drogi pamiętniczku


Elio Ollivander
36 lat. Dwa lata temu powracający do swej Alma Mater jako nauczyciel Historii Magii. Niespełna cztery lata temu wzięty publicysta, autor książki Władcy Różdżek. Historia na nowo opowiedziana, tom 1, Wydawnictwo Magia Historii, rok wydania 2016. Jeden z trojga dzieci Garricka Ollivandera, różdżkaża posiadającego własny przybytek na Pokątnej. Wyłamany spod rodzinnej, rzemieślniczej tradycji, choć rodowe naleciałości kierujący w stronę teorii. Niegdyś podróżujący po świecie badacz i researcher. Rozwodnik z będącą na pierwszym szczeblu edukacji córką w wieku lat parunastu, sam do końca nie wie ilu dokładnie. Posiada dwie siostrzane różdżki wykonane z czarnego bzu, obie z sierścią jednorożca, 13-calowe. Kokieter, lis w owczej skórze, przekonany o własnej genialności i zbliżającym się upadku.
W gardle piecze go przyjemnie, więc i obmywa nalewką wnętrze policzków. Narzeka, ale nieśpieszno mu do ucieczki, dobrze mieć swój kąt, swój skromy materac, dostęp do barku i tutejszej biblioteki. Wzdycha przeciągle a jest to jedno z tych westchnięć, które sugerują wredny smak etanolu. Ojciec tuż za rogiem kominka, brat w sklepie, siostra siedząca w lesie i strugająca różdżki. Rodzice dumni, łącznie z matką polującą na rdzenie. Później przeniósł się na łamy ksiąg, był uczniem dobrym, perfekcyjnym wychowankiem Domu Krukonów. Dopiero lata nauczyły go bajeranctwa, głównie dzięki kulejącym formom hazardu. Tam zdobył ten uśmiech - półprzytomny i nie za wiele dobrego wróżący. Sprawa pogorszyła się po ślubie z dużo młodszą od niego Francuską, niezbyt urodziwą i niestety niezwykle głupią. Choć książka, którą wydał chwilę później, będąc w domu rzadko, w ramach researchu często wyjeżdżając za granice kraju, okazała się przełomem, to nigdy nie skończył zaplanowanych po niej tomów. Do dzisiaj zagrzebany jest we fragmentach kolejnych woluminów (po gabinecie walają się fragmenty podrozdziału z trójki, na ścianie uwieszony wstęp do tomu drugiego). Gdzieś po drodze, pomiędzy pierwszym drinkiem a tragedią, zgubił kontakt z żoną. Rozeszli się w ciszy i za porozumieniem stron, za jego zgodą ona zabrała dziecko.
Wracając pamięcią do rozmowy, w której porzuca Chloé, nie za wiele potrafi wyłowić. Jasne, sygnały widział wcześniej, ba, był prowokatorem pojedynczych kłótni. Przepadał za nimi, za jej rozzłoszczonymi policzkami, które zbywał głupim uśmiechem. Czy żałuje? Niekoniecznie. Pocieszenie znalazł w ognistej whisky i publikacjach, które nadgryzione czasem walały się po mieszkaniu. Studiując historię magii własne życie postrzegał jako metaforyczną drobinę piasku. Wiatr szastał nim jak pacynką, z jednego kąta Wielkiej Brytanii w drugi, czasami wyrzucając jego na wpół przytomne ciało na ziemiach innych krajów. Zapadając się w pracy, tracił i kontakt z rzeczywistością. Nic już wtedy nie było stałe i na zawsze. Częściowe ocalenie odnalazł, naturalnie, w oświacie.
Mimo kasandrycznego spojrzenia na świat Elio jest piekelnie mądry, oczytany, choć krok mu się łamie. Uważany za znakomitego nauczyciela. W lepsze dni potrafi przeprowadzić jedne z ciekawszych zajęć, urozmaicić je parateatralnymi wizualizacjami, wprowadzić wychowanków w trans łamiący ich dotychczasowe postrzeganie historii magii i ich bohaterów. Nieco gorzej z wypracowanymi przez niego metodami wychowawczymi. Rozchełstana koszula, słowa rzucane bezpośrednio, bez pardonu obrażający wszystkie głupie opinie i nieprawdiłowe odpowiedzi. Nie jest fanem szlabanów, postrzega je jako bezużyteczne. Zamiast nich skłania się ku gorzkim słowom, uczniom kpiącym bądź leniwym życząc porażki w życiu prywatnym i zawodowym. Tym sposobem pozbywa się irytacji, której nigdy nie kotłuje, raczej upuszcza wraz z wymemlanymi zdaniami. Paradoksalnie, jakby to wszystko nie stanowiło o byciu aż nazbyt chaotycznym, dba o uczniów a i czasem pozwoli sobie na pozaszkolne spotkania. Potrafi być dobrym wujkiem i zastępczym ojcem. Gdy tylko chce i gdy świat wyrazi zgodę.
Kontur / tatarakzwyczajny@gmail.com. / more

