Śmiech to słońce, spędza zimę z twarzy ludzkiej

– Hej, mała.

Podnosi zaczytane, nieprzytomne oczy znad Kasandry i jej kota Gustavusa, i lustruje przybysza rozkojarzonym spojrzeniem. Przybysz ma złociste włosy w okropnym nieładzie, częściowo splecione w dwa warkoczyki, częściowo splątane wokół; bordowe usta, kolczyki w kształcie listków i paznokcie pomalowane na czarny, pozdzierany lakier. Uśmiecha się do niej szczerze, Lucy zamyka książkę.

– Cześć, Gail. Co tu robisz?
– Wiesz, że to biblioteka, prawda? – Gail szczerzy zęby w jeszcze szerszym uśmiechu i łapie między dwa palce jeden rudy kosmyk, nawijając go jak obrączkę. – Twoje włosy mają taki piękny kolor, Lu.
– Dzięki. – Lucy lekko sztywnieje. Uwielbia swoje włosy, ale przecież się do tego nie przyzna, to takie dziecinne, zachwycać się sobą. – Tak, wiem, że to biblioteka. Po prostu nie spodziewałam się zastać w niej akurat ciebie.

Gail Rivers notorycznie ściąga na testach i raczej nie zagląda do książek. Gail Rivers śmieje się dźwięcznie i miło, jak muzyka skrzypcowa.

– Wow. Zawsze jesteś taka złośliwa? – Unosi jedną brew, ale jej usta wykrzywia grymas lekkiego rozbawienia. – Szukałam cię. Zawsze się tu zaszywasz.

To prawda; w bibliotece łatwiej jej czytać i tworzyć własne historie. Krukońscy rówieśnicy nie przeszkadzają w nauce, ale tutaj ma większą prywatność. Nikt nie zajrzy jej przez ramię, podglądając nieoszlifowany tekst.

– Mnie?
– Uhm. Chciałam spytać, czy nie wybrałabyś się ze mną, no wiesz… na tę imprezę halloweenową.

Lucy ma wrażenie, że głucha cisza, która zapada pomiędzy nimi, nigdy jeszcze nie wybrzmiewała tak głośno. Przełyka ślinę z trudem, w gardle ma sucho i nieprzyjemnie, ale na plecach czuje dreszcz podniecenia.

– Zapraszasz mnie?
– Ciebie. Merlinie, kto cię wsadził do tego Ravenclawu, skoro nie rozumiesz prostych komunikatów… – Gail śmieje się cicho.
– A co z Vincem? – pyta, na co dobry nastrój koleżanki pryska, jak mydlana bańka.
– Vince to wampir. Przyczepił się.
– Wiesz – zaczyna ostrożnie, bawiąc się trzymanym w dłoni ołówkiem. Wzrok uparcie wbija w blat bibliotecznego stolika. – Właściwie nie wiem, czy wybieram się na tę imprezę.

Ułamek sekundy zajmuje Gail pozbycie się z wyrazu twarzy czegoś na kształt zawodu. Wzrusza ramionami, uśmiecha się mgliście.

– Daj znać, gdybyś zmieniła zdanie – mówi, wstając i ruszając do wyjścia; Lucy siedzi sztywno, ma wrażenie, jakby coś potoczyło się innym niż zwykle torem wydarzeń; potrafi myśleć tylko o tym, jak Gail się uśmiecha, śmieje, jaka jest dobra, słoneczna i piękna. Z tego powodu coś w Lucy ożywa i umiera, rozkwita i przekwita, zapala się i gaśnie; wydaje jej się, po raz pierwszy od kilku lat, że mogłaby naprawdę znienawidzić tę dziewczynę.

