If you think you can just follow me and start talking to me as if we were friends... well you are correct

NICO SVANIDZE
GRYFON — KOŁO ONMS — KOŁO ZIELARSKIE — VII ROK

syn walijskiej specjalistki od trolli i rumuńskiego smokologa

przyszły smokolog, który boi się rogogona węgierskiego


Od stawiania sobie celów długoterminowych zawsze wolał wybierać te mniej wybiegające w przyszłość — trochę dlatego, że jeśli ktoś urodził się leniem, to leniem też umrze, a tak głównie dlatego, że odkąd połaskotał śpiącego smoka w Rumuńskim Rezerwacie, każdy kolejny dzień przeżywał, jakby miałby być jego ostatnim. Wszyscy powtarzali, żeby nie igrać ze smoczym ogniem, ale Nico był z natury ciekawski, a ciekawość to pierwszy stopień do piekła. I rzeczywiście — poparzone przedramię bolało piekielnie i, choć zabliźniło się ponad trzy lata temu, wciąż przypomina o sobie na zmianę pogody. Po angielsku mówi najczęściej z zabawnym akcentem, który znika i pojawia się w zależności od sytuacji i potrzeby. Wydawało mu się, że trafi do Hufflepuffu, bo to był dom jego mamy, ale odkąd Tiara Przydziału postanowiła inaczej, pozostała mu tylko ogromna słabość do Puchonek, które w większości jeszcze nie rozgryzły, czy rzeczywiście tutaj chodzi o nie, czy o łatwiejszy dostęp do kuchni. Z ogromnym zaskoczeniem odkrył, że Backstreet Boys potrafią uspokoić smoka, ale kolegów z dormitorium już nie. Wielu rzeczy chciałby się jeszcze nauczyć, ciężko jednak jest poznawać nowych ludzi i odkrywać nowe pasje, jeśli wszystko w swoim życiu sprowadza się do smoków, przez które rzuciły go już dwie Puchonki. Na początku nawet się tym przejmował, ale z czasem stwierdził, że jeśli już jest się pięknym i młodym, to za dobrze by było, gdyby miało się jeszcze nieskończone szczęście. Na szyi nosi rzemień z pazurem chińskiego ogniomiota, zbiera smocze łuski i skorupki jaj, które traktuje jak świętość. Czasem słyszy głosy, które okazują się zdrowym rozsądkiem, podpowiadającym, że nie warto rzucać wyzwania Bijącej Wierzbie albo próbować na własną rękę dosiąść hipogryfa, a ze szkoły nie wyleciał jeszcze chyba tylko dzięki rodzinnym znajomościom. Gdzie jednak ma się podziać dusza odkrywcy, jeśli nie na kolejnej przygodzie?

 

Andrea Arcangeli | polnocpoludniee@gmail.com

 

39 komentarzy:

  1. [ Czasami warto posiedzieć trochę dłużej, bo takie miłe niespodzianki się tu pojawiają...! Osobiście uwielbiam wszystko co związane ze smokologią - dawno, dawno temu miałam nawet panią, która dzieliła z Twoim Nico te same plany i marzenia. Teraz z kolei mam tu pannicę, która ze smokami nie ma zbyt wiele wspólnego… Ale kurczę, nawet ona musi przyznać, że z Twojego Nico to bardzo pozytywny gość i to mu się chwali ;) Aż jestem ciekawa jak wielka draka wyszłaby z wątku/powiązania tak dwóch odmiennych (przynajmniej na pierwszy rzut oka) postaci… Jakby co, to z przyjemnością zapraszam pod kartę mojej Mer ;) Życzę Ci udanej zabawy i multum wątków! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  2. [Tak, jak moja poprzedniczka, podzielam zdanie, że czasami warto posiedzieć trochę dłużej. :) Bardzo pozytywna energia bije od Nico! Wydaje się taki beztroski, nieco nierozgarnięty i dziecięcy, a zarazem poważny i pewny w swoich działaniach. A w dodatku ma nietuzinkowy wizerunek, który tak bardzo uwodzi! ♡ Jeżeli masz ochotę na stworzenie wspólnego wątku, to zapraszam albo do Panny Mulciber,lub Pana Nott'a. Do wyboru, do koloru. :)]

    Mulciber, Nott

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, witam ciebie i Nico serdecznie w Hogwarcie. :D Dodam, że ponownie, bo już go chyba tutaj widziałam, a przynajmniej ten kawałek z Backstreet Boys tak jakoś szczególnie zapadł mi w pamięć (wciąż jestem w stanie wyobrazić sobie reakcję jego kolegów bardzo wyraźnie, hahah). Muszę przyznać, że takich kreacji postaci nie widuje się w blogosferze na co dzień, więc składam skromny pokłon w twoją stronę. Dzięki, że uraczasz nas kimś tak ciekawym i lekkim w odbiorze, zwłaszcza teraz, kiedy Ślizgoni dominują szkołę.
    Życzę masy weny i ogromu wątków!


