Nathanael Diego Fortescue
SLYTHERIN ◊ VII KLASA ◊ CZYSTA KREW ◊ KLUB ZAKLĘĆ ◊ KLUB ŚLIMAKA
Młody chłopak z wesołością spojrzał w prawie bezchmurne niebo, a słońce zalało mu twarz, otulając przy tym przyjemnym ciepłem. Tłum nastolatków wylał się z pociągu na peron, gwar wesołych rozmów wezbrał na sile, zza drzew wyłaniały się już najwyższe wieżyczki Hogwartu. Nathanael odetchnął głęboko i poczuł, jak ciężkość w klatce piersiowej, która towarzyszyła mu zawsze w rodzinnym domu, momentalnie się ulatnia. Ruszył razem z kilkoma Gryfonami w kierunku powozów, napawając się tą ulgą, pozwalając jej w pełni ogarnąć serce radością. Lato przed ostatnią klasą było dla niego wyjątkowo okropne. I już tylko jeden rok dzielił go od wolności.
Tik-tak. Ród Fortescue był kiedyś wielki, co do tego nie mogło być wątpliwości, ale gdy ojciec snuł kolejne tyrady o ich szanowanej rodzinie, wielkości, bogactwie i potędze, Nate nie mógł się powstrzymać – ogarniała go litość. Ich dworek swoje ostatnie lata świetności przeżył na długo przed urodzeniem chłopaka. Okna, w których brakowało szyb, zabito deskami, większość korytarzy i pomieszczeń stało pustych, bo w najgorszych czasach wyprzedano wszystkie wartościowe rzeczy, a po całym domu walały się miski i wiadra, które chroniły ich od zalania w trakcie największych burz. Starszy pan żył w zakłamaniu, tak głębokim, na jakie w zależności od dnia pozwalała mu głębokość kieliszka. Starsza siostra Nate'a pracowała dzień i noc w Szpitalu św. Munga, ale i tak czasem nie starczało im pieniędzy, by móc coś godnego włożyć do garnka. Reszta braci, a miał ich aż trzech, zdawało się kompletnie nie przejmować biedą i nędzą, w jaką w ciągu kilku ostatnich lat popadli, zresztą wszyscy odziedziczyli po ojcu ogromną słabość do kieliszka. Nathanael, lekko mówiąc, nie miał w domu łatwo. Najmłodszy, najmniejszy, najchudszy, najbardziej bezbronny w osobie starszej siostry odnalazł opiekę, ale nawet ona czasem nie była wstanie go ochronić. Nierzadko, jako młody chłopak, wracał do Hogwartu po przerwie bożonarodzeniowej z podbitym okiem. Raz nawet, ku przerażeniu pielęgniarki, w pierwszy dzień szkoły zjawił się w skrzydle szpitalnym ze złamaną ręką. Po latach nauczył się, jak sobie z tym radzić.
Tik-tak. Pasja do zaklęć otworzyła mu drzwi do lepszej przyszłości i to w niej pokładał największe nadzieje. Profesor mawiał, że takiego talentu nie widział przez całą swoją kadencję, a wyjątkowo wysokie wyniki z przedmiotu zaskarbiły mu zaproszenie do elitarnego Klubu Ślimaka. Zaklęcia trochę pomogły opanować strach, a po jakimś czasie stały się ostoją, różdżka – synonimem bezpieczeństwa.
Tik-tak. Po latach Nate przestał porównywać swoje stare, dawno niemodne szaty, które wygrzebywał z wysokiej szafy w starej sypialni ich dziadka, do szat swoich kolegów. Wyświechtane książki z drugiej ręki do nowych egzemplarzy z księgarni – tak mu było łatwiej. Ale wyróżniał się. Nie potrafił odnaleźć w grupie, być błyskotliwym, sypnąć dobrym żartem czy chociażby zagadać innego ucznia, z którym już przecież kilka lat przebywał w tej samej klasie. Miał bardzo wąskie grono znajomych, znikome przyjaciół. I może dlatego tak łatwo padał ofiarą tych, którzy lubili męczyć słabszych.
Tik-tak. "Ale czas pokaże", tak sobie to tłumaczył. Coraz częściej przesiadywał w bibliotece, w pustych klasach po zajęciach, nikt go przecież specjalnie nie szukał. Kto by tam sobie zawracał głowę.
A bomba tyka tak. Tik-tak
. WĄTKI: AMBROSIA, CANDICE, DOMINIQUE, MEI, TERENCE
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état