Caireann
Byrne
2 XI 2004 KNOCKERRA, IRLANDIA —— VI ROK W HUFFLEPUFFIE —— PÓŁKRWI —— POSIADACZKA ELASTYCZNEJ, DZIESIĘCIOCALOWEJ RÓŻDŻKI Z GŁOGU O RDZENIU Z WŁOSA JEDNOROŻCA —— PATRONUSA JESZCZE NIE UDAŁO SIĘ JEJ WYCZAROWAĆ, A BOGIN PRZYBIERA FORMĘ CZARNYCH WALIZEK —— AKTYWNA CZŁONKINI KOŁA ZIELARSKIEGO
Czasem wyobraża sobie, że jest córką normalnych ludzi, ma dwa rude koty, młodszą, uroczą siostrzyczkę i starszego, opiekuńczego brata. Chodzi do liceum w jej rodzinnym, małym mieście, a popołudnia spędza w klimatycznej herbaciarni, przed którą rosną dwie wierzby. Uczy się całkiem nieźle, ma zgraną paczkę przyjaciół i może porozmawiać o wszystkim z rodzicami — ci przecież zawsze dla niej są. Nigdy nie zapomina o znalezieniu dopasowanej pary skarpetek zawczasu, potrafi zjeść całą tabliczkę czekolady na raz, jej grzywka zawsze dobrze się układa i Carrie jest naprawdę, ale to naprawdę szczęśliwa.Z tych marzeń wyrywa ją najczęściej syk źle przyszykowanego wywaru na Eliksirach albo podniesiony ton głosu innego nauczyciela. Wtedy Caireann przypomina sobie, że nigdy w życiu nie miała nawet jednego kota, matka mugolka się jej boi, ojciec auror nigdy nie jest z niej zadowolony, a jedyny brat za nią nie przepada. W Hogsmeade ostatnie pieniądze wydaje na nielegalnie pozyskaną Ognistą Whiskey — na piwo kremowe w “Trzech Miotłach” rzadko kiedy starcza. Kiepsko idzie jej Transmutacja, wszystkie eseje robi na ostatnią chwilę i dziękuje Bogu za Zaklęcia i Zielarstwo, bo chociaż na tych lekcjach nie czuje się jak ostatnia kretynka. Pomimo tego, że jest zawsze miła i lojalna wręcz do punktu głupoty, z przyjaciółmi u niej krucho, za to świetnie udaje, że te dwie różne skarpetki są świadomym wyborem stylizacyjnym. Od zjedzenia zbyt wielu słodyczy strasznie boli ją brzuch, grzywka ciągle układa się na wszystkie niewłaściwe sposoby i Carrie jest naprawdę, ale to naprawdę nieszczęśliwa.
powiązania — więcej
_________________________________________________
_________________________________________________
Cześć, Carrie pojawiła się już kiedyś na blogu, ale w nieco innej formie. Kartę sponsoruje Poświatowska, a Google podpowiada mi, że na zdjęciu znajduje się Brittany Hoffner. Polecam kliknąć w cytat na górze i zakładkę więcej! Zapraszamy na wątki i bierzemy wszystko — dzikie eskapady, wielkie i małe przyjaźnie, smutne i szczęśliwe miłości. ;)
[Hej :) Jak bierzecie wszystko, to może i Noel się załapie, mogą się razem upić w swoim nieszczęściu, pod tym względem idealnie do siebie pasują ;) A tak serio, to Carrie jest jak żywa, świetnie napisana karta, chciałoby się więcej poczytać. Jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie:)]
OdpowiedzUsuńNoel
[ Cześć, ależ mamy tu zatrzęsienie Puchonów! Aż serce rośnie! Wydaje mi się, że kojarzę Twoją Carrie z którejś z poprzednich odsłon bloga… jej oryginalne imię zapadło mi w pamięć, uważam że jest śliczne ;) Nie wiem tylko, czy była wówczas równie smutna jak teraz… Szkoda, że czuje się nieszczęśliwa. Mam nadzieję, że w końcu kopnie wszystkich nieuprzejmych ludzi w cztery litery i skupi się tylko na tym, co naprawdę sprawia jej przyjemność, czyli na zielarstwie :) Swoją drogą grzebanie w ziemi musi być bardzo relaksujące… Życzę Ci miłej zabawy i mnóstwa weny ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[ Hej, witamy na blogu.
OdpowiedzUsuńMoże Olaf ma bardziej szczęśliwe dzieciństwo, ale podobnie jak Carrie sobie marzy, tyle, że on o o sukcesie w quidditchu. Troche z te względu mi jej szkoda, że jej się nie układa tak, jakby chciała. Ja mam na razie zatrzęsienie wątków, ale mam nadzieję, że znajdziesz jakiegoś godnego przyjaciela dla niej, żeby pomógł jej uwierzyć, że nie musi się zmieniać, by docenić siebie :)
Pozdrawiam
Olaf Wood z Gryffindoru ]
[Ale ona jest cudownie delikatna! Podoba mi się bardzo. I wcale bym nie powiedziała, że nieszczęśliwa... ale chyba takie delikatne duszyczki umieją to ukrywać.
OdpowiedzUsuńZ eliksirami i transmutacją możemy pomóc. No, nie za darmo, za paczkę tych mugolskich fajek co tam chowa! :D
Baw się dobrze i dużo weny życzę!]