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć, hej, dzień dobry! Ależ z tego Twojego Nico pozytywny chłopak! Totalnie rozbroił mnie tymi Boysami, już sobie wyobrażam miny jego kolegów z dormitorium, kiedy puszczą ich utwory do poduszki. :D Mimo paru punktów zbieżnych, Nico wydaje się być kompletnie odmienną postacią od mojej Milliesant, ale szanujemy każdego z duszą odkrywcy, więc jakby brakowało Wam partnera zbrodni do zgłębiania tajemnic i legend Hogwartu, zapraszam pod kartę Lloyd lub od razu na maila. :) Póki co życzę udanej zabawy i długiego, owocnego pobytu na blogu. :)]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Na miejscu Nico bym się tak nie wyrywała do obrywania w mordę, bo w sumie nigdy nie wiadomo, kto to jeszcze go usłyszy i komu ten pomysł się spodoba… ;D Ale w sumie rozumiem jego sympatię do Puchonek, przeżywam dokładnie to samo zafascynowanie, i to już od dłuższego czasu! Zauważyłam, że Emerson i Nico wspólnie uczęszczają na zajęcia Kółka Zielarskiego – i chyba właśnie tu upatrywałabym naszą szansę w bliższym zaznajomieniu ich. Co powiesz na to, aby przynajmniej od początku tego roku szkolnego zostali dobrani w parę, żeby wspólnie prowadzić badania nad hodowlą Gumochłonów, Mandragor czy innych wspaniałości magicznej natury? :) Nico trochę bujał w chmurach, a Mer strzelała mu palcami przed nosem, żeby sprowadzić go na ziemię, bo przecież ambitna z niej panna i zależy jej na powodzeniu wspólnej misji… choćby miała tego biednego Nico do własnoręcznie do niej przymusić :D No i dalej sobie myślę, że często siedzieli do późna nad tą swoją małą hodowlą (Nie, Emerson w ogóle nie wierciła mu dziury w brzuchu w tej kwestii…) I pewnego wieczoru mogli być świadkami jakiejś podejrzanej sytuacji. Może związanej z Zakazanym Lasem? Zauważyli kogoś dziwnego, kogoś kogo nie powinno być w pobliżu szklarni…? Coś w tym klimacie… wybacz, jeśli wyrażam się chaotycznie. Dzielę się pierwszymi skojarzeniami :) Możemy spróbować je spokojnie rozwinąć, a Ty masz jakieś pomysły? :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  6. [Boże, jaki on jest uroczy (i piękny...), no po prostu nie wytrzymam. :(( I łączę się z Nico w tym zauroczeniu Puchonkami, również na nie cierpię od bardzo długiego czasu. I bardzo dobrze, że słyszy głosy, nie chcielibyśmy stracić tak pozytywnej, kochanej duszyczki! Chociaż przyznam, że całkiem zabawnie byłoby popatrzeć na te próby pokonania Bijącej Wierzby...
    Życzę duuużo dobrych wątków, weny i zabawy, no i zapraszam do Caireann, jeśli jest chęć! <3]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Gdy blog przechodził szturm ślizgońskich postaci, tak wzdychałam sobie w duchu z nadzieją na ujrzenie pozytywnego Gryfiaka, który od razu skradałby serce swoją pozytywną energią. I jakaż jestem szczęśliwa, że nie musiałam długo czekać na pojawienie się Nico! Smoki są absolutnie cudowne i ani trochę nie dziwię się, że ten motyw przewija się w karcie Twojego pana. Ale… Żeby nie było tak cukierkowo i same ochy i achy, to co to za wzdychanie do Puchonek, hm…? :) Coś czuję, że gdyby odpowiednio pokierować tym motywem, to mogłoby wyjść nam wybuchowe zestawienie obu panów… Tak więc, nie przedłużając, witam serdecznie na blogu i zapraszam do siebie, bo widzę tu solidny potencjał na niemałe zamieszanie gdy ich postawić na swojej drodze :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  8. [Kocham go! Na brodę Merlina, naprawdę, mam słabość do takich wspaniałych, ciepłych, gryfońskich buł. Też byłam troszkę zaskoczona, że nie jest Puchonem, ale hej, w końcu potrzeba odwagi, by wytresować smoka. Nie wiem czy mój puszący się Gryfon stałby się najlepszym przyjacielem Nico, ale coś z pewnością ich łączyć musi. Może jakaś Puchonka?

    Gdybyś miał/a ochotę na wątek, wpadaj śmiało pod kartę. Życzę dużo weny, czasu i pomysłów!]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  9. A bliznę po poparzeniu też pokażecie?

    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jeju, takiemu słodziakowi Caireann dałaby się dręczyć dniem i nocą, co mogę powiedzieć. <3 W nocy wyskrobię maila, pomyślimy nad pełnymi smoków przygodami!]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  11. W takim razie grzechem byłoby odmówić - you show me yours, I'll show mine, jak to śpiewał kiedyś pewien muzykalny pan :> Jakoś niedługo skrobnę do ciebie maila, żeby ustalić coś więcej. Stay tuned.

