Czyjeś strzępy świata musisz wziąć na ręce. Stałaś się dla kogoś szaro-złotą drogą, a to nie takie łatwe być dla kogoś światłem. Jednym i jedynym w samym środku zimy.
Ethel
Covel
27 lat - nauczycielka zielarstwa - była Krukonka - Niewymowna
opiekunka koła zielarskiego - lis - matka - opowiadania - powiązania
Nigdy nie umiała oddać samej siebie za kogoś. Kiepska z niej przyjaciółka, choć przecież na jej ramieniu wypłakano wiele łez. Wciąż skupiona na swoim życiu, tłumaczy się przed samą sobą, że przecież ma powód. Powód, dla którego po zakończeniu stażu wyjechała bez słowa. Wtedy ktoś powiedział, że jej przygoda z Hogwartem zakończyła się wezwaniem do Wizengamotu, a teraz jakimś cudem po niemal dwóch latach znów pojawiła się w szklarniach i to w roli nauczycielki. Jeden szepnął drugiemu, że po aferze sądowej z jakiegoś powodu pracowała dla Departamentu Tajemnic. Ponoć znikała w Sali Czasu na długie godziny, dopóki ślad po jej matce ostatecznie nie zaginął. Niektórzy mówią, że nie żyje, inni, że zabawa czasem doprowadziła Adrienne Covel do szaleństwa, a Ethel padła jej ofiarą.
W pierwszej chwili wszystko w niej wydaje się zimne - niebieskie oczy, blade usta, nikły makijaż, a nawet brąz włosów ma chłodny odcień. Dłonie i przedramiona pokryte są drobnymi, niemalże niewidocznymi bliznami. Patrzysz uważniej i nagle okazuje się, że blizny błyszczą lekko na tle leciutkiej opalenizny, czujesz delikatną woń konwalii, choć przecież w szklarniach szkolnych się jej nie hoduje, a oczy potrafią błysnąć, gdy w końcu nauczysz się, że tojadu nie nawozi się smoczym łajnem.
Są osoby, które w dość pokraczny sposób wzbudzają tak samo lęk, jak i sympatię i właśnie Ethel jest jedną z nich. Z reguły pamiętliwa bestia, która z szaloną wręcz konsekwencją podąża wyznaczonymi drogami. Jednocześnie nie uznaje półśrodków i próbuje zachować umiar, odważnie kroczy przez życie i kuli się ze strachu. Jest wymagająca, ale i sposobem można ją rozczulić. Nie zapomina szybko, ale przynajmniej szybko wybacza i to właśnie do niej zapukasz w środku nocy, jeśli przypadkiem wpuściłeś do szkoły trolla.
Kiedyś w jednej ze szklarni posadziła ukradkiem truskawki. Założyła się ze samą sobą, że rozwiąże to wszystko zanim zakwitną. Po jej policzku spłynęło zdecydowanie więcej, niż kilka łez, gdy po powrocie zauważyła same suche liście i żadnego śladu nawet zwiędłych kwiatów. Wyciągnęła z kieszeni zdjęcie, którego odbitkę wysłała również jemu i naprawdę ucieszyła się, że chwilowo nie musi patrzeć sobie w oczy.
hate2609@gmail.com
[Hello! Zajrzę tu pewnie dopiero po piątku i coś zaproponuję ładnego, zwłaszcza, że Deuce w tej wersji wyjątkowo zielarstwa nie lubi, ale hej Mads, miło widzieć znajomą buźkę ♥]
OdpowiedzUsuńDeucent Faradyne/Aleister Sheehan
[Chodź do mnie, znowu <3]
OdpowiedzUsuńMathias/Adam/Kilian/Victor
Witamy, bawcie się z Ethel tak samo dobrze jak dawniej!
OdpowiedzUsuńDzię-ku-je-my!
