from the depths of darkness

but (...) forgive me, i don’t want your light
because i choose the depths of my darkness
which you will never love nor like


Listopad 2011, hrabstwo Surrey

Melodia gry na fortepianie rozbrzmiewa echem po rezydencji, prowadząc chłopca do swojego źródła jak zahipnotyzowanego. Mija długie korytarze rezydencji, która od wieków sprawiała wrażenie, jakby również była istotą żyjącą, choć niewątpliwie nieszczęśliwą. Bordowe ściany i czerwone zasłony wielkich okien nie były w stanie pokonać bolesnego chłodu, który panował w całym domu. Grająca melodia przypominała pocieszenie, ukojenie duszy tego miejsca, który rozpaczał nad toczącą się historią. Chłopiec domyślał się, że spisane dzieje w pamięci rezydencji były niewątpliwie piękne, gdyż on sam odczuwał stan obcej sobie nostalgii. Jego umysł stał się miejscem, po którym muzyka odbijała się echem, mającym doprowadzić go do szaleństwa. Odwracał się w różne strony, próbując rozpoznać skąd dobiegają dźwięki, które stawały się coraz to piękniejszą melodią. Uczucie tęsknoty zaczęło ściskać jego gardło, utrudniając mu każde nabieranie oddechu do płuc. Zaczął biec, a dźwięk odbijających się od podłogi nóg stworzył niezwykłe połączenie z dźwiękami grającego fortepianu. Ta chwila przypominała wieczność, podobnie jak spadające grube płaty śniegu na zewnątrz. Zatrzymał się i spojrzał w stronę dużego okna mieszczącego się w jadalni. Podszedł powoli, mijając długi, ciemnobrązowy dębowy stół, przy którym jeszcze nigdy nie spożył posiłku w miłości. Stanął przed szybą okna, delikatnie jej dotykając drżącą, zimną dłonią. Cóż mogło w tej chwili czuć siedmioletnie dziecko, które w samotności przebywało w rezydencji tak ogromnej i zranionej, iż mogła zabrać części twojej duszy w różne jej miejsca?
Bolało go serce. Położył dłoń na swojej lewej piersi i poczuł ciepło czarnego, grubego swetra. Zima była niewątpliwie piękna. Jeśli Bóg istniał, był niezwykle mądrą istotą. Czarnowłosy chłopiec spoglądał w górę, obserwując spadające płatki śniegu. Był zachwycony tym zjawiskiem, lecz odczuwał przy tym smutek. Czuł się tak mały i nieistotny w obliczu otaczającego go świata; dzieł, które nie potrzebowały słów, by być w chwale; stworzeń, które swoim pięknem potrafiły oślepić niejednego człowieka. Choć w tamtym momencie nie potrafił opisać swoich uczuć i emocji, to właśnie tak się czuł - przepełniony bezradnością.
Zmarszczył brwi w zaskoczeniu, gdy muzyka ustała. Uświadomił sobie, że utracił szansę znalezienia piękna, które wielce go zauroczyło. Poczuł ukłucie w sercu i strach. Nie wiedział co uczynić, czując jak uczucie bezradności i zmieszania zaczyna zalewać jego ciało. Tonął w swoich uczuciach, nad którymi wówczas nie potrafił zapanować. Przecież był tylko dzieckiem.

— Amasai.

Wzdrygnął się, słysząc swoje imię. Gwałtownie spojrzał w stronę, skąd dobiegał dobrze mu znany głos. W drzwiach do salonu ujrzał wysoką czarnowłosą kobietę. Jej malinowe usta pięknie kontrastowały z jej jasną cerą, a piękne brązowe oczy dopełniały całość. Uśmiechnęła się w stronę chłopca, wyciągając przed siebie ręce na znak, by do niej podszedł. Bez chwili zastanowienia pobiegł w jej stronę, rzucając się prosto w jej ręce. Czule przytulił się do kobiety, czując jak jej gruby długi sweter dodaje mu ciepła. Spojrzał na nią, uśmiechając się szeroko.

— A więc to ty, mamo! To ty grałaś tak pięknie! — powiedział z zachwytem w oczach. Kobieta roześmiała się, głaszcząc syna delikatnie po gęstych, czarnych włosach. Był do niej niezwykle podobny, tak jak jej córka, a siostra chłopca, Delphine. Ten jednak miał błękitne oczy niczym letnie niebo, które było jej znane lepiej niż komukolwiek innemu. Niebo, którym zachwycała się kiedyś razem z ojcem swego syna, przeklinając samą siebie za uczucie, którym ją obdarzył. Nigdy go nie kochała ani nie miała zamiaru dla niego opuścić swojej rodziny. Mimo tego, chłopiec, którego teraz trzymała w objęciach i który patrzył na nią z tak wielkim zachwytem, iż odczuwała wzruszenie, był dla niej nagrodą. Nie owocem zdrady ani grzechu, lecz błogosławieństwem od losu, darem będącym synonimem szczęścia.

— Przecież wiesz, że umiem grać na fortepianie, synku. Niejednokrotnie mi przy tym towarzyszyłeś — odpowiedziała z uśmiechem, chwytając jego twarz w dłonie. Amasai ułożył swoje dłonie na rękach matki, uśmiechając się jeszcze szerzej. W tej chwili odczuwał prawdziwą radość, ciepło i szczęście, czuł się po prostu bezpieczny.

— Masz rację mamo — odpowiedział, marszcząc brwi — Ale grasz tak ładnie, że za każdym razem, gdy to słyszę, mam wrażenie, jakbym usłyszał dopiero pierwszy raz! — dodał, uśmiechając się szeroko. Rachael roześmiała się, kręcąc głową. Amasai chwycił jej dłonie, składając na nich krótkie i serdeczne pocałunki. Kochał swoją matkę, niewątpliwie. Cóż by bez niej uczynił?

— Mój książę — powiedziała, uśmiechając się lekko. Trzymała mocno dłonie swojego syna, przy czym ten ruch nie miał tylko ocieplić jego zimnych rąk. Miał pozwolić poczuć mu jej miłość, troskę i oddanie. Zawsze chciała, by czuł się przy niej kochany i bezpieczny. Był tak niewinny, a jego serce tak czyste, iż nie zasługiwał na nic przykrego ani bolesnego. Chciała dla niego jak najlepiej, a gdyby mogła uchronić go przed wszelkim złem, uczyniłaby każdy potrzebny krok.

— Gdzie są wszyscy? — zapytał, unosząc brwi do góry.

— Ojciec w pracy, a twoje rodzeństwo u dziadków — odpowiedziała, uśmiechając się lekko do niego. Amasai opuści wzrok, biorąc głęboki oddech. Jego rodziny nie było już w domu od kilku dni, czuł się niezwykle samotny. Gaius, jako Auror, często przebywał poza domem, czego wówczas chłopiec nie potrafił pojąć. Był tylko dzieckiem, który chciał, aby rodzina była razem i żyła w miłości.

— U tych, którzy nazywają mnie bękartem i nie lubią na mnie patrzeć? — zapytał, starając się nie smucić całą sytuacją. Rachael zmarszczyła czoło w poruszeniu, nie chcąc, aby jej syn przejmował się ludźmi, którzy nie potrafili zaakceptować nawet jej - matki ich wnuków i żonę ich syna.

— Nie synku, to ty my nie lubimy ich — odparła stanowczo, by dodać synowi siły i odwagi. Chłopiec uśmiechnął się, przytakując głową na potwierdzenie jej słów.

— Możesz znów zagrać? Proszę, mamo — zapytał, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Kobieta przytaknęła. Wciąż trzymając go za ręce, poprowadziła go w stronę czarnego fortepianu, który stał przy dużym oknie salonu.

Usiedli przy fortepianie. Amasai dokładnie obserwował każdy ruch swojej matki. Rachael ułożyła drobne dłonie na klawiszach. Jej smukłe, długie palce zaczęły grać na instrumencie, który zaczął wydawać dźwięki, tworzące jednolitą, hipnotyzującą melodię. Chłopiec czuł jak po jego ciele przepływają dreszcze. Pociągnął rękawy swojego swetra, odczuwając zimno zamiast ciepła. Choć był przekonany, że gra matki sprawi mu radość, ku swojemu zdziwieniu zaczął odczuwać smutek. Patrzył ze skupieniem na dłonie Rachael, które w odpowiedniej prędkości wykonywały ruchy powodujące, że po wysokim, chłodnym pomieszczeniu rozbrzmiewała muzyka. Czuł się, jakby melodia, którą grała jego matka, zaczynała swoimi szponami otaczać jego szyję. Mimowolnie ułożył dłoń na niej, jakby próbując się uchronić przed niebezpieczeństwem. Jego oddech był coraz cięższy, a smutek w sercu coraz głębszy. Mimo wszystko nie potrafił poprosić matkę, aby przestała grać. Brnął w słuchanie pięknej melodii, która przecież nie sprawiała mu bólu. To nie ona, a dziwne, narastające uczucie tęsknoty za miłością, której nigdy nie doświadczył - to właśnie sprawiało mu ból. Zacisnął mocno usta, które powoli zaczęły mu drżeć. Wzrok błękitnych oczu skupiał się na dłoniach matki, choć oczami wyobraźni był gdzie indziej. Był w miejscu, którego nie potrafił zdefiniować. Ogarniała go ciemność przewijająca się z jasnością, a muzyka powoli zaczynała być coraz cichsza. Słyszał tylko swój ciężki oddech. Swoisty smutek jeszcze intensywniej pożerał jego serce, a on nie potrafił tego zatrzymać. Był w zimnych i bolesnych objęciach tęsknoty, którym zdecydowanie brakowało czułości.
Muzyka dobiegła końca, ale Amasai Langdon wciąż tkwił w bezruchu. Był świadom otaczającej go rzeczywistości i jej przebiegu, oczami wyobraźni jednak wciąż tkwił w swoim oziębłym świecie. Zrodziło mu się w głowie wiele pytań, lecz zdecydował, że zapyta o jedno. Odrywając wzrok od białych klawiszy fortepianu, spojrzał na matkę. Ta patrzyła na niego zaniepokojona, choć najwidoczniej nie była pewna jak zareagować. Westchnął, zmarszczywszy brwi, po czym zapytał:

— Dlaczego nikt mnie nie kocha, mamo?