13 komentarzy:

  1. [Cześć! Jak obiecywałam już wczoraj — w końcu jestem, chociaż kartę czytałam wcześniej i kreacja bohatera bardzo do mnie przemawia. Ollivander, różdżki i taka czarna owca, lubię bardzo ten motyw, zważywszy na to, że Elio wcale tak do końca nie porzuca tej rodzinnej tradycji i gdzieś nadal się ona przewija w jego życiu. Uwielbiam moment, w którym zapoznaję się z treścią i wyłapuję z niego poszczególne punkty zaczepienia, które mogę później wykorzystać, aczkolwiek z tym przyjdę raczej na maila, aby przy okazji uporządkować sobie to co od was chcę. Mam wrażenie, że Elio mógłby się nawet z takim Malcolmem zakumplować... albo skoczyć sobie do gardeł w zależności od zaistniałych okoliczności, chociaż nie będę udawać, że preferuje inne połączenie. Kurtyna, zanim ogarnie mnie napad głupiego śmiechu.]

    niby Letherhaze, a bardziej Auclair

    OdpowiedzUsuń
  2. [Puk, puk? Co tu tak cichutko?
    Kartę pochłonęłam w całości i nie mogę odpędzić się od stwierdzenia, że Elio, to bardzo charyzmatyczna, aczkolwiek trudna postać, która mimo swojego charakteru pozwala na wiele fabularnych dróg, którymi można podążać, czyli mówiąc krótko wydaje się być również elastyczna. Równie dobrze mogę się mylić. Mam nadzieję, że odnajdziesz wśród nas wiele ciekawych wątków i zostaniesz jak najdłużej. Baw się dobrze!]

    Gabriel V.

    OdpowiedzUsuń
  3. [A ja się z Tobą całkowicie zgadzam – Axel smutny jest, ale nie jakoś wyjątkowo, wszystko zależy od tego, czy uda mu się parę rzeczy przepracować. Z resztą on sam święty nie jest, jak pewnie szybko zdążycie przekonać się w wątkach. Niestety Axel narobił innym wiele przykrości.
    Trudno się zdecydować, z którym panem napisać wątek, bo obaj coś w sobie mają. Widzę jednak, że u Elio bardzo cicho, więc może ruszyć coś z nim? Swoją drogą, Elio mocno przypomina młodą wersję ojca Axela, takie luźne skojarzenie.
    Na ten moment przyszło mi do głowy, by stworzyć pomiędzy nimi taką nieoczywistą relację mentor-uczeń, oczywiście w stylu Elio. Axel uczęszczałby na zajęcia z historii magii, ba, bardzo by je lubił, z czasem jednak mógłby zacząć je opuszczać, co później przyczyniłoby się do tego, że Axel stałby się idealnym dla Elio obiektem do wyrzucenia z siebie kąśliwości i nagromadzonej irytacji. I później zaczęłoby się podsycanie ambicji i potencjału, itd. itd. Ale mogą się też na siebie natknąć na ulicy Hogsmeade, gdzie Axel nie do końca legalnie wlał w siebie zbyt dużą ilość alkoholu, bądź na porannych błoniach, gdzie Axel rano topi w jeziorze lęki i na wpół siebie, a Elio leczy spacerem kaca.]

