Nie unikaj słów goryczy, chłodnych spojrzeń i ciepłych dłoni.

Leo Bonvertre

Ravenclaw | Rok VI | Czysta krew | Drzewo cedrowe, włókno ze smoczego serca, 14 cali, sztywna | Patronusem kot | Koło szachowe

Chciałby zapomnieć o tym, jak matka siłą zaciągnęła go do Hogwartu. Chciałby zapomnieć, jak zwyzywał całe dormitorium Krukonów i zbluzgał prefekta. Chciałby nie pamiętać o tym, jak potem zmoczył łzami poduszkę i swoją szatę. Chciałby nie pamiętać o szeptach tych cholernych gryfonów. Chciałby tylko pamiętać o zapachu ksiąg, ciepłych dłoniach i smaku gorzkiej, czarnej kawy.

Nałogowo pije kawę, obraża gryfonów i używa sarkazmu. Wręcz żyje dla rywalizacji, nie da nikomu satysfakcji z wygranej. Jest okropnie dumną osobą, która nie znosi choćby najmniejszych obelg skierowanych w jego stronę. Leo nie przepada za zielarstwem, wręcz go nienawidzi i uważa za najnudniejszy przedmiot w historii świata magii. Jest sprawiedliwy, bardzo trudno jest mu znieść jakikolwiek brak uczciwości. Uwielbia zapach deszczu i mugolskie książki, ale nie przyznaje się do tego przy nikim. Jest introwertykiem, większość czasu spędza w bibliotece lub w dormitorium. Jako jeden z nielicznych uczniów uwielbia historię magii i wolny czas poświęca na czytaniu ksiąg poświęconych temu przedmiotowi. Nie ufa innym od samego początku, dopiero po bliższym poznaniu otwiera się na drugą osobę. Jest pedantyczny i opanowany, ale często popada w histerię z błahych powodów. Stara się być dobrym przyjacielem i zrobiłby dla bliskich wszystko. Bardzo często płacze, ponieważ jest strasznie wrażliwy i uczuciowy, co jest mu bardzo trudno ukryć. Nie znosi ograniczeń, chce być wolny od wszelkich zobowiązań i zależny tylko od siebie. Leo łaknie akceptacji i bliskości innych, jest strasznie łatwowierny. Łatwo go oszukać i wmówić coś, co nie jest prawdą. Uwielbia noc, śpi niewiele, ponieważ większość czasu czyta książki lub ćwiczy zaklęcia. Ma starszą siostrę, równie opiekuńczą co matka, co doprowadza go do szału, przez co nieczęsto wraca do domu. Wpycha nos w nie swoje sprawy, co sprawia, że zna cały ogrom tajemnic nie tylko Krukonów, lecz wszystkich uczniów. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, prawda?
  ____ 

Witam wszystkich! W rolę Leo wciela się Froy Gutierrez. Popiszę z każdym i o wszystkim. Leo potrzebuje znajomych i oczywiście jakiegoś romansu! W razie pytań do mnie podaję maila: szlugiikalafior@gmail.com
Życzę wszystkim duuużo weny i przyjemnego pisania!
annm

30 komentarzy:

  1. (Cześć! Miło zobaczyć tutaj w końcu jakiegoś Krukona. Z jednej strony Leo bardzo przypomina mi mojego Arthura, a z drugiej strony mam wrażenie, że może być jego totalnym przeciwieństwem. Co Ty na to, aby to Black był tym prefektem, którego akurat zbluzgał kiedyś Twój chłopiec? Można to jakoś wykorzystać i rozwinąć. Jeśli jesteś chętna, zapraszam do mnie i na maila, coś ogarniemy. :>)

    Arthur Black

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, dzięki za miłe słowa! Pana na zdjęciu kojarzę z Teen Wolfa, przynajmniej tak mi się wydaje - uroczy jest, a sam Leo wydaje się być dość skomplikowaną osobą. Takie lubię najbardziej! Wiesz, jeśli Leo nie lubi Gryfonów, to nie wiem, czy James by zmienił jego zdanie na ten temat, bo jest w sumie takim trochę typowym Gryfonem w niektórych aspektach. Z drugiej strony, mam wrażenie, że ta dwójka mogłaby się dogadać. Może takie trochę love-hate relationship, jeśli wiesz, o co mi chodzi.]

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  3. [Henlo! Widzę Lyalla w roli osoby, która zwracałaby na Leo więcej uwagi niż poświęca on na ogół innym. W jakimś stopniu wykazywał wobec niego troskę; coś w stylu opiekuńczości starszego brata. Może nazwanie tego ze strony, przynajmniej Rowle'a, przyjaźnią na tym etapie byłoby za mocnym słowem, ale ogólnie Leo mógłby z nim porozmawiać. Do tego mogliby mieć ze sobą niespisaną umowę opartą na handlu wymiennym w postaci robienia sobie prac domowych na linii historia magii-zielarstwo. Mieszkają w jednym dormitorium, są na jednym roku, więc siłą rzeczy dzielą ze sobą przestrzeń i pewien wycinek czasu, więc mamy tutaj całkiem duże pole do manewru. ;)]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  4. [Bardziej widzę tutaj osadzenie tej akcji właśnie w dormitorium, będzie chyba swobodniej niż w bibliotece. Najlepiej byłoby, gdyby jednak już mieli ze sobą jako taką styczność, to by nam ułatwiło pisanie. Jeśli masz ochotę, aby zacząć, to nie widzę przeciwwskazań, a nawet do tego zachęcam. ;)]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, hej :) Bardzo ciekawy ten Twój Leo. Nie wiem jak oni się dogadają skoro on obraża Gryfonów, a ona jest lwicą od czubka głowy do małego palca u stopy, ale możemy spróbować.
    Liz zobaczy jak jacyś Ślizgoni z siódmego roku dogryzają Leo, a on jest coraz bliższy płaczu, więc ich przegoni. Chłopak mógłby unieść się dumą i obrazić, że Gryfonka go broni, przez co zapewne dziewczyna, by na niego nakrzyczała, że jest durniem i od tego zaczęliby częściej na siebie wpadać. Relacja w stylu "Czy ty mnie śledzisz", oczywiście wszystko byłoby czystym przypadkiem. W końcu mogliby wylądować razem na szlabanie i tam zacząć dopiero normalnie rozmawiać.
    Druga opcja jest taka, że spotkają się po ciszy nocnej na błoniach. Elizabeth po prostu gnana swoją chęcią przygód, a Leo w napadzie histerii zapomniał o sprawdzeniu godziny. Tutaj także mógłby wlecieć szlaban, bo rzuciłby w jej stronę jakimś komentarzem, a ona nie powstrzymałaby się od odpowiedzi i hałas gwarantowany. Poszłaby plotka na Hogwart, że od nienawiści do miłości jeden krok i tak naprawdę byli na sekretnej randce. Oczywiście później musieliby widywać się na szlabanach, co jeszcze bardziej podsyciłoby pikantną historię ich "zakochania".
    Jakoś nie widzę, że od samego początku zapałają do siebie przyjaznymi uczuciami, ale jak masz jakieś inne pomysły, to wal śmiało ;) Możemy też jakoś spróbować połączyć te dwa moje, żeby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę :D]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  6. [A, mogę nawet zacząć ;)]

