Embrace the glorious mess that you are


Marina Groom
26.11.2004 | Półkrwi | Krukonka | VI rok | 13 cali, włos willi, heban, giętka | Patronus: Motyl | Klub Zaklęć

Drewno
Składa się z wielu małych elementów, tworzących razem osobliwą całość.
Z książek, które zawsze nosi ze sobą w torbie, żeby móc przysiąść gdzieś na parapecie i zanurzyć się w lekturze. Teraz wybiera już te blisko sal lekcyjnych, nie chcąc zarobić kolejnego szlabanu za spóźnienia.
Ze złotego zegarka, trochę za luźnego jak na jej drobny nadgarstek, który odziedziczyła po babce, uzdrowicielce. Nie ściąga go praktycznie nigdy. Ból po stracie jest jeszcze zbyt duży a znajomy ciężar dodaje jej otuchy.
Z przenikliwych błękitnych oczu, które na pewno nie raz wpatrywały się w ciebie gdzieś na szkolnym korytarzu. No, właściwie to nie tyle patrzyły na ciebie co na twoją różdżkę. Marina kocha różdżki. Chciałaby kiedyś zająć się ich wytwarzaniem. Oczywiście jeśli rodzice, również uzdrowiciele, pozwolą jej na porzucenie rodzinnej tradycji. Podejrzewa, że szanse na to są nikłe, jednak kto zabroni dziewczynie marzyć.
Z długich palców pianistki, takich samych jak u matki. Jeśli dopisze ci szczęście, możesz czasem usłyszeć jak gra wieczorami w sali chóru. Stary nawyk. Kolejna rodzinna tradycja.


Rdzeń
Uderzała palcami w oparcie szarego fotela. Szybko i mocno, zdradzając swoje zdenerwowanie. Nie chciała tam być. Nie chciała siedzieć i odpowiadać na pytania obcego człowieka z notesem na kolanach. Przecież nic jej nie było. Nie mogło być. Nie przeżyła żadnej traumy. Miała dwoje kochających rodziców, dom, wystarczająco pieniędzy na wygodne życie. Wielu miało gorzej niż ona.

Nie pamiętam pierwszej śmierci. Może dlatego, że nie dotyczyła mnie aż tak bardzo. Przemknęła gdzieś nieopodal mojej głowy, tylko na chwilę pojawiając się w zasięgu wzroku.
Kolejnych też nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Pamiętam łzy, lecz niezbyt wiele smutku. Pamiętam trumny i pamiętam leżące w nich ciała. Żadne z nich nie było mi nigdy bliskie. Nie tak jak Jej ciało.
Jej ciało było ciepłe i miękkie, tak często obok mojego ciała. Pamiętam plamki w jej oczach i pamiętam kształt dłoni. Pamiętam dźwięk jej śmiechu, bo nadal rozbrzmiewa mi w głowie.
Kiedy zachorowała, serce złamało mi się na pół. Uciekałam od niej już wcześniej, lecz nigdy tak szybko jak w tamtym momencie. Uciekałam, bo nie chciałam czuć się tak, jak czuję się teraz.
Nie dopuszczam do siebie wiadomości, że jej już nie ma. Że nigdy już nie zobaczę jej oczu, dłoni, nigdy już nie usłyszę jej śmiechu. Miała w sobie tak wiele życia, jak mogło ją opuścić?
Pamiętam jednak pustkę. Pamiętam jak nie mogłam zasnąć pierwszej nocy, myśląc o jej ciele w kostnicy. Pamiętam uczucie rozrywanych wnętrzności gdy dowiadywałam się, że jej już nie ma. I strach przed pogrzebem. Przed włożeniem jej ciała do ziemi. Jednak w mojej głowie to nie jej ciało spoczywało w trumnie zjeżdżającej do grobu. To nie mogło być jej ciało. Ona nadal żyje, gdzieś, gdzie ja po prostu nie mogę jej dotknąć…


- Masz silną potrzebę ratowania wszystkich dookoła, Marino. Działasz impulsywnie i często nie liczysz się z konsekwencjami. Nawet tymi dotkliwymi. Twój ojciec mówił, że wielokrotnie trafiałaś do gabinetu dyrektora z powodu wszczynanych bójek
No tak, przecież nie powiedział ci, że rzucam drętwotą w każdego Ślizgona, nabijającego się z pierwszaków. Lepiej po prostu insynuować że podchodzę i wale im pięścią między oczy. Sprytne.
Zawiesiła spojrzenie na zegarku, który nosiła na lewym nadgarstku. Był stary, odrobinę wyszczerbiony jeśli odpowiednio się przyjrzeć, lecz działał bez zarzutu. Od pięćdziesięciu pięciu lat nie stanął ani na sekundę. Nie tak jak jej serce.
- Po prostu nie lubię, jak ktoś gnębi słabszych. To tyle. Nie mam żadnego kompleksu ani nic.
Pomaganie było jej misją. Zawsze mówiła, że nie wolno odwracać się plecami do tych, którzy cię potrzebują. Nie wolno spuścić wzroku.


Z trudem przychodziło mi łapanie kolejnych oddechów, lecz chwytałam je i tak, mimowolnie, całkowicie zdziwiona tym, że nadal mi to wychodzi, że nie zapomniałam przez to wszystko, jak się oddycha. Tak samo jak dziwił mnie brak ziejącej pustką dziury w centralnej części mojej klatki piersiowej i fakt, że wszystkie żebra nadal mam całe. Że ten żar, który przelewał się przeze mnie przecież tyle razy, nie stopił mi żył i nie zwęglił tkanek. Że nadal mam siłę otwierać opuchnięte powieki a cienie pod oczami nie są aż tak przeraźliwie fioletowe jak się spodziewałam. Codziennie dziwiło mnie moje ciało, nadal w jednym kawałku, jakby ten rozrywający na części ból w ogóle mnie nie dotyczył. Jak gdyby moje wnętrzności nie były wyszarpywane na zewnątrz tyle razy przez otwór w brzuchu, lecz nie dostrzegałam żadnego otworu, nawet najmniejszej blizny.

[ Cześć!
Zapraszam do wątków wszelakich!
niewidzialna.gaol@gmail.com
GG: 73313735 ]

72 komentarze:

  1. [Dzień dobry! <3 jaka cudowna Krukonka i piękna karta <3 czytało się jak poezję... I jeszcze ta miłość do różdżek, to ciekawe, bo w sumie chyba pierwszy raz widzę postać, która byłaby zainteresowana tą dziedziną magii, a przecież jest ona tak podstawowa... Bawcie się tu dobrze, życzę samych ciekawych wątków, a w razie chęci zapraszam do Effy ;)]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witaj w naszym gronie :) Bardzo podoba mi się, w jaki sposób w karcie Mariny pogodne akcenty mieszają się ze smutnymi. Dobrze się to czyta i - o ile można wnioskować po samej karcie - Marina wydaje się bardzo porządną osobą. Baw się dobrze, a w razie chęci/pomysłu na wątek, zapraszam do siebie (choć przyznaję, że niebawem przestanę się wyrabiać z odpisami, na pewno xD)]

    ~ Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witaj wśród nas. Lubię ją po przeczytaniu karty. Porządna, uczciwa osóbka, z charakterem i zasadami, z miłością do różdżek i... poczuciem uczciwości i pasją do książek, w których się po prostu pogrąża, zapominając o świecie. Chętnie poznam ją bliżej, więc jeśli tylko masz ochotę, zapraszam do siebie, zrobimy burzę mózgów i popiszemy. W końcu, grzech pozwolić ci tęsknić za pisaniem.]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! Przyszłam się pozachwycać przepięknym wizerunkiem, który wręcz hipnotyzuje. ♥ Marina (piękne imię swoją drogą, nie pamiętam, bym kiedyś natknęła się na postać, która by je nosiła) wyszła Ci świetnie, ma w sobie coś, co sprawiło, że niemal od razu poczułam do niej nici sympatii. Bije też od niej pewna... melancholia? I cóż jeszcze to pianino, to moja wielka słabość. ♥
    Jestem przekonana, że Marina albo bardzo chciała albo już przeklęła Bastiana jednym ze swoich zaklęć, haha. xD Z resztą, wszyscy by się z nią zgodzili - chyba nikt nie zaprzeczy, że by mu się należało.
    Niestety wątku nie zaproponuję, bo czas nie jest moją dobrą stroną i już teraz nie wyrabiam się z bieżącymi odpowiedziami. :"( Chciałabym Ci jednak życzyć wiele weny i fascynujących wątków. Baw się tutaj dobrze! ♥]

    Bastian Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  5. [Tak, dostała trochę od życia po tyłku, ale jako niedobry i niemiły dla niej autor również uważam, że wyszło jej to na dobre, chociaż pani Sorel czasem zdarza się żałować rozstania z posadką aurora i losu brata.
    Jej, jak ty to robisz? To jest tak logiczne i pasujące, a przy tym tak... proste w pięknie, że przyklepuję od razu. Tak, Azyl jest w Hogsmeade, zwykle otwarty dla każdego, kto ma tylko ochotę tam zajrzeć. Jak bardzo zaawansowana jest Marina jeśli idzie o różdżki, ich rdzenie, sam proces ich tworzenia? Wspominasz, że na początku drogi, lecz zakładam, że jej początek drogi to poziom wyżej niż zwykłego, przeciętnego czarodzieja? Możemy zacząć w Azylu albo zrobić spotkanie np. na Pokątnej lub innej, zmyślonej na potrzeby wątku ulicy/magicznego kramu. Nira też czasem potrzebuje uzupełnić braki w magicznych składnikach, są tam też sklepy z różdżkami, które mogłoby przyciągać Marinę. Pamiętam, jak Ollivander brał różdżki i opisywał je w HP, czy Marina idzie w tym kierunku? Na razie szukam punktu zaczepienia, stąd trochę tych pytań może być, może troszkę nieskładne, ale pomysł się klaruje powoli]

    Nira Sorel zdecydowanie na tak

    OdpowiedzUsuń
  6. [bardzo dziękuję za komplement <3 Effy ciężko jest obrazić, bo wydaje się prowokować zaczepki dotyczące jej statusu krwi, aczkolwiek myślę, że byłaby pod wrażeniem jakby Marina stanęła kiedyś w jej obronie i na przykład spowodowałoby to jakieś spore zamieszanie i jakby przyszedł nauczyciel to Effy sklamalaby (albo troszkę nagiela prawdę, w końcu VIII: nie podawaj fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu " :p) w rezultacie obie wylądowałyby na jakimś wspólnym szlabanie i próbowałyby się czegoś więcej o sobie dowiedzieć... W ogóle to Marine jest piękna, ale z karty trochę wynika jakby nie zdawała sobie do końca z tego sprawy, a jestem przekonana, że Effy ma w swoich zbiorach całkiem pokaźna kolekcję zdjęć Mariny, może to ją trochę zaintryguje :D]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  7. [Spokojnie, dobrze jest, jutro podziałam dalej, bo już mnie dzisiaj goni czas i muszę znikać :)]

    Sorel

    OdpowiedzUsuń
  8. [No jak obiecano mi aferę dziesięciolecia to jakże się mam nie zgodzić <3 zacznę, ale jutro, bo będę mieć troszkę czasu także się spodziewaj <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  9. Ostatnie dni cechowały się nie tylko sporą ilością słońca, ale też znacznie cieplejszymi temperaturami. W związku z tym większość uczniów Hogwartu, dotychczas zamkniętych w swoich dormitoriach w obawie przed wychłodzeniem, tłumnie zaczęła zapełniać zamkowe błonia i dziedzińce, korzystając z oznak wyczekiwanej wiosny. Nic więc dziwnego, że w niektórych dotychczas pustych miejscach, zaczynało się robić tłoczno.
    - Ekhm - chrząknęła Effy zatrzymując się przed jedną z par, która niczym nieskrępowana okazywała sobie uczucie, całując się namiętnie i barykadując tym samym wyjście na szkolny dziedziniec. Amanda Avery i Felix Fawley, precyzując, para Ślizgonów z VII roku. Dość powszechnie było wiadomo, że para ta równie namiętnie się schodzi co rozstaje, a ich płomienny i nieco chyba jednak toksyczny romans rozgrywa się nierzadko przy udziale całkiem sporej hogwarckiej publicznośc.
    - Ekhm - spróbowała jeszcze raz Effy. - Nie chcę Wam przeszkadzać, ale chciałabym przejść.
    Do uszu stojących w pobliżu odgłos przypominający odessanie się odtykacza do toalet od muszli klozetowej. Wspomniani wcześniej Ślizgoni odkleili się od siebie i spojrzeli na Krukonkę z widoczną pogardą i obrzydzeniem.
    - Masz jakiś problem, Fitzgerald? - warknął Fawley, mierząc dziewczynę spojrzeniem.
    - Kilka, dziękuję, ze pytasz - odparła niczym niewzruszona Effy. - Ale moim aktualnym problemem jest to, że nie mogę przejść...
    - Jest zazdrosna - zachichotała wyniośle Avery, zarzucając do tyłu swoje długie blond włosy. - Nikt Cię nie chce? Biedactwo... Może gdybyś nie była tak obrzydliwie brudna...
    - Och tak, właśnie o to mi chodzi - mruknęła Effy przewracając oczami. - Jestem taka nieszczęśliwa, czy moglibyście się w takim razie przesunąć bym mogła sobie iść popłakać na zewnątrz?
    Avery prychnęła wyraźnie zirytowana, ale przesunęła się tak, by Krukonka mogła przejść. Udało jej się oddalić na kilka kroków, gdy usłyszała za sobą pogardliwy okrzyk Fawley'a:
    - Pewnie jesteś zazdrosna o Amandę, co? - zaszydził. - Ty bezwstydna lesbo...!
    - Dziwka! - krzyknął jakiś stojący obok chłopak, który do tej pory tylko przyglądał się scenie.
    Effy tylko przewróciła oczami, zupełnie nie będąc przygotowana na zamieszanie, które miało nastąpić.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiadomo właściwie kiedy, ale nadszedł kolejny, marcowy, niezbyt zimowy weekend. Większość wykorzystywała ten czas, by oddać się słodkiemu lenistwu, z kubkiem pysznej herbaty z dodatkiem malin lub odrobiną ognistej whiskey dla podkręcenia smaku i tego, co mugole nazywali kawą po irlandzku. Kawę już zaliczyła, mocną, czarną i ani trochę niesłodką, czyli dokładnie taką, jaką pijała hektolitrami, nie przejmując się konsekwencjami tego, co dawka kofeiny robiła z jej organizmem. Śniadanie jak zwykle odpuściła, uznając, że kubek kawy wystarczy, by chwilowo zapchać żołądek. Potem czekała ją standardowa rundka po Azylu i opieka nad magicznymi stworzeniami, które tam rezydowały. Najbardziej martwiła ją rana reema. Olbrzymi wół o złocistej sierści był niezwykle rzadki, lecz jego krew dawała olbrzymią siłę, stąd kwitło jej nielegalne pozyskiwanie i równie nielegalne rozmnażanie osobników. Potężny samiec, rezydujący w Azylu, dorobił się niezbyt przyjemnej rany na karku. Ta nie chciała się leczyć, obrzydliwie cuchnęła i ropiała pomimo stosowania różnych kombinacji magii leczniczej, ziół i eliksirów. Reem spokojnie znosił zabiegi, gdy wzniesiona zaklęciem lewitującym, unosiła się nad nim, przyglądając się ranie.
    - Vulnera Sanentur – mruknęła, wodząc różdżką z drzewa cedrowego nad raną, wzdłuż jej przebiegu, spowalniając przepływ krwi. - Vulnera Sanentur – powtórzyła, a różdżka z rdzeniem z włosa testrala znów uniosła się nad raną, tym razem powodując, że ta zaczynała się leczyć. Do pełnego efektu musiałaby powtórzyć ten zabieg po raz trzeci, zasklepiając ranę całkowicie, niemniej nie mogła tego na razie zrobić, wiedząc, że wówczas cała ropa gromadziłaby się w środku, nie znajdując ujścia. W rezultacie zamiast rany powstałby olbrzymi, równie bolesny ropień.
    - I co my mamy z tobą zrobić? – Heiana w poszukiwaniu odpowiedzi udała się po poradę do uzdrowicieli z Hogwartu i zielarki Aurory, Nira została, próbując swoich skromnych sił i szukając złotego środka.
    - Halo? Dzień dobry.. czy jest tu może ktoś?
    - Jest, jest, proszę wejść! – odkrzyknęła, nie kwapiąc się, by opaść z powrotem na podłogę. Zamiast tego przygryzła wargę. – Tergeo? Tergeo – powtórzyła pewniej, decydując się w ten sposób spróbować oczyścić ranę zwierzęcia.
    Usłyszała kroki.
    - Uwaga, żadnych gwałtownych ruchów – ostrzegła, odrywając spojrzenie od rany. Niespodziewany gość taszczył dużą, ciężką torbę, zwisającą z ramienia tak, że od razu pomyślała o tym, że wypchano ją kamieniami. Dziewczyna miała wyraz determinacji wypisany na twarzy i tkwiący w oczach upór, który charakteryzował ją samą i sprawiał, że zwykle pakowała się w kłopoty. – Zaraz skończę. – Po tej deklaracji nastąpił ponowny ruch różdżką, mający zbliżyć do siebie brzegi rany nim w końcu czarownica opadła na podłogę, a wysłużona różdżka wylądowała w kieszeni spodni. Podobno nie był to najlepszy sposób na jej noszenie, lecz była to siła nawyku i coś, co wyniosła z biura aurorów, by zawsze mieć ją pod ręką, niezależnie od okoliczności. – Witam w Azylu, w czym możemy pomóc? – Postarała się brzmieć profesjonalnie, chociaż miała nieodparte wrażenie, że za nic jej to nie wychodziło.

    [A ja się powtórzę, że dobrze jest, już działamy dalej. Masz talent ze słowami, dobitnie wyrażasz opisy, tak, że od razu go widać xD]
    Nira Sorel i jej cedr z włosem testrala

    OdpowiedzUsuń
  11. Effy nie do końca mogła uwierzyć w to, co właśnie rozgrywało się na jej oczach. Docinki i określenia, którymi obdarzyli ją Ślizgoni nie były niczym nowym, ani specjalnie kreatywnym ( " Poważnie, mogliby się czasem wysilić..." - przemknęło jej przez głowę), toteż nie zrobiły na niej większego wrażenia. Osłupiałym wzrokiem wpatrywała się za to w krzyczącą wściekle koleżankę z klasy niżej. Marine Groom, drobna Marine Groom, ta sama, która zwykle cicho czytała książkę na parapecie, której przenikliwe błękitne oczy rozszerzały się w zachwycie na widok różdżek, ta sama Marine Groom, to piękne ciemnowłose stworzenie, właśnie uciszyła zaklęciem swoje starszych Ślizgonów (i to w ułamku sekundy !) przyszpiliła do ściany sporo od niej większego Ślizgona, wytknęła mu obrzydliwości, których się dopuścił (Effy nie czuła się zbyt komfortowo z myślą, że Fawley podglądał ją w łazience... Zanotowała w myślach by zawsze dwukrotnie sprawdzić zamki w drzwiach i okna), zrównała z ziemią właściwie całą trójkę gnębicieli wprowadzając ich w stan absutnego szoku, a po wszystkim jeszcze skrzyczała tłum gapiów. I to wszystko dla niej, w jej obronie. Jej, Effy Fitzgerald, od której wiele osób wolało się trzymać z daleka. Której zwykle nie bronił nikt, bo przecież "jest taka silna", "nie do złamania", "tak świetnie sobie radzi" To było coś. Dawno nikt jej tak nie zaimponował.
    Effy przez moment zastanawiała się czy by nie wyciągnąć z torby aparatu i nie uwiecznić tej sceny, czy by nie uwiecznić błyszczących i pełnych burzliwych emocji oczu Mariny, jej zaróżowionych policzków i pobielałych knykci dlugich, szczupłych palców zaciskających się na szacie Fawleya. Przez głowę Effy przeszła myśl, że dziewczyna nosiła niezwykle pasujące do niej imię. Marine była jak samo morze, piękne, ale też niebezpieczne, w jednej chwili spokojne, dające ukojenie, a w drugiej wzburzone i zatapiające okręty.
    Nie miała jednak zbytnio czasu się nad tym zastanowić, ani też wyjąć wspomnianego wcześniej aparatu, gdyż szyderczy głos ( "Rowleya? Rostera? Coś na R... Ślizgon z szóstego roku, w każdym razie, trochę przypomina szczura... Może Ratster? Nie... Na pewno nie Ratster, to by było zbyt oczywiste) skutecznie wybił ją z chwilowej stagnacji.
    - Spójrzcie tylko, Fitzgerald znalazła sobie dziewczynę... Nie wiedziałem, że jesteś tak zdesperowana, Groom...!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Effy przez moment miała wrażenie, że wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie. Nie odwracaj się. Nie odwracaj się. Błagam, Marinw, nie odwracaj się...!" - krzyczały jej myśli od chwili, w której ten szczurowaty chłopak otworzył usta.
      Odwróciła się. .
      I nagle wszystko zaczęło się rozgrywać bardzo szybko. Chwila nieuwagi wystarczyła, żeby Fawley wyciągnął różdżkę, którą wycelował prosto w ucho Mariny. Effy widziała jego ruch nadgarstka, widziała usta otwierające się do wypowiedzenia zaklęcia...
      - Flipendo! - krzyknęła wyciągając swoją różdżkę (jesion, 10 i ćwierć cala, pióro pegaza) i posyłając gwałtownie Fawleya na ziemię.
      Niewystarczająco szybko. Czerwona struga światła z różdżki Ślizgona co prawda zmieniła swój pierwotny kurs i poszybowała w górę, jednak udało jej się musnąć drobne ciało Mariny. Effy z przerażeniem patrzyła jak Krukonka uderza z łoskotem o ścianę.
      - Depulso!
      - Protego!

