The dust and dirt. A sturdy back, but brittle bones

Xavier Cavendish

My daddy's got a gun to blow their dead heads straight off
urodzony 17 maja w Birmingham jako pierwsze dziecko młodego małżeństwa Cavendish - syn mordercy - jedyny czarodziej w rodzinie - mugolski polaroid nieustannie przy nim - czarnobiała kolekcja niepokojących fotografii - bezsenność leczona spacerami nad jezioro - zblazowanie - elegancja zapisana w ruchach - uważny obserwator - kłamstwa stylem życia - zagadka - wyśmienita znajomość ludzkich odruchów i społecznych mechanizmów, które czasem trudno wykorzystać mu w praktyce - niepokój zakrywany pewnością swego - strachliwie zafascynowany postacią ojca, którego styl bycia bezwiednie odtwarza - umysł w szponach rodziciela - uwiedziony magią niewerbalną i legilimencją, których nieustannie się uczy - właściciel złośliwej sowy Sin

William Cavendish

ojciec ♠ autorytet ♠ tajemnica ♠ cichy strach ♠ obietnice i manipulacje ♠ paranoje ♠ zapach czarnej kawy ♠ mocne dłonie na ramieniu ♠ seryjny morderca ♠ I'm with you, son He says, that I should keep quiet.

Grace Cavendish

matka ♠ perfekcyjność ♠ liczne natręctwa ♠ idealna pani bogatego domu ♠ słaba herbata ♠ uśmiechy przyklejone do twarzy ♠ wygodna niewiedza ♠ kłamliwa akceptacjaShe said: who are you sonny?

Alice Cavendish

dziesięcioletnia siostra ♠ truskawki i morele ♠ dźwięczny śmiech ♠ laleczka ♠ kolana ojca ♠ niezrozumiałe plamy na zdjęciach ♠ obca dusza ♠ cicha odpowiedzalnośćShe says: I'm afraid of you, brother.

Nicholas Nott

niespełnione zakochanie ♠ podziw ♠ dźwięki fortepianu echem w sercu ♠ dyskusje ♠ zapach w pamięci ♠ poniżające odrzucenie ♠ nadzieja i chęć zranienia ♠ Be close to meHe said: you are disgusting.

Effy Fitzgerald

przyjaciółka ♠ tajemne spotkania ♠ wspólne łzy i smutne uśmiechy ♠ ciche wsparcie ♠ szepczące sekrety, lęki i wątpliwości ♠ nocne telefony ♠ akceptacja ♠ I need youShe said: I will never leave you.

Cherry Greyback

wzajemna niechęć ♠ zimna wojna ♠ złośliwość, przytyki, klątwy ♠ kłamstwa i legilimencja ♠ godne dzieci swoich ojców ♠ nieoczekiwani wspólnicy ♠ splamione dłonieShe said: how dare you, mudblood?!

Marina Groom

wspólna fascynacja zaklęciami ♠ przypomnienie o tym najgorszym ♠ echo przeszłości ♠ strach i ucieczki ♠ ataki paniki ♠ usilne odrzucanie pomocy ♠ Don't touch meShe said: why you afraid of me?
 