    Axel

    OdpowiedzUsuń
  4. Głos jesieni wpierw dociera do niego - jakże typowo - w postaci dźwięczących na wietrze liści. Jak rozpięte na niewidzialnej ścieżce, wirują na spiralnym sznurku, by wreszcie opaść na miękką glebę z żałosnym szelestem wyciągniętym głośno przez wiatr. Podobnie buty, z niedyskretnym mlaśnięciem podłoża wtapiają się w błotnistą maź, pozostawiając za sobą ślad uczniowskich kroków. To wtedy, na bazie skojarzenia, do świadomości dociera coś jeszcze - młodzieńcze podszepty, niewybredny śmiech podlotków, a także - co spotyka się z jego najmniejszą aprobatą - skrzeczący głos nauczycielki wróżbiarstwa. Słyszy ją pomimo zachowanej, bezpiecznej odległości od niej. Oczami wyobraźni widzi, jak wywija rękoma żywiołowo, obrzucając ludzi kolejnymi zwiastunami wątpliwie poprawnie odczytanej przyszłości.
    Jest coś niezmiennie irytującego we wróżbitkach tego rodzaju. Takich, które samą swoją aurą przypominają raczej wściekłego szaleńca, niżeli jasnowidza.
    Niepokój zasadza się na jego ramionach za każdym razem, gdy ich losy splatają się ze sobą. Jakby podświadomie, podporządkowany wrażliwej naturze wil, nie był w stanie zdzierżyć tego bezczelnego oszustwa - pozy wróżbitki, na siłę wynoszonej na piedestał. Porusza się więc na peryferiach wycieczki, pozostając w izolacji od jej podobnych. Natrętnych i gadatliwych. Przynajmniej do momentu, gdy inna, równie przytłaczająca siła ludzkiego temperamentu, nie burzy jego planu.
    — Elio… — mruczy w powitaniu z niewiarygodnym jak na siebie spokojem, obrzucając mężczyznę przezornie ostrożnym spojrzeniem. Po konspiracyjnym szepcie nauczyciela trudno bowiem wyczytać, czego powinien się spodziewać po tej rozmowie.
    Obawa ta wyraża się w lekkim ściągnięciu brwi i dziwnie milczącej pozie.
    Zaraz jednak reflektuje się. Oddycha głęboko, przywracając na twarz uprzejmy uśmiech.
    — Chciałbym, ale o korytarzach Hogwartu wiem niewiele więcej, niż Ty sam. Jakbyś jednak zawitał do Durmstrangu, mogę pomóc. Znam kilka ciekawych miejsc, o których ucho uczniowskie nawet nie słyszało.
    Jak jej w ogóle na imię?
    Chciałby udać, że wie o kim mówi mężczyzna, zadając mu pozornie proste pytanie. Nadmiar bodźców sprawia jednak, że gubi się w rozmowie. Mając przed sobą tłum uczniów, rudowłosą kobietę i uczniaka, który właśnie został popchnięty przez Elio, Finn nie ma najmniejszego pojęcia, kogo dotyczyło pytanie.
    — Nie wiem — mówi więc absolutnie dobitnie i niewiarygodnie pewnie jak na człowieka, który czuje się zbity z pantałyku. Poprawia przy tym jakby mimochodem rękaw świeżo upranej i wyprasowanej koszuli, wymiętej niechlujnie pod palcami Elio.
    Nie wiem idealnie odzwierciedla brak zrozumienia rozmówcy.
    Nie wiem brzmi niezobowiązująco i nie wymaga większego wysiłku w rozmowie.
    Nie wiem to w końcu najlepsza linia obrony, gdy nie chce się przyznać samemu przed sobą, że ktoś, z kim rozmawiasz, to jednocześnie ktoś, za kim nie nadążasz.
    Krótka cisza. Oczy utkwione w ostrych, regularnych rysach twarzy przystojnego rozmówcy. Ręka, okupowana przez ciężar cudzego ciała na ramieniu, schowana do kieszeni spodni dla lepszej wygody. Wreszcie się odzywa.
    — Jest. Uczy alchemii. Umówić Was?
    Kątem oka dostrzega krzątającą się w pobliżu lekką sylwetkę. Drobna dziewczyna z Gryffindoru przygląda im się z bliskiej odległości, jakby w oczekiwaniu na gorące plotki. Być może zresztą zostałyby jej dostarczone w obfitej porcji, gdyby nie spojrzenie Finna, przeniesione wprost na nią, rozciągnięte w czasie na kolejne sekundy. Talerze błękitnych tęczówek peszą. Gryfonka oddala się od nich, przyspieszonym krokiem dołączając do grupki roześmianych dziewczyn.
    — Zostawmy plotki na wieczór, co? Wiedza o mnie to ostatnie, czego potrzebują tutejsi uczniowie.

