Ich dom nie pachniał ciastem, rodzice nie czytali w nim bajek na dobranoc, a miłość nie piętrzyła się w każdym kącie od rana do wieczora. Nie było bliskości, troski, wspólnych wyjść na lody i śmiechu do bólu brzucha, ani rodzinnych spacerów, łaskotek i uroczych karteczek chowanych do walizki na słynnym londyńskim peronie za ścianą. Nie było zrozumienia, ciepłych słów, spojrzeń zasnutych łzą wzruszenia, ani ludzi, do których chciałoby się wracać. Nie było dzieciństwa, młodość wyparowała, a dorosłość wdarła się bezwzględnie w ramy życia, nie dając okazji do ponaginania zasad, pokuszenia losu i zebrania choć niewielkiej kolekcji beztroskich chichotów szczęścia. Była jedna decyzja, jedno machnięcie różdżką, jedno słowo, a po nim pustka, i historia zaczęła się od nowa – pojawił się znikąd, nie mając niczego, będąc nikim. Zostały tylko blizny bez wspomnień, człowiek bez tożsamości i czysta karta zatytułowana: kim jestem.
Jego dom też nie pachnie ciastem, miłość też nie piętrzy się po kątach, a od śmiechu częściej słychać w nim jazgot wybuchającego wyjca. Jest za to zrozumienie, bywają ciepłe słowa, pojawiły się wspomnienia i osoby, do których chce się wracać, i którym zawdzięcza się o wiele więcej, niż bajki na dobranoc. Wie kim jest, bo los zmusił go, by zbudował siebie od podstaw, nie bacząc na karty historii i zatrute źródło stworzenia. Dziś to inni zadają to pytanie: próbują go rozszyfrować, łączyć kropki na zatartej mapie życia i dopasowywać elementy układanki, której wciąż brakuje sporej ilości puzzli. A potem odbijają się od jego granic jak kauczukowe piłeczki, bo nie da się sforsować tych drzwi bez zaskarbienia sobie jego sympatii; choć nie jest to wcale trudna sztuka – szczere intencje to idealnie pasujący do nich klucz. Nie lubi niezapowiedzianych gości, a sam zawsze pojawia się w najgorszych dla uczniów momentach, ale nie nadużywa spostrzegawczej pary oczu, by uzupełniać listę przedmiotów zakazanych, bo ta i tak jest już wystarczająco długa. Po prostu nie nauczył się marnować czasu, prosić, być stronniczym i mściwym, ale jeśli komuś szczerze zależy na statuetce buraka, to z przyjemnością ją wyrzeźbi i wręczy z bukietem wrzeszczących żonkili.
Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa.
Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów.
W rzeczywistości nazywa się Silenus Silvanus Carrow, jednakże pierwszego imienia nie używa, ponieważ nie posiada żadnych wspomnień z nim związanych, a matka adopcyjna używała wyłącznie drugiego. Bliscy mówią mu Silva lub Silvan.
Urodzony w roku 1990 nad Loch Seaforth, w miejscowości Arivruaich leżącej na Isle of Lewis and Harris w szkockich Hebrydach Zewnętrznych. Przed kilkoma laty, gdy odwiedził to miejsce, zastał tylko opuszczony, rozpadający się dom.
Kiedy miał osiem lat rzucono na niego zaklęcie zapomnienia, które wykasowało wszystkie wspomnienia z dzieciństwa, a zwłaszcza te dotyczące pochodzenia, historii rodziny i przodków. Prawdopodobnie jest owocem płomiennego romansu czarodzieja krwi czystej i mugolaczki bliskowschodniego pochodzenia, o którym świat nigdy nie powinien się dowiedzieć.
W londyńskiej placówce opiekuńczo-wychowawczej spędził sześć miesięcy. Został adoptowany przez Maureen Williamson - pracownicę Sowiej Poczty, z którą zamieszkał w Hogsmeade. Maureen zmarła w roku 2020, pozostawiając mu drobny spadek w postaci chatki i kilku magicznych przedmiotów.
Wciąż szpera w swojej przeszłości. W międzyczasie, w porozumieniu z przyjacielem, podjął dwie próby przywrócenia pamięci klątwą Cruciatusa, ale zyskał tylko szczątkowe informacje. Cztery lata temu był bliski dotarcia do ojca, ale niedoszłe spotkanie zakończyło się potyczką z grupą nieznanych mu czarodziei bułgarskiego pochodzenia. Od tamtej pory nie trafił ponownie na jego ślad.
Przez sześć lat pracował jako łamacz zaklęć, urzędujący na Bliskim i Dalekim Wschodzie oraz w Egipcie. Ostatnia wyprawa do Angkor Wat, przed dwoma laty, skończyła się rekonwalescencją na oddziale urazów pozakleciowych w szpitalu św. Munga oraz turbulencjami prawnymi, w związku z którymi zobowiązał się przed Ministrem Magii i szefem Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, że odkupi winy, przystając na ich warunki, a mianowicie: na jakiś czas odsunie się w cień i przejmie funkcję nauczyciela Zaklęć i Uroków w Hogwarcie, a także ogarnie papierkową robotę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów - ot, coby odświeżył sobie kilka zasad.
Stał się Strażnikiem Tajemnicy.
Ukończył szkołę w barwach Ravenclawu, choć posiada sporo cech charakterystycznych dla domu Godryka Gryffindora. Przystąpił do SUMów i OWUTEMów, zyskując bardzo dobre noty. Na szóstym roku nauki pełnił funkcję prefekta. Uczęszczał do Klubu Pojedynków, któremu przewodniczył, oraz do Koła Alchemicznego.
Sztukę animagii opanował na siódmym roku nauki w Hogwarcie, aczkolwiek zarejestrowany został dopiero dwa lata temu, gdy przyłapano go na przemianie. Przybiera formę czarnego kota, a jedyna cecha, która ku jego niezadowoleniu nie ulega modyfikacji, to kolor oczu.
Jest czarodziejem półkrwi, posługującym się 12-calową, sztywną rózdżką wykonaną z grabu i zasilaną rdzeniem z włókna smoczego serca. Wyczarował patronusa przybierającego postać kota. Boginem pozostają niewyraźne postacie rodziców.
Oprócz zaklęć, uroków i klątw, szczególnie zainteresowany alchemią, której sztukę zgłębiał w Egipcie podczas eksperymentów egipskich alchemików, a także astronomią. Składa origami zawsze, gdy intensywnie myśli, albo kiedy się nudzi. Potrafi grać na fortepianie i rysować, ale rzadko dzieli się tymi umiejętnościami ze światem.
zdaniezlozone@gmail.com
[Witam pana nauczyciela! Smutna ta jego historia, chociaż zakończenie daje nieco nadziei, że teraz już będzie tylko lepiej i że z każdej tragedii można wyjść. Albusowi przydałaby się lekcja życia od Silvanusa, może to by go wyleczyło z nastoletniego angstu. ;)
OdpowiedzUsuńKarta pięknie napisana i wizualnie też bardzo przyjemna, na pewno będę obserwować Twoje wątki. Jakby była ochota, zapraszam do siebie, Albus z zaklęć dobry nie jest, więc pewnie nie raz nie dwa zrobił na zajęciach zamieszanie. Niedługo też opublikuję się z panią, którą bardzo interesuje transmutacja, więc chętnie by zadręczyła Silvanusa pytaniami na temat procesu zostania animagiem.
Baw się tutaj dobrze!]
Albus S. Potter i Jadis Wagtail-Meijer z roboczych
[Zarezerwowałam dziś stażystkę zaklęć i uroków, a tu proszę, taka miła niespodzianka na zakończenie dnia! <3 Witam Cię serdecznie. :)
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem karty i Twojego bohatera. Utrata pamięci to ciężki kawałek chleba, ale nie potrafię oprzeć się myśli, że udałoby się w otoczce tragizmu dopatrzeć również cienia szansy... Którą Silva – pozwolę sobie zdrobnić, czując już do niego ogromną sympatię – bez wątpienia wykorzystał, budując siebie i swoje życie od nowa. Życzę mu, aby w jego domu ostatecznie zapanowała miłość; w końcu przejawia się w tak wielu formach!
Wątku na tę chwilę niestety zaproponować nie mogę, ponieważ nie ma mnie jeszcze na blogu, ale zapraszam, kiedy już się opublikuję z moją panną. ;) Dodatkowo (poza tym, że połączy ich praca) Silva i Darcy mogliby być na przykład sąsiadami, bo tak sobie myślałam, czy by mojej panny nie osiedlić w Hogsmeade. Właściwie mam czystą kartę, w przenośni i dosłownie, więc możemy jeszcze ewentualnie ugadać się na mailu, gdyby były z Twojej strony takie chęci. Podrzucam kontakt: szafirowelzy@gmail.com i znikam!
Niech wena Was nie opuszcza, a Hogwart stanie się miejscem wielu cudownych wspomnień! :)]
Darcelle E. Rosier oraz Ambrosia L. Lestrange z roboczych
[Jestem bardzo ciekawa jaka tajemnica była tak ważna, że Silvanus został jej strażnikiem. Szkoda, że stracił wszystkie wspomnienia przez zaklęcie Obliviate, bo wśród nich pewnie znajdowały się również te pozytywne, nawet jeśli niezwiązane z domem.
OdpowiedzUsuńW razie chęci wspólnego pisania zapraszam do Malfoya. Zaklęcia i uroki idą mu aż za dobrze, więc mógłby mu trochę dezorganizować lekcje swoimi eksperymentami :D]
Scorpius Hyperion Malfoy
Nie można ukryć, że w swojej szkolnej karierze James Syriusz Potter wpadł na wiele bardzo głupich i nieodpowiedzialnych pomysłów. To nie tak, że jakoś bardzo się o to starał, zresztą nie był w tym osamotniony — kiedy w zeszłe święta bożonarodzeniowe poskarżył się na głos, że czasem odnosi wrażenie, że to kłopoty czepiają się jego, wujek Ron rozłożył ramiona, spoglądając wyczekująco na swoją żonę i najlepszego przyjaciela, jakby chciał powiedzieć "halo, słyszycie go, ile razy ja wam to mówiłem". Być może to skrajna nieodpowiedzialność czy brak umiejętności oceny sytuacji sprawiały, że jego głowa zapełniona była pomysłami na kolejne figle. Zresztą, chłopak nigdy nie miał na celu zrobienia nikomu krzywdy. W jego mniemaniu były to raczej swego rodzaju... Projekty. Projekty, które miały sprawiać radość! Szczególnie twórcy.
OdpowiedzUsuńA myśl, że mógłby przestraszyć swojego ulubionego profesora napełniała jego serce po brzegi ową radością!
— Poczciwy Silva — mruknął, szczerząc się szeroko, stając przy drzwiach chatki mężczyzny. — Jeszcze nie wiesz, co cię czeka!
I tak James zatracił się w wyobrażeniach o tej cudownej chwili. Co zrobi profesor? Na co dzień ten opanowany, spokojny mężczyzna sprawiał wrażenie dosyć zimnego i niedostępnego, i choć młody chłopak już nie raz widział, jak jego twarz rozjaśnia uśmiech, oblicze strachu pana Carrow było czymś, co wychodziło poza ramy jego imaginacji. Może krzyknie? Zapiszczy?! Oczywiście, i tu trzeba wspomnieć o tym cholernym braku umiejętności oceny sytuacji, nie przyszło mu do głowy, że starszy mężczyzna może wyciągnąć różdżkę i go zaatakować. Nie. Jamesa wolał myśleć o piszczeniu.
W środku domu panował mrok. Chłopak wiedział, że zazwyczaj o tej porze profesora można spotkać w centrum magicznego miasteczka, także nawet nie martwił się, że może zostać nakrytym w trakcie zbrodni. Powoli przeszedł przez werandę i przeskoczył furtkę prowadzącą do ogrodu. Po prawdzie pomysł na ten występek pojawił się już kilka tygodni temu — podczas swoich zwyczajowych odwiedzin James dostrzegł, że wychodząc z domu, mężczyzna nie zamyka drzwi tarasowych. Uśmiechnął się wtedy krótko pod nosem, a cały plan momentalnie ułożył się w jego głowie. Nie był zresztą jakiś wymyślny. Zamierzał poczekać w salonie swojego profesora w ciemnościach, starając się nie przysnąć, by móc wyskoczyć w odpowiedniej chwili i zrobić hałas.
