
Gabriel FELIX HOFER
Urodzony w Wiedniu w 1993 roku, jako syn pary znanych aurorów. Od najmłodszych lat wychowywał się w świecie, w którym ambicje i lojalność brały górę nad resztą prezentowanych w życiu wartości. Brak możliwości jednoznacznego określenia charakteru Gabriela czyni go w oczach wielu, niewartym zaufania. Problem z wyrażaniem emocji miał swój początek już w latach nastoletniości, zaś błędne spostrzeganie jego osoby, poczyniło się do pogłębienia skali problemu. Specyficzność jego sylwetki, momentami wymaga nie tylko świetnego wyczucia, ale i również cierpliwości. Sztywne schematy występujące w jego życiu, nie tylko na tle rodzinnym silnie ukształtowały jego światopogląd w kierunku bycia mieszanką melancholika z cholerykiem. Nikt z otoczenia Gabriela nigdy nie był silnie związany z muzyką, która niezwykle mocno wpływa na podświadomość Austriaka, przynosząc mu wewnętrzny spokój i psychiczny komfort. Trafiając do Hogwartu, jako nauczyciel Transmutacji, już w pierwszych dniach jego zaborczość dała o sobie znać nie tylko uczniom, ale i również reszcie personelu. Mieniąca się na jego placu złota obrączka, niejednokrotnie ratowała go przed własną porywczością, przypominając o zdrowym rozsądku, który już raz porządnie zdążył go zawieść, przez co ciepła posada Doradcy Ministra Magii w Ministerstwie zamieniła się w chłodne mury ponurego Hogwartu. Dwunastocalowa różdżka o niezbyt giętkiej fakturze cyprysu, zawierająca w sobie szpon hipogryfa, idealnie świadczy o uporze i wierności ze strony Hofera. Jako nowy opiekun Ravenclawu z pewnością uchodzi wśród uczniowskiej społeczności, jako największy, nauczycielski wrzód na tyłku. Mimo nieprzychylnej opinii Gabriel umie skutecznie zadbać o uczniów własnego domu, niejednokrotnie wykazując się niezawodnością w osiąganiu celów, najczęściej rozgrywających się na tle drobnych konfliktów oraz meczów Qudditcha. Towarzyszący mu sokół w formie patronusa oraz animaga, trafie definiuje chęć odnalezienia spokoju i drogi ku owocnej realizacji.
POWIĄZANIA • DODATKOWE
Zachciało mi się powiewu świeżości, dlatego też pojawił się Gabriel :) Mam nadzieję, że wyszedł znośnie i zechcecie porwać nas w wir zabawy. Z czasem pewnie wzbogacę kartę o nowe zakładki.
Fc: Adrien Sahores
[Witam na blogu kolejną z Twoich postaci :) Bardzo fajnie napisana karta, ujmująca wszystko to, co czytelnik powinien o Gabrielu wiedzieć, zachowując jednak przy tym nutkę niewiedzy i tajemniczości, które będzie można było stopniowo odkrywać w wątkach.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci udanej zabawy i ciekawych wątków, a w razie chęci; wiesz, gdzie mnie znaleźć :)]
Nikki W. | Edmund G.
Achilles lubił spokój. Odpowiadała mu pełna skupienia cisza laboratoriów alchemicznych, atmosfera koncentracji, która w wygodny sposób niemalże ułatwiała dokończenie własnego dzieła. Doceniał zdolność do zachowania ciszy i niewdawania się w niepotrzebne nikomu pogawędki o pogodzie, którą przeważnie cechowali się jego koledzy po fachu, i którą on sam również w ogromnym stopniu posiadł, choć sam nie wiedział, kiedy dokładnie się to stało. Być może nie stało się w ogóle; być może odzywała się po prostu jego naturalna niechęć do rogłaszania wszem i wobec własnych myśli i odczuć. Cisza była znacznie wygodniejsza, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, bo choć w tym drugim rzadko cokolwiek rozwiązywała, to jednak równocześnie rzadko kiedy potrafiła tak naprawdę zaszkodzić. Niektóre sprawy lepiej było przemilczeć.
OdpowiedzUsuńJedną z takich spraw były humory jego męża.
