Love's the death of peace of mind

Percival Grant
ur. 15.08.1989 roku w Londynie — od trzech lat uzdrowiciel pracujący w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie — wcześniej doświadczenie zawodowe zdobywał na oddziale Urazów Pozaklęciowych w Szpitalu Świętego Munga — były Krukon — czarodziej półkrwi wychowywany przez głuchoniemą mugolkę i ojca pracującego w Komitecie Łagodzenia Mugoli — za czasów szkolnych udzielał się w szkolnym chórze i wróżono mu karierę muzyczną; zrezygnował z niej na rzecz medycyny — 186 cm wzrostu, zielone oczy, blada skóra i zimne dłonie — roztacza zapach duszącej wody kolońskiej, środków dezynfekujących i herbaty earl grey — flegmatyk i introwertyk — urodzony pesymista, okazjonalny kłamca — starszy brat wyrodny ojciec nastoletniej smarkuli — ponoć wywiera na nowo poznanych osobach niezbyt sympatyczne wrażenie — właściciel 10-calowej głogowej różdżki, której rdzeniem jest włos z ogona testrala — patronusem duży, czarny pies — boginem kałamarnica
Kontakt: moralne.dno@gmail.com
Tytuł: Bad Omens - The Death Of Peace Of Mind
Wizerunek: Theo Hutchcraft

Wątki (8/8): Elias, Nemetorius, Alarei, Lupin, Rowan, Atlas, Vaughn, Perseph
kod

35 komentarzy:

  1. [Lubię to imię, kojarzy mi się z jednym z rycerzy Króla Artura :) Wizerunek idealnie współgra z treścią i wyobrażeniem na temat postaci. Jako urodzony pesymista i flegmatyk jest totalnym przeciwieństwem mojego Eliasa, ale jeśli taki kontrast i wątek z 'dzieciakiem' Ci odpowiada, to zapraszamy, jest kapitanem drużyny i bywa częstym gościem w Skrzydle Szpitalnym więc możemy gdzieś tutaj poszukać punktu zaczepienia, ewentualnie zahaczyć o 'nastoletnią smarkulę'. Dużo weny i mnóstwa ciekawych wątków!]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cóż, asystent odpada. Nemetorius za takowego mógłby uznać chyba jedynie ucznia, bo pozwoliłoby mu to wmawiać sobie, że nie jest tym zaopiekowanym inwalidą, ale spełniającym się w zawodzie nauczycielem (jakże naiwnie).
    Natomiast przyznam wstrętnie, że podglądałam kartę w roboczych, bo ujął mnie zarys postaci Percivala i jego ładna buźka, w związku z czym udało mi się wpaść też na coś na kształt powiązania. Ten sam wiek naszych panów tutaj wyjątkowo sprzyja. Nie wiem, jaką masz wizję na Granta za czasów uczniowskich, ale członkostwo w chórze w mojej głowie automatycznie mi podsuwa myśl, że to pewnie było coś, za co ślizgoni chętnie go dręczyli. I teraz tak, Nemetorius sam nieszczególnie bawił się w takie zabawy, bo był grzecznym kujonem, którego przed podobną udręką uratowała prawdopodobnie jedynie przynależność do domu Salazara, inteligencja i fakt, że przyjaźnił się z bardzo przebojowym chłopcem, który to natomiast maltretował kogo tylko chciał dość chętnie. Taki trochę Lupin i Syriusz wśród Huncwotów. No więc Burke nikogo nie zaczepiał, ponieważ jednak z kolegą był właściwie nierozłączny, notorycznie był świadkiem jego niestosownych zachowań i absolutnie nic z tym nie robił. Może rzucił jakieś "zostaw dzieciaka", ale bez większego przekonania. To, co przyszło mi więc do głowy to to, że Percival może mu mieć to mgliście za złe (świadomie bądź nie) i najzwyczajniej w świecie darzyć go antypatią.
    Jeśli chodzi o to, jak ich połączyć w wątku obecnie przy takiej niechęci/obojętności, to można tu wykorzystać fakt, że Nemetorius wynalazł te medyczne eliksiry. Załóżmy, że są opatentowane i ich sekrety zna tylko on i jakiś szpital/sklepik hen daleko. Przypuśćmy, że przy zatrudnianiu doszli z dyrektorem do umowy, że Burke będzie raz na jakiś czas dostarczał do skrzydła szpitalnego porcje tychże. A że jest w Hogwarcie od niedawna, to dotąd dostarczył jedną partię jeszcze przez jakiegoś ucznia, którego poinstruował, by poinformował medyka, że zwrotu fiolek oczekuje najdalej nazajutrz. Mijają jednak dwa tygodnie, a te nadal nie są w jego posiadaniu (uczeń tej informacji nie przekazał albo Percival na przekór/z braku czasu ich nie zwrócił - jak wolisz), więc Nemetorius wpada wreszcie do skrzydła szpitalnego i robi awanturę.
    Później można by wejść z nimi na łagodniejsze relacje - Burke w celu znalezienia rozwiązania dla swojej sprawy często bawi się czarną magią, a że jest niezdarny z natury, być może ktoś pewnej nocy będzie musiał mu uratować życie, a ktoś inny będzie musiał być wówczas wdzięczny.
    Nie wiem, na ile Tobie cokolwiek z tego odpowiada, ale jeśli coś tak, śmiało dawaj znać. Mogłabym nawet nam zacząć, bo wena mnie irytująco rozpiera.]

    Nemetorius Burke

    OdpowiedzUsuń
  3. [Co złego to nie my z Leą 🫣 Trzymajcie z Percym nerwy na wodzy, mały złośnik nadciąga ❤️]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Zatem posłałam sówkę. ♥ Witajcie na blogu! ;)]