      Kolejne osoby zaczęły rzucać zaklęciami, w nią, Fawleya, w Amandę... W sumie to nie wiedziała do końca w kogo jeszcze, wydawało się, że wszyscy zaczynają ze sobą nawzajem walczyć.
      - Expelliarmus!
      - Drętwota!
      - Everte statum!

      Zamkowy dziedziniec rozbłysł kaskadami świateł. Effy kątem oka dostrzegła, że Marina nie znajdowała się już przy ścianie. Nie znajdowała się też na ziemi więc najwidoczniej dołączyła do tego nagłego pojedynku. Niesamowita, dzielna dziewczyna.
      - STOP!
      Wydaje się to nieprawdopodobne, ale donośny głos nauczyciela eliksirów w jednej chwili skutecznie zatrzymał te wymianę zaklęć. Zapadła martwa cisza, zakłócana tylko przyspieszonymi oddechami dopiero co walczących uczniów.
      - Proszę mi natychmiast wyjaśnić co tu się właśnie wydarzyło. - Zażądał lodowatym tonem nauczyciel. - I dobrze Wam radzę, by nikt, absolutnie nikt, nawet nie próbował podnieść głosu.
      Effy i ich autorka uwielbiająca zamęt oraz Marinę wraz z jej autorka <3

      Usuń
  12. Nie było sensu sure kłócić z nauczycielem, Ravenclaw już i tak stracił czterdzieści punktów. I nawet jeśli ona sama uważała to całe zamieszanie z Pucharem Domów za nieco toksyczne i niezdrowe, to jednak wolała sobie oszczędzić późniejszej rozmowy z opiekunem domu.
    "Rozumiem twoją potrzebę buntu, Effy..."
    Nie rozumiał.
    ... ale twoje działania mają wpływ na cały nasz dom. Jesteśmy rodziną..." .
    Nie byli. Na szczęście. Lub niestety.
    "O co tak naprawdę chodzi, Effy?"
    "Masz jakieś problemy, Effy?"
    "Porozmawiaj ze mną, Effy."

    To było zawsze bardzo niezręczne. I nie prowadziło do niczego.
    Zacisnęła więc zęby i poczekała aż nauczyciel oddali się na bezpieczną odległość. Odwróciła się w stronę Ślizgonki i posłała jej pełne smutku i politowania spojrzenie.
    - Och Amando, piękna Amando... Dlaczego... - westchnęła ciężko i pokręciła głową rozkoszując się każdym wyrazem obrzydzenia, który wywołała na twarzach kilkoro zebranych uczniów oraz każdym obraźliwym pomrukiem. Kątem oka dostrzegła uciekajacy, nieco zawstydzony wzrok Ślizgonki. Effy autentycznie było trochę żal blondynki.
    Krukonka podeszła do Fawleya i z zadowoleniem zauważyła, jak nieco przestraszony zrobił kilka kroków w tył.
    - Do zobaczenia pod prysznicem, Fawley... - powiedziała spoglądając chłopakowi prosto w oczy i zmuszając go tym samym, by odwrócił wzrok. - Tylko żebym Cię przypadkiem nie utopiła... Wiesz, my szlamy wpadamy w panikę i nie panujemy nad sobą jak zobaczymy za dużo mydła... No i nie umiemy przecież korzystać poprawnie z różdżek, także myślę, że Ci ją po prostu wbiję w dupę. Głęboko. Tak jak słyszałam, że lubisz.
    Wycelowała w niego różdżkę i uśmiechnęła się z satysfakcją widząc jak wstrzymał nagle powietrze.
    - Ciii... Spokojnie....- mruknęła jadowicie słodkim głosem. - Nic ci nie zrobię... Po prostu dobrze sobie zapamiętaj jak wygląda. Bo przy następnym spotkaniu ciężko ci się będzie jej przyjrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się na pięcie od Ślizgońskiej pary i zaczęła szukać w przerzedzającym się tłumie Mariny. Fawley i Amanda ulotnili się bardzo szybko i Effy była pewna, że zaraz zaczną się głośno kłócić i obrzucać wyzwiskami na innym korytarzu. Najlepiej tam, gdzie będzie dużo ludzi. Inni uczniowie też najwyraźniej stwierdzili, że to już koniec przedstawienia i zaczęli wracać do swoich spraw zadowoleni, że ominął ich szlaban i ujemne punkty. Skupiła wzrok i w końcu odszukała Marinę, która stała zgiętą pod ścianą. Nie wyglądała zbyt dobrze. Effy podeszła do niej i delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu.
      - Chodź, Marino... Musisz iść do skrzydła szpitalnego... - powiedziała cicho. - Chodź, pomogę Ci.
      Ostrożnie objęła drobną dziewczynę w pasie, by ta mogła oprzeć na niej swój ciężar. Nawet jeśli z jakiegoś powodu nie dotrą do Skrzydła, to i tak Effy postanowiła zabrać pannę Groom z pola widzenia ciekawskich gapiów najszybciej jak to możliwe. Kątem oka zerknęła na młodszą Krukonkę, która wyglądała jakby lada moment miała zwrócić swoje śniadanie. W mniemaniu Effy nikt nie zasługiwał na konieczność rzygania w miejscu publicznym, nawet Fawley.
      - Marino... - zaczęła niepewnie kiedy już udało im się dotrzeć na opustoszały korytarz. Nie bardzo wiedziała co powinna powiedzieć dalej. Czy powinna podziękować? Być może. Raczej na pewno. Przeprosić? Może też. Jednak obie te opcje wydawały jej się dość niezręczne.
      - Nie zamierzam wsadzić Fawleyowi różdżki w dupę - powiedziała zamiast tego. Zdążyła już jakiś czas temu zauważyć, że te magiczne przedmioty pasjonowały pannę Groom. I na pewno wsadzenie jakiejkolwiek z nich w odbyt wstrętnego Ślizgona nie byłoby dobrym sposobem na odwdzięczenie się za to, co Marina zrobiła. Dla niej. Dla Effy. - Szkoda różdżki.
      Effy i jej autorka, która również bawi się świetnie

      Usuń
  13. [och jakże mi miło :D chociaż domyślam się, że stan wskazujący trochę pomógł xD]
    - Fox jest na wszystkich cięty... - mruknęła tylko, przypominając sobie niezbyt przyjazny wyraz twarzy profesora od eliksirów. Effy była orędowniczką teorii, że nie ma złych ludzi, są tylko ludzie nieszczęśliwi. Fox był najwyraźniej bardziej nieszczęśliwy niż większość osób. Widząc jednak zielonkawy odcień twarzy młodszej koleżanki postanowiła jednak nie ciągnąć tematu i nie zmuszać jej do mówienia. W końcu zrobiłoby się dość niezręcznie, gdyby Marina przegrała tę nierówną walkę ze swoim żołądkiem, już i tak najwidoczniej dręczyły ją spore wyrzuty sumienia.
    Wiele rzeczy ją musi dręczyć - uświadomiła sobie Effy, przypominając sobie ponurą twarz Krukonki za każdym razem, gdy ta czytała otrzymany list. Effy powstrzymała się jednak od jakichkolwiek komentarzy do momentu, aż uda jej się bezpiecznie doholować swoją towarzyszkę.
    Dotarłszy do Szpitalnego Skrzydła pozwoliła Marinie opaść bezwładnie na łóżko.
    "No i jeszcze raz przepraszam..."
    Nie zareagowała od razu. Spojrzała na Marinę nieodgadnionym spojrzeniem, otworzyła usta nabierając powietrza do jakiejś odpowiedzi, ale szybko je zamknęła. Potrząsnęła głową i poszła poszukać pielęgniarki. Odnalazła ją dopiero na zapleczu.
    - Dzień dobry, bardzo przepraszam, ale moja koleżanka chyba ma wstrząśnienie mózgu... - poinformowała kobietę, która obrzuciła Effy ponurym spojrzeniem.
    - Znowu ten przeklęty quidditch, tak? - mruknęła niezadowolona. - Że też jeszcze nie zdelegalizowali tego przeklętego sportu...!
    Effy już chciała wyjaśnić, że Marina nie gra w quidditcha, że uganianie się na miotle nie jest dla takich stworzeń jak ona, że Marina spędza wolny czas zaczytując się we wszelkiego rodzaju książkach, a kiedy się w nie wciągnie to zdarza jej się ściągać brwi... Rozmyśliła się jednak i pokiwała tylko głową postanawiając jak najszybciej wrócić do pozostawionej samej sobie Krukonki.
    Podeszła do łóżka i spojrzała na dziewczynę. Pomimo niezbyt dobrego stanu, wyglądała niezwykle, tak ulotnie i delikatnie, z tymi przymkniętymi oczami i włosami rozsypanymi na poduszce. Magicznie . Jak nimfa. Effy ukradkiem wyciągnęła z torby aparat i niepostrzeżenie uwieczniła ten moment na zdjęciu, po czym szybko go schowała. Spojrzała na Marinę i ściągnęła brwi w zamyśleniu. Po chwili jednak roześmiała się. Nie był to jednak radosny śmiech, raczej gorzki. Śmiech osoby aż nadto świadomej swojego życia.
    - Kłopoty? Groom, jestem mugolaczką w świecie pełnym uprzedzonych czarodziejów - powiedziała unosząc dumnie podbródek, ale w jej tonie pobrzmiewała cierpka nuta.
    "I okultystyczną wiedźmą w tym drugim świecie" - dodała w myślach.
    - Nie jestem w stanie uniknąć kłopotów. Nie masz wpływu na to, że tak jest. Ja też nie mam. Mamy tylko wpływ na to, co z tym robimy. - umilkła i na moment znów pogrążyła się w myślach analizując wydarzenia na zamkowym dziedzińcu.
    - Wszyscy myślą, że sobie z tym świetnie radzę. Że jestem nie do zniszczenia... Pewnie właśnie dlatego zwykle nikt nigdy nie staje w mojej obronie... - kontynuowała znacznie ciszej, prawie tak jakby mówiła sama do siebie. Ostrożnie chwyciła dłoń Krukonki, a drugą ręką zaczęła delikatnie gładzić jej włosy.
    - Każdego człowieka można zniszczyć... - dodała już niemal bezgłośnie. Po chwili jednak otrząsnęła się, a na jej twarzy z powrotem pojawił się szeroki uśmiech.
    - Poza tym, wspólny szlaban może być całkiem niezłą rozrywką, nie uważasz? - powiedziała wesoło, nadal nie puszczając dłoni dziewczyny.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  14. [Hej, cześć i czołem! Miło jest zajrzeć na bloga i widzieć taki przypływ Krukonek. Jeśli jesteś zainteresowana, to zapraszamy do Callie Davies, zakładam, że między naszymi paniami może się ciekawie dziać, zwłaszcza jeśli Marina lubi tak podpadać prefektom. :D]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jesteś cudowna <3 ooo pracujesz w sektorze medycznym? :D fajnie :D]
    Minął cały dzień aż w końcu znowu spotkała Marinę. Nie to, że nie próbowała zdobyć informacje o jej stanie zdrowia wcześniej. Próbowała. I to kilkakrotnie. Za każdym razem była przeganiana przez szkolną pielęgniarkę, która, wnioskując po jej niezbyt dobrym humorze i nieskończonych tyradach przeciw quidditchowi, miała tego dnia pełne ręce roboty. Raz jeden udało się Effy czmyhnąć obok pielęgniarki niepostrzeżenie i dotrzeć do łóżka, w którym spała Marina próbując odzyskać siły. Effy wpatrywała się absolutnie zafascynowana w oddychająca spokojnie i rytmicznie dziewczynę, w to jak drgały jej co jakiś czas kąciki ust, jakby w uśmiechu. Bardzo chciała znów chwycić ją za rękę i pogładzić po włosach, ale bała się też ją obudzić czy jakkolwiek z kłócić ten piękny, magiczny spokój. Udało jej się jednak uwiecznić to na fotografii, zanim została nakryta przez szkolną pielęgniarkę i zgodnie z przewidywaniami, wrzucona za drzwi z łoskotem.
    W zasadzie to najpierw spotkała czekoladową babeczkę, wyciągniętą na długość długość ręki jak włócznię, a dopiero potem Marinę. Effy Spojrzała z rozbawieniem najpierw na wypiek, a potem na ewidentnie skrępowaną dziewczynę.
    - Mnie nie. Tylko buty trochę oberwały... - odparła próbując się nie roześmiać. - Aczkolwiek nie była to moja ulubiona para, także nie masz się czym przejmować. Różowe trampki szybko się brudziły... Te są dużo fajniejsze.
    Uśmiechnęła się z zadowoleniem, podziwiając parę swoich srebrnych, brokatowych trampek. Ktoś kiedyś zwrócił uwagę, że to bardzo dziwne, że wiecznie chodząca w używanych, starych i poprzecieranych szkolnych szatach Fitzgerald posiada aż taką ilość butów i innych, dziwacznych strojów. Effy nigdy jednak tego bezpośrednio nie skomentowała więc inni też porzucili temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiech nie zszedł jej z twarzy nawet po usłyszeniu na czym będzie polegał ich szlaban.
      - Moim planem była noc spędzona z panem, panie profesorze - odparła wesoło. - Przecież dobrze pan o tym wie. Inaczej nie ustaliłby pan szlananu na tak późną porę. Aczkolwiek liczyłam, że wie pan... Będziemy coś polerować .... Albo trzepać , tak jak ostatnio...
      - Fitzgerald! - wykrztusił z siebie nieco piskliwym wzrokiem nauczyciel, którego twarz była teraz niesamowicie czerwona. W zasadzie to wyglądał jakby miał zamiar wybuchnąć. - Wstydu nie masz?! Co ty wygadujesz?!
      - No trzepać... Na ostatnim szlabanie kazał mi pan trzepać... - odpowiedziała niewinnym głosem Effy i udając skonsternowaną.
      - Dywan! - krzyknął nauczyciel niemal błagalnym tonem, wbijając przerażony wzrok w Marinę. - Kazałem Ci wytrzepać dywan z gabinetu...!
      - No tak, dywan, a co innego...? - odparła jak gdyby nic Effy marszcząc brwi. Po chwili uniosła te brwi do góry i spojrzała na nauczyciela z udawanym oburzeniem. - Panie profesorze! Jak to tak...?!
      - Ja... Ja nie....- wydukał wciąż czerwony na twarzy mężczyzna, po czym odchrząknął głośno, odwrócił się i szybkim krokiem skierował się ku drzwiom.
      - Nie zostaję! Wychodzę! - oznajmił nawet na nie nie spojrzawszy. - Wrócę za trzy godziny! Do tego czasu ma być wszystko policzone i spisane!
      - Oczywiście, profesorze Fox! - Zawołała za nim Effy wesołym tonem. - Wszystko będzie zrobione idealnie! Jestem bardzo sprawna, przecież pamięta pan!
      Drzwi za nauczycielem zamknęły się z trzaskiem i przez chwilę było jeszcze słychać odgłos pospiesznie oddalających się kroków mężczyzny.
      - Jak na takiego ważniaka, to całkiem łatwo się peszy...- zachichotała Effy po czym odwróciła się do towarzyszki posyłając jej szeroki, szczery uśmiech. - Od czego chcesz zacząć?
      Usadowiła się wygodnie na jednej z ławek machając swobodnie nogami w powietrzu i wbiła zęby w czekoladową babeczkę patrząc na Marinę wyczekująco.
      podekscytowana perspektywą zabawy Effy

      Usuń
  16. Cześć! Fajna ci ona. :D Mając w głowie wizerunek Mariny, czytając zdanie po zdaniu, naprawdę nie spodziewałam się tej wzmianki o waleczności... Ale w małym ciele wielki duch, jak to mówią. Dobrze, że jest w Hogwarcie taki obrońca uciśnionych, bo chętnych do uciskania z pewnością nie brakuje.
    Życzę Ci mnóstwa dobrej zabawy z tą panią. Niech czas i wena dopisują! :)


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  17. Nareszcie ktoś, kto zauważył Kayę, a nie Effy ze Skinsów, chwała Ci za to. <3 Tak jak Kayę uwielbiam, tak do Effy nie mogę się przekonać, ani do niej, ani do tego serialu...
    Co do komplementów, to i tak idą Ci lepiej, niż mi. Ja to nie umiem komplementu ani zaserwować, ani przyjąć, towarzyszy temu po prostu jakaś dziwna otoczka niezręczności. ^^" Też tak masz, czy to ja mam problemy, nad którymi powinnam popracować, haha?
    Cieszę się, że uważasz Fern za postać spójną, bo zawsze wydawało mi się, że z tą spójnością w tworzeniu mam największy problem, tak więc dzięki wielkie!
    Uch, ja jestem okropnym zamulaczem, a jeszcze nabrałam na siebie tyle wątków... Jeśli moje zabójczo powolne odpisywanie nie będzie stanowić problemu, to chętnie napiszę wątek, bo bardzo rzadko się zdarza, żebym wątku komuś odmówiła (nawet jak odmówię, bo mam za dużo, to i tak kto inny mnie namówi, bo mam w tej kwestii słabą silną wolę, także tego...).Mogę nam nawet zacząć, bo pomysł mi się podoba, testrali nigdy zbyt wiele. <3


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  18. Masz rację, chyba obie powinnyśmy nad tym popracować...
    Szanuję niebywale za medycynę, a w dobie pandemii, to już w ogóle, tak więc wytrwaj nam, a ja postaram się na dniach coś tutaj podrzucić. ;)


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  19. - Jeśli by wierzyć matematyce, to trzysta dwanaście - odparła pogodnie Effy. Odłożyła niedojedzoną na znaleziony w pobliżu czysty spodek i zeskoczyła z zajmowanej przez siebie ławki by podejść do dziewczyny. Położyła jej podbródek na ramieniu i zerknęła na trzymaną przez nią listę.
    - No trochę będziemy miały co robić, koleżanko - podsumowała po pobieżnym przejrzeniu listy. Odsunęła się od dziewczyny i o miotła wzrokiem pomieszczenie i po chwili uśmiechnęła się triumfalnie.
    - Trzysta dziesięć! - Zawołała entuzjastycznie i ściągnęła jednej półki dwa korzonki imbiru. Wrzuciła je do kosza, który nadal prezentował się dość smutno.
    - Fox chyba nie trzyma tu trzystu czterdziestu sześciu korzonków imbiru... Co? - spytała niezbyt przekonana. - Na co by mu to niby było... Na ciastka? Myślisz, że po godzinach w sekrecie piecze ciasteczka do herbaciarni pani Pudifoot?...Wyobraź to sobie, Fox w różowym fartuszku...
    Ta wizja rozbawiła ją tak bardzo, że od razu zaczęła się głośno śmiać. Po chwili jednak przestała i znów zaczęła rodzic wzrokiem po pomieszczeniu, jakby się nad czymś zastanawiając.
    - Kazał nam to policzyć... Nie pozbierać...- powiedziała powoli. - Zacznijmy więc od tego. Oczy węgorza...
    Chwyciła stojący na jednej półce wielki słoik i zmrużyła oczy, licząc i analizując jego zawartość.
    - Pięćdziesiąt dwa - powiedziała w końcu I skrzywiła się. - Fuji, te oczy na mnie patrzą, czuję się niekomfortowo.
    Wzdrygnęła się i już miała odłożyć słoik na miejsce, kiedy zauważyła coś żółto szarego na półce.
    - Trzysta dziewięć! - Zawołała sięgając po korzonek i wrzucając go do koszyka. Odłożyła słoik na miejsce i odwróciła się go dziewczyny z szerokim uśmiechem na twarzy.
    - Mam pomysł - oznajmiła z błyskiem w oku. - Zagrajmy w grę... Prawda czy wyzwanie. Ale tylko osoba, która znajdzie imbir może zadawać... Czyli w sumie wisisz mi dwa pytania. Lub dwa wyzwania. Możesz wybrać.
    Uśmiechnęła się szeroko i skrzyżowała ręce na piersi.
    - Marino Groom - odezwała się oficjalnym tonem do dziewczyny. - Prawda czy wyzwanie?
    Uniosła wyczekująco brew, a w jej oczach pojawił się podekscytowany Blysk.
    podekscytowana Effy

