Castor Blackthorne
Castor Dorian Blackthorne — urodzony 06/06/2004 w rezydencji Blackthorne'ów położonej pod Oksfordem — VII rok — OPCM — Zaklęcia i uroki — Eliksiry — Alchemia — koło astrologiczne — koło alchemiczne — klub pojedynków — na pozycji szukającego od czwartego roku — dumnie kroczy w szatach Slytherinu, tak jak jego przodkowie — 12 ½ cala, cedr, sierść warga, w miarę giętka — bezkształtny patronus, kelpia boginem — awersja do większych zbiorników wodnych — zodiakalny bliźniak — Cas tylko dla przyjaciół — jedyne dziecko Bernarda Blackthorne szefa Departamentu Tajemnic oraz Arabelli Blackthorne właścicielki salonu sukien dla czarownic — czysta krew — sygnet z rodzinnym herbem zawsze obecny na palcu wskazującym na prawej dłoni — relationshits — Willow — How many secrets can you keep
Po zamku porusza się pewnym, szybkim krokiem. Spędzone tutaj siedem lat pozwoliło mu poznać różne zakątki szkoły, jedne ciekawsze drugie znacznie mniej. Góruje nad większością studentów wzrostem, co jest śmiesznym paradoksem, jako pierwszoroczniak był najmniejszy, niemal niezauważalny. Sceptycznie podchodzi do zawierania nowych przyjaźni, wcale nie dlatego, że uważa się za kogoś lepszego, a najzwyczajniej ceni sobie to, jacy ludzie go otaczają. Dla najbliższych mu osób jest w stanie zrobić i poświęcić wszystko, nie będzie patrzeć na konsekwencje swoich czynów. Od pokoleń członkowie rodziny Blackthorne'ów trafiali do Slytherinu. W jego przypadku nie było inaczej, a mimo to podczas ceremonii Tiara zastanawiała się nad odpowiednim domem i długo wahała się czy obecny dom będzie dla niego odpowiedni.
Uczenie się nigdy nie było dla niego problemem. Całkiem dobrze odnajduje się w eliksirach, ale znacznie bardziej upodobał sobie zaklęcia i uroki. W bibliotece ma swój stały kąt, który oddalony jest od pozostałych i zapewnia mu cisze i spokój od otaczających go studentów, którzy w jego mniemaniu zawsze zachowują się w bibliotece zbyt głośno. Wraz z końcem zeszłego roku zrezygnował z członkostwa w Klubie Ślimaka, mimo licznych sprzeciwów ojca. Niemal każdego dnia czuje na sobie mroźne spojrzenie ojca, nawet jeśli ten fizycznie nie jest obecny w Hogwarcie. Wymaga od siebie więcej, chcąc zadowolić swojego ojca, któremu wiecznie nie pasują podejmowane przez Castora decyzje.
Bywa ponury i nieprzyjemny, ale gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja - śmieje się najgłośniej ze wszystkich i podobno jego śmiech zaraża innych. Przy dawce dobrego humoru lubi straszyć pierwszoroczniaków krwawymi opowieściami i upijać się ich przerażonymi wrzaskami, gdy od niego uciekają prosto do swoich domitoriów. Lubi nocne spacery, nie straszny jest mu przechadzanie się po Zakazanym Lesie, a ujemne punkty nie brzmią tak źle, jakby się mogło wydawać. Szkolne wypady do Hogsmeade traktuje z przymrużeniem oka, o wiele bardziej lubi odwiedzać miasteczko sam bez kontrolujących każdy krok nauczycieli.
Now it's three in the morningAnd I'm trying to change your mindLeft you multiple missed callsAnd to my message you reply,Why'd you only call me when you're high?High, Why'd you only call me when you're high?
Od autorki: Dobry! Ja tu nie po raz pierwszy, ale mam nadzieję, że po raz ostatni. ;) Zapragnęłam spróbować swoich sił jeszcze raz, tym razem z postacią, która jest dla mnie małym wyzwaniem, bo sama jeszcze nie wiem do końca co mi z tego Castora wyrośnie. Proszę o trochę wyrozumiałości, bo mimo, że Potter wcale nie jest mi obcy błądzę trochę podczas pisania wątków. Jeśli nikogo nie odstraszyłam to zapraszam serdecznie do powiązań. Wchodzę we wszystko; byłe partnerki/partnerzy, przelotne miłostki, przyjaźnie, wrogowie, bierzcie co chcecie!♥️
Kartę sponsorują: The Neighbourhood, Arctic Monkeys, Danny Griffin oraz ja. W razie kontaktu zapraszam tutaj: GG: 50700814 lub bysiaa44@gmail.com
[O, cześć ❤ Jeszcze nie wiem, co chcę, ale obowiązkowo porywam Was na wątek! Jeśli jeszcze nie masz mnie dość, oczywiście. ^^']
OdpowiedzUsuńMilliesant Lloyd
[ Cześć i czołem, nie mogłam się oprzeć, żeby tu do Ciebie zajrzeć :) Przede wszystkim, bardzo podoba mi się to, w jaki sposób przedstawiłaś Castora - nibyŚlizgon, a jednak nie taki typowy Ślizgon… chłopak z krwi i kości, dojrzewający oraz poszukujący swojego własnego miejsca w świecie. Zauważyłam również, że Castor wychowywał się w rezydencji (widzę mój ulubiony klimat z seriali Flanagana…) w pobliżu Oksfordu, a to przecież ta sama okolica, w której mieszkała (i nadal mieszka) moja Mer :) Od razu przyszło mi do głowy, że można by to było jakoś fajnie wykorzystać i pomyśleć o jakimś powiązaniu… może nawet przyjaźni z czasów dzieciństwa? Zaprzyjaźnione rodziny, częste spotkania, pierwsze wspólne eksperymenty z magią… brzmi fajnie, a takiej relacji jeszcze nie mam, więc jeśli byłabyś zainteresowana rozwinięciem tematu, to zapraszam Cię pod kartę mojej Mer ;) Życzę Ci udanej zabawy i żeby Twój pobyt tutaj, zgodnie z założeniem, faktycznie okazał się na stałe! ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Serdecznie witam! <3
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji Cię poznać, więc mogę powiedzieć, że zrobiłaś na mnie dobre, pierwsze wrażenie! Świetny pan, przyjemnie napisany, a jego wizerunek - co mam mówić, piękny.
Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to zapraszam do koleżanki Ślizgonki - Mathilde. :) Ja jestem bardzo chętna, ale jeszcze nie wiem na co.]
Mulciber
Pierwsza! Pieeeerwsza! ... No dobra, nie pierwsza, ale i tak pierwsza w waszym serduszku hehehe. <33333333 Ty wiesz, że z Nyx czekałyśmy na was bardzo niecierpliwie, ale muszę powiedzieć, że na takiego cudnego pana warto było czekać. ;> Coś mi się wydaje, że Castor podwędzi Bastianowi część jego wiernych fanek, no wystarczy na niego spojrzeć, haha.
OdpowiedzUsuńNie będę się zbędnie tu rozwlekać, bo już Ci mówiłam jak bardzo go uwielbiam i co by nie przedłużać daję znać, że zacznę nam wątek. ^^ <3 Muszą w końcu urwać się z Nyx na tą ognistą, moja baba bardzo teraz tego potrzebuje.
twoja najlepsza bff i jedna trzecia Spółki Ekspertów Do Spraw Rujnowania Hogwartu
Zostawiam taktyczne serduszko <3
OdpowiedzUsuń[Hej, miło tutaj zobaczyć kolejną twarzyczkę! <3 Bardzo podoba mi się hobby Castora — mam na myśli straszenie pierwszaków, aż sama się zaśmiałam na wyobrażenie wyrazów twarzy tych biednych dzieciątek. Urzekło mnie też to, że zaraża śmiechem; takich ludzi trzeba więcej!
OdpowiedzUsuńŻyczę miłej zabawy i duuużo weny, a jak wpadnie jakiś pomysł, to zapraszam do Carrie. <3]
Caireann Byrne
[Jeszcze jeden komentarz ode mnie - przepraszam za tak szybkie zasłonięcie. :)]
OdpowiedzUsuń[Hej, hej, mój przyjacielu. ♥
OdpowiedzUsuńCastor wyszedł Ci cudowny, jestem bardzo, bardzo ciekawa co wyjdzie nam z przyjaźni naszych chłopaków - przeczuwam, że będzie to coś spektakularnego. Niby są od siebie różni, ale mam wrażenie, że będą się świetnie uzupełniać. I cóż, nie będę ukrywać, mam nadzieję, że Castor nie raz zarazi Bastiana szczerym śmiechem. <3
W nocy lub jutro podeślę do Ciebie maila, by obgadać szczegóły wątku, bo mam mnóstwo pomysłów!]
Wasz najwspanialszy, jedyny w swoim rodzaju i tylko trochę problematyczny przyjaciel - Lestrange
[ Wyszło super fajnie i na pewno jest się z czego cieszyć ;) A ja to już szczególnie jestem uradowana, bo naprawdę od bardzo dawna nie miałam takiej relacji, w której pojawiłaby się przyjaźń od dziecięcej kołyski :) Choć aktualnie mam podobny problem ze skupieniem, zaraz uciekam, bo jutro praca… Ale jak najbardziej możesz odezwać się do mnie na maila - i.know.better.than.myself@gmail.com - myślę, że wtedy obgadamy sobie na spokojnie wszystkie szczegóły i omówimy pomysły ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[ Ach, jak ja uwielbiam, gdy Ślizgon to nie tylko zły i mroczny, ale ma swoje bardziej ludzkie oblicze i czuć, że taką postać można byłoby spotkać :) Szczególnie rozbroił mnie motyw straszenia biednych pierwszorocznych w zestawieniu z podaną zaledwie chwilę wcześniej informacją o zaraźliwym śmiechu; ładnie to się przeplata i daje wielowymiarowy obraz postaci. Ach, no i nie sposób nie wspomnieć o cudnym kiciusiu, który stanowi prześliczny dodatek do karty. Nie przedłużając, witam serdecznie na blogu i życzę wielu wątków. Oczywiście też – gdyby była chęć – zapraszam do siebie, bo punktów zaczepienia, czy to dzięki quidditchowi czy jednej klasie, nam raczej by nie zabrakło ;) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Ja się w nim zakochałam i zapewne nie jestem pierwsza. Bardzo przyjemny ten "nieprzyjemny" Ślizgon. Mimo wszystkich swoich wad, wygląda na to, że ma dobre serce. Uwielbiam takie postaci, świetna robota! <3
OdpowiedzUsuńZ wielką chęcią stworzyłabym naszym Panom jakieś powiązanie, jeżeli oczywiście masz na to ochotę. Jeśli brakuje Ci kogoś na liście wątków do odhaczenia, pisz śmiało, coś wymyślimy.
Życzę Ci dużo weny, wytrwałości i czasu na pisanie. Baw się dobrze!]
Freddie Weasley
Powiedzieć, że macocha jej nie znosiła, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Powiedzenie, że kobieta darzy ją nienawiścią również było sporym niedopowiedzeniem. Tessa jednak przyzwyczaiła się do tego. Nie potrzebowała w swoim życiu ani tej natrętnej kobiety, ani swojego – pożal się skrzacie – ojca, któremu niedawno przypomniało się o istnieniu córki z pierwszego małżeństwa. Żyła sobie z cioteczką Helgą, nikomu nie wadząc. Dobrze się razem bawiły. Wytworzyła się między nimi naprawdę bardzo silna więź. Kobieta towarzyszyła jej w najgorszych momentach jej życia, od momentu samej tragedii, aż do teraz. Zawsze mogła na nią liczyć i ze wzajemnością. Niejednokrotnie bywało tak, że to Tessa pomagała Heldze. Kobieta była przekochana, ale niektóre jej pomysły groziły bardzo poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Tessa do tej pory pamięta ten jeden poranek, kiedy zbudził ją okropny huk. Szybko zbiegła na dół, zobaczyć, co się stało i zastała cioteczkę z fiolką w ręku, która stała pod dziurą w suficie. No wybuchło, no.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że powrót do ojca nie skończy się dobrze. Był dla niej kimś zupełnie obcym, a jego nowa żona na każdym kroku pokazywała jej, że nie jest mile widziana. Nie wiedziała, dlaczego ojciec to zrobił. Źle im się żyło? Miał swoją nową, znów idealną, rodzinkę. Ona mieszkała z ciotką Helgą i widzieli się tylko kilka razy do roku, kiedy wypadało jakieś wielkie rodzinne święto. Zresztą, nawet nie lubiła Londynu. Miasto było wielkie, a ludzi było tam tylu, że można było się o nich potykać. Wolała swoje wygwizdowo w Walii, z dala od zgiełku i społeczeństwa. Mogła się tam spokojnie uczyć i funkcjonować. Chociaż nowy dom w Londynie był naprawdę wspaniały, duży i przestronny, a Tessa miała swój wielki pokój, to i tak go nie lubiła. Wolała swoje cztery ściany na poddaszu u ciotki Helgi.
Gdyby to od niej zależało, to na święta nie wyszłaby ze swojego pokoju. Zrobiła to tylko dlatego, że ciotka Helga ją o to poprosiła. Uśmiechnęła się do niej w ten charakterystyczny sposób, puściła oczko i zapewniła, że przecież wszystko będzie dobrze.
Ale nie było. A Tessa wiedziała o tym, kiedy patrzyła na materiał trzymany przez obcą jej kobietę. Niby była to sukienka, którą miała założyć, lecz Tessa wolałaby dać sobie odciąć palce niż to założyć. Wpatrywała się to w kobietę, to w ciotkę, to w tę kieckę i nie miała pojęcia, czy teraz powinna się śmiać, czy wprost przeciwnie – rozpłakać się na środku sklepu. Zdawała sobie sprawę, że macocha nie darzy jej sympatią, ale zamówienie dla niej tej szmaty była już przesadą.
– Tessa, no, przymierz ją chociaż – nalegała Helga, a w głowie nastoletniej czarownicy przewijały się sceny, podczas których mści się na swojej macosze. Plucie ropuchami było najlżejszą zemstą, na jaką udało się wpaść rudowłosej.
– Nie – odpowiedziała twardo, kręcąc przy tym głową. Nie ma nawet opcji, aby włożyła to na siebie.
