Poppy Nott
Pierwsze, co zrobiłaś w szkole, to poprawiłaś nauczyciela od zaklęć, który wyczytał twoje imię i nazwisko przed ceremonią przydziału. Gdy tiara wrzasnęła nazwę domu, na twoich ustach pojawił się dziwny uśmiech. Zupełnie jakby ci to pasowało. A przecież nie powinno. Niektórzy pomyśleli pewnie, że lubisz rozgłos. A ty najprawdopodobniej myślałaś wtedy o tym, że właśnie trafiłaś do domu, który ma najbliżej do kuchni. Miałaś jedenaście lat, brązowe włosy, i bił od ciebie zawadiacki blask.
Poppy Nott was a vision. He couldn’t remember a time when a pretty face and a pair of big, bright, brown eyes made him feel such a pull. The moment he heard her name during the sorting ceremony, he wanted to get closer. Get to know this fascinating creature a little more. Bask in her light for a while.
Łudzące podobieństwo do ojca przewróciłaś do góry nogami, tylko dlatego, że mogłaś. Wyraz króliczej twarzy dla jednych jest poczuciem wyższości wyrytym dłutem w twarzach wszystkich czystokrwistych, dla innych po prostu śmiertelnym skupieniem. Jednocześnie, choć nie czujesz potrzeby przynależności do grupy i wolisz pracować sama, to nikomu nie odmówiłaś nigdy pomocy. Ale tak po prawdzie – rzadko kto po nią przychodzi. Talent przejawiałaś właściwie tylko na polu transmutacji, czasem błysnęłaś też na obronie przed czarną magią, na resztę ocen musiałaś mocno zapracować. I z dnia na dzień radzisz sobie coraz gorzej.
Nadrabiasz to lekkim, nieobecnym uśmiechem, który zagadkowo kontrastuje z uważnymi oczami. Zupełnie, jakbyś widziała więcej, niż dajesz po sobie poznać. Wolisz usiąść obok samotnej osoby okupującej ławkę nad jeziorem i zapytać, czy zrobić jej zdjęcie. W międzyczasie poprawić jej nieco humor, pożartować z koła wróżbiarskiego, jakby dołączenie do niego było elementem bardzo skomplikowanej gry. Komuś na nosie.
He wanted to be as self-confident in her presence as he was with others. But looking into those big, girlish eyes – though he was more peering into them from time to time – he had a feeling that her doe-eyed gaze – for him too wise, too adult, just too much – sees more. The thing that bothered him the most was her being able to see through his neatly crafted shell.
Ale nawet w żartach nie wspomnisz, że najbardziej na świecie boisz się trzaskanego szkła. I nie zamierzasz tłumaczyć się, że raz wyczarowany patronus, ledwo kształtem przypominający wiewiórkę, już się nie pokazał – nawet w formie mgły. Lubisz pełną kontrolę nad sytuacją – instynkt samozachowawczy przeważa u ciebie nad jakimikolwiek innymi zdolnościami. Nawiązujesz komfortowe dla ciebie relacje, a jeśli przyjdzie ci zmierzyć się z kimś niebezpiecznym, to staniesz na rzęsach, by mieć przewagę. Lubisz skrywać dystans pod uśmiechem dobrej cioci i perfekcyjnie wykonujesz uniki przed czymkolwiek, co można podciągnąć pod szeroko pojęty flirt.
She wraps him in pleasant warmth and burns his skin with determination. She brushes the atrium of his soul, and touches the veins hot with emotions, while confidently and firmly breathing life and a little hope into them. Some hope for normal, healthy human contact. Without girlish fantasies and silly gossip. No words woven in naiveté, which tend to sew up the skirts of contact. For such words are unlike her. As if she was made of a different substance, throwing a stone of directness rather than covering anyone with the soft blanket native to romantic stories.
Słodkie dziwactwa, ciepły uśmiech, mocno średnie umiejętności lotu na miotle, ot byle się nie zabić. Za obiektywem aparatu coś jednak się w tobie zmienia. Twoje oczy ciemnieją, marszczysz brwi, a na usta wkrada się dzikszy, niemalże wyrachowany uśmiech. Niby nic, a w wykalkulowany sposób przybiera na mocy tak, by wydłubać ze skorupy to, co akurat masz ochotę zobaczyć na zdjęciu. Złość. Samotność. Smutek. Euforię. Miłość. Wszystko, co boli. Wszystko, co sama czujesz zbyt mocno. Wtedy nawet twój głos schodzi ze zwyczajowej nuty. Kolejne ujęcia planujesz, niczym wprawny łowca, który odpowiednio wywabia zwierzynę z jaskini.
I jeśli ktoś jest wystarczająco uważny, zobaczy, że zwykle po śniadaniu maszerujesz dziarsko po murku, niczym przedszkolak, a obok opada podejrzanie sczerniały i obumarły liść, którego zieleni sekundę wcześniej dotknęłaś. Nadaje to całej scenie tak absurdalnej groteski, że odczuwalna temperatura spada chyba poniżej zera. I jakby w odpowiedzi, po kręgosłupie przebiega ci niemal piekący dreszcz, boleśnie przypominający, że coraz mniej nad tym panujesz. Po SUMach wybrałaś przedmioty do minimum ograniczające użycie różdżki, choć jesteś w nich beznadziejna.
Aparat wyciąga prawdę z człowieka, niezależnie po której stronie obiektywu stoi. Ale to przecież niemożliwe, byś pociągała za sznurki z taką wprawą, by oszukać rodzinę, własną różdżkę, tiarę przydziału i pół szkoły…. prawda, Persephone?
I can make things move without touching them. I can make animals do what I want them to do without training them. I can make bad things happen to people who annoy me. I can make them hurt if I want.The question is... do I want it?
od września VI, Hufflepuff choć wiesz, w którym domu powinnaś być
włos z grzywy
jednorożca, jabłoń, 12 cali choć jesteś z nią w coraz większym konflikcie
klub ślimaka choć to
jedyna rzecz, której się od Ciebie oczekuje i którą rzeczywiście robisz
kiedyś klub transmutacji choć będziesz tęsknić za jedynym, do czego miałaś talent
klub wróżbiarski choć
absurdalność tego faktu bawi nawet ciebie samą
fotografia dla
szkolnego "Proroka" choć wolisz robić brzydkie zdjęcia
od dziecka nadmierne predyspozycje do magii bezróżdżkowej
Ja dziękuję wszystkim, którzy przez to przebrnęli. I dziękuję autorce Suzanne Nott za możliwość powrotu. Nie umiem w ładne karty, ale mam nadzieję, że Was to nie zrazi. Buzia to Thomasin Mckenzie. Trzy pierwsze teksty po angielsku to przetłumaczone fragmenty niegdysiejszych wątków - tak inni widzieli Poppy.
Zapraszam do wątkowania! Chętnie przygarniemy trudniejsze wątki, od miłości do nienawiści albo odwrotnie, teatrzyki emocji, niesłodkie przyjaźnie, ustawiane narzeczeństwa, w grę wchodzi też nietrywialny romans, może jakiś pierwszy heartbreak. Lubię spełniać wątkowe marzenia. Lubię też nutę spontaniczności i jeśli w ciągu rozgrywki Wasza postać zdecyduje się pojedynkować, zwyzywać, znielubić, zakochać się, namówić na coś niemoralnego, czy zdradzić moją postać, to tym ciekawiej, ja się nie obrażam - Pops po prostu zareaguje w zgodzie ze sobą.
Potrzebujesz do powiązań? Chcesz coś ustalić - dawaj do nas! joasiaaadamczyk@gmail.com. Niestety nie mam na imię Joasia, ale za to chętnie popiszę po angielsku, więc jeśli chcesz spróbować to śmiało!
A co tutaj tak cicho i pusto? Cześć! Razem z Cyanem chowamy się w roboczych, ale musiałam przyjść się przywitać. Poppy podziwiałam jeszcze przed publikacją, jest tak wspaniała i tak niejednoznaczna, nie mam słów, by moje zachwyty ubrać w piękne komplementy. To taka słodka, ale niepokojąca istotka. <3 Thomasin Mckenzie doskonale pasuje na wizerunek panny Nott.
OdpowiedzUsuńWidzę tak wiele podobieństw pomiędzy Poppy a Cyanem, że to aż prosi się o dobry wątek. Dasz się porwać do wspólnego pisania? <3 Jako, że karty Rookwooda nie ma jeszcze na blogu, zostawiam mojego maila, jeżeli chciałabyś ustalić coś wątkowego. <3
loserbutmagicloser@gmail.com
Cyan Rookwood z roboczych
[Tak to jest, jak się wrzuca kartę o barbarzyńskiej 6 rano ;) Lecę na maila, bo ja też podglądałam Cyana <3]
Usuń[Widziałam już rano, że się opublikowałaś, ale jak widać, dopiero teraz udało mi się przyczłapać pod KP.
OdpowiedzUsuńPoppy uwielbiam już od pierwszego zetknięcia się z nią na poprzedniej odsłonie - cieszę się, że wróciła. Zarówno z poziomu karty, jak i z poziomu gry jest po prostu cudna. Dobrze wykreowana, z odpowiednim balastem "dobrego" i "złego". Z olbrzymim potencjałem na budowanie ciekawych historii. Takich też jej życzę wraz z fantastycznymi, emocjonalnymi przygodami! Mam nadzieję, że niektóre z nich przeżyje z Arranem :D.
Także ten... teraz chyba wypada zacząć wątek. Odważysz się, czy mam zacząć nam w weekend?]
Arran & Finn
[Witam serdecznie na blogu jakże nietuzinkową panią! ^^ W dodatku Puchonkę, co bez wątpienia czyni jej kreację jeszcze bardziej niejednoznaczną; szczególnie, gdyby kierować się, nierzadko, mało trafnymi stereotypami na temat hogwarckich domów.