Drzwi tarasowe, jak James założył, otworzyły się od razu. Dalej uśmiechając się szeroko, dziarskim krokiem przekroczył próg, w jego oczach błyszczało zadowolenie. Dosyć szybko zgasło. Bo też zanim pomyślał, by wyciągnąć różdżkę i rzucić zaklęcie lumos, dotarło do niego, że nie znalazł w swoim idealnym planie miejsca na zaznajomienie się z przestrzenią, po której będzie musiał błądzić w ciemnościach. Wpadł na coś — to chyba był stolik kawowy albo kanapa — i poleciał do przodu, chwytając się przy tym lampy. Lampa spadła, a James dalej wierzgał rękami, zrzucając przy tym kolejne rzeczy z szafki po drugiej stronie, starając się złapać równowagę. Na dół poleciała misa, szklany posążek i jeszcze kilka innych rzeczy. Słój pełny czegoś, co rozsypało się po podłodze. Kubek z jakimś napojem. A na samym końcu wleciał w to wszystko oczywiście chłopak.
Nagle światło się zapaliło i James zobaczył przed sobą ostatnią osobę, którą chciał w tej chwili oglądać. Silvanus Carrow stał nad nim z tak surową miną, że chłopak poczuł się, jakby znowu miał jedenaście lat. Krzyknął głośno (gwoli ścisłości — zapiszczał) i zanim pomyślał trzeźwo, rzucił się do ucieczki. W ostatniej chwili, gdy miał przekroczyć próg tarasu, coś pociągnęło go z powrotem do domu za kaptur bluzy.
— Na merlina, przepraszam, Silva! Znaczy, panie Carrow, profesorze Carrow, przepraszam!!!
[Jeśli są tam jakieś błędy, na merlina, też strasznie przepraszam. Już mózg odmawia współpracy :D]
Nieobecna duchem - taka właśnie była Mei. Choć siedziała przy wielkim drewnianym stole, wypełnionym po brzegi najróżniejszymi przysmakami, myślami była zupełnie gdzie indziej. Nie potrafiła skupić się na tym co działo się dokoła, nie wiedziała, jak wpasować się do otoczenia. Mimo, iż nikt nie zwracał na nią uwagi, mimo że czuła się niewidoczna, kontrast pomiędzy nią, a resztą uczniów, był widoczny gołym okiem. Co chwilę zerkała na uśmiechnięte twarze postaci zgromadzonych w Wielkiej Sali, każdy wydawał się taki beztroski, szczęśliwy, dlaczego więc ona nie miała w sobie tego wewnętrznego spokoju, dlaczego jej oczy, zawsze przepełnione były smutkiem, przecież w Hogwarcie nie musiała się niczym przejmować, ani przed nikim ukrywać. Tutaj była bezpieczna, tutaj mogła być sobą, więc dlaczego każdy dzień był jak walka o przetrwanie, walka z wewnętrznymi demonami, walka z przeszłością i wspomnieniami, których tak bardzo nie chciała, a one zawsze powracały, by gnębić ją w najmniej oczekiwanym tego momencie. Wszystko czego pragnęła to chwila spokoju, chwila ciszy, by uporządkować to, co w tej chwili działo się w jej głowie. Radosny tłum, przyjazny gwar rozmów i dźwięk widelca, skrobiącego po porcelanowej zastawie, to wszystko doprowadzało ją do szaleństwa. Przygryzła delikatnie swoją wargę i raz jeszcze uniosła głowę z nad talerza, by objąć spojrzeniem swoich oczu to co naokoło. Każdy wydawał się być zbyt pochłonięty świętowaniem, by zauważyć, że dziewczyna wstała i cichutko wymknęła się z pomieszczenia. Zresztą, nawet gdyby ktoś ją widział, w ciągu ostatnich lat, nauczyciele zdążyli przywyknąć do jej nawyków i zazwyczaj przymykali oko na te samotne eskapady, skoro nie sprawiała problemów i nie łamała zasad, nie było potrzeby, by interweniować. A rówieśnicy? Z nikim nie była na tyle blisko, by ktokolwiek miał zaprzątać sobie głowę, tym co robiła.
OdpowiedzUsuńZ głową dalej przepełnioną myślami, zaczęła maszerować przed siebie, nie musiała skupiać się na tym gdzie idzie, jej nogi same znały drogę, jakby były zaprogramowane, w którym kierunku się udać. W ciągu zaledwie kilku minut znalazła się na szczycie wierzy astronomicznej, podeszła do kamiennej balustrady i wychyliła się lekko, a jej wzrok powędrowały wysoko, zatrzymując się na dobrze znanej jej konstelacji. W nocne niebo wpatrywała się niemalże codziennie, a i tak za każdym razem była oczarowana jego pięknem, jakby spoglądała na nie pierwszy raz. Mimo, że wiedziała o nim wszystko, co mogła znaleźć w podręcznikach, dalej było owiane tajemnicą i nikt tak naprawdę nie wiedział, jakie tajemnice są skrywane, tam nad nami. Wzięła głęboki wdech i na kilka sekund zatrzymała powietrze w swoich płucach, po czym wypuściła je ostrożnie, prawie nie wydając przy tym żadnego dźwięku, nie chcąc rozpraszać błogiej ciszy. Jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, a w oczach zatańczyły wesołe ogniki, niestety nie dane było jej nacieszyć się tą chwilą, jak wszystko w jej życiu i ten cudowny moment, musiał dobiec końca. Na dźwięk męskiego głosu, podskoczyła delikatnie, nie oczekiwała towarzystwa, toteż na jej twarzy zagościło zdziwienie.
– Najjaśniejsza gwiazda na niebie, ciężko ją przegapić – odparła cicho, spoglądając na mężczyznę.
Profesor Carrow… nigdy nie miała okazji zamienić z nim słów, poza ścianami pomieszczenia, w których odbywały się zajęcia z zaklęć i uroków, a mimo to darzyła go sympatią. Może to dlatego, że była dobra z przedmiotu, a może dlatego, że w jego oczach mogła zauważyć coś, co widziała codziennie w swoich, gdy tylko spoglądała w lustrzane odbicie. Nie znała jego historii, ale często przyglądała się mężczyźnie, starając się zrozumieć, dlaczego tak bardzo intrygowała ją jego osoba.
– Tak, to miejsce dobre na refleksje, dobrze poukładać sobie wszystko w głowie, zanim zaczną się zajęcia – powiedziała, nieco pewniej, przyglądając się jego twarzy, starając się wyczytać jego reakcję, na jej słowa – Ale jeśli to problem, mogę udać się prosto do dormitorium Profesorze – dodała, posyłając mu pytające spojrzenie.
Mei Hirata
[Aż mnie zaciekawiłaś tym zapachem atramentu :D]
OdpowiedzUsuńJames rzucił jeszcze krótkie spojrzenie w stronę dalej otwartego tarasu, po czym podniósł się z rezygnacją, gotowy odbyć swoją karę — gdyby odważyłby się drugi raz uciec, profesor Carrow z całą pewnością skręciłby mu kark. No, może by tego nie zrobił, ale na pewno na jego twarzy wymalowałby się obraz zawodu. I choć chłopak mógł dzielnie znieść podobne spojrzenia ze strony członków rodziny i innych nauczycieli, coś głęboko w środku mu podpowiadało, że taki widok takich emocji u Silvy byłby czymś nie do przeżycia.
Westchnął ciężko i głośno, zabierając się do pracy, i od razu poczuł na sobie wzrok nauczyciela. Ewidentnie testował dzisiaj jego cierpliwość. Niemniej James mógłby przysiąc, że w jego oczach błyskała już nie tylko wściekłość, ale jakieś drobne zalążki... Rozbawienia?
Sporo mu zajęło doprowadzenie salonu do stanu używalności. Zebrał ostrożnie kamienie księżycowe z powrotem do słoika, podziwiając przy okazji, jak bardziej oszlifowane egzemplarze mienią się w świetle intensywną, niebieską barwą. Odłożył misę i posążek na swoje miejsce, po czym z nabożną czcią ulokował również na półce omnikulary. Gdzieś w trakcie sprzątania przypomniało mu się, że ostatnio wpadł na kolejny świetny pomysł — doprawienia pikantnej pasty do zębów czymś prawdziwie pikantnym, by zrobić komuś psikusa — ale gdy już otwierał usta, w porę się opamiętał. Wymienił w lampie żarówkę, zmył resztkę kawy z podłogi, a potem sięgnął po swoją różdżkę, oczywiście za łaskawym kiwnięciem głowy nauczyciela, by naprawić rozbity kubek. By udobruchać trochę mężczyznę, Potter wypucował jeszcze kuchnię i jadalnianą część salonu, a na koniec zamiótł i umył podłogi w całym dolnym piętrze. Zajęło mu to wszystko dobre półtorej godziny, jeśli nie dłużej. Gdzieś w środku jego roboty pan Carrow wrócił na górę, zapewne dokończyć to, czym się wcześniej zajmował.
By finalnie zmyć złe wrażenie swojej wieczornej wizyty, James ruszył w kierunku barku profesora. Był całkiem dobry w mieszaniu alkoholi — raz nawet zastąpił pod wpływem eliksiru wielosokowego swojego kumpla z Hogsmeade w pracy w Trzech Miotłach, gdy ten musiał się udać do domu rodzinnego, a wstrętny szef nie chciał mu dać ani dnia wolnego. Znał też pokaźny zasób mugolskich drinków, które często przyrządzał dla swojego dziadka Weasley, gdy jeździli do nich na święta. Babcia zawsze łypała wtedy na niego złym okiem, pomrukując coś o Syriuszu. W każdym razie postanowił przyrządzić New York Sour na bazie ognistej Blishena, którą odnalazł w szafce nauczyciela, a był przy tym tak odważny, że nawet dla siebie uszczknął co nie co. Kończył w tym roku bowiem już osiemnaście lat.
Popędził chwilę potem ze szklaneczką z koktajlem na górę i postawił ją nieśmiało przy zajętym pisaniną mężczyźnie.
— Przepraszam, Silva — powiedział cicho, wzruszając ramionami. — Nie pomyślałem trzeźwo. Chciałem poczekać na ciebie tutaj... I cię nastraszyć. Nie powinienem się włamywać do twojego domu... — Jego wzrok błądził po podłodze. — Już więcej tego nie zrobię, obiecuję.
[No czy nie słodki z niego chłopiec? xD]
Na słowa nauczyciela zaśmiała się łagodnie, gdyby nie cisza, jaka teraz panowała do około, pewnie byłoby to niesłyszalne. Prawdą było, że rok szkolny oficjalnie rozpoczynał się jutro, ale wiele osób z personelu już zakasało rękawy, by tylko złapać kogoś na gorącym uczynku - traktowali to trochę, jak hobby. Dla wielu pracowników nie miało znaczenia jak wielki, bądź mały był czyn, zasad należało przestrzegać, toteż wlepianie ujemnych punktów przychodziło im z łatwością, a wysyłanie kogoś na szlaban, było dla nich na porządku dziennym. Czasem Mei się zastanawiała, dlaczego pracowali w Hogwarcie, skoro tak bardzo nie znosili młodocianych czarodziei i za wszelką cenę chcieli im uprzykrzyć życie, by ostatecznie wysnuć konkluzję, że pewnie mieli bzika, bądź niezdrową obsesje i dręczenie uczniów po prostu sprawiało im frajdę.
OdpowiedzUsuńPytanie Silvana nieco ją zaskoczyło, rzadko kiedy nauczyciele interesowali się jej losem i poczynaniami, ale winić za to mogła tylko siebie samą. Pierwsze lata nauki w Hogwarcie nie jeden z profesorów chciał ją zachęcić do wstąpienia do klubów, ale szybko zrozumieli, że nie przyniesie to upragnionych skutków. W życie szkolne, jak i to pozalekcyjne, trzeba być zaangażowanym, a dziewczyna mimo, że stopnie miała dobre, a wyniki z SUMów jedne z lepszych wśród uczniów z jej rocznika, to nie lubiła się wychylać. Egzystencja w cieniu innych była bezpieczniejsze, to zostało wyryte w jej podświadomości, zostawiajac głębokie blizny w jej psychice. Ze zrezygnowaniem potrząsnęła głową.