Choć może niekoniecznie dało się je nazwać humorami. Gabriel zwyczajnie był osobą dość... wybuchową, do tego obdarzoną znikomymi pokładami cierpliwości. Achillesa z początku okropnie to irytowało, i nawet teraz zdarzało się, że miał ochotę bezceremonialnie wystawić młodszego mężczyznę za drzwi i kazać mu wrócić kiedy wreszcie raczy się uspokoić. Ale z czasem nauczył się akceptować ten stan rzeczy, w jakimś sensie nawet uważać go za nieodłączną część ich wspólnego życia, i nagle odpowiadanie zaczepkami na zaczepki przestało prowadzić do prawdziwych kłótni, a raczej zupełnie niegroźnego przekomarzania się.
Poza tym jednak wciąż preferował dobrą starą ciszę i spokój, więc kiedy wśród grona pedagogicznego wybuchało coś na kształt paniki, bo któryś z uczniów znów postanowił wybrać się na samotną wycieczkę do Zakazanego Lasu, tak o, żeby udowodnić kolegom, że wcale nie jest tchórzem, cóż. Achilles grzecznie oferował pomoc w poszukiwaniach, ale wciąż był przede wszystkich alchemikiem, facetem od zmieniania miedzi w złoto, który pracował za zamkniętymi drzwiami, a w chwilach kryzysu dyrektor wolał polegać na osobach bardziej obeznanych z tym rodzajem magii, który mógłby przydać się w ewentualnym pojedynku z wampirem. Takich jak Gabriel. Carr siłą rzeczy zostawał więc w zamku, kiedy jego druga połówka pędziła szukać głupiego małolata.
Było późno (a raczej wcześnie, nieludzko wcześnie wręcz) i zdrowy rozsądek do spółki z dającym się powoli we znaki zmęczeniem podpowiadały mu, że warto byłoby choćby spróbować się położyć. Nie wychodził z siebie z obawy o zdrowie i życie męża, a rano musiał wstać wystarczająco wcześnie, żeby prowadzić zajęcia, ale miał przeczucie, że Gabriel naprawdę solidnie by się na niego wściekł, gdyby wrócił nad ranem i zastał go śpiącego, dlatego sprawdzenie paru ostatnich esejów i skończenie rozdziału książki brzmiało jak znacznie lepszy pomysł. Poza tym w pojedynkę łóżko wydawało się zbyt duże i zbyt zimne, a szum deszczu za oknem wcale niczego nie ułatwiał. Padało od dobrych paru godzin i padało wciąż, kiedy Gabriel bezceremonialnie wyrwał mu książkę z rąk. Achilles westchnął.
– Bardziej martwiłem się o ucznia. Miałby większe szanse w starciu z wściekłym wilkołakiem niż z wściekłym tobą – stwierdził, odsuwając parę zbłąkanych mokrych kosmyków z czoła młodszego mężczyzny, kiedy ten wreszcie ułożył się na łóżku. – Właściwie nie jestem pewien, czy sam nie wolałbym wilkołaka, miałby znacznie mniej niewyparzoną gębę – dodał, nawet nie próbując ukryć krzywego uśmiechu. Pewnie nie powinien prowokować męża w takim stanie, ale czasem po prostu ciężko było przeczyć faktom.
próchno
Czuła dziwny niepokój, stojąc przed drzwiami znanych jej drzwi, prowadzących do nieznanej i mało od niej zależnej rozmowy. Nie miała pojęcia czemu tak się czuła, ale zanim zapukała, zawahała się.
OdpowiedzUsuńCzy to aby dobry pomysł? Wybrzmiał głos w głowie Bailey, podobny zupełnie do tego, który słyszy, gdy mówi. Jednak było już za późno na jakąkolwiek odpowiedź. Dłoń kobiety nieśmiało uderzyła kilkukrotnie kostkami o ciemne drewno drzwi, niosąc za sobą dźwięk cichego echo, rozchodzącego się po pustym korytarzu. Tylko krótka chwila dzieliła ją od spotkania twarzą w twarz z nauczycielem transmutacji, na co miała nadzieję, że po prostu się nie odbędzie. Nie zobaczy go, na stukanie odpowie jej tylko głucha cisza, w której postoi dłuższą chwilę i odejdzie. Odejdzie uspokojona, że rozmowa nie miała miejsca, a ona sama nie musi błądzić po nieobecnych w jej głowie wspomnieniach.
A jednak właśnie to robiła. Znowu oczami wyobraźni wertowała wzrokiem wszelkie fiolki, ułożone według odpowiednich zakładek poprzyczepianych do półek gabloty. Prawie trzysta różnorodnych szklanych, smukłych pojemniczków, skrupulatnie opisanych na przodzie każdych z nich. Żadna jednak nie nosiła ani imienia mężczyzny, ani jego nazwiska.