    Alarei Sallow

    OdpowiedzUsuń
  5. Marnotrawstwo czasu wrze zapalczywie pod czaszką, gdy brakuje mu flakonika do ostatniej z próbek antidotum piekielnie skomplikowanego i czasochłonnego, a teraz jeszcze absolutnie nieprzewidywalnego w swoim działaniu, bo właśnie z powodu tego niedostatku mikstura utlenia się i zamiast do dobrego jakościowo szkła, nadaje się jedynie do kanalizacji. Mógłby z pokorą skulić ramiona i przyjąć porażkę wraz z głębszym oddechem, to w końcu on nie wczas zorientował się o nieobecności swoich instrumentów. Odkąd jednak przez palce tak prędko przemknęło mu siedem hulaszczych lat, ma przykrą tendencję do nadmiernej kompensacji owego błędu w chwili obecnej poprzez skrupulatne dbanie, aby każda minuta była cenną. Cztery doby ważenia wywaru, który kończy w koszu, zasadniczo kłócą się z tym schematem.
    Poły szaty drgają targane pośpiesznym krokiem, kiedy przemierza korytarz swój koniec mający przy skrzydle szpitalnym. Amulet echolokacyjny wibruje złowrogo, gdy jest o krok od zamkniętych drzwi, ale nieme machnięcie różdżki natychmiast usuwa przeszkodę. Przekracza próg i nie daje sobie nawet chwili na wsłuchanie się w przestrzeń, kiedy już skręca w lewo, z podobną stanowczością otwierając wrota do gabinetu* medyka. Jedno ze skrzydeł uderza w oszklony kredens, naczynia tańczą w nim złowrogo, ale do destrukcji nie dochodzi. Jeszcze.
    Dopiero wtedy Nemetorius zwalnia. Opuszkami palców muska szafkę po lewej stronie i nie zatrzymując się głaszcze stare drewno, dopóki nie natrafia na małą, owalną buteleczkę. Chwyta ją, zbacza ku środkowi pomieszczenia i zatrzymuje się tuż przed nieswoim biurkiem. Wtedy wreszcie słyszy cudzy oddech i obce kroki. Paznokieć z nieprzyjemnym zgrzytem przesuwa się po zużytym szkle, by kolejno puknąć w nie i upewnić się w założeniu, że naczynie jest puste. Odchyla przedramię w bok, pozwalając drugiemu mężczyźnie na obserwację tego, co robi, a bawi się niebezpiecznie flakonikiem, obracając go wokół smukłych palców. Finalnie chwyta szyjkę między wskazujący i kciuk, po czym upuszcza teatralnie, pozwalając naczyniu rozbić się o kamienną posadzkę w drobny mak.
    - To nie są moje fiolki - stwierdza powoli i wyraźnie, jak gdyby miał do czynienia z kimś o wyjątkowo niskim ilorazie inteligencji, a lakoniczny ton głosu był jedyną możliwą formą nawiązania porozumienia. Nie są bez wątpienia, bo jego się nie tłuką, a szkło mają idealnie gładkie. W liczbie mnogiej, bo w drugiej dłoni już trzyma kolejne naczynie i z nim zabawiając się niebezpiecznie.
    - Gdzie są moje fiolki? - pyta z podobną manierą, choć tym razem głos ledwo wyczuwalnie załamuje się, zdradzając zniecierpliwienie. Zamyka flakonik między opuszką kciuka i palca wskazującego w niemej groźbie.
    Wystarczyłoby użyć zaklęcia przywołującego. Być może, ale czy wówczas mógłby wyrazić swoje niezadowolenie w sposób tak dosadny?

    [*czy gdzie on tam trzyma eliksiry i całą zastawę.]

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry! Cieszę się, że na blogu pojawiają się nowe postacie, a tym bardziej, kiedy są takie ciekawe, jak Twój pan. Mam nadzieję, że będziesz się doskonale tutaj bawić! A w razie chęci na wspólną przygodę zapraszam do Aurory albo Kesiah, która powinna pojawić się na dniach.

    Aurora Tardieu

    OdpowiedzUsuń
  7. Narodziny w rodzinie wpisanej w Skorowidzu Czystości Krwi siłą rzeczy budzą pewne zapędy do pyszałkowatości. Burke nie wyraża jej jednak w gustownym ubiorze, bo i przed utratą wzroku nieszczególną wagę przykładał do własnego wyglądu czy modnych gadżetach, które raczej mu wadzą, aniżeli dodają wytworności. Humor niezmiennie i od zawsze poprawia sobie kosztownymi narzędziami z zakresu jego dziedziny: kociołkami, chochlami, wagami czy właśnie fiolkami. Nic więc dziwnego, że kiedy odstawione na blat naczynka śpiewają krystalicznie czysto, minimalnie łagodnieje. Natychmiast odstawia na bok mizernej jakości flakonik, otwiera swoją skrzynkę i z lubością przesuwa opuszkami palców po wzorowym tworzywie. Nawet nie po to, by sprawdzić jego stan i ilość, a zwyczajnie żeby sprawić sobie przyjemność tym dotykiem i porzucić w niepamięć jego brak.
    - Irytujące - mruczy jednocześnie już przychylniejszym dla ucha tonem, kiedy do jego świadomości docierają słowa rozmówcy, a także to, co za sobą niosą. - Notatka była ustna. Minus dziesięć punktów dla Hufflepuffu. - Nie ma skrupułów w wymierzeniu kary tak lekką ręką. Nie, kiedy dwukrotnie podkreślił, że informacja jest istotna, a finalnie zapytał, czy dzieciak zrozumiał. Kości szczęki zaciskają się mocniej, napinając okalającą ją skórę, gdy medyk przyznaje się do błędu. Zatrzaskuje skrzynkę, chwyta ją w obie dłonie i odwraca się w jego kierunku, nieszczególnie dbając o to, że stoją na tyle blisko siebie, by gładkie drewno musnęło uwypuklenie cudzego ubrania.
    - Owszem, twój błąd. Choćby zasady dobrego wychowania wymagają, by oddać pożyczone przedmioty jak najszybciej. W tym wypadku jest to dzień nazajutrz po otrzymaniu eliksiru. Wolałbym jednak dla bezpieczeństwa, żebyś dostarczał mi szkolne fiolki zanim uwarzę wywar, coby zaoszczędzić mi komplikacji i zbędnych wycieczek. - Wyraźnie mu nie ufa, ale gwoździem do trumny ich względnie neutralnej relacji okazuje się komentarz co do jego wytworu. Wargi ściągają się do linii najwęższej z możliwych, bo Nemetorius odbiera go jako obraźliwy. Nie potrzebuje poklepywania po ramieniu i uznania dla swojego talentu. Zna jego wartość i nigdy nie wypuściłby w świat czegoś, co uznałby za inne niż doskonałe. A wypowiadanie pochlebstwa na głos to siłą otwarte przyznanie, że wytwór pójść mógłby również w odwrotnym kierunku. Tego nie mówi już jednak na głos. Odwraca się i rusza w kierunku wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Sasza! Jak my się dawno nie widzieli. Ja myślę, że trzeba w końcu coś napisać. Jeśli tylko masz ochotę, oczywiście.

    A ja zapraszam serdecznie, no i przejść obojętnie obok Twojego pana sama nie mogę, bo jestem w trakcie tworzenia mu kolegi uzdrowiciela, o. W dodatku też byłego Krukona, tylko rok młodszego (ale gdybyś np. chciał zrobić jakieś głębsze powiązanie to *wink*, chętnie go o rok postarzę). Charles Gounelle, można obczaić w Archiwum Kart, bo gdzieś już tam kiedyś nim coś próbowałam, ale na dłuższą metę nie wyszło. Aż mi się tak zatęskniło w końcu, i patrzę, dużo nowych postaćków, a i nawet w skrzydle szpitalnym się Twój Pan znalazł, to już tym bardziej oprzeć się nie mogłam.]