    Z przeprosinami za długie oczekiwanie na wątek
    — Finn

    OdpowiedzUsuń
  5. [Bardzo miło mi czytać, że mimo wszystko moja pani spotkała się z Twoją sympatią. Dokładnie taki miałam zamysł, aby wszystko spójnie ze sobą współgrało :)
    Aurora jest Francuzką z krwi i kości, i choć już wiele lat na stałe mieszka w Anglii, odwiedza rodzinną posiadłość w każde wakacje, a jej panieńskie nazwisko wciąż jest powszechnie rozpoznawane we Francji. Może najlepsza przyjaciółka byłej żony jeszcze z czasów dziecięcych?
    Dodatkowym punktem zaczepienia może być fakt, że Aurora przez ostatnie pół roku bardzo poważnie rozważa rozwód ze swoim mężem. Można również to jakoś połączyć biorąc pod uwagę, że Elio sam ma to już za sobą.
    Co do przepowiedni natomiast — jeśli tylko takowej pragniesz to Aurora z chęcią Ci ją wyczaruje.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie zwykł okłamywać samego siebie; nie mógł przejść obok niego obojętnie, zatem unikał go celowo. Sam jego widok wzbudzał w nim poczucie winy. Nie, nie, to nie rozpad małżeństwa Ollivandera był tutaj główną przyczyną jego wewnętrznych rozterek, wszak nie ingerował w decyzje Elio, a nawet tkwił w obłudnym przekonaniu, że jego pojawienie się jedynie przyśpieszyło to, co było niesukniane, gdyż nad tym małżeństwem od dawna unosił się fetor rozkładu. Obwiniał się przede wszystkim za słowa, jakie padły pod wpływem złości, lecz coraz częściej dopuszczał do siebie myśl, że ta relacja najprościej świecie nie miała żadnej przyszłości, była jedynie stanem przejściowym, potrzebował zapomnienia i go otrzymał, z nawiązką, tradycyjnie paląc ze sobą mosty. Z takim nastawieniem łatwiej było to wszystko przekreślić.
    Niby wiedział, że nie może unikać go w nieskończoność, ale odwlekał w czasie moment ich konfrontacji, co w końcu się na nim zemściło. Z nawiązką. Gdyby był zaprzyjaźniony z kartami czy szklaną kulą, powiedziałby, że to przeznaczenie, ale był zakichanym realistą twardo stąpającym po ziemi i nie miał w tej materii żadnych złudzeń.
    — Ironia losu — syczy, gdy spokój zostaje przerwany przez pojawienie się szkolnego skrzata. Zaciąga się szlugiem i jednocześnie jego palce stykają się z listem. Obraca go kilkukrotnie w palcach, wsłuchuje się w lekko rozhisteryzowany głos skrzatki, ale nie odpowiada, mimo iż potencjalnie wie, że koperta jaką dzierży w dłoni jest poniekąd alegorią puszki Pandory.
    Im bardziej zagłębia się w treść "rozporządzenia" spisanego dyrektorską ręką, tym zmarszczka na jego czole się pogłębia. Przed podjęciem decyzja, dopala jointa i sięga po kolejnego, mocniejszego. Skrzatka już otwiera usta, nie może znieść jej piskliwego jazgotu, więc unosi rękę z listem w celu jej ucieszenia.
    — Prowadź — mówi krótko; topografia zamku nadal skrywa przed nim dużo zagadek, nie wie, w której części budynku znajduje się gabinet Ollivandera, dotychczas robił wszystko, by nie znaleźć się pod jego drzwiami, a teraz nadarzyła się parszywa okazja, by nadrobić zaległości. Kurwa.
    Gdy przed oczami majaczy brama, wyrzuca wypalonego do połowy skręta i depcze go podeszwą obuwia. Zerka zapobiegawczo przez ramię, ale za późno, żeby się wycofać. Skrzat otwiera drzwi i puszcza go przodem, zatem Everton posłusznie wchodzi do pogrążonego wpół mroku wnętrza zamku. Nie znajduje w tych utrzymanych w surowym stanie ścianach otuchy, wręcz przeciwnie, czuje na sobie wzrok postaci z obrazów, ale jego krok jest pewny, a spojrzenie tak samo przenikliwe jak zawsze.
    Pokonując kolejne kondygnacje, wsuwa list do kieszeni, walczy sam ze sobą, by nie włożyć do ust szluga. W końcu przed jego oczyma pojawiają się właściwie drzwi. Przed zaalarmowaniem o swojej obecności osoby znajdującej się po ich drugiej stronie, czyta nazwisko, które widnieje na tabliczce.
    Na ustach Evertona pojawia się ledwo widoczny grymas, kiedy knykcie prawie dłoni mijają się z drzwiami; twarz Ollivandera melduje się kilka centymetrów przed nimi. Wzdycha w duchu. Że też akurat teraz mężczyzna postanawia wspaniałomyślnie wyjść mu na spotkania. Wycofuje rękę, koncertując spojrzenie na znajomej twarzy. Gdy słyszy swoje imię wypowiedziane przez te usta mechanizm obronny uruchamia się samoistnie, tylko zachowanie dystansu może odwieźć go od demonstracji uczuć, jakie zaczęły się w nim gromadzić. Przełyka dyskretnie ślinę, aczkolwiek świadomość, że zdradza go gwałtowny ruch grdyki niczego nie ułatwia, a jedynie sprawia że mimowolnie zaciska trzymaną w kieszeni rękę pięść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Elio — wita się równie oszczędnie, co jego przedmówca, aczkolwiek tego kłóci się z jego postanowieniem zachowania dystansu, powinien zwrócić się do niego po nazwisku. — Mniemam, że żart o duchach jest nie na miejscu — tymi słowami kwituje zdziwienie odmalowane na twarzy drugiego belfra, tym samym korzystając z jego zaproszenia, gdyż nie ma w zwyczaju uciekać przed odpowiedzialnością. Mija go w progu, pewnym krokiem wchodzi do środka pomieszczenia. – Nic ci nie ominęło - odpowiada szorstka, tonem głosu manifestując swój stosunek do tego absurdalnego pomysłu, jakim jest ich przymusowa współpraca, chociaż w jego prywatnej opinii przyjęcia powitalne jest pozbawione dobrego smaku w równym stopniu, co sama jego obecność w tym pomieszczeniu. — Z naszej dwójki to ty jesteś angielskim dżentelmenem — marnej jakości, ale ten fakt pomija. Po głowie kotłuje się tylko jedna myśl – Miejmy to już z głowy.


