Smoła jak mrok, w lustrze kurz, mgła. Śpię w cudzych snach. Ja to już nie ja.


VIVIANNE MARCEAU
Smoła jak mrok, w lustrze kurz, mgła. Śpię w cudzych snach. Ja to już nie ja.

21 GRUDZIEŃ 1999, PARYŻ, FRANCJA — ANGIELKA PO MATCE, FRANCUSKIE KORZENIE PO OJCU — SLYTHERIN, czysta krew — STAŻYSTKA OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ, ucieczka — RÓŻDŻKA 12 CALI, SZTYWNA, GRUSZA, WŁOS Z OGONA JEDNOROŻCA, bezużyteczna — NIKOMU NIE ZDRADZIŁA SWOJEGO BOGINA, strach — NARZECZONA MIMO WOLI, koszmar — NIEBYWAŁA NIEZDARA, kłamstwo — powiązania

Na śniadanie je powidła śliwkowe z tostami, nigdy odwrotnie, a o zielonej herbacie zawsze zapomina, gdy się zaparzy, więc wypija zimną późnym wieczorem, przez co spać po nocach nie może. Przez połowę dnia szuka różdżki, by ostatecznie znaleźć ją w tylnej kieszeni dżinsów, i patrzy na zegarek tylko po to, by za sekundę zrobić to znowu, bo już zdążyła zapomnieć, która godzina. Śmieje się zdecydowanie za głośno, a tym bardziej z rzeczy, z których śmiać się nie wypada, za co notorycznie jest wyrzucana ze szkolnej biblioteki, a i tak zawsze wraca z przepraszającym uśmiechem i paczką trufli na przekupienie. Nigdy nie może zmyć farby z palców, nie wspominając o plamach na ulubionych dżinsach, a woń terpentyny miesza z drogimi perfumami o zapachu bzu, jaśminu i trawy cytrynowej. Zdecydowanie zbyt często zostaje po zajęciach, by pomagać uczniom z pracą domową, konspiracyjnym szeptem prosząc, by zatrzymać to w sekrecie przed profesorem. Codziennie ćwiczy przed lustrem promienne uśmiechy, makijażem maskując cienie pod oczami z nadzieją, że nikt nie dostrzeże przerażenia, które czai się na skraju długich rzęs. Szybkim machnięciem ręki zbywa zaniepokojone spojrzenie pielęgniarki, kiedy kolejny raz zjawia się w skrzydle szpitalnym uprzejmie prosząc o maść na stłuczenia, jak zwykle tłumacząc, że potknęła się o własne nogi.
I w tym wszystkim już prawie zapomina, że przecież tylko udaje. To tylko przedstawienie, piękna iluzja, którą kawałek po kawałeczku skleja nocami z gorących łez i strachu.


ODAUTORSKO

30 komentarzy:

  1. [Cześć, witamy serdecznie :D
    Twoja Pani wydaje się być bardzo tajemnicza; niby smutna, ale nie do końca, skryta i z ciepłym sercem dla uczniów. Mam nadzieję, że nie da się wrobić w jakieś małżeństwo, skoro brak u niej woli by w takowe wchodzić. Niech się trzyma dzielnie!
    Skoro Vivianne to stażystka OPCM to widzę tu solidną podstawę dla wątku, bo mój Raven to sam pan profesor tego jakże zacnego przedmiotu (xD). Jeśli byś chciała coś napisać to zapraszam pod kartę, albo może lepiej od razu na maila, to poustalamy co i jak :)
    Anyway, dużo chęci do pisania i wciągających wątków <3]

    James Raven

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witaj z drugą postacią, widzę, że płodny z ciebie autor. Trochę nam utknęły ustalenia z panną Weasley, ale chyba damy radę pociągnąć dalej, tylko zastukaj do mnie i przypomnij, na czym stanęłyśmy, a coś się zacznie, a jeśli wolisz na dwie panie, to ja zawsze mogę, damy i z tym radę, zwłaszcza że widzę kilka interesujących kwestii. Mail już masz :P]

    Sorel

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jaka ładna pani <3 i jestem niesłychanie zainteresowana cóż ona takiego ukrywa pod tą radosną maską... Bawcie się dobrze <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  4. — Nicholas, ty skończony kretynie — szepnął sam do siebie Bułgar, gdy stos uczniowskich wypracować wcale nie malał. Zachariew nie miał pojęcia, co strzeliło mu do głowy, gdy zaproponował, że wyręczy nauczyciela zaklęć i uroków, w sprawdzaniu pergaminowych wypocin. Liczył, że znajdzie sobie dzięki temu zajęcie na wieczór, które ostatecznie przeciągnęło się znacznie dalej. Już sam nie wiedział, co bolało go bardziej; tyłek, a może kręgosłup, czy wszystko jednocześnie. Co jakiś czas odchodził od biurka, aby dolać sobie herbaty, czy po prostu zwyczajnie rozprostować kości. Sam niejednokrotnie zadawał uczniom prace, ale dziś wyjątkowo mocno dopadł go kryzys. Najchętniej rzuciłby wszystko w kąt, zwinął się w kulkę na łóżku i przespał do rana. Niestety jego natura była nauczona słowności i jeśli obiecał, że jutro podczas lekcji nauczyciel znajdzie sprawdzone prace, które będzie mógł oddać, to tak właśnie będzie. Sam nie wiedział ile przekleństw padło z jego ust, gdy podsuwał sobie pod nos coraz, to nowsze pergaminy. Momentami miał wrażenie, że czyta zupełnie to samo i wcale nie zdziwiłby się, gdyby uczniowie posłużyli się w tym aspekcie pracą grupową. To nie miało znaczenia. Wszyscy i tak skończą z wynikiem pozytywnym. Z ciężkim westchnieniem, ponownie podniósł się z krzesła, aby dolać sobie setną dolewkę herbaty, gdy nagle drzwi od jego komnaty otworzyły się z ogromnym hukiem, a do środka wpadła Vivianne.
    — Na gacie Merlina! Viv! Co tu tutaj robisz? — rzucił, nie kryjąc swojego zaskoczenia, które spowodowało, że niemalże wypuścił ulubiony kubek z dłoni. W pierwszej chwili sprawiał wrażenie, że słowa stażystki kompletnie do niego nie dotarły. Twoja siostra potrzebuje pomocy. Były Krukon postawił kubek na drewnianym blacie i prędko pochwycił w dłoń swój płaszcz, nie wiedząc nawet, czy będzie mu potrzebny. Serce niemalże chciało wyskoczyć mu z piersi. Upewnił się, że kieszeni ubrania znajduje się jego różdżka.
    — Co się stało? — zapytał, a jego spojrzenie żądało natychmiastowej odpowiedzi. Stanka, jego młodsza siostra była w wyraźnych opałach. Nie wiedział, co dokładnie się stało, ale poważna mina stażystki, podpowiadała Bułgarowi, że sytuacja była poważna. Doskonale pamiętał rozmowę ze swoją matką, w której obiecał, że będzie troszczył się o młodszą siostrę, tak mocno, jak tylko się dało i nie dopuści do tego, aby stało jej się coś złego, a teraz właśnie działa jej się krzywda. Bułgar miał wrażenie, że zaraz dosłownie oszaleje.
    — Vivianne, co się stało ze Stanką? Gdzie ona jest? — Zachariew powtórzył pytanie, już nieco pewniejszym tonem głosu, po czym podążył za blondynką, zamykając drzwi od swej komnaty z niemałym hukiem. Fakt, że była późna pora, a oni wyraźnie kierowali się w stronę hogwarckich błoni, jedynie sprawił, że gula, która powstała w gardle Nicholasa, jedynie się powiększyła. Czuł, jak jego ręce zaczynają coraz mocniej drżeć.

    Zachariew <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nicholas poza samym strachem o siostrę, poczuł niebywałą złość, gdy Vivianne powiedziała, że cała wina spoczywała po stronie siódmoklasistów, których zebrało na wyjątkowo słabe żarty.
    — Nawet nie próbuj ich usprawiedliwiać, Viv. Już ja sobie z nimi porozmawiam. Odechce im się jakichkolwiek żartów do końca ich edukacji w tej szkole.
    Bułgar przysiągł sobie, że dowie się, kto dokładnie posunął się do tak bezczelnych czynów i osobiście sobie z nimi porozmawia. Nie miał zamiaru puścić tego płazem, nie kiedy chodziło o jego maleńką Stankę. Nie wątpił w umiejętności swojej siostry, która swym magicznym poziomem zdecydowanie przeganiała drugoklasistów, co sama udowadniała mu niejednokrotnie. Nadal, jednak nie oznaczało, to, że mogła sama znajdować się w Zakazanym Lesie, gdzie czaiło się wiele niebezpieczeństw i równie dobrze osoba, która pokonywała granice lasu, mogła już stamtąd nie wrócić. Myśl o tym, że mógłby już nie zobaczyć siostry na oczy przez czyjeś durnowate żarty, niemalże sparaliżowała jego ciało. Szybko, jednak się otrząsnął, gdy Vivianne powiedziała, aby nie dali się zabić. Zacisnął mocno palce na swojej różdżce i bez słowa podążył za towarzyszką. Nawoływanie imienia młodej Krukonki wydawało się być jednym ze sposobów na to, aby szybciej ją znaleźć, ale nie, gdy miało, to miejsce w Zakazanym Lesie. Musieli poruszać się szybko, aczkolwiek cicho. Podniesione głosy mogłyby zwabić potencjalne zagrożenie, choć i bez tego Nicholas miał wrażenie, że są obserwowani z dosłownie każdej strony, co powodowało, że jego skórę zdobiła gęsia skórka. Im dalej zagłębiali się w las, tym robiło się ciemniej i mroczniej.
    — Poczekaj — szepnął Nicholas, mając wrażenie, że słyszał coś, czego nie umiał dokładnie określić. Zgasił swoją różdżkę i to samo polecił zrobić Vivianne, po czym przykucnął, dzięki czemu stał się nieco mniej widoczny. Rozejrzał się dookoła, nie dostrzegając niczego, co mogłoby wzbudzić ich niepokój. Nie podniósł się jednak, ani tym bardziej nie użył różdżki, aby oświetlić sobie drogę.
    — Testrale — szepnął, gdy jego oczom rzuciło się niewielkie stadko. Nie chciał ich spłoszyć, więc jedynie wstał, nie używając swojej różdżki i kiwnąwszy głową, na znak, że mogą ruszać dalej, powoli zaczął się przedzierać przez dziwną gęstwinę, uważając również, aby nie potknąć się o wystające korzenie drzew. Wcale mu się nie podobało, to, że zagłębiali się w las coraz bardziej, a po jego siostrze nie było najmniejszego śladu.
    — Cholera — mruknął cicho, gdy przez pośpiech, wszedł w pajęczynę, która osadziła się na jego włosach oraz twarzy. Szczerze nienawidził pająków.

