały maleńkie, kolorowe światełka, dokładnie takie, jakie wyobrażał sobie, gdy dziewczyna opowiadała mu o londyńskim festynie. Chciał jej trochę polepszyć nastrój i bardzo pragnął, by zapomniała o tej stresującej sytuacji.
    — Podoba ci się? — zapytał, stając tuż obok niej. — A co do tych blizn, nie przejmuj się, rozumiem, że jest to coś niecodziennego. — Wyciągnął dłoń przez siebie ponownie, w kolorowym świetle magicznych żarówek stara rana na przegubie rozjaśniała. — Ja już się po prostu do nich przyzwyczaiłem.

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie ma w sobie zbyt wiele z duszy towarzystwa, nie licząc tego, że bywa śmiały, i to czasami aż za bardzo, bo zbliżanie się do granicy przyjętych norm to dla niego standard, ale żaden z niego wesołek, który przyciąga do siebie ludzi i zaskarbia ich sympatię za sprawą jednego słowa czy uśmiechu. Właściwie, z uwagi na swoją niezależność i brak poufałości, zaskarbia ją rzadko, bo częściej trzyma ludzi na dystans, niż pozwala im do siebie dojść, nie wspominając już o wejściu ze sobą w jakieś układy. Nauczył się funkcjonować w pojedynkę, bo przez większość życia, jeśli mógł na kogoś liczyć, to z reguły tylko na siebie samego i ta forma działania utrwaliła się w nim tak mocno, że poleganie na innych do dziś przychodzi mu z trudem. Wynika to też częściowo z zaufania, które w jego przypadku zdobyć jest ciężko, a zwłaszcza, gdy mowa o otwieraniu drzwi do własnego świata. Przekroczenie tego progu wymaga mnóstwa cierpliwości, a przy okazji niezłomności, bo wystawianie na próby to jedna z metod, które Silvan stosuje często, by upewnić się co do intencji drugiego człowieka. Ale to, że w jego osobie króluje indywidualizm, nie znaczy, że stoi na bakier z bezinteresownością. Stokroć częściej zdarza mu się wykonać jakiś dobroczynny gest i zniknąć, nie czekając na choćby jeden maleńki uśmiech wdzięczności, czy nawet krótkie dziękuję, niż chcieć w zamian czegoś konkretnego. Nigdy nie przepadał za byciem na świeczniku, dlatego wspieranie w trybie incognito bardzo mu odpowiada i jeśli już to robi, to właśnie tak – bez pompy, w sposób dyskretny i niewidoczny. Tutaj był dodatkowo nauczycielem, więc w jego profesorskich obowiązkach leżało patronowanie i pomaganie podopiecznym, a ponieważ Silva zawsze wykonywał swoją pracę należycie, teraz też zamierzał dać z siebie wszystko, i nieważne, że bardziej niż siedzieć na stołku, wolał przemierzać Półwysep Synaj i rozbrajać tam klątwy oraz uroki. Musiał odpracować przewinienia i przez ostatnie półtora roku zdążył się z tym pogodzić. W rzeczywistości było nawet lepiej, niż początkowo to sobie wyobrażał, a skoro zaczynał kolejny rok z tytułem profesora, to znaczy, że nie był w tym aż tak beznadziejny, jak z początku sam zakładał. Było dobrze. Całkiem dobrze.
    — A może to i to? — Zasugerował, wciąż unosząc kącik swych ust. — Ty podejmiesz wyzwanie, a ja sprawię, że przestaniesz się bać — rzekł. — To bardzo prosty i korzystny układ — zauważył zachęcająco, po czym rzucił krótkie spojrzenie za swój zegarek i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Prawdopodobnie uczta powitalna w Wielkiej Sali dobiega już końca, a uczniowie rozchodzą się powoli do swoich dormitoriów. Na korytarzach zrobi się chwilowe zamieszanie, zanim pierwszoroczniaki pokonają schody i dotrą do odpowiednich pomieszczeń.
    Nie zastanawiając się nad tym dłużej, dał dwa nieduże kroki w stronę Mei i prześledził jej twarz z bliska, pozwalając, by jego bursztynowe oczy nienachalnie zbadały każdy szczegół jej filigranowej buzi.
