w końcu mam swój czas, to chyba dobry moment
nie chce biec do gwiazd, biec do gwiazd
W pierwszą noc nowego roku szkolnego, stojąc po środku ciemnego korytarza uparcie zaciskał powieki. Każdy milimetr jego ciała drgał niespokojnie w kontakcie z różdżką oraz ukochaną miotłą. Paraliżujący strach nie pozwalał mu ruszyć się z miejsca. Blada dłoń nienaturalnie mocno zaciśnięta na niewielkiej walizce, delikatnie drżała. Cichy głosik z tyłu głowy stale powtarzał; To nie może być sen, Nicholas, to nie może być sen. Dwuletnia rozłąka z murami szkoły, wyryła w jego duszy tęsknotę, której ciężar piętnował go niemal każdego dnia. Masa listów od rówieśników, czy prowizorycznie kontynuowana nauka w domu, nie były mu w stanie niczego zrekompensować. Zamknięty przez dwa lata w mugolskim świecie, obarczony obowiązkiem opieki nad młodszym, bliźniaczym rodzeństwem, wreszcie wrócił. Wrócił do świata, który szczerze kocha, aby być kimś, kim tak cholernie pragnie być; czarodziejem. Szeroki uśmiech zdobi jego twarz, za każdym razem, gdy jego wzrok pada na znajome sylwetki. Nadrabia zaległości w czytaniu ksiąg z działu zakazanych w czym pomagają mu podrobione zezwolenia opiekuna domu. Nadal ryzykuje własne bezpieczeństwo, podczas zwisania głową w dół ze szkolnej wieży. Ciężko mu utrzymać język za zębami, przez co w oczach innych może uchodzić za pyskatego, co sam określa jako umiejętność prawdziwej szczerości. Niemal wszystko potrafi obrócić w żart, posiadając niesamowity dystans względem własnej osoby. Uwielbia wyzwania, co czasem przekłada się na ujemne punkty, czy równie nudne szlabany. Już na pierwszym meczu Quidditcha po długiej przerwie zwycięsko zdobywając złoty znicz złamał nogę, zaś tydzień później to on złamał komuś nos.
NICHOLAS LARSSON
URODZONY W LANDSKRONIE W SZWECJI — DO LONDYNU WRAZ Z RODZICAMI TRAFIŁ W WIEKU 8 LAT — VII KLASA — SYN PARY MUGOLSKICH LEKARZY, KTÓRZY PONIEŚLI ŚMIERĆ W WYPADKU SAMOCHODOWYM DOKŁADNIE 2 LATA TEMU — 19 LAT — SLYTHERIN — NOWY SZUKAJĄCY — KLUB POJEDYNKÓW — KOŁO ALCHEMICZNE — PRZYSZŁY UZDROWICIEL EWENTUALNIE ŁAMACZ ZAKLĘĆ, STALE ZMIENIA ZDANIE — WŁÓKNO ZE SMOCZEGO SERCA, 11 CALI, JABŁOŃ, SZTYWNA — FUX — BOGINEM INFERIUS — PATRONUSEM PUCHACZ — FASCYNACJA IRLANDZKIMI SMOKAMI
mam nowy chód i dźwięk
i ludzi nowych mam
niech straszy nowy duch
już nikt nie będzie spał
nowego słońca blask wypali nam powieki
zobaczymy świat nagi nagusieńki _____________________________________________________________________________________________________
mam nowy chód i dźwięk
i ludzi nowych mam
niech straszy nowy duch
już nikt nie będzie spał
nowego słońca blask wypali nam powieki
zobaczymy świat nagi nagusieńki _____________________________________________________________________________________________________
Kodowanie idzie mi jak krew z nosa, więc sięgam po gotowce :D Próbujemy raz jeszcze, mam nadzieję, że nas przyjmiecie i polubicie :) Nie dostosowuję długości wątków do odpisu współautora. Niech każdy pisze na tle swych możliwości, a z pewnością będzie owocnie i przyjemnie :) Stwórzmy razem nieco historii oraz dobrych wspomnień :) Karta z biegiem czasu zostanie znacznie rozbudowana. Przygarniemy przyjaciół, dalekiego kuzyna, miłostkę niezależnie od płci, nauczyciela, a nawet dwóch, którzy udzielą Nicholasowi korków i wszystkiego, co przyniesie nam moc dobrej zabawy! :D Może nawet uda mi się zagarnąć kogoś do wątku grupowego? :)
Fc: Rafael Miller
Wątki: ??