— Moim jedynym planem jest skończyć szkołę, a na zajęcia dodatkowe już chyba za późno, jaki sens dołączyć na ostatnim roku. — Wyszeptała, a jej nieobecny wzrok powędrował w kierunku Silvana. Mimo, że jej oczy spoglądały wprost na niego, jej uwaga skupiona była gdzie indziej. Po raz kolejny tego wieczoru, jej myśli postanowiły udać się gdzieś daleko. Po chwili zamrugała kilka razy, próbując wrócić do rzeczywistości i podeszła nieco bliżej nauczyciela, a prawą dłoń wysunęła niepewnie w kierunku teleskopu. - Mogę? - Zapytała cicho, jakby już przygotowana na nadchodząca odmowę. Sposób w jaki dorastała, nie był kolorowy, a zawód i odrzucenie było jej znane, aż za dobrze. Do wszystkiego podchodziła z duża rezerwą, w końcu tego nauczyło ją życie. Ciężko było mieć wielkie oczekiwania wobec innych, gdy ci najbliżsi potrafili przyprawić tyle cierpienia.
Mimo strachu jaki teraz odczuwała ciekawość, by spojrzeć w ten teleskop i zobaczyć jakie ciała niebieskie Carrow oglądał, wzięła górę. Uniosła głowę, by kolejny raz spojrzeć mu w oczy, tym razem z pełnym skupieniem i posłała mu pytające spojrzenie.
Mei Hirata
U Jamesa działały podobne mechanizmy jak u dzieci — robiąc psikusy, raczej nie zastanawiał się nad negatywnymi skutkami swoich działań, ale gdy tylko zdarzyło mu się dostrzec cudzą przykrość, złość czy krzywdę, momentalnie się reflektował. Nie lubił smutku, a już najbardziej nie cierpiał być jego źródłem. Dlatego zawsze, gdy doprowadził kogoś przez przypadek swoim żartem — a jego mniemaniu to zawsze żarty były — do złych emocji zamiast do śmiechu, momentalnie krył dumę do kieszeni i robił wszystko, by swój błąd naprawić. To by tłumaczyło też, dlaczego tak dużo nauczycieli jednak żywiło do niego sympatię, mimo jego jawnych ciągot do psot. Bo w gruncie rzeczy był nieszkodliwy i mimo wszystko chciał dobrze. Niestety po ostatnim numerze w zeszłym roku dyrekcja pozostała nieubłagana.
OdpowiedzUsuńGdy chłopak dostrzegł, jak z twarzy profesora znika poważny wyraz twarzy, na usta wpłynął mu szeroki uśmiech. Z propozycji oczywiście skorzystał, zasiadł w drugim fotelu naprzeciwko i pobujał się chwilę, zastanawiając się, jak zacząć temat, który chciał poruszyć.
— No bo tak — mruknął przeciągle. — Zrobiłem coś niezbyt miłego i mam lekkie wyrzuty sumienia.
Przez ostatni tydzień James wzniósł się na wyżyny swojego talentu do zbrodni i nastawił pułapki na część przeciwnej drużyny Quidditcha, z którą mieli zagrać swój pierwszy mecz w sezonie. I gdzieś w trakcie uprzytomnił sobie, jak słabe to było zachowanie. Dlaczego zależało mu tak bardzo, że dopuścił się czegoś tak... Niskiego? Gdyby chodziło o kogoś innego, gdyby to, dajmy na to, Puchoni wpadli na pomysł, by napaść na reprezentację ich domu, pewnie by to wyśmiał i już planował odwet. Niemniej czuł, że z jego strony chodziło o coś jeszcze. Gryzło i mierziło go to uczucie, myślał o tym bez ustanku. Widział w myślach twarz swojego ojca, ale nie umiał nazwać tego, o co tak naprawdę w tym wszystkim mu chodziło, i co miało do tego wszystkiego zaimponowanie jego ojcu. Co by to zmieniło?
— Troszkę... Jakby... Podjąłem się małego sabotażu Ślizgonów. — Zmarszczył nos, jakby poczuł jakiś brzydki zapach. Upił łyk drinka. — Znaczy, nic się nie stało, u wszystkich wszystko w porządku i dadzą sobie radę na meczu tak, jakby nic się nie wydarzyło. To tak jakby dla żartu miało być... Z tym, że nie jest.
Westchnął, prawą ręką mierzwiąc przydługie włosy. Ciężko mu było mówić o uczuciach, a tym bardziej nazwać je.
— Nie wiem, o co mi chodzi, Silva. Tak strasznie bym chciał, żeby to wyszło. Może ojciec w końcu przyjedzie na mecz, to znaczy mówił, że teraz już na pewno będzie, ale wiesz, jak to jest, nigdy nie wiadomo, co się stanie. — Nagle dostał słowotoku. — Ale to nie tak, że mam z tym problem, no bo ma tę bardzo odpowiedzialną pracę, często wyjeżdża, na pewno by chciał przyjechać. Na pewno chciałby, to jasne. Ale... Nie wiem, Silva, o co mi chodzi. Czuję, że odwaliłem. Jakby, naprawdę miałem intencje, żeby im działać na przeciw, a nigdy tego nie robię. Zawsze gram fair. A teraz zrobiłbym dosłownie wszystko, żeby wygrać.
[Obie przeoczyłyśmy, że pan Potter jest już w świecie czarodziejów dorosły! Oni to sobie mogą wsuwać drineczki w wieku siedemnastu, degeneraci :D]
[ Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa pod kartą :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, Rin chowa wiele smutku za swoimi uśmiechami i pozornym zadowoleniem ze wszystkiego co ją otacza, ale rzeczywiście jest z niej poczciwe, ciepłe dziewczę. Trochę jest w tym wszystkim zagubiona, jej życie wywróciło się do góry nogami, ale nie poddaje się :D
Co do wątku, bardzo chętnie, Carrow wydaje się niezwykle ciekawą, a wręcz intrygującą postacią choć przyznam się bez bicia, że nie mam w głowie żadnego konkretnego pomysłu. Jedyne czym można ich połączyć do zajęcia z zaklęć i koło z tego samego przedmiotu. No i Silvanus zmienia się w kota, a panna Rin ma fioła na punkcie zwierzaków... No i rysuje wszystko i wszystkich :D
Jeszcze raz dziękuję za przywitanie. ]
Rin
Kiwnęła delikatnie głową, dziękując w ten sposób Silvanowi i podeszła, już teraz nieco pewniej, do teleskopu.
OdpowiedzUsuńW głowie dzwoniły jej teraz słowa nauczyciela. Wszystko, co powiedział, wydawało się bardzo przemyślane, każde jej słowo mógł odeprzeć logicznym argumentem. Nie było to jednak wypowiedziane z wyższością, jakby chciał udowodnić, że dziewczyna nie ma racji, a jego doświadczenie, wiedza i pozycja w szkole stawiały go nad nią. Nie, jego słowa były jak wyciągnięta ręka skora do pomocy, coś, co dla Mei było obce i nieznane.
Nieznane jak przestrzeń nad nią - mimo, że wielu spędziło lata nad tym, by ją odkryć i opisać, by zbliżyć się do niej i wyłonić wszystkie sekrety, dalej pod wieloma względami owiana była tajemnica - i to Mei lubiła najbardziej. Nie chciała wiedzieć dokładnie, co trzymane jest w ukryciu, nie chciała niszczyć wykreowanego w jej wyobraźni wizerunku, w końcu wpatrywanie się w uniesione nad nią konstelacje było jej ucieczką. Co jeśli to wszystko wcale nie jest tak piękne, jakby mogło się wydawać. Co jeśli odnajdziemy coś, co wcale nam się nie spodoba. Przez jej drobne ciało przeszedł dreszcz, z twarzą dalej przystawioną do lunetki zaczęła ostrożnie mówić.
— Załóżmy, że dołączę do klubu, i co wtedy? Co jeśli się okaże, że wcale nie jestem w tym dobra? Że nie potrafię opanować prostego zaklęcia w sali pełnej ludzi, że jestem zwykłym nieudacznikiem? Że coś, co sprawia mi przyjemność, zacznie sprawiać ból. — Odsunęła się od teleskopu i odwróciła w stronę Silvana, który bacznie ją teraz obserwował.
Strach. Strach przed tym, że wszystko, w co wierzyła, że jej zdolności, to tylko wymysł. Strach przed nieznanym opanował dziewczynę do tego stopnia, że była w stanie spędzić resztę swoje egzystencji otoczona murem, który sama wybudowała.
— Boję się — wyszeptała cicho, a jej oczy zaszkliły się. Nigdy nie wypowiedziała tych słów na głos, był to pierwszy raz, gdy otworzyła się na tyle, by podzielić się z kimś częścią siebie do tej pory w pełni utajoną.
Dłoń Mei odruchowo powędrowała do jej ust, tłumiąc delikatny szloch. Ciężar, który do tej pory spoczywał na jej ramionach, opadł, a ulga jaką poczuła, napawała ją spokojem.
Mei Hirata
[ Pomysł jak najbardziej mi odpowiada, a Rin bardzo chętnie się do czegoś przyda :D Powiedz mi, czy Silvanus przesiaduje w jakimś konkretnym miejscu? Ma ulubiony punkt, który odwiedza?
OdpowiedzUsuńI ostatnie pytanie, czy wolałabyś żebym ja zaczęła, czy ty wolisz ? :) ]
Rin
[ Okej to niech tak będzie :)
OdpowiedzUsuńA co do zaczęcia to będę wdzięczna jeśli mogę zostawić to tobie :D ]
Rin
Uśmiechnął się z zawstydzeniem, mierzwiąc swoje przydługawe włosy, a jego wzrok błądził po biurku, jakby chłopak nie mógł się zmusić do spojrzenia na nauczyciela. W końcu zerknął na niego z opuszczoną głową i choć nie wyglądał na wesołego, jakiś cień chochliczego uśmiechu przeszedł przez jego twarz, lewy kącik jego ust uniósł się odrobinę w górę.
OdpowiedzUsuń— Jednego unieruchomiłem z czyjąś pomocą drobną pułapką na schodach w lochach — powiedział powoli. Ufał Silvanusowi z całego serca, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości, ale był przede wszystkim słownym przyjacielem, więc nie mógł tak po prostu wydać swojego pomocnika. — Dwóch przydybałem pewnego pięknego dnia w Trzech Miotłach, akurat przeddzień ich treningu... Wiesz, głupoty, nic ambitnego! Znaczy, groźnego w skutkach, ma się rozumieć. Pamiętasz, jak kiedyś przyleciałem do ciebie wieczorem, bo moja miotła nie działała? To Scorpius się dowiedział, że próbuję wykończyć ich drużynę, więc wyszedł mi naprzeciw, goblin jeden.
Profesor dalej spoglądał na niego wyczekującym wzrokiem, więc Potter nie mógł dłużej odwlekać tego, co powiedział, musiał się z tym skonfrontować.
— On nie słucha — powiedział poważnie. — Jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Pyta, czego od niego oczekuje, że co ma zrobić, gdy nie ma go kto zastąpić. I gdy on to mówi, to nie wiem, nie umiem mu odpowiedzieć. A wiesz, co chciałbym? — Upił łyk trunku, a przy tym tak ścisnął szklankę, że aż pobielały mu kostki. — Żeby spadał. Bo masz rację, jestem zły, jestem... Wręcz wkurwiony...
Ton jego głosu wskazywał jednak bardziej na smutek i rezygnację, niż na złość. Spojrzał na Silvanusa przepraszającym wzrokiem, jakby odrobinę zawstydzony swoim nagłym wybuchem.
— Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mi dalej zależy. Nie chcę się tak czuć, chciałbym to w sobie wyłączyć. Jemu ewidentnie nie zależy, więc byłoby nam wszystkim lepiej, jakbym odpuścił. Ale wypatruję go z boiska mimowolnie, jakbym tylko czekał. — Zmarszczył nos, unosząc lekko dłoń. — Jakbym tylko czekał, żeby znowu zawiódł. A on za każdym razem to robi, cudowny człowiek, w tym aspekcie jest totalnie niezawodny.
Wzdrygnął się delikatnie na swoje okrutne słowa. Nie próbował zawoalować tego, co czuł, pierwszy raz od bardzo dawna pozwolił sobie na absolutną szczerość, nie tylko z drugim człowiekiem, ale też z samym sobą.
