Nathaniel Macmillan
Spoglądające na niego odbicie w niczym nie przypomina rzeczywistości, choć jest zbyt dobrze mu znane. Poszarzała twarz, choć jeszcze nie nosi nawet pierwszych śladów zmarszczek, podkreślona jest wyraźnymi sińcami po kolejnych nieprzespanych nocach. Knykcie zesztywniałe są już od następnych strupów, które nie miały szansy się zagoić po entym uderzeniu w ścianę. Ciemne oczy, pozbawione młodzieńczego blasku, bezlitośnie odkrywają przepełniający go ból i bezsilność. Czas przestał płynąć liniowo, zamykając go we własnej pętli rozpaczy..
Zaspaną wciąż twarz przeciera leniwe dłońmi, ostrożnie wciskając opuszki w kąciki oczu. Równo przystrzyżoną brodę przeczesuje nażelowanymi palcami, bardziej z przyzwyczajenia niżeli z potrzeby zaprezentowania się, nie zauważając nawet kolejnych, choć wciąż jeszcze pojedynczych siwych włosków. Parę łyków gorącej i czarnej jak smoła kawy zdecydowanie budzi go, zabijając nieprzyjemny suchy posmak w ustach, który powitał go o poranku. Zapinając guziki idealnie wyprasowanej koszuli spogląda jeszcze pobieżnie na dostarczone mu wypracowania, jedynie w poszukiwaniu wybitnych bzdur, wymagających należytego sprostowania. Sam nie traktuje prace pisemne drobiazgowo, znaczenie większą uwagę wkładając w nauczanie praktycznych form magii. Daje się poznać z najgorszej strony. Celowo przybiera odpowiednią maskę, strasząc pierwszorocznych, by nabrali odpowiedniego zaangażowania i powagi dla jego przedmiotu. Zazwyczaj jeszcze przed końcem pierwszego semestru usłyszy na swój temat co najmniej trzy nowe pogłoski krążące wśród młodzików, gorąco podsycanych przez starsze roczniki. Rygor i surowe spojrzenie sprawiają, że młodzi uczniowie próbują snuć coraz to bardziej szalone teorie odnośnie kariery ich profesora i powodu, dla których tak nagle się zakończyła. Dopiero starszym klasom pozwala poznać się od łagodniejszej strony, gdy ma już pewność, że odpuszczenie sobie maniery złego policjanta, nie wpłynie na wyuczone zdyscyplinowanie na jego zajęciach. Jego wymagane minimum zdecydowanie wykracza poza to zapisane w podstawie i jeszcze nigdy nie pozwolił nikomu opuścić jego klasy bez zdobycia koniecznych umiejętności. Zawsze służy pomocą słabszym uczniom, zanim pozwoli sobie na rozwijanie tych wyjątkowo utalentowanych czy ambitnych, cechując się zerową tolerancją dla przerośniętego jestestwa.
OD PIĘCIU LAT NAUCZYCIEL OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ | OPIEKUN KLUBU POJEDYNKÓW | AUROR
odautorsko // Karta nie do końca wygląda tak jak miała, ale co się wykluło niech już sobie żyje. Nath troszkę jeszcze żyje minioną wojną, jeżeli nie sposób wyczytać to z pierwszej części karty, ale żyjemy raczej dniem dzisiejszym, nie jest aż tak sappy jak się wydaje. Prawdopodobnie posiadamy drobną awersję do niesławnych dzieci śmierciożerców. Dalej szukamy czyjejś zmarłej ciotki, która wyląduje wkrótce w powiązaniach. I co Gryfoni, chcecie takiego okrutnego opiekuna?
fc: Ben Barnes 2/3
Nie dam się nabrać na to udawane okrucieństwo psorze, znamy się już siedem lat. Bujać to pierwszaków, ale nie nas.
OdpowiedzUsuńanonim
[Cześć! Widzę, że aurorzy są nadzwyczaj pilnującymi dyscypliny nauczycielami w Hogwarcie, dodatkowo tymi na pozór surowymi. Jestem ciekawa, co takiego zadziało się, że jest na zwolnieniu dyscyplinarnym i gdybyś chciała wykorzystać fakt, że Narcissa również aurorem była, to zapraszam serdecznie pod kartę. Życzę dobrej zabawy profesorem, bywaj!]
OdpowiedzUsuńNarcissa oraz Roza
[Nie wiem, czy on będzie taki zaspany jak weźmie sobie Gryfonów pod opiekę xD
OdpowiedzUsuńPan wydaje się trochę melancholijny ale granie złego gliny jak najbardziej kupuję, skoro chce ustawić sobie pierwszoroczniaków, żeby byli bardziej odpowiedzialni! W sumie to nawet taki kochany a nie pan brzytwa, więc jak dla mnie jest świetny. :D
Co złego to nie ja, panie Macmillan!]