Zgrzyt serca, trzeszczenie piwnicznego stopnia skażonego dziecięcą niepamięcią, oddech – szybki, płytki i spocony we włosach przylepiających się do kościstej szyi, druty zaciskające się na krtani w świadomości błędu. Krople w spowolnieniu - rdzawe, metaliczne i krwawe, czerwone plamy na kafelkach, poszarpane sploty w wyrżnięciu na nieznanym ciele, jęki i wrzaski kakofonią odtwarzane w pamięci. Jej drżenie – nagie i bezbronne, obrzydliwe i żałosne, w panice i proszących szeptach, palce na jego nadgarstku, niezrozumiałe skomlenie w jego próbie ucieczki, oczy – rozszerzone, szklane i popękane w echu życia. Wyrwane spod skóry mięśnie i bulgoczące żyły, mięsne róże w wypluciu pokrojonego, zwłoki w kałuży śliskich wydzielin. Palenie w gardle, bolące kolana w upadku i kwaśne wymioty w krztuszących łzach – wyciszone myśli w rozciągnięciu sekund i tylko jeden obraz w umyśle, panika, gdy dusi się w przywarciu do ściany, dusi, gdy wrzeszczy – wrzeszczy w zdarciu gardła i wytrzeszczeniu gałek, gdy kobieta, a może skatowane coś, drga w agonii, gdy wyrzuca z zsiniałych warg ostatnie krwawe krople, gdy wykręca palce w ostatnim błaganiu, gdy znajome, ojcowskie dłonie odnajdują go i przytulają. Wrzeszczy i zasłania uszy, siłuje się i skomli, gdy ojciec szepcze do niego i tłumaczy, gdy karmi wizjami i pluciem artysty. Mokre spodnie, wilgoć strachu, potu i moczu, ojcowska troska i morderstwo w oczach, starcie łez tą znaną-nieznaną dłonią i kręcenie głową w wyparciu. Początek końca.
Zamiast bajek wieczorne nauki, kary i nagrody, zawieszone w uśmiechu niewypowiedziane groźby i rozedrgana akceptacja po otrzymaniu eleganckiego listu, obietnice w zwątpieniu. Nocne moczenie i matczyne zniesmaczenie w odsłonięciu zębów w codziennym uśmiechu. Bolesna wyliczanka w rozdygotaniu: siniaki i rany, poszarpane ciało, głos ojca, echo siostrzanego śmiechu, rodzinny obiad i szeroki uśmiech w pustych oczach matki, śmierdzące plamy na prześcieradle, czerwone kafelki i deszczowe kałuże w jego oczach zawsze metaliczne i krwawe, ojcowska dłoń zaciśnięta na ramieniu, płacz i wyryte paznokciami półksiężyce na skórze, panika, ojcowskie uspokojenie. Od nowa i nowa, wciąż, wciąż, obrzydliwie, dusząco w wymiotach w łazience i koszmarach, we wrzasku i wyciu w ramionach rodzica. Czerwień płatków a krwawe ślady, czysta podłoga a trupie wydzieliny, tykanie zegara a echo kroków ojca, matczyny nóż krojący surowy schab a ojcowski tnący kobiece szyje, uśmiechy i rozrzucone zabawki, siostra na kolanach ojca a zakładniczka w obietnicy milczenia. Szepty, szepty, gorączka i wrzaski, duszenie się i ucieczka, wyrwane włosy i mijające lata, miesiące i sekundy w splotach kakofonii, strach, strach i panika, gdy go dotyka, gdy tłumaczy i rozsnuwa wizje, wrzaski, krew, plamy, zegar, tik tak, tik tak, wilgotne przebudzenie i smród potu, trzeszczenie piwnicznego stopnia, oddech – szybki, płytki i spocony, mięsne kwiaty i kwas żołądka, tik tak, tato, tato, morderca, krew, echo, nóż i mięso w ustach, w zaciśniętym gardle, krew w kałużach i na dłoniach, zakrwawiona siostra, nie tylko lalka bez głowy, wiedza matki, nie tylko psychodeliczny uśmiech, kat, kat, tik tak, krew wszędzie na ciele i w mózgu, koszmary i wymioty, oddech, rdzawe, metaliczne i krwawe, tato, TATO?!
Dziwne to dziecko, to przez magię mówi matka, cicho, cicho, bo usłyszy, kim jesteś synku, boję się ciebie, boję bracie, nie patrz tak na mnie, synku, liczę na ciebie, nie, nie, nie, niech nie jedzie do tej szkoły, jutro, dziwne dziecko, specyficzne, co nauczyciele piszą o nim mężu, tato, nie teraz córko, lepiej milcz, on ma problem, mówię ci, ma dziwne oczy, co on znowu gada... Jestem przy tobie synu.
I cisza, cisza w kakofonii w przyjęciu jedynego scenariusza, spokój po miesiącach i wrzask – ten ostatni przed zatonięciem w chłodnym oceanie. Koniec początku czy początek końca?
Być jak ojciec. Odtwarzać kroki w eleganckich gestach na hogwarckich korytarzach, w inteligentnych spostrzeżeniach, gdy wciąga w dyskusję, gdy z śliskim uśmiechem wytknie błąd i niewinnie wbije nóż w plecy przyjaciela. Dumnie pisać do ojca i w drżeniu serca wyczekiwać odpowiedzi, nie spać, by nie błagać skrzata o milczenie przy wymianie pościeli, zagryzać niepewność i grać, zblazowanie wśród motłochu. W skupieniu czarować i zdobywać wybitne, trwać na uboczu i obserwować, choć nie niepokoić, tak jak uczył ojciec, w porażkach i społecznych błędach, próbując się odnaleźć. Dążyć do perfekcji, dryfować wśród pomysłów i artystycznych kadrów, zagłębiać się w legilimencję i przeszywać zbyt niepokojącym w niemruganiu spojrzeniem. Nie dławić się już i w kakofonii odnaleźć symfonię, szukać rozwiązań i zaskakiwać. Być jak ojciec, być lepszy niż ojciec, zespolić dwa światy i metody, w magii i mugolstwie odnaleźć szlak, tak, by kontynuować dzieło i nie zostać złapanym, bawić się i tworzyć, a może kurczowo chwytać scenariusza ratującego go przed niepoczytalnością.
Przebiegające po dłoniach przetransmutowane karaluchy, zamknięcie z trzaskiem grubej księgi, dyskusja i punkty dla domu po poprawnej odpowiedzi, wyprostowana sylwetka i palce w eleganckim machnięciu różdżką, niewerbalne próby i zapisująca się w pamięci profesora wypowiedź o numerologicznych równaniach i cichym pomyśle na nowe zaklęcie, drzazga w palcu i niewygodne pytanie o ludzką transmutację. Przerwane wspomnienia wydobyte czasem z mózgów, chłód wieczorów i rude pióra sowy niosącej list od ojca. Jestem przy tobie synu, jestem dumny synu, siostra ma się dobrze, czekamy na twój powrót. Oby tak dalej, synu.
Uspokajające pluskanie jeziornych wód, pstryknięcie migawki polaroidu, kojące dźwięki fortepianu i inteligentne krukońskie dyskusje z tym jednym, najważniejszym. Nocny pot i uduszona wątpliwość, spojrzenia i chęć bycia blisko, przylgnięcie do ciała i palce na żuchwie, poniżenie i odrzucenie, przełknięcie w zagadkowym uśmiechu, bo grać trzeba dalej. Potrzeba i ból serca, szukanie innych i chęć zastąpienia, sąsiedni oddech i biblioteczne wieczory.
Krew na rękach i w mózgu, gdy w domu zajmuje matkę i siostrę, by ojciec robił swoje, krew w kałużach i na kwiatach, pod paznokciami i w żyłach, na zębach i zarozumiałym uśmiechu. W ogłuszeniu i ślepnięciu, ale żyć trzeba dalej, bo lepiej być wilkiem wśród stada owiec.
 