OdpowiedzUsuńPrzetłumaczone fragmenty dawnych wątków czy nawiązanie do małego Toma Riddle na końcu karty, na pewno czyni ją jeszcze ciekawszą, więc gratuluję pomysłu i treści! :)
Nie przynudzając już, życzę Ci udanej zabawy na blogu, weny i czasu na pisanie oraz spełnienia wątkowych marzeń! Gdyby Ci kiedyś brakowało współautorów do pisania, zapraszam do siebie, a póki co mam nadzieję, że tym razem zostaniesz z nami już na dobre! :P]
Lachlan Grindelwald
Prowadzony instynktem do biblioteki, nie oponuje. Zamiera w bursztynie prostych pragnień i pozwala, by gęstniejąca wokół niego potrzeba nauki, twarda od dowodów i lepka od analitycznych myśli, oblała ciało twardą skorupą sumienności. Żądza wiedzy jest nie do zbicia, nie do zignorowania. Nogi same niosą go ku półkom, ciężkim od podręczników.
OdpowiedzUsuńPowolna wędrówka palców na grzbietach ksiąg, jak po górach intelektualnego wysiłku.
Jedni wolą między skalnym blokiem, on spaceruje między szczelinami okładek, czy po rantach zagiętych gdzieniegdzie kartek. Z opuszkami mikroskaleczeń nabyłych między liniami papilarnymi, gdy przecięte kantem papieru palce biegną dalej. Wzrok w tym czasie wyostrza się nieco, pręży zmysły, by w muskularnych ramionach uwagi chwycić pojedyncze słowa, zlepić je w szereg bardziej i mniej znanych tytułów. Bardziej i mniej pożądanych... bardziej i mniej dalekich oczom koleżanek i kolegów.
Kiedy inni kończą spacer przy pierwszych rzędach, on ląduje w samych zakamarkach biblioteki. Przeciąga dłonią wzdłuż rzadko korzystanych książek, by wśród przeciętnych podręczników odnaleźć ten jeden unikalny tom, jeden dla niego znaczący: Mistrzowie eliksirów, czy urodzeni pustelnicy? Tajniki składników i jak do nich dotrzeć autorstwa mało kojarzonego przez uczniów, acz docenianego w środowisku naukowym badacza, Quintusa McQuoida. Podobno z TYCH McQuidów (dop. aut. McQuid to nazwisko słynnej wytwórczyni eliksirów z XV w.).
Podręcznik nie prezentuje się zachwycająco – nadgryziona przez ząb czasu okładka, wyszczerbiona przy końcach, czy pożółkłe od lat leżakowania kartki, to nie najlepsza recenzja lektury. Dla czytelników obeznanych w dziedzinie eliksirów jest to jednak pozycja ciekawa, doszkalająca. Wyciągając ją z szeregu innych dzieł, wznosi w powietrze kurz i... znosi zwitek papieru ku ziemi. Zagięta niedbale kartka, wysunięta spomiędzy książki, przez chwilę wiruje jak liść na wietrze, niesiona przeciągiem zza okna, zaraz jednak z cichym, niemal niedosłyszalnym dla ucha szelestem, opada na deski podłogi.
Z książką pod pachą, podnosi ją, natrafiając na pierwsze słowa monologu: „Zawsze tu siadam...” Czyli gdzie? Szukając odpowiedzi (która nie następuje, o czym dowie się później), zaczytuje się w treści karteczki. Pomiędzy grubo ciosanymi liniami obojętności znajduje nawet wyrwę dla ciekawości. Opiera się o regał za sobą, bez pośpiechu, w absolutnym skupieniu, śledząc tok myśli nieznajomego. Marszczy lekko brwi, w niejakim akcie spontaniczności wyciągając z kieszeni płaszcza pióro. Podkreśla słowa „miary i instrukcje są wyjątkowo bezduszne”, przypieczętowując je znakiem zapytania przy końcu wiersza.
Jak to?, dopisuje koślawo na ciasnym marginesie, nie rozumiejąc.
Pchany poczuciem niedosytu, niedoinformowania, przysiada na ziemi. Opiera kartkę na kolanie. Już wyraźniej, choć wciąż z dynamiczną niecierpliwością, dorysowuje strzałkę poniżej ostatniego z akapitów i na pustym polu kartki dopisuje kilka kolejnych słów: Nie liczę dni, tygodni, lat, gdy uciekałem przed surowym obliczem przyszłości, obojętnością rówieśników. Z dala od domu, z dala od niechcianych twarzy. Zbolały od urojeń ludzi, których niegdyś nazywałem przyjaciółmi. Nie jestem pewny wielu rzeczy, ale bardziej pewny, niż pisząc tę notkę, nie byłem dawno – bezduszność wpisana jest częściej w ciało, w cudzą myśl, niż w zasadę, instrukcję, czy przedmiot
Nie kończy kropką, zawiesza pióro ponad pergamin notki, upuszczając kleksa w miejscu ostatniego słowa, nieco rozmywając przy tym ostatnie litery. Już biegnie jednak wzrokiem dalej, analizuje kolejne zdania, przygląda się sensom.
Mógłby napisać wiele. Mógłby napisać więcej. Mógłby... zamiast tego kończy krótkim dopiskiem majuskułą: PRAWDA.
Tym razem kropka, jak seksowny pieprzyk przy oku, wykwita drobnym szczegółem na papierze notatki. Zostawia ją dokładnie tam, gdzie sam ją zastał – w okładce tomu, wraz z odłożeniem go na półkę bez przeczytania.
Przyjdzie innym razem. Chyba, może... na pewno?
Arran
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za przywitanie. <3
Cóż, Olie nie jest tak oczywista, jak się wydaje. Czasem mam wrażenie, że to ona prowadzi mnie w tych wątkach, a nie ja ją. :D Koniec końców efekt wydaje się zadowalający i nie mogę jej nic zarzucić, oprócz tego, że jej bogate życie wewnętrzne bywa skomplikowane. xD
Co do zdjęć – Olie pewnie by się nie wystawiła pod obiektyw, ale jeśli Poppy miałaby zamiar zrobić jej zdjęcie z ukrycia, a Olie to zauważy, to może coś z tego wyjść. :D
Jeszcze raz dziękuję za przywitanie!]
OLIEANNA MUNSON
Ciekawość szybuje dziś pod sklepieniem sufitu z lekkością podniebnego ptaka.
OdpowiedzUsuńMiędzy skrzydłami przypadku, wzniesiona ponad głowę codzienności. Wyniesiona wysoko i wychylająca dziubek znad szarówki dnia – pięknie upierzona zainteresowaniem. W lotnym podskoku teraźniejszości, uchwycona na wyżynach kiełkujących emocji, wypluwa z siebie nikły uśmiech nadziei, gdy w szczycie rzadko odczuwanej ekscytacji i niewyjaśnionej chęci trwania, wpada do pomieszczenia wczesnym rankiem.
Włosy, rozwiane prądem niesionego powietrza, łaskoczą smagnięty przez nie policzek i ocierają się niechybnie o rumieniec wysiłku. Trzask upuszczonej właśnie przez kogoś lektury umyka obok ucha niedostrzeżony. Ma szansę na odpowiedź, na tym się skupia. Poła czystej, upranej świeżo szaty, pokropione jak pałki cynamonowe wonią korzennego ciepła, dziś rozsiane w trzepocie gorącej emocji, oddają ciepło dalej, karmią sympatią pierwszą, napotkaną osobę.
Wpadając wprost na drogę młodej Gryfonki, nakłada kojący plaster spojrzenia na pierwszoroczniaczkę i pomocną dłonią przeprasza za fałdy chaosu, nawinięte przez niego na szpulę teraźniejszości. Podnosi również opuszczoną przez nią wcześniej w popłochu książkę.
— Nie chciałem Cię przestraszyć. Trochę mi się spieszy.
W motylim przelocie, wyjaśnia. Z motylą szybkością, zerka na tytuł:
— Sabat Czarownic w nowiu to znacznie cieńsza, i ciekawsza pozycja, jeśli chodzi o procesy czarownic w XVII wieku — dodaje, wręczając jej lekturę Proces o czary z Historii Magii, do której sam nigdy wcześniej i nigdy później się nie przekonał.
Szata w kolorze nocy, dzisiejszego dnia odznacza się czernią tuż pod kołnierzem bladej, połyskującej zmęczeniem skóry. Stojąc w progu biblioteki, zaciąga płaszcz uczniowski głębiej na ramiona, wygładza pomarszczone fałdy odzienia, chowając między nimi wyśnione wcześniej nadzieje. Wypuszcza powietrze ze świstem, zastygając w spokoju, jakby chwilowa tylko wyrwa, chwilowe pęknięcie na masce zobojętnienia, miało ukruszyć jego bezpieczeństwo już na stałe. Już na pokolenia.
Nie daje po sobie poznać wcześniejszego rozedrgania emocji, gdy z kamienną twarzą, już bez pośpiechu, wręcz mozolnie, pokonuje aleje książek.
Półki w bibliotece, z kołtunami dekoracji wiszących w powietrzu, atakują wachlarzem barw, od jaskrawo-ognistych dyni, z ogonem zieleni świecącym magiczną łuną, aż po czarne, złowróżbne nietoperze o błoniastych skrzydłach, niemal jak prawdziwe, ukryte w szczelinach między regałami. Strzygące uszami i jarzące się czerwienią schowanych w cieniu oczu.
Wzdryga się nieznacznie, gdy jedna nich, kipiących czernią bestii, podlatuje do niego, trzepotem skrzydeł (choć bez żadnego wyraźnego dźwięku) rozwiewa włosy i nagle... rozmywa się w przestrzeni tuż przed jego nosem, pozostawiając za sobą mglistą, niknącą z wolna połać dymu.
— Halloween — komentuje krótko, kierując się w stronę Mistrzów Eliksirów.