WYNN
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Hejka, Tonks. <3 Piękny wizerunek wybrałaś, powiem szczerze, ale o wiele bardziej podoba mi się sama karta. Interesująca postać z Nathaniela, jestem baaardzo ciekawa, dlaczego został zawieszony.
OdpowiedzUsuńJeżeli będziesz miała ochotę, to zapraszam do Caireann, ona na u niego na lekcjach pewnie wsiąka w ścianę. XDD Przepraszam za zasłonięcie i życzę miłej zabawy z tym panem!]
Caireann Byrne
[ Zaddy, ty wiesz, że bym ci tutaj zostawiła list miłosny, gdyby nie było to bardzo niestosowne z moją jedyną postacią. ]
OdpowiedzUsuńYours truly
[Dzięki, dzięki, brzytwa też fajniutki, chociaż może to nieodpowiedni przymiotnik, a i niejedna uczennica i niejeden uczeń na pewno do Natha wzdychają. :D]
OdpowiedzUsuńEthan Rosenblum
[Ojej, dziękuję! Toż to tylko skopiowany kod, dla mnie tworzenie takich cudów od podstaw to również czarna magia. :D
OdpowiedzUsuńA, czy ja wiem, czy tak gorzej… Może po prostu inaczej? Na pewno kogoś sobie znajdzie!
Jeśli masz miejsce i chęć, to my chciałybyśmy wątek z tym panem. <3]
Samara Foxberry
[Dziękuję bardzo za powitanie! Koło Bena nie potrafię przejść obojętnie, a co więcej wydaje mi się, że gdyby Louis był Louisą z pewnością miałby tak samo. :)]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Mnie to się zdaje, że można zrobić tak: Sammy na lekcjach zwykle buja w obłokach/ignoruje polecenia/patrzy w ścianę, cokolwiek, na OPCM tak samo. A ponieważ dyrektor boi się o niezdane SUMy, wydaje Nathanielowi polecenie służbowe, żeby nieposłusznej dziewczynie udzielił korepetycji. Sytuacja mało komfortowa dla obu stron, Samara na pewno będzie testować jego cierpliwość, ale i swoją własną. :D]
OdpowiedzUsuńSamara Foxberry
[Dzień dobry! Myślę, że wbrew temu, co Nathaniel próbował osiągnąć, Molly od pierwszych zajęć zdążyła go polubić, czując nienaturalną satysfakcję za każdym razem, kiedy podczas lekcji dostało się po głowie jakiemuś Gryfonowi. ;) Takim opiekunem domu na pewno by nie pogardziła, dlatego mam nadzieję, że prędzej czy później dojdzie to do skutku! Tymczasem życzę ci powodzenia z drugą postacią i mam nadzieję, że weny ci nie zabraknie!]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
Pomimo kilku odbytych szlabanów, na których awansował z roli czyściciela szkolnych kociołków, na pomocnika warzenia eliksirów do Skrzydła Szpitalnego, Ulysses mógł z pełną odpowiedzialnością za wypowiadane słowa, stwierdzić, iż siódmy rok był dla niego niezwykle łaskawy. Wiosna już dawno zawitała na szkolne błonia, sprawiając, że wszystko wokół zieleniło się soczyście, powietrze na treningach Quidditcha było coraz mniej mroźne tam wysoko w górze, a on przez wszystkie minione miesiące nie popełnił żadnego rażąco gorszącego wykroczenia, które spowodowałoby Gryfonów utratę znacznej ilości skrzętnie zbieranych punktów w Pucharze Domów. Kilka drobnych przewinień i szlabanów, było stałym elementem jego corocznego portfolio, toteż nie zaliczał ich do żadnych wielkich wpadek, jak na przykład ta z trzeciego roku, kiedy młodzieńcze hormony pomieszane z nieokiełznaną magią młodego czarodzieja, spowodowały jej wybuch, skierowany wprost w innego ucznia, a przyczyną była zwykła, nastoletnia kłótnia. Od tamtego czasu nie zdarzyło się, aby skierował swoją różdżkę przeciwko innemu uczniowi, poza kontrolowanymi pojedynkami w Klubie, aż do dzisiejszego poranka. Stansell nigdy nie uważał się ani za obrońcę uciśnionych, ani za szczególnie chętnego do wtrącania się w cudze sprawy, zwłaszcza kiedy dotyczyły one innych domów niż Gryffindor. Tym razem jednak nie mógł przejść obojętnie, kiedy dwójka