    CDG

    OdpowiedzUsuń
  9. [O, to jest bardzo dobry pomysł. Elias mógłby to zrzucić na rodzinną klątwę, o której mógłby się Grantowi zwierzyć, a ten nie pozwoliłby mu odpuścić i razem wzięliby się za poszukiwania sprawcy. Jeszcze Percival mógłby odkryć u niego rany, które nie powstały jako uraz podczas treningu czy gry i wyciągnąłby z czasem od Eliasa, że ten jest ofiarą przemocy ze strony ojca. Co o tym myślisz? :)]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Cześć! Chyba żyłam w jakimś totalnym oderwaniu tych kilka ostatnich dni, bo dopiero teraz zauważyłam Twój komentarz pod kartą Lupina… Przepraszam więc za poślizg, i już spieszę z odpowiedzią, że Lupin nadal korzysta ze swojego daru, ale robi to z większą rozwagą niż dawniej ;) Przede wszystkim lepiej panuje nad swoimi emocjami i nie stara się już nimi nikomu imponować. Nie uważa też, aby musiał zmieniać swojego wyglądu, aby chować przed kimkolwiek swoje blizny… choć jeden malutki element swojego wyglądu maskuje od dziecka, i to już kwestia świadomego wyboru… ;) Dziękujemy za propozycję, w sumie Lupin powinien żyć w przyjaźni ze szkolnymi uzdrowicielami, bo bez nich jego dochodzenie do siebie po kontuzji byłoby znacznie utrudnione… A to, że Percy zyskuje po bliższym poznaniu… Cóż, o Edwardzie mówią podobnie :D ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  11. [Saszka, long time no see. Witam cię cieplutko w skromnych, hogwarckich progach, mam nadzieję, że ładnie się z Percivalem tu u nas zadomowicie. Tajemniczy ten pan Grant, a i wybrane przez Ciebie zdjęcia tą tajemniczością emanują, wizerunek więc do kreacji samej postaci dobrany idealnie. Aurelian, jako zacięty zawodnik i kapitan gryfońskiej drużyny Quidditcha, dość często w skrzydle szpitalnym ląduje, dlatego myślę, że doskonale się już z Percivalem znają i kojarzą. Jeśli mielibyście ochotę coś na tej podstawie napisać, zapraszam serdecznie pod kartę Handrahana, a tymczasem życzę Wam masy dobrej zabawy, udanych wątków i cierpliwości do szkolnych niezdar!]

    ASHER S. HANDRAHAN

    OdpowiedzUsuń
  12. [Szykuj się na całe morze kłopotów, doktorku ♥ Niedługo namieszamy wam w życiu.]

    Podły gnojek

    OdpowiedzUsuń
  13. [ W sumie pomysł z wyjściem poza mury szkoły wydaje mi się niezwykle kuszący. Ale osobiście wolałabym zaproponować Ci coś z akcją w Hogsmeade, ponieważ mam już rozpoczęty bardzo podobny wątek – czyli rozgrywkę o wymykającym się do Zakazanego Lasu uczniu ;) Może miałbyś ochotę pokombinować nad czymś, co miałoby swój początek w Pubie pod Trzema Miotłami? Spotkanie przy kuflu z piwem, jakoś zaraz po zakończeniu roku szkolnego, więc bez kręcących się po wiosce uczniów… A później wyciągnęłabym panów na jakąś przygodę, ani to koniecznie bezpieczną, ani mądrą (szczególnie po kilku głębszych…). Na razie pojawił mi się w głowie zamysł śladów krwi na bruku, który dostrzegliby po wyjściu z pubu… Lubię kombinować na gorąco, więc zakładam że chcieliby to zbadać… Może Percy uznał, że jako uzdrowiciel, szczególnie powinien się tym zainteresować? Ale co by było dalej… to w sumie okazałoby się w trakcie pisania ;) Nie wiem, czy odpowiada Ci mój zamysł, ale jakby co, to nie mam nic przeciwko dalszemu myśleniu :) ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  14. [Cześć! Widzę właśnie, że nasz wątek z Bez przykuwa dużą uwagę i sami nie możemy się doczekać, aż go zaczniemy rozwijać na fabule! Niemniej uważam, że to całkiem urocze jak wiele osób deklaruje przyglądanie się mu.
    Razem z Atleyem jesteśmy jak najbardziej chętni na wątek i zastanawiam się nad możliwymi okolicznościami. Obaj panowie się uznawani za nieprzyjemnych przy pierwszym poznaniu, dlatego nawet jeśli założylibyśmy w miarę przyjazne stosunki, to musiałyby z czegoś wypływać. Coś mi w głowie świtało, że mogliby mieć ze sobą pierwszy raz do czynienia, gdy Atlas pracował jeszcze w MM. Zakładam, że często ofiary tzn. niewłaściwego użycia czarów często trafiały na urazówkę pozaklęciową. Atlas mógłby zostać wysłany na niego w celu zbadania jakiejś prawy, przeprowadzenia wywiadu w konkretnej sprawie, może jakoś naraziłby się Percivalowi albo w drugą stronę. Wtedy spotkanie rok temu, gdy Atlas przyjął ofertę pracy jako nauczyciel w Hogwarcie, mogłoby zaowocować reakcją na Merlina, znowu on. Oczywiście, to bardzo luźny pomysł i możesz tutaj dowolnie wprowadzać swoje zmiany!]

    Atlas

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jak widać (bądź nie) utknęłam w pewnym martwym punkcie, albowiem uroiłam sobie, że Nemetorius jest gnojkiem-manipulantem i o ile nauczanie dla hogwarckich książek może zaakceptować, bo wiąże się z jego ukochanym przedmiotem, o tyle wychowywanie i inne nauczycielskie obowiązki nieszczególnie mu leżą i wymiguje się od nich, kiedy tylko może, często podle wykorzystując niepełnosprawność. Pytanie zatem, czy masz jakąś ciekawą wizję tego, co działoby się na tych błoniach i mam się głowić, dlaczego Burke tam w ogóle pójdzie czy może po prostu mistrz zleje temat i przechodzimy do ich kolejnego spotkania.]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ano, kontrast zamierzony akurat, takie przysłowiowe gówienko w złotym papierku.
    Ah, Percival jest strasznie tajemniczy i enigmatyczny i szalenie mi się to w nim podoba, ale pozostawia też jakiś niedosyt.]

    Annika

    OdpowiedzUsuń
  17. [Może chcecie zrobić z tego motywu wątek grupowy po Twoim urlopie?]/Burke

    OdpowiedzUsuń
  18. [Wspaniale. Atlas w MM był swoją pracą mocno zniechęcony i nie za bardzo za nią przepadał, co wpływało na jego zapędy służbistyczne. Mógłby się w ten podłożyć Percivalowi, a sam zirytowałby się na niego za utrudnianie mu pracy, bo tak by odbierał niektóre zachowania uzdrowiciela.
    Nie mam żadnego problemu, żeby zagrać coś w formie retrospekcji! To pomoże nam jakoś określić kierunek w jakim to będzie zmierzać, bo ja jestem otwarty na rozwój w obie strony. Może Atlas przyszedłby do skrzydła szpitalnego razem z jakimś uczniem, który w trakcie przerwy wdał się w bójkę z innym. Najpierw na czary, potem przyszedł czas na rękoczyny, wiadomo jak to bywa z nastolatkami.
    Co do Ludmili – rzadko prowadzę postaci dziewcząt i kobiet na blogach, ale uznałem, że warto spróbować! Dziękuję za komentarz również pod tamtą kartą <3]

    Atlas/Ludmila

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hello, cieszę się, że Vaughn przypadł do gustu. Chwilę mi zajęło, żeby przypomnieć sobie skąd znam pana udzielającego wizerunku Theo, ale w końcu mnie olśniło i zrobiło się jakoś tak milej na serduszku, bo swego czasu Hurt'sów często słuchałam. Co do wątku - bardzo chętnie, musimy jednak wplątać ich w coś z czego wyjść nie będą mogli, bo jak pesymistyczny flegmatyk spotka się z typem, który ledwo co się odzywa i nie bardzo ma ochotę na kontakty z kimkolwiek to może być ciężko.]