    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Ależ rozumiemy słabość do Puchonek (i dodatkowych korzyści w postaci dostępu do kuchni, w końcu układy ze skrzatami to czyste złoto); szczególnie Alex coś wie o wodzeniu wzrokiem, zwłaszcza w jednym, bardzo konkretnym przypadku… I widzisz, tu się robi problem, bo zazdrośnik z niego straszny, więc skoro już mówisz o obrywaniu w mordę… :) Nie żebym coś sugerowała, ale widzę, że byłyby ku temu całkiem niezłe podstawy, zwłaszcza jeżeli Nico miałby pecha trafić na wkurzonego Urquharta krótko przed pełnią, gdy raczej średnio wyrozumiały z niego typ :D A tak serio, serio – nie wiem na ile orientujesz się już kto, co i z kim na blogu, więc już wyjaśniam pokrótce. Słowem wprowadzenia, Alex bywa gwałtowny i – jak się ostatnio okazuje – również zazdrosny o swoją dziewczynę, a z tego co udało mi się wyśledzić, nie dość że Nico miał robić maślane oczęta do Emerson, to jeszcze się złożyło, że ta dwójka spędzałaby razem sporo czasu. Zestawiwszy to wszystko, mamy katastrofę gwarantowaną :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Super! To znaczy super z tą hodowlą i tajemnicą, a nie z obrywaniem w mordę :D Ale ja tutaj w sumie nie będę się wtrącać, bo Emerson nie uznaje przemocy (przynajmniej nieuzasadnionej). Natomiast jak najbardziej nadaje się na ten upierdliwy głos rozsądku w głowie Nico, myślę że spełniałaby się w tej roli idealnie <3 Emerson miała już swoją głupią przygodę związaną z Zakazanym Lasem, więc już wyobrażam sobie jej minę, jak tylko zorientuje się, gdzie jest ciągnięta… Ale nie będę uprzedzała faktów! W sumie pomyślałam teraz, że ten dziwny ktoś (Borze Szumiący, o tej porze wena już mi siada, wybacz brak szczegółów…) mógłby sprawiać wrażenie niebezpiecznego… albo mającego jakieś nie do końca miłe zamiary względem zwierzątek mieszkających w lesie. Myślę, że Nico tym bardziej mógłby się tym przejąć i trudniej byłoby odpuścić… Ech, no i strasznie mnie kusisz tymi wakacjami w Rumunii :D Właściwie to możemy uznać, że mama Emerson, która zajmuje się tworzeniem eliksirów, kumplowała się w szkole z mamą Nico, co ty na to? :) I bywało, że gdy potrzebowała jakiejś smoczej łuski albo pazurka (do swojej nowej mikstury) to wpadała w odwiedziny do starej znajomej… i przy okazji zabierała ze sobą córki, czemu nie :) I w ten sposób Emerson mogła kolegować się z Nico również poza szkołą, więc ich relacja też byłaby nieco inna ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  14. [Noelle ma dostęp do kuchni, oj ma, ale pracowała nad zaufaniem skrzatów dosyć długo, więc nie da tego zrujnować pierwszemu lepszemu Gryfonowi! Trzeba odblokować w opcjach relacji z Noelle zaufanie, aby móc wyruszyć w podróż, o!]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Wolałam na wszelki wypadek napisać, by potem nie było, że ja tu lecę aluzjami, a druga strona nie wie o co chodzi i wychodzi specyficzna sytuacja xD Choć w sumie, gdyby się zastanowić, teraz też lekko była… ;) Nie podejrzewałam go o żadne niecne zamiary, co najwyżej błogą nieświadomość, która mogła się skończyć katastrofalnie... Ale super, rozumiemy się doskonale, bo tak po cichu liczyłam, że z tego nieporozumienia może wyjść coś bardzo, ale to bardzo fajnego na przyszłość. Zwłaszcza, że jeżeli faktycznie dojdzie do obijania mord, to coś czuję, że obaj mogą skończyć srogo ochrzanieni… Kumpli zawsze chętnie przygarniamy, zwłaszcza w tym przypadku, bo potencjał do siania chaosu widzę spory :) No to w sumie do szczegółów. Teraz nie wiem czy my możemy konkretami lecieć już na tym etapie, czy chcesz coś jeszcze z autorką Emerson najpierw ustalić? (Wysyłając ten komentarz widzę, że relacja ewoluuje, więc sama nie wiem co robić xD) Bo z tego co ja wiem, to Alex o całym interesie z mandragorami nie wiedział. Znaczy, wiedział, że Mer tam chodzi, ale raz, że roślinki średnio go interesują (plus rozsądnie wolał nie przeszkadzać, bo jakby coś się sknociło, to potem byłoby na niego), a dwa – nie spodziewał się, że był tam Nico. Dość powiedzieć, że średnio go zachwycą wieści, gdy wreszcie zostanie uświadomiony… :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  16. [ No i bardzo fajnie – Mer rozsądkowała mu zarówno w szkole, jak i poza nią. Pomysł z łaskotaniem rogogona od początku jej się nie podobał, więc później mogła mu powtarzać to, co lubiła najbardziej, a mianowicie: A nie mówiłam…?! Dobrze, że głupol skończył tylko z blizną! W każdym razie, wracamy do teraźniejszości, ogródka pełnego małych mandragor oraz tajemniczego złoczyńcy w pelerynie (bo tak <3). Kwestia kluczowa… jak zapatrujesz się na rozpoczęcia? :D ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Taki dzień, zmęczona jestem, na przyszłość będę pamiętać by się tak nie przejmować i brać poprawkę w razie ewentualnych wątpliwości, o :) Choć muszę przyznać, nieco niepokojące jak bardzo Nico chce oberwać… Ale hej, jak sam zaprasza, aż żal byłoby nie skorzystać! :) Wykombinuję jak to dokładnie mogło wyglądać z jego perspektywy i postaram się w miarę sprawnie nam rozpocząć. ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Lepiej aby niczego nie aktualizował, Puchonki są nieszkodliwe, a Grace to chodząca katastrofa. Nawet zbroje jej unikają, co w sumie dało mi pomysł na wątek, po który chętnie przychodzę :D
    Co ty na to by Nico stał się przypadkową ofiarą czmychającej na bok zbroi? Zupełnie niechcący oberwałby w nos, polałaby się krew, a Grace oczywiście słusznie uznając, że to jej wina poczułaby się odpowiedzialna aby się tym zająć. "Słuchaj, jestem doskonała w zaklęciach leczniczych" to gówno prawda, ale ładnie brzmi, a krwotok, który by po jej próbach nastąpił od razu zaprowadził by biednego Gryfona do Skrzydła Szpitalnego, gdzie na pewno by za nim poczłapała.
    To luźna myśl, która zaświtała mi w głowie i nie wiem czy takie coś by Ci odpowiadało :D
    Swoją drogą - na nią piosenki Backstreet Boys działają równie skutecznie jak na smoka.]