– Obiecuję, że jak będziesz źle w niej wyglądała, to kupię ci nową, taką tylko dla ciebie – powiedziała, na co nastolatka również pokręciła przecząco głową. Nie przymierzy tej sukienki. – Przepraszam Arabello. – Tym razem Helga zwróciła się do kobiety. – Naprawdę nie sądziłam, że będzie z tym tyle problemów. To na pewno ta sukienka? – zapytała, a w jej głosie dało się usłyszeć nutkę rezygnacji.
– Naprawdę wierzysz w to, że ta wiedźma zrobiłaby dla mnie choć raz coś miłego? – zapytała Tessa, nie dając dojść do słowa Arabelli, gdyby ta chciała coś powiedzieć. – To na pewno jej sprawka – dodała, wywracając oczami.
Wiedziała, że obecnie jej zachowanie przypominało małą, rozkapryszoną dziewczynkę. Ale naprawdę nie chciała ubierać tej sukienki. Nie dość, że była paskudna, to jeszcze ten kolor... Będzie wyglądała jak marchewka z nadwagą. Na samą myśl czuła ciarki wstydu.
Usuń– Tessie... Kupię ci tę książkę, którą tak chciałaś! – Rudowłosa przekręciła głowę lekko w bok, rozważając wszystkie za oraz przeciw. Za książkę i nową sukienkę mogła ewentualnie się zgodzić.
– Rwy'n casáu chi – mruknęła po walijsku, biorąc z rąk Arabelli sukienkę. Zniknęła w przymierzalni.
Wyszła po kilku minutach, kiedy uporała się widokiem samej siebie w lustrze.
– Wyglądam jak pobita marchewka – powiedziała, wychodząc z małego pomieszczenia. Ku jej ogromnemu zdziwieniu, nie zastała ani ciotki, ani pani Arabelli. A kiedy wzrokiem dostrzegła blondyna, miała wrażenie, że to tylko kwestia chwili, nim zapadnie się ze wstydu pod ziemię. – Wiesz, gdzie jest właścicielka? – zapytała, starając się wyglądać i brzmieć naturalnie, co naprawdę kiepsko jej wychodziło.
Tessie
To nie było tak, że Tessa nie lubiła sukienek. Była nastolatką i lubiła dobrze wyglądać. Słowem klucz w tym wszystkim było dobrze, a niestety ta sukienka nawet nie stała koło takich, które można by określić takim mianem. Była paskudna. I dziewczyna wiedziała o tym i nawet nie musiała jej przymierzać.
OdpowiedzUsuńMacocha jej nie cierpiała, chociaż Tessa nie miała pojęcia z jakiego powodu. Nic jej nie zrobiła. Żyła sobie spokojnie z ciotką Helgą i tylko czasami widywała się z ojcem. Warto było zaznaczyć, że nie robiła tego z własnej woli, tylko dlatego, że musiała. Mężczyzna zawsze wyprawiał huczne imprezy świąteczne oraz urodzinowe. Jego najstarsza córka, choć niemile widziana w ich nowej posiadłości, też musiała się na nich pojawiać. Zazwyczaj siedziała z boku, nikomu nie wadziła, uśmiechała się do pozostałej części rodziny i znosiła ich podejrzliwe spojrzenia. Przyzwyczaiła się do tego i nawet nie było jej przykro, kiedy ktoś w ostentacyjny sposób zabierał świecę sprzed jej twarzy. Niby to rozumiała, w końcu wszyscy bali się kolejnego niekontrolowanego wybuchu mocy z jej strony albo tego, że po prostu wszystko podpali. Mimo to i tak ją to śmieszyło. Nie była wariatką, nie bawiła się ogniem i celowo nikogo nigdy nie skrzywdziła.
Macocha znów chciała pokazać swoją wyższość nad Tessą, pokazać reszcie rodziny, że jej pasierbica jest grzeczna i posłuszna. Tessa zazwyczaj odgrywała ten cyrk i teraz też miała taki zamiar. Była grzeczna, nie buntowała się i przynajmniej wtedy miała spokój. Mogłaby to zrobić ponownie, ale nie w tej sukience.
Już patrząc na swoje odbicie w lustrze, chciało jej się płakać. Jeśli ktokolwiek ją w tym czymś zobaczy, to nie będzie miała życia. Włosy zlały się z sukienką, a blada cera bardziej przypominała białą plamę. Po raz pierwszy naprawdę sama sobie się nie podobała i chciała, jak najszybciej pozbyć się tego uciążliwego materiału, który w dodatku zaczął ją dziwnie drapać.
Umowa, to umowa. Swojej części dopełniła i teraz był czas na ciotkę Helgę, która obiecała jej nową sukienkę i jeszcze książkę. Musiała tylko wyjść, znaleźć kobietę i udowodnić, że jest tak źle, jak mówiła od samego początku.
Plan był prosty. Nie przewidziała jedynie komplikacji w postaci śmiejącego się blondyna. W pierwszej chwili miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie sądziła, że ktokolwiek prócz niej, Helgi i pani Arabellii ją w tym czymś zobaczy. Zamrugała szybko, chcąc pozbyć się niepotrzebnych łez, które zebrały jej się w kąciku oczu.
– Myślisz? – zapytała, stając przed lustrem. Przekręciła głowę delikatnie w bok, nie mogąc ukryć specyficznego grymasu, który wkradł się na jej usta. – A możesz nic nie mówić marchewce? Mam z nimi na pieńku od dziecka. Wolę nie mieć więcej wrogów – parsknęła śmiechem. Im dłużej się w siebie wpatrywała, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że najchętniej to teraz wydrapałaby sobie oczy, aby więcej już na siebie nie patrzeć.
– Może da się ją jakoś... przerobić? – zapytała bardziej samą siebie niż stojącego nieopodal blondyna. Chwyciła kawałek materiału, podwijając sukienkę w górę. Odsłoniła łydki i część kolan. Przyjrzała się sobie jeszcze raz. Wyglądała gorzej niż przed chwilą. Blada skóra jej nóg odbiła się i razem miało to komiczny efekt.
– Kupić? Ja nawet tego... czegoś – powiedziała, opuszczając materiał w dół – za darmo bym nie chciała mieć – dodała prędko. Stanęła bokiem do lustra i podwinęła tylko jedną stronę. Tak, jak myślała, tej sukienki nic nie uratuje. Chyba że ktoś by ją spalił i na jej miejsce uszył nową, z nowego materiału i według nowego wzoru.
Usuń– Nie no coś ty – wzruszyła ramionami, odchodząc od lustra, aby teraz móc spojrzeć na blondyna. Zadarła głowę w górę. – Osoba, która zamówiła ją dla mnie, zrobiła to z miłości – mruknęła sarkastycznie, uśmiechając się aż do przesady uroczo. Do tej pory nie sądziła, że macocha posunie się aż do tego, aby ośmieszyć ją w oczach całej rodzinki, która zjedzie się na świąteczne spotkanie. Ale skoro kobieta tak pogrywała, to Tessa też postanowiła wyciągnąć wszystkie karty. Niech tylko wróci do domu.
– A ty tu jesteś konsultantem? Czy po prostu podglądasz młode dziewczyny w przymierzalni?
Tessie
Udawajmy proszę, że to coś poniżej to efekt tylko i wyłącznie horrendalnej pory i mojej bezsenności. Dzięki, kocham, buziaczki.
OdpowiedzUsuńTłok przeszkadzał jej od zawsze. Nie czuła się dobrze otoczona plątaniną ciał, głosów i zapachów scalających się po czasie w jedną bezkształtną, trudną do przełknięcia masę. Nawał głosów ranił uszy nawykłe do ciszy i spokoju, a gęste powietrze ciężko przechodziło przez płuca. Naprawdę nie lubiła tego miejsca i jej stopa zapewne nigdy by tu nie postanęła, gdyby nie serwowali tu najlepszego piwa kremowego, jakie miała okazję w swoim nie tak znowu długim życiu pić. Ważną rolę odgrywało także towarzystwo, bo Pheonix prawie nigdy nie bywała tu sama, a niemal zawsze w obecności swojego najlepszego przyjaciela, Castora Blackthorne. Kiedy udawało im się znaleźć choć z lekka odosobniony kąt, pogrążona w rozmowie niemal zapominała o tym, jak źle się tu czuje.
Dziś dyskomfort wydawał jej się zaskakująco małą i nieznaczącą sprawą, blednącą na tle ostatnich wydarzeń, do których wciąż nie potrafiła do końca się ustosunkować. Czuła, że musi wyrwać się z Hogwartu choćby na parę krótkich godzin, rozegnać wichry targające jej duszą i przez chwilę pobyć nastolatką, z pełnym nacechowaniem tego słowa. Na moment stać się półprzezroczystą, nieznaczącą postacią, zrzucić z ramion ciężar świata i oddać przyjemności bycia nikim, zaledwie jedną z dziesiątek anonimowych twarzy.
Tłok przeszkadzał jej od zawsze, ale potrafiła znaleźć w nim ukojenie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Czasem lubiła w nim znikać, dać mu się wchłonąć i ponieść, by wyłonić się zeń z zupełnie nowym pokładem siły.
Castor to rozumiał, dlatego przychodził tu z nią zamiast Bastiana. Bastian nigdy nie pojąłby jej potrzeby wygasania, by odrodzić się na nowo (symbolika imienia aplikowała do niej czasem zbyt mocno), bo Bastian zawsze absorbował sobą otoczenie w taki sposób, że nie zostawiał wiele miejsca dla innych.
Nie zaufałaby Bastianowi w taki sposób, w jaki ufała Castorowi, zwłaszcza teraz.
Zamówiła przy barze cztery piwa kremowe, wiedząc aż nazbyt dobrze, że to i tak będzie mało, ale chciała zostawić przyjacielowi przyjemność w postaci w obcowania ze śliczną barmanką. Nie wątpiła, że odejdzie od stołu nie raz i nie dwa, żeby oczarować dziewczynę swoim urokiem osobistym. Może nawet zbije trochę cenę.
Nie to, żeby cena miała dla niej jakieś większe znaczenie, po prostu lubiła obserwować Castora w jego żywiole.
Nie była szczególnie zaskoczona, że ich miejsc nie zasiedlili obcy czarodzieje - stolik był bowiem nieduży, przeznaczony zapewne dla co najwyżej dwóch osób, a o tej porze, po lekcjach, to głównie uczniowie zbijali się tutaj pokaźnymi grupami, potrzebowali zatem więcej przestrzeni. Korzystając z faktu, że nikt jej nie ubiegł, zasiadła w swoim ulubionym, nieco zacienionym kącie, skąd miała całkiem dobry widok na cały lokal i to, co się w nim działo. Phoenix była obserwatorką z natury, lubiła widzieć i wiedzieć, bo dawało jej to złudne poczucie kontroli.
Rozstawiła kufle z jasnym płynem po stole, dwa z nich przysuwając ku sobie i założywszy nogę na nogę, uniosła jeden z nich do ust, spijając pierwszy, zbawienny łyk, najmniejszym palcem zaraz zbierając pianę z górnej wargi. Nie czekała, nigdy nie czekała.
Poprawiając połę czarno-zielonej szaty, przymrużyła nieco srebrne oczy, które w przytłumionym świetle nabrały ciężkiej, stalowej barwy i spojrzała ku wejściu, oczekując, że niedługo zobaczy tam sylwetkę jasnowłosego czarodzieja, który miał ją dziś ratować swoim poczuciem humoru.
BFF
[P R Z E P R A S Z A M ! A właściwie to wcale nie, bo teraz nie tylko ja będę chodziła z tym w głowie. Cierp razem ze mną, skoro odważyłaś się kliknąć, mwahaha *evil laugh*]
OdpowiedzUsuńOlek Fasolek
[ Teoretycznie Alex trochę dojrzał i nie powinien traktować koła pojedynków jako sposobu na danie upustu emocjom… Ale hej, każdy może mieć gorszy dzień, gdy wyrzuca się rozsądek za okno :) Ja zawsze mam ten argument, że przed pełnią Urquhart to w ogóle nieznośnik był, więc mam takie usprawiedliwienie… Zwłaszcza, że chyba obaj panowie raczej nie zionęli względem siebie nienawiścią (zwłaszcza, że z tego co mi mignęło pod kartami, Castor przyjaźni się z dziewczyną Alexa, więc trochę muszą potrafić jakoś koegzystować od czasu do czasu). Więc w sumie – jeżeli nie będzie Ci to przeszkadzało, uznałabym, że w bezpośrednim pojedynku Krukonów z Ślizgonami, Krukoni wygrali, choć różnica była malutka… Tym bardziej dla Castora byłoby wkurzające, gdyby Alex był tym, który posłał w jego kierunku tłuczka, który mu roztrzaskał rękę i uniemożliwił w ostatniej chwili złapanie znicza. Emocje poszły w górę, pewnie po fakcie oba zespoły wzajemnie powiedziały sobie kilka nieprzyjemnych słów. Do jego zirytowania dorzucimy fakt, że Alex chodził nabuzowany pełnią i nie potrzebował wiele, by dać się sprowokować do nieco zbyt zaciętego pojedynku… W sumie, pewnie jeżeli pójdą za ostro, to nie zdziwiłabym się gdyby wylądowali na szlabanie xD ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Przychodzę z lekko spóźnionym z racji urlopu: CZEŚĆ :) Castor jest... specyficzny, to słowo mi przylgnęło i chyba najbardziej pasuje, przy czym ta specyficzność ciekawi, ale nie odpycha. W razie pomysłu, zapraszam do Nili lub Lavona, a poza tym - dobrej zabawy na blogu, mam nadzieję, że Castor okaże się tą postacią.]
OdpowiedzUsuń~ Nila Atherstone & Lavon Carrow
[Cześć! Na wstępie bardzo chcę Ci podziękować za przemiłe powitanie. <3 Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam to zdjęcie (a przekopałam pół internetu, żeby je znaleźć, ale było warto!) miałam bardzo podobnie, musiałam się dokładnie przyjrzeć, żeby się upewnić czy to aby na pewno jeszcze Natalie, a jak się już upewniłam, to stwierdziłam, że musi być to zdjęcie i koniec kropka, więc bardzo mi miło, że mój kilkugodzinny risercz został doceniony! (teraz komentarz znalazł się na właściwym miejscu, bo wcześniej opublikowałam go nie pod tą kartą co powinnam, ups... XD)
OdpowiedzUsuńEvelyn z pewnością musi być bardzo zadowolona, że ma pod swoją takich dumnych Ślizgonów jak Castor, ale nie wątpię, że te niestraszne mu minusowe punkty przysparzają ją o mini nerwicę, hahaha. No cóż, i ja Tobie życzę wielu wątków oraz nieskończonych ilości pokładów weny. <3]
Evelyn Raven
[Ależ nic nie szkodzi, też uważam, że jest cudowna. <3
OdpowiedzUsuńA, ja to właściwie sama już nie wiem, Lu nie jest zbytnio związana z rodziną, ani bliższą, ani dalszą, ale wydaje mi się, że bardziej to działa na zasadzie uprzejmej grzeczności, niż jakichś bliższych więzi. W sumie, skoro widuje rodziców dwa miesiące w roku, a znajomych aż dziesięć, to chyba logiczne, że może mieć problem z utrzymaniem relacji (ciekawe, czemu nikt w serii o tym nigdy nie wspomniał? :D).
