Better an oops than what if.
Jej dormitorium zdaje się być odzwierciedleniem jej osobowości. Mieszka ze znalezionym rudym kotem, który wciąż nie ma imienia, a jego temperament niemal dorównuje właścicielce, czemu Addison zawdzięcza wiecznie zadrapane przedramiona; z drewnianą podłogą, którą trudno dostrzec pod porozrzucanymi ubraniami, bo sprzedała swój kufer, żeby mieć pieniądze na koncert ukochanego zespołu, na który wymknęła się na swojej miotle, nie zważając na przekleństwa matki, która nigdy nie przeklinała, ponieważ była damą, ale wychowywanie takiego dziecka jak Addie szybko ją tego damowania oduczyło; z oknem niedomykającym się od czasów feralnego Incydentu, na który składa się nieudana ucieczka z dormitorium w godzinach nocnych i bieganie po szkole z dziurą na tyłku, bo udało jej się rozedrzeć pół spodni; ze słodyczami z Miodowego Królestwa upychanymi pod materacem i nielegalnie zdobytymi płytami mugolskich, rockowych wykonawców, których nie ma na czym odsłuchać; z trampkami w kolorze cytryny unoszącymi się w powietrzu, bo znalazła zaklęcie, dzięki którym dorobiła im małe skrzydełka, ale nie była w stanie ich już odczarować; ze stosami niebezpiecznie chyboczących się kociołków, które namiętnie kolekcjonuje; z nieskończoną ilością różnokolorowych atramentów, ponieważ jest mistrzynią w gubieniu malutkich buteleczek; z ramą łóżka lekko osmaloną przez trujące opary unoszące się z jej nieudanego eliksiru-eksperymentu; z bandażami, gazami i różnymi maściami rozgrzewającymi mięśnie, bo zawsze jest pierwszą i ostatnią osobą na boisku, nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, ale nigdy nie okazuje swojego bólu, skrywając go pod szerokim uśmiechem; ze słoikiem, w którym zbiera złamane kawałki serca, bo zbyt wiele osób wykorzystało do tej pory jej dobroć i skłonność do pomocy każdemu w trudnej sytuacji, lecz nigdy tego nie żałuje, niezależnie od ceny, jaką przychodzi jej zapłacić.
Klikamy w imię i nazwisko po ukryte informacje! Tak dawno nie było mnie na blogach, że nie umiem już w karty, ale jeszcze umiem w wątki, więc mam nadzieję, że moja twórczość was nie wystraszy. Miło być tutaj znowu z Addie
Twarzyczka oczywiście Josephine Skriver, mail: thinking.not.hurt@gmail.com
[Cześć, chochliku! Wcale a wcale Cię nie lubimy!
OdpowiedzUsuńPS Ale Hogwartem możemy władać razem (tak, Fred, wiem, że jesteście w pakiecie)]
Zabini
[Hej! Addie zawsze lubiłam, jeszcze przy pierwszej odsłonie Kronik, ale nigdy chyba wątku z nią nie miałam! Teraz nie przegapię okazji, bo zbyt wiele rzeczy je łączy, żeby odpuścić wątek! :D Witaj ponownie i zapraszam do siebie na główkowanie, jeśli jesteś chętna!]
OdpowiedzUsuńRiley
[Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńJa Addie doskonale kojarzę z poprzednich odsłon bloga, chociaż ani razu nie miałyśmy wątku. Jest tak samo pozytywnie zakręcona, jak zawsze i nie sposób jej nie kochać, naprawdę, to taki promyczek Hufflepuffu (a tym samym całego Hogwartu). Cieszę się, że z nią wróciłaś. <3
Skoro Puchonka i często ląduje na szlabanach, może moja El ląduje z nią? Dziewczyny dzielą co prawda trzy lata, ale El przydałby się inny znajomy Puchon, który lubi płatać figle i nie zawsze jest niewinny. A jeśli nie Elka, to zapraszam też do Nikoli, on chętnie uszyje jej jeszcze więcej tshirtów i to taniej, niż Madame Malkin! (Swoją drogą, aż chcę zobaczyć tę kreację Augusty :D).
Baw się z nią dobrze!]
El Potter i Nikola Krum
[Powinnam poczekać, aż kod się naprawi, ale jestem niecierpliwa, więc przybywam już teraz. Na Addie czekałam długo i się doczekałam, a chociaż mam pamięć złotej rybki, więc nie kojarzę w szczegółach, na czym skończyło się nasze wątkowanie, to chętnie bym je wznowiła.
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, który z chłopców interesowałby Cię bardziej, czy bezczelny Scorpius, czy niewinny Darren (którego jeszcze tutaj z nami nie ma), ale jak już się zdecydujesz, to pomyślę nad czymś konkretnym.
A nad kreacją Addie nie będę się rozwodzić, bo jest cudna. Lubię jej energię, mimo że nie potrafię wyjaśnić dlaczego, bo zwykle ja i Scorp nie dogadujemy się z postaciami poczciwymi.
PS. Wyjce nie ulegają autodestrukcji po tym całym krzyku-krzyku?]
Scorpius H. Malfoy
[ No witaj, druga perfekcyjna połówko.
OdpowiedzUsuńNie będę się rozpływać nad kartą, bo w naszej karierze robiłam to już zbyt wiele razy, ale Ty wiesz, że jest idealnie. Chodź, ukradnijmy trochę bielizny. ]
Fred, który zawsze jest w pakiecie i z pakietu nie wyjdzie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[ Chyba będę musiała wysłać petycję do Dyrekcji, aby 20 kwietnia ogłosić oficjalnym Dniem Puchona w Hogwarcie – nie pamiętam, kiedy ostatnio tak wiele ich się opublikowało, i to w przeciągu paru godzin! Cudownie, bardzo się ciszę ;) Witam Cię serdecznie. Ja chyba też kojarzę Addie z poprzednich odsłon HK, ale nie pamiętam, czy udało nam się kiedyś coś wspólnie napisać. Gdybyś miała ochotę na jakiś wątek z koleżanką z drużyny, to zapraszam pod kartę mojej Mer. Tymczasem baw się dobrze ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Ja stwierdziłam, że nie wrócę na razie ze swoja starą postacią, bo chyba straciłam już do niej zapał :< Ale cieszę się, że masz dalej pomysły na rozwijanie Addison! Mi jak najbardziej odpowiada opcja dobrej przyjaciółki, która jako jedyna wiedziałaby o koszmarach! Mogłaby nawet wtajemniczyć ją w istnienie jej tajemniczego nadawcy i plotkowałyby o nim. Teraz pytanie jaki wątek chcemy? :D]
OdpowiedzUsuńRiley
[Cześć! Ojejku, strasznie mi miło. Cieszę się też, że kartą Edgara nie odstraszyłam od bloga, tego bym sobie nie wybaczyła! :D Addie oczywiście pamiętam z poprzednich odsłon, jak zawsze przyjemnie radosna, ale i zaczepna; chyba nigdyśmy nie miały wątku, więc czas nadrobić, skoro Edgar nie zniechęca.
OdpowiedzUsuńZ Longbottomem nie ma żadnych prztyczków przecież, Edgar bardzo bardzo dyrektora szanuje, a ja po prostu walczę z próbami osiągnięcia supremacji przez Gryfonów. :D Równowaga musi być, nawet w Hogwarcie.
Przepraszam, ale muszę: ale z nich głupki, tzn. z Addie, Freda i Zabiniego. xD Ale pomysł śmieszniutki, PRAWIE wszystko mi pasuje. Hermiona w drugiej części z pralni (czy jakkolwiek to zostało nazwane) wyjęła szaty Ślizgonów, w które mieli się przebrać po transformacji, więc coś takiego musi istnieć. Chyba że kompletnie już poplątałam kanon. Edgar to niestety bardzo nieskazitelny typ, pewnie jego bielizna to bokserki w jednolitych i stonowanych kolorach, wiesz, klasyka, czarne, białe, szarości, bardzo mało to rozrywkowe. Ale na potrzeby wątku mogę uznać, że poza tym ma jeszcze jedne – tym razem majtki wstydu, niech będą.
Tak więc można zacząć od tego przyłapania i zobaczyć, jak to dalej się potoczy. Kto wie, może pójdzie w niespodziewaną dla nas stronę i nie będzie okazji wprowadzić tamtego drugoroczniaka. A być może będzie i wtedy to zrobimy, bo też śmieszniutko. :D Tylko sama końcówka mi nie odpowiada, to znaczy to porozumienie z udawaniem, że są razem. Nijak mi to do Edgara nie pasuje, wybacz, a muszę jednak starać się utrzymać go w charakterze postaci, nawet jeśli będzie to buzzkillerem!
Ale tak to super, dziękówka za pomysł. <3]
Edgar Fawley
[Heh, a w tajemnicy przyznam, że kiedy zostawiałam e-mail w rekrutacji (pierwsza!!!), to wahałam się jeszcze nad postaciami – czy nie przywrócić do życia pewnego mojego Gryfona, którym nigdy należycie nie zawątkowałam. Jednak kiełkująca wizja pana prefekta (pierwszy w karierze i od razu naczelny!) zwyciężyła.
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu nie zainspirujemy się, ani ja, ani Edgar, Thanosem, którego zresztą kojarzymy tylko ze słyszenia. ;D
Niestety Edgar to straszna sztywniara i gdyby Addie poprosiła o pomoc z namolnym podrywaczem, na pewno starałby się wymyślić coś rozsądnego, na pewno niepowiązanego z udawaniem związku. :D
Zacznę, zacznę, tylko nie obiecuję, że to będzie ekspresikiem!]
Edgar Fawley
{ Hej!
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście zostałam już wtajemniczona w tą cudowną historie, i wakacyjną, i szkolną (you know what i mean :D).
Mam wrażenie, że młodsza Roxanne mogła dużo czerpać z tych letnich przygód z Addie i trochę zapatrywała się na no, by być taka odważna, jednocześnie frywolna jak przyjaciółka jej brata.
Gdyby Addie chciała jakoś ponarzekać na zawody miłosne, to zapraszam, bo Rox nie wymarzyłaby sobie lepszej szwagierki także :) ]
Roxanne Weasley
[Cześć, dziękuję za słodkie powitanie!
OdpowiedzUsuńO ile mi Addison bardzo przypadła do gustu, o tyle mam wrażenie, że Francis unikałby jej w strachu przed takimi pokładami pozytywnej energii, przynajmniej na tym etapie jego postaciowego rozwoju. Ale coś by się na pewno i tak dało wymyślić. Może Francis potrzebował odświeżyć sobie coś z transmutacji i przyszedł na Koło, albo Addie w ramach szlabanu musiała sprzątać w Wieży Wróżbiarstwa, nad którą to pieczę sprawował Francis... i dajmy na to, stłukła którąś kulę, a że on jeszcze jakąś moralność posiada, w dwójkę próbowali coś zaradzić katastrofie? Albo coś w tym stylu, nie zakładającego u nich specjalnej relacji, ale tak, żeby się podziało. Przyjmę inne propozycje, bo ja jestem trochę drewniana jeśli o dynamikę chodzi. :D Co Ty na to?]
Francis Wyatt
– Dzień dobry, Addison, jak się masz? – zapytał. – Właściwie: dobry wieczór – kazał mu się poprawić jakiś imperatyw, natrętny głos przypominający, że już po godzinie dwudziestej, więc według zasad savoir-vivre powinno się stosować już inną formułę.
OdpowiedzUsuńNietrudno było go dostrzec w tłumie. Wysokim wzrostem górował nad większą częścią otoczenia, a choć szczupły, ramiona miał dość szerokie. Poruszał się z przeciętną głośnością, nie były to odgłosy stada pędzących hipogryfów, ale też nie bezszelestny chód. Mimo tego Addie go nie dostrzegła, nie od razu, nawet nie wtedy, kiedy stanął tuż za jej plecami. Najwyraźniej aż tak zaabsorbowana była swoim działaniem, niezbyt cnotliwym, jak mógł podejrzewać Edgar.
Ze względu na kilka wydarzeń z przeszłości na dźwięk imienia i nazwiska „Addison Hallaway” przed oczami stawał mu obraz łobuziarskiej dziewczyny, która z szelmowatym uśmiechem na twarzy zaciera rączki. Chociaż na Merlina!, przecież akurat takiego widoku nigdy nie uświadczył. Mimo to wizerunek się wgrał, nic więc dziwnego, że kiedy grasowała w pobliżu pralni, zaczął podejrzewać, że coś knuje. Uczniowie nie mieli przecież zbyt wielu okazji, aby tam kierować swoje kroki.
Sam znalazł się tam dość przypadkowo. Był po wyczerpującym dniu i marzył o jego rychłym zakończeniu. Grafik zwykle miał pękający w szwach od góry do dołu, więc już się przyzwyczaił, ale wyjątkowo gorzej się poczuł. Możliwe, że łapało go przeziębienie albo nawet, nie daj Helgo, grypa. Chyba niepotrzebnie zaufał zdradliwym powiewom wiosny. To tylko starość, powiedziałaby babka Fawley, jednego dnia łamie cię w kościach, następnego umierasz. Jej groźby były jednak średnio realne, wszakże sama wciąż żyła.
Do grobu się nie szykował, ale do łóżka już tak. Skoczył jeszcze jednak tylko do kuchni, do skrzatów domowych, których zwykle starał się nie niepokoić, by nie nadwyrężać ich dobroci. Gięły się w ukłonach i wciskały wiele jadła, lubiły zresztą zawsze uprzejmego Edgara, być może jeszcze bardziej za barwy, w które się przyodziewał, bo to ponoć dzięki Heldze Hufflepuff znalazły się w Hogwarcie. Niektórzy, oceniając zaszłe historie ze współczesnego punktu widzenia, krytykowały potężną czarownicę za jej posunięcie – za wyzysk, za umacnianie skrzatów w przekonaniu o ich jakoby z natury niewolniczej osobowości, za pójście na łatwiznę. Edgar nie był jednak do takich wywodów przekonany, bo starał się zawsze uwzględnić kontekst. W tamtych czasach harówka w Hogwarcie była dla skrzatów domowych niemalże wybawieniem, istną idyllą w porównaniu z kieratem u znamienitych rodów.
Z kuchni wywędrował bez jedzenia – choć niełatwo było odmówić nadskakującym skrzatom – za to z kubkiem gorącej herbaty. I byłby się udał od razu do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium, gdyby nie to, że mignęła mu przed oczami postać umykająca chyłkiem za róg, więc podążył jej śladem. Chyba słusznie, bo cokolwiek, co robiła teraz Addison Hallaway, nie wyglądało na zwyczajne, przystające wzorowym uczniom zachowanie.
Edgar Fawley
[ No Hejohej!
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja też myślałam o wpadaniu do Ciebie, ale mnie przygniotły dwa wątki i pogoda w minionych dniach i dopiero teraz mogę się z nich odkopać.
Wrażenie mam, że jeden wątek mi odpadł i z powodów niewyjaśnionych nie mogę doczekać się jego kontynuacji, więc chętnie podejmę się nowego z Addie, muszę jednak spytać, bo Addison Hallaway jest jedyną postacią ze starego bloga, której imię i nazwisko mi utknęło w jakieś głębokich czeluściach pamięci. Czy to możliwe, że blogowałaś jakoś intensywnie tą postacią 10 lat temu na podobnym Hogwarcie 2022? ]
[ No to pjona weteranów. Chociaż ja już tak staro, że aż demencja dosięga i nawet pamiętam, czy w końcu byłam na kronikach, czy nie. Nazwa bloga tkwi w pamięci, ale logika podpowiada, że przed maturą, a potem jeszcze studia i w tych szalonych czasach, niekoniecznie znalazłam wtedy chwilę na regularne wątkowakie. :)
OdpowiedzUsuńTak czy siak, zawsze miło wiedzieć, że nie tylko mnie tak długo Potterowska faza trzyma :D
Miałam kilka pomysłów na początek dla Olafa, ale część z nich już wykorzystałam w wątkach. Olaf ma już dwie szalone przyjaciółki do psocenia i niebezpiecznych przygód, odkrywa też sekrety ojca i posiadanie przybranej siostry Ślizgonki (i trochę tez kompana do *rozmawiania* o quidditchu). Miam też fajny wątek z korepetycji z Beatrix i trochę smutno, że mi teraz nie odpisuje, bo chciałam trochę go wciągnąć w jakieś pierwsze, nieudolne miłostki.
Addie raczej w oczach Olafach rysuje się jako odważna, zaradna dziewczyna, która swoim niefrasobliwym podejściem do świata, jest w stanie odnaleźć się w każdej sytuacji. Na pewno ją zna i lubi, ale jeszcze nie wiem co mogłoby ich skłonić do dłuższego zasiedzenia razem. Nie mam żadnego wątku w Hogsmeade i chętnie bym coś rozegrała np. w miodowym królestwie :). A jak u Ciebie? Może potrzebujesz jakiego konkretnego powiązania do Addie? ]
[ Ten kryminalistyczny klimat wspaniały, bo idealnie mi to pozwoli wdrożyć jedną z twarzy Olafa ciekawskiego, pakującego nos tak, gdzie nie powinien.