— Mama nie wie. Zresztą, jej też się obrywa tym, że ciągle go nie ma w domu, więc nie chcę dodawać jej kolejnych zmartwień. Mama... Ona jest w porządku, to jej nie dotyczy. Ale nie wie. Nikt w sumie nie wie. Pogodny James, wiecznie uśmiechnięty chłopak, ciekawe, jakie psoty chodzą mu po głowie — powiedział piskliwym głosem. — To nie fasada, dobra, nie jestem typem, który zanurza się w smutkach. Lubię swoje życie, nie jestem też tak głupi, jak ludzie myślą, doceniam to, co mam... Nie chcę robić problemu, wielkiej awantury, żeby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że jestem niewdzięczny, a poza tym nie widzę rokowań na to, że cokolwiek się zmieni. Rozumiesz, Silva, o co mi chodzi?
James spojrzał w górę na twarz profesora i dotarło do niego, że tak, że Silva rozumie. Być może bardziej, niż kiedykolwiek Potter przypuszczał. Bo do czyjej sali lekcyjnej przychodził, gdy znowu okazało się, że Harry nie przybędzie na mecz, w progu czyich drzwi zjawiał się, kiedy znowu został totalnie pominięty w liście od ojca? U kogo spędził dwa tygodnie wakacji, jak do ich domostwa dotarła wiadomość o tym, że nie zdał ostatniego roku? Kto był na jego każdym meczu i zawsze schodził na dół, choćby na chwilę, by poklepać go po plecach i powiedzieć, że dobrze się spisał? Albo pocieszył kilkoma słowami, gdy ich drużyna poniosła porażkę?
— Ale dzięki, że ty jesteś — powiedział nagle, jednak wzrok mimo woli opuścił.
Dzień dobry! Przychodzę spóźniona, jak zwykle z resztą, i z całego serca tego żałuję, bo Silva skradł moje serce w stu procentach <3 Uwielbiam wszelkiego rodzaju sekreciki i historie owiane tajemnicą, więc już mnie skręca z ciekawości, co się kryje pod zaklęciem zapomnienia rzuconym na Twojego pana. Dodatkowo jestem zachwycona szczegółami, które zostały uchwycone w karcie – coś pięknego!
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że chętnie porwałabym Silvę do którejś z moich panienek – ich serducha również skradnie, nie mam co do tego wątpliwości! W razie chęci z Twojej strony zapraszam na mail. A tymczasem życzę dobrej zabawy! :)
Kesiah Qamata, Aurora Tardieu, Dominique Weasley
Wyglądało na to, że jej wyniki były aż tak dobre, by przykuć uwagę i zapaść w czyjaś pamięć, a potem zamienić się w powód do pochwały, a to było nowym doświadczenie. Komplementy nie były dla Mei czymś znanym, toteż na słowa nauczyciela, spuściła głowę w dół, a jej twarz przybrała odcień szkarłatnej czerwieni. Miłe słowa były przyjemne, ale dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie. Każdy gest, słowo, dotyk, które miały przynieść radość, zawsze znikały z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawiły, toteż starała się nie przywiązywać do tego większej uwagi - tego została nauczona, cierpienie w rodzinnym domu było na porządku dziennym.
OdpowiedzUsuńZwątpienie we własne zdolności, poczucie jakiekolwiek wartości i strach nie wzięły się z nikąd. Ziarenko zostało zasadzone w głowie Mei, gdy ta była jeszcze zbyt młoda by zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się wokół niej. Z wiekiem, ta niepewność dorastała wraz z nią, pielęgnowana, jak dorodny okaz rośliny, o którą dbasz każdego dnia. Niestety, zamiast wody użyte zostały słowa pełne pogardy, a promienie słoneczne zastąpił ból.
— Jeśli sprawisz, że dzięki temu przestanę się bać, to nie tylko dobry z ciebie profesor, ale również cudotwórca! — Zaśmiała się cicho pod nosem. Ta wiara Silvana w to, że Mei może się zmienić troszkę ja bawiła, ale również bardzo zaciekawiła. Dlaczego chciał jej pomóc, a może widział w niej coś, czego sama nie dostrzegała? No i znowu, to ta właśnie ciekawość, sprawiła, że dziewczyna chciała wyjść ze strefy swojego komfortu i zobaczyć, co kryje się w głębi jej samej. Ciekawość sprawiła, że była gotowa w jakimś stopniu mu zaufać, mimo, że tak naprawdę nie wiedziała o nim nic, a ich relacje ograniczały się do tych chwil, spędzonych w sali zajęć. Zaufać, że może naprawdę jest jej w stanie pomóc.
— To brzmi troszkę jak wyzwanie, a może i zakład? — Zmrużyła delikatnie oczy, wyczekując reakcji profesora. Nie była pewna, czy na jego ustach pojawił się delikatny grymas, czy też był to uśmiech, gdy kącik jego ust drgnął delikatnie.
Obudziła się w niej jakaś śmiałość, z każdą minutą zaskakiwała samą siebie, a wchodzenie w układy z nauczycielami, niektórzy mogliby nawet nazwać szaleństwem. Problem był taki, ze Mei nie miała wiele do zaoferowania, więc czego Silvan mógłby od niej chcieć, w zamian za pomoc? Wysprzątać klasę, uporządkować księgi zaklęć? Przecież nikt niczego nie robi bezinteresownie, a za wsparcie i przysługi trzeba się odwdzięczyć. Mei cicho liczyła, że nie było to nic, ponad jej zdolności, w końcu ta ciekawość musiała zostać zaspokojona.
Mei Hirata
Rysowanie dla Rin było formą ucieczki przed rzeczywistością. Skupiając uwagę na kartce papieru i punkcie, który sobie upatrywała, cała reszta otoczenia traciła na znaczeniu. Lubiła przenosić na papier to co akurat przykuwało jej uwagę. Niekiedy nie było to nic wyszukanego, kawałek drzewa i gałęzie poruszone na wietrze, fragment hogwarckiego muru lub twarze mijanych osób. Rysunek był dla niej czymś w rodzaju fotografii, mogła uchwycić piękno danej chwili, błysk w spojrzeniu, cień sunący po chodniku. Niekiedy decydowała się na szkic zwierząt choć z pewnością było to trudniejsze. Futrzaści towarzysze nie zawsze chcieli współpracować i pozostawać w jednej pozycji, czy ogólnie w jednym miejscu.
OdpowiedzUsuńNie wątpiła w zwierzęcą inteligencję i zamysł ich działania lecz czarny kot, który pojawiał się w tym samym miejscu, o tej samej porze nieco ją zaintrygował. Wypatrzyła go przypadkiem, gdy pewnego popołudnia przysiadła przy fontannie na dziedzińcu. Była dobrym obserwatorem, miała oko do szczegółów dlatego nie było dla niej problemem wypatrzenie ciemnej kulki na jednym z szarych murków. Kot jednak za każdym razem czmychał jakby był świadom, że ktoś stara się go uwiecznić na papierze. Co dziwniejsze całe zajście powtórzyło się kilkukrotnie, a Rin ku własnemu niezadowoleniu nie była wstanie dokończyć szkicu. Choć miała w głowie całość brakowało jej istotnych detali, które nadałby całości odpowiedniej głębi i charakteru.
Dlatego kolejnego dnia znów postanowiła udać się na dziedziniec licząc, że napotka czarnego kota i tym razem uda jej się skończyć małe dzieło nad którym pracowała. Była uparta i zbyt dokładna, by przerwać w połowie. Była ładna pogoda, słońce przyjemnie muskało skórę i grzało, ostatnie podrygi lata. Po dziedzińcu kręciło się sporo uczniów, ale jej uwagę od razu przykuła męska sylwetka należąca do jednego z nauczycieli, a dokładniej nauczyciela od jednego z jej ulubionych przedmiotów. Wcale nie kryła zaskoczenia, bo siedział na tym samym murku, na którym widywała ciemno umaszczonego kota. Raczej nie podejrzewała, że za złotymi tęczówkami i czarnym futrem skrywał się człowiek. W Hogwarcie było pełno kotów, które przyjeżdżały do szkoły jako uczniowscy towarzysze.
Podeszła do mężczyzny trochę nieśmiało, trochę niepewnie nie wiedząc czego się tym razem spodziewać.
— Ohayō... — mocniej zacisnęła palce na szkicowniku i uśmiechnęła się przepraszająco. — Dzień dobry. — poprawiła się szybko, wciąż plątał się jej język i mieszała ze sobą japoński i angielski, a akcent przy każdym słowie był wyraźnie wyczuwalny. Nie sądziła, że prędko wyzbędzie się nawyków, które ze sobą przywiozła. Niektórzy patrzyli na nią przez to z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy, inni z cieniem rozbawienia. Sama niekiedy miała ochotę zbić piątkę z własnym czołem.
Przysiadła na murku obok nauczyciela i wystawiła twarz ku słońcu. W Anglii brakowało jej ciepła i wyższych temperatur, które występowały w jej poprzedniej szkole i rodzinnym miasteczku. Tęskniła za wieloma rzeczami, za wąskimi uliczkami i lampionami, które były nad nimi rozwieszone, za znajomymi twarzami i dango, które było można kupić na każdym kroku. Choć najbardziej za bliskimi, ale o tym nie starała się myśleć zbyt często. Mimo przykrych okoliczności, dopatrywała się w przeprowadzce pozytywów, mogła poznać magię od innej strony, nauczyć się czegoś zupełnie nowego.
— I tak chyba nici z tego co planowałam, czyż nie? — Wzruszyła lekko ramionami. — Zan'nen. — Mruknęła bardziej do siebie niż do mężczyzny. — Ale dziś chyba oboje na coś czekamy, czegoś profesor potrzebuje? — Zagadnęła przenosząc spojrzenie ciemnych tęczówek na Carrowa.
Rin
[ Nie, przeciwnie, dobrze interpretujesz sytuację - Remy została oficjalnie uznana przez Zabinich kilka lat temu, właściwie już po przeniesieniu się do Mahoutokoro i nastąpiło to wyłącznie dlatego, że została przez Blaise'a zaakceptowana. Jeśli chodzi o sam powrót, nie miała na to absolutnie żadnego wpływu. Nie miała również nic do gadania, kiedy zadecydowano, że trafi pod opiekę ojca, ale prawda jest taka, że nawet gdyby miała możliwość kontynuowania nauki w poprzedniej szkole raczej by z niej nie skorzystała... Dlaczego? To już raczej tajemnica do odkrycia na fabule, ponieważ ciągnie za sobą kilka innych, choćby tą związaną z jej nieklasyfikowaniem. Za gęsim towarzyszem kryje się zresztą kolejna, więc jest co odkrywać. ;) Dziękuję pięknie za powitanie, cieszę się, że Remy okazała się godna uwagi, a w razie gdybyś chciała nieco uprzy... urozmaicić Silvanusowi czas w Hogwarcie, to serdecznie zapraszam! ;D]
OdpowiedzUsuńCiało dziewczyny drgnęło gwałtownie, gdy tylko nauczyciel znalazł się bliżej niej. Odruchowo zacisnęła pięści i nabrała powietrza w płuca. Nie była to zamierzona reakcja - nie bała się Silvana i nie chciała by w ten sposób pomyślał – był to nawyk, coś co mimo woli wyniosła z domu i każdy ruch, na który nie była przygotowana, kończył się właśnie w ten sposób. Chciała wyprzeć wszystkie złe wspomnienia, ale te, mimo że skryte głęboko w jej podświadomości, zawsze powracały i to w najmniej oczekiwanych momentach.
OdpowiedzUsuńCzasem marzyła o tym, by pewnego dnia obudzić się i zupełnie niczego nie pamiętać, by zacząć wszystko od nowa. W swoich fantazjach nie marzyła o fortunie w skrytce w banku Gringotta, czy bycie szanowaną czarownicą, na pierwszych stronach Proroka. Jedyne czego naprawdę chciała, to żyć, a nie przeżyć. W jej głowie wypracowane zostało tyle mechanizmów obronnych, że czasem sama nie wiedziała czy to ona sprawuję kontrolę nad swoim ciałem i umysłem, czy to strach i lęk doszczętnie przejęły władzę, a ona była marionetką, którą sterowały emocje.
Zacisnęła mocniej powieki, w myślach licząc do pięciu. Nie miała zamiaru się poddawać, nie teraz, gdy w końcu mogła wyjść z cienia i samej, chociaż w małym stopniu, zadecydować o własnym losie. Po chwili spojrzała prosto w oczy nauczyciela, po strachu nie było już ani śladu. Przygryzła delikatnie dolną wargę, a jej źrenice pomniejszyły się, można by wywnioskować, że dalej w pełnym skupieniu rozważała zaproponowaną jej ofertę. Pochyliła głowę delikatnie w bok, na jej twarzy ukazał się nieśmiały uśmiech, brązowe tęczówki zamigotały w świetle księżyca.