WYNN BURKES
[ Well, hello there. Long time no see ;) Czemu mi to robisz? Czemu Carrie jest taka nieszczęśliwa?? Nie zgadzam się, stop it. *internal screaming* To jest Hufflepuff Defense Squad, pobiję kogoś, jeśli będzie trzeba. ]
OdpowiedzUsuńYours truly, Olympe Gael
P.S.
Znasz jakieś balkony w Hogwarcie? Asking for a friend.
[Dziękuję za tak miłe słowa i cieszę się, że Wynn się podoba i że Ann też już polubi. :D
OdpowiedzUsuńPomocą chętnie służymy, więc Ann mogłaby do niej zagadać albo to byłby handel wymienny, Wynn uczyłaby Ann, a Ann oddałaby Wynn karty czarodziejów, które je brakują. A później jakoś poleci i damy dziewczyny w jakiś kłopoty!]
WYNN
[Volpe, czy ja Ci już kiedyś mówiłam, że uwielbiam Twoje postaci? Och, nieważne. UBÓSTWIAM CARRIE. Jejcia, gdyby nie fakt, że Zabini jest takim patafianem... Tak czy siak, mam ciary i chęć na stworzenie czegoś. Weny, wątków i czasu! ^^
OdpowiedzUsuńChodź, zgadajmy się na mailu czy gadu <3 ]
Zabini
[ Z ciekawości, kim jest ów modelka, wyszukałam swojej ją w google i mi szczena opadła, jaka to jest seks-bomba, a na tym tutaj profilowym taka niepozwolna dziewczyna i Carrie w tym kontraście jeszcze budowana jaka odrobinę nieporadna, typowana nastolatka :) Jeśli masz ochotę, to możemy skombinować jakieś korepetycje u Lazazaura, bo dziewczynom o wiele chętniej ich udziela :D ]
OdpowiedzUsuńL. Nott
[Jasne, byłabym bardzo wdzięczna gdybyś nam zaczęła! :D
OdpowiedzUsuńHaha, ależ proszę bardzo, oficjalnie oddaję skrót Ann w Twoje ręce!]
WYNN
[Dziękuję bardzo za dobrnięcie do końca i przemiłe powitanie <3
OdpowiedzUsuńCaireann jest przepiękna, interesująca, plus, ma przepiękne imię!!! Uwielbiam gaelickie klimaty. Stella zgłasza się do noszenia dwóch różnych skarpetek w ramach solidarności i wyznaczania nowych trendów.
Bardzo nam źle, że mamy w domu aż tak nieszczęśliwą koleżankę, bardzo byśmy chciały coś z tym zrobić, zwłaszcza, że mamy jeden dom, jeden rok, do tego koło zielarskie. <3]
Stella
[Rozumiem, że kobieta ze zdjęcia jako aktorka karierę robi dzisiaj, ale na fotce ma taki vibe jak gwiazdy kina lat 60. i 70., w sumie może 80. też. :D
OdpowiedzUsuńMagia jednak może złamać życie, biedna Carrie :(, ale skoro i przez Hogwartem pozbawiona była większej czułości, to mam nadzieję, że w szkole jednak uda się zdobyć wiele, wiele bliskich sobie osób. Na pewno na nie zasługuje.
Hejhejhej cieplutko!]
Edgar Fawley
Wynn nigdy wcześniej nie udzielała korków. Zazwyczaj dawała spisywać ludziom swoje zadania domowe, nie czując się z tym ani trochę dziwnie. Nie każdy radził sobie ze wszystkim dobrze, a Wynn w jakiś pokręcony sposób lubiła pomagać, tylko że u Burkes wyglądało to tak, że za jakiś czas mogła się o coś upomnieć. Przysługa za przysługę — najlepszy handel wymienny w Hogwarcie, przynajmniej dla Wynn.
OdpowiedzUsuńUniosła brew, widząc jak podchodzi do niej ładna, delikatna dziewczyna, o długich, równie ładnych i delikatnych włosach. Wynn zmrużyła lekko oczy i przesunęła spojrzeniem po Puchonce.
— Cześć, nieznajoma — odpowiedziała i złapała za nadgarstek dziewczyny. — Chodź. Znajdziemy sobie jakieś miejsce do tej rozmowy i może wtedy powiesz też, jak się nazywasz.
Pociągnęła Puchonkę za sobą bez większych problemów, zastanawiając się jedynie nad tym, skąd do głowy przyszło dziewczynie prosić ją o pomoc. Musiała być chyba naprawdę zdesperowana, ale Wynn nie zamierzała jej odmawiać, bo z reguły tego nie robiła.
Zatrzymała się przy ścianie, trochę z boku, gdzie nie było tłumów i raczej nikt nie mógł niczego tutaj podsłuchać. Burkes oparła ramię o ścianę i uśmiechnęła się do dziewczyny.
— Więc? Co z tymi eliksirami? — spytała. — Nie radzisz sobie w ogóle? Czy radzisz sobie, ale nie umiesz czegoś uwarzyć?