Dokładnie taka sama sytuacja spotkała Bailey, gdy wertowała prawie już dziesięcioletni dziennik, gdzie imię Gabriel pojawiło się raptem raz, ale z opisu niewiele wynikało. Zdanie wyglądało zupełnie tak, jak gdyby Rosier zaczęła je pisać, mając w głowie jakąś myśl, jednak porzucając ją w połowie jej opisywania.
Gabriel Hofer był kobiecie osobą znaną, a wnioskowała to tylko z przyjaznego powitania, jakim ją obdarzył, gdy tylko pojawiła się w Hogwarcie, jako następca nauczyciela zaklęć i uroków. Zapamiętała uśmiech oraz swego rodzaju radość w oczach nauczyciela transmutacji, gdy rozmawiał z nią po raz pierwszy. Nie istniała możliwość, by rozmowa ta między nimi odbywała się pierwszy raz, a sama Bailey usilnie starała się dokładnie tak ją przeprowadzać. Musiała jednak pomylić się kilkukrotnie, bo zdezorientowany wzrok mężczyzny wyrażał wiele. Wręcz za wiele.
Odetchnęła. Spokojnie, bo i uspokoić się próbowała. W umyśle, w dzienniku, a także i na fiolce zapisała sobie nowe dwa słowa: Gabriel Hofer. Słowa, które ewidentnie musiała już znać, ale nie pamiętała. Nie pamiętała, jak ponad milion innych rzeczy, których wspomnień nie potrafiła odnaleźć.
Drzwi otworzyły się raptownie, albo może i nie. Chyba po prostu została wyrwana ze swoich przemyśleń, więc z przyzwyczajenie Bailey przywdziała nieśmiały uśmiech, widząc przed sobą twarz współpracownika.
— Miałam wstąpić do ciebie po ostatnich zajęciach, Gabriel — zaznaczyła jego imię, dumna z siebie, że w ogóle zapamiętała. — Dzisiaj w końcu skończyłam je trochę wcześniej, wiec… Więc jestem.
Prawda była taka, że od kilku dni wahała się, czy powinna przyjść. Bała się rozmowy o przeszłości, o której nie miała pojęcia, czy była prawdziwą czy już tą fikcyjną, wytworzoną przez jej własną głowę, w zastępstwie za te utracone. Gabriel ewidentnie był jej przyjazny, a nie chcąc sprawiać mu przykrości swoją niepamięcią, przywdziała dobrą minę do złej gry. Odetchnęła ponownie, gotowa do odgrywania roli, której skryptu nigdy nie dostała.
bailey
Nie zauważył nawet, kiedy zasnął; bez książki w dłoniach i rozmowy, na której mógłby się skupić, a na którą Gabriel najwyraźniej nie miał zbyt wielkiej ochoty, jakoś tak wyszło, że błyskawicznie zmógł go sen, jeden z tych przyjemnie pustych, podczas których człowiekowi nie śni się absolutnie nic, a nawet jeśli tak, to rano już dawno nie pamięta się, co takiego widziało się w marach sennych. Achilles często sypiał właśnie tak i był za to wdzięczny losowi, bo gdyby miał co dzień wstawać z jakimś beznadziejnie bezsensownym wspomnieniem mglistych obrazów, pewnie byłby jeszcze bardziej zmęczony niż był aktualnie - w najlepszym wypadku. W najgorszym zrywałby się w środku nocy, zlany zimnym potem, nie mając pojęcia, gdzie jest i co się właśnie stało.
OdpowiedzUsuńAni trochę nie zmieniło to jednak faktu, że nie spał tej nocy zbyt długo, i kiedy już zwlekł się z łóżka, nie potrafił powstrzymać potężnego ziewnięcia. A potem drugiego. Gabriela już nie było - najprawdopodobniej dopadły go obowiązki wychowawcze, które nie spały w ogóle, bo głupota niektórych uniczów naprawdę nie znała umiaru, a nauczyciele, którzy musieli się z nią użerać, nie znali z kolei dnia i godziny - więc Carr obiecał sobie tylko w duchu, że po południu zafunduje sobie porządną drzemkę, i popędził na zajęcia. Które, swoją drogą, przez resztę dnia skutecznie odciągały jego uwagę od faktu, że nie widział męża w Wielkiej Sali ani podczas śniadania, ani lunchu. Miał zamiar poszukać go po ostatniej lekcji, ale Gabriel znalazł się sam akurat kiedy Achilles zabierał się za czytanie listu od Harsiese, zaprzyjaźnionego alchemika z Egiptu, z którym miał okazję pracować przez parę lat; sowa dostarczyła go z samego rana, ale nie miał szansy na spokojnie usiąść i skupić się na problemie, który pokrótce przedstawiał mu znajomy, prosząc o opinię. List jednak szybko wylądował z powrotem na biurku, bo w przeciwieństwie do bezpardonowo zajmującego miejsce na jego kolanach mężczyzny mógł poczekać jeszcze parę minut.