Nie zapomnij zajrzeć tutaj!
Fc: Rafael Miller
Wątki: ??
Nie zapomnij zajrzeć tutaj!
[ Mam słabość do imienia "Nicholas" <3 A Twój pan wydaje się za równo tak skrzywdzony przez życie i tak arogancko... radosny? Taki trochę wariat z niego :3 Oczywiście w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wygląda na takiego, co to nie boi się korzystać z życia :> Pochwalam i jestem go bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńDlatego jeśli tylko zechcesz to zapraszam do mojej Ślizgonki. A nóż coś dla tego duetu sklecimy razem :D
No i ogólnie to witam cieplutko w szkolnych murach <3 ]
Martha Martel
[Witaj! Przywołały mnie pierwsze zdania z karty, które są tak pięknie skonstruowane, że nie mogę przejść obok nich obojętnie. Mam nadzieję, że znajdziesz tu tego, czego szukasz w wątkach, a gdyby moja postać nadawała się do którejś z pozycji, jakiej poszukujesz, to proszę odezwij się, bo chyba miałabym jakiś pomysł. Baw się dobrze, pisz dalej tak dobrze jak w karcie i być może do napisania!]
OdpowiedzUsuńAurelle i Lisette
[Tak myślałam, że będzie to smutna postać. Jest z Slytherinu więc jest oczywiste, że się widzą, oboje nie mający za dobrego życia poza Hogwartem. Mogliby się wspierać z ukrycia.]
OdpowiedzUsuńJoe Revolt
Ślizgoni zawsze źle znosili porażki, szczególnie z odwiecznym rywalem w czerwonych szatach, jednak atmosfera panująca na boisku; adrenalina, pot, często i krew; sprawiały, że naprawdę budziły się w nich momentami pierwotne instynkty. Spora część drużyny Gryfonów, zamiast świętować zwycięstwo w dormitorium, musiała ten wieczór spędzić w skrzydle szpitalnym, a dwóch zawodników Ślizgonów zostało zdjętych z boiska jeszcze w czasie trwania spotkania za niesportowe zagrania. Znów przez agresywny styl gry tracili najlepszych graczy i przegrali kolejny mecz.
OdpowiedzUsuńW ponurych nastrojach powrócili do zamku, choć w niepełnym składzie. Panna Rathmann postanowiła zostać na stadionie. Z jakiegoś powodu czuła, że im dłużej będzie odwlekać wyjście do ludzi i powrót do dormitorium, tym mniej bolesne będą spojrzenia wszystkich tych, których dzisiejszy mecz rozczarował. Nawet sprzątanie szatni wydawało się w tym momencie lepszym zajęciem, które przynajmniej pozwoliło zająć myśli i na swój własny sposób odpokutować poniesioną porażkę. W takich momentach zaczynała wątpić w swoje zdolności przywódcze, bo może faktycznie, do wychowanków jej domu słowa dziewczyny nie docierały na tyle, na ile docierała kiedyś ciężka ręka, musztra i wojskowe gnojenie, które skuteczniej wprowadziłby jakiś dwa razy większy od niej facet. Nie potrafiła zbudować wokół swojej osoby odpowiedniego autorytetu i poważnie zastanawiała się, czy tak upragniona przez nią pozycja kapitana była dla niej odpowiednia. Nie znaczyło to jednak, że postanowiła się poddać. Musiała wymyślić sposób, by dotrzeć do tych upartych bałwanów, którzy naprawdę potrafili grać, choć w obecnym nastroju każdy jej pomysł spotykał się po chwili z dezaprobatą samej autorki.