Wciąż liczy na wielkie zakończenie – tryumf przypadku, wyrastający górą emocji na słowach zupełnie nieoczekiwanej korespondencji. Wciąż myśli, że może znajdzie między stronnicami książki kolejną odpowiedź, kolejną niewiadomą do odczytania, która rozkruszy blok obojętności, jak pierwszego dnia znaleziska.
Zamiera w parę sekund później, wpatrzony w kolory Hufflepuffu wplecione między kratę spódnicy. Zastygły w pozie niezadowolenia, wsuwa dłonie do kieszeni spodni, przez moment w bezmyślnej pasywności obserwując dalsze Jej ruchy.
Spojrzenie ciszy, zawisłej w znużeniu i w okurzonych okładkach ksiąg, osiada na ramionach, jak ciężka, ostra w krawędziach narośl. Kolcami niedostatku wgryza się między włókna swetra, przebija przez płaszcz miękkich tkanek i pozostaje w głowie Arrana na dłużej. W tym czasie obleczona światłami lamp twarz Poppy, wyrzuca z siebie jaskrawość wrogiej lub jeszcze gorzej, neutralnej emocji.
Odwraca się na pięcie, niknąc bez słowa. Przynajmniej na jakiś czas.
Wraca równo cztery godziny później, korzystając z okazji, tj. z trwającej uczty, gdzie setki uczniów napycha się właśnie pasztecikami z mięsem i żurawiną, zapijają pierwszy głód dyniową zupą i pozostałymi smakołykami. Jemu nie potrzeba wiele. On wyciąga jedynie z kieszeni szaty imbirowe ciasteczko, rozkruszając je między zębami.
UsuńStaje na małej drabince, by sięgnąć po wyczekiwaną książkę, niemal krztusząc się okruchami swojej dzisiejszej przekąski, gdy po otwarciu tomu odnajduje nie tylko liścik, ale także odpowiedź.
Ciekaw jestem... dlaczego to, co da się powiedzieć, nigdy powiedziane nie będzie. Dlaczego chwila w zadumanej melancholią grzędzie, pokrapiana jest nie smutkiem, a agresją? Gdy tak naprawdę pod oczami prawdy, we łzach ciszy lub przekleństw, wzbieramy to co piszesz – lęk, słabość, czy cierpienie – i złość często tylko na samych siebie? Czy zawsze jest tak, że zachłyśnięci dumą, sięgamy słowo-broń? Ciskamy cynizmem czy szyderczym śmiechem? Czasem chciałbym złożyć dłonie do modlitwy i wierzyć w to, że ludzie potrafią żyć lepiej. A czasem wydaje mi się, że jeśli odwołam się przy nich do siły wyższej – będę się modlić, zamiast czuć i reagować na nich (ludzi), to już teraz jestem u schyłku wiary w cokolwiek. I w siebie.
Poszerza kontekst dyskusji o nowe elementy, tym razem nie podkreślając żadnego ze słów. Zamiast tego, śledząc drżącą kreskę przy słowie „myśl” gryzie kolejny kawałek ciastka.
Ręka z piórem, zawieszona nad liścikiem, pozostaje w bezruchu przez chwilę.
Zbiera myśli, nim wraca do korespondencji.
Dosłownie? Co masz na myśli? Po znaku zapytania zaczyna kolejne słowa: Potrzebuję..., przekreśla. Lepiej, gdy nie wiesz, czy czujesz... czy... gdy czujesz za mocno?, zamienia na pytanie, niezdolny do wyrzucenia z siebie poprzedniej myśli. Niezdolny do odkrycia się z gasnących w głowie pragnień.
Podkreśla „Uciekamy w tym samym kierunku, drogi odbiorco”, odsyłając do strzałki: Być może. Ale czy w jednym czasie? Uciekamy wciąż w pojedynkę.
Dochodzi do ostatnich ze słów, znajdując w nich skojarzenie do poprzedniej wypowiedzi.
Być może właśnie dlatego tak dobrze nam zostawiać myśli właśnie tutaj. By złapać się w pędach ucieczki choć na chwilę: w ramionach dyskusji. Poczuć obecność.
W słowach puenty osiada samotność. Zsuwa się miękko po upierzeniu pióra, gdy opuszcza je przy kartce, gotów na coś więcej. Tymczasem, jak rozbite z hukiem odłamki lustra zwiastujące pecha, w kątach biblioteki słychać poruszenie. Zdąża ledwie zatrzasnąć książkę w popłochu, gdy cień przybysza miga mu przy końcu regału. Wciskając na siłę tom między inne lektury, ostatecznie traci stabilność pod opuszkami, zrzucając nie tylko TĘ książkę z notatką między stronnicami, ale też kilka innych.
— Cholera...
Usta poruszają się w dziwnie obcych głoskach. Rzadko zdarza mu się kląć, dlatego też słowo to, zaniżone do szeptu, brzmi samozaskoczeniem i rozmemłanym w niepewności zawieszeniem wypowiedzi.
— Musisz robić tak dużo hałasu? — rzuca oskarżycielsko w kierunku nadchodzącej Poppy, co stanowi wyjątkowo irracjonalną pretensję jak na to, że sam właśnie zrzucił kilka książek. Zbiera je szybko, nie racząc jej dłużej spojrzeniem.
Oczekiwanie, rozkruszone w piaskach czasu i zsypane w jeden, buzujący kopiec niecierpliwości, zsuwa się wzdłuż pasów teraźniejszości – usypuje się przy tym chęcią odpowiedzi i ponownego kontaktu z nieznanym odbiorcą, gdy raz za razem, przybywając w jednym celu do biblioteki, szuka nowych słów i nowych wyznań. Szuka emocji.
OdpowiedzUsuńPlandeka rozmyślań, naciągnięta na sztywny korpus napięcia, struną niepokoju rozkłada się płatami po umyśle; wprawia ciało w lekkie drżenie niecierpliwości, gdy kolejny raz, otwierając książkę, natrafia na pustkę. Dzień za dniem, czasem nawet dwa razy dziennie, pojawia się w alejce między półką, a samotnie stojącym stolikiem, sięgając po dobrze znany już mu z zapachu i z faktury tom książki. Przesuwa opuszkami po wytartej przez czas okładce w nadziei na to, że dziś znajdzie w niej coś więcej. Coś znaczącego.
Mistrzowie Eliksirów, dla innych będący analogią beznamiętnej lektury, jemu za sprawą włożonej w nią kartki kęsem intymnych słów wgryzają się w neurony świadomości. Wynurzają się spośród zdań przypadku i zdań szczerości, jak majestatycznie dryfujący na wodach zainteresowania galeon. Wielka niewiadoma, którą zatopić jest w stanie tylko czas. Mija go jednak zbyt mało, by zagłuszyć echo pamięci.
Słowa nieznanego korespondenta, odbite stemplem sympatii w głowie młodego Krukona, tkwią wciąż między zwojami świadomości, czekają na doprecyzowanie i dopowiedzenie.
Myśli o nich częściej, niż jest w stanie przyznać. Myśli o nich również wtedy, gdy kolejny raz, desperackim, acz wciąż równomiernie stawianym krokiem wkracza na terytorium biblioteki. To ostatni raz, obiecuje sobie, prześlizgując się między rzędami półek, by trafić do tej jednej, szczególnej.
Słońce zakryte nad błoniami rzadkimi chmurami, nieśmiało wychyla macki zza postrzępionych arrasów nieboskłonu i wreszcie, ślizgając się przy granicy okna, jako źródło jedynego światła, wątłą łuną wstępuje do środka pomieszczenia.
Rzuca jaśniejący kolor dnia i kolor oczywistości na twarz pogrążonej w kontemplacji Puchonki, nie dając miejsca na nadinterpretację. Gdy wąskie palce z nadmierną pieczołowitością wsuwają karteczkę za okładkę książki, podświadomie już wie. Serce staje na moment, uciśnięte w kleszczach zaskoczenia. Niemożliwe!, krzyk niedowierzania rozrywa myśli w pół, gdy wpierw sparaliżowany, ostatecznie rusza w jej kierunku.
Ignoruje.
Obecność dziewczyny tuż przy swoim boku i muśnięcie włosów, gdy w nagłej negacji i potrząśnięciu głową jej sypkie pasma dotykają osłoniętego swetrem ramienia. Gdy ona wciąż jest zanurzona w nostalgii, on sięga bezceremonialnie po zwitek papieru, natychmiast wręcz go otwierając i wbijając szpony wzroku w dopisane nowo słowa, jeszcze lekko przyciemnione i połyskujące świeżością. W pościgu za charakterystycznymi zawijasami przy literach, szybko dostrzega podobieństwo pisma. Cholera. Płatki warg rozchylają się nieco, nic jednak nie mówi.
Zamyka kartkę, nie przeczytawszy treści i wbrew temu wszystkiemu, co powinien zrobić najpierw (wyjaśnić jej coś; przeprosić za zagarnięcie jej tajemnic dla siebie; przedstawić się jako odbiorca korespondencji; cokolwiek), w pierwszej kolejności stając przed nią bez słowa tłumaczenia.
— Nie wiedziałem, że pisujesz listy... — mówi szorstko, zupełnie enigmatycznie, wznosząc zwitek papieru do góry, nieco ponad jej głową, gdyby przypadkiem zapragnęła teraz odebrać swoją „własność”. Nie dodaje nic więcej. Nic, co by jej teraz pomogło.
Przygotowuje się do ucieczki dłonią, trzymając papier ściśle pod opuszkami.
— Mogę przeczytać?
Pada pytanie, chociaż przecież i tak wie, że to zrobi, bez względu na odpowiedź.
Twarz, w naciągnięciu znanej mu powściągliwości, nie wyraża wiele. Robił to już wiele razy wcześniej, wie jak trzymać sekret tylko dla siebie.