    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  20. [Generalnie sprawa wygląda tak, że aurorzy otoczyli rodziców Vaughna, chcąc złapać ich i zaprowadzić do Azkabanu. Vaughn natomiast nie miał różdżki, a czuł potrzebę uratowania jakoś swoich rodziców, toteż zamienił się w wilka, tworząc zamieszanie i w ten sposób trafiło w niego kilka zaklęć na raz, które zadziałały zupełnie inaczej niż zaplanowano. Nie wiem więc na ile Percival mógł być w to zaangażowany. Natomiast... to że mogli się znać ze szkolnych lat podsuwa mi pewien pomysł. Jako że Percy jest kilka lat młodszy, miał pewnie około 13-14 lat, kiedy Vaugh był na ostatnim roku. Wtedy jeszcze chłopak odnajdował się świetnie w ludzkim świecie: był prefektem, grał w Quidditcha, był uzdolniony na wielu płaszczyznach. Mógł więc spokojnie przygarnąć pod swoje skrzydła Percy'ego, być dla niego oporą w tych trudnych, szkolnych czasach. Plus, pomyślałam że może Percy z tego powodu miał swój pierwszy crush właśnie na niego? Co sądzisz?]

    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  21. [Pomysł mam, natomiast jest on jeszcze w powijakach i póki co zamierzałam wykorzystać go przy ewentualnym pisaniu postu fabularnego.]

    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  22. Noc wisi nad Hogwartem od godziny, może dwóch. Czuje twardość różdżki w wewnętrznej kieszeni swojej peleryny, którą narzucił na siebie przed wyjściem z pokoju, by ochronić się przed chłodem i nieco mocniej wtopić się w ciemne zakątki zamku. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc tam gdzie jest w stanie, przemyka bez zaklęcia czy żadnego innego źródła światła. Z jego obserwacji wynikało by, że prefekci skończyli patrolować piętra, po których się porusza, jednakże musi uważać też na nauczycieli i woźnego. Adrenalina pulsuje mu w żyłach jak najczystsza ognista whisky. Blask księżyca wpadający przez otwarte okna na korytarzu jednocześnie ułatwia i utrudnia mu sprawę. Dzięki niemu idzie sprawnie, błyskawicznie, ale kiedy tylko intruz znajdzie się w pobliżu, blade światło zamieni się w jego wroga i utrudni mu schowanie się. Wreszcie bez chociażby minimalnego hałasu, otwiera drzwi skrzydła szpitalnego i zagląda do środka. Pusto. Ostatnio zawitał tu chyba na czwartym roku i niewiele z tego pamięta. Unika tego miejsca, za bardzo kojarzy mu się z sterylnością i uzdrowicielami o pustych spojrzeniach. Wślizguje się do środka, czujnie obserwując puste łóżka, przenośne szafki, komody i wreszcie szklaną apteczkę z różnymi specyfikami. Szuka wyciągu z Krwawej Peonii, popularnego specyfiku niwelującego działania wszelkich trucizn, a w nadmiernej ilości równie niebezpiecznego, co groźne toksyny. Jedynie patrzy na buteleczki, wyszukując odpowiedniej etykiety. Powoli traci nadzieję, ale jego cierpliwość się opłaca: w końcu ją znajduje w kredensie na drugim końcu skrzydła. Otwiera szafkę z ostrożnością i zaciska ostrożnie palce wokół szkła. Uśmiecha się pod nosem. Skrzydło szpitalne okazuje się jednak nienajgorszym miejscem na szukanie składników, pewnie nawet lepszym niż składzik na eliksiry. Ma to, czego chciał i wtedy popełnia błąd. Cofa się nieco zbyt gwałtownie i kantem peleryny strąca maleńką szklaną fiolkę, którą ktoś pozbawiony wyobraźni zostawił na krawędzi stolika. Zamiera, jego serce zaczyna wybijać szybszy rytm. Po tym reaguje błyskawicznie. Podnosi rękę, by schować butelkę z wyciągiem do kieszeni płaszcza i szybko się wycofuje do wyjścia, ale wtedy ktoś blokuje mu drogę. Na Merlina! Ma ochotę oślepić uzdrowiciela jakimś zaklęciem, a potem w słabym świetle wpadającym przez uchylone okno dostrzega znajomą twarz i…parska cichym śmiechem. Widok zszokowanej miny mężczyzny to zjawisko bezcenne. Wiedział, w co pakuje się w wakacje, oczywiście, że tak. Nawet on nie jest takim ignorantem, by nie poznawać członków grona pedagogicznego, chociażby i tych spoza kadry nauczycielskiej. Mimo to decydując się na włamanie tutaj, nie spodziewał się, że go znowu zobaczy: akurat jego, spośród innych uzdrowicieli. Nie cofa się, kiedy mężczyzna do niego podchodzi. Powietrze przesyca nagle zapach alkoholu.
    — Tak sądzisz, Percival? — Szepce i zadziera głowę, by spojrzeć mu w twarz opryskliwie. Zerka w bok na jego dłoń na swoim ramieniu. — W lato wydawałeś się bardziej…żywy. Praca cię wykańcza? — Chwilowo ignoruje zadane pytanie, swoje wypowiadając z obłudną troską. — A może to o jeden drink za dużo? — Dodaje na ułamek sekundy mocniej się do niego zbliżając, a potem próbuje wyszarpać rękę z jego uścisku i cofnąć się o krok. — Suplementuję. — Walczy sarkazmem. Zerka na szklaną buteleczkę, podnosząc ja do oczu i obserwuje jej różany, mętny kolor. — Rzadka substancja. Musiałeś się natrudzić, by ją zdobyć.

    Rowan Greyback

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć! Przeglądam sobie karty na blogu i chciałam dać znać, że miałabym pomysł na powiązanie Persepha, z którym na dniach się pojawię i Percivala. <3 Niedługo odezwę się do Ciebie na maila!]

    Perseph Rasac

    OdpowiedzUsuń
  24. [Jaki przyciągający wizerunek! Mam poczucie, że jako pesymistka i introwertyk w jednym dogadałabym się z Percivalem w prawdziwym życiu, może dlatego skradł tak moje serce?
    Kai jest stałym bywalcem Skrzydła Szpitalnego, stąd on i Percival mogą się trochę lepiej znać - myślę, że Ślizgon mógł obdarzyć Granta pewną dozą sympatii i nikłego zaufania? Co by nie było zbyt różowo, Kai mógł świadomie bądź nie jakoś uprzykrzyć życie wspomnianej w karcie smarkuli o ile dziewczyna uczęszcza do Hogwartu. Możemy też pójść w kierunku uroku wili — Kai niestety ma tendencje do samookaleczania, coś takiego oczywiście nie uszłoby uwadze uzdrowiciela. Ślizgon za nic nie chciałby się do tego przyznawać, stąd mógłby użyć uroku, by zająć myśli Percivala czymś innym. Później Percival z racji swojego dawnego talentu muzycznego mógłby przyjść na zastępstwo za opiekuna chóru — Kai tam śpiewa, więc to kolejna okazja do spotkania, podczas którego mogłoby być dość... niezręcznie. Czy któryś z tych pomysłów wydał Ci się ciekawy?