OdpowiedzUsuńJak ma być z plotkami, to ja już mam pomysł na spotkanie i wykorzystam też ten motyw od Ciebie, z wystawieniem przez przyjaciół :) Więc mogę zacząć wąta, a potem zobaczymy jak to się potoczy ]
[Wahałam się i nadal waham, co do wizerunku, więc możliwe, że niedługo się zmieni, bo, mimo że zdjęcie i pan są piękni, to jednak coś mi ciągle nie pasi ^^. Na wątek z Addie oczywiście mówię tak!:) Co prawda średnio mam pomysł... Niewiele ich łączy, oprócz ukrywania bólu. Addie bywa czasem w Skrzydle Szpitalnym, czy leczy się wyłącznie na własną rękę? Mogliby się tam przypadkowo spotkać i umówić, że nie zdradzą, że drugie było u piguły. Potem trzeba coś wymyślić^^.]
OdpowiedzUsuńNoel
Zgodnie z uprzednimi ustaleniami większego grona znajomych, pojawił się punktualnie w Miodowym Królestwie o godzinie szesnastej w piątek. Mieniące się pełną paletą barw magiczne słodycze odbiły ty kolory blaskiem w oczach oniemiałego Gryfona. Tak dawno nie odwiedzał tego świetnego miejsca, że zdążył zapomnieć, jak jego urokliwy charakter od razu przechwytywał wszelkie smutki i zmartwienia. Mimo, iż był on pełnoetatowtm sportowcem, natura jego ciała nie odkładała dodatkowych kalorii i do koszyka mógł pakować co mu się tylko podobało spośród tych cieszących oko smakołyków. Minąwszy kilka alejek, zapełnił go już kilkoma karmelowymi muszkami i trzema opakowaniami kolekcjonerskich kart czarodziejów, które niegdyś jako dziecko uwielbiał i skrupulatnie zbierał.
OdpowiedzUsuńCzas nieubłaganie mijał, a zapowiadani wcześniej przyjaciele nie nadchodzili, czymże się więc miał zająć ten znudzony Gryfon, jeśli nie trwonieniem pieniędzy na głupoty.
Wtem zza rogu unoszący się kłąb różowej mgły znacząco przykuł jego uwagę. Spowity słodkawym dymem kąt oblepiony był mnóstwem reklam, a kilka z nich informowało o nowym artykule w sklepie, jakim były magiczne eliksiry sprowadzane prosto od Magicznych Dowcipów Weasleyów. Wznoszące się wokół tego stanowiska purpurowe serca unosiły się wbrew prawom natury i niczym bańki mydlane pękały spotykając się z sufitem. Szczególną uwagę przykuwały pięknie zaprojektowane, różowe flakony z poszczególnymi etykietami, informującymi o właściwościach eliksirów, lecz każdy z nich służył w jednym celu - by uwieść upragnioną dziewczynę tą magiczną miksturą miłosną. Zaciekawiony tymi buteleczkami, Olaf zaczął sprawdzać każdy zapach z osobna. Nigdy wcześniej nie przeszło mu przez myśl, by interesować się takimi substancjami, lecz z każdym miesiącem stawał się prawdziwym mężczyzną i w świetle tych zmian, chłopięce marzenia o niezależności zastępowane były przez męskie pragnienia o poznaniu choćby jednego z sekretów posiadania dziewczyny.
Gdy otwierał już trzecią buteleczkę, nagle za jego plecami wyrosła Addie. Zlękniony chłopak omal nie wytrącił flakonu z ręki.
- Ja tylko… - jęknął, odkładając produkt na wcześniejsze miejsce. - Fajne perfumy - rzucił bezmyślnie, w duchu głupkowato licząc, że Hallaway nie zwróci uwagi na ogromny napis “ELIKSIRY MIŁOSNE” tuż nad tą szykowną półką. - Cześć - przywitał się grzecznie, odwracając plecami do różowego stoiska, że niby to próbując zatuszować swoją kontrabandę. W akcie tej desperacji, zaczął paplać jak oszalały, by tylko odwrócić jej uwagę. - Słyszałem, że też wpadniesz… e… nikogo więcej nie ma, tylko ty i ja… i pan kasjer - wskazał pośpiesznie palcem na stojącego nieopodal czarodzieja za ladą. - To ja pójdę zapłacić - jęknął i niemalże rzucił w stronę kasy, by wywinąć się sprytnie od wścibskich, niewygodnych pytań.
Po kłótni z Fredem w Wielkiej Sali, Riley nie wiedziała tak naprawdę na czym stoi. Czy są dalej parą? Robią sobie przerwę? Nie dość, że pytania te zadawała sobie praktycznie cały czas, to inni również je zadawali. Zupełnie tak, jakby ich związek był związkiem całej szkoły. Wszyscy musieli wiedzieć co, gdzie i jak. A Riley nie miała na te pytania odpowiedzi. Zbywała każdego kto się tylko do niej zbliżył, mając nadzieję na chociaż chwilę odpoczynku od całej tej sprawy. Nie sypiała w nocy, mając zbyt dużo na głowie. Na zajęcia się spóźniała i co rusz traciła za to punkty, stając się zmorą puchonów, którzy wygrywali ostatnio w Pucharze Domów. Jedynie Addie wydawała się rozumieć jej potrzebę odpoczynku i starała się odrywać jej myśli, jak tylko zdarzało jej się odpłynąć.
OdpowiedzUsuńCzuła jakby ktoś ją spoliczkował, w dodatku na oczach całej szkoły. Bo oczywiście, że musieli się pokłócić w Wielkiej Sali, tak jakby nie było lepszego miejsca na to. Oskarżenie jej o zdradę, nazwanie jej cnotką… Wszystkie słowa wypowiedziane przez Freddiego tego dnia, raniły bardziej z każdym następnym dniem. Nie rozmawiała z nim od tamtego czasu. Czuła się przede wszystkim upokorzona, czego nie potrafiła obecnie mu wybaczyć.
Addie często do późna siedziała z Riley w pokoju wspólnym, dając jej wsparcie moralne. Była jej za to niezwykle wdzięczna. Wiedziała, że następnych kilka tygodni mogło być jeszcze gorsze i fakt, że wciąż miała przy sobie swoją przyjaciółkę, pocieszał ją trochę. Z dziewczyną poznała się już w pierwszej klasie i mimo że ich proces zostania przyjaciółkami trochę trwał, to nigdy by jej nie wymieniła na kogoś innego. Riley mówiła jej o wszystkim. Kiedy po pamiętnej nocy z pijanym Fredem stwierdzili, że zostaną parą, nie byli pewni jak dziewczyna to odbierze. W końcu przyjaźniła się z obojgiem i nigdy nic nie wskazywało, żeby byli ku sobie. Dużo się od tamtego czasu zmieniło.
- Czy to źle, że na ten moment go nienawidzę? – zapytała ni stąd ni zowąd. – Wiesz Addie, dalej go kocham. A przynajmniej wydaje mi się, że właśnie to jest miłość. Czasem po prostu… Chcę, żeby też poczuł się tak upokorzony. Chcę, żeby zobaczył, jak to jest, kiedy wszyscy na ciebie patrzą i cię oceniają. – Riley wpatrywała się w ogień, który powoli dogasał w kominku. Musiało być już trochę po północy, bo jako jedyne dalej okupowały sofy w salonie. – Czy to wszystko sprawia, że jestem okrutna?
Była typem osoby, która nie odpuszczała aż do ostatniej chwili, jednak powoli jej siły słabły. Chciała, żeby chociaż raz Fred Weasley zobaczył co to znaczy być upokorzonym. Był w końcu według połowy szkoły podziwiany, chociaż to mogło być bardziej spowodowane dumnie noszonym przez niego nazwiskiem niż czymkolwiek innym.
Riley
[Ostatecznie Addison i jej koleżankom Puchonkom chyba upiekło się, że Louis jednak wylądował w Gryffindorze, bo nie jestem pewna, czy ich kruche, dziewczęce serca wytrzymałyby ten ogrom uroku na co dzień. Czy w tej części komentarza o zapominaniu imion była zawoalowana groźba? Weasley z chęcią to sprawdzi (choćby podczas wspólnego szlabanu), ot tak dla zabawy, by nieco podnieść ciśnienie Addie. :D]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Dziękuję Addie, że znalazłaś chwilkę, żeby do mnie zajrzeć. No i cieszę się, że chłopcy nie odstraszają. Przychodzę jednak ze "smutną" wieścią... mianowicie jednak wstrzymam się z wątkami, bo te, które prowadzę w tym momencie, są dostatecznie angażujące. Ale obie nigdzie nie znikamy, więc czy teraz, czy później, może jeszcze coś zagramy. Tymczasem weny życzę! :D]
OdpowiedzUsuńScorpius H. Malfoy & Darren Craft
Ta nagła sytuacja wyprowadziła ze spokoju nawet kasjera. Już miał on wszcząć swój pouczający monolog o zastosowaniu, a później zacząć ostrzegawczą dyskusję o skutkach ubocznych, lecz zdecydowane spojrzenie Olafa skutecznie wytrąciło go z tej chęci. Zażenowany chłopak szerzył swe zęby bynajmniej nie w uśmiechu i swoim zirytowanym spojrzeniem poczęstował nie tylko sprzedawcę, lecz też uraczył rozbawioną Addie. W ostrzegawczym geście, swym długim palcem nakreślił wyraźną linię na swej szyi. Naprostowany tym zachowaniem mężczyzna zdążył tylko otworzyć usta i wydukał jedynie zalecenie, by skonsultować się z załączoną ulotką.
OdpowiedzUsuńOlaf westchnął z ulgą i sypnął kilka drobnych więcej, po czym nie czekając na wydanie reszty, owinął papierową torbę swoimi ramionami i czym prędzej poczłapał w stronę wyjścia.
- Słuchaj no, Hallaway. Jeśli myślisz, że pokrzyżujesz mi ten dzień swoimi dziecięcymi żartami, to się grubo mylisz - zagroził dziewczynie palcem i wychodząc z nią ze sklepu, wcisnął w jej dłonie różowy flakon. - Wcale nie potrzebuje dziewczyny. Jestem zarobiony po pachy Quidditchem. Może jakbyś częściej trenowała na boisku, to lepiej byś wiedziała - jęknął nerwowo, skręcąc jedynie głową z politowaniem nad tym jej zupełnie-nie-śmiesznym humorkiem. Teraz był pewny, że przez tą wstydliwą sytuację, znów nie pojawi się w Miodowym Królestwie przez najbliższe kilka miesięcy.
- No właśnie, lepiej żebym nie przetestował tego na Tobie i rozkochał Cię w Longbottomie - dodał prędko i nim zdołała cokolwiek zrobić, wyrwał z powrotem z dłoni fiolkę i wrzucił do własnej kieszeni. Skoro była tak szalenie zabawna, to cóż mogłoby jej przeszkodzić w dolaniu mu kilku kropli do upragnionego, kremowego piwka, na które właśnie zamierzał się udać.
Tak się składało, że nawet sugerując o jego nieśmiałości, nie mogła wprowadzić go w aż tak niefrasobliwe zakłopotanie, ponieważ Olaf ostatnimi czasy dumną jak paw pierś stroszył, przechadzając się po całym Hogwarcie, bo w zeszłym tygodniu miał tę jakże wyśmienitą okazję, by pierwszy raz pocałować dziewczynę. Niejako łechtało to jego własne mniemanie, gdyż nie był już takim leszczykiem wśród tej zdemoralizowanej, rozbestwionej młodzieży.
- A w różowym oczywiście, że mi do twarzy. W końcu jestem Gryfonem, a róż to jeden z odcieni czerwieni - pouczył Puchonkę i już nieco mniej zirytowany, a bardziej rozluźniony, że wyszedł z tej sytuacji cało. - Czekałem już pół godziny, nie sądze, że ktoś jeszcze przyjdzie - mruknął teraz do Addie, bo mimo wszystko liczył na przybycie kogoś więcej.
Z Hallaway nie łączyło go aż tyle wspólnych chwil, by wspólnie cieszyć razem czas jedynie we dwoje. Olaf mógł z nią rozmawiać bez końca o Quidditchu, ale nawet najwytrwalsi gracze czasem tracili cierpliwość, gdy włączał mu się tryb “największy fan” i nie mógł zamknąć gęby i przez dwie godziny.
W oczekiwaniu na jakąś propozycję ze strony Addie, wyjął sobie jedną smakowitą muszkę z torebki i zaczął podskubywać jej skrzydła swoimi zębami.
Po kłótni z Fredem, Riley miała ochotę zapaść się pod ziemię. I pewnie by tak zrobiła, gdyby nie jej natura wojowniczki. W końcu nie chciała pokazać, że się poddała. Nawet jeśli każdego dnia czekała na jego koniec, byle tylko wdrapać się do swojego łóżka i nie musieć z nikim rozmawiać, ani na nikogo patrzeć. Próbowała funkcjonować normalnie, ignorując wścibskie wspomnienia i mimo że ją to bolało, była gotowa robić to w nieskończoność. W końcu Harlow jako ostatnia schodziła z boiska, nigdy nie dając za wygraną.
OdpowiedzUsuńSłowa Addie trochę ją zdziwiły. W końcu wiedziała, że z Fredem jest nawet bliżej niż z nią, ale w tej sytuacji postawiła się po jej stronie. Przynajmniej ona rozumiała sytuację, w której Riley się znalazła. A jednak nie sądziła, że Addie zaproponuje zemstę. Sama myśl o tym co by mogła zrobić dodała jej trochę życia. Problem był jeden. Nie była nawet pewna, gdzie stoją w całej tej sytuacji, a nie chciała pogarszać całej sytuacji.
– Sama nie wiem Addie… Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym się mu odpłacić, ale nie wiem czy to jakkolwiek pomoże mi. Wiadomo coś z tego zyskam, ale mogę też dużo stracić. – Wtedy myśl przemknęła przez jej głowę. Co, jeśli nie ma już o co walczyć? Co, jeśli Fred już zadecydował o przyszłości ich związku? W tym wypadku nie miałaby nic do stracenia. – No chyba, że uda nam się coś zrobić bez przyłapania! – Riley nieco opromieniała. Cząstka obecnej nienawiści do Freda obudziła w niej coś, co już od dłuższego czasu dawało o sobie znać. Riley wyciągnęła z leżącej obok torby notatnik.
– No dobra, zróbmy to! – powiedziała zamaczając pióro w kałamarzu i zaczęła pisać listę pomysłów z tym co mogłyby zrobić. Była pewna, że nawet Addie będzie miała w tym wszystkim ubaw. W końcu przyjaźnie potrafią być męczące i raz na jakiś czas ma się ochotę udusić tą drugą osobę. – Łajnobomby? Smród nie zejdzie z niego przez tydzień! Albo mogłabym użyć jednego z eliksirów, który miał pójść do kosza! Nie dodałam prawidłowych składników na czas i jestem prawie pewna, że skutki uboczne mogą być dosyć okrutne… Niezbyt bolesne, ale zdecydowanie okrutne… – To co obudziło się w Riley, przerażało nawet ją samą. W końcu rzadko kiedy robiła psikusy ludziom i raczej starała się każdego traktować z poszanowaniem. Jednak biorąc pod uwagę ostatnie wybuchy Freda, zdecydowanie zasłużył na to co Riley dla niego już szykowała.
Riley
[Francis jasnowidzem niby nie jest, ale pomysł bardzo-bardzo mi się podoba, więc coś wymyślę! Rozpoczęcie biorę więc na siebie. Może mi to zająć kilka dni, więc upraszam o cierpliwość. :D]
OdpowiedzUsuńFrancis Wyatt
[Dziękuję za powitanie :)
OdpowiedzUsuńAddison jest tak energiczna i wybuchowa, że Caito ją z miejsca polubi. I ten pomysł z wykradzeniem Ognistej Whiskey woźnemu jest genialny, bo to jego ulubiony trunek (zapomniałam to wpisać w karcie).
Możemy tak zrobić, że chciałaby tak desperacko autograf, więc ukradła mu Ognistą i zaczęła szantażować, że Cesare pije w trakcie pracy :P
A z tym czy mogłoby być między nimi coś więcej to zobaczymy jak się to wszystko ułoży :D]
Cesare Caito
[Cześć, dzięki za powitanie!