    OdpowiedzUsuń
  20. - Zastanawiałam się, czy mogłabym się tu trochę pokręcić.
    - Pokręcić – powtórzyła powoli, z wyraźnym niezrozumieniem czarownica, zerkając na torbę, która powoli, ciężko, osunęła się z ramienia na podłogę. Charakterystyczny stukot potwierdził początkowe przypuszczenia, zdradzając, że owszem, torba była ciężka, do tego wypchana po brzegi książkami. Osóbka, która w tym wieku, wieku szkolnych szaleństw, udawała się do Hogsmeade z torbą przepełnioną wiedzą, musiała być interesującą i godną poznania.
    - Pomóc. Interesuje mnie pogłębienie wiedzy o Magicznych Stworzeniach.
    - Pomóc – powtórzyła i zamrugała. Na usta cisnęło się pytanie, czy w Hogwarcie lekcje o magicznych stworzeniach okazały się niewystarczające, lecz pytanie nie padło, bo młoda osóbka zdawała się aż cała napięta ze zdenerwowania i przepełniona chęciami, których nie chciała zgasić byle nieprzemyślanym, głupio rzuconym słowem. Jeszcze pamiętała uczucie uskrzydlenia i to, jak łatwo było skrzydła utracić, mając wrażenie, że wszystkie plany i marzenia runęły, pogrzebane pod gruzami rzeczywistości. Zanim jednak zdążyła zareagować bardziej stosownie, jej nieoczekiwany gość już wziął sprawy we własne ręce, ponownie ją zaskakując.
    - Czy to ropa? Jeśli zebrał się ropień, najlepiej byłoby go rozciąć, ewakuować zawartość a potem przyłożyć dyptam.
    - Proszę, proszę. – W oczach czarownicy mignęło zainteresowanie. Uzdrawianie nie było powszechnie wybieraną dziedziną w Hogwarcie. Większym zainteresowaniem cieszyła się obrona przed czarną magią, nawet eliksiry i zielarstwo. Porada nie brzmiała jak wzięta z podręczników, a sama Sorel, jako czystej krwi, w pierwszej chwili nie mogła sobie poradzić z trudnym słowem, jakim okazał się tajemniczy dyptam. – Chyba nie tylko magiczne stworzenia cię interesują.
    - Moi rodzice są uzdrowicielami. Co prawda ludzi, ale zasada jest chyba ta sama. Czy mogę spróbować pomóc?
    - Chyba podobna. – Czarownica, już bezpieczna na swoich dwóch nogach, bezwiednie wytarła dłonie o spodnie. – Na początek, powiedz mi proszę, co to dyptam. Potem, jak powinnam się do ciebie zwracać. Jesteś uczennicą Hogwartu, prawda? Który rok? – zainteresowała się. Uzdrowiciele. Ludzi. – Prawdę mówiąc, nie szkoliłam się w uzdrawianiu – wyznała. - Nie z wykształcenia. Tym najczęściej zajmuje się Heiana, więc jeśli to uzdrawianie interesuje cię bardziej, lepiej poczekać na nią. Ja odpowiadam za nie… w inny sposób. – Spojrzenie pobiegło w kierunku reema, ciepłe i łagodne, co kontrastowało z olbrzymimi wymiarami zwierzęcia, które nie wyglądało na bezbronne. – Ja je znam – ciągnęła, co zabrzmiało dość tajemniczo, lecz jednocześnie oddawało sens słów kobiety. Ona je po prostu znała i rozumiała. – Co chciałabyś o nich wiedzieć? Nie boisz się? Des – bo tak nazwała reema Sorel - jest trochę duży, ale nie jest groźny, jeśli się go nie krzywdzi.


    [Cieszę się, że trafiłam, wybacz, że czekałaś tak długo. Taki był cel sprzedania informacji o różdżce, niech się dzieciak cieszy]

    Nira Sorel czująca się jak uczeń

    OdpowiedzUsuń
  21. [Dzień dobry wieczór!^^
    Musze przyznać, że kartę czytało się niezwykle przyjemnie i mam nadzieję, że Marina pójdzie swoją drogą. :) Choc bycie zielarka brzmi tez fajnie to dziewczyna powinna robić to, czego naprawdę chce. Widzę też, że wstawia się za innych, co jest godne podziwu. Chyba to strasznie pierwszaków przez Castora w jej oczach nie będzie mile widziane. ;)) Życzę udanej zabawy i samych wciągających wątków!^^]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  22. [Hahaha, nie mam pojęcia jak mogłam się tak pomylić w liczeniu, mój zmęczony mózg chyba najwyraźniej tego nie ogarnąłxD]
    - Jak już, to pięć - odparła udając naburmuszoną i wskazując na koszyk. - Jestem skłonna to policzyć jako jedno. A propos liczenia...
    Chwyciła leżący obok woreczek aby przeliczyć kły węża.
    - Sześćdziesiąt cztery? - Spytała zerkając dziewczynie przez ramię na listę i zmarszczyła brwi. - O. Powinno być sześćdziesiąt dwa...cudowne rozmnożenia!
    Wyciągnęła z kieszeni szaty różowy długopis zakończony czterema piórami w tym kolorze i umieściła obok tu rubryki "Kły węża" liczbę 64. Zrobiwszy to wskoczyła z powrotem na zajmowaną wcześniej ławkę i wgryzła się we wcześniej babeczkę.
    - Prawda powiadasz... - powiedziała powoli, przeżywając kęs. Było wiele rzeczy, które chciałaby wiedzieć o Marinie Groom. Jakie książki czyta, co wywołuje u niej to śmieszne drganie brwi, gdy się na czymś skupia. Czy kiedyś już udało jej się stworzyć jakąś prostą, prowizoryczną różdżkę. Jaki jest jej ulubiony kolor... Szczerze powiedziawszy mogłaby by jej bez problemu zadać Trzysta czterdzieści sześć pytań, gdyby mogła.
    - Na początek coś łatwego - zadecydowała.. - Za co właściwie Fox aż tak Cię nie znosi?
    Przełknęła kolejny kęs babeczki i wbiła w dziewczynę uważne spojrzenie.
    - Od razu możesz mi potem odpowiedzieć na drugie pytanie... - dodała już ciszej, poważaniej. - Dlaczego tak bardzo nienawidzisz listów, które do Ciebie przychodzą?
    To z czego wiele osób nie zdawało sobie sprawy, to fakt, że Effy Fitzgerald była całkiem niezłym obserwatorem. Zwłaszcza gdy ktoś ją interesował. Effy zwykle robiła wokół siebie sporo zamieszania, ale to właśnie w samym środku tego chaosu, na przesadnie eksponowanym widoku, była najmniej widoczna, przez co mogła skutecznie analizować innych.
    Odwróciła wzrok i zaczęła się bawić fiolką wypełnioną sokiem z chorbotka. Jedną z dwudziestu trzech, jak już zdążyła policzyć i zapisać.
    - Prawda. Jeśli o mnie chodzi. - powiedziała po chwili. - Jedna prawda.
    Przygryzła nerwowo wargę. Effy Fitzgerald miała sporo sekretów, rzeczy o których nie mówiła... Ale przecież co takiego może się stać, jeśli zdradzi jeden?
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Mam poczucie, że przychodzę strasznie spóźniona z powitaniem, ale nie mogłabym sobie wybaczyć gdybym nie pojawiła się pod kartą Mariny, zachwycając się nad treścią karty i tymi niesamowicie hipnotyzującymi oczętami, spoglądającymi z zdjęcia! Oby Twoja panna miała szansę spełnić swoje plany i wyrwać się z uzdrowicielskiej rutyny, zajmując się w przyszłości różdżkami, skoro to tak bardzo kocha :) Pewna melancholia bije z karty i pozostaje mi tylko życzyć by w wątkach Marinę spotykały same dobre rzeczy, bo zdecydowanie na to zasługuje – i trzymamy kciuki za ciskanie zaklęciami w okropnych Ślizgonów! By nie przedłużać, witam serdecznie na blogu i bawcie się świetnie :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Hej, cześć i czołem! Po zabieganym tygodniu i małej nieobecności w weekend, w końcu mam okazję nadrobić zaległości w powitaniach! :) Przede wszystkim muszę pochwalić śliczne zdjęcie Mariny, jest bardzo klimatyczne i doskonale współgra z tekstem karty :) No i jest jeszcze moja druga, mała słabość, a mianowicie do imienia <3 Kojarzy mi się ono z super fajną babką z animacji o Sindbadzie, którą całym sercem uwielbiam! :D Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej i będziesz się tu wspaniale bawiła! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  25. [Wiadomo, on tych biednych dzieciaków nie straszy na śmierć. Chyba prędko pożegnałby się ze szkołą, gdyby tak doprowadzał do zawału młodych studentów. :D
    Taki trochę był zamysł, aby on chodził swoją drogą, ale też nie do końca, bo czasem potulnie robi co mu ojciec każe. Ale to już w kryzysowych sytuacjach, kiedy lepiej jest go nie drażnić. ;) Myślę, że nie ma problemy z tym, aby Marina zainterweniowała. Cas mógłby wyjątkowo mocno straszyć jakiegoś pierwszoroczniaka, który się go uczepił i Blackthorne chciał po prostu, aby się od niego odczepił, więc wymyślił jakąś historyjkę, może dodał do tego jeszcze jakieś magiczne sztuczki, aby urozmaicić swoją historyjkę. ;D]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  26. [Kłaniam się niziutko w podziękowaniu za takie piękne słowa. To, że karta Xaviera wzbudziła w Tobie takie odczucia, że przywołała Ci na myśl sekcję – nie mogłam chyba o niczym innym zamarzyć, nie sądziłam, że uda mi się tak oddać to, co działo się w głowie małego Xaviera. Nie byłabym sobą, gdybym nie podpytała – wiążesz przyszłość z medycyną czy kryminalistyką, że miałaś do czynienia z sekcją? Podziwiam wszystkich, którzy decydują się na te kierunki, ja w życiu bym im nie podołała. Pozostaje mi tylko nudna praca za biurkiem, a żywe opisy tylko na kartkach.
    Postać Mariny poruszyła mnie, nie będę ukrywała, że łzy zakręciły mi się w oczach kiedy czytałam sceny u psychologa/terapeuty. Masz talent w dłoniach. <3
    Miałabym nawet pomysł na wątek, jednakże nie wiem, czy chciałabyś pójść w takie motywy. Na relację Xaviera i Mariny składałoby się wiele płaszczyzn: pierwsza, najważniejsza kładąca cień na całą resztę ściśle związana by była z traumą Xaviera. Jak zapatrywałabyś się na pomysł, by Marina bardzo przypominała z wyglądu skatowaną kobietę, którą Krukon znalazł jako dziecko? Mimo, że teraz wyciszył trochę wszystkie swoje koszmary widok Mariny wciąż mógłby budzić w nim skrajne emocje. Przy pierwszym ich spotkaniu Xavier mógłby dostać wręcz ataku paniki, co dla Mariny byłoby o tyle niespodziewane, że raczej nie do takiego zachowania przyzwyczajałby starszy kolega z domu Kruka. Xavier starałby się unikać jak ognia Mariny, bałby się jej, czułby przerażenie i obrzydzenie. Ale jak na złość pracowaliby wspólnie w parze na zajęciach Klubu Zaklęć. Może dziewczyna chciałaby dojść dlaczego Xavier zachowuje się tak w jej towarzystwie. Z czasem ich relacja mogłaby się nieco zmienić, Xavier podświadomie zacząłby chronić Marinę, bojąc się, że dosięgnie ją nawet najmniejsze zranienie – w ten sposób próbowałby poradzić sobie z traumą, przenosiłby to wszystko na Marinę. Marina mogłaby również fascynować się różdżką Xaviera, tym, że próbuje on sięgać po magię niewerbalną czy nowe zaklęcia. Nie jestem pewna ostatniego pomysłu, ponieważ nie wiem, czy dobrze zbiegałoby się nam to w czasie. Kiedy dokładnie Marina chodziła na wizyty do psychologa? Jeśli już kilka lat temu, oraz jeśli założymy, że ona i Xavier mieszkaliby w podobnej okolicy, mogliby spotkać się na korytarzu poradni. On na terapię chodził jako dziecko, może nawet do trzynastego roku życia, z tym, że terapia niewiele mu dała, bo i nic na niej nie mówił. Jako dziecko był bardzo, bardzo przerażony, czasem wręcz wpadający w prawie stany psychotyczne – dlatego widok Xaviera wtedy i widok Xaviera w Hogwarcie mógłby Marinę mocno uderzyć. Zwłaszcza w połączeniu z tym, jak chłopak reagowałby na dziewczynę.
    Daj znać co uważasz o tych pomysłach, nie bój się krytykować lub czegoś zmieniać! <3]

    Xavier Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  27. - Ależ przecież Fox jest niesłychanie zabawny!- Zawołała i wyszczerzyła zęby w szczerym uśmiechu. - Tylko ze głównie wtedy, kiedy wcale nie zamierza taki być.
    Effy Fitzgerald uśmiechała się często. Śmiała się głośno. Nosiła jaskrawe kolory i kochała wszystko, co się świeciło. Łatwo było tym samym przeoczyć fakt, że nie każdy uśmiech mówił to samo i nie każdy uśmiech oznaczał radość. W towarzystwie Mariny było jednak co... Uspokajającego. Autentycznego. Marina nikogo nie udawała, nie próbowała być kimś innym niż jest naprawdę. Wolność . Marina Groom była wolna i była wolnością ... Effy czuła się jak wyciągnięty z wody człowiek, który wreszcie może oddychać.
    - Zapas skarabeuszy powiadasz... - powtórzyła i sięgnęła za szafkę. Po chwili wyciągnęła stamtąd pokaźny słoik, cały zakurzony i pokryty pajęczyną. Rękawem szaty starła z niego kurz i zmrużyła oczy próbując policzyć jego zawartość.
    - Trzydzieści siedem..- poinformowała towarzyszkę i zetknęła na listę. - Zgadza się.
    Odstawiła słoik na jedną z półek, w skupieniu wysłuchując odpowiedzi Mariny.
    - Miłość rodzicielska potrafi być... Skomplikowana... - odpowiedziała powoli, jakby ważąc słowa. Odwróciła wzrok i zaczęła bezwiednie obracać w palcach zawieszony przy szyi srebrny krzyżyk. - Wydaje mi się, że ostatecznie zawsze chcą dla nas jak najlepiej. Nie zawsze jednak to pokrywa się z tym, co my chcemy.
    Spojrzała z powrotem na dziewczynę i uśmiechnęła się.
    - Z jakiej jesteś bajki, Marino Groom? - spytała unosząc w górę kąciki ust. Effy Fitzgerald znała mnóstwo bajek, legend i mitów by stwierdzić, że jakakolwiek magia stała za Mariną, była ona postacią trochę nie z tego świata. Czymś absolutnie pięknym i zachwycającym.
    - Możesz potraktować to jako kolejne pytanie - dodała wrzucając do kosza kolejny korzeń imbiru.
    Słysząc pytanie dziewczyny sięgnęła znów po swój krzyżyk i zaczęła mu się przyglądać, myśląc nad odpowiedzią..
    - I tak i nie... Wierzę w odkupienie, chcę wierzyć w sens pokornego znoszenia krzywd. Nastaw drugi policzek i tak dalej...Ale skłamałabym mówiąc, że to wszystko...- odpowiedziała po chwili, nadal nie podnosząc wzroku. Z jej ust wydobył się ten sam, chłodny śmiech co w skrzydle szpitalnym. Śmiech rezygnacji. - Jestem mugolaczką. Słowa "szlama", "zaraża" słyszę po kilka razy dziennie. Pół szkoły twierdzi, że jestem lesbijką i nazywa mnie dziwką bez względu na to, czy to prawda czy nie. Jeśli będę się bronić i walczyć pokażę, że mam przed czym, że są w stanie mnie zranić, bo mogą mieć rację. Że mam powód, by się siebie wstydzić. Wiesz ile jest w szkole mugolaków, homoseksualistów? Osób, które nienawidzą siebie za to, kim są? Chcę wierzyć, że za każdym razem kiedy się nie uginam daję im odwagę. Albo przynajmniej odwracam uwagę.
    Schyliła się i podniosła schowany za leżącym na podłodze wiadrem granat. Po chwili zauważyła coś jeszcze i uśmiechnęła się triumfalnie.
    - Prawda czy wyzwanie? - spytała wyciągając w stronę Mariny kolejny korzeń imbiru.

    Effy, która myśli, że wygrywa

    OdpowiedzUsuń
  28. [Dopiero przeczytałam te nowe rzeczy, które pojawiły się w karcie. Przepięknie napisany tekst, emanuje całym wachlarzem emocji, miłość, żal, ból, brak zgody... Jestem pod wrażeniem, naprawdę mnie ruszyło.]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Od razu prostuję - w sporej mierze za kody odpowiadała Dyrekcja, z którą zwarłam szyki przy wykonywaniu szablonu, więc absolutnie nie mogę przypisywać sobie wszystkich zasług :) Niemniej jednak dziękuję, cieszę się, że szablon przypadł do gustu.
    Na pisanie zawsze jestem chętna, choć nie ukrywam, że faktycznie jestem zawalona zarówno jeżeli chodzi o samo pisanie, jak i kwestie prywatne (ach ta zmiana pracy i wdrażanie się w nową). Dlatego też od razu spytam, czy masz jakiś konkretny zamysł? ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  30. Kąciki ust drgnęły jej nieco na widok poruszającej brwiami Mariny.
    - Nie sądzę, byś chciała pakować się w związek ze mną - skomentowała krzyżując ręce na piersi. - I to wcale nie dlatego, że, jak wieść szkolna głosi, jestem wybitnie rozwiązła seksualnie.
    Plotek o Effy Fitzgerald było tyle ile odcieni jej włosów (czyli bardzo dużo). Nikogo tak naprawdę nie obchodziło, czy znajdywały one pokrycie. Sama Effy nigdy niczego nie potwierdziła. Nigdy też niczemu nie zaprzeczyła. Otaczały ją jak pancerz, chroniący prawdę, która okazywała się być największą tajemnicą.
    - No, ale skoro jesteś dziś moją dziewczyną, to nie przejmuj się moimi butami - dodała żartobliwie i Machnęła teatralnie ręką. - Zarzygane buty czy rozbite talerze... W związku zawsze są straty.
    Słysząc o tym, że Marina chciała zostać syreną, nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
    - Cóż, imię odpowiednie dla Syreny już masz - odparła wciąż uśmiechając się szeroko. - Chociaż mała syrenka to wybitnie tragiczna postać... No wiesz, poświęca wszystko dla faceta, którego nie zna, potem okazuje się, że on jej w ogóle nie pamięta i wybrał inną, także nie pozostaje jej nic innego jak tylko popełnić samobójstwo.
    Widząc zdezorientowany wzrok Mariny, z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Ach ci czystokrwiści czarodzieje...
    - W każdym razie, chodziło mi o to, że dobrze, że nie jesteś syreną. Nieodwzajemniona miłość jest niesłychanie bolesna.
    Widząc zabrudzoną szatę Mariny bez zastanowienia podeszła bliżej i zaczęła sama pomagać jej strzepywać kurz. Zamarła jednak słysząc pytanie o swoje pełne imię. Wyprostowała się powoli i znalazła się twarzą w twarz z dziewczyną. Przez dłuższą chwilę nie powiedziała nic. Na usta cisnęła jej się standardową odpowiedź: Effy. Po prostu Effy, Effy Fitzgerald. . Jej pełne imię padło w Hogwarcie raz, jeden jedyny raz, podczas ceremonii przydziału. Potem nie zostało użyte ani razu. Nawet na listach obecności widniała jako "Fitzgerald Effy". Było jednak coś w spojrzenia niebieskich uczu dziewczyny, w dziwnej intymności tej chwili, w bezpiecznej, zamkniętej przestrzeni zagraconego zaplecza, coś, co sprawiło, że nie potrafiła tak po prostu Zbyć tego pytania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Josephine... - powiedziała cicho. Jej własne imię wypowiedziane w murach Hogwartu brzmiało dziwnie. Sprawiało, że czuła się obnażona, bezbronna. - Nazywam się Josephine Francesca Fitzgerald.
      Poczuła się jakby nagle na zapleczu zrobiło się duszno. Uświadamiła też sobie, że nadal trzyma Marinę za łokieć. Natychmiast puściła rękę dziewczyny i odwróciła się pod pretekstem podniesienia dwóch, leżących w kącie granatów. Wrzuciła je do skrzyni, ale nadal się nie odwróciła by spojrzeć na Marinę.
      - Czego nikt o Tobie nie wie? - spytała po chwili, kucając, by policzyć fiolki wypełnione jagodami jemioły. Szesnaście... Czyli o ile dobrze pamiętam, jednak brakuje.
      Wzięła pustą skrzynkę i zaczęła wrzucać do niej porozrzucane na ziemi korzenie tojadu.
      - Wyzwanie - powiedziała w końcu, unosząc dumnie głowę. - Wybieram Wyzwanie.
      Effy