- Profesorze, brzmisz bardzo pewnie siebie, jakby porażka nie wchodziła w grę – Zaczęła, dalej bacznie go obserwując. – Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak zaakceptować – Dokończyła, kiwając delikatnie głową, jakby dalej niedowierzała w to, co właśnie zrobiła. Rzadko kiedy wychodziła poza schemat i codzienną rutynę, jednak tym razem zaryzykowała i była z siebie dumna.
Ten z pozoru niewielki czyn, dla niej był czymś o wiele więcej. Stanęła na przekór własnym demonom, złamała wpojone jej zasady i czuła się, jakby w końcu stawiała swoje własne, pierwsze kroki ku wolności. Zdawała sobie sprawę z tego, że był to dopiero początek drogi, a najtrudniejsze jeszcze przed nią, lecz świadomość, że ktoś będzie przy niej napawała ją spokojem.
- Nie chcę marnować więcej twojego czasu. Podejrzewam, że wolałbyś spędzić ostatnie chwilę wolności w inny sposób, niż tutaj ze mną – Stwierdziła, po czym odwróciła się i podeszła do krawędzi, opierając plecy o kamienny murek. Sama nie była gotowa na opuszczenie wieży i powrót do dormitorium. Prawdę mówiąc, gdyby tylko mogła, chętnie spędziłaby całą noc pod gwiazdami.
Mei Hirata
Odchyliła głowę, by lepiej przyjrzeć się niebieskiemu sklepieniu. Gwiazdę, o której wspominał Silvanus, dostrzegła niemal natychmiastowo. Świeciła jaśniej, niż te sąsiadujące. Cały proces zmienności kulistego ciała niebieskiego i tego, że czasem jej blask był intensywniejszy dla Mei był czymś fascynującym. Lubiła porównywać ją do ludzi, którzy również pod wpływem różnych okoliczności czasem promieniowali i olśniewali swoje otoczenie, a często potrafili również przygasać, ustępując miejsca innym. Mei była jak ta przygaszona gwiazda żyjąc na poboczu, czekająca na jej moment, by z jej wnętrza wydobył się ten błysk, by ta rozżarzona cząstka, skrywana gdzieś w jej głębi w końcu zapłonęła., rozświetlając wszystko dookoła. Pożegnała profesora dalej wpatrzona w niebo nad nią, w głowie dalej rozmyślając, czy jej chwila w końcu nadejdzie.
OdpowiedzUsuń***
Ostatni rok nauki w Hogwarcie, był dla wielu stresującym i pełnym wyrzeczenie okresem. Każdy chciał zdobyć jak najlepsze wyniki z OWUTEMów i nawet ci mniej ambitni uczniowie przykładali się do nauki. Prawie każdy spędzał wolne chwile na szlifowaniu umiejętności, bądź przesiadywaniu w bibliotece nad wielkimi księgami, usilnie starając się zapamiętać zagadnienia, które analizował przez ostatnie lata nauki. Mimo, że Mei nigdy nie miała problemów z przyswojeniem wiedzy, bądź nadążaniem z materiałem, nawet ona była lekko poddenerwowana atmosferą, która panowała wśród uczniów siódmego roku. Dorosłość i życie poza zamkiem, nadchodziło wielkimi krokami, a ona dalej nie wiedziała co chce w życiu robić, albo czy jest na to zderzenie z rzeczywistością gotowa.
Był piątek, ostatni dzień nauki przed weekendem, a ona właśnie przemierzała korytarze, by udać się na ostatnie zajęcia. Powinna się cieszyć, że za kilka godzin nadejdzie upragniona chwila wolności, jednak stres nie opuszczał jej o krok. Pamiętała układ, jaki zawarła wraz z profesorem Zaklęć i Uroków, a wycofanie się nie wchodziło w grę – Mei danego słowa musiała dotrzymać. Chciała spełnić oczekiwania innych; co niektórzy lubili to mylić z naiwnością, a ci bardziej przebiegli, starali się nawet wykorzystać, jednak mimo swojej wrażliwości, nie była głupia. Zdawała sobie sprawę, że zmiana była dla jej własnego dobra, a uciekanie tylko wydłużyłoby cały proces, więc z głową spuszczoną w dół, maszerowała schodami prowadzącymi na trzecie piętro wieży południowej. Gdy dotarła pod salę, w której odbywać miała się kolejna lekcja, mocniej zacisnęła spocone dłonie na podręczniku, przyciśniętym do swojej klatki piersiowej. Po wejściu do klasy, skierował swe kroki do ostatniej ławki, mając nadzieję, że zostanie tam niezauważona i ku jej uldze, tak też było. Podczas lekcji, tworzyła skrupulatne notatki, uważnie wsłuchując się we wszystko, co nauczyciel miał do powiedzenia, jednak gdy zajęcia dobiegły końca, a jej rówieśnicy z radością zerwali się do wyjścia, ona dalej siedziała w ławce. Minęło kilka minut, więc uniosła wzrok z nad swoich notatek i odchrząknęła cicho, by zwrócić na siebie uwagę profesora, który siedział za biurkiem, zapatrzony w pergaminy rozłożone przed nim.
- Jeśli to nienajlepszy moment, mogę wrócić innym razem – Zauważyła nieśmiało, gotowa w każdej chwili opuścić salę. Nie chciała przeszkadzać, tak naprawdę nigdy nie ustalili dokładnej daty spotkania, a wnioskując po stercie wypracowań na blacie stołu, ręce miał pełne roboty.
Mei Hirata
Sowy przylatywały do niej chyba codziennie przez większość wakacji. Niby miała z nimi do czynienia przez całe życie i wydawało się, że to takie oczywiste stworzenia, które nie mogą już niczym zaskoczyć, a jednak ku swojemu niezadowoleniu odkryła, że była w błędzie. Samo to odkrycie nie było problemem, ale to, co odkrywała dalej na temat sów, już tak. Stanowiło to okropny problem, kiedy człowieka budził niewiarygodnie głośny skrzek przebijający się przez naprawdę grubą, okienną szybę albo kiedy ptaszysko nie chciało oddać listu i w dodatku groźnie posykiwało, wpatrując się w domniemanego odbiorcę równie groźnymi ślepiami.
OdpowiedzUsuńOctavia zaczęła podejrzewać, że ojciec specjalnie zaczął dobierać takie sowy, którymi mógł zwrócić jej uwagę, że wysłał do niej list, przy okazji uprzykrzając spokojną, wakacyjną codzienność. Albo równie dobrze mógł nie mieć czasu i posyłał pierwszą lepszą, która mu się nawinęła. Tak też mogło być, bo biorąc pod uwagę ilość tych listów i ich niemalże identyczną treść, robił to już pewnie mechanicznie. Tym bardziej, że na żaden z nich nie odpisała i w ogóle się z nim nie kontaktowała od zakończenia roku. Zdawkowo dała mu tylko znać, gdzie zamierza spędzić wakacje, co i tak nie było mu do niczego potrzebne, bo szansa na odwiedziny z jego strony była bliska zeru, a sowa znajdzie odbiorcę chyba wszędzie. Nawet pod prysznicem.
Poniekąd ze swojej winy o mało nie dostała raz zawału, kiedy ptak głośno zachrapał (dowiedziała się też wtedy, że sowy mogą chrapać), bo najwyraźniej musiał zasnąć w oczekiwaniu na kąpiącą się rudowłosą. Miło, że nie chciał jej przerywać, ale tego chrapnięcia nie mogła mu wybaczyć. Nawet jeśli był to już któryś z wielu listów, które Roderick namiętnie wysyłał córce, za każdym razem oczekując od niej odpowiedzi, która nie nadchodziła. Nie robiła mu tego na złość, po prostu nie miała ochoty na rozmowę. Miała w końcu ten czas dla siebie, który przez zasady był pozbawiony przywileju używania magii, a tak się składało, że od dwóch lat traktowała ten przywilej jako przymus, więc chętnie z niego rezygnowała. I oczywistą rzeczą było, że Roderick chciał właśnie poruszyć ten temat. Tylko według Octavii nie było o czym rozmawiać, bo temat ucięła już dawno temu i nic się w tej kwestii nie zmieniło, więc byłaby to tylko strata czasu, a tego przecież miał zawsze za mało, o czym też ojcu przypomniała przed wakacjami.
Nie był to z jej strony złośliwy przytyk ani nie chodziło jej o to, by sprawić mu przykrość. To była najzwyklejsza prawda i oboje o tym wiedzieli. Octavia nie chciała marnować czyjegokolwiek czasu, a już tym bardziej czasu swojego ojca, mając doskonałą świadomość, ile ten czas był warty. Poza tym była również szczerze przekonana, że żadna rozmowa nie rozwiąże problemów, których w żaden sposób nie nazwali, ale nie umieli też w żaden sposób zaprzeczyć ich istnieniu.
— Jesteś zła przez Magdalene? — spytał, nie podniósłszy wzroku znad dokumentów, których treści mogła się jedynie domyślać, a pewnie i tak byłaby daleko od prawdy o tym, co zawierały.
— Nie żartuj. Przecież w ogóle jej nie znam, to jak mogę być zła z jej powodu? — odparła, wywracając oczami i próbując znaleźć sobie wygodne ułożenie na krześle.
Po twarzy Rodericka przebiegł nieodgadniony grymas, który przypisała do tego, że właśnie podkreśliła po raz kolejny, że nowa żona ojca nijak wzbudza w niej jakiekolwiek zainteresowanie.
— Twierdzisz, że nie zrobiłaś niczego specjalnie, ale jednocześnie zaprzeczasz, żeby wiązało się to z kimkolwiek innym, Octavio.
— Tak, dokładnie tak — potwierdziła bez wahania, tonem głosu zdradzając, że powtarzanie w kółko tego samego, jest nużące. — Po prostu przyjmijmy już, że wszystko się kiedyś psuje.
— Sprawdzono twoją różdżkę — przypomniał, spoglądając teraz na rudowłosą znad papierów, przez co jego czoło nabrało zmarszczek.
— Mówiłam o sobie.
Jednak do Rodericka to nie przemawiało. Nie mógł pogodzić z tą rezygnacją i nawet nie zamierzał. Upór Octavia z pewnością odziedziczyła po nim, bo ten człowiek, po którym wszyscy spodziewali się tylko tego, że nie ma czasu, z doskonałym jego wyczuciem zjawił się na Peronie 9¾, nie dając jej wtedy żadnego innego wyboru. Listy i sowy mogła ignorować, ale ojca we własnej osobie już nie bardzo. Niemalże poczuła wyrzuty sumienia, że z jej powodu poczuł się zmuszony postawić ją pod ścianą i to kosztem cennych minut. No i co tu ukrywać, wziął ją z zaskoczenia, bo nie mogła sobie nawet przypomnieć, czy kiedykolwiek spotkali się w tak… jawnym miejscu, gdzie dosłownie każdy mógł ich zobaczyć. Rozmawiali dokładnie cztery minuty, choć to głównie on mówił. Jeśli być dokładniejszym, to oświadczał, jak będzie wyglądał jej ostatni rok w Hogwarcie. Na koniec zapytał, czy spodziewać się jej w trakcie przerwy świątecznej.
UsuńOctavia miała mnóstwo pytań i temat przerwy świątecznej wydał jej się absurdalnie nie na miejscu, dlatego nie odpowiedziała. Stłumiła też w sobie chęć, by zadać te nagle zrodzone pytania, bo w jej głowie pobrzmiewały zbyt histerycznie i nie chciała, by przez przypadek właśnie tak dotarły do uszu Rodericka. Nie cierpiała niespodzianek, nawet tych, które miały na celu sprawić jej przyjemność, a co dopiero miała myśleć o tych, które bardzo mocno naciągały struny jej cierpliwości? Ile razy też można się było powtarzać?! I dlaczego…? Dlaczego nie mógł odpuścić, skoro przecież i tak nie istnieli dla siebie w życiu codziennym? Nikt by się przecież nawet nie dowiedział, że jego córka okazała się tak nieudolna! Kto w ogóle wiedział, że on ma córkę?!