OdpowiedzUsuńUbrany w płaszcz beznamiętności, plamiony fałszywą obojętnością, nie pozwala, by emocje rozcięły szwy dobrze skrojonej na twarz maski perfekcyjnego chłopca. Zakrywa więc szczelnie myśli za kolejną salwą nic nieznaczących mu mimik i gestów. Robi to, czego sztandar rodziny Greengrasów uczy go najlepiej... gra bezwiednie, niemal instynktownie. W odpowiedzi na jej oburzenie, uśmiecha się w zwodniczym rozluźnieniu, prostuje plecy i patrzy na nią z wysokości swoich stu osiemdziesięciu paru centymetrów wzrostu. Wycofuje się przy tym o dwa kroki w tył, gdy Poppy próbuje wygarnąć z jego rąk ich wspólną, jak mniema, własność.
To niedorzeczne. Los ewidentnie się z niego naigrywa, rzucając mu pod twarz oblicze ostatniej osoby, której by się spodziewał. Co z tym robi? Mieli w palcach liścik, odlicza w głowie sekundy ciszy i zasysa w szczelnie zamkniętych wargach chęć ujawnienia się przed nią tu i teraz.
To nie byłoby zbyt mile przyjęte.
Tak zakłada. Tak mu się zdaje. Tak myśli w pierwszym odruchu.
Wobec tego porzuca pomysł o odkryciu się – udaje bezczelnie, że nie parzy go dotyk kartki w dłoniach, gorącej od nowych wyznań i ujawnianych tajemnic. Udaje, że nie rusza go źródło kontaktu, gdy patrząc wprost w jej rozognione emocją oczy, czuje ciężar ich wspólnej, nowej acz intensywnie doświadczanej historii.
Jak wprawny aktor, naciąga nici milczenia na szpulę teraźniejszości, pozwalając by wraz z mijającymi sekundami, cisza i niedopowiedzenie zastygły w przestrzeni, okryły prawdę rosnącym w jej ustach oskarżeniem.
Niech mówi. Pozwala jej, samemu nie mogąc jeszcze zdecydować, co dalej. Wie jednak, że w jednej kwestii zgadzają się na pewno – gdyby tylko wiedzieli, z kim piszą, przerwaliby to już na wstępie. Za późno jednak na podobne refleksje.
W ostatecznym starciu sił, wygrywa ciekawość. Miażdży w nim resztkę ostrożności, która nakazywałaby raczej odpuścić, gdy słodycz groźby okala ramę ich rozmowy, a twarz dziewczyny, dotąd zwykle mu pobłażliwa, dziś twardnieje w napięciu,
Spuszcza wzrok na kartkę, wbrew jej niepokojącemu komunikatowi, rozpoczynając czytanie od punktu, w którym wcześniej skończył:
— Wiara… Cały czas się jej trzymam. To jedyne, co mam... — czyta na głos, gotowy wydrążyć dziurę w ich znajomości, której nie pokryją żadne słowa przeprosin. Wie, że słowa tajemnic nie są bezpośrednio dla niego, Arrana Greengrassa, i że odkrycie ich przed kimś, kogo Poppy nie znosi, musi napawać ją złością. Wie przy tym jednak, że już wcześniej to zrobiła, powierzyła mu swoje myśli i słowa, tworząc w głowie wizję kogoś, kto w rzeczywistości nie istnieje. Kto w życiu jest znacznie więcej, niż bezpiecznym odbiorcą jej słów, kto w spotkaniu twarzą w twarz przybiera nieoczekiwany kształt.
Nie zdąża przejść do końca zdania, gdy dźwięk pęknięcia szyby zza pleców Puchonki wyrywa go z czytania. Szybko, nieco nerwowo ze względu na okoliczności, zerka wpierw na okno, później na nią, nie od razu odnajdując w jej strachu sens. Mijają kolejne, bezwzględne sekundy napięcia, przedzielone wstydliwym spuszczeniem jej wzroku ku ziemi, gdy podtrzymując na barkach ciężar niedomówienia, szuka odpowiedzi. Włącza w sobie instynkt Krukona, z morza chaosu wyławiając przydatne mu fakty. Myśli, jak tratwa rzucona na grzbiety wzburzonych fal, rozbijają się o skały skojarzeń i odniesień, których długo jeszcze nie potrafi skleić w całość. Do czasu.
Mruga przez chwilę oczami w zaskoczeniu, cofając się w głowie do do kilku danych mu wcześniej strzępów informacji:
— „To niebezpieczne. Dosłownie” — cytuje cicho, w nagłym dekamuflażu siebie, bo przecież tego nie mógł skojarzyć tak szybko bez znajomości całej ich konwersacji. Zaraz jednak porzuca tryumf odkrycia i podchodzi do niej wolno, wręczając w jej dłonie barwiony intymnością wyznań papier.
— „Tych słów nie pisałam z myślą o tobie”. Bez obaw, to też pamiętam. Pergamin jest Twój.
UsuńMówi w rezygnacji, mijając ją. Przed wyjściem dotyka jeszcze okna wyciągniętą z kieszeni różdżką i w podszepcie „Reparo”, wygładza powierzchnię uszkodzonej szyby. W przeciwieństwie do pęknięć na emocjach, przynajmniej tę część ich spotkania da się łatwo naprawić.
Nic jednak nie jest w stanie wypełnić pustki, jaką czuje, gdy opuszcza ją w jednoczesnym poczuciu konieczności milczenia i winy za odkrycie czegoś, czego prawdopodobnie wcale nie powinien wiedzieć. Robił to już wiele razy wcześniej, wie jak trzymać sekret tylko dla siebie.
* * *
Mijają tygodnie, od ich ostatniego spotkania. Spędzone na skrupulatnym omijaniu pewnej Puchonki, znoszą na niego jedynie chłód dystansu i surową pieśń przestrogi, którą gdyby tylko mogły, podzieliby się z nim Mojry. Zamiast jednak łagodności wieszczek, zyskuje kolejny sekret do ukrycia, kolejny gęsty plaster tajemnicy, który w oblepieniu duszy dociąża ją do gleby. Pozostawia w fundamencie szarej codzienności, wypełnionej fałszem i stagnacją.
Ramiona, rozpostarte szeroko w loży niezadowolenia, sztywnieją pod naciskiem niepotrzebnych myśli i bestialsko, nieprzerwanie, unieruchamiają go w pozie malkontenta. Doskwierają mu nawet bardziej, niż grudniowe kulki śniegu, jakie dzisiejszego popołudnia uderzają boleśnie o płótno skóry.
Zamiast ust wypowiadających słowa w półgłosie rodzącej się przyjaźni, tli się na ustach dymna gorycz spalonej znajomości , Tej listownej, innej, wyczekiwanej namiętnie, a jednak porzuconej gwałtownie. Zamiast zetknięcia rąk w akcie pokoju, przywdziewa na siebie płonący rękaw niedomówienia i nielogiczności.
Oczy, rozedrgane w śmiertelnej grze milczenia, podtrzymywane uparcie w pozie spokoju, zamykają się na moment. Podciąga szalik pod granicę nosa, przyspiesza nieco i na ślepo, ale pewnie, pokonuje kilka kolejnych stopni w kierunku sowiarni. But trzeszczy na mieszance śniegu i lodu, opadając na utwardzony grunt z pewną powtarzalnością, gdy on z podobną, smutnie powtarzającą się tendencją do archiwizowania myśli, oddaje się nim bezwiednie.
Uderzenie z impetem w obce ciało, które chwieje się niebezpiecznie bliskie wywrotce, nie tylko wyrywa go skutecznie z zamyślenia, ale i wymusza na nim szybką reakcję.
— Przepraszam! — rzuca niemal natychmiast, chwytając bliżej nieokreśloną jednostkę w pasie, byle tylko uchronić ich przed wspólnym upadkiem. Oczy w tym czasie krzyżują się szybko z ciemnością spojrzenia Panny Nott. Bliskość kontaktu wprawia go w feerię nieoczekiwanych emocji, a serce rejestruje obraz znacznie szybciej, niż rozsądek.
Rażony dosadnością tego, czego unika przez ponad miesiąc, wypuszcza ją bezmyślnie z objęcia, pozwalając na to, by nie tylko upadła przy nim, ale i podcięła go przy kostkach, doprowadzając do katastrofalnych skutków. But ześlizguje się bowiem z oblodzonego stopnia, nie dając mu ani krzty równowagi.
Nagle, w chichocie losu, oboje lądują na lodowatym i twardym podłożu, uderzają plecami o krawędzie schodów i nie wiedząc kiedy, na powrót znajdują się ciasno przy sobie, w nieszczególnie pięknym objęciu splecionych ze sobą w chaosie rąk i nóg.
Arran potrzebuje chwili, by w ogóle określić, czy w całym tym upadku znajduje się teraz na górze, czy na dole cielesnej układanki.
Arran
[Żeby nie przedłużać, pozwoliłam sobie od razu zacząć nowy wątek :D]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSylwetka chłopaka, zamarła przez chwilę po nagłej bliskości z twardością kamienia, wsiąka zwinnie w obraz podłoża, jak kameleon. Ubrany w ciemność kruczego płaszcza, rozciągnięty ciałem na równie ciemnych hogwarckich kaflach, niknie niemal w kolorach czerni i granitu. Zaszyty między upadkiem, a ślizgającymi się niecnie po ciele mackami spotkania, patrzy w chwilii konsternacji na Poppy. Z kostniejącymi od zimna dłońmi, opartymi o posadzkę; z równie zastygłymi w chwili myślami. Zawieszony pomiędzy chęcią wycofania się, a chęcią rozmowy.