Najpierw wypadało się dowiedzieć, co tak naprawdę dziewczyna umiała zrobić. Czy była beznadziejnym przypadkiem, który potrzebował cudu, żeby zdać, czy raczej jakimś nieoszlifowanym kamieniem, który wystarczyło szturchnąć. Wynn nie wiedziała też, czy w ogóle nadaje się do uczenia kogokolwiek, ale skoro była okazja, żeby się o tym przekonać, to postanowiła się sprawdzić. Może rozkręci mały interesik z korkami? Kto wie.
— Jak się nazywasz? — Wyciągnęła do niej dłoń, chcąc wymienić uprzejmości. — Wynn Burkes.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Puchonka musiała znać jej imię i nazwisko, ale i tak warto było zadbać o jakieś porządne przywitanie. Nie znały się przecież osobiście.
WYNN
[Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPotem odkryłam, kto jest na wizerunku, ale to chyba podobnie do Twojego przypadku: niewiele mi jego zdjęć pasuje do postaci. Chociaż kilka się znajdzie, ale to, które wybrałam, najbardziej odpowiada moim wyobrażeniom.
Na wątek jestem superchętna!, trochę gorzej z jakimś ciekawszym pomysłem...]
Edgar Fawley
W tak młodzieńczym wieku nietrudno o zagubienie, zwłaszcza w tak skomplikowanych realiach dwutysiąclecia, jakim przyszło im żyć. Pokolenie rodziców teraźniejszych uczniów Hogwartu doznało wiele krzywd i niestety te znerwicowania w wielu przykrych przypadkach te wszystkie traumy i zniekształcenia na umyśle przelewane były wraz z frustracją na swoje pociechy.
OdpowiedzUsuńSłono kosztowały go minione lata okrutnej szarpaniny z samym sobą, wypracowanie nowych nawyków, otwarcie własnych czeluści i usilne zwalczenie, by teraz bezkarnie pozwolić, by ktoś zarzucał mu zdradę krwi. Od niespełna pięciu miesięcy był za swoje życie odpowiedzialny on i tylko on, bo po prawdzie nikt więcej nie istniał, komu by na niemu choć odrobinę zależało.
Kompletny chaos niszczący w jego własnej głowie wszystko, co dotychczas wypracował, zablokował kontrolę nad własną decyzyjnością i nakazał chłopakowi pochłonąć kilka kieliszków ognistej whiskey za dużo. I ten żar, tlący się w wąskim gardle, stopniowo rozpalał mięśnie i zmysły, doprowadzając do najmniej uproszonej w knajpie potyczki słownej.
Czując wrażliwe muśnięcie delikatnych, dziewczęcych opuszków po jego nadgarstku, wewnątrz momentalnie wraz z tym uczuciem jego rozszalałe lęki opadły i wybudziły z transu nienawiści. Przymknąwszy opuchnięte od zmęczenia powieki, zmówił przyśpieszony pacierz w nadziei, by jego zbawczynią okazała się być jedna z uwielbianych kochanek, które zawsze potrafiły ukoić niezrozumiałe, buzujące nastoletnie nerwy. Jakże ogromnym zaskoczeniem został poczęstowany, gdy odwróciwszy głowę za siebie, dostrzegł lico, które kojarzył jedynie z prześwitujących gdzieś w pamięci niewyraźnych wspomnień szkolnych. I choć czuł, że po prawdzie nie wie, z kim ma do czynienia, to jej łagodny głos sprowadził na niego z powrotem upragniony rozsądek.
Doprowadzony do racjonalne stanu mentalnego, postanowił ulotnić się z knajpy czym prędzej, lecz schylając się po czarną pelerynę, zgarnął niepostrzeżenie sierpowe, gromkie uderzenie w lewy łuk brwiowy. Siła niespodziewanego odrzutu pchnęła go w stronę dziewczyny.
- Jesteś popieprzony! - krzyknął Lazarus w stronę swojego Ślizgońskiego przeciwnika i w reakcji obronnej ugodził napastnika paraliżującym zaklęciem. Doskonale wiedział, że sytuacja dawno przekroczyła wszelkie granice, stąd bez słowa chwycił za swoje rzeczy, ale także szarpnął za dłoń dziewczyny i w pędzie wyciągnął ją za sobą z knajpy. Nie uczynił tego w trosce, że podczas uderzenia mogła ona także ucierpieć, bo zbyt wiele wypił, by przejmować się zdrowiem nieznajomej. W głównej mierze dbał o swój interes i w obawie, że mogłaby ona zdradzić jego imię właścicielom baru i sprowokować wszczęcie wobec niego konsekwencji. Zdecydowanie nie powinna się jednak w tą niebezpieczną sytuację mieszać.
Zmuszony był zatrzymać się już za rogiem następnego budynku, gdyż urażona przed chwilą brew pompowała strugi krwi na jego twarzy, uniemożliwiając normalne widzenie. Zwinąwszy swój przydługi rękaw w kokon, przyłożył do swej lewej części twarzy, zerkając podejrzliwym spojrzeniem na nieznajomą towarzyszkę.
- A właściwie to kim ty jesteś?
Lazarus
Wszystko wydarzyło się niezwykle szybko i nawet mając możliwość krótkiej kontemplacji, w obecnym stanie rzeczy pozostawione w środku przez tą bogu ducha winną dziewczynę, wplątaną w niebezpieczną, chłopięcą jatkę, nie miałby żadnego znaczenia. Takimi zmartwieniami głowę należy zaprzątać sobie po odpowiednim załagodzeniu sytuacji i zelżeniu ciężkich wrażeń.