    Często reagowała za mocno i była tego doskonale świadoma. Mimo tego, nie potrafiła powstrzymać własnych reakcji czy języka. Szybciej sięgała za różdżkę lub rzucała kąśliwe uwagi, niż starała się rozwiązać sytuację w pokojowy sposób. Liz przypominała czasem odbezpieczony mugolski granat, nie wiadomo było, kiedy wybuchnie, a ku jej nieszczęściu, łatwo było do tego doprowadzić.
    Brzydziła się jednak przemocą i znęcaniem nad słabszymi. Sama nigdy nie zaczynała kłótni, musiała zostać do tego sprowokowana, by jakkolwiek zareagować. Nie wahała się także stawić w obronie kogoś, kto jej zdaniem tej obrony potrzebował.
    Już z daleka słyszała ironiczny śmiech i dwa podniesione głosy. Po chwili natomiast ujrzała szaty w zielonych barwach i między nimi jedną w niebieskich. Kojarzyła Krukona, był rok niżej od niej i z tego co pamiętała należał raczej do wrażliwych. A przynajmniej takie plotki krążyły po szkole. Teraz dało się to dostrzec, ponieważ gdy znalazła się bliżej, wyraźnie dostrzegła, że oczy chłopaka są już zaszklone i był na skraju płaczu. Wszystko za sprawą coraz gorszych wyzwisk ze strony "kolegów". Ostatnie kroki, dzielące ją od grupki, pokonała zdecydowanie szybciej.
    — Anderson, od kiedy jesteś taki dobry w gębie? Na zaklęciach raczej jedynie świst wydostaje się z twoich ust, gdy próbujesz poprawnie wymówić inkantację — nie bawiła się w uprzejmości i pytania, co tu się dzieje. Od tego byli nauczyciele, ona natomiast doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji. — Tak samo ty, Jones. Ostatnio skopałam ci tyłek w klubie pojedynków, za chwilę mogę powtórzyć ten wyczyn, uwierz, nie byłoby to nic trudnego patrząc na to, że prawie potykasz się o własne sznurówki — sięgnęła po różdżkę dla potwierdzenia swoich słów, a także dlatego, by ubiec swych ewentualnych przeciwników. Każda sekunda przewagi miała znaczenie. Szczególnie, że było ich dwóch i mogli jednak okazać się bardziej chętni do walki niż przypuszczała.
    W tym momencie Elizabeth wyglądała jak wcielenie furii. Rude loki wyglądały jak naelektryzowane i chaotycznie otaczały twarz dziewczyny, na której główną rolę grały duże oczy, ciskające w tym momencie pioruny. Chociaż jej oceny o tym nie świadczyły, Gryfonka była przeciwnikiem, z którym należało się liczyć. Przede wszystkim przez jej wybuchowość i szaleństwo; nigdy nie można było przewidzieć, co zrobi w danej chwili.
    Ku jej uldze Ślizgoni obrzucili ją nienawistnym spojrzeniem, lecz nie wyciągnęli swych różdżek.
    — Biedny, mały Bonvertre, że też Gryfonka i to w dodatku taka świruska musi cię bronić — zaśmiali się złośliwie i ruszyli korytarzem w stronę lochów. — A ty, Vance, nie bądź taka pewna siebie. Kiedyś powinie ci się noga i wtedy zobaczymy, kto jest lepszy — zdenerwowana dziewczyna zgrzytnęła zębami, po czym na jednego rzuciła zaklęcie łaskotek, a na drugiego świądu. Przecież nie mogła pozwolić im odejść bez żadnego prezentu, prawda? To by było niegrzeczne. Dobrze, że nie postanowiła uciekać się do mugolskich sposobów walki i zwyczajnie nie przyłożyła jednemu i drugiemu. To mogłoby jej przysporzyć więcej problemów, bo zapewne idioci udaliby się z obrażeniami do pielęgniarki. A tak, jeśli choć trochę uważali na zajęciach, to powinni sobie sami poradzić.
    — Wszystko w porządku? — zwróciła swoją uwagę na chłopaka, który w tym momencie zaciskał pięści i wcale nie był dalszy od wybuchnięcia płaczem. Jego oczy ciągle lśniły, jednak teraz intensywne spojrzenie było w całości skierowane na Liz.

    Elizabeth
    [Mam nadzieję, że może być ;)]

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie miała zamiaru udawać, że rozumie sposób bycia i postępowania wszystkich ludzi wkoło. Wierzyła, że zarówno tolerancja, jak i akceptacja nie są jednym i tym samym, dlatego postanowiła być tolerancyjna, ale nie miała zamiaru akceptować wszystkiego. Nie umiała przykładowo zaakceptować faktu, że starsi znęcają się nad młodszymi, ale czuła, że powinna tolerować uszczypliwe uwagi, które starsi kierują do mniejszych kolegów. Tak już zwyczajnie było, a ona nie czuła się w mocy, by walczyć z całym światem i być jedną z tych „dobrych”, co własną klatką zasłaniają każdą zagrożoną osobę. Nie lubiła i miała duży problem z tolerancją tego, czego nie umiała zrozumieć. Irytował ją fakt, że brakuje jej empatii, serca, albo wyobraźni, żeby móc stanąć z cudzych butach i zrozumieć każdą napotkaną osobę, dlatego Leo Bonvertre irytował ją szczególnie. Niby widziała go już od paru lat, a jednak wciąż pozostawał zagadką, która kuła ją gdzieś pod sercem, przypominając o braku rozwiązania.
    Prawda była taka, że zwyczajnie mu zazdrościła. Zazdrościła mu tego spokoju, tego jak bardzo umiał radzić sobie bez zwracania na siebie uwagi, czego ona jako Gryfonka potrzebowała jak tlenu. Dodatkowo, mało kto chciał z nim zadzierać czy mu dokuczać w większym stopniu, bo Krukon był skarbnicą wiedzy jeśli chodzi o plotki, ale też historyczne fakty rodów. Może to dlatego tak bardzo się go bała? Bo bardzo możliwym było, że wiedział o jej przodku więcej, niż by sobie tego życzyła? Albo dlatego, że znał całą prawdę o jej rodzinie? Bardzo możliwym było, że za jej niechęcią do niego stał zwykły, prymitywny strach, ale ona i tak wolała sobie to tłumaczyć tym, że był Krukonem, kujonem i nie miała w obowiązku lubić wszystkich.
    — Chyba jakiś żart —wyszeptała pod nosem, kiedy prowadząca posadziła Leo przy niej i nakazała im współpracę przy projekcie. Znudzona przez całe zajęcia Nila nagle się wyprostowała, jakby dostała dodatkowe kilka centymetrów wzrostu i związała włosy w wysokiego kucyka, poprawiając okulary na nosie.
    — Ten dzień nie mógł być lepszy, co? — spytała i uśmiechnęła się krzywo. Dobrze wiedziała, że sam Leo też za nią nie przepada, a ich niechęć zaczęła się w tym samym czasie, więc nie była winą któregokolwiek z nich. Zwyczajnie za sobą nie przepadali.

    /Nila

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie miała uprzedzeń do uczniów jakiegokolwiek z hogwarckich domów. Owszem, najbardziej irytujący byli Ślizgoni, a nienawiść między nimi, a Gryffindorem należała już chyba do tradycji tego zamku, to jednak póki któryś z nich nie podpadł Liz, ona sama starała się nie oceniać. Wolała osobiście poznać danego człowieka, niż opierać się na plotkach czy stereotypach. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie wszystkie węże były przebiegłe i myślały tylko o sobie, tak samo jak nie każdy lew z chęcią stawał w obronie słabszych, o czym najwidoczniej był święcie przekonany stojący przed nią chłopak.
    — Skoro to jest dawanie sobie rady, to okej. Chyba nie znam się na życiu — rzuciła w odpowiedzi, tak właściwie już do pleców Krukona. Mimo usilnych starań ukrycia swojej słabości, dojrzała łzy spływające po twarzy Leo. Nie zamierzała z tym nic robić, skoro widocznie nie chciał mieć z nią żadnego kontaktu. Owszem, pomogła potrzebującemu, ale nie znali się, więc nie miała zamiaru naciskać. Co innego, gdyby to był jeden z jej przyjaciół, wtedy na pewno nie pozwoliłaby na tak łatwe odejście.
    Ruszyła w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru, lecz po chwili przypomniała sobie, że miała zajść do biblioteki. Esej z obrony przed czarną magią przecież sam się nie napisze, a podręcznik nie wystarczał, by zadowolić profesora swoją pracą. Zrobiła krok, by stanąć na pierwszym schodku, gdy nagle ktoś na nią wpadł. Ze zdziwieniem ujrzała chłopaka sprzed chwili, zaś jego słowa sprawiły, że uniosła brew do góry.
    — Patrząc na to, że to Ty na mnie wpadłeś, mogłabym zapytać o to samo. Może jednak potrzebujesz mojej pomocy? — posłała mu przekorny uśmiech, który nie miał w sobie nic ze złośliwości, po czym nie czekając na jego odpowiedź, wbiegła po schodach. Treningi w drużynie robiły swoje i dosyć szybko zniknęła z jego pola widzenia.
    Kiedy następnego dnia zderzyła się z kimś w drzwiach do wielkiej sali, miała ochotę się roześmiać. To był chyba jakiś dziwny żart od losu.
    — No bez jaj — rzuciła swoim zachrypniętym głosem. Zawsze taki miała rano, znikał dopiero po wypiciu mocnej herbaty. Chyba oznaczało to, że dopiero wtedy dziewczyna się rozbudziła. — Jak na kogoś, kto nie chce mieć do czynienia z Gryfonami, zaskakująco często na mnie wpadasz. Może faktycznie mnie śledzisz? — patrzyła mu w oczy, nie przerywając nawet wtedy, kiedy przesunęła się kawałek, umożliwiając innym uczniom dotarcie na śniadanie. Mimo, że brzuch dziewczyny zaczynał domagać się uwagi w postaci jedzenia, postanowiła poczekać na odpowiedź Krukona. Zdążyła także przyciągnąć zaciekawione spojrzenia swoich kolegów, którzy teraz wskazywali na dwójkę stojącą przy drzwiach. Olała jednak całkowicie ich zaskoczone twarze i uśmieszki, stwierdzając, że później wytłumaczy sytuację.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  9. Była trochę rozczarowana, że nie postanowił jej odpowiedzieć, ale postanowiła się tym nie przejmować. Dużo osób mówiło, że chłopak jest dosyć specyficzny i najwidoczniej faktycznie tak było. Dlatego, gdy odszedł, ona sama ruszyła do stołu Gryffindoru, uśmiechając się szeroko do swoich znajomych. Owsianka pachniała wyśmienicie.
    — Co tam, Liz? Zostałaś olana? — roześmiał się jeden z kolegów, smarując w tym czasie chleb dżemem.
    — Najwidoczniej — odpowiedziała rozbawiona, jednak jej spojrzenie na chwilę powędrowało w stronę stołu Krukonów. Ktoś najwidoczniej nie miał apetytu. Uwaga Vance nie utrzymała się długo na chłopaku, ponieważ znajomi skutecznie ściągnęli ją na inne tory. W końcu niedługo mecz z Hufflepuffem.