      Usuń
  31. Jak najbardziej on, po prostu ja jak zawsze brzydko zamulam. :/ Ale na święta pewnie coś podrzucę, stay tuned. :D

    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  32. Nicholas lubił dobrze zjeść, choć jego sylwetka może na to nie wskazywała, ale Hogwarcie skrzaty potrafiły zdziałać prawdziwą, kulinarną magię. Z pewnością podbijały podniebienia nawet tych najbardziej wymagających smakoszy. Bułgar najbardziej upodobał sobie pieczeń wołową oraz gulasz, a ku jego uciesze, był zaprzyjaźniony z dwójką tutejszych skrzatów, dlatego nie musiał się martwić o to, że gdy w nocy dopadnie go głód, będzie zmuszony czekać do śniadania. Rzadko był widywany w Wielkiej Sali. Nie lubił tego miejsca. Nie lubił dużego tłoku, choć stale nad tym pracował. W końcu, jako przyszły nauczyciel będzie zmuszony do częstego kontaktu z uczniami, którzy zbijali się w większe grupy. Powrót do Hogwartu mógł określić, jako swoistą, dość ryzykowną terapię. Pochłaniając drugi talerz skrzydełek w miodzie, Nicholas uniósł brew ku górze, gdy do kuchni wparowała jedna z uczennic. Chwilę mu zajęło nim trafnie przypomniał sobie jej imię. Siedział w miejscu, które jako pierwsze nie rzucało się w oczy, gdy ktoś wchodził do pomieszczenia, co zapewniało mu pewnego rodzaju ochronę. Przyglądał się jej naprawdę wnikliwie, mając wrażenie, że wcale tutaj nie przyszła po to, aby zagłuszyć swój głód. Za tym kryło się coś znacznie więcej. Uniósł brew ku górze, gdy dostrzegł, jak panna Groom wyciąga z torby kremowe piwo, a na jego twarz wkradł się rozbawiony uśmiech. Mimo, że sam wywodził się z hogwarckiego grona uczniowskiego, to pomysły niektórych nadal potrafiły go zadziwiać. Gdy ich spojrzenia się spotkały, wyraz twarzy Zachariewa wyraźnie się zmienił. Stał się poważny, nieco dyplomatyczny. Nie miał na celu ganić uczennicy za ten wyjątkowo zabawny, ale nadal łamiący zasady Hogwartu występek, ale też nie miał zamiaru dać jej znaku, że w pełni akceptuje, to co wyprawia. Choć jeśli miał być szczery, to przypomniały mu się czasy, kiedy to on sam, pod z dużą szatą przemycał butelkę kremowego piwa prosto z lokalu w Hogsmeade. Z cichym westchnieniem wstał ze swojego miejsca, nie wiedząc, tak naprawdę jak to ugryźć. Chciał ją zganić, ale w tej chwili, już tego nie chciał. Przysiadł na blacie obok uczennicy.
    — Masz zamiar sama, to wypić? Czy jednak masz ochotę się podzielić, hm? — zapytał będąc w pełni poważnym, choć malującą się na jego twarzy powagę, utrzymywał z dość dużym trudem. Mina panienki Groom była bezcenna i wcale nie pomagała mu w utrzymaniu powagi.

    Zachariew

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Właściwie to nim pójdziemy dalej z kwestią Twojego pomysłu o wilkołaku (bo na pewno Alex byłby mocno wytracony z równowagi, zwłaszcza gdy to Krukonka, czyli ktoś, kto mógł łatwiej dostrzec jego zniknięcia z uwagi na wspólny dom), to muszę zaznaczyć jedną kwestię - trzymam się opisu książkowego, a nie wersji filmowej tego, jak wilkołak wyglądał.
    W książce różnica między wilkiem, a wilkołakiem jest bardzo mało zauważalna, cytując wprost Pottermore: While in its animal form, the werewolf is almost indistinguishable in appearance from the true wolf, although the snout may be slightly shorter and the pupils smaller (in both cases more ‘human’) and the tail tufted rather than full and bushy.. Skoro te różnice są tak nieznaczne (plus fakt, że Alex po przemianie nie poluje bezmyślnie na ludzi, skoro zażywa wywar tojadowy) to moje pytanie brzmi, czy Marina byłaby w ogóle w stanie spostrzec, że to wilkołak, a nie zwykły wilk. W gęstwinach Zakazanego Lasu, w środku nocy zatem w ciemnościach... Musiałaby podejść bardzo blisko, a to już nam modyfikuje nieco sam zamysł :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  34. [Wpadam tylko napisać, że posłałam Ci sówkę :)]

    James Raven

    OdpowiedzUsuń
  35. Uśmiechnęła się blado słysząc deklarację Mariny.
    - Taak... Też mi się wydaje, że Effy pasuje bardziej.
    "Josephine jest kimś zupełnie innym" - dodała w myślach.
    Podniosła z ziemi karton wypełniony korzeniami tojadu i ustawiła na półce. Nachyliła się nad ramieniem dziewczyny i postawiła haczyk obok odpowiedniej pozycji na liście. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dopisała w kolumnie "jagody jemioły": "16 (1 brakuje)".
    - Rodzice z początku myśleli, że będę chłopcem - powiedziała po chwili, nadal nie patrząc na Marinę. - Sensowne imiona archaniołów zajęło już moje starsze rodzeństwo... Michael, Raphael i Gabrielle. Nazwali mnie więc na cześć dwóch świętych... Józefa i Franciszka. Podobno nazwanie dziecka imieniem "Józef" ma przynieść rodzinie wyjątkową opiekę tego świętego.
    Effy na palcach jednej ręki potrafiła policzyć ile razy wspominała w Hogwarcie o swojej rodzinie, nie licząc wzmianek o m
    Davidzie, młodszym bracie. Również rzadko, choć częściej, wspominała o swojej wierze. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się podzielić tą, informacją z Mariną. Informacją z pozoru nieistotną, a jednak tak trudną dla Effy do ujawnienia. Miała wrażenie, że Marina, delikatnie i łagodnie podmywa jej złożone z masek i sekretów mury obronne budowane od lat.
    Przysunęła sobie odwrócone wiadro i wspięła się na nie, by zdjąć z najwyższej półki dwa granaty i... kolejny korzeń imbiru . Uśmiechnęła się triumfalnie i pomachała nim Marinie przed twarzą sygnalizując, że kolejna runda należy do niej. Wrzuciła składniki do odpowiednich koszów i stojąc wciąż na wiadrze zaczęła liczyć słoiki wypełnione oczami żuka.
    - Możesz zapisać "jedenaście"...- poinformowała koleżankę, ale urwała słysząc jej odpowiedź na pytanie.
    - Nigdy? - powtórzyła z niedowierzaniem i spojrzała w dół na dziewczynę, unosząc w górę brew. - Żadnych przystojnych chłopaków? Schadzek przy hogwarckim jeziorze? Upojnych nocy na wieży astronomicznej? Gorących momentów w schowkach na miotły, pustych salach czy innych zapleczach? Nic?
    Ciężko jej było w to uwierzyć. Ostatecznie wszyscy byli tylko nastolatkami. W szkole z internetem, z dala od kontroli rodziców. A Marina była...Marina była przecież taka piękna.
    Zamarła poznając treść "wyzwania" dziewczyny. Nie było żadną tajemnicą, że robiła zdjęcia. Kiedy jednak usłyszała, że Marina wie o tym zdjęciu zrobionym w skrzydle szpitalnym, na twarzy Fitzgerald pojawił się rumieniec.
    - Nie mam jednego, ulubionego zdjęcia - wyznała po chwili, zgodnie z prawdą. - Ale są takie, które lubię dużo bardziej od innych.
    Zeskoczyła z wiadra i podeszła do swojej torby leżącej na ziemi. Sięgnęła do środka i wyjęła jeden ze swoich słynnych, brokatowych albumów. Przewróciła parę kartek, by znaleźć odpowiednią stronę. Natrafiając na szukane zdjęcie uśmiechnęła się delikatnie i przejechała palcem po fotografii. Podeszła bliżej do Mariny.
    - To jest jedno z nich - powiedziała podając dziewczynie album i wskazując palcem na znajdujące się na otwartej stronie zdjęcie. Przedstawiało ono dziewczynę siedzącą na parapecie i spoglądającą w zamyśleniu przez okno. W dłoniach trzymała otwartą książkę. Delikatne kosmyki włosów wysunęły się z upiętego niedbale koka i poruszały się nieznacznie pod wpływem powietrza. Światło słoneczne wpadające przez okno osadzało się na rzęsach dziewczyny, uwydatniało kości policzkowe.
    Osobą znajdującą się na zdjęciu była Marina Groom.
    Effy
    [a dziękuję :D przekażę mężowi :D a na dębowe meble nie ma co narzekać, bardzo przydatna rzecz :D podobnie jak mąż xD]

    OdpowiedzUsuń
  36. Klasa Obrony Przed Czarną Magią zawsze wydawała mu się miejscem ponurym i niespecjalnie przyjemnym. Niby były tu okna; wysokie, duże, wpuszczające sporą dawkę światła. Niby był tu żyrandol; choć ten to bardziej przeszkadzał niż pomagał, bo jego światło przydawało się jedynie podczas głębokich nocy. Niby było tutaj sporo miejsca; choć to miejsce zazwyczaj było zastawione szeregiem ławek, biurek, kufrów, skrzyń i innych przedmiotów. Klasa miała swoją wyjątkową aurę tajemnicy i wcześniej wspomnianej ponurości, bywała niespecjalnie przyjemna, ale jednocześnie byłemu aurorowi kojarzyła się także z ekscytacją. Zawsze lubił ten przedmiot, zawsze był w nim dobry, co potwierdzał stopień Wybitny na OWUTEMach i jego późniejsza kariera, która zakończyła się w dość nieoczekiwany dla niego sposób. Wspomnienie ekscytacji, ponura aura i duchota panująca w pomieszczeniu przypominają mu dlaczego tak właściwie się tu znalazł i z jednej strony jest to myśl zdecydowanie nie budząca pozytywnych skojarzeń, a z drugiej przedstawiająca się nader interesująco. Bo w chwili obecnej nie miał już wpływu na świat przestępczy (choć czy tak naprawdę kiedykolwiek go miał?), ale za to w jego rękach spoczywał los powierzonej mu dzieciarni. Ich przygotowanie do pójścia w świat od strony obronnej, wykreowanie ich postaw, być może zaszczepienie w kimś tego zaciekawienia co do zawodu aurora i chęci by nim zostać. Bo mimo wszystko, mimo wszystkich swoich zawodów, ponurych myśli i generalnego zwątpienia, wciąż uważał, że Ministerstwo potrzebuje dobrych aurorów. Takich, którzy wciąż wierzą, którzy mają swoje ideały, którzy mają zacięcie i się nie poddają.
    Był tutaj nowy i musiał wybadać grunt, poznać te szczeniaki, zrozumieć jak działają, bo jego poprzednich parę lekcji jasno dało mu do zrozumienia, że sadzanie czarnoksiężników do Azkabanu było zajęciem zdecydowanie prostszym niż utrzymanie spokoju w klasie. Ravem czuł, że ogarnięcie dobrej taktyki zajmie mu jeszcze trochę czasu, ale przecież nic straconego – miał go teraz od groma. Dlatego też błękitne oko byłego aurora uważnie obserwuje zachowania uczniów, pamięć rejestruje imiona i nazwiska, wiek, przynależność do Domu i przejawiane skłonności. Ta część niego, która wciąż nie odzwyczaiła się od pracy w Biurze wciąż traktuje Gryfonów, Ślizgonów czy Krukonów z taką samą dozą rezerwy co potencjalnego przestępcę, odruchowo szuka na nich jakiegoś haka, bądź zdradzonej słabości. I choć wie, choć sam przecież zainicjował tę zmianę w swoim życiu, to jednocześnie również wie, że jeszcze przez dłuższy czas pewnych nawyków się po prostu nie pozbędzie.
    James Raven przysiada na swoim biurku, opiera się o nie biodrami i krzyżuje ręce na piersi, a błękitne spojrzenie powoli przetacza się przez salę pełną uczniów i uczennic. Wie, że jest nowy, ale zdecydowanie nie ma zamiaru dać sobie wejść na głowę. Wie, że jest nowy i że musi poznać ich realne umiejętności. Wie, że jest nowy i niespecjalnie mu to tak w zasadzie przeszkadza, bo każdy początek jest okazją do nauczenia się czegoś nowego. A Raven czuje, że w nowym zawodzie i w nowym wydaniu może nauczyć się cholernie dużo.
    - Dlatego dzisiaj zajmiemy się boginem – wyjaśnia klasie temat dzisiejszej lekcji, a rzeczony temat jak zwykle budzi ogromne emocje. Wedle jego informacji, tych tutaj ominęło spotkanie z własnym lękiem, a to przecież niedobrze, zdecydowanie niedobrze, katastrofa, tego nie chcemy. Spojrzenie własnemu strachowi w twarz, oczy, paszczę czy inne otwór gryząco-tnący zawsze jest pewnego rodzaju nauczką, czy drogą do tego by lepiej nad sobą panować i lepiej poznać samego siebie, przynajmniej tak uważa profesor Raven, były auror.
    Klasa zbiera się z ławek i ustawia w kolejkę, a meble machnięciem ręki profesor odsyła pod ścianę, by zrobić w klasie nieco więcej miejsca. Skrzynia z tajemniczą zawartością sama podjeżdża nieco do przodu, nauczyciel wciąż z założonymi rękami na piersi krąży wokół skrzyni, przechadza się powoli w te i we w te jak drapieżnik i tłumaczy jak powinno się teoretycznie rozegrać takie spotkanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpowiada formułę zaklęcia, daje wskazówkę jak najszybciej uformować śmieszną wizję w głowie, a potem to już jedziemy z tym koksem panie i panowie.
      Pierwszy bogin jest standardowy, jest pająkiem; wielkim i włochatym, strasznym i obrzydliwym, ale za sprawą zaklęcia zmienia się w ośmionogie coś pokryte watą cukrową z fantazyjnymi wzorami. Drugi bogin przybiera postać wysokiego, srogo wyglądającego mężczyzny; być może członka rodziny. Trzeci jest wielkim wilkiem, czwarty jest otaczającą ucznia aksamitną chmurą ciemności.
      - Dobrze, dobrze – chwali kolejnego ucznia, któremu udało się obrócić to straszne spotkanie na swoją korzyść. Uśmiecha się w swój charakterystyczny, łobuzerski sposób (jakby wciąż miał lat siedemnaście, a nie trzydzieści jeden) i czuje się po prostu właściwą osobą na właściwym miejscu. A wspomnieć trzeba, że James Raven nie czuł się tak już od bardzo, bardzo dawna. I zajęcia kręciłyby się zapewne dalej w tej pozytywnej atmosferze, byłoby przyjemnie, fajnie i w sumie to i śmiesznie, gdyby nie ci okropni Ślizgoni.
      - No proszę, proszę. Łóżko? Hahaha, naprawdę? Wy, szlamy, boicie się już chyba naprawdę wszystkiego, co?
      Ex-auror obserwuje zamieszanie, unosi jasną brew do góry i czuje, że tak, teraz następuje ten etap w którym powinien zrobić groźną minę i stanąć w obronie terroryzowanej uczennicy, ale nim niedoświadczony i zdecydowanie nowy nauczyciel wkroczy do akcji, jego rolę przejmuje ktoś, kogo zdecydowanie się w tej roli nie spodziewał. Inna uczennica - nosząca szatę Ravenclawu – wtrąca się, dobywa różdżki, a byłemu aurorowi zapala się czerwona lampka w głowie, przez co jego samego opuszcza to przyjemne wrażenie bycia właściwą osobą na właściwym miejscu, przez głowę przelatuje dokładnie czterdzieści dwa scenariusze innego rozegrania tej sceny, ale ostatecznie Raven pozostaje bezczynny. Zaklęcie uciszające pada, wysoki głos Ślizgonki więźnie w gardle, nastaje pełna nerwowości i napięcia cisza.
      - Proszę schować różdżkę, panno Groom – profesor dobywa swojej cyprysowej różdżki, używa niewerbalnie zaklęcia i Ślizgonka jest wolna. Rzuca wściekłe spojrzenie na Marinę, klasycznie obiecując Krukonce zemstę za interwencję, ale co dzieje się poza klasą OPCM to Ravena nie obchodzi, a przynajmniej nie obchodzi go jeszcze w tym momencie - Użycie zaklęcia bez zgody nauczyciela to nie jest najlepszy sposób na obronę koleżanki – bo w założeniu ex-aurora, panna Groom zdecydowała się na tak drastyczny krok z powodu krzywdy wyrządzonej znajomej. Jeszcze nie wie, że rzeczona panna Groom decyduje się na tak drastyczne kroki w przypadku każdej osoby uciśnionej – Ravenclaw traci dziesięć punktów, a ciebie zapraszam po zajęciach – to jest pierwszy szlaban jaki w ogóle daje w swojej zawrotnej karierze trwającej już równie zawrotny tydzień i jest z tego powodu jednocześnie dumny, przygnębiony, zainteresowany i zdecydowanie za bardzo spięty. No bo dobra, sam święty nie był, niby wiedział co się na szlabanach robi, ale wie to od strony ucznia. Nigdy nie był nauczycielem, nigdy nie był tą drugą stroną, która podsuwa pióro zanurzone w kałamarzu i rulon pergaminu i mówi masz, pisz, bo jak nie to zajmiemy się twoim chomikiem.
      - Wracaj do kolejki – pada kolejne polecenie, różdżka profesora ląduje na powrót w kieszeni spodni – Halo, halo, nie rozłazimy się! – były auror klaszcze w dłonie by zagonić uczniów znów do szeregu, usiłuje odzyskać panowanie nad sytuacją – Następny proszę i bez żadnych numerów, chyba, że chcecie napisać dodatkowy esej na temat boginów i tego jak się z nimi postępuje – on nie grozi, nie używa nieprzyjemnej dla oka mimiki twarzy, ale jest w nim coś takiego, co sprawia, że naprawdę nie chce mu się wchodzić w drogę. Być może to jakaś pozostałość po Ravenie-aurorze, być może to element tego, jaki jest. A być może nie ma żadnej z tych rzeczy, prócz oczywiście delikatnej sugestii, żeby go po prostu nie wkurwiać.


      pan profesor, James Raven

      Usuń
  37. - Właściwie to nie interesuje mnie uzdrawianie.
    - Nie? – Czarownica uniosła nieznacznie brew, powątpiewając, bo dziewczyna wydawała się wyspecjalizowaną w tym kierunku i z wiedzą wykraczającą poza standardy Hogwartu. Deklaracja nie pasowała do osądu, jaki zdążyła sobie wyrobić.
    - Znaczy, nie mam nic przeciwko pomaganiu w taki sposób. – Zdanie dodane pospiesznie, które nie spowodowało jednak, że wątpliwości zniknęły, bo Nira Sorel za długo była wcześniej aurorem, by zmysłem dochodzeniowca nie rozpoznać czającego się drugiego dna i małego ale, które musiało zaraz paść, a na które tylko czekała. Des potrząsnął olbrzymim, złocistym łbem, rogi zwierzęcia znalazły się niebezpiecznie blisko ramienia czarownicy, lecz ta nie poruszyła się.
    - Najbardziej zależy mi na poznaniu zwierząt i ich magicznych możliwości. Szczególnie tych mniej oczywistych.
    Zdanie nie pasowało do zaobserwowanych umiejętności i wiedzy. Mniej oczywiste możliwości magicznych stworzeń… Umysł szukał podpowiedzi. Konkretu. Celu. Szukała, jak można je było wykorzystać w leczeniu? Nie, uzdrawianie jej nie interesowało. Była tu z powodu stworzeń. Ich magicznych możliwości.
    - Krew reema daje olbrzymią siłę – podpowiedziała to, co było dość znane, lecz nie na tyle, by było poruszane na zajęciach opieki w Hogwarcie. – Trzeba ją jednak wypić nierozcieńczoną, nieprzetworzoną. Mówią, że najlepiej świeżo spuszczoną, bo stojąc, wytraca stopniowo magiczną moc.
    - Takich, które mogą przydać się do wytwarzania różdżek.
    Głos brzmiał cicho. Młoda dziewczyna, dotąd tak przebojowa i pewna siebie, teraz jakby nieco przygasła, lecz nie wycofała się. Spojrzenie czarownicy pobiegło w kierunku postawionej na podłodze torby. Dłoń musnęła znajomą, wysłużoną różdżkę, wciąż bezpiecznie tkwiącą w kieszeni.
    - Oczywiście, nie chcę Pani przeszkadzać przy pracy. No i nie będę mogła raczej przychodzić poza weekendami. Mam… dużo zajęć pozalekcyjnych.
    - Dodatkowe kółka? – upewniła się, a była to pierwsza rzecz, jaka przyszła do głowy zbitej z tropu czarownicy, która prędzej spodziewałaby się przyszłej uzdrowicielki, ewentualnie opiekunki magicznych stworzeń niż… Różdżki? Wytwórca różdżek? Rdzeń. Chodziło o rdzenie. Większość korzystała z oczywistych rozwiązań. Serce smoka. Pióro feniksa. Rzadziej włos testrala i z głowy wili. Inne rozwiązania były jeszcze rzadsze i podobno znacznie mniej stabilne. A gdyby tak użyć pióra żmijoptaka? Fragmentu rogu reema? Jego złotego włosa? Nowa dziedzina nie była jej dziedziną, lecz Sorel zawsze lubiła ciekawostki i zawsze kochała wyzwania, a wytwarzanie różdżek brzmiało jak wyzwanie. – Nie mam pojęcia o wytwarzaniu różdżek, ale wyzwanie zaakceptowane – zgodziła się, obserwując młodą dziewczynę.