      [Ja mam więcej powodów, by obiecywać poprawę.]

      F.

      Usuń
  7. Prześlizguje spojrzeniem po pomieszczeniu, w jakim ma obecnie przyjemność egzystować. Gust Ollivandera się nie zmienił za bardzo. Książki. Wszędzie książki - na półach, na biurku, a nawet na podłodze i nieistniejącym parapecie. Nad brakiem okna Everton mógł ubolewać do rana; czyżby Elio upewnił się, że nie dostanie od niego żadnych kwiatów na pojednanie? I dobrze. Na ten akt dobroci sobie nie zasłużył.
    Nauczycieli zielarstwa tymczasowo zapomina o pałętających się pod nogami skrzatach, to na sylwetce Ollivandera skupia całą swoją uwagę. Udaje, że nie widzi tego ukradkowego spojrzenia. Sposobność by nie odwzajemnić tego gustu, pojawi się horyzoncie niemal od razu i skwapliwie z niej korzysta, zajmując jedno z miejsc siedzących. Nie dziwi go unoszący się w powietrzu zapach taniej whisky, który działa otrzeźwiająco na jego zmysły, stawiając je w stan gotowości, wszak wszedł w paszczę lwa, musi uzbroić się w nieprzyzwoicie duże pokłady koncentracji, by nie wejść na minę, nie zapominanym, że Ollivander dobrze wie, jak sprowadzić go na manowce. Wiedza, jaką dysponuje jest godna podziwu. Everton skrycie zazdrości mu tak doskonałej pamięci do najdrobniejszych detali. On co najwyżej może mu wyrecytować objawy przedawkowania dyptamu bądź innej, równie groźnej dla organizmu ludzkiego rośliny, mimo iż po prawdzie każdej spożytej w końskich dawkach można przypisać szkodliwe właściwości. Ten fakt jest niezaprzeczalny, choć tak często przez niego samego ignorowany, gdy kopci skręta za skrętem, nie przejmując się ani konsekwencjami zdrowotnymi, ani tym bardziej efektem zamroczenia. Teraz, jakiekolwiek symptomy nietrzeźwości zostały zapchnięte na dalszy plan, gdyż wie, że może zostać rozliczony z każdego potknięcia.
    — Jak intepretować tę anegdotę? — pyta po chwili, kiedy konsternacja odchodzi w zapomnienie, a on nadal z udawanym niewzruszeniem kontempluje znajomą i równocześnie obcą twarz; mimo iż kładą się na niej cienie, wzrok go nie zawodzi, dostrzega przynajmniej dwa niedociągnięcia, których poczyścić się może tylko ten, kto nieuchronnie zbliża się ku czterdziestce lub spożywa wysokoprocentowe trunki w rekordowych ilościach; tutaj ma do czynienia z dwupakiem. Nie dopadają go sidła zdziwienia, gdy wzrok na moment zatrzymuje na konsumowanym przez Ollivandera trunku, chociaż na usta ciśnie się tradycyjny komentarz, którym witał niegdyś Elio od progu: zacząłeś beze mnie?. Cudem tylko jakimś zatrzymuje ten komentarz dla siebie, na moment odrywając wzrok od zanurzaniu w samozadowoleniu obliczu i zamiast tego, głownie by zająć czymś myśli, dopytuje, jakby ta kwestia miała spędzać mu sen z powiek przez kilka kolejnych tygodni: — Finezyjna groźba, a może nabożne życzenie? Zapewniam, że nie mam zamiaru ręki przyłożyć do twojej śmierci. Miałem okazje, ale ją zmarnowałem — pozwala, by kącik ust uniósł się ku górze, gdy tak z premedytacją przywołuje wspomnienia z ich burzliwego „rozstania", które na dobrą sprawę nawet koło rozstanie nie stało. Nie robi tego za sprawą sentymentu. Interpretować jego zachowanie można tylko w jeden sposób, to tylko i wyłącznie żart w jego stylu rodem z rynsztoku, bo przecież z poczucie humoru nigdy nie słynął. — Sam krok po kroku zbliżasz się do niej nieuchronnie. Za to wypijemy?