    Elizabeth budziła w ludziach naprawdę różne emocje. Często jej osoba irytowała wiele osób, a część po prostu lubiła dziewczę prowokować, ponieważ z reguły odpowiadała na zaczepki. Tym razem jednak nie miała najmniejszego zamiaru wdawać się w słowne potyczki i kiedy jeden z chłopaków, przed którym obroniła niedawno Leo zaczął rzucać w jej kierunku nieprzyjemne uwagi, postanowiła zwyczajnie to olać. I tak było już po ciszy nocnej, a ona zamierzała jak najszybciej znaleźć się w łóżku. W pewnym momencie poleciała w jej kierunku klątwa, mijająca rude loki zaledwie o kilka milimetrów. Odwróciła się gwałtownie w stronę zadowolonego z siebie Ślizgona.
    — Mówiłem, że jeszcze się policzymy — och, był taki zadowolony z siebie. Szczególnie, gdy rzucił kolejne zaklęcie zanim dziewczyna zdążyła wyjąć swoją różdżkę. Skończyło się to szramą na policzku.
    — Ty idioto — za dużo gal bokserskich obejrzała z ojcem, nad czym ubolewała jej matka. Szybki cios dosięgnął twarzy chłopaka i po chwili na korytarzu rozpoczęła się bójka, która swoim hałasem musiała ściągnąć nauczyciela będącego na obchodzie.
    — Vance, Jones, co tu się dzieje?! — krzyk zahamował działania, leżącej na zimnym kamieniu, bijącej się dwójki. — Oboje macie szlaban, oddzielnie! Nie zamierzam was pilnować, żebyście tam sobie jeszcze nie zrobili krzywdy. A teraz rozejść się! — oczywiście zostali poinformowani o szczegółach kary i dopiero wtedy wygonieni do dormitoriów. Rzucili jeszcze sobie nienawistne spojrzenia na pożegnanie, a Elizabeth z zadowoleniem zarejestrowała pojawiającego się sińca na twarzy przeciwnika.
    Siedziała w klasie, czekając na drugą osobę, z którą miała odbywać swój szlaban. Mieli posprzątać całą salę bez użycia magii. Fascynujące. Kiedy jednak zobaczyła, kto wchodzi do pomieszczenia, westchnęła tylko cicho. Nie zamierzała mu mówić skąd wziął się czerwony ślad na jej policzku, którego ciągle zapominała wyleczyć. I tak pewnie nie będzie tym zainteresowany.
    — A więc teraz zaczyna się prawdziwa kara — rzuciła z rozbawieniem, mając na myśli pojawienie się Krukona. — Nie wiem, chyba jesteśmy na siebie skazani.
    Była dzisiaj wyjątkowo spokojna, a zazwyczaj bijąca od niej energia nieco przygasła. W ciszy wzięła się do roboty i zaczęła szorować odleglejszy kąt sali. Coś czuła, że to nie było ostatnie starcie ze Ślizgonami, oni nie odpuszczali tak łatwo. Musiała bardziej uważać i nie dać się tak zaskoczyć. W końcu jednak nie wytrzymała i musiała się odezwać.
    — Czym im podpadłeś? Tamtej dwójce, która cię obrażała? — nie spojrzała w jego stronę, kontynuowała dalej swoją pracę. Nawet nie liczyła za bardzo na odpowiedź, ale krępująca cisza zaczęła jej ciążyć.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  10. [Nie ma problemu. Czasem nie można szybko odpisać. Ja akurat mam trochę więcej czasu, to i odpisy lecą ;)]

    Komu nie zabrali różdżki, temu nie zabrali. Liz oczywiście została pozbawiona swojej przed wejściem do sali. Nauczyciele już wiedzieli, że gdyby tego nie zrobili, dziewczę nie miałoby żadnych oporów, żeby pomóc sobie magią, a resztę szlabanu zwyczajnie przesiedzieć, zajmując się własnymi sprawami. Z Leo najwidoczniej było inaczej, może bardziej ufali uczciwości Krukona.
    — Och, to — odruchowo sięgnęła do policzka, uświadamiając sobie, że zapomniała pozbyć się rany. — Zwykłe wyrównywanie porachunków — uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła do pracy. Milczenie po raz kolejny ogarnęło to miejsce i było przerywane jedynie odgłosami sprzątania. Teraz jednak cisza wydawała się jakby... lżejsza?
    Zastanawiała się jak rozwiązać sprawę ze Ślizgonami. Nie miała ochoty ciągle wpadać w jakieś bójki kończące się szlabanami czy też utratą punktów. W końcu była już na siódmym roku. Ostatnim. Jeszcze tylko kilka miesięcy i szkoła się skończy, a wraz z nią te głupie kłótnie oraz rozwiązywanie sporów drwinami połączonymi z kilkoma niegroźnymi zaklęciami. Później będzie trzeba zacząć radzić sobie inaczej i zaczynało to powoli docierać do Elizabeth. Musiała nauczyć się walczyć o swoje inaczej niż rzucaniem się do ataku. Czekało ją sporo pracy nad sobą, ponieważ ognisty temperament mocno utrudniał zachowanie opanowania w kryzysowych sytuacjach.
    Nie wiedziała, dlaczego zabrała się za ten wysoki regał. Chyba zapomniała, że jej wzrost do imponujących wcale nie należał. Wręcz przeciwnie, była dosyć drobna, przez co jej siła była zaskakującą rzeczą. Czasem sama się śmiała, że nie powinna mieć w sobie tyle mocy, skoro wyglądała tak niepozornie. Nieoczekiwanie obok niej pojawiła się ręka chłopaka, która bez problemu ściągnęła tomiszcze z najwyższej szafki. Zapewne nawet jakby do niej dosięgnęła, to ciężar przedmiotu oraz grawitacja mogłyby pokonać rudowłosą.
    — Dziękuję. Elizabeth Vance — uścisnęła wyciągniętą dłoń, uśmiechając się nieco niepewnie. To było takie niepodobne do tej pewnej siebie dziewczyny, że większość znajomych na pewno byłaby zaskoczonych widząc ten wyraz na jej twarzy. — Możesz skracać jak chcesz, tylko błagam, nie Betty — przetarła szybko książkę, żeby pozbyć się z niej kurzu. — Mógłbyś odstawić ją z powrotem? — poprosiła chłopaka, wyciągając w jego stronę wolumin.
    Trochę zgubiła się w tym wszystkim, ponieważ zaskoczyła ją nagła zmiana zachowania Leo. Owszem, cieszyła się, że przestał patrzeć na nią, jakby zrobiła mu krzywdę lub jakby nie chciał nigdy więcej widzieć jej na oczy, ale przez to, wybiła się z rytmu. Chyba późna pora również robiła swoje, o czym świadczyło dopadające ją co chwilę ziewanie. Zerknęła na zegar i westchnęła cicho. Było już późno, a ona miała do przeczytania cały, ogromny rozdział z eliksirów. Czekało ją najwyraźniej mniej snu niż sobie życzyła.
    — Wybacz, jeśli wtrąciłam się wtedy w coś, w co nie powinnam. Czasem po prostu działam zanim pomyślę — powiedziała do chłopaka, biorąc się za mop. Zostało im już tylko umycie podłogi i będą wolni. Zegar zaczął wybijać północ, co wywołało skrzywienie na twarzy Liz. Żegnaj, długi, przyjemny śnie.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  11. [Enif też nie lubi Gryfonów... Ja również ich nie lubię, ugh, ale to przez faworyzowanie ich w książkach, filmach i w ogóle WSZĘDZIE, także doskonale Leo rozumiem.
    Cześć i dziękuję pięknie za powitanie oraz miłe słowa o Enif! Cieszę się, że przypadła Ci do gustu, a jeśli macie ochotę się z nami pobawić, to zapraszamy serdecznie!]

    Enif Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dziękuję pięknie za powitanie i jakże miłe słowa. Cieszę się, że karta postaci i sama Dominique przypadłby Ci do gustu; naprawdę zrobiło mi się miło po przeczytaniu takich słów.
    Leo, dla tych którzy sugerują się stereotypami, powinien bez wątpienia wylądować w Slytherinie; szczególnie ze swoją niechęcią do Gryfonów xD Na poważnie jednak, ciekawa z niego postać; poniekąd, jak Nikki, taka sprzeczność samego siebie; w dodatku, uczuciowy introwertyk, uwielbiający książki i będący nieco inny od reszty - czego tu nie lubić :)
    Gdybyś miał ochotę na wspólne pisanie, zapraszam do Dominique lub Edmunda; a póki co, również życzę Ci udanej zabawy na Kronikach oraz weny :)]

    Dominique Weasley | Edmund Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  13. James od pierwszego roku w Hogwarcie uwielbiał Historię Magii – był to jeden z jego ulubionych przedmiotów. Grube księgi historyczne otaczały go praktycznie zawsze, nawet kiedy nie musiał uczyć się na żaden test czy egzamin. Jamesa fascynowała przeszłość i fakt, że była ona na wieki zapisana w tych księgach, niezmienna. O ludziach opisanych na ich kartach świat magii nie zapomniał, i coś w tym sprawiało, że James nie mógł się oderwać od lektury. Może dlatego, że bycie zapomnianym przerażało go bardziej, niż był w stanie się do tego przyznać. A o potomkach wielkich bohaterów historia zapominała częściej, niż by się mogło wydawać – szczególnie, jeśli ci potomkowie nie osiągnęli nic oprócz posiadania sławnego nazwiska.
    - Nie musisz od razu być niemiły, Leo – James uśmiechnął się pogardliwie do chłopaka.
    Zatrzymał się i oparł o ścianę, wpatrując się przenikliwie w Leo. Nie było tajemnicą, że oboje nie pałali do siebie nawzajem sympatią. Chociaż ze strony Jamesa była to raczej obojętność – kilka razy rzucił w stronę Krukona obraźliwym tekstem w młodszych klasach, ale nie było to nic osobistego. Na początku swojej kariery w Hogwarcie James próbował się wpasować w towarzystwo, szukał siebie, jak to niektórzy mawiają. Kilka lat mu to zajęło, ale w końcu zorientował się, że ma ważniejsze i ciekawsze rzeczy do roboty niż obrażanie innych uczniów. Prawda była taka, że inni uczniowie go nie obchodzili na tyle, by zajmował swój czas zwracaniem na nich uwagi. Zdawał sobie sprawę jednak z tego, że pewne osoby wciąż miały do niego uprzedzenie. Leo był jedną z nich.
    - Słuchaj, jeśli chodzi o to, że kiedyś wyzwałem cię od ciot, to napraaaawdę mi przykro – zaśmiał się cicho pod nosem. – Tutaj cię zaskoczę, bo wiem o Historii Magii więcej, niż byś się spodziewał. I nie to, żebym nie miał nic lepszego do roboty, ale Binns kazał mi cię poduczyć, a jestem na ostatnim roku i wolę nie podpaść.

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  14. — A ja nie lubię przyglądać się, gdy dwóch zaczepia jednego. To nie jest wyrównana walka, ale Ślizgoni zawsze lubili atakować grupą. Cieszę się jednak, że nie masz mi tego za złe — uśmiechnęła się delikatnie, jednak było to już mocno zabarwione zmęczeniem. Oczy dziewczyny same zaczynały się przymykać, a przecież czekało ją jeszcze tyle roboty po powrocie do dormitorium. Przeklęty szlaban!
    Liz mugolskie sposoby sprzątania nie były obce. Czasem brała się za nie sama, żeby wyciszyć umysł. Co prawda nie lubiła biegać po domu ze ścierką, ale zdarzało się, że mimowolnie brała się za zmywanie naczyń, by przemyśleć przy tej czynności niektóre rzeczy. W szczególności podziwiała swojego ojca, który był mugolem i przez tyle lat radził sobie bez odrobiny magii. Teraz miał żonę czarownicę mogącą jednym machnięciem różdżki pozbyć się niektórych trosk, jakimi były zepsuty kran, czy brak powietrza w kole samochodu, lecz wolał wiele rzeczy zrobić sam. I tego też nauczył córkę. Och, Elizabeth doskonale znała się na samochodach. Pomagała mu często w naprawie ich rodzinnego auta i świetnie się przy tym bawiła. Starała się czerpać garściami z obu światów. Co prawda ten czarodziejski był o wiele bliższy jej sercu, tak jednak tamten mogła dzielić z tatą i za nic by tej możliwości nie oddała.
    Zdziwiła się, że tylko jej odebrano różdżkę. Chociaż po chwili zastanowienia, nie było to wcale tak zaskakujące. Zmęczona wzruszyła tylko ramionami i wraz z Leo ruszyła w stronę dormitoriów. Odpowiedziała mu ciche Branoc i zniknęła za portretem. Pokój wspólny był już opustoszały. Przetarła twarz ręką i ruszyła po schodach do swojej sypialni. Tam z rezygnacją sięgnęła po książkę i zaczęła czytać, jednak w połowie rozdziału zasnęła, co tym samym oznaczało koniec nauki.
    Na śniadanie praktycznie biegła. Nie dość, że zaspała to jeszcze została jej połowa rozdziału do przeczytania. Opadła ciężko przy stole lwów, równocześnie nakładając sobie jedzenie i otwierając książkę. Jadła i czytała, mając nadzieję na pozostawienie podręcznika w takim samym stanie, w jakim był przed posiłkiem. Nie wiedziała jakim cudem jej się to udało, ale dała radę. Kątem oka zauważyła wychodzącego z sali Leo. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczął tak bardzo rzucać się jej w oczy, skoro wcześniej praktycznie go nie dostrzegała.