    Grace McCoy

    OdpowiedzUsuń
  19. [ A wiesz... ukocham za rozpoczęcie <3 ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  20. To był dobry dzień. Promienie słońca wpadały przez okna i oświetlały korytarze, niebo było błękitne przywodząc na myśl wiosnę, za którą tęskniła i zdołała zdobyć dwadzieścia punktów dla swojego domu za bardzo dobrze wykonane zadanie na transmutacji. To był prawdopodobnie jedyny przedmiot, na którym nic jej nie wybuchało, nic się nie paliło i wychodziła z sali bez nowych siniaków i zadrapań. Miała więc nie jeden, a aż trzy powody do radości. Co prawda zanim skończyła lekcje, słońce zdążyło schować się za chmurami pozwalając na nastanie zmierzchu, ale zdążyła przypomnieć sobie jak to jest czuć na swojej skórze promienie słoneczne, a to napawało ją bezgraniczną radością. Nawet burczenie w pustym brzuchu – pustym bo zapomniała o obiedzie, zatracając się w jednym z tych romansideł wysyłanych przez matkę – nie mogło tego zepsuć. Do kolacji zostało już przecież niewiele czasu i będzie mogła napchać się do tego stopnia, że ledwo ruszy się ze swojego miejsca. Może ktoś będzie na tyle miły, że ją popchnie. Ślinka jej ciekła na samą myśl o tych wszystkich pysznościach, nad którymi ciężko pracują skrzaty domowe. Co prawda mogłaby zboczyć teraz z trasy i pójść do kuchni, gdzie do tej pory zdarzyło jej się zajść raz czy dwa, ale burczenie w brzuchu było dobrym treningiem silnej woli. Poza tym zagłuszała je nuceniem. Nuciła zawsze gdy była szczęśliwa.
    Ten kto znał Grace McCoy, ten wiedział, że dla własnego bezpieczeństwa trzeba schodzić jej z drogi. Była jak magnes na kłopoty, przyciągała je do siebie i nie było dnia, by nie wpadła w jakieś tarapaty. Ofiarą jej pecha stawały się obrazy, szaty innych uczniów mający tego pecha, że siadali przed nią na lekcjach, a nawet zbroje. To właśnie na nie swego czasu wpadała codziennie, czasami częściej niż raz, co przyczyniło się do tego, że teraz uskakiwały przed nią za każdym razem o włos unikając zdarzenia. Czasami bawiło ją to, że nawet cholerne zbroje unikają jej jak ognia. Niekiedy miała na tyle dobry humor, że prowokowała je, umyślnie zmieniając kierunek i testując, w którym kierunku postanowią uskoczyć – zazwyczaj kończyło się tak, że dolna połowa zmierzała w zupełnie inną stronę niż górna. Dziś jednak chciała po prostu wrócić do dormitorium aby odpocząć przed kolacją i dokończyć rozdział, bo zżerała ją ciekawość co zrobi Jack i czy postanowi odzyskać względy Abbey. Mijała więc wszystkie te cholerne zbroje ignorując ich zachowanie i nucąc pod nosem jakąś przypadkową melodię. Nie potknęła się o własne nogi, nie staranowała żadnego z uczniów i wszystko zdawało się wieść ku dobremu, ale nie przewidziała jednego. Skąd mogła wiedzieć, że to cholerna zbroja, a nie ona, zwali kogoś z nóg?
    Wszystko działo się szybko. Wzięła właśnie głęboki oddech, pewnie stawiając przed sobą kolejne kroki, gdy nagle tuż za przesuwającą się zbroją pojawił się przedstawiciel domu Godryka Gryffindora. Wysoki, chudy i zadziwiająco niestabilny. Zanim zdążyła mrugnąć chłopak dość teatralnie wylądował na ziemi, przy akompaniamencie głośnego trzeszczenia metalu ocierającego się o metal i cała ta scena byłaby całkiem zabawna gdyby nie to, że z nosa biednego chłopaka zaczęła sączyć się krew. Grace zamarła na krótką chwilę, wielkimi oczyma wpatrując się w twarz biednego gryfona, która zalewała się soczyście czerwoną cieczą. Wreszcie otrząsnęła się i w dwóch krokach pokonała dzielącą ich odległość, by pochylić się nad nim, jednocześnie cicho przeklinając.
    — Cholerne zbroje! — odgarnęła za uszy gęste, kręcące się włosy, zginając się nieco bardziej, ze wzrokiem utkwionym w twarzy biednego chłopaka. Zaraz jednak zmarszczyła brwi — Hej! Czy ja wyglądam na kogoś kto chciałby rzucić ci się z zębiskami do gardła? Ja wiem, że nie jestem wysoka, ale bez przesady — wymruczała pod nosem, uważając, że porównanie do czerwonego kaptura za wyjątkowo obraźliwe i przez chwilę zastanawiając się nad tym czy warto w ogóle mu pomagać. Ale sumienie wygrało, więc potrząsnęła głową i opadła na swoje kolana, by delikatnie ująć podbródek chłopaka, unosząc jego głowę na tyle, by przyjrzeć się nosowi, który już zaczął puchnąć. Zacmokała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hej, hej, spokojnie! — puściła jego brodę i wyciągnęła ręce, by zaprzeć się nimi na ramionach chłopaka, tym samym go unieruchamiając aby nie zrobił sobie większej krzywdy — No dobrze, nie jest tak źle. Masz pewnie złamany nos, ale tak się składa, że doskonale znam się na zaklęciach leczniczych. Wszystkie stosowałam już na sobie i zobacz, mój nos jest prosty i dość zgrabny. Co prawda uważam, że z krzywym nosem byłoby ci całkiem do twarzy, no ale… — urwała biorąc głęboki oddech i sięgając do kieszeni szaty po różdżkę, wokół której zacisnęła palce, gotowa rzucić zaklęcie. — Mogę? Zaboli tylko przez chwilkę — skłamała, bo mimo wszystko ten cholerny nos będzie go bolał przez najbliższą godzinę lub dwie. Czekając na pozwolenie do użycia zaklęcia, uniosła wzrok na jego oczy i uśmiechnęła się delikatnie w nadziei, że dzięki temu będzie sprawiała nieco lepsze wrażenie. Nie chciała przecież wyjść na wariatkę.

      Grace McCoy

      Usuń
  21. [Bardziej, niż ten wisiorek, to Noelle będzie interesowała się czekoladkami, a karty chętnie oddajemy. Te najrzadsze trzymamy na specjalne okazje ;) Ale wisiorek brzmi całkiem ciekawie, to od czego zacząć? Od nocnej eskapady po jedzenie do kuchni?]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  22. [ Poczekamy, poczekamy, bez obaw <3 ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  23. Najpierw czerwony kapturek, a teraz smok? Czy z nią naprawdę było tak źle, że postanowił przyrównać ją do dwóch stworzeń, które powszechnie budziły grozę? Mały smoczek może i mógł być uroczy, ale mimo wszystko wciąż miał zęby i umiejętność ziania ogniem, a ona przecież była równie niebezpieczna co cholerny nieśmiałek! Jasne, to prawda, że kilka razy do roku zdarzało jej się podpalić swoją, czasami cudzą szatę, ale przecież nie robiła tego specjalnie! Zła sława ciągnęła się za nią jak smród zgniłych jajek i zapewne dotarła również do niego, stąd te mało przychylne porównania, za które powinien dostać po głowie, ale przecież ucierpiał już dość, a ona jedynie w fantazjach miała w sobie na tyle dużo odwagi, by odwzajemnić się za zniewagę pięściami. Zacisnęła je tylko na krótką chwilkę, ostatecznie uznając, że biedny chłopak być może tylko majaczył, w końcu dość mocno oberwał. Trzeba było więc puścić te zniewagi mimo uszu i pomóc mu stanąć na nogi. Dosłownie.
    — Krwawi i mocno spuchł, nie znam się na tym, ale wygląda na złamany — potwierdziła, choć pewnie sam zdołał już dojść do tego wniosku i nie musiała tracić czasu na powtórzenia. Miała doświadczenie ze złamaniami. Małe, właściwie niewielkie, raptem palec lub dwa, ale nos też zdarzało jej się już nastawiać. To nie mogło być trudniejsze, prawda? Nie skłamała mówiąc, że wie jak rzuca się takie zaklęcia, ale nie dodała, że czasami dochodziło do małych wypadków. Ale tylko wtedy gdy była zdenerwowana, gdy zadrżała jej ręka. Nic wielkiego, wszystko dało się łatwo naprawić.
    — Okej, okej — mruczała, bardziej do siebie niż do niego. Przez chwilę wydawało jej się, że chłopak odmówi, ktoś o zdrowych zmysłach, znając jej historię na pewno by to zrobił. Ale przedstawicielom domu Gryffindora nie można było zarzucić braku odwagi, prawda? Słysząc zgodę przez krótką chwilę mrugała zdziwiona, by wreszcie wziąć głęboki oddech. A potem jeszcze raz chwyciła delikatnie za jego brodę, by dokładniej widzieć nos, na którym miała wykonać tę jakże delikatną operację. Uniosła różdżkę i właśnie wtedy, gdy formuła zaklęcia padała z jej ust, zalała ją fala niepewności, od której zrobiło jej się niedobrze. Trzeba było od razu iść do Skrzydła Szpitalnego pomyślała gdy niewątpliwie złamana kość w nosie chłopaka głośno chrupnęła, a krew na nowo popłynęła przez dziurki, jakby ze zdwojoną siłą. Zamarła wpatrując się w jego twarz wielkimi, mieniącymi się różnymi kolorami – zielonym, niebieskim i brązowym dzięki kropeczkom rozsianym wokół źrenicy – oczami, nie rozumiejąc co poszło nie tak, co zrobiła źle. Odsunęła się nagle od niego, gdy oskarżycielskim – co słuszne – tonem odwołał się do jej oczu i zaufania, jakie zapewne wzbudziły, bo przecież chciała dobrze.
    — O rany — jęknęła, unosząc dłonie ku twarzy, by zakryć sobie usta. Między palcami wciąż trzymała różdżkę i niewiele brakowało by wbiła ją sobie do oka. — Kurczę! Nie chciałam! — poderwała się do góry, rozglądając się jednocześnie nerwowo po korytarzu, w nadziei, że dostrzeże kogoś kto będzie mógł pomóc. Jej dobrymi intencjami można się było co najwyżej podetrzeć. — Ja nie… Ja… — nic, nikogo, żywego ducha! Pieczenie w oczach stało się nieznośne, a jej broda zaczęła się trząść, tak niewiele brakowało do tego by się rozkleiła. Co miała robić? Z jego nosa wciąż lała się krew, a mimo to próbował się podnieść, zbierając swoje rzeczy i rozglądając się za czymś, ale zapewne niewiele widział przez opuchliznę, która dość szybko rozrosła się wokół uszkodzonego nosa.
    — Nie, nie — pokręciła głową, nabierając do płuc powietrza — To moja wina, tylko moja. Najpierw ta cholerna zbroja, a teraz to… — wskazała na jego nos, nerwowo przestępując z nogi na nogę, nim wreszcie jej mózg zaczął mimo zdenerwowania działać poprawnie i zmusił ją do ruchu, aby pomóc mu utrzymać równowagę. — Oczywiście, tak, Skrzydło Szpitalne, to niedaleko, daj to — stanowczym ruchem odebrała od niego zarówno szatę jak i torbę, jednocześnie wyciągając do niego ramię, na którym mógłby się wesprzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Różdżkę masz w kieszeni szaty, nie przejmuj się — wymruczała, nieco mocniej zaciskając dłoń wokół jego rzeczy, faktycznie wyczuwając, że w kieszeni krył się ów przedmiot, którego tak zawzięcie szukał.
      Powoli, upewniając się, że chłopak da radę pokonać drogę, ruszyła w kierunku wspomnianego Skrzydła, przekonana, że pielęgniarka ukręci jej łeb. Nie pierwszy raz zresztą.
      — Bardzo boli? Na pewno, kurcze, naprawdę nie chciałam, przepraszam. Nie wiem co poszło nie tak, zazwyczaj te zaklęcia wychodzą mi całkiem nieźle, choć nigdy nie rzucałam ich na kogoś innego. Nie, to źle brzmi, prawda? Nie byłeś królikiem doświadczalnym, szczurem też nie, po prostu… — urwała biorąc głęboki oddech i nerwowo zerkając w jego stronę — Kurcze, to nie wygląda dobrze… — potrząsnęła głową, na sekundę wbijając zęby w dolną wargę — Przepraszam, przepraszam, naprawdę przepraszam! — zapiszczała, czując, że lada chwila i wybuchnie płaczem.