OdpowiedzUsuńEmocje powoli parowały w chłodnym i rześkim powietrzu, zostawiając w atmosferze ledwo widzialne mgliste kłębiny. Świeży oddech oswobadzał ciemnowłosego spod presji gwałtownych nerwów i zaspokoiwszy tlenem tętno pędzącego serca, pozwolił mu bezwiednie opaść wzdłuż ściany, wprost na wyrastający spod fundamentów skrawek niegroźnych chwastów. Docisnął materiałem do twarzy, a zmęczona, ciężka głowa wspierana była teraz przez betonową, brudną ścianę. Efektem chwilowego osłabienia był spadek adrenaliny i nieznaczna utrata krwi. Napędzający osocze w żyłach alkohol, pomimo negatywnego działania na zraniony organizm, wyciszał zmysł dotyku i utrzymywał jego kondycję fizyczną na należytym poziomie, zdolną do aktywnej konfrontacji z rzeczywistością. W gorszej sytuacji kąpał się jego umysł, który zbierając do powiększającej się kolekcji napotkane niepowodzenia, presją dociskał go jeszcze mocniej do chłodnej ściany.
Czy przypadkowo napotkana altruista była najlepszą kandydatką do osobistej rozmowy? Pod lawiną goryczy ciężko odszukać swojej naturalnej tarczy ochronnej, przefiltrować automatycznie, które dane były na tyle poufne, by nie zdradzać światu zewnętrznemu. Którą twarz powinien teraz przybrać? Dobrze wychowanego, wyrafinowanego syna czarodzieja, przekładającego wszelkie przekonania nad wartość wizerunku, czy może tego beztroskiego, zagubionego małego chłopca, pozostawionego samotnego na placu zabaw ku własnej uciesze niezależności?
Jej ryzykowny wyczyn wewnątrz knajpy wzbudził w nim wystarczającą dozę zaufania, by zdjąć materiał z oka i wyeksponować na światło dziennie długą, rozciętą rysę na łączeniu brwi i oka. Świeciła ona karmazynową poświatą, drobnym ciurkiem czerwone linie spływały po wypukłym policzku, poprzez zarysowanie linii szczęki i rytmicznie spadając, pojedynczymi kroplami mieszała się z ziemią. Ta jakże cenna, czysta jak łza, krew czarodzieja. Oczywiście za sprawą dociskania materiału, czoło i powieka także biła po oczach intensywną barwą, niczym u sprawnego, zatraconego w akcie twórczym malarza.
- Lazarus - odparł dopiero po chwili, odszukując swym spojrzeniem pochylającą się nad nim twarz. - Ale pewnie wiesz, kim jestem. - Po tym zdaniu schował swe ciemne ślepia pod powiekami, gdyż w obecnych okolicznościach przywołanie tego zdania nie miało chwalebnego celu samego w sobie. Znacząca większość uczniów nadążała za aktualnymi wydarzeniami, a twarz jego ojca, z wyraźnie eksponowanym nazwiskiem, które nosił Lazarus niegdyś dumnie, widniała ostatnimi czasy na pierwszych stronach Proroka Codziennego. Wydarzenia te doprowadziły do wielu polemicznych plotek. Starannie pielęgnowany wizerunek utalentowanego ucznia nieprzychylnie wiązał się z aferą czaromagicznych praktyk ojca, zwłaszcza zachłyśnięte za dzieciaka umiejętności wykorzystywane na zajęciach.
Kiwnięciem głowy wydał przyzwolenie na jej pomoc.
- Powiedz, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje - mruknął, wpatrując w niemalże czarną już kałużę obok zgiętego w siadzie uda. Obejrzał też lewą, zakrwawioną dłoń. W prawej ręce wciąż dzierżył różdżkę w obawie ponownego napotkania przeciwnika - bliskiego do niedawna kolegi z domu Salazara Slytherina.
Lazarus
— Okay. — Pokiwała delikatnie głową. — Czyli zaczynamy od początku, jasne, to nie jest jakiś problem. Po prostu pytałam, żeby wiedzieć od czego zacząć, żeby Cię nie przestraszyć czymś skomplikowanym.
OdpowiedzUsuńDla Wynn w eliksirach najlepsze było to, że mogła tak po prostu coś stworzyć. No i, przede wszystkim to, że eliksiry mogły być wykorzystane dla tych lepszych celów i tych mniej lepszych, co dawało Burkes godziny zabawy. Lubiła czasem podmieniać fiolki i patrzeć jak ktoś się kurczy i zielenieje, a potem udawać, że co złego to nie ona.
— Nie przejmuj się. Tak naprawdę myślałam, że masz bardziej… hm, inne interesy do mnie niż korepetycje, ale naprawdę mi miło, Caireann… Ann. Mogę mówić do Ciebie Ann? — spytała z uśmiechem, ale nie z jakimś nachalnym, a miłym, takim, który nie przestraszyłby żadnej duszyczki.
— Chętnie Ci pomogę — stwierdziła. — Ale musisz wiedzieć, że nie jestem zbyt bezinteresowną osobą… Coś za coś, przysługa za przysługę. Oczywiście nie mam zamiaru Cię wykorzystywać ani zmuszać do czegoś wybitnie popieprzonego, ale może być coś takiego, że to akurat ja będę chciała czegoś od Ciebie.