    Miała wolne popołudnie. Żadnego szlabanu, żadnego treningu. Nie wiedziała jak to możliwe, ale jednak. Wymknęła się więc przyjaciołom i udała w okolice zakazanego lasu. Tam czasem mogła spotkać stworzenia, które odważyły się dotrzeć na jego skraj. Niekiedy sama zapędzała się do środka, ale na razie nie odespała dobrze wczorajszej kary i wolała nie ryzykować kolejnej. Po chwili chodzenia w tę i z powrotem, rozczarowana ruszyła w stronę zamku. To chyba nie był jej szczęśliwy dzień. Co prawda mogła pójść do nauczyciela i spytać, czy przyprowadził jakieś nowe zwierzęta na lekcje, ale na to nie miała szczególnie ochoty.
    Zamyślona nawet nie zauważyła, że ktoś siedzi pod drzewem, obok którego przechodziła. Powinna być bardziej uważna, bo przepiękna pogoda sprzyjała wyjściom na zewnątrz, a tak właśnie leżała na trawie po imponującej wywrotce na czyichś nogach. Podniosła się szybko do siadu zażenowana całą sytuacją. Gdy zobaczyła na kogo wpadła, westchnęła tylko cicho, przymykając oczy i zasłaniając się na moment burzą rudych loków.
    — Hej, Leo — przywitała się, odgarniając niesforne kosmyki. — Może chociaż ty masz dzisiaj lepszy dzień.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  15. Zaskakujące było to, że po jednym wspólnym szlabanie ich stosunki tak diametralnie się zmieniły. Na początku nie pałali do siebie przyjaznymi uczuciami, zapewne z wielu przyczyn. Każdy miał swój powód, żeby nie przepadać za tym drugim. Teraz jednak wydawali się zachowywać jak znajomi. Na pewno nie bliscy, ponieważ nadal odczuwało się pewną sztywność w kontaktach między tą dwójką, ale zawsze lepsze to niż obrzucanie się zirytowanymi spojrzeniami.
    Nie spodziewała się, że Leo zaproponuje jej spacer po zakazanym lesie. Chyba jednak nie doceniła tego chłopaka na początku. Z wahaniem przeniosła wzrok na ścianę drzew, za którą kryły się najróżniejsze tajemnice i dosyć szybko podjęła decyzję, nie trzeba było długo namawiać Liz na odwiedziny w tym miejscu. Zawsze to większa szansa na zobaczenie czegoś ciekawego, a i w razie ewentualnego szlabanu, nie znalazłaby się na nim sama. Dlatego skinęła potakująco głową i podniosła się z ziemi.
    — Nie powiem, zaskakujesz mnie Leo — rzuciła nieco cichszym głosem niż zwykle, stawiając ostatni krok na błoniach, by znaleźć się na zakazanym dla uczniów terenie. Nie chciała spłoszyć istot zamieszkujących to miejsce, a także ściągnięcie na nich niepotrzebnej uwagi było niewskazane.
    Uwielbiała tą dzikość towarzyszącą lasowi. Samo powietrze wydawało się być tu inne, a przecież nie byli tak daleko od zamku. Gdy Leo zwrócił uwagę na jakiś szelest, spięła się i zaczęła rozglądać na boki, by ocenić jak bardzo zapuścili się w teren. Na szczęście między drzewami było jeszcze widać błonia, więc spacerowali raczej po skraju.
    — To nie powinno być nic groźnego — rzuciła, wertując w pamięci swoje informacje o zwierzętach i miejscach, w których lubiły mieszkać. — To na pewno nic wielkiego, poruszają się dolne liście tamtego krzaka — wskazała chłopakowi miejsce dobiegającego do nich dźwięku. — Patrz, szpiczaki! — podekscytowana Liz podeszła bliżej. Łatwo było pomylić je z jeżami, jednak nauczyciel ONMS zdradził jej kiedyś, że te niemagiczne stworzenia wolały zamieszkiwać drugą stronę lasu. — Jakie słodkie — przykucnęła, żeby bliżej przyjrzeć się małym, naszpikowanym igłami istotkom. — Czyż nie są cudowne? — spojrzała w stronę Leo, uśmiechając się szeroko. Jej oczy błyszczały przepełnione podekscytowaniem. — Ich igły są składnikiem niektórych eliksirów, jednak z tego przedmiotu orłem nie jestem, więc nie powiem Ci jakich — rzuciła rozbawiona, starając się policzyć szpiczaki. W pewnym momencie zauważyła między nimi mniejsze kulki i postanowiła się odsunąć. — Jejku, mają młode. Chodźmy, żeby ich nie spłoszyć — znów ściszyła ton i odruchowo złapała Krukona za rękę, by odejść od skupiska szpiczaków. Przeszli tak kawałek i dopiero po chwili dotarło do niej, że nadal ściska dłoń chłopaka. — Przepraszam — nieco spłoszona uwolniła go z uścisku. Po chwili jednak uśmiech znów wpłynął na jej oblicze, a włosy wydawały się radośnie podskakiwać, jakby także chciały ukazać dobry humor dziewczyny. — Nie sądziłam, że cokolwiek jest w stanie jeszcze uratować ten dzień, a jednak, udało się. Muszę koniecznie powiedzieć nauczycielowi, że pojawiły się młode. Martwił się, że w tym roku ich nie będzie, a tu proszę. Nie zanudzam Cię? — zwróciła się do swojego towarzysza, przypominając sobie jak często potrafiła paplać bez opamiętania, gdy tylko natknęła się na jakieś zwierzę.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  16. Ucieszyła się, że nie przeszkadzało mu to, jak opowiada o szpiczakach. Większość jej znajomych nie interesowało się tym tematem i miało dosyć ciągłych opowieści o nowych znaleziskach czy odkryciach Elizabeth. Dziewczynie udało się znaleźć kilku uczniów, którzy podzielali jej pasję, a także zawsze mogła iść wymienić swoje opinie z nauczycielem. Miło było jednak trafić na osobę niezrażoną jej gadaniną.
    — Czasem na egzaminach dają zadanie polegające na odróżnieniu ich od jeży. Mnie się jednak na SUMach nie trafiło — na tym właśnie zakończyła się wymiana zdań na temat spotkanych chwilę temu stworzeń.
    Liz swojego pupila musiała zostawić w domu. Ogromny, jednakże jaki przyjazny malamut zawsze witał ją z wielką radością. Całe szczęście, że istniała magia, więc w każdej chwili mogli zapewnić mu w lecie choć odrobinę chłodu, którego ten psiak często potrzebował. Dzięki niemu też Vance była tak wysportowana i silna, bowiem nie lada wyzwanie stanowiło utrzymanie takiego psa na smyczy, a także zużycie jego pokładów energii. Czasem zabierała go ze sobą poza mugolskie okolice, gdzie pies mógł spokojnie biegać, a ona leciała tuż obok na miotle. To była ich tradycja za każdym razem, gdy dziewczyna wracała do domu.
    Nigdy nie miała talentu malarskiego, ale śmiało mogła stwierdzić, że oświetlone zachodzącym słońcem oczy Leo świetnie nadawałyby się na obraz. Były intrygujące i to właśnie one często zdradzały emocje chłopaka, nawet wtedy, kiedy cała jego postawa mówiła coś zupełnie innego. Uśmiechnęła się na wspomnienie trzymania za rękę. Do tej pory robiła to głównie z przyszywanym bratem lub przyjaciółkami. Nigdy nie miała chłopaka, a jedyny raz całowała się z Gryfonem z drużyny, który założył się o to z kolegami. Czyli w skrócie - nic szczególnego. Jej życie miłosne nie istniało, zaś sama Liz nie robiła nic, by jakkolwiek zmienić tę sytuację. Chyba bardziej należała do typu kumpeli niż potencjalnej dziewczyny.
    Nawet nie zorientowała się, kiedy czas tak szybko uciekł. Dobrze, że chłopak zwrócił na to uwagę, przecież czekało na nią trochę prac do napisania. Mimo, że nie zależało jej na ocenach, wolała oddawać wszystko w terminie, żeby nie stracić jeszcze więcej punktów. Dlatego po pożegnaniu szybko udała się do wieży Gryffindoru, by móc jak najszybciej odrobić prace domowe i zagrać partyjkę w eksplodującego durnia.
    Nie widziała go na śniadaniu. Pewnie przez to, że trafiła na nie zaskakująco wcześnie. Nic dziwnego skoro z Nilą poszły biegać o jakiejś nieludzkiej godzinie, co zdradzały lekkie fioletowe cienie, które pojawiły się pod oczami Liz. Nigdy więcej aż tak wczesnego wstawania. Przecież to mogło człowieka zabić.
    Jakim cudem się tu znalazła? Ach, no tak, przegrany zakład. Dlaczego musiała tak łatwo dać się podpuszczać?
    — Sus, przecież wiesz jak beznadziejna jestem w szachy — rzuciła do znajomej, która z rozbawieniem zaciągnęła ją ze sobą na koło. Gdy tylko koleżanka odwróciła wzrok, Liz zaszyła się w kącie pomieszczenia. Siadła jak skazaniec nad szachownicą i starała się przywołać w pamięci, jak przemieszczają się poszczególne figury. I ojciec, i matka próbowali nauczyć ją grać, musiała coś pamiętać! Jednak pamięć ciągle ją zawodziła i wpatrywała się jak ostatnia ofiara w planszę, ze zmarszczonymi brwiami. Co chwila przesuwała jakąś figurę i albo krzywiła się coraz bardziej, albo na moment uśmiechała, zadowolona, że cokolwiek kojarzy.