      Grace, której jest bardzo, bardzo przykro!

      Usuń
  24. Otarła ubrudzoną ręką czoło, zupełnie nie zauważając, że tym samym przeniosła świeżą ziemię z dłoni na jasne włosy. Klęczała na ziemi, tuż przy ogromnej donicy z Mimbulus mimbletonią w środku, i usiłowała dostać się do korzenia rośliny. Ten kaktusopodobny i niezwykle rzadki okaz flory od jakiegoś czasu obumierał, a Caireann bardzo należało na tym, żeby go uratować.
    Spotkanie Koła Zielarskiego skończyło się już jakiś czas temu, więc dziewczyna była w szklarni zupełnie sama. Nie przeszkadzało jej to jednak, a wręcz przeciwnie - mogła na spokojnie zająć się ratowaniem rośliny. Nie znosiła patrzeć na to, jak piękne (albo i zupełnie brzydkie) kwiaty obumierają, a łodygi tracą swój świeży, naturalny kolor. Z Mimbulusem było coś nie tak, pulsowała bardzo powoli i mocno, zamiast szybko i delikatnie. Podlewanie nie pomagało, więc najwidoczniej coś nie działało już z samym korzeniem. A to był tak wyjątkowy okaz!
    Dziewczyna odetchnęła ciężko, zsuwając na chwilę ochronne gogle. Ziemia dookoła rośliny była twarda jak skała; Carrie przekopała się jakoś dopiero przez połowę, a do tego musiała uważać, żeby nie przebić żadnego bąbla Mimbulusa - dlatego nie korzystała z żadnych czarów. Wolała uniknąć bycia pokrytą cuchnącą, lepką mazią.
    Miała już wracać do pracy, kiedy drzwi do szklarni otworzyły się, a do środka wszedł Nico. Caireann uśmiechnęła się szeroko na jego widok - jakoś tak zawsze na nią działał - i wstała z klęczek. Po łokcie była ubrudzona piachem i ziemią, masa brudu znajdowała się też na jej ubraniach. Zapomniała jednak o tym, kiedy od razu ruszyła, by przytulić ulubionego Gryfona; powstrzymała się jednak w ostatniej chwili.
    - O, przepraszam. - Odsunęła się nieco. - Co cię tu sprowadza, Nico? Chcesz pooglądać sobie mandragory?