Dziękuję pięknie za powitanie, no i w razie chęci zapraszam do siebie! :)]
Gail Rivers&Lucy Weasley
Gdyby to zależało tylko od samej Milliesant, dziewczyna najchętniej nie wracałaby na święta do rodzinnej posiadłości. Nigdy nie czuła się tam całkowicie akceptowana, a od czasu wypadku w Rumunii, podczas którego nabawiła się ostrych kłów i kilku rzadkich kłębków sierści wyrastających co miesiąc na jej ciele, w domu czuła się jeszcze mniej akceptowana niż dotychczas – żeby nie powiedzieć, że wcale. Nim przystąpiła do nauki na piątym roku w Hogwarcie, ktoś być może żywił jeszcze złudne nadzieje, że wyrośnie z niej godna następczyni rodu Lloyd, że zmądrzeje, wydorośleje i zacznie w końcu spełniać stawiane przed nią oczekiwania, a w związku z tym inwestowanie w jej maniery i edukację mogło nie być jeszcze tak do końca straconymi zasobami. Jednak od czasu jej pierwszej pełni straciła do reszty szacunek najbliższych, którzy – choć nigdy nie powiedzieli tego otwarcie w jej towarzystwie – widzieli w niej tylko niegodną dumnego nazwiska bestię. Widziała niechęć i odrazę w oczach ojca, strach w oczach matki i pogardę w oczach starszej siostry bardzo dobrze, nie była głupia, a choć straciła znaczną część siebie, wzrok wciąż miała dobry, jeśli nawet nie lepszy niż przedtem. Od czasu przemiany w wilkołaka w iście magiczny sposób przestała być dumną reprezentantką rodu Lloydów, a została jedynie kłopotem, którego należało się jak najszybciej pozbyć. Choć było to bolesne doznanie (bardziej niż sama gotowa była przyznać), miało swoje plusy. Wymagano od niej więcej, jednocześnie interesując się nią znacznie mniej – takie przynajmniej Milliesant odnosiła wrażenie. Do czasu.
OdpowiedzUsuńNie miała zielonego pojęcia, dlaczego rodzice wezwali ją na przerwę świąteczną z powrotem na przedmieścia Londynu, ale wiedziała, że przeciwstawianie się nie ma najmniejszego sensu, jedynie zaogniłoby i tak trudną sytuację. Pozory musiały zostać zachowane, nikt nie mógł się dowiedzieć, że Lloydowie gniją od środka. Poza tym był jeszcze Zachariah, najmłodsza latorośl rodu, którego nie mogła zostawić tak po prostu na pastwę tych hien. Kochała młodszego brata całym swym sercem, był dobrym dzieckiem, nie do końca jeszcze zepsutym rodzinnymi ideami. Milliesant szczerze wierzyła, że dzięki niej Zack zachowa choć resztkę zdrowego rozsądku i wyjdzie na porządnego człowieka; takiego, który zadaje pytania i używa własnego mózgu, a osądy wydaje na podstawie faktów, a nie wtłoczonych do głowy mniej lub bardziej fałszywych formuł. Może nie mogła otwarcie przeciwstawić się temu, w duchu czego wychowywał go ojciec, ale mogła odgrywać rolę jego cichego anioła stróża (choć zdaniem niektórych znacznie lepiej pasowałoby tu określenie diabelskiego pomiotu), zmuszającego go do rozważenia tego, co słyszał i obserwował na co dzień. Nie spierała się więc, gdy skończyła czytać list od matki, chcąc być możliwie blisko młodszego brata, aby w razie potrzeby reagować na bieżąco nim będzie za późno.
Święta mijały zaskakująco spokojnie, wręcz niepokojąco. Milliesant nie podobała się ta atmosfera, zbyt różniła się od tego, do czego zdążyła już przywyknąć, ale postanowiła nie szukać dziury w całym. Zamiast tego wolała wykorzystać czas, który miała z ciotką Constance – kto wie, gdzie za chwilę znów wywieje tego obieżyświata i kiedy znów zobaczą się ponownie. Korzystała więc bez umiaru, chłonąć niczym gąbka opowieści Connie o wielkim świecie i jej najnowszych przygodach. Czas jednak miał to do siebie, że lubił się kurczyć najbardziej w tych chwilach, gdy potrzebowało się go najwięcej i Milliesant nawet nie spostrzegła, gdy przerwa świąteczna w zasadzie dobiegła końca – pozostało jej jeszcze tylko przetrwać noworoczną kolację o Blackthorne'ów i będzie mogła wrócić do własnych spraw w Hogwarcie.
Nie widziała niczego podejrzanego w tym, że już od samego rana w dniu kolacji z zaprzyjaźnionym czystokrwstym rodem jej matka wprost stawała na rzęsach, aby wszyscy prezentowali się jak najlepiej. Jako była modelka, a aktualnie reporterka Czarownicy nikogo nie dziwiło jej zamiłowanie do mody i najnowszych smaczków. Milliesant już lata temu pogodziła się z tym, że na wszelkich oficjalnych wyjścia będzie musiała nosić na sobie coś, co na dany moment określano „krzykiem mody”. O dziwo srebrna, obcisła szata, w którą została ubrana tym razem, nie wyglądała wcale tak źle, a gdy Messalina zestawiła ją z okazałą kolią ze szmaragdem, Milliesant prezentowała się całkiem dobrze. Przynajmniej w niczym nie przypominała landrynki, jak jej starsza siostra przybrana w liliową suknię.
UsuńParę minut przed umówioną godziną cała piątka – Zachariah, mimo gorących protestów, zmuszony został do pozostania w domu, za to milcząca jak nigdy ciotka Connie uparła się, by im towarzyszyć – z cichym trzaskiem teleportowała się tuż przed bramą okazałej posiadłości Blackthorne'ów. Gdy brama rozstąpiła się przed nimi, dumnie pokonali drogę prowadzącą wprost do głównych drzwi, pod którymi zatrzymali się dokładnie o wyznaczonym czasie. Choć Milliesant podejrzewała, że za wspaniałą fasadą kryje się to samo zepsucie, co u Lloydów, sam budynek nieodmiennie budził w niej zachwyt. Gdy drzwi stanęły przed nimi otworem, zgodnie z wpojoną jej etykietą poczekała, aż dorośli pierwsi wymienią się uprzejmościami po przekroczeniu progu. Dopiero potem, gdy jej obecność została w ogóle zauważona przez gospodarzy, przywitała się taktownie z głową rodziny i pochwaliła wspaniały ubiór pani Blackthorne. Niedobrze jej się robiło od tych uprzejmości, ale liczyła, że gdy odegra tę scenę należycie, wykupi tym sobie spokój na resztę wieczoru. Nawet nie podejrzewała, w jak wielkim była błędzie!
― Merlinie, jak dobrze, że tu jesteś ― westchnęła cicho, ale z wyraźną ulgą, gdy wreszcie mogła zbliżyć się do Castora. Jego obecność dawała jej nadzieję, że choć część tego wieczoru nie będzie zupełnym marnotrawstwem czasu. ― Już się bałam, że sama będę musiała mierzyć się z tym stadem trolli ― dodała szeptem, by nikt poza nim jej nie usłyszał.
[Początki to moja pięta achillesowa, ale będzie lepiej, słowo harcerza! :D]
Milliesant Lloyd
[Cześć i dzięki za powitanie :D
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam to imię, naprawdę, przez co większość moich męskich postaci właśnie to miano nosi xD I nie ma się co bać, że nie podołasz czy cokolwiek, ja nie gryzę, Raven też nie za bardzo. No, chyba, że coś zagraża szanownej małżonce, to wtedy lepiej nie wchodzić mu w drogę :D
Castor wydaje się być takim trochę odludkiem przez te odosobnione kąty w bibliotece, czy świadome sito znajomości, ale to przecież całkiem dobre zagranie, w końcu nie z każdym trzeba się przyjaźnić do grobowej deski :D
Czy coś w ogóle chodziło Ci po głowie z pomysłów jak by ich tutaj zetknąć? Bo jak nie, to możemy pokusić się o coś w tym koszmarnym Zakazanym Lesie. W końcu pan auror to mógłby i tam szukać jakiegoś tropu w sprawie, bądź czegokolwiek innego i natknąłby się na uczniaka, który zdecydowanie znajduje się nie tam, gdzie powinien. Nie wiem jedynie co dalej, Castor jakimś cudem musiałby chyba go odwieść od tego by go zaprowadzić do szkoły...xD]
Raven
[Dziękuję serdecznie za przywitanie moich pań <3 Już mi chyba się znudziły postacie obrażone na cały świat i jakoś tak nawet mi przyjemniej rozsiewać radość promyczkowymi postaciami :D
OdpowiedzUsuńRównież życzę dobrej zabawy!]
Noelle // Aurora
[Hej, hej!
OdpowiedzUsuńGordon jest cudowny. Gordon agresywnie potrafi poprawić humor i jest tym, czego wszyscy od zawsze potrzebowaliśmy, choć nikt nie prosił ani nie pytał <3
Honestly, let's bless him.
Castor to cudowny chłopak i nie dziwię się Tiarze Przydziału, że tak długo się wahała. Miałam to samo wrażenie podczas czytania tej karty. Zarażanie śmiechem w tym środowisku to niemal taka sama rzadkość, co wyjątkowo złośliwy Puchon. Ciężko mi po tym ujrzeć go oczami wyobraźni jako ponurego, choć każdemu może przydarzyć się nieco gorszy dzień. Obyś dawała mu ich jak najmniej, żeby mógł spokojnie doprowadzać do zawałów tych młodszych i kto wie, może kiedyś też starszych?
~~Gdyby zachciało ci się kiedyś popisać o jakiś wystawnych bankietach/balach dla wysokich rodów, poplotkować o skandalach czy innych bzdetach - to możesz na mnie liczyć. Mogliby się poznać nieco wcześniej.~~
Na koniec przesyłam od siebie rozkoszną finezję do rozrabiania, bo jaki Ślizgon by się nie pokusił o zasianie odrobinki chaosu?]
Vince
[Zapnij pasy, bo moje pomysły są luźne i będę nimi rzucać po kolei, więc będziesz musiała ocenić, czy coś z tego możesz sobie rozwinąć, czy może definitywnie coś nie pasuje ci. Na pewno będę ograniczać się do Pollocka, bo przy czytaniu karty na Faradyne’a mnie nie natchnęło, a lubię bardziej rozwinięte powiązania. ;D
OdpowiedzUsuńHa, odkryłam w końcu, której to postaci ojciec jest dyrektorem Departamentu Tajemnic. W tym miejscu mamy już jedno stosowne połączenie między Castorem a Vane’em, bo mogli poznać się jeszcze przed Hogwartem za sprawą swoich rodziców. Obaj są w drużynie, więc spotykanie się na treningach to dla nich chleb powszedni. Widzę tę dwójkę jako kumpli aspirujących do bycia przyjaciółmi, więc byłaby to taka relacja rozwijająca się. Cas mógłby przyczepiać się do Vane’a, że za mało angażuje się w przygotowanie do meczów i za bardzo lata za Noelle. Vane odwdzięczałby mu się próbami przestraszenia go za każdym razem, gdy wyłaniałby się znienacka z jakiegoś tajemnego przejścia i gdyby mu się udawało raz na jakiś czas wziąć Blackthorne’a z zaskoczenia, to jego huncwocie ambicje byłyby zaspokojone. :’) Poza tym celuję, że mój Vane postawiłby sobie za punkt honoru rozbawianie do łez Castora i zrzucanie mu z ramion płaszcza Ponuraka, a no i mogliby się wspólnie uczyć w tym castorowym kąciku w bibliotece. Jeśli masz coś ciekawszego lub lepszego, to zamieniam się w słuch. ;D]
Vane
❤ Poczta Walentynkowa ❤
OdpowiedzUsuńNigdy nie sądziłam, że spędzę tyle czasu, trwoniąc go na coś tak przyziemnego jak walentynki, ale przyszło mi do głowy, że skoro to nasz ostatni rok razem, równie dobrze mogę spróbować wyciągnąć z tego coś wartościowego.
Chcę, żebyś wiedział, że wybaczam ci kradzież mojego kawałka ciasta na pierwszej uczcie. Czasem jesteś jak wrzód na dupie, ale czasem nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądałoby te siedem lat, gdybyś jednak tego nie zrobił.
Cieszę się, że jesteś, i to dlatego tak bardzo chcę cię zamordować, kiedy wyprowadzasz mnie z równowagi.
~Twoja najwierniejsza przyjaciółka i jedna trzecia Spółki Ekspertów do Spraw Rujnowania Hogwartu
❤ Poczta Walentynkowa ❤
OdpowiedzUsuńCzy bolało, kiedy spadłeś z nieba?
Kiss me on the mouth and set me free
OdpowiedzUsuńTwój zapach mnie odurza, miesza się z wciąż obecnym w mych ustach czekoladowym smakiem, osnuwa się wokół mnie, kusi i przyciąga. Osiada na białej koszuli zakrywającej Twe ciało i dusi mnie tęsknotą za tym, czego jeszcze nie doznałem. Odwracam się w Twoją stronę, by ujrzeć w pełni Twą cudowną, niczym wyrzeźbioną przez artystę, twarz i widzę Cię – siedzisz obok, blisko, choć wciąż tak odlegle, a potrzebuję Cię - bliżej, jak najbliżej mnie. Przysuwam się, mówisz coś - ciepły głos wysnuwa się z tych kształtnych warg i wpływa do mej świadomości, a ja tonę, bo mimo, że słyszałem go tak wiele razy, dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo spragniony byłem każdej głoski gładzącej mój umysł. Dłoń na dłoni, splecione smukłe, długie palce i pogładzenie delikatnej skóry. Przytrzymuję ją, byś już nigdy mi nie umknął, nie zostawił, nie opuścił, wpychając mnie na nowo w przerażającą, pustą samotność. Nachylam się nad Twą twarzą i szukam odpowiedzi, przesuwam opuszkami po Twych rysach, na nowo poznając zarysowaną szczękę, zanurzając się w Twych oczach, wiedząc, że już nigdy się z nich nie wydostanę. Nie mogę oddychać, nie mogę zapomnieć i wyzwolić się spod miłości, która spętała mnie i przywiodła do Ciebie. Dotykam Cię spojrzeniem, błądzę wzrokiem po Twych wargach, pragnąc Cię pocałować, współdzielić oddechy i westchnienia, zanurzyć dłoń w Twych jasnych, miękkich włosach i poznać na nowo. Otulić Cię szeptem, wyznać Ci swe uczucia i zamknąć w ramionach, byś zawsze był blisko. Potrzebuję Twego dotyku, Twych warg na mej skórze, łaskoczącego oddechu i duszącego zapachu, potrzebuję, byś wypełnił każdy milimetr mej świadomości, by zniknęły wszelkie dzielące nas szczeliny. Lgnę do Ciebie jak ćma do światła i chcę Cię uzależnić, abyś nie spojrzał już na innych, byś na zawsze był już tylko Mój.
Bo kocham Cię, kocham Cię Castorze i nie mogę zapomnieć o Tobie.
Twe oczy i dźwięczny otulający mnie spokojem głos, melodyjny śmiech nadający sens, leniwy oddech, gdy śpisz w łóżku obok, echo kroków naszej ucieczki i błysk wspólnych zaklęć. Piana z kremowego piwa na Twych wargach, kusząca i słodka, palce na różdżkowym drewnie, zaklinające i odmierzające miarki mikstur w pięknym przedłużeniu Twego ciała. Srebrzysto-zielony krawat wokół Twej szczupłej szyi i koszula rzucona na łóżko, gdy przebierasz się tak blisko mnie, wężowe barwy i duma, lojalność i dobro, którym mnie otulasz. Bądź wciąż blisko mnie, ocal mnie i uwolnij, nie odchodź nocami, pomagając zanurzać mi się w delikatne sny, otulaj szeptem i przyciągaj śmiechem. Bądź mój, na zawsze, we wspólnym drżeniu serc, w spleceniu dłoni i gwałtownych pocałunkach, bądź mój w zespoleniu żeber i komórek. Nie uciekaj i kochaj mnie.
Nie jestem w stanie trwać bez Ciebie, nie przeżyję dni bez Twej obecności, gnijąc w tęsknocie i osamotnieniu. Bądź blisko, pozwól mi czuć, zanurzać się w tej obecności i nieznanych mi uczuciach. Daj mi człowieczeństwo i daj mi przyzwolenie na brutalność, bym był sobą, z Tobą i dla Ciebie. Potrzebuję Cię, nie mogę istnieć bez Ciebie obok, bo tylko Ty jesteś mą miłością i mym sensem.
Nie wiem jak przetrwałem te siedem lat, jak istniałem bez tych uczuć, ale dzisiaj odważyłem się otworzyć - zmieńmy wszystko, zanurzmy się w miłości, utońmy, spalmy się i powstańmy z popiołów, przyjaciele, wspólnicy w zbrodni i dwaj kochankowie.
Więc trwaj blisko mnie, bo kocham Cię. Kocham Cię, Cas.
Zakochany na zabój Bastian, który zdecydowanie przesadził z amortencją
Zażalenia za nadruszoną psychikę i ciało Casa proszę składać do pewnego kurdupla z Ravenclawu. xD I nie martw się Ice, za dobę, eliksir przestanie już działać.
UsuńI cóż, kochamy Cię Cas, nasz przyjacielu. ♥
Ps. Ice - ja nie proszę, ja żądam i błagam o opis Twojej reakcji na to.
Buźka,
Psychosis i Bastian próbujący pocałować Casa
Wstaw Nyx gasping w tle in the biggest mindfuck of her goddamn life.
UsuńPS. Jestem totalnie zazdrosna!
UsuńChciałem tylko nadmienić, że "kurdupel z Ravenclawu" nie spodziewała się aż takiej dramy i teraz radośnie kiśnie w jakimś zaułku korytarza. Ta afera ujrzy światło dzienne, już niebawem w "Proroku Nie-Codziennym", nawet jeśli to będzie ten artykuł, który Kurdupel przypłaci głową.
OdpowiedzUsuń[Za Do I Wanna Know to muszę porwać do wątku. Widzę, że trochę propozycji już masz, nie chcę powielać czy stalkować, ale zasadniczo: kochamy tajemnice Departamentu Tajemnic, lubimy Zakazany Las, nie jesteśmy nauczycielem, więc ujemnych punktów nie będzie, a wypady do Hogsmeade bez nadzoru to coś, co możemy kryć, jeśli Castor zechce. Też nie jestem aż tak bardzo obeznana ze światem, więc myślę, że damy sobie radę w razie czego. ]
OdpowiedzUsuńNira Sorel
[Jackman towarzyszy mi od początku blogowania, chyba najczęściej wybierany wizerunek dla męskich postaci, nie mogło zabraknąć go i tutaj, chociaż tym razem nie na głównej stronie.
OdpowiedzUsuńZasadniczo iść można w kilka wariantów, pokojowe lub mniej. Najprościej powiązać ich przez dorosłych, więc wariant pierwszy, znała rodziców, bardziej prawdopodobne, że ojca, chociaż matkę mogłaby, nawet jeśli zobaczyć Sorel w sukni to swego rodzaju wyczyn. W takim wariancie mogłaby być wyznaczoną do rzucenia okiem na poczynania syna, które jak rozumiem z kp zwykle są dla ojca niewystarczająco dobre. Gdyby zaś Castor chciał odkryć w sobie naturę buntownika, przeciwnie, mogłaby być osobą, od której ma się trzymać z daleka: niby jest czystej krwi, ale za bardzo się brata z mugolami lub bo jej brat siedzi w Azkabanie za napady na mugoli, o jej ojcu zaś mówi się, że był Śmierciożercą, chociaż nikt nie postawił mu oficjalnie zarzutów. Taki początek burzy mózgów i pierwsze skojarzenie, jakie mam.]
Nira Sorel
[Żaden problem, rozumiem, że wena bywa kapryśna i czasem lepiej się wycofać i dać sobie jakiś czas na odetchnięcie, niż zmuszać do pisania :) Chęć oczywiście mam, nic się w tej kwestii nie zmieniło, także z ogromną przyjemnością siadam do ustaleń.
OdpowiedzUsuńOgólnie zgadzam się z wszystkim tym, co napisałaś. Ot, panowie personalnie nic do siebie nie mieli dotychczas, ale emocje wzięły górę, testosteron zabuzował… Gdy Casa nieco poniosło, Alex nie jest dobrą osobą do prób łagodzenia sporu, bo on na ogień odpowiada ogniem. Więc wobec jakiś paru nieprzyjemnych słów, zdecydowanie nie gryzłby się w język.
Czyli co, myślisz, by właściwie rozpocząć już szlabanem, gdy obaj najpierw uparcie milczą, ale muszą się jakoś przemóc by nie zwariować? :) ]
Urquhart
Dziękuję za przywitanie! <3 taki właśnie miałam pomysł, gdy myślałam sobie o czymś choć trochę ciekawym dla postaci, także punkt dla Ciebie;) i kolejny punkt za Skinsow (Ahhh piękne nastoletnie czasy... <3) No i ogromny punkt za nazwisko Blackthorne<3 cudowna postać, pięknie napisana karta, miłych wędrówek po Zakazanym Lesie! Jakby była chęć na wątek to bardzo uprzejmie zapraszam, coś wymyślimy! :D]
OdpowiedzUsuńEffy
Cóż, pogoda mogła być zdecydowanie gorsza – a przynajmniej tak pomyślała sobie panna Bones, gdy wstając dziś o poranku przeciągnęła się i wyjrzała przez okno. Szaro-błękitne niebo, lekki wiaterek wiejący ze wschodu, temperatura w okolicach dziesięciu stopni… Mówiąc szczerze, to już wielokrotnie latała na miotle w o wiele gorszych warunkach atmosferycznych. Wczoraj, zanim położyła się spać, padał deszcz. Zasypiała wsłuchując się w monotonny szum wody oraz ponure dudnienie kropel o blaszane parapety. Była przekonana, że następnego dnia również będzie padało… A tymczasem okazało się, że czekała ją miła niespodzianka. Padać nie padało, jednak słabe słońce, które wypełzło spomiędzy chmur jeszcze przed śniadaniem, dość szybko zniknęło i znów zrobiło się szaro. Ponowne oberwanie chmury zapowiadano na późne popołudnie. Emerson była zadowolona, ponieważ to oznaczało, że czekający ją mecz ze Ślizgonami przynajmniej będzie suchy. Choć wczesnowiosenna pogoda potrafiła być nawet mniej przewidywalna, niż paplania wróżbitów. W każdym razie, jedząc francuskiego tosta, którego popijała mocną, czarną herbatą, nie spodziewała się większych perturbacji… a szkoda, bo gdyby wiedziała na co się zanosi, to może pierwszy raz w życiu dobrowolnie zrezygnowałaby z udziału w grze i ponownie zaszyła się pod kołdrą... Skupiona na jedzeniu i przywoływaniu w pamięci niedawno ćwiczonej strategii, nawet nie myślała, że coś mogło pójść nie tak. Grała w quidditcha już czwarty rok, i tak bardzo przywykła do różnych wypadków oraz kontuzji, że przestała zwracać na nie większą uwagę. Sądziła, że przeżyła i widziała już wszystko… ale akurat dziś miało wydarzyć się coś, przez co humor panny Bones drastycznie spadnie... Zanim jednak do tego doszło, rozgrzewka oraz początek meczu wyglądały obiecująco. Cała drużyna była nakręcona i gotowa do skopania tyłkom Ślizgonom – trenowali już od dobrych paru tygodni, czując że mają sporą szansę na wygraną. Wraz z rozpoczęciem gry Emerson wzniosła się na fali radosnych i podnieconych okrzyków, zalewających zewsząd zieloną murawę boiska. Przez pierwsze półgodziny wszystko szło zgodnie z planem. Puchoni trzymali się ustalonej strategii, dzięki czemu stopniowo zyskiwali przewagę nad swoimi rywalami. Panna Bones skupiała się tylko i wyłącznie na własnej grze – niemal nie odrywała oczu od bordowego, skórzanego kafla, śmigającego w powietrzu z rąk do rąk. I to okazało się być błędem. Ufała swoim kolegom pałkarzom, których jedynym zadaniem było osłanianie ścigających przed tłuczkami… Ale coś musiało pójść nie tak. I to bardzo, skoro Emerson znalazła się w sporych tarapatach… nawet o tym nie wiedząc. Właśnie zamierzała przechwycić kafla w powietrzu, szykując się do ostrego pikowania w dół, gdy nagle, gdzieś za swoimi plecami usłyszała głuche tąpnięcie… a po chwili przez całe boisko przetoczyło się głośne, pełne niedowierzania westchnięcie… Panna Bones odwróciła się o wiele za późno, a jednak zdążyła ujrzeć jeszcze sylwetkę o jasnych włosach, odzianą w zielono-srebrną szatę, która spadając z miotły wylądowała z hukiem na ziemię… Zamarła kompletnie zaskoczona. Och nie… to niemożliwe.
OdpowiedzUsuńCastor…?
Teraz ponownie siedziała w Wielkiej sali. Za oknami było kompletnie szaro i właśnie zaczynało padać. A ona nadal nie potrafiła zrozumieć, co się właściwie wydarzyło… i dlaczego. Z relacji swoich kolegów i koleżanek, którzy otoczyli ją niemal zaraz po zawieszeniu meczu, dowiedziała się, że jeden z tłuczków wymknął się ich pałkarzowi… Przez krótką chwilę wyglądało na to, że rozpędzony trafi prosto w jej miotłę, ale właśnie wtedy, zupełnie znikąd pojawił się szukający Ślizgonów, który wpakował się dosłownie między nią a tłuczka… Tej części Emerson nie potrafiła zrozumieć… nie umiała sobie nawet tego wyobrazić, ponieważ szukającym Ślizgonów był Castor Blackthorne… Cas. Ktoś, kogo znała kiedyś i dawno temu, ktoś z kim nie miała już kontaktu i nie sądziła, aby kiedykolwiek go odzyskała… Przyjaciel? Był nim w dzieciństwie…
A teraz, po latach spędzonych w różnych domach, wśród skrajnie różnego towarzystwa, był zaledwie cieniem, drobnym odpryskiem z kalejdoskopu wspomnień… Tak, tak właśnie sądziła. Jednak gdyby to była prawda, to wydarzenia z meczu nigdy nie miałyby miejsca, i to ona zamiast niego wylądowałaby w skrzydle szpitalnym. To ona powinna była dostać tym przeklętym tłuczkiem, a nie on... W końcu, to był tylko quidditch, takie rzeczy się zdarzały… ale… Przeklęty Ślizgon.
UsuńWiedziała, że po wyjściu z później kolacji wcale nie uda się do swojego Pokoju wspólnego. Wiedziała i aż skręcało ją przez to w środku... ale jednocześnie czuła, że nie mogła postąpić inaczej. Musiała zajrzeć do skrzydła szpitalnego – po to, aby upewnić się, że ten głąb nadal żyje… żeby zobaczyć, jak bardzo był poturbowany… i żeby zapytać, co mu na Merlina strzeliło do głowy... Ten ostatni powód niemal stał jej kością w gardle, odkąd zeszła z boiska. Nie zaśnie, dopóki się tego nie dowie. Chciała to zrozumieć… i możliwe, że chciała również uciszyć wyrzuty sumienia. Choć to przecież nie była jej wina, nie prosiła się o to… prawda? W każdym razie przemknęła niemal pustymi korytarzami prosto do skrzydła szpitalnego. Zawahała się odrobinę tuż przed wejściem… jednak ostatecznie wzięła się w garść i pchnęła ciężkie, drewniane drzwi, zaglądając do środka. Bała się, że spotka tu grupkę jego przyjaciół, ale wyglądało na to, że miała szczęście i godziny odwiedzin już dawno minęły – pomieszczenie wydawało się zupełnie puste. Pomijając oczywiście paru cicho pochrapujących uczniów, którzy zajmowali pojedyncze łóżka między kolumnami. Na jednym z nich, trochę z boku rozległej, pogrążonej w ciszy sali, leżał Castor. Już z daleka zauważyła jego jasne włosy… teraz były one obwiązane bandażem, bo najwyraźniej musiał mocno oberwać w głowę. Tak czy inaczej żył… ku uldze panny Bones. To powinno jej wystarczyć, a jednak zamiast szybciutko się wycofać, to nadal tam stała. Co więcej, powoli zbliżyła się do posłania pogrążonego we śnie Ślizgona… zauważyła, że z daleka wyglądał zdecydowanie lepiej. Skrzywiła się lekko, widząc jego niezdrowo bladą cerę oraz ciemne sińce pod oczami. Nie prezentował się jak okaz zdrowia… Ale chyba trudno się dziwić, skoro zaledwie parę godzin temu oberwał w głowę tłuczkiem. W każdym razie, w ogóle nie powinno jej tu być… i nie powinna mu przeszkadzać. Sama nie wiedziała po co w ogóle tu przyszła… Nie będzie go przecież budziła tylko po to, aby mu podziękować…
— Ty kretynie... — mruknęła cicho pod nosem. — I po co ci to było…?
[ Spoczko, rozumiem ;) Ja też nie piszę jakoś super często, bo zazwyczaj tylko w weekendy ;) Akurat wtedy mam najwięcej czasu i mogę nadrobić większość blogowych zaległości. Ale dzięki wielkie za rozpoczęcie! ]
Emerson Bones
[Dzień dobry! Miło spotkać tutaj fankę T. Gerritsen, swojego czasu nałogowo pochłaniałam jej książki. (: To prawda, Cherry nie jest ani trochę tak słodka i rozkoszna jak Maddie potrafi być, ale uwielbiaam jej wizerunek, nawet w tej zołzowatej wersji. A co do zrzucania na postać ciężkich wydarzeń, to uwielbiam to robić, chyba często z tym przesadzam, ale co tam, nie może być nudno. :D
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie i gdybyś chciała coś napisać, to ja jestem otwarta!]
Cherry Greyback
[W sumie pomyślałam, że mogliby się spotkać w Hogsmeade podczas jednych z tych samotnych wypraw. Castor mógłby być przykładowo świadkiem, jak wyrzucają ją z Gospody Pod Świńskim Łbem, albo może jakaś pijacka burda w Pubie pod Trzema Miotłami? Póki co, tylko taki zalążek przychodzi mi na myśl.]
OdpowiedzUsuńCherry
[Ona jest taką Zosią Samosią i raczej od nikogo nie brałaby notatek, nawet od tak zacnego Ślizgona, wybacz. :D
OdpowiedzUsuńNiech się znają i to całkiem dobrze, w sumie pomyślałam sobie, że może kiedyś coś by ich łączyło, czy romans, czy jakaś przyjaźń, ale jakoś to się rozsypało i teraz są tylko znajomymi? No nie wiem, to już jak Tobie pasuje, ja się dostosuje.]
Cherry
[Wakacyjny romans brzmi idealnie. Pomyślałam, że przykładowo ich matki mogłyby się przyjaźnić, albo ich rodziny i mogliby wyjechać do jakiegoś egzotycznego kraju, przykładowo gdzieś na terenie Azji bądź Afryki. Ewentualnie pomyślałam o tym, że Cherry chcąc uciec przed matką i całą swoją mroczną rodzinką uciekłaby gdzieś na wakacje i tam właśnie spotkała Castora, albo po prostu na całe dnie znikała w Hogsmeade, od koloru do wyboru. :D
OdpowiedzUsuńI wiadomo, po powrocie do szkoły Cherry udawałaby, że nic się nie stało, on pewnie tak samo i ich rozmowy ograniczałyby się do cześć, co słychać? No dobra, to chyba mamy wszystko ustalone?]
Cherry
[Safari na Afryce brzmi idealnie! Ale proponuję też, żeby odwiedzili Egipt, który jest na tyle ciekawy, że szkoda byłoby go pominąć. Szczególnie, że magia w Egipcie pojawiła się najwcześniej i niebezpieczne klątwy, rzucane na piramidy.
OdpowiedzUsuńTak, od tego można zacząć. I jak Cherry wykłóca się z barmanem, a wtedy Castor im przerywa. Będę wdzięczna za początek. ♥]
Cherry
Rodzicom powiedziała, że pracuje dorywczo w sklepie odzieżowym. Technicznie rzecz biorąc nie skłamała, nikt też nie dopytywał, najwidoczniej byli przekonani, że dorabia sobie w jakimś centrum handlowym w Dublinie, a ona po prostu nie wyprowadzała ich z błędu. Mieszkająca w sąsiedztwie pani Fletcher, starsza czarownica, o której istnieniu dowiedziała się zeszłego lata, łaskawie użyczała jej każdego dnia swojego kominka, przez który Effy przedostawała się prosto do Dziurawego Kotła, a stamtąd do salonu sukien dla czarownic Arabelli Blackthorne. Podróż siecią Fiuu nie była może najprzyjemniejsza, ale Effy podobał się ten jaskrawozielony kolor płomieni.
OdpowiedzUsuńO tym, że Arabella Blackthorne szuka kogoś do pomocy w sklepie dowiedziała się już w czerwcu, kiedy to znalazła ogłoszenie w Proroku Codziennym. Zgłosiła się od razu, stwierdzając, że przecież nie ma nic do stracenia. Nie sądziła, że kobieta ją zatrudni, choćby ze względu na status krwi. Była przekonana, że Arabella Blackthorne należała do tego grona osób, które krzywiły się na samą myśl o mugolakach. Effy nadal do końca nie była w stanie powiedzieć jaki właściwie stosunek do mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia ma jej szefowa, aczkolwiek wydawała się być całkiem zadowolona z Effy, doceniając jej nietuzinkowe podejście do kolorów i umiejętności szycia. Praca w salonie sukni okazała się zdecydowanie bardzo przyjemnym i rozwijającym sposobem zarobienia potrzebnych galeonów. Właścicielka z chęcią uczyła ją zaklęć dopasowujących, konsultowała projekty i pozwalała asystować przy skomplikowanych operacjach typu nakładanie na materiał haftu z motyli, które trzepotały skrzydłami przy każdym ruchu i odlatywały podczas obrotu. Effy była świadoma, odwzajemnianej z resztą, sympatii kobiety, ale wiedziała też, że musi przestrzegać jednej zasady:
- Nie pokazuj się nigdy mojemu mężowi...
Effy nigdy tego nie kwestionowała ani nawet nie komentowała. Ze względu jednak na tę zasadę Effy zwykle pracowała na zapleczu, z wyjątkiem dni, gdy ruch w salonie był zbyt duży by Arabella mogła się przejmować niespodziewaną wizytą męża.
Tego dnia jednak przydzielono jej zadanie polegające na przygotowywaniu paczek z sukniami do wysyłki. Zbliżające się wesele Felicyty Fawley i Arnolda Aldertee spowodowało znaczny wzrost zapotrzebowania na kreacje wieczorowe wśród damskiej części magicznej społeczności. Effy jękneła widząc ilość sukien i paczek, które miała przygotować. Nie była pewna czy da radę się uwinąć do zamknięcia sklepu. A miała nadzieję skończyć dzisiaj po pracy do londyńskiego planetarium, gdzie mieli puszczać najnowsze nagrania z łazika Perseverance.
Zawiązywała właśnie czerwoną kokardę na jednym z pudełek kiedy głos Arabelli zmusił ją do przerwania pracy i podniesienia wzroku.
- Effy, przyprowadziłam ci kogoś do pomocy. Znasz pewnie mojego syna, Castora? - spytała kobieta wskazując na stojącego za nią chłopaka. Nie wyglądał na zbyt zachwyvonego perspektywą spędzenia popołudnia w towarzystwie jedwabiów, muślinów, satyny i innych materiałów. I w towarzystwie Effy Fitzgerald, rzecz jasna.
Usuń- Taaak... - odpowiedziała powoli, krzyżując spojrzenia z blondynem. - Tak, znamy się. Chodzimy razem na kółko astronomiczne...
Nie była pewna, czy chłopak był tego świadomy, w przeciwieństwie do swojego najlepszego przyjaciela Bastiana Lestrange, Castor Blackthorne nigdy nie poświęcał Krukonce zbyt wiele uwagi. Nie byli wrogami. Oczywiście, nie byli też przyjaciółmi. Effy nie była pewna czy można było nazwać ich znajomymi.
- Cudownie - dla Arabelli najwyraźniej nieistotny był stopień zażyłości pomiędzy nastolatkami. Delikatnie popchnęła syna, by wszedł głębiej do środka. - Zostawiam was. Jak już wszystko zapakujecie to idźcie na Sowią Pocztę je wysłać. Effy, jakbyś mogła przejrzyj w domu projekt mojej sukni dla Filomeny Pemsworth i powiedz co o tym myślisz... Ta kobieta ma zdecydowanie zbyt dużo mankamentów figury do ukrycia.
Effy pokiwała posłusznie głową odprowadzając kobietę wzrokiem. Po jej wyjściu w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Effy postanowiła ją przerwać. W końcu im szybciej skończą powierzone im zadanie, tym lepiej.
- Każda z sukien jest podpisana na metce. Do każdego pudełka musisz dołożyć firmową czekoladkę i telegram dziękujący za zakup. Są tu. - poinformowała wskazując palcem na kartony, obok których siedziała . Nie da się zbić z tropu przez byle niezręczność. Niezręczność jej nie pasowała, nie w magicznym świecie. Pomachała trzymanym w ręku świstkiem papieru. - Adresy zapisane są tu, na tej liście, trzeba je naapisać na pudełku i związać czerwoną wstążką... Jak tam Twój charakter pisma?
Spojrzała z powrotem na chłopaka unosząc pytająco brew. Wiedziała, że był bardzo dobrym uczniem i robił prawdopodobnie dobre notatki, aczkolwiek ona nigdy ich nie widziała.
- Możesz usiąść obok mnie. Nie ugryzę Cię. Nie jestem głodna i brałam dziś prysznic - mruknęła przewracając oczami widząc, że chłopak nie poruszył się ani odrobinę. Rozpuściła swoje, dziś, butelkowa zielone włosy i z powrotem spięła je na czubku głowy. Wyglądała trochę jakby miała na głowie prawdziwą palmę, ale najwidoczniej była zadowolona ze swojego efektu. I tak wyglądała dużo mniej krzykliwie niż chłopak mógłby pamiętać (o ile w ogóle ją pamiętał), a to za sprawą eleganckiej, granatowej sukienki, którą Arabella uszyła dla niej w ramach stroju roboczego. W końcu, jak sama podkreśliła, jej pracownica musi prezentować się z klasą.
- Bardzo mi zależy, by zrobić to sprawnie, bardzo chciałam obejrzeć to nagranie z Perseverance, no wiesz, z tego łazika na Marsie... - dodała cicho i bardziej jakby do siebie
zawalona kartonami i ubraniami Effy
[ A dziękuję, dziękuję :D
OdpowiedzUsuńHaha, na pewno nie mile widziane, choć Marina mogłaby trochę zmięknąć, oczywiście tylko i wyłącznie odrobinę, ze względu na ładną buzię Castora. No bo przecież odrobina strachu na pewno nigdy nikomu jeszcze nie zaszkodziła xD
Castor mi się kojarzy trochę z takim kotem, co to ma wszystkich głęboko gdzieś i chodzi swoimi drogami. Marina mogłaby to w nim skrycie podziwiać, zważywszy na to, że sama by tak chciała. No i oboje lubią/ są dobrzy z zaklęć, wychodzi mi więc, że mój dzieciak ma chyba mini crush w Twoim xd
Możemy to pociągnąć w wątek np, Castor straszy pierwszaka na korytarzu wieczorem, a Marina musi zainterweniować, bo się udusi, choć na pewno ma w tym drugie dno xd
Czy się podejmiesz czy nie, i tak dzięki za powitanie :D ]
Marina
[ Jasne, będę grzecznie czekała na opis ich wspólnych cierpień :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Witam się gorąco również tutaj, w zdecydowanie bardziej zaczarowanej scenerii niż NYC <3 Dziękuję pięknie za miłe słowa o mojej rudej paskudzie, natomiast co do przygarniania do grona znajomych — również chętnie coś wykombinujemy! Chociaż nie gwarantuję, że tak spektakularnego, jak siostra z amnezją :D
OdpowiedzUsuńW razie chęci mój adres mailowy masz, więc śmiało możesz dać znać na skrzynkę czy hangouts :)]
Dominique W.
To prawda, kiedyś była bardziej naiwna. Wydawało jej się, że wszystko co się działo, jej lub jej bliskim, musiało mieć jakiś głębszy sens, a każdy błąd można było naprawić – wystarczyło tylko mocno się postarać. Podobnie myślała o relacji łączącej ją i Castora. Miała wtedy ledwie jedenaście lat, podobnie jak i on (choć odkąd pamiętała uwielbiała mu wytykać, że była od niego prawie o półtora miesiąca starsza, a więc powinien był jej we wszystkim słuchać…!). Nie sądziła, że ich wspólna, wymarzona podróż do Hogwartu, miejsca tak wyczekiwanego, niemal wyśnionego, będzie zarazem ich pierwszą jak i ostatnią. Nie spodziewała się, że przyjaźń, którą zapoczątkowali gdy mieli zaledwie po kilka lat, skończy się tak przykro i raptownie… A przekreśliła ją skromna ceremonia przydziału i jedna, stara czapka... Początkowo panna Bones starała się być dobrej myśli. To, że trafili do różnych domów wcale nie oznaczało, że przestaną się do siebie odzywać i niemal do końca swej nauki w Hogwarcie będą traktowali się jak powietrze. No cóż... Trochę im nie wyszło. Właściwie sama nie pamiętała, gdy to wszystko tak bardzo się pokomplikowało. Jeszcze na pierwszym roku naprawdę się starali… a przynajmniej ona się starała. Często spędzali wolny czas na świeżym powietrzu, na błoniach… Spotykali się na przerwach w bibliotece… Byli nawet parę razy na szkolnych meczach quidditcha. A jednak ciągle coś było nie tak... Emerson do dziś pamiętała, jak zdecydowana większość jego nowych, wspaniałych kolegów śmiała się z niej, szydząc okropnie tylko dlatego, że była jakąś tam nudną i w ich mniemaniu na pewno fajtłapowatą i głupkowatą Puchonką… Strasznie się o to piekliła, a Castor… cóż, niewiele mówił, niewiele robił… To na pewno bolało, szczególnie tamtą jedenastolatkę. Dziś zapewne uśmiechnęłaby się jedynie słysząc podobne zaczepki. Nie zaszczyciłaby ich ani jednym spojrzeniem, wiedząc że nie byli godni jej uwagi, podobnie jak i cennego czasu… Jej nowi znajomi wydawali się o wiele przyjaźniejsi, unikali zatargów ze Ślizgonami… generalnie, raczej w ogóle ich unikali, dla świętego spokoju i z czystego rozsądku – bo po co niepotrzebnie się denerwować tymi zacofanymi przygłupami? Jedna durna kłótnia goniła inną, sprzeczki pojawiały się właściwie o wszystko… aż w końcu ostatecznie się ze sobą pożegnali. Chyba nawet pamiętała ten ponury, jesienny wieczór… Opustoszały korytarz, ich jeszcze dziecinne acz już gniewne, uniesione głosy… Teraz wydawało jej się to nawet śmieszne. Byli wówczas zwykłymi gówniarzami, skąd mogli wiedzieć że w przyszłości natknął się na swojej drodze na o wiele gorsze problemy, niż przydział do dwóch skrajnie różnych domów…? Jednak mleko już się wylało, jak to lubiła mawiać jedna z jej koleżanek. Ich wspólny czas nauki w szkole powoli mijał… a oni nadal niczego się nie nauczyli. I może tak już właśnie pozostanie…
OdpowiedzUsuńZ rozmyślań wyrwało ją dopiero lekkie poruszenie jasnowłosego Ślizgona. Nie od razu spostrzegła, że tak naprawdę wcale nie spał – cały czas był przytomny. Oczywiście mogła się tego spodziewać. Nie od dziś znała swoje szczęście. Być może początkowo faktycznie chciała mu podziękować, ale gdy po przyjściu do Skrzydła Szpitalnego ujrzała go leżącego pod kołdrą, z zamkniętymi oczami… pomyślała, że chyba jej się upiekło i unikną tej jakże krępującej chwili. Cóż, nic bardziej mylnego. Castor jak zwykle postanowił być pacanem i zrobić jej na złość. Uśmiechnęła się krzywo do własnych myśli…
— Właściwie mogłabym ci zadać to samo pytanie… — odparła po chwili ciszy, zaskakująco spokojnym tonem głosu. Były to jednak tylko pozory, bo już po paru sekundach Emerson ściągnęła groźnie brwi i warknęła ostrzegawczo… — Po jaką cholerę pchałeś się na tego tłuczka, co…?! Czy ja cię kiedykolwiek prosiłam o zostanie moim ochroniarzem…? A teraz leżysz tu… zamiast mnie, ty skończony idioto… — syknęła jeszcze, czując że w złości powoli zwija palce w pięści. Jednak tak szybko, jak się zdenerwowała, równie prędko ochłonęła, przyglądając się bladej twarzy chłopaka w długim i nieco ponurym milczeniu. — Nie rozumiem, po co to zrobiłeś, Cas… — dodała już znacznie ciszej i łagodniej. No tak, w sumie to mogła się spodziewać, że z tych podziękowań to niewiele wyjdzie…
UsuńEmerson Bones
Hogsmeade to miasteczko, które Cherry odwiedzała stosunkowo często. Pojawiała się tam ilekroć chciała pobyć sama, pomarzyć czy uspokoić myśli, które szalały w jej głowie. Bez natrętnych nauczycieli, którzy bezustannie ich pilnowali, bez szczebioczących Krukonek i przekrzykujących się Gryfonów było tu znacznie spokojniej, ciszej, dlatego Greyback już dawno dała sobie spokój ze szkolnymi wycieczkami, które tylko bardziej jej szkodziły niż służyły. Dzisiaj jednak nie była tu tylko po to, żeby się wyciszyć i odwiedzić kilka okolicznych sklepów. Jej głównym celem była Gospoda Pod Świńskim Łbem do której wysłała ją własna matka, mimo że gospoda była dość specyficznym miejscem spotkań i przyciągała tajemniczą, dziwaczną i co najmniej podejrzaną klientelę, więc siedemnastolatka raczej nie była tam pożądanym gościem. Niepełnoletnia czarownica nie powinna była szlajać się po pubach, a szczególnie takich.
OdpowiedzUsuńCherry Greyback pierwszy raz była w Gospodzie Pod Świńskim Łbem i choć nawet ona nie oczekiwała po pubie w małej wiosce, że będzie wytworny to teraz wiedziała, czemu to miejsce cieszyło się tak złą sławą. Lokal składał się z jednego, obskurnego pomieszczenia a wokół panował mrok, okna były zaklejone a przez szczeliny wpadało zaledwie kilka słonecznych promieni. Ślizgonka westchnęła, choć wszystko się w jej ciele się spięło, to dzielnie przekroczyła próg i przemierzyła pomieszczenie, mając wrażenie, że podłoga jest tak brudna, że podeszwy jej butów się do niej przyklejają. Mimowolnie się wzdrygnęła, myśląc o tym, że chciałaby wszędzie, nawet na zajęciach z mugoloznawstwa, z przeklętym Carrowem, którego co najmniej nie trawiła. Wnętrze Gospody zdecydowanie różniło się od Trzech Mioteł.
Cherry podeszła do blondynki stojącej za barem, nerwowo stukając paznokciami o brudny blat.
— Annie? — zagaiła, starała się mówić w miarę cicho, tak aby żaden ciekawski klient nie podsłuchał ich tajnej rozmowy. Kiedy dwudziestokilkulatka obróciła się ze słabym uśmiechem, wyglądała niemal identycznie jak opisała ją matka Cherry. — Sylvia mówiła, że masz coś dla mnie... — tu się schyliła i szepnęła ciszej, choć przy panującym hałasie nie było pewności czy blondynka ją usłyszała — jakieś dokumenty?
— Och, tak.. Są.. na zapleczu.. — zająknęła się dziewczyna, nieśmiało patrząc na rudowłosą. Choć ta była od niej młodsza o jakieś dziesięć lat, kelnerka czuła się przy niej dziwnie, niepewnie, a język jej się plątał. — Już przynoszę!
Jednak filigranowa blondynka nie zdążyła się ruszyć, a zaraz pojawił się podpity, wielki i szeroki, niemal jak olbrzym barman, tarasując dziewczynie drogę. Spojrzał na nią surowo i popchnął w kierunku sali.
— Plotkujesz zamiast pracować?! — wrzasnął na Annie, a Cherry skrzywiła się, patrząc na niego z obrzydzeniem. — Wypierdalaj obsługiwać klientów, ślamazaro. — warknął na nią, a blondynka już ulegle chciała wykonać jego polecenie, gdyby nie przeszkodziła jej Cherry.
— Nie ma mowy! — Ślizgonka podniosła głos na barmana, szczerze wkurzona tym, jak traktował swoją podwładną. Tylko dlatego, że była słabsza i o, zgrozo!, tak bardzo uległa wobec swojego szefa. Naprawdę nie chciała dzisiaj zwracać na siebie uwagi, bo właśnie o to poprosiła ją matka, ale chyba nie miała wyboru. Musiała zdobyć te dokumenty za wszelką cenę! — Nie jestem cichą myszką, którą możesz stłamsić. Annie ma coś mojego i zaraz mi to przyniesie! — syknęła jadowicie.
— Myślisz, że będziesz mi rozkazywać w mojej gospodzie, Ty gówniaro? — ryknął na nią mężczyzna. — Ty mała, rudo smarkulo. Won mi stąd! — i nim Cherry zdążyła wyciągnąć swoją różdżkę i dać nauczkę temu paskudnemu typowi, ten brutalnym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię i wyrzucił za drzwi. Greyback sprężystym ruchem się podniosła, jednak barman zamknął jej drzwi przed nosem. Dziewczyna dosłownie czuła, jak zalewa ją wściekłość.
— Kurwa mać! Co za dupek! — krzyknęła sama do siebie, albo i nie, bo jak się zaraz okazało świadkiem tej upokarzającej sceny był nie kto inny jak Castor Blackthorne. Na Merlina, czemu ostatnimi czasy spotykało ją jedno nieszczęście za drugim? Że też świadkiem jej upokorzenia musiał być jej były? Nie wiedziała nawet jak go nazwać. Znajomy. To było neutralne i w porządku, bo nawet jeśli spędzili ze sobą namiętne dwa miesiące, pełne przygód i zapomnienia to wraz z kolejnym rokiem szkolnym wszystko poszło w niepamięć, zupełnie jakby nigdy się nie wydarzyło.
Usuń— Castor, cześć — uśmiechnęła się do niego lekko, otrzepując się z kurzu. — Nieszczególnie... — skłamała gładko. — Po prostu kelnerka ma coś, co należy do mnie, a właściwie do mojej matki. Ale ten gbur mnie wyrzucił. — westchnęła zrezygnowana.
Nie mogła się jednak poddawać, to nie było w jej stylu. W końcu nazywała się Cherry Greyback.
— Ale hej! Na pewno mi pomożesz, prawda? — uśmiechnęła się wpół słodko, pół przebiegle do Ślizgona. Złapała go za nadgarstek i nim zdążył zaprotestować, pociągnęła na tył Gospody. — Wezmę coś z zaplecza, a Ty będziesz stał na czatach. — nawet go nie poprosiła, po prostu poinformowała.
— Alohomora! — otworzyła stare, mosiężne drzwi i bez zawahania bezgłośnie przekroczyła próg. Zaczęła rozglądać się po małym pokoiku, podeszła do biurka przetrząsając papiery, jednak nie znalazła nic wartego uwagi. Przegryzła wargę w zastanowieniu i wtedy dostrzegła dżinsową, niebieską kurtkę, która z pewnością musiała należeć do Annie. Wsunęła dłoń do kieszeni i wysunęła z niej pergamin. — Czyżby to było to? — zmarszczyła brwi. — Nic innego tu nie ma. — jeszcze raz rozejrzała się wokół i zaraz wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
— To co, idziemy do Mioteł? Bo jeśli chcesz iść do tej speluny... — wskazała ruchem dłoni Gospodę Pod Świńskim Łbem — ...to szczerze odradzam! Paskudne miejsce, a ta obsługa... — skrzywiła się nieznacznie.
Cherry i jej autorka, która dodaje komentarz chyba setny raz, w końcu się udało!
[ Jak wielkim nietaktem by było, gdybym poprosiła Cię o zaczęcie? Bo nie chce przesadzić z Mariny reakcją na tę historię, a w kompetencje też nie chce włazić :D ]
OdpowiedzUsuńMarina
[haha, nic się nie stało :p generalnie to bardzo Cię przepraszam, że źle umiejscowiłam salon sukni matki Castora...uznajmy proszę, że tego nie było ;) i jeszcze tylko chciałam dodać, że opis Arabelli w Twoim odpisie był przepiękny, taki poetycki... No zachwyciłam się <3]
OdpowiedzUsuńPrzewróciła oczami słysząc komentarz Castora o mugolach. Gdyby dostawała galeona za każdym razem, gdy ktoś nazywa ją mugolem ...Cóż, wtedy nie musiałaby pracować w salonie Arabelli Blackthorne.
- A ja od końca czerwca przychodzę tu codziennie z wyjątkiem niedziel i wiem, że są opóźnienia w dostawie czekoladek - powiedziała wskazując palcem na pusty papierek po tej, którą chłopak wpakował sobie do ust. - Także radziłabym powstrzymać się od ich podjadania. Nawet jeśli zamierzałeś zwalić potem ich brak na mnie, to i tak będzie problem. A pomnożone magicznie jedzenie trochę traci na jakości...
Sięgnęła do torby i wyjęła z niej tekturowe, biało - czerwone pudełko, na którym widniał wypisany złotym drukiem napis "Merci". Podniosła wieczko pudełka ukazując dwa rzędy zapakowanych, podłużnych czekoladek i podsunęła je chłopakowi, licząc się z tym, że pewnie i tak nimi wzgardzi. Po tylu latach w Hogwarcie zdążyła już się przyzwyczaić, że czystokrwiści czarodzieje byli często bardzo trudni w obyciu. Nigdy jednak nie zaszkodzi spróbować. Nie miała nic do stracenia. Ostatecznie Castor nie wydawał jej się wrogi. Niechętny. Nieprzychylny . To były lepsze, bardziej pasujące określenia.
- Zachęcam do spróbowania - powiedziała kładąc opakowanie na pobliskim taborecie. - To tylko słodycze, nic Ci od nich nie będzie, obiecuję. Mugolski cukier nie przedostanie się do krwi. A otrucie Ciebie byłoby niesamowicie głupie z mojej strony, w końcu mi też zależy, żeby jak najszybciej wszystko skończyć...
Wzruszyła ramionami i wróciła do układania sukni w pudełku. Przez jakiś czas pracowali w ciszy przerywanej jedynie szelestem materiału i skrzypieniem pióra na papierze. Effy co jakiś czas zerkała na swojego towarzysza. Powiedzieć, że jego pismo "miało się dobrze" , to jakby powiedzieć, że Nicholas Flammel zmarł w "podeszłym wieku ". Castor stawiał litery równo i starannie, a ostatecznie telegram wyglądał lepiej niż gdyby był wydrukowany. Effy musiała przyznać, że była pod wrażeniem. "Pismo jest zwierciadłem duszy", mawiała często siostra Małgorzata tuż przed wyrwaniem z zeszytu kartki, która nie była pokryta "pismem odpowiednim dla dziewczynki" (a przecież dziewczynkom nie wolno bazgrzeć, a już na pewno dziewczynkom uczącym się w Szkole Podstawowej im. Św. Trójcy ).
Ciekawe jaką masz duszę, Castorze Blackthorne... .
Miała ochotę zrobić mu zdjęcie, kiedy tak pochylał się nad telegramem, a jego kosmyki włosów opadały mu na czoło. Jednak tu, na zapleczu było zbyt cicho, a nie chciała mu się potem z tego tłumaczyć. Może kiedyś jeszcze będzie okazja...
Szybko musiała przerwać rozmyślania widząc, jak chłopak sięga po suknię, która nie bez powodu odłożona była w pewnej odległości od reszty. Suknię Ursuli Bellchant
- Nie...! - Chciała zawołać "Nie dotykaj tego , ale było już za późno. Ręką chłopaka zetknęła się z obszyciem dość głębokiego dekoltu i natychmiast jego palce pokryły się bąblami. Szybkim ruchem Chwyciła nadgarstek chłopaka i wycelowała swoją różdżkę w jego poparzone palce.
Usuń- Vulnera Sanentur cum Glacie!
Delikatna, chłodna mgiełka zaczęła wydobywać się z różdżki dziewczyny. Effy marszcząc brwi w skupieniu przyglądała się, jak palce chłopaka wracają do pierwotnej, właściwej formy. Po wszystkim odetchnęła z ulgą, puściła nadgarstek chłopaka i odsunęła się z powrotem na swoje miejsce chowając różdżkę.
- Przepraszam, że Cię nie ostrzegłam... - powiedziała cicho, ze wzrokiem wbitym w podłogę. - Ursula Belchant... Chyba miała w życiu niezbyt przyjemne doświadczenia z mężczyznami. Chciała mieć sukienkę, która ją ochroni przed niechcianym, męski dotykiem...a raczej która ukaże tych, co... Ekhm... Nie uszanują jej granic.
Urwała i sięgnęła po ów suknię by zaraz włożyć ją do pudełka i tym samym uniknąć kolejnego wypadku.
- Nie mój pomysł - dodała nadal nie patrząc na chłopaka. - Ursuli. Chociaż nie mówię, że nie szanuję... Ale w każdym razie zaklęcie było moje. Dlatego zabrałam się za...
Ty wykonała nieokreślony gest wskazujący na uleczoną już dłoń chłopaka. Nie kłamała. Zaklęcie, którym objęła odpowiednie fragmenty sukni Ursuli Belchant przyniosło jej małą premię i słowa uznania ze strony szefowej. Effy nie była w stanie stwierdzić, z której z tych rzeczy cieszyła się bardziej. Rzadko ktoś ją chwalił.
- Stwierdziłam, że na moje zaklęcie najskuteczniej zareaguję ja... Wiem, że normalnie poradziłbyś sobie z tym lepiej - dodała wzruszając ramionami. - Z zaklęć jesteś najlepszy na roku.
Powiedziała to bez większego uczucia, bez cienia kpiny, podziwu, czy jakiejkolwiek tęsknoty lub żalu. Ot, zwykłe stwierdzenie faktu.
dręczona wyrzutami sumienia Effy
[Wybacz, że tak dziś marnie, obiecuję się poprawić.]
OdpowiedzUsuń— Sama nie wiem. — mruknęła pod nosem, chowając pusty pergamin, na którym był niewidzialny tusz do kieszeni czerwonego płaszcza. Kusiło ją, żeby przeczytać zawartość tego dokumenty, ale wiedziała, że nawet jeśli chciała to zrobić to nie obyłoby się bez konsekwencji, jej matka by się wściekła, zastanawiała się jednak czy na takim poziomie by wysłać jej wyjca, czy poszukałaby innych metod. Póki była jednak w towarzystwie Castora starała się o tym tak intensywnie nie myśleć.
Nie przeszkadzało jej, że przez całą drogę do pubu panowała pomiędzy nimi cisza i zdawało się słyszeć tylko odgłosy wioski, głosy dorosłych, śmiech dzieci a pomiędzy dwójką nastolatków jedynie milczenie. Panna Greyback cieszyła się jednak, że Castor nie zaczynał zagadywać jej na siłę, czy nie mówił tylko po to by mówić, co robiło wiele jej znajomych, a co niemiłosiernie ją irytowało. Kiedy jej oczom ukazał się Pub Pod Trzema Miotłami uśmiechnęła się delikatnie, już prawie zapomniała co działo się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Poczuła ulgę myśląc o tym, co by się stało, gdyby została przyłapana przez barmana na myszkowaniu w biurze i wyobrażając sobie raban jaki mężczyzna by podjął, pewnie całe Hogsmeade by się dowiedziało o zajściu, cieszyła się, że udało jej się pozostać niezauważoną. Wciąż czuła jednak niesmak po wyrzuceniu ją z tamtego lokalu. Ten niesmak jednak idealnie miał ukoić smak Ognistej, albo czegokolwiek, co miało procenty i nie było piwem kremowym, za którym Ślizgonka nigdy nie przepadała, choć inni uczniowie zawsze pili głównie je w Miotłach. Mały bar był już trochę zatłoczony, niemniej udało im się znaleźć wolny stolik. Ruszyła wgłąb lokalu, zaraz zajmując miejsce przy wolnym stoliku.
— Dziś nie ma aż takich tłumów. Ostatnio, jak tu byłam, to nie było gdzie szpilki wetknąć. — westchnęła, łapiąc kontakt wzrokowy ze Ślizgonem. Posłała mu subtelny uśmiech i zsunęła ze swoich ramion czerwony płaszcz, i poprawiła materiał swojej eleganckiej sukienki. Zaraz podszedł do nich młody kelner o wyjątkowo miłych uosobieniu.
— Witam w Trzech Miotłach! — rzekł entuzjastycznie. — Co dla Was?
Cherry zerknęła kątem oka na Castora, po czym przeniosła swój wzrok na kelnera, który swoją drogą, nie mógł być wiele starszy od nich. Wyglądał co najwyżej na absolwenta.
— Dla mnie niech będzie Ognista. — powiedziała Cherry, a kelner zlustrował ją dyskretny wzrokiem. Nic jednak nie powiedział, a przyjął zamówienie od obu czarodziei i oddalił się pośpiesznym krokiem.
— Wciąż nie zeszły ze mnie emocje po wydarzeniu w Gospodzie. Jak tylko sobie przypomnę tego gbura, to krew się we mnie gotuje. — wydymała ze złością swoje pełne wargi, przybierając kapryśny wyraz twarzy. — Chyba tylko ognista jest w stanie ukoić moje nerwy. — zaśmiała się beztrosko. — Dodatkowo ten trunek do mnie pasuje. — uśmiechnęła się nieco sugestywnie, mając na myśli swój gorący temperament. Nawinęła kosmyk rudych, kręconych włosów na palec, czekoladowymi tęczówkami lustrując twarz Ślizgona. — I uwaga, nie lubię piwa kremowego. Szok, nie? — wywróciła oczami.
Zaraz do ich stolika wrócił barman z alkoholowymi napojami.
— Och, tego mi było trzeba. Dziękuję! — Cherry uśmiechnęła się ze słodyczą do kelnera.
Mało kto mógł widzieć ją, gdy taka była. W szkole i właściwie w większości miejsc zakładała maskę Królowej Lodu, która postawiła wokół siebie wysoki, gruby mur, przez który nie mógłby się przebić żaden lodołamacz. Z rzadka pojawiała się jakaś wyrwa i właśnie teraz był ten moment. To dziwne, ale Cas sprawiał, że czuła luz. A tak bardzo tego potrzebowała, odpocząć od roli, którą sobie narzuciła. Bo kim była naprawdę? Cholera, sama tego nie wiedziała. Wiedziała, jaka bywała: silna, zawzięta i sumienna, ale także okrutna i bezlitosna i kim, kiedyś chciała być.
Cherry, która bardzobardzo chce się zabawić
[No cóż, mam nadzieję, że udało ci się już ruszyć ze swoimi planowymi wątkami pod moją nieobecność. Sama nie miałam do bloga, jak i pisania za bardzo głowy, ale już powoli się wdrażam na nowo. ;D Także co? Nie będę przedłużać, bo chyba wszystko mamy tutaj spięte. Pozostaje nam określić, na czyje barki spadnie rozpoczęcie i stąd moje nieśmiałe pytanie, czy nie miałabyś może na nie ochoty? Gdyby nie to, że sama zalegam z kilkoma, to pewnie mogłabym je machnąć od razu przy pozostałych, ale jestem pewna, że po przerwie zejdzie mi dużo czasu. :’)]
OdpowiedzUsuńVane Pollock
Callie była pierwszą osobą w rodzinie, a przynajmniej wśród żyjących, która trafiła w mury Hogwartu. Z miejsca pokochała zamek, zrozumiała dlaczego niemal całe dzieciństwo czuła się nieco inna, jakby odstawała od reszty swoich rówieśników. Nie pasowała tam. Jej miejsce było w świecie magii, który choć początkowo przerażał i ją, i jej mugolskich rodziców, to jednak dzięki ich zrozumieniu i wsparciu, zrozumiała, że tak właśnie jest. Że należy tutaj. W Hogwarcie odnalazła się bardzo szybko, przydzielona do Ravenclawu cechowała się większością zalet, które reprezentowały dom na zewnątrz i wyróżniały go wśród innych. Cieszyła się z bycia Krukonką i dzięki temu w lubością zaszywała się w przeróżne księgi, naukę traktując niemal jak przyjemność.
OdpowiedzUsuńNiewiele rzeczy jej nie wychodziło, a nawet jeśli – szybko dochodziła do tego, co sprawia, że brakuje jej perfekcji i poprawiała się, odnosiła sukces. Inaczej było w przypadku patronusa, który jeszcze nigdy nie przybrał w jej przypadku w pełni wykształconej, zwierzęcej formy. Owszem, przegoniła bogina do szafy, ale ten zareagował tak na błysk światła, który wydobył się z jej różdżki.
Początkowo nadwyrężała swoje siły podczas prób wyczarowania patronusa, z biegiem czasu odpuściła, skupiając się na sumach, a teraz na owutemach. Egzaminy wydawały jej się istotniejsze niż wyczarowanie wykształconej tarczy. Owsze, zaklęcie patronusa było zaklęciem potężnym i niesłychanie przydatnym, ale akurat w tej kwestii poddała się. Zaakceptowała fakt, że odniosła porażkę.
Nie rozpamiętywała. Zajęcia z obrony przed czarną magią sprawiały jej przyjemność, a ten drobny aspekt został pominięty. Chciała wyczarować swojego stróża, ale nie była w stanie. Uważała się za szczęśliwą i spełnioną osobę. Nigdy niczego w życiu jej nie brakowało, ale wszystko posypało się w zeszłe wakacje. Letnia przerwa nie była już taka jak pozostałe, odcisnęła na niej silne piętno i chociaż do Hogwartu wróciła z uśmiechem na twarzy, to wewnątrz kotłowały się w niej same nieprzyjemne emocje, które na razie skutecznie tłumiła. I prawdopodobnie to było przyczyną nieumiejętności wyczarowania patronusa.
Tego wieczoru robiła obchód w lochach. Po drodze spotkała prefekta Slytherinu, który poinformował ją, że musi sprawdzić błonia, bo zgubili dwóch pierwszorocznych, więc Callie zaproponowała, że sama spatroluje okolice ich Pokoju Wspólnego i sali do eliksirów. Mijała sporo drzwi. Niektóre prowadziły nie wiadomo dokąd, jednak wszystkie, poza łazienkami, pozostawały zamknięte. Kiedy powzięła zamiar powrócenia na wyższe piętra zamku, coś przykuło jej uwagę.
Jedne z drzwi pozostawały niezamknięte. Podeszła bliżej i wyciągnęła różdżkę, aby mieć ją w gotowości. Weszła do nieznanego sobie pomieszczenia, przysłuchując się odgłosom. Wpierw usłyszała, jak ktoś wypowiada zaklęcie patronusa, a następnie krzyk przepełniony frystracją, goryczą i prawdopodobnie złością.
— Blackthorne? — spytała, kiedy wyłoniła się zza jakiejś szafy. Nie opuściła jednak różdżki, kiedy spostrzegła, że i Ślizgon nie opuścił swojej. Sprawiał, że miękły jej kolana. Kiedy ta myśl, a właściwie stwierdzenie faktu do niej dotarło, drgnęła. Nie sposób było odmówić mu urody i charyzmy, o czym świadczyły dziewczęce spojrzenia i westchnięcia, które mu towarzyszyły. Z pewnością śmiało można było zaliczyć go do tych popularnych, lubianych chłopaków. — Nie powinno cię tu być. — Stwierdziła surowo, bez problemu powracając do bezwzględnego prefekta. Ale czy na pewno bez problemu?
Callie Davies — pani: jestem prefektem!
Panna Bones również nie miała bladego pojęcia, dlaczego zareagowała tak gwałtownie. Być może to dlatego, że nie lubiła gdy ktoś inny nadstawiał dla niej karku? Być może to dlatego, że tym kimś okazał się być Castor – niemal ostatnia osoba na świecie, która jej zdaniem mogłaby to zrobić – i na dodatek bardzo przy tym ucierpiał. Nie lubiła być niczyją dłużniczką, nie znosiła czuć wyrzutów sumienia… A dokładnie to, plus wiele innych, równie nieprzyjemnych emocji, odczuwała właśnie w tej chwili. Z ciężkim westchnieniem opadła na najbliższe krzesło, zupełnie świadomie ignorując zaskoczone spojrzenie leżącego na posłaniu, jasnowłosego Ślizgona. W ogóle nie powinno jej tu być... Teraz pluła sobie w brodę, że się na to zdecydowała. Powinna była przynajmniej poczekać do jutra, aż trochę się uspokoi… Wiedziała, że popełniła błąd. Już nic nie mogła na to poradzić… jednak nadal mogła wyjść z tej sytuacji z twarzą. O Ile Castor znów nie powie czegoś głupiego, co od razu ją zdenerwuje. O, zupełnie tak jak teraz... Zmarszczyła lekko brwi, gdy wspomniał o cofaniu czasu i zamianie miejsca, a po chwili prychnęła nawet cicho – taki to z niego dżentelmen, najwyraźniej. Najpierw ratuje damę z opresji, a później zaczyna tego żałować.
OdpowiedzUsuń— Pielęgniarka już ci mówiła, jak długo zamierza cię tu przetrzymać…? — spytała w miarę spokojnie, powoli układając dłonie na kolanach, gdzie mogła gnieść w palcach kawałek wystającej spod swetra bluzki. Może nie było to zbyt dojrzałe zajęcie, aczkolwiek sprawiało, że miała co zrobi z rękami… Uniosła bystre spojrzenie na leżącego na posłaniu Castora. — Jeśli będziesz czegoś potrzebował… — zaczęła, ale w pewnym momencie i tak urwała, czując jak rośnie w niej dziwne skrępowanie. Co ona mu właściwie chciała zaproponować? I po co? Przecież miał grono własnych przyjaciół, którzy z pewnością spełnią wszystkie jego zachcianki. Możliwe, że w ogóle nie powinna była dłużej tego ciągnąć… Miała wrażenie, że obydwoje nie wiedzieli, jak powinni się względem siebie zachowywać. Ignorowanie się wzajemnie mieli opanowane już do perfekcji – w końcu ćwiczyli to od ładnych paru lat. Ale teraz, gdy znaleźli się w końcu sam na sam, bez możliwości ucieczki lub szybkiego odwrócenia wzroku… No cóż, było po prostu dziwnie. Odwykli od swojego towarzystwa. Kiedyś spędzali ze sobą niemal każdy dzień… Jakie to było dziwne… i smutne zarazem. Znów miała ochotę westchnąć, jednak powstrzymała się, zaciskając jedynie mocniej zęby. — Powinnam ci podziękować, mimo wszystko… — powiedziała w końcu, prostując się mocniej na niewygodnym, drewnianym krzesełku. — Naprawdę nie musiałeś tego robić, a jednak… Dziękuję. — dodała pospiesznie, nim znów coś ją zdenerwuje i z tych całych podziękowań nic nie wyjdzie. Przecież już przed chwilą raz na niego naskoczyła, równie dobrze mogłaby to zrobić ponownie… a to i tak nie miałoby większego sensu. Powinna się cieszyć, że to nie ona musiała tu leżeć… sama nie znosiła przebywania w Skrzydle Szpitalnym, choć niestety zdążyła do tego przywyknąć. Odkąd zaczęła grać w szkolnej drużynie quidditcha, przynajmniej trzy razy do roku zgłaszała się do pielęgniarki z jakąś poważniejszą kontuzją… A tym razem jej się upiekło. Zderzenie głową z tłuczkiem z pewnością nie należałoby do najprzyjemniejszych doświadczeń. Być może nawet trochę współczuła Castorowi, że musiał przez to przejść...
Emerson Bones
[Dobry wieczór. Ajj, jak milusio czytać takie słowa pod kartą! Postać kanoniczna to wyzwanie, ale Rose to mój crush od dawien dawna.
OdpowiedzUsuńTo co, może Castor potrzebuje korków?]
ROSE GRANGER-WEASLEY
[Czołem! Bardzo dziękuję za miłe słowa, aż się ma ochotę pisać. Na początku może być różnie, ale czuję, że Gemma zdecydowanie znajdzie nić porozumienia z Castorem, w końcu okropni ojcowie łączą ludzi czyż nie? No i ten kot! Jeśli chcesz możemy też coś pokombinować z pokrewieństwem, jeśli nie może to być np. fałszywy trop i pójdziemy w kierunku kiepskiego śledczego i ślizgona na celowniku. Pomyślimy nad historią i relacją, w wątek na pewno wchodzę!]
OdpowiedzUsuńGemma Whinney.
Zazwyczaj nie potrzebował specjalnej zachęty by z ochotą i zapałem wdać się w spór. Dołożyć do tego zbliżającą się pełnię, a wręcz sam wypatrywał zwady… Ostatni mecz quidditcha rozgrywali ze Ślizgonami, nic więc dziwnego, że w drużynie dawało się wyczuć pewne napięcie i szczególną determinację. Nawet nie chodziło o to, że ogólnie wychowankowie Domu Węża nie cieszyli się szczególną popularnością wśród innych uczniów – Alex akurat tu urazy nie chował, zresztą trudno by było, skoro w jego rodzinie przewinęło się kilkoro takich, co w czasach szkolnych nosiło srebrno-zielone barwy. Problemem była solidność drużyny Slytherinu, którzy w pewnym momencie niebezpiecznie zbliżyli się do odebrania Krukonom perspektywy na zwycięstwo na koniec roku. Urquhart jakoś zniósł dominację Puchonów w zeszłym roku, ale nie zamierzał kończyć swojej przygody z Hogwartem porażką. Nie ważne czy chodziło o Puchar Domów, czy Puchar Quidditcha – zamierzał zgarnąć wszystko i w pełni cieszyć się płynącą z tego satysfakcją. Dlatego też bez oporów nie wstrzymywał dłoni w meczu… A że skończyło się to potrzaskaniem Blackthorne’a? Zdarza się przecież, takie ryzyko wpisane w tę grę. Nie rozumiał pretensji o tamto uderzenie. Sam przecież niejednokrotnie poobijany lądował w Skrzydle Szpitalnym i jedyną osobą, jaką należało w takich chwilach winić, był on sam i własne niedochowanie uwagi. Obie drużyny skorzystały jednak z okazji by powyrzucać sobie co dotychczas tłamszone, nim grono profesorskie zadbało o rozgonienie towarzystwa. Alexander, przynajmniej pozornie, szybko zapomniał o tym starciu, korzystając z doskonałego pretekstu, by świętować. Jeszcze tego samego wieczoru w Pokoju Wspólnym Krukonów wznosili toasty przeszmuglowanym z Hogsmeade kremowym piwem, wieszcząc jednocześnie wyjątkowo owocne łowy pucharowe w czerwcu. Dobrego humoru nie popsuł mu nawet wywar tojadowy, który musiał w siebie wcisnąć o bardzo konkretnej godzinie, pilnując każdej dawki. Niestety, ale znów było bliżej do pełni niż dalej, co odczuwał coraz wyraźniej…
OdpowiedzUsuńDało to o sobie znać już następnego dnia podczas spotkania Klubu Pojedynków. Zdawać by się mogło, że powinien sobie odpuścić ten jeden raz… Ale oczywiście nie zamierzał. Co więcej, po tym jak opiekun zapytał o osobę chętną do małego sparingu, zgłosił się jeden z pierwszych. Spokojnie oczekiwał zgłoszenia się przeciwnika, a nawet gdy jako ochotnik pojawił się Castor, ani myślał się wycofać. Naturalnie, na tym etapie już zapaliła się czerwona lampka – wystarczyło jedno spojrzenie na zdeterminowane oblicze Ślizgona by wiedzieć, że to się skończy małą katastrofą. Zamiast pozwolić rozsądkowi dojść do głosu, pozwolił na sytuację, w której zaledwie po kilku minutach ciskali w siebie zaklęciami, nie reagując na nawoływania nauczyciela o opanowanie się. Dokładnie trzy razy nakazał im przestać (co zignorowali bardzo solidarnie, kontynuując pojedynek), nim w końcu przeszedł do mniej przyjaznych metod przywoływania uczniów do porządku. Skończyło się na okropnie wysokiej liczbie punktów, które obaj potracili, i na dodatek również szlabanem, spędzonym w swoim towarzystwie. Najwyraźniej pan profesor był przekonany, że uda mu się zapanować nad niesforną dwójką lepiej niż mu wychodziło dotychczas.
Musiał przyznać – choć z ogromną niechęcią – że nauczyciel wybrał odpowiednią karę. Dość obrzydliwą by zatruć im życie, ale jednocześnie obaj mieli świadomość, że istniała perspektywa jeszcze gorszego szlabanu, którego na pewno zgodnie chcieli uniknąć.
— Taaaa… Wolę to niż łazienkę Jęczącej Marty — mruknął, nachylając się nad jednym z przewróconych stolików. W dłoni dzierżył tępy nóż, pozwalający odrywać przyschnięte gumy, przyklejone do dolnej strony blatu, jednocześnie nie niszcząc drewna. — Słyszałem, że jakiś czas temu Gryfoni, chyba nawet jacyś Weasley’owie, podrzucili łajnobombę do sali eliksirów. Skończyło się na pucowaniu łazienki w towarzystwie nawracającego ducha.
UsuńZmarszczył brwi i powrócił do walki z jedną wyjątkowo uporczywą gumą, powtarzając sobie w myślach, że z każdą kolejną zbliżają się do końca. Co prawda przed nim piętrzyły się kolejne ławki do obejrzenia i ewentualnego oczyszczenia, ale powoli doceniał, że żaden z wytwórców gum w magicznym sklepie nie wpadł jeszcze na pomysł stworzenia wersji, której nie da się manualnie oderwać. Westchnął cicho, odgarniając ciemne kosmyki ze ślepi; zdecydowanie powinien przy najbliższej wizycie w Hogsmeade zajrzeć do fryzjera.
— Ale wiesz… — zaczął, podejrzliwie niewinnym tonem. Wystarczyło jednak spojrzeć by dostrzec, że w ślepiach kryły się te same rozbawione iskierki towarzyszące jego zjadliwemu poczuciu humoru, co zwiastowało małe droczenie... — W takiej perspektywie twoje towarzystwo jest nawet znośne — rzucił zaczepnie, błyskając białymi ząbkami w zadowolonym uśmiechu.
[ Jak widzisz, u mnie też trochę trwało :) Ale wszystko super, pasuje mi, więc bez żadnych krzyków. ]
Urquhart
― Och, więc dobrze, że jako twoja jednoosobowa brygada ratunkowa jednak zdecydowałam się przybyć ― odpowiedziała półgłosem, uśmiechając się krzywo kątem ust. W rzeczyosciwist nie miała żadnego wyboru i podobnie jak on, została postawiona przed faktem dokonanym. Nikt nie pytał jej o zdanie, czy ten jeden, rzekomo tak szczególny wieczór w roku chce spędzić w towarzystwie Blackthorne'ów. Odpowiedź w prawdzie nie byłaby oczywista (choć nikogo przecież nie zainteresowała), bo choć Milliesant z całego serca nie znosiła tych snobistycznych spędów, w czasie których wszyscy dumni, czystokrwiści czarodzieje puszyli się bardziej niż pawie w okresie godowym, obecność Castora była jej całkiem miła. W końcu zawdzięczała mu znacznie więcej niż chłopak w ogóle zdawał sobie sprawę. Bez przesady mogła stwierdzić, że jako jeden z nielicznych wytrzymał z nią, gdy w najtrudniejszym czasie swojego krótkiego życia Lloyd nie była w stanie wytrzymać sama ze sobą. Gdy zmagała się z nową, wilkołaczą naturą, to właśnie on dzielnie znosił jej humory, niezrozumiałe i często nieadekwatne wybuchy gniewu, wieczne mamrotanie, kąśliwe uwagi czy odwracanie wzroku i unikanie odpowiedzi na pytanie „co ci jest, Lloyd, do cholery?”, które słyszała w tamtym okresie aż nazbyt często; a mimo że wszystko w niej krzyczało, by zdjąć z siebie ten ciężar, nikomu nie mogła zdradzić swojego najbardziej wstydliwego sekretu. Czasem coś w głębi duszy łaskotało ją, by powiedzieć Blackthorne'owi prawdę, bo kąsające ją natrętnie poczucie winy stawało się coraz bardziej dokuczliwe za każdym razem, gdy zaglądała Ślizgonowi w oczy. Zawsze jednak wycofywała się w strachu przed jego reakcją – chciał czy nie, stał się dla niej kimś na swój sposób ważnym i nie zniosłaby wstrętu malującego się w jego spojrzeniu. Wystarczyło, że własna rodzina patrzyła na nią jak na dzikie, niebezpieczne zwierzę; gdyby to Castor zaczął postrzegać ją w ten sposób... skręcało ją w dołku na samą myśl o tym, a przecież była pewna, że dokładnie tak zareagowałby na wieść o jej futerkowym problemie. Przestałby widzieć w niej człowieka, a zobaczył jedynie bestię, którą stawała się zaledwie na jedną noc w miesiącu, i nie mogłaby go za to winić. Przecież w istocie bestią była.
OdpowiedzUsuńRozejrzała się ostrożnie po zebranych dorosłych, którzy powoli zaczęli kierować kroki w kierunku salonu. Wiele by dała, aby urwać się z Castorem już teraz i nie wracać aż do końca tego nieszczęsnego wieczoru, ale wiedziała, że nie mogła liczyć na tyle szczęścia. Nie miała pojęcia, na którą dokładnie pani Blackthorne zaplanowała zasiąść do stołu, ale może uda im się wyrwać choć pół godziny na swobodną rozmowę zanim będą musieli odegrać swoje małpie role przy posiłku.
― Spróbować nie zaszkodzi ― mruknęła w odpowiedzi na pytanie Ślizgona i skierowała swe kroki ku pani domu.
― Pani Blackthorne, przepraszam, jeśli będę nieuprzejma, ale mają państwo przepiękny dom, nie mogę przestać się zachwycać, a przecież prawie nic jeszcze nie widziałam! Chyba nie będzie mi miała pani za złe, jeśli poproszę, aby Castor oprowadził mnie choć po kawałku tej wspaniałej posiadłości jeszcze przed kolacją? ― spytała uprzejmie, obserwując uważnie reakcję kobiety. Czuła na sobie ganiący, wściekły wzrok ojca, jadowite spojrzenie siostry. Tylko jej matka cała się rozanieliła na to pytanie, co Milliesant rozumiała jeszcze mniej. ― Obiecuję, że wrócimy na czas, by zasiąść do stołu ― zapewniła, delikatnie się uśmiechając w nadziei, że to pomoże jej w uzyskaniu aprobaty kobiety.
Kiedy otrzymali pozwolenie na tę krótką wyprawę wraz z dokładną godziną, o której mieli się stawić z powrotem w jadalni, Milliesant podziękowała, być może nieco nad wyraz wylewnie, po czym chwyciła Castora pod ramię z zamiarem oddalenia się z nim w głąb posiadłości, byle dalej od tego siedliska żmij.
― Ciesz się ostatnimi chwilami wolności ― syknęła z mściwą satysfakcją tuż do ucha dziewczyny Adelaide, gdy ją wymijali.
Usuń― Co ty bredzisz, Ade? ― warknęła Milliesant, gwałtownie zatrzymując się w miejscu.
― Och, nie będę ci psuła niespodzianki, kochana siostrzyczko ― zachichotała blondynka. ― Już niedługo sama się przekonasz.
Milliesant poczuła nieprzyjemny chłód przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa, gdy dostrzegła, jak wargi jej starszej siostry wyginają się w fałszywie słodkim, a przez to wyjątkowo upiornym uśmiechu. Przez chwilę mierzyła się z Adelaide na spojrzenia.
― Nie traćmy czasu ― odezwała się do Castora, zła na siebie, że pierwsza oderwała wzrok, i pociągnęła go w głąb domu. Szła w milczeniu z chmurną miną i zaciśniętymi w wąską kreskę wargami. Odezwała się dopiero, gdy miała pewność, że nikt ich już nie usłyszy.
― Jest głupsza niż czyrakobulwa ― sapnęła ze złością, wyraźnie naburmuszona. ― Czasem myślę, że Ade to jedyna osoba na świecie, którą potraktowałabym jakimś Zaklęciem Niewybaczalnym bez grama wyrzutów sumienia.
[Nic się nie martw, jak widać na załączonym obrazku, ja sama nie jestem mistrzem prędkości w odpisywaniu. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. <3
A! Byłabym zapomniała, w imieniu Milliesant gorąco dziękuję za przecudną walentynkę, nie spodziewałyśmy się! :D]
Milliesant Lloyd