#1 In the dead man's arms


29.11.1967, Londyn        ♪                                     
 Nie mogę tak dłużej. Nie ufam sobie, nie ufam temu, do czego może to doprowadzić.
Dwudziesta szósta próba zakończona powodzeniem nie może kłamać, i z jednej strony szczerze się cieszę - mimo tego, co próbował wmówić mi Matthew, wszystkie różdżki udały się, działają, a ja wciąż nie jestem szalony.
 Nie wiem, czy to siła autosugestii i tego, jak postraszył mnie bardzo możliwymi konsekwencjami, ale zaczynam się bać. Ostatnią z nich zakopałem w ogrodzie, bo mimo tego, że magazyn jest w piwnicy, leżąc w swoim łóżku dwa piętra wyżej wciąż czułem płynące z niej wibracje. Przedostatnia była mniej upierdliwa, ale i tak obciążyłem ją kamieniem i wrzuciłem do stawu. Wymyślam sobie to wszystko, czy faktycznie tak jest?
 Boję się, bo Chi dzisiaj skończyła siedem lat. Coraz częściej pyta: "Tatusiu, czemu tak długo siedzisz w piwnicy? Knotka zaczyna się martwić".
A ja odpowiadam: kochanie, to nic złego że tatuś pracuje. Tylko na ile jest to faktyczna potrzeba stworzenia ich wszystkich, by zarobić na życie (co przestało mnie martwić już trzysta różdżek temu), a na ile jedynie chęć niezdrowej ambicji? Nie wiem. I najgorsze jest to, że się nie dowiem, bo nie znam nikogo kto podjął się tych badań.
 Te starożytne rytuały, o których czytałem, i z których podpatrzyłem nieco mechanikę, to było przecież zupełnie coś innego. Tam poświęcano ludzi w postaci chorych, okrutnych ofiar, żeby nasączać pióra i futro ich krwią i potem używać jako rdzeni w różdżkach, których drzewiec nie był zespolony, a jedynie obwiązany w celu uniknięcia jego rozpadnięcia się przy najmniejszym ruchu. Wtedy największą moc nad narzędziem zyskiwał ten, który własnoręcznie dokonał ofiary...
 Ale to przecież coś innego.
 Przecież nie chodzi o zrobienie krzywdy nikomu postronnemu, niewinnemu - uronienie kropli, czy siedmiu własnej krwi jest przewinieniem innego sortu niż wyrżnięcie całej wioski w celu pozyskania mocy. Nawet nie trzeba użyć krwi, cholera jasna, wystarczy coś bardzo osobistego - mniej potężne, ale bezpieczniejsze wyjście - żeby wzmocnić magiczny potencjał rdzenia pod palcami czarodzieja, który jest tego dawcą!
 Dlaczego nazywają to magią krwi, brudną magią, mrocznym rytuałem, skoro w odpowiednich rękach nie jest w stanie przynieść żadnej szkody. Nie widzę tu nawet porównania z czarną magią.
 Pomęczę moją biedną głowę tym potem. Skoro straciłem lata, to czekają mnie kolejne. Teraz nie mogę, Knotka mnie woła - opowiedziała mojej Chi do snu wszystkie bajki, jakie skrzaty domowe mają w dyspozycji. Chce, żebym poopowiadał jej o Hogwarcie.
 Już od dwóch lat zastanawia się, do jakiego domu trafi. Boże, żeby to nie był Slytherin.
 Ta ambicja ją zniszczy.
Vincent Gabriel Greed