DOPISEK OD AUTORKI
Heej, dawno już się na Was czaiłam i wreszcie jestem razem z moim Xavierem. Mam nadzieję, że nie odstraszyłam Was ani postacią ani samym tekstem w karcie oraz, że nadal znajdzie się parę chętnych osóbek na pisanie ze mną. Xavier jest postacią trudną, nieprzyjemną, skrywa w sobie wiele brudu, tajemnic i dziwnych fascynacji - odkryjmy je razem!
Przyjmiemy wszystko, choć to te niejednoznaczne, zagmatwane i oscylujące na granicy amoralności powiązania to coś, co tygryski lubią najbardziej. I pamiętajcie, nic nie jest czarne ani białe, wszystko wiruje wśród szarości. :)
~ girl.stop.cry@gmail.com

WARNING: na wątki odpisuję tylko w weekendy
Limit: 4/3 (Nicholas, Effy, Cherry, Marina)

fc: Mikko Puttonen

Polecam się,
Wasza Crying Girl

19 komentarzy:

  1. Ależ on jest wspaniały. Żałuję, że jestem beznadziejna w prawieniu komplementów, bo tutaj spłynąłby ich zapewne cały potok.
    Stylem bycia przypomina mi trochę moją Fern, wydaje mi się, że mogliby się ze sobą dość dobrze porozumieć. Nocne spacery nad jezioro brzmią dobrze, tak samo jak tajona obawa przed testralami, które Fernhart uwielbia. Mogliby też wspólnie poćwiczyć magię niewerbalną, jeśli interesowałby Cię wspólny wątek, a tymczasem życzę ogromu weny i powodzenia na blogu. Zostańcie z nami na długo!
    PS. Przyznaję, że będę podczytywać Twoje wątki, bo po karcie trochę mi mało.


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Przeszły ciarki i czuję niepokój. Mam wrażenie, że słowa mnie oplotły i ścisnęły za gardło, więc teraz walczę o oddech. Mrocznie, toksycznie, zawile i wciągająco.
    Zginam się w pół w wyrazach uznania.
    Karta piękna graficznie, postać... Cisną mi się na usta słowa o brzmieniu raczej pejoratywnym, więc ich nie użyję, bo nie mam takiego odczucia. Marina możliwe, że by miała. Dopracowany, zawiły choć chyba też trochę popsuty od środka.
    Przypomniała mi się moja najgorsza sekcja podczas czytania tej karty. Żywe opisy na pewno są Twoją mocną stroną.
    Bawcie się świetnie i zostańcie z nami długo! No i na pewno zapraszam do siebie w razie chęci, choć widzę, że masz ograniczone miejsca, toteż nie liczę na wiele ;).]

    Marina Groom

    OdpowiedzUsuń
  3. [Generalnie moją opinię już znasz - jestem zachwycona, a Xavier będzie wręcz spełnieniem moich marzeń w naszym wątku. :) Nie mogę się doczekać wspólnego pisania! <3 Życzę Ci wspaniałych wątków, a także przeżyć z nimi związanych. Jeszcze raz chylę czoła w geście niemego uznania, za napisanie takiej postaci. :)

    Nott, Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć, to jest nie tylko jedna z mocniejszych kart, jakie kiedykolwiek przeczytałam (a jestem już stara i przeczytałam wiele). To jest chyba jeden z najmocniejszych tekstów jakie w życiu przeczytałam (a jestem już stara i przeczytałam wiele). Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem stylu pisania, pomysłu na postać i sposobie wykreowania. Chciałabym powiedzieć, że bawcie się dobrze, aczkolwiek jakoś mi te słowa nie pasują do Xaviera. Limity masz dość ciasne, także pewnie się nie załapię, aczkolwiek w razie chęci to zapraszam do Effy, raczej się nie boimy, jeśli już to ja, autorka, boję się nie dorównać stylowi pisania ;)]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  5. [Och, jaka niesamowita karta, a przede wszystkim bardzo mocna. Mam wrażenie, że jakby połączyć nasze postacie, to wyszłoby z tego coś naprawdę ciekawego. Generalnie mam wrażenie, że w jakimś stopniu ich relacja z ojcem jest podobna? Nie wiem czy to odpowiednie określenie.
    Jeśli znajdzie się jakieś miejsce w Twoim małym limicie dla mnie, to zapraszam i życzę samych ekscytujących wątków.]

    Cherry Greyback

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jejku, dziękuję za komplement, z ust tak zdolnej autorki on naprawdę wiele dla mnie znaczy. Jak najbardziej jestem zainteresowana, mam też już w głowie parę wątkowych pomysłów, myślę, że może wyjść z tego piękna, ciekawa relacja. Napisałabyś może do mnie na mailu lub na hangoucie żeby dopracować szczegóły? ;) noideasononame@gmail.com]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  7. Tu się zgodzę - przyjmowanie komplementów to dość ciężki orzech do zgryzienia, także dla mnie, więc jak najbardziej rozumiem.
    Cóż, przyznaję, że jestem trochę rozczarowana, ale limit to limit. Tak to już czasem bywa, że czas nie pozwala prowadzić tyle wątków, ile by się chciało. Ja na przykład limitów nie słucham, a potem płaczę, że tyle tego wszystkiego nazbierałam.
    No nic, to powodzonka! Może uda się w wakacje, choć paradoksalnie mnie właśnie wtedy brak czasu. ^^" W razie czego wiesz, gdzie nas szukać.