Gdyby zaczęła na niego krzyczeć, byłoby to pewnie zrozumiałe. Gdyby tupnęła nogą, gdyby rzuciła w niego jakąś swoją torbą – możliwe, że też. Ale Octavia bez słowa wstała i zapakowała się do pociągu, bo wbrew temu, co myślano o niej w Hogwarcie od jakiegoś czasu, nie była rozwydrzoną dziewuszką, która korzysta z przywilejów niewiadomego pochodzenia. Nie była również mściwa ani nie robiła nikomu na złość. Rozumiała, jakie znaczenie miało to, że Roderick zdecydował się spotkać z nią na Peronie i choć stawiał ją przed faktem dokonanym, to też rozumiała, że to konsekwencje ignorowania listów przez całe wakacje. Dlatego postanowiła się nie odzywać, zachowując dla siebie wszelkie wyrzuty, rozczarowania i zniecierpliwienie, które prowadziło prosto do irytacji. Nawet nie rzuciła mu w twarz cierpkim komentarzem, który miała na końcu języka i który wręcz domagał się tego, by opuścić jej usta.
Świetna wiadomość na świetny początek świetnego roku. Tato.
Nigdy się tak do niego nie zwracała, a już na pewno nie w miejscach publicznych, ale to swoją drogą.
Świetny początek okazał się dla niej cięższy, niż na początku mogła podejrzewać. Myślała, że zdążyła przywyknąć do tego, że mury Hogwartu nie stanowią już dla niej tej bezpiecznej przystani, w której czuła się doskonale. Na swoim miejscu. Myślała, że już się z tym pogodziła, a jednak ukłucie gorzkiego żalu dalej świdrowało jej serce. Octavia również tęskniła, a przebywanie w Hogwarcie potęgowało jej tęsknotę, bo to tutaj najbardziej odczuwalne były wszystkie skutki incydentu sprzed dwóch lat. Przywykła do cichych szeptów, które wymieniali między sobą jej rówieśnicy, kiedy ich mijała, a które to szepty roznosiły się też na inne roczniki. Przywykła do cienia rozczarowania malującego się na twarzach profesorów w trakcie zajęć, kiedy to skrupulatnie odmawiała aktywnego uczestnictwa lub pozostawała po prostu bierna, bez jawnego sprzeciwu. Naprawdę mogła się obyć bez większości towarzyskich schadzek i bez najmniejszego przymusu rezygnowała z pojawiania się we Wspólnym Pokoju, jeśli naprawdę nie było to konieczne. Jeśli ktoś nie miał ochoty z nią rozmawiać, to nie ma sprawy – Octavia nie miała zamiaru ubiegać się o czyjąś uwagę, a wręcz od niej stroniła.
Nie musiała nic nikomu nigdy udowadniać. Nigdy.
I może dlatego nie pomyślała, że jednak jest ktoś, komu jednak powinna coś udowodnić, a tą osobą była ona sama? Tylko jak udowodnić coś komuś, kogo przestało się rozumieć?
UsuńTo też był problem. Nikt tak właściwie nie rozumiał. A Octavia, tak samo jak nie musiała nic nikomu udowadniać, tak samo nie musiała niczego tłumaczyć. I ta postawa nie wzięła się znikąd dwa lata temu. Zdecydowanie nie, bo Octavia zawsze taka była. Tylko piękna nie trzeba rozumieć, by je akceptować i przyjąć, że takie po prostu jest. Za to błędy, skazy? Z nich zawsze trzeba się tłumaczyć, bo inaczej ktoś inny dorobi do nich historię. Octavia na to pozwoliła, nie do końca świadomie, ale kiedy zdała sobie z tego sprawę, było już trochę za późno, a zgodnie ze swoją naturą, nie miała zamiaru naprostowywać czegoś, co nie wyszło od niej. Bo żadnej plotki sama przecież na swój temat nie wymyśliła! Więc jeśli ktoś już miał wyrobione na jej temat zdanie, trudno. Niech żyje w błędzie.
Tylko to w niczym nie pomagało, a wręcz napędzało błędne koło, którego Octavia nie dostrzegała zza swojej kolczastej skorupki, w której chowała się ilekroć nie mogła już znieść, że otaczają ją same oczekiwania, a żadne z nich ma tak niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Nie była mściwa, choć tak o niej mówiono. Nie była kapryśna, choć tak jej wmawiano niemymi słowami, wypowiadanymi przez zamknięte usta. Była co najwyżej sfrustrowana i miała wszystkiego dość. Szczególnie własnej tęsknoty. Do samej siebie. Dlatego będąc w Hogwarcie mogła sprawiać wrażenie nijak mające coś wspólnego z prawdą. Gdzie sama prawda też nie była zbyt oczywista i Octavia, nie do końca to przed sobą przyznając, też jej nie znała w całej okazałości. Nie dostrzegała chyba też, że utknęła w jednym punkcie, nadając mu tylko inne nazwy.
Samopoczucia rudowłosej nie poprawiała też świadomość, że to co z góry zostało zaplanowane przez Rodericka i narzucone ojcowskim autorytetem, nieodłącznie wiązało się z osobą profesora Carrowa. Silvanus Carrow. Od samego początku żywiła do niego niechęć. Najpierw taką zwyczajną, jaką można żywić do obcego człowieka, który jeszcze nic nie wie, ale to kwestia czasu, żeby się dowiedział. Można powiedzieć, że żywiła do niego niechęć przez własne uprzedzenie, które wykształciło się w niej w ciągu pół roku od incydentu. Niechęć na zapas. Tak, mogło to być dziecinne i bardzo niedojrzałe, ale to było bardziej jak odruch niż zamiar, a później jakoś nie miała sposobności, by to sobie przemyśleć i zastanowić się, czy to na pewno w porządku, bo profesor zdążył sobie już na to sam zapracować. Jak zresztą pozostali, przez których wzięło się u Octavii wcześniej wspomniane uprzedzenie.
Wystarczyło, że nie odpuścił po pierwszym razie, kiedy w trakcie rzucania zaklęcia z końca jej różdżki błysnęło słabe światełko, które w ogóle nie wiadomo nawet, skąd się wzięło, a Octavia zaczęła krwawić z nosa. Albo kiedy rzucała Alarte Ascendare na książkę, która nawet nie drgnęła. Za to w sufit poszła niesamowita fala uderzeniowa, która chyba potrząsnęła ścianami i podłogą na piętrze wyżej. Albo przy Geminio, które miało stworzyć drugą klatkę na chochlika kornwalijskiego, a zamiast wszyscy obecni w klasie musieli pójść się przebrać, bo z różdżki Octavii trysnęła szlamiasta, zielonkawa woda. Przy okazji ona sama nie mogła ustać po tym na nogach. Ale nie podarowała sobie kwaśnego uśmiechu, który posłała wtedy do Silvy, jakby chciała mu też jednocześnie powiedzieć A nie mówiłam?. Bo przecież mówiła i to wiele razy, że nie powinna rzucać czarów i że nie będzie tego robić. I miała w dodatku rację, bo to co się działo, było nie do przewidzenia, a jeśli podejrzewał, że robiła cokolwiek specjalnie… Cóż, nie robiła. Ale najwyraźniej przykry zapach szlamiastej wody, który nie schodził z ubrań nawet po trzech praniach, nie był wystarczającą nauczką na to, że Octavia nie rzucała swoich słów na wiatr.
Idąc korytarzem do sali, w której miała się spotkać z profesorem na pierwszych zajęciach indywidualnych, zastanawiała się, jakie sznurki pociągnął ojciec, żeby takie coś w ogóle przeszło. I że Carrow się zgodził. Nie musiał, właściwie to nawet nie powinien, bo sam wiedział najlepiej, że zdolności to teraz nie przejawiała żadnych specjalnych ani wyjątkowych, ani tym bardziej takich, żeby zasłużyć sobie na czas sam na sam z profesorem. Nie było mowy o żadnej dobroduszności z jego strony, bo na takową też z pewnością nie zasłużyła i tu rzeczywiście można było mówić o zasługach, a nie zwykłym przypadku. Nie sprawiał też wrażenia, jakby o wszystkim zapomniał w trakcie wakacji, na zajęciach patrzył na nią dokładnie tak samo, jak zawsze. Octavia też patrzyła na niego tak samo, jak zwykle z lekkim zacięciem w oczach, siedząc na swoim miejscu w delikatnym napięciu. Przekonana o swojej racji, nie spuszczała oczu, co nie zmieniało faktu, że zawsze liczyła się z ryzykiem, że zaraz będzie zmuszona do użycia różdżki na polecenie profesora.
UsuńStanęła przed wielkimi drzwiami, myśląc o tym, że gdyby nie ojciec i spotkanie na Peronie, Silva by się jej nie doczekał, nawet jakby jakimś cudem dowiedziała się inaczej o tych indywidualnych zajęciach. Kiełkowała w niej ciekawość, owszem, ale był to ledwie strączek, co się dopiero wybijał spod ziemi, który łatwo było zdeptać dumą i własnymi przekonaniami. Westchnęła, sięgając potężnych wrót, które musiała do siebie pociągnąć – idealnie na czas, jak przystało na córkę Rodericka. Wzrok od razu spoczął na profesorze, na jego zaproszenie skinęła zdawkowo brodą, odwracając się w stronę wskazanego miejsca i przy okazji chowając się za gęstą kurtyną rudych, falowanych włosów. Były dłuższe niż przed wakacjami, o wiele dłuższe, bo sięgały do pasa, co Octavii nawet się spodobało. Łatwiej było się dzięki nim odciąć czasami od otoczenia.
Założyła nogę na nogę i skrzyżowała ramionami pod piersiami, delikatnie odchylając się na oparciu. Na wzmiankę o ojcu, parsknęła, wciąż czując na języku smak niewypowiedzianych słów, które jej ciążyły. Usta nieznacznie wygięły się w ironicznym uśmiechu, który zaraz jednak zniknął. Niczym nie przypominał słodkich uśmiechów, których Carrow nie miał okazji zobaczyć, a które kiedyś były prawie jak jej znak rozpoznawczy.
— Nie wiem, musi pan? — rzuciła, uderzając palcami o łokieć okryty materiałem mundurka ze wstawkami w kolorach Gryffindoru. — Nie rozmawiałam z ojcem przez całe wakacje. — Wzruszyła obojętnie ramionami. — Jeśli chodzi o to, że ojciec nie potrafi pogodzić się z faktem, że nie jestem tak wybitna, jak się zapowiadało na pierwszym roku, to tak, znam szczegóły. — To też chyba było rodzinne, żeby tak nie nazywać wszystkiego po imieniu. A może Octavia była ciekawa, co na to pan profesor? Jakie szczegóły jemu zostały przedstawione albo czy może ustalił z jej ojcem coś, o czym nie usłyszała na Peronie? — Czy ja mogę założyć, że zna pan już moje zdanie na ten temat? — Przekrzywiła pytająco głowę, a jej wargi skrzywiły się w sztucznym uśmiechu, który miała ochotę posłać ojcu, za nim wsiadła do pociągu.
Octavia LaRoux
Jamesowi oczywiście oczy zaświeciły się w momencie, gdy tylko profesor wspomniał o odpaleniu Łajnobomby w gabinecie jego ojca, ale nic nie powiedział, zakładając słusznie, że to tylko żarty. Przez myśl mu jednak przeszło wyobrażenie Harry'ego, który wraca po przerwie do swojego biura i zastaje ową... Niespodziankę. Chłopak zaśmiał się pod nosem, kryjąc twarz za szklaneczką z trunkiem. Gdy natomiast Silvanus napomknął coś o rozmowie ze starym Potterem, przez twarz Jamesa przetoczył się cień strachu.
OdpowiedzUsuń— Ale nie wspominaj mu może, że rozmawialiśmy o tym... Pomyśli pewnie, że to ja cię do tego namówiłem i jestem przekonany, że to by go zdenerwowało — powiedział cicho. — Co do bycia dumnym... Nie wiem, co takiego mógłbym w sumie zrobić. Na pewno byłbym w stanie poprawić jakieś oceny, ale nie uczę się jakoś tragicznie źle, no i egzaminy zdałem też na całkiem wysokie oceny. Dobrze mi idzie na boisku, wiem to, ale lata mijają, a on i tak zdaje się tego nie widzieć.
Posiedzieli jeszcze chwilę, a potem James bardzo niechętnie zebrał się do zamku — po prawdzie, profesor musiał go trochę pogonić, bo zostało mu trochę papierkowej roboty, a chłopak siedziałby pewnie do późnej nocy, gdyby mężczyzna mu na to pozwolił.