podłych, wrednych, ślizgońskich gnojków, otwarcie i jawnie dręczyła drugorocznych Puchonów, żartując sobie z nich w sposób wielce niedopuszczalny w opinii młodego Gryfona, bo z ukrycia, strojąc sobie z nich żarty za pomocą magii. Naprawdę nie potrafił powiedzieć, jak do tego doszło, najprawdopodobniej zadziałał odruch bezwarunkowy, skrzętnie i do bólu ćwiczony w Klubie Pojedynków, nakazujący zareagować własną różdżką na wyciągniętą w swoją stronę cudzą. Pierwsze zaklęcie było standardową tarczą, odpierającą przeciwnika, ale zanim szalony lwi umysł zdążył pomyśleć, już ciskał, nie raz, a dwa razy zaklęciami w stronę Ślizgonów. Gdyby jeszcze użył rozbrajających, ale nie. Te miały na celu zadać obrażenia, co z tego, że w postaci kilku siniaków. Skrzywdził innych uczniów i tylko to się liczyło w ostatecznym rozrachunku. Ślizgoni oczywiście też ponieśli konsekwencje, kiedy po skończonym przesłuchaniu udali się do swojego opiekuna na szlaban, a Stansell został skierowany do Macmillana, gdyż jak twierdził Longbottom, tylko były Gryfon miał na tyle siły przebicia, by Ulysses dotkliwie odczuł swoją karę.
OdpowiedzUsuńOpiekun Klubu Pojedynków uchodził w Hogwarcie za dość surową osobistość, a już z pewnością najbardziej kreatywną, jeśli chodziło o dyscyplinowanie niesfornych uczniów, wszystkich bez wyjątku, lecz Ulysses miał na to swoją teorię – Gryfonów temperował jakby mocniej.
Po skończonym treningu odniósł swoje rzeczy do dormitorium, by wrócić na kolację, a zaraz po niej, cały swój czas wolny powierzyć w ręce Macmillana, do którego gabinetu udał się po skończonym posiłku, odprowadzany przez pełne politowania spojrzenia współlokatorów. Zupełnie jakby szedł na wojnę, jedynie odniósł wrażenie, że nikt nie wierzy w jego szczęśliwy z niej powrót.
Zanim jeszcze podniósł rękę, by zapukać do drzwi gabinetu, przed którymi się znalazł, usłyszał cichy szczęk klamki, spodziewając się ujrzeć tuż za progiem nauczyciela. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, więc pchnął skrzydło drzwiowe i stojąc na progu, ostrożnie zajrzał do środka.
– Halo? Dobry wieczór profesorze? Ja na… szlaban – zakończył płasko, zdając sobie sprawę, ile już razy ten mężczyzna słyszał to z jego ust w podobnych sytuacjach.
utrapienie we własnej, gryfońskiej osobie
[Witamy szanownego pana profesora w naszych eklerowych progach i jak najbardziej piszemy się na wątek, bo ten chyba obowiązkowo musi się pojawić. I jak najbardziej odpowiada nam koncepcja, Claire mogła porządnie dawać mu się we znaki, aż tu nagle przemienienie i staje przed nim w całej swej potarganej okazałości. Też bym takiej nie wierzyła, że się ogarnie w życiu.
OdpowiedzUsuńWiem, że to niekulturalnie tak po tym, jak rzuciłaś pomysłem, ale mogę prosić o rozpoczęcie? Bo mnie wkręcili już w cztery XD]
Claire
[Jestem! Naprawdę nie mogę przepuścić tego pięknego aurorskiego powiązania, tym bardziej, że Nathaniel jest świadkiem tego jak bardzo zmieniła się w przeciągu ostatniego roku i prawie że nic nie zostało z tej rezolutnej, trochę spontanicznej aurorki, którą była. Nathaniel mógł znać się z bratem Narcissy, by są z tego samego roku, a Nowell również był aurorem, a także autorytetem dla samej Narcissy.
OdpowiedzUsuńPrzez to myślę sobie, że czułaby się przy nim cała w sprzeczności: komfortowo i niezręcznie, co pewnie starałaby się za wszelką cenę ukryć.
Co do nadużycia, w obecnej sytuacji, gdy straciła starszego brata oraz siostrę, pewnie przyznałaby mu rację, bo sama mierzy się z tym, by nie wymierzyć sprawiedliwości na własną rękę. W gruncie rzeczy w tym tkwi jej problem i z tego powodu wylądowała w Hogwarcie.