OdpowiedzUsuńAddison jest tak urocza, że amortencja byłaby całkowicie zbędna, żeby skraść Theo serce :D
Ted jako naczelny troublemaker sam często dostaje szlabany, więc myślę, że gdyby Addie przyznano karę na jego oczach, to sam coś by szybko przeskrobał, żeby móc dotrzymać towarzystwa podczas jej odbywania. Zainspirowała mnie do tego pomysłu ta scena z serialu To nie jest OK.
Myślę, że chętnie zostałby również jej królikiem doświadczalnym do testowania eliksirów.]
Theo Garfield
[Myślę, że możemy pomyśleć i jakoś połączyć nasze pomysły. Aż szkoda byłoby zmarnować okazję do przeprowadzenia uczniowskiego śledztwa :D
OdpowiedzUsuńCo do przejścia, to skoro byłoby super zabezpieczone, to zapewne właśnie przed takimi ciekawskimi adeptami sztuki magicznej, więc na jego końcu mogłoby się znajdować coś, co potencjalnie mogłoby im zagrażać. Może prowadziłoby do Zakazanego Lasu lub coś w tym rodzaju?]
Theo Garfield
[Nie bądź taka skromna, jest super! Co więcej lanie wody mam we krwi, więc i Ty tego doświadczysz. :D]
OdpowiedzUsuńZająwszy miejsce naprzeciw profesora, Louis westchnięciem skonstatował fakt, iż coś znów poszło nie tak, a on dziwnym zrządzeniem losu wylądował w sytuacji, w której nie powinien się znaleźć. Co prawda lubił prowokować, niebezpiecznie chwiać się na granicy przyzwoitości, aż w końcu ją przekraczać całkowicie świadomy kryjących się za nią konsekwencji. Pozornie mógł się zdawać bezmyślnym nastolatkiem, przypadkowo ściągającym na siebie kłopoty, lecz w rzeczywistości był osobą, doskonale zdającą sobie sprawę z poczynionych występków. Wiedział, jakim następstwom poddawał się, klucząc nocami po szkolnych korytarzach, i jakie reperkusje groziły mu za ciągnięcie ogonów centaurów, zrzucanie łajnobomb ze szczytu wieży astronomicznej oraz dźganie kijem macek wielkiej kałamarnicy. Profesorzy byli nadzwyczaj przewidywalni; Longbottom — dyrektor o niezwykle słabej głowie, po kilku szklaneczkach Ognistej Whisky wykrzykujący na jednej z imprez u wujka George’a słowa wyjątkowo sprośnej piosenki Fatalnych Jędz — zawsze wysyłał winnego delikwenta do Izby Pamięci z zadaniem wypolerowania na błysk wszystkich trofeów i tarcz, Mountbatten kompletnie niewzruszona nakazywała czyszczenie nocników w skrzydle szpitalnym, natomiast ten nowy profesorek od eliksirów na razie pozostawał dla Weasley’a zagadką, jakiej Louis wcale nie pragnął zgłębiać. Z bardzo prostego powodu — był zwyczajnie wściekły.
Już dwukrotnie próbował wyjaśnić, że nie miał nic wspólnego z całym zamieszeniem, lecz w odpowiedzi otrzymywał jedynie pełne politowania spojrzenie oraz wysoko uniesione brwi mężczyzny. Gdyby ten cholerny żółtodziób, przed rozpoczęciem pracy w Hogwarcie, postarałby się poznać środowisko, w którym przyjdzie mu żyć, uświadomiono by mu, iż Louis nie był typem kłamcy. W gruncie rzeczy bawił się prawdą i kreował ją na swój własny sposób tylko w jednym przypadku, chroniąc swoich bliskich przed smutną autentycznością. Gdyby zatem faktycznie stał za umorusaniem wilgotnego otoczenia lochów różową mazią, niewątpliwie by się do tego przyznał, tym bardziej że z niejakim podziwem zauważył, iż wieść o lepkiej akcji poniosła się echem po całym zamku. Sam był świadkiem pogawędki dwóch duchów, z przejęciem rozprawiających o szalonym wybuchu w podziemiach. Gryfon miał słabość do poklasku, odczuwał przyjemność z bycia w centrum uwagi, nawet jeśli wymagało to od niego sięgnięcia po niedozwolone środki, toteż możliwość oficjalnego ogłoszenia pozostałym udziału w żarcie napełniałaby go niemałą satysfakcją. Jednak nie mógł przypisywać sobie zasług z czegoś, za co istotnie nie odpowiadał. Z jakiej więc racji ponosił za to karę?
— … ale ja naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego! Czy wyglądam na gościa, skrycie lubującego się w różu? — Nie doczekawszy się profesorskiej reakcji, zmrużył powieki w demonstracji swojego niezadowolenia. — Za wszystkim stoi ta wiedźma Hallaway, jestem o tym przekonany. To nie pierwszy wybuch, w który jest zamieszana. Podobno, przed dwoma laty, wysadziła toaletę na drugim piętrze, tak słyszałem. Cudem z życiem uszedł drzemiący tam kot, do dzisiaj jednak straszy swoim osmolonym ogonem. Jak raczy się tu w końcu zjawić, możemy ją przydusić. Na pewno wszystko nam wyśpiewa, a wtedy ja…
— Weasley, nie rozpędzaj się. — Mężczyzna niespiesznym ruchem uniósł dłoń, stanowczo przerywając blondynowi. — Skończyłem dyskusję z tobą. Nie obchodzi mnie, czy cię wrobiono, czy rzeczywiście maczałeś w tym palce. Gdy tylko pojawi się tu panna Hallaway, zgodnie udacie się do cieplarni, nie próbując po drodze wysadzić kilku korytarzy. W przeciwnym razie nie będę już taki miły, a wierz mi w kufrze trzymam pokaźną kolekcję eliksirów, które z chęcią przetestuję na krnąbrnych uczniach.
Louis skrzywił się, po czym gotów poinformować profesora o skutkach wyrażania gróźb względem swoich podopiecznych, nieco się wyprostował i rozchylił wargi, lecz nim wyartykułował pierwszy wyraz, jak huragan do pomieszczenia wpadła Puchonka.
Chłopak całą siłą woli powstrzymywał się, by na nią kuknąć, otwarcie manifestując tym samym, żywioną do niej niechęć. Nieprzejednane oblicze i sztywna postawa omal nie zatrzęsły się, kiedy wyjawiała okoliczności swojego spóźnienia, co Weasley miał ochotę skwitować donośnym prychnięciem. Takim, którego nie powstydziłby się jego wredny, szary sierściuch. Ostatecznie tego nie zrobił, tak samo jak nie przyłożył do jej szyi różdżki, w próbie zmuszenia jej do powiedzenia prawdy. Nie uczynił nic dopóki, oboje, przegonieni przez profesora, nie znaleźli się za drzwiami jego gabinetu. Wtedy, gwałtownie oparł jedną z dłoni na drewnianej powierzchni, tuż przy włosach Hallaway.
Usuń— Nie wiem, w co ty pogrywasz, Hallaway, ale zapłacisz mi za wplątanie mnie w ten szlaban — wymruczał, nie spuszczając z niej wzroku. — Przez ciebie jestem zmuszony spędzić wieczór, sadząc młode pędy jadowitej tentakuli — dodał, równocześnie zdradzając przydzielone im zadanie. Jak się dowiedział, roślina przed kilkoma godzinami niespodziewanie wypuściła liczne nowe odnogi, które przycięte, teraz prędko musiały zostać wsadzone do osobnych donic. Louisa brudny proceder nie napawał entuzjazmem, lecz myśl o skorzystaniu ze sposobności i wysmarowaniu policzków Hallaway ziemią minimalnie poprawiała mu humor. A skoro o tym mowa…
— Masz coś na twarzy — powiedział nagle, chytrze się uśmiechając. — O, tutaj… — doprecyzował, wskazując u siebie wspomniane miejsce, po czym uprzedziwszy jej ruch, kciukiem delikatnie starł puder z kącika jej ust. — Domyślam się, jak silnie łomocze teraz twoje serce i jak bardzo onieśmielona jesteś, ale marsz do cieplarni, Allie. Nie chcę przez ciebie zarobić kolejnego szlabanu.
To rzekłszy, teatralnie się przed nią skłonił, przepuszczając pierwszą. Obawiał się zostawić ją za swoimi plecami. Merlin wie, co wpadłoby jej wówczas do głowy.
Louis Weasley
Olaf doskonale wiedział, że Addie to Quidditchowa maniaczka i dlatego z taką łatwością przyszło mu odbicie tej piłeczki w najczulszy punkt. Chłopak również objawiał wysokie zainteresowanie tą grą. Bardzo dobrze znał historię większości drużyn, nie tylko tych Angielskich, a nazwiska najlepszych graczy recytował jak pacierz. Kolekcjonował także na ten temat książki, regularnie prenumerował czasopisma i nigdy, ale to przenigdy nie opuszczał treningów, choćby i ze złamanym nosem miał gonić znicz. Ta wspólna zajawka i podobne plany na przyszłość łączyły tą dwójkę i najpewniej gdyby rodziny Wood i Weasleyów łączyły bardziej zażyłe relacje, to najpewniej wszyscy razem spędzali by wakacje na towarzyskich meczach.
OdpowiedzUsuńNigdy nie miał okazji bliżej poznać Addison, jednak jej impulsywny charakter dawał się we znaki każdemu, kto miał okazję spędzić z nią chociażby pięć minut. Jednakże te głupoty na temat oglądania się na spódniczkami, które właśnie wyrzucała z siebie, zrodziły w Gryfonie przesłankę, że Hallaway ma nierówno pod swoim sufitem. To była zupełnie nietrafiona insynuacja, zwłaszcza w stronę chłopaka, który nigdy nie był na żadnej randce. I rad był także, że większą sympatią zapałała by do starszego Longbottoma, bo nawet minuty nie wytrzymałby w głębszej relacji z tak żarliwą dziewczyną.
- Tak jak powiedziałem, a sama się zgodziłaś - zaczął wędrówkę w stronę Trzech mioteł. Tamten kierunek instynktownie sugerował mu, że istnieje większa szansa na odnalezienie kogoś z przyjaciół w karczmie, aniżeli w tym romantycznym przybytku. Obawiał się także, że przebywanie w dłuższej intymności z Addie skończy się dalszym komentowaniem jego nieistniejącego życia miłosnego. - Eliksir już znalazł swoje przeznaczenie. Pewnego dnia pięknego dnia obudzisz się z tą wizją wielkiej miłości - zażartował, uśmiechając się tak szeroko na tą myśl, że z tej radości powieki niemalże przykryły całe źrenice.
Gdy wspomniała o możliwej wersji wydarzeń, w której ich znajomi uknuli podstępne randkę, Olaf wzdrygnął się lekko i tracać nastrój, zmierzył Addie podejrzliwym spojrzeniem. Taki odrobinę zgrymaszony przyglądał się jej trzepoczącym rzęsom. Wraga drgnęła mu lekko, jakby próbował wykrztusić z siebie kolejny zgryźliwy komentarz, jednakże w ostatniej chwili ugryzł się w język, poskramiając kolejne lawiny złośliwości. Planował później przewertować ją pytaniami, stąd te podejrzenia, o rzekomych swatach.
Z resztą Olaf potrzebował się teraz napić, jeśli miał wytrzymać z Addie zbliżający się wieczór. Wielką nadzieję żywił w alkoholu, iż coś mocniejszego rozluźni tą napiętą atmosferę.
- Stawiam pierwszą kolejkę. Na co masz ochotę? - zapytał, gdy weszli do gwarnej knajpy.
Badawczo rozejrzał się wokoło, kilka stolików było wolnych, gdzieniegdzie prześwitywały mniej znajome mu twarze uczniów, jednakże znajomych ani widy, ani słuchu. Westchnął cicho i zostawiając kurtkę na wieszaku, mrugnął porozumiewawczo do Hallaway i sam podreptał do baru. Sam uznał, że najodpowiedniejszym starterem dla niego będzie tradycyjne, chłodne piwko z bąbelkami.
– Ciebie też miło widzieć – odparł.
OdpowiedzUsuńW wydaniu Edgara nie było to ani kłamstwem, ani prawdą, lecz czystą kurtuazją. Słowa Addie też za taką mógłby uznać, ale coś mu mówiło, że to tylko słowotokowe przykrycie własnego podenerwowania. Albo ironiczne przywitanie, taka możliwość także istniała, ale jeśli spojrzeć na widoczne w ciele Puchonki napięcie, interpretacje wkraczała na zgoła inne tory.
Gdyby Edgar niczego o koleżance nie wiedział i gdyby w przeszłości – chcąc, nie chcąc – nie zdarzyło mu się już stanąć na drodze jej pomysłów, tak szalonych, jak niepożądanych w szkolnych murach, to może byłby uwierzył, że teraz świeci przykładem i niewinnością, a każde zdanie wypowiada w trosce o drugą osobą. Niestety albo stety, przez zbyt wiele lat pracowała na opinię, która zdecydowanie odbiegała od nieposzlakowanej.
Nie myślał o niej w kategoriach zbrodniarki, oczywiście, że nie, bo ku temu powodów chyba nikomu nie dawała. Raczej dość jeszcze dziecinnej osoby, która głowę ma przepełnioną niekoniecznie najmądrzejszymi pomysłami – co oczywiście pasowało do jej wieku, jeszcze kilka lat temu przynajmniej, bo szesnastolatki powinny chyba zmienić już rodzaj swoich psikusów…
Z drugiej strony – akurat Edgar nie śmiałby się z tych żartów nawet jako dziesięciolatek. Nie słynął z poczucia humoru, ale intelektualnie potrafił rozróżnić jego rodzaje i domyślić się, czemu dla danej grupy coś wydaje się zabawne. Przez lata trwania Hogwartu ukonstytuowało się poczucie humoru typowe dla uczniów tej szkoły, w oczach wielu stało się synonimem czerstwości i obrzydliwości. Fekalno-głupkowate, można by rzec, łajnobomby, ściąganie gaci, czyszczenie ust zaklęciami typowymi dla sprzątania toalet i nieprzyjemne cukiereczki.
Czasem wydawało mu się, że Addie i jej koledzy wpisują się w ten schemat. To nie tak, że żywił do niej negatywne uczucia – po prostu całkowicie nie podzielał takich zainteresowań. Stanąłby na straży porządku nawet w wypadku tych żarcików, które byłyby całkiem niepozorne i niekrzywdzące nikogo, a przy tym dowcipne, ale łamiące regulamin – mus to mus. Przeciwdziałać gorszym ideom – to już mógł nawet z bardziej osobistym zaangażowaniu.
Nie był przy tym mściwy i niemiły, więc żaden uczeń nie musiał obawiać się Edgara samego w sobie: nie rozdawał szlabanów na prawo i na lewo, chyba że akurat okoliczności tego wymagały.
– Obawiam się, że musiałabyś pójść sama do kuchni – odparł uprzejmym tonem. – Przed chwilą z niej wróciłem i wolałem zadowolić się samą herbatą.
Westchnął cicho, zastanawiając się, co powinien zrobić. Addie, jak ją znał – mógł znać źle – do końca mogła zgrywać się i udawać, że nie rozumie, o co chodzi i że absolutnie niczego złowrogiego nie planowała, ale… Ale wydawało mu się, że strategia mówienia opłotkami i robienia podchodów też na niewiele się zda.
– Addie, co cię sprowadza do pralni? Uprzedzę twoje pytanie i od razu przyznam, że przyszedłem tu za tobą. Nie wydaje mi się, byś planowała coś dobrego.
Edgar Fawley (też muszę się rozkręcić)
Fred po prostu uwielbiał wesela. Niezależnie od tego, czy były to imprezy organizowane w przestronnym namiocie na podwórku któregoś z członków jego ogromnej rodziny, skromne popijawy pod gołym niebem, gdzie za jedyne schronienie przed deszczem służyły gałęzie drzew, czy też wystawne przyjęcia w skrytym na odludziu pałacu chronionym zaklęciami, których on zapewne nie zdążył jeszcze nawet opanować. W każdym z nich było coś wyjątkowego. Kochał szampański nastrój panujący wśród zebranych osób, dudniącą muzykę dosłownie rwącą nogi do tańca, odświętny ubiór gości, lejący się strumieniami alkohol i głupkowate gry, których zwycięzcą stawał się niejednokrotnie, jeśli akurat nie był zajęty zabawianiem którejś z pięknych druhen panny młodej. Oj, Fred uwielbiał druhny. Żałował, że wesela nie trwają tydzień, nawet miesiąc czy rok, bo często miał wrażenie, że mógłby się po prostu zatracić w tym magicznym klimacie i już nigdy nie wracać do rzeczywistości. Dlatego też miał masę różnych powodów, dzięki którym nie musiał otwarcie przyznawać się do tego, że całą tę nocną, kilkusetkilometrową eskapadę zaplanował specjalnie dla Addie. Chociaż był pewien, że ona już doskonale o tym wiedziała.
OdpowiedzUsuńNierzadko miał przecież wrażenie, że rozumie go bez słów. Wystarczyło, żeby na niego spojrzała i od razu wyczuwała, w jakim znajduje się nastroju. Była nieodłącznym elementem jego zakręconego życia, najlepszym parterem zbrodni, jakiego mógłby sobie wymarzyć, powierniczką sekretów, których istnienia on sam nie był świadomy. Nie było sposobu, żeby ich rozdzielić, nawet gdyby starali się tego dokonać. Zupełnie tak, jakby wszechświat przypieczętował ich los i postanowił związać ich ze sobą na zawsze. Weasley był pewien, że jeżeli oboje nie znajdą sobie partnera życiowego przed upływem czterdziestki, zorganizują sobie najlepsze, największe i najgłośniejsze wesele, jakiego świat czarodziejski był kiedykolwiek świadkiem, choć cała jego rodzina obstawiała, że stanie się to dużo szybciej. Tego nie można było natomiast powiedzieć o rodzicach Addie. Dlatego kiedy dowiedział się, że nie jest mile widzianym gościem na zbliżającym się ślubie wujka Adalberta, nawet w roli osoby towarzyszącej, postanowił potraktować to jako osobiste wyzwanie i swego rodzaju zaproszenie. Impreza Hallawayów bez Weasleya stawała się przecież stypą, a nie mógł pozwolić, by jego najlepsza przyjaciółka cierpiała takie katusze z powodu braku jego obecności.
Ucieczka z zamku okazała się banalnie prosta. Poprosił kumpli z dormitorium o dyskrecję i przekupił Roxanne, która jak zwykle musiała go nakryć, żeby rozpowiedziała wszystkim zainteresowanym plotkę o tym, że zaszył się w pokoju na weekend, lecząc się z naprawdę ciężkiego kaca i zwyczajnie wyfrunął przez okno. Wiatr chłostał go po twarzy i raz po raz zarzucał miotłą. Mimo że kochał latać, a pogoda nie przysparzała mu nawet najmniejszych trudności w panowaniu nad miotłą, w chwilach takich jak ta, przeklinał się w duchu, że nie zdecydował się podejść do kursu teleportacji jeszcze w tym roku szkolnym. Wystarczyłoby wtedy tylko wydostać się poza teren Hogwartu i czmychnąć na odległy kraniec Anglii, nie narażając się dodatkowo na nadmierne wychłodzenie organizmu. Będzie musiał się rozgrzać czymś mocniejszym od razu po dotarciu na miejsce. Posiłkując się zdawkową instrukcją dotyczącą położenia magicznego pałacu, raz po raz wylatywał spomiędzy chmur, wzrokiem czujnie przeczesując otuloną mrokiem okolicę. Z tej wysokości i o tej porze nie groziło mu raczej dostrzeżenie przez mugoli, jednak po usłyszeniu historii wujka Rona o latającym Fordzie, wolał zachować ostrożność. Było już zupełnie ciemno, kiedy mknął nad lasem, zahaczając stopami o czubki drzew i wreszcie poczuł delikatne wibracje przechodzące przez całe jego ciało.
Zorientował się, że przeciął barierę ochronną, gdy daleko w dole, praktycznie nad samym jeziorem, dojrzał zarys lśniącego w blasku gwiazd białego pałacu. Natychmiast pochylił się nad trzonkiem miotły, przyspieszył i okrążył budynek z łobuzerskim uśmiechem na twarzy w poszukiwaniu blondwłosej dziewczyny wychylającej się z toaletowego okna. W jednej chwili odzyskał wszystkie siły.
UsuńZnalazł ją w idealnym momencie. Machnęła różdżką, a na jej twarzy odmalował się wyraz czystej satysfakcji, gdy kraty finalnie odpuściły i opadły z głuchym pacnięciem na miękką trawę. Wiatr zaplątał się w jej blond włosy, podrywając uciekające kosmyki do swoistego tańca. Jej szept przeciął powietrze, a Weasley wyszczerzył się sam do siebie, słysząc zniecierpliwienie i nutę ekscytacji czającą się gdzieś w jej głosie. Zawisnął nad ziemią, przyglądając się jej z pewnej odległości. Przechylił głowę, postanawiając potrzymać ją jeszcze w niepewności i przez dłuższą chwilę nacieszyć oko tym niecodziennym widokiem. Szykowała się przy nim wielokrotnie na niejedną imprezę w Hogwarcie, widywał ją w jej najlepszych i najgorszych wersjach, ale wesela w rodzinie Hallawayów wymagały zupełnie odmiennych kreacji. Bardziej przypominały ekskluzywne bale i bankiety, a jakaś bardzo niezrozumiała dla Freda część jego wnętrza ciągnęła do tego luksusu. Kochał dziewczyny w tych pięknych sukniach. I kochał to, co lubiły nosić pod spodem.
Mocniej chwycił trzonek Błyskawicy i zanurkował, podlatując najbliżej ściany budynku, jak tylko mógł, po czym gwałtownie poderwał miotłę do pionu i ze świstem przemknął w górę białego muru. Zahamował gwałtownie dopiero na równi z oknem, wyrastając przed Addie jakby spod ziemi i zmuszając ją do nagłego odsunięcia się. Roześmiał się serdecznie, wykonując gest zbliżony do ukłonu i przeczesał rozczochrane włosy jedną ręką, puszczając do niej oczko.
- Nie bój nic, Twój książę na białym koniu przybywa z odsieczą.
Uśmiechnął się szeroko i bez żadnego ostrzeżenia, przerzucił nogi przez parapet, wślizgując się do środka. Wciągnął za sobą miotłę, uderzając nią przy okazji po nogach Addie.
- Wiem, że stęskniłaś się za moją bliskością, skarbie, ale odsuń się trochę, bo uszkodzisz mój sprzęt – westchnął, zrzucając z ramion plecak, w którym sprytnie ukrył garnitur i buty na przebranie, po czym przyciągnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. Przesunął dłonią po jej plecach, owijając sobie kosmyk jej włosów wokół palca. Delikatnie musnął wargami jej policzek. – Wyglądasz bosko.
Odsunął się od niej i wyciągnął ręce do góry, przeciągając się porządnie. Rozprostował zdrętwiałe mięśnie i chwycił w dłoń szklankę z jej sokiem stojącą na umywalce. Wypił zawartość do dna, wzdychając cicho z rozkoszy. Odstawił ją na miejsce i zupełnie nie przejmując się jej obecnością, ściągnął spocony t-shirt przez głowę i rzucił go w kąt łazienki. Podszedł do plecaka, przekopał jego zawartość w poszukiwaniu koszuli, wyjął napoczętą butelkę ognistej, po czym pociągnął z niej pokaźnego łyka i podał ją Puchonce.
- Jak sytuacja na dole? Zdążyłaś się już zaprzyjaźnić z wokalistą kapeli? – uśmiechnął się do niej, po czym chwycił pogniecioną koszulę w dłonie i zaklął pod nosem. Zerknął na Addie, robiąc najsłodszą minę, na jaką było go stać. – Możesz? – westchnął, przejeżdżając dłonią po swoim gołym brzuchu.
Nigdy nie był dobry w zaklęciach domowych.
Książę na białym koniu
Zaśmiał się, słysząc niewybredny komentarz odnoszący się do jego zapachu. Po kilku niezwykle długich godzinach lotu w tragicznych warunkach pogodowych był cały przepocony, obolały i przemarznięty. Pod koniec podróży zaczynał już szczerze powątpiewać w to, czy kiedykolwiek będzie jeszcze w stanie normalnie chodzić albo przynajmniej porządnie się ogrzać, teraz jednak na lodowatym podbródku wciąż czuł gorący dotyk warg Addie, co zdawało się pobudzać ponownie cały jego organizm do działania. Była jego lekarstwem na wszystko. Jako jedyna potrafiła wyczuć sytuacje, w których maskował swój smutek czy ból za promiennym uśmiechem. Wiedziała, kiedy powinna go przytulić, w których momentach pozwolić mu się wygadać, a kiedy zrąbać go od góry do dołu za kolejną głupotę, której się dopuścił. Jej dotyk uspokajał go nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Nie potrafiłby zliczyć, ile letnich nocy spędził, leżąc z nią w trawie pod gołym niebem, z głową na jej kolanach, pozwalając plątać swoje włosy w najrozmaitsze fryzury. Kochał, gdy otaczała ich tylko cisza, źdźbła trawy muskały ich nagie ramiona, a on czuł jakby miał przy sobie wszystko, co było mu potrzebne do szczęścia. Kochał Addie. Nie żarzącym, szalonym uczuciem, które pchałoby go do zrywania z niej ubrań przy każdej nadarzającej się okazji. Nie jak siostrę. To był zupełnie inny, wyższy, niezrozumiały dla innych ludzi poziom emocji. Nie potrafił sobie wyobrazić jak bez niej poradziłby sobie z życiem, co by się stało, gdyby tego zimowego popołudnia nie posłał w stronę zarumienionej od mrozu dziewczynki śnieżki i nie trafił nią w jej głowę. Była pierwszą osobą, do której przychodził z problemem, nawet jeśli byli pokłóceni i ona robiła dokładnie to samo. Wzajemnie stawiali się na nogi, niezależnie od tego w jak wielkim bagnie aktualnie by się nie znajdowali.
OdpowiedzUsuńFred wyciągnął dłoń i opuszkami palców niezauważalnie musnął bliznę na podbródku, która nadal zdawała się emanować niezwykłym ciepłem po tym czułym pocałunku. Kolejny raz zmierzył Addison od stóp aż po głowę i wyszczerzył się w jeszcze szerszym uśmiechu, choć mogłoby się zdawać to niemożliwe, kiedy rozmarzyła się o przystojnym wokaliście.
- No cóż, najwyraźniej twój książę na białym koniu będzie musiał ci wystarczyć. Może nawet jak będziesz grzeczna, pomyślę o odegraniu scenki namiętnego obściskiwania się za sceną z wyrodną córeczką na oczach wszystkich gości, żeby bardziej dogryźć twojej matce – puścił jej oczko, ale już za chwilę przymknął powieki, czując ciepły dotyk dłoni na swojej twarzy.
Serce zabiło mu odrobinę szybciej, jakby dostosowywało się do rytmu wybijanego przez serce Addie. Odprężył się i czułym gestem wtulił policzek w jej dłoń. Opuszkami palców chwycił jej nadgarstek, składając na nim niezwykle delikatny pocałunek. Był jej wdzięczny. Wiedział, że dla nikogo innego nie pokonałby tak długiej drogi na miotle, a ona zdawała mu się wynagradzać to samą swoją obecnością. Widząc, jak się denerwuje, ponownie uniósł kąciki ust w uśmiechu. Czasami miał wrażenie, że inny wyraz twarzy, kiedy znajdował się w pobliżu Addison, wyglądałby na nim niezwykle nienaturalnie.
- Tak się składa – zaczął, jednym zwinnym ruchem, zabierając butelkę whisky z jej dłoni i robiąc krótką przerwę na uzupełnienie płynów – że w czasie wakacji u babci Molly zwykle towarzyszyła mi jedna niezwykle absorbująca Puchonka. Jak miałem się czegokolwiek nauczyć? – uniósł brew w pytającym geście, po czym chwycił ją za biodra i przyciągnął do siebie, pochylając się niebezpiecznie blisko w jej stronę. Jej ciepły oddech owiał mu szyję. – Poza tym tak się składa, że ta Puchonka wolała pobierać zupełnie inne lekcje w Norze, kompletnie niezwiązane z zarządzaniem domem.
Ułożył usta w dzióbek i zaczął cmokać przed nią teatralnie, nawiązując do pewnego parnego popołudnia, kiedy mając dwanaście lat, wślizgnęli się razem na strych, minęli jęczącego Ghula, usadowili się na drewnianych skrzyniach w promieniach letniego słońca wpadającego przez zakurzone okno i zaczęli trenować całowanie. Weasley uwielbiał wracać do tego dnia w najbardziej niezręcznych momentach, żeby jeszcze bardziej dopiec Addison, chociaż w głębi duszy wiedział, że i w jej przypadku wywoływało ono uśmiech na twarzy. Zagryzł wargę, odgarniając kilka kosmyków z jej twarzy zaraz po tym jak zabrała od niego koszulę i westchnął, raz jeszcze zamykając ją w szczelnym uścisku. Chłodny wiatr wpadający z dworu wywołał gęsią skórkę na całych jego plecach. Choć nie był pewien czy nie wiązała się ona z negatywnymi emocjami, które przejmowały kontrolę nad jego ciałem za każdym razem, kiedy słyszał jak rodzina traktuje tak wyjątkową i bliską jego sercu osobę, jaką była Addie. Niezauważalnie zacisnął dłonie w pięści, po czym wypuścił cicho powietrze z ust, chwycił delikatnie jej podbródek i dziarsko zadarł go do góry. Spojrzał jej głęboko w oczy i cmoknął ją w czubek nosa.
Usuń- Znasz moje zdanie. Jesteś jedynym, co tej kobiecie w życiu wyszło. I to jak wyszło! – złapał ją za dłoń i ze śmiechem okręcił ją dookoła, pozwalając by jej suknia zafalowała wraz z kolejnym wpadającym do łazienki podmuchem wiatru. – Panie i Panowie, oto Addison Hallaway, najbardziej nieposkromiona, najseksowniejsza i najodważniejsza Puchonka, jaką świat nosił! Która zaraz wyprasuje mi koszulę – roześmiał się radośnie, po czym nagle zamarł, słysząc głośne walenie do drzwi. Uniósł brew w pytającym geście i przeciągnął się porządnie, raz jeszcze pijąc pokaźnego łyka z dzierżonej w ręku butelki whisky. – Nie wiedziałem, że mamy towarzystwo. Zaprosić ich na naszą prywatną imprezę?
Cichutko zakradł się pod drzwi, słysząc zniecierpliwione głosy dwóch stojących pod drzwiami mężczyzn. Uściski i czułostki trwały zdecydowanie zbyt długo, zgodnie z planem powinni już wchodzić głównym wejściem do sali balowej, robiąc szokujące wrażenie na wszystkich zgromadzonych. Zmarszczył brwi, kiwając głową w stronę Addison, mimowolnie ponaglając ją do rzucania zaklęć.
- Muzyką się nie martw – rzucił jeszcze cicho, nonszalancko opierając się o ścianę i nie mogąc powstrzymać cienia uśmiechu, zakradającego się na jego twarz. – Tata usłyszał od dziadka Arthura, że mugole lubią używać w takich sytuacjach tego… no, głośników przenośnych? Jakoś tak. Uznał, że to fantastyczny pomysł na nowy produkt. Wiesz, machasz różdżką i z niewielkiego pudełka leci wszystko cokolwiek tylko zechcesz na cały regulator. Na razie to prototyp, ale myślę, że uda nam się zagłuszyć to starcze rzężenie na dole.
Przeczesał włosy palcami, rozglądając się po pomieszczeniu. Poczuł dreszczyk emocji, kiedy walenie w drzwi stało się trochę głośniejsze. Uwielbiał adrenalinę.
- Uciekamy przez okno na miotle czy wychodzimy stąd jak gdyby nigdy nic?
Forever yours
Nie miał pojęcia czy to wypita przez niego ognista whisky zaczynała powoli działać, czy to wszystko było sprawką palącego dotyku delikatnych warg Addison na jego szyi, ale miał wrażenie, że w jednej chwili całe jego ciało stanęło w ogniu. Przymknął powieki i sapnął cicho, całą siłą woli powstrzymując cisnący mu się na usta cichy jęk rozkoszy. Doskonale wiedziała, jak wprowadzić go w ten stan. Nigdy nie nazwałby Addie w sposób, w jaki zrobiłaby to większość chłopaków na jego miejscu. Nie była jego przyjaciółką z korzyściami. Znaczyła dla niego o wiele więcej niż którakolwiek z jego byłych dziewczyn, więcej niż jakikolwiek człowiek stąpający po tej planecie. Była jedyną osobą, która rozumiała go bez słów, jedyną, której bliskości pragnął w każdej chwili swojego życia. Nie miało dla niego znaczenia czy był zmęczony po treningu, zirytowany tym, że jakiś Krukon ponownie zalecał się do Roxanne, załamany z powodu idiotycznie przegranego zakładu, ona była jedynym, co potrafiło ponownie przywrócić szczery uśmiech na jego twarz. Nigdy go nie irytowała, samotność, w której większość ludzi odnajdywała spokój stawała się dla niego utrapieniem, jeśli nie towarzyszyła mu w niej Addie. Lubił nazywać ją swoją drugą połówką, bratnią duszą, lubił myśleć o niej jak o brakującym elemencie jego serca. Byli bardziej nierozłączni niż wydawałoby się to w ogóle możliwe. Przy niej nie musiał się niczego domyślać, po prostu wiedział. Nie musiał się z niczego tłumaczyć, ona rozumiała. Chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy, to ona była powodem, dla którego nie potrafił stworzyć z żadną dziewczyną jakiejkolwiek głębszej relacji. To dla niej chciał się starać, to jej oddał siebie, to dla niej był gotów uciec ze szkoły i przelecieć tyle kilometrów na miotle, byle tylko nie czuła się samotna. Przy niej każda inna wydawała się niezwykle irytująca. Zwykle pociągały go dziewczyny, przy których mógł się wykazać, takie, które były najtrudniejsze do zdobycia, na które nie działał jego czarujący uśmiech. Te, które były dla niego wyzwaniem. Był wtedy niezwykle podekscytowany, ciekawy tego, co odkryje, kiedy w końcu się przed nim otworzą. Gdy jednak to się w końcu działo, cały dreszcz emocji ulatywał i zastępowała go niezrozumiała pustka. One nie rozumiały niczego. Czepiały się, kiedy za dużo czasu spędzał na boisku, jedynym miejscu, w którym czuł się tak wolny i szczęśliwy. Miały pretensje o to, że wieczorami wymykał się z Addie lub Zabinim do Zakazanego Lasu, nie potrafiąc podać im konkretnego powodu, dla którego właściwie to robił. Złościły się, że nie poświęca im tyle uwagi, ile potrzebowały, w trakcie gdy on chciał po prostu się dobrze bawić. I, co było w tym wszystkim najgorsze, ich pocałunki, ich dotyk po jakimś czasie przestawały w końcu na niego działać. Nie czuł już podniecenia, nie czuł ekscytacji. A doskonale wiedział, jak powinno to wyglądać. Addie też to wiedziała.
OdpowiedzUsuń- Po prostu od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że trening czyni mistrza – uśmiechnął się wesoło, przeczesując włosy palcami. Miał wrażenie, że ten gest w dużym stopniu pomagał mu poukładać myśli i wziąć się w garść. Spojrzał na nią, zagryzając wargę. W jego oczach tańczyły ogniki rozbawienia. Jakby od niechcenia wskazał dłonią na ubrudzoną szminką marynarkę, jednocześnie jednak prostując się lekko, jakby chciał podkreślić jak dumny jest ze swojego ostatniego osiągnięcia. – Pani prefekt Slytherinu. Z siódmego roku – dodał, puszczając jej oczko w łobuzerskim geście.
Z zaciekawieniem przekrzywił głowę, wyobrażając sobie dwóch goryli stojących pod drzwiami łazienki. W jednej chwili poczuł się jakby był kimś niezwykle ważnym, jak w tych mugolskich filmach akcji, o których opowiadał mu kiedyś podczas szlabanu jeden Puchon z młodszego roku. Stanął nagle bardzo blisko ściany, ugiął kolana i złożył dłonie w pistolet, zupełnie tak, jak pokazywał mu wcześniej czarodziej. Rozejrzał się na boki dla podkreślenia dramaturgii. Alkohol chyba powoli zaczynał docierać do jego głowy. Wyprostował się dumnie, kiedy Addie podeszła bliżej, żeby nasunąć koszulę na jego ramiona. Poczuł delikatny dreszcz pod skórą, gdy jej palce delikatnie musnęły jego nagie ciało.
Usuń- Wiesz, że w razie czego te mięśnie zawsze cię obronią.
Uśmiechnął się zadziornie, zdając sobie sprawę z tego, że Addie celowo połechtała jego ego. Poczuł, jak mięśnie jego brzucha delikatnie się spinają, kiedy sunęła dłonią w dół jego rozgrzanego już ciała. Próbował nie zdradzać się z tym, jak bardzo działał na niego jej dotyk, nie mógł jednak powstrzymać lekkiego drżenia ramion. Miał wrażenie, że tam nisko, na dole ogarnia go obezwładniające ciepło. Jego oddech przyspieszył nieznacznie, jedna z jego dłoni automatycznie powędrowała do jej talii, druga odnalazła szyję, opuszkami palców delikatnie drażniąc kark. Nie uważał, żeby to, co robili było w jakimkolwiek stopniu złe. Było dobre. Zdecydowanie zbyt dobre, jeśli miałby być ze sobą szczery. Nie powtarzali tego bardzo często, chociaż zwykle, kiedy w zasięgu ich dłoni znajdował się alkohol, jakiś cudem ich własne części ciała również stawały im się bliskie. Była dziewczyną, z którą nigdy nie przekroczyłby tej jednej granicy, bo wtedy musieliby o tym ze sobą porozmawiać, narazić na szwank ich przyjaźń, zastanowić się, czy nie łączy ich coś znacznie głębszego. Dopóki nie narażali tej cienkiej linii na zerwanie, mogli się po prostu tym razem bawić. Sprawiać sobie nawzajem niewysłowioną przyjemność, poznawać się od zupełnie innej strony. Choć Fred często miał wrażenie, że niekiedy zbliżają się bardzo blisko do tej granicy. Mimowolnie wykonał mały krok w jej stronę, przyciskając jej biodra do swoich, dosłownie na ułamek sekundy, zanim przerwało im donośne walenie w drzwi. Kątem oka zdążył dostrzec rumieniec na twarzy Addie, kiedy podawała mu marynarkę. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, czując rosnącą w piersi, dziką satysfakcję. Zaśmiał się, myślami nagle uciekając do tego letniego dnia.
- Oj tak… Romualda – westchnął, nagle przybierając marzycielski wyraz twarzy i jakby kompletnie zapominając o napięciu, które im chwilę wcześniej towarzyszyło. Taki już był. Może głównie przez to nie potrafił stworzyć z nikim stałej relacji, a tym bardziej nie chciał narażać Addie na związek z kimś swojego pokroju. Uczucia były dla niego tematem niemalże obcym. Potrafił je wyrażać, czasami, głównie w towarzystwie Puchonki, zdawał się nawet nad nimi panować, ale nigdy ich nie rozumiał. Wiedział, że łączy go z Hallaway coś głębszego, niż byłoby to zrozumiałe dla innych osób, coś niezwykle trwałego. Nie miał jednak pojęcia jak to świadomie pielęgnować. Z nią przychodziło mu to naturalnie, choć i tak bardzo często zachowywał się jak emocjonalna ameba, nie wiedząc, gdzie leży granica taktu. – Dobrze, że wcześniej trenowaliśmy, bo podejście do tej dziewczyny nieprzygotowanym skończyłoby się pewnie jakąś połamaną kończyną – skrzywił się, na samo wspomnienie przestępując z nogi na nogę. – Choć i tak jej ojciec nieźle mnie poturbował.
Przyglądał się Addie jeszcze przez dłuższą chwilę, jak w zamyśleniu porządkowała wszystkie porozrzucane przez niego rzeczy. Uśmiechnął się z czułością. Może i czasami rzucał szowinistycznymi tekstami, ale wiedział, że mimo swojego ognistego temperamentu, Addie byłaby idealną panią domu. Gdyby za te dwadzieścia lat skończyli jednak pod jednym dachem, zapewne nie omieszkałaby rzucać w niego garnkami, kiedy kręciłby się jej pod nogami w kuchni. Zasypialiby wtuleni w siebie, ona narzekałaby na jego wiecznie pogniecione koszule, a on wypominałby jej właśnie to wesele, wspominając jak bardzo się przed tym wzbraniała. Spędzaliby wakacje, leżąc razem w trawie, otoczeni gromadką małych, najlepszych przyszłych zawodników Quidditcha na świecie. Weasleyowi na daną chwilę było w zasadzie ciężko wyobrazić sobie inną przyszłość. Nie miał pojęcia, jak miałby oduczyć się zasypiania w jej obecności. Przecież kiedyś będzie musiał przestać wymykać się do jej łóżka.
UsuńPodał jej ramię i wyprostował się dumnie, kiedy wyszli z łazienki prosto na dwóch goryli. Chociaż byli trochę mniej gorylowaci niż początkowo sobie wyobrażał. Posłał im niewinny uśmiech i razem z Addie wkroczył na salę balową, rozsiewając wokół nich aurę pewności siebie. Wzrokiem mimowolnie szukał pani Hallaway. Miał ochotę spojrzeć jej prosto w oczy i zobaczyć na jej twarzy ten wyraz pieklącej się irytacji, jednak czyjaś masywna, wąsata twarz szybko przesłoniła mu widok. Wyprostował się jeszcze bardziej, pozwalając Addie umknąć za swoimi plecami przed mokrymi pocałunkami wujka. Szybko podłapał, co dziewczyna miała na myśli. Musiał przyznać, że w tym ubraniu u jej boku prezentował się nad zwyczaj książęco. Spuścił smętnie wzrok, wolną rękę opierając na swojej piersi w iście dramatycznym geście. Przedstawienie czas zacząć.
- Mama Addison zabroniła mi zjawiać się na ślubie. Bardzo szanuję milady Hallaway, jednak nie mogę tego dłużej znieść – rzucił z udawanym brytyjskim akcentem, który brzmiał w jego ustach nieco koślawo, jednak wujkowi, któremu alkohol zdążył już ewidentnie zabuzować we krwi, nie powinien on wydawać się podejrzany. Westchnął, przybierając najbardziej cierpiętniczą minę na jaką było go stać i oparł rękę na ramieniu czarodzieja, jakby chciał powierzyć mu jakiś sekret. – Moja rodzina jest bardzo szanowana w Wielkiej Brytanii, chciałbym, żeby Addison towarzyszyła mi w mojej drodze do objęcia posady Ministra Magii, jednak jej rodzice są przeciwni jej wyjazdowi.
Kątem oka wypatrzył w tłumie matkę Addie, więc odruchowo objął dziewczynę w pasie, przyciągając ją bliżej siebie. Kciukiem rysował delikatne okręgi na jej skórze. Drugą rękę oparł na plecach zszokowanego wujka i zaczął prowadzić go ze sobą w kierunku stolika, na którym stały napoje wysokoprocentowe.
- Przecież to straszne! Okropne!
- Uważam dokładnie tak samo – westchnął, wypuszczając ich oboje z objęć i rozlewając skrzący na różowo alkohol do trzech szklanek. Dostrzegł niewielkie poruszenie w tłumie, więc znowu nachylił się konspiracyjnie do wujka, pociągając pokaźnego łyka błyszczącego, słodkiego trunku, który pozostawiał na języku lekko kwaskowaty posmak. – Jakby tego było mało, obraża mnie na każdym kroku. Twierdzi, że jestem oszustem, jakimś kolegą ze szkoły Addie, mimo że sama widziała nie raz jak pod ich dom odwoził mnie mój strzeżony konwój. Tak samo dotarłem tu dzisiaj – dodał, ponownie przytulając Puchonkę i z czułością spoglądając jej w oczy. Matka Addison była już tylko kilka kroków od nich. Jego puls przyspieszył, wiedział, że nadchodzi przełomowy moment, w którym będzie musiał przekonać do siebie wujka i zapobiec wyrzuceniu z imprezy. Uśmiechnął się zadziornie do Puchonki i nachylił się w jej stronę, wciąż jednak zwracając się do czarodzieja. – A ja tak bardzo ją kocham.
I niewiele myśląc, przycisnął swoje usta do warg Addie.
co tu się stało, nie wiem
- Syrop wiśniowy? - jęknął sam do siebie, kiedy wspierał się łokciami o brzegu barowej lady. Zadziwił go wybór Puchonki. Skoro sam planował “rozluźnienie atmosfery”, to przecież Hallaway nie mogła po prostu utknąć z nim na zupełnie trzeźwo. Nie wiadomo jak zdołałaby wytrzymać tak niefortunne spotkanie. Skoro zdecydowali się na knajpę, to przecież warto było załagodzić nerwy minionego, ciężkiego tygodnia pełnego zajęć.
OdpowiedzUsuńStąd, kiedy barmanka skinęła porozumiewawczo głową, by przyjąć zamówienie, pomachał jej panicznie przed oczami i na szybko zmienił preferencje. Zamówił dla Addie piwo z wiśniowym syropem, dla siebie zaś czysty, chmielowy trunek, zimny i z puszystą pianką. Chociaż gdy zerkał na różowy, słodki kolor roznoszący się w kuflu przeznaczonym dla Addie, ślinka zebrała mu się na języku i sam zapragnął przez moment takiej kolorowej, smakowej fantazji. Było jednak za późno i z resztą po dziurki w nosie miał już komentarzy na temat jego upodobania w tej słodkiej, różanej barwie, bo nie było to prawdą. Ulubionym kolorem Olafa była zieleń wiosennej trawy na Quidditchowskim boisku. Ta barwa, jako jedna z niewielu, zawsze gromadziła w sobie także charakterystyczny zapach świeżo ściętych liści.
Wziął oczywiście pod uwagę możliwość, że mógłby nie spotkać się z zachwytem Hallaway, ale życie Olafa było przesiane niezadowoleniem ze strony dziewcząt, z którymi obcował. Trudno, najwyżej głupio usprawiedliwi się po raz setny, że zapomniał, co pięć minut wcześniej do niego mówiła. No i w końcu sam postawił tę kolejkę.
Dołączył do niej zaledwie chwilkę później, z hukiem stawiając dwa kufle na drewnianym, wybruzdowanym podpisami uczniów stole. Zamierzał przysiąść się z dystansem, żeby nie prowokować dalszych randkowych insynuacji, jednak krzesło naprzeciwko chybotało się niebezpiecznie na boki, zwiastując koniec swego żywota. Tego brakowało, by wykitował przy Addie po zaledwie jednym piwie głową pod stołem. Postanowił więc zająć miejsce tuż obok niej, by także mieć lepszy widok na, póki co, cichą scenę.
Miło połechtała go tym komplementem, wykwitł odrobiną entuzjazmu, gdy wyobraził sobie swoje sceniczne alter ego. Zerknął na zegarek i sprawdził godzinę. Było zdecydowanie za wcześnie, żeby zaczynać jakiekolwiek przedstawienie. Ci pilni uczniowie, dopiero kończyli zajęcia, więc najpewniej koncert zaplanowano na bardziej oblegane i korzystne dla knajpy godziny.
Nigdy w życiu nie grał na perkusji, lecz ta wzmianka poruszyła w nim ciekawość, jak to jest.
- Onyksowe Gargulce? Chyba kiedyś ktoś o nich wspomniał, ale ja nie miałem okazji ich usłyszeć - odparł, rozglądając się ciekawsko po sali. Nikt z zebranych swym wyglądem nie prezentował się na tyle ekstrawagancko, by zostać posądzonym o członkostwo w tym rockowym zespole. To spostrzeżenie zapaliło zieloną lampkę pomysłów w głowie Olafa, który chwyciwszy za piwo, złapał kilka głębszych łyków dla odwagi.
- Kiedyś próbowałem na gitarze, ale to nie dla mnie - zagaił do Addie. Zza beżowej pianki piwa przesunął szaleńczym spojrzeniem po instrumentach zgromadzonych na improwizowanym podeście. Bez trudu można dostrzec, że w Olafowej głowie rodzi się jakiś dziwaczny pomysł. Zerwał się ze stolika i przysłaniając blondynce cały widok, obarczył ją wyzywającym uniesieniem brwi. - Chodź. Sprawdźmy, czy twój talent muzyczny ogranicza się jedynie do grania na nerwach - zażartował z iście szelmowskim uśmieszkiem, jakże prowokującym Addie do tego niezbyt roztropnego posunięcia. Nie czekał jednak na jej odzew, rzucił to wyzwanie i sam przemknął na drewniany podest. Nie bacząc na konsekwencje, siedział już przy instrumencie perkusyjnym, a jego posturę przysłoniły metalowe talerze ów kosztownego sprzętu. Dzięki temu nie było widać zagubienia na jego twarzy, gdy przeliczał wszystkie zebrane przed nim membrany. Zanurkował pod spód i zdjąwszy swoją bluzę, wpakował ubranie wewnątrz bębna basowego, żeby stłumić ewentualne uchybienia dźwiękowe. Skoro już nadarzyła się taka niepowtarzalna okazja, to warto było z niej skorzystać.
Wrzesień w tym roku wydawał się inny niż wcześniej. Nigdy nie potrafił określić, czy powrót po wakacjach do Hogwartu jest dla niego czymś utożsamianym ze szczęściem, czy wręcz przeciwnie. W tym roku szala, na której dominowało niezdecydowanie w tej kwestii przechyliła się w stronę pesymistycznego podejścia. Przez rok nieobecności w szkole, który tłumaczył nagłą potrzebą odpoczynku odzwyczaił się od towarzystwa. Dodatkowo brak rezultatów jego misji przyprawił go o lekkie dołki psychiczne. Nie miał ochoty uczyć się mało wartościowych rzeczy, które nigdy mu się do niczego nie przydadzą.
OdpowiedzUsuńPod koniec wakacji, tuż po powrocie z podróży kupił książkę u Borgina&Burkesa zawierającą niezbędną wiedzę dla Jonathana i jeszcze nie zdążył do niej zajrzeć. Wszędzie pałętali się jacyś ludzie, których Jace uważał za nudnych. Aczkolwiek najważniejsze było to, że mogliby przerazić się widokiem czarnej książki z widniejącym na okładce mrożącym krew w żyłach wilkołakiem, któremu z pyska kapała krew.
Blondyn ubrany w ciemną szatę ze związanym byle jak zwisającym zielonym krawatem i zwierzbionymi włosami szedł szybkim krokiem przez błonia, które ogarniało pełne słońce. Pogoda była przepiękna, więc na soczystej trawie wokół Hogwartu znajdowało się wiele uczniów cieszących się ostatnimi ciepłymi dniami. Wciągnął głęboko powietrze rozglądając się na boki i szukając dogodnego miejsca, w którym mógłby się usadowić. Nie zdziwił się, kiedy odległość między Zakazanym lasem a najbliższymi grupkami uczniów wynosiła około 100m. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie pod nosem i pomaszerował w tamtym kierunku. Na krok nie odstępował go Faraon — brzydki kot Jonathana. Prychał na ludzi, których mijali, kiedy tylko raczyli zwrócić swoją uwagę na niego. Aż dziwne, że zwierzę może być tak bardzo wrogo nastawione do każdego człowieka, z wyjątkiem Jace’a.
Usiadł w cieniu wysokiego drzewa i oparł się o nie. Rozejrzał się dookoła, czy aby nikt go nie zaskoczy, kiedy zanurzy się w prawdopodobnie niebezpiecznej lekturze. Wszystko wydawało się w porządku, więc wyciągnął księgę zza szaty. Faraon położył się i mruczał delikatnie obwąchując jakieś fioletowe kwiaty.
Mijała minuta za minutą a Jace z wielkim zainteresowaniem i fascynacją przeglądał księgę. Nie zwracał uwagi na otaczające go środowisko, nie zauważył że jego kot zaczął wyginać się w podejrzany sposób. Jedną ręką od dłuższego czasu bawił się kwiatami, którymi tak bardzo zafascynowany był Faraon. Z zadumy wyrwało go dopiero głośne miauczenie i coś rudego wskakującego mu na ramię. Jace krzyknął i wstając zrzucił machinalnie książkę na ziemię, tak, że spadła okładką do dołu. Starał się w jakiś sposób pozbyć się z siebie nieznanego mu kota, który drobnymi, ale za to ostrymi jak igły pazurami, wbił mu się w odsłoniętą rękę.
— Cholera! — krzyknął czując jak łapa kota przesuwa się w dół tym samym rozszerzając jego ranę formułując pręgi. Jednym okiem zauważył Faraona, który leżał bez ruchu kompletnie spokojny i wpatrywał się w całe zamieszanie. Po raz pierwszy widział, że jego kot nie próbuje ratować swojego pana. Z jego pyszczka wystawało parę fioletowych listków fioletowych kwiatów. Na sekundę zapomniał o tym, że na jego ręce wisi kot rozrywając mu skórę bojąc się o zdrowie swojego pupila. W końcu mocnym machnięciem ręką udało mu się zrzucić rudego kota, który odskoczył sycząc i nastraszając się.
— Co za głupi kot. — warknął pod nosem spoglądając na rękę. Wyprostował dłoń, którą przez ból cały czas miał zaciśniętą w pięść.
Na ziemię poleciały zmiażdżone zielone liście i fioletowe kwiaty. Rana nie wyglądała zbyt korzystnie, ale nie martwił się tym. Wiedział, że zasklepianie się ran w jego przypadku jest znacznie przyspieszone niż u innych gatunków osobników. Na trawie dookoła niego było pełno krwi. Musiał się stąd ewakuować zanim ktoś zobaczy całe zamieszanie i nabierze podejrzeń. Owinął sobie krwawiącą rękę krawatem, który przed chwilą ściągnął wstrzymując oddech.
Usuń[Dla uściślenia fioletowe kwiaty to kocimiętka, nie mam pojęcia czy ona rośnie w tamtych rejonach, ale stwierdziłam, że nie musimy się ograniczać. Dodatkowo nie ma nigdzie wzmianki o szybszej regeneracji wilkołaków, aczkolwiek pasował mi taki wątek i jeśli nie masz nic przeciwko tak to zostawmy :) ]
Jonathan Brew
Jace nie zarejestrował w jaki sposób blondynka znalazła się zaraz obok niego. Kiedy chwyciła go za krwawiącą rękę odruchowo ją odsunął, ale nie na tyle, żeby całkowicie wyrwać się z jej dłoni. Wyglądało to jak gdyby zrobił to machinalnie zważywszy na ból. Nawet sam Jace nie zdawał sobie sprawy dlaczego całkowicie nie wyrwał jej swojej ręki. Zielony krawat powoli stawał się bardzo ciemny. Spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem słuchając jej wywodu na temat swojego agresywnego kota, któremu — według blondynki — przypadł do gustu. Przekrzywił głowę w bok obserwując jak muska jego rękę i stara się w jakiś sposób załagodzić sytuację. Westchnął wiedząc dokładnie, że takiego zachowania wymaga społeczeństwo. Chęć pomocy Puchonki (prawdopodobnie, w końcu miała żółtą naszywkę z borsukiem na szacie) była motywowana jedynie stwierdzeniem bo tak wypada. Faraon zaczął ocierać się o nogi dziewczyny, co nie było częstym widokiem. Wręcz Jace nigdy nie widział, żeby kot polubił kogoś oprócz jego samego. Uśmiechnął się pod nosem korzystając z okazji, w której jego pupil odwracał uwagę niechcianej publiczności i odwrócił się tyłem. Ściągnął delikatnie krawat i wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty. Rany były już w całkiem dobrym stanie. Musiał zachować pozory i ukryć, że jej kot wcale nie zrobił mu krzywdy. Bo nie mógł. A przynajmniej nie na długo. Miał nadzieję, że blondynka nie zauważyła małej nieścisłości.
OdpowiedzUsuń— Vulnera sanantun. — powtórzył trzykrotnie zaklęcie, tak aby doprowadzić do całkowitego uzdrowienia. Było bardzo przydatne w trakcie jego podróży po świecie, kiedy przykładowo zaatakował go inny wilkołak, a rany po jego zębiskach były o stokroć poważniejsze niż zadrapanie przez głupiego, rudego kota.
Miał nikłą nadzieję, że stworzenie napatoczy mu się podczas pełni. Wtedy zobaczy jak to jest. Sympatyczność dźwięcząca w głosie dziewczyny, która odnosiła się do Faraona była naprawdę imponująca. Jace zaczął się zastanawiać czy ludzie się rodzą z takimi predyspozycjami, czy lata praktyki ich utwierdzają. Rzucił krawat w stronę Zakazanego Lasu. Nie będzie już mu potrzebny, a przynajmniej nie taki zniszczony. Podszedł do fioletowych kwiatów chcąc sprawdzić swoją teorię. Urwał część z nich i rzucił w stronę rudego kota, który nadal puszył się i syczał patrząc nieufnie na całe towarzystwo. Czterołap rzucił się na kwiaty wpychając w nie swój nosek.
— Nie łudź się. — rzucił nie patrząc w stronę dziewczyny. — On Cię wcale nie lubi. — wskazał palcem na swojego kota, który nadal ocierał się o nogi Puchonki. — Najadł się tych kwiatów i mu odbiło. Nawet nie wiem co to jest. — stwierdził mrużąc oczy. Słońce powoli kierowało się ku horyzontowi. Pochylił się, żeby podnieść księgę, ale coś mu przeszkodziło. Rudy kot znów skoczył w jego stronę. Jace przewrócił się na plecy chwytając kota w dwie ręce starając się trzymać go jak najdalej twarzy.
— Na brodę merlina, czy Ty szczujesz tego kota?! — warknął zdenerwowany. Książka leżała obok wręcz wołając go, żeby ją podnieść. Czuł niepewność i zagrożenie. Jace usiadł mocno trzymając szamoczącego się kota w bezpiecznej odległości.
Jonathan
Całkowicie pominął słowa dziewczyny dokładające cegiełkę w metaforycznych fundamentach budowania pełności osoby. Nie chciał zaprzątać sobie pamięci niepotrzebnymi faktami, zapewne już nigdy więcej nie będzie z nią rozmawiał; po co wiedzieć, że rudy kot jest przybłędą. Cholera, zapamiętałem. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jonathan trzymając kota z przerażeniem obserwował jak Puchonka rusza patykiem jego księgę. Nie miała prawa. Poczuł jak jego mięśnie się napinają. Starał się delikatnie, nie wzbudzając podejrzeń dziewczyny sięgnąć po różdżkę. Niestety rudy kot przybłęda ugryzł go ponownie doprowadzając do rany na ręce, którą tym razem zignorował biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo utraty swojej magicznej księgi. Wstał pospiesznie ciągle trzymając dłoń w gotowości, żeby mieć możliwość w razie czego szybkiej reakcji. Nie wiedział dlaczego ostatnimi czasy jego nieświadome popędy biorą górę nad świadomymi ruchami. Chwycił księgę zapominając, że jego ręka ponownie delikatnie krwawiła i jedna, pojedyncza kropla czerwonego płynu spadła na księgę. Według ekspedientki z Borgina&Burkesa tylko w ten sposób można było odczytać jej stronice, co później udało mu się potwierdzić. Księga zabulgotała w środku a z jej środka wydobywał się mały, delikatny, szary dym. Jace udał, że nic się nie wydarzyło i starł palcem krew. Dziwne zjawisko ustało tak samo szybko jak się pojawiło.
OdpowiedzUsuń— Koty świrują przez te dziwne kwiaty. — rzucił od niechcenia patrząc na nią niezbyt przyjemnym wzrokiem. — Nie ma to nic wspólnego z moją książką, która swoją drogą wcale nie jest niebezpieczna. — przewrócił oczyma chowając księgę do kieszeni ukrytej w środku szaty. — Chyba naczytałaś się za dużo kryminałów, czy innych bezużytecznych historyjek. — prychnął spoglądając na swojego kota, który wpatrywał się w niego z dotąd nieznanym mu błyskiem w oku. Że też musiał się najeść tych przeklętych kwiatów. Przeklinał go w myślach.
— Swoją drogą, skoro nie jest to Twój kot i dodatkowo jest niebezpieczny nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli pozbędziemy się go stąd. — powiedział wyciągając swoją różdżkę z ciemnego drewna. — Wingardium leviosa. — wypowiedział zaklęcie i rzucił je w stronę rudzielca. Uniósł kota w górę, który z niezadowoloną miną patrzył się na Jace’a.
— Zobacz, nawet zbytnio nie protestuje. — wzruszył ramionami i wyminął blondynkę. — Faraon. — podniósł głos chcąc, żeby jego kot ruszył za nim. Nie odwracał się do tyłu, ale nadal nie widział swojego kota obok własnej nogi. Jak na złość dzisiaj musiał dostać humorów. Pupil siedział obok dziewczyny pokazując swoją upartość.
— Zyskałaś nową przybłędę. Nie mam dwóch różdżek, żeby zabrać tego idiotę też. — syknął patrząc się na swojego kota, który z podniesioną głową ignorował jego zdenerwowanie.
Jace
Nie uważał, że dziewczyna jest głupia. Po prostu wiedział, że dziewczyny lubią czytać jakieś wymyślone historie, zagłębiać się w ich życie i uciekać od swojego. Co najciekawsze wcale nie kłamał. Naprawdę myślał, że to kwestia działania fioletowych kwiatów. Nie zgłębił jeszcze wszystkich tajemnic księgi. Nie wiedział, że może mieć jakieś uboczne skutki. Co za paradoks. Ostatnio lawirowanie pomiędzy kłamstwami nie szło mu najlepiej, pewnie przez roczne unikanie ludzi, a mówiąc prawdę wygląda jakby kłamał. Może czas zmienić taktykę.
OdpowiedzUsuńDziewczyna zaczęła krzyczeć jak oparzona, żeby Jace puścił jej kota. Przewrócił oczyma zauważając, że jej krzyki przyciągają uwagę.
— Czy mogłabyś przestać się wydzierać? — spytał spokojnie nadal trzymając różdżkę w górze i utrzymując kota. — Nie mam ochoty go postawić. Zaatakował mnie dwukrotnie. Powtarzam DWUKROTNIE. — gestykulował rękoma, jak to miał w zwyczaju ciągle utrzymując stonowany głos. Nie denerwował się, wręcz przeciwnie ta historia była w najbliższym czasie jednym ciekawym wydarzeniem w jego życiu. Kiedy dziewczyna wyciągnęła różdżkę przyłapał się na delikatnym uśmiechu. — Daj spokój, nie mam w zamiarze zrobienia mu krzywdy. Chciałem zanieść go do zamku, w bezpieczne miejsce, gdzie nikogo nie zaatakuje. — wyjaśnił wzruszając ramionami. Puchonka widocznie nie uwierzyła mu w jego zapewnienia, bo szybkim zaklęciem wyciągnęła jego księgę i odebrała mu ją. Spiął wszystkie mięśnie. Gdyby księga nie była dla niego aż tak ważna nigdy nie zachowałby się w ten sposób; nigdy nie próbowałby zrobić wszystkiego co w jego mocy, żeby ją odzyskać. Jego oddech przyspieszył a wzrok się wyostrzył. Poczuł się nieobecny. Faraon wstał i spojrzał na dziewczynę starając się jakoś ją ostrzec.
— Nie wiesz , że nie powinno się zwalczać agresji agresją? Może wybuchnąć pożar. — powiedział cicho, ledwo słyszalnie. Wciągnął głęboko powietrze, żeby spróbować się uspokoić. Jego nagi kot podszedł bliżej stając obok niego. Spojrzał na przyjaciela. Od początku jego wilkołactwa za każdym razem starał się pilnować swojego pana. Nawet podczas pełni znajdował się w pobliżu, żeby zareagować w miarę możliwości. Był jego stróżem.
— Oddaj mi tę książkę. Oddaj mi ją. — spuścił głowę starając się nie ulegać popędom. Opuścił różdżkę powoli opuszczając rudego, wrednego kota. Opanował się, nie spróbował jej zaatakować, wszystko było w porządku. Wszystko jest dobrze, bo nie próbowałeś jej zaatakować przy świadkach. Zaczął się zastanawiać, czy czasem jego powrót do szkoły nie był błędem. Mijała sekunda za sekundą a on czuł się coraz bardziej nieobecny. Zaczęło mu się kręcić w głowie, pojawiły się mroczki przed oczyma. Potrząsnął głową łudząc się, że to pomoże. Działo się coś niedobrego. Może powoli wiedza, którą udało mu się zdobyć naprawdę prowadzi do tego czego tak długo szukał. Ale czy na pewno tego chciał?
Podszedł szybko do dziewczyny zakrywając oczy przed ledwo widocznym już słońcem, które nagle zaczęło go razić. Wyrwał jej księgę i poczuł ulgę. Odetchnął zamykając oczy na sekundę czując jak go pieką ze zmęczenia.
Jace
Odzyskawszy księgę poczuł niezmierną ulgę. Trzymając ją z desperacją nerwowo wciągał nierówno powietrze w celu uspokojenia. Patrzył w ziemię czując upokorzenie. W jednym momencie wydawało mu się, że jest całkowicie bezbronny. Po raz pierwszy ktokolwiek zapytał się go czy wszystko w porządku. Po raz pierwszy w życiu ktoś zainteresował się tym, że może dzieje się z nim coś niedobrego. Spojrzał na nią z niedowierzaniem pozwalając sobie na chwilę słabości, która wiązała się ze szczerością. Jego wzrok nie był — jak dotychczas — spowity kłamstwem i brakiem empatii. Wstrzymał oddech spoglądając na rękę dziewczyny. Była bardzo mocno poparzona. Sam widok wywierał na nim poczucie wstydu i odpowiedzialności za krzywdę, która stała się Puchonce. Tym samym przypomniało mu się, że nadal nie zna jej imienia. W tym momencie obudziło się w nim coś, co znał jedynie mając dwanaście lat przy Viktorii — starej przyjaciółce. Poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. To była jego wina, że blondynka była zmuszona chwycić księgę, która miała na niego tak bardzo destrukcyjny wpływ. To była jego wina, że w ogóle się poznali. Chciał powiedzieć cokolwiek; chciał wyrazić swoją skruchę; chciał pomóc dziewczynie, ale słysząc jej kojący głos miał chęć położyć się w pozycji embrionalnej z głową na jej kolanach i zasnąć. Czuł się tak bardzo zmęczony, że z ledwością utrzymywał otwarte powieki. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że księga mogła wpływać na niego w ten sposób. Uważał, że jego zły stan zarówno psychiczny jak i fizyczny jest spowodowany brakiem przez całe życie kogoś, kto mógłby go wspierać i chociażby zapytać czy wszystko w porządku. Z jednej strony było to bardzo mądre. Dowodziło to temu, że Jace nie boi się przyznać przed samym sobą, że tego potrzebuje. Aczkolwiek z drugiej strony pokazywało jego słabość do czarnej magii, która przecież właśnie formowała z niego to coś, czym nie był.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę pozwolił dziewczynie siebie poprowadzić. Wydawało mu się, że idą wieczność przez rozległe błonia. Słońce już zachodziło, a dzisiejszego wieczora widok był naprawdę urzekający. Przed samym wejściem do zamku zatrzymał się czując, że w delikatnym stopniu wróciła część jego osobowości. Nie ta, którą wolałby w tym momencie wykorzystać, żeby wyłgać się z wszystkiego co właśnie się wydarzyło. Ta prawdziwa część, którą posłużyłby się gdyby jego życie było normalne.