    Muszę dodać, że kocham za Bad Omens. ♥]

    Kai

    OdpowiedzUsuń
  25. Mieszanina irytacji i gorzkiego rozbawienia buzuje w jego umyśle. Wyczuwa bliskość zwycięstwa, które umyka mu przez palce jak gorące powietrze. Tak niewiele brakowało, by wymknął się niezauważony ze Skrzydła. Jest sobą poniekąd zawiedziony, bo od paru lat snuje się w nocy po szkolnych korytarzach i rzadko kiedy daje się złapać, a jednak jak widać, szczęście nie zawsze mu sprzyja. Paląca nić upokorzenia zaciska się na jego gardle, a on stara się nie pokazać, jak intensywnie potrafi ona go dusić. W założeniu to miała być szybka akcja, tym gorzej dla jego wybujałego ego. Nie zamierza pozwolić, by jeden błąd położył kres czemuś, co praktykował przez tyle czasu. Z drugiej strony, ich konfrontacja nie plasuje się dla niego aż tak beznadziejnie. W części jego umysłu niemal od razu rodzi się plan działania oparty na radykalnych, okrutnych wręcz krokach. Lubi Percivala. Podczas wakacji przyjemnie spędzali czas, ale to teraz nie ma znaczenia, bo mężczyzna stanął mu na drodze, a Rowan nie omija przeszkód tylko je unicestwia. Nie zwraca uwagi na napływające przed jego oczami wspomnienia jego ciepłych ust, zarumienionych od pocałunku. To nie miało znaczenia. Liczy się tu i teraz.
    — Myślisz, że jestem idiotą? — Pyta cicho, jadowitym tonem, bo denerwuje go takie podejście, które wpada w niemal pedagogiczne tony. Wciąż się uczy, ale to nie powód, by traktować go, jakby nie posiadał wystarczającej wiedzy. Równie dobrze mógłby ostrzec go, by nie podchodził za blisko ognia, bo się sparzy. Już dawno przestał testować swoje wynalazki na innych uczniach, nie chciał skończyć jak jego ojciec. Odruchowo przesuwa językiem po górnej radze pod wpływem nagromadzenia nerwów. Grant nie posiada wystarczająco dużo władzy, by dać mu szlaban, ale za to mógł go oddać w ręce nauczycieli. Poniekąd pod tym względem szczęście uśmiecha się do niego, bo nie zamierza pozwolić Percivalowi zrzucić mu na głowę bomby.
    — Nie obchodzą mnie punkty, ujemne czy dodatnie. Chcę dostać to, po co tu przyszedłem. — Oświadcza takim tonem, jakby nie akceptował sprzeciwu ani scenariusza, który nie potoczyłby się zgodnie z jego planem. Łagodny ton głosu działa na niego drażniąco. Uderzenie zirytowania jest tak silne, że odruchowo zbliża się mocniej do niego, patrząc mu w oczy. Mimowolnie daje się nabrać. Albo i nie, negatywne emocje zbyt gwałtownie kotłują się w jego piersi. Gorzkie okrucieństwo pali jego język, gdy wypowiada kolejne słowa.
    — Chcesz szczerości, Percival? — Przesuwa palcami po jego ubraniu na torsie w parodii czułego gestu. — Może powinienem się nad nią zdobyć przed opiekunem mojego domu i zdradzić mu, co pracownik Hogwartu wyprawia z uczniami w wakacje. Nadal jestem nieletni, ale kto wie, może przymkną na to oko. — Uśmiecha się perfidnie, niemal dziko, jego oczy błyszczą w wpadającym przez okno świetle księżyca, które barwi jego skórę i złote loki na chłodną szarość. Bije od niego zimno. Gdzieś w głębi jego spojrzenia nasuwa się jednak inna, niezidentyfikowana emocja i nawet on sam nie potrafi jej rozszyfrować, mimo iż ciąży mu na ramionach. — A może…— Kontynuuje, ignorując gniecenie w żołądku. Nie przestaje się uśmiechać. Prawie nigdy nie przestaje się uśmiechać. —...w pełni tej szczerości wspomnę też o tym, co robisz po godzinach? — Przeciąga opuszkami palców po skórze na dole jego szyi tak delikatnie, jakby dotykał najkruchszego pergaminu. — Szczerość może zabić, Panie Uzdrowicielu. W ramach obopólnej korzyści uznajmy więc może, że to wszystko nie miało miejsca. — Wykonuje gest pomiędzy nimi, omiatając powietrze dłonią. — Czy oczekuję od ciebie zbyt wiele?