    Nicholas <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nicholas sam nie wiedział ile dokładnie przekleństw padło z jego ust, nim udało mu wyplątać swoje włosy oraz twarz z lepkiej pajęczyny, której resztki nadal pozostawały mu między palcami. Uniósł brew ku górze, gdy szept Viv dotarł do jego uszu. On również spojrzał w tą samą stronę, co stażystka, przez co odruchowo zacisnął palce na swej różdżce i z całych sił starał się zachować zimną krew. Z pewnością nie pozwoli, aby stał się pieprzonym posiłkiem tego ohydnego pająka. Dalsze słowa Vivianne niespecjalnie do niego dotarły, gdy usłyszał krzyk, nikogo innego, jak własnej siostry. Przestał myśleć o sobie, o akromantuli, która śmiertelnie im zagrażała. Jego celem była Stanka. Cała i zdrowa. Znacznie wyprzedził Vivianne, korzystając z faktu, że jej zaklęcia chwilowo spowolniły atakującego ich stwora.
    — Już jestem, już jestem — wyszeptał, gdy jego drżące dłonie z wyraźną ulgą ułożyły się na ramionach małej Stanki. Jej sylwetka do połowy była oblepiona grub warstwą pajęczyny, która przy próbie zerwania lepiła się dosłownie do wszystkiego. Zachariew z coraz większym trudem łapał powietrze.
    — Impedimenta! — wrzasnął Nicholas, rzucając w stronę akromantuli zaklęcie spowalniające. — Na Merlina! — ponownie krzyknął, gdy warstwa pajęczyny wcale, tak łatwo nie chciała ustąpić. W końcu gra zespołowa, połączona z ciągłym odpychaniem pająka za pomocą zaklęć, pozwoliła uwolnić Stankę, którą Bułgar niemalże popchnął w stronę Vivianne. Mimo braku sił, cała trójka była zmuszona pędzić tak szybko, ile tylko mieli sił w nogach.
    — Biegnij do cholery! — warknął Nicholas, gdy jego siostra, co chwile odwracała się za siebie w obawie, że zgubi dorosłych. Bułgar biegł jako ostatni, na zmianę z Viv rzucając zaklęcia. Dorosła akromantula była silna i wygłodniała, nie miała zamiaru pozwolić, aby trzy potencjalne kąski uciekły jej sprzed nosa. Nicholas stęknął i skrzywił się z bólu, gdy jak długi wyłożył się na ścieżce, zahaczając nogą o wystający korzeń jednego z drzew, zaś na policzku poczuł dość mocne pieczenie. Natychmiast próbował się podnieść, ale jego łydka otoczona młodymi pędami tentakuli, skutecznie uniemożliwiała mu dalszą ucieczkę. Im bardziej się szarpał, tym bardziej jego noga zostawała mocniej opleciona. Zachariew zamarł, gdy tuż nad nim pojawiła się akromantula. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, z jak wielkim i obleśnym cielskiem mieli doczynienia. Poomacku zaczął szukać swojej różdżki i niemalże w ostatniej chwili udało mu się rzucić zaklęcie.
    — Arania Exumai! — krzyknął, zaś biała wiązka światła wystrzeliła z jego różdżki, powodując, że akromantula szybko zaczęła cofać się do tyłu, by ostatecznie zginąć w ciemnej gęstwinie.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Nicholas był w tak głębokim szoku, że w pierwszej chwili nie zarejestrował dokładnego momentu, w którym opuścili Zakazany Las. Adrenalina zeszła z niego w całości, gdy Vivianne powiedziała, że Stanka jest bezpieczna i czeka na niego w jego komnacie i dopiero w tym momencie poczuł, jak jego policzek zaczyna niemiłosiernie piec, zaś prawa strona żeber przy głębszym oddechu, atakuje go bólem. Z wyraźnym zmęczeniem na twarzy, podążył za stażystką, modląc się w duchu, aby nie spotkali nikogo po drodze na korytarzu. Nie chciał się tłumaczyć, snuć długich opowieści. Teraz potrzebowali ciepłej herbaty, miękkiego koca i odpoczynku. Gdy tylko weszli do komnaty Bułgara, młody mężczyzna poczuł, jak w jego nogi wtula się nadal rozemocjonowana Stanka.
    — Co ci strzeliło do tego małego móżdżka? — zapytał posługując się językiem bułgarskim. — Nigdy więcej już tak nie rób. Możemy nie mieć tyle szczęścia. Jeśli ktoś będzie ci zagrażał, przyjdź do mnie.
    Przeczesał palcami kosmyki włosów Krukonki i lekko się od niej odsunął, aby upewnić się, że nic jej nie było. Nim samemu pozwolił sobie na odpoczynek, wedle z wcześniejszymi planami zadbał o to, aby każdy dzierżył w dłoni kubek z herbatą. Połamał również orzechową czekoladę, wyznając dość gruntowną zasadę, że co jak, co ale właśnie ona była najlepszym lekarstwem na stres, zmęczenie i inne dolegliwości. Mała Stanka usadowiła się na łóżku brata z kubkiem oraz paskiem czekolady w dłoni, zaś Bułgar dla Vivianne pozostawił swój fotel. Sam usiadł przy niezbyt wygodnym biurku, kompletnie zapominając o tym, że powinien zadbać o powstałą na policzku ranę. Oparł czoło na blacie mebla i mruknął, coś niewyraźnie pod nosem, gdy poczuł na swoim ramieniu delikatną dłoń.
    — Hm? — mruknął, a po chwili syknął, gdy dotyk stażystki na jego policzku sprawił mu lekki dyskomfort. Odruchowo spojrzał w stronę młodszej siostry, która jeszcze chwile temu spokojnie popijała herbatę, a teraz leżała dosłownie zwinięta kłębek pod grubym kocem pogrążona w głębokim śnie. Nie chciał nawet myśleć o tym ile musiała stracić nerwów i jak bardzo się bała. On i Vivianne znajdował się w dość podobnej sytuacji z tą różnicą, że oni weszli do lasu w pełni świadomie, chcąc uratować Stankę.
    — Mógłbym to robić sam… Jesteś zmęczona, nie trafna mnie czasu, Viv. To tylko lekkie zadrapanie. Nawet powinien ci podziękować i dziękuje. Sam nie wiem jakby to się wszystko skończyło, gdybym przykładowo znalazł się tam w pojedynkę. Odpocznij.
    To wcale nie było tylko lekkie zadrapanie, co docierało do Nicholasa, gdy pokazał stażystce, gdzie może znaleźć coś w rodzaju apteczki, którą przywiózł ze sobą do Hogwartu, a jej wyposażenie składało się w większości z mugolskich ustrojstw.

    Zachariew <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Nicholas potrafił być uparty, ale teraz po prostu siedział cicho, pozwalając, aby Viv dokończyła opatrywać jego ranę. Zdawał sobie sprawę, że z nią nawet nie wygra. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy powiedziała, że już skończyła. Rzeczywiści jego policzek wyglądał słabo, gdy zerknął w lustro. Rano zostanie zasypany stertą pytań, na które niezbyt chętnie będzie chciał odpowiadać. W pewnym momencie uniósł brew ku górze, zaskoczony słowami Viv.
    — Bal wiosenny, no tak — rzucił cicho. — Kompletnie o nim zapomniałem. Gdy ja byłem uczniem, ta tradycja dopiero zaczynała raczkować, ale nie miał okazji być na swoim balu w siódmej klasie. Nie żałuję.
    Nicholas uśmiechnął się delikatnie, po czym z lekkim grymasem na twarzy wstał z krzesła, aby zdjąć z siebie brudny sweter, który przyprawiał go o dyskomfort. Jego ciemny podkoszulek również był brudny, dlatego zostając jedynie w czarnych spodniach, chwycił szybko za czyste ubranie, które przywróciło mu poczucie komfortu i swobody.
    — Chętna? Mam jeszcze dwie butelki, ale myślę, że póki, co po szklaneczce nam wystarczy — zapytał, gdy z szafki wyciągnął butelkę rumu porzeczkowego i parsknął cichym śmiechem. Chyba po tak dużej dawce wrażeń im się należało, prawda? Poza tym, to z pewnością pozwoli im na lepszy sen. Chwycił dwie szklanki, do których nalał trochę alkoholu i jedną z nich przesunął w stronę Vivianne. Przechylił szkło, wypijając z niego od razu całą zawartość. Niemalże natychmiast poczuł, jak ciepło robi mu się od środka, a przyjemna goryczka pozwoliła mu się nieco odprężyć.
    — Postaram się zwolnić jutro Stankę z zajęć. Wiele przeszła i rozsądnie będzie, aby porządnie wypoczęła. Szybko nadrobi zaległości… Czasami zastanawiam się, co jest w głowach uczniów, gdy rodzą się w nich, tak durnowate pomysły.
    Obrócił szklankę w dłoniach i przyjrzał się uważnie Vivianne. Miał wrażenie, że w kobiecie jest coś niepokojącego, może nawet nieco przykrego, czego oczywiście nie miał zamiaru mówić na głos. Jej oczy były pozbawione blasku, a na twarzy, tak bardzo brakowało szerokiego uśmiechu.
    — Masz zajęcia z samego rana? — zapytał. Była dość późna pora, a on kompletnie zapomniał o towarzyszącym mu zmęczeniu.

    Zachariew <3

    OdpowiedzUsuń
  9. [Pomysł kupuję od razu. Jest tylko ostatnie pytanko ode mnie na mailu]

    Twoja Nira S.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nicholas wolał odłożyć na bok rozmowę o dzisiejszym zajściu, którym w bardziej wnikliwy sposób zajmie się już jutro, gdy emocje odpadną, a jego umysł będzie w bardziej trzeźwym położeniu. Jedno było pewne, da porządną lekcje pokory osobom odpowiedzialnym za wyrządzenie krzywdy jego siostrze. Skinął głową i pozwolił sobie na drugą dolewkę trunku, którą uczynił również w kierunku Viv. Skoro żadne z nich nie musiało zrywać się skoro świt, to małe znieczulenie z pewnością im nie zaszkodzi. Zachariew z początku kompletnie nie zrozumiał o co chodziło stażystce. W czym miałby jej towarzyszyć? Dopiero po upływie dosłownie kilku sekund, dotarło do niego, że chodziło o wiosenny bal. Odłożył szklaneczkę na biurko i zacisnął na moment wargi. Nie myślał nigdy o tym, że jego osoba rzeczywiście mogłaby się pojawić podczas, tak radosnego wydarzenia, bo jeśli miał być szczery, to nikt nigdy na nic go nie zapraszał. Raczej wszyscy omijali go szerokim łukiem, unikając jego towarzystwa, co na przestrzeni lat było mu nawet na rękę. Dopiero teraz gdzieś zaczął się wyłaniać się z tłumu i zacieśniać bliższe kontakty.
    — Nie jestem dobrym tancerzem, Viv — zaśmiał się, po czym upił spory łyk rumu. — Ale postaram się nie nadepnąć ci na stopę — dodał nadal się śmiejąc. — Tak, pójdę z tobą na wiosenny bal.
    Nie miał pojęcia na co się pisał, a większe skupisko ludzi zawsze budziło w nim zakłopotanie, ale wewnętrznie czuł, że jeśli, by odmówił, to wiele również, by stracił. Podniósł się z krzesła, zaś do szafki schował butelkę, aby przypadkiem nie wypić jej do końca. To by się źle skończyło.
    — Akurat moja matka jest krawcową, więc poratuje mnie w przypadku braku wyjściowej szaty — rzucił z lekkim uśmiechem, po czym chwycił koc, którym okrył ramiona Viv i chwycił za kawałek czekolady. Od rana nie palił w kominku, dlatego przy dłuższym przebywaniu w jego komnacie, robiło się po prostu zimno. Spojrzał w stronę Stanki, która przekręciła się na drugi bok, mamrocząc cicho coś pod nosem. Powinna być wprawdzie w swoim dormitorium, ale znacznie bardziej wolał mieć ją dzisiejszej nocy przy sobie. Chciał mieć na nią najzwyczajniej w świecie oko.
    — Czeka mnie jeszcze na dziś praca. Obiecałem, to jutro oddać — westchnął Bułgar dostrzegając na biurku stertę wypracować, o której przez, to wszystko zdążył kompletnie zapomnieć.

    Nik <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Nicholas sam nie wiedział ile dokładnie czasu spędził pod prysznicem, mając nadzieję, że spływająca po jego ciele woda zmyje nagromadzony w nim stres. Mało tego, nie zdołał zmrużyć oka w nocy, tak bardzo przejmując się wizją towarzyszenia Vivianne na balu. Nie chciał dać plamy, ale nie miał doświadczenia w tego typu uroczystościach. Co jeśli coś pójdzie nie tak i zrobi z siebie kompletnego kretyna? Opanuj się Nicholas! Będzie dobrze, idioto. Bułgar wziął głęboki wdech, gdy wreszcie ubrany w idealnie skrojoną wyjściową szatę, stał przed lusterkiem w swojej komnacie. Nie chciał się spóźnić, dlatego na miejsce, w którym mieli się spotkać, tuż przed Wielką Salą, gdzie odbyć miał się bal, pojawił się grubo przed czasem. Kompletnie nie poznawał tego miejsca. Kwieciste dekoracje robiły wrażenie, a ponure mury zamku nagle stały się subtelne, kolorowe i po prostu przepiękne. Nicholasowi odjęło mowę. Chyba pierwszy raz jego ciągły strach i chęć ukrycia się przed większym skupiskiem ludzi, zastąpiła prawdziwa fascynacja. Nic jednak nie było w stanie się równać z tym, jak wyglądała Vivianne. Gdy tylko ujrzał ją w połowie korytarza, musiał wziąć głęboki wdech. Była piękniejsza niż nie jedna czystokrwista Wila. Bułgar potrzebował chwili, aby się otrząsnąć, ale serce w jego piersi tak łatwo uspokoić się nie chciało. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, ale miał nadzieję, że nie było, to aż tak widoczne. Uśmiechnął się szeroko, gdy wreszcie stanął naprzeciwko Vivianne.
    — Wyglądasz cudownie — powiedział w pełni szczerze i wystawił ku niej swe ramię, aby mogła swobodnie się go chwycić. Poprowadził ją w głąb sali, a dokładnie do stolika, gdzie mogli wygodnie zasiąść i poczekać na dyrektorską przemowę, która oficjalnie rozpocznie bal. Pozwolił sobie raz jeszcze dość wnikliwym spojrzeniem omieść sylwetkę oraz uroczą twarzyczkę panny Marceau, a następnie odgarnąć jej z czoła zbłąkany kosmyk włosów, by ten nie wpadał jej do oczu. Niby nic nie znaczący gest, ale po ciele Nicholasa przeszedł dziwny, aczkolwiek przyjemny dreszcz. Cholera Nicholas ogarnij się wreszcie.
    — Napijesz się czegoś? Zwykła woda, czy może sok?— zapytał grzecznie, samemu decydując się na butelkę soku dyniowego, którego nie pił od cholernie długiego czasu. Porządnie zaschło mu w ustach, co zaczynało mu coraz bardziej przeszkadzać. — Cudowne dekoracje, prawda? Dzieciaki, ale i też niektórzy nauczyciele mocno się postarały. W poprzednich latach, też robiły pewnie wrażenie, hm?
    W słowach Bułgara nie było nic wymuszającego. Mogli siedzieć ciszy i sądził, że czuliby się z tym dobrze, ale Zachariew był ciekaw tego, jak wszystko wyglądało w poprzednich latach. W końcu, to był jego pierwszy bal i nie miał nawet pojęcia, jakie mogą się z nim wiązać dodatkowe tradycje, poza kwiatem róży w kieszeni marynarki każdego z panów i błękitnej wstążce, którą panowie zakładali swoim partnerkom tuż po pierwszym tańcu, w którą oczywiście był wyposażony.

    Muminek <33

    OdpowiedzUsuń
  12. Nicholas słuchał uważnie opowieści Vivianne, ale w pewnym momencie kompletnie się wyłączył. Znacznie bardziej skupił się na zarysie jej delikatnych ust, błyszczących oczach, czy miękkich kosmykach włosów, które cudownie lśniły w świetle lamp. Czemu wcześniej tego nie dostrzegał? Przecież była przepiękna i choć orientacja Zachariewa zawsze była mocniej ukierunkowana w stronę osobników jego własnej płci, a przynajmniej tak mu się wydawało, to dziś przepadł, bezpowrotnie przepadł dla Vivianne.
    — Nie było mnie nawet na ślubie mojego brata, więc śluby, bale, czy tego typu okazje są dla mnie wręcz obce. Nie było mnie nawet na imprezach. W zasadzie, to poza własnym dormitorium, czy domem, nie zobaczyłem zbyt wiele, ale nie narzekam… widocznie, tak miało być — przyznał otwarcie Nicholas, gdy zdał sobie sprawę, że milczy zbyt długo. Upił łyk soku dyniowego, po czym omiótł wzrokiem zbierających się w Wielkiej Sali uczniów, którzy podobnie jak oni, czekali aż dyrektor rozpocznie bal.
    — Po pewnym dość sporym incydencie w siódmej klasie, zacząłem źle czuć się w miejscach, w których skupisko ludzi zdecydowanie przewyższało przykładowo obecną ilość osób w klasie, gdy prowadzę zajęcia. Gdy wróciłem do Hogwartu, nadal się to za mną ciągnęło. Stanka przynosiła mi wszystkie posiłki do pokoju, albo odwiedzałem Skrzaty w kuchni, które zawsze wyczarowały dla mnie coś dobrego. Przełom nastąpił jakoś w styczniu, sam nie wiem jak to się stało, ale jest lepiej, po prostu lepiej — powiedział z delikatnym uśmiechem, zaś w dłoniach obracał butelkę z wypitym do połowy sokiem. Przeważnie, gdy z kimś rozmawiał, musiał mieć coś w rękach. Najczęściej bawił się wtedy swoją różdżką, czy książką, z którymi prawie zawsze przemierzał szkolne korytarze. Wielu mogło, to denerwować, ale był to czysty odruch na tle nerwowym, bo tutaj trzeba było być szczerym, Nicholas był znerwicowany. Bułgar poprawił się nieco na krześle, gdy po Sali donośnym echem rozniósł się głos Dyrektora. Cierpliwie czekał, aż mężczyzna skończy, a końcowe słowa, które jasno życzyły wszystkim udanej zabawy, wywołały wiele okrzyków radości. Mogli wreszcie ze sobą zatańczyć, choć początek i tak należał w pełni do siódmoklasistów. Czy Nicholas się denerwował? I to jeszcze jak. W końcu we własnym mniemaniu miał dwie lewe nogi do tańca, ale gdy wreszcie jego dłoń idealnie wpasowała się w talię Vivianne, ich palce splotły się w mocnym uścisku, trudno było mu oderwać wzrok od oczy blondynki. Poruszał się zupełnie instynktownie, prowadząc Viv znacznie lepiej niż mogło mu się wydawać i wcale nie nadepnął jej na stopę, nawet jej nie musnął. Prawdopodobnie odziedziczył dobre geny po ojcu, który według jego matki był świetnym tancerzem.

    Tancerz <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Mając do wyboru pub Pod Trzema Miotłami i gospodę Pod Świńskim Łbem większość członków magicznej społeczności bez chwili wahania wybierało to pierwsze. Trzy Miotły miały lepszą renomę w porównaniu z raczej wątpliwą klientelą gospody, były też znacznie bardziej przestronne i jasne. Wyższe sklepienie sprawiało wrażenie, że cała sala nabierała na wielkości i nie przypominała takiej nory, jakim jawił się ciemny, mroczny Świński Łeb, w którym prędzej ktoś poczęstowałby cię klątwą i okradł. Jednocześnie, w Trzech Miotłach częściej można było spotkać uczniów Hogwartu, niekoniecznie bawiących tam legalnie, tym samym zaś upicie się przed nimi i taneczny krok z powrotem do Azylu mógł nie być najszczęśliwszym pomysłem, który popełniła tego wieczoru Nira Sorel, były auror, opiekun magicznych stworzeń i okazjonalnie opiekun jednego z hogwarckich zajęć dodatkowych.
    Wieczór zapadł już na dobre i niektórzy powiedzieliby, że panowała już noc, lecz dla niej noc zaczynała się dopiero od północy, a umieszczony na ścianie stary zegar z kukułką wskazywał dopiero godzinę dwudziestą trzydzieści. Ustawiona przed czarownicą na drewnianym, świeżo wytartym przez barmankę blacie, pełna butelka Ognistej Whiskey wskazywała, jak zamierzała spędzić ten wieczór, a jedna szklanka, dla jednej osoby, wskazywała, jak bardzo nisko upadła w swych społecznych zdolnościach i umiejętności komunikacji.
    - Żałosne, Sorel, bardzo żałosne – skomentowała, sięgając po butelkę i rozlewając jej zawartość. Kiedyś raczyła się nią z nim.
    To był ten dzień. Dzień, w którym aresztowała własnego brata. Data wyryła się jej w pamięci. Wtedy też panowała wiosna, chociaż na brudnych i zakurzonych uliczkach Londynu nie było jej widać tak pięknie jak w Hogsmeade, w odległej, podobno dzikiej Szkocji. Jedna błędna decyzja, w wyniku której straciła tak wiele. Pracę, którą kochała i chociaż opieka nad magicznymi stworzeniami nie była nieprzyjemną czy mało emocjonującą, nie była też ściganiem czarnoksiężników i staniem na straży prawa i porządku. Mężczyznę, który był jej bliższy niż ktokolwiek inny i który nadal, pomimo upływu lat, nie był jej obojętnym, lecz ich chwila minęła. On ruszył dalej, ona wszystko zniszczyła i nawet obustronna słabość nie mogła przywrócić tego, co mieli. Resztki rodziny, bo brat, chociaż winny, nie zasługiwał na szaleństwo i zesłanie do Azkabanu, gdy był tylko pionkiem w rękach innych. Imion tych innych nigdy nie poznała, zmuszona do opuszczenia Departamentu, z wilczym biletem i zarzutem zaniedbania obowiązków i utrudniania śledztwa.
    - Żałosne, Sorel, bardzo żałosne – skomentowała ponownie, sięgając po szklankę i upijając łyk bursztynowego płynu. Niewielki, malutki łyczek, który palił gardło, palił żołądek i sprawiał, że zaszklone oczy można było zrzucić na zawartość alkoholu, nie zaś na wisielczy humor.
    Czułe ucho siedzącej przy oknie czarownicy wychwyciło rytmiczne stukanie o szybę. Najpierw ciche, potem wzmagające na intensywności, coraz donośniejsze, coraz bardziej uporczywe. Wielkie krople rozpłaszczały się na szybie, ściekając w dół. Pięknie. Koniec wiosennej aury w powietrzu. Życie nie mogło być piękniejsze.
    W Trzech Miotłach wciąż jednak było przyjemnie ciepło. Nikt nie wygasił kominka, zupełnie tak, jakby ktoś tu szczycił się darem jasnowidzenia i przewidział załamanie dotąd tak urokliwej pogody. Za zdrowie tego nieznanego kogoś mogła wypić kolejny łyczek, sprawiając, że robiło się odrobinę przyjemniej, a deszczowa pogoda nie była tak straszną. Zwykle nie miała nic przeciwko deszczowi, czasem nawet go lubiła, brodząc po kałużach, z lubością wskakując w największe z nich i rozbryzgując połacie błota na wszystkie strony, łącznie z własnymi założonymi pierwszy raz spodniami. Teraz jednak coś w niej czuło ponurą satysfakcję, gdy niebo płakało razem z nią, dzieląc jej ból, wyrzuty sumienia, tęsknoty i płacz, cichy, w głębi duszy, który nie wydobywał się poza nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pubie tego wieczoru panował umiarkowany ruch. Uczniowie nie mieli przepustek, więc żaden z nich nie przebywał w Hogsmeade legalnie. Kilku lokalnych czarodziei wpadło na podobny pomysł, co ona, chroniąc się w cieple pubu i rozgrzewając trunkiem z nadzieją, że nim go wypiją, deszcz ustanie, a oni wrócą do domów prawie suchą stopą. Biorąc pod uwagę wzmagający się deszcz i wiatr, szczerze w to wątpiła, lecz ona miała swoją butelkę, kiedy ona skończy się nią raczyć, deszcz raczej ustanie, a jeśli nawet nie, prawdopodobnie będzie jej to kompletnie obojętne.
      Uśmiech wbrew woli zatańczył na wargach, gdy przypomniała sobie, jak kiedyś zaciągnęła Viv na ognistą. Viv była delikatna, piękna i eteryczna. Miała twarz jak wykutą z porcelany, przykuwającą spojrzenie nieskazitelną cerą, śliczne, duże oczy i zdecydowanie słabszą głowę niż ona. To nie był najszczęśliwszy z pomysłów Niry Sorel, ale nawet ona musiała przyznać, że bawiły się jak nigdy, chociaż następnego dnia obie skończyły z niemożliwie bolącą głową i totalną luką w pamięci. Siedziały razem całą noc, a ona nie miała pojęcia, o czym rozmawiały, ale pamiętała, że jakimś cudem wyszła w płaszczu Vivianne zamiast w swoim. Do dnia dzisiejszego nie miała pojęcia, jakim cudem się w niego wbiła.
      Vivianne. Nie rozumiała, czemu przyjaciółka się od niej odcięła, urywając kontakt. Chociaż nie, rozumiała. Była zakochana i nie widziała świata poza Arthurem. Nic dziwnego. Był przystojny, energiczny, elegancki i troskliwy. Wodził wzrokiem za Marceau, czule dotykał jej dłoni, gdy byli razem i niemal zawsze gotów był jej usłużyć: przynieść drinka, przekąskę, otulić własnym płaszczem. Był też świetnie zapowiadającym się aurorem. Vivianne była zakochana i wyczekiwała momentu, w którym mężczyzna wykona kolejny krok. Oświadczy się. Nic dziwnego, że w obliczu takiego uczucia przyjaźnie zostały odsunięte na bok… ale żeby od razu je całkowicie kończyć?
      Nie, to nie było w stylu Viv. Odrobinę roztargnionej, wiecznie szukającej różdżki Viv. Ciepłej, życzliwej światu, z promiennym uśmiechem, który sprawiał, że dzień zdawał się lepszym.
      Odstawiona na bok szklanka kusiła, by znów po nią sięgnąć. Ostatecznie, cóż innego mogła robić w taki wieczór, jak ten? Dłoń zacisnęła się na szkle, odrobinę za mocno, lecz nie na tyle, by spowodować pęknięcie. Smutna nigdy nie była w nastroju na rozróbę i kłótnię, chyba że sprowokowana, zwykle po prostu tkwiła, wpatrując się w jeden punkt i tęskniąc. Szklanka ognistej zatrzymała się w pół drogi do ust. Zamrugała, usiłując odzyskać ostrość widzenia, gdy przy barze mignęły jej blond włosy.

      Usuń
    2. - Viv? – mruknęła pod nosem, gdy wydawało jej się, że rozpoznała kobietę. Piła już trochę czasu w samotności, lecz nie na tyle, by wyłączyć się całkowicie i nie rozpoznać tej pięknej, eterycznej twarzyczki. Może jednak Viv pojawiła się, bo o niej akurat myślała? Powtórne mruganie nie spowodowało, że zniknęła i Sorel powoli podniosła się, z nieprzyjemnym zgrzytem odsuwając krzesło. Szklanka powędrowała na stół, w towarzystwo butelki, na chwilę zapomniana. - Vivianne Marceau? To naprawdę ty! Viv! – Nie wypiła tyle, by się zataczać, noc była jeszcze młoda, jej krok prosty i bez zbędnych zawijasów, gdy znalazła się obok francuskiej Angielki, jak kiedyś nazwała pannę Marceau. – Ty w Hogsmeade? – Sprawa milczenia i odcięcia się zniknęła jakby sama pod wpływem tego uśmiechu, który przypominał, że cokolwiek by nie było, nadal były przyjaciółkami od serca i bratnimi duszami. – Czekaj, chyba zgubiłam coś. Usiądź ze mną, opowiadaj. Obiecuję solennie, że nie knuję nic niedobrego i nie będziemy śpiewać. – Jeśli chodziło o śpiew, uznawała się za beztalencie. Śpiewała tylko w kąpieli i gdy czuła się naprawdę pewnie. To zaś oznaczało towarzystwo Vivianne.
      Nagle wieczór już nie był tak ponury, a życie nie prezentowało się w tak czarnych barwach. Szare oczy śmiały się jak dawniej, wyrażając więcej niż usta i jakiekolwiek słowa. Samotność i poczucie straty minęło. Niewielki stolik w Trzech Miotłach aż prosił, by przy nim usiąść.
      - Jeszcze jedną szklankę – poprosiła, naprawdę nie zamierzając robić powtórki z ich wspólnej przeszłości, ale szczerze zamierzając wznieść toast za plany Vivianne, jakiekolwiek by nie były, ważne, że przywiodły ją tutaj, chwilę przed dwudziestą pierwszą. Tylko te oczy. Te oczy były inne niż pamiętała. To była jej Viv i jednocześnie inna Vivianne. Tym jednak zajmą się później. Potem.


      Nira, której bardzo potrzeba przyjaciółki
      mam nadzieję, że wyobraźnia mnie nie poniosła odnośnie relacji

      Usuń
  14. Nicholas na początku swojego powrotu do Hogwartu w roli stażysty niemalże gdzie się nie ruszył, tam czekała na niego lawina bolesnych wspomnień. Każdy zakamarek zamku skrywał w sobie nową historię, nowe bolesne wydarzenie, co uderzało w Zachariewa z ogromnym impetem, zakorzeniając się w jego umyśle niemalże na zawsze. Nawet we własnym łóżku w dormitorium nie czuł się bezpiecznie. Z biegiem czasu nauczył się, to kontrolować, nie pozwalać, aby malujące się przed jego oczami sceny za czasów, gdy był dręczonym uczniem, zawładnęły nad jego ciałem. Momentami, jednak wspomnienia bywały silniejsze, przez co Bułgar uginał się pod ciężarem traumy, reagując na stres atakiem paniki. Nikt nie był świadom, poza najbliższymi osobami, jak wiele siły i samozaparcia kosztuje Zachariewa każdy dzień. Jak wiele musi zebrać sobie siły, aby poprowadzić na pozór łatwe zajęcia, uczestniczyć w życiu szkoły. Przebywanie na zatłoczonej Sali również dla Nicholasa nie było dla niego komfortowe, co Vivianne mogła poczuć, gdy dotykała jego spiętych ramion, a ciężki oddech stale szukał sposobu, aby zwolnić, odnaleźć odrobinę swobody.
    — Wiary w siebie ponoć można się nauczyć, ale w moim przypadku, to dość odległa nauka — rzekł Nicholas, zwalniając nieco tempo, aby mogli wziąć głęboki wdech i nieco się wyciszyć. Sam nie wiedział ile dokładnie czasu minęło odkąd znaleźli się na parkiecie, ale w Bułgarze nadal nawet na chwilę nie opadła fascynacja blondynką. Wyglądała olśniewająco, a fakt, że znajdowali się, tak blisko siebie jedynie powiększał powstały w głowie byłego Krukona mętlik. Gdy jej delikatne dłonie muskały jego skórę, Nicholas miał wrażenie, że rytm jego serca przyśpiesza. Bułgar uważnie powiódł wzrokiem w stronę innych, tańczących wokół nich par, których było już znacznie mniej. Rzeczywiście uczniowie rozpierzchli się po kątach Sali, gdzie przygaszone światła gwarantowały pewnego rodzaju nutkę intymności. Brunet nie wiedział, co nim kierowało, ale wplątał palce w dłoń Vivianne, którą bez ostrzeżenia pociągnął w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Czuł, że oboje potrzebują wytchnienia. Zdjął ze swoich ramion marynarkę, którą okrył drobne ramiona blondynki, gdyż miał wrażenie, że jej delikatna skóra jest niepokojąco chłodna. Posłał towarzyszce szeroki uśmiech, który w blasku księżyca, wyglądał na tyle promiennie, że można się było pokusić się o stwierdzenie, że Nicholas jeszcze nigdy tak szczęśliwie nie wyglądał.
    — Uważaj — szepnął i odruchowo chwycił materiał jej sukienki, który delikatnie uniósł do góry, aby przy schodzeniu po schodach, Vivianne go nie nadepnęła. Gdy wyszli na błonia, a Nicholas oparł się plecami o ścianę zamku, nabrał porządnej ilości powietrza do płuc i ponownie pokusił się o to, aby odgarnąć blondynce zbłąkany kosmyk włosów z czoła. W świetle księżyca wyglądała, tak, że był w stanie wręcz paść jej do stóp i bez znudzenia w nieskończoność podziwiać jej piękno.

    Nicholas <33

    OdpowiedzUsuń
  15. W Biurze w sumie też miał asystentki, czy młodsze stopniem aurorki, czy aurorów, którzy dopiero przyuczali się do prawdziwego aurorowania i tam też wiele godzin siedział z nimi nad planami, obrazkami, fotografiami, tropami i innymi gadami, więc z jednej strony praca w Hogwarcie i posiadanie kolejnej stażystki pod sobą nie robiło na nim zbytnio wrażenia. Z drugiej strony – był to jednak totalnie inny klimat, bo z Vivienne nie omawiali możliwie najlepszej zasadzki na Gormana, czy kogokolwiek innego, a plan zajęć na najbliższy tydzień. To już było zajęcie tak odmienne od aurorskiej rutyny, że Raven sam momentami czuł się jak świeżak, a jeszcze rzadziej nawiedzała go myśl, że może to Marceau powinna piastować stanowisko profesorskie, a on stażysty. Pod względem ogarnięcia szkolnych reguł i monotonii zapewne mogłoby to się okazać wcale niegłupie. Ale pod względem samej wiedzy na temat czarnej magii i tego jak się przed nią bronić… tu myśli o ewentualnej wyższości stażystki nad nim samym były już skutecznie odsuwane na drugi plan. Bo James mógł się czuć jeszcze nie do końca pewnie w nowym fachu, mógł czasem dać wleźć sobie na głowę, ale kiedy zaczynało się wchodzić w pole jego specjalności to naprawdę niewiele osób mogłoby mu powiedzieć, że odstaje, a jeszcze mniej mogłoby mu zarzucić prosto w twarz, że jeszcze musi się nieco nauczyć. Więc nie, jednak wszystko jest tam gdzie ma być; to Raven jest i powinien być profesorem, a Vivianne jest i powinna być stażystką, która kiedyś przejmie po nim to zaszczytne stanowisko.
    Tak czy inaczej jednak, pewne rzeczy muszą zostać załatwione i dlatego były auror wędruje korytarzami zamku do komnat swojej koleżanki. Pod pachą ma perę pergaminów dotyczących kolejnych tematów zajęć, dłonie upchane w kieszenie spodni, a myśli zdecydowanie wędrują gdzieś w chmurach, albo chociaż po najbliższej okolicy (bo na pewno nie są tam, gdzie powinny być), czego efektem jest to, że Raven koncertowo wpierdala się w jakiegoś śpieszącego się jegomościa. Nie jest to jednak klasyka gatunku z gatunku komedii, pergaminy nie lądują na podłodze, auror nie jest zakłopotany, czy jakikolwiek inny, a intruz nie pomaga mu ich zbierać. Wręcz przeciwnie, James nie jest tym zderzeniem specjalnie poruszony, jego ofiara również. Pergaminy nadal są bezpieczne pod pachą, dłonie nadal w kieszeni, jedynie jasna brew wędruje nieco ku górze, a błękitne spojrzenie obserwuje oddalającego się czarodzieja. Kojarzył go, znał, choć nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć…
    Profesor odwraca głowę w kierunku z którego przybył intruz, dostrzega otwarte na oścież drzwi komnaty Marceau i układanka w jego umyśle robi klik. Minął się z tym skretyniałym gorylem, narzeczonym Viv, którego tak naprawdę to nigdy nie lubił i zawsze uważał, że miał ku temu powód, choć tego oficjalnie nie było. Oficjalnie Arthur jest takim miłym kolesiem, że normalnie do rany przyłóż. Pogada, zaczepi, pomoże z tropem, albo pójdzie na patrol. Oficjalnie. Bo co do wersji nieoficjalnej to Raven wcale nie jest pewien tego wszystkiego, bo nie raz i nie dwa spotykał ludzi, których kunszt aktorski sięgał bardzo wysoko. Sam wolał ufać swojej intuicji w takich przypadkach, a intuicja mówiła jasno, że coś tu jest kurwa nie tak. Kierowany przeczuciem przyśpiesza jeszcze kroku i w końcu staje w progu komnaty stażystki OPCM i to co widzi potwierdza tylko to, że jego intuicja jest niezawodna i zdecydowanie można na niej polegać; Viv siedzi wsparta o drewnianą ramę łóżka, na twarzy na ślady krwi, rozwaloną wargę, w oczach szklą się łzy. Były auror marszczy lekko brwi, mruży oczy i ogląda się przez ramię, tknięty nagła myślą by pójść za Arthurem i wyjaśnić mu to i owo, ale ostatecznie tego nie robi. Jako nauczyciel chyba nie powinien się z nikim napierdalać na pięści na terenie szkoły, a tym bardziej wyzywać na pojedynki. Poza tym, kobieta chyba potrzebowała kogoś, kto pomógłby się jej pozbierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — James – pada jego imię, a on znów wraca spojrzeniem do Vivianne. Chwilowa irytacja znika z błękitnych oczu, bo w końcu to nie na nią był zły i to nie jej chciał sprezentować koncertowego gonga pięścią prosto w twarz – To nie…
      — Nie próbuj go bronić, Viv – stwierdza miękko i ostatecznie wchodzi do komnaty. Zamyka drzwi z cichym kliknięciem, potem odkłada pergaminy na najbliższy stolik, a w trakcie tej arcykrótkiej chwili stażystka rozkleja się kompletnie i totalnie. Raven – który nie jest mistrzem w opanowywaniu kobiecych łez i który zdecydowanie bardziej wolałby mierzyć się teraz z czymkolwiek, tylko nie z tymi strasznymi łzami – siada obok chlipiącej i obejmuje ją ramieniem w ramach pocieszeni – Długo to trwa? Zawsze to tak wyglądało? – pyta, stwierdzając, że być może wygadanie się komuś znajomemu przyniesie jej ulgę. Jemu by pomogło – No już, już, poszedł sobie i nie wróci. A nawet jak wróci to coś wymyślimy.

      Raven

      Usuń
  16. Bułgar niemalże zesztywniał, gdy poczuł na swoich ustach, miękkie wargi Vivianne. Zacisnął palce we wcięciu w jej talii, czując, że jego serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Przestał myśleć o panującym na zewnątrz chłodzie, czy chociażby fakcie, że ktoś zaraz może się tutaj pojawić. W końcu wiele par rozpierzchło się po zakamarkach zamku, aby pobyć sam na sam. Na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, zaś przyjemne mrowienie wewnątrz ciała, popchnęło go do tego, aby z równym zaangażowaniem, co blondynka odwzajemnić pieszczotę. Nigdy nie był, tak blisko z żadną kobietą, dlatego wszystko, co właśnie się działo, było dla niego nowe, elektryzujące i cholernie pociągające. Nie był w stanie dokładnie opisać tego, co działo się z jego ciałem oraz umysłem, ale z każdą chwilą pocałunek nabierał znacznie więcej stanowczości oraz odwagi. Dłonie Nicholasa przesunęły się na nagie plecy, Vivianne, sunąc po nich w górę i w dół, ale nadal pamiętając, aby nie przekroczyć pewnej, cielesnej granicy, którą naruszył już sam pocałunek. Gdy tylko ich wargi powoli się od siebie odsunęły, a czoło Nicholasa oparło się o czoło kobiety, czuł, że przepadł. Bezpowrotnie przepadł w głębi jej cudownych oczu, w miękkiej fakturze ust, które ponownie kusiły, aby zatracić się w ich smaku. Dłońmi nadal przesuwał po miękkiej skórze jej pleców, nie mogąc się nadziwić, jak gładki i delikatny jest jej kobiecy materiał. Nigdy wcześniej nie patrzył na nią od tej strony, ale towarzysząca im chwila, sprawiła, że przejrzał na oczy. Dostrzegł jej piękno, niezwykłą i cholernie atrakcyjną kobiecość, którą chciał odkryć, ale nadal brakowało mu odwagi. Nie myślał o tym, że mogą tego pożałować, że ich czyny przyniosą im wiele problemów. Był egoistą, egoistą, który w tym momencie nie myślał o niczym innym, jak tylko o Vivianne. Nie potrzebowali słów, wszystko malowało się w ich oczach, a moment, w którym przemierzyli szkolne korytarze, aby znaleźć się w komnacie Nicholasa, niezbyt do niego dotarł. Zupełnie jakby wszystko rozgrywało się poza jego świadomością, która była zawładnięta przez bliskość panny Marceau. Nie chciał robić niczego, co mogłoby blondynce się nie spodobać i choć odwzajemniał każdy pocałunek, to jego dłonie nadal bazowały na granicy jej ramion oraz wcięcia talii. Westchnął bezgłośnie, gdy jego plecy spoczęły na miękkiej pościeli, zaś guziki koszuli zostały odpięte do połowy. Nie był w stanie opisać tego, co działo się w jego wnętrzu. Rozszalałe serce obijające się o jego klatkę piersiową, sprawiało wrażenie jakby miało dosłownie eksplodować. Odgarnął Vivianne kosmyki włosów za ucho, które zaczęły wypadać ze starannie ułożonej fryzury i delikatnie się uśmiechnął. Spojrzał jej w oczy. Cholera wiele by oddał, aby móc spoglądać w nie każdego dnia tak blisko, tak jak właśnie robił, to w tej chwili.
    — Jesteś pewna? — zapytał niemalże szeptem, zupełnie jakby się bał, że jakikolwiek głośniejszy dźwięk popsuje budującą się między nimi chwilę intymności.

    Nicholas <3

    OdpowiedzUsuń
  17. Żyjąc w świecie, w którym dla społeczeństwa jest się zwykłym ścierwem, które nie zasługiwało na możliwość władania magią, czy posiadanie podstawowych praw, wypracowało w Nicholasie poczucie, że bycie samym jest zupełnie normalne. Mimo, że nawiązywał relacje z innymi, nigdy nie pozwalał sobie na to, aby przywiązać się do kogoś mocniej, niż, to rzeczywiście było możliwe. Jasno stawiał granice, która pierwszy raz została zdmuchnięta przez prawdziwy huragan wewnętrznych pragnień oraz emocji. Gdy wraz z Vivianne leżeli pośród ciepłej pościeli, zupełnie nadzy i błogo rozleniwieni, miał ogromną nadzieję, że nie był, to jedynie piękny sen. Pierwsze emocje zaczęły opadać, zaś szalejące serce Nicholasa zaczęło wracać do normalnego rytmu. Czuł mrowienie niemalże na całym ciele, a majaczący się w kącikach jego ust uśmiech, zdradzał, że był po prostu szczęśliwy. Chyba żadne z nich nie sądziło, że ta niepozorna okazja, jaką był wiosenny bal, może zakończyć się prawdziwym wystrzałem fajerwerków w postaci głębokich uniesień. Vivianne była jego pierwszą kobietą i choć z pewnością popełnił wiele błędów, to malujące się na jej policzkach rumieńce, oraz mocno obejmujące ciało Bułgara ramiona, jasno dawały dowód temu, że towarzyszyły jej podobne odczucia. Nicholas przesuwał powoli dłonią po udzie blondynki, które wcześniej naciągnął na swoje biodro, leżąc bokiem w stronę blondynki. W końcu uchylił powieki i lekko uniósł się na łokciu, nie mogąc oprzeć się pokusie, aby ponownie dosięgnąć jej warg. Pocałunek był zupełnie inny, niż te, którymi dotychczas mieli okazję się obdarowywać. Nieco leniwy, aczkolwiek czuły i pozwalający na regularne zaczerpnięcie oddechu. Zapomniał o zmęczeniu, zapomniał o wszystkim, co działo się wokół nich. Błogie lenistwo zawładnęło jego ciałem, a fakt, że rano nie czekały na nich żadne, szkolne obowiązki sprawiał, że Nicholas czuł się jeszcze lepiej.
    — Nasz bal trochę się przedłużył — zaśmiał się Bułgar, gdy w blasku księżyca dostrzegł tarczę starego zegara, która wskazywała na kilka minut po drugiej w nocy. Pocałował czoło Vivianne i zszedł z łóżka, odnajdując swoje bokserki, które wciągnął na tyłek, zaś Vivianne podał swoją koszulę, w której jej będzie znacznie wygodnej, niż w długiej sukience, choć równie dobrze mogli nadal pozostać kompletnie nadzy. Do dwóch kieliszków nalał trochę wina, które stanowiło przyjemne zwieńczenie ich wspólnego czasu. Podał blondynce szkło, szybko znajdując się na nowo obok.
    — Za dzisiejszy wieczór — powiedział z uśmiechem, chcąc jeszcze dodać za nas, jednak ugryzł się w język, czując, że mimo zbliżenia, oboje znajdują się na dość kruchym i niepewnym gruncie, który nie posiadał klarownego określenia względem tego, co ich połączyło. Upił spory łyk, zapominając o swoim zmęczeniu, choć, gdy tylko odstawił kieliszek na szafeczce, zaś jego głowa ułożyła się na miękkiej poduszce, poczuł, że przyszedł czas, aby odpocząć. Pogładził policzek Vivianne, którą do siebie przyciągnął. Jeśli rano rzeczywiście każde z nich miało pójść w swoją stronę, to teraz chciał, aby korzystali z chwili, tak mocno, jak było, to możliwe.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  18. — Jak już pewnie wiesz nie jestem rozrywkowym typem, dlatego nie imprezuje, a moje wieczory wyglądają niemalże tak samo, od momentu, gdy zacząłem naukę w Hogwarcie, aż do teraz, czyli książki i herbata, a czasem coś mocniejszego… ale muszę przyznać, że w kwestii samego balu miałem od początku dobre przeczucia — powiedział, a na jego twarzy zamajaczył się delikatny uśmiech, gdy przesunął powoli dłonią po plecach Vivianne, nieco niepewnie wsuwając ją pod materiał koszuli, aby móc lepiej poczuć bijące od niej ciepło. Wyraźnie zaskoczony, uniósł brew ku górze, gdy blondynka przyznała się, że chciała go zaprosić do tańca, gdy jeszcze oboje byli odziani w uczniowskie szaty. Westchnął cicho, gdy jego umysł zalały wspomnienia z tamtego okresu. Zaśmiał się nerwowo.
    — Tamten Nicholas bał się nawet własnego cienia… Ale to miłe, nawet nie wiesz jak bardzo, że chciałaś, to zrobić, choć w tamtej chwili prędzej bym zaszył się w dormitorium, niż zebrał w sobie odwagę, aby towarzyszyć komuś na wiosennym balu. Wszystko było, tak w moim umyśle zachwiane, że nie odróżniałem już dobrych intencji od kolejnej próby zrobienia ze mnie błazna… Do dziś omijam szerokim łukiem pewne miejsca w Hogwarcie. Wywołują one we mnie zbyt wiele emocji — odpowiedział w pełni szczerze, uznając, że nie ma sensu ukrywać przed Vivianne prawdy. Ujął jej dłoń i ułożył w miejscu, w którym w dolnej części jego żeber, dokładnie po prawej stronie mogła wyczuć mocne zgrubienie rysujące się pod jego skórą.
    — Dokładnie w dzień balu, brat Katie Reeves, złamał mi nos oraz żebro za to, że pierwszy raz odważyłem się mu postawić, gdy obraził moją matkę… Dostałem szlaban. Musiałem razem z bibliotekarką uprzątnąć dział ksiąg zakazanych, zaraz po śniadaniu, podczas, gdy cała reszta żyła przygotowaniami do balu.
    Mało kto wiedział, że Nicholas ten jeden raz postawił się swojemu oprawcy, który również skończył ze złamanym nosem, ale to Bułgar otrzymał karę, przed którą nie protestował. Nawet nie udał się po pomoc do Skrzydła Szpitalnego. Zdecydowanie źle zrośnięte żebro do dziś potrafi przypominać mu o tym, że nie było na tym świecie tolerancji, a sprawiedliwość była jedynie abstrakcyjnym wymysłem ludzi, którzy ślepo wierzyli w dobro.
    — Umiejętności tanecznych nie można ci odmówić, panienko Marceau — powiedział i raz jeszcze uniósł się nieznacznie na łokciu, aby móc zatopić się w smaku jej ust, które delikatnie smagał jedynie własnymi wargami, zniżając się do linii jej obojczyka i wróciwszy tą samą drogą, skupił się na znacznie bardziej żarliwszym pocałunku. Mimo, tak szerokiego wachlarza wrażeń, Bułgar zapominał o swoim zmęczeniu. Jego myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół Vivianne. Jakaś jego część bała się, że gdy tylko się obudzi, jej już przy nim nie będzie, dlatego nie chciał zasypiać, nawet do rana.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  19. Nicholas nie był wylewny, ale przy Vivianne przychodziło mu, to zaskakująco łatwo. Oczywiście, że nikt nigdy nie zasłużył sobie na tak podłe traktowanie, pełne przemocy i bluźnierstw, ale Nicholas naprawdę przestał wierzyć w to, że spostrzeganie jego osoby w oczach innych ulegnie zmianie. Przyjmował kolejne ciosy, nadstawiając za każdym razem drugi policzek, wewnętrznie przeżywając prawdziwe katusze.
    — Nie powinno mnie, to spotkać, ale spotkało. Nie jestem w stanie cofnąć czasu — powiedział, a jego głos pierwszy raz zadrżał. Zaczynał panikować w skutek budzących się w jego umyśle wspomnień. — Boję się, że Stanka mogłaby przeżywać, to samo. Już teraz wiem, że zdarzają się ataki skierowane w jej stronę… Ja jakoś przez, to przeszedłem, ale pod fasadą silnej dziewczynki, kryje się naprawdę krucha osoba… Dałem sobie radę, gdy dwukrotnie zniszczono moją różdżkę, gdy robiono ze mnie publiczne pośmiewisko, gdy niejednokrotnie zmagałem się z fizycznym uszczerbkiem na zdrowiu, gdy nawet nauczyciele obojętnie spoglądali w moją stronę, udając, że nic nie widzą — Nicholas wziął głęboki wdech, czując, że z każdym kolejnym słowem, ciężar na jego klatce piersiowej zaczyna się powiększać. — Wiem, że Stanka mimo swojego ciętego języka i ogromnej ciekawości, nie zniesie wiele, a ja nie zawsze będę w stanie ją obronić. Nie przyznaje mi się do wszystkiego.
    Bułgar przesunął powoli dłonią po policzku Vivianne, po czym przytulił swój policzek do jej klatki piersiowej, dzięki czemu młoda kobieta mogła idealnie wyczuć, jak bardzo były Krukon był spięty. Powrót do przeszłości zawsze kosztował go wiele emocji. Mimo miłych pocałunków, które po części odciągnęły go od ponurych myśli, musiał wstać z łóżka, aby nie eksplodować od nadmiaru sprzecznych ze sobą emocji. Chwycił za butelkę z rumem, której zawartość przelał do kieliszka i upił spory łyk.
    — Ojciec zawsze mi powtarzał, że powinienem pójść w jego ślady , że ten cały Hogwart nie przyniesie mi w życiu niczego dobrego, że powinienem brać przykład z mojego starszego brata, zamiast pajacować z różdżką w dłoni… Tylko matka rozumiała, że magiczny świat, to właśnie moje miejsce, do czasu, aż przyznałem jej się pierwszy raz do tego, jak wygląda moje życie w Hogwarcie. Chciała, abym wszystko rzucił, a mimo, to nie umiałem. Bycie szlamą mam we krwi.
    Nicholas odwrócił się w stronę Vivianne, uważnie jej się przy tym przyglądając, po czym nieco zbyt mocno odstawił kieliszek na stolik.
    — Co takiego we mnie widzisz, Viv? Co sprawia, że masz ochotę spędzać ze mną czas? Być tak blisko mnie? Przecież jestem paskudną szlamą, która oddałaby dosłownie wszystko, aby chociaż przez chwilę odciąć się od tego, co sprawiło, że nie zasługuje na szacunek, uznanie oraz uwagę otoczenia.


    Nicholas <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Złość, która tak nagle zebrała się w Bułgarze w połączeniu z ogromnym żalem była tak mocna, że zaskoczyła samego Nicholasa. Gdy Vivianne się do niego zbliżyła i splotła ich dłonie w delikatnym uścisku, spojrzał na nią uważnie. Słowa płynące z jej ust mówiły prawdę, prawdę, której Nicholas nigdy tak naprawdę nie dostrzegał, mimo, że to on był głównym sprawcą słów, które Vivianne wypowiadała jego kierunku. Był otwarty na uczniów i nie wyobrażał sobie, aby przejść obojętnie obok osoby, dla której powinno się być autorytetem, osobą, której wsparcie powinno nie podlegać najmniejszym wątpliwością.
    — Po to tutaj wróciłem — powiedział cicho. — Żeby uczyć innych, to czego ja się nauczyłem. Że żaden problem nie jest blachy, tylko jego rozwiązanie może okazać się być nieodpowiednie — dodał i nabrał sporej ilości powietrza do płuc, po czym czule przesunął dłonią po policzku blondynki. — Że niezależnie od tego, jak bardzo jest źle, to warto prosić o pomoc, czego ja nie robiłem. Że bycie słabszym, to nic złego, a siła nie drzemie w pięściach, czy użyciu magii, siła jest w umyśle. Ja nie miałem na tyle odwagi, aby się wszystkiemu przeciwstawić.
    Nie mówiąc już nic więcej, Nicholas po prostu nachylił się ku Vivianne, aby złożyć na jej wargach czuły pocałunek, który z czasem przerodził się znacznie bardziej namiętną pieszczotę, co idealnie wyrażało, to co czuł względem blondynki, a czuł naprawdę wiele, czego jeszcze teraz nie umiał dokładnie określić. Przeczesał palcami jej kosmyki włosów, przesunął dłońmi po plecach, kuszącym wcięciu w talii oraz krągłych pośladkach, wracając tą samą drogą do jej ramion. Poznawał jej kobiecy materiał coraz lepiej, nabierając stale więcej pewności. Vivanne była jego pierwszą kobietą i jedyną, którą miał w swoim życiu. Nie sądził, że przyjdzie mu to z taką łatwością, ale przy pannie Marceau wszystko nabierało zupełnie innego wyrazu. Westchnął cicho, gdy ich zmęczone ciała wróciły do przyjemnych pieleszy. Przytulił policzek do piersi stażystki nie chcąc jeszcze spać, ale zmęczenie ostatecznie wzięło nad nim górę i prawdopodobnie zasnął jako pierwszy.
    Rankiem, gdy tylko uchylił powieki i nieznacznie się przeciągnął, niemalże natychmiast napotkał swym nieco nieprzytomnym spojrzeniem na twarzyczkę Vivianne.
    — Długo tak na mnie patrzysz? — zapytał cicho, a na jego twarzy pojawił się szorki uśmiech. — Która godzina? — zapytał i uniósł się na łokciu, po czym przetarł dłonią twarz. Nie miał zamiaru jeszcze wstawać. Nie gdy było, tak przyjemnie i egoistycznie nie chciał jeszcze z tego rezygnować.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Wczorajszy huragan emocji, który niemalże zwalił Bułgara z nóg, był więcej niż tylko niesamowity. Nigdy wcześniej nie spoglądał na Vivianne od strony kobiety, z którą mógłby dzielić własną cielesność, doświadczając zupełnie nowych emocji, doznań i bodźców. Ciężko mu było wyrazić słowami, to co siedziało w jego wnętrzu, ale mimo, że wszystko stało się nagle, a uczucia, które im towarzyszyły mogły okazać się jedynie chwilowym impulsem, to czuł, że wszystko jest tak jak powinno. Uśmiechnął się leniwie, niezbyt mając ochotę, aby wyściubić nos z łóżka.
    — Nie jadam śniadań, ale rozumiem, co masz na myśli — powiedział, po czym z cichym mruknięciem odwzajemnił pocałunek, ujmując zarumienioną twarzyczkę Vivianne w swoje dłonie. Już dawno przestało go obchodzić, co mówili o nim ludzie, ale w kwestii wspólnej nocy, wolał, aby ich osoby nie stały się głównym zainteresowaniem w kwestii uczniowskich plotek. Przeszedł do pozycji siedzącej, gdy tylko ich usta się rozdzieliły, a następnie podążył za kobietą wzrokiem. Nadal gdzieś w głębi siebie nie dowierzał temu, co miało miejsce. Cholera, był przeklętym szczęściarzem.
    — Nie lubię tłoku w Wielkiej Sali, ale zapewniam, że zobaczymy się na reszcie posiłków, obiecuję — rzucił, nim ta wyszła, a gdy ich wargi zaciekle walczyły o przedłużenie chwili, w której niemalże oboje pod wpływem pieszczoty unosili się nad ziemią, przeczesał jej kosmyki włosów, chcąc jak najlepiej zapamiętać ich miękką i przyjemną fakturę. Ciche westchnienie wyrwało się z ust Bułgara, gdy drzwi od jego komnaty zamknęły się z cichym trzaskiem, a on został zupełnie sam. Mógł spożytkować czas lepiej, ale nie chciał. Wrócił do łóżka, korzystając z faktu, że nie musi oddawać się w ramiona nauczycielskich obowiązków. Dwugodzinna drzemka wystarczyła, aby mógł spokojnie wstać i udać się pod prysznic, który zdecydowanie postawił go na nogi. Znaleziona przy łóżku bransoletka Vivianne wywołała na ustach Bułgara szeroki uśmiech. Musiał jej ją oddać, poza tym, był to dość uroczy pretekst, aby ją zobaczyć. Czuł się, jak nastolatek, któremu do głowy uderzyła pierwsza lepsza miłostka, ale poniekąd tak było. Vivianne była w jego całym życiu pierwszą kobietą, do której zbliżył się tak blisko i chciał brnąć w to dalej. Dzierżąc w dłoni własność blondynki, niemalże biegiem przemierzył korytarze Hogwartu, a gdy tylko stanął przed drzwiami komnaty Vivianne, zawahał się, nim zapukał. Cholera, dlaczego wątpliwości i obawy zawsze nachodzą go w najmniej odpowiednich do tego momentach? No dalej Nicholas, dasz radę.
    — Viviannne? — rzucił Bułgar, gdy jego dłoń zetknęła się z chłodną, drewnianą fakturą drzwi, ale nie otrzymał żadnej reakcji z drugiej strony.


    <33

    OdpowiedzUsuń
  22. Nicholas nie był w stanie opisać tego, jak głupio się poczuł, gdy drzwi od komnaty Vivianne otworzył mu obcy mężczyzna, dodatkowo obdarzając go dość mało przyjemnym tonem głosu. Nigdy nie rozmawiał na temat życia miłosnego stażystki, a podczas wczorajszego wieczoru oraz namiętnej nocy, nawet nie przyszło mu do głowy, że mogła kogoś mieć. Przyczynił się do zdrady? Zupełnie nagle znajdująca się w jego dłoni bransoletka zaczęła mu niebywale ciążyć, a rytm serca przyśpieszył. Teraz już nie czuł się głupio, czuł się jak skończony imbecyl. Coś ty sobie myślał Zachariew? To nie jest twoja bajka. Zdecydowanie nie było tutaj miejsca na szczęśliwe zakończenie. Wrócił do swojej komnaty, gdzie nie mógł kompletnie znaleźć dla siebie miejsca. Rzucił smętnie bransoletkę na biurko, po czym znowu wyszedł. Sam nie wiedział ile dokładnie czasu spacerował po błoniach Hogwartu, ale chłodne powietrze wcale nie pomogło mu w uporaniu się z wrzącymi w jego wnętrzu emocjami. Co jeśli Vivianne myślała o nim, jak o jednorazowej przygodzie z nadzieją, że nic się nie wyda? To kompletnie mu do niej nie pasowało, ale w tej chwili już sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Był wyraźnie zdenerwowany i za wszelką cenę chciał znaleźć sobie zajęcie. Spacer był niewystarczający. Resztę dnia spędził w bibliotece porządkując zakurzone książki na regałach. Chyba pierwszy raz cieszył się, że to właśnie jemu przypada nocny dyżur. Z pewnością nie udałoby mu się dziś zmrużyć oka. Pogrążone w mroku korytarze, które oświetlał blask różdżki Bułgara, nigdy wcześniej nie wydawały się być aż tak ponure, jak w tej chwili. Krok za krokiem miał kolejne posągi, skręcał w coraz, to nowsze korytarze, gdy zza jego pleców, zupełnie nagle wydobył się dźwięk tłuczonego szkła. Bułgar poczuł, jak po całym jego ciele przechodzi bardzo nieprzyjemny dreszcz. Zacisnął odruchowo palce na swojej różdżce, powoli odwracając się, aby odszukać źródło dźwięku. Uczynił kilka kroków przód i chwyciwszy za klamkę od schowka z eliksirami, wziął głęboki wdech, nim gwałtownie otworzył drzwi.
    — Na Merlina! — niemalże krzyknął. — Vivianne! Co ty… — urwał, gdy blask jego różdżki ukazał na jej bladej twarzyczce siniaki oraz zadrapania, zaś kobieta walczyła z plączącymi się nogami, wyraźnie opadając z sił. — Boże, Viv — szepnął zdając sobie sprawę, że jest źle. Kucnął przy niej, czując, że jego dłonie zaczynają drżeć. Potrzebowała pomocy. — Hej, już dobrze… Zabiorę cię do twojego dormitorium. Już dobrze… Jestem przy tobie, Viv.
    Nie miał zielonego pojęcia, co się wydarzyło, ale stan blondynki był poważny. Wiedział, że w Skrzydle Szpitalnym otrzymałaby fachową pomoc, ale czuł, że sprawa jest znacznie poważniejsza i wyciąganie je na forum Hogwartu, mogło okazać się błędem. Chwycił dwie fiolki z eliksirem, które wsunął do swojej kieszeni, a następnie ostrożnie, jak tylko się dało, wziął ją na ręce. Machnięcie różdżki spowodowało, że na półce z fiolkami znów zapanował porządek. Pocałował czule czoło Vivianne, mając wrażenie, że jej ciało niebywale mocno drży. Musiał się nią zająć.
    — Kto ci to zrobił? — zapytał, gdy obolałe ciało Vivianne wreszcie spoczęło na jej łóżku. Chwycił krawędź ciemnej koszulki, którą delikatnie podciągnął ku górze. Siniak na siniaku sprawił, że w oczach Bułgara błysnęły łzy będące wyrazem ogromnej wściekłości. — Co za pierdolony skurwiel… Spokojnie, zaraz poczujesz się lepiej, tylko musisz pozwolić mi to z ciebie zdjąć.
    Nicholas wziął głęboki wdech, dobrze wiedząc, że jego emocje w niczym kobiecie nie pomagały. Potrzebował zachować trzeźwy umysł. Wydobył ze swojej szaty dwie fiolki. Jedną z nich podsunął pod usta stażystki, zaś zawartość drugą dokładnie zaczął rozprowadzać po każdym miejscu, w którym były odbite palce, a nawet całe dłonie. — Jeszcze chwilka… spokojnie.

    Nicholas <3

    OdpowiedzUsuń
  23. — Wróci. On zawsze wraca.
    Chciałby powiedzieć, że w to nie wątpi. Chciałby powiedzieć, że ma na to jakieś rozwiązanie, że istnieje proste wyjście z tej sytuacji, ale nic z tych rzeczy zrobić nie mógł. Jedyne co pozostawało to siedzenie obok obitej kobiety i jakieś nieme wsparcie. Raven nienawidził tego stanu – tak szczerze i całym sobą. Nie nawykł do tego by siedzieć na tyłku, kiedy ktoś inny krzywdzi niewinne osoby, to nie leżało w jego naturze. Kiedy widział krzywdę – reagował. I teraz też miał ochotę to zrobić. Miał ochotę iść za Arthurem i mu po prostu wprać, obić mu tę głupią gębę aż wypluje wszystkie zęby i będzie prosił o święty spokój, czy litość. I kiedy tylko to jedno było mu obecnie potrzebne, kiedy tylko to jedno wydawało się słuszne; to właśnie tego jednego zrobić po prostu nie mógł. Bo o ile Vivianne lubił, tak jednak musiał przedkładać dobro swojej rodziny nad problemy innych. A gdyby tak dopadł aurora na terenie szkoły i go obił to na pewno odbiłoby się na jego reputacji jako nauczyciela – mogłoby nawet uderzyć w samą Evelyn, a tego nie chciał z całego serca. Więc nie. Pragnienia i chęć postąpienia najsłuszniej jak się da są odsunięte na bok, a Raven musi zadowolić się wyjściem pośrednim, które zamyka się w smutnej akcji pocieszenia biednej stażystki i wybadania sytuacji. Skoro nie mógł się zjeba pozbyć za pomocą magii i pięści, to zrobi to w jakiś bardziej wyrafinowany, zdecydowanie bardziej manipulatorski sposób. W końcu to nie mogło być tak, że typ będzie sobie tu przychodził i okładał przyszłą panią profesor.
    — Mam wrażenie, że całą wieczność. Od momentu, kiedy przyjęłam oświadczyny. Półtora roku temu...
    Odpowiedź na jego pytanie sprawia, że musi wziąć głęboki wdech i spokojnie wypuścić powietrze z płuc, tak na uspokojenie, bo Raven miał jakieś koszmarne uczulenie na bicie kobiet. Nie trawił tego, nie lubił, nie praktykował i ogólnie damskich bokserów traktował jak najgorszy rodzaj podczłowieka jaki istnieje. Zajmowali oni w jego osobistym rankingu miejsce zaraz za osobami krzywdzącymi dzieci lub zwierzęta i nie miał dla nich litości.
    — Jest dobrym aktorem, prawda? Nikt by nie uwierzył, gdybym powiedziała, że Arthur Warren para się takim hobby w czasie wolnym od załatwiania spraw Ministerstwa. Potrafi kreować pozory, w końcu sama w nie uwierzyłam.
    — Każde kłamstwo prędzej czy później się kończy, Viv — stwierdza auror z westchnieniem, doskonale świadom, że kłamstwo pana Warrena trwa już wyjątkowo długo i to zapewne tylko dlatego, że panna Marceau nie zdecydowała się na donos czy interwencję Biura (na którą jego skromnym zdaniem powinna zdecydować się już dawno temu, ale nie zamierza jej tego teraz wypominać, bo w sumie nie taka jego rola).
    — Nie oceniaj mnie, proszę — stażystka podnosi na niego spojrzenie, Raven je łapie i przez chwilę tak po prostu się na siebie patrzą. On czuje, że coś jest na rzeczy, że słów jest więcej, że kolejne czekają na to by wypłynąć z jej ust i w końcu przynieść umęczonej Vivianne choć odrobinę ulgi. W końcu może nie mógł jej pomóc bezpośrednio z Warrenem, może nie mógł się widowiskowo odegrać za obijanie stażystki, ale mógł po prostu być obok i wysłuchać. A sam ze swojego doświadczenia wiedział, że czasem wysłuchanie jest wszystkim czego potrzeba by dać komuś kopa do działania. Dlatego nie przerywa, czeka, daje słowom płynąć, a w międzyczasie wykonuje krótki ruch różdżką, by przywołać do siebie paczkę chusteczek, choć te oczywiście przywołuje do siebie bardziej z myślą o koleżance, niż o sobie samym.
    — Wiem, że powinnam zareagować od razu, zgłosić… gdziekolwiek, komukolwiek. Tak bardzo pragnęłam wierzyć, że to tylko jednorazowa sytuacja, że zaczęłam przesuwać granice coraz bardziej, a kiedy się zorientowałam… — głos drży, ale łez nie ma. Pojawiają się pierwsze oznaki buntu i być może chęci zmiany — Było już za późno. A takie życie stało się moją codziennością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zabrzmi to strasznie płytko, ale nigdy nie jest za późno na zmianę. Może to niewiele, ale chciałbym ci pomóc. Wiesz, takie profesorskie wsparcie — żartuje sobie lekko, usiłując jakoś rozluźnić atmosferę i sprawić, że samej Vivianne będzie jakoś tak lżej czy prościej. Dać znać, że ma chociaż jednego sojusznika w tej beznadziejnej sprawie — Masz tu jakieś opatrunki? — a skoro zamierzał pomóc, to najlepiej zacząć od strony praktycznej.