Rachael wyprostowała się, patrząc na syna, którego wyraz twarzy był tak przepełniony smutkiem, iż ona sama poczuła, jak jej serce pochłania przygnębienie. Ułożyła dłoń na jego zarumienionym policzku, lekko muskając go w geście czułości. Tego się bała - że poczuje się niechciany i niekochany. Nie wiedziała w jaki sposób zapełnić jego pustkę, czując bezradność w swojej ogromnej miłości. Była gotowa umrzeć za niego, lecz nawet i to wydawało się zbyt małym czynem, by uświadomić chłopca jak bardzo był jej ważny i bezcenny. Chciała uczynić coś wielkiego i wzniosłego, by choć częściowo pokazać mu swoje uczucie i swoją troskę. Babcia jednak zawsze powtarzała jej, że najpiękniejsze rzeczy tkwią w szczegółach, nawet tych najmniejszych. Dlatego też, chwyciwszy jego drobną, delikatną twarz w dłonie i patrząc mu głęboko w oczy, odpowiedziała z uśmiechem:

— Ja cię kocham.


* * *


Stał obok wysokiej ściany, skrywając się w cieniu, którego nie dopadło światło palących się lamp. Od kilku minut obserwował niezwykle głośną rozmowę rodziców, która budziła w nim lęk. Dyskretnie spoglądał na matkę, która z gracją siedziała na skórzanej, brązowej sofie. Piła trunek ze szklanego kieliszka, sprawiając wrażenie nieporuszonej zaistniałą sytuacją. Zachowywała się, jak gdyby tkwiła w innym świecie, w którym najpewniej doznawała miłości i szczęścia. Nie słuchała głośnych oświadczeń swojego męża, na którego tym razem Amasai skierował wzrok.
Gaius Langdon nerwowo kroczył po ogromnym salonie. Minął czarny fortepian, stanął obok ciemnobrązowej, dębowej komody, nad którą wisiało duże, złote lustro. Patrzył na swoje odbicie, mówiąc, jak brakuje mu spokoju w tym domu i miłości, która była między nimi jeszcze przed tym nieszczęsnym rokiem. Jakim, ojcze?, pomyślał Amasai. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna tym razem ruszył w stronę Rachael. Uderzył w sofę otwartą dłonią, a dźwięk odbił się echem po całym pomieszczeniu. Rachael nie poruszyła się, jakby w ogóle nie poczuła ani nie usłyszała czynu męża. Natomiast Amasai wzdrygnął się, gwałtownie cofając się o krok do tyłu i opierając o ścianę. Mocno zamknął oczy, ciężko oddychając. Lęk narastał w nim coraz bardziej, a on nie wiedział jak nad tym zapanować. Nie bój się, nie bój się. Nie bój się… - powtarzał sobie w myślach.

— To wszystko jego wina! Wszystko przez tego chłopca! — krzyknął Gaius. Amasai mimowolnie otworzył oczy, dochodząc do wniosku, że ojczym zaczął mówić o nim. Wrócił do swojej pozycji, ponownie skupiając wzrok na trwającej sytuacji. Tym razem zobaczył, jak Rachael gwałtownie odstawia kieliszek z alkoholem i wstaje z sofy. Podchodzi do mężczyzny w pełni złości.

— Co mówisz? — pyta, jakby niedowierzając swoim uszom. Chłopiec czuje jak serce bije mu coraz mocniej i mocniej, i mocniej…

— Gdyby nie on, na ten dom nie spadłoby tyle nieszczęść, Rachael! — odpowiedział. Ukłuło go serce i najwidoczniej jego matkę również, gdyż złość malująca się na jej twarzy, zaczęła mieszać się z bólem i poniżeniem — Przeklęte dziecko. Przeklęte. On jest źródłem naszego cierpienia, ziarnem niezgody! — dodał, kręcąc głową. Rachael odsunęła się o krok. Często słyszał kłótnie rodziców, ale tym razem doświadczył oglądania tej smutnej sytuacji. Nie wiedział co bardziej go bolało - słowa ojca czy widok matki, którą chwytają szpony zranienia, gniewu i żalu.

— Jak śmiesz! Amasai to twój syn! Gdy pierwszy raz wziąłeś go na ręce, przyrzekłeś, że nic się nie zmieni. Mówiłeś, że będziesz traktował go jak syna, ty podły kłamco! — krzyknęła w pełni złości. Niewątpliwie odczuwała intensywny ból. Po prostu cierpiała.

— I traktuje, Rachael. Dałem mu nazwisko, choć nie zasłużył. Dałem mu dom i pozwoliłem pozostać przy matce. Od początku swojego nędznego istnienia otrzymuje moją łaskę, a co zyskuję w zamian? Przekleństwa zamiast błogosławieństw! — odpowiedział w krzyku, uderzając mocno o stół. Całe pomieszczenie zatrzęsło. Amasai usłyszał cień krzyku, który najpewniej wydał ten dom. On również cierpiał i rozpaczał, podobnie jak chłopiec. Ciemnowłosy zmarszczył brwi, patrząc na ojca. Zawsze odczuwał jego niechęć względem niego, wręcz pogardę. Amasai już od wczesnych lat zdążył poczuć smak przykrej rzeczywistości, którą dziecko przecież nie powinno znać. On jednak codziennie uświadamiał sobie, że jego ukochany ojciec nie chce go w tym domu ani życiu. Tym razem dowiedział się dlaczego.

— Pozwoliłeś pozostać przy matce?! — krzyknęła jeszcze głośniej, podchodząc do niego. W tej chwili Gaius był nieprzewidywalny, lecz ona się nie bała. Zresztą nigdy się nie bała, była niezwykle odważna — Jak na byłego Krukona jesteś niezwykle głupi. Przeklinam dzień, w którym za ciebie wyszłam. Jesteś śmieciem, Gaiusie — dodała, patrząc na niego z obrzydzeniem. Amasai poczuł jak jego ciało ogarnia poczucie winy. Był źródłem czyjegoś nieszczęścia. Czy naprawdę był klątwą, na którą los skazał ród Langdonów? Czy jego pochodzenie naprawdę było tak okropne, że zasługiwał na wszystkie przykrości, których doznawał? On nie chciał nikogo krzywdzić, a mimo tego wciąż płacił za czyny, których wcale się nie dopuścił.

— Jest brudny, Rachael. Nawet gdybym go traktował jak rodzonego syna, nic nie zmieni tego, kim jest. — odpowiedział, tym razem nie podnosząc głosu. Rachael roześmiała się gardłowo, układając dłoń na policzku w wyraźnym zdziwieniu. Nagle oddychanie stało się cięższe, a ból duszy czymś nieuniknionym. Zmarszczył brwi, patrząc na ojca. Jestem brudny… - pomyślał chłopiec. Brudny… Nie zasługuję na nic dobrego?

— Czy mnie uszy mylą? Ty, Gaiusie, mówisz o brudnej krwi? — zapytała, kręcąc głową i stojąc w osłupieniu. Amasai wciąż obserwował rodziców, czując jak ból ściska jego serce. Odczuwał rozpacz. Bardzo kochał swojego ojca, który był dla niego wzorem i niedoścignionym szczęściem.

— Dobrze wiesz, że nie gardzę nikim, a szczególnie nie mugolami — odpowiedział, by wybronić się z zarzutu — On jednakże jest owocem grzechu. Zdradziłaś mnie, Rachael. Z marnym mugolakiem. Gdybym nie kochał cię tak mocno, tak szczerze i tak bezgranicznie… Gardziłbym tobą — dodał z pogardą. Rachael roześmiała się gardłowo. Obserwujący tę sytuację chłopiec poczuł gniew, który obudził się w jego sercu. Nikt nie miał prawa poniżać jego matki, która była najczystszą i najszczerszą osobą, która stawiała kroki w tym budynku. Jęczenie domu było coraz głośniejsze i boleśniejsze, przepełnione rozpaczą. Amasai jednak zaczął wierzyć, iż tylko on słyszał swoisty płacz.

— Ale jego nie kocham, Rachael — powiedział — Gardzę tym dzieckiem.

Ból i lament duszy Amasaia sięgnął zenitu, gdy jego ukochany ojciec wypowiedział te słowa. Chłopiec pomimo swojego wieku, dobrze zrozumiał postawę Gaiusa i jego obrzydzenie nim. Zrozumiał, że go nie kocha ani nie chce w tym domu. Cóż mu uczynił prócz bycia synem nieodpowiedniej osoby? Amasai poczuł jak jego serce rozbija się na kawałki. Musiał płacić za grzechy, których nie popełnił. Był tylko dzieckiem, który marzył o miłości, czułości i uwadze nie tylko swej matki, ale również człowieka, którego wbrew wszystkiemu wciąż nazywał ojcem. Chciał wybuchnąć płaczem, pozwolić sobie na ból, gdyż jego niewinna, dziecięca dusza poznała ciemne kolory rzeczywistości. Do jego oczu napłynęły łzy, lecz on nie umiał zapłakać. Jego twarz nie zmieniła swojego wyrazu, choć dusza bolała piekłem. W swoim cierpieniu jedyne co zdążył ujrzeć, to siarczysty policzek wymierzony mężczyźnie przez Rachael i jej płacz. Nie będąc do końca świadomym tego, co ujrzał, bez chwili namysłu pobiegł w stronę swojego pokoju.