17.05.1976, Hogsmeade                                          

 Za godzinę powinni przyjść. Ostatni raz widzieliśmy się pół roku temu, kiedy wydało się, że jestem animagiem. Cóż, nikt nigdy nie mówił, że szpiegowanie własnej córki w jej własnej szkole z pozycji lelka wróżebnika, którego znalazła i przygarnęła w Zakazanym Lesie będzie dobrym pomysłem...  (co ona, do cholery, robiła  w Zakazanym Lesie? W końcu jest prefektem! Nie uwierzyłem, kiedy mówiła, że prowadziła czyiś szlabanFajnie się bawiło w detektywa i pupila na jej ramieniu, ale wydało się - nie mogłem się powstrzymać, słysząc jak znowu ktoś oskarża ją o ten wypadek podczas Balu Bożonarodzeniowego. I to jeszcze ci, którzy tytułowali się jej przyjaciółmi! Myślałem, że to Ślizgoni są podli i że nie wytrzymam swoich własnych siedmiu lat w ich towarzystwie. Młoda przejęła pałeczkę, ale okrutniejsze okazały się Gryfy.
Jestem słabym szpiegiem. Dostałem szlaban na szpiegowanie własnej córki, od własnej córki.
Moment, chyba idą.

 Nie dość, że dostałem szlaban, to uraczyła mnie jeszcze kazaniem. Gdybym był prawdziwym, czystokrwistym ojcem dbającym o dziedzictwo swojej wiekowej rodziny, to ja obdarzyłbym ją kazaniem dotyczącym Nicholasa. Ale nie ma potrzeby, bo to dobry chłopak.
Mimo mugolskiej rodziny ma więcej oleju w głowie niż większość typów w jego wieku. Chce zostać uzdrowicielem, to dobrze - to kreatywna, ale bezpieczna kariera, która nie niesie ze sobą żadnego ryzyka. Mógłbym zagadać do Snicket, Krukonki z mojego roku, bo z tego co kojarzę została ordynatorem w Mungu. Może mogłaby mu załatwić jakiś staż?
Zastanawiam się, jak to się w ogóle zaczęło. Chyba Chi po prostu podczas meczu przyfasoliła mu tłuczkiem w głowę tak mocno, że stracił zdrowe zmysły i biedny się zakochał.

 Ma szesnaście lat, a poucza starego kapcia, że jego życie jeszcze się nie skończyło, nie w jego wieku. Myśli, że nie wiem? Przecież nie chodzi o to, że ja nie żyję. Nie może o tym zbyt dużo wiedzieć, skoro w szkole spędza dziesięć miesięcy w roku.
Ale jedno dobrze wywęszyła. Oprócz okazjonalnych, standardowych zleceń unikam pracowni jak ognia. Nie wiem, jakim cudem pamięta takie szczegóły, ale zwróciła mi uwagę na to, że nie przesiaduję w niej tak często jak kiedyś. Myślałem, że się z tego ucieszy - w końcu hurra, nie ma już ojca-naukowego pustelnika, który przekłada swoje papiery i nieudane próby nad wszystko inne!
Nie wiem, czy to ten chłopak tak na nią działa, czy jej miotły (muszę w końcu wyperswadować, że salon w domu nie jest przestrzenią magazynową dla komponentów, które zamawia na zapas by mieć w czym dłubać podczas wakacji), ale normalnie dała mi wykład o tym, jak nie należy porzucać swoich pasji, bo dzięki uporowi i nadziei w ich powodzenie na pewno choć mały, acz bardzo znaczący, procent z nich będzie sukcesem.
Myśli, że nie wiem? Oh, Chi, ja wiem. Ja wiem, że to byłby sukces. Ale dalej się boję.
Z drugiej strony... złe rzeczy zaczynają dziać się na świecie. Mówią, że Riddle znów ma urosnąć w siłę. Pierwsza Wojna to była masakra. Już wtedy żałowałem, że nie wziąłem się za te cholerne, personalizowane rytuałem różdżki wcześniej.
 Teraz Chi jest prawie dorosła. Jeśli znowu rozpęta się piekło, na pewno je zapamięta.
 Muszę się zastanowić. Gdyby tylko podjąć odpowiednie środki ostrożności, i zdobyć-

 Dokończę w domu. Piwo kremowe tu jest przepyszne jak zawsze, ale zaraz pociąg mi ucieknie.
Vincent Gabriel Greed