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Trochę sekcji w swoim życiu widziałam, to prawda. Jedna konkretna była dość makabryczna i ona mi się właśnie skojarzyła. Co do przyczyny - kończę właśnie lekarski, więc miałam wątpliwą przyjemność widzieć zarówno sekcje szpitalne jak i sądowe.
    No i też dziękuję bardzo za komplement. Również wiele dla mnie znaczy - napisałam to jako ja, nie Marina, po śmierci bardzo ważnej osoby. Uznałam, że pasuje, więc to wplotłam.
    Bardzo mi się spodobał pomysł, żeby Marina była podobna do ofiary ojca Xaviera. Na pewno miałaby taką wewnętrzną potrzebę, żeby mu pomóc, szczególnie podczas ataku paniki, jak i potem źle by się czuła z napięciem między nimi, więc mogłaby zacząć drążyć ten temat. Sama ma swoją traumę i potrzebę ratowania wszystkich dookoła.
    Najmniej chyba pasuje mi ostatni pomysł z terapeutą, ponieważ Groom była tam dopiero niedawno no i raczej wymigała się z tego jak najszybciej potrafiła.
    Na pewno fascynowałaby się różdżką, mogłaby doszukiwać się podobieństw między nimi, zważywszy na ten sam rdzeń. No i te zaklęcia niewerbalne też raczej by ją przyciągały. Chociaż wiadomo - różdżki rlz.
    Ogólnie to jestem zachwycona. Skomplikowane relacje są najciekawsze!
    Pytanie mam tylko takie - czy chcemy zacząć od momentu, kiedy widzą się po raz pierwszy, czy może na przykład kiedy zostają razem przydzieleni do pary w klubie zaklęć? Bo myślałam w sumie, że Marina powinna trochę dorosnąć, żeby móc przypominać zamordowaną kobietę, więc możemy się z tą akcją aż tak w czasie nie cofać. Nie wiem, jak masz to zarysowane w głowie.
    Chętnie zacznę, tylko musimy ustalić, gdzie i jak :)
    Możemy bliżej ustalić szczegóły mailowo lub na hangouts - niewidzialna.gaol@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  9. [Mocny tekst, mocne kontrasty, opis rusza, nie wiem, czy kiedykolwiek taki czytałam. Nie umiem prawić komplementów, przyjmować ich zresztą też, ale gratuluję pomysłu i wykonania takiej postaci jak Xavier. Widzę limity na wątki, ale gdybyś znalazła chęć na pisanie z dorosłą postacią, byłabym mocno zaszczycona. W razie chęci zapraszam pod kp, a jeszcze lepiej na maila: dark5poczta@gmail.com, będzie łatwiej. Wbrew pozorom jestem otwarta na różne warianty pisania. A jeśli chęci bądź czasu nie ma, pozostaje życzyć elektryzujących i zagmatwanych relacji i mnóstwa weny.]

    Sorel, mocno pod wrażeniem stylu pisania

    OdpowiedzUsuń
  10. Tego roku sierpień był wyjątkowo suchy i upalny. Mieszkańcy Dublina poruszali się leniwie, masowo zaopatrywali się we wszelkiego rodzaju wiatraki, wypijali hektolitry schłodzonych napojów, pożerali kilogramami lody i z uporem podlewali wyschnięte, pożółkłe trawniki. Mieszkańcy domu przy Cowper Road 44 nie byli wyjątkiem i tak jak wszyscy, z radością witali noce pozbawione palącego słońca i niedorzecznie wysokich temperatur. Upał w ciągu dnia wykańczał ich tak bardzo, że gdy tylko robiło się ciemno, zapadali w błogi sen przy uspokajającym akompaniamencie obracających się skrzydeł wiatraka. Noce były przyjemne i spokojne, w nocy można było odpocząć i pozwolić snu zregenerować siły.
    Z tym, że Effy Fitzgerald nie spała. Bezsenne noce były nieodłącznym elementem każdego lata. Każdego okresu, który spędzała w domu Fitzgeraldów przy Cowper Road 44, mówiąc dokładniej. Były nieodłącznym elementem tak jak blada pomimo ostrego słońca skóra, poszarzałe i oklapnięte włosy, przygaszony wzrok i co jakiś czas drżące dłonie. Zaciśnięte usta i pokorne spuszczanie głowy. Jak dni spędzone na udawaniu, że wciąż jeszcze jest się jakąś częścią tej rzeczywistości. Jak samotność.
    Tej nocy leżała na łóżku na rozkopanej kołdrze i wpatrywała się w fosforyzujące na suficie gwiazdy, które przykleiła chyba z dziesięć lat temu. Kosmos, gwiazdy, astronomia - te zainteresowania były względnie akceptowalne przez Mary i Anthony'ego Fitzgerald. O tym mogła mówić, z zachowaniem odpowiedniejszy cenzury, oczywiście. Noc była cicha, zakłócana jedynie miarowym buczeniem ustawionego obok łóżka wiatraka oraz okazyjnym warkotem silnika przejeżdżającego samochodu. Jakież było więc jej zdziwienie, kiedy do tych standardowych dźwięków dołączył kolejny, wibrujący i nerwowy. Słyszała go na co dzień tak rzadko, że dopiero po chwili udało jej się go zidentyfikować. Dźwięk wibrującego telefonu. Odkrycie to wcale jej nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Istniało naprawdę zaledwie kilkoro osób, które miały jej numer. Większość z nich pochrapywała sobie smacznie w tym samym domu, w którym się znajdowała. Ze względu na późną porę nie mógł być to też telefon od banku lub operatora sieci. Michael and Raphael, jej starsi bracia, też nie mieli specjalnie powodu, by dzwonić do niej w środku nocy, nie robili tego nawet za dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Chyba że coś się wydarzyło..." - pomyślała.
      Chyba że... .
      Ogarnął ją lodowaty niepokój. Ze ściśniętym żołądkiem, powoli i Ostrożnie, zupełnie jakby podchodziła do czegoś niebezpiecznego, zbliżyła się do biurka, na którym nieustannie wibrował jej iPhone. Zerknęła na ekran i zamarła. Przeczucie jej nie zmyliło, jednak to imię wyświetlajace się na tle zdjęcia przedstawiającego młodego chłopaka o ciemnych włosach, nie pojawiło się na ekranie od bardzo dawna. Od ponad roku. Serce zaczęło walić jej mocniej, tuszując tym samym ukłucie bólu i żalu na wspomnienie pewnych wydarzeń poprzedzających wakacje między piątym a szóstym rokiem. Drżącymi rękoma odebrała telefon i przyłożyła go do ucha, zerkając niepewnie w stronę drzwi od pokoju i nasłuchując ewentualnego poruszenia świadczącego o wybudzeniu się któregoś z domowników.
      - Xavier...? - spytała niepewnym, cichym i nieco zachrypniętym głosem, takim, którego się używa jest chce się być słyszanym i niesłyszanym jednocześnie.
      W odpowiedzi usłyszała jedynie coś przypominający ciężki oddech. Zerknęła jeszcze raz na ekran. Czyżby pomyłka...? Byłaby to mniej przerażająca opcja, ale trzeba przyznać, że dużo bardziej bolesna.
      - Xavier...? - powtórzyła i podeszła do otwartego okna by rozwiązać ewentualne problemy z zasięgiem.
      I wtedy to dostrzegła. Jakiś obiekt osunięty na ziemię i niemalże bezwładnie opierający się o bramę prowadząca do posesji Fitzgeraldów. Obiekt, który przypominał i nie przypominał człowieka jednocześnie. Cała niepewność, ból i rozżalenie ustąpiły miejsca absolutnemu przerażeniu.
      - Xavier, błagam, powiedz, że to nie Ty... - jęknąła. Nie była w stanie się poruszyć, nie była w stanie nawet zapalić światła. Nie była w stanie zrobić nic. Jej ręką bezwiednie sięgnęła do srebrnego krzyżyka.
      Boże, Boże, Boże...
      To nie mógł być on. Bo jeśli był, oznaczałoby to, że stało się coś strasznego. Tylko to mogłoby tłumaczyć obecność Xaviera Cavendisha, niegdyś najbliższej jej osobie na świecie, obecnie autora jednego z najbardziej bolesnych wspomnień, przy bramie posesji przy Cowper Road 44, najbogatszej i chyba mugolskiej części Dublina.
      Effy