    — Więc? — Podniósł brew, oczekując decyzji.
    Jeszcze się rok szkolny nie zaczął, a on już zmuszał uczennicę do dokonania wyboru, ale nie chodziło tu wyłącznie o edukację. Chodziło tu o Mei – o nią i o jej wiarę w siebie.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Hej! Dziękuję za miłe powitanie i cieszę się, że zdjęcie w karcie wywarło na Tobie pozytywne wrażenie, bo i taki jest jego cel. Pojawienie się Remy w Hogwarcie może być tym bardziej tajemnicze, że kiedy w pierwszych latach uczęszczała do szkockiej szkoły, nosiła zupełnie inne nazwisko, a teraz powróciła już oficjalnie jako jedna z Zabinich... Oczywiście to tylko pod warunkiem, że ktoś w ogóle zwróciłby na ten szczegół uwagę. ;) I faktycznie, po zapoznaniu się z kartą Mei (która również jest śliczną dziewczyną) nie widzę żadnego oczywistego punktu zaczepienia, bo na pierwszy rzut oka bardzo się od siebie różnią. Ale nie oznacza to wcale, że nie mogłybyśmy stworzyć sytuacji, która pozwoliłoby im zapoznać się ze sobą nieco lepiej. Jeszcze raz dziękuję za pojawienie się pod kartą i Tobie również życzę wielu udanych wątków, jak również okazji, by Hirata w końcu zaznała nieco szczęścia. ;D ]

    Remy

    OdpowiedzUsuń
  28. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując wycelowaną w niego różdżkę. Na jego twarzy nie malowało się przerażenie, a wyraźna satysfakcja i poczucie wyższości. Dokładnie tego chciał i udało mu się osiągnąć rezultat. Lubił wyciągać z ludźmi to, co w nich najgorsze, kręciło go pobudzenia złych, tkwiących w każdym człowieku instynktów i choć Mei na początku wydawała się cholernie słodka i bezbronna, najwyraźniej w końcu odkryła być może nieznaną także i dla niej samej stronę.
    - Nie chcę ci zrobić krzywdy, ty mi również nie – wzruszył bezradnie ramionami, odsuwając się kilka kroków w tył – Nie jest ci to potrzebne, mi tym bardziej. I tak mam dużo innych problemów na głowie – dodał, bacznie jej się przyglądając, jakby wyczekując momentu, w którym uda się jej uspokoić i opanować wyzwolone przez niego emocje. Wiedział, że go nie zaatakuje, to nie było w jej stylu. Nie znał jej zbyt dobrze, ale te kilka godzin wystarczyło, aby stworzył sobie w głowie obraz jej osoby, który nijak nie pasował do tego, że mogłaby użyć przeciwko niemu jakiegoś niebezpiecznego zaklęcia czy stanąć z nim do walki, zwłaszcza, że był znany z brutalności nawet podczas ćwiczeń na lekcjach.