Kilka tygodni później przy śniadaniu hogwarcka sówka rzuciła Gryfonowi na kolana małą kartkę, na której pochyłym pismem ktoś wypisał notatkę: przyjdź do mojego gabinetu po zajęciach. Potter oczywiście rozpoznał adresata i choć uśmiechnął się delikatnie na myśl o rychłej rozmowie z nauczycielem, trochę zestresował się, gdy pojął, czego ona tak naprawdę będzie dotyczyć. Ostatnio starał się nie roztrząsać tematu problemów rodzinnych, rzucił się w wir zajęć codziennych, a też nie można mu było przecież odjąć umiejętności organizacji czasu — zapełnił sobie grafik aż po uszy.
Zgodnie z sugestią profesora unikał wszelkich wyskoków, zakopał Mapę Hucwotów z Peleryną Niewidką pod potężną kupą prania, a nawet zjawił się na kilku zajęciach dodatkowych i wystąpił dwa razy w Klubie Pojedynków. Robił wszystko, co w jego mocy, by choć na tę krótką chwilę zachowywać się jak przykładny syn, choć gdyby ktokolwiek zapytał go o powód tej jawnej przemiany, pewnie machnąłby nonszalancko ręką i stwierdził, że akurat ma taki kaprys.
— Hej, Silva — powiedział, wsuwając rozczochraną głowę do gabinetu mężczyzny. Jakiś uczeń z czwartej klasy rozmawiał z nim jeszcze o wypracowaniu, ewidentnie nie zgadzał się ze swoją niską oceną. Potter przycupnął obok, opierając się biodrem o jedną z szafek, a gdy zrezygnowany czwartoklasista podreptał w końcu oburzony do wyjścia, podszedł do biurka Silvana. — Ta dzisiejsza młodzież... — mruknął, kręcąc głową, choć w kącikach jego ust czaił się ironiczny uśmieszek. Usiadł na krześle na przeciwko biurka. — Pojawiam się zgodnie z wezwaniem!
— Wiesz, że to nic głupiego się bać, mtoto? — Kesiah drgnęła przestraszona, kiedy za jej plecami rozległ się głos matki. Był ciepły niczym mleko z miodem i miało się wrażenie, że otula swoim spokojem wszystko dokoła, delikatnie i subtelnie. — Może jeszcze nie jest za późno? — Khosi zamknęła szczupłe ramiona córki w uścisku, silnym i mocnym. Tym samym, który w ostatnich latach pełnił rolę ostoi, jednej z niewielu, jakie Kesiah posiadała w swoim życiu. Przepełniało go niezachwiana siła i niespodziewane poczucie otuchy, które koiło złamane serce.
OdpowiedzUsuńKesiah dotknęła dłoni matki, w geście wdzięczności splatając długie palce z jej własnymi, jednak nawet na moment nie oderwała wzroku od listu leżącego na dębowym stole. Kremowy pergamin był na zmianę zginany i rozprostowywany już tak wiele razy w ciągu minionego miesiąca, że stał się nieco sfatygowany, a tusz w niektórych miejscach wyblakł odrobinę. Niezmiennie jednak głosił w swojej treści to samo zaproszenie, zwieńczone zamaszystym podpisem samego dyrektora, do przejęcia stanowiska nauczyciela latania w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, co pierwszego dnia, gdy kobieta go otworzyła. I tak samo, jak wtedy, wciąż przyprawiał ją o huragan wątpliwości, szalejący w jej wnętrzu.
Pierwszy raz odmówiła jeszcze tego samego dnia, w bezwarunkowym odruchu pragnąc uciec od chłodnego klimatu Wielkiej Brytanii oraz wspomnień z nią związanych byle dalej, a drugi raz odmówiła już pośrednio, w jednym z listów do Silvanusa, który również wspomniał mimochodem, że posada nauczyciela latania w Hogwarcie jest niemalże dla niej stworzona. W słuszności tej decyzji utwierdzał ją lęk – lepki i śliski, który wkradał się do jej serca niepostrzeżenie za każdym razem, kiedy tylko jej myśli zaczynały krążyć wokół powrotu w okolice Hogsmeade. Drżący ze strachu umysł uparcie podpowiadał, że to nie ten czas, że to zbyt wcześnie, że wciąż jest słaba, że wciąż krwawi.
I krwawiła, wiedziała o tym doskonale. Jej serce zostało rozszarpane na miliony kawałków przed kilku laty, bez ostrzeżenia i litości, i była pewna, że już nigdy na powrót nie zostanie złożone w jedną całość. Jednocześnie jednak chciała załatać je tyle, ile tylko się dało, kawałek po kawałeczku, i wiedziała, że musi ruszyć z miejsca, aby to zrobić.
— Może jeszcze nie jest za późno. — Kesiah powtórzyła słowa Khosi zaskoczony brzmieniem własnego głosu, bo pomimo drżenia, rozbrzmiewała w nim nuta pewności, której nie potrafiła w sobie odnaleźć od bardzo dawna. Spojrzała w twarz matki, a w jej ciemnych tęczówka lśniła decyzja. Nieoczekiwana, której nie spodziewała się podjąć tego wieczoru, pełna lęku, wahania i bólu. Ale jednocześnie także niepewnie drżącej nadziei.
Korytarz wypełniała cisza i dziwnego rodzaju chłód, przenikający i wnikający pod skórę subtelnie, ale nieubłaganie. Otulał swoimi mackami wszystko dookoła, nieśmiało przeciskając się między szczelinami marmurów i drzazgami dębowym drzwi, muskając szorstkie posadzki i lśniące w blasku zachodzącego słońca okiennice.
Stukot obcasów gwałtownie rozpraszał ciszę korytarzy, roznosząc się po nich echem, rytmicznie i nagląco, kiedy Kesiah w pośpiechu zmierzała w stronę Wielkiej Sali. Była spóźniona na kolację rozpoczynającą nowy rok szkolny w Hogwarcie dobre dziesięć minut, głównie dlatego, że przez minione dwadzieścia minut błądziła schodami nie mając bladego pojęcia o tym, że zmieniają one swoje położe. W rezultacie zagubiła się między murami zamku, absolutnie tracąc poczucie orientacji, i gdyby nie uprzejme duchy, które wskazały jej odpowiednią drogę, zapewne wciąż zmierzałaby Merlin jeden wie dokąd.
— Jednocześnie pragnę poinformować, że profesor Levine, zajmująca się nauką latania w zeszłym roku, przeszła na emeryturę — słysząc już z daleka donośny głos dyrektora, który docierał na korytarz zza lekko uchylonych drzwi do Wielkiej Sali, Kesiah przyspieszyła kroku. Straciła już nadzieję na niepostrzeżone wejście, jednak wciąż jeszcze mogła uratować swoją przyszłą opinię wśród uczniów. — Na jej miejscu chciałbym z ogromną przyjemnością powitać Kesiah Qamatę, byłą ścigającą narodowej drużyny quidditcha prosto z Wybrzeża Kości Słoniowej. Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że nikt lepiej nie zadba o wasze umiejętności niż właśnie ona!
UsuńKesiah pchnęła drzwi do Wielkiej Sali dokładnie w momencie, kiedy jej nazwisko wybrzmiało donośnym echem wśród salwy oklasków, a zaraz potem rozniosło się cichymi szeptami pomiędzy uczniami, kiedy przemierzała pomieszczenie między długimi stołami, obrzucana uważnymi i ciekawskimi spojrzeniami. Dyrektor skinął do niej głową z uśmiechem, równie zaskoczony jej nagłym pojawieniem się poprzedniego wieczoru, co ona sama, po czym wskazał na wolne miejsce wśród grona pedagogicznego.
Kesiah
Nie wnikała, dosyć ignorancko, dlaczego ludziom tak łatwo przyszło ją osądzać po tym jednym razie, który rozpoczął późniejszą lawinę niepowodzeń. Nie lubiła źle myśleć o innych, a pierwsze, co przychodziło jej do głowy, to zwykła zazdrość, która mogła u niektórych znaleźć swoje ujście, gdy w końcu tak nieszczęśliwie podwinęła jej się noga. Wcześniej nawet nie sądziła, że ktoś mógł jej czegokolwiek zazdrościć, ale skłamałaby, mówiąc, że brała do siebie opinie innych, zarówno te pozytywne, jak i negatywne, więc wiele rzeczy mogło jej zwyczajnie umknąć. Pomysł o zazdrości nie zakotwiczył się w Octavii na długo, bo naprawdę lepiej myślała o ludziach jako o ogóle i sama podejrzewała, że wzięło się to u niej przez chwilę słabości, kiedy wszystko było jeszcze takie świeże i na językach u wszystkich.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do profesora Carrowa, oszczędzono jej noszenia brzmienia w postaci rozpoznawalnego nazwiska, więc cokolwiek o niej myślano – czy to przed wypadkiem w Klubie Pojedynków, czy zaraz po i później – było tylko i wyłącznie zasługą samej Octavii. Nigdy nie musiała myśleć nad zdaniem innych osób na jej temat pod kątem historycznych uprzedzeń, bo do takich nie miało w ogóle prawda dojść. Anonimowość, którą zapewnił jej ojciec, decydując się na to, by jego jedyne dziecko nosiło miano dziedziczone po matce, była dobrem, którego Octavia długo nie potrafiła docenić. Do niektórych spraw ostatecznie dojrzała i szczerze mogła powiedzieć, że jest nawet wdzięczna. Co prawda zdarzało się, żeby przypomniała sobie, jakie to kuriozalne w jej przypadku – LaRoux, Octavia the Redhead, Octavia the Ginger, jakby nie było to już wystarczająco oczywiste po pierwszym spojrzeniu na nią. A czasem, gdy bywała znudzona i bierna ciekawość oraz niewytłumaczalna tęsknota za matką, której przecież nawet nie znała, wkraczały na scenę świadomości, zwyczajnie dorabiała sobie do tego jakieś historie: o francuskich Weasleyach, jeśli brało ją na wyjątkowe banały; o małym rodzie czarodziejów, którzy słynęli ze swojego temperamentu albo talentu do zaklęć związanych z ogniem, jeśli chciała sobie poprawić humor; o tajemniczo dziedziczonym patronusie, który przyjmował postać lisa, kiedy jej własny nie przyjmował jeszcze żadnej konkretnej formy i zaczynała się niecierpliwić.
Miała naprawdę banalne nazwisko, do którego łatwo było dorabiać historie nie tylko jej samej. Tym bardziej, że samą Octavię pod żaden banał nie dało się podciągnąć. No, przynajmniej kiedyś, bo teraz w oczach niektórych była jedynie czarownicą, której jakimś cudem się upiekło i której wydawało się, że może teraz bezkarnie kręcić nosem, kiedy tylko ma na to ochotę.
Powieki jej drgnęły, jakby chciała gniewnie zmrużyć oczy. Jednak ostatecznie zamiast tego popatrzyła ostentacyjnie w bok.
Pan profesor właśnie na głos powiedział to, co Octavię bardzo drażniło w całej tej sytuacji. Jej zdanie tak naprawdę nie miało znaczenia. Ani teraz, ani wcześniej, ani później. Gdyby było inaczej, nie musiałaby się tyle razy powtarzać, bez przerwy mówiąc właściwie jedno i to samo. Nie powinna czarować. Nie mogła czarować. Tylko wszystkim wydawało się, że wiedzą lepiej. Roderick wiedział lepiej, dlatego dalej w ogóle była w Hogwarcie. Nauczyciele wiedzieli lepiej, więc patrzyli na nią z góry z rozczarowaniem w oczach. O uczniach nawet nie wspominała. Silva jednak nie musiał tego mówić, chyba nawet lepiej by było, żeby tego nie robił, bo rudowłosą aż nieprzyjemnie zadrapało gardło od wszystkich niewypowiedzianych przez ostatni czas cierpkich odzywek.
Nie udało jej się już powstrzymać ironicznego przewrócenia oczami, gdy profesor Carrow wspomniał o teorii, czemu towarzyszył szelest papieru. Spoglądała na niego kątem oka, myśląc o tym, że chciałaby to już mieć z głowy. Kto by chciał rozmawiać po tym, kiedy na wstępie usłyszał, że jego zdanie nie ma znaczenia? Poza tym to tylko znów zapowiadało jedną z wielu pogadanek, których ilości nie potrafiłaby już wskazać, tak wiele miała ich za sobą. Już ogarniało ją znane znużenie, które w niczym nie pomagało. Jeszcze bardziej podbijało jej niechęć i postawę, jakby nic do niej nie przemawiało.
UsuńWtem rozmowa poszła zupełnie innymi torami, niż Octavia się spodziewała. Mimowolnie opuściła spięte dotychczas ramiona, pozwalając, by na jej twarz wpełzło zdumienie. Myślała, że po pierwsze, to już miała za sobą, to wracanie do tego wydarzenia przez osoby trzecie, a po drugie… Czego więcej chciał się dowiedzieć? Czego brakowało mu z plotek, które jak podejrzewała, dotarły do niego w taki czy inny sposób? Poza tym nie wydarzyło się wtedy nic, czego sam nie był już świadkiem na zajęciach. Efekty były jedynie bardziej przykre, ale od tamtego czasu ani razu nie wymierzyła różdżką w inną osobę. Jakby to w ogóle miało znaczenie, skoro jej zaklęcia i czary wydawały się żyć własnym życiem.
Czy powiedział, że to bez znaczenia, czy lubiła tamtą dziewczynę, czy nie?
Octavia zacisnęła zęby, napinając przy tym mięśnie twarzy. Zdumienie zniknęło, za to wyostrzyło się jej spojrzenie. Jeśli twierdził, że to bez znaczenia, to po co w ogóle pytał o cokolwiek? To tak, jakby założył, że rzucała byle jakie czary w byle kogo. Coś ścisnęło ją w środku tak mocno, że żeby się odezwać, musiała przełknąć ślinę, by rozruszać odpowiednie mięśnie.
— Rictusempra, profesorze. — Jej głos lekko zadrżał, znów przełknęła ślinę i uciekła gdzieś spojrzeniem. Przed oczami stanął jej obraz Tully, stojącej naprzeciwko niej z gotowością wymalowaną na twarzy. Raz, dwa, trzy… Tully miała okropne łaskotki, więc zaklęcie było idealne, by ją trochę wybić z rytmu na dobry początek. — Ta dziewczyna — kontynuowała, przedrzeźniając profesora z przekąsem, który jednak wydawał się jedynie słabo pobrzmiewać, przytłumiony jeszcze czymś innym — najpierw upadła na kolana, wypuszczając swoją różdżkę. Potem zaczęła krzyczeć, a ona sama… — Obraz krzywiącej się w nieludzkich ruchach sylwetki Tully przysłonił całą świadomość. Octavia przygryzła boleśnie dolną wargę. Zaschło jej w gardle. — Jej kości zaczęły pękać — wydusiła z siebie na wydechu, czując, jak pod skórą wszystko jej drży. Nie zauważyła, że wbijała sobie paznokcie w przedramię ani że obsunęła się na krześle, przyciągając do siebie brodę tak, by włosy przysłoniły jej twarz.
Nienawidziła w tej chwili Rodericka za to, że wymusił na niej przyjście tutaj. Nienawidziła Silvy, że chciał, by do tego wszystkiego wracała, samemu zachowując taką chłodną, cholerną obojętność. Nie, żeby oczekiwała po nim czegoś innego, ale tak jakoś… Ta jego wyczekująca postawa, która kazała myśleć, że naprawdę nie oczekuje niczego więcej, tylko suchej historii… Octavia nienawidziła siebie za to, co zrobiła, ale bardziej nienawidziła się za to, że w ogóle tu przyszła.
— Nigdy wcześniej moje czary nie zrobiły nikomu krzywdy — warknęła, zaraz żałując tego tonu, ale była wściekła, że kazał jej do tego wszystkiego wracać, jakby sam już nie wiedział, co się wtedy wydarzyło. Wszyscy przecież wiedzieli. — Nigdy nie chciałam zrobić nikomu krzywdy. Dalej nie chcę — dodała, siląc się niemiłosiernie, by słowa nie brzmiały jak ciężki wyrzut, ale nie umiała w tym momencie zapanować nad emocjami. Nienawidziła się za to jeszcze bardziej. Chciała wyjść. Musiała wyjść.
Podniosła się gwałtownie z miejsca, aż krzesło głośno zaszurało i uderzyło w drugie obok.
— To nie była wina różdżki. To nie była wina Tully! — Chciała przestać. Przestać już o tym mówić, bo to niczego nie zmieniało, ale ten Carrow… zdenerwował ją. — To ja jej to zrobiłam! Po prostu! I nic mi wtedy nie było! Ani wtedy, ani później! — To było okropne powiedzieć to na głos, ale taka właśnie była prawda. To ona tak okrutnie skrzywdziła Tully i nie istniało na to żadne wytłumaczenie prócz jednego. Coś z nią było nie tak i dlatego nie powinna więcej czarować.
UsuńPróbowała to rozgryźć, oczywiście, że próbowała, bo wbrew niektórym przekonaniom, nie poddała się od razu. Dalej czuła w sobie tę słabnącą chęć walki o to, by wszystko wróciło do normy, ale wszystko, co udało jej się znaleźć, wszystko co miałoby sens, w ogóle się nie sprawdzało. Nie miało znaczenia, czy Octavia miała dobry nastrój, czy skupiała się na samej intencji, jaką się kierowała, czy się wyspała, czy była zdrowa, czy kogoś lubiła, czy nie – jej czary były nieobliczalne. Mogła być w perfekcyjnym stanie pod każdym względem, a wychodził jakiś bubel, przez który gwałtownie słabła, a innym razem z niechęcią, naburmuszona i zupełnie od niechcenia rzucała zaklęcie, które zachwycało, do niedawna budząc w niej jeszcze iskierkę nadziei, że nie wszystko stracone. Że to nie z nią jednak jest coś nie tak, że może to co innego… Tylko co, jak nie było żadnej zasady na to, kiedy zaklęcie jej wyjdzie, a kiedy nie? A była tego pewna, bo w akcie desperacji zaczęła prowadzić głupi pamiętnik, żeby ułatwić wyłapanie jakiś zależności, ale to nawet nie miało nic wspólnego z gwiazdami! Była beznadziejna z astronomii, ale sprawdzała wszystko tyle razy, że nie było mowy, by coś jej umknęło.
Octavia po prostu wiedziała, że to nie ma sensu i że lepiej, żeby nie rzucała żadnych zaklęć. I nie mieszała przy okazji eliksirów. Wiedziała, bo naprawdę się starała, żeby było inaczej, choć nikomu o tym nie wspominała, bo nie sądziła, by to cokolwiek to mogło zmienić. Jeszcze by pomyśleli, że próbuje się usprawiedliwiać i szuka sobie problemów, żeby to z siebie zrobić ofiarę!
— Coś jeszcze, profesorze? Czegoś jeszcze panu brakuje do tej teorii? — Naprawdę chciała ugryźć się w język, ale jednocześnie chyba chciała sprawić, żeby kazał jej wyjść. I żeby rzucił na odchodne, że jednak tych indywidualnych zajęć nie będzie. Ale przede wszystkim chciała już wyjść, bo wszystko w niej drżało, a ucisk w klatce piersiowej sprawiał, że zaczynały ją piec oczy, bo nie umiała sobie wybaczyć tego, co zrobiła przyjaciółce. A nie chciała się teraz rozklejać, bo do niczego jej to nie było potrzebne. Nie chciała żadnej litości ani współczucia i nie chciała, żeby ktokolwiek pomyślał, że próbuje to wymuszać.
Po prostu było jej źle z tym, co zrobiła, a wracanie do tego, choć wydarzyło się to dwa lata temu, było tak samo bolesne i nieprzyjemne, jak wtedy gdy doszło do samego incydentu.
Octavia LaRoux
Kesiah odzwyczaiła się od gwaru, a jego nagła eksplozja w Wielkiej Sali sprawiła, że zakręciło się jej w głowie. Żywe dyskusje uczniów, którzy nie widzieli się dwa ostatnie miesiące i musieli nadrobić opowieści na temat wakacji, mieszały się z gromkimi wybuchami śmiechu i chichotami, zachwytami nad jedzeniem i zaległymi powitaniami. Tłoczyły się, przepychały, splatały w niezrozumiałą plątaninę słów i zdań. Drżały w powietrzu, budząc dziwnego rodzaju podekscytowanie, ale również przytłaczając swoją intensywnością.
OdpowiedzUsuńPrzez ostatnie lata jej życie wypełniała głównie cisza. Głucha i głęboka, wkradła się do życia ciemnowłosej, kiedy po długim czasie krzyków i przekleństw drżących z rozpaczy już zabrakło jej obelg, którymi obrzucała przypisany jej los. I gęstniała z każdym dniem coraz bardziej, kiedy słowa nagle wydawały się tracić jakikolwiek sens.
Tutaj jednak musiało być inaczej, tak zadecydowała. Tutaj cisza nie mogła jej towarzyszyć, więc zostawiła ją setki kilometrów stąd, w rodzinnym domu, zamkniętą w skrytce pod łóżkiem. I w niej miała pozostać, aż sama nie pozwoli jej wrócić.
— Oczywiście, dziękuję — Kesiah uśmiechnęła się subtelnie, a w tonie jej głosu pobrzmiewała odrobina niepewności, pomimo lekkości i ogromu ciepłych nut. Dodała zaraz, zerknąwszy szybko na Silvanusa: — Jestem pewna, że mogę liczyć na pana Carrow w tej kwestii.
Ciemnowłosa odprowadziła wzrokiem dyrektora, kiedy ruszył zająć swoje miejsce przy stole, i pozostawił ją w towarzystwie Silvanusa. Liczyła, że w ten sposób będzie mogła odsunąć nieco w czasie pytanie, które padło niemalże natychmiast, kiedy tylko zdecydowała się na powrót odnaleźć spojrzenie przyjaciela.
Spodziewała się tego. Oczywiście, że tak. W ostatnich latach Kesiah miała wrażenie, że wyraźnie się do siebie zbliżyli – jednak niekoniecznie w okolicznościach, których oboje by sobie życzyli – i w tym czasie poznała go wystarczająco dobrze, żeby doskonale zdawać sobie sprawę, że nie puści jej płazem zaistniałej sytuacji. Tym bardziej, że całkiem niedawno jasno dała mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru pojawiać się w Hogwarcie.
— Dzień dobry, Silva — odparła cicho i skinęła nieznacznie głową, a na jej subtelnie umalowanych ustach pojawił się delikatny uśmiech. Ten prawdziwy i szczery, lekki i przepełniony ciepłem z samego dna serca, do którego nie musiała się zmuszać. Uniosła ku górze jedną brew, naśladując tym samym postawę mężczyzny, jednocześnie wytykając jego brak przywitania nieco żartobliwym tonem: — Ciebie też dobrze widzieć. Również za tobą tęskniłam, w końcu trochę czasu minęło.
Decyzja, którą podjęła niespełna dobę wcześniej wciąż budziła w niej niepokój i napełniała wątpliwościami, które tłukły się w jej głowie pomimo pozornie zachowanego spokoju. Emocje, które dudniły w jej skroniach, zmieszane z wszechogarniającym hałasem sprawiły, że czuła się nieswojo. Jakby ktoś wepchnął jej pogruchotane ja do obcego ciała bez słowa uprzedzenia, a później rozkazał funkcjonować, bezbłędnie i nienagannie, a przecież nie miała bladego pojęcia, jak się to robi.
Starała się więc odwlec nieco w czasie odpowiedzi, których oczekiwał od niej mężczyzna. Obawa, że jedno nieodpowiednio wypowiedziane słowo czy przypadkowo przywołane wspomnienie sprawi, że rozsypie się tutaj, nie tylko przed personelem, ale także uczniami, już pierwszego dnia, była zbyt przejmująca. Wgryzała się w jej kark, wywołując nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa i nieprzyjemne mrowienie w opuszkach palców.
Usuń— Zdecydowałam wczoraj. W ostatniej chwili zdążyłam skontaktować się z dyrekcją… — Kesiah urwała i powiodła spojrzeniem ciemnych tęczówek po Wielkiej Sali, uważnie przyglądając się obrazowi, który ją otaczał. Miała wrażenie, jakby był dla niej czymś nowym, zupełnie obcym i niespotykanym, z czym ma styczność po raz pierwszy w życiu. W tym życiu. — Mam mnóstwo wątpliwości. Wciąż nie wiem, czy… to dobre miejsce dla mnie. Ale pomyślałam, że może… — wzruszyła nieznacznie ramionami