    Sorel

    OdpowiedzUsuń
  38. Słysząc odpowiedź dziewczyny uniosła brwi jeszcze wyżej, podjechały jej niemal pod linię różowych włosów.
    - Żadnych? Zero? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Nie wierzę, że nikt nigdy nie próbował Cię pocałować. Chyba próbujesz mi tu złamać reguły gry, Marino Groom.
    Słysząc ksywkę nadaną jej przez Krukonkę kąciki ust drgnęły jej w rozbawieniu i uniosły się ku górze.
    - Brokacik.. - powtórzyła powoli, jakby wypróbowując brzmienie. - Cóż... Z pewnością jest to jedno z ładniejszych nazw, którymi jestem określana.
    Effy była absolutnie świadoma opinii, które krążyły na jej temat. Ostatecznie te wszystkie przydomki i przymiotniki nie były specjalnie oryginalne, zaczynając od standardowej plugawej szlamy , przez różową wariatkę , na tęczowej kurwie kończąc. Brokacik w ustach Mariny brzmiał tak delikatnie, tak niewinnie, tak... Czule.
    Nie odwróciła wzroku, gdy Marina spojrzała jej prosto w oczy.
    - Nie żałuję absolutnie żadnego zdjęcia, które Tobie zrobiłam - powiedziała poważnym głosem. - Zdjęcie jest ładne, bo Ty na nim jesteś.
    Wiedziona impulsem wciągnęła rękę i zagarnęła Marinie kosmyk włosów za ucho. Nie cofnęła ręki od razu, delikatnie przesunęła ją niżej, zatrzymując palce na policzku.
    - Jesteś piękna, Marino Groom - powiedziała niech cichszym, ale nadal tak samo poważnym tonem.
    Utrzymała spojrzenie tych niezwykłych, niebieskich oczu. Przez ten krótki moment nie istniało nic innego. Szlaban, kurz, bałagan, brakujące składniki... To wszystko odeszło w zapomnienie.
    - Jesteś taka piękna... - powtórzyła. Patrzyła dziewczynie prosto w oczy jeszcze przez chwilę, po czym cofnęła rękę i zrobiła krok w tył. Spojrzała jeszcze raz na fotografię i Wzruszyła ramionami.
    - Nie wiem... Lubię robić zdjęcia, ale... - powiedziała rozważając pytanie Mariny. - Do końca nie wiem, kim chcę zostać kiedy dorosnę... Tak naprawdę to zupełnie nie mam pomysłu. Nie bardzo wiem, gdzie jest moje miejsce...
    Odwróciła się zaczęła porządkować fiolki na półce, by zająć czymś ręce. Temat przyszłości był dla niej trudny. Zwykle zbywała pytania na ten temat podając różne dziwne zawody, typu barmanka w klubie dla trolli, praca na zmywaku dla trytonów, uprawa niebieskich, krwiożerczych pomidorów... Nie chciała i nie potrafiła jednak zbywać Mariny Groom.
    Mury obronne opadały.
    - Wybieram kolejne wyzwanie... - powiedziała po chwili, nadal nie odwracając się do dziewczyny. - Poproszę o wyzwanie, Marino Groom.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  39. [Nie wiem, czy z racji zainteresowań Mariny różdżkami i magicznymi stworzeniami, nie będę miała dla niej propozycji, ale sam pomysł dopiero się kształtuje i jest na etapie uzgodnień z Dyrekcją. Jak tylko będę miała szczegóły, postaram się napisać na maila i zapewne nawiązać w wątku.]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  40. Nicholasowi szczerze chciało się śmiać, gdy wyraźnie widział, jak bardzo uczennica była zmieszania jego słowami oraz samym zachowaniem, utrzymywał jednak powagę, a gdy tylko w jego dłoni znalazło się szkło wypełnione kremowym piwem, upił spory łyk. Mimo, że w swojej komnacie miał niewielki zapas tego ustrojstwa, to nie pił go dość dawno. Uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie ten charakterystyczny smak. Może i nie miał kolorowych wspomnieć, ale niejednokrotnie popijał kremowe piwo w samotności, marząc o końcu edukacji w Hogwarcie, aby wyrwać się z rąk swoich oprawców. Historia lubi zataczać koło i wszystko wskazywało na to, że najbliższe lata spędzi w zamku, z którego tak bardzo za czasów, gdy był uczniem chciał uciec.
    — Wyglądasz jakbyś co najmniej zobaczyła ducha. No co? Sądzisz, że nauczyciele, czy stażyści stronią od alkoholu w Hogwarcie? Mógłbym cię bardzo w tym temacie zaskoczyć, ale jednocześnie tym sobie i innym zaszkodzić, więc pominę tę część opowieści — zaśmiał się, po czy, upił kolejny łyk piwa. Chyba uczniowie często zapominali, że nauczyciele oraz stażyści pod fasadą powagi i pieczy nad panującymi zasadami w zamku również byli ludźmi, również potrzebowali rozrywki i odrobiny luzu.
    — Chyba nie miałaś w planach wypić tego sama, prawda? Ktoś cię wystawił, czy może ma zamiar jeszcze przyjść? Przypominam, że niedługo zacznie się nauczycielski dyżur na korytarzach, a chyba nie chcesz zarobić szlabanu za szlajanie się po korytarzach, hm? I nie mówię tutaj o swojej osobie. Ja nic nie widziałem, nic nie słyszałem, mnie tutaj nie było.
    Skoro i tak trochę się wprosił na małą popijawę, to przynajmniej nie chciał, aby panowała między nimi kompletna i dość niezręczna cisza, mimo, że sam bawił się wcześniej. Odstawił pustą szklankę na stolik i zamachał beztrosko nogami w powietrzu. Skusił się również na mały kąsek jedzenia przyniesionego przez Skrzata.

    Zachariew

    OdpowiedzUsuń
  41. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko. W jednej chwili stała twarzą w twarz z Mariną Groom, spoglądała w jej piękne niebieskie oczy, a w drugiej słyszała trzask zamykanych drzwi i nagle znalazła się w składziku sama. Zamknęła oczy i westchnęła ciężko. To było do przewidzenia. Skrzywiła się i ścianę ła sobie nasadę nosa by uporządkować myśli. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. To było naprawdę zbyt dużo intensywnych emocji. Przede wszystkim ogarniał ją żal i gorzkie poczucie winy. Nie było jej zamiarem wystraszenie Mariny. Przez moment rozważała wybiegnięcie za dziewczyną i przeproszenie jej, ale szybko odrzuciła tę myśl. Jakby to niby miało wyglądać? Za co by tak naprawdę miała przeprosić? Za zdjęcie? Za szlaban? Za słowa?
    Za naruszenie granic
    Odpowiedź nasunęła się sama i miała ten sam, gorzki smak. Effy stwierdziła, że nie za bardzo jest gotowa na tego typu rozmowę. Poza tym, musiałaby wtedy przyznać, że wydarzyło się między nimi coś , a sama do końca nie była pewna co. I miała przeczucie, że Marina też nie miałaby ochoty przyznawać się do czegokolwiek.
    Wzięła kilka głębokich oddechów i otworzyła oczy by rozejrzeć się uważnie po zapleczu. Ewidentnie nadszedł czas, by zakończyć ten wieczór. Podniosła porzucony przez Marinę notatnik z listą składników i przebiegła po niej szybko wzrokiem, po czym sięgnęła do kieszeni szaty i wyjęła stamtąd różdżkę. Effy znała Foxa już na tyle dobrze, by wiedzieć jak go rozproszyć. Nauczyciel tak bardzo chciał uniknąć dłuższego towarzystwa Effy, że uciekł jak najszybciej zapominając kompletnie o zarekwirowaniu różdżek. Zdziwiło ją, że Marina tego nie wyłapała. A może wyłapała tylko, tak jak Effy, nie
    chciała się przyznać, bo chciała spędzić z nią więcej czasu? A może była zbyt rozproszona by o tym pomyśleć? Obie te opcje wydawały się zbyt optymistyczne, stawiając ich znajomość oraz samą Effy w zdecydowanie zbyt dobrym świetle, biorąc pod uwagę nagłe zdezerterowanie Mariny. - Accio imbir! - mruknęła zająć czymś innym myśli. Kilka machnięć i wymruczanych zaklęć później składniki były schludnie uporządkowane i ułożone na półkach i w oczach, lista wypełniona zakręconym pismem Fitzgerald. Effy schowała różdżkę i biorąc głęboki oddech powoli otworzyła drzwi prowadzące na korytarz.
    Marina stała tam, z wypiekami na twarzy i przymkniętymi powiekami, opierając czoło o chłodną ścianę.
    Boże...
    Ostrożnie i delikatnie, nie podchodząc zbyt blisko by jej nie wystraszyć, położyła Marinie dłoń na ramieniu. Wyciągnęła ku niej drugą rękę, w której trzymała notatnik z listą składników.
    - Skończyłyśmy, Marino - powiedziała cichym głosem. - Możemy już iść... Jeśli możesz zanieś tę listę Foxowi. Składzik jest idealnie posprzątany, nie będzie miał się do czego przyczepić.
    Wcisnęła dziewczynie notatnik i zrobiła niewielki krok w tył, zdejmując dłoń z ramienia dziewczyny. Odchrząknęła nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Miała wrażenie, że na korytarzu zrobiło się niezmiernie duszno.
    - Dziękuję za dzisiaj... - powiedziała w końcu, unikając wzroku dziewczyny. - Za stanięcie w mojej obronie, za ten szlaban... Za wszystko.
    Podniosła wzrok i natrafiła na to przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu. Wiedziona impulsem zrobiła krok w stronę dziewczyny, nachyliła się i pocałowała ją w policzek. Był to szybki, krótki pocałunek, delikatne muśnięcie w niczym nieróżniące się od tych wymienianych setki razy na korytarzu między witającymi lub żegnającymi się koleżankami. W końcu tym były, prawda? Dwiema, żegnającymi się koleżankami
    - Dobranoc, Marino Groom... - powiedziała patrząc dziewczynie prosto w oczy, po czym odwróciła się kierując kroki w stronę dormitorium.
    [Zmiana scenerii? ;)]
    Nieco przygaszona i zmęczona Effy
    [mmm serniczek <3]

    OdpowiedzUsuń
  42. Bogin numer milion pięćset sto dziewięćset jest pająkiem. Znowu pająk - myśli były auror i zastanawia się dlaczego tyle uczniów się ich boi. No owszem, osiem włochatych nóg i kły jadowe, szczękoczułki - czy cokolwiek tam jeszcze taki pająk miał na wyposażeniu – nie nastrajały wobec takiego stworzonka pozytywnie, w zasadzie to w nim samym nawet budził się od razu odruch by sięgnąć po kapcia i uśmiercić takiego nicponia spod kanapy, czy innej komody, no ale wszystko w ramach ogólnie pojętego rozsądku. Żadnej paniki, żadnego strachu, żadnego twardego uprzedzenia. Pająk to pająk. Ale najwidoczniej dla młodszego pokolenia pająk był problemem. Czy on jako nowy nauczyciel OPCM powinien cokolwiek z tym robić? Czy ta cała przydługawa myśl o tematyce ośmionożnego paskudztwa ma w ogóle sens i rację bytu, zwłaszcza, że raczej powinien skupiać się na kolejnym zaklęciu wypowiadanym dźwięcznym głosem kolejnej uczennicy? Raven nie wie. W zasadzie to nic jeszcze nie wie, czuje się jak podczas swoich pierwszych dni w Biurze Aurorów – wtedy też nic nie wiedział. No, znaczy jednak wiedział, ale tak teoretycznie, nie praktycznie. Praktyka przyszła z czasem. Z czasem przyszedł pracoholizm i ślepa wiara w ideały. Logika podpowiada więc: spokojnie, Raven. Jeszcze nie pora na pracoholizm i ślęczenie po godzinach nad esejami, sprawdzianami, egzaminami i planami zajęć.
    Lekcja ciągnie mu się jak miodowe toffi z Miodowego Królestwa, błękitne spojrzenie raz po raz kontroluje wielkość kolejki. Jeszcze dziesięciu, jeszcze czterech, jeszcze dwóch… No i jest, finalnie ostatni nieszczęsny szczeniaczek w postaci panny Groom, która znów wykazuje zdecydowanie zbyt duże zamyślenie. Raven przez chwile czuje się zaatakowany ciekawością odnośnie tego nad czym tak intensywnie rozmyśla bohaterka dzisiejszej lekcji. Bo Marina niewątpliwie bohaterką była – dla dziewczyny, której oszczędziła tymczasowo szyder; dla swojego Domu, który stał się uboższy o te nieszczęsne 10 punktów (choć tu to zdecydowanie negatywne to bohaterstwo).
    Bogin przybiera nową formę. Chwilę się kłębi, chwilę mota i sam nie wie jaki kształt przybrać, aż w końcu pojawia się pełen zestaw aparatury szpitalnej wraz z łóżkiem, a na łóżku leży dziewczyna. Ta jest Ravenowi totalnie obca (co go w sumie nie dziwi), wyciąga ku Marinie ramiona w jakimś rozpaczliwym geście reprezentującym pilną potrzebę bliskości i poczucia obok siebie drugiego ciała. Jasna brew byłego aurora wędruje do góry, ale nie ze względu na tematykę bogina, a sam fakt, że boginy przyjmujące kształty konkretnych osób są wedle jego skromnej opinii najgorsze do przeskoczenia. No bo jakiś tam pająk to wiadomo, tak samo jak kobry, węże, ślimaki, psy, nauczyciele, nagany, wyjce i tym podobne. Ale co zrobić, kiedy przed oczami ma się bliską osobę, która umiera, bądź już nie żyje? Jak obrócić to w żart? I to dopiero jest prawdziwa sztuka, prawdziwy test koncentracji i silnej woli, nie jakieś tam pająki czy inne chodzące ręce. To jest prawdziwy test, który Marina Groom oblewa, oraz równie prawdziwa sztuka, której nauczyć się musi. Zdaniem Ravena nie tylko po to by opanować zaklęcie, ale po to by opanować siebie samą – swój lęk, swój paraliż i chęć do krzyku. Opanowany umysł był zdolny do reakcji w każdej sytuacji i to był cel jaki chciał osiągnąć będąc nauczycielem OPCM. Cel pierwszy: nauczyć teorii obrony. Cel drugi: nauczyć opanowania i trzeźwego myślenia w każdej, nawet najbardziej przejebanej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Profesor szybkim krokiem podchodzi do roztrzęsionej Mariny i staje kawałek przed nią, chce oszczędzić jej dalszego patrzenia na nieznaną mu dziewczynę i w końcu zakończyć zajęcia. Bogin znów zmienia kształt, ale tym razem odpowiednia forma przychodzi dość szybko, bo James Raven niezmiennie od lat obawia się tego samego i od dawna się z tym pogodził. Stworzenie przyjmuje postać jego żony, a Hogwarckiej pani profesor nauki latania. Evelyn Raven leży na podłodze bez życia, jest śmiertelnie blada, spojrzenie nieobecne i puste. I choć za każdym razem boli go ten widok tak samo, to już nie stanowi dla niego lęku, który paraliżuje, który zmraża krew w żyłach. Umysł ma opanowany i trzeźwy, błękitne tęczówki oceniają leżącą przed nim postać. Boi się tego widoku, owszem. Ale nie pozwala mu się poddać.
      - Riddikulus – pada w końcu zaklęcie, a wraz z nim jest i odpowiednie machnięcie różdżki. Martwa Evelyn zmienia się w niezadowoloną Evelyn oblepioną miodem i pierzem, czyli reprezentuje obrazek z pewnego pysznego żartu, który kiedyś jej wyciął, w który go niezmiernie bawił bez względu na sytuację i okoliczności. Oczywiście, potem swoje odpokutował, zaliczył noc czy dwie na kanapie, ale zdecydowanie było warto. Kolejne machnięcie różdżki posyła bogina z powrotem do skrzyni i nastaje koniec przedstawienia, dziękujemy, proszę się rozejść.
      - No dobra, to by było na tyle – stwierdza, odwracając się do klasy – Powtórzcie sobie rozdział o boginach na następny raz, jak ktoś nie czuje się w tym pewnie to zapraszam po lekcjach, pomogę – choć coś mu mówi, że póki nie padnie magiczny termin jak egzamin bądź test to nikt się nie pojawi po lekcjach.
      - Wszystko w porządku? – zwraca się do Mariny, kładzie dłoń na jej ramieniu i ściska lekko – Nie masz łatwego bogina, dziewczynko – przyznaje z westchnieniem – Ale i z takimi da się żyć.

      zaangażowany w uczniowskie problemy profesor

      Usuń
  43. Czasem ogarniało ją zmęczenie i zniechęcenie. Czasem reagowała nazbyt analitycznie, lecz nigdy nie nawykła gasić cudzego entuzjazmu i gorącego serca chłodnym słowem. Teraz, stojąc twarzą w twarz z Mariną, przed oczami miała inną scenę. Ona i Lavon Carrow. Jego plany też poparła, od razu biorąc się do pomocy, lecz Lavon nigdy nie został aurorem. Nazwisko okazało się zbyt dużym balastem dla młodego człowieka. Sorel zamrugała. Twarz chłopaka, teraz mężczyzny, rozmyła się, pozostawiając uśmiechającą się dziewczynę. Lekko, trochę niepewnie, ale szczerze. Kiedy oni byli tak młodzi, tak pełni pasji? Kiedy żyli marzeniami, zanim pochłonęło ich życie?
    - Ja jeszcze też nie mam o nich zbyt wiele pojęcia. Na razie zbieram informacje. Przygotowuję grunt.
    - Nie uczą was na opiece nad magicznymi stworzeniami o nich? – zainteresowała się, obserwując, jak Marina wykańczała zaklęcie leczące. Musiała przyznać, że było to interesujące połączenie uzdrawiania ludzi z uzdrawianiem zwierząt, finalnie wskazujące, że różnice wcale nie były tak wielkie. Musiała przyznać, że młoda, przyszła wytwórczyni różdżek, miała talent i w innej dziedzinie, grożąc wysadzeniem z siodła Heiany, która dotąd w mniemaniu Sorel była niekłamaną mistrzynią swojej dziedziny. – To znaczy, ja wiem, że uczą jak do nich podchodzić i jak je traktować, czasem jak się ich pozbyć, ale czy nikt wam nie pokazywał… jak mogą pomóc? – zdziwienie było całkowite i absolutne. Przecież te stworzenia były tak ludzkie. Mogły być towarzyszem, obrońcą, opiekunem. Mogły dać rdzeń do różdżki, składniki do eliksirów, lecz tylko wówczas, gdy ktoś je naprawdę rozumiał. Zamiast tego wielu widziało w nich źródło zysku i drogę do osiągnięcia celu. – Za to rodzice ewidentnie sporo cię nauczyli. – Nie był to bowiem poziom Hogwartu, pomyślała, czując jak rana reema przestała cuchnąć i zniknęła serowata, brzydka i cuchnąca wydzielina. Widziała wcześniej, jak w podobny sposób radziła sobie Heiana, lecz ropień ciągle odnawiał się i po kilku dniach znów musiały ją zbierać. Może miało to coś wspólnego z odmienną budową skóry reema? Z tego, co pamiętała, nie miała tylu warstw, co ludzka, może przez to jej bariery ochronne były słabsze i rany szybciej ulegały nadkażeniom? Tak czy inaczej rana Desa wyglądała już nieco lepiej, nie tak ogniście czerwona, a spojrzenie opiekunki magicznych stworzeń wyrażało coś na kształt dumy, gdy omiotła nią nową praktykantkę i wolontariuszkę w Azylu.
    - Marino Groom, zdecydowanie jesteś przyjęta – obwieściła poważnym tonem głosu. – Gratuluję pani.
    - Pięknie. Teraz trzeba jedynie podać dyptam i powinno być już lepiej. Możemy to też przykryć gazą, żeby nie dostało się tam żadne zabrudzenie. Gdzie znajdę dyptam?
    - Puścisz nas z torbami – parsknęła. – Przyniosę gazy. Co zaś do… dyptamu – przywołała z pamięci nazwę, którą poznała stosunkowo niedawno, ale jej nowa wolontariuszka już miała radę na jej niewiedzę i krótką chwilę zawieszenia.
    - Mogę go poszukać, mniej więcej wiem, jak powinien wyglądać, tylko musi mi Pani pokazać, gdzie spojrzeć. Możemy też poczekać, aż wróci Pani koleżanka. Ta, która zajmuje się bardziej leczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jesteś nieoceniona – podsumowała, nim ruszyła do kuchni, bo w kuchni, gdzie były ostre narzędzia i przedmioty, należało przechowywać też opatrunki, w każdym razie według Heiany, bo Nira nie widziała w tym większego sensu. Zawsze, kiedy się zacięła, po prostu brała palec do ust, a za chwilę i tak przestawało krwawić. Obwiązać? Zdezynfekować? Kiedy to taka drobnostka. – Nie musisz za każdym razem nazywać mnie panią. Na wasze szczęście, uczniów, nie jestem nauczycielką. Zanudziłabym was na śmierć – parsknęła, przypominając sobie najnudniejsze lekcje, na których nawet jej trudno było zachować świeży i chłonny umysł. Wróżbiarstwo. Jakby fusy w filiżance miały powiedzieć chociaż odrobinę prawdy. Co innego mówiła obserwacja młodej adeptki, która, nawet rozmawiając z nią, obserwowała ich podopiecznego, okazując zwierzęciu szacunek, jakby był równą jej istotą, nie zaś zaledwie stworzeniem, którego krew dawała siłę. Starsi często ignorowali młodszych, lecz w tej chwili jedyne, co czuła Sorel, była to sympatia do dziewczyny.
      Dłonie odsunęły szufladę, grzebiąc w niej, odrobinę pospiesznie, odrobinę nerwowo, bo ile razy by nie robić porządków, bałagan pojawiał się sam, jakby znikąd.
      - Mam gazę! – obwieściła, prawie jakby znalazła największy skarb, nim powróciła do Mariny. – Zechcesz to… jakoś zawinąć?
      Des dotąd stał spokojnie. Teraz złoty bawół poruszył się, przestępując z nogi na nogę. Unieruchomiony w czymś, co Heiana nazywała poskromem, a co dla Sorel było po prostu małą zagrodą, nie miał możliwości ucieczki od dwóch, upartych czarownic. Łypał wielkim łbem to na jedną, to na drugą, po czym wyraźnie zaabsorbowany, obwąchał dłoń uczennicy, chowając w niej wielki, złoty pysk.
      - Lubi cię – ucieszyła się nowa opiekunka wolontariatu głośno, w myśli zerkając na wielkie rogi reema i modląc się, by temu nie wpadł do głowy brzydki pomysł rzucenia głową na boki. Odpowiedzialność za siebie mogła brać. Odpowiedzialność za Marinę była czymś odrębnym i dopiero teraz czarownica poczuła coś jeszcze. Nutę strachu. Jak niby miałaby wytłumaczyć dyrekcji Hogwartu i rodzicom, że wpuściła dziewczynę do zagrody razem z wielkim, rannym bawołem, a ten przypadkiem przebił jej ramię rogiem? Nic się nie stało, zagoi się. Des nie chciał nikogo skrzywdzić, on po prostu nie wie, jaki jest duży i silny tłumaczenie zabrzmiało jej w głowie przypominając opowieści o pasjach dawnego gajowego Hogwartu, Hagrida, jego smoku Norbercie, trójgłowym Puszku, sklątkach tylnowybuchowych.
      - Proszę nie pomyśleć, że jestem nienormalna, ale czy mogłaby Pani opisać mi swoją różdżkę. Widziałam ją wcześniej i zastanawiałam się, czy dobrze odgadłam parametry.
      - Myślałam, że powiesz coś innego. Myślałam, że się go jednak obawiasz i stwierdzisz, że chyba to ja jestem nienormalna – przyznała, bo większość gości Azylu radośnie zachwycała się pufkami, złośliwymi mordkami uroczych niuchaczy, dwuogoniastym łazikiem i puszystymi kugucharami. Wokół klatki ze śnieżnymi sowami zawsze gromadził się tłum, bo białe duchy nocy były istotnie piękne, lecz większe stworzenia zaliczane do kategorii XXXX i wyższej nie wzbudzały już takiego entuzjazmu. Jedynie strach.
      - Wtedy kiedy Pani… no, lewitowała.

      Usuń
    2. - Jest od Ollivandera. Jak większość tutejszych, jak pewnie zdążyłaś się przekonać. Jest najpopularniejszy w Wielkiej Brytanii. – Czarownica sięgnęła po swoją wysłużoną towarzyszkę. - Cedr, 10 i ćwierć cala, włos testrala, odpowiednio giętka – zacytowała znanego wytwórcę różdżek. – Powszechnie uważa się, że testrale przynoszą nieszczęście, bo może je zobaczyć tylko ten, kto doświadczył i naprawdę zrozumiał śmierć. Uchodzą za mroczne, tak często opisują je ci, którzy je widzieli. Widziałaś testrala? – upewniła się, nim dalej pociągnęła swój wywód, zapalona do nowego pomysłu i słuchacza, który nie miał gdzie przed nią uciec i sam, dobrowolnie, skazał się na podobny los. – Są bardzo mądre, rozumieją słowa swojego jeźdźca, życzliwe i delikatne. Mają doskonały zmysł orientacji. Mówią, że do czarnej magii najlepszy jest rdzeń ze smoczego serca, ale … - czarownica ściszyła głos. – Rdzeń Czarnej Różdżki to włos z ogona testrala. Natomiast Heiana posługuje się dębową różdżką, 9 cali, z rdzeniem z włosa z ogona jednorożca. Widziałaś kiedyś jednorożca? Nie mamy ich w Azylu, ale są w Zakazanym Lesie. – Czarownica nie miała oporów, by podać swoją towarzyszkę i broń, nieodłączną, w dłonie przyszłej wytwórczyni różdżek. Drewno nosiło ślady używania. Niewielkie zadrapania. Drobna zmiana barwy, gdy ściemniało nieznacznie od warunków atmosferycznych. – Pamiętają wszystkie czary rzucone przez właściciela. To intrygujące… zdaje się, że nikt nie zna nas samych tak, jak one. Kto wie, może bardziej niż my sami… - Czarownica wpadła w melancholijny ton, zapominając o otoczeniu i o tym, że miała przytrzymać gazę, gdy Marina zajęłaby się zakładaniem opatrunku. Zamiast tego stały, debatując nad magicznymi stworzeniami, rdzeniami i historią różdżek. – Nazwałaś swoją? Różdżkę? Podobno niektórzy tak robią.



      Sorel i a może pójdziemy do Zakazanego Lasu czyli 0 odpowiedzialności

      Usuń
  44. [Posłałam Ci sówkę, by ułatwić nam wątkowe ustalenia. :D]

    Xavier Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  45. [ach... Gluten... Piękne czasy <3]
    Effy długo nie mogła zasnąć. Leżała zrezygnowana z rozrzuconymi rękami i nogami na rozkopanej pościeli i wpatrywała się w sufit próbując zebrać myśli i uspokoić emocje. Próbując wyrzucić z głowy przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu, zapomnieć zapach, który choć delikatny, skutecznie pokonywał panującą w składziku stęchliznę, próbując nie myśleć o rozbawionym drganiu pewnych warg i o tym jak wyglądały z bliska, z bardzo bliska...
    Zacisnęła powieki, a z jej gardła wydobył się rozpaczliwy, stłumiony jęk. Za dużo, za dużo ... Gwałtownie przewróciła się na bok i nakryła głowę poduszką. Trochę minęło zanim udało jej się uspokoić galopujące myśli, a kiedy w końcu zasnęła, śniła o morzu podmywającym skały.
    Obudziła się zdecydowanie wcześniej niż zamierzała, aczkolwiek z ulgą uznała, że jest w miarę wypoczęta. W miarę spokojna. Nawet w miarę głodna. W miarę gotowa, by stawić czoło wyzwaniom dnia. Po cichu, by nie zbudzić śpiących współlokatorek, udała się do łazienki by doprowadzić się do porządku.
    Niedługo potem, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodię i upijając w luźny, niedbały kok błękitne włosy, wkroczyła do Wielkiej Sali prezentując zebranym swoje błyszczące srebrne trampki, granatowe, gwieździste leginsy i luźną, odsłaniającą trochę ramiona koszulkę z ogromną, cekinową Myszką Miki (nie żeby ktokolwiek z zebranych tam osób mógł to docenić). Skierowała swoje kroki w stronę stolika Krukonów i wtedy dostrzegła. Przez moment zapomniała, jak właściwie się oddycha.
    Marina Groom posiadała niesamowity talent czynienia zwyczajnych rzeczy niezwyczajnymi. Jeansy, błękitny sweter, żółte trampki... Miała wrażenie, że wokół dziewczyny unosi się jasna aureola spokoju i bezpieczeństwa, że gdyby tylko znalazła się w jej zasięgu, to wszystko byłoby prostsze, lepsze, piękniejsze...
    Uważaj, bo utoniesz
    Jak to możliwe, że nadal czuła głód, skoro czuła się jakby pożerała dziewczynę wzrokiem? I jeszcze te mokre włosy...
    Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze
    Czyżby...?
    Effy poczuła jak zasycha jej w ustach. Przełknęła kilka razy ślinę by się uspokoić, po czym podeszła do stolika i usiadła naprzeciwko Krukonki.
    - Dzień dobry - przywitała się podsuwając dziewczynie talerz z cynamonowymi bułkami.
    Napotkała spojrzenie tych pięknych, niebieskich oczu, ale wytrzymała je. W końcu nie mogła pozwolić, by zrobiło się niezręcznie. Marina już i tak najwidoczniej nie czuła się zbyt komfortowo w jej towarzystwie. Mimo tego, że przecież nic się między nimi nie wydarzyło... Prawda?
    - Mama ci nie mówiła, że się przeziębisz jak będziesz chodzić z mokrą głową? - spytała siląc się na beztroski ton i szybko nalała sobie soku dyniowego, by pozbyć się pojawiającej się suchości w ustach. Odchrząknęła i upiła spory łyk próbując nie myśleć o mokrych włosach Mariny Groom, których nie wysuszyła po wyjściu spod prysznica... A już na pewno nic dobrego nie wyniknie z myślenia o Marinie Groom pod prysznicem...! Wzięła głęboki oddech i upiła kolejny łyk soku.
    - Jakieś plany na dziś? - spytała przenosząc wzrok z powrotem na dziewczynę i mając nadzieję, że nie wygląda przerażająco. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to ponowne wystraszenie Mariny Groom.
    Effy, która stara się mieć chill

    OdpowiedzUsuń
  46. [Witam! Tak sobie przeglądam komentarze pod kartą Scorpiusa i zastanawiam się czy ja się odezwałam do Ciebie. Nie mam pojęcia jak to się stało, że nic nie napisałam... Jak to mawiają - lepiej późno niż wcale. W każdym razie oddaje Marinie berberysa i będę w ciszy modliła się o wybaczenie :D
    Pięknie napisana karta, bardzo tajemniczo. A oczy Pani na zdjęciach hipnotyzujące! Scorpius ma słabość do Krukonek - napiszmy coś jeśli nadal masz na to chęć. Mam ochotę na coś smutnego, niech posmucą się razem.]
    Scorpius i jego skruszona autorka

    OdpowiedzUsuń
  47. [Możemy tak zacząć nasz wątek, jak najbardziej, ale ciężko mi będzie jakoś to później rozwinąć. Scorpius ogólnie raczej nie zagaduje obcych ludzi, więc musiałybyśmy jakąś relację tutaj wykreować, żeby to było dosyć naturalne. Może jakaś wspólna przeszłość?]
    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  48. Scorpius nigdy nie spodziewał się, że którekolwiek wakacje mógłby spędzić na czym innym niż delektowanie się ciepłymi podmuchami wiatru rozwiewającymi jego jeszcze bardziej rozjaśnione włosy od promyków słońca. Rozejrzał się dookoła siebie szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Pustka w głowie, która pojawiła się parę godzin temu była całkowicie nie do zniesienia. Chciałby wyjść na dwór i biec przed siebie chcąc znów doznać uczucia letniej wolności. Chciałby poczuć cokolwiek; pomyśleć o czymkolwiek; zająć się czymkolwiek. Pomachał nogami, które delikatnie zwisały mu nad ziemią i wbił w nie nieobecny wzrok. Jego ojciec zamknięty w Sali numer 106 nie dawał znaków życia od przynajmniej godziny, co w miejscu, w którym się znajdowali nie brzmiało zbyt korzystnie. A on sam jak palec siedział w jednym miejscu nie bardzo wiedząc co ze sobą począć. Wstał chcąc rozprostować nogi. Podszedł nieśmiało do białych drzwi, za którymi rozgrywała się walka o być albo nie być. Wyciągnął dłoń w stronę klamki, która wręcz krzyczała, aby ją nacisnąć. Zatrzymał ją w połowie odległości i znieruchomiał. Spuścił rękę ze zrezygnowaniem wkładając ją do kieszeni, żeby go nie kusiła i odszedł wzdłuż korytarza lustrując wzrokiem wszystkie pomieszczenia. Zatrzymał się przy tablicy, na której wisiały różnorakie ruszające się rysunki. Uśmiechnął się widząc namalowanego chłopca, który łapie znicz. Momentalnie jego uśmiech zniknął, kiedy na jednym z malowideł zauważył dziewczynkę stojącą ze swoją mamą. Trzymały się za ręce. Machały do niego z szerokimi uśmiechami na twarzach. Mamo, czekamy na Ciebie w domu. Zamknął na chwilę oczy po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Szukał miejsca, w którym mógłby się schować i nigdy więcej z niego nie wychodzić. Nie chciał stawić czoła rzeczywistości, która właśnie uderzyła w niego wypełniając pustkę w głowie przeraźliwym strachem. Cofnął chęci o jakichkolwiek myślach. Pustka była bezpieczniejsza i znacznie mniej bolesna. Usłyszał skrzyp drzwi za swoimi plecami, które otworzyły się na oścież. Stanął w bezruchu nie do końca wiedząc jak się zachować.
    – Scorpius! – usłyszał dobrze znany mu głos ojca. Był pewny, nie łamał się co blondyn odebrał jako dobry znak. Odwrócił się widząc Seniora Malfoy idącego w jego w jego stronę. Nie płakał, a jego mina nie przedstawiała niczego. Ukucnął przed nim, żeby zmniejszyć dystans pomiędzy nimi i móc spojrzeć mu prosto w twarz. Scorpius odczuwał nadzieję, że może jednak nie będzie aż tak źle jak sądził i jeszcze dzisiaj wszyscy wrócą do Malfoy Manor i poczuje ciepłe powietrze na twarzy. – Mama nie czuje się najlepiej. Będzie musiała zostać tutaj przez jakiś czas. – powiedział chwytając go za łokcie. – W Świętym Mungu pracują najlepsi uzdrowiciele. Sam zatroszczyłem się o to, żeby najbardziej wybitni osobiście zajęli się mamą. – oznajmił uśmiechając się delikatnie, co było dla niego zgubne. Scorpius zauważył w jego oczach smutek a uśmiech stanowczo wyrażał rozpacz.
    – Czy mama przeżyje? – pytanie, które zadał było bardzo dobrze skonstruowane. Sam zdziwił się, że znalazł w sobie tyle odwagi, aby je zadać. Ojciec początkowo chcąc cały stan zdrowia matki ubrać w bezpieczne słowa tym razem wydawał się zmieszany i zakłopotany. Minęła chwila zwieńczona długim i głębokim odetchnięciem zanim Scorpius usłyszał odpowiedź.
    – Nie wiem. – młody Malfoy skinął głową, strzepnął ręce ojca i odszedł szybkim krokiem nie zważając na nawoływanie ojca. Nie gonił go. Wiedział, że syn potrzebuje czasu zanim oswoi się z tą informacją. Tak byłoby bardzo satysfakcjonujące. Informowałoby, że wszystko będzie w porządku a ich dotychczasowe, szczęśliwe życie się nie zmieni. Może byłoby odpowiedzą owianą nadzieją i 70 procentową szansą na bajkowy happy end. Nie byłoby nożem wbitym w serce. Po prostu. Natomiast nie wiem było najbardziej przewidywalną odpowiedzią. Umiejscowienie jej klasyfikowało się gdzieś pomiędzy nie a może. Jej członem było nie, więc szala myśli Scorpiusa przesunęła się właśnie w tamtą stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez rozległą debatę myślową na temat możliwych odpowiedzi oraz ich sensu przestał kontrolować kierunek jego podróży. Zatrzymał się na sekundę słysząc dźwięki pianina dochodzące zza rogu. Ktoś bardzo pięknie grał co zaprowadzało w jego głowie nagłą pustkę, do której bardzo chętnie chciałby wrócić. Obecny chaos pomieszany ze strachem był bardzo bolesny i musiał przyznać, że sobie z tym uczuciem całkowicie nie radził. Podszedł śmiało do drzwi i oparł się o framugę obserwując zwinne palce dziewczynki, która całkowicie poświęcona grze nawet nie zauważyła jego obecności. Domyślił się, że owe pomieszczenie przeznaczone było dla najmłodszych gości szpitala. Wszędzie było widać różnego rodzaju dystraktory, które zapewne zapewniały znakomitą odskocznię od rzeczywistości. Coś, czego panicz Malfoy właśnie potrzebował najbardziej.

      Scorpius Malfoy

      Usuń
  49. [Spokojnie, my tu nie dla komplementów, tyko dla porywających wąteczków, więc idealnie nam się z Mariną nadacie. Zapolujmy na tę kałamarnicę! :D Tylko żeby się Eamon nie pomylił i skrzeloziela nie zaczął skręcać w bibułki i popalać, on jest zdolny do wszystkiego. ;D]

    Burke

    OdpowiedzUsuń
  50. [Jak my ich połączymy? Sposobów jest wiele, jednym z najbardziej oczywistych jest ten, że Eamon może zwyczajnie za Mariną łazić. Nie jak jakiś creep, ale zupełnie nie byłabym zaskoczona, gdyby gdzieś ją już kiedyś zauważył i był świadomy, że ona coś kombinuje ze skrzelozielem. Może ktoś mu nawet podpowiedział, że u niej można je zakupić lub zdobyć za pomocą handlu wymiennego? Tak sobie myślę. ;D
    Swoją drogą, czy Tobie się karta zmieniła odkąd tu byłam po 13? Ładniutko, Twoja robota?]