    - Podniecasz mnie taka wściekła – mrugnął do niej porozumiewawczo i skrzyżował ramiona na wysokości klatki piersiowej – Nie znałaś się od tej strony, co? Obudziłem w tobie to, co najgorsze i dzięki temu sprawiłaś, że jestem z siebie cholernie dumny – wyszczerzył się w szerokim, triumfalnym uśmiechu, przy okazji bijąc sobie brawo – Musisz popracować nad kontrolą emocji. Niby taka słodka i naiwna, a jednak bardzo łatwo można wyprowadzić cię z równowagi. Jeśli chcesz być dobrym czarodziejem, musisz poznać swoje najmroczniejsze emocje, a później pracować nad tym, aby się ich pozbyć, lub wręcz przeciwnie, przekuć w swój atut – dodał, chowając swoją różdżkę i czekając na jej dalszy ruch. Nie miał ochoty na pojedynek, był zmęczony i wściekły, a na dodatek przegapił przez nią trening – Uciekamy stąd? Przyda się nam porządna dawka ognistej. Na pewno szybciej pomoże na ból głowy niż te wszystkie fiolki – jak gdyby nigdy nic zaprosił ją na wspólne wyjście, znów namawiając ją do złego i pokazując tym samym, że jest człowiekiem pełnym sprzeczności i nie dość, że ciężko za nim nadążyć, to zdecydowanie lepiej się trzymać od niego z daleka.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  29. Wychodził z założenia, że zawsze można zacząć od nowa, nawet jeśli nie da się wymazać historii i zacząć z pustą kartką. W rzeczywistości, nie ma potrzeby niczego wymazywać – utrata przeszłości oznacza utratę przyszłości i o tym Silva przekonał się boleśnie, gdy sam stanął w obliczu wielkiej pustki, zarówno w kwestii przeszłości, jak i przyszłości. Nie ma potrzeby zapominać o tym co było, przecież każdy następny dzień jest pusty, wolny od doświadczeń i błędów; gotowy, by uczynić go wyjątkowym, stokroć lepszym od poprzedniego i od wszystkich, które bezpowrotnie minęły. Każdy ma szansę zyskać nowe jutro i miała ją również Mei, tyle że potrzebowała impulsu, który sprawi, że zechce po to sięgnąć, by móc później małymi ruchami rozkładać skrzydła i kłaść się na wietrze. Silva zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ czegoś podobnego doświadczył w życiu, a chociaż nie był pewien czy zdoła zmienić jej postrzeganie, był przekonany, że może jej pomóc uwierzyć w siebie. Że jest w stanie pokazać jej jak bardzo myli się w ocenie, jak nie dostrzega własnej świetności, pozwalając, by ta zasnuła się cieniem i przepadła. A przy okazji czegoś ją jeszcze nauczy: zaklęć, które przydadzą się jej w późniejszym życiu, niezależnie jaką ścieżkę obierze, a może też spojrzenia na świat, które z samą magią niewiele ma już wspólnego.
    — Ze mną porażki nie wchodzą w grę, panno Hirata. — Uśmiechnął się swawolnie, z błyszczącą w oczach tą samą pewnością siebie, chcąc, by te słowa dosadnie do niej dotarły. Mogła być pewna, że zrobi wszystko, by odnieść sukces, zwłaszcza, że teraz to miał być ich sukces. Jego niezłomność zaginała wszelkie standardy i normy, a nie pozwala sobie spocząć, dopóki nie wykorzysta wszystkich możliwości i dróg, by zdobyć to czego chce. I nic dziwnego, że zazwyczaj to dostaje. Człowiek, którego serce nie zna trwogi, nie boi się wyzwań – idzie naprzód, nawet przez wzburzony chaos.
    — Na początek możesz zostać po któryś zajęciach. Zaczniemy bez sali pełnej ludzi — oznajmił, mając na uwadze to, co powiedziała wcześniej. Obawiała się, że coś może się nie udać w obecności kolegów i koleżanek, dlatego nic nie stało na przeszkodzie, by w ten tłum Mei weszła już pewniejsza siebie i zachęcona indywidualnymi szkoleniami. Zanim zapisze się do klubu, najpierw może nabrać pewności, ćwicząc tylko przed jedną parą oczu. Silva nie miał nic przeciwko.
    — Zostałbym, Mira Ceti wygląda dziś obłędnie, ale podejrzewam, że nie jesteśmy jedynymi osobami, które mają ochotę popatrzeć dziś w gwiazdy z tego miejsca — stwierdził, odprowadzając ją spojrzeniem, gdy cofała się pod murek. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś ich tutaj zastał. Teoretycznie mogliby zacząć udawać, że Mei właśnie została przyłapana, a on udziela jej reprymendy, ale po co robić sceny i zostawiać komuś pole do snucia dziwnych podejrzeń. Silva starał się pilnować pod tym względem, bo jego praca w Hogwarcie jest równoczesnym odkupieniem win. Musi być grzeczny, jeśli chce wrócić do zawodu łamacza zaklęć.