Usuń[Napisałam do Ciebie na hangouts :) Myślę, że tam wygodnie i sprawnie zapniemy wszystko na ostatni guzik względem wątków :)]
OdpowiedzUsuńPyszczek <3
OdpowiedzUsuńCzuł, jak chłodny zimowy wiatr przedziera się przez rozpięty kożuch tuż pod szyją, na którą nie zdążył narzucić wełnianego szalika, gdy kilkanaście minut temu pośpiesznie opuszczał mury Hogwartu. Złapał jedynie w dłoń różdżkę, którą nieopatrznie zostawił, gdy wpadł do gabinetu tego popołudnia. Cały jego dzień był jednym wielkim bałaganem zdarzeń, które Lenard starał się poukładać w jeden sensowny plan działania, ale co chwilę wypływały na wierzch nowe sprawy do załatwienia, omówienia i przemyślenia.
OdpowiedzUsuńJednak niewiele z tego miało znaczenie, gdy przestąpił próg Hogwartu, mogąc w myślach ulżyć sobie, że w końcu jest w domu, u siebie. W miejscu spokojnym, bezpiecznym, a przede wszystkim zatrzymanym w czasie, co Cortez wręcz uwielbiał. Zjawiając się tu wprost ze znienawidzonej Francji sprawiło mu niesamowitą ulgę, nawet mimo nowego bagażu życiowego, jakim stała się jego córka. Dziewczyna, o której nie miał pojęcia blisko siedemnaście lat, a którą poznał zaledwie kilka miesięcy temu. Wiele niespodziewanych rzeczy zadziało się w jego życiu, ale bycie ojcem to rola, na którą kompletnie nie był przygotowany, a pisany dla niego scenariusz zdawał się rozpisywać mu coraz więcej niespodzianek, gdy pewnego dnia u jego wynajmowanego pokoiku w Paryżu wylądowała sowa wraz z listem. Pergamin podpisany imieniem przyjaciela głosił radosną, acz trudną do uwierzenia nowinę. Informacja z listu trzymała Lenarda w ogromnej nadziei, iż słowa wypisane w szkolnym gabinecie nauczyciela alchemii niosą za sobą wyłącznie samą prawdę.
W ten właśnie sposób znalazł się na rogu szklarni numer jeden, przywołany hałasem metalowych narzędzi, które wypadły ze schowka z dość sporym hukiem. W tym wszystkim krzątała się dobrze znana mu sylwetka, niewiele różniąca się ze zdjęcia, które dwa lata temu wetknął ramy szklarni, w miejscu, gdzie najczęściej pracował. Stał przy rogu szklarni numer jeden, na chwilę otumaniony wspomnieniami zachodzącego jesiennego słońca, kojącej ciszy oraz dźwięku dostrojonej gitary. Przeszedł mu przez myśl także i uśmiech, którym obdarzył ją po raz ostatni. Uśmiech, którego nigdy nie zapomniał, czując jak bardzo był szczery i fałszywy jednocześnie. Pamiętał, że tego dnia, chciał coś zmienić, a nie chcą komplikować im obojgu życia, nie powiedział nic. Ostatnim wspomnieniem był list, słowa naskrobane brązowym atramentem z pióra Alastaira i ich prawdziwość, która przypieczętowana była widokiem, jakim ujrzał Lenard. Ethel Covel na tle zszarzałego Hogwarckiego zamku, pośród zaspanego ogrodu, który otulony białą kołdrą śniegu odbijał każde światło, jakie tylko wyłapywało wokół siebie. Ethel Covel przy szklarni numer jeden stała się nagle widokiem realnym.
Hiszpan mimowolnie machnął różdżką, którą wciąż ściskał w ręku, nie zwracając uwagi na to, że knykcie zaczęły powoli mu zamarzać. Metalowe narzędzia podniosły się jak na żądanie, składając się jedno w drugie, by już po chwili wpasować się w niewielką przestrzeń schowka, zagracając go niemal natychmiast. Niewiele zajęło dziewczynie zorientowanie się, iż ktoś niespodziewany stoi na drugim końcu cieplarni, a on wtedy zdał sobie sprawę, że zupełnie nie wie, jak zareagować.