08.03.1977, Londyn                                       
Ha, szmaciarze nie są w stanie mnie wytropić. Jednak zaletą jest zmienianie się w latającego, zielonego kurczaka, który nie pozostawia po sobie ani śladów w hotelach, ani odcisków stóp.
Nie dostaną jej. Po moim trupie.
dopisek:
kolejne fragmenty były napisane anagramem, pozdro, że spędziłem osiem miesięcy codziennego ślęczenia nad tym żeby cokolwiek z tego wyciągnąć. dzięki, dziadzio, mogłeś przynajmniej napisać, że zaszyfrowałeś to tak dla beki, że nie ma tu żadnych potrzebnych informacji. niczego, czego już nie wiedziałem
a nie, sorry, anegdotka o kuble z wodą była sztosem

Eden jest wyjątkowa. Była moim trzecim podejściem - bałem się, że albo skończą mi się palce do nacinania, albo spuszczę z siebie całą krew zanim się uda. Okazuje się, że użycie krwi/włosa/brudnej bielizny (niepotrzebne skreślić) dopisek: (ok, skreśliłem, nie ma za co, śmieszny jesteś dziadku) przy wtłaczaniu rdzenia do środka nie daje gwarancji powodzenia tego, że będzie posłuszna. Okazuje się, że przy tym zabiegu trzeba kilkukrotnie bardziej uważać, niż przy zwykłej produkcji, bo próba stworzenia współpracującego egzemplarza staje się jeszcze bardziej upierdliwa niż zazwyczaj - nawet, do cholery, konsystencja i wiek żywicy ma znaczenie! 
W każdym razie, Eden się udała. Nie miałem jeszcze nigdy w rękach tak potężnej różdżki. Trochę przytłacza mnie myśl o jej mocy i fakt, że działa i będzie działać tylko pod moimi dłońmi. Gdyby tylko wiedziały o tym te przygłupy, które depczą mi po piętach od ostatnich miesięcy...
Jeden w zeszłym tygodniu prawie mnie złapał. Ja biegłem po schodach ewakuacyjnych zbudowanych wzdłuż jednej kamienicy, on po chodniku. Zrzuciłem mu na głowę wiadro z wodą i w odpowiedniej chwili zamroziłem zaklęciem. Zdążył się udusić, zanim odkuli jego łeb.
 Knotka potrafi naśladować moje pismo. Była zła, że ją do tego zmusiłem - zaszantażowałem nawet, choć robiąc to krajało mi się serce - ale przynajmniej Chi nie będzie się martwić, dostając ciągle moje listy. Ciekawi mnie, o czym piszą. Chciałbym wiedzieć co u niej słychać. Mam nadzieję, że w szkole nie wiedzą nic o całym tym zamieszaniu...
 Na początku chcieli mi zaproponować współpracę. Współpracę, dobre sobie! Jakbym miał mieć z tego jakiekolwiek korzyści oprócz podążania dalej w otoczeniu chorego kultu, który szantażowałby mnie wszystkim, co mi bliskie na każdy objaw nieposłuszeństwa. Proponowali mi moc. 
Nie, moi kochani, to tak nie działa. Ja sam potrafię ją wytworzyć.
Właśnie dlatego mnie potrzebujecie. Żywego.
 Na wszelki wypadek schowałem, a przed tym zaszyfrowałem, wszystkie notatki. Oni nie wiedzą, na czym polega moja obecna praca i z jakich historii wywodzą się badania - dobrze, chcą tylko różdżki, ale to strasznie naiwne z ich strony. Chyba myślą, że rozbiorą ją na części i cała prawda o wszechświecie im się objawi. 
Nie, moi kochani, to tak nie działa. Trzeba lat cholernej, ciężkiej pracy, żeby cokolwiek zrozumieć z tego bełkotu i w odpowiedni sposób go wykorzystać.