Przypomniała sobie nagle o swojej niekompletnej kolekcji kart z Czekoladowych Żab, co naprawdę zaczynało Wynn frustrować, bo nikt nie chciał się wymieniać, ale o tym zacznie rozmowę z Ann później.
— Masz czas popołudniu? — spytała. — Mogłybyśmy się wtedy spotkać w lochach i zacząć naukę. Weź swój kociołek, o składniki się nie bój. Wszystko załatwię. I przede wszystkim… nie stresuj się. Najwyżej wysadzimy całą szkołę w powietrze, kto by się przejmował?
Wyszczerzyła się do niej w uśmiechu. Wynn jednak wcale nie chciała wysadzać szkoły. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, cóż, nie byłby zbyt zadowolony. Spojrzała jeszcze po jasnej twarzy Caireann, rezerwując sobie w głowie całe popołudnie dla niej. Zazwyczaj takie popołudnia spędzała w bibliotece, poświęcając się surowej nauce, no, przynajmniej w teorii.
WYNN
[Dziękuję, polecam się na przyszłość! Ja za to mam słabość do Poświatowskiej, gdzieś tam mam jeszcze upchnięte całe tomiszcze jej wierszy, więc miło ją tu zobaczyć. Moglibyśmy z Louisem sprawić (albo chociaż spróbować), by Caireann była trochę mniej nieszczęśliwa. Na pewno uczęszczają wspólnie na kilka zajęć, więc to jako tako mogłoby stanowić podstawę powiązania, ale moja dzisiejsza kreatywność jest na poziomie rowu mariańskiego, toteż ciężko mi cokolwiek zaproponować. Jakbyś coś miała, to śmiało wal, albo możemy zrobić burzę mózgów. :)]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Ach, ależ ja jestem tą postacią zachwycona! Caireann skradła moje serce — jest taka urocza i kochana, że najchętniej obsypałabym ją buziaczkami i przytulaskami. Aż mi przykro, że Molly pewnie nie powzięłaby tych samych działań, wobec czego nie mogę dać upustu swoim pragnieniom na fabule. Przez chwilę zastanawiałam się, czy może nie zaproponować jakichś korepetycji (czy to na teraz, czy jakichś z przeszłości), ale nie wiem, czy ze względu na to, że dziewczyny są w innych domach i na innych rocznikach, nie będzie to za bardzo naciągane. Daj znać, co o tym sądzisz, a póki co życzę ci dobrej zabawy na blogu <3]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
[Masz na myśli jakieś konkretne szczegóły, czy tylko odnośnie tego pomysłu? Ja wyobrażałam sobie, że spotkają się przypadkiem gdzieś na uboczu, bardziej za Hogsmeade, bo oboje będą chcieli się tam w spokoju napić - Noel ukrywałby się dodatkowo przed siostrą ^^ Dalej zaczęliby gadać i mogliby się nawet polubić od pierwszego wejrzenia, oboje potrzebują przyjaciół;)]
OdpowiedzUsuńNoel
Oczywiście z wizerunkiem wedle jego wizji ułożonym, ściśle wiązało się także życie towarzyskie, którego jako dziecko nie miał. Dlatego może, gdy tylko zachłysnął się tym świeżym, Hogwarckim powietrzem, tak bardzo pielęgnował tą wartość. Często wychodził ze znajomymi do Hogsmeade, lubił pogawędki, bardzo też chlubił się we flirtowaniu z dziewczętami.
OdpowiedzUsuńTo minione popołudnie było przepełnione sprzecznościami. W związku z męczącymi zmartwieniami, uciekł się do rozmowy na tematy zakazane wraz ze swoim kolegą, Ślizgonem. Łączyły ich nie tylko więzi tego samego domu, lecz także wpajane od małego poglądy. Lazarus ufał, że w obecnej sytuacji ten znajomy zrozumie jego ideologiczne spekulacje i będzie w stanie udzielić rzeczowych rad. Jednakże dawka alkoholu i kolejne, mijające się opinie, doprowadziły do sprzeczki.
Życzliwym spojrzeniem i delikatnym skinieniem podziękował za jej pomoc. W tej dramatycznej sytuacji, bezcenną pomoc. Może, gdyby tyle nie wypił, to sam potrafiłby się jakoś sprawniej oporządzić. No cóż, miał nauczę.
Drżącą dłonią przetarł swoje czoło, później zaczął muskać po policzku, a miękki materiał wchłaniał jego posocze i bardzo prędko zmienił oryginalną barwę.
- Nie masz nic przeciwko, że Ci to oddam jak już upiorę? - spytał, wcierając teraz ostatnie ślady krwi ze swojej dłoni. Kiedy poczuł się nieco lepiej, prawdopodobnie przetarcie twarzy wodą przywróciło mu także odrobinę trzeźwości umysłu, podniósł się z ziemi, wciąż jednak wspierając o ścianę. Machnięciem różdżki zatarł ślady swojej krwi i jak to miewał w zwyczaju, swój magiczny przedmiot schował do rękawa. Szkarłatną już chusteczkę poskładał w idealną kostkę i zapakował do wewnętrznej kieszeni kurtki. Z pomocą krwi można było tworzyć różne klątwy i eliksiry. Oczywiście nie przeszło mu przez myśl, że stojąca obok niego dziewczyna, która otoczyła go właśnie troską, zdolna była do takich niecnych działań, jednakże Lazarus zawsze był ostrożny. Chociażby zacierając ślady, gdyby napastnik miał zgłosić daną awanturę któremuś z nauczycieli.