– Tak chyba prościej, prawda Ethel? – zapytał retorycznie, darując sobie jakiekolwiek powitanie, ale za to obdarowując ją uśmiechem, jakim witał ją każdego ranka, gdy spóźniony przychodził na pierwsze zajęcia. – Po co sobie utrudniać życie, gdy można je sobie ułatwić – dodał luźno, po czym wszedł przez szklane drzwi szklarni, przy których stał. Dzielącą ich odległość pokonał przeprawiając się przez rzędy drewnianych grządek, a przystając przy ostatniej, tuż przy drugim wejściu tuż obok schowka, oparł się tyłem, krzyżując ręce na piersiach. Lenard rozejrzał się dookoła, badając stan roślin, przy okazji czekając, aż szklane drzwiczki zaskrzypią, a w ich progu zjawi się Ethel. Bardziej realna, niż mogło mu się to wydawać.
Lenard Cortez
– Czy ja wiem? – zamyślił się chwilę, przyglądając się wchodzącej przez szklane drzwi dziewczynie. – Zdecydowanie ułatwiłaś mi rozmowy z Nevillem na temat mojego spóźnialstwa. Ograniczyły się niemalże do zera, to już coś – kiwnął głową z podziwem, dodając do tego uśmiech, który prawie nigdy nie schodził mu z twarzy.
OdpowiedzUsuńPotem nastała krótka cisza, która o dziwo, nie wydawała mu się krępująca. Była jedną z tych miłych i przyjemnych. Ethel dokładnie tak mu się kojarzyła: z ciszą, z niewypowiedzianymi słowami, które kotłowały się gdzieś na końcu języka, ale nigdy nie znalazły drogi, by wybrzmieć odpowiednio dobrze i z jakiejś nieznanej mu konkretnie przyczyny nie uważał tego za coś złego. Czasami zastanawiał się nad tym, czy właśnie te niedopowiedzenia nie przyciągały go do niej jeszcze bardziej.
Ocknął się z przemyśleń, kiedy w wytłumionej przez rośliny cieplarni rozległ się głos Ethel. Spojrzał na nią pytająco, bo dopiero po chwili dotarło do niego, o co tak naprawdę pytała, jednak zanim zdążył zabrać głos, dziewczyna odepchnęła się od drewnianej grządki. Przyglądał jej się, jak rozplątuje szal z szyi, by chwilę później zarzucić go na jego własną. Nawet nie drgnął, z ciekawością obserwując zachowanie Ethel. Mimowolnie odwzajemnił uśmiech, którym go obdarzyła i trochę zasmucił go fakt, że tak szybko się odsunęła, a potem przekrzywił głowę, trochę niedowierzając, że naprawdę wypowiedziała te słowa.
– Ciebie też, Ethel – odpowiedział najcieplej jak potrafił, jeszcze chwilę przeskakując po jej oczach, w których widział radość i smutek jednocześnie. Nie mógł zrozumieć czym jest to spowodowane.
Wtem ożywił się, odbił od drewna, które jeszcze chwilę temu robiło mu za oparcie i ponownie rozejrzał się po roślinach, wypełniających pomieszczenie ze wszystkich możliwych stron.
– To jak? Zdążyłaś mi coś zniszczyć przez te pół roku, gdy mnie nie było? – zapytał zrywając się z miejsca, by przemierzyć co kolejne rządki obsadzone wszelakimi kwiatami, pnączami lub, na całe szczęście, śpiącymi mandragorami. Zmiana tematu nastąpiła tylko i wyłącznie dlatego, iż Lenard bał się, że przejdą na temat ich zniknięć. Nie miał zamiaru pytać Ethel, gdzie była przez te dwa lata, dlaczego tak nagle zrezygnowała ze stażu w Hogwarcie, bo nie chciał, by i sama pytała czemu zniknął na pół roku i co działo się przez ten okres… a przynajmniej nie był gotowy jej tego powiedzieć. Jeszcze nie teraz.