    Wyprzedza trochę fakty, lecz nie ma wątpliwości, że Ollivander zaraz spełni się w roli gospodarza i nie poskąpi mu alkoholu, pomimo iż zdrowy rozsądek wyraźnie buntuje się przed takimi praktykami, ale Everton ignoruje jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze, przytakuje tylko, gdy pada propozycja szkockiej i to z dodatkiem lodu. Alkohol, który pijał tylko i wyłącznie w jego obecności, nie ma zatem zamiar zmieniać tej tradycji, udawadniający samemu sobie, że jest człowiek słabej woli, skoro tak bezmyślnie ulga pokusie i brnie w swoje słabości, chociaż to nie szkocka jest jego największym zmartwieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy zapada niezręczna cisza, nie czuje się w obowiązku, by ją przerwać, wręcz przeciwnie - owa jest mu na rękę, umożliwia zapanowanie nad emocjami, szczególnie tymi niechcianymi, które z trudem trzyma na smyczy. W ciszy obserwuje jak Elio z niebywałą zręcznością i lekkością przywołuje kunsztownie wykonane szklanki. Dech mu zapiera od sekwencji tych niewymuszonych ruchów i z trudem panuje nad sobą, ale kilka lat praktyki tłumienia swoich emocji nie mogły przecież spełznąć na niczym. Ostatecznie Ollivander nie zasługuje na słowa uznania. Nie zasługuje na nic, poza chłodną obojętnością, a przynajmniej tak sobie Fabio próbuje tłumaczyć swoje zachowanie. Duma nie pozwala wyciągnąć w kierunku niego ręki i przeszkadza w odnalezieniu nici porozumienia. Nadal w pamięci ma moment ich rozstanie, burzliwy, bolesny, przepełniony uczuciami mnogością uczuć. Teraz już się nawet gniewać na niego nie umie. Przepracował złość w ciszy, ale to wszystko. Nie stać go na pojednanie, a przyznanie się do własnych błędów nie ma nawet mowy. Żeby nie siedzieć bezczynnie, sięga po trunek, który sam się nie wypije.
      — Jest nie tylko przypadkowa, ale też pozbawiona sensu — mamrota pod nosem bardziej do siebie niż do niego, jakby w próbie przekonania samego siebie, że tak się właśnie sprawy mają — chociaż nie ukrywam, ciekaw jestem, czy da się uleczyć tą niechęć — dodaje przed nawilżeniem gardła trunkiem, nie do końca świadomy, że te słowa zakotwiczone w umyśle, opuściły jego usta i rozgościły się w uszach Elio.
      Nie ucieka przed stanowczym spojrzeniem, przyjmuje wyzwanie, ale i po chwili żałuje. Kurwa. Ten uśmiech. Sukinsyn.
      — Niewiele z tego dżentelmeństwa zostało, przyznaję.
      Kąśliwość tej uwagi jest wyraźnie wyczuwalna, Ollivander zna go na tyle, że może wyczytać między słowami lekką nutę rozczarowania, do której przyznać się rzecz jasna nie ma zamiaru. Na szczęście rozmówca sporo mu dzisiaj w tej materii ułatwia. Everton swą uwagę kieruje na pergamin, jaki pojawił się na stole, obok szklanek.
      — W Hogwarcie, to kameralne przyjęcie powitalne, które ma służyć konwersacji, nie bankiet, bez szaleństw i budżet mamy ograniczony — przypomina, bo już ma dość tych ceregieli, głowa go rozbolała, pewnie przez tą szkocką, która pali go w przełyk. — Popieram. Przekładanie tego w czasie mija się celem.
      Jego wzrok mimowolnie wędruje za dłonią mężczyzny, która kreślą kolejne bohomazy na pergaminie. Poważnie? Potrzebuje wizualizacji, a może ręce chce czymś zająć?
      — Mniemam, że nie jest to dzieło twojego życia — rzuca z przekąsem na widok jego pytającego spojrzenia, żeby się z nim podroczyć. Do jego postawy wkrada się podstępna nuta rozluźnienia, kiedy dłoń nurkuje do kieszeni, w której przechowuje papierośnice. Podtyka ją gospodarzowi pod nos, nie pytając nawet o pozwolenie; alkohol od zawsze wzmagał w nim pragnienie nikotynowe, o czym Elio wie doskonale, taki fakt nie mógł umknąć jego uwadze czy ulotnić się z jego pamięci. Za dobry był w zapamiętywaniu detali. Nic dodać, nic ująć.