- Dzięki za pomoc, Carrie - przemówił niskim tonem głosu. - Nie wiem, czy chcę pomówić - zastanowił się kilka sekund. - Ten koleś jest niezrównoważony, nie powinien przychodzić do niego w takiej sprawie. - Znów przerwał na moment, rozglądając wokół dla pewności, że nikt nie kręci się na sąsiedniej ulicy i są w na tyle komfortowej sytuacji, by poruszać ów temat. - Typowe Ślizgońskie tematy, wiesz. Czystość krwi, lojalność, a do tego jeszcze Weasleyowie - pod koniec na jego ustach zagościł kolejny, mniej bezpośredni uśmiech, być może zdradzający, że pomyślał właśnie o konkretnej osobie.
- W ogóle, to zapomniałem. Zostawiłaś swoje rzeczy w środku? Nie sądze, że możemy tam wrócić. - Zakłopotany złapał się za głowę. - Odkupię Ci tą książkę - dodał niemalże od razu, bez zastanowienia.
Wyprostował się jednak i zastanowił dłuższą chwilę. Nie czuł się najlepiej i na pewno nie powinien kręcić się teraz po wiosce. Najlepszym rozwiązaniem byłoby powrót do Hogwartu, lecz nie chciał tak po prostu zostawić dziewczyny samej sobie.
Lazarus
[I świetnie, mamy to:) Celujemy w przyjaźń? Na początku taką luźną, a po kilku rozmowach, takich szczerych, bo przy alkoholu, zaczęliby faktycznie się przyjaźnić^^ Chcesz zacząć, czy wolisz, żebym ja to zrobiła?]
OdpowiedzUsuńNoel
[O matko, kocham ją tak bardzo bardzo i wydaje mi się, że Elowen mogłaby się z nią zaprzyjaźnić może nawet w charakterze takiej starszej siostry. W końcu sama również była niesamowicie nieszczęśliwa w trakcie lat szkolnych, może mogłaby dać Carrie ramię do wypłakania się i kilka porad. Albo po prostu użyczyć umiejętności słuchania i bez oceniania posiedzieć z nią i pojeść słodycze.]
OdpowiedzUsuńElowen
[Kurczę, motyw szlabanu wykorzystuję już w innym wątku, więc nie chciałabym go powielać, ale mam chyba coś innego. Piszesz w karcie, że krucho u Carrie z przyjaciółmi, a czy jest możliwe, by istniało kilka osób, które otwarcie jej nie lubią? Bo pomyślałam sobie, iż, uznajmy rok temu, Louisowi ktoś dostarczył czekoladki z domieszką amortencji. Na szczęście nim eliksir zaczął działać, Weasley otrzymał już antidotum i choć wszystko rozeszło się po kościach, niesmak pozostał. Krótko potem doszłyby go słuchy, że za wszystko jest odpowiedzialna Carrie, nawet jeśli nie byłoby to prawdą, a ona zostałaby wrobiona przez kilka złośliwych rówieśników, sam blondyn nie drążyłby tematu, kompletnie to zbywając. Faktem byłoby natomiast to, że trzymałby się od dziewczyny z daleka… do czasu. Wspominasz też w karcie, iż panna Byrne pochłania słodycze aż do bólu brzucha, co Ty zatem na to, by oboje pewnej nocy spotkali się w kuchni na podjadaniu? Nie przewiduję ich przyłapania, lecz mogliby sobie co nieco wyjaśnić. :)]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Carrie była dwa roczniki niżej niż Elowen, więc na pewno zapoznały się jużna kole zielarskim w czasach szkolnych. Możemy uznać, że w czasie nieobecności El (która do szkoły jako stażystka wróciła dopiero niedawno, jakoś na początku kwietnia) utrzymywały kontakt listowny, tak w ramach powiązania. Nie wiem, czy coś takiego by Ci pasowało, bo El była trochę miotana emocjami i biła od niej nieco zimna, wściekła aura. Jeśli Carrie nie zaprzyjaźniłaby się z nią wtedy, mogła to zrobić niedawno, jako że El na pewno spędza wiele czasu w szklarni, a i sama hoduje roślinki (i grzybki, hyhy) w swoim pokoju.