Pełny złości rzut pozostawioną przez kogoś peleryną przez połowę szatni z pewnością nie wyglądał zbyt spektakularnie, jednak pomagał rozładować irytację, który się w niej zbierała. Chwytając w dłoń miotłę westchnęła jedynie ciężko ciesząc się, że na boisku nie było żywej duszy, która mogła by zobaczyć jak żałosny rzut zaprezentowała ścigająca i kapitan drużyny Ślizgonów. Jednak w tym samym momencie usłyszała tuż za swoimi plecami dźwięk świadczący o czyjejś obecności. Odruchowo obróciła się przestraszona i rączką miotły przypadkowo uderzyła prosto w głowę chłopaka, który stał zdecydowanie zbyt blisko i zakradł się zdecydowanie zbyt cicho.
- O Boże... - Zakryła otwarte usta dłonią słysząc dźwięk uderzenia i szybko identyfikując mężczyznę, jako jednego z graczy własnej drużyny. - Larsson, przepraszam! Nic ci nie jest? - Lekko spanikowała widząc trzymającego się za głowę chłopaka. Szybko spojrzała na trzymane narzędzie zbrodni i odłożyła miotłę na ławkę, by przypadkiem kolejnym nagłym ruchem nie wyrządzić już więcej szkód.
- Pokaż mi to. - Powróciła od razu do Nicholasa, by obejrzeć wyrządzone szkody. Choć dźwięk, który usłyszała przy uderzeniu raczej na to nie wskazywał, bała się, że mogła mu wybić oko trzonkiem najzwyklejszej miotły do zamiatania. Zabrała jego rękę z twarzy by móc spokojnie przyjrzeć się urazowi. Oczy miał na szczęście całe i oba na miejscu. - Ajć... Mam nadzieję, że nie zaplanowałeś sobie żadnych randek w najbliższym czasie. - Rana prawda nie była straszna, z pewnością jutro pojawi się siniak, a z małego rozcięcia polały się dwie kropelki krwi, ale Amelia postanowiła, że to czas by chłopak się chwilę bał, po tym jak ewidentnie, specjalnie ją przestraszył.
Amelia
Za szybami Hogwartu było pochmurno i ciemno, mimo wczesnej pory. Joey'ego bardzo to stresowało. Taka pogada, nie zwiastowała, aby wypad do Hogsmeade, o którym marzył, miał się ziścić. A zależało mu potwornie, całymi miesiącami myślał o spotkaniu z przyjacielem. Tak dawno się nie wiedzieli, Nicholas nie mógł przyjechać do szkoły, musiał zająć się swoim rodzeństwem. Pozostało im jedynie korespondowanie listowne, którego Joe nienawidził. Od zawsze wolał wypowiadać się twarzą w twarz, bał się reakcji drugiego człowieka na swoje słowa. Joe był człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie, choć nikomu nie pozwalał tego zaważyć. Zawsze obchodziło go zdanie innych, choć „olewał wszystkich". I Nick to wiedział, zauważył to jako pierwszy. Widział każdy przejaw człowieczeństwa, który w nim zachodził. Choć inni nie widzieli. W końcu Revolt to jedynie pusty gnojek. Tak, ludzie mieli rację, ludzie zawsze mają rację. Dwie cierpiące dusze zawsze znajdą do siebie drogę, i tak się stało w ich przypadku. Obaj sfrustrowani, pokrzywdzeni nawiązali więź, za którą Joe płacił teraz cenę. Bo ta więź spowodowała, że osłabł, stał się podatny na tęsknotę. Do której nigdy się nie przyzna.
OdpowiedzUsuńDeszcz zaczął bębnić o parapet. Joe zacisnął usta w wąską linię. Wyszedł z pokoju wspólnego Ślizgonów. Na korytarzu stłukło się okno, kawałki szkła walały się po podłodze. Nauczyciel OPCM machnął ręką i zreperował problem. Wiatr był naprawdę silny. Ślizgon przestał się łudzić. Pobiegł do sowiarnii i nabazgrał parę słów na pergaminie wyciągniętym z kieszeni swojej czarnej bluzy.
Zakazany Las. Północ.
Joe
— Wiesz do kogo. Leć, Millie — pożegnał szarą sówkę, patrząc w jej bystre ciemne oczy. Doskonale wiedział, że wyląduje w dobrym miejscu.
