Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czarek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czarek. Pokaż wszystkie posty

Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze

Angel Wallander
VII rok - slytherin, prefekt, członek koła alchemicznego
towarzyszy mu czarny kocur imieniem Filo i zniszczony szkicownik, bo ma większy talent do rysowania niż pamięć do twarzy
Mój tata dużo podróżuje po świecie. Poszukuje miejsc o silnej magicznej aurze, poznaje ich historię, odnajduje przedmioty pamiętające czasy dawnych wyśmienitych czarodziejów – tych, którzy zapisali się w dziejach ludzkości jako znamienici odkrywcy i eksperymentatorzy ale też tych, którzy mieli na swoich sumieniach więcej istnień, niż jestem to sobie w stanie wyobrazić. Może dziwić jego pojmowanie słowa wyśmienity, ale od kiedy tylko pamiętam, Maxim Wallander powtarzał, że magia sama w sobie nie niesie ze sobą ani krzyny dobra i zła. Jest mocą, którą władamy w taki czy inny sposób, z większą lub mniejszą wprawą i dopiero my ukierunkowujemy ją na to, co możemy potem nazywać wspaniałym lub okrutnym. Jest potężna, zjawiskowa i niemożliwa do okiełznania, tak samo jak ogień czy woda. Piękna, choć za jej pomocą możesz w jednej chwili pozbawić kogoś tego, co w nim najcenniejsze. Wydał na ten temat wiele publikacji. Jestem prawie że pewien, że niektóre mogłoby wylądować w dziale ksiąg zakazanych i to pod specjalnym nadzorem gwardii czarodziejów, o ile do tej pory nie wydarzyło się cokolwiek podobnego. Nie wiem tylko, na ile to jest spowodowane jego poglądami i tym, co udało mu się odkryć w przeciągu dwudziestu lat badań, a na ile to wina wielopokoleniowej opinii środowiska czarodziejów i czarownic, że rodzina Wallander jest… Po prostu zła. Wszystko zaczęło się od mojego prapra – i jeszcze kilka pra – dziadka, który przebywając w Ameryce Południowej, a dokładniej gdzieś w centralnych rejonach Chile, rzekomo wymordował liczącą kilkuset mieszkańców wioskę tylko dlatego, że nie udzielili mu schronienia, kiedy on uciekał przed ścigającymi go łowcami głów. Tak po prawdzie nie wiadomo, czy nie ścigali go za o wiele straszniejsze przewinienie, ale nigdy nie starano się znaleźć odpowiedzi na to pytanie i w międzyczasie legenda zaczęła żyć swoim własnym życiem. W ten sposób krew Wallanderów stała się krwią morderców i okrutników, sadystów parających się czarną magią, gniewnych samotników i buntowników, odtrącanych przez społeczeństwo jak trędowaci albo tykające bomby omijane szerokim łukiem, żeby nieostrożny dotyk lub słowo nie wywołały przez przypadek katastrofy. A jeśli prześledzić dzieje mojej rodziny na tyle, na ile pozwalają na to zapiski w kronikach innych czarodziejów, to słowa krew i katastrofa pojawiają się tam zadziwiająco często. Ludzie bardzo mocno wzięli to sobie do serca, a teraz nawet już nikt nie zadaje pytań. To dobrze, bo zawsze lubiłem swoje towarzystwo i do samotności nigdy nie musiałem się jakoś szczególnie przyzwyczajać. Zauważyłem, że inni czasami nie wiedzą, jak mają zachowywać się w mojej obecności. Jestem małomówny, a już w szczególności nie przepadam za rozmawianiem o pogodzie, za długo patrzę innym w oczy, mój uśmiech (półuśmiech?) jest podobno trochę krępujący, a kiedyś usłyszałem za swoimi plecami, że jestem bardziej ślozgoński niż sam Salazar Slytherin. Tak się dzieje tylko wtedy, gdy nie wiadomo, gdzie kończy się twoje prawdziwe ja, a zaczyna samospełniająca się przepowiednia i czy w ogóle istnieje coś takiego jak ciążące na twojej rodzinie przekleństwo – może historia po prostu znalazła sobie kozła ofiarnego. Z drugiej strony, podobno w każdej opowieści znajduje się ziarenko prawdy. Kto to wie? Ja sam jeszcze tego nie rozgryzłem.
HP i Komnata Tajemnic // Timothée Chalamet // umarliuciekl@gmail.com