OdpowiedzUsuńSam wątek, myślę sobie, mógłby zacząć się od tego, że Carrie z braku zajęcia (i może chwilowej bezsenności?) zakradła się w godzinach wieczornych do szklarni, a potem przez przypadek pomyliła preparaty i coś zepsuła. Mogłaby przyjść spanikowana do Elowen po pomoc, mając nadzieję, że uda im się zamaskować wszelkie ślady wypadku przed przyjściem nauczyciela Zielarstwa? Jak masz jakieś inne pomysły, to pisz, bo ja lubię robić sobie burzę mózgów :D]
Elowen
[Kilka dni później… i postanowiłam jednak zacząć. Mam nadzieję, że jest w porządku i da się to czytać. :)]
OdpowiedzUsuńLouis nie łamał zasad, ot tak, z kaprysu, nudy lub dokuczliwej, lecz zupełnie nieistotnej chęci zaspokojenia buntowniczej natury. Za każdym pojedynczym występkiem stał nie byle jaki powód, dla którego kompletnie ignorował zakazy, beztrosko depcząc poczucie prawości. Postanowienie reagowania tylko na wyjątkowo silne bodźce miało sens i wydawało się całkiem logiczne, pozwalając Gryfonowi nadal utrzymywać wizerunek, uroczo nieporadnego łobuza z okazjonalnymi skłonnościami do psot. Wszakże większość grona profesorskiego zdawała sobie sprawę z niemałej liczby jego niekoniecznie nienagannych poczynań i otrzymanych w zamian za to szlabanów, aczkolwiek jednocześnie kategoryzowała je w randze niskiej szkodliwości społecznej, zyskując niemą aprobatę Weasley’a. Cóż, zasłużył na to i mimo że nauczycielska pobłażliwość niemal nieznośnie drażniła jego poczucie czynu, w gruncie rzeczy umożliwiała trwanie na uboczu i nierzucanie się w oczy, dzięki czemu blondyn przez nikogo niepokojony kluczył nocami po zamkowych korytarzach skorzystawszy wcześniej z uciech łazienki prefektów, onieśmielał zauroczone nim dziewczyny regularnymi wypadami na wieżę astronomiczną oraz w porach mało odpowiednich odwiedzał domowe skrzaty w wypełnionej aromatami kuchni, podjadając pozostawione z posiłków resztki.
Prawdę był fakt, że nieco przepadł, przyzwyczajając organizm do dodatkowych słodkich porcji, przez co jego tygodniowa rutyna wzbogaciła się o wtorkowe i czwartkowe pobyty w pobliżu przybytku Puchonów. Być może zbytnia pewność siebie obdarzyła go bonusową dozą lekkomyślności, ponieważ cykliczne opuszczanie pokoju wspólnego niewątpliwie groziło prędkim przyłapaniem. Dziwnym jednak trafem lub wskutek głupiego ogromu szczęścia Louis pozostawał niezauważony, wielkodusznie przywitany i puszczony wolno bądź po prostu zignorowany.
Czasem bowiem już Gruba Dama, dojrzawszy skradanie nastolatka, piskliwym szeptem odzywała się zza jego ramion, wprawiając chłopięce serce w stan palpitacji, nie ze strachu przed donosem, lecz odczuwanego dyskomfortu perspektywą kolejnej z nią konwersacji. Dużo osób wiedziało o niezdrowej fascynacji, którą sportretowana kobieta darzyła Weasley’a, ale tylko nieliczni byli świadkami jej niezręcznych zakusów. Zawijanie przypadkowych kosmyków na palec oraz eksponowanie i tak odważnego dekoltu stanowiły codzienność, a co gorsza gest także, jak się później okazywało, podszyty niewinnością, bo stać ją było na wiele więcej. Louis całą siłą woli powstrzymywał się wówczas od wzdrygnięcia i przywoławszy najbardziej czarujący ze swoich uśmiechów, obdarzał nim obraz, obiecując zabawianie rozmową krótko po swoim powrocie. Nie był pewien, czy to w rezultacie płynącej w nim domieszki krwi wili czy wpływu jego przystojnej twarzy, lecz udobruchana przyrzeczeniem namalowana podrywaczka ustępowała, swoje niezadowolenie demonstrując tylko poprzez gwałtowne wpędzenie w ruch trzymanego w dłoni wachlarza. Zanim się rozmyśliła, a przestrzeń rozdarł jej rozpaczliwy lament, Gryfon czmychał z wieży, przeskakując po dwa stopnie w dół. Następne dwa piętra pokonywał błyskawicznie, dopiero na czwartym zwykle natykał się na skupisko debatujących duchów. Te jeśli nawet były świadome jego obecności, nie dawały tego po sobie poznać, więc mijał je bez słowa, za każdym razem doznając zimnego dreszczu, przebiegającego wzdłuż kręgosłupa. Na trzecim piętrze zawsze kwadrans przed dwudziestą trzecią nieopodal izby pamięci szwendał się woźny, przypuszczalnie już po kilku szklaneczkach Ognistej Whisky. Parter natomiast skąpany w jasnej poświacie księżyca i pogrążony w przeraźliwiej ciszy, dzwoniącej w uszach po godzinach spędzonych w harmidrze tupotu setek kroków, niezmiennie powodował zastygnięcie w miejscu Weasley’a. Dopiero tam czuł prawdziwą magię, przenikającą przez mury budynku.
Tej nocy nie zatrzymała go jednak ani drzemiąca Gruba Dama, ani zapierający dech w piersiach widok otoczenia; szóstoklasista przypuszczał, że tamtego dnia nawet mijany minister magii nie zrobiłby na nim wrażenia. Kolejny karny esej z eliksirów skutecznie odebrał mu zwyczajowy dobry humor i chęć delektowania się rzeczywistością, a jedyne pragnienie istniało gdzieś pomiędzy kęsem kociołkowego pieguska i dyniowego pasztecika, ich wyobrażenie tak go kusiło, że prawdopodobnie pobił swój rekord w tempie dotarcia do kuchni.