    Burke

    OdpowiedzUsuń
  51. Błękitne oczy nad parującym kubkiem i drgające w uśmiechu kąciki warg...
    Effy była z siebie dumna, że nie upuściła trzymanego w dłoni talerza. Poczuła jednak drżenie swoich rąk więc szybko odłożyła talerz na stół by uniknąć kolejnej niezręcznej sytuacji. Nie odwróciła jednak wzroku, choć wymagało to od niej sporego wysiłku woli. Dzięki temu zobaczyła jak spojrzenie dziewczyny schodzi nieco niżej, przesuwa się po niej i... Czyżby jej się to wydawało? Jeśli nie, to co miałby oznaczać to nagłe rozszerzenie źrenic...?
    "Na pewno nie to co byś chciała." , skarciła się zaraz w myślach.
    Powstrzymując westchnięcie ( "Och na litość... Już przestań się nad sobą użalać, ile można!") przysunęła sobie filiżankę, wlała herbatę i dopełniła mlekiem (2/3 herbaty, 1/3 mleka, zero cukru, jak zawsze) i zaczęła mieszać by przyspieszyć połączenie substancji. Wysłuchała komentarza Mariny z uwagą, co jakiś czas kiwając w zamyśleniu głową.
    - Wygląda na to, że masz mądra mamę - skwitowała unosząc filiżankę do ust i dmuchając delikatnie. Spojrzenie na powrót utkwiła w niebieskich oczach Mariny. - Byłaś kiedyś? Na mugolskim basenie?
    Zamarła słysząc pytanie Krukonki, z filiżanką w pół drogi do obecnie nieco rozwartych w szoku ust. Potrzebowała chwili żeby się otrzasnąć. Czy ktokolwiek inny to wszystko zauważał?
    - To nie jest tak, że nic... - wymamrotała odkładając filiżankę na spodek z cichym brzdęknięciem. - To trochę... Skomplikowane.
    Westchnęła ciężko i przymknęła oczy by się skoncentrować i jakoś z tego wybrnąć.
    - Przysięgam, że nie mam żadnego zaburzenia odżywiania - powiedziała spokojnym tonem, rozmasowując nasadę nosa,by zebrać myśli i właściwie ująć to w słowa. - Żadnej anoreksji, bulimii czy nawet kompulsywnego podjadania... Nie próbuje schudnąć ani przytyć... Nie chcę zabrzmieć nieskromnie, ale jestem metamorfomagiem, w teorii mogę sobie zmienić figurę jakbym chciała... Bez większych ćwiczeń. To nie w tym rzecz.
    Westchnęła ciężko i upiła kolejny łyk herbaty. Zebrała w sobie odwagę i podniosła wzrok, by spojrzeć dziewczynie prosto w oczy.
    - Emocje...- zaczęła niepewnie i urwała. Bardzo chciała zostać zrozumiana, a nie miała pojęcia jak to ubrać w słowa. - Bywają trudne... I rozpraszające... Kiedy jest ich sporo... Nagle potrzeba jedzenia schodzi na dalszy plan.
    Była to prawda. I tyczyło się różnego rodzaju emocji. Wstydu, żalu, poczucia winy, euforii...
    Pragnienia
    Odchrząknęła i postanowiła nałożyć sobie kilka naleśników, by się czymś zająć i odwrócić uwagę.
    - Widzisz? Naleśniki - powiedziała pogodnym głosem. - Z masłem i syropem. Sporo kalorii. I smaku. Wszystko z masłem smakuje lepiej.
    I z dala od domu
    Otrząsnęła się i wpakowała sobie kawałek naleśnika do ust. Nie czas by o tym myśleć. Postanowiła zmienić temat.
    - Zdradzę Ci pewien sekret, ale nie możesz go wyjawić, bo stracę swoją reputację największej szlamy w Hogwarcie - powiedziała uśmiechając się nieznacznie.
    Nachyliła się konspiracyjnie ku Marinie i już po chwili wiedziała, że to był błąd. Znów poczuła ten zapach, przez który nie mogła spać poprzedniej nocy, a przez który teraz zakręciło jej się w głowie. Znów znalazła się tak blisko dziewczyny, że mogła policzyć delikatne, ledwo widoczne piegi na policzkach.
    Weź się w garść.
    - Nigdy nie byłam na publicznym basenie - wyznała próbując brzmieć na bardziej opanowaną niż była w rzeczywistości. - Moja mama była przekonana, że na basenie jest za dużo zboczeńców, w wodzie pływa ich nasienie, a do tego na pewno zarażę się jakimś rzęsistkiem pochwowym czy czymś takim i będzie wstyd jak będzie musiała iść z tym ze mną do lekarza...
    To miał być koniec "sekretu", jednak Effy najwidoczniej była bardziej odurzona bliskością Mariny, niż sądziła, gdyż po chwili usłyszała swój głos mówiący:
    - Nie potrafię pływać.
    odurzona Effy (choć nie ukrywajmy, sama sobie to zafundowała)

    OdpowiedzUsuń
  52. Dziewczynka wydawała się tak bardzo wciągnięta w melodię, która wydobywała się spod jej smukłych palców, że nie zauważyła jego obecności. Nie chciał jej przeszkadzać, tym bardziej że sam czuł się znacznie lepiej słuchając dźwięków, które formowały się w coś pięknego i spokojnego. Uśmiechnął się delikatnie i odbił się barkiem od framugi drzwi stając w pionie.
    – Pięknie. Masz talent. – przyznał podchodząc bliżej ciemnowłosej koleżanki. – Co tutaj robisz? – spytał mając nadzieję, że może udało mu się znaleźć kogoś, kto rozumie jego aktualny stan oraz emocje, które odczuwał w związku z chorobą matki. Było to nieco egoistyczne z jego strony, ale miał nadzieję, że dziewczyna będzie w gorszym położeniu niż on. Bardzo pragnął pomóc sobie myślą: Są ludzie, którzy mają gorzej niż Ty. Nie załamuj się, jeszcze nic nie jest stracone., ale wszystko w jego umyśle krzyczało, że nigdy nie będzie już tak samo. Po chwili zorientował się, że nie przedstawił się, co było nieco niegrzeczne. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem nad własnym brakiem manierów i usiadł przy pianinie zaraz obok dziewczyny. Wyciągnął otwartą dłoń w jej stronę. – Jestem Scorpius. – uśmiechnął się pogodnie przypominając sobie każdy dźwięk z melodii, którą przed chwilą grała. Nie znał jej wcześniej, ale wiedział już, że będzie dla niego czymś w rodzaju ucieczki. Zawsze podśmiewywał się pod nosem z utalentowanych muzycznie osób, które otwarcie oświadczały, że gra na ulubionym instrumencie jest ich odbiciem; że ich całkowicie pochłania i inne podobne bzdury. Tym razem udało mu się chociaż w małym stopniu zrozumieć co mogli odczuwać. Zdał sobie sprawę, że na tą krótką chwilę udało mu się zapełnić czymś pustkę w głowie, ale przerażające myśli o przyszłości i ciężarze spoczywającym na klatce piersiowej znów dały o sobie poznać. Zagryzł mocno wargę czując metaliczny posmak krwi w ustach i rozejrzał się z desperacją po Sali Zabaw szukając dystraktorów. Z każdą kolejną sekundą stawało się to nie do zniesienia. Nie miał czasu na szukanie nowej formy zakłócenia myśli. – Zagraj. – mruknął pod nosem nieco niegrzecznie. Tylko tyle mógł z siebie wycisnąć. Musiał modlić się o to, że znów odzyska swobodę chociaż na krótką chwilę, żeby móc kontynuować rozmowę z dziewczyną. Cieszył się, że nie tylko on musiał rezygnować z braku wolności wakacyjnej. Nie był sam. Ona z pewnością również przeżywała swoje problemy, skoro się tutaj znalazła. – Proszę. – dodał słysząc w swoim głosie desperację, której chciał za wszelką cenę uniknąć.

    Scorpius Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  53. [Ojej, dziękuję, jest mi naprawdę bardzo miło, no i nie ukrywam, że taki efekt właśnie chciałam osiągnąć. :) Twoja pani nosi za to jedno z moich ulubionych imion, no i to zdjęcie, naprawdę piękne!]

    Clementine Have

    OdpowiedzUsuń
  54. — Różnica między pracą stażysty a nauczyciela? Ciekawe pytanie, ale odpowiedź na nie, nie jest jakoś mocno porywająca. W zasadzie, to nie jest ciężko, aby odpowiedzieć sobie na to pytanie samemu — zagadnął z uniesioną brwią ku górze, a kąciki jego ust delikatnie drgnęły ku górze. — Cóż, zdecydowanie, to ja jestem ten od czarnej roboty, ale nie narzekam, nawet to lubię. Często pomaga mi, to w zabiciu nudy, zwłaszcza w deszczowe dni, czy weekendowe wieczory — zaczął wzruszając przy tym lekko ramionami. — To ja w większości biorę na siebie sprawdzanie uczniowskich prac, czasem zastępuje nauczyciela na lekcji, nadzoruje szlabany, czy wyjścia do Hogsmeade. W zasadzie, to robie, to co nauczyciele, ale zdecydowanie częściej siedzę nad stertą waszych wypocin, czy wieczorami spaceruje po zamku, aby złapać migdalące się pary, przemytników piwa, czy zwykłe, bezsenne dusze, dla których siedzenie w dormitorium jest zbyt nudne.
    Zachariew mógłby powiedzieć o wiele więcej, ale ograniczył się do minimum. Upił łyk piwa i ponownie skusił się na kawałek jedzenia przyniesionego przez jednego ze skrzatów, nadal beztrosko machając przy tym nogami.
    — Powinnaś już wracać do swojego dormitorium jeśli nie chcesz otrzymać szlabanu od profesora Cardwella i lepiej dla ciebie abyś nie miała przy sobie wtedy kremowego piwa. Ta szuja w wyjątkowo zaskakujący sposób potrafi zwęszyć nielegalnie przemycane zdobycze w kieszeniach, czy torbie z powiększonym dnem… Niezły z niego cymbał, tak na marginesie, ale lepiej żebyś tego nie mówiła nikomu, bo szybko skończę tutaj swoją pracę, tak samo, jak nie powinnaś wspominać sama wiesz o czym.
    Zachariew uśmiechnął się w stronę Mariny, jak zwykle przybierając naprawdę luźną postawę, gdy był poza lekcjami i nie musiał już trzymać się nauczycielskich ram i stwarzać pozory powagi. Odsunął od siebie pustą szklankę po kremowym piwie, mając ochotę na więcej, ale dziś jego umysł wymagał od niego trzeźwości, więc poprzestał na tym, co wypił, a raczej wyłudził, ale Marina w zasadzie nie wyglądała na kogoś, kto czułby się wykorzystany.

    Zachariew

    OdpowiedzUsuń
  55. Dziewczyna kiwa głową potwierdzając, że jednak wszystko gra, choć być może nie jest w najlepszym porządeczku; ale dobrze, z takimi sytuacjami radzić sobie potrafił, to nie pierwszy raz, nie drugi, ani nie trzeci, coś się wymyśli i coś się ogarnie. W Ravenie odzywa się nikt inny jak auror-improwizator, co na każdą okoliczność rozwiązania co prawda nie ma, ale jest gotów je znaleźć w przeciągu 14 sekund. Jego kariera w Ministerstwie Magii wymagała przecież zdolności szybkiej adaptacji do sytuacji i obrania scenariusza jak najmniej godzącego w dobre imię Biura. Akcja z panną Groom była podobna, choć teraz wymagano scenariusza, który w jakiś magiczny sposób będzie lekiem na tlące się w sercu przerażenie. Nie takie rzeczy już spierdoliłeś, Raven, myśli sobie auror wzywając na pomoc wszystkich nieistniejących bogów, bo jednak okazuje się, że próg sekund czternastu został przekroczony, a scenariusza, rozwiązania i odpowiedzi tak jakby to no, nie ma. Wkrada się więc lekka panika, wkrada zwątpienie we własne umiejętności, no bo jak to? Obok paniki i zwątpienia pojawia się też obietnica. Obietnica skierowana do nieistniejących bogów, zamykająca się w prostej wymianie; pomożecie mi ogarnąć przerażone dziewczę, a ja oddam duszę dowolnemu bogu szaleństwa jaki znajduje się w okolicy.
    Deal?
    - Nie umiałam zrobić z niej nic zabawnego.
    - Całą sztuczka polega na tym, że wystarczy dowolna śmieszna sytuacja, czy wyobrażenie. Nie musisz koniecznie przekształcać wyobrażenia tej… dziewczyny na coś śmiesznego. Musisz się skupić na tym, by wyrzucić strach ze swojej głowy i przywołać coś, co cię śmieszy. Cokolwiek – auror radzi, nauczyciel troskliwie się uśmiecha, James Raven zastanawia się co go podkusiło by zostawać nauczycielem. No bo to nie jest tak, że na uczniach i uczennicach mu nie zależy, czy że się nie nadaje; chciałby dla nich wszystkich jak najlepiej, chciałby żeby takich boginów wcale na świecie nie było. Chciałby też przekazać im wiedzę i umiejętności praktyczne w jakiś miły i przystępny sposób, ale na razie okazuje się to sztuką o wiele bardziej złożoną niż początkowo zakładał, a także o wiele bardziej skomplikowaną niż posiedzenia takiego Wizengamotu.
    - Zawsze możemy przećwiczyć to na konsultacjach – dłoń profesora w końcu cofa się z ramienia Mariny i ląduje w kieszeni spodni, podobnie zresztą jak i druga dłoń, postawa automatycznie staje się jakaś taka luźniejsza, w błękitnym oku byłego aurora gości spokój i opanowanie, w końcu boginy to nie jest dla niego coś nowego – A nawet powinniśmy, biorąc pod uwagę twoją reakcję – wyjaśnia dalej – A skoro i tak masz u mnie szlaban do odbębnienia… to możemy połączyć obie te rzeczy – kącik ust lekko unosi się ku górze, pan profesor puszcza pannie Groom oczko, bo w końcu bardzo dobrze pamiętał, że sam ochoczo praktykował tradycyjną nienawiść Slizgońsko-Gryfońską i choć Marina miała inny, całkiem solidny powód do ataku (a także pochodziła z innego Domu) to przecież wszystkich ich łączyło to samo uczucie zamykające się w ogólnej niechęci do wychowanków Slytherinu (aż dziw bierze, że z tego to właśnie Domu pochodziła jego osobista żona) i aż czuł w serduszku nieprzyjemne kłucie, kiedy myślał o karaniu za taki piękny wybryk. No, ale regulamin to regulamin, zasady to zasady. Na szczęście, zasady nie istniały jedynie po to by ich przestrzegać, ale także po to by je nieco naginać. Inaczej byłoby zbyt nudno.

    [a tam, bywa czasem i tak :D]
    Raven

    OdpowiedzUsuń
  56. [jejku jaki piękny odpis <3 kilka razy się zaśmiałam :D no i te cytaty <3]
    Dziwne to było uczucie, kiedy nagle rzeczywistość zaczyna się zacierać, głosy cichnąć i oddalać, dalsze obrazy rozmywać, a te bliższe wyostrzać. Zupełnie jakby została zamknięta w jednej bańce z Mariną Groom. Nie potrafiła oderwać wzroku od tych niebieskich oczu, nie potrafiła normalnie oddychać. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia, czy w ogóle oddycha, czy żyje. Czy może to jakaś wizja, sen? W jednej chwili jadła naleśniki z syropem, a w drugiej zapomniała o śniadaniu, o Wielkiej Sali, o wszystkim, co nie było niemożliwie piękną i zachwycającą Mariną Groom.
    Jak ktoś taki mógł w ogóle być realny? Od tylu lat niby wiedziała o istnieniu świata magii, o istnieniu rzeczy niemożliwych, a jednak tak trudno było jej uwierzyć, że ktoś taki jak Marina Groom istniał, ktoś tak doskonały . Że ktoś taki siedział tak blisko niej, tak blisko...
    Gdy Marina wyciągnęła ku niej rękę, zaparło jej dech, a może w ogóle i tak nie oddychała. Nie byłą w stanie powiedzieć. Ciężko było jej ogarnąć to, co się działo, co się działo z nią, co się działo dookoła, co się działo między nimi. Dotyk chłodnych dłoni dziewczyny rozpalał, miała wrażenie, że zaraz spłonie. Słyszała przyspieszone bicie swojego serca, ogłuszające śpiewanie krwi, była pewna, że nawet jest w stanie wyczuć jak rozszerzają jej się źrenice.
    Co do cholery było w tych naleśnikach?!
    Obezwładniona nadmiarem bodźców czuła jak traci kontrolę nad tym co robi. Przymknęła oczy i pochyliła głowę nieco w bok, ku temu rozpalającemu dotykowi dłoni dziewczyny. Przygryzła wargę, by przypadkiem nie wydać z siebie jakiegoś dźwięku.
    Oddychaj. Oddychaj
    Jak przez mgłę dotarły do niej słowa dziewczyny. Miała jeść... O tak, Effy czuła głód, ogromny głód, ale wiedziała też, że zjedzenie śniadania go nie zaspokoi. Nie uciszy go żadna porcja naleśników na świecie.
    Po raz kolejny, co te skrzaty dodały do tego ciasta?!
    Powolnym ruchem sięgnęła do dłoni Mariny i splotła ich palce. Trwało to chwilę, zaledwie ułamki sekund, a może całą wieczność, Effy nie wiedziała. Puściła dłoń dziewczyny i odchyliła się z powrotem na bezpieczną odległość, by wyrwać się z tej magicznej bańki. Pomogło, ale nie za wiele. Do jej uszu zaczęła dochodzić kakofonia rozmów i brzdękających talerzy, wciąż nieco kręciło jej się w głowie od zapachu perfum, ale teraz wyczuwała też zapach postawionych na stole potraw.
    Odchrząknęła próbując wziąć się w garść i szybko wypiła ogromny łyk herbaty. Może gorący napój nieco obniży jej temperaturę. Była pewna, że ma wypieki na policzkach.
    Jesteś metamorfomagiem, skup się!
    Przymknęła oczy wytężając więcej siły woli niż zwykle potrzebowała, by przywrócić swojej twarzy w miarę naturalny koloryt. Odchrząknęła i odkroiła sobie kolejny kawałek naleśnika, którego w sumie nie powinna chyba jeść, skoro takie wywoływał efekty. Bo to przecież musiał być ten naleśnik i imprezujące skrzaty.
    - Nauczysz mnie pływać? - powtórzyła unosząc w górę brew. - Gdzie? I kiedy? To bardzo kusząca propozycja...
    Zbyt kusząca! Nie zgadzaj się! To nie może się skończyć dobrze! Wiesz, że ludzie nie pływają w ubraniach?! Utoniesz, Fitzgerald. Już toniesz.
    Effy, która z kolei chyba jest na niezłym haju

    OdpowiedzUsuń
  57. Kiedy spod nacisku zgrabnych dłoni dziewczyny znów zaczęła płynąć ta sama melodia uspokoił się a jego oddech zwolnił. Zdał sobie sprawę, że jego uczucie palącego bólu znów odpłynęło a pustka w jego głowie koiła. Karcił się w myślach, kiedy odczuwał przyjemność słysząc, że bliska osoba Mariny również znajdowała się w Świętym Mungu, a co najważniejsze była bardzo chora. Nie chciał pocieszać się krzywdą innych osób, jednak mimo wszystko nie potrafił wyplenić z siebie tego uczucia. Zaczął się zastanawiać czy w jego duszy nie narodziła się cząstka ciemności, której tak bardzo się wypierał.
    Pytanie o cel jego wizyty w tym owianym smutkiem i żalem miejscu zbiło go z tropu. Powtarzał je w głowie w kółko, jednak nie mógł znaleźć na nie adekwatnej odpowiedzi. Wstał z siedzenia nerwowo przechadzając się dookoła pianina wiedząc, że nie zachowuje się naturalnie. Ale czy jakiekolwiek czyny w sytuacji braku jakiekolwiek siły mogły być odpowiednie? Przystanął przy jednym z ogromnych okien, które rozświetlały całą salę promieniami ciepłego wakacyjnego słońca. Przyglądał się wesoło ćwierkającym ptakom, które wspólnie latały bez konkretnego celu. Zwrócił uwagę na jeden z liści swobodnie spadający ku ziemi, na której zielona trawa aż prosiła się, aby na niej spocząć. W cieniu dużego, kształtnego drzewa spał bury kot, który nie posiadał żadnych zmartwień. W oddali spacerowała para, która po krótkich dystansach zatrzymywała się i wpatrywała w siebie z miłością. Beztroskie dziecko siedziało na huśtawce a na jego twarzy malował się szeroki uśmiech. A w jego uszach rozbrzmiewał spokojny dźwięk kojącego pianina.
    Scorpius odetchnął głośno przywołując na myśl zadane przez Marinę pytanie, które gwałtownie i boleśnie sprowadziło go na ziemię. Odwrócił się w stronę dziewczyny wpatrując się w nią pustym wzrokiem jakby w jej odbiciu mógł znaleźć odpowiedź. Co tutaj robisz, Scorpiusie? Cisza pozbawiona jakichkolwiek słów odbijała się echem w jego głowie. Czuł jakby cały świat nagle runął a czarna dziura wysysała z niego życie.
    – Żegnam się z matką. – odpowiedział w końcu czując gulę w przełyku. Odchrząknął doprowadzając swój przerywany głos do porządku. – A właściwie mój ojciec robi to za mnie. – dodał po chwili pauzy jedyne myśli, które zdawały się faktami. Chciał krzyczeć i płakać. Chciał dać upust tym negatywnym emocjom, które wzbierały się w nim formując straszną kulę, która z każdą chwilą pęczniała. Bał się, że w momencie, w którym pęknie nie zniesie ich konsekwencji. Był tylko dzieckiem. Dzieckiem, które nie potrafiło przetrawić nadchodzących wydarzeń. Ale nie potrafił się ich pozbyć. Zagryzł zęby mocno i poczuł w swoim spojrzeniu nadchodzące szaleństwo.