      Usuń
  11. Właściwie to nie była pewna, dlaczego zapisała się do Klubu Zaklęć. Na pewno nie z powodu towarzystwa. Marina zdecydowanie bardziej wolała swoje literackie przyjaciółki niż prawdziwych ludzi. Były mniej… problematyczne. Nie musiała przed nimi udawać kogoś, kim nie była. Kogoś, kim wcale nie chciała się stać.
    Prawdopodobnie przyczyną była jej fascynacja różdżkami. Pragnęła dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Pokręcona logika zaprowadziła ją więc na pierwsze spotkanie Klubu poprzedniego roku. Różdżki i zaklęcia były ze sobą przecież nierozerwalnie związane, prawda? Istniały w ścisłej symbiozie, żadna nie mogła istnieć bez tej drugiej.
    Całkiem spodobały jej się cotygodniowe zajęcia, wiele się dzięki nim nauczyła. Może nie specjalnie o różdżkarstwie, jednak na pewno pomogły przy odrobieniu jednej pracy domowej czy dwóch.
    Tamtego dnia była spóźniona. Nadal modnie jednak prawie już niesmacznie. Pędziła szkolnymi korytarzami na łeb na szyję a torba boleśnie obijała się jej o biodro. Rano napchała do niej zdecydowanie zbyt dużo książek. To właśnie jedna z nich była przyczyną jej spóźnienia. Wciągnięta w akcję nie zauważyła, jak zrobiło się późno.
    Wpadła do sali, z impetem otwierając drzwi. Na szczęście nikogo nimi nie trafiła, wywołała jednak mały atak serca u Ślizgona, który znajdował się najbliżej. Wymamrotała niewyraźne przeprosiny w jego kierunku.
    - Dzień dobry, Panno Groom. Czekaliśmy na Panią - oznajmił profesor zaklęć, opiekun kółka. Patrzył na nią z nutką niezadowolenia, choć nie powinien się dziwić. Przecież nie było to pierwsze jej spóźnienie. W ciągu sześciu długich lat, które spędziła w Hogwarcie, zdarzało się to nagminnie, minimum raz w tygodniu.
    - Przepraszam - sapnęła, nadal zdyszana. Zrzuciła torbę na podłogę z hukiem a wolną ręką podparła się na biodrze.
    - Dziś poćwiczymy pojedynkowanie się. Jedynie Pan Cavendish został bez pary, proszę więc do niego dołączyć - powiedział nauczyciel po czym odwrócił się już do kogoś innego.
    Xavier Cavendish . Marina kojarzyła chłopaka całkiem nieźle. Nie dlatego, że byli razem w Ravenclaw. Zdecydowanie nie.
    Xavier posiadał piękną różdżkę wykonaną z jałowca. Rzadki materiał, bardzo rzadki. To była pierwsza taka, którą widziała na żywo. O reszcie musiała czytać w podręcznikach. Drewno jałowca było kapryśne, podobno dobre do zaklęć niewerbalnych. Dziewczyna słyszała, że Krukon stara się doskonalić właśnie w tej dziedzinie magii. Próbowała go nawet o to parę razy zagadnąć, w bibliotece czy Pokoju Wspólnym. Tyle że on nie chciał z nią rozmawiać. Zazwyczaj zbywał ją, mówiąc że nie ma czasu. Czasem po prostu odchodził lub udawał, że jej nie słyszy. Ewidentnie czuł się nieswojo w jej towarzystwie lecz ona zupełnie nie wiedziała, dlaczego. W życiu zamienili może kilka słów, zbyt mało, by mogła go do siebie zrazić, a przynajmniej tak sądziła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podeszła do Xaviera niepewnie i ustawiła się naprzeciwko niego, zachowując kilka kroków dystansu. Sala była zdecydowanie zbyt mała na nich wszystkich, nie mogła więc pozwolić sobie na więcej.
      Gdy tylko dostrzegła, jak wyciągnął różdżkę, cała jej uwaga skupiła się właśnie na niej. Stała za daleko by dokładnie przyjrzeć się strukturze drewna, jednak nadal była w stanie podziwiać kolor oraz ewidentną elegancję, która aż emanowała z długiej towarzyszki Cavendisha. Trochę przypominała jego samego.
      Nie słyszała komendy nauczyciela, który kazał im się przygotować ani tego, jak zaczął odliczanie. Nadal gapiła się stojąc w bezruchu, niczym trafiona urokiem.
      Raz, dwa...trzy!
      Feeria barw rozbłysła wszędzie dookoła niej. Poczuła siłę zaklęcia szybciej niż zdążyła zanotować sam fakt, że jeden z barwnych promieni leci prosto na nią. Nie miała tego Xavierowi za złe. To ona się zagapiła i nie wykonała polecenia. Nie mogła jednak zapanować nad grymasem bólu, w którym wykrzywiła się jej twarz ani nad tym, że uderzenie odrzuciło ją do tyłu.
      Trzasnęła o posadzkę z jękiem. Nogi i ręce miała rozrzucone luźne wokół tułowia, zupełnie jak czarne włosy, które utworzyły ciemną aureolę wokół jej głowy.
      Ja może tu chwilę poleżę