kwiecień 2014, hrabstwo Surrey

Amasai Langdon już jako dziecko odczuwał dumę z noszenia tego nazwiska. Choć nie płynęła w nim ich krew, był gotów uczynić wszystko, by zasłużyć sobie na bycie częścią tego rodu. Podziwiał ich za mądrość, za błyskotliwość i urok. Każdy Langdon wytwarzał aurę, która zapierała dech w piersiach i budziła podziw. Ich duma i dobroć była dostrzegana w świecie czarodziejów i nie było nikogo, kto nie darzyłby ich choć odrobiną szacunku. Ich dusze były czyste, a serca nieskazitelne. Nawet splamienie Gaiusa Langdona zdradą i syn Rachael z nieprawego łoża nie było w stanie tego zmienić. Przyjęli Amasaia do swojej rodziny, choć w rzeczywistości wcale go nie kochali. Mimo wszystko, mógł szczycić się ich nazwiskiem - rodu, którego każde pokolenie posiada najlepszych Aurorów, którego zdolności magiczne były niewątpliwie imponujące. Wielcy czarodzieje, którzy zawsze dbali o dobro świata magii, którzy najbardziej cenili miłość, szlachetność i szacunek.
Dzieła Langdonów zawsze były wybitne dlatego, bo oddawano im serca i umysły. Jednym z takich dzieł były rezydencje, gdzie jedna z nich została przepisana Gaiusowi po osiągnięciu jego pełnoletności. Mieściła się w głębi lasów Netley Heath w hrabstwie Surrey i była niezwykłym miejscem, które wraz z przyjściem wiosny powoli wracało do życia. Zaczynało być radośniejsze i milsze dla każdego z domowników, choć na pewno daleko było do uczucia szczęścia. Życie rezydencji było zbyt zranione, by pozwolić innym na atmosferę przepełnioną radością. Amasai zawsze był zafascynowany funkcjonowaniem tego miejsca. Gdy dowiedział się, że dostała duszę, gdy była budowana przez pierwszych Langdonów, był pod ogromnym wrażeniem i zrozumiał co czyni to miejsce tak wielce wyjątkowym. Zatem nieprzypadkowo słyszał jej śmiech i jej płacz, jej wzdychanie i jej smutki. Budziła w sercu wiele uczuć, począwszy od nostalgii i kończąc na niewyjaśnionym poczuciu winy. Amasai niejednokrotnie mówił sobie, że kiedyś też chciałby dokonać tak imponujących dzieł, a może i nawet większych. Chciał być wielkim czarodziejem, tak jak przystało na Langdona.
Najbardziej lubił ogród, który mieścił się za rezydencją. Był ogromny, a jego piękno zachwycało każdego człowieka, który go zobaczył. Przepełniony wieloma kwiatami o wspaniałych kolorach, budził zdumienie i podziw. Przebywanie w nim, niewątpliwie, było przyjemne i relaksujące. Amasai jednakże nie odczuwał potrzeby biegania i bawienia się w nim, co zapewne zrobiłoby niejedno dziecko w jego wieku. Lubił rozmyślać i cieszyć się otaczającym go pięknem, które przybierało innych barw przy każdej porze roku.

Tamtej wiosny ogród wraz z rezydencją powrócił do swojej wspaniałości. Amasai od kilku godzin spacerował po ogromnym terenie, pozwalając sobie na głęboki zachwyt nad rozkwitającymi kwiatami. Odczuwał już powrót wiosny, wszystko wracało do życia - łącznie z nim. Stanął przed ogromnym krzewem białych róż i dokładnie je oglądał. Mama zawsze uważała róże za jedne z najpiękniejszych kwiatów, jakie mogły istnieć. Ich dom był przepełniony czerwonymi różami, które były jej ulubionymi. Na ogrodzie również przeważała ich ilość, choć tutaj można też było zobaczyć inne kwiaty. Amasai jednak również lubił je najbardziej, bo spośród wszystkich kwitnących w ogrodzie, to właśnie różom zabierało to najwięcej czasu.

— O czym tak myślisz, braciszku?

Amasai odwrócił się w stronę, skąd dobiegł dobrze znany mu głos. Tuż za nim był jego młodszy brat, Ishmael, który po chwili stanął obok niego. Czarnowłosy obdarzył go serdecznym uśmiechem, który też jego brat odwzajemnił.

— W zasadzie, to zachwycam się nad naszym ogrodem — odpowiedział, a uśmiech nie znikał mu z ust. Jasnowłosy chłopiec, stojący u jego boku, zaśmiał się cicho. Spojrzał na niego wzrokiem błyszczących oczu i zmarszczył brwi w rozbawieniu.

— Zawsze tak robisz, jak przychodzi wiosna. Co ty, dziewczynka? — odparł z szerokim uśmiechem. Amasai popatrzył na niego, mrużąc oczy i kręcąc głową. Ishmael był taki już od najmłodszych lat, a wówczas - mając dziewięć lat - z pewnością swoim poczuciem humoru mógł zagiąć starszych dowcipnisiów. To był jego urok i być może również dlatego nie był dzieckiem problemowym. Zawsze żył w cieniu zarówno Amsaia, jak i Delphine, ale najwidoczniej wcale nie był tego świadom. Był dzieckiem, które mogło po prostu cieszyć się spokojem, dopóki nie pozna gorszych barw rzeczywistości. Czasem Amasai naprawdę mu tego zazdrościł.

— Ale musisz przyznać, że róże są piękne — odparł chłopiec, znów kierując wzrok na kwiaty, które dopiero zaczynały swój proces rozkwitania. Zawsze go to fascynowało - rozwój kwiatów. Potrafił znaleźć w tym siebie samego, symbolikę jego osobowości, którą nie każdy potrafił pojąć.

— Masz rację — powiedział w odpowiedzi, uśmiechając się lekko do siebie. Ishamel również miał dobre skojarzenia z różami. — Mama je bardzo lubi.

— To prawda — odpowiedział cicho — Jestem różą, Ishmael.

Ishmael spojrzał na brata, kilkukrotnie mrugając oczami. Zmarszczył brwi, nie będąc pewnym czy uznać to jako poważne oświadczenie, czy jednak jako żart. Oboje byli dzieciakami, przecież nie mogli mieć egzystencjalnych myśli, nawet jeśli pochodzili z wybitnych rodzin. Takim dzieckiem chociażby był Ishmael, który szczęśliwie cieszył się swoim dzieciństwem i zawsze bolało go, że jego brat nie mógł podzielić jego losu.

— Co masz na myśli? — zapytał szeptem, jak gdyby to pytanie miało pozostać jedynie między nim a Amasaiem.

— Mama opowiadała mi jednego dnia, że róże rozkwitają długo. Właśnie teraz rozpoczęło się ich kwitnienie i może to trwać nawet do późnej jesieni. Ciekawe, prawda? — odpowiedział i spojrzał na brata, uśmiechając się lekko. W jego błękitnych oczach można było dostrzec iskry, które wzbudzały specyficzne uczucia — Kiedy już w pełni rozkwitną, będą bardzo piękne — dodał. Ishmael przytaknął na znak, że wie i jak każde inne dziecko rozumie, jak działa przyroda.
Amasai podszedł bliżej krzewu. Dotknął opuszkiem palca pąk białej róży, intensywnie wpatrując się w roślinę. Odsunął dłoń i stojąc w dłużej chwili w bezruchu, nagle odwrócił się do brata, który uważnie obserwował go z zaciekawieniem.

— Ja również rozkwitam, Ishmael. Przejdę ten proces, by na sam koniec być definicją doskonałości. Teraz nie wiem nic, ale kiedyś będę wiedział wiele i tak jak nasi rodzice, będę chwalony i uwielbiany — odpowiedział, podchodząc do brata. Uśmiechnął się i położył dłoń na jego ramieniu — Ty też możesz tak rozkwitać, Ishmael — dodał, patrząc bratu prosto w oczy. Ten zmarszczył brwi, najwidoczniej nie do końca rozumiejąc słowa wypowiedziane przez jego brata, który zapewne dojrzałością umysłową był dalej od niego.

— No nie wierzę, Amasai… — rozpoczął, unosząc wysoko brwi — Elphie chyba ma rację, że jesteś zdrowo stuknięty — dodał poważnym głosem, po chwili jednak melodyjnie roześmiał się. Słysząc to, Amasai uśmiechnął się delikatnie. Ishmael miał śmiech mamy, pewnie dlatego był tak miły i wyjątkowy.

— Pewnie tak… — odpowiedział, uśmiechając się szerzej. Odsunął się od chłopca i ponownie podszedł bliżej kwiata. Dotykając ponownie ten sam pąk róży, zmarszczył brwi w zamyśleniu. Przesunął dłonią w głąb krzaku i poczuł ukłucie w opuszku palca. Powoli odsunął rękę od rośliny i spojrzał na palec, który najwidoczniej przebił kolcem róży. Westchnął, patrząc na ciemnobrązową, sączącą się krew i cicho oświadczył:

— Ale nikt nigdy nie powiedział, że jestem normalny.




Koniec maja 2014, hrabstwo Surrey

Siedzi przy krańcu długiego, dębowego stołu, u boku swego brata. Po swojej prawej stronie dostrzega ojca, a naprzeciw siebie matkę, obok której znajduje się jego siostra. Oprócz ich czwórki, przy tym nieszczęsnym, długim stole siedzą dziadkowie, wujostwo, kuzyni. Śmiechy, słowa, dźwięk sztućców i muzyki odbijają się echem w jego umyśle, by z każdą chwilą stawały się coraz to bardziej niewyraźne. Wzrok jego błękitnych oczu intensywnie skupia się na nietkniętym jedzeniu, które jego brat, rodzice i siostra, jak i wszyscy inni zdążyli już spożyć. Jedna z ciotek Langdon komentuje jego pełny talerz, choć on sam nie wie w jaki sposób, bo jej słowa są tylko zniekształconym dźwiękiem. Dalej nie podnosi wzroku, bo nawet gdyby chciał, nie potrafi. Choć on sam siedzi, oddycha spokojnie i wydaje się wręcz znudzony, tym samym sprawiając wrażenie niegrzecznego, w środku przeżywa zdecydowanie więcej. Stres i nerwy ściskają jego żołądek, a serce bije szybciej niż powinno. Choć nie patrzy na nikogo, to czuje na sobie pogardliwie spojrzenia wujków i choć nie słyszy, to wciąż wie, że ciotki szepczą o nim nieprzyjemne słowa. On jednak nie potrafi tego zatrzymać i liczy, że przetrwa jeszcze te kilka godzin.

— Amasai… — nagle słyszy słowa matki. Bez chwili zastanowienia podnosi wzrok i patrzy zaskoczony na czarnowłosą kobietę. Ta spogląda na niego ze zmartwieniem, dobrze wiedząc, co teraz przeżywa jej syn. On zaś, czując, że już nie ma odwrotu, rozgląda się dookoła. Zaczyna od Gaiusa, którego wyraz twarzy jest przepełniony złością, następnie patrzy na Delphine, która niewątpliwie czuje się usatysfakcjonowana niepoprawnym zachowaniem brata. Na każdą inną spogląda szybko, by nie widzieć innych poniżających spojrzeń. Odchrząknął, po czym poprawił bordową, ciasno związaną muszkę i powiedział:

— Przepraszam, zamyśliłem się.

— Jak widać, wbrew pozorom, potrafi dużo myśleć — powiedział Gaius żartobliwym tonem. Rachael spojrzała na niego ze złością, podczas gdy wszyscy inni roześmiali się przesadnie głośno. Siedzący obok Ishmael szturchnął go lekko ramieniem i rzucił ciche: “Nie przejmuj się”, by wesprzeć brata.