UsuńPrzed obrazem z miską owoców stanął zatem nieco zdyszany, z rozwianymi włosami i pasiastymi spodniami od piżamy, ale zarazem mile podekscytowany czekającymi za malowidłem smakołykami. Skrzaty przywykłe już do jego towarzystwa zawczasu przygotowywały kubek z gorącym mlekiem, z którego unoszącą się para zawsze swojsko witała Weasley’a. Wizja napoju oraz pogawędki ze stworami skłoniła Gryfona do wyciągnięcia ręki i wylewnego połaskotania gruszki, jaka za sprawą pieszczoty przeistoczyła się w klamkę. Louis nacisnął na nią i zniknąwszy za drzwiami, zbiegł po kilku schodkach, z nagle uderzającą go radością, wdychając w nozdrza omal domową woń pomieszczenia. Żadne inne miejsce w Hogwarcie tak bardzo nie przypominało mu rodzinnego domu, niezamierzenie wzbudzając tęsknotę. Aczkolwiek jej ukłucie rozpłynęło się w powietrzu równie szybko jak wcześniej się pojawiło, zastąpione materialną pokusą znajdującą się na drewnianym blacie. Chłopak sięgnąłby po nią sekundy później, gdyby wtem do jego uszu nie dotarł złowieszczy odgłos otwieranych drzwi. Potem wszystko potoczyło się prawie jednocześnie.
Nastolatek stężał w bezruchu, z rozżaleniem uświadomiwszy sobie brak różdżki oraz czasu na skrycie się pod jednym z czterech stołów, zdumione skrzaty nienaturalnie wytrzeszczyły oczy, a ogień na palenisku głośno zasyczał, kiedy u progu stanęła jakaś dziewczyna.
Louis ją znał, chociaż zdecydowanie wolałaby, by było inaczej.
Louis Weasley
Noc miał prawie bezsenną – prawie, bo jednak spał, ale cóż to był za sen. Marny i immanentnie przerywany, długie chwile spędzane w ciemności i w ciszy przetykanej oddechami kolegów z dormitorium przeplatały się z króciutkimi okresami rwanych drzemek, z których raz po raz wybudzał się z dziwnym niepokojem w sercu. Miał poczucie, że leżąc w łóżku, tylko marnuje czas, ale wiedział, że gdyby nawet przy świetle z różdżki próbował coś przeczytać, nie przyswajałby słów równie gładko co zazwyczaj.
OdpowiedzUsuńZwlókł się z pościeli jeszcze przed świtem i kiedy przemywał twarz w umywalce, odbicie z lustra powiedziało, że nie będzie to łatwy dzień. Był jeszcze bardzo młody, zarwane noce nie odciskały się na organizmie znacząco; robił to już nie raz i nie dwa, a potem funkcjonował bez większych zmian w zachowaniu. Co innego jednak, kiedy było to jego decyzją, a kiedy działo się wbrew woli. Drugi przypadek potrafił przeorać psychicznie, szczególnie gdy związał się z chwilowym dołkiem emocjonalnym.
Najchętniej poszedłby do biblioteki, ale ta nie była jeszcze otwarta. Opuściwszy Pokój Wspólny Hufflepuffu, ujrzał kilku zawodników quidditcha, którzy wychodzili z kuchni; przekąszali coś na szybko, by zdążyć przed porannym treningiem. Edgarowi wydawało się, że nie powinno się spożywać czegoś tuż przed ćwiczeniami fizycznymi, ale widocznie lepiej tak niż tracić siły z pustym brzuchem – a skoro szli na boisko jeszcze przed śniadaniem, trudno byłoby od nich wymagać, by budzili się w środku nocy na posiłek.
Poszedł w ich ślady, tylko trochę – to znaczy zajrzał do kuchni, ale grzecznie odmawiał skrzatom, które gięły się w pokłonach, coraz to wymyślniejszych potraw. Nie chciał ich niepokoić, zresztą teraz nie przełknąłby niczego konkretnego; wolał poczekać, aż w Wielkiej Sali pojawią się przy stołach talerze wypełnione jadłem. Jednak suchość w gardle straszliwie przeszkadzała, więc zaszedł po kubek herbaty i buteleczkę wody.
Tak zaopatrzony – jeszcze w torbę wypełnioną pergaminami i pewnym starym woluminem, a także maścią na bóle, które ostatnimi czasy mu doskwierały – udał się do jednej ze swoich ulubionych opuszczonych klas. Znajdowała się obok sali od wróżbiarstwa, więc w jednej z wyższych wież. Wejście łatwo było przegapić – zlewało się ze ścianą, w dodatku było dość niewielkie, więc Edgar musiał nieźle się pochylić, aby wkroczyć do środka. Miał wprawę – w końcu do Pokoju Wspólnego też dostawał się tunelowatym korytarzem. W przypadku obu tych miejsc na szczęście w środku sufity były już na normalnej wysokości.
Niespodzianka: nie był sam. Na niewielkiej kanapie zwinięte w kłębek drzemała Caireann Byrne. Edgar byłby się wycofał, ale niestety drzwi trzasnęły, co spowodowało, że dziewczyna się przebudziła i spojrzała wprost na niego.
– Dzień dobry, Caireann – powiedział, skoro za późno było na wycofanie się. – Może wody?
Wyciągnął w jej kierunku butelkę.
Edgar Fawley
[Naprawdę PRZEPRASZAM, że tak z tym zwlekałam. :(]