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  25. Emerson wychodziła z prostego założenia, że im więcej ma do nauczenia i zrobienia, tym lepiej. Dla kogo? Oczywiście dla niej, a dla kogóż by innego? Nie przeszkadzał jej napięty grafik, dni wypełnione od góry do dołu podstawowymi zajęciami, jak i również tymi dodatkowymi, nie miała nic przeciwko długim wypracowaniom, a nawet wspólnym projektom – choć żywiła głębokie przekonanie, iż wolała pracować sama, bo wtedy wydawało jej się, że zawsze wszystko lepiej ogarnia. Czasami niestety nie było wyjścia. Emerson musiała zacisnąć zęby i jakoś przetrwać… Szczególnie, że tracenie czasu na niepotrzebne dyskusje uważała za zupełnie bezsensowne. Ani nauczycielka Zielarstwa nigdy nie zrezygnowałaby ze swojego autorskiego pomysłu prowadzenia wspólnych hodowli na zaliczenie, ani tym bardziej ktoś taki jak Nico nie odkleiłby się od niej, nawet gdyby próbowała się go pozbyć jednym… lub tuzinem zaklęć. Mogła jedynie wznieść bezradnie oczy ku niebu, gdy Svanidze jak zwykle zdecydował za nich dwoje, tym samym skazując ich na wspólną pracę do końca roku szkolnego.
    Gdyby nie to, że już od lat trenowała swą rzekomo wrodzoną, puchońską cierpliwość na swojej młodszej siostrze, być może już dawno temu posłałaby Nico do wszystkich diabłów. Choć równie dobrze mogła się na niego już odrobinę uodpornić – w końcu znali się o wiele dłużej i lepiej niż większość przebywających w szkole uczniów, a to za sprawą ich uroczych rodzicielek, które oprócz wspólnego zamiłowania dodręczenia swych pociech, lubiły robić dobre interesy. A jak wszyscy posiadający smykałkę do biznesu czarodzieje wiedzieli, nie ma nic lepszego niż wzbogacający zarówno ducha jak i sakiewkę handel wymienny. Tym sposobem pani Bones zyskiwała najlepsze smokopochodne składniki do eliksirów, a magiczna apteczka pani Svanidze (tak istotna w pracy ze smokami) zawsze wypełniały mikstury lecznicze z najwyższej półki. No, a Emerson miała okazję zobaczyć smoki… i Nico. Czasami nie wiedziała, co było gorsze. Lub co siało większe spustoszenie.
    Tego wieczora spotkali się w szklarni, aby co najmniej piąty raz w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, zaopiekować się ich małą hodowlą mandragor. Emerson wydawało się, że jak na zupełnych żółtodziobów z dziedziny Zielarstwa radzili sobie całkiem nieźle… choć sądząc po potępieńczych wrzaskach roślinek, można by odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. W każdym razie ona i Nico kolejny raz musieli wymienić doniczki na większe. Mandragory rosły jak szalone – czy to za sprawą wyjątkowo dobrego nawozu, czy też z czystej złośliwości, aby zmuszać ich do częstszych wizyt, będąc na każde, najdrobniejsze skinienie. W końcu od tego, jak duże i zdrowe urosną, będzie zależała ich ocenia… Dlatego Emerson w pocie czoła siłowała się właśnie z jedną z większych mandragor, upychając ją do sporej donicy. Akurat gdy zasypywała ją solidną porcją ziemi, poczuła jak Nico szturcha ją w ramię, przez co wysypała jej połowę na blat stolika zamiast prosto do glinianej doniczki.
    — A ja myślę, że ma twój rozum — odcięła się uprzejmie, ciskając w swojego partnera gromami z oczu, tymi samymi które zaledwie chwilę temu uznał za równie piękne jak u mandragor. Domyślała się, że żartował, oczywiście… podobnie jak i tego, że właśnie próbował wyprowadzić ją z równowagi. Uznała, że tym razem nie pójdzie mu tak łatwo i zamiast walnąć go szpachelką po tych brudnych łapach, posłała w jego kierunku niemal słodki uśmiech… — Nico, bądź tak dobry, przydaj się na coś i przynieś tamten wór z ziemią… — wskazała brodą na lekko podziurawiony worek wielkości dorosłego człowieka oparty o przeciwległą ścianę szklarni. — Zostało nam już bardzo mało ziemi, a musimy przesadzić jeszcze pięć mandragor… — zauważyła, wpatrując się w niego z wyraźnym wyczekiwaniem. Jeśli mogła wykorzystać jego słynną już na całą szkołę słabość do Puchonek, to czemu nie…? Jeden uroczy uśmiech to niewielka cena… a różdżki szkoda brudzić. Na pewno sam świetnie sobie poradzi.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  26. [Hej, weź wciągnij kogoś z moich w jakieś smocze kłopoty, przyda im się :D ]

    ~ Lavon Carrow & Nila Atherstone

    OdpowiedzUsuń
  27. [Nico jest świetny, a szczególnie fragment z kuchnią mi się podobał! Z pewnością chciałabym, żeby Lor na niego jakoś trafiła, może by przestała tak myśleć o planach długoterminowych i zaczęłaby żyć bardziej chwilą! Jeśli masz jakiś pomysł na powiązanie dla nich to ja jestem chętna na wszystko!]
    Lorren

    OdpowiedzUsuń
  28. Jej babcia zwykła mawiać, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Grace nigdy nie przykładała zbyt wielkiej uwagi do tych słów, ale im starsza była tym coraz częściej powracało do niej ich echo. Starała się, chciała dobrze, w jej intencjach nigdy nie kryła się potrzeba skrzywdzenia drugiej osoby, a mimo to gdy podejmowała jakiekolwiek próby zrobienia czegoś dla kogoś, kończyły się one fiaskiem i wzbudzały jeszcze większą niechęć wobec jej osoby. Uważała się za miłą, może naiwną dziewczynę, ale coś musiało być z nią nie tak skoro większość osób patrzyło na nią jak na owiane złą sławą sklątki tylnowybuchowe Hagrida, o których w murach szkoły wciąż krążyły liczne opowieści. Oczywiście rozumiała, że jej niezdarność nie przysparza jej fanów, ale nie sądziła nigdy, że stanie się powodem, przez który ludzie, a nawet zbroje, będą jej unikać. Dla Grace bycie sobą nie było łatwe, ale o wiele trudniej było gdy starała się udawać kogoś innego, w nadziei, że może w ten sposób uda jej się komuś przypodobać.
    — Och, tak właściwie to… — jak miała to powiedzieć? Westchnęła przygryzając dolną wargę i zastanawiając się nad właściwą odpowiedzią. Być może i nie popchnęła tej cholernej zbroi na tego biednego Gryfona, ale przecież to właśnie przez nią zmieniła ona w ogóle swoje położenie. Robiły to od jakiegoś czasu, na co zazwyczaj nie zwracała uwagi, być może dlatego, że do tej pory nikt nie ucierpiał z tego powodu. Obawiała się, że jeśli przyzna się do tego, że to ona była bezpośrednią przyczyną tego urazu, nastawienie chłopaka natychmiast się zmienił. Bo mimo obrażeń jakie odniósł wciąż był dla niej miły, a rzadko zdarzało się aby ktokolwiek okazał jej życzliwość. Przywykła do ignorowania takiego stanu, ale odmiana okazała się być czymś zaskakującym. Miała zamiar chwycić się mocno, uparcie. Chciała by choć przez chwilę było inaczej.
    Ale nie mogła go okłamywać, prawda? Głównie dlatego, że był dla niej miły i nie mogła tego zignorować. Dlatego jeszcze raz westchnęła, tym razem przenosząc na niego pełne skruchy spojrzenie.
    — Tak właściwie to moja wina. Te zbroje reagują tak za każdym razem gdy się zbliżam, po prostu… — urwała pozwalając sobie na krótki, nerwowy śmiech — Nawet one mnie nie lubią, a teraz masz złamany nos. Przeze mnie. I przeze mnie z twojego nosa zostało, to coś… — i znów zatrzęsła jej się broda, zwiastując niechybnie nadejście pierwszych łez, ale wziąwszy głęboki oddech postarała się wziąć do kupy. Jeszcze tego brakowało by rozpłakała się przed tym zupełnie obcym chłopakiem, który przez nią znosił teraz wszystkie te cierpienia.
    — Nie, nie, to nie tak — energicznie potrząsnęła głową, przez co wszystko rozmyło się przed jej oczami i na krótką chwilę, ledwie ułamek sekundy, zachwiała się. A ten biedny chłopak zachwiał się razem z nią i musiała opleść go jedną ręką w pasie aby utrzymać go na nogach. Cóż, w innej sytuacji mogłaby uznać, że to niezręczne – do tej pory nigdy nie była tak blisko żadnego chłopaka i powinna teraz rumienić się aż po czubki swoich uszu. Na szczęście refleksje na ten temat nie zalały jeszcze jej głowy. — Po prostu wydawało mi się, że dam radę, okej? Naprawdę rzucałam te zaklęcia wiele razy, ale leczenie cudzych nosów musi być chyba nieco trudniejsze niż sądziłam. Teraz wiem i więcej tego nie zrobię, choć tobie to raczej nie pomoże, prawda? Ja naprawdę nie chciałam… — brzmiała chyba jak zdarta, zapętlona płyta, wciąż powtarzając, że nie chciała, że przeprasza, że jeszcze chwila i będzie kazał jej udławić się tymi wyrzutami sumienia. Oczywiście miałby rację.
    — Gorsze czy nie... — wymruczała zerkając na wskazane przez niego przedramię, nie powstrzymując się od delikatnego grymasu na samą myśl jak bardzo musiało go to boleć — … fakty są takie, że przeze mnie twój nos wygląda jak mało apetyczna owsianka — jakby ktoś ją przeżuł i wypluł, a potem polał to czerwonym barwnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie kojarzysz mnie? — zmarszczyła brwi zaskoczona. — W jaskini żyjesz? — cóż, w szkole kojarzyli ją nawet pierwszoroczniacy. Wszyscy schodzili jej z drogi. — Jestem Grace i tak, uczę się na szóstym roku, a ty?
      Grace