— Rachael, córko… — zaczęła tęga kobieta, która zajmowała miejsce obok Delphine. Jej blond, krótkie loki kontrastowały ze śniadą karnacją i zielonymi oczami, a piegi na nosie i policzkach dodawały jej miły wyraz. Jej aparycja jednakże zawsze odrzucała Amasaia, choć uważał jej urodę za komiczną. Była to Elvina Langdon, matka Gaiusa. — Amasai nawet nie spożył posiłku, nie wydaje ci się, że trzeba tu nad czymś popracować? — zapytała, patrząc na synową i głaszcząc wnuczkę po głowie. Na jej twarzy malował się uśmiech, choć Rachael nie dostrzegała w tym krzty sympatii. Zresztą, Amasai również. Przekręcił oczami i odwrócił wzrok w inną stronę, starając się znów wyłączyć swoją uwagę. Przeszkodziło mu w tym jednak to, co zaraz miał usłyszeć.

— Od kiedy tak prymitywne kwestie odpowiadają za poziom wychowania?

Każdy obecny skierował wzrok w stronę drzwi od jadalni. Amasai powoli odwrócił się, by zobaczyć kto przybył. Ponieważ ten głos był znany mu dosyć dobrze, nie był zbyt zdziwiony, gdy w drzwiach ujrzał Magnusa Varnham. Wysoki mężczyzna z ulizanymi do tyłu, czarnymi, gęstymi włosami uśmiechnął się perfidnie, rozglądając się dookoła. W jego ciemnych oczach można było dostrzec iskrę intrygi, która najwidoczniej była typowa dla Varnhamów. Obok niego stał czarnowłosy chłopiec, która równie jak swój ojciec, miał bladą cerę i tajemniczy wzrok. Był to Kael Varnham.
Delphine gwałtownie wstała i przełknęła ślinę. Uważnie obserwowała mężczyznę, podobnie jak każdy inny.

— Witaj, wuju — przywitała się. Magnus spojrzał w jej stronę, marszcząc brwi w rozbawieniu. Nigdy nie przepadał za Delphine, zbyt bardzo przypominała mu Langdonów. Chociaż on sam w ogóle nie przepadał za dziećmi - nie wliczając w to jego najdroższego syna.

Ruszył do przodu, nie odpowiadając na słowa dziewczynki ani nie witając się z nikim innymi. Kael ruszył razem z ojcem, podobnie jak on, każdy krok stawiając dumnie i z gracją. Gdy byli blisko stołu, zatrzymali się obok Gaiusa. Brunet spojrzał na talerz Amasaia i zmarszczył brwi w rozbawieniu.

— Chude mięso? — spojrzał na Elvinę, której wzrok już był przepełniony złością — Varnhamowie jedzą krwawe steki, nie duszonego kurczaka. A jak mniemam, Amasai jest akurat Varnhamem — odpowiedział, uśmiechając się cynicznie i patrząc pogardliwie na Elvinę oraz siedzącego obok niej męża, osiwiałego już Theodora Langdona, który swego czasu był jednym z najlepszych Aurorów. Dziś już jego żona posiadała o wiele więcej energii, a on sprawiał wrażenie wykończonego staruszka.
Rachael spojrzała na Magnusa i choć karcącym wzrokiem, to na jej twarzy można było dostrzec zarówno ulgę, jak i rozbawienie. Wstała od stołu i powoli podeszła do mężczyzny.

— Bracie… — powiedziała z uśmiechem, gdy stanęła naprzeciw niego. Magnus uśmiechnął się do niej szeroko. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, po czym mocno się przytulili. Rachael doznała ulgi, gdyż jej brat wrócił z czteromiesięcznej podróży. Choć nie widywali się nazbyt często, to odczuła intensywnie cztery miesiące braku spotkań i jedynie zadowalanie się listami.

— Witaj, ciociu — przywitał się stojący obok Magnusa chłopczyk. Kobieta przytuliła bratanka na przywitanie, posyłając mu ciepły i serdeczny uśmiech.

Magnus spojrzał na szwagra. Ten leniwie wstał od stołu i podał rękę brunetowi.

— Magnusie — powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie zmuszał się na żadną serdeczność ani przyjacielskie przywitanie. Wszyscy tu obecni dobrze wiedzieli, że mężczyźni nie darzyli się sympatią, czego zresztą nigdy też nie ukrywali. Magnus uścisnął dłoń jasnowłosego mężczyzny, patrząc mu w oczy. Gdy opuścił dłoń, bez chwili zastanowienia wraz z synem zajęli puste miejsca, obok Ishmaela, który sprawiał wrażenie, jakby analizował całą sytuację, mającą miejsce przed paroma sekundami.

— Proszę wybaczyć to spóźnienie, ale jak już pewnie wiecie, nie lubię rodzinnych spotkań i jak widać, moja rodzina również — odpowiedział, uśmiechając się. Zmarszczył brwi, rozglądając się po stole w celu znalezienia dobrego trunku. Gdy jednak przypomniał sobie, że Langdonowie nie spożywają alkoholu, odchrząknął głośno i spojrzał na siostrę oraz szwagra — Co ciekawego mnie ominęło?

— Właśnie mieliśmy mówić o tym, że Delphine rozpoczyna od września naukę w Hogwarcie — mówi Charlotte Langdon, bezdzietna siostra Gaiusa, kobieta niezwykle piękna i urokliwa, choć wciąż samotna. Magnus spojrzał na nią i uniósł brwi do góry, jakby czekając na rozwinięcie myśli. Posłali sobie dłuższe spojrzenie, aż w końcu Charlotte oderwała wzrok od bruneta, patrząc w odwrotną stronę. Na twarzy Magnusa zawitał cień zuchwałego uśmiechu. Odwrócił wzrok i spojrzał na resztę obecnych.

— Co w tym wyjątkowego? Każdy z nas dostał list z Hogwartu, inne obecne tu dzieci również je otrzymają — odpowiedział. Na te słowa Kael uśmiechnął się kącikiem ust i spojrzał z rozbawieniem na swoją kuzynkę. Delphine odchrząknęła cicho i odwróciła wzrok na słowa wujka i reakcję kuzyna.

— Ależ Magnusie… — powiedział Theodor Langdon, prawdopodobnie jedyny członek tej rodziny, którego Magnus Varnham szanował i uznawał za normalnego — Masz zupełną rację, aczkolwiek wierzymy głęboko i jesteśmy pewni, że Delphine będzie wspaniałą uczennicą, zapewne jedną z najlepszych! — odpowiedział. Magnus przytaknął, nie chcąc wchodzić w dyskusję z siedzącym naprzeciw seniorem, głównie z powodu szacunku, jakim go darzył. Delphine uśmiechnęła się na słowa dziadka.

— Kochanie! Delphine z pewnością będzie wzorową uczennicą. Już teraz odznacza się bystrością i inteligencją, zupełnie jak swój ojciec! Wspaniałe dziecko — odparła uniesiona Elvina, uśmiechając się szeroko. Magnus spojrzał na nią z politowaniem, a następnie skierował wzrok na zakłopotanych siostrzeńców. Ishmael był ewidentnie zmieszany, zaś Amasai nie ukrywał swojej złości. Jego wyraz twarzy wskazywał na wściekłość, która panowała w jego sercu. Ścisnął dłonie w pięści, patrząc na siostrę z żalem i gniewem. Nie rozumiał zachwytu nad nią, dostrzegania w niej ambicji i niesamowitych zdolności czy mądrości. On widział w niej jedynie złośliwą i nieskromną dziewczynkę, która samym wzrokiem potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji.

— Wszystkie moje dzieci są wspaniałe i wyjątkowe, i każde z nich będzie wzorowym uczniem w Hogwarcie — odpowiedziała stanowczo Rachael, patrząc na teściową. Zaskoczona Elvina spojrzała na kobietę — Ishmael jest naprawdę błyskotliwym dzieckiem o wyjątkowej wrażliwości i wiem, że w przyszłości osiągnie wielkie rzeczy. Nie brak mu sprytu i odwagi, już teraz, gdy ma dziewięć lat, a co dopiero gdy będzie starszy — uśmiechnęła się i spojrzała na syna. Blondyn uśmiechnął się szeroko, czując jak duma narasta mu w sercu. Amasai również uśmiechnął się na słowa matki, gdyż zawsze dostrzegał w swoim bracie ogromny potencjał, nawet większy niż u siostry — Zaś Amasai… — tym razem spojrzała na starszego syna. Chłopiec wyprostował się i odwzajemnił spojrzenie mamy — Amasai jest cudownym chłopcem, bardzo mądrym i ambitnym. Jesteśmy z Gaiusem niezwykle dumni z jego dojrzałości, bo jest naprawdę niecodzienna! Odbiega umysłem daleko od swoich rówieśników i wiem, że będzie wybitnym czarodziejem — powiedziała z uśmiechem, nie odrywając wzroku od ukochanego syna. Być może faworyzowała Amasaia, ale jeśli tak było, nie żałowała tego. Potrzebował miłości i szczerych pochwał.

— Zresztą, jak każde moje dziecko — odparła, odwracając wzrok i uśmiechając się do matki swojego męża, która patrzyła na nią ze złością. Delphine opuściła wzrok, marszcząc brwi. W całej tej wypowiedzi nie usłyszała ani jednej pochwały dotyczącej jej osobiście. Amasai obserwował siostrę, czując ogromną satysfakcję. Uważał, że słowa wypowiedziane przez mamę były prawdą, a czarnowłosa dziewczynka nie zasłużyła na żaden matczyny komplement. Uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc już w stronę innych osób, którzy wyraźnie byli tym oburzeni. Spodziewał się, że matka wzbudzi tym kontrowersję, choć w głębi duszy liczył, że może wyjątkowo ją poprą.

— Co to ma znaczyć? Spójrz na swoją córkę! — zawołała Elvina, patrząc ze złością na synową. Rachael, z początku zmieszana, spojrzała na Delphine, która ewidentnie była przybita całą sytuacją. Brunetka chwyciła ją za dłoń, a drugą musnęła jej policzek na znak przeprosiń. W żaden sposób nie chciała sprawić przykrości córce, chciała tylko zwrócić uwagę również na swoich synów, a jej braci.

— Lepiej już nic nie mów, Rachael — powiedział cicho Gaius, patrząc z gniewem na żonę. Rachael przytaknęła i opuściła wzrok, nie chcąc jeszcze bardziej psuć atmosfery. Obserwujący to Magnus, poczuł jak złość narasta w jego sercu i pokręcił głową w dezaprobacie.

— Na umilenie popołudnia, zapraszam wszystkich do ogrodu — oświadczył Gaius. Na te słowa, wszyscy powoli wstali od stołu i ruszyli.



* * *


Amasai powoli kroczył po pustych korytarzach rezydencji, nie chcąc dłużej tkwić w towarzystwie rodziny. Choć podziwiał Langdonów i zawsze chciał wypaść w ich oczach najlepiej, to jednak czuł się zbyt poniżony, by przebywać na ogrodzie. Nie mógł już dłużej znieść dziwnych aluzji i upokarzających spojrzeń. Chciał pobyć sam i skupić myśli na czymś innym, co pozwoliłoby mu na swobodę bycia sobą. Było to jednak trudnym zadaniem, gdy cały ten dzień był po prostu przybijający. Nie był do końca pewien co właściwie ze sobą zrobić, dlatego ruszył w stronę balkonu, gdy tylko znalazł się w górnym przedpokoju. Liczył na samotność, szczególnie gdy było to jedno z jego ulubionych miejsc w rezydencji. Niestety, ktoś jednak go wyprzedził.
W pomieszczeniu na brązowej, skórzanej sofie siedział Kael. Chłopiec podniósł wzrok i posłał Amasaiowi przenikliwie spojrzenie. Przez dłuższą chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy.

— Uważaj, bywa agresywny — oświadczył Amasai, gdy zauważył, że na kolanach jego kuzyna leży czarny kot. Amasai nigdy za nim nie przepadał i raczej unikał konfrontacji z tym zwierzęciem. Kael uśmiechnął się kącikiem ust i w dalszym ciągu głaskał kota.

— Jak każdy z nas, Amasai — odpowiedział, po czym opuścił wzrok i skupił się na swoim chwilowym towarzyszu. Chłopiec patrzył na kuzyna lekko zdezorientowany, po czym odchrząknął i ruszył powoli przed siebie, by móc wyjść na balkon. Nie przejął się w żaden sposób słowami Kaela, gdyż ten z natury był bardzo specyficzny i trudny do rozgryzienia. Roztaczał wokół siebie aurę, która nie była łatwa do sprecyzowania nawet dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci. Wszedł na balkon i zauważył, że przy murowanej balustradzie znajduje się jego wuj. Wyprostował się, czując jak napinają mu się mięśnie z przytłaczającego stresu, który nagle się pojawił. Obserwował czarnowłosego mężczyznę, nie będąc jednak gotowym, by uczynić kroki do przodu. Zresztą, nie musiał tego uczynić, gdyż mężczyzna odwrócił się i spojrzał na chłopca.

— Nie przeszkadzasz mi, jeśli chcesz o to zapytać — oznajmił Magnus wręcz z kamiennym wyrazem twarzy. Chłopiec przełknął ślinę. Zawsze darzył wuja ogromnym szacunkiem, ale ten jednak budził w nim swoistą bojaźń — Wolę ciebie niż tych głupców... Swoją drogą, co ty tu w ogóle robisz? Czy nie powinieneś być teraz z matką?

Magnus posłał siostrzeńcowi znaczące spojrzenie. Amasai wyprostował się i odchrząknął cicho, gdy uświadomił sobie, że w dalszym ciągu nie udzielił wujowi odpowiedzi.

— Spacerowałem po domu. Mama mi pozwoliła, bo nie chciałem już dłużej przebywać z rodziną — odpowiedział, starając się, by jego głos był spokojny, a jego wyraz twarzy neutralny.

— Z rodziną... — powtórzył Magnus, układając usta w cynicznym uśmiechu. Westchnął głośno i podszedł do chłopca. Gdy znalazł się przed nim, kucnął i spojrzał mu głęboko w oczy. Amasai odwzajemnił wzrok wuja — Oczy to masz chyba po swoim mugolskim ojcu, bo u Varnhamów wszyscy mamy czarne — oświadczył. Amasai niepewnie wzruszył ramionami. Nie znał swego biologicznego ojca, ale pewnie wuj Magnus miał rację.

— Mój tato również ma niebieskie oczy. To mi pozwala wierzyć w jakieś powiązanie pomiędzy mną a nim, jakbym był jego prawdziwym synem — odparł, nie będąc pewnym czy zrobił dobrze. Magnus opuścił wzrok i westchnął głęboko. Wyglądał na zawiedzionego.

— Ach tak, Gaius. Twój tato. Ten nieudacznik. Dzięki Bogu, nie płynie w tobie jego krew — powiedział stanowczo, ponownie patrząc na chłopca — Przypominasz mi tym swoją matkę, tą swoją naiwnością — zmarszczył brwi. Amasai uważnie go słuchał, choć na uwadze o matce poczuł lekkie poirytowanie — Oprócz jej urody, naiwności i ogromnej dojrzałości nie posiadasz już żadnej jej cechy — ciągnął, uśmiechając się kącikiem ust. Wstał i ruszył w stronę ławeczki, chwytając chłopca za rękę. Usiedli, oboje wbijając wzrok w widok licznych, wysokich drzew. Przez chwilę siedzieli w ciszy.

— Zawsze lubiła i tolerowała szlamy, dlatego nie dziwię się, że jesteś półkrwi. Stale kłóciła się z rodzicami, że ich postawa jest nieludzka i wywierała na mnie wpływ, bym ją poparł. Zawsze była moim oczkiem w głowie, potrafiłem wiele dla niej poświęcić, choć dziś nie wiem, czy uczyniłem dobrze — powiedział, patrząc gdzieś ślepo przed siebie — Wiesz kim byli twoi dziadkowie?

— Mama mówi, że złymi ludźmi — odpowiedział Amasai, przypominając sobie w jaki sposób Rachael zawsze ich przedstawiała. Poza tym nic więcej nie opowiadała, bo najwidoczniej nie chciała, by jej syn cokolwiek o nich wiedział. Magnus roześmiał się gorzko.

— Byli Śmierciożercami, służyli Czarnemu Panu. Jak przystało na Varnhamów, byli zwolennikami czystej krwi i nic nie mogło tego zmienić. Gdy zaczęli tępić szlamy, Rachael od razu wyprowadziła się z naszego rodzinnego domu i zerwała z nimi kontakt. Nie bała się śmierci ani tego, że może wzbudzić gniew Czarnego Pana — ciągnął dalej, przypominając sobie wszystkie tamte lata. Westchnął przeciągle, marszcząc brwi. Amasai bacznie obserwował swojego wuja, będąc gotowym wysłuchać wszystko, co chce mu powiedzieć. Zarazem jednak czuł lekkie obawy, martwił się, że to co usłyszy stanie się powodem jego potknięcia oraz wielu rozterek.
Magnus spojrzał na chłopca przenikliwym spojrzeniem.

— Ja też miałem tępić mugoli, zawsze popierałem ideologię czystej krwii i nie tolerowałem żadnej innej. Mimo wszystko, twoja matka bardzo mnie prosiła, bym tego nie robił. Miała wtedy osiemnaście lat, a ja dwadzieścia... — oznajmił, po czym zacisnął mocno wargi i na chwilę uciekł gdzieś wzrokiem — Cóż, poświęciłem się dla niej… — pokręcił głową i zaśmiał się, choć nie było słychać w tym żadnego rozbawienia, a szczere, jak gdyby, rozczarowanie... — Nie wiem jak uniknęliśmy śmierci i dalej nie rozumiem innych kwestii — przerwał, ponownie wbijając wzrok w swojego siostrzeńca. Lustrował go przenikliwym wzrokiem, choć w dalszym ciągu Amasai nie potrafił sprecyzować myśli swojego wuja ani jego pobudek. Mężczyzna nagle głośno syknął i pokręcił głową, jak gdyby rozwiązywał trudną zagadkę...

— Jesteś półkrwi, ale wciąż idealnym obrazem Varnhamów. Jakim cudem, chłopcze?

Amasai odchrząknął, marszcząc brwi. Nie wiedział jak ma to odebrać. Jako atak czy zwykłą refleksję? Odwrócił wzrok, rozglądając się dookoła, aż w końcu spojrzał w dół. Patrzył ślepo w czubki swoich butów, ściskając palce na materiale swoich ciemnych spodni.

— Nie wiem, wuju... Ale to chyba niedobrze, bo mama mówi, że ta rodzina jest zła — odpowiedział niepewnie. Magnus roześmiał się gorzko, uderzając dłonią o swoje kolano. Opuścił wzrok i pokręcił nią z dezaprobatą. Amasai spojrzał na niego niepewnie.

— Płynie w was ta krew… Nie zmienisz swojego pochodzenia. Gdy podrośniesz, wzbudzą się w tobie wszystkie cechy Varnhama i nie unikniesz tego. Nie uciekniesz od tego, co jest zakorzenione w twoim sercu — odpowiedział Magnus. Amasai zmarszczył brwi, po czym opuścił wzrok. Jego wuj miał rację, płynęła w nim tylko krew rodu jego matki. Nigdy nie był i nie zostanie Langdonem. Czy naprawdę jest skazany na zło?

— Wuju, gardzisz mną? Przecież jestem półkrwi — zapytał cicho po dłuższej chwili milczenia, w głębi duszy bojąc się odpowiedzi.

— Chłopcze, nie gardzę tobą — odpowiedział Magnus i spojrzał na siostrzeńca. Dostrzegał w nim coś znajomego, jak gdyby siebie w dzieciństwie. Chłopca rozbitego między miłością do siostry a zakorzenionymi wartościami. Ciężka walka, która może mieć tylko jedno rozwiązanie, choć nie zawsze korzystne i zadowalające.
Magnus Varnham wyciągnął swoją różdżkę. Zaczął zataczać ją, trzymając opuszkami swoich palców. W jego oczach rozbłysnął swoisty blask, gdy obserwował to, co było przecież źródłem uwolnienia wielkiej mocy. Spojrzał na Amasaia, który z zaciekawieniem obserwował różdżkę. W końcu podał ją chłopcu, by ten mógł ją trzymać chwilę dłużej.