    — Nie daj się złapać — zaznaczył i uniósł usta w uśmiechu, częściowo już także pożegnalnym. Jego profesorskie oczy nie dostrzegają dziś niczego, bo dziś jeszcze nie pracują, więc to oczywiste, że nie widziały Mei, gdyby ktoś go po drodze zapytał. Poza tym, są tacy uczniowie, którzy mogą częściej liczyć na jego niepracujące profesorskie oczy.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  30. Nate był bardzo zaskoczony zachowaniem jego nowej znajomej. Gdy nagle, rzucając tylko zdawkowe pożegnanie, ruszyła z powrotem do zamku, nawet nie miał czasu na reakcję, a co dopiero na pościg za nią. Całe szczęście, pomyślał o zaklęciu, które wcześniej rzucił, i zanim Mei zniknęła mu z oczu, machnął różdżką w jej stronę, by zdjąć z niej wcześniejszy urok. Nie dawał sobie wiele szans na powodzenie, lecz faktycznie udało mu się — z daleka dostrzegł, jak długie blond włosy dziewczyny zniknęły, zastąpione przez ciemną taflę.
    — Myślę, że ładniej ci w twoim kolorze — odpowiedział na wcześniejsze pytanie, gdy Hirata już dobiegała do wejścia na dziedziniec. Powoli ruszył w tym samym kierunku, czując dziwne ukłucie strachu.
    Czyżby przesadził, wyczarowując dla niej te światełka? Wydawała się taka radosna, gdy je zobaczyła, a kiedy powiedziała, że jej się podobają, zdawało mu się, że mówiła szczerze. Może udawała... A może obudziło w niej to jakieś przykre wspomnienia tamtego dnia, do których nie chciała wracać, i tym samym wyrządził jej jeszcze większą krzywdę?
    Kolejny tydzień tylko Nate'a w tych wątpliwościach utwierdził. W poniedziałek czekał na nią przy śniadaniu, stał też przy wejściach do klasy oparty o ścianę, rozglądając się na boki, by nie umknęło mu, kiedy dziewczyna wreszcie zjawi się na zajęciach. Ale ona zawsze mu się wymykała. Nie reagowała, gdy do niej machał z drugiego końca korytarza, bo nawet nie patrzyła w jego stronę, a gdy w czwartek udało mu się w końcu pochwycić jej spojrzenie i uśmiechnąć się promiennie, odwróciła szybko głowę, a co gorsza, uciekła w przeciwnym kierunku.
    Bardzo go to wszystko ubodło — nie miał zbyt wielu przyjaciół, i naprawdę polubił tę swoją tajemniczą korespondentkę, miał też wrażenie, że wywiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia, podwalina do bliskiej relacji. W końcu doszedł do wniosku, że wszystko to musiało się wydarzyć tylko w jego głowie i nie miało nic wspólnego z prawdą. Miał ją nauczyć jednego zaklęcia, a zdarzyło się tak, że spędzili wspólnie dzień, podczas którego zaprzepaścił w głupi sposób swoją szansę na zostanie jej przyjacielem.
    W następną sobotę długo wahał się, czy powinien w ogóle wybierać się do klasy, w której się umówili. Zszedł nawet do Wielkiej Sali na śniadanie, bo był przekonany, że dziewczyna dalej nie będzie miała ochoty go oglądać, ale gdy tylko się tam zjawił, od razu zauważył jej nieobecność. Porwał ciepłego tosta i ruszył z powrotem schodami, starając się nie poparzyć języka, gdy wsuwał kanapkę najszybciej, jak się tylko dało. Dotarł pod salę zdyszany, ale nie wszedł od razu. Przyuważył, jak Hirata rzuca zaklęcie, i jak z końca jej różki wydobyła się słaba wiązka srebrzysto-niebieskiego światła.
    — To jakaś zmiana — powiedział i choć nie miał jakich intencji, w jego głosie rozbrzmiał chłód. — Wydaje mi się, że podczas tego tygodnia musiałaś utworzyć sobie jakieś miłe wspomnienie.
    To nie było do niego podobne. Raczej nie był pamiętliwym człowiekiem, a już tym bardziej nie osobą, która miałaby do kogokolwiek pretensje. Niemniej zachowanie dziewczyny bardzo go zawiodło i nie mógł sobie z tym poradzić — czuł, że w pewien sposób nadszarpnęła jego zaufanie.