      Marina

      Usuń
  12. [Przepraszam, że tak późno, no ale cóż, początki nie są moją mocną stroną.]

    Cherry była osobą, która nie potrafiła puścić płazem żadnej zniewagi na swój temat a co dopiero na temat swojej rodziny czy przyjaciół, szczególnie kiedy taka obelga wypływała z ust szlamy i dotyczyła jej ojca, Fenrira Greyback w którego Cherry była totalnie zapatrzona i który był dla niej największym autorytetem. Wilkołak ten, który obecnie gnił w Azkabanie, niegdyś słynął ze swojego okrucieństwa oraz tego, że dążył do zarażenia likantropią jak największej liczby osób, był także przywódcą Szmalcowników, a teraz to ona zamierzała kontynuować jego dzieło i wpadła w taką obsesję, że nic ani nikt nie był w stanie jej zatrzymać. W jej głowie już kreował się plan przejęcia władzy nad światem, a fanatyzm był tak duży, że nic nie było w stanie go zniszczyć. Była wściekła, że środowisko wilkołaków było aż tak marginalizowane, choć jednocześnie sama tępiła czarodziejów, których krew nie była czysta. Więc kiedy Xavier Cavendish, ten cholerny Krukon na VII roku, ten który nie miał w sobie choćby kropli czystej krwi, rzucił bolesną obelgę w kierunku jej rodzica, nazywając go plugawą i parszywą bestią, rudowłosa wiedziała, że mu nie odpuści. Właśnie w tamtej chwili rozpoczęła się pomiędzy nimi zimna wojna, z której Cherry Greyback musiała wyjść zwycięsko; nawet nie wyobrażała sobie innego rozwiązania tego konfliktu. Początkowo pragnęła zrobić z Xaviera swoją ofiarę i popychadło, które miało być na jej zawołanie i popełniła kolejny raz ten sam błąd, nie doceniła swojego przeciwnika, bo prócz tego że chłopak okazał się wyjątkowo inteligentny to także skomplikowany i zbyt dumny, by poddać się jej podłym manipulacjom, co jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyło Ślizgonkę. Lecz to, że próbował użyć na niej swojej legilimencji, nieistotne czy udanej, czy kłamliwej, przelało czarę goryczy.
    Wrzeszcząca Chata. Niedziela, 00:00.
    Red Riding Hood.