— Włókno ze smoczego serca, topola, 14 cali, bardzo sztywna. Idealna do czarnej magii, jak u większości Varnhamów — powiedział. Amasai zaczął szybciej oddychać, gdy usłyszał cokolwiek o czarnej magii — Wiem, że twoja matka mówiła ci, że czarna magia jest zła. Nie będę tego negować... Cóż, Rachael nie miała różdżki podobnej do mojej, ale ty taką dostaniesz, Amasai. Jestem tego bardziej niż pewien.

— Czy to znaczy, że jestem zły? — zapytał, patrząc na wujka. Mężczyzna przymrużył oczy i uśmiechnął się. Przybliżył się powoli do chłopca i spojrzał mu w oczy.

— Synu, płynie w tobie krew Varnhamów, a ty jesteś doskonałym obrazem tego rodu. Nie potrzebujesz tytułów, by zdobywać chwałę. Nie potrzebujesz pozycji, by oddawano ci cześć. Urodziłeś się, by odnosić sukces i dokonywać wielkich rzeczy. Być może w oczach innych jesteśmy źli, ale jesteś Varnhamem i dostałeś władzę, by decydować co jest dla ciebie złem, a co dobrem — wyjaśnił mu. Amasai poczuł jak narasta w nim napięcie, zaintrygowanie i fascynacja — Nie upodabniaj się do tych nieudaczników. Jesteś Varnhamem, nie Langdonem! Uwierz mi, masz w sobie tyle ambicji, że gdybyś chciał, to byłbyś lepszym Langdonem niż oni wszyscy razem wzięci! — wysyczał, kładąc rękę na jego chudym ramieniu i ściskając delikatnie dłoń na materiale jego marynarki — Nie pozwalaj się poniżać i podkreślaj swoją wyższość, nie zapominaj o swojej wartości. Rozwijaj swoje prawdziwe oblicze i dokonuj wspaniałych rzeczy, które uczynią cię godnym szacunku i chwały — dodał na sam koniec, patrząc z determinacją w oczy Amasaia. Chłopiec wyprostował się i wziął głęboki oddech. Powtórzył sobie w myślach słowa wujka. Nie pozwalaj się poniżać i podkreślaj swoją wyższość.

Podkreślaj swoją wyższość.




Lipiec 2015, wyspa Wight

Szum fal morskich okazał się o wiele milszy niż jeszcze kilka lat temu, gdy tu przebywali. Dom na wybrzeżu, który Rachael otrzymała po rodzicach, był rzadko odwiedzanym miejscem przez Langdonów. Choć jego matka była świadoma, że wczesne życie spędziła właśnie w tym domu z rodzicami, to zawsze starała się kojarzyć z nim wyłącznie miłe wspomnienia. Gaius jednak wolał unikać tego miejsca, gdyż nigdy za nim nie przepadał. Amasai zaś zawsze uważał je za magiczne. Czuł się w tej okolicy i w tym domu, jakby znalazł w końcu swoje miejsce. Doznawał uczucia ulgi i swobody, jak gdyby spadł z niego ciężar wszelkich obaw i wymagań, którym nie potrafił jeszcze sprostać. Zapominał o troskach i nieszczęściach, o wszystkich wyzwaniach dnia codziennego. Po prostu wychodził na spacer po górzystej okolicy, oglądając piękną zieleń, by zaraz potem zejść w dół prosto na plażę i cieszyć się pięknem natury. Zawsze robili to rodzinnie, tamtego jednak dnia byli po prostu we trójkę - Ishmael, Delphine i on.
Siedział na piasku, rozkoszując się powiewem chłodnego wiatru. Był lipiec, ale w Anglii na wyspie i tak daleko było do upału. Choć ten dzień był całkiem słoneczny i miły, rodzice kategorycznie zakazali im zabawy w wodzie. Zresztą też nieprzypadkowo, bo fale wydawały się nad wyraz niebezpieczne. To jednak nie powstrzymało jego rodzeństwa przed zabawą nad brzegiem. Słyszał ich śmiechy i widział ich radość. Nie odczuwał żadnej zazdrości ani smutku, co też pozwalało jego bratu na spokojną zabawę z Delphine. Amasai zaś cieszył się z chwili samotności, bo niezwykle bardzo ją sobie cenił w takich warunkach, gdzie jego myśli mogły być tylko dobre.
Wstał, wytrzepując spodenki z piasku. Rozejrzał się dookoła, chcąc upewnić się, że nad wodą nikogo nie ma i może na chwilę zostawić rodzeństwo. Odczuł potrzebę, by przejść się po okolicy, Ishmael i Delphine zresztą i tak nie zauważyliby jego nieobecności. A nawet gdyby, zapewne i tak nie przejęliby się tym zbyt bardzo, wiedząc czym pewnie jest zajęty. Miał już ruszyć, gdy nagle zauważył ciemny zeszyt wystający z torby jego siostry. Zmarszczył brwi, zastanawiając się co to jest. Delphine raczej nie była typem osoby, która na plażę zabrałaby coś dla siebie ważnego, więc pomyślał, że nic się nie stanie jeśli po to sięgnie. Usiadł więc ponownie, wyciągając rzecz z torby. Na twardej okładce czarnego zeszytu naklejona została biała kartka z napisem: “Pamiętnik Elphie”.

Pamiętnik? - zapytał sam siebie, układając usta w uśmiechu. Zaśmiał się cicho, po czym spojrzał na rodzeństwo. Upewniając się, że siostra i brat są zbyt zajęci zabawą, by zwrócić na niego uwagę, otworzył pamiętnik i zaczął czytać. Wiedząc jednak, że ma ograniczony czas, starał się wychwycić tylko najważniejsze kwestie.


19 czerwca 2014

Drogi pamiętniku,

(...) Nic nie ulega zmianie, tak jak zawsze Amasai denerwuje mnie samym swoim istnieniem. Mama traktuje go jak poszkodowanego, choć ja dobrze wiem, że jest wcieleniem zła. Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego tak go faworyzuje... (...)


23 czerwca 2014

Drogi pamiętniku,

Ale się cieszę, że niedługo do Hogwartu! Będę daleko od Amasaia, który chyba już stara się zabrać mi nawet Ishmaela. Dobrze, że chociaż taty nie jest w stanie mi odebrać. (...)



26 czerwca 2014

Drogi pamiętniku,

Rodzice znów się kłócili. Jestem pewna, że to wszystko przez niego. Mama za bardzo go broni, a skoro mi potrafi dać karę, jemu też powinna! (...)



30 czerwca 2014

Drogi pamiętniku,

(...) Mam ją tak blisko, a czasem czuję się, jakby w ogóle nie istniała. Zazdroszczę mu tej bliskiej relacji i jej wiecznej dumy. Czy mama w ogóle mnie kocha? Czy kocha mnie równie mocno jak jego? (...)



2 lipca 2014

Drogi pamiętniku,

(...) Mama dzisiaj zabrała na spacer chłopaków, bo tata wziął tylko mnie do dziadków. Przecież nie prosiłam o to! (...)



3 lipca 2014

Drogi pamiętniku,

Będziemy jechać za tydzień na wyspę. Bardzo się cieszę, bo ostatnio byliśmy tam dwa lata temu. Kocham to miejsce! Mamy zostać tam przez trzy tygodnie, czy to nie piękne? Byłoby jednak jeszcze piękniej, gdyby Amasai zgubił się po drodze. (...)


Amasai uśmiecha się w rozbawieniu. Niechęć jego siostry jest dość paradoksalna - unika go ile może, ale za to dużo o nim pisze. Zawsze wiedział, że go nie lubi i też był świadom jej zazdrości. Najwidoczniej nie zasługiwała na uwagę matki w ten sam sposób, w jaki Amasai nie zasługuje na uwagę ojca.
Powrócił do czytania, będąc jeszcze bardziej rozbawionym wyznaniami siostry. W pewnym momencie jednak zobaczył coś, co wzbudziło w nim niepokój. Zaczął czytać.


9 lipca 2014

Drogi pamiętniku,

Czasem żałuję, że on istnieje. Jest źródłem nieszczęścia w domu i nawet tato tak uważa. Rodzice ciągle się kłócą, nie spędzają ze sobą czasu. Chyba już w ogóle się nie kochają. Mam do niego ogromny żal za to, że tak skrzywdził naszą rodzinę. Jak on może być moim bratem? Chciałabym, żeby życie wyglądało inaczej, a byłoby o wiele piękniejsze bez niego. Gdybym mogła (...)


Podnosi gwałtownie wzrok, gdy ktoś nagle wyrywa mu zeszyt z rąk. Dostrzega swoją siostrę, która wręcz kipi złością. Patrzy na niego oczami pełnymi gniewu i sprawia wrażenie, jak gdyby była w stanie go zabić. Jej czarne, długie włosy opadają jej na twarz pod wpływem wiatru, lecz nawet to nie jest w stanie ochłodzić jej gniewu. Przybliża się do swojego brata, lecz Amasai również jest przepełniony złością. Chłopiec wstaje i odważnie patrzy jej w oczy.

— Jakim prawem czytasz moje rzeczy? — zapytała, nie odrywając od niego wzroku.

— Jak je zostawiasz na wierzchu, to licz sie z tym, że ktoś może ci to zabrać — odpowiedział, patrząc na nią z pogardą. Delphine roześmiała się i pokręciła głową.

— Jak zwykle myślisz, że wszystko możesz. Biedny Amasai, poszkodowany przez los! — zawołała. Ishamel podbiega do siostry i odsuwa ją od brata.

— Daj spokój, Elphie, zrobił głupio i źle, ale ty też nie musiałaś tego zostawiać. Nie kłóćcie się — powiedział, trzymając siostrę. Ta bez chwili zastanowienia z całych sił odepchnęła go od siebie, a chłopiec spadł na piasek.

— Ja już dobrze wiem co o mnie myślisz. Aż tak mnie nienawidzisz, że wolałabyś, żebym zniknął? Żebym umarł? — zapytał. Dziewczynka nie była poruszona słowami brata, nawet nie zaprzeczyła. Jej milczenie było wyraźną odpowiedzią. Nigdy nie kryła niechęci do swojego brata, on również. Ich rywalizacja między sobą była otwarta i dostrzegali to nawet ich rodzice.

— Nie zasługujesz na moją przyjaźń i miłość siostrzaną — zaczęła — Jesteś naszym nieszczęściem, tata ma rację. Nie powinno cię tu być. Jesteś głupi czy ślepy? Nikt cię tutaj nie chce oprócz mamy! Jedyny twój poplecznik, to wuj Magnus, który jest taki sam jak ty! Nie liczę Ishmaela, bo on jest zbyt dobry, by dostrzegać w tobie to, co ja. Jesteś złą osobą, zupełnie jak wujek Magnus i dziadkowie Varnham! — wykrzyczała mu w twarz. Ishmael szybko wstał i złapał się za głowę, widząc jak jego brat robi się coraz bardziej czerwony ze złości.

— Dosyć! — wykrzyczał, po czym szybko pobiegł w stronę domu. Musiał wszystko wyjaśnić rodzicom nim mogłaby wydarzyć się tragedia. Wiedział, że potrzebna będzie interwencja dorosłych osób, nie mógł po prostu stać i rozpaczać. Ze łzami w oczach nie przestawał biec, a jego rodzeństwo nawet nie zauważyło kiedy zniknął.

Amasai ruszył do przodu, w wyniku czego Delphine zaczęła cofać się do tyłu. Im dalej od brata, tym lepiej. Nie chciała mieć z nim nic do czynienia.

— Wiesz co mówi o tobie babcia? Że jesteś rozpieszczonym dzieciakiem, który czeka na komplementy i głaskanie po głowie. Mówi, że robisz z siebie ofiarę i tylko tym każdego denerwujesz. Może ma rację? — krzyczała dalej, czując jak gniew narasta w niej jeszcze bardziej. Nie było to do niej podobne, ale jej brat tym razem przekroczył granice. Amasai milczał, nic nie odpowiadał. Po prostu szedł powoli do przodu i patrzył na siostrę. Szum fal wydawał się coraz głośniejszy, a piasek łaskotał jego stopy jeszcze intensywniej. Kierowany złością, zapamiętywał każde słowo swojej siostry i rozkładał je na czynniki pierwsze.
Gdy byli już na samym brzegu i czuli jak woda muska ich stopy, zatrzymali się.

— Zapomnę o tym, tylko kolejnym razem nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy — powiedziała, czując jak gniew powoli znika. Być może nie powinna była zostawiać tego pamiętnika, ale to wcale nie upoważniło go do naruszenia jej prywatności. Amasai ponownie ruszył do przodu, wypychając tym samym ich oboje do wody. Delphine odwróciła się i gwałtownie zatrzymała. Spojrzała na brata, odgarniając z twarzy kosmyk czarnych włosów. Jej ciało zaczęło mimowolnie drżeć.

— Co ty robisz?! — zapytała głośno, starając się przekrzyczeć szum fal. Wyraz twarzy chłopca był kamienny, nie wyrażał żadnych emocji. Delphine nie była pewna czego się spodziewać. Tymczasem on powtarzał w myślach słowa swojego wujka, które jeszcze niedawno usłyszał.

Nie pozwalaj się poniżać i podkreślaj swoją wyższość.

— Skoro jestem zły, jak dziadkowie… — zaczął, patrząc na nią wzrokiem pełnym gniewu — To poczujesz smak mojego zła — dodał cicho, po czym wyciągnął ręce i z całych sił popchnął ją w stronę wody. Delphine upadła, trafiając pod taflę wody. Fale szybko poderwały ją jeszcze dalej, a ona zaczęła nieudolnie walczyć z wodą. Amasai oglądał jej walkę o życie, a jego gniew został nakarmiony satysfakcją. Nie poruszył się i wciąż oglądał swoją siostrę, będąc najwidoczniej w amoku, który odebrał mu rozsądek. Zapewne dalej trwałoby to w tak nieszczęsnym stanie, gdyby nie usłyszał krzyku matki i nie zobaczył jak Gaius szybko wbiega do wody i płynie w stronę córki. W jednej chwili wszystko pociemniało mu przed oczami. Odsunął się gwałtownie od brzegu, cofając się szybko do tyłu i wciąż obserwując sytuację, do której doprowadził. Upadł na mokry piasek i poczuł jak ogarnia go strach. Nie był w stanie powstać, gdy uświadomił sobie co uczynił. Słyszał dalej krzyki matki, która w tamtej chwili bała się najgorszego. Amasai spojrzał na mamę i poczuł jak ogarnia go wstyd. Zrobił coś strasznego, coś naprawdę złego, czego przecież nigdy nie chciałby uczynić. W tamtej chwili nienawidził samego siebie.
Gaius wyszedł z wody razem z nieprzytomną córką. Rachael podbiegła do nich, rzucając się na kolana. Mężczyzna zaczął reanimować córkę, nie posiadając przy sobie nawet różdżki, która być w może w tej chwili okazałaby się pomocna. Amasai odsunął się jeszcze dalej, obserwując z odległości całą sytuację. Skulił się, a jego ciało zaczęło intensywnie drżeć.
Gdy z ust dziewczynki wypłynęła woda, a ona zaczęła kaszleć, Rachael zapłakała z ulgą. Ścisnęła dłoń córki i ucałowała ją w czoło. Gaius opadł na piasek, zamykając oczy i próbując zrozumieć całą sytuację. Gdy jego oddech uspokoił się, powstał i spojrzał na skulonego Amasaia.

— Zabiję tego dzieciaka — szepnął, po czym stanowczym krokiem ruszył w stronę chłopca. Amasai miał już szybko wstać, gdy Gaius gwałtownie chwycił go za jasną bluzkę i podniósł. Spojrzał na niego wzrokiem przepełnionym gniewem, po czym ruszył do przodu, ciągnąc za sobą chłopca. Gdy Rachael powstała, szybkim ruchem ręki kazał jej zostać i przyśpieszył kroku. Amasai począł ronić łzy, wiedząc, że teraz zasmakuje gorzkiego smaku swojego czynu.

— Zawsze wiedziałem, że nie jesteś do końca normalny — zaczął — Ale okazuje się, że jesteś potworem. Zaatakowałeś własną siostrę, teraz zatem czeka cię surowa kara.



* * *

Pokój na strychu był ciemny, a okno było do tego stopnia zakurzone, że nie dopuszczało do pomieszczenia światła. Jedyną rzeczą, która się w nim znajdowała, było zardzewiałe łóżko ze zniszczonym materacem. Amasai siedział na nim, lecz nie słychać było nawet jego skrzypienia, gdyż chłopiec w żaden sposób nie poruszał się. Jego oddech był tak delikatny i powolny, iż ledwo można było dostrzec ruch jego klatki piersiowej. Patrzył ślepo w podłogę, wyraz jego twarzy był pozbawiony jakiejkolwiek emocji. Choć znajdował się w pokoju już od ponad trzech godzin, jego pozycja nie uległa zmianie. Prawdopodobnie stracił czucie w nogach i dłoniach, gdyż przestał czuć nawet delikatne, nieznośne mrowienie. Mimo wszystko, w żaden sposób nie było to dla niego utrapieniem, gdyż jego myśli były o wiele smutniejsze.
Przed oczami ciągle widział sytuację, która miała miejsce, gdy przebywał na plaży. Nie miał do siebie żalu, że przeczytał jej pamiętnik. Czuł jedynie obrzydzenie do samego siebie przez to, co uczynił… Przecież prawie zabił swoją własną siostrę. Nie potrafił wymazać z umysłu tego wspomnienia. W dalszym ciągu widział jak fale pochłaniają ją i domagają się jej życia, jak i słyszał jej bezradne stłumione krzyki. Zacisnął mocno oczy, czując jak nagle jego oddech zaczyna przyspieszać. Zacisnął mocno dłonie w pięści, ściskając w nich materiał i tak pogniecionych już ciemnych lnianych spodni. Ciągle pytał samego siebie dlaczego? Nie rozumiał skąd znalazła się w nim ta jakże chora, wynaturzona myśl, by uczynić coś tak obrzydliwego swojej siostrze. Być może nie przepadali za sobą i nawet jeśli Delphine mówiła, że go nienawidzi, to przecież nigdy nie chciałby jej śmierci, prawda? Po jego policzkach popłynęły słone łzy, które szybko otarł, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Do pomieszczenia weszła Rachael, która w dalszym ciągu wyglądała na zdruzgotaną. Kiedy spojrzał na nią, czując wstyd i poniżenie, dojrzał jednak coś więcej niż szok i ból… Zobaczył jej rozczarowanie. W jednej chwili jego serce zaczęło cierpieć piekłem.

— Mamo, ja naprawdę nie wiem dlaczego to zrobiłem… — wydukał, marszcząc brwi — Tak bardzo przepraszam!

Rachael wydawała się nie słuchać jego słów. Sprawiała wrażenie zamyślonej, jak gdyby była w transie, który pochłaniał ją całą. Ruszyła do przodu, aż w końcu usiadła obok syna. Łóżko zaczęło głośno skrzypieć, choć Amasai nawet tego nie usłyszał. Jego skupienie na wyrazie twarzy matki było zbyt intensywne. Mimo wszystko, w końcu opuścił wzrok, czując jak poczucie wstydu i winy zaczyna opanowywać go bardziej niż chwilę temu. Kobieta pokręciła głową, biorąc głęboki oddech.

— Wiesz, że mam dwoje rodzeństwa… — wyszeptała — Ale znasz tylko wuja Magnusa i nie jest tak przypadkowo, Amasai — ciągnęła, zaciskając dłonie na delikatnym materiale długiej, czarnej sukni. Chłopiec słuchał matki, nie czuł się na tyle godny, by móc jej odpowiadać. Nie po tym, co uczynił, przecież prawie zabił jej córkę, a swoją siostrę. Zacisnął oczy, powstrzymując łzy. Nie zasłużył nawet na jej miłość…

— Miałam brata bliźniaka, Reubena — zaczyna opowiadać, po dłuższej chwili milczenia, w dalszym ciągu jednak nie patrzy na syna — Chociaż byliśmy bliźniaczym rodzeństwem, zawsze był mi tak odległy… Zawsze rozwijaliśmy się w tym samym tempie, nawet nauczyliśmy się czytać w tym samym momencie. Byliśmy przydzieleni do tego samego domu w Hogwarcie i zawsze byliśmy kojarzeni z bycia najlepszymi bliźniakami w szkole… Zaraz po Fredzie i George’u, oczywiście — roześmiała się gorzko, kręcąc głową — A jednak, byliśmy tak bardzo inni… Nigdy nie zgadzaliśmy się ze sobą, mam wrażenie, że byłam jego największym wrogiem. Udawał, że go to bolało, chociaż dobrze wiem, że tak nie było. Nie zależało mu na mnie w żaden sposób — przerwała, pozwalając sobie na chwilę ciszy. To nie były łatwe wspomnienia, takie o których można było swobodnie mówić… Szczególnie, gdy Reuben był dla niej już martwy, nawet jeśli gdzieś tam żył.
Amasai spojrzał niepewnie na matkę. Nie rozumiał dlaczego zaczynała mu to opowiadać, ale był gotów ją wysłuchać, nawet jeśli jego serce szalało z rozpaczy i gniewu.