— Przepraszam. — wypalił chwytając Puchonkę za rękę obserwując z każdej strony jej poparzenie. Wypuścił powietrze znów zamykając oczy. Trzymał jej przedramię delikatnie masując kciukiem mały fragment skóry, która nie była poparzona. Nie powinien tego robić, ale uważał, że i tak zagrzązł już zbyt mocno, żeby się z tego jakoś wyplątać. — Wiem, że to boli. Kiedyś też się tak poparzyłem. Chodź ze mną proszę do lochów, w dormitorium mam schowany eliksir, który pomoże Ci na to opatrzenie. — wypalił nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich czynów. Jego ojciec po śmierci matki całkowicie zatracił się w czarnej magii. Jednego wieczora mały Jace bawił się rzeczami ojca nie zdając sobie sprawy z tego, że może stać mu się krzywda. Podobne oparzenia sprawił mu tajemniczy przedmiot leżący na jego biurku. Wtedy Pan Brew posmarował chłopcu bolące miejsce pewnym eliksirem, o którym Jace nigdy nie słyszał. Profilaktycznie udało mu się ukraść fiolkę w razie niepowodzenia.
Jace
Powiedzenie, że ulubionym instrumentem Olafa była gitara było mocno na wyrost. Owszem, trzymał gryf w dłoniach kilka razy, ale zacięcia do muzyki i poczucia rytmu to on za grosz nie posiadał. A z perkusją to w ogóle nie miał żadnego doczynienia i zdecydował się spróbować swoich sił tylko dlatego, że Hallaway uraczyła go komplementem.
OdpowiedzUsuńKiedy władował się z dziką pewnością na scenę, planował sobie rekreacyjnie postukać w bębenki i nacieszyć zabawą jak dziecko, które pierwszy raz może narobić hałasu. Nie do końca odpowiadał mu ten obrót spraw, żeby nagle dawać koncert, jednakże ufał muzykalnemu talentowi długoletniej pianistki. Gdy tylko Addie wtargnęła na scenę, zalśniła jak przebojowa gwiazda swoją pewną postawą i energetycznym głosem. Gdy jednak usłyszał swoje imię, zdezorientowany podniósł głowę zza bębnów i tym samym rąbnął się w głowę o jeden z talerzy, wydając na scenie pierwszy dźwięk. Zdawało mu się, że tłum oszalał, a rzeczywistości tylko dwie młodziutkie dziewczyny zaklaskały w dłonie, to Olafowi od silnego uderzenia powielił się obraz. Lekko oszołomiony obdarzył zwróconą w ich kierunku publikę szerokim uśmiechem i porozumiewawczo skinął głową do Addie, informując tym samym, że jest gotowy. Tylko sam jeszcze nie wiedział na co.
Pośpiesznie znalazł pałeczki, lecz trzymając je teraz w dłoniach zerkał z jednej na drugą i czuł się zupełnie, jakby ktoś dał mu dwie różdżki i nie wiedział którą machnąć jako pierwszą. Zdecydował się więc na odważniejszy ruch i odnajdując pedał basu, zaczął rytmicznie stąpać butem i tak oto rozpoczął się ich debiutancki, imitujący elektroniczne techno utwór.
Wood zaczął kiwać się do przodu, trochę wyglądało to jak choroba sieroca, ale nic więcej w danej chwili nie potrafił z siebie wykrzesać. Co jakiś czas stuknął o talerz albo membranę, niezbyt regularnie to wybrzmiało i niestety najlepszą częścią przedstawienia wciąż jego giętki, siedzący taniec i fruwające włosy.
Gdyby tylko Addie zagrała jakiś mało skomplikowany riff, mogłaby z tego wyjść nawet jakaś undergroundowa, stonerowa próbka muzyczna, jednak Olaf wciąż mylił się w kolejności uderzania i w końcu zupełnie pogubił wcześniejszy rytm. Próbując jakoś ratować się z tego tonącego titanica, zaczął stukać chaotycznie w losowe bębny, tworząc zupełnie niekontrolowany ferment muzyczny. Niezbyt atrakcyjne dla ucha dźwięki zdradzały jego umiejętności perkusyjne równe zero. Mimo wszystko machał jeszcze zacięcie głową przez dobre dwie minuty, sam ledwo wytrzymywał to tłuczenie garnków i w zasadzie zaczął wątpić w powodzenie tego zwariowanego pomysłu.
Ta piękna chwila ekspresji została przerwana przez nagły, głuchy trzask, kiedy to jeden z mocno obstukiwanych talerzy zerwał się spod kontroli stelaża i niczym kosmiczny spodek poszybował ponad głowami widowni, wieńcząc swoją podróż intensywnie wbity w drewnianą część ściany nad oknem.
- O kurwa - jęknął Olaf, spoglądając przejęty na oderwaną część, to na Addison wciąż dzierżącą w dłoniach gitarę basową. Nie wiedział do końca, czy powinien zignorować ten fakt i dalej przygrywać w akompaniamencie, czy może warto jednak ewakuować zespół A&O ze sceny, wrócić do stolika i udać, że ta niefortunna sytuacja wcale nie miała miejsca.
Olafcio
Zdziwił się, kiedy dziewczyna zgodziła się z nim pójść. Zdał sobie sprawę z tego, że była bardzo łatwowierna. Jace od zawsze zastanawiał się czy takie osoby mają jakąkolwiek szansę, żeby przeżyć. Na tym świecie roiło się od zła; od wielu złych ludzi nie zawsze mających czyste intencje. A może to on był tak bardzo przekonujący w swojej prostocie i szczerości, że umiał wywrzeć na kimś pożądane wrażenie.
OdpowiedzUsuń— Mogę zapytać, jak sam się oparzyłeś? Proszę, opowiedz mi o tym. Albo o czymkolwiek innym, obojętne. Pragnę tylko usłyszeć twój głos.— usłyszał z ust dziewczyny i w duchu zamarł. Szli już w obranym kierunku i nie było powrotu. Do tego właśnie prowadziła słabość. Do niechcianych pytań, które nawet nie były uzasadnione. Nie wspominając już o chęci usłyszenia jego głosu. Brzmiało to dosyć dziwnie i Jace nie wiedział jak miałby to skomentować. Najlepiej byłoby dla niego uciekać gdzie pieprz rośnie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że w danej sytuacji nie jest to kompletnie możliwe. Niestety jego księga zrobiła jej krzywdę. Musiał naprawić ten błąd, żeby nikt już nigdy więcej nie dorwał się do jego książki.
— Nie wspominałem, że kiedyś się oparzyłem. — wycedził zgodnie z prawdą, delikatnie i niepostrzeżenie sprawdzając czy książka nadal jest na swoim miejscu. Jej obecność zaczęła wpływać na niego regenerująco. Powoli wracał do zdrowia i pełni sił, więc myśl o tym jak znalazł się w tej sytuacji zaczęła rozbrzmiewać w jego głowie coraz dosadniej. Zdał sobie sprawę, że trochę przesadził z sarkastycznym tonem. — Trzymam ten eliksir na wszelki wypadek. Lubię wytwarzać eliksiry. — wzruszył ramionami starając się iść w bezpiecznej odległości od dziewczyny. Dobre kłamstwo zawiera namiastkę prawdy i tego chciał się trzymać. — Czasami po prostu leżą u mnie w kufrze, bo nie mam serca, żeby je wyrzucić. Każdy z nich jest dla mnie istotny. Wszystko się może wydarzyć. Jak widać. — wskazał głową na jej rękę, która z czasem wyglądała coraz gorzej. Wolał o tym nie wspominać, żeby nie denerwować Puchonki. Dziewczyny mają tendencję do panikowania. Podobno. Wiedział tylko, że musi się spieszyć, żeby uratować jej życie. Oczywiście zależało mu na tym tylko dlatego, że było to w jego interesie. A tak przynajmniej myślał.
W tym momencie usłyszał przytłumione kroki tuż za rogiem. Przystanął zatrzymując ręką dalszą drogę Puchonce i pociągnął ją wprost w korytarz z lewej strony. Zaciągnął ją praktycznie siłą za posąg, właściwie ciężko było stwierdzić jaki zważając na ciemność, która nastała w przeciągu najbliższej pół godziny. Starał się oddychać przez nos, tak aby uniknąć nakrycia na gorącym uczynku. Patrząc po braku jakiegokolwiek światła mógł sądzić, że już było po godzinie policyjnej. Słysząc głośny oddech Puchonki zakrył jej usta dłonią mając nadzieję, że jej nie strzepnie i nie zacznie się wydzierać. Kroki ucichły. Rozejrzał się po korytarzu nakazując dziewczynie pozostanie gestem dłoni. Co najdziwniejsze ich koty zniknęły. Nie martwił się o Faraona, bowiem wiedział, że zwierzę zna drogę do pokoju.
— Boli? — zapytał chcąc ocenić jak wiele czasu mu pozostało. W głowie ciągle miał wspomnienie, w którym sam leżał i czekał na pomoc, która mogła nigdy nie nadejść. Dziewczyna miała dużo szczęścia i powinna być wdzięczna. Pomijając fakt, że to właśnie przez niego znalazła się w tej sytuacji.
[Btw. ona jest blondynką? XD Ciężko mi stwierdzić po zdjęciu, bo jest pozbawione kolorów, ale takie miałam właśnie wrażenie haha ]
Jace
Kiedy obadał teren i mógł spokojnie stwierdzić, że jest już bezpiecznie schylił się do blondynki, która wyglądała coraz gorzej. Stała się bardzo blada a jego wzrok przyzwyczajony już do ciemności zauważył jej dłoń i jej coraz ciemniejszy kolor. Zaklął w myślach nie chcąc jej denerwować i wspominać w jak słabej sytuacji właśnie się znalazła. Przypomniał sobie jak powoli umierał leżąc w bibliotece ojca. Czekał już na śmierć. Ból był tak nie do zniesienia, że najmniejszy oddech sprawiał mu ból. Gorąco rozlało się na całe ciało parząc żyły i wewnętrzne organy. Jego ojciec pojawił się w ostatniej chwili. Kiedy nie czuł już całego ciała i widział jedynie łzę spływającą mu po policzku pojawił się ojciec. Jego stan był znacznie gorszy niż Puchonki. Dodatkowo ona miała kogoś, kto się nią zajął.
OdpowiedzUsuń— Do Koła Eliksirów nie należę, bo nie mam na to czasu. — stwierdził podnosząc Puchonkę za ramię olewając jej propozycję o tym, żeby szedł sam. Oszacował, że byłby małe szanse na to, żeby zdążył wrócić. Później będzie się martwił jak odstawi ją do jej dormitorium, zważywszy na to, że nie wiedział czy będzie w stanie sama iść. Czarna magia wysysała całą energię i pokłady sił zarówno psychicznych jak i fizycznych. Na szczęście blondynki zaczynał się weekend. Będzie mogła odpocząć. Może to dobrze, że miał takie doświadczenia życiowe a nie inne. Może to dobrze, że to przeżył. Przynajmniej teraz wie co musi zrobić i jakie będą konsekwencje.
Póki jeszcze miała w sobie siły wolał to wykorzystać. Musiał utrzymywać ją w fazie pełnej świadomości. To, że zaczęła mu opowiadać pewne ciekawostki z jej życia dawało jej wiele szans na dotarcie do jego dormitorium. Lochy nie były daleko, a o tej godzinie wszyscy powinni być już w pokojach. Nawet gdyby siedzieli w pokoju wspólnym nikogo nie zdziwi widok dziewczyny z innego domu. Ślizgoni często przemycali koleżanki do pokoi. — A przystąpienie do zawodowej drużyny? Skąd taki pomysł? Grasz teraz? — zapytał, żeby zająć czymś umysł dziewczyny. Sam natomiast niezbyt skupiał się na tym o czym opowiadała blondynka. Musiał czuwać i nasłuchiwać niepożądanych osób w okolicy. Na szczęście słyszał nieco lepiej niż zwykły człowiek, co mógł wykorzystać i na spokojnie rozmawiać z Puchonką. Zmarszczył brwi i zerknął na nią przyglądając się jej twarzy. Była taka… niewinna. Miała piękne oczy. Dlaczego nie znał jeszcze jej imienia? Musiał je znać, żeby w razie co móc ją zawołać gdyby traciła przytomność.
— Jestem Jace. — wypalił łapiąc się na tym, że wcale nie miał zamiaru jej tego mówić. Chciał po prostu poznać jej imię. Nie. Musiał poznać jej imię, żeby ją uratować. Tak brzmiało to znacznie lepiej dla jego poparanego umysłu.
Jace
Dziewczyna miała tendencję do słowotoku. Jace’owi wydawało się, że usta Addison (w końcu poznał jej imię i mógł już w myślach używać tego sformułowania zamiast bezpłciowej Puchonki) się nie zamykają, a ona ma zamiar opowiedzieć mu całe swoje życie w jeden wieczór. Nieprzestannie dziwił się jak to jest możliwe, że ktoś może być tak bardzo wylewny. Blondynka była jego całkowitym przeciwieństwem. Kiedy on nie miał w zwyczaju opowiadać o sobie czegokolwiek, ona mówiła wszystko. Gdzieś w głębi duszy zastanawiał się dlaczego jest taki zamknięty w sobie, ale nigdy nie potrafił znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie.
OdpowiedzUsuńAddison miała rację. Jonathan nie interesował się szkolnym życiem a już na pewno nie Quidditchem. Owszem umiał latać na miotle, ale nic poza tym. Miał wrażenie, że nigdy nie miał czasu na pierdoły. Zdawało mu się, że jednym uchem wpuszcza, a drugim wypuszcza informacje, które przekazywała mu dziewczyna, ale było zupełnie na odwrót i Ślizgon nawet nie potrafił tego kontrolować. Najzwyczajniej w świecie wszystko układało mu się w jednej z wielu szufladek podpiętej tabliczką Addison.
— Nie jestem jak większość osób. — była to jedyna odpowiedź jaką umiał znaleźć. Słysząc, że wiele osób zachowuje się w pewien sposób, albo ma jakieś przyzwyczajenia, które się powielają zaraz tępi je w sobie. Zawsze był indywidualistą, aczkolwiek nieco przesadzonym. — Mówiąc większość, ja słyszę pospolitość. Nie mam zamiaru mówić do Ciebie Addie. Zresztą — Nie będę już z Tobą więcej rozmawiał stwierdził w myślach. Nie mógł jej tego w tym momencie powiedzieć, żeby nie pogarszać jej stanu. Widzą, że dziewczyna czeka na rozwój jego wypowiedzi wskazał na nią głową — Nawet do Ciebie nie pasuje. — mruknął po czym przyłożył wskazujący palec do ust w geście uciszenia. Dotarli właśnie do ciemnozielonych drzwi, które prowadziły do pokoju wspólnego Slytherinu. Cicho szepnął hasło, uważając, żeby Addison go nie usłyszała. Wolał uniknąć w przyszłości nieproszonych gości, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna na pewno by go nie zapamiętała zważywszy na jej stan zdrowia. Wetknął głowę przez delikatnie rozchylone drzwi i z ulgą stwierdził, że w pokoju wspólnym nie ma nikogo. Jego koledzy prawdopodobnie dzisiejszą noc mieli spędzić w dormitorium starszych kolegów. Wspominali coś o jakiejś imprezie powitalnej organizowanej na rozpoczęcie semestru. Prawdopodobnie nie wrócą do rana. Jace przyzwyczaił się już do częstych balang w swoim Ślizgońskim domu. Jakiś czas temu nawet je lubił, do czasu, aż wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
— Chodź, szybko. — pociągnął blondynkę za ramię czując, że chyba będzie musiał jej pomóc. Żeby zyskać na czasie wziął ją na ręce i szybkim krokiem wparował do swojego dormitorium. Tak jak się spodziewał pokój był całkowicie pusty. Posadził Addison na swoim łóżku pościelonym w nieładzie. Nigdy nie słynął z bycia pedantem. Otworzył pospiesznie kufer, wcześniej wyciągając go spod łóżka. Wolał nie afiszować się ze swoimi przechowywanymi rzeczami. Znalazł fiolkę z fioletowym eliksirem. Niezdarnie odkręcił ją przez trzęsące się ręce. Emocje dzisiejszego wieczoru chyba go przerosły. Dawno nie działo się nic ciekawego w jego życiu a musiał przyznać, że ta przygoda dała mu nieco frajdy. Pomijając fakt, że Addison mogła umrzeć. Podał jej fiolkę i przyłożył do ust pomagając wypić trunek, który zdecydowanie nie smakował najlepiej.