Musieli się dziś spotkać, a innej możliwości nie było. Dochodziła piętnasta. Joe pośpieszył się i zszedł do Wielkiej Sali. Powoli gromadzili się w niej uczniowie. Ślizgoni powitali czarnowłosego, jak zwykle, z kpiącymi grymasami. Joe traktował wszystkich ironicznie, a oni odpowiadali mu tym samym. To było zdrowe, Ślizgon nie przepadał za wymuszonymi uśmiechami. Drobne docinki czasem nawet poprawiały mu humor.
— Wczoraj mieliśmy trening! Kolejny, na którym Cię nie było! Jak będziesz się tak opierdzielał, to wypadasz, Revolt. Od dawna nie jesteś najlepszym zawodnikiem! — ryknął kapitan drużyny Qudditcha, przerywając ślizgonowi grzebanie we frytkach. Joe głośno westchnął, na widok jego przydupasów, ale pozwolił mu kontynuować swoje wywody. — Straciliśmy już Larssona. Mógłbyś sobie darować i wreszcie wziąć się w garść!
— Spoko — mruknął, przewracając oczami i wyciągając ręce w geście obronnym. Kapitan uniósł brew, zaskoczony. No tak, od kiedy Revolt mu przytakuje? No tak. Niesubordynacja od samego początku była tym, czym się szczycił. Nienawidził głupkowatego świecenia oczami i tłumaczenia się. Wstał z miejsca, aby być na równi z Kapitanem. — Powinien był się ogarnąć, tylko wiesz co? Chyba jednak wolę sobie odpuścić.
I wyszedł. Jedyne czego żałował, to tego, że nie mógł ujrzeć twarzy kapitana drużyny i reszty jego przydupasów. Pewnie jakaś część jego tego nie chciała, w końcu kochał Qudditcha, kiedyś nawet był najlepszym Obrońcą w szkole. Był szybki i zwinny. Tylko teraz nic nie miało dla niego większego znaczenia. Nawet coś, co niegdyś miało jedyne znaczenie. Qudditch był wszystkim i stał się niczym.
Dwójka nauczycieli rozmawiała o zmianie terminu zaplanowanej wycieczki do Hogsmeade. Tak jak przypuszczał.
Na jego drodze stanął człowiek, którego jeszcze kiedyś kochał. Obok niego przeszedł Nick, jego starszy brat. Było to tak obce, jak spotkanie dwóch nieznajomych. Którzy wymieniają się krótkimi spojrzeniami, aby po minucie kompletnie zapomnieć swoich twarzy. Stali się dla siebie obcy. I żaden z nich nie chciał tego zmienić. Bolało, jak cholera, ale już nic tego nie zmieni. Wybrali dwie drogi, które idą w zupełnie innym kierunku. I nigdy się nie spotkają.
Westchnął i zgubił się w ciemnych schodach. Czuł się słaby, chyba nawet był słaby. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Pomyślał o ojcu, siedzącym w Azkabanie, zupełnie samotnym, któremu nikt nie wierzy. Z wyjątkiem młodszego syna. Najbardziej bolało Joe'go to, że tak drobna rzecz, jak brak przyjaciela może go złamać. Samotność była czymś nowym, obcym, czymś, czego zdecydowanie nie chciał. Był słaby. I brzydził się tym.
UsuńJoe Revolt
[cześć! witam się cieplutko! (:
OdpowiedzUsuńprzyznaję się, że w pierwszym momencie zwabiła mnie tutaj moja odwieczna miłość do pięknych zdjęć pięknych twarzy - a zdjęcie w karcie zdecydowanie spełnia oba te warunki <3 zaraz potem przeczytałam kartę i całkowicie, bez dwóch zdań, kupiła mnie postać Nicholasa - jestem przekonana, że moją panienkę także!
jeśli tylko masz ochotę, chętnie pokombinowałabym z wątkiem, a że Dominique jest elastyczna bardziej niż guma do żucia to zgadzamy się na wszystko - od niewinnych korków czy przemycania mugolskich różności przez ratowanie złamanego nosa czy podbitego oka, aż po wszelakie miłostki i skomplikowane akcje!