    Liścik, który niespodziewanie pojawił się w kieszeni Xaviera był krótki, ale treściwy. Podpis dawał jasno do zrozumienia, że chodziło o Cherry Greyback. To ona uczyniła kolor czerwony swoim, w jej garderobie przeważała czerwień i czerń, czasami jeszcze wkradały się inne barwy ale zawsze połączone z jej ulubioną. Chłopak wiedział też, że liścik był wezwaniem na pojedynek. Pojedynek, który miał rozstrzygnąć, kto z nich miał triumfować, a kto miał przegrać tą bitwę, bo miała wrażenie, że pojedynek wcale nie zakończyłby wojny, która się pomiędzy nimi toczyła.
    Noc była wyjątkowo piękna, niebo było rozświetlone przez setki błyszczących gwiazd. Romantyczny klimat sprzyjał schadzkom i wszelkim miłosnym uniesieniom. Cherry zazwyczaj niedzielne wieczory spędzała z nosem w książkach, najchętniej tych, które wysyłała jej matka bądź tych z działu zakazanego hogwarckiej biblioteki. Na dziś jednak plan był inny, wybiła dwudziesta trzecia, kiedy szwendała się uliczkami Hogsmeade, trochę przed północą zbliżyła się do okolic Wrzeszczącej Chaty. Miała na sobie czerwoną pelerynę, której kaptur zasłaniał rude włosy, a twarz była niewidoczna przez ciemności panujące wokół. Widząc chatę, Cherry wzięła głębszy wdech, próbując opanować ekscytacje, która powoli zbierała się w jej ciele. Drzwi nie były zabite deskami, jak niegdyś, przeciwnie, były podniszczone i nieco uchylone. Zawahała się, nim weszła do środka, bo co jeśli Xavier wcale nie zamierzał się zjawić, a zamiast niego pojawił się tu ktoś inny? Cherry nie chciała ściągać na siebie niepotrzebnych kłopotów, nie chciała także by ktokolwiek wiedział, że tu była. Przestań. Skarciła samą siebie w myślach i szybkim krokiem przekroczyła próg Wrzeszczącej Chaty, która była ponoć najbardziej nawiedzonym miejscem we wiosce, Cherry jednak wiedziała, że były to jedynie mocno podsysane przez czarodziei plotki, by ochronić wilkołaki, które przychodziły tutaj co miesiąc, gdy księżyc znajdował się w pełni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drzwi zaskrzypiały, a chata była wyjątkowo wąska i strzelista, niewiele było tu przestrzeni, a przestrzeń która była została zagracona przez różnego rodzaju przedmioty. Wszędzie widać było grube warstwy kurzu, gdzieniegdzie pajęczyny, a deski skrzypiały pod każdym ruchem butów Cherry. Schody z co niektórymi połamanymi szczeblami prowadziły na pięterko. Wokół panował mrok, toteż Ślizgonce ciężko było cokolwiek dostrzec. Nim jednak zdążyła zapalić kilka świec, bądź zbadać co znajduje się na piętrze, usłyszała mocne trzaśnięcie drzwi, które niemal wyrwało je z zawiasów. Czy to wiatr, czy Xavier, czy ktoś jeszcze inny?Cherry obróciła się gwałtownie, a czerwony kaptur spadł, odsłaniając rude kosmyki włosów, ledwo widoczne w tych ciemnościach.
      — Zastanawiałam się, czy aby przypadkiem nie stchórzysz. — mruknęła na powitanie, widząc znajomą postać w drzwiach.

      Cherry Greyback

      Usuń
  13. - Effy, ja…

    Tym razem nie było mowy o pomyłce. Zacisnęła powieki i palce na słuchawce, próbując uspokoić oddech i kołatające serce. Dobrze pamiętała to brzmienie swojego imienia w jego ustach. Wtedy kiedy nie udawał, kiedy pokazywał swoją prawdziwą twarz, obnażał myśli, emocje i wątpliwości.

    Bezbronny. Prawdziwy. Jej.

    Zaczął wyrzucać z siebie słowa, które zdawały się nie mieć żadnego sensu, a równocześnie znaczyły tak wiele. Effy wiedziała, że nie znała całej prawdy o Xavierze. Nie sądziła jednak, by ktokolwiek ją znał… A może to się zmieniło? Ostatecznie nie miała pojęcia co chłopak robił przez ostatni rok, z kim się spotykał, czy komuś zaufał na tyle by wyznać co kryło się za tymi maskami, które zakładał. Kiedyś była przekonana, że zna go najlepiej, że jest jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną osobą, która wpuszczał przez swoje obronne mury. Było to zresztą odwzajemnione. On jeden ją naprawdę poznał . Obnażała przed nim swoje sekrety, swój strach, to kim była, to co naprawdę czuła. Ufała mu. Jemu jedynemu naprawdę ufała. Była gotowa za niego walczyć, trwać, bronić przed wszystkim, łącznie przed nim samym i wierzyła, że ostatecznie on zrobiłby podobnie. Tak długo w to wierzyła... Właśnie dlatego jego zdrada tak ją zabolała.
    Nóż wbity w plecy, rana przeszywająca na wylot, a po niej głucha pustka, której nie da się zapełnić.
    Wydawało jej się, że mury, które wokół siebie zbudowała po tych wydarzeniach były silniejsze niż kiedykolwiek. Do perfekcji opanowany pogodny, nieco zbłąkany uśmiech, nie do końca obecne spojrzenie, jaskrawe kolory, tony brokatu i cekinów, maski, maski, maski i obietnica, że drugi raz nie popełni tego błędu, nie da się poznać, nie zaufa, nie dopuści nikogo
    zbyt blisko... Wszystko to runęło gdy tylko usłyszała w słuchawce jego głos wypowiadający jej imię.
    Rzuciła telefon na stół nawet się nie rozłączając. Wiedziała, że musi być cicho by nikogo nie obudzić, nie była jednak w stanie uciszyć serca, które kołotało tak mocno, że aż miała wrażenie, że zaraz wywoła trzęsienie ziemi. Otworzyła drzwi prowadzące do jej własnej, niewielkiej garderoby i nie zapalając nawet światła, wspięła się na palcach, by zdjąć jedno z postawionych na najwyższej półce pudełek. Drżącymi rękoma podniosła wieko, tłumiąc jednocześnie wszelkie wewnętrzne protesty, walcząc z odwiecznym poczuciem winy i strachem. Na dnie pudełka leżał przedmiot, którego absolutnie nie wolno jej było wyciągać, nie wolno było o nim nawet wspominać, a co dopiero używać. Zagryzła wargę i wzięła głęboki oddech. Podjęła już decyzję. Wybrała Xaviera, tak jak wybierała go zawsze aż do tamtego dnia, kiedy on zdradził ją, a ona, odchodząc, zdradziła ich obojga.
    Zacisnęła blade palce na różdżce czując tę pulsującą energię i rozlewające się po ciele ciepło. Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Wybiegła z pokoju i popędziła ku schodom.
    - Muffliato! - szeptała celując po kolei w drzwi prowadzące do sypialni pozostałych domowników.
    Gorycz poczucia winy paliła ją w gardle, związywała żołądek w supeł. To było zabronione . Effy nigdy wcześniej nie złamała zakazu. Teraz jednak w grę wchodziło coś... Ktoś, ważniejszy dla niej niż ona sama.
    Drżała na całym ciele, oddech miała przyspieszony, serce biło jak oszalałe próbując ogarnąć natłok emocji, wśród których prym wiodło przerażenie. Może i nie znała całej prawdy o Xavierze, ale wiedziała wystarczająco by stwierdzić, że stało się coś strasznego. W głowie miała gonitwę myśli i wspomnień, szaleńczy kalejdoskop obrazów, istną kakofonię słów i dźwięków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrześniowy poranek 2015 roku. Peron 9 i 3/4. Tłumy roztargnionych, mniej lub bardziej zestresowanych czarodziejów, gwar rozmów, śmiechów i wypowiadanych czule słów pożegnania.
      Przerażone oczy małego, zagubionego chłopca, stojącego zupełnie samotnie na peronie. Ona też była sama. Dumnie unosiła głowę udając, że nie widzi skierowanych w jej stronę spojrzeń pełnych pogardy, gdy ciągnąc za sobą olbrzymią, mugolską walizkę na kółkach przemierzała peron zmierzając ku temu drobnemu, przestraszonemu chłopcu.
      "- Jestem Effy. Strasznie dużo tu ludzi, lepiej trzymajmy się razem. Chodź, poszukamy sobie wolnego miejsca. Idź pierwszy, nie bój się, nie zostawię Cię."