W głowie rozbrzmiewało mu jej imię. Nie mógł pozbyć się myśli, że musi znaleźć dla niej jakieś alternatywne zdrobnienie.
Po co, skoro nie będziesz już z nią więcej rozmawiał. Przecież nie potrzebujesz nikogo.
Jace
[Ten unknown to byłam ja jakby co :D Wylogowało mnie, a ja nie zauważyłam.]
Usuń[Cześć, dziękuję za miłe powitanie. <3 Masz rację, trudno trzymać się z daleko od Hogwartu, ja od zawsze w serduszku jestem Potterhead, więc obowiązkowo musiałam tu wrócić. :D Rozumiem ból związany z egzaminami, ja dopiero teraz mogę odetchnąć, myślałam, że uda mi się zakończyć etap sesji już parę dni temu, ale niestety wykładowcy zadbali o to, by wszystko się przedłużyło, eh…
OdpowiedzUsuńOczywiście, że jestem chętna na wątek, twój chochlik jest niezwykle przemiły, już ją lubię. Zazdroszczę jej tyle energii. Masz rację, że jest całkowitym przeciwieństwem Leona, ale myślę, że połączenie ich może być przez to jeszcze ciekawsze. Zawsze lubiłam zestawienia takich charakterów w wątkach. Przyszło mi do głowy parę luźnych punktów zaczepienia, postaram się je w miarę spójnie opisać, byśmy mogły to wszystko poprzerabiać, albo zainspirować się i stworzyć coś nowego! :D
- Czy Addison jest półkrwi? Jeśli tak to może załóżmy, że razem ze swoją rodziną mieszkała w sąsiedztwie rodzinki Sterling? Albo wręcz zróbmy tak, by ich domy stały zaraz obok siebie, a pokoje Addie i Leona miałyby naprzeciwko siebie okna? To dałoby nam mnóstwo ciekawych opcji!
- Nie wiem na ile grzeczny jest rudy kot Addie, ale może na kilka dni ten by zaginął z własnej woli/lub ktoś po prostu zrobiłby dziewczynie bardzo nie śmieszny żart. Ostatecznie ta zaczęła by go szukać (w okolicach wieczornych, w momencie, kiedy za opuszczenie dormitorium grozi utrata punktów), zaszłaby w okolicę Pokoju Życzeń. Wtedy z niego wyszedłby Leon, niemal na nią wpadając. Może usłyszeliby zbliżającego się prefekta/woźnego/nauczyciela i Addie instynktownie wepchnęłaby ich ponownie do zamykającego się pokoju, w wyniku czego dziewczyna zobaczyłaby cały ten ponury kąt, w którym Leon prowadzi swoje śledztwo dotyczące ojca.
- Możemy też pójść w coś związanego z Kołem Transmutacji. Leon nie jest jakimś lubianym gościem, więc może pod chwilową nieobecność nauczyciela, ktoś zacząłby go zaczepiać. Rozpoczęłaby się słowna przepychanka, jakiś złośliwy komentarz Leona mógłby na tyle kogoś rozzłościć, że ten ktoś chciałby przejść do rękoczynów. Addie próbowałaby wszystko uspokoić, może obrócić w żart, a Leon jak to on by się nie patyczkował (zwłaszcza, jeśli miałby bardzo zły humor/był czymś sfrustrowany) i np. zagroziłby różdżką/ew. czymś co właśnie przetransmitował w nóż. Choć nie wiem, czy później rozwiązałoby się to ich wspólnym szlabanem czy może czymś innym i bardziej skomplikowanym.
Ewentualnie Leon i Addie mogą zostać dobrani w parę do jakiegoś projektu z Transmutacji właśnie.
Nie wiem czy te pomysły do czegokolwiek się nadają, wybacz, mam wrażenie, że moja wena nie wróciła do mnie jeszcze po egzaminach. :c]
Leon
[To gratuluję, świetnie, że możesz cieszyć się już wolnymi dniami. <3 Ja jutro mam zamiar posłać ostatnią pracę, mam tylko nadzieję, że wszystko zostanie uznane (wstyd się przyznać, posyłam je po terminie…) i że nie będę musiała wracać do tych przedmiotów we wrześniu. No ale zobaczymy, jeszcze jedna noc zarwana i mogę poświęcić się pisaniu. ♥
OdpowiedzUsuńZmyliły mnie te wszystkie wzmianki o mugolskich przedmiotach w karcie Addie, sądziłam, że wychowywała się w bardzo umagicznionym półmugolskim domu. ;) Z jednej strony szkoda, że jednak nie będą sąsiadami, ale z drugiej rodzina Leona bardzo od magii się odcina, więc czasem bliskość kogoś kto tak otwarcie nią żyje mogłoby rodzić napięcia i kłótnie. Może jednak matce Leona przyda się trochę spokoju. xD
Ale podoba mi się sam zamysł tego, by kiedyś się przyjaźnili, później coś by się popsuło, aż teraz darzyliby się otwartą wrogością, choć gdzieś w sercach dalej czuliby do siebie coś na kształt sentymentu i przywiązania. Jestem za tym, by za dzieciaka wymieniali się listami, może poznali się nawet na Kole Transmutacji, o ile Addie też zaczęła na nie chodzić już od najmłodszych lat. I jakoś tak by wyszło, że dobrze się czują w swoim towarzystwie, on zaciągał by ją do biblioteki, ona – mimo, że Leon jest skrajnym introwertykiem – na mecze Quidditcha. :D Początkowo byliby ze sobą szczerzy (choć ta prawda z ust Leona byłaby z pewnością dawkowana). Jednak tak na rok przed śmiercią brata Leona wszystko mogłoby zacząć się psuć – głównie przez Sterlinga, który zaczął by się zmieniać – stałby się bardziej opryskliwy, zamknięty w sobie, zakłamany, najlepiej czujący się w samotności (może wtedy też dowiedziałby się czegoś o ojcu, albo chociażby tego, że żyje tylko dlatego, że matka została zgwałcona…). Po śmierci Olivera wszystko to przybrałoby apogeum (Leon byłby wtedy w VI klasie, Addie w V). Wtedy też Leon, jeszcze zimniejszy i odpychający w obyciu, zaczął sięgać po Xanax (teraz zdarza się to sporadycznie), regularnie połyka dawki Modafinilu – więc to też mogło wpłynąć na jego zachowanie i relację z Addie, której pomoc by odrzucał. Może, chcąc, by się ta dała mu spokój zrobiłby jej coś nieprzyjemnego? Można to też połączyć z legilimencją, bo im Leon starszy tym bardziej przedmiotowo traktował ludzi, w złości mógłby wyjątkowo boleśnie wedrzeć się Addie do umysłu, co z pewnością zaszkodziłoby ich przyjaźni, która już wtedy wisiałaby na włosku.
A teraz przechodząc do aktualnej relacji – byliby sobie wrodzy, mijając się, panowałby pomiędzy nimi chłód, całkowicie by się ignorowali. Aż do tej sytuacji na Kole Transmutacji, gdzie doszłoby do tego spięcia, które skończyłoby się nierozwiązane przez pojawienie się nauczyciela. Leon może nawet rzuciłby w stronę Addie, by się nie wtrącała, jeśli ta próbowałaby coś powiedzieć. On zazwyczaj nie poddaje się zrywom emocji, ale możemy założyć, że ten ktoś poruszył wyjątkowo bolesną strunę, dodatkowo byłby podminowany niepowodzeniami w jego śledztwie, więc faktycznie poszedłby później za tym chłopakiem (albo po prostu odpowiedziałby na zaproszenie do pojedynku), z tym, że cała walka przebiegłaby nie fair i Leon zostałby zamknięty w tej feralnej skrzyni (musimy to wykorzystać, za bardzo podoba mi się ten pomysł, by z tego zrezygnować! :D). Wypuściłaby go Addie i pomogłaby mu się uspokoić (może wykorzystując jakiś chwyt z ich dzieciństwa, który zawsze pomagał?). I to byłoby takie wspaniałe spotkanie skłóconych przyjaciół. ♥ Choć wiadomo nie wszystko byłoby różowe, Leon też będzie wściekły, że zobaczyła go w takim stanie.
I teraz zastanawiam się, w którą stronę to pociągnąć, bo podoba mi się zarówno motyw z wtargnięciem Addie do pokoju życzeń jak i to ukrywanie prawdy o tym co się wydarzyło z wrogiem Leona… Co teraz, pomocy! xD]
Leon
[Sterling raczej nie przejmowałby się dłużej tym zajściem na Transmutacji, bo on uważa, że tego typu starcia się niczym w porównaniu z jego Wielkim Planem. xD Ale możemy uznać, że Leon stwierdził, że ten chłopak, który z niego drwił, będzie doskonałym obiektem doświadczalnym, na którym będzie mógł wypróbować coś, co później będzie chciał zrobić swojemu ojcu… Więc istnieje wielkie ryzyko, że to wszystko pójdzie za daleko i nauczyciele się tym zainteresują. Leon nie działa pochopnie, to wszystko byłoby wynikiem chłodnej kalkulacji. Inteligentnie by to zaplanował, by tak szybko nie zostać złapanym. Może więc tutaj wykorzystać metamorfomagię – Leon zrobiłby to wszystko pod inną postacią, ale traf, by chciał, że Addie zobaczyłaby np. jak ten wraca do swojej normalnej osoby i sprytnie połączyłaby fakty. Leon mógłby ją też zobaczyć, wywiązałaby się jakaś dyskusja, od tamtego momentu, chcąc nie chcąc trzymaliby się ze sobą nieco częściej, może Leon chciałby się upewnić, że Addie nie piśnie na ten temat słówkiem, ona z kolei mogłaby się o niego nieco martwić, bo mimo, że ten już za dzieciaka nie był zbyt sympatyczny, nie podejrzewałaby go o takie rzeczy. Potem wpleść motyw z Pokojem Życzeń – Addie, całkiem przypadkowo śledziłaby Leona i napadłaby na niego, gdy ten wchodził/wychodziłby z Pokoju – i jakoś by tak wyszło, że razem weszliby do środka, co pozwoliłoby nam ruszyć z motywem śledztwa.
UsuńAlbo inaczej – po tym zajściu ze skrzynią, Leon (nieco już uzależniony, to trzeba powiedzieć głośno), bardzo potrzebowałby wziąć swoją tabletkę, z tym, że nie miałby już ich przy sobie – bałby się trzymać je w dormitorium, więc składowałby je w Pokoju Życzeń. Jakoś tak jeszcze nie do końca trzeźwo myśląc, nie udałoby mu się przegonić Addie, która dumnie poszłaby za nim aż na VII piętro. :P
Nie wiem co o tym wszystkim sądzisz. I wybacz, że się tak rozpisałam, nie sądziłam, że nie zmieszczę się w jednym komentarzu! O_o]
Leon
[Uh, masz rację, mam wrażenie, że wykładowcy w tym semestrze poszaleli z nawałem pracy, który na nas zrzucili. x_x Miałam wrażenie, że już w połowie wykonywania wszystkich prac padnę trupem i już nie wstanę. Ale jakoś - po tych wszystkich nieprzespanych nocach, podkrążonych oczach i hektolitrach kaw dalej trzymam się na nogach. xD Na szczęście jedną zaległą pracę mi uznano, nawet zyskałam wielką pochwałę, więc tym nie muszę się już martwić. A esej właśnie kończę, jeszcze tylko dopisać parę akapitów, sprawdzić i mogę z czystym umysłem siadać do pisania wątków. ♥
OdpowiedzUsuńOoo, ciekawie to wszystko brzmi! W sumie i od Leona mogłaby się nieco nauczyć, on wręcz szczyci się tym, że jest mugolakiem (co z tego, ze nim nie jest, bardzo by chciał być xd). I faktycznie nie jestem sobie w stanie wyobrazić Addie jako chłodnej, oschłej i wywyższającej się dziewczyny. Po prostu to ze sobą nie współgra!
Wypadek z Quidditchem będę musiała jeszcze przemyśleć, nie wiem czy Leon będzie chciał aż tak skrzywdzić Addie, choć może… Gdyby odpowiednio to wyważył, by jej zaszkodzić, ale jednocześnie nie wysłać jej do Skrzydła Szpitalnego na bardzo długi czas. W sumie możemy to wprowadzić, niech ta uraza Addie do Leona będzie silniejsza, nie ułatwiajmy im tego wszystkiego za bardzo. *śmieje się diabelsko*
Też już uwielbiam tę historię. ♥ Jestem niesamowicie ciekawa jak to nam się rozwinie.
Wszystko pięknie podsumowałaś, taki przebieg wydarzeń mi pasuje. :D Nie mogę się doczekać kiedy poruszymy te wszystkie motywy, ten wątek będzie świetny. <3
Myślę, że możemy już zaczynać, i jasne mogę się tym zająć. W nocy/jutro postaram się wysłać początek. ^^]
Leoś
Jej słowa wdzięczności związane z sytuacją, z której ją uratował również wydały mu się strasznie naiwne. W końcu sam ją w tej sytuacji umieścił. Sam doprowadził do tego, że odkryła jego księgę, która powinna zostać tajemnicą. Był na siebie zły, że postąpił tak nieodpowiedzialnie. Widząc, że blondynka już praktycznie zasypia wyciągnął ukradkiem swoją czarnomagiczną książkę zza szaty i ułożył ją delikatnie w kufrze schowanym pod łóżkiem. Był całkowicie pewien, że Addison w stu procentach nie będzie pamiętała połowy z dzisiejszego wieczoru. Usiadł na łóżku obok niej i odetchnął głośno pokazując tym samym jaki jest zmęczony. Pozwolił sobie na dosłownie parę sekund słabości po czym znów wrócił do bycia dawnym sobą — silnym sobą.
OdpowiedzUsuń— Połóż się. Dzisiaj i tak już nie dasz rady nigdzie pójść. Jest piątek, tutaj nikt się nie pojawi przynajmniej do południa w sobotę. Musisz odpocząć. — stwierdził używając dosyć zdecydowanego tonu, tak aby blondynka nie zechciała czasem protestować. Nie miał sił jej targać do dormitorium Puchonów. Spojrzał na nią i ujrzał w niej bardzo duże podobieństwo do Victorii — byłej przyjaciółki, która rok temu zniknęła bez śladu. Uśmiechnął się pod nosem, ledwo dostrzegalnie chwytając koc starannie ułożony na brzegu łóżka. Wstał tym samym przykrywając Puchonkę. Usłyszał niecierpliwe miałknięcie swojego kota. Zerknął w jego stronę rzucając mu nienawistne spojrzenie. Teraz się pojawia…
— Głupi kot. — mruknął otwierając kufer, w którym trzymał również przysmaki Faraona. Chwycił jeden w rękę a zwierzę po chwili znalazło się zaraz obok niego. Podał mu jedzenie machinalnie zerkając do nadal otwartego kufra. Przejechał opuszkami palców po grzbiecie książki tym samym wbijając wzrok w blondynkę. Czy to wszystko jest tego warte? Czy jego zainteresowanie tą księgą jest warte tego, żeby krzywdzić innych ludzi? Tym bardziej tak bezbronnych? Jace poczuł nieodpartą ochotę obrony Addison przed wszelkim złem tego okropnego świata. Chciał, żeby zawsze była bezpieczna; chciał uniknąć powtórki z rozrywki. Chciał uniknąć utraty osoby. Znał ją zaledwie parę godzin a miał wrażenie, jakby poznali się parę lat temu. Nie wróżyło to niczego dobrego. Przeczesał palcami włosy w bezsilności siadając na ziemi. Odetchnął głęboko czując przyciąganie ze strony księgi. Zamknął oczy na kilka sekund po czym z impetem trzasnął kufrem. Przygryzł mocno wargę nie chcąc budzić blondynki. Poczuł na wardze krew. Ponownie głęboko odetchnął i położył się na dywanie obok łóżka. Zwinął się w kłębek i zamknął oczy.
<3