    Rowan Greyback

    OdpowiedzUsuń
  26. Oczekuje sparzenia jego gniewem. Stłumionym bądź eksplodującym mu w twarz, przeplecionym obelgami, odzwierciedlonym urwaniem kontaktu fizycznego i pomieszanym z odrazą. Unosi brodę w stabilnej pozycji, naprawdę gotów na przyjęcie kontruderzenia, niezależnie od tego, jak wielką miałoby sprowadzić na niego destrukcję. Taką reakcję łatwo przyswoić. W piersi go kłuje, oplata ją cierń smutku i rozgoryczenia i złości i zawodu. Wszystkie te emocje nosi przy sobie jak pancerz i uzbrojenie, gotów walczyć z całym światem, z irytującymi osobnikami z Hogwartu, z szlabanami od nauczycieli. Z Percivalem. Zbroja zbudowana z uczuć jednak go nie chroni, a wbija w jego ciało niewidzialne kolce. Oręż kieruje się przeciwko niemu samemu. Opuszcza naruszoną gardę, kiedy spotyka opanowanie. Wpatruje się przez chwilę w uzdrowiciela, doszukując się złości w jego oczach, postawie albo wyrazie twarzy. Musi tam być. Musi. Jego głowa, obciążona plątaniną myśli, przechyla się na ukos. Musi ją odnaleźć. Marszczy brwi w skonfundowani, bo według jego logicznej intuicji, Percival powinien oddać cios. Ale nie oddaje. Kapituluje albo gra na czas.
    — Pomożesz mi. — Powtarza machinalnie, śledząc go wzrokiem szarych oczu, normalnie pogrążonych w sztormie, teraz czystych jak niebo o świcie. — Złamać szkolny regulamin. Obcować z niebezpieczna subtancją. — Nie pyta, twierdzi, choć w jego tonie słuchać zwątpienie. Wyczuwa podstęp z oczywistych względów, ale i tak czuje się zdumiony i to wytrąca go z równowagi. Gest potęguje zagubienie. Nie cofa głowy, chociaż wszystkie jego mięśnie spinają się, gotowe na unik. Mruży oczy w zastanowieniu, a jego serce wciąż bije prędko. Jakaś iskra kaleczy jego plecy. Wreszcie dopatruje się czegoś, co może być zdenerwowaniem, a jednocześnie nie musi. Przesłania je zbyt gruba warstwa samokontroli. Uświadamia sobie, że w pewnym sensie go za nią podziwia. Pozbywa się osłupienia i odwraca do niego, a jego sztywne nogi podążają za mężczyzną. Nie robi sobie nawet kłopotu, by zgarnąć wyciąg z Peonii. Istnieją teraz dwie opcje: albo go dostanie bez szarpaniny albo wcale. Nie potrafi zmusić się, by uwierzyć w szczerość jego intencji. Jego groźba najwyraźniej skutecznie działa, choć Rowan nie czuje ujęcia ulgi.
    — Pracuję nad kolejną recepturą na eliksir. — Zdradza cicho i sunie dalej, zatrzymując się tuż przed nim. Gdyby obaj się ku sobie pochylili, oddychaliby tym samym powietrzem. — Lepiej pamiętam twój smak niż rozmowy w tych starych dobrych czasach. — Stwierdza cicho, w bezpośredniej fali i taksuje czujnością oczu uśmiech na jego ustach. Grant wygląda tak młodziej. Jaśniej. Usta ślizgona pozostają nieruchome, nadal wygięte. Maska ta wtopiła się w jego twarz. Przeciąga palcami po gładkości mahoniu i ujmuje jego szklankę, zbliżając ja do ust. Upija dwa drobne łyki, łącząc ich spojrzenia. — Nie planuję nikogo otruć. — Mówi z wilgotnymi od alkoholu wargami. Celowo nie spija gorzkiego smaku. — Ciebie też nie. — Odstawia szkło z stuknięciem cichym nawet w nocnej ciszy. — Ale zrobię to, jeśli będę musiał. — Metafora zawisa między nimi, gdy śmiało otacza jego twarz dłonią, kciukiem bada wykrzywienie kącika ust. — Lubię twój uśmiech. — Rzuca nagle, wypuszczając z siebie westchnienie. — Powiem ci, nad czym dokładnie pracuję, jeśli ty mi zdradzisz, czemu wlewasz w siebie whisky w cholernym Hogwarcie. — Układ wychodzi z jego gardła jasno, stanowczo, bez zbędnego zabarwienia. Nie zabiera ręki, podąża natomiast opuszkiem pod jego dolną wargę.

    Rowan Greyback

    OdpowiedzUsuń
  27. [Bardzo dziękuję za powitanie i miło mi, że mimo wszystko znalazłeś chwilę na przeczytanie karty. Oczywiście nie będę namawiać do łamania limitów, ale w razie chęci (i gdyby pojawiło się u Was miejsce na wątek) oczywiście razem z Galenem serdecznie zapraszamy, czy to z okazji wypadków z wadliwymi różdżkami czy czegokolwiek innego.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  28. [Przepraszam za zwłokę, obiecuję zadośćuczynienie! :)]


    Wyjątkowo często bywał w tym miejscu i można śmiało rzecz, że czuł się tutaj jak w domu. Znał każdy kąt na pamięć, a jeśli w medycznych księgach znajdowała się jakaś lista poszczególnych urazów, za pewne każdy z nich mógłby zostać mu przypisany na danym etapie jego nauki w murach szkoły. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc uwagę odnośnie ulubionego pacjenta, zdecydowanie bywał tutaj częstym gościem, co nie mogło ubiec uwadze Percivala. Lubił grać agresywnie, poza tym sam często padał celem innych, co skutkowało tym, że niemalże po każdym meczu lądował na kozetce u stojącego przed nim mężczyzny. Tym razem pojawił się w Skrzydle Szpitalnym wyjątkowo późno i w dniu, w którym nie miał miejsca żaden mecz czy cięższy trening. Czekał, aż tylko Percival będzie w nim obecny, wiedząc, że może mu zaufać i traktując go trochę, jak starszego brata, któremu może zwierzyć się z trapiących go problemów.
    - Czy często obrywam? Tak, zdecydowanie często, nawet za często – zaśmiał się pod nosem, zgodnie z poleceniem ściągając bluzę – Pobiłem się z bratem mojej dziewczyny, a jeśli chcesz znać szczegóły to tak, dostałem już za to szlaban – dodał, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie musi już nigdzie zgłaszać bójki na której i tak został już przyłapany i za którą to czekała go już stosowna kara – Właściwie to przyszedłem bardziej pogadać, niż się leczyć, ale nie wiedziałem, czy bez tego pretekstu uda mi się do ciebie dostać – wyjaśnił, choć wyraźny grymas, jaki pojawił się na jego twarzy, jednoznacznie wskazywał, że potrzebuje nie tylko porady, ale i interwencji medycznej – Otworzyłem się przed Aurorą i chyba mogę oficjalnie przyznać, że naprawdę mu na niej zależy. Myślisz, że powinienem pakować się w związek? Jej brat jest jednak totalnym kretynem, a ja nie zamierzam tego tolerować. Trochę nas dzisiaj poniosło i cóż, efekt jest taki, jak widać – westchnął, ukazując mu kilka ran zadanych przez chłopaka. Widać było, że większość z nich jest świeża i faktycznie pochodzi z odbytego przed momentem pojedynku, część jednak była bliznami związanymi z przemocą ze strony ojca, które starał się wcześniej za wszelką cenę ukryć, a o których przez emocje związane z walką z Mathieu kompletnie zapomniał.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  29. [W sumie nie wiem, na czym stanęło finalnie z tym wątkiem grupowym, ale jeśli pozwolisz, to ja bym jednocześnie (bądź nie, jeśli grupowy odpuszczamy) zaczęła nam nowy, którego zarys już tam chyba gdzieś kiedyś wspomniałam (?), gdzie to Grant ratuje Burke'owi życie, bo bardzo bym chciała, żeby Nemetorius musiał się wreszcie przed kimś pokajać. W porządku?]

    OdpowiedzUsuń
  30. Ludzkie ułomności produkują błędy najbardziej infantylnego rodzaju. Tej lipcowej nocy Nemetoriusa Burke'a nieomal zabija zmęczenie. Osobiście winić go można jedynie za przesadną gorliwość: ważenie zbyt wielu i zbyt skomplikowanych wywarów równolegle. O ile bowiem niemal nigdy nie jest w stanie przewidzieć, kiedy wymagająca mikstura oczekiwać będzie jego ingerencji, o tyle kiedy tworzy podobnych symultanicznie trzy i trzykrotnie z tego tytułu przesypia szczątkowe ilości godzin trzech nocy z rzędu, roztargnienie staje się jedynie kwestią czasu. Tej konkretnej wybudza go z płytkiej drzemki przesadne wrzenie czarnomagicznego eliksiru. Ponieważ swoją pracę dzieli na dwie części. Tę przyzwoitą, nauczycielską czy medyczną, która nie wymaga przesadnej kontroli, a więc może tworzyć ją w zaciszu swojej pracowni. Oraz tę ciemniejszą, nieosiągalną dla cudzych spojrzeń, obligującą do stałego nadzoru, zatem ważoną w jego prywatnej kwaterze, gdzie gotów jest - jak teraz - ingerować w rozwój wydarzeń o najpóźniejszej nawet porze.
    Sytuacja okazuje się nagląca, nie zarzuca więc nawet szlafroka na biały podkoszulek i zgniłozielone spodnie od piżamy, w których zwykł sypiać. Ze stolika nocnego zgarnia jedynie różdżkę i boso pokonuje dystans dzielący go od skwierczącego wywaru. Zakłada rękawice ze smoczej skóry, zdejmuje zaklęcie ochronne, którym bezwzględnie zawsze zabezpiecza podobne mikstury, dolewa do kociołka jeden mililitr soku z bzu. Jest jednak zbyt zaspany i nie dość szybki, by asekuracyjny czar przywrócić na czas. Eliksir reaguje gwałtownie, pierwsza i ostatnia jego kropla opuszcza kociołek i osiada na nagiej skórze dopieszczającego ją przedramienia. Wprawiony od dziecka w działaniu pod presją czasu, którego wymaga jego sztuka, reaguje w jednej setnej sekundy. Rzuca zaklęcie na naczynie, zmniejsza pod nim ogień i wyczarowuje srebrzystego karakala, by posłać go z wiadomością do skrzydła szpitalnego. Kiedy jednak patronus dociera przed oblicze medyka, nie ma już postaci stepowego kota, ale miernej mgły, z której głos Burke'a dochodzi z oddali niby echo. Posyła jedynie kluczowe informacje; że jest u siebie w bezpośrednim zagrożeniu życia.
    To mogłaby być próba manipulacji, by uzyskać natychmiastowe przybycie. Czym jest bowiem w końcu kropla eliksiru na skórze? Nemetorius doskonale wie czym, dlatego treść ubiera właśnie w te słowa. Jego stan w chwili wkraczania mężczyzny do pomieszczenia okazuje się drastycznie odmienny od tego, w którym był, wymruczawszy stonowane Expecto Patronum. Wywar roznosi się po przedramieniu niby zaraza. Wyżera tkanki i ścięgna, rozciągając się od nadgarstka do łokcia, a brnąc w głąb niemal do kości. Całe ciało Burke'a trawi gorączka tak silna, że zarówno ubranie jak i każdy fragment skóry pokrywa gruba warstwa świeżego potu. Drży na tyle silnie, że nie jest w stanie utrzymać się na krześle, o staniu nawet nie wspominając. Kuli się więc na ziemi z różdżką przytkniętą do przerażającej wyrwy w gładkiej skórze i z trudem mamrocze przeciwzaklęcie mające powstrzymać rozrastanie się pełnego grozy skutku własnej nieuwagi. Nadmierny wzrost temperatury pozbawia go całkowicie śliny w ustach, pośpieszny szept cedzony jest więc jednocześnie z walką o każdorazowe oderwanie przesuszonego na wiór języka od podniebienia. Przybycia wzywanego wsparcia nie zauważa. Godzi się już z utratą ręki. Zbyt skupiony jest jednak na tym, by nie dopuścić, żeby wraz z jej utratą stracił także życie z chwilą, kiedy tragedia dotrze do jego szpiku kostnego.

    OdpowiedzUsuń
  31. [Witam, witam - chciałam zapytać czy próbujemy coś tworzyć z tą wymyśloną relacją?]

    Vaughn

    OdpowiedzUsuń
  32. Mężczyzna od początku budził w nim zaufanie i wiedział, że może mu powiedzieć o wszystkim, co go w danym momencie trapi. Niezbyt często otwierał się przed innymi, był więc jedną z nielicznych osób, które znały jego sekrety i wiedziały o wszelkich rozterkach miłosnych, jakie męczyły go od początku edukacji w murach tej szkoły.
    - Prawda? – roześmiał się, słysząc uwagę odnośnie nokautu podczas meczu. Ostatnio ciągle obrywał w trakcie istotnych turniejów i miał wrażenie, że ktoś specjalnie podkłada im ‘świnie’ w czasie gry – Myślisz, że ktoś robi to celowo? Ostatnio członkowie drużyny Ślizgonów chyba najczęściej lądują na twojej kozetce – zamyślił się na moment, łącząc poszczególne fakty. Nie dało się ukryć, że liczba fauli i urazów w ich drużynie była ostatnio zdecydowanie nasilona i być może wypadałoby bardziej zagłębić ten temat, przeprowadzając stosowne śledztwo w tym kierunku.
    - A tak właściwie to dlaczego ciągle jesteś sam? – uniósł pytająco brew, szczerze zaciekawiony tym tematem. Mężczyzna wydawał się być bardzo w porządku i marnował się, nie mogąc przenieść swojego instynktu opiekuńczego na kogoś innego, niż poturbowani podczas gry czy pojedynków uczniowie. Wiedział, że zadał mu bardzo osobiste pytanie, sam jednak często zwierzał mu się ze swoich najgłębszych sekretów i miał nadzieję, że będzie mógł liczyć na to samo ze strony medyka.
    - Jest czystej krwi, więc przynajmniej ojciec nie będzie narzekał – westchnął, wiedząc, że bez jego pozwolenia ich relacja nie miałaby racji bytu. Znali się z Aurorą od dziecka, ich rodziny się przyjaźniły, a Mathieu przed zniknięciem był dla niego jak brat. Teoretycznie ten związek nie miał prawa się nie udać, ale liczne problemy, jakie napotkali, aby być dzisiaj tu, gdzie obecnie są, pokazały że bywa inaczej – No nie wiem, może przydać mi się to jako środek dopingujący – zaśmiał się, odpowiadając na uwagę odnośnie środka przeciwbólowego. Nie należał do osób, które podejmowały ryzyko z tego typu środkami, zwłaszcza, że skutki uboczne były wyjątkowo uporczywe, a on nie znosił wymiotować i od dziecka odczuwał stres przed mdłościami.
    - Nie mogę pozwolić na to, aby krzywdził moją dziewczynę. Chcę się nią zaopiekować, nawet jeśli miałbym oberwać gorzej niż teraz – zadeklarował z dumą, zmieniając tym samym swoje podejście do życia. Podczas poprzednich wizyt chwalił się medykowi ze swoich sercowych podbojów i imprezowego stylu życia, teraz zamierzał wszystko zmienić, poświęcając się w całości Aurorze i odbudowaniu idealnej relacji, jaka łączyła ich przed tym, jak odrzucił ją po zniknięciu jej brata.
    - To…to nic takiego – mruknął, wypuszczając ciężkie powietrze z ust. Jego ojciec był surowym rodzicem, trzymał go krótko i często stosował na nim kary cielesne, nie wiedział o tym jednak nikt, nawet Aurora czy Mathieu, który był dla niego niegdyś jak brat – Jestem Elias Davies, mi nigdy nie dzieje się żadna krzywda – podsumował, podnosząc się z miejsca. Zawroty głowy uniemożliwiły mu jednak ucieczkę, usiadł więc ponownie przed mężczyzną, wbijając wzrok w podłogę i zachowując milczenie.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  33. Chyba po raz pierwszy z ulgą przyjmuje towarzystwo tego człowieka, bo każde kolejne słowo cedzi z coraz większym trudem, a co za tym idzie - z mniejszą skutecznością. Kiedy więc ten przejmuje temat, Nemetorius daje sobie chwilę na oddech, ciężko opierając głowę o nogę stołu i próbując uspokoić oddech. Pozwala zrobić ze sobą co tylko tamten uzna za stosowne i daruje sobie nawet komentarze, że zabezpieczył już wywar i że w tej chwili oczywiście będzie leżał, bo nie jest w stanie wstać. Na kolejną wypowiedź już ma odpowiadać, że przecież wezwał pomoc, kiedy jej potrzebował, przy czym raczył zaznaczyć, że jest w bezpośrednim zagrożeniu życia, więc oczywiście jest tego świadomy. Uniemożliwia mu to termometr wciśnięty w usta, słowa zastępuje więc jedynie krótkim ściągnięciem warg. Także kolejne potencjalne zdanie się opóźnia, bo dopiero kiedy otrzymuje do ręki szklankę z wodą, uświadamia sobie, jak bardzo jej potrzebował. Opróżnia całą natychmiast, zaraz napełniając ją ponownie zaklęciem i tę porcję także pochłania w oka mgnieniu.
    - Cillian Mulciber, ślizgon z szóstego roku. Niech przyjdzie do mnie od razu, jak odzyskam przytomność - mruczy, ścierając wierzchem dłoni resztki cieczy z brody i zdaje się nie do końca pojmować, że na ten moment tylko on wie, że wkrótce straci świadomość. Prędko jednak nadrabia ten błąd. Machnięciem różdżki przywołuje ciężki wolumin ze złowrogo brzmiącym napisem wyrytym na okładce: Najpotworniejsze eliksiry naszych czasów. Otwiera go na stronie mikstury godnej tytułu księgi, bo skutkującej całkowitym wywróceniem ciała pijącego na lewą stronę.
    - To złośliwa trucizna, zaklęcia długo na nią nie podziałają. Zaraz zacznie się bronić. Na szczęście była zaledwie w drugim tygodniu ważenia, więc mamy jakąkolwiek szansę. Jest na bazie soku z czarnego bzu, musisz więc wylać na ranę cokolwiek na bazie soku z chrobotka, żeby ją zneutralizować. Eliksir Wiggenowy powinien się na dać. Nie mam... - mówi szybko, jak gdyby faktycznie obawiał się, że lada moment straci możliwość przekazania czegokolwiek. Po części faktycznie tak się dzieje, bo wycieńczony organizm traci dech i Nemetorius musi zamilknąć. Zapewne część jego wypowiedzi jest całkowicie zbędna, bo Percival jako medyk doskonale wie, jakie składniki zagrażających zdrowiu eliksirów wykluczane są przez które tych medycznych. Nemetorius ze swoją obsesją kontroli sytuacji jest jednak doskonałym przykładem powiedzenia, jakoby lekarz (a w jego przypadku - mistrz eliksirów) był najgorszym pacjentem.
    Nie marnuje jednak czasu i niewerbalnym zaklęciem przywołuje flakonik innego wywaru ze swojego stolika nocnego, a zaraz za nim recepturę znajdującego się w nim płynu. Wciska go w cudzą dłoń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Muszę spożyć trzy krople codziennie o piątej trzydzieści. Nie powinien z niczym kolidować, ale w razie czego masz tutaj też przepis. - Nacisk, jaki kładzie na początek drugiej części ostatniego zdania, dosadnie daje do zrozumienia, że zakłada również, jakoby mógł się nie obudzić, nim eliksir się skończy. - To kwestia życia i śmierci. Rozumiesz? - upewnia się, zaciskając kurczowo palce na przedramieniu mężczyzny, by ten skupił na nim ściślej uwagę. Doskonale zdaje sobie sprawę, że Percival będąc medykiem nie może być głupi i zapoznawszy się z recepturą preparatu spowalniającego działanie klątwy krwi, którą Burke jest dotknięty, prędko połączy kropki. Jest to jednak zagadnienie drugorzędne. Jeśli bowiem nie zabije go rana ręki, z pewnością zrobi to pominięcie dawki rzeczonego wywaru.
      - Pomóż mi wstać - poleca, nim tamten zdąża mu odpowiedzieć.

      [Ogólnie pokomplikowałam trochę chłopakom sprawę, bo doszłam do tego, że na rękę zarówno dla naszego jak i innych moich wątków będzie mi, jeśli Nemetoriusowi leczenie zejdzie trochę dłużej.
      Przepraszam też za tak haniebne zwlekanie z odpisem.]

      Usuń
  34. Posępnym spojrzeniem przesuwa po dzisiejszej klienteli, jakby czekając na początek widowiska, które jednak nie nadchodzi. Zdarzały się bowiem wieczory, kiedy towarzystwo przesadzało z alkoholem bądź, kiedy w niewłaściwym czasie dwa niepałające do siebie sympatią indywidua krzyżowały wzrok nad zakurzonymi stolikami. Wtedy ze sporą dozą pewności założyć można było, że zdarzy się coś ciekawego. Oczywiście, ciekawie mogło być przez kilka sekund, bo później zmuszony przez obejmowaną pozycję wyjść musiał za bar i stawić czoła rozgrywającej się potyczce. Niemniej jednak, pozwalało to na chwilę wątpliwej jakości rozrywki. Ten konkretny wieczór jawił się jednak jak kilka poprzednich: spokojny, wątły w emocje. Nie żeby Vaughn narzekał i na taki obrót spraw; finalnie pozwalało to na doglądanie lokalu, nalewanie drinków, a przede wszystkim zajmowanie się swoimi sprawami przez większość nocy. Udawało mu się wtedy sięgnąć po książkę albo kilka godzin wpatrywać w muszki zbierające się przy starej lampie.
    Zegar wskazuje czwartą i Vaughn z zadowoleniem stwierdza, że z czystym sumieniem może udać się na górę i przespać odrobinę. Przesuwa wzrokiem po pomieszczeniu, upewniając się, że wszyscy klienci opuścili bar i dopiero wtedy napotyka ukrytego w roku pomieszczenia mężczyznę. Marszczy brwi, absolutnie niezadowolony z takiego obrotu spraw, bo już wie, że zmuszony będzie do rozmowy, na którą o tej porze nie ma najmniejszej ochoty.
    Leniwym krokiem podchodzi i otwartą dłonią uderza w stolik, nie siląc się na uprzejmości. Czeka aż mężczyzna uniesie wzrok, a kiedy tak się dzieje, skina głową w stronę drzwi, szczerze licząc że to wystarczy. Słysząc jednak swoje imię, uważniej przygląda się nieznajomemu. Mało kto wie kim jest, od powrotu do ludzkiej postaci spotkał może dwie osoby, a i to tylko dlatego, że potrzebował pracy. Pamięć zawodzi go; niby rysy wydają się znajome, ale nie na tyle by powiązać je z kimś konkretnym.
    - Zależy kto pyta - odpowiada, zgarniając ze stolika puste naczynia. Odwraca się do mężczyzny plecami i odkłada wszystko za ladę, przekonany, że dzisiejsza zmiana z pewnością nie obejmuje już mycia tych konkretnych szklanek.
    Vaughn

    OdpowiedzUsuń