Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dylan Dursley. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dylan Dursley. Pokaż wszystkie posty

[k]

<!--ZDJECIE--!> <!--KONIEC ZDJECIA--!> <!--IMIE--!> <!--KONIEC IMIENIA--!> <!--INFO I KWADRAT--!> <!--KONIEC INFO I A KWADRAT--!> <!-PRAWY OBRAZ--!> <!--KONIEC PRAWEGO OBRAZU--!> <!--SMOK--!> <!--KONIEC SMOKA--!>

Dylan    Dursley


17 lat, VII rok, Gryffindor, pałkarz, koło ONMS, przyszły (oby) smokolog, 185cm wzrostu, syn tego Dursleya, zwierzolub, niestabilnym boginem jeden z Potterów, uczulony na mandragorę, wiecznie poharatany, niewytłumaczalna awersja do ślizgonów, nieszczęsny jedynak, dereń, włos z głowy wili, 10 cali, niezbyt giętka

as jolly as it gets
Miałeś jedenaście lat, gdy pierwszy raz usłyszałeś o Potterach i zauroczyłeś się fikcyjnym absurdem nowej rzeczywistości. Miałeś dwanaście lat, gdy zacząłeś doceniać komfort zbiorowości cudzych, prawie znajomych oddechów w środku kolejnej z bezsennych nocy. Miałeś trzynaście lat, gdy zacząłeś zauważać nieuchronne różnice między twoim nazwiskiem, a tymi, na które sam, bezwiednie, zwracałeś od jakiegoś czasu uwagę. Miałeś czternaście lat, gdy zacząłeś ślinić się na widok łusek i perspektywy stracenia kończyny czy dwóch. Miałeś piętnaście lat, gdy rozpocząłeś niefortunną karierę pałkarza, osiągając definitywny sukces za pomocą taktyki bazującej na byciu jak największą przeszkodą w życiu kapitana. Miałeś szesnaście lat, gdy zagapiłeś się na szukającego znicza Pottera i straciłeś zęby w starciu z szybującym w twoim kierunku tłuczkiem. Masz siedemnaście lat, gdy uświadamiasz sobie, że jesteś zdrowo jebnięty i niewiele ma to wspólnego z obsesją na punkcie latających gadów..
Najpierw wszystko szło całkiem spoko, pomijając raczej żenujące płacze przy okazji uświadomienia sobie dystansu dzielącego ciebie od błogosławionej matki i będącego żywym atrybutem stabilności oraz bezpieczeństwa ojca. Rozumiałeś za dużo, by pozwolić starszym uczniom skompromitować się przed nauczycielami, ale jednocześnie za mało, by nie zrzygać się na środku pokoju wspólnego po zostaniu poczęstowanym karaluchami w syropie. Niełatwym torem odnalazłeś sposób na docenianie własnego, indywidualnego towarzystwa i nikłej, acz rozwijającej się więzi braterstwa z ludźmi, których widziałeś pierwszy raz w życiu. Niewystarczający wstęp zapewniony przez rodziców uwypuklał rozrastającą się wyrwę między tobą a tymi, którzy osiągnęli coś więcej niż utrzymanie się w łodzi podczas pierwszej wyprawy do Hogwartu, rzekomo, bo w twojej głowie to i tak miało niewiele sensu. Nie musiało go jednak mieć, byś poczuł się gorszy, pokrzywdzony, niedowartościowany pośród prostego, bezpośredniego szczęścia. Dyskretne łypanie na Potterów, Malfoyów, Weasleyów, kimkolwiek, kurwa, byli, nie sprawiało wcale, że czułeś się lepiej, o ile nie gorzej, tyle że zapewnienie sytości irracjonalnemu poczuciu niesprawiedliwości przeważało nad rozsądkiem, stanowczo za długo. Nieodparta potrzeba bliskości wcisnęła cię w szpony konieczności przezwyciężenia prymitywnego lęku wysokości, zarazem umożliwiając wyżycie się na czymś poza wzdychającym całymi dniami ojcem, który mimo tego odpowiadał na gniewne listy cywilizowanie, cierpliwie, czyli dokładnie tak, jak ty nie umiałeś się zachować. Nadal śmiałeś się głośno, panoszyłeś się po każdym zakątku zamku, jakby należał do ciebie, podlewając nasiono gorącokrwistej, gwałtownej, wybuchowej i do bólu szczerej sławy, grupując się bez większej powtarzalności, powoli, sukcesywnie zajmując miejsce w metaforycznym, fikcyjnym centrum, skąd nie dało się już wydostać. Okazałeś się wybitnie chujowy w szachach, urosłeś na tyle, że wszystkie spodnie zaczęły mieć za krótkie nogawki, zacząłeś obgryzać paznokcie i mimowolnie wpychać język w męczącą ciebie nie tylko w jeden sposób dziurę, pozostałość po zębach, raz po raz zagryzając uporczywe poczucie niewystarczalności godzinami spędzonymi na dopatrywaniu cudzych zwierząt. Próbowałeś odratować skazujące cię na wieczne tortury sumienie, zamykając mordę, dystansując się pod przymusem sił wyższych, niedających ci kiedykolwiek spocząć, zrezygnować z gardy, która czyni z ciebie pasjonata spacerów, o ile nie zawierają one w sobie dowolnej części lochów. Stałeś się rozkojarzony, bardziej niż zwykle, niezręczny, bardziej niż to stosowne. Pokutujący.
Najpierw wszystko szło całkiem spoko, no i miałeś lat tyle, tyle, i tyle, i tyle, i tak dalej, sącząc krew z rutynowych ran, rezygnując z higieny obowiązującej nigdy niezanikające obtarcia, pokaleczona kolana. Przestałeś oddawać zadania na czas, zacząłeś przeklinać, chyba raz doprowadziłeś matkę do płaczu, co najmniej raz zwyzywałeś bez powodu kuzynowstwo, a jednego dnia zapomniałeś nakarmić kota znajomej, która nie chciała targać go ze sobą na święta pociągami. Przynajmniej jednokrotnie dałeś namówić się sąsiadom na wypicie alkoholu, zapalenie papierosa, dwóćh, trzech, paczek, a na szóstym roku przemyciłeś do zamku ledwo funkcjonującego walkmana. Rzadko się rozgrzeszasz, a jeszcze rzadziej faktycznie wybaczasz, ale za sprawą ciężkich, długotrwałych dysput doszedłeś do właściwej i skonkretyzowanej konkluzji, że nie zdarzyło się nic gorszego od tego, co dotarło do ciebie ostatniej nocy.
Masz siedemnaście lat, gdy uświadamiasz sobie, że jesteś zdrowo, zdrowo jebnięty i, Merlinie, bez żartów, zakochałeś się w Albusie Potterze.
elo
wiem że wygląda to jak tania zrzynka kruma ale przysięgam że napisałem to przed jego coming outem; jestem trochę ??? zniesmaczony samym sobą, bo to strasznie słabej jakości tekst, ale ostatnio to ja cały jestem słabej jakości, to przynajmniej wiadomo, czego oczekiwać (tego i losowej interpunkcji);
ishouldvebroughtasweater@gmail.com; miewam poważne problemy ze sobą i z życiem naokoło więc jak odpiszę to odpiszę i tyle; lubię konkretne problemy; tak, użyłem za dużo czcionek, co mi zrobicie