      Raven

      Usuń
  24. Vivianne zamrugała gwałtownie, tak znajomo, jak zawsze, gdy coś wprawiało ją w zaskoczenie. Sorel aż miała ochotę parsknąć śmiechem na widok gestu, którego nie zmienił czasy rozłąki. Za zaskoczeniem, w znajomych oczach, kryła się radość i wzruszenie, które jeszcze bardziej poruszyły serce byłej pani auror tym bardziej, że sama czuła dokładnie to samo. Znajome kołatanie serca. Suchość w gardle. Nagle wilgotne oczy, które sprawiały, że postać Viv rozmywała się lekko.
    — To chyba ja, tak…
    - Ty, to zdecydowanie ty! – wykrzyknęła, podchodząc do Marceau i obejmując ją tak, jakby nic się nie zmieniło. Kryjąc twarz na jej ramieniu, kryjąc swoje oczy przed rażącym światłem, a przede wszystkim, kryjąc gromadzące się w nich, żądające ujścia, łzy. Tak, jakby kontakt między nimi nigdy się nie urwał. Tak, jakby nadal razem piły, śpiewały, tańczyły, celebrując każdy dzień i każdą chwilę. Głupie udane zakupy, jeszcze głupsze, najzwyklejsze, pochmurne wieczory, igrzyska w quidditcha, których tak naprawdę nigdy nie rozumiała, wizytę w rezerwacie smoków, do którego raz zaciągnęła biedną pannę Marceau. Konkurs w to, która z nich wyciągnie gorszy smak fasolek wszystkich smaków i pocieszanie się czekoladowymi żabami, gdy dzień naprawdę dał im w kość. Brakowało jej tego. Desperacko i mocno.
    — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.
    - Na Merlina, Viv. – Nie wypominała, że pisała. Nie wypominała, że chciała ją odwiedzić. Nie wypomniała jej milczenia, ciszy. Nie wypomniała, że chciała się spotkać, że proponowała spotkanie. Nie wypomniała braku zaproszenia na ślub, który przecież musiał zbliżać się wielkimi krokami. Były przyjaciółkami. Były jak siostry, a siostry, chociaż zdarzały im się ciężkie chwile, zawsze trzymały się razem, ramię w ramię. Pierś, na której mogły się wypłakać, szaleństwa, które mogły razem popełnić i dziki, szaleńczy śmiech, gdy przepełniała je radość. – Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę.
    — Możemy nawet śpiewać. Albo tańczyć na stole, jeśli tylko chcesz, o ile nie braknie nam ognistej.
    - Tego mam pełny zapas. – Wskazała na stojącą na stoliku butelkę, tyle co otwartą, równie dyskretnie ocierając oczy, które coś musiało podrażnić, bo raczej nie przyznałaby się, że płakała ze wzruszenia. Ostatecznie, Nira Sorel nigdy nie płakała, oprócz momentów, w które płakała naprawdę. – Ale Viv, ty możesz śpiewać. Mnie musisz koniecznie zabronić. Szyby popękają!
    — Moje życie w ciągu ostatnich lat nie miało w sobie nic interesującego, więc nie wydaje mi się, żeby było co opowiadać. Bez ciebie przestałam szaleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To bardzo niedobrze. Musimy nad tym popracować – skarciła ją Sorel, czując, jak wieczór stał się dużo lepszym, a pochmurny nastrój prysnął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, które tak się składało obie miały przy sobie. Przynajmniej Sorel miała. Zawsze miała. Paranoja i praca zawsze były u niej wysoko w hierarchii rzeczy do zrobienia. – Powinnaś się wyszaleć, zanim się ustatkujesz. – Nadal nie nosiła obrączki, więc ten najszczęśliwszy dzień jeszcze nie nadszedł, chociaż teraz, gdy patrzyła na przyjaciółkę, odnosiła wrażenie, że wcale nie musiał być najszczęśliwszym. Pochmurne spojrzenie mogło odnosić się do urwanego kontaktu, lecz instynkt i serce mówiło, że kontakt nie urwał się sam z siebie. Musiała być w tym inna przyczyna. Perspektywa ślubu powinna uskrzydlać, nie pchać ku ziemi i wywoływać grymas. Viv powinna mówić tylko o tym, o tym jaka była szczęśliwa, jak nie może się doczekać. Opowiadać o sukni, pantoflach, welonie i kwiatach. Sukienkach dla druhen, obrączkach z grawerami, weselu i samej ceremonii. Denerwować się, jak wypadnie i że zająknie się, wypowiadając przysięgę. Tymczasem z całkowitym spokojem twierdziła, że jej życie nie miało w sobie nic interesującego w ostatnich latach i nie było o czym opowiadać.
      — A ty? Hogsmeade? To kawał drogi z Ministerstwa. – Tymczasem Viv mówiła dalej i tym razem to Sorel się skrzywiła.
      - Zmieniasz temat – wypomniała tym razem nie powstrzymując się od komentarza. - Już nie pracuję w Ministerstwie – przyznała. – Wyrzucili mnie. – Viv mogła to powiedzieć wprost, zamiast udawać, że odeszła z własnej, nieprzymuszonej woli, uznając, że się po prostu do tego nie nadaje i musi znaleźć sobie inne miejsce. Teoretycznie tak było. Teoretycznie nie do końca. W praktyce nie miała zbyt wielkiego wyboru, wezwana do biura dyrektora departamentu. – Powiedzmy, że poszukiwali kozła ofiarnego, a ja sama się podłożyłam – w ton głosu wdała się kpina, lecz kpina miała w sobie nutkę żalu, na który też mogła sobie pozwolić. Teraz. – Aresztowali Luciena. Początkowo próbowałam go chronić. Jest w Azkabanie – wdech. – Ja go aresztowałam. I Jim. Już nie jesteśmy razem. Także jak widzisz… - uniosła swoją szklankę – dużo zmian. Niekoniecznie na plus. Okazało się, że z moją rodziną i nazwiskiem Maren – nawet jeśli zmienionym – niekoniecznie nadaję się na aurora. Teraz pracuję z Heianą w Azylu. Z magicznymi stworzeniami. To… coś innego. Niekoniecznie gorsze, po prostu inne. One są fascynujące. Mogę im pomóc. Wiem, jak. Heiana je leczy, ja zajmuję się ich naturą. Wiele z nich jest po prostu złamanych. Potrzebują tylko ciepła i… - potok słów, który wylał się z jej ust świadczył, że pomimo odejścia z Ministerstwa Magii nie była nieszczęśliwą. Było po prostu inaczej niż kiedyś myślała, że będzie. – Zdecydowanie potrzebujesz mnie zatkać, Viv, to jest ten moment, inaczej zagadam cię na śmierć! – przyznała ze śmiechem, obserwując jak Viv od razu zrozumiała i uniosła swoją szklaneczkę.
      — Tchin-tchin!

      Usuń
    2. - Na zdrowie! – Szklaneczka powędrowała ku górze, stykając się z brzękiem z drugą, po czym powędrowała dalej, do ust. Poczuła chłodny dotyk szkła, zaraz potem przyjemny, palący posmak whiskey, która dla niej zdecydowanie przebijała kremowe piwo. – Lepiej opowiadaj o ślubie – wyrzuciła z siebie, gdy tylko odstawiła pustą szklankę na stół i już wiedziała, że coś było nie w porządku. Niby niewiele na to wskazywało. Vivianne jeszcze nic nie odpowiedziała, jeszcze nawet nie podjęła próby odpowiedzi, ale coś tkwiło w jej oczach, coś słabego, ledwo uchwytnego dla otoczenia, ale uchwytnego dla niej. Było coś w geście, w jakim odstawiła szklankę, którą Sorel niezwłocznie napełniła, cudem nie rozlewając cennego trunku, bo spojrzenie wciąż wbijała w swoją Francuzkę. – Viv, co się dzieje? Mnie możesz powiedzieć. – Widywała panny młode, lecz wątpiła, by przyjaciółkę martwiły prozaiczne rzeczy pokroju usadzenia gości, relacji rodziców i nadepnięcia na welon. Znając Viv, chodziło o coś więcej. O coś znacznie poważniejszego. Czyżby miała wątpliwości odnośnie Artura? Siebie? Strzał na ślepo, ślepe przypuszczenie, którego nie wypowiedziała na głos, dając Marceau czas. Pozwalając, by to ona mówiła, kiedy będzie gotowa, by wyrzucić z siebie to, co ją trapiło. Ona tymczasem będzie słuchała, bo czasem słuchanie wystarczyło, a druga strona jedynie potrzebowała wypowiedzieć na głos swoje obawy, wątpliwości, bo tak brzmiały wyraźniej, bo tak brzmiały głośniej.

      Jej Nira
      i ja z przeprosinami za zwłokę… i refleksją, że zdecydowanie mnie uskrzydlił ten odpis i dawno słowa mi nie przychodziły tak same podczas pisania

      Usuń