a poza tym życzę dobrej zabawy i ciekawych wątków! (:]
Dominique Weasley
Niecierpliwie liczyła mijające z wolna minuty dłużącej się lekcji. Czuła się znudzona i zmęczona naukowym bełkotem, który był jedynie parafrazą słów zapisanych w podręczniku. Więc zamiast słuchać uważnie, bazgrała magicznym ołówkiem po marginesach książki. Małe potworki, które tworzyła wnet zaczynały się ruszać, by swoją pokracznością dodać jej odrobinę ducha. Pochłonięta tą prostą zabawą dotrwała aż do wyczekiwanego końca i zebrawszy z ławki swój dobytek do torby, prawie biegnąc wystrzeliła ku drzwiom wyjściowym. To była pora dłuższej przerwy. Posiłek w Wielkiej Sali, a potem jeszcze ogrom wolnego czasu, który zamierzała zmarnować leżąc brzuchem do góry na błoniach.
OdpowiedzUsuńWtem jednak ciemność i dotyk chłodnych dłoni na skórze zatrzymały ja w pół kroku. Zupełnie się tego nie spodziewała. Niewiele był osób w szkole, które pozwalały sobie na kontakt fizyczny, gdy w grę wchodziła jej osoba. Dokładniej mówiąc były takie tylko dwie. A jedna z nich od dwóch lat poza murami Hogwartu.
A jednak ciepły głos, wbrew wszelkiej logice należał do Nicholasa! Jej twarz natychmiast rozpromieniała, uśmiech wygiął jej usta. Nie zdążyła jednak nic zrobić, czy powiedzieć, bo chłopak porwał ją w objęcia. Ściskając, podnosząc, obracając, wylewając z siebie potok słów zbił ją zupełnie z tropu. Więc gdy wreszcie stała o własnych siłach tuż przed nim, nie potrafiła wycisnąć z siebie nawet jednego słowa. Tylko szeroko otwartymi oczyma chłonęła jego osobę.
I gdy już słowa w jej głowie ułożyły się w logiczną całość, on zaciągnął ją za rękę do Wielkiej Sali. To było tak bardzo w jego stylu, że zdołała tylko głupio się roześmiać. Zupełnie jak nie ona. Ale co mogła zrobić? Obecność Nicholasa naprawdę ją cieszyła. Gdy jeszcze obdarował ją sokiem dyniowym i bułeczkami z czekoladą, to już zupełnie się rozpłynęła.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam, plancie – wygłosiła wreszcie, gdy dał jej chwilę na powiedzenie czegokolwiek. I o dziwo to była szczera prawda. Bo choć Martha większości ludzi nie znosiła, to obecność tego konkretnego Ślizgona zawsze była mile widziana. Przez ostatnie dwa lata ich listy wysyłane do siebie w każdej wolnej chwili bardzo jej pomogły. Ich czytanie i pisanie należało do jej ulubionych czynności. Nie było to jednak tym samym, co namacalna obecność Nicholasa. Doskonałym na to dowodem był fakt, że zdążyła się wplątać w sporo mniejszych i większych afer. Mimo swojej nienagannej reputacji nie raz oberwała szlabanem, a i czasem poważniejszą reprymendą. To wszystko było jednak niczym w porównaniu z tym, w co ostatnio się wpakowała…
O tym jednak nie zamierzała wspominać. Chłopak zrobiłby jej tylko głupi wykład i spróbowałby wszystko odkręcić. Czym sam wpakowałby się w tarapaty. On się do tego nie nadawał, a ona tym właśnie żyła. Więc lepiej było pozostawić to słodką tajemnicą.
- Nic konkretnego się nie zmieniło – westchnęła, zajadając się czekoladową bułeczką. – Chyba że chcesz posłuchać o głupich pierwszoroczniakach lub nowych krostach profesorów – dodała z uśmiechem. – Tu wszystko po staremu. Żadnych ekscytujących przygód o ile nie wymkniesz się do Zakazanego Lasu. A i tam potrafi wiać nudą – zachichotała. – Za to ciekawość mnie zżera co ty porabiałeś przez te dwa lata, Nick!
Matrtha