Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Margarrite Morrigan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Margarrite Morrigan. Pokaż wszystkie posty

I don't care, I don't care if they call us crazy. Runaway to a world that we design.



MARGARRITE "Marry" MORRIGAN

I don't care, so call me crazy. We can live in a world that we design.
Say Something...
Ciche westchnięcie budzi jej uśpione instynkty i na chwilę odwraca uwagę od nowo napoczętej lektury. Stare litery wyblakły, nierzadko nie dając się odczytać a mimo to wciąż zgłębia tajniki tekstu napawając się jego złożoną symboliką i nadal by to robiła, gdyby nie natarczywy wzrok wiercący jej dziurę w plecach. Ignorowanie go przychodziło jej z trudem, nawet po sześciu latach wspólnego egzystowania, podczas których powinna nabyć umiejętność wyodrębnienia go ze swojego świata i odrzucenia w zapomnienie. Mimo to jednak jego obecność silnie oddziaływała na jej zmysły za każdym razem gdy znajdował się w jej pobliżu. Sama świadomość, że był wytrącała ją z równowagi. Jak mało kto potrafił odgadnąć jej nastrój i wpasować się w niego swoją wypowiedzią. Każde słowo ważył jak najlepszy eliksir, operował nim umiejętnie i z odpowiednim smakiem. Nigdy jej nie uraził, ani nie był natarczywy, a mimo to za każdym razem, gdy się zbliżał włoski stawały jej dęba, a przez ciało przechodził dreszcz. Może chciał być jedynie miły? Nie wiedziała, a i odpowiedź na to nurtujące ją pytanie nie była czymś, co chciałaby kiedykolwiek usłyszeć. W tym jednym przypadku niewiedza była lepsza od świadomości. Dzięki temu Mary mogła dalej marzyć o swoim księciu i jego głośnym życiu, który dla niej był niedostępny. Kto by tam chciał taką szarą myszkę, zakopaną w książkach i swoim własnym małym świecie?
Say something More...
Mając lat szesnaście, będąc w domu, śmiało można było rzec, że zamiast w swoim pokoju mieszkała w domowej bibliotece, wchłaniając poukładane równo na drewnianych półkach książki, artykuły i nagromadzone przez lata czasopisma. Nic dziwnego, że wydawały jej się lepszymi kompanami niżeli zgorzkniałe osoby jej matki oraz sióstr. O ojcu wspominać nie chciała – jego aktywność w jej życiu zakończyła się razem z jej pójściem do szkoły, gdy w końcu ośmielił się wyznać swojej żonie prawdę o trzeciej kochance, przez którą skończył z jedną walizką daleko od domu bez możliwości powrotu. A mówią, że szczerość przynosi same korzyści. Jedynie u niej objawiły się recesywne geny – multum ciemnych piegów, niezwykle blada cera i włosy kolorem przypominające przejrzałą marchewkę, przez co dostrzeżenie podobieństwa do reszty rodziny graniczyło z cudem. Jedynie u niej irlandzka krew była na tyle silna, żeby wyprzeć chłodną, angielską naturę, którą szczyciła się żeńska część jej rodziny. Dopiero po dłuższej obserwacji dało się dostrzec podobny zarys nosa czy mały pieprzyk na szyi, który posiadała każda przedstawicielka rodu Morrigan. Na szczęście niewielu decydowało się na próbę powiązania ją z resztą rodu, głównie dlatego, że nikogo to nie obchodziło.

Every night I lie in bed. The brightest colors fill my head. A million dreams are keeping me awake.
Say everything...
Mało kto zna Marry. Jest po prostu sobą – kolejnym człowiekiem, którego obecność nic nie wnosi. Nie zabiera głosu w dyskusjach, unika kłopotów, chodzi swoimi ścieżkami, nikomu nie wadząc i stroni od głośnego towarzystwa. Jest niemalże niewidzialna, co traktuje jako atut – dzięki temu nie ma problemów, które niewątpliwie utrudniłyby jej żywot i odciągały jej myśli od fabuły kolejnej czytanej przez nią powieści. Nawet mały Lucyfer, choć wspaniałym kompanem jest, mimo zostawianych na jej kolanach kłaków nie był w stanie wyciągnąć jej z tego królestwa. Po prostu trwa - gromadzi w sobie wiedzę i emocje - otoczona rutyną i stosem zapisanego pergaminu w swojej bezpiecznej bańce, do której nikt nie ma dostępu i czeka na znak. Po co? Żeby w końcu zacząć żyć.

I think of what the world could be. A vision of the one I see. A million dreams is all it's gonna take. A million dreams for the world we're gonna make.
Dla wszystkich po prostu Marry. Siedemnastoletnia wychowanka domu Helgi Hufflepuff. Angielka z domieszką irlandzkiej krwi. Angielski dąb i włos z głowy wili, jedenaście cali. Nieszczęsna animagia odziedziczona po szlachetnej Morrigan. Patronus przyjmuje postać lisa. W głowie pstro i tyle samo pojęcia, dlatego zapisała się na zajęcia Koła Astronomicznego, gdzie nikt jej nie przeszkadza egzystować. Czystokrwista czarownica bez przywiązania do wielowiekowej tradycji swojego rodu. Może, gdyby urodziła się w rodzinie mugoli zdiagnozowaliby u niej lekką postać Aspargera, bądź inne zaburzenie tłumaczące jej aspołeczne działania. Jedna z czterech sióstr Morrigan, ta najmłodsza i zarazem najmniej rozpoznawalna. Cicha fanka quidditcha - na meczu nigdy nie była, bo za głośno, ale zasady zna, zawodników również i czasami naprawdę chciałaby pójść, gdyby nie ten straszliwy hałas na trybunach. Poczucia humoru to stworzenie nie ma, co nie znaczy, że czasami ciche parsknięcie jej się nie wymsknie - ba, nawet uśmiechać się potrafi, tylko często nie ma dla kogo.
Dzień dobry! Nie umiem w karty - życie. Sponsorzy główni: The Greatest Showman "Million dreams" oraz KOD. Mary jest eksperymentem, zobaczymy jak wyjdzie. Poszukuję osób co ją trochę wyciągnie ze skorupy - pana pierwszego akapitu, kogoś kto ją wyciągnie na ten nieszczęsny mecz quidditcha i innych ciekawych powiązań, które pozwolą ten pani "po prostu żyć".
Chodzi mi po głowie dramatyczny wątek z odszukaniem w szkole pewnego artefaktu, trollami i zakazanym lasem, chętnie go oddam :)