      F.

      Usuń
  8. Rzadko ma styczność z tyloma emocjami na raz i nadal nie jest w stanie sobie z nimi poradzić, co widać na załączonym obrazku. Maska spokoju, jaką zakłada, pasuje do każdej sytuacji, a już zwłaszcza tej, uwłaczającej jak diabli, bo przecież już powinien wyrobić sobie emocjonalną odporność, a nie kalkulować co było gdyby. Stercząc tak w tym swoim infantylnym zakłamaniu, dokłada wszelkich starań, żeby odrzucić od siebie absurdy, jakie produkują się w jego głowie. Świadomość, że jego rozmówca zna go na wylot, a już na pewno osiemdziesięciu procentach lepiej niż znaczna część hogwarckiego społeczeństwa, zmusza go do konkluzji, że może opuścić gardy nawet na chwilę, kiedy ma przed sobą jedną ze swoich największych słabości. Paradoksalnie niewiele trzeba, by wprowadzić ten okalany otoczką pozorów stoicyzmu na spacer, ale tutaj trzeba umiejętności i wiedzy. Elio jak na złość dysponuje jednym i drugim. Udowodniła to ten rok z kawałkiem temu, skutecznie pociągając za struny jego cierpliwości. Moment, kiedy pięść Evertona skonfrontowała się z jego nosem w oczywistym i jakże dosadnym zamierzeniu, trwała ledwie ułamek sekundy. Nie panował wtedy nad sobą, oczywistym był fakt, że wciekłość przejęła nad nim kontrolę. Dopiero widok posoki spływającej do ust uświadomiła mu co zrobił, ale czasu cofnąć nie może. Poza tym lekko zadarty nos Elio nie ucierpiał szczególnie wskutek tej konfrontacji albo ma takie niesamowite zdolności regeneracyjne.
    — Żeby była jasność, śmierci ci nie życzę, ale sam się o nią prosisz— mówi, by wyprowadzić z błędu swojego rozmówcę który wyraźnie zagalopował się w swoich przepuszczeniach, a może to Everton ma problem z werbalnym przekąszeniem swoich myśl? W obu opcjach może tkwić ziarenko prawdy, ale nie pochyla się nad tym problemem bardziej. Doraźna hipokryzja z niego wygląda, gdy tak aluzyjnie wypomina Ollivanderowi nałóg, co wcześniej już czynił, jakby sam nie miał sobie nic do zarzucenia w tej materii, a to przecież bzdura jest. Bodaj ma za uszami więcej niż Elio. Zaciągał się od trzynastego roku życia. - Ale dobrze, niech tak będzie - czuje cierpkość na języku wypowiadając te słowa, jakby zapadł wyrok śmierci. - Byle nie był to nagły zgon w moim towarzystwie. To nie stawiałoby mnie w dobrym świetle.
    Wznosi ten durny toast. Absurd, czysty absurd. Szkocka chce mu wypalić dziurę w przełyku. Krzywi się w odruchu bezwarunkowym, ale i potulnie pochyla się nad kartką papieru, zachowując przy tym dystans, jakby historyk był przewlekle na coś chory. Czuje się przy tym jak kretyn. Wspomnienia wracają do niego, otulają przyjemnym ciepłem, ale wmawia sobie, że to dobroczynny wpływ alkoholu na naczynia krwionośne. Odnotowuje spojrzeniem bezmyślny grymas ukształtowany na ustach Elio. Zaraźliwy uśmiech, który coraz częściej gości na jego twarzy, zwiastuje niebezpieczeństwo. Everton przełyka tą myśl wraz z kolejnym łykiem drinka.
    Obojętnym wzruszeniem ramion kwituje wzmiankę o swetrze, o którym zdążył już zapomnieć. Czemu go nie wyrzucił? Sentymenty go trzymały? Dla własnego komfortu psychicznego gryzie się w język, żeby znowu nie powiedzieć kilka słów za dużo. Przyjęcia powitalne mamrocze w myślach w celu przybliżenia sobie powodu ich spotkania, bo od tych wszystkich bodźców, jakie zdążył mu Ollivander dostarczyć w takim krótkim czasie - łącznie z zapachem, brzmieniem głosu, a nawet uśmiechem – paskudne, całkiem na nie na miejscu myśli główny cel ich posiedzenia spychają na dalszy plan.
    — Okropny ten sweter — mówi tylko, obrzucając krytycznym wzrokiem swoją "sylwetkę" na rysunku.
    Everton wielokrotnie analizował przebieg ich ostatniego spotkania i mimo iż wspomnienia na przestrzeni tych kilkunastu miesięcy wyblakły, to teraz znowu stają mu przed oczami jak żywe. Nie chce jednak przeżywać tego na nowo. Błędne koło. Po co to roztrząsać, skoro każde z nich zaczęło nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurwa. Jednak wypowiedział te niepożądane słowa na głos, o czym świadczy niemal natychmiastowa odpowiedź Ollivandera. Bezwładnie przejeżdża językiem po górnej części uzębienia. Sam nie wie, jaki ładunek emocjonalny włożył w tą słowną amunicje, ale niedowierzenie Ellio zobrazowane przez uniesione brwi utwierdzają go w przekonaniu, że niebagatelne. Mimo wszystko ulega go wypełnia, gdy słyszy to wyznanie. On też niechęci już nie pielęgnuje, chociaż nie umie nazwać uczuć, które mu towarzyszą, jest pewny jednego, przełknął tę gorzką pigułkę.
      — Miło to słyszeć — kolejny z rzędu oszczędny komentarz wymyka się spomiędzy jego warg, do oczu zagląda powiew świeżości w postaci ogników, które są oznaką rozbawienia, ale jednak szybko gasną.
      I znowu ten uśmiech przeklęty. I namawianie do złego. Fabio nie ulega jego namową. Nie wie, czy chce opuścić gardę. O ile Ollivandera przerażał swoja osobą, o tyle Evertona przerażało to, co czuje. Diagnoza jest oczywista. Przypadek beznadziejny. Jednak postawa jego rozmówcy jest zaraźliwa i mimowolnie czuje jak napięcie zostaje minimalnie złagodzone przez rozluźnienie, a może to ten trunek przeklęty? W końcu opróżnia szklankę łyk po łyku nie patyczkując się. A jeszcze w trakcie tej wymiany zdań częstuje płuca rakotwórczymi oparami i czuje się jak u siebie.
      — Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
      Chce powiedzieć coś jeszcze, ale uniemożliwia mu to obecność skrzatów, jak i zarówno zmiana nastroju, jaka zachodzi w Ellio, toteż nadchodzi go refleksja, że rozdrapywanie zasklepionych ran jest bezproduktywne.
      Nie protestuje, gdy rozmówca wspaniałomyślne przejmuje inicjatywę. Z ich dwójki to on jest duszą towarzystwa i wie co i jak. Fabio nadal gubi się w labiryncie korytarzy, gdyż większość czasu spędza w szklarniach. Przy stole porusza jedynie tematy błahe. Nie ma zatem pojęcia, jaki jest zakres zainteresowań współpracowników, poza tym jednym wyjątkiem w osobie Ollivandera.
      — Osiemnasta — chociaż godzina nie ma dla niego żadnego znaczenia, ale nie może się przecież ot tak na wszystko zgodzić. Chociażby dla samej zasady.