*

Ostatnia lekcja, eliksiry czwartego roku Ravenclaw-Hufflepuff dłuży się Lucy niemiłosiernie. Wywar w jej kociołku osiągnął prawidłową barwę i konsystencję; zdążyła już oddać próbkę i wrzucić książki do torby. Opiera głowę na ręce i spokojnie obserwuje poczynania rówieśników. Nieduży chłopaczek, Puchon, ma policzki pokryte rumieńcem zażenowania, substancja przed nim wypełza z kociołka, jakby była żywym stworzeniem. Obok niego Tyler Andrews wydaje się kompletnie nie zwracać uwagi na otoczenie; Lucy zna Tylera, dzielą Pokój Wspólny, i wie, że ten chłopak zawsze koncentruje się maksymalnie na tym, co akurat robi. Jest niesamowicie wysoki, przez co nieustannie się garbi, i przez co Lucy wygląda przy nim jak pierwszoklasistka.
Z lewej strony dobiega ją czyjeś pogardliwe prychnięcie i cichy szept. Odwraca głowę.
Czego innego mogłabym się spodziewać…, myśli, widząc Gail Rivers nachyloną nad uchem jakiejś ciemnowłosej, rozchichotanej dziewczyny. Gail opowiada o czymś cicho, jej towarzyszka z trudem powstrzymuje głośny śmiech. Żadna z nich, oczywiście, nie skończyła jeszcze eliksiru i żadna z nich najwyraźniej nie zamierza tego zrobić.

– Rivers! – syczy Lucy w jej stronę, zirytowana z niewiadomego powodu. Ma wrażenie, jakby gotowały się w niej wnętrzności; kiedy Gail odwraca wzrok i na nią patrzy, taka roześmiana, wszystko wewnątrz nagle zamarza. – Jak to jest, że ja się bardziej przejmuję twoimi ocenami, niż ty sama?
– Nie martw się, Weasley – niedbale macha ręką. – I tak nie ogarniam tego głupiego…

Wymianę zdań przerywa im upomnienie nauczyciela, rzucone oschłym tonem w stronę Gail. Lucy posyła jej niejasne spojrzenie, mieszaninę współczucia i ostrzeżenia; zanim odwróci głowę, widzi jeszcze kąciki ust koleżanki, wygięte w dziwnym półuśmiechu. Jak można wciąż się uśmiechać?

*

Przy śniadaniu Lucy dostaje list.

Cześć, Lu.
Może zechciałabyś wytłumaczyć mi te cholerne eliksiry? Mam czas dzisiaj wieczorem. Daj znać,
G.

Szuka przy stole Hufflepuffu jasnych warkoczy i napotyka wesoło iskrzące spojrzenie i, oczywiście, promienny uśmiech. Mobilizuje mięśnie twarzy, uśmiecha się również.

Cześć, tajemnicza G. Wpadnij wieczorem do biblioteki., pisze na odwrocie kartki, zgniata ją w kulkę i rzuca. Gail pokazuje jej uniesiony kciuk.

*

– Nie rozumiem – jęczy kolejny raz tego wieczora, wsuwa palce we włosy, powodując na głowie okropny nieład. Lucy obserwuje ją bacznym, nieruchomym spojrzeniem. – Jakie to ma znaczenie, czy mieszasz jedenaście, czy dwanaście razy? Merlinie, to jest…
– Skup się, Gail. To nie takie trudne. Zobacz.

Tłumaczy cierpliwie, poprawiając, upominając i namawiając do większej koncentracji. W bibliotece panuje cisza i spokój; słychać tylko skrobanie piór, przerywane otwieraniem cięższych i lżejszych książek. Jakaś zakochana para szóstoklasistów szepcze do siebie cichutko między regałami. Lucy kładzie głowę na blacie i patrzy w okno, mrużąc oczy w promieniach zachodzącego słońca. Myśli o wakacjach, o tym, że wcale nie brakuje jej domu, a w domu wcale nie brakuje jej szkoły, a potem myśli, że to się chyba nazywa samotność; mimo wszystko, wcale nie określiłaby siebie jako osoby samotnej. Po prostu nigdzie nie odnalazła jeszcze swojego miejsca.
Gail szturcha ją w ramię.

– Lucy, zobacz. Dobrze?

Podnosi się do pozycji siedzącej i przysuwa sobie drobne, pokreślone zapiski koleżanki. Uważnie studiuje recepturę i kolejno wykonywane kroki, po czym stuka paznokciem w papier i mówi:

– Muchy siatkoskrzydłe, nie siatkowoskrzydłe – i wzdycha. – Reszta jest okej. Powiedz mi, co z tobą? Przecież nie jesteś głupia.

Gail Rivers wzrusza ramionami.

– Chyba na lekcjach nie umiem się za bardzo skupić.
– A po lekcjach?
– Po lekcjach nikt już mnie nie pilnuje – uśmiecha się tajemniczo, przygryza wargę i opiera brodę na dłoni. Lucy śledzi wzrokiem jej każdy, najdrobniejszy nawet ruch, ale szybko umyka spojrzeniem.
– Wiesz, że jak się nie przyłożysz, to znowu nie zdasz? – pyta i czuje zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie.
– Więc… może miałabyś ochotę pouczyć mnie częściej?