Przechadzał się pośród grządek, biorąc co rusz jakiś listek w palce, by przyjrzeć się w jakim stanie znajduje się roślina. Kilka razy dotknął ziemi tuż pod nimi, aby skontrolować wilgotność gleby. Potem tylko strząsał okruszki ziemi z palców prawej ręki, bo lewą włożył w kieszeń kożucha. Uchylił się pod Fruwokwiatem, aby ten nie zdążył owinąć się wokół niego, bo chociaż nie był tak groźny jak Diabelskie Sidła, to uwielbiał wręcz wtulać się w ludzi, nie puszczając ich przez dobrych kilka minut. Lenard w tym całym spacerze miał konkrety cel, a mianowicie dotarcie do jego małego wydzielonego pomieszczenia, gdzie zwykł trzymać wszystkie swoje rzeczy. W tym celu było tylko trzeba rozchylić liście gęstego pnącza, które były na tyle dobrotliwe, by otwierać się tylko przed nim.
– Nie wpuściły cię tu, prawda? – zawołał do Ethel, chociaż nie musiał kompletnie tego robić. Stan jego małego zielonego kąta w szklarni pozostawiał wiele do życzenia. Jego ukochane Asfodelusy utraciły wszelkie kwiaty, których płatki rozsiały się prawie po całej podłodze, nie przypominając białych pięknych lilii, jakimi zwykły być. Każda roślina posmutniała, wypijając do dna wodę z wielkich szklanych baniek, które Lenard powtykał w glebę tuż przed wyjazdem. Trzepotka za to ledwo się poruszała, ożywając nieznacznie dopiero gdy poczuła wiatr od nagłego wtargnięcia człowieka do środka. Cortez westchnął, czując jak smutnieje z każdą chwilą, ale nie czekając dłużej, ześlizgnął z ramion kożuch wraz szalikiem Ethel, zawieszając obie na haku po lewej stronie. Analizował, planował kolejność działania w czasie, gdy zakasywał rękawy.
Usuń– Słuchaj Ethel, na kolacji mnie nie będzie. Trzeba uratować kilka żyć – zaśmiał się gorzko, wychodząc ze swojej małej szklarni, by znaleźć w schowku potrzebne mu narzędzia. Nie pomyślał tylko, że ledwo zakryte zdjęcia, wetknięte za ramami szklarni, widać dostatecznie dobrze, a pomiędzy uśmiechami jego, babci, siostry i dwóch najlepszych przyjaciół Lenarda, stała sama Ethel na tle zielonych roślin Hogwartu.
Lenard Cortez
Trzymając w dłoni list z niezbyt rozwiniętą wiadomością, nie musiał szukać danych adresata, aby wiedzieć spod czyich dłoni wyszedł drobny list. Zgnieciony w palcach papier bez większego namysłu wrzucił do rozpalonego kominka, powracając ostatecznie do ulubionej lektury. Już dawno zamknął wiele rozdziałów w swoim życiu, bez możliwości powrotu. Tak również było w przypadku wielu znajomości. Ethel nie pozostawiła nic, co mogłoby być chociażby najmniejszym powodem do tego, aby ich relacja ponownie nabrała barw. Rathmann powrócił w pełni do normalności, kierując swe myśli w stronę pracy i rodziny. Nie potrzebował dużo czasu, aby otrząsnąć się po stracie przyjaciółki, która musiała niestety liczyć się z faktem, iż naruszyła wartości uznawane przez Mathiasa, które definitywne przekreślały ją na całej linii.