OdpowiedzUsuńSzybko przechodzi z jednego stanu w drugi, pierwszy raz od dawna czując dysonans poznawczy przy samym patrzeniu na nią, przy starciu się dwóch skrajnie różnych oblicz Panny Nott, które w niej dostrzega. I które równie gładko, jak przyjąć do głowy, chciałby od siebie oddalić. Pejzaż uczuć i pejzaż aktualnych doświadczeń nie jest jednak skłonny odejść w niepamięć – wyrwą dyskomfortu rozciąga się po pasie teraźniejszości, łapie go w przepaść niechcianych emocji i zasysa w dole niepokoju, sprawiając, że spięty jest już nie tylko za sprawą pozycji, w jakiej się znaleźli, ale również przez wzgląd na atakujące go myśli.
Tymczasem obszyta zaskoczeniem maska powściągliwości, naruszona w szwach, wysnuwa spod siebie cienie niechęci i pozwala na to, by przez krótką chwilę cienkie nity niezadowolenia i niezrozumienia, łaskotały twarz, prześlizgiwały się po mięśniach i skórze w niemym skupieniu. To nie tak, że jej nie lubi... po wymianie listownej może lubić wręcz za bardzo. Ale to właśnie – nieznane mu dotąd uczucie wobec jej osoby – niepokoi go najbardziej. Sprawia, że stabilny grunt dystansu zatrząsa się pod nim i ściąga w grzęznące odmęty nieprzetrawionych wciąż myśli.
Tylko głęboki oddech powściągliwości zaciągnięty w zapadlinę płuc ratuje przed zdemaskowaniem tego, co siedzi mu w głowie. Nic nie mówi, zamiera.
Chwila odpoczynku w zupełnej spolegliwości, gdy ciałem wstrząsa dreszcz. Pozwala jej, by oparta dłońmi o wygodny tors, odnalazła się w obecnej pozycji, ułożyła się, nieco się nawet podniosła i przeszyła go wzrokiem niezadowolenia, marszczona refleksją.
Chyba trochę ją rozumie – sam jeszcze nie znajduje w ich spotkaniu satysfakcji. Powietrze, morowe i ciężkie od minionych zdarzeń, nie oddaje połowy z napięcia, jakie w sobie czuje. Sekundy dłużą się w nieskończoność. Ciągnące się pasem milczenia, gorące od niedopowiedzenia, zakończone sugestywnym mlaśnięciem języka i szybkim przemknięciem pod granicę schodów. Poppy zrywa się w nagłym manewrze, nie tłumacząc czemu.
Z chwilą, kiedy spłoszona lub zniesmaczona podrywa się do siadu, oddalając się od niego, czuje lekki ścisk w żołądku i nagłe odpuszczenie. Zawód? Zaskoczenie? Ulga? Wzdycha cicho, odrywając myśl od jej osoby.
Pamiętaj, po co tu przyszedłeś.
Podnosi się wolno do siadu tuż przy podnożu schodów i opiera spokojnie plecami o mur wieży, rozmasowując najbardziej pokiereszowany po upadku bark. Palce chaczą przy tym o nieznanego źródła dziurę na ramieniu, prawdopodobnie będącą pokłosiem upadku i otarcia się uczniowskiego płaszcza o kamienie pod schodami.
Ponownie – wzdycha, nic nie mówiąc.
Wyciąga jedynie różdżkę w pogotowiu, zawieszając ją nad kawałkiem rozszarpanego odzienia. W tym samym momencie do jego uszu docierają pierwsze słowa dziewczyny. To wtedy zatrzymuje rękę w powietrzu, spoglądając na nią.
Kolejny ścisk, jak grubo pleciony supeł dyskomfortu. Węzeł emocji, zawiązany ciasno na organach. Uciska nieprzyjemnie, przyprawiając twarz o lekki grymas. W ciszy obserwuje zmianę od surowego poszycia po miękką otulinę łagodności, jaka niespodziewanie wstępuje na oblicze Poppy:
— Nie oczekuję, że będziesz widzieć, Poppy — odpowiada krótko, neutralnie, opuszczając jednocześnie rękę z różdżką (czar nie zapada). W kilka sekund później, schowana w kieszeń, dłoń dzierży w sobie kawałek drewna i ciężar kontemplacji.
Przez chwilę jeszcze waha się w decyzji, zerkając na jej wyciągniętą dłoń. Sięga po nią w kredycie zaufania, bo na pewno nie w przekonaniu o tym, że robi to dla siebie. Nie pomaga mu... dotyk jej gładkich palców, zaciskających się piętnem dziewczęcej obecności wokół spotkania. Nie pomaga wzniesiony przez rozmowę posąg kontaktu, którego nie jest gotów zdzierżyć.
UsuńZnacznie bliżej mu w rozmowie do sceptyka.
— Jak? — pyta krótko, z szeleszczącą nutą cierpkości, bardziej nawet szorsko, niż planował z początku:
— Jak właściwie chcesz odnaleźć kogoś, kto jest Ci bliski tylko na papierze? — dookreśla nieco łagodniej, stanąwszy wreszcie na nogi z wysokością ponad jej głową. W trakcie manewru ciężar ciała przenosi na siebie, nie chcąc stać się kotwicą dla jej dłoni. Wystarczy, że i tak są już związani ze sobą mosiężną kulą przypadku i listownej wymiany tajemnic.
— Ufasz mi...? Na tyle, żeby powiedzieć wprost o tym, co napisałaś?
Patrzy na nią w skupieniu, przez moment zapominając nawet o puszczeniu dłoni. Dopiero bezmyślny ruch – pociągnięcie ręki w swoją stronę, uświadamia mu, że jeszcze jej nie oswobodził; że ciało dziewczyny właśnie leci w jego kierunku. Chwyta je w miękkim objęciu bez słów komentarza, ignoruję parzącą bliskość:
— O czym pisałaś w liście, Poppy?
To Twoja kolej na odpowiedź.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzypadek nie zna struktury granic, nie trzyma się schematów codzienności zamkniętych w kloszu powtarzalnych sytuacji. Wychodzi ponad wszelkie formy i jak uwolniony na skrzydłach ptak, szybuje w nieuchwytnym locie niewinnego obserwatora lub twórcy wszelkiego chaosu; wysuwa nad nimi ostre pazury teraźniejszości, by chwilę później rzucić ich bezceremonialnie i bez wstydu w jedną przestrzeń, w jeden czas, w jeden kwadrat posadzki – rzucić ich w zwierciadło spotkania twarzą w twarz przy schodach. Nie ma w tym krzty delikatności. Uderzając w taflę chwili, ogłuszeni nagłym, intensywnym kontaktem, którego się nie spodziewają, mogą tylko prosić po cichu o chwilę na ogarnięcie skołatanych myśli. Każdy z nich radzi sobie z tym na własny sposób. Każdy jako indywiduum. Łączy ich jednie obopólna, niewypowiedziana jeszcze potrzeba kontaktu i zrozumienia z tym tam rówieśnikiem.
OdpowiedzUsuńTym odpisującym na listy nieznajomym. Tym, który jeszcze niespełna kilka dni temu był dla nich bezkształtną maską – niewiadomą. Azylem dla wyznań i buforem bezpieczeństwa.
Tam, w hogwarckiej bibliotece. Tam, między półkami pożółkłych książek.
W swym kaprysie, a może i w błogosławieństwie, przypadek jest też wyjątkowo przewrotny – stawia ich w kręgu świeżo zawiązanej przyjaźni i karze patrzyć na to, co przyniesie czas. Ten sam przypadek, ta sama przewrotność losu gotowa jest pochwycić dusze i myśli ich dwojga w ucisku dyskomfortu, ale i pewnej ulgi, wynikającej z niknącego dystansu. Gotowa rozszarpać szwy powściągliwości i każdą jedną, naniesioną na płaszcz rozmyślań łatę uprzedzeń. Każdy okruch gniewu, każdą wadliwą emocję, która niegdyś wyniesiona na prym ich znajomości na mocy dotychczasowego konfliktu, dziś zdaje się nieco blednąć. Zamieciona pod dywan, negatywna emocja wreszcie studzi się, krzepnie, by ostatecznie, rozkruszona pod palcami rozsądku, rozsypać się w pył. Tak jest przynajmniej w przypadku początkowego żywiołu antypatii, jaki nosi w sobie Arran, a jaki z wolna, po cichu, go przy niej opuszcza.
Nie jest w stanie przyznać tego wprost, nie wiadomo nawet, czy odejście zatęchłych wcześniej wrogością emocji wpisane jest w jego świadomość (czy zdaje sobie z tego sprawę), czy tylko czuje sercem – wie jedynie, że stojąc naprzeciw niej, pierwszy raz gotowy jest jej słuchać.
— Nie brzmisz na przekonaną... — przyznaje otwarcie, ściągając brwi w geście sceptycyzmu. Membrana spojrzenia pokrywa ciasno twarz Persephone: policzki, oczy, a w szczególności mówiące do niego dziś usta. Jakby w drgnięciu kącików i w każdej pojedynczej mimice szukał fałszu, rozszerzającej się przez ukryte emocje dziury w płacie rysującego się między nimi pokoju.
Nic takiego się nie dzieje. Nikt nikomu źle nie życzy, nikt nie strzela piorunami złości, jak bywało w przeszłości. Dziwne, obce, inne. W swej odmienności, wciąż jednak pełne spokoju, niemal kojące. Lustrzano przyjemne do miękko wypowiedzianego imienia, które słyszy z jej ust pierwszy raz i dotyku ciepłej, życzliwej mu dłoni. Gdy ta głębokim muśnięciem układa się pod grzbietem jego własnej ręki, chwyta chciwie za papier, w swej ciekawości i zaborczości, chowając podarowany mu liścik do kieszeni płaszcza.
Gdyby nie wzrok, jasnością tęczówki rozświetlający jej sylwetkę, można by uznać ten manewr za odpowiedź (wybiera czytanie), ciało jednak nie rusza się z miejsca ani o krok, nie ucieka przed perspektywą dalszego spotkania, co sugeruje, że może sam skrawek papieru nie jest mu jednak wystarczający.