– Coś mi mówi, że to, jaki mam zamiar, nie ma żadnego znaczenia, bo i tak zaraz mnie stąd wyciągniesz. Mylę się? – uśmiechnął się, obejmując męża w pasie i całując go w policzek. Zaraz jednak zmarszczył brwi, przyglądając mu się uważniej. Przesunął delikatnie kciukiem po ciemnym cieniu pod jednym z oczu młodszego mężczyzny, fizycznym dowodzie niemalże nieprzespanej nocy. – Kolejny ciężki dzień? Jest dopiero początek roku, Gabe, nie powinieneś się tak przemęczać – stwierdził. Pewnie, wiedział dobrze, że w ich zawodzie przemęczanie się było na porządku dziennym i uniknięcie go graniczyło niemalże z cudem, szczególnie kiedy oprócz bycia nauczycielem było się także opiekunem domu, ale wciąż się martwił. To nie mogło być zdrowe, ani dla samego Gabriela, ani dla ich związku.
Jego krzesło zaskrzypiało, kiedy bezceremonialnie przesadził męża z własnych kolan na biurko, a sam zabrał się za pakowanie swoich rzeczy.
– Zjemy, a potem idziesz spać – nakazał, starając się brzmieć jak ktoś, komu lepiej się nie sprzeciwiać, choć być może ten uśmiech posłany drugiemu mężczyźnie nieco zepsuł efekt. – Jak tak dalej pójdzie to zaczniesz siwieć jeszcze przede mną.
brzydko spóźniony Achilles
[Pojawiam się modnie spóźniona, aczkolwiek napięty grafik i dodatkowe zaostrzenie chorobowe, które skądinąd zawsze wpada mi w znienawidzonych okresach letnich, dają mi się we znaki. Poza tym znaczącym aspektem czekałam jeszcze na to, co za postacie wyjdą spod twoich rąk i tym razem odpuściłabym relacje na linii uczeń-nauczyciel, stawiając na połączenie Gabriela bądź Artura z Rosierem, choć tutaj podkreślam, że jego KP pojawi się najwcześniej dopiero w środku lub bliżej końca następnego tygodnia.]
OdpowiedzUsuńWeszła do środka, rozglądając się chwilę na boki, przy okazji przyglądając się otaczającej jej przestrzeni. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek w nim była i najprawdopodobniej nawet sam jej dziennik nie przypomniałby czy tak faktycznie było. Pamięć Bailey była czymś, czemu nie do końca wierzyła, a jedynymi punktami podpory były wyłącznie wspomnienia, które przeglądała w swojej myślodsiewni. Dopiero, gdy analizowała wyjęte ze swej głowy kawałki pamięci była w stanie określić, czy były one dopisane przez jej własny umysł, czy może miały one miejsce w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńGdy Gabriel wskazał jej jeden z foteli, posłusznie skierowała się w jego stronę, a już chwilę później usadowiła się na miękkiej poduszce. Podziękowała, go do rąk otrzymała filiżankę z gorącą herbatą. Do jej nosa doleciał owocowa nuta, to też z lubością wciągnęła zapach porzeczki, na który uśmiechnęła się pod nosem. Było w nim coś kojącego i przyjemnego, a jednocześnie znajomego, czego pamięć byłej Puchonki nie za bardzo była w stanie określić.