OdpowiedzUsuńW końcu zagrzebany w stercie zaległych wypracowań pluł sobie w brodę, iż pozwolił sobie na tak długie lenistwo. Wszystko wskazywało na to, iż będzie zmuszony spędzić noc w niezbyt przytulnym gabinecie, by rankiem przywitać się z bólem pleców i ogólnym zmęczeniem. Pocieszał go jedynie fakt w pełni wolnego weekendu, podczas którego miał zamiar zabrać najbliższych poza miasto. Słysząc w pewnym momencie pukanie do drzwi, zmarszczył czoło. Nie spodziewał się żadnych odwiedzin. Z lekkim zawahaniem podniósł się z krzesła dobrze wiedząc kto stoi za drzwiami, tylko i wyłącznie dzięki charakterystycznemu sposobowi pukanie. Nie miał zamiaru się ukrywać. Chwycił, więc kilka obszernych ksiąg, które i tak miał zamiar odnieść do biblioteki. Ułożył dłoń na klamce, by następnie gwałtownie uchylić drzwi. Z kamiennym wyrazem twarzy zlustrował marną sylwetkę Ethel. Nic się nie zmieniła, może poza tym, iż wyglądała dość słabo. Postąpił krok w przód, zmuszając tym kobietę, aby uczyniła krok w tył. Zamknął za sobą drzwi z cichym trzaskiem.
— Nie mam czasu. — powiedział jedynie, nie siląc się w żadnym wypadku na uprzejmość, czy chociażby najmniejszy uśmiech. Nie cieszył się, wręcz przeciwnie. Obecność młodej kobiety wręcz go drażniła, irytowała. Nie chciał palnąć niczego niemiłego, dlatego też nie czekając na jej odpowiedź, wyminął ją i powolnym krokiem skierował się do biblioteki.
Mathias
(Z dużym poślizgiem, przepraszam, ale już jestem i muszę powiedzieć, że jest mi przemiło po przeczytaniu Twojego komentarza. Z jednej strony, jak chyba każdy z nas, w jakiejś części jestem łasa na pochwały, a z drugiej kompletnie nie potrafię ich przyjmować, przekonana, że na pewno mogłam zrobić coś lepiej. Nie mniej, serduszko raduje mi się bardzo, że Fern tak Cię zachwyciła i jednocześnie.
OdpowiedzUsuńZniknięcie i powrót Ethel z pewnością przez długi czas były na językach wielu w Hogwarcie, jej powrót z pewnością zastanowi Phoenix. Nie wiem, czy będzie miała czas i ochotę się w to wtrącać, ale z pewnością sytuacja ją podirytuje. Zmiana nauczyciela przed OWUTEMami to spora niedogodność, ale wydaje mi się, że ostatecznie będą musiały nauczyć się ze sobą dogadywać. Przynajmniej moja pani nie ma zamiaru przedkładać niesnasek przed swoje aspiracje i marzenia, więc wydaje mi się, że to bardzo ciekawy pomysł.
Kto wie, może nawet z czasem się dogadają?)
PHOENIX FERNHART
Nigdy nie przyznawał się zbyt szerokiemu gronu osób, jak uwielbia stać nad roślinami, doprowadzając je do stanu, w którym będą wyglądać co najmniej dobrze. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, iż po powrocie będzie miał aż nadto pracy. I chociaż nigdy nie mógł znieść widoku umierających roślin, to po tak stresującej wizycie w Paryżu poczuł ulgę, iż ma możliwość spędzić wieczór w szklarni. To była jedna z niewielu rzeczy, która go uspokajała. W tamtym momencie bardzo tego potrzebował.
OdpowiedzUsuńMinął uśmiechniętą Ethel, gdy wracał z narzędziami ze składziku. To również był widok, który lubił oglądać. Uśmiechy ludzi, na których mu zależało. Będąc już w swoim zaciszu i przepełnionym roślinami pomieszczeniu dosłyszał pytanie, które odrobinę go zdziwiło.