Zabawne, że blisko dziesięć lat temu byłem jak pustelnik we własnej piwnicy, a teraz pełnię tę samą rolę, tylko na ulicy. Próbowałem skryć się w Niemczech i Francji, ale bez rezultatu. Wolę więc stąpać na własnej ziemi, skoro i tak nie robi to żadnej różnicy.

Vincent Gabriel Greed

03.05.1977, Manchester         ♪                              
Tato, chowam tu to pióro. Nie wiem, o czym pisałeś wcześniej, bo wygląda to na jakiś bełkot, chociaż - znając ciebie - pewnie wymyśliłeś szyfr i oczekujesz, że ledwo dwa dni po twojej śmierci będę zdeterminowana, ogarnięta chęcią zemsty i najbliższe kilka tygodni nie będę robić nic innego, jak próbować go złamać.
Przepraszam, ale tego nie zrobię. Jestem w żałobie. Biorąc pod uwagę to, co się z tobą stało - wciąż w niebezpieczeństwie. Wiem, że z jednej strony chciałbyś, żebym była zdeterminowana po tobie. Z drugiej byłeś tylko ojcem, nie pragnąłbyś za nic w świecie, żebym się tak narażała.
A oni? Dołohow? Niech się, kurwa, udławią tą różdżką. Mam nadzieję, że stanie im wszystkim po kolei w gardłach i udusi, kiedy będą próbowali się zachłysnąć mocą. Znam ciebie, i wiem, że choć nie chciałeś, żeby tak to wszystko się skończyło, na pewno jakoś zabezpieczyłeś wyniki swoich badań. Znałam ciebie, i wiem, że cały ten pościg musiał być jakimś tragicznym żartem. Jestem pewna, że uciekałeś tylko dla formalności wiedząc, że i tak nic nie zyskają na twoim schwytaniu.
Nie "mam nadzieję" - jestem pewna. Po prostu to wiem.

Nie piszę tego z domu, dziennik po moim wyjściu z Munga oddało mi Ministerstwo. Znając życie - na pewno jest wart więcej, niż ten głupi badyl. Nie wracam na razie do domu, to pewnie zbyt niebezpieczne. Zatrzymałam się u Nicholasa i jego rodziców. Dumbledore kazał mi nie wracać aż do nowego roku szkolnego. Knotkę wysłałam do dziadków, jest bezpieczna. Jeśli ktokolwiek jest jędzą wystarczającą by powstrzymać armię od wymordowania niczemu winnego skrzata domowego, to jest to babcia.

Chitotsu Vivienne Greed


03.05.1977, Londyn                                       
O co chodzi? Gdzie jest Knotka? Czemu tego, cholernego, skrzata nigdy nie ma wtedy, kiedy jej potrzeba? Nie, przepraszam. Poniosło mnie. Knotka, jak to przeczytasz - przepraszam! Nie dosypuj kminku do zupy w ramach utarcia mi nosa. Wiesz, że go nienawidzę. Nie wiem jakim cudem się udało, ale chyba spieprzyłem. Musiałem dostać tym zaklęciem jakoś w bok głowy, zemdleć i wpaść w mrok między budynkami na odpowiednio długo, że aurorzy zdążyli dotrzeć.Ha, i co, Dołohow, tępy rusku? Wujek Stalin teraz nie pomoże? Aż mi prawie przykro.

Moment, gdzie jest...
Gdzie jest Eden?



04.05.1977, Londyn                                       
Przeszukałem wszystko. Nie ma jej, zniknęła. Zegar mówi, że krzątałem się po domu przez osiemnaście godzin. Biorąc pod uwagę moją zwyczajową kondycję nie mam pojęcia, jakim cudem nie poczułem potrzeby odpoczęcia na kanapie. Mimo, że mój mózg aż ślini się na myśl o tej cudownej, domowej pieczeni z przepisu, który mają tylko skrzaty, kiszki mi się nie skręcają z głodu.
O co chodzi? Może w Mungu podali mi jakąś dziwną narkozę, która teraz, po odstawieniu do domu, dalej się trzyma?
Nie, założę się, że to ten głupi rusek mnie czymś zatruł. Merlin wie, jakie odrażające, nowe techniki na sprzeciw odkryli przez wszystkie te miesiące, które spędziłem na spieprzaniu gdzie pieprz rośnie.
Powinienem napisać list do Chi, powiedzieć jej, że nic mi nie jest. Pewnie nawet nie słyszała o całym tym wypadku w szkole, w końcu ma dużo nauki. Dobrze, niepotrzebnie by się martwiła. Ale jeśli przeczyta Proroka... Cholera, muszę napisać. Powiedzieć jej, że nic mi nie jest.

Moment, gdzie jest...
Gdzie jest Eden?

28.06.1977, Londyn                                       
 Nie potrafię jej znaleźć. Przekopałem wszystkie kąty. Ogród też.
Już nawet nie wiem sam, co dalej tu robię. Powinienem odwiedzić wszystkie miejsca, w których byłem przez ostatnie kilka miesięcy. Może gdybym użył krwi i odpowiedniego zaklęcia, byłbym w stanie ją namierzyć...
Miałem wysłać list do Chi. Nie umiem się do tego zebrać - o czym mam napisać? Co tak w zasadzie się wydarzyło? Zrobię to jutro. Minęło przecież tylko kilka dni. Nawet nie zauważy.
Nie, powinienem to zrobić od razu. Każda minuta zwłoki sprawia, że zwiększa się prawdopodobieństwo, że się dowie zanim zdążę jej o wszystkim opowiedzieć.
Zacząłbym od.... czego?

Moment, gdzie jest...
Gdzie jest Eden?
25.12.1977, Londyn                                       
 Śnieg za oknem.
Chyba powinno być zimno.

Kasztan.
Trzynaście cal-
NIE
Dwanaście
Dwanaście
DWANAŚCIE I PÓŁ CALA
Giętka?
Tak, ale na całej długości czy tylko na końcu?
Miała dwie wyrwy?
Jedną?
Trzy?
Chimera, ale włókno? Łuska? Wyciąg ze śliny?
Hipogryf, ale czy to było pióro... nie wiem

Czemu nie jest zimno

Miałem napisać list
Napisać co się stało
Ale co się stało
List do kogo
Chyba wiem
Nie

Moment, gdzie jest...
Gdzie jest Eden?
29.11.1979, Londyn                                       
 Nie ma w szufladach
Pod łóżkiem
W piwnicy
W studni
Nie ma
Eden
Gdzie jest Eden

Kasztan
Nie, świerk
Topola?
Topola.

Osiem
Za krótka
Szesnaście
Za długa, skup się
Dziesięć?...
Nie wiem

Feniks
Na pewno feniks
Ale sam?
Nie, było coś jeszcze
Nie zrobiłbyś z samego feniksa

Nie muszę używać już drzwi
Tak jest szybciej
Ściany

Ktoś wchodzi
Jakiś hałas
Spływam na dół
Oni mogą wiedzieć
Oni wiedzą
WIEDZĄ

EDEN
GDZIE JEST EDEN
GDZIE JEST
GDZIE

- Nicholas - zakryła usta dłonią, czując jak powieki boleśnie napinają się pod naporem szeroko otwartych oczu. Zrobiło jej się niedobrze. Przestąpił na dwa kroki przez nią, przytrzymując jej ramię by nie wyrwała się do przodu. W jedyną rękę dobył już różdżkę.
- Nicholas. On jest duchem.

Tato?

fc: joseph gordon-levitt, josh hartnett, dichen lachman
zgredzenie zgreeda (klik!)