Lucy przymyka oczy. Kiedy się zgadza, czuje coś lekkiego i coś ciężkiego na swoim sercu.

*

Śni, że płoną jej dłonie; czego nie dotknie, obraca się w szary popiół. Jest cicho. Jest ciemno. Ktoś z tyłu szepcze jej imię. Odwraca się i dotyka twarzy Gail Rivers.
Budzi się przerażona, jak nigdy.

*

W ostatni dzień października nie potrafi się skupić. Prawie nic nie zjadła, bo nic nie zdołała przełknąć; nawet gorąca czekolada nie wzbudziła jej apetytu. Przez kolejne lekcje przechodzi jak przez mgłę, nawet nie bardzo pamięta, co się na nich działo. Tyler Andrews jest dzisiaj lepszy od niej w eliksirach. Lucy ma zły humor, popełnia głupie błędy, w końcu przypadkiem zamienia kociołek Tylera w wielką gąsienicę. Dostaje jednodniowy szlaban i jest na siebie wściekła. Na siebie, ale i na wszystko inne.
Szuka schronienia na Wieży Astronomicznej, kładzie się na podłodze i patrzy w niebo. Chmury przesłaniają nieskazitelny błękit, sunąc w tylko sobie znanym kierunku. Lucy czuje, jak ze wszystkich stron pełznie do niej upragniony chłód. Od rana jest jej potwornie gorąco. Słyszy kroki na schodach i myśli, że powinna się schować, ale nie ma siły nawet na to.

– Zarwałaś noc? – pyta Gail, kładąc się obok i wędrując za wzrokiem Krukonki. – Strasznie blado wyglądasz.

Lucy prycha z niedowierzaniem, bo Gail wiecznie ma podkrążone oczy i wydaje się przemęczona. Ma szesnaście lat, ale jej rysy są delikatniejsze, niż u innych szóstoklasistek. Nie wie, skąd o tym wie, ani dlaczego.

– Mama przysłała mi paczkę, patrz.
– Wow. Jak sowa to uniosła?
– Chyba było zmniejszone zaklęciem.
– A czemu to jest tak kretyńsko różowe? I po co tyle wstążek?
– Bo to prezent urodzinowy, ty wiedźmo – w głosie Gail wibrują drobinki śmiechu. – Chodź, otwórz to ze mną. Znając moją rodzinę, może stamtąd wyskoczyć wąż.

Lucy siada ze skrzyżowanymi nogami i pomaga koleżance rozrywać ozdobny papier. Z miną wyrażającą mnóstwo niewypowiedzianych wątpliwości, ostrożnie uchyla wieko pudła. Ze środka, wbrew słowom Gail, nie wyskakuje absolutnie nic.

– No to wszystkiego najlepszego – mówi Lucy, kładąc się z powrotem na zimnej podłodze. – Nic strasznego tu nie ma.
– Chyba nie jesteś dzisiaj zbyt towarzyska, co? – Gail ryje w paczce, przeszukując najróżniejsze drobiazgi. Rozrywa opakowanie Fasolek Wszystkich Smaków i częstuje koleżankę, po czym krzywi się. – Fuj, mięsna. W dzieciństwie zawsze wybierałam te białe, dopóki nie trafiłam na mydło.

Lucy się śmieje.

– Mi kuzyni zawsze próbowali wmówić, że zielone są o smaku ropuchy. Od tamtej pory nie ruszam zielonych, no bo co, jeśli to jednak prawda?
– Biedna ropucha – kwituje Gail, wyrzucając rzeczy z pudła na ziemię. – Boże, moja matka znowu próbuje ubierać mnie jak lalkę. – Bierze w dwa palce kremową, bardzo falbaniastą sukienkę i odsuwa ją od siebie z obrzydzeniem. – Będę musiała transmutować to ohydztwo w jakieś jeansy.
– Czy żadnej matce nie można przemówić do rozsądku w kwestii ubrań?
– Pewnie można, ale na pewno nie mojej. Chłopaki chyba mają łatwiej.

Lucy nie odpowiada, rozkoszując się chłodnym powiewem wiatru na policzkach. Przez rozsypane dookoła głowy włosy wygląda tak, jakby była słońcem. Gail łapie między dwa palce jeden rudy kosmyk, nawijając go jak obrączkę.