– Do kiedy? – powtórzył po Ethel, nie odrywając się od zakładania rękawic na dłonie. – Co ja mogę powiedzieć? Oby jak najdłużej – zaśmiał się, po czym złapał za wiadro, stojąc na samym środku szklarnianego pokoiku. Zaczął wkładać do niego szklane bańki wetknięte przed wyjazdem w glebę. Dopiero po chwili dotarł do Lenarda sens pytania zadanego przez Ethel, ale zanim zdążył wyjść spostrzegł przez szybę, iż dziewczyna już dawno wyszła ze szklarni, a sama doszła prawie pod mury zamku. Cortez westchnął. Pytanie Covel brzmiało trochę dziwnie, ale będzie miał jeszcze dużo czasu, by z nią o tym porozmawiać. Sam w końcu skupił całą swą uwagę na ukochanych roślinach, ewidentnie czujących jego powrót, bo czując lekki wiatr od jego poruszania się wokół nich sprawił, iż zaczynały powoli odżywać. Tak jak zawsze zaczynał od wody, zdając sobie sprawę z tego jak bardzo rośliny tego potrzebowały i dopiero potem zabierał się za oczyszczanie gałązek z suchych liści, które miażdżył w dłoniach i podrzucał innym kwiatkom w formie naturalnego nawozu. Rzadko używał w tej pracy różdżki. Lenard lubił czuć pod palcami delikatność roślinnych faktur i tego jak jednocześnie były kruche i wytrzymałe. Zadziwiał go fakt, że niekiedy liście same wpadały mu do rąk, wyglądając na zupełnie zdrowe, gdy innym razem ewidentnie uschnięte z trudem dawały usunąć się z gałązek. Poświęcił czas także i przesadzonemu krzaczkowi truskawek Ethel, zdając sobie sprawę z tego, że te zasadzone na zewnątrz nie przetrwają do jego powrotu. Nawet te w doniczce przed nim z trudem można było nazwać wciąż żyjącą rośliną, jednak Lenard postanowił się nie poddawać. Z pomocą magii, która w tym wypadku okazała się konieczna pociemniałe łodygi zalśniły świeżą zielenią gotowe do wypuszczenia kolejnych pędów i białawych kwiatków. Jednak na to jeszcze przyjdzie pora.
Cortez kilkanaście razy wchodził i wychodził z pomieszczenia, nosząc przy tym skrzynie ziemi, potrzebnych do wymiany przy niektórych asfodelusach. Fizyczna praca, jak i temperatura w szklarni sprzyjały ciepłu, to też po niecałej godzinie Lenard był na tyle zgrzany, by musieć co chwilę ścierać małe krople potu z czoła. Postanowił więc zrobić sobie w końcu przerwę. Dobrał się do wiszącego na haku kożucha, przeszukując jego kieszenie w poszukiwaniu paczki papierosów. Gdy znalazł białawe pudełko, przy wyciąganiu wypadł mu prostokątny kawałek sztywnego papierka. Hiszpan pośpiesznie podniósł go z uklepanej ziemi i obrócił w dłoni, by lepiej przyjrzeć się obrazkowi, który znajdował się odwrocie tekturki. Na zdjęciu widniała młoda dziewczyna o długich brązowych włosach, zadziwiająco niepodobnych do matki, która jak inne wille szczyciły się tymi platynowymi. W ręku trzymała francuską wersję Proroka Codziennego, wymachując nim na prawo i lewo, a bursztynowo-niebieskie oczy, uciekały gdzieś w bok, ewidentnie dezaprobujące osobę, stojącą za aparatem. Tym kimś był Lenard, gdy na peronie głównym w Paryżu po raz pierwszy zrobił zdjęcie własnej córce.