    — To było całkiem niezłe, ale musisz się bardziej postarać. Skup się na artykulacji, musisz powiedzieć to stanowczo, głośno i wyraźnie. Chciałabyś popróbować z jakimś bodźcem? Może udałoby mi się jakoś przetransmutować manekina do ćwiczeń na jakiegoś dementoro-podobnego stwora. — Tym razem się już uśmiechnął. Jego spojrzenie złagodniało i już nie można było w nim dostrzec ani grama pretensji.
    Skoro mieli być znajomymi do nauki, to będą znajomymi do nauki. Naprawdę chciał jej pomóc. Poza tym nie była ani trochę winna temu, że on wytworzył sobie jakieś absurdalne oczekiwania co do ich relacji i pomylił się w jej ocenie.

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie bez powodu nie ustalił z nią żadnego konkretnego terminu spotkania. Chciał, żeby Mei sama wybrała odpowiedni moment i żeby był on najlepszy przede wszystkim dla niej. Ostatecznie mogła też zrezygnować i nigdy nie zostać po zajęciach, bo była to umowa słowna, zawarta dobrowolnie i nieskutkująca niczym konkretnym w przypadku jej niedotrzymania. Nie byli do niczego zobligowani – robili to w swoim wolnym czasie: Silva dlatego, że widział szansę, by pomóc jej coś zmienić, a Mei prawdopodobnie dlatego, że tej zmiany potrzebowała, nawet jeśli nie była w stu procentach przekonana, że tak właśnie jest.
    Ale dziewczyna miała potencjał, który Silva dostrzegał już od dłuższego czasu i uważał, że warto poświęcić chwilę, by go z niej wykrzesać. Może, jeśli Mei na własnej skórze się przekona, że potrafi wiele więcej, niż sama sądzi, to sprawi, że nabierze pewności i w końcu uwierzy w siebie. A dalej, jak przy efekcie domina, zacznie się rozwijać: myśleć o przyszłości, stawiać sobie cele i realizować je zgodnie z planem. Człowiek czasami potrzebuje impulsu – iskierki, która wznieci ogień. Jeżeli pomoc Silvana może okazać się taką iskierką, to gotów był ją podłożyć właśnie teraz.
    Dopiero, gdy usłyszał głos dochodzący z końca sali, oderwał się od swoich myśli, a także od wypracowań, które tego dnia zebrał od uczniów. Na jego twarzy, wraz z uśmiechem, pojawił się wyraz uznania. Mimo, że się jej spodziewał, to fakt, że tutaj przyszła, był godny pochwały, bo równie dobrze mogła machnąć ręka i odpuścić.
    — To bardzo dobry moment — zapewnił od razu i odsunął na bok pergaminy. Zerknął tylko przelotnie na zegarek, by zorientować się co do godziny, po czym wstał z krzesła i przysiadł na blacie jednego ze stolików, znajdujących się bliżej Mei.
    Nie chciał rzucać jej na głęboką wodę, dlatego postanowił zacząć od rozmowy. W rzeczywistości to dobra okazja, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a już zwłaszcza tego, czego nie jest w stanie dostrzec oficjalnie podczas zajęć.
    — Zamierzasz zdawać egzaminy z mojego przedmiotu? — Zapytał najpierw, po części z ciekawości, ale po części też dlatego, że chciał wiedzieć, bo jeśli zamierzała, to od początku ułoży przebieg tych spotkań tak, by przygotować ją do owutemów. Nie miał pewności, że w ogóle planowała do nich podejść, ale patrząc na to jak pilną uczennicą jest, zakładał, że nie odpuściłaby żadnych egzaminów.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  32. [Teraz to ja przepraszam za zwłokę, ale powrót z wakacji + choroba to nie jest dobre połączenie.
    Myślę, że Twój pomysł stanowi super podstawę pod resztę ich relacji, a także wątku. Ophelie spędza święta sama, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby Mei jej w tym towarzyszyła. W końcu razem raźniej! Tak, jak przy zmienianiu czegoś w swoim życiu :D
    A co do teraźniejszej akcji wątku, to może Mei i Ophelie będą razem uczyły się jakiś zaklęć i coś pójdzie nie tak? Trochę akcji nigdy nie zaszkodzi :D]

    Ophelie

    OdpowiedzUsuń