– Twoje włosy mają taki piękny kolor, Lu.

Ma wrażenie, że już to kiedyś słyszała. Gail Rivers pochyla się nad nią; jasne warkocze łaskoczą Lucy w nos, a potem słyszy szept wprost do ucha, szept, od którego dostaje dreszczy:

– Chciałam cię spytać, czy nie wybrałabyś się ze mną na tę imprezę halloweenową.

*


Dzięki za dobrnięcie do końca! Jak widać, pozwoliłam sobie na mały przeskok w czasie, ale mam nadzieję, że to nie będzie problemem.

6 komentarzy:

  1. Czytało mi się naprawdę bardzo szybko i lekko! Zdecydowanie przeczytałabym od Ciebie coś więcej. :D
    Also, muszę przyznać, że Gail jest naprawdę fajna. Taka trochę cwaniara, co to próbuje zbliżyć się do Lucy i jest w tym coś takiego, że trzymałam za nią kciuki, żeby Lucy zgodziła się pójść z nią na tę imprezę halloweenową. No i, gdzie odpowiedź?!
    PS. Fakt, włosy Lu mają naprawdę piękny kolor!

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Bardzo przyjemnie czytało mi się to urocze i ciepłe opowiadanie. Lucy wraz z Gail pięknie ze sobą współgrały, a Tobie udało się przedstawić w tak lekki i swobodny sposób tyle różnych, skomplikowanych emocji. Jestem ciekawa, jaką decyzję ostatecznie podjęła panna Weasley… tym razem zgodzi się, czy nie zgodzi pójść na tę imprezę? A jak się zgodzi… to kolejnym nurtującym mnie pytaniem jest, za kogo się przebierze, skoro to Halloween? :D Jeśli planujesz napisać dalszą część, to będę wyczekiwała na ten fragment! I tak w ogóle, bardzo chętnie poczytam co tam dalej się zadziało z tymi fajnymi dziewczynami ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jak lubię gdy na grupowcu przydarzy się autorowi napisać również opowiadanie <3 Zwłaszcza takie, od którego wprost nie można się oderwać dzięki cudownej chemii pomiędzy dwójką głównych bohaterek. Muszę przyznać, że świetnie się czytało o relacji Lucy i Gail, a ich wzajemne przyciąganie stanowiło szalenie miłą niespodziankę, bo przełamuje schematy panujące na blogach i jest naprawdę udanie rozrysowane. Teraz nie pozostaje nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że na blogu zawita również Gail… :) Ach, no i sposób nie zgodzić się zarówno z przedmówczynią, jak i oczywistą kwestią stwierdzoną w wątku – ta rudość Lucy jest wprost powalająca!

    OdpowiedzUsuń
  4. W momencie, gdy dotarłam do końca notki, zrobiło mi się nieco smutno, że to już koniec. Czytało się tak lekko i przyjemnie, że towarzyszący mi niedosyt prosi się o więcej, dlatego mam nadzieję, że będzie nam dane przeczytać kolejne opowiadania spod Twojej ręki :) Lucy i Gail, to niezwykle urocze połączenie, dlatego mam nadzieję, że Gail zawita wśród nas i będziemy mogli podziwiać ich dalsze losy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Ci, że to napisałaś! To jest tak przyjemny kawałek tekstu, że przeczytałam go dwa razy, a relacja między Gail i Lu zostawiła dużo ciepła w mym sercu. To było naprawdę bardzo piękne i tylko nie wiem, dlaczego zrobiło mi się trochę smutno. Nostalgicznie tak, ach. Mam nadzieję, że kiedyś przedstawisz nam dalsze losy tej relacji, bo chętnie przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej, tak szczerze – Lucy to taka mała cholera, złośliwa, ale w stylu chłodnym i pod pozorami uprzejmości, normalnie bym się nie dziwiła, że wielu ludzi miałoby problem z jej polubieniem. ;D Natomiast w realiach blożkowych – i do poczytania – się oczywiście sprawdza, bo postać ciekawa! Gail za to słoneczna i nicpońska, choć mam wrażenie, że potrafi być upierdliwcem, od którego trudno się uwolnić. I jednak ma talent – nie zdać w czwartej klasie?!
    Bardzo fajna notka, przeczytałam z przyjemnością. CZEKAM NA NEXTA ;*

    OdpowiedzUsuń