    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  58. Radosny uśmiech został odnotowany. Wyprostowała się, czując coś na kształt dumy i pragnienia, by wszystko poszło właściwie. W końcu, nigdy jeszcze nikogo nie uczyła tak oficjalnie, teraz zaś wszystko wskazywało na to, że Marina miała zostać jej testerem. Co mogło pójść niewłaściwie? Cóż, właściwie wszystko, od jej nieumiejętnego przekazywania wiedzy, do zniechęcenia dziewczyny, sprzeciwu jej rodziców, dyrekcji, nauczycieli. Brak czasu, brak chęci, rozczarowanie, wszystkie te czynniki mogły sprawić, że zrezygnuje. Ona. Albo Marina. Opcjonalnie obie.
    Czarnowidzisz, znowu, okrzyknęła się w duchu, ganiąc. Póki co Marina nadal stała w ciepłym wnętrzu Azylu, jeszcze nie uciekła z krzykiem, nie brzydziła się też zwierzakami, ropą, zapachem, którzy inni mniej ładnie nazwaliby smrodem, wydalinami i wydzielinami zwierząt. Najważniejsze zaś, nie wyglądała na kogoś, kto obawiałby się pracy. Wyglądała na kogoś, kto rozkwitał, mając cel i wyzwania.
    - Nie widziałam testrala. Jeszcze.
    Proste stwierdzenie, które ujawniało jedynie tyle, że dotąd go nie zobaczyła, nie mówiło jednak, czy mogła go zobaczyć. Jeszcze sugerowało, że sytuacja ta mogła się zmienić, to zaś nasuwało wniosek, że owszem, gdyby stanął przed nią, widziałaby go. To zaś… Musiała widzieć śmierć i ją zrozumieć. Zdecydowanie za dużo główkowała.
    Des poruszył się. Jego duże rogi, które nigdy nie martwiły samej Sorel, teraz ją niepokoiły, gdy myślała o swojej nowej podopiecznej i o tym, co mogłoby ją spotkać, gdyby reem nie był tak łagodnym stworzeniem. Olbrzymi pysk ukrył się w dłoni panny Groom, wdychając zapach skóry. Podobno oprócz dawania siły, reemy, wielkie, łagodne bawoły, rzadko obdarzały kogoś zaufaniem, lecz jeśli to robiły, działo się to na dobre. Wszystko wskazywało na to, że Marina pozyskała sobie wielkiego, złocistego bawoła.
    - Rodzice nie będą protestować? – upewniła się, świadoma, że w przypadku niepełnoletnich, chyba jednak powinna być bardziej ostrożną. Chyba powinna uzyskać zgodę… czy coś. Z innej strony, dzieciaki w Hogwarcie stykały się z różnymi niebezpieczeństwami, od wybuchających kociołków, nieudanych zaklęć, latania na miotle i innych. Magiczne stworzenia nie były najgorszym, co mogło je spotkać.
    Dotąd sądziła, że Marina Groom była naprawdę utalentowaną w uzdrawianiu. To, co zrobiła z Desem. Z ropiejącą raną, bólem, jaki się z nią wiązał. Sposób, w jaki zakładała opatrunek. Zmieniła zdanie widząc, jak z nabożną czcią wzięła do ręki różdżkę. Było widać. Tę miłość. Ten szacunek. To coś w dotyku dłoni, gdy opuszki wędrowały po strukturze drewna, badając każdy sęk i wgłębienie. W rękach Mariny różdżka zyskiwała to coś.
    - Moja to heban z włosem z głowy wili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zawsze się zastanawiałam, czy mając taki rdzeń, sprawiają… wiesz, jak wile. Przykuwają uwagę – zastanowiła się głośno, przekrzywiając głowę. Wile były wyjątkowo wdzięczne, hipnotyzujące. Sprawiały, że mężczyźni tracili dla nich głowy. Ollivander wprawdzie uważał, że różdżki z ich włosami nie są tak stabilne, lecz nie wspominał nic o innych cechach wili. Czyżby moc nie tkwiła w srebrzystych włosach? A może ona sama, nigdy tym nie zainteresowana, po prostu nie odkryła wszystkiego?
      - Nie nadałam jej imienia, choć o tym czytałam. Nie wiem, żadne chyba nie pasuje, przynajmniej jeszcze nie. Może jeśli kiedyś dowiem się, jak nazywała się ta wila jakoś mnie olśni.
      - Da się to odkryć? Skąd wziął się rdzeń? – Który testral oddał swój włos z ogona? – W jaki sposób się je pozyskuje? Po prostu … wyrywa? – zawahała się. To brzmiało mało profesjonalnie i było odarte z mistycyzmu, a przecież tworzeniu magicznych powinien towarzyszyć jakiś rytuał. Nie było zaś przedmiotów bardziej magicznych i niezwykłych niż różdżki.
      - Podobno włos z ogona testrala jest rdzeniem dla podróżników i tych, którzy poszukują przygód. Chyba pasuje.
      - To samo powiedział Ollivander, gdy różdżka mnie wybrała – parsknęłą. Pamiętała tamten dzień. Ulica Pokątna dla małej, rozradowanej dziewczynki była niczym prezent na gwiazdkę, z gatunku tych niezwykłych i długo wyczekiwanych. – Pamiętam, że zapytałam go, czy testrala to boli. – Jej ojca nie cieszyło ani to pytanie, ani jej nowy nabytek. Czystokrwiści powinni mieć cisowe różdżki, z włóknem ze smoczego serca. Tymczasem Ollivander kategorycznie odrzucił taki wybór w jej przypadku. Pan Maren prawie dostał jakiegoś ataku i prawie zarzucił słynnemu wytwórcy różdżek niekompetencję i błąd.
      - Czytałam, że potrzeba całego serca smoka do tego, żeby wytworzyć jedną różdżkę z jego włóknem. Może to taka duża ofiara pozwala na lepsze władanie czarną magią. A czarna różdżka należała przecież wcześniej do samej śmierci. Ta duża moc i testrale jakoś składają mi się w całość.
      - Nie wiedziałam o tym. – Sorel zamarła. Takie… bestialskie. Takie marnotrawstwo życia. Już wiedziała, dopiero teraz, po latach, czemu różdżka z rdzeniem z włókna ze smoczego serca została jej niemal natychmiast wyrwana. Nie mogłaby posługiwać się czymś, dla którego zginęło to piękne, chociaż niezwykle groźne stworzenie. Cały smok. Dla jednego włókna. Jednego. Dreszcz przebiegł po plecach kobiety, gdy sobie uświadomiła, jak bardzo popularne były smocze różdżki. Przecież z takim podejściem, smoki mogły wyginąć! Obrończyni praw zwierząt niemal zbladła na tę myśl, przypominając sobie pięknego, zielonego smoka nurkującego nad plażą w Kornwalii. – Potrafiłabyś tak? – W końcu Marina chciała być wytwórcą różdżek. Zabiłaby żywe, czujące istoty dla rdzenia? Dla stworzenia ideału?

      Sorel
      kajam się za zwłokę

      Usuń
  59. Całkowicie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, chociaż trzeba było przyznać, że Scorpius cieszył się, że dziewczyna starała się go pocieszyć. Przez chwilę zastygł w uścisku Mariny nie wiedząc jak się zachować i po chwili odsunął ją od siebie uśmiechając się do niej pokrzepiająco, jakby chciał pocieszyć ją i przeprosić za to, że wprowadził smutną atmosferę.
    – Zawrzyjmy pakt. – rzucił nagle chcąc nieco rozładować napięcie. – Zostańmy jedynymi osobami w tym strasznie smutnym miejscu, którzy bez względu na wszystko będą się uśmiechali i pozostaną pozytywni. Co Ty na to? – spytał wyciągając do niej dłoń w celu przypieczętowania ich umowy. – Będzie to nasza wieczysta przysięga. – zniżył ton do szeptu przypominając sobie, jak niegdyś ojciec zawierał takową z człowiekiem, którego nigdy nie znał. Była to tajemnica, a on sam podejrzał całą sytuację przez rozchylone drzwi. Nie wiedział, że potrzeba czegoś więcej, aby wieczysta przysięga faktycznie doszła do skutku, uważał, że zwykłe chwycenie się za dłonie jest wystarczającym zwieńczeniem. – Jeśli ją zerwiemy umrzemy. – szepnął rozglądając się na boki jakby szukając niechcianych świadków.

    Trzy miesiące później
    Kiedy nadszedł długo oczekiwany weekend szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy i wybiegł na dziedziniec w poszukiwaniu ojca, który i tym razem czekał na niego cierpliwie. Nie mógł doczekać się kolejnych odwiedzin w Świętym Mungu. Wcale nie z powodu ponownego zobaczenia matki, co powinno być dla niego najważniejsze, tylko z powodu możliwości spędzenia czasu z nową przyjaciółką. Nie zdawał sobie sprawy, że ich relacja potencjalnie zbudowana na fundamentach przykrości może rozwinąć się do takiego stopnia. W szkole nie wymieniali się nawet słowem, co powodowało w Scorpiusie uczucia tęsknoty. Wielokrotnie chciał do niej podejść i porozmawiać, ale zawsze coś stawało mu na drodze. A przynajmniej w ten sposób to tłumaczył. Marina była o rok starsza co skutkowało brakiem wspólnych zajęć, a na przerwach pomiędzy nimi zawsze jakieś ważniejsze zajęcia się znajdowały.
    Kiedy dotarli na miejsce dzięki proszkowi Fiuu Scorpius oddzielił się od ojca bez słowa podążając do schowka, w którym co tydzień się spotykali. Ukrył się gdzieś pomiędzy beczką z tajemniczą substancją a kitlami zwisającymi z wieszaków. Chciał zrobić jej niespodziankę i wyskoczyć w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Miał ogromne plany odnośnie tego weekendu, ponieważ podczas ostatniej wizyty w Hogsmeade udało mu się zakupić w sklepie Zonka najprzeróżniejsze rzeczy idealnie nadające się do psikusów. Chciał nieco urozmaicić ich spotkania planując podróż poza mury samego Szpitala, który znajdował się niedaleko Wesołego Miasteczka, do którego nie udało im się udać. Słyszał od jednego z mugolaków w szkole, że mugolskie wynalazki mogą sprawiać dzieciom wiele frajdy i chciał to wypróbować.
    Dziewczyna nie pojawiała się dosyć długo i zaczął się zastanawiać, czy aby o nim nie zapomniała. Po parunastu minutach oczekiwania wstał i rozchylił drzwi, żeby sprawdzić czy aby Marina nie jest już w drodze. Ukradkiem wyjrzał przez małą szparę chcąc pozostać niezauważonym i w porę zdążyć się ponownie schować. Zauważył swoją przyjaciółkę na końcu korytarza rozmawiającą ze swoją matką, której nie udało mu się poznać. Utrzymywali w tajemnicy swoje spotkania przez wzgląd na jej chęci nauki Mariny dziedziny uzdrowicielstwa a nie zajmowanie się zabawą. Zmarszczył nos widząc, że wcale nie jest to zwykła rozmowa, a bardziej monolog prowadzony przez Panią Groom. Zmartwił się nieco widząc zakłopotany wyraz twarzy swojej przyjaciółki starając się dosłyszeć cokolwiek, jednak bezskutecznie. Jego zmartwienie znacznie się spotęgowało, kiedy zobaczył swojego ojca wychodzącego z Sali, w której leczona była jego matka. Dracon podszedł do obu pań i przywitał się z mamą Mariny, po czym obydwoje udali się za drzwi. Nie zdawał sobie sprawy, że lekarz jego matki został zmieniony. Ta sytuacja nieco komplikowała ich tajemniczą relację.

    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  60. [Skomplikowana, złożona i piękna postać <3 Chylę czoła przed tak ślicznie zrobioną oraz napisaną kartą. Jeżeli masz ochotę, chętnie porwiemy Marinę na wątek. Weasley nie jest typem dręczyciela, ale jeżeli Panna Groom lubi działać impulsywnie, to z pewnością chętnie rzuci jej kilka wyzwań. Uwielbiam bardziej skomplikowane powiązania, więc można o czymś pomyśleć, jeśli tylko masz ochotę. W razie czego zapraszam pod kartę!

    Udanego wątkowania <3]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  61. Dzień upłynął mu w gruncie rzeczy spokojnie i dość nudno. Nie było żadnych pościgów, wybuchów i innych naleśników, nikt więcej nie próbował się pojedynkować tuż pod jego nosem, nikomu więcej nie wlepił szlabanu. I gdyby nie to, że wlepił go już Marinie Groom to miałby nawet całkiem wolne popołudnie, które mógłby spożytkować na włóczenie się po zamku. Albo – gdyby zdecydował się na opcję ambitną – na przegrzebywanie się przez notatki poprzedniego profesora i wszelkie wskazówki jakie zapisała mu jeszcze Vivianne. Na Merlina, co on by bez tej stażystki zrobił. Utonąłby chyba w papierach, albo zostałby spacyfikowany przez bandę brykających bez sensu małpiszonów. Kwestia czasu wolnego zostaje jednak odsunięta na bok, podobnie jak kwestia puddingu toffi, który był dziś w porze lunchowej, a którego nie miał okazji zjeść, a nad czym bardzo ubolewał w obecnej chwili do tego stopnia, że stracił poczucie czasu i został zaskoczony przez wołanie z głównej części klasy. Pan profesor burczy więc pod nosem, szybko narzuca marynarkę na ramiona i wychodzi z gabinetu. Staje na tym dziwnym, niewielkim balkoniku wewnętrznym i spogląda na Marinę Groom we własnej osobie. Różdżka wyciągnięta i gotowa do akcji, choć sama jej właścicielka na wyćwiczone oko byłego aurora nie wygląda wcale na pewną, ani zdecydowaną, ani – co najważniejsze – gotową na ponowne spotkanie z boginem.
    - Profesorze Raven?
    - Doceniam punktualność – odzywa się kompletnie odbiegając od tematu i w końcu schodzi po schodkach. Rozluźniony, zadowolony z życia (mimo oczywistego braku w postaci puddingu), w całkiem dobrym humorze – Aż tak się palisz do działania? – ruchem głowy wskazuje skrzynię i przysiada na stojącej nieopodal ławce. Chwilę się zastanawia, spogląda na tę skrzynię jak na jakiegoś arcywroga, ale finalnie nic z przedmiotem nie robi. Wraca spojrzeniem do drobnej postaci Groom, układa myśli. Bo co mogło być dla niego całkiem oczywiste, to dla Mariny już jednak niekoniecznie.
    - Ciężko przeszłaś ukazanie się twojego bogina. Chcesz o tym najpierw porozmawiać, zanim przejdziemy do części praktycznej? Czasem to pomaga – sugeruje, daje otwartą rękę, a na koniec po prostu wzrusza ramionami. Był tu dla niej, mimo tego, że był to szeroko pojęty szlaban i zostawanie po godzinach. Był, siedział, zamierzał pilnować i dołożyć wszelkich starań by po prostu, najzwyczajniej w świecie, jej pomóc.

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  62. Był bardzo zawiedziony. Nie miał pojęcia co dana sytuacja przyniesie a on sam nie miał odwagi, żeby stawić czoła wydarzeniom dziejącym się za tymi zamkniętymi drzwiami. Od momentu, w którym jego matka została umieszczona w szpitalu nie potrafił nawet zbliżyć się do Sali numer 106. Czuł z tego powodu ogromne poczucie winy przez co stawał się hipokrytą.
    Dracon wielokrotnie próbował nawiązywać rozmowę w celu wyjaśnienia zachowania syna, ten jednak uciekał myślami daleko całkowicie ignorując zadane pytanie, bądź rzucając w powietrze jakieś denne wymówki. Malfoy Senior zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu naciskać, chociaż bał się, że nie będą mieli chwili, aby się pożegnać. Był to najsmutniejszy scenariusz, ale jednak z każdym dniem stawał się bardziej prawdopodobny.
    Był zły, że Marina jest bliżej jego matki niż on sam, chociaż doprowadził do tego na własne życzenie. Nawet nie podejmował prób przekroczenia progu Sali, w której leżała matka oddając się beztroskim zabawom w towarzystwie Mariny. Może jednak ta znajomość nie była tak bardzo pozytywna jak mu się wydawało. Może właśnie była dla niego odskocznią od rzeczywistości a pozytywna relacja, która między nimi się wykształciła była czymś w rodzaju niespodziewanej konsekwencji.
    Zauważając swoją przyjaciółkę biegnącą w stronę ich sekretnego miejsca przymknął drzwi odsuwając się na bezpieczną odległość. Pozwolił, by ciemność panująca w składziku go pochłonęła i delektował się tą chwilą samotności. Miał wrażenie, że trwało to nieskończenie długo zanim pomieszczenie oblała fala światła wraz z niezdarnym wparowaniem Mariny. Dziewczyna nie wyhamowała i odbiła się od szafki powodując dźwięczne zderzenie z ziemią paru puszek. Dyskrecja nie była jej dobrą stroną.
    – Scorpius… ja… nie… miło cię widzieć. Masz może ochotę na kociołkowego pieguska? – otworzył szerzej swoje oczy niedowierzając temu, co usłyszał. Zapewne Marina nie zdawała sobie sprawy, że Scorpius widział całe zdarzenie i był świadomy niewygodnej sytuacji. Co gorsza jej zachowanie świadczyło o tym, że koleżanka nie miała zamiaru poinformować go o tym, że jej matka prawdopodobnie zaczęła próby leczenia Astorii.
    Mimo jego braku obecności obok matki potrafił bardzo dobrze obserwować poczynania uzdrowicieli, którzy zmieniali się co parę tygodni. Raz udało mu się niepostrzeżenie podsłuchać jedną z rozmów pomiędzy personelem, która nie wróżyła matce spokojnej śmierci ze starości.
    – O czym rozmawiałaś z mamą? – spytał prosto z mostu ignorując jej pytanie o łakocie, które przecież uwielbiał. Tym razem na samą myśl o nich robiło mu się niedobrze.
    – Rozumiem, że nie masz zamiaru mnie poinformować o tym, że zapewne Klątwa Krwi jest bardzo fascynująca, a Ty masz się przyglądać jej postępowi? – rzucił nieco sarkastycznie i niemiło. Doskonale wiedział, że mama Mariny była zapalonym uzdrowicielem i wiele przypadków chorób najzwyczajniej w świecie ją fascynowało. Udało mu się to wydedukować z opowiadań swojej przyjaciółki. Nie miał jej tego za złe, porównywał jej zainteresowanie do swojego alchemicznego, jednak na brodę Merlina to była jego matka. Nie wspominając już o tym, że wysoce prawdopodobne było, że on również w przeciągu parunastu lat zacznie odczuwać skutki tej samej klątwy. Była to jedna, wielka niewiadoma. Scorpius się tym nie przejmował, nawet z roku na rok coraz bardziej uważał ją za wyjątkową. Ponowna hipokryzja. Dla Scorpiusa klątwa krwi była wyjątkowa, w odniesieniu do matki była czymś kończącym bardzo ważny rozdział i nie mógł sobie nawet wyobrazić co ze sobą przyniesie.

    Scorpius

    OdpowiedzUsuń