    Elizabeth
    [Ciąg dalszy nieustannego wpadania na siebie w różnych miejscach :D]

    OdpowiedzUsuń
  17. Wieża szła tak... Liz siedziała z ogromnym skupieniem nad szachownicą. Coraz lepiej jej szła gra, w której przeciwnikiem była ona sama. Ciężko było powiedzieć, że to ta sama rudowłosa istota, którą widziało się na co dzień. Była spokojna i nie zwracała w ogóle uwagi na otoczenie, dopóki z tego stanu nie wyrwał jej czyjś głos. Podskoczyła na krześle, przewracając jedną z figur. Nie spodziewała się, że ktokolwiek zajrzy w to miejsce.
    — Hej, Leo — uśmiechnęła się, widząc kto do niej dołącza. — Nie wiedziałam, że uczęszczasz na to koło, ale jak się zastanowić to ten klimat spokoju i milczenia pasuje do Ciebie.
    Zgodziła się na rozegranie partii, choć wiedziała, że idzie jej fatalnie. Postanowiła nawet nie komentować tego, jak duże fory chłopak jej daje. Gdyby nie to, Krukon zapewne rozgromiłby ją w kilku pierwszych ruchach, a tak mogła pomęczyć się i pomyśleć dłużej nad kolejnymi posunięciami. Bawiła się świetnie. Nie mówiła tak dużo jak zazwyczaj, a jej energia była przytłumiona, jednak wcale nie znaczyło to, że straciła charakterystyczną dla siebie iskrę.
    — Zapraszam, z chęcią zobaczę jak się poruszasz w walce — uśmiechnęła się do niego ciepło na propozycję zajrzenia do klubu pojedynków. Coś czuła, że styl chłopaka jest mocno wyważony, a większość ruchów zaplanowanych, mimo tak krótkiego czasu między kolejnymi zaklęciami. Zerknęła na zegarek i westchnęła z rozczarowaniem. Liczyła, że uda jej się dłużej porozmawiać z Leo. — Przepraszam, ale muszę lecieć na trening, już jestem prawie spóźniona. Miłego wieczoru — biegnąc korytarzem, odwróciła się jeszcze, żeby mu pomachać, po czym zniknęła za rogiem.
    Między treningiem a kolacją było mało czasu, jednak liczyła na to, że zdąży dotrzeć w tej krótkiej przerwie do wieży Gryffindoru. Tam złapała pergamin i pióro, by zapisać na nim kilka zaklęć. Do Wielkiej Sali wpadła nieco zasapana, zaś jej wzrok od razu powędrował do stołu Krukonów w poszukiwaniu konkretnej osoby. Gdy już ją znalazła, pewnym krokiem podeszła i schyliła się nad Leo, jedzącym właśnie kolację.
    — Masz — położyła złożoną kartkę obok niego. — To kilka zaklęć atakujących i obronnych, mamy nauczyć się ich na jutro. Przeczytaj sobie je kilka razy i poćwicz ruch, nie chciałam, żebyś był czymś zaskoczony już na samym wejściu. Smacznego — puściła mu oczko i odwróciła się od niego. Kilka ognistych kosmyków, nad którymi nie mogła za nic zapanować, musnęło szyję chłopaka przy tym ruchu. Nie przejmując się zaciekawionymi spojrzeniami innych uczniów, ruszyła w stronę własnego stołu. Jutro w klubie na pewno będzie ciekawiej niż zwykle.
    Wieczorem w dormitorium musiała odeprzeć lawinę pytań, którymi została zasypana przez ciekawskie współlokatorki. Oczywiście chciały wiedzieć, co ją łączyło z Bonvertre, lecz Liz odpowiadała wymijająco. Co bowiem miała im powiedzieć? Zaczęli się dogadywać i zdążyła go polubić, jednak nie było w tym żadnych pikantnych szczegółów, na które najwyraźniej liczyły jej koleżanki. Miała tylko ogromną nadzieję, że jej znajomi nie postanowią w żaden sposób sprowokować Leo i nie sprawić, że odwróciłby się od niej. Naprawdę nie chciała końca tej znajomości.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dziękuję Ci serdecznie za przywitanie i po przeczytaniu chciałabym przeprosić. Nasze karty kończą się podobną formułą i gdybym przeczytała Twoją kartę wcześniej, skończyłabym inaczej. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe.
    Jeżeli będziesz mieć chęć na wątek, daj znać! Zawsze coś wymyślę :) ]

    tilly

    OdpowiedzUsuń
  19. Dla Elizabeth klub pojedynków był wręcz wymarzonym miejscem na spędzanie czasu. Miała tu szansę na spożytkowanie ogromu posiadanej energii, a także mogła testować coraz to nowsze zaklęcia, które znajdowała w książkach (jedyne jakie czytała z chęcią, oprócz tych z ONMS). Na dodatek nad wszystkim czuwał nauczyciel i opiekunowie, więc nie musiała się martwić, że robi coś niezgodnego z regulaminem. Całe szczęście, że istniało takie miejsce, ludzie mogli załatwiać niektóre spory, nie ryzykując utraty punktów czy szlabanu, do czasu gdy klątwy nie zaczynały niebezpiecznie ocierać się o te z zakresu czarnej magii. Wtedy konsekwencje mogły nie być ciekawe.
    Nerwowo stąpała z nogi na nogę, zerkając co chwilę w stronę drzwi. Zajęcia prawie się zaczęły, gdzie on był? Zagryzła wargę, jednak szybko rozpogodziła się, kiedy zobaczyła Leo przekraczającego próg pomieszczenia. Pomachała do niego i ucieszyła się, gdy ruszył w stronę jej drobnej grupki. Widziała, że chłopak nie czuje się komfortowo w tym towarzystwie, ale nic nie mogła zrobić, ponieważ profesor szybko przydzielił im pary do walki.
    Stanęła naprzeciw Ślizgona, który wcale nie był zadowolony, że trafiła mu się taka partnerka do ćwiczeń. Liz również nie skakała z radości, jednak kojarzyła, że chłopak był szybki, więc mogło być ciekawie. Nie pomyliła się, już na samym początku pojedynku musiała zwinnie unikać rzucanych w jej kierunku klątw, jednak jej energiczny styl walki robił swoje. Była jak szalejący huragan. Schylała się, odskakiwała na boki, a przy tym wypuszczała ze swojej różdżki jedno zaklęcie za drugim; zarówno obronne jak i te stworzone do ataku. Po chwili jej przeciwnik zaczął już tylko stawiać tarcze, ponieważ Liz nacierała na niego wytrwale, zmuszając go do zaprzestania ataku. Nie minęło dużo czasu, gdy jedna z klątw ugodziła przeciwnika w nogę i runął na ziemię. Vance uśmiechnęła się triumfalnie. Nawet nie próbowała pomóc mu wstać, gdyż widziała jak patrzył na nią zdenerwowany. Skinęła, więc tylko głową w podziękowaniu za pojedynek i rozejrzała się za Leo. Zobaczyła, że udało mu się pokonać swoją przeciwniczkę, co wywołało uśmiech na jej twarzy.
    — Teraz możecie dobrać się jak chcecie — zanim nauczyciel skończył mówić, Elizabeth znalazła się przed Krukonem.
    — Nie uciekniesz mi tak łatwo, skoro już przyszedłeś. Ale spokojnie, nie musimy teraz walczyć. To jest taki luźny czas, w którym stajesz do pojedynku albo zwyczajnie ćwiczysz swoje tarcze czy zaklęcia — wzruszyła ramionami. Wraz z tym ruchem jej loki radośnie podskoczyły. — Nie widziałam twojej walki, bo mój przeciwnik był dosyć pochłaniający, ale mam nadzieję, że sprawiło ci to choć trochę przyjemności — założyła kosmyk włosów za ucho i obróciła różdżkę w palcach.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  20. Dopiero, gdy Leo udał się w stronę krzesełka w rogu sali, Elizabeth dostrzegła jak bardzo chłopak był zmęczony. No tak, nie każdy odnajdywał się w klubie i nie dla każdego stanowił on odpowiednie zajęcie. Liz co prawda na jednym spotkaniu klubu szachowego bawiła się całkiem nieźle, jednak nie oznaczało to, że zamierzała od teraz na niego uczęszczać. Nie odnajdywała się w tamtej atmosferze ciszy i spokoju, choć i tam starcia bywały zaciekłe. Po prostu wolała czystą walkę niż staranne planowanie każdego kolejnego posunięcia na planszy.
    Uniosła zdziwiona brew, widząc jakiego zaklęcia użył chłopak. Kojarzyła je, jednak nigdy nie pomyślała, że można go zastosować w walce, dlatego zaśmiała się cicho, słysząc co chwilę temu zrobił Krukon.
    — Dobry element zaskoczenia — usiadła obok niego i zaczęła obserwować innych uczniów podczas pojedynków. — Niestety zapewne do użycia tylko raz, te ptaszki da się zbyt łatwo pokonać. Jednak gdy zaatakują niespodziewanie zyskuje się idealną ilość czasu na ostateczny ruch — oparła się o ścianę, nie odrywając wzroku od walczących. Wiele osób miało swój specyficzny styl. Szczególnie siódmy rok wykazywał, wyrobione przez lata ćwiczeń, nawyki. Nie ma co się dziwić, każdy czarodziej dysponował nieco inną mocą, szybkością czy stylem walki. Liz nie żałowała czasu spędzonego bez rzucania zaklęć w klubie. Dzięki temu lepiej poznała niektórych przyszłych przeciwników.

    Liz miała gdzieś w głębi siebie duszę romantyczki i marzył jej się ten jedyny, wyjątkowy mężczyzna. Nie szukała go jednak na siłę, tak właściwie to w ogóle go nie szukała, ponieważ uznała, że w tym momencie jest dużo ważniejszych rzeczy do zrobienia czy odkrycia. Niedługo kończyła Hogwart i musiała przygotować się do egzaminów, od których zależała jej przyszłość. Natomiast miłość była miłością, nie obchodziło jej, kto z kim się wiąże, jeśli dane osoby czuły się szczęśliwe ze sobą, dlaczego miałoby się im tego odmawiać, zabraniać? Tylko dlatego, że były tej samej płci? Niektórzy czarodzieje zdecydowanie powinni przestać być aż tak konserwatywni i skończyć z ciągłym przejmowaniem się przedłużaniem rodu. A wydawałoby się, że czasy, w których czysta krew jest wartością nadrzędną, minęły.
    Ze zrezygnowaniem słuchała chichotów koleżanek. Miała dosyć ich insynuacji i coraz to nowszych historii dotyczącej jej oraz pewnego Krukona, który właśnie zawitał do sali. Uśmiechnęła się lekko i ucieszyła, gdy podszedł do stołu Gryffindoru. Jego przybycie chociaż na chwilę uciszyło, nieznośne tego dnia, znajome Elizabeth.
    — Cześć Leo — uśmiechnęła się do niego ciepło, mając nadzieję, że doda mu otuchy. Wiedziała, że jej znajomi potrafili być przytłaczający. — Z chęcią. Przyjdę do biblioteki o osiemnastej. Smacznego — rzuciła jeszcze na koniec, widząc jak chłopak kieruje się w stronę swojego stołu, by zjeść śniadanie. — Dajcie już spokój, to tylko przyjaciel — ze zrezygnowaniem ucięła dalsze plotki koleżanek, które ostatecznie zmieniły temat. Po błyskach w ich oczach wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec.
    Weszła do biblioteki ze zdenerwowaną miną. Oczy chyba najlepiej odzwierciedlały gniew Vance. Dziewczyna z impetem opadła na krzesło naprzeciw Leo.
    — Napraw mnie — powiedziała, wskazując palcem na swoją głowę. Rude loki gdzieś zniknęły, zastąpione przez prościutkie włosy. — Ten idiota — zgrzytnęła zębami na samo wspomnienie. — Z mojego domu uznał, że zabawne będzie, gdy pozbawi mnie mojej zwyczajnej fryzury. Nie znam się na zaklęciach fryzjerskich, jak mam to cofnąć? Czuję się nieswojo — oparła czoło o stolik, zaś rude pasma rozsypały się wokół. Złość z niej uleciała i została zastąpiona rezygnacją. — Nawet nie wiem, kiedy efekty zaklęcia znikną — mruknęła, nie podnosząc głowy.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  21. Podniosła wzrok dopiero, gdy usłyszała, że chłopak zabiera książkę. Jej chciwe spojrzenie podążyło z bólem za tomiszczem znikającym w torbie Leo. O nie, nie mógł jej tak po prostu schować. Musieli jak najszybciej zająć się problemem na głowie Liz, by móc jeszcze zerknąć do znaleziska o chimerach. Nie odpuści tak łatwo, nie w tej kwestii.
    — Dziękuję, jednak czuję się w tym, jakbym nie była sobą. To głupie, bo to tylko włosy, ale mam wrażenie, jakby część mnie uciekła razem z lokami — w jej głowie to wytłumaczenie nie brzmiało tak dziwacznie, jak wtedy, gdy słowa opuściły jej usta. Liczyła na to, że chłopak choć w minimalnym stopniu zrozumie, co miała na myśli. Jednak faceci nie przejmowali się aż tak wyglądem, więc mogła to być wątła nadzieja.
    — Jeszcze będziemy czytać o chimerach — powiedziała z przekonaniem, biorąc się za jedną z książek, które położył na stoliku Krukon. Po paru przewertowanych podręcznikach, jej przekonanie zaczęło maleć. Nigdzie nie mogła znaleźć zaklęcia na włosy. Najwyraźniej musiało zostać dobrze ukryte przez firmy fryzjerskie. Ach, a myślała, że Ulizanna to już przeżytek i na pewno coś ruszyło do przodu w tej kwestii.
    W pewnym momencie poczuła się, jakby ktoś ją bacznie obserwował. Gdy podniosła spojrzenie, z zaskoczeniem ujrzała, że to Leo oderwał się od czytania i wpatrywał się w nią od jakiegoś czasu. Pytająco uniosła brew do góry, lecz wtedy chłopak wrócił do czytania. Wzruszyła tylko ramionami i zrobiła to samo. Przyzwyczaiła się do tej panującej między nimi ciszy, chociaż przy większości znajomych częściej i zdecydowanie więcej mówiła. Krukon miał jednak wokół siebie aurę spokoju, która wpływała również na Liz i wcale jej to nie przeszkadzało.
    — Naprawdę coś znalazłeś? — rzuciła nieco zbyt głośnym tonem, przez co z daleka usłyszała "ćśś" rzucone przez bibliotekarkę. Ściszyła swój głos i ponownie zwróciła się do przyjaciela. — To próbujemy.
    Po rzuceniu przez chłopaka zaklęcia, nic nie poczuła. Może nie zadziałało? Wzięła w palce kosmyk włosów, który na szczęście znów był kręcony i... czarny.
    — Merlinie — pisnęła, sięgając po swoją różdżkę. Rzuciła na pergamin zaklęcie, jednak ten zmienił się w mugolską folię spożywczą. Zaklęła przed nosem i wypowiedziała formułę jeszcze raz, by po chwili spojrzeć na swoje odbicie w lusterku. — Wyglądam jak ciotka Luiza — zachichotała, zakręcając jeden z loków na palec. — Wolę siebie w rudym, ale niech będzie. Dziękuję — uśmiechnęła się do Leo i przywróciła pergaminowi ponowną postać. Nienawidziła transmutacji. — A teraz pokaż mi tę książkę — spojrzała na niego słodkim wzrokiem i zamrugała kilka razy, przysuwając się nieco bliżej Krukona. — Dobra, szczerze mówiąc nie wiem, jakim cudem coś takiego może działać na facetów — powiedziała rozbawiona, odsuwając się i zajmując poprzednią pozycję. — Ale książkę z chęcią zobaczę.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  22. Przeglądała się tylko chwilę w lustrze, więc nie miała czasu na głębszą ocenę nowego wyglądu. Na pewno prezentowała się inaczej niż na co dzień, bo jednak jej rude loki były bardzo charakterystyczne, a ten ognisty kolor na tyle wyrazisty, że nawet jego zmiana robiła kolosalną różnicę w postrzeganiu Gryfonki.
    Biblioteka Hogwartu ciągle ją zaskakiwała, gdyż mimo przeczytanych tak wielu książek o magicznych stworzeniach, ciągle odnajdywała jakieś nowe. Tym razem natomiast ktoś zrobił to za nią i musiała przyznać, że Leo znalazł prawdziwą perełkę wśród całego zbioru. Nie mogła się powstrzymać i z czułością otworzyła wolumin, wdychając przy tym charakterystyczny zapach papieru. Nie była molem książkowym, jednakże w tej tematyce zaczytywała się z chęcią i bardzo często odrywała ją zupełnie od rzeczywistości. Tak też było i tym razem, Liz dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że nadal siedzi z kolegą przy jednym stoliku, który nawet nie zajął się żadną swoją lekturą. Musiał się cholernie nudzić, a ona nie powiedziała ani słowa od dłuższego czasu. Wydawało się jednak, że Krukon nie miał nic przeciwko jej braku uwagi, więc spokojnie wróciła do rozdziału, na którym przerwała. Och, chimery potrafiły być fascynujące!
    Gdy ziewnęła i po raz kolejny obraz zaczął jej się rozmazywać, zamknęła książkę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Zostali tylko we dwoje. Kto by pomyślał, że panna Vance może tak długo siedzieć w jednym miejscu bez wypowiedzenia choćby zdania przez kilka godzin?
    — Dziękuję — uśmiechnęła się promiennie do chłopaka, gdy powiedział jej, by zatrzymała książkę. To mógł być ich mały rytuał, wspólne czytanie w bibliotece.
    Propozycja Leo zaskoczyła ją. Nie spodziewała się, że chłopak może zajmować się rysowaniem. Jednak dlaczego było to aż tak dziwne? Uczniowie Hogwartu mieli różne zainteresowania, przecież pochodzili z różnorodnych środowisk i każdy z nich był inny. Po chwili zastanowienia, rysowanie nawet pasowało do Leo. Kojarzyło się ze spokojem i cierpliwością, a poza momentami, gdy Krukona wyprowadzano z równowagi, właśnie taki był.
    — Jasne, chociaż nie wiem czy usiedzę na tyle długo w jednej pozycji — zdawała sobie sprawę z własnej żywiołowości i wiedziała, że czasem przesadza, jednak taka już była, ciężko było opanować niektóre zachowania. — Ale mogę spróbować. Jednak udanie się do mnie nie jest najlepszym pomysłem, za dużo ludzi byłoby zbyt ciekawych, zaś do dormitorium dziewczyn panowie nie mają wstępu — urwała wypowiedź, zastanawiając się przez moment. Skubała przy tym rękaw swojej szaty, ponieważ często musiała robić coś z dłońmi podczas rozmowy. — Myślę, że możemy udać się do jakiejś nieużywanej klasy. Tam będziemy mogli ustawić ławki i krzesła po swojemu, a i nikt nie powinien nam przeszkadzać — uśmiechnęła się do niego ciepło. Przy okazji zauważyła, że jej włosy nadal pozostawały czarne. Ciekawe jak długo trwał ten czar.
    — A teraz pozwól, że zabiorę Cię na coś słodkiego. Mam ogromną ochotę na budyń waniliowy. Niedawno jeden z Puchonów pokazał mi wejście do kuchni. Aż żałuję, że dopiero teraz odkryłam ten mały, hogwarcki sekret — wyprzedziła Leo i zaczęła iść tyłem, by móc patrzeć na niego. — A Ty na co masz ochotę?