      Nie zostawię Cię.
      Nie zostawię Cię...

      Przeraźliwie głośny ryk starego, wyświechtanego kapelusza zwanego Tiarą Przydziału. Jeszcze głośniejsze gwizdy i oklaski dobiegające ze stolika Ravenclaw. Zeskoczyła ze stołka i ze wszystkich sił próbując ukryć jak przerażająca dla niej była rozmowa stoczona z Tiarą, pognała w kierunku chłopca przydzielonego do tego samego domu kilka chwil wcześniej. Chłopca, do którego podeszła już na peronie, z którym spędziła całą podróż pociagiem. Chłopca, który wyglądał, jakby mimo wszystko, mimo tego całego przerażenia, trochę mu ulżyło.
      " - Mówiłam, że Cię nie zostawię!"

      Nie zostawię Cię.
      Nie zostawię Cię...


      Otworzyła drzwi i wybiegła na ciemny ogród frontowy, słabo oświetlony księżycem i ulicznym i latarniami. Wciąż zaciskając palce drżącej dłoni na różdżce, pognała boso w kierunku bramy, w kierunku tego czegoś , co miało być Xavierem. Znalazłszy się przy nim zamarła i wciągnęła głośno powietrze zapominając, jak właściwie się oddycha.
      - Xavier... Xavier... Mój Boże... - wychrypiała niemalże bezgłośnie, przez zaciśnięte gardło i opadła na kolana.
      Nie mogła uwierzyć, nie chciała uwierzyć, w to co widzi. Ślady po zaciśniętych na szyi palcach, podbite oko, zaschnięta krew na rozciętej wardze... Dużo krwi. Dużo więcej krwi.
      Wyciągnęła ku niemu ręce i przyciągnęła go do siebie, zamykając go w uścisku swoich wychudzonych ramion i kołysząc delikatnie. Tak jak trzymała go wiele razy wcześniej, tak jak on wiele razy trzymał ją. Nie dbała o to, że pobrudzi swoją piżamę krwią, o to, że znajdywali się przed jej domem, nawet nie dbała o to, co wydarzyło się nieco ponad rok temu. Drżała na całym ciele, ale jego ciałem też wstrząsał bezsilny szloch. Przełykała zaciśniętym gardłem łzy, którym nie chciała dać szansę popłynąć.
      - Xavier... Xavier... Już dobrze... Jestem tu... - szeptała. - Jestem tu...
      Powtarzała te słowa jak mantrę, gładząc go po włosach. Odgarnęła mu kosmyki z czoła i pocałowała go tam delikatnie. Poczuła na wargach metaliczny posmak krwi.
      Boże, mój Boże...
      - Muszę Cię stąd zabrać... - powiedziała Ostrożnie, po czym Zacisnęła palce na różdżce i Zacisnęła swój uścisk wokół chłopaka.
      Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów by się uspokoić i skupić. To co chciała zrobić nie było w końcu zbyt bezpieczne, Xavier był w okropnym stanie, a ona... Ona była po prostu słaba. Wykończona przez własną, tłumioną moc. Zacisnęła powieki. Delikaty obrót...
      "Udało się" , pomyślała gdy poczuła chłód kafelków pod nogami i odważyła się otworzyć oczy. Udało jej się teleportować ich do jej łazienki. Odetchnęła z wyraźną ulgą i mimowolnie zrobiła z wdzięcznością szybki znak krzyża. Oparła delikatnie Xaviera o brzeg wanny i wstała by zamknąć drzwi na klucz i zapalić światło. Uklękła z powrotem przy chłopaku i ujęła jego twarz w swoje dłonie.
      - Xavier... - powiedziała głosem nadal nie głośniejszym niż szept. Nie zadała żadnego pytania.
      Była to ich niepisana reguła. Jak najmniej pytać. Dawać możliwość powiedzenia powiedzenia wszystkiego albo tylko części prawdy.
      Effy

      Usuń
  14. [Spokojnie, rozumiem, pozostaje mi życzyć miłej zabawy i mnóstwa weny. A jak się wszystko uspokoi jak najbardziej zapraszam do siebie.]

    Nira Sorel, mocno po czasie

    OdpowiedzUsuń