      Usuń
  29. Rzadko zdarzało się, że miał cały wieczór tylko dla siebie. Żadnego morderczego treningu quidditcha, ani jednego spotkania kół na które uczęszczał, nie zbliżał się też żaden egzamin, który zmusiłby go do przesiadywania do późna w zatęchłych kątach biblioteki, gdzie zwykle wertował opasłe tomiszcza. Było mu aż dziwnie z tak dużą ilością czasu do rozdysponowania i jak to zwykle bywa w sytuacjach, gdy ma się zbyt wiele opcji do wyboru – padło na najbardziej oczywiste rozwiązanie i stwierdził, że pora pomęczyć swoją obecnością kogoś, za kim bardzo zdążył się stęsknić od przerwy obiadowej. Co prawda istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że Emerson była czymś zajęta i jego zjawienie się będzie małym przeszkadzaniem… Ale i tak doszedł do wniosku, że warto zaryzykować. Niewiele myśląc wypadł z Wieży Ravenlcawu i skierował się tam, gdzie najbardziej prawdopodobne, że spotka pannę Bones (oczywiście poza Pokojem Wspólnym Puchonów, do którego i tak by się nie dostał, nie ważne jak bardzo by próbował, a niekoniecznie miał ochotę na octowy prysznic). Zaledwie parę minut później zameldował się przed biblioteką, dziarskim krokiem zmierzając do tych paru miejsc, które wiedział, że jasnowłosa dziewczyna okupowała w zależności od materiału, jaki akurat był na tapecie. Po odkryciu, że zarówno pierwsze, jak i drugie pozostawało opustoszałe, nie tracił entuzjazmu. Dopiero gdy nawet w dziale z transmutacją nie natknął się na poszukiwaną Emerson, musiał opracować nowy plan poszukiwań. Skoro jednak już tu był, równie dobrze mógł wypożyczyć te dwie książki o leczniczych naparach, których potrzebował do dokończenia eseju na eliksiry. Skręcił dosłownie na moment w boczną alejkę, już sunąc palcami po grzbietach książek gdy usłyszał damski śmiech, który bez wątpienia należał do bardzo konkretnej osoby… I już miał zawrócić, przejść do działu obok by podpytać Puchonki z siódmego roku, gdy usłyszał pełen podekscytowania, konspiracyjny szept – zresztą, przy tak ściszonym głosie pół biblioteki słyszało, i to wcale bez podsłuchiwania! Zatem to nawet w najmniejszym stopniu nie była jego wina.
    — Kto by powiedział… Nasza Mer i takie romanse… — teatralnemu westchnieniu towarzyszył chichot pozostałych dziewcząt. Alex wywrócił oczami, jednocześnie myśląc o tym jakie to dziecinne, ale zarazem czując też przyjemne połechtanie ego… Nie ma co, zachowywał się równie banalnie co tamta trójka pochylona nad stolikiem.
    — Ale kto by pomyślał, że zagustuje w Gryfonach? — cichy śmiech innej Puchonki kazał mu się zatrzymać i sprawił, że niezbyt przyjemny dreszcz przebiegł po jego karku. Musiał się przesłyszeć, prawda? Albo to było jakieś głupie przejęzyczenie, niemające nic wspólnego z rzeczywistością… W ostatnich dniach, skoro pełnia już za moment, nie potrzebował wiele by narastała w nim irytacja – było to całkiem przydatne podczas treningów i meczów, gdy z łatwością wykorzystywał to do zwiększenia agresywności uderzeń, ale niekoniecznie w życiu codziennym.
    — Och, no ja się jej w ogóle nie dziwię. W szklarniach potrafi być tak parno i gorąco… — Ten chichot coraz bardziej działał mu na nerwy. Potrząsnął głową jak pies otrzepujący się z wody i nie mając zamiaru słuchać więcej tych bzdur, wyparował z biblioteki. Oczywiście zapomniał książek, które przy okazji miał wypożyczyć… I równie oczywiste, że wbrew zdrowemu rozsądkowi (bo przecież nie był paranoikiem), jakimś cudem nogi same poniosły go do wyjścia z zamku, a potem wprost ku szklarniom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dworze było chłodno, ale nawet nie zwrócił na to szczególnej uwagi, brnąc po kostki w śniegu (widać jak bardzo uczniowie chętnie zmierzali na lekcje zielarstwa, skoro nawet porządna ścieżka nie była wydeptana), nie zawracając sobie głowy jakąś wierzchnią szatą. Wystarczyło parę kolejnych minut i zameldował się przed wejściem – to tu, o ile dobrze pamiętał Emerson miała przesadzać mandragory czy inne zielsko. Pchnął drzwi i ku swojemu zaskoczeniu ujrzał kogoś, kto wcale nie był filigranową Puchonką… Zamiast tego, kilka metrów dalej stał ciemnowłosy Gryfon, pochylony nad zeszytem w notatkami. I właśnie wtedy Alex poczuł jak krew wrze mu w żyłach… Już on dobrze znał ten zeszyt, zapisany starannym pismem, z mnóstwem drobnych uwag dopisanych po boku, zakreśleniami najważniejszych kwestii… Ileż on się musiał naprosić by łaskawie pożyczyła mu ten nieszczęsny notatnik. Dopiero gdy sięgnął po chwyt poniżej pasa i powołał się na swoje średnio zadowalające oceny z zielarstwa i fakt, że będzie przynosił jej wstyd jeżeli znów wpadnie mu coś poniżej P, sprawił że miał wgląd w jej cenne zapiski. A teraz, jakimś cudem, nie dość że był tu Nico, to jeszcze zastał go w takiej sytuacji!
      — Svanidze, co ty tu do cholery robisz?