Zapytam więc, czy może Nathaniel mógł przyjaźnić się bratem Narcissy? Wtedy ona byłaby po prostu młodszą siostrą przyjaciela, o którą zawsze chociaż odrobinę się dba i o dziwo mogliby znaleźć ze sobą nic porozumienia!]
Narcissa
[Mam jeszcze pomysł na wątek: Narcissa niegdyś została wyrzucona z koła pojedynków, więc nie jest do niego zbytnio pozytywnie nastawiona, aczkolwiek gdyby Nath chciałby zaprosić ją na pokaz pojedynku dla dzieciaków między aurorami, to Narcissa chętnie to zaproszenie przyjmie! Zawzięta z niej dziewczyna!]
Usuń[Może jakieś wydarzenie? Generalnie Claire cierpi na bezsenność z wiadomych przyczyn i po takim maratonie niespania zachowuje się jak zombie. Mogła pochrzanić jakieś konspekty/zaklęcia/ugryźć temat od złej strony i nagadać uczniom głupot, bo była zbyt zmęczona, żeby myśleć. Wiadomo, że Nathaniel uważnie ją obserwuje, a że nikt nie wie, co ona przeżywa, mógłby się zwyczajnie wkurzyć i wezwać na poważną rozmowę.]
OdpowiedzUsuńClaire
Wchodząc do gabinetu Macmillana, rozejrzał się dyskretnie wokół, jak robił to zawsze, kiedy tu przychodził. Profesorskie gabinety, mimo iż pozostawały tylko gabinetami, wciąż miały w sobie tę namiastkę prywatności, której tak łaknęli uczniowie, by przynajmniej częściowo uczłowieczyć sobie swoich nauczycieli, zwłaszcza tych najbardziej wymagających. Często bowiem okazywało się, że na przykład, sztywna nauczycielka transmutacji lubi pić herbatę z czerwonej filiżanki, a ten drobny fakt nadawał jej nieco bardziej ludzką twarz wśród uczniowskiego grona. Dlatego za każdym razem, kiedy Ulysses wchodził do tego konkretnego gabinetu, starał się doszukać takich drobnych elementów, które świadczyłyby o tym, że Nathaniel Macmillan jest nie tylko piekielnie surowym i przy okazji dobrym nauczycielem, ale również osobą z krwi i kości ze swoimi zainteresowaniami i słabościami. Jak do tej pory odkrył jedynie, że profesor upodobał sobie częste picie z kubka zamiast z filiżanki i najwyraźniej ma problemy z utrzymaniem porządku, gdyż ilekroć Ulysses stawał przy biurku, walała się na nim tona papierów wszelkiej maści. Teraz najwyraźniej opiekun Gryfonów poszukiwał stosownej notki, tłumaczącej rację bytu Stansella w swoich skromnych progach.
OdpowiedzUsuń– Przysłał mnie dyrektor, obawiam się, że mógł zapomnieć napisać stosownej notatki – odezwał się wreszcie, siadając na krześle naprzeciw Nathaniela, przypominając sobie dyrektorskie roztargnienie podczas jego wizyty w gabinecie, które z pewnością nie pozwoliło Longbottomowi skutecznie umotywować wizyty Ulyssesa.
Przez chwilę milczał, gryząc nieco nerwowo wargi, jak to miał w momentach stresowych, jednocześnie przyglądając się, jak Macmillan przesuwa notatki na swoim biurku. Zastawiał się czy robi to celowo, by dać mu czas na przemyślenie swojej odpowiedzi na poprzednie pytania. Stansell może i miał zwyczaj i umiejętności wstawiania nauczycielom całkiem wiarygodnego kitu, kiedy tłumaczył się z własnych występków, jednak tym razem czuł, że byłoby to przekroczenie pewnych granic, tym bardziej że rzeczywiście ktoś ucierpiał.
– Dałem nauczkę dwóm podłym Ślizgonom. Możliwe, że rzuciłem na nich jedno czy dwa, niezbyt szkodliwe zaklęcia. Nie wiem, czy to się liczy jako cierpienie. W końcu te zielone gady i tak zachowują się jakby były bez serca i duszy – wzruszył ramionami, odwracając wzrok od mężczyzny, z żywym zainteresowaniem przenosząc go na regał z książkami traktującymi w głównej mierze o Obronie Przed Czarną Magią. – Pożyczy mi pan którąś z nich? Nie spotkałem tych tytułów w szkolnej bibliotece – zapytał zmieniając nagle temat, jednak nie łudząc się, że rozmowa na poprzedni została zakończona.
