thank me later


HORACY
SHACKLEBOLT
22 lata | stażysta | opiekun koła wróżbiarskiego | jasnowidz | czysta krew  absolwent domu Roweny Ravenclaw | Poloniusz | piesek preriowy | druzgotki
Nigdy nie przechadza się po korytarzach - zawsze gdzieś się śpieszy. Pojawia się znikąd, wtrącając w środku zdania, przynosząc ze sobą charakterystyczny zapach palonego opium i znika zanim rozmówca zdąży dokończyć myśl. Mówi szybko i za dużo, czasami tak niezrozumiale, jak gdyby usta nie nadążały za zmieniającymi się myślami próbującymi wydostać się z jego głowy. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, a gdy już musi; stuka ołówkiem, palcami wybija o biurko melodie ulubionych mugolskich zespołów z lat 60. czy z uporem maniaka tasuje swoją pierwszą talię tarota, która od lat błaga o odświeżenie. Pija jedynie zieloną herbatę, choć podobno jej fusy zupełnie nie nadają się do wróżenia. W pierwszym tygodniu stażu zdążył wpaść na szafę rozbijając przy tym dokładnie trzynaście kryształowych kul, które od zawsze uważał za wyjątkowo zdradziecką formę wróżenia. Zamiast tego, zachęca młodzież do poszukiwania własnych technik, bo przecież zły omen może ukazać się nawet w płatkach śniadaniowych. Sam jednak nikomu nie pokazuje swoich szkicowników, a wszelkie przepowiednie zwykł mówić zagadkami, które i tak dla większości zazwyczaj nabierają sensu dopiero po fakcie dokonanym. Nie każdy powinien wiedzieć co go czeka, a Horacy liczy, że jak najdłużej będzie dane mu przewidywać pogodę na przyszły tydzień, zanim w końcu nawiedzi go jakaś wielka wizja kolejnego straszliwego końca. 


Musiałam się skusić na drugą postać.
Szukamy wszystkiego, może ktoś polubi tego dziwaka.
fc:Chance Perdomo

15 komentarzy:

  1. [W pierwszym tygodniu stażu zdążył wpaść na szafę rozbijając przy tym dokładnie trzynaście kryształowych kul, które od zawsze uważał za wyjątkowo zdradziecką formę wróżenia. Ale się śmieję XDDD
    Chyba znalazłam jednego, jeśli nie jedynego, z ulubionych nauczycieli Angusa. :D Co za pozytywna postać! Oby świetnie ci się z nim bawiło na blogu, tymczasem zapraszam do siebie. Może wywróży coś mojemu chłopczykowi? :)]

    Angus Montgomery

    OdpowiedzUsuń
  2. [Co za fantastyczna postać! Już go uwielbiam. I myślę, że Wolfgang również by go uwielbiał, więc proszę czuć się zaproszonym do znalezienia z nim czegokolwiek - najlepiej z dużą dawką przebojów lat sześćdziesiątych.
    No i oczywiście życzę wspaniałej gry. ♡]

    Wolfie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Coraz więcej pozytywnych postaci! Przyda nam się ktoś zakręcony taki zakręcony człowiek w gronie pedagogicznym, a i uczniom taka przyjazna duszyczka. Ach, och i ech jednym słowem. Baw się dobrze z nową postacią, a w razie chęci zapraszam do siebie. ]

    Victoire&Rose

    OdpowiedzUsuń
  4. [GENIALNY! Napoleon mógłby go nienawidzić i uwielbiać jednocześnie.]

    Napoleon Groff & Finley Darcy

    OdpowiedzUsuń
  5. [Powiedz mi jeszcze, jakim dokładnie stworzeniem jest Poloniusz (iguaną?), a postaram się nam zacząć do końca weekendu. :D]

    Napoleon

    OdpowiedzUsuń
  6. (Cześć! Osobiście uwielbiam dziwaków, moje panienki także, mniej lub bardziej, także nie mogłam się oprzeć by tu czegoś po sobie nie zostawić. Tym bardziej, że Horacy jest świetną postacią i idealnie pasuje na nauczyciela wróżbiarstwa, mam nadzieje że staż ukończy pomyślnie. :D
    Wybierz sobie jedną z moich pań i koniecznie do nas chodź!)

    Caroline & Frances

    OdpowiedzUsuń
  7. Po wielogodzinnej katordze z uczniami i Malcolmem Letherhaze'em, który w pojedynkę był właściwie gorszy od tej kilkunastoosobowej grupy nie zawsze skorych do nauki diabląt, Napoleon marzył tylko o jednym: o spokojnym wieczorze wśród książek, które Cornelia wygrzebała dla niego z najmroczniejszych zakamarków biblioteki. Rozpinając koszulę, myślami był już w świecie Morgany le Fay, gdy nagle usłyszał szelest i kątek oka dostrzegł ruch wśród upchniętych na półce tomów.
    Odruchowo wyciągnął różdżkę, jednak nie zdążył jej użyć, bowiem jego oczom ukazał się nagle legwan zielony, najpewniej jedyny taki osobnik w promieniu co najmniej kilkudziesięciu kilometrów, będący pupilem osobliwego stażysty wróżbiarstwa, Horacego Shacklebolta, za którym Napoleon od początku nie przepadał. Za tą niechęcią nie stały żadne konkretne powody, po prostu byli z różnych światów.
    Odetchnął z ulgą, chowając różdżkę, lecz zaraz się w nim zagotowało. Ten bezczelny jaszczur, którego Shacklebolt znowu nie upilnował, okupował jego prywatną biblioteczkę i nieumyślnie mógł zniszczyć któryś z cenniejszych egzemplarzy! Jakim cudem w ogóle się tu dostał?
    Bez wątpienia najgorszą dla Horacego karą za niepilnowanie swojego pupila byłoby skrzywdzenie właśnie jego, ale Napoleon nie był aż takim psychopatą, żeby zrobić coś zwierzęciu, które niczym nie zawiniło. Uznał, że pofatyguje się do Shacklebolta i wyjaśnią sprawę jak dorośli ludzie.
    Jako stażysta nie spędził w Hogwarcie zbyt wiele czasu, ale mimo to zdążył zauważyć, że inni stażyści raczej trzymali się razem – nawet taki dziwak jak Horacy potrafił znaleźć z resztą wspólny język, w przeciwieństwie do niego, co czasem go frustrowało. Być może problem leżał w tym, że Napoleon patrzył na nich z góry i sam chciał się izolować, przekonany, że takie znajomości są zbędne. W efekcie właściwie nie znał nikogo ze stażystów, nie licząc Cillii Avery, która przez chwilę była jego dziewczyną, kiedy uczyli się razem w Hogwarcie, oraz właśnie Horacego Shacklebolta, którego ze względu na wspominane dziwactwo nie dało się nie znać.
    Nie tolerował ludzi takich jak on. Nie znosił ich, bo sam nie potrafił taki być: swobodny, niepoukładany, odrobinę szalony w ten dziwaczny, pozytywny sposób.
    Podniósł gada z pewnym obrzydzeniem i mało delikatnie wziąwszy go pod pachę, ruszył do Wieży Północnej. Słyszał, że ten gatunek ma raczej przyjazne i łagodne uosobienie, ale był gotowy potraktować jaszczura Drętwotą, gdyby ten jednak dostrzegł w nim agresora i nagle użył całkiem groźnie wyglądających pazurów; na szczęście nie został do tego zmuszony.
    Gdy dotarł do celu, bez pukania wszedł go gabinetu i umieścił iguanę na biurku z taką dozą delikatności, jak gdyby była workiem kartofli.
    — Shacklebolt — zaczął zirytowany, nie przywitawszy się z nim ani nie poczekawszy na przywitanie z jego strony. — Wytłumacz mi, co to — wskazał na jaszczurkę, najwyraźniej nawet nieświadomą tego, że była powodem zamieszania — robiło wśród moich książek?
    Napoleon często reagował nieadekwatnie do sytuacji, porywczo i z przesadą, w wielu przypadkach nawet nie zauważając, że unosi się bezpodstawnie. Niby zdawał sobie sprawę ze swojego problemu z wybuchami agresji, jednak nigdy nie zastanawiał się nad jego przyczynami, a rozwiązania go doszukiwał się w eliksirach, nie w pracy nad własnym zachowaniem.
    Złapawszy Horacego za poły ubrania, obwieścił mu:
    — Połamię ci obie ręce, jeśli jeszcze raz zobaczę twojego gada w miejscu, w którym nie powinno go być.
    Mógłby to zrobić bez najmniejszego problemu; przez przypadek przekonał się na własnej skórze, że zaklęcie, które opracował, działało i faktycznie łamało kości.

    Napoleon

    OdpowiedzUsuń
  8. [Myślimy, jak najbardziej. I szczerze mówiąc to wcale bym nie ubolewał, gdybyśmy zaczęli po prostu dwa wątki.
    Myślę, że lekkie podejście do życia w połączeniu z dziecinnością to taka kombinacja, która z kolei sprawiłaby, że Wolfgang mógłby z Melką się spokojnie przyjaźnić, bo sam jest zupełnym lekkoduchem, który nie za bardzo chce i potrafi się czymkolwiek przejmować.
    Chyba najprościej będzie dogadać wszystko drogą mailową (chyba, że preferujesz inaczej), ale jeśli nie to zapraszam do odezwania się tutaj: maggot.brejn@gmail.com i będziemy dopieszczać szczegóły.]

    Wolfie

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Jestem ślepa. Albo przygłupia. Przegapiłam twój komentarz i kajam się za to
    Och Victoire w roli opiekunki Horacego może się sprawdzić bardzo dobrze. Co do relacji przykacielkich też jestem jak jajbardziej na tak. Horacy jako jeden z niewielu mógłby wiedzieć, gdzie się podziewała po złamaniu jej serca przez Lupina, jak i również sam mógł podsunąć jej pomysł pracy w Howarcie, chociażby ze względu na stopień zagrożenia tej pracy porównamy z jej dość odważnymi wyczynami. Ogólnie byłby jej bliski.
    Tak sobie pomyślałam, że mogliby się wybrać na pogaduchy do kochanej babci Molly, a ta zaczęłaby ich bezczelnie swatać, oczywiście za nic mając ich tłumaczenia pojęcia przyjaźni damsko-męskiej. Byłaby to sytuacja dla nich niezwykle krepująca, ale i zabawna na tyle, że po raz pierwszy od dłuższego czasu Victoire się uśmiechnie. Co ty na to? ]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  10. [ No dobra, lecimy. Mam zacząć, czy chesz czynić honory?]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ok. Tylko ja ci zacznę we wtorek dopiero bo mam urwanie głowy aktualnie :(]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  12. Tori nie lubiła ludzi z zasady. Denerwowała ją ich dwulicowości oraz brak zdecydowania. Wielu przedstawicieli tej grupy zawiodło ją więcej niż jeden raz, co było kolejnym gwoździem do trumny. Na każdym kroku spotykała się z karykaturalnym odwzorowaniem stereotypowych charakterów, który były bardziej niż nieznośne, wręcz nie do życia. Ciężko jej było egzystować wśród tłumu, który myślał inaczej. Każda próba zrozumienia przez nią motywacji innych kończyła się szybciej, niż zdążała powiedzieć dość. Czuła się nieprzystosowana do życia w dużej grupie. Przedkładała spokój i samotność, nad utrzymywanie stałych kontaktów. Był to jeden z powodów, dla których opuściła rodzinne strony i nie zamierzała do nich wrócić. Tam zbyt wiele par oczu śledziło każdy jej ruch. W zamku oczywiście również nie mogła tego uniknąć, lecz było to mniej uciążliwe. Może dlatego, że zawsze miała obok siebie kogoś, kto ją wspierał.
    Jeśli miałaby wytłumaczy co połączyło jej drogę ze ścieżką Horacego, jedynie by wzruszyła ramionami. Tak różne charaktery powinny się odpychać, jednak w ich przypadku nastąpiła reakcja odwrotna. Trzymali się blisko siebie już kawał czasu i żadne z nich nie było w stanie określić, kiedy to się zaczęło. Może w pociągu, na wspólnych zajęciach albo podczas posiłku na głównej Sali. Opcji było dużo, żadna jednak nie przywoływała u Tori wspomnień związanych z początkiem ich relacji. Można by rzec, że proces poznawania się przez nich wyszedł im bardzo naturalnie. Tak samo przebiegała reszta ich znajomości. Śmiało mogła rzec, że był jedynym stałym punktem w jej życiu. Był przy niej, ciałem albo duszą w najgorszych dla niej chwilach, pomagał się podnieść gdy wylewała łzy w poduszkę, ale i rozśmieszał ją jeszcze bardziej, gdy zwijała się ze śmiechu na podłodze swojego pokoju. Był jedyną osobą, zaraz po młodym Lupinie, przy którym czuła się swobodnie. Po ich zerwaniu zaś został powiernikiem jej sekretów oraz bólu jaki nosiła w sobie. Był dla niej jak brat, a choć miała ich wielu (rodzonego i gromadkę ciotecznych, stryjecznych i kuzynów) on był dla niej najbliższy. Nic więc dziwnego, że wokół ich relacji pojawiały się spekulacje, głównie rozpoczynane przez babcię Molly. Druga głowa rodziny, stojąca zaraz za dziadkiem Arthurem, a często i również przed nim, z niewyjaśnionych przyczyn wciskała jej kit o domniemanej miłości Horacego. Nie tej platonicznej, czy braterskiej lecz iście romantyczniej wziętej z baśni i legend oraz książek dla nastoletnich czarownic. Aby tego było mało za cel postawiła sobie ich zeswatać, i przy każdej możliwej okazji próbowała to uczynić. Oczywiście tłumaczenia Victoire na niewiele się zdawały, przecież babcia zawsze wie lepiej. Skutkowało to rosnącym we wnętrzu dziewczyny zażenowaniem oraz wyjątkowym wzrostem poziomu jej zirytowania. Ileż przecież można się tak zachowywać! Jeżeli ktoś myślał jednak, że ta sytuacja osłabiała więzi kobiet, był w błędzie. Molly zastępowała Tori matkę, gdy ta była zbyt zajęta młodszym rodzeństwem i sobą, aby przyjrzeć się dorastającej córce. Taka relacja byłą nie do ruszenia. Fanaberie starszej kobiety dodawały jej po prostu smaczku.
    W okresie zimowym często wychodziła z Horacym do Nory. Zawsze czekało tam dla nich coś do zrobienia, a to lepienie ciasta, proste porządki, bądź pomoc dziadkowi dziewczyny. Nigdy nie pozwolono im jednak wracać bez dobrej herbaty i ciastek, co niewątpliwie było najlepszym punktem programu ich wizyt. Tori uwielbiała babcine pierniczki, a w połączeniu z rozgrzewającym naparem z liści mięty, połączonym z cytryną i imbirem, smak tego przysmaku stawał się niemal niebiański. Mogłaby go jeść bez końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknęła kątem oka na Horacego. Siedzieli w salonie czekając na babcię, która krzątała się w kuchni szykując im mały początek. Udało im się skorzystać na braku obecności pozostałej części rodziny Wealsey, która ze względu na pracę i naukę nieczęsto bywała w domostwie najstarszych z rodziny. Na szczęście weekendy w Hogwarcie były wolne od nauki, i obydwoje z Horacym mogli robić co im się żywnie podobało. Wizyta u babci była alternatywą dla sprawdzania testów, które dzieciaki pisały w ostatnim tygodniu. Dla Tori wybór zajęcia na sobotnie popołudnie, mając do dyspozycji jedynie dwie opcje, był jasny.
      Westchnęła ciężko, po czym oparła głowę o ramię mężczyzny. Ziewnęła przeciągle.
      - Zabiję za dobre kakao i herbatę – mruknęła spoglądając na niego z dołu. – I ciastka, dużo ciastek. Kto by pomyślał, że sprzątanie starych mioteł może tak wykończyć człowieka?
      Sprzętu do latania w starej szopie państwa Weasley było tyle, aby cała rodzina mogła wybrać się na jeden mecz. Sprzątanie tego zajęło im ponad cztery godziny, a i tak pozostały jeszcze niedobitki, których nie odważyli się tknąć. Wśród nich była zbyt wartościowa miotła cioci Ginny, oraz dwa graty należące do jej kochanego brata Louisa. Strach było dotknąć którejkolwiek, z obawy że rozpadną się po jednym muśnięciu.
      - A myślałam, że to ciągłe stanie na zajęciach jest męcząca – bąknęła.
      Z kuchni zaczęły dochodzić do niej zapach, będący mieszaniną woni charakterystycznej dla ciastek korzennych i gorącej czekolady. Aż ślinka jej pociekła.

      [A jednak udało mi się dzisiaj coś skleić :)]

      Victoire

      Usuń
  13. [Zaklęć, nie eliksirów! :(
    Teraz to ja przepraszam za zwłokę.]

    Skrzywił się, usłyszawszy swoje nazwisko; czuł, że nie było do końca jego i nawet rozważał posługiwanie się nazwiskiem matki, jednak z czystej złośliwości wobec ojca nadal był Groffem. Sam miał jednak nieelegancki zwyczaj zwracania się do ludzi po nazwiskach i nie obchodziło go, że było to sprzeczne z dobrym wychowaniem. Fakt, że Horacy był od niego starszy, również nie robił na nim wrażenia i w jego własnej opinii nie wymuszał na nim szacunku wobec niego.
    Brew drgnęła mu nerwowo na wieść o możliwości złożenia przez iguanę jaj; nieszczególnie przejął się faktem, że Poloniusz okazał się kobietą.
    — Nie ma problemu — odparł z udawaną uprzejmością, a na jego twarzy pojawił się krótki, nerwowy uśmiech, przypominający raczej jakiś grymas niż faktyczny uśmiech. Równie niespokojnym gestem przygładził i tak idealnie gładki materiał koszuli i nagle uderzył dłońmi o biurko. — Następnym razem rzucę po prostu tobą.
    Wyprostował się, wyraźnie dumny z rzuconej groźby, ze spełnieniem której nie miałby zresztą problemu, i wyciągnął różdżkę z zamiarem wyłączenia magnetofonu, bo irytowała go płynąca z niego piosenka, ale nagle powstrzymało go przed tym jakieś niewytłumaczalne uczucie.
    — Może się mylę, ale twój gad wygląda na niewiele szybszego od żółwia i zejście do lochów musiało mu zająć strasznie dużo czasu — zamilkł na chwilę, z uwagą przyglądając się z Horacemu, jak gdyby chciał zobaczyć na jego twarzy jakiś ślad, że załapał, do czego zmierza. — To z kolei każe mi sądzić, że nawet nie próbowałeś go szukać — ciągnął — bo coś kazało siedzieć ci w miejscu przez cały dzień. Mam rację, prawda?
    Skrzyżował ręce na torsie, mierząc mężczyznę pogardliwym i nieco wyzywającym spojrzeniem. Nie traktował Horacego poważnie ze względu na własne uprzedzenia co do wróżbiarstwa. Kiedy sam uczył się jeszcze w Hogwarcie, wróżbiarstwo było znienawidzonym przez niego przedmiotem, właściwie jednym, z którym sobie nie radził; początkowo za ten stan rzeczy winił fakt, że jego prawdziwy ojciec był mugolem. Kiedy jednak zauważył, że nawet dzieciaki z niemagicznych radzą sobie lepiej od niego, znalazł inne wytłumaczenie dla własnej nieudolności w tym temacie: po prostu uznał wróżbiarstwo za wierutne bzdury i stratę czasu.

    Napoleon

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiele rzeczy wyprowadzało Napoleona z równowagi, ale chyba nic nie drażniło go tak bardzo jak czyjś spokój będący kontrą dla jego słownych – i nie tylko – ataków. Nie chodziło o samo poczucie klęski; czuł również swoistą zazdrość, bowiem zachowanie spokoju w takich sytuacjach wymagało cierpliwości i żelaznych nerwów, których jemu samemu brakowało, a bycie narwańcem i nerwusem było postrzegane jako coś negatywnego i na dodatek przysparzało mu kłopotów. Chciał uchodzić za osobę chłodną i opanowaną, jednak rzadko udawało mu się zachować pozory wystarczająco długo. W przeciwieństwie do Horacego nadzwyczaj często rozwiązywał problemy na drodze rękoczynów – w jego przekonaniu w większości przypadków dyskusje z kimś zwyczajnie nie miały sensu. Jedna z jego nauczycielek za czasów nauki w Hogwarcie zasugerowała mu grę w quidditcha w celu wyładowania agresji, ale efekt okazał się przeciwny do zamierzonego i Napoleon jako pałkarz niejednokrotnie pogruchotał komuś kości, co do teraz wspominał z dreszczem przyjemności.
    — Jeszcze nie widziałeś agresji w moim wykonaniu — oznajmił; próbował sprawić, żeby te słowa zabrzmiały jak groźba, jednak rozbrzmiało w nich jedynie niezadowolenie.
    Przekonawszy się, że dalsza dyskusja nie ma sensu – co podejrzewał zresztą od początku – zamierzał opuścić komnatę i ostentacyjnie trzasnąć drzwiami, przed czym powstrzymały go kolejne słowa Shacklebolta. Nagle krew uderzyła Napoleona w skronie; po chwili poczuł jej ciepło również na policzkach i przeklął siarczyście w myślach, mając nadzieję, że się nie zarumienił. Sama koncepcja tego, by mógł się zaczerwienić przez Horacego wydawała mu się absurdalna, lecz mimo to ogarnęła go irracjonalna panika, że jego organizm zareagował właśnie w taki spokój. Nie spodziewał się, że po tym, jak się zachował, stażysta zechce go tutaj zatrzymać, zwłaszcza żeby go ugościć, i sam nie potrafił określić, jak się z tym czuł, ale z pewnością było w tym coś niekomfortowego.
    — Skąd myśl, że chciałbym spędzić z twoim towarzystwie choćby minutę dłużej? — zapytał z wyczuwalną irytacją w głosie; nie udało mu się również przybrać kamiennej miny. — Właśnie miałem wyjść. Mam lepsze rzeczy do roboty — poinformował Horacego, chowając różdżkę.
    Mimo to nadal stał w miejscu, przyglądając się mu z mieszaniną zniesmaczenia i fascynacji, do której nigdy by się nie przyznał. W wielu aspektach byli swoimi zupełnymi przeciwieństwami: różnili się fizycznie i mieli inne – czasem wręcz skrajnie różne – przekonania. Napoleon nie rozumiał go i wiedział, że nigdy nie zrozumie – zresztą, nawet nie zamierzał próbować. Najrozsądniej byłoby po prostu zignorować jego głupie zaproszenie na herbatę, ale coś mu nie pozwalało.
    Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktokolwiek wykazał chęć poświecenia mu swojego czasu.

    Napoleon

    OdpowiedzUsuń