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  23. [Przychodzę więc! Dziękuję pięknie za powitanie. <3
    Ogólnie, przychodząc na Kroniki miałem zamiar zgarnąć wizerunek Froya, więc skoro Ty go masz, to nie odmówię jakiegoś wątku, czy też relacji. Lubię ciekawe powiązania i rozgrywki, więc jeśli coś masz, to daj znać. Najwyżej razem coś wymyślimy. Zazwyczaj godzę się na wszystko. c: ]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  24. [Hahaha, pasuje mi! Mogą się tak włóczyć. Może od czasu do czasu wyskoczą do Hogsmeade, żeby kupić sobie jakieś łakocie i inne cuda. Chcesz nam może coś zacząć?]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  25. [Postaram się coś stworzyć dzisiaj albo jutro, zobaczę jak wyrobię się z rzeczami, które muszę odhaczyć.]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  26. [Wybacz, sprawy uczelniane mnie nieco przytłoczyły, ale nie zapomniałem o zaczęciu i coś napiszę, niemniej jednak nie jestem pewien kiedy uda mi się to wrzucić.]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  27.     Słońce prażyło. Nigdy nie miał nic przeciwko temu, że było ciepło. Uwielbiał, gdy było mu ciepło. Zawsze bowiem ubierał się nieco cieplej niż inni, spał pod kołdrą i kocem i inne rzeczy, które u normalnego człowieka spowodowałoby utopienie się we własnym pocie. Niemniej jednak, nie znosił Słońca. Głównie ze względu na to, że jego skóra źle na nie reagowała. Oczywiście mógł chodzić na zewnątrz normalnie, ale nie mógł tego robić zbyt długo. Jego skóra była blada i znacznie bardziej wrażliwa na działanie szkodliwych promieni słonecznych. Była to już wada wrodzona i żadni medycy nie mogli tego zmienić. Musiał się więc chronić na wszelkie sposoby, dlatego też chodził w długich spodniach i bluzach z długimi rękawami nawet wtedy, jeśli nie było to konieczne. Poza tym nieodłącznym elementem jego wizerunku była parasolka, która dawała mu dodatkową ochronę. Czasami ubierał nawet rękawiczki i okulary. W takim wydaniu trudno było go nie zauważyć, ale na szczęście uczniowie zdążyli się już do niego przyzwyczaić.
        Dzisiejszy dzień nie był inny. Aktualnie siedział pod murkiem, który dawał mu przyjemny chłód, a cień, który na niego padał pozwalał na odłożenie parasolki. Lata praktyki sprawiły, że chłopak mógł trzymać swoją rękę w górze przez bardzo długi czas. Teraz jednak odpoczywał, rozkoszując się tym, co go otaczało i świeżym powietrzem, które do niego docierało. Uwielbiał takie chwile. Zwłaszcza że nie miał niczego konkretnego na głowie. Zaczynał się weekend, więc mógł nieco odpuścić. Nauka była dla niego ważna, ale nie poświęcał jej całego swojego czasu. Nie potrafiłby uczyć się przez całą dobę i musiał od tego odpoczywać, tak jak to robił właśnie teraz. Nie planował też niczego. Cały weekend zamierzał spędzić na leniuchowaniu i odpoczynku. Wydawało mu się, że każdy powinien sprawić sobie taki okres by odetchnąć i zregenerować się.
        Miał nadzieję, że nic mu się już nie przytrafi. Nie chciał, żeby w ostatniej chwili musiał rezygnować ze swojego lenistwa. Wydawało mu się, że właśnie w tym momencie zaczyna być szczęśliwy. Znaczy w tym momencie, bo ogólnie nie mógł narzekać na swoje życie. Wiodło mu się całkiem nieźle, wbrew powszechnie panującej opinii.
        Jego odpoczynek mógłby trwać wiecznie, ale wokół zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Nie przepadał za tłumami, więc postanowił że jednak wróci w chłodne mury Hogwartu. Przechodząc przez ogromne, drewniane drzwi wejściowe wpadł na znajomą sylwetkę. Uśmiechnął się lekko na widok twarzy chłopaka.
        – Witaj, Leo, gdzie się tak śpieszysz? – zapytał, składając swój parasol.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alastor Devereaux, który zapomniał się podpisać w poście...

      Usuń
  28. [Może uporządkujemy sobie wszystko na hangouts? :) lifenotfair2@gmail.com ]

    Victor

    OdpowiedzUsuń