4 komentarze:

  1. [O matko, z początku było mi przykro, że Vincent senior spędza tyle czasu w piwnicy i Chi stoi trochę z boku, ale potem wydało się to szpiegowanie córki (szlaban na szpiegowanie córki od córki mnie bardzo urzekł!) i cała reszta i okazało się, że to bardzo opiekuńczy i przejmujący się ojciec! To dobrze! <3
    Chi jest super! Fajnie, że przybliżyłaś nam troszkę mamę Vinniego, bardzo byłam jej ciekawa i bardzo fajnie się czytało o niej w czasach szkolnych. Sądzę, że gdyby wtedy żył Oliver to albo byłaby jego utrapieniem, albo tym, kim jest teraz dla niego jej syn! :3
    Jest i wtrącenie od Vincenta! Zawsze dobrze cię poczytać, przyjacielu! - dop. O.J
    Sam proces tworzenia tych różdżek jest tak zręcznie i fajnie opisany, że nawet dla takiego matoła jak Oliver (ej uważaj sobie autorko!), wszystko jest zrozumiałe i podziwiam za wyobraźnię tost!
    ”Jeśli ktokolwiek jest jędzą wystarczającą by powstrzymać armię od wymordowania niczemu winnego skrzata domowego, to jest to babcia.” - cała rodzina widzę taka charakterna, to dobrze! Chcę ją poznać! Rodzinę w sensie. JA TEŻ - dop. O.J
    Przeczytałam. To było naprawdę bardzo dobre opowiadanie, NAPRAWDĘ! Moim skromnym zdaniem. Lubię jak piszesz, chcę tego czytać WIĘCEJ!
    P.S. Też miałam feelsy, zwłaszcza na końcu.
    Pozdrawiam,
    płytka z Olkiem za plecami]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jak mogłaś mi to zrobić, gdy ja tak bardzo polubiłam tego starego kapcia! Dałabym złamane serduszko dokładnie w tym miejscu (pamiętaj o nim!!!), ale wytnie mi resztę komentarza, a tego nie chcemy... Chyba... W każdym razie wszystko się wyjaśniło z tym boginem Vincenta Juniora! c:
    Dostałem szlaban na szpiegowanie własnej córki, od własnej córki. — w ogóle cały zapis z 17.05.1976 z Hogsmeade mnie rozbroił i się przy nim śmiałam w głos, ale to zdanie to już w szczególności! A dopiski od Vincenta to wygrywają zawsze :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [O rany, ależ to świetne! Od razu chcę prosić o więcej! Masz tutaj wszystko - napięcie, relacje rodzinne, wojnę, i te wstawki humorystyczne, prze, niektóre naprawdę śmiałam się w głos. :D Absolutnie kocham dopiski Vincenta i motyw ze szpiegowaniem swojej córki! Potem jednak byłam wzruszona, bo chociaż z jednej strony dobrze dla Chi było mieć ojca jeszcze przy sobie, to jednak bycie duchem to chyba straszny los. Florence

    OdpowiedzUsuń
  4. [Zakochałam się. No po prostu piękne to opowiadanie i aż mi głupio było je zakrywać, bo powinno dotrzeć do jak największej ilości osób. Polubiłam Vinniego seniora, nawet jeśli szpiegował córkę (za to pod postacią lelka wróżebnika, nie potrafiłabym mu tego nie wybaczyć, skoro wybrał tak cudną formę!), ale ja z reguły lubię nieco szalonych wynalazców. Jestem pod wrażeniem tego, jak wiele czasu poświęcił na badania nad różdżkami i na samo ich tworzenie (chociaż ich siła zdaje się nieco przerażająca). No i nie mogę nie zgodzić się z Chi – mam nadzieję, że Śmierciożercom ta różdżka stanęła w gardle. ;)
    Ale i tak to, co całkowicie podbiło moje serduszko, to nie przecudny dopisek Vinniego juniora, a końcówka. W idealnym stopniu zakręcona, idealnie przedstawiająca szaleństwo samego Vincenta, no po prostu cud, miód i maliny. Mogę jedynie pogratulować dobrego opowiadania i niecierpliwie czekać na więcej. ;)]

    OdpowiedzUsuń