— Był zawsze taki dumny i pewny siebie. Roztaczał aurę, która przyciągała nie tylko zepsutych ludzi… Nawet wtedy, gdy krzywdził, robił to z gracją, jak gdyby ranienie innych było sztuką. No, zresztą, dla niego tak to właśnie wyglądało… — opowiadała z wyraźnym obrzydzeniem w tonie swojego głosu — Potrafił przedstawiać siebie przed rodzicami jako ofiarę, byle uczynić ze mnie czarną owcę. Zawsze znalazł sposób, by wyjść na prostą. Był zepsuty do szpiku kości, już wtedy, gdy miał niecałe jedenaście lat — wydukała, a jej twarz coraz bardziej krzyczała bólem, a zarazem gniewem — Jak zaczęliśmy edukację w Hogwarcie, doskonale uwidoczniło się jego zepsucie i wynaturzenie. Cieszyło go poniżanie ludzi, a szczególnie mugolaków, bo przecież czysta krew była taka ważna… Szukał kolegów do praktykowania czarnej magii, a gdy powrócił Czarny Pan, był gotów dla niego zabić nawet mnie — ciągnęła, jej głos był pełen emocji, które wskazywały na to, że ten temat nie był dla niej łatwy. Syknęła cicho, kręcąc gwałtownie głową — Gdy zaczęliśmy naukę, równocześnie z nami zaczął ją… — przerwała nagle. Spojrzała na Amasaia, marszcząc brwi. Patrzyła na niego z bólem, z wielkim wręcz cierpieniem, choć nie potrafił zrozumieć dlaczego. Po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Amasai mimowolnie wyciągnął dłonie, by je otrzeć. Kobieta nagle odchrząknęła, chwytając syna za drżące, drobne dłonie. Trzymała je przez chwilę w swoich, aż w końcu puściła i wzięła głęboki oddech. Nie mogła się tak rozklejać przed swoim synem…

— Równocześnie z nami edukację zaczął mugolak, który nazywał się Charles Dale. Był Gryfonem, bardzo pozytywnym. Wszystko go fascynowało, co miało związek z magią i wiele osób go polubiło. Właściwie, trudno było go nie lubić… — opowiadała, na chwilę uśmiechając się, choć ze smutkiem — Ale był przecież szlamą... A Reuben nienawidził szlam. Z jakiegoś niejasnego powodu najbardziej nienawidził właśnie Charlie’ego. Już na pierwszym roku robił wszystko, by uprzykrzyć mu życie… To nie był tylko nieodpowiednie żarty i podśmiewanie się… — uśmiech zniknął jej z twarzy — On naprawdę go nienawidził. Dręczył go, upokarzał i poniżał… Tak bez powodu, tylko dlatego, bo nie był nawet półkrwi. Charles nawet nie czynił mu nic złego. Wytrwale znosił każdy atak Reubena, czasem sprawiał wrażenie, jak gdyby w żaden sposób nie przejmował się tym… Naprawdę, był pełen radości, bardzo pozytywny i optymistyczny. Zawsze znalazł powód do uśmiechu i nawet ataki mojego przeklętego brata nie potrafiły go zrazić. Chyba to tak denerwowało Reubena i sprawiało, że chciał go krzywdzić coraz bardziej… — oznajmiła, biorąc głęboki oddech i zamykając oczy — Miarka przebrała się na piątym roku. Wiedziałam, że Reuben wtedy nie był w stanie już znieść obojętności Charlie’ego, który zapewne przyzwyczaił się do tego, co czynił jego dręczyciel. Pamiętam, że szłam wtedy do biblioteki i stałam się świadkiem jakże okropnej sceny. Stali tam, we dwoje. Reuben przycisnął go do ściany, trzymając różdżkę blisko jego szyi. Druga różdżka, zapewne Charlie’ego, leżała na podłodze daleko od nich. Nie miałam na tyle odwagi, by to przerwać, zapewne przez szok, ale kiedy zobaczyłam jak Reuben podnosi różdżkę i prawie wypowiada jakieś zaklęcie, poczułam jak coś mnie popycha w ich stronę. Biegiem ruszyłam aż rzuciłam zaklęcie, dzięki czemu Reuben poleciał w głąb korytarza. Miałam przeczucie, że chciał uczynić coś bardzo złego, wręcz niewybaczalnego… — powiedziała drżącym głosem. Amasai położył dłoń na ręce matki, poczuł, że była zdruzgotana tym wspomnieniem. On sam czuł się nim dotknięty. Kobieta ścisnęła dłoń syna.

— Wtedy zrozumiałam jak złym jest człowiekiem Reuben i właśnie wtedy przestał być moim bratem. Nie chciałam mieć z nim żadnych powiązań, chciałam uciec od niego, uwolnić się od tego potwora… — wyznała, kręcąc głową. Nagle spojrzała na syna z bólem w oczach, nie puszczając jego ręki — Ale czasem czuję się, jak gdyby on wciąż był blisko i nie chciał ode mnie uciec…

— Dlaczego, mamo? — zapytał niepewnie Amasai.

— Bo czasem mi go przypominasz. Przeraża mnie to, że dostrzegam w tobie to, co dostrzegałam w nim, gdy byliśmy dziećmi.

Amasai poczuł jak chłód uderza w jego serca. Nie znał Reubena, ale z opowieści matki wynikało, że był uosobieniem zła. Chłopiec zmarszczył brwi, czując ból przez słowa matki. Widziała w nim złą osobę, tak jak Delphine? Czy jego matka w jego wątpiła? Nie miał jednak odwagi, by o to zapytać. Milczał.

— Gdy dzisiaj zobaczyłam to, do czego doprowadziłeś… Miałam wrażenie, że gdzieś zniknął mój niewinny synek, a pojawił się duch zepsutego, złego Reubena — oświadczyła, dalej trzymając syna za dłoń.

— Mamo, ale ja nie jestem zły, nie jestem! — wydukał, kręcąc głową. Nie chciał, by matka spostrzegała go w taki sposób. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, po jej policzkach popłynęły łzy. Jego oczy również zaszkliły się, lecz nie pozwolił sobie na płacz.

— Nie jesteś, mój syn nie mógłby być zły — powiedziała, przytakując — Ale uczyniłeś coś bardzo złego. Coś, co na pewno odbije się na twojej siostrze i na nas wszystkich.

— Tak, matko, ja wiem! Ja wiem! — odparł głośno, patrząc na kobietę z bezradnością wymalowaną na twarzy, z bólem i wstydem w oczach — Tak bardzo przepraszam.

Rachael puściła dłonie syna. Chwyciła jego twarz i spojrzała mu głęboko w oczy. Jej wzrok był pełen smutku, choć zarazem patrzyła na niego błagalnie. Wzięła głęboki oddech. Amasai poczuł jak jego ciało zaczyna drżeć, był wystraszony i zagubiony. Miał wrażenie, że wszystko odwraca się przeciwko niemu.

— Synku, proszę… Nigdy nie stań się taki, jak Reuben — poprosiła. Amasai gwałtownie przytaknął głową — Teraz jesteś chłopcem, ale jak będziesz starszy… Dopiero wtedy zrozumiesz czy twoja droga jest dobra. Nigdy nikogo nie krzywdź ani nie rań. Nie stawaj się uosobieniem zła, proszę cię, Amasai — jej głos łamał się coraz bardziej, jak gdyby bała się już teraz, że jej dziecko wyrośnie na kogoś, kim przecież nigdy nie miał się stać — Bez trupów. Bez zła. Bez bólu.

Chłopiec patrzył na nią, nie będąc pewnym, co odpowiedzieć. Nie wiedział też jak rozumieć jej słowa. Mimo wszystko, wziął głęboki oddech i choć drżącym i cichym głosem, to odparł pewnie:

— Do celu bez trupów.



ODAUTORSKO

3 komentarze:

  1. [Przeczytałam tuż po przebudzeniu, ale częściowe zaspanie nie zakłóciło mojego odbioru, a wprowadziło w początkową melancholię, a później powagę, która przydała się przy ostatnich akapitach.
    Rozjaśniłaś nam tym tworem bardzo postać Amasaia, jak i jego rodziny i mogę już szczerze powiedzieć których jej członków szczerze nie trawię...
    Czekam z niecierpliwością na więcej, zarówno w twoich wątkach jak i niezależnych od nich tworach i mam nadzieję, że Langdon nie przyjmie narzuconego mu przez krew Blythów, niepisanego dziedzictwa, a obietnica złożona matce zostanie należycie uhonorowana.]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Łaaaał. Przyznam szczerze, że z początku trochę przeraziła mnie długość, ale jak już zaczęłam czytać, nawet nie wiedziałam, kiedy dotarłam do końca. I chciałabym od Ciebie więcej!
    Ciężko mi sobie wyobrazić, jak ciężkie, bo rozdarte dzieciństwo musiał mieć Amasai z powodów, na które nie miał przecież wpływu. Ale mam nam ogromną nadzieję, że chłopak się jakoś w tym wszystkim odnajdzie i faktycznie będzie żył zgodnie z zasadą do celu bez trupów. Podoba mi się ona bardzo.
    Niewątpliwie czekam na więcej! I może uda mi się porwać Amasaia do jakiegoś wątku, co by odkryć co nieco samemu. :)]

    Maeve

    OdpowiedzUsuń
  3. [Milej dołącza się na bloga, kiedy człowiek widzi, że autorzy piszą notki. A kiedy te notki są tak świetne, ciekawe i wciągające to już w ogóle!
    Narobiłaś mi ochoty na wątek z Amasaiem, bo zwyczajnie chciałabym więcej i więcej po tym, co przeczytałam. Liczę, że chłopak będzie po prostu sobą — bez względu na faktyczne pochodzenie, dziedzictwo Blythe'ów czy to, co mówią inni. Do celu bez trupów. Niech o tym pamięta. :)
    Czekam na więcej!]

    Rhiannon

    OdpowiedzUsuń