Przez chwilę przestała zwracać uwagę na mężczyznę, nawet gdy ten zajął miejsce tuż obok niej w drugim fotelu. Chyba sięgał po coś do kuferka stojącego nieopodal, ale zamiast przyglądania mu się, wolała upić łyk herbaty, która ciepłem rozlała jej się po przełyku. I potem wybrzmiało pytanie, którego kompletnie się nie spodziewała. Zakrztusiła się na jedną krótką chwilę, zakasłała, zaraz łapiąc powietrze ponownie w płuca i cieszyła się ogromnie, że nie zapytał, gdy miała wrzątek jeszcze w ustach. Na całe szczęście reszta herbaty, która znajdowała się w filiżance również została na swoim miejscu, a Bailey dziękując w myśli Merlinowi ostrożnie odstawiła naczynko na stoliczek tuż obok niej.
— Skąd ten pomysł? — zapytała, gdy już gardło pozwoliło jej wydusić jakiekolwiek słowa. Twarz Gabriela nie wyrażała absolutnie nic, co ogromnie ją zmartwiło i jednocześnie przestraszyło. Nie była w stanie odczytać czegokolwiek, co pomogłoby jej chociaż trochę określić relację, która ich niegdyś łączyła. Niewątpliwie musiało tak być, bo mężczyzna znał jej imię, zanim ta zdążyła mu się przedstawić. Nie pamiętała również, żeby ktoś ostatnio cieszył się na jej widok, chociaż Rosier mało co pamiętała.
Z pomocą przyszła wysunięta dłoń nauczyciela transmutacji, dzierżąca dwa kawałki pergaminu oraz fotografię. Bailey z ciekawością przejęła je w swoje własne dłonie, już chwilę później zdumiona spoglądając na roześmianą twarz młodego Gabriela, a także jej samą. Młodą nastolatkę, której zupełnie nie pamiętała. No może w przebłyskach i to zupełnie przypadkowych, w których nigdy nie widziała siebie, a raczej to, co działo się wokół niej.
Następnie przyszła kolej na pergaminy, które o dziwo, napisane były jej własną ręką, jej własnym charakterem pisma, który rozpoznałaby wszędzie. Tekst pochłaniała zupełnie jak spragniony wodę, czerpiąc je chełstami. Zbyt dużymi, bo potem ponownie musiała czytać wszystko od nowa, by zrozumieć sens słów, które sama niegdyś napisała. I miała dziwne wrażenie, że nie wie o czym czyta, dopóki nie natrafiła na jedno ze wspomnień, które jeszcze pamiętała, jeszcze miała w swojej głowie.
Odetchnęła, rozluźniła się, a zaraz potem spięła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć Gabrielowi i jak wytłumaczyć to, co działo się z nią samą.
— Skąd ten pomysł? — zapytała ponownie, przyglądając się zdjęciu, które przed chwilą otrzymała. Próbowała określić relację, która niegdyś ich łączyła, by chociaż trochę nabrać zaufania do mężczyzny, który obecnie był jej obcy. Był czy jest… już nie wiedziała. Chciała tylko wiedzieć, czy był sens w powierzaniu mu jej największego problemu, który miała od blisko już pięciu lat.
Uśmiechnięta młoda Bailey w granatowej sukience spoglądała na nią obcymi oczami, podobnie jak pewny siebie Gabriel, o równie szerokim uśmiechu, co ona. I chociaż niewiele z tego pamiętała, mimowolnie sama uśmiechnęła się pod nosem.
To musiał być naprawdę piękny wieczór. Pomyślała i przejechała palcem po ruszającej się fotografii.
bailey
Słuchała i nie mogła się nadziwić, jak trafne były słowa wypowiadane przez Gabriela. Pierwszy raz zderzyła się z bezpośredniością, która dotyczyła jej osoby. W końcu ktoś, kto najprawdopodobniej znał ją na tyle dobrze wyrzucił Bailey przed nos wszystko, czego nie wiedziała i wszystko, z czego aktualnie zdawała sobie sprawę.
OdpowiedzUsuńZadrżała, gdy mężczyzna wstał. Nie z bojaźni, a ze zwykłego przebudzenia, które wywołał nagły ruch. Przyglądała się mu, jak nalewał herbaty do filiżanek. Jak ciemnawy płyn wypełniał prawie po brzegi kruche naczynka, by następnie uspokoić się i przeistoczyć w nieruchomą taflę. Jedynie biaława para kołowała się tuż nad cieczą, ginąc gdy ledwie udawało jej się unieść ku górze. Rosier utkwiła wzrok w tym widoku, a narastająca cisza powoli zaczynała piszczeć w uszach.
Przetwarzała sens usłyszanych słów i tego, jak trafne one były. Stojąc przed drewnianymi drzwiami do tego pokoju nawet przez myśl by jej nie przeszło, że właśnie w tym miejscu usłyszy tak dobitne zdania. Bo gdzieś w środku, w sercu mocno ją to ukuło. Że faktycznie nie pamięta kogoś najwyraźniej bliskiego, komu w przeszłości nakazała pisać do siebie list raz na miesiąc. Regularnie chciała wiedzieć, co działo się w życiu Gabriela i nie mógł to być przypadek.
Ogromna fala smutku przeszła przez nią całą, ogarniając jej ciało jakimś nieprzyjaznym i przeszywającym chłodem. Zadrżała, ledwo zauważalnie. Czuła nutkę goryczy w głosie nauczyciela, której zmiana postawy Bailey ewidentnie nie pasowała, i chociaż brała za to pełną odpowiedzialność, to nie wiedziała dokładnie za co. Poczuła się w jednej chwili bezsilna, zagubiona i przytłoczona. Zupełnie tak jak wtedy, gdy wyszła ze szpitala. Nie wiedząc skąd jest, czemu znalazła się w tym miejscu i jak ma wrócić do domu, o ile jakiś miała.
Kobieta oderwała wzrok od porcelanowej filiżanki i przeniosła go na mężczyznę. Siedział zadumany, przyglądając się tańczącym iskierkom w kominku, który wciąż bił przyjaznym ciepłem i równie przyjemnym światłem oświetlał skupioną twarz Gabriela. Zachciało jej się płakać, ale zamiast tego przełknęła ślinę, odchrząknęła, a na twarzy wykwitł jej nieśmiały uśmiech. Pełen zagubienia, ale i czystej szczerości.
— Brzmi jak ja — odezwała się, by w końcu przerwać tę narastającą i nieprzyjemną ciszę. — Jedno i drugie — tu odrobinę się skrzywiła, a zaraz potem spuściła wzrok wprost na listy. Pachniały zupełnie ledwo wyczuwalnie, ale Rosier doskonale była w stanie określić, co to był za zapach. Każdy list spryskiwała esencją z jaśminu i chociaż nie wysyłała ich za często, to robiła to zawsze. Przynajmniej takie udało jej się wyciągnąć wspomnienie związane z pękatym flakonikiem, który znalazła niegdyś w swojej torebce.
Nabrała powietrza. Poruszające się zdjęcia, jak i dwa listy mogły przynieść jej kolejne układanki z jej rozsypanej i dziwnie wybujałej pamięci. Wystarczyłoby tylko, by chwilę pogłowiła się nad zaklęciami wydobywającymi wspomnienia z przedmiotów, a może te dostarczyłyby jej nowych informacji. Między innymi o osobie, która właśnie przed nią siedziała.
— Więc gdzie są twoje listy dla mnie z ostatnich pięciu lat? — zapytała, o dziwo jakoś tak śmielej. Trochę się tego przestraszyła, bo nie wiedziała czy powinna, ale miała wrażenie, że Gabriel znał ją bardzo dobrze. Nawet teraz, gdy nie znał jej w ogóle.
zapominajka
[Długo zastanawiam się nad tym, która spośród tych dwóch postaci bardziej pasuje mi do Rosiera i odnoszę wrażenie, że z Gabrielem mogłaby go wyjątkowo połączyć nić porozumienia, może prowadzącą zawiłą drogą do przyszłej przyjaźni lub czegoś w ten deseń. Odnoszę jednak wrażenie, że dysponowałaś jakimś zamysłem na połączenie H. i M., gdzie przyznam szczerze, iż mnie niezbyt przychodzi coś do głowy. Jeśli ty coś masz, to z przyjemnością się z tym zapoznam. Niemniej sam Rosier jest raczej bardziej związany emocjonalnie z Leonardem, a choć Edmund jest jego najlepszym przyjacielem, to jednak warto wspomnieć o tym, że ich przyjaźń rozkwitła dopiero po szkołach (H. jest od E. starszy, to robi swoje).]
OdpowiedzUsuńHolden Rosier
Nie do końca była przygotowana na widok skrzynki ze stertą listów na swoich kolanach. Gabriel bez oporu po prostu wepchnął jej drewniany pojemnik, który o dziwno ważył całkiem sporo. Najprawdopodobniej ze względu na materiał, z którego został wykonany. Zdziwiona Bailey popatrzyła na zajmującego ponownie swoje miejsce mężczyznę, a potem ponownie na drewnianą szkatułkę. Przybiło ją także słowo „przyjaźń”, które padło zupełnie znienacka.
OdpowiedzUsuńZapadła cisza i przerywał ją tylko dźwięk trzaskającego drewna w kominku. Rosier przytłoczył ogrom informacji, których zupełnie się nie spodziewała, a które uderzyły w nią w jednej chwili.
Przez pięć lat nie odpisywała mu na listy, które Gabriel wysyłał miesiąc w miesiąc, do własnej przyjaciółki, którą była ona, a całą korespondencję miała właśnie przed sobą, na kolanach w drewnianej skrzynce, bez możliwości otrzymania listów do ręki.
Zrobiło jej się niewyobrażalnie źle ze samą sobą i nie wiedząc trochę co począć, z ciekawości otworzyła wieko skrzynki, zaglądając do środka. Ujrzała stosik zapieczętowanych listów, niektóre trochę pogięte przez małe szponki sowy, niektóre prawie w ogóle nienaruszone. Odetchnęła i złapała za pierwszy list z brzegu.
Westchnięcie i słowa Hofera zakuły Bailey w serce, dlatego też oderwała się od dobierania do kartki ukrytej w środku szerokiej koperty. Przechyliła głowę, czując na chwilę pewną psychiczną przewagę, która nie wiadomo skąd się jej wzięła.
— Już nie mają? — zapytała, patrząc na Gabriela. — To dlaczego wciąż je masz?
Nie czekała na odpowiedź, po prostu otworzyła list i zaczęła czytać. Pierwsze słowa odnosiły się do braku odpowiedzi z jej strony oraz wyrażaniu smutku Gabriela spowodowany zaistniałą sytuacją. Potem przepadła w gąszczu informacji na temat mężczyzny. Od informacji zupełnie codziennych, jak opis przeżyć z nieoczekiwanie toczącej się lekcji transmutacji, po tak ważne informacje jak zmiana stanu cywilnego. Przynajmniej tyle Bailey zdążyła przeczytać z kilkunastu pierwszych rozpakowanych listów, które pochłaniała w zastraszającej szybkości i nieposkromnionej ciekawości. Czuła przez ten czas, jak kłębią się w niej różnorakie emocje wzmagane z każdym kolejnym przeczytanym pergaminem. Zupełnie jakby okres, najprawdopodobniej ostatniego roku, zagęścił się i wpłynął w kobietę z ogromem informacji, na które nie była chyba gotowa.
Opisywał jej wszystko. Wszystko, co tylko uważał, że ją zainteresuje, a wynikało z listów, iż Rosier interesowało wiele. Tyle chciała o nim wiedzieć wtedy i miała wrażenie, że teraz jest dokładnie tak samo. Bez opamiętania otwierała kolejne, to śmiejąc się cicho pod nosem lub smutniejąc od przeczytanych przed chwilą słów. Niekiedy jedynie sięgała po filiżankę z herbatą, upijając łyk napoju, nie raz o mało nie stawiając jej w zbyt krzywej pozycji, co o mały włos nie doprowadzało do wylania brązowego płynu na stolik, a może wręcz i na podłogę. Była jak w innym świecie i z tego świata wydarła się na krótką chwilę, gdy po prostu przeszło jej przez myśl bardzo ważne pytanie.
— Gdzie wysyłałeś te listy? — zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Potem tylko zacisnęła powieki kalkulując w głowie, czy powiedziała to na tyle głośno, by Gabriel usłyszał w zamyślaniu całe zdanie. Bo w końcu wysyłał je wciąż w to samo miejsce, które najprawdopodobniej przewijało się w jej dzienniku, a którego nigdy przypomnieć sobie nie mogła. Jakże dziwnie mogło zabrzmieć to pytanie w jej ustach. — Kiedy wysłałeś ostatni list? — zapytała już znacznie głośniej, mając nadzieję, że poprzednie wybrzmiało w eter. Inaczej musiałaby się wytłumaczyć, że po prostu nie pamięta i chociaż czuła, że jak tak bliski przyjaciel jak Gabriel zrozumiałby, to chyba jeszcze nie była gotowa mu się to tego przyznać.
bailey
[Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się przy niej pokręcił. Dwóch obcokrajowców na posadzie nauczycielskiej w podobnym wieku - to dobry początek na fundament znajomości. Mogliby się dopiero poznać lub znać już wcześniej - na przykład poprzez rodziców. ]
OdpowiedzUsuńFlorence Sabatier