Stansell, który póki co czuje się bohaterem
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJa to już zawsze będę w nim widzieć fandomowego Blacka, no nie ma przebacz. U Rufka zwolniła się posadka najlepszego przyjaciela i kompana popijaw zarazem, także gdyby opiekun Gryfonów był zainteresowany takową to rozważę jego kandydaturę :D]
Przede wszystkim Rufus Skeeter, James Potter, Charles Phantom
Rozglądając się po półkach z książkami, w pewnym momencie podskoczył zauważalnie na krześle, kiedy w półmroku dostrzegł opalizujące ślepia, wpatrzone wprost w jego gryfońską osobę. Kot. Czarny jak samo piekło, jednak tylko kot. Czego się spodziewał, że Macmillan trzyma u siebie jakąś wyjątkowo wstrętną bestię, którą straszy swoich wychowanków? Nie, tak naprawdę nie spodziewał się nawet kota i z zaskoczeniem stwierdził, że zauważył go dopiero teraz, mimo wcześniejszych, kilkukrotnych wizyt w tym gabinecie.
OdpowiedzUsuń– Chce mi pan powiedzieć, że będąc w moim wieku, nigdy nie skłuł pan żadnego Ślizgona? – przeniósł spojrzenie z kota, na równie błyszcząc w półmroku oczy profesora. – Zgadzam się, że pojedynki powinny odbywać się tylko w Klubie Pojedynków, ale chyba nikt nie oczekiwał, że zaproszę tych Ślizgonów to kolejne spotkanie Klubu, kiedy oni właśnie znęcali się nad młodszym, niewinnym uczniem. Później mogli to zrobić komuś innemu. Wiem, że powinienem kogoś o tym zawiadomić, ale zanim znalazłbym któregokolwiek z profesorów, temu Puchonowi mogła stać się krzywda. Rozumiem, że musi mnie pan ukarać, takie są zasady, jasne, ale proszę nie robić ze mnie głupka. Zrobiłby pan dokładnie to samo na moim miejscu. Jak każdy z nas, Gryfonów – dokończył, przywołując do tablicy wielopokoleniową niechęć między Domem Węża i Domem Lwa, która zaczęła się już od ich założycieli, przez lata nawarstwiała i chociaż Wojna Czarodziejów częściowo zniosła wzajemne uprzedzenia, nie była w stanie zniwelować ich całkowicie, pozostawiając te dwa domy w permanentnej niechęci.
– Szkoda – wzruszył ramionami, spoglądając przelotnie jeszcze raz na regał z książkami i kota, wylegującego się na jednej z półek. – Jak byłem mały, zawsze mówiłem, że zostanę twórcą zaklęć – uśmiechnął się na chwilę do własnych wspomnień, zanim coraz bardziej nerwowe ruchy Macmillania nie zwróciły na niego jego uwagi.
Ulysses odebrał to jako zniecierpliwienie i brak jakichkolwiek chęci do słuchania uczniowskiej paplaniny, tym bardziej że przecież przyszedł tu na szlaban, a nie na przyjacielską pogawędkę. Jeszcze bardziej zaskoczyły go słowa profesora o samodzielnym wymierzaniu sobie odpowiedniej kary. Opiekun Gryfonów słynął ze swojej surowości i skrupulatności w tej kwestii i nigdy, ale to nigdy nie odpuścił Ulyssesowi żadnego szlabanu, od momentu, w którym przejął pod swe skrzydła stado młodych lwów.
W tym krótkim momencie, kiedy mężczyzna wstał gwałtownie, wbijając spojrzenie, gdzieś poza Ulyssesem, Gryfon niemal wcisnął się cały w twarde krzesło. Macmillan nigdy wcześniej się tak nie zachowywał i chłopak zaczął podejrzewać, że być może ktoś dolał mu czegoś do tego kubka, z którego wcześniej pił. Jakiegoś eliksiru, który zaburzał normalne funkcjonowanie, bo przecież Stansell powinien teraz wysłuchiwać ostrej tyrady i szykować się na bezsenną noc z jakąś wyjątkowo podłą karą, a tymczasem Macmillan właśnie wkładał swój czarny płaszcz, używając przy tym dość nerwowych, niecierpliwych ruchów.
– Profesorze? Dobrze się pan czuje? Co pan tak właściwie robi? To jakaś część mojego szlabanu? – podniósł się z zajmowanego krzesła i przestąpił kilka niepewnych kroków w stronę mężczyzny.
Ulysses, który nie bardzo potrafi się odnaleźć
[Poleciał mail z propozycją, jak coś :)]
OdpowiedzUsuńPriscilla Grindelwald