Solene – bo to właśnie ona niecierpliwiła się na obrazku – z każdą spędzoną minutą u jego boku stawała się mu coraz bardziej podobna. Dziwił się, że przez tyle lat, nie dostrzegał tych podobieństw. Spoglądając na dziewczynę ze zdjęcia doszedł do ławeczki na zewnątrz, dostawionej niegdyś przez niego do ściany szklarni. Odpalił papierosa, zaczerpnął wraz z powietrzem smak tytoniu, po czym wypuścił przed siebie kłąb dymu, który po chwili uniósł się w górę i zniknął. Ponownie przetarł wierzchem prawej dłoni spocone czoło, które z każdą chwilą stawało się coraz chłodniejsze, przez wzgląd na lodowatą temperaturę na zewnątrz. Siedział tak w samym swetrze, błądząc myślami do kłótni jaką zgotował Corinne i jej mężowi. Uśmiechnął się na wspomnienie zdziwionej miny Jeana, po tym jak rzucił się na niego z pięściami. Mimo tego, że Lenard emocjonalnie średnio nad sobą wtedy panował, to nie żałował ani jednego ciosu zadanego Francuzowi. Przynajmniej nie po tym, co zrobił jego córce.
UsuńCortez zaabsorbowany myślami, zupełnie nie zauważył zbliżającej się Ethel, póki ta nie stanęła tuż nad nim. Ten jednak ze spokojem opuścił rękę ze zdjęciem, uśmiechnął się do niej, by już po chwili zrobić jej miejsce na ławce tuż obok siebie.
Milczał. Wspomnienia z Paryża były w jego umyśle zbyt świeże, by mógł o nich zapomnieć, a miał niekiedy wrażenie, że przeżywał je zupełnie na nowo. Dlatego też oddychał spokojnie, wdychając zimne brytyjskie powietrze, którego tak bardzo mu brakowało. Potrzebował ochłonąć i to szybko.
[Przepraszam, jestem.]
Lenard
Jako jedna z niewielu osób, które poznał w swoim życiu, Lenard uważał się za kogoś, komu żegnanie się z przeszłością przychodzi niebezpiecznie łatwo. Nie liczył ile spalonych mostów pozostawił po sobie i nigdy nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Potrafił w szybki sposób poradzić sobie z emocjami, wspomnieniami i innymi ludźmi. Najzwyczajniej w świecie odcinał się od wszystkiego i brnął dalej w nową ścieżkę, którą akurat sobie wyznaczał. Zostawił za sobą rodzinę, miłość i pasję. Trzy rzeczy, dla niektórych wręcz kwintesencja życia, jak i jego celu. Siedząc obok Ethel, której truskawki dawno już obumarły, a z których ona zrezygnowała po długiej walce, miał wrażenie, że w porównaniu do niej jest za mało wrażliwy. Wiązał ten sposób życia ze Slytherinem, do którego trafił swego czasu, a który zamienił go diametralnie. Często zastanawiał się nad tym, jak wyglądałaby jego historia, gdyby trafił jednak do innego domu w Hogwarcie. Czy dalej miałby kontakt z rodziną? Czy wciąż miałby tak oddanych przyjaciół? Czy ponownie wylądowałby w szkole, ucząc swojego ulubionego przedmiotu? Często się nad tym zastanawiał i zawsze dochodził do wniosku, iż jest prawdziwym Ślizgonem, bo ze wszystkich swoich ważnych decyzji życiowych żałował raptem jednej. Z tym że, mocno zastanawiałby się nad tym, czy warto w czasie kilka rzeczy zmianić.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na nią, kiedy się odezwała, wcześniej wypuszczając cały dym z ust, co aby nie robić tego w jej kierunku. Przyglądał się brązowym kosmykom opadającym jej delikatnie na skroń i długim, czarnym rzęsom wykręconych u górze. Przyglądał się także i jej cerze, która na policzkach odrobinę przyróżowiała od ogarniającego ich chłodu, a potem spojrzała na niego wzrokiem brązowych uśmiechniętych tęczówek, na które odpowiedział robiąc podobny grymas na twarzy.
Potem znowu milczał, wsłuchując się w to, co ma do powiedzenia sama Covel i chociaż nie był to potok słów, to lubił, kiedy mówiła. Miała przyjemny głos, wcale nie piskliwy i denerwujący, jakich już zdążył się w życiu nasłuchać, gdy przyjmował kilka lat temu uczniów do chóru. Ethel miała ten melodyjny, dźwięczny i ciepły. Kiwnął w przemyśleniu głową, nie za bardzo wiedząc na co odpowiada, pogrążony w przemyśleniach. I potem zerwała się w górę z miejsca, z którego zawiało lekkich chłodem, gdy zabrakło tam jej ciała. Przeniósł na nią wzrok, znowu odwzajemnił uśmiech, którym Ethel go obdarowała i ponownie przyglądał się plecom szatynki, które zgodnie z ruchem nóg krzywiły się raz leciutko raz na jedną stronę, to ku drugiej.
Cisnął filtrem przed siebie, kiedy wypalił resztę papierosa. Przygniótł przednią częścią podeszwy buta i zaraz się zreflektował, kiedy spostrzegł, że wokół nie ma innego żółtawego papierka. Chociaż bardzo nie chciał, sięgnął po mały odpadek jego nałogu, kładąc go na ławce obok siebie. Niegdyś w tym miejscu roiło się od jaskrawych filtrów kontrastujących z czarną udeptaną ziemią tworząc głównie kłótnie z samą Ethel, której widok ten wiecznie przeszkadzał. Teraz nie był tu pierwszy i był to czas, żeby on przestrzegał zasad kogoś przed nim. Westchnął, wepchnął w usta kawałek babeczki, posiedział jeszcze chwilę, sprzątając połowę talerza, który przyniosła mu dziewczyna, po czym zebrał się, by wyruszyć do swojego ukochanego łóżka w jedynym domu, który teraz miał.
Ranek przywitał go zdecydowanie szybciej, niż się tego spodziewał i tak jak zwykle wyszykował się kilkanaście minut za późno, jednak nie spieszył się. Wiedział, że lekcję prowadzi już Ethel, zapewne zaangażowana w pomoc komukolwiek tylko ona była potrzebna. Niezależnie od tego, czy zajęcia były z pierwszoroczniakami, czy już tymi, których ostatni raz widzi się w szkole tego roku. Pozwolił sobie odnieść talerz do kuchni, przy okazji podkradając pozostałości ze śniadania, na które oczywiście również nie zdążył. W ręku ściskał skórzaną torbę, którą wiecznie ze sobą przynosił. Zazwyczaj nosił w niej bieżące notatki, eliksiry dla roślin, które przygotowywał w zaciszu swojego pokoju. Jednak w dokładnie tej samej torbie wiecznie przebywała buteleczka z bursztynowym płynem, codziennie opróżniana oraz wypełniana ponownie tym samym i niezmiennym alkoholem.
UsuńDo szklarni dotarł, gdy kiedy uczniowie szóstego roku wychodzi już na zewnątrz, opatuleni szalikami barw Gryffindoru i Hufflepuffu, którzy na jego widok zakrzyknęli gromkie, ale i zdziwione „dzień dobry”. Odpowiadał każdemu tak samo, jak zawsze z uśmiechem na twarzy. Nie tłumaczył się, bo i nikt się nie pytał, po prostu minął nastolatków, wnikając w ciepłe powietrze wnętrza budynku. Ostatni uczniowi myli jeszcze ręce pobrudzone od ziemi, w końcu rękawiczki nie zawsze zdawały się pomagać w pracy. Kiwnął im na dzień dobry, odkładając torbę dokładnie na tę samą grządkę, co zawsze.
– Zaczynam się zastanawiać, czy na pewno jestem tu potrzebny – zaśmiał się Lenard, widząc nowo zasadzone i oczyszczone rośliny. – Dzień dobry, Ethel! – zawołał, kiedy zauważył, że krząta się wokół nowych grządek i bardzo prawdopodobne, że niezbyt wyraźnie go słyszy.