      [ Ugh, wybacz że tak długo mi to zeszło. Nie lubię zaczynać i nie umiem zaczynać, ale dalej powinno pójść lepiej :) ]

      Urquhart

      Usuń
  30. Owszem, Emerson lubiła się uczyć. I lubiła mieć święty spokój. Dlatego doskonale rozumiała zaskoczenie swoich kolegów i koleżanek, gdy przyłapywali ją w towarzystwie wiecznie roześmianego, rozbrykanego niczym stadko młodych hipogryfów Nico. Na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasowali – Emerson unikała kłopotów jak ognia, a Nico… no cóż, lubił się tym ogniem bawić. I to dosłownie. Tak wiele razy na własne oczy widziała, jak bez najmniejszych obaw podchodził do smoków zaledwie na wyciągnięcie ręki… Gdy ona czuła narastający niepokój, a czasami nawet strach, Nico zachowywał się tak, jakby opiekował się ukochanym szczeniaczkiem, a nie kilkunastometrową, śmiertelnie niebezpieczną jaszczurką ziejącą ogniem. Pewnego dnia doszło do okropnego wypadku… Emerson nie zdążyła zareagować. A nawet jeśli zauważyłaby, że smok zamierza zaatakować Nico, co wówczas mogłaby zrobić…? Nie lubiła wspominać o tamtym dniu. Nie lubiła przypominać sobie zalanego krwią Nico, jego rozdzierającego krzyku… Zawsze przyprawiało ją to o dreszcze. Na szczęście byli zajęci czymś zupełnie innym i na razie nie rozmawiali o smokach.
    Posłała ciemnowłosemu chłopakowi wymowny uśmieszek, spoglądając przez ramię jak – wcześniej umiejętnie sprowokowany – podchodzi do ciężkiego worka z ziemią i po chwili zaczyna się z nim szarpać. Nie podejrzewałaby go o wykorzystanie magii… Wiedziała, że Nico uwielbiał się popisywać. Prędzej pozwoliłby się jej ostrzyc na łyso, niż wyciągnąłby różdżkę. A to dało Emerson trochę dodatkowego czasu na przesadzenie jednej mandragory. Ignorując wymowne postękiwanie i posapywanie tuż za swoimi plecami, udało jej się usypać śliczny kopczyk ziemi i w ten sposób zadowolić przynajmniej jedną roślinkę. Akurat poprawiała puchate nauszniki, gdy zziajany i wyraźnie czerwony na twarzy Nico zameldował się tuż przy niej. Worek oparł o blat stołu.
    — Brawo siłaczu… — parsknęła śmiechem. Nie potrafiła się powstrzymać. — No cóż… przyznaję, że czasami oprócz worków z ziemią, potrafisz jeszcze sięgnąć po książkę stojącą na najwyższej półce w bibliotece… a to też jest przydatne — oznajmiła wspaniałomyślnie, poklepawszy go z uznaniem po ramieniu. Przy okazji umorusała mu ziemią kawałek swetra… ale przecież i tak babrali się w szklarni już co najmniej od godziny, więc każde z nich miało na ubraniu wyraźne ślady brunatnej ziemi. — A teraz Nico, proszę cię, abyś się skupił. Mam jutro rano bardzo ważny trening przed następnym meczem quidditcha… Chcę to jak najszybciej skończyć, żeby… — zaczęła, wskazując przyjacielowi stosik naszykowanych doniczek, ale zwinny jak zawsze Nico zdążył już nawet złapać za jedną z mandragor… i przy okazji utkwić wzrok gdzieś za jej plecami. W pierwszej chwili pomyślała, że na pewno znów chce jej zrobić jakiś głupi kawał, więc jedynie cicho prychnęła słysząc jego pytanie…
    — Nie, nic nie widziałam… jestem trochę zajęta… — mruknęła, choć musiała przyznać, że spojrzenie ciemnowłosego Gryfona rzeczywiście trochę się zmieniło. Ale tak czy siak nie zamierzała dać mu się nabrać… — Chyba, że znów masz te swoje przewidzenia o ślicznych Puchonkach w potrzebie… — dodała z pobłażliwym uśmieszkiem, sięgając do worka z ziemią, aby wyjąć z niego nową ziemię dla mandragor.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  31. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    No to pokaż mi tego swojego smoka.

    OdpowiedzUsuń
  32. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Gdybyś był rzodkiewką, już dawno bym Cię wyrwał.

    OdpowiedzUsuń
  33. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Drogi Nico!
    Oby w tym szczególnym dniu Puchońskie wdzięki nie zawróciły Ci w głowie i nie sprowadziły na manowce!

    P.S. Jak nikt inny powinieneś wiedzieć, że zabawa z ogniem to nie przelewki…
    P.S.2 I zawiąż w końcu ten krawat!


    ~E.S.B.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Przyszłam tu tylko wpaść i powiedzieć, że Nico ma w sobie coś ujmującego. Świetnie Ci on wyszedł. <3
    Wątku nie zaproponuję, bo czas mnie ogranicza, ale za to pożyczę Ci wiele, wiele weny! ♥]

    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  35. [Witam smokolubnego Nico. Taka luźna myśl, że może zamiast w Hogwarcie, przenieść wątek do Rezerwatu? Ponoć smoki czasem uciekają z jego granic. Ponoć czasem potrafią pokazać się mugolom i ponoć czasem trzeba tuszować ich poczynania. Gdyby Nico chciał bliżej poznać smoki, zapraszam, może coś się wymyśli. Jeśli nie, to weny chociaż będę życzyć]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń