Clarissa Rosier
Jest silna. Właściwie nie wiadomo, kiedy nabyła tą niezawodną umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji i wyjścia z każdej opresji. Być może się z nią urodziła, a może wypracowała ją sama, dzięki naukom surowej matki, która zawsze ją uczyła, że jedyną osobą, na której może polegać, jest ona sama. Nie brakuje jej samowystarczalności czy niezależności, zresztą, nigdy nie brakowało, na wszystko w życiu bowiem zapracowała sama, ciężkim wysiłkiem, wylanymi łzami i potem. Choć momentami wypruwała sobie żyły aby osiągnąć zamierzone plany, to cel nigdy nie zniknął jej z oczu. Zawsze była sumienna, pracowita i wymagająca. Nie pozwalała sobie na porażkę, niezależnie czy na płaszczyźnie życia zawodowego, czy też prywatnego. Przegrana zawsze jest dla niej okazaniem słabości i tego, że nie była wystarczająco dobra; być może dlatego jej pragnienie zwycięstwa bywa wręcz obsesyjne, a ambicja momentami zbyt wysoka. Jest stanowcza, nieugięta i bardzo uparta, kiedy coś sobie postanowi, nic nie jest w stanie jej przekonać do zmiany zdania. Jest pewna siebie, swoich racji i jej priorytety, tak samo jak poglądy są ściśle określone i niezmienne, zwłaszcza pod naciskiem innych. Nigdy nie ulega presji, nie jest uległa ani bierna. To energiczna i pełna życia ekstrawertyczka, która ma potrzebę uzewnętrzniania swoich uczuć i emocji. Nie lubi niczego dusić w sobie, bo kiedy wszystko się w niej kumuluje, to w końcu wybucha, a to nigdy nie kończy się dobrze. Zdarza się, że jest wybuchowa i impulsywna, ale z biegiem lat coraz bardziej udaje się jej panować nad sobą i zachować pozorny spokój. Jest otwarta na innych, zawsze chętnie pomoże w rozwiązaniu problemów czy doradzi; choć nie warto wchodzić jej na głowę i wykorzystywać jej dobrych intencji, bo wtedy nie ma litości.
15.07.1979, Brixham • Czystej krwi była uczennica Hogwartu, była Puchonka i członkini Klubu Ślimaka • Nauczycielka Mugoloznawsta i opiekunka Hufflepuffu • Bogin pozostaje nieznany, za patronusa służy jej mały smok • Jej różdżka mierzy czternaście cali, wykonana jest z włosa z głowu willi i tarniny, giętka • Najstarsza z dzieci Jermiana i Leatici Rosierów, siostra Kassidy i Joego • Od dwunastu lat nauczycielka w Hogwarcie • Nienawidzi Quidditcha i wróżbiarstwa • Co roku wyjeżdża w inny zakątek świata, w celach naukowych • Pisuje felietony dla Czarownicy, a także pracuje nad własną książką • Potrafi biegle posługiwać się Oklumencją i Legilimencją, jest bardzo wykwalifikowana w pojedynkach (niezwykle szybka i zręczna), świetnie także radzi sobie z teleportacją i lataniem; ponad to, ma fotograficzną pamięć i oko do szczegółów • Nie trawi spóźniania się, lenistwa i żadnej z formy oszustw, które na jej zajęciach, jak i poza nimi są surowo karane • Należy do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, Rosierowie pochodzili z Francji, zaś etymologia ich nazwiska oznacza krzew różany • Mówi biegle w sześciu językach: brytyjskim, francuskim, włoskim, hiszpańskim, irlandzkim i szkockim • Powiązania
Dobry wieczór! Zdjęcia się zmieniają, a na nich Amy Amazing Adams. Przyjmę rodzeństwo, dzieciaczki, prawieeks męża, a także wszystko co fajne, zawiłe, mroczne, ciekawe i poplątane. Lubię dramy, jak dużo się dzieje i gwarantuję świetną zabawę!
Gmail: francoise.dorleac96@gmail.com
(Cześć! Będę dopiero wracała z postacią, ale już wiemy, kto będzie naszym ulubionym nauczycielem. Wszystko, co związane z mugolami, Pheonix pochłonie jak gąbka, może nawet od czasu podszepniecie nam, jak lepiej się pojedynkować? Bawcie się dobrze!
OdpowiedzUsuńPS. Wciąż czekam na odpowiedź na NYC. ;p)
PHOENIX FERNHART z roboczych
[Dean pewnie drażniłby ją Quiddichem, a Maggie pasją do niego i tym jak bardzo kibicuje na meczach. :D Myślę, że dla mojej Margaery mogłaby być kimś w rodzaju mentorki, w końcu ona stażystka, a tutaj mamy panią profesor, przed którą pewnie momentami dzieciaki uciekają. :D Albo to tylko moje takie wrażenie. :D No nic, męczę już Deanem, więc jakbyś miała ochotę na drugi wątek to zapraszam. A Tobie udanej zabawy!
OdpowiedzUsuńI Amy wymiata.]
Margaery Chéreau &Dean Blythe
[Hej, hello! Jest to pani niezwykle wszechstronna, a z taką wiedzą i umiejętnościami na pewno musi radzić sobie świetnie (nic dziwnego, że jest samowystarczalna, brawo my kobiety!). Oby była dobrą opiekunką Hufflepuffu, swego czasu prowadziłam tu jedną, więc jestem związana z tym stanowiskiem emocjonalnie ;) Bawcie się dobrze i piszcie wiele wątków! (albo mało, jeżeli tak wolicie!) :D]
OdpowiedzUsuńLenard Cortez
[NASZA PIĘKNA. ♥
OdpowiedzUsuńSpróbuję nam coś jutro wyczarować.]
Napoleon
[Wybacz to nieeleganckie spóźnienie, przeceniłam swoje możliwości.]
OdpowiedzUsuńNapoleon trafił na staż w Hogwarcie głównie przez swoją nieumiejętność radzenia sobie z przeszłością. Nie potrafił się z nią pogodzić, co sam tłumaczył sobie tym, że wszystko, co się kiedyś wydarzyło, rzutowało na teraźniejszość i czyniło ją nieznośną. Rozdrapywał jednak stare rany po cichu, z dala od świadków, a otwarcie grał niewzruszonego, będącego ponad to. Choć wymagało to od niego niesamowitych pokładów cierpliwości i samodyscypliny, nie zabiegał ani o uwagę Alastaira Winrose'a, który nie docenił jego umiejętności, ani Clarissy Rosier, która – w jego przekonaniu – wykorzystała jego pragnienie uwagi, a potem pozbyła się go, bo znajomość z nim stała się dla niej problematyczna; udawał, że dla niego już nie istnieją, łudząc się, że w końcu to oni wyjdą z inicjatywą, którą będzie mógł brutalnie odrzucić. Był zdecydowanym zwolennikiem zasady oko za oko, ząb za ząb; wizja swoistej zemsty napędzała go i motywowała.
Nie myślał o pracy nauczyciela w przyszłości – był stworzony do rzeczy większych, a sam staż był jedynie okazją do udowodnienia tym, którzy go odrzucili, jak bardzo się pomylili i jak dużo stracili. Przygotowywanie skryptów i prowadzenie lekcji samo w sobie było nużące, ale do przełknięcia, jeśli jednak dołożyło się do tego bandę niesfornych dzieciaków i Malcolma Letherhaze'a, który traktował go jak swojego pomagiera, z ostentacyjną wręcz pogardą, staż stawał się zajęciem męczącym i bezcelowym. Napoleon codziennie ze zniecierpliwieniem odliczał w myślach minuty, aż wreszcie wolny będzie mógł udać się do swojej komnaty i zająć się tym, co interesowało go naprawdę, co mogło przynieść mu sławę i uznanie: czarną magią.
Każde zaklęcie testował najpierw na szczurach – czasem już martwych, a czasem wciąż żywych, zależnie od potrzeby – i dopiero potem wybierał się do Zakazanego Lasu w poszukiwaniu większej zwierzyny. Przez pewien czas podczas tych testów nie występowały żadne komplikacje – nie licząc krwotoków z nosa, które uznał za skutek uboczny używania czarnej magii – a zaklęcia okazywały się mniej lub bardziej skuteczne. Aż do pewnego wieczoru, kiedy wykończony brakiem snu przez kilka kolejnych dni z rzędu, w czym pomagały mu odpowiednie eliksiry, sam stał się ofiarą swojego dzieła, które miało łamać kości. Usłyszał i poczuł trzaśnięcie; zdawało mu się, że przedramię zapłonęło mu żywym ogniem.
W jakimś otępieniu, ogłupiony adrenaliną i bólem wydostał się ze swojej komnaty i z mętnym planem dostania się do skrzydła szpitalnego ruszył przed siebie, w sprawnej dłoni zaciskając różdżkę. Nie do końca docierało do niego, jak i dlaczego to się właściwie stało, ale ogarnęła go głupia, żałosna panika, że nigdy nie odzyska sprawności w ręce, choć dobrze wiedział, że były to tylko załamania, z pewnością banalnie proste do wyleczenia dla wykwalifikowanego uzdrowiciela.
Niepokój zaczął się nasilać, kiedy po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach odniósł wrażenie, że faktycznie się zgubił i kręci się w kółko, a przecież znał Hogwart jak własną kieszeń. W napadzie paniki otworzył pierwsze dni, które napotkał, i wpadłszy do środka, ujrzał Clarissę; przez jego umysł przepłynęła fala paskudnych przekleństw, ale żadne z nich nie opuściło jego ust.
Clarissa Rosier była pierwszą – i właściwie do tej pory jedyną – kobietą, która była dla niego kimś więcej, nawet jeśli tylko przez krótki czas. Napoleon wielokrotnie żałował, że w ogóle do czegokolwiek między nimi doszło, bo lekkomyślnie odrzucił wtedy wszystkie maski i bariery, za którymi wcześniej chował swoje słabości, jednak po części sam był sobie winien – gdyby w przypływie głupiej szczeniackiej odwagi nie pocałowałby jej jako pierwszy, może nigdy nie staliby się sobie bliżsi, niż wypadało.
— Już wychodzę — burknął, nawet się z nią nie przywitawszy, i zacisnął zęby, żeby nie syknąć.
Cofnął się o krok i nagle zamroczyło go z bólu tak bardzo, że poczuł ukłucie łez w kącikach oczu; od razu uświadomił sobie, że w tym momencie wszelkie jego plany zrobienia wrażenia na Clarissie spaliły na panewce, i pożałował, że ich drogi nie skrzyżowały się wcześniej, za co mógł winić tylko siebie, bo celowo jej unikał, czekając na odpowiedni moment.
Usuń— Nic mi nie jest — zapewnił ją, gotowy wyjść z pomieszczenia z dumnie podniesioną głową, ale zamiast tego wpadł na drzwi, uderzył o nie ramieniem i osunął się nieco, siarczyście klnąc na głos. Dopiero wtedy zauważył, że złamania nie były jego jedynym problemem i z nosa znowu ciekła mu krew; odruchowo otarł ją rękawem.
Napoleon
Kiedy Clarissa ujęła jego żuchwę i ich spojrzenia się spotkały, na sekundę zapomniał o upokorzeniu i żalu, które trawiły go od wewnątrz, o okrutnym planie ignorowania jej i odrzucania, by choć częściowo zaznała tego samego bólu co on; nagle zechciał ją po prostu pocałować, przyciągnąć do siebie i pomimo pogruchotanych kości zamknąć w ciasnym, długim uścisku, jak gdyby nadal byli tamtymi osobami sprzed kilku lat, spragnionymi siebie i szczęśliwymi w zasięgu swoich dłoni. Nie zdążył tego zrobić. Słowa, które padły z ust kobiety, były niczym cios w twarz i momentalnie przywróciły mu trzeźwość umysłu. Niegdyś właściwie lubił, gdy Clarissa mu matkowała, pouczała go i próbowała go ułożyć – bo jego własna matka była dla niego zbyt pobłażliwa i pozwalała mu na wszystko – ale teraz nie miała do tego prawa. Nic ich nie łączyło, a ona nie była jego przełożoną, by móc go krytykować.
OdpowiedzUsuń— Teraz się martwisz, co robię ze swoim życiem? — warknął sfrustrowany. Nie było jej przy nim, kiedy musiał podejmować decyzje dotyczące jego przyszłości, co pośrednio popchnęło go w szpony czarnej magii. Miała swoją szansę i jej nie wykorzystała. — No tak, ty ciągle siedzisz w książkach, pewnie już zapomniałaś, że wypadki się zdarzają — spróbował jej dogryźć.
Nie protestował, gdy postanowiła zająć się złamaniami; co prawda, miał teraz u niej dług wdzięczności, ale dzięki temu nie musiał składać wizyty w skrzydle szpitalnym, gdzie istniało ryzyko – nieduże, ale jednak – że jego praktyki wyszłyby na jaw.
Przez chwilę przyglądał się, jak Clarissa układa książki, i intensywnie poruszał ręką, jak gdyby nie dowierzając, że jest już sprawna, po czym przy pomocy zaklęcia wyczyścił swoją koszulę ze śladów krwi i schował różdżkę. Zawsze był nadzwyczaj pedantyczny, co zawdzięczał specyficznemu wychowaniu, i wszelkie plamy – czy nieporządek w ogóle – wyprowadzały go z równowagi.
Nie spodobał mu się pomysł Clarissy. W pierwszym odruchu chciał stanowczo – może nawet brutalnie – ją odepchnąć, bo zdecydowanie pozwalała sobie na za dużo wobec niego, lecz poczuwszy jej bliskość, jego ciało zapragnęło czegoś innego niż umysł; z obrażoną miną pozwolił jej na ten gest, choć nie bez teatralnego stawiania oporu i utrudniania jej tego.
— Jest niewygodna. Bardzo — przytaknął w zamierzeniu beznamiętnie, jednak w jego tonie było coś mściwego, zupełnie tak, jak gdyby powiedział to tylko po to, żeby sprawić jej przykrość; nawet na nią nie patrzył, wypowiadając te słowa. — Tak jak moja niegdyś była tobie — zauważył z rozżaleniem, przerzucając na nią rozgniewane spojrzenie.
Wiedział o jej ówczesnej sytuacji z mężem i że to właśnie przez niego ich zażyła znajomość była Clarissie nie na rękę, ale przecież mogła podjąć inną decyzję, a nie posłusznie zdegradować go na powrót do roli tylko i wyłącznie swojego ucznia. Najwyraźniej nie zależało jej wystarczająco mocno i mimo wszystko wolała swoje dawne życie. Właściwie nie łudził się wtedy, że będą razem już na zawsze – nawet sam chyba wcale tego nie chciał, dostrzegając w tym ograniczenia – ale odrzucenie było tak gwałtowne i bolesne, a wybór kobiety zranił go tak dogłębnie, że rany na sercu i dumie jątrzył się do teraz, jakby miały się nigdy nie zagoić. Przez pewien czas, w początkowym depresyjnym stanie, który dopiero potem przeszedł w odczuwaną do dziś wściekłość, próbował wmówić sobie, że zrobiła to z troski o niego i dla jego dobra. Nie potrafił w to jednak uwierzyć. Nic dla niej nie znaczył. Nic nigdy dla nikogo nie znaczył.
Gdy brnęli korytarzem, nie potrafił się skupić. Clarissa była za blisko – czuł jej zapach, ciepło i krągłość biodra, którym nieumyślnie go trącała.
— Już mi lepiej — zapewnił ją, próbując się odsunąć. — Sam trafię.
Wredota ♥