      F.

      Usuń
  9. [Cześć! :)
    Najmocniej Cię przepraszam za sporą zwłokę w odpisaniu na Twoje powitania obu moich panów na blogu, miałam jednak trochę pracy, a chciałam na spokojnie zapoznać się z Twoimi kartami.

    Na początek wspomnę tylko szybko, że jeśli nadal chodzi Ci po głowie jakieś powiązanie Elio lub Keitha z Regulusem, śmiało daj mi znać. Jesteśmy z nim otwarci na naprawdę wiele, więc możemy coś wspólnie dopracować, czy to pod kartami, czy na gg lub mailu; gdybyś wolał/a takowy kontakt, nie ma problemu; poinformuj mnie o tym proszę i odezwę się najszybciej jak to możliwe.
    Co do Regulusa jako postaci kanonicznej, miałam na szczęście tę swobodę, że kanoniczne jest w nim sumie jedynie nazwisko; a i w przypadku dziadka mojego pana, o książkowym Regulusie wiemy tyle, co nic - bardziej znana jest nam jego śmierć, niż życie lub dokładniejszy opis.

    Dziękuję także za przemiłe słowa u Owena i gdybyś kiedyś miał/a ochotę, możemy pomyśleć też nad jakimś powiązaniem lub po prostu luźnym wątkiem z nim.

    A teraz przechodząc do Twoich panów... Przyznam, że długo wahałam się, u kogo napisać, gdyż obaj są bardzo ciekawi i naprawdę świetnie dopracowani, także pod względem wizualnym ♥ Ostatecznie padło na Elio, głównie dlatego, że obecnie chyba masz u niego więcej miejsca na wątki. Jeśli się jednak mylę, nie krępuj się mnie wyprowadzić z błędu.
    Mojego Regulusa bardzo ciągnie do wiedzy i intelektu, więc Elio na pewno by go ciekawił, acz nie ulegałby łatwo jego mniej lub bardziej rzeczywistemu geniuszowi; przeciwnie, zapewne nie raz i nie dwa, mniej lub bardziej na poważnie by z niego kpił, przynajmniej z początku. Z pewnością jednak dowiadywałby się ile mógł od Elio o Historii Magii i podróżach w miejsca, których sam możliwie, że jeszcze nie widział.
    Gdybyś jednak wolał/a coś mniej optymistycznego, możemy pomyśleć nad wątkiem i powiązaniem Keithem; myślę, że graliby sobie z Regulusem nawzajem na nerwach, częściej niż nie, ale z tego może jak najbardziej wyniknąć coś ciekawego. Jeśli chodzi o Owena z kolei, Keith najpewniej jest mu znany z Durmstrangu, więc jakiś punkt zaczepienia mamy.

    No nic, na razie nie przynudzam więcej. Nic konkretniejszego do głowy mi na chwilę obecną niestety nie wpada, ale z chęcią wysłucham Twoich możliwych propozycji. Raz jeszcze dziękuję za powitania i gratuluję kreacji obu panów! :)]

    Regulus B. | Owen B.

    OdpowiedzUsuń