— Potrzebuję jednego i drugiego. Potrzebuję wszystkiego.
UsuńRoztrzaskuje skorupę powściągliwości jednym kopnięciem szczerości, wciska obuch niewystarczalności w łupinę ich rozmowy, prosząc o więcej. Więcej niż słowa odpowiedzi, więcej może nawet niż odkrycie tajemnicy. Więcej niż to, co ma dotychczas.
— Nie lubię ograniczeń, jakie idą za niewiedzą. Ale rozumiem, że gdzieś jednak leży granica poznawania, której nie przekroczę... — zawieszony między kolejną myślą, a chęcią wyrwania się z cugów bierności, cofa się o krok, patrząc na nią z dystansu kilkudziesięciu już centymetrów:
— Zostajemy tutaj, czy poprowadzisz...?
Hej, żyjesz tu jeszcze? XD
OdpowiedzUsuńGdy człowiek dostanie już wszystko, czego potrzebuje, zazwyczaj zmieniają się jego pragnienia. Brzmi wiarygodnie.
OdpowiedzUsuńWplecione w wypowiedź Puchonki doświadczenie, jakie wyczuwa w barwie jej głosu, sprawia, że chciałby wierzyć Poppy. Przez chwilę nawet udaje mu się odrzucić wszelkie towarzyszące mu wątpliwości, co do cudzych teorii. Jest przekonany o tym, że dziewczyna wie, co mówi. Jej stonowany, oswojony przez (jak mu się wydaje) strunę strachu głos, niesie się echem po hogwarckim wnętrzu – sprawia, że w dźwiękach zasysanego przez niego tembru kobiecego głosu, Arran naturalnie szuka zrozumienia, ukrytego geniuszu. Jakby sens i kontekst jej wypowiedzi, choć wciąż mu nieznane, były silniejsze i bardziej znaczące, niż jego własne przemyślenia, wibrujące pod kopułą czaszki. Nieprzerwane, mnożące się wraz z mijającymi sekundami.
Uważaj, Arran, ostrzeżenie zasiada jeszcze głębiej w świadomości, niż wszystko to, co Persephone wypowiada potem.
Figura dziewczyny przed nim; spokój dawno za nim – czuje jak w wędrówce między pętlami korytarzy, a potem w pasie szerokiego holu szklarni, gubi pewność siebie i determinację w wyrażaniu własnego stanowiska. Niknie w ciemnych odmętach własnych rozmyślań, dając ponieść się dziecinnej obawie wyśmiania, gdyby tylko teraz zdecydował się odezwać przy niej. Słowa odpowiedzi, jak skurczone niepewnością pięści, zaciskają się na gardle głosu.
Przez chwilę milczy, nie od razu wiedząc, czy wolno mu się sprzeciwić. Sekundy jednak mijają, a zrozumienie nie nadchodzi...
— Czy nie o to właśnie chodzi? Pragnienia nie mają końca, zmieniają się nagle lub rosną w miarę jedzenia, a gdy tylko wydaje się komuś, że nic już nie ma, na horyzont wchodzi nowa myśl i nowa zachcianka... — nie lubi tego przyznawać, ale sam im ulega— Chciwość wyrywa z nas działanie.
Urywa nagle, omal nie wpadając na jej plecy, gdy Persephone zatrzymuje się niespodziewanie przy pojedynczym, pozostawionym tu krześle. W ślad za nią, ściąga wierzchnie odzienie na oparcie, czując jak wilgoć szklarni przeciska się momentalnie między luźnymi splotami szkolnego swetra, a powietrze, osiadłe i ciężkie, oplata jego ciało w niekończącym się poczuciu wegetacji.
W przeciwieństwie do niego, rośliny mają się tu świetnie – wciąga w nozdrza zapach liści i namokłej gleby, woń niosącej się w powietrzu lawendy i znacznie mniej wyczuwalnego asfodelusa, który wyrosły skromnie z ziemistej łaty, pnie się w górę, ukazując magiczne, pożółkłe nieco pąki.
Emocje. Nawet on, pomimo mistrzowskiej wręcz powściągliwości, wciąż musi się z nimi mierzyć. Słuchanie o tym, jak kłopotliwe zdają się dla niej, nieco koi więc jego nerwy. (Nie jesteś w tym sama, Persephone).
Nie wie, co ma na myśli, nie domyśla się jeszcze, choć oczy, skoncentrowane na jej szklących się talerzach niepokoju, wyłapują z oddali wyjaskrawione w postawie i w jej spojrzeniu emocje. Wspomniane w rozmowie jako żywe, faktycznie mogą za takie uchodzić, gdy w popłochu lub krępacji, Poppy odwraca wzrok.
Wykonuje krok w kierunku Puchonki, gdy nagle – ku jego zaskoczeniu – szyba szczelnie zamknięta w szczeblinie, roztrzaskuje się na drobne kawałki. Ostre odłamki zeszklonej powłoki, jak w rozpaczy, rozsypują się po glebie i grzęzną w jej ciemnej rozpadlinie, przez chwilę mieniąc się kolorami zachodzącej zorzy.
Patrzy na ten przedziwny obraz tylko przez chwilę, w pierwszym odruchu zaskoczenia. Zaraz potem ignoruje słońce, ciepło promieni, zagrzewających nagle przestrzeń po wybuchu szkła i wystrzępioną ramę szklarni, która wyziera niebezpieczeństwem okaleczenia się przy jednym choćby jej dotyku.
Istnieje tylko jej głos, jej przekaz. Mogę więcej... mogę wszystko. W uszach dźwięczy mu żałobność słów, Jak myślisz (…)?, dźwięczy mu zadane mu pytanie.
Pamiątka, groźba czy obietnica?
— Nie wiem — wyznaje w końcu, otrząsając się z trocin osłupienia. Wzdryga się przy tym nieznacznie. Sam nie ma pojęcia, czy za sprawą prądu powietrza, jaki tańcuje właśnie przez otwartą okiennicę, czy przez wzgląd na wyjawioną mu świeżo informację.
UsuńWie jednak, że nie może tak tego porzucić: rusza z miejsca i jeszcze w chodzie wyciąga różdżkę z kieszeni jeansów.
— Reparo — koniec witki, wymierzony celnie w okno i głos Arrana, rozmyty w szepcie... oba zdają się dla niego daleką przeszłością, gdy dociera do Puchonki, skoncentrowany wyłącznie na źródle. Źródle wypowiedzi, niepewności i nieszczęsnego wybuchu szkła.
W rękę chwyta wyciągnięty spod butów zwiędnięty kwiat asfodelusa. Nie ma zamiaru pomijać znaczenia tego, co właśnie się stało. Ciekawość, żądza wiedzy i konieczność zrozumienia jej, obezwładniają ciało Arrana, wyszarpują z niego strach czy niepewność, jakie zapewne powinien teraz czuć, gdyby nie to, że czuje... niedostatek, głód iinformacji wynikający z niedomówienia.
— O czym myślałaś, Persephone?
Pytaniu towarzyszy wyciągnięta płasko przed jej twarz dłoń, ze spoczywającą na niej skarłowaciałą roślinką, sczerniałą i zwiędniętą — O czym myślałaś i co czułaś, gdy odwróciłaś wzrok? — dopytuje, patrząc jej w oczy.
Arran Greengrass
[ Jakie to miłe, dziękujemy!
OdpowiedzUsuńPewnie to tylko słomiany zapał tak z tą serią notek fabularnych, ale najwyżej mi się odechce w trakcie, a przynajmniej coś się dzieje. Korzystam z zaproszenia, a jakże :]
Ekspresowy pociąg do Hogwartu nie zatrzymuje się awaryjnie dla nikogo, poza wyjątkowymi pasażerami, do których Egon niestety nie należał. Właściwie znał tylko jedną historię dowodzącą tezy o tym, że taki nadprogramowy postój jest możliwy. Było to w latach dziewięćdziesiątych podczas drugiego albo trzeciego roku, gdy słynny czarodziej pomimo regulaminowego zachowania spokoju, został zaatakowany przez dementora. Odkąd Krukon poznał tę anegdotę, w jego przewrażliwionym umyśle kiełkowały dwie myśli. Pierwsza pozytywna, choć stosunkowo złudna - z historii wynika, że zatrzymanie pociągu teoretycznie jest możliwe w kryzysowej sytuacji, a jemu kryzys groził non stop, zwłaszcza dziś. Druga myśl, wyrastająca z nerwowego instynktu, zwykle odpowiedzialnego za dawanie jego posiadaczowi sygnału do ucieczki: grzeczne siedzenie w przedziale i słuchanie zaleceń konduktora jest potencjalnie niebezpieczne i nie pozostawia drogi do ewakuacji w razie powstania takiej potrzeby.
Egon nawet i bez tych wzajemnie sprzecznych rozważań odczuwał ryzyko, że spóźni się na swój pociąg, ale nawet gdyby miał taką moc, nie cofnąłby czasu spędzonego tego dnia z ojcem. Rzadko czuł niepodważalne dobre, jakościowe momenty w życiu i zwykłe, kremowe piwo w towarzystwie odnalezionego członka rodziny, musiało do nich należeć. Niemniej do pociągu wpadł zziajany i przemoczony, bo po pierwsze biegł, a po drugie, podążała za nim złośliwie przez kogoś zaklęta, upierdliwa chmura deszczu. Wyparowała, gdy tylko znalazł się w korytarzu, więc sprawiał dziwne wrażenie w oczach całkiem suchych i gotowych na nowy rok szkolny uczniów zmierzających do Hogwartu. Ostatni rok. Próbował przypomnieć sobie, jak to było być po prostu uczniem. Żałował, że nie zdążył zapalić ostatniego papierosa przed podróżą, zresztą deszcz by mu to uniemożliwił.
Zgodnie z założeniem, stałby na korytarzu całą podróż, paranoicznie rozglądając się za dementorami, gdyby nie faktor, którego nie przewidział. Niestety musiał zejść z drogi wózkowi i przepychającej go przez gardziel pociągu czarownicy. Wszedł na moment do pierwszego z brzegu przedziału.
- Witamy..? - powtórzył bezmyślnie. Przecież tak się mówi. Dziewczyna przywitała go w pewnym sensie w imieniu szkoły, do której w zeszłym roku nie dotarł. Usiadł na najdalszym krańcu przedziału, ale usiadł, więc musiała przynajmniej wstępnie wzbudzić jego zaufanie. Choć przecież jeszcze nigdy się nie poznali, a przynajmniej taką miał nadzieję człowiek podający się za Egona Valtera. - A tak, cześć. Co słychać?
Był gotów poprowadzić najbardziej błahą rozmowę w swoim życiu, dopóki w pewnym momencie nie dostanie znaku, na który umówił się z pewnym pasażerem na gapę.
~Egon Valter
Zdało się, że odpowiedź dziewczyny na najbanalniejsze zagajenie rozmowy pod słońcem, dotarła do chłopaka z lekkim opóźnieniem. Nie miał już szans spotkać w pociągu swoich znajomych z roku, ponieważ w czerwcu stali się oni (w przeciwieństwie do kogoś, kogo nie klasyfikowano) dumnymi absolwentami Hogwartu. Być może ktoś prostoduszny powiedziałby kiedyś o Egonie, że nie brakuje mu wcale powodów do dumy, bez względu na wyniki osiągane w programie edukacji, ale nie w tym rzecz. Krukon zdawał się innym uczniom po prostu jeszcze dalszy, jeszcze bardziej obcy niż wcześniej. Przed rokiem przynajmniej raz na czas ktoś zadał mu na korytarzu pytanie na jakiś wspólny temat, poniekąd angażując w ten sposób tego skrytego dziwaka w szkolną społeczność. Każdy, kto chodził do szkoły wie, że bycie wyrzutkiem wcale nie jest najgorsze z powodu nie uczęszczania na imprezy popularnych graczy quidditcha albo ładnych i odważnych Gryfonek. To żadna strata, już lepiej poczytać książkę albo zagrać przeciw samemu sobie w szachy; najgorzej być z boku, gdyż właśnie wtedy jest się najbardziej wystawionym na widok, a intencją chłopaka było coś zupełnie przeciwnego. Chciał jak najlepiej wniknąć w struktury Hogwartu, dowiedzieć się czegoś.
OdpowiedzUsuń- Masz rację, to było nieuprzejme - przyznał. Wciąż nie patrzył dziewczynie w oczy, próbując zrozumieć, jak człowiek jadący ekspresem dwa razy do roku jest w stanie zaprzyjaźnić się z pracownikiem tegoż pociągu. Ukradkiem obejrzał karmelka wyjętego z paczki, ale go nie rozpakował. Przyjrzał się białym włosom Puchonki, przypomniały mu kogoś z przeszłości. - Co fotografujesz?
Wskazał na mrugającą z jej torby, ledwo widoczną soczewkę aparatu fotograficznego. Od dzieciństwa wolał fotografię od malarstwa, choć niepokoiła go możliwość uchwycenia człowieka w chwili szczerości. Sam był nieoficjalnym reporterem Proroka Codziennego, stąd na przykład miał dostęp do adresów innych korespondentów, ale zdjęcia, które robił, miały specyficzny charakter i nie nadawały się na pierwszą stronę gazety.
~Egon Valter
Nazwa "karmelek" zawsze nie wiedzieć czemu myliła mu się z eklerkiem, prawdopodobnie przez końcówkę -ek i lepiącą słodkość obu przysmaków. Albo traumę z dzieciństwa, w której wystąpiły oba słodycze.
UsuńTym bardziej nie miał wiele czasu na decyzję, co zrobić z ciastkiem, zanim krem spadnie na podłogę przedziału. Najłatwiej byłoby odwrócić uwagę dziewczyny i wyrzucić eklerkę przez okno. Nigdy nie wiadomo, kto z kim jest w zmowie, a Egon nie ufał starszym paniom pracującym w pociągach. Były zbyt mobilne i stabilne jednocześnie.
~E.V.
[Serdecznie dziękuję za powitanie i również witam się ciepło. Do dziś nie mogę się przyzwyczaić, że widuję na blogach postacie w rocznikach 2000 i więcej, i że są one już dorosłe! Czas płynie naprawdę szybko.
OdpowiedzUsuńAż żal nie skorzystać z takiej spontanicznej wątkowej zaczepki, więc ślę odpowiedź :)
PS. My też lubimy trudniejsze wątki!]
Czy kiedykolwiek marzył o stacjonowaniu w Szpitalnym Skrzydle i staniu na straży zdrowia i życia tutejszych uczniów? Nigdy. Nigdy nie marzył ani o tym, ani o powrocie w szkolne mury, już niezależnie od roli, którą miałby tutaj pełnić, choć to nie dlatego, że wyniósł stąd złe wspomnienia. Wyniósł praktycznie same dobre – kochał to miejsce, które przez siedem wspaniałych lat uważał za swój jedyny dom, ale był to tylko jeden z wielu etapów życia, dziś tkwiący już hen daleko za jego plecami. Pojawił się, ubrał go w dziesiątki różnych doświadczeń i odszedł bezpowrotnie, dając miejsce nowym, które z czasem przemijały dokładnie w ten sam sposób. I nie ronił nad tym faktem łez i nie umierał z tęsknoty, bo rozumiał, że tak toczy się życie, a i nie pamiętał już jak to jest przywiązać się do czegoś, a potem cierpieć z powodu rozstania.
Pojawił się tutaj, bo musiał, bo była to jedyna słuszna droga powrotu do stanu sprzed wypadku, która nie byłaby skokiem w głęboką wodę. Tego zesłania wcale nie traktował jak karę, co bardziej jak lekcję i nauczkę, dość bolesną, którą musiał przerobić, żeby w swojej dziedzinie stać się kimś lepszym, bardziej doświadczonym. Traktował to jak jedną z wielu misji, którą miał do wykonania i którą wykona dokładnie tak, jak wszystkie poprzednie – z należytą dokładnością, z całkowitym oddaniem, choćby po raz setny przyszło mu leczyć skutki tych samych nieudanych eksperymentów i szkolnych psikusów, których sam zresztą próbował, gdy nosił krukońskie szaty i rywalizował w kategorii na najbardziej oryginalny dowcip z cukierkami wywołującymi czkawkę, albo z całą masą innych rzeczy z listy przedmiotów zakazanych.
Był dobrym uczniem, ale bywały momenty, kiedy ponosiła go fantazja i bawił się magią w najlepsze, dlatego doskonale rozumiał uczniów, którzy trafiali do Skrzydła Szpitalnego z różnymi skutkami ubocznymi – oni też bawili się magią i próbowali jej, dzielnie znosząc skutki i niepowodzenia. Ale czy nauka w Hogwarcie to nie jest właśnie ten najlepszy czas na poznawanie magii z wielu różnych stron?
Przyglądał się banieczce z wywarem ze szczuroszczeta, trzymając ją w dłoni pod słońce, a w końcu zamieszał nią lekko, wprawiając ciecz w ruch.
— Nim prawda buty wzuje, kłamstwo pół świata przebieży — przytoczył, przenosząc wzrok na Poppy. Po sekundzie wrócił spojrzeniem do szklanego naczynka, zastukał w nie lekko i odstawił na blat, na którym stało jeszcze kilka innych fiolek z różnego rodzaju lekarstwami.
— Jeśli uwierzę — zaczął, sięgając po inną bańkę, na którą też popatrzył uważnie pod słońce — co mi po tym? — Zapytał. — Co tobie po tym?
Zastanawiał się, co nią kierowało, żeby przyjść, rzucić pierwszy lepszy symptom i liczyć na to, że w tym przypadku podstęp zadziała lepiej od szczerości.
Lorcan Derwent
— Zaraz podejdę. — Głos niósł się głucho ku drzwiom, obijając się po drodze po kątach i zakamarkach sklepu, wypełniając jego ceglane, oblane żółtawym popołudniowym światłem ściany. Labirynt półek zamykał się wokół, dębowymi ramami pnąc się ku odległemu świetlikowi jak wabiona blaskiem słońca roślina. Naraz ściśnięty w przestrzeni wąskich alejek i przytłoczony ogromem piętrzących się na sobie pudełek, Galen błądził oczami po wyblakłych etykietach. W zamyśleniu porządkował, odkładał opakowania na swoje miejsce w tej zmyślnej kompozycji, raz po raz burzonej rękami jego bądź siłą co bardziej temperamentnej różdżki. Nie sposób było jednak powiedzieć, czy to sklep powoli przemieniał się pod jego dyktando, czy też on wyrosły wśród zapachu kurzu i żywicy od zawsze był jego częścią i sprowadzał go na nowo do tego samego od lat stanu.
OdpowiedzUsuńKrokiem pewnym choć nieśpiesznym przemierzył kilka metrów dzielących go od lady odgradzającej część przeznaczoną dla gości od pierwszych półek. Wrzesień wyznaczał w różdżkarskim kalendarzu początek ciągu napraw, niezbyt skomplikowanych w naturze, dużo ciekawszych w historiach młodych czarodziei, które za nimi stały. W niekoniecznie miłym — choć szybko poprawiającym im humor — zwyczaju prześcigali się z bratem w pomysłach, co nowego przyniesie kolejny rok szkolny. Tym razem wobec zimna murów i obojętności regałów pozostało mu zachowywać takie żarty dla siebie.
— Dzień dobry — odparł z uprzejmym uśmiechem, odkładając ostatnie pakunki na blat. Ułożone w równe rzędy kontrastowały z chaotyczną zbieraniną przesyłek pocztowych, przerwanych kopert i zagubionych narzędzi, jakby próbujących wskazać, że słowo porządek miało tam specyficzne znaczenie.
Galen nie zapytał, co mógłby dla niej zrobić, w czym pomóc. Poczekał, pozwolił jej sformułować myśli, wysłuchał spokojnie a potem bez wahania, wypowiedział jedno, wyraźne i ostre w swym znaczeniu słowo:
— Tak.
Nie oczekiwała krótkiej odpowiedzi, mógł to bez trudu wyczytać z jej twarzy, a jednak nie chciał przejmować sterów tej rozmowy, przytłoczyć jej własnym głosem, nawet jeśli pytania dziewczyny zdradzały przyczynę jej wizyty. Z ciszą przyszła do niego świadomość niezręczności, która zapadła między nimi i być może przez wzgląd na zagubione spojrzenie klientki, a może z własnej potrzeby, zaraz kontynuował, niby usiłując skonstruować jej jakiś drogowskaz.
— Różdżki mają świadomość, przynajmniej w pewnym tego słowa znaczeniu. — Nie lubił tego określenia, wybrzmiewało w ustach pozbawione smaku, blaknęło na kartach pergaminu. Nie potrafił jednak i przy całym wysiłku, na który mógł się zdobyć, dojść czym go zastąpić. Jak lepiej opisać wspólną egzystencję trzonka i rdzenia. — Gdy korzystasz z różdżki, uczycie się siebie nawzajem, budujecie relację, ale te nie zawsze pozostają tak samo silne. Część różdżek ma preferencje względem gałęzi magii, inne konkretnych cech właściciela. Dokonują wyboru, mając je na uwadze i mogą popaść w konflikt z czarodziejem, gdy przestaną być zgodni. Czasem, z różnych przyczyn, dochodzi do śmierci drewna lub rdzenia. Taka różdżka traci swoje magiczne własności, ale z początku może nie być jasne dlaczego. Wreszcie czasem szkoda jest zewnętrzna, różdżka przestaje działać tak jak powinna, co bez odkrycia źródła problemu może być odbierane jako, cóż, bunt.
Wyliczał powoli, przywołując z pamięci obrazy różnych przypadków, a jednocześnie oczekiwał jej reakcji. Nie widział przeszkód, by poprzestać na zaspokojeniu jej ciekawości, ale wiedział też lepiej niż ktokolwiek inny, że niewielu przekraczało próg sklepu Ollivandera, będąc pchanym pragnieniem zdobycia wiedzy.
[Ja jestem cierpliwa, także spokojnie i bardzo mi było miło z powodu tej niespodzianki.]
Galen Ollivander
Rzeczywistość ich dwojga, jak rozpięta nad nimi pajęcza sieć obaw – lepka i cienka, wiązana poczuciem niepokoju, ściąga krew z ran przeszłości i nabrzmiewa nową, dziwnie niebezpieczną, ale dziwnie też kojącą formą porozumienia. Oto spotkanie wiąże ich w kajdanach własnych wad, wydęte w małych kataklizmach serca, pcha ich ku kolejnym formom oszczędnych, acz pełnych od emocji dyskusji – niepozornym, krótkim, wręcz nieskończonym, a mimo to nasyconym kształtem słów dokładnie takich, jakich oczekiwałby po kimś mu bliskim, kimś kto w ciemną noc za granicą szklarni i malachitowego w odbiciu szkła potrafi o dziwo wyrwać z niego tchnienie szczerości.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie jest w stanie wpisać ich znajomości w jedną z ram... przy pełnej świadomości bolączek, jakie ściągają na nich cywilizacyjne łatki, nie jest nawet pewien, czy zechciałby to zrobić w przyszłości, czerpie jednak pewną wartość ze spotkania. Wprawdzie przybiera ono nieoczekiwany obrót, ale pierwszy raz, pierwszy od dawna, pozwala na to w pełni. Popuszcza cugi kontroli, czekając na rozdanie kart.
— Budzisz dużo wątpliwości — odpowiada w prostym usprawiedliwieniu, po krótkim dotyku jej palców na dłoni, wtykając tę samą rękę w kieszeń płaszcza. Membrana skóry wciąż wibruje ciepłem drugiego ciała i energią czerpaną od Poppy, gdy przekierowuje myśli na inną fakturę – opuszki palców smagają bezrefleksyjnie pozostawioną w kieszeni czarodziejską różdżkę, a on uśmiecha się lekko, enigmatycznie. Nie zaciska dłoni na rękojeści, wymija długość witki w kieszeni i zamyka palce w luźną pięść. — Co chcesz wiedzieć w zamian?
Chciałby wierzyć, że wypalone w liniach żył rozczarowanie i płynąca w siatce naczyń samotność, to jedynie ułuda – oszustwo mózgu, jakie spływa na niego za sprawą melancholijnego ducha... gdy dotyka jednak gruntu życia, nie czuje miękkości podłoża, jak wielu jego rówieśników. Pod stopą chroboczą za to odłamki doświadczeń, jak ostre w krawędziach łupiny szkła, podobne do tych, które chwilę temu rzuciła pod nogi ich obu ona – rozrzucone w chaosie, przerażająco mnogie, gotowe przebić się przez podeszwę buta. Skaleczyć raz, drugi, dziesiąty... i od nowa.
— Ludziom dzieje się krzywda bezustannie. Bez względu na to, czy ich do siebie zaprosisz.
Nie stara się zaprzeczać jej słowom, zauważa jednak coś, co ona zdaje się sprawnie ignorować. Źródło nieszczęść ma różne oblicza, i spotkanie się z Poppy Nott na jednej wyspie nie musi być wcale jednym z nich, choć jest całkiem pewien tego, że do tego wniosku dochodzi dopiero dziś. Zanim jednak przeobraża myśl w słowa większej otuchy, obserwuje jej plecy. Wątłe ramiona, poruszone w konieczności schowania rośliny między strony. Przygarbione barki, jak palma niepoukładania zawieszona nad ziemią w niepewności. Włosy, zwisające rzewnie w spięciu kucyka, pokrywające część karku i pierwsze kręgi szyjne. I talię, kończącą kobiecy korpus. Ściąga z niej wzrok dokładnie w momencie, w której dociera do tej intymnej granicy. Przerzuca wzrok na pobliskiego asfodelusa.
Skrzywdziłam własną matkę.
Nie zna dobrych słów otuchy na podobne wyznanie. Troska jest jednak pierwszą emocją, której nauczył się od życia, czymś silniejszym niż strach i skuteczniejszym niż przemilczenie. Gdy nagły skurcz mięśni wyciąga z niego zaskoczenie i żołądek ściska się w mdłość, dławiony wspomnieniem o śmierci jego własnej matki, nie potrafi więc zacementować tej chwili w lichej bierności.
Przez chwilę patrzy na nią w bólu egzystencji, którą czują oboje, z wszystkim tym, co wspomniała – ze złością, smutkiem, samotnością, zagubieniem i rozpaczą. Patrzy na nią z tym, co miał nazwać po swojemu, a mimo uporczywej chęci wpisania tego w jedną ramę, nie potrafi wyrzec się wrażenia, że każda z tych emocji wyciąga ramiona ponad pejzaż tego, co sami widzą i co są w stanie pochwycić przez myśl, zmysły, czy chwilowe odczucie.
UsuńBo odczucia i emocje bywają mylące. Czasem to statki desperacji rozbite o brzegi samotności; a innym razem umierają ptaki uczuć, powracające z lądu, czy obłoki wściekłości, znoszące fale daleko poza wyspę. Rzecz w tym, że choć bardzo chce, nie jest w stanie wyznaczyć ich granic, nazwać ich, lub wpisać choćby w jedną przestrzeń uczuć. Wie tylko, że czasem ma ich dość. Tego wszystkiego... ludzkich obecności i mdłych spotkań bez celu. Tej srogiej bezsilności, jaka nawet teraz chwyta go za korpus i rzuca o podłoże, unieruchamiając. Nim zgarnia się do działań, mijają kolejne długie sekundy, może nawet minuty, naprężone w ciszy niepokoju i w ciszy samotności. W ciszy dwóch pragnących czegoś dusz. Drżące spojrzenie Poppy w końcu jednak potrząsa i jego ciałem, gdy czując narastający ciężar emocji, otrząsa się z paraliżujących ciało blokad i decyduje się na coś więcej niż machnięcie dłonią z pobliskiej wyspy. Przygarnia ją do siebie, luźno, ale w cieple rozgrzanego ciała, otulając bliskością, której w gruncie rzeczy, chyba sam teraz potrzebuje.
Przed perłową nocą, w pasie paskudnie monotonnej zieleni, umiera w nim siła woli do znoszenia życia takim, jakim bywa na co dzień – niewdzięcznym, brutalnym wynurzeniem losu. Piekielną czkawką uczuć. Palącym gardło niepokojem. Bezdenną studnią niewiedzy i niezrozumienia. Życie bywa dla niego właśnie takie, gdy wyciąga dłoń ku ścianom dotychczasowych znajomości i odbija się od chłodu, czy pustki. Od wszystkich tych młodych twarzy, które za mało doświadczyły, by wiedzieć, z czym się mierzy i co czuje.
— Widziałem śmierć swojej matki tego lata... — szepta niewyraźnie, niemal do siebie, w klasycznym troskliwym objęciu odnajdując nieklasyczną przestrzeń na swoje własne wyznanie.
— Złość, smutek, samotność, zagubienie i rozpacz jeszcze przed tym, gdy to się stało... I wszystko to jeszcze raz w oczach ojca po wypadku. — Nieświadomie zaciska ramiona na jej plecach w ciasnym utuleniu. Szept potrząsa ciszą i wibruje w smutku — Wściekłość, pogardę, żałobę i trwogę, która potrafi przeobrazić letnie chmury w błyskający grzmot nad człowiekiem.
Arran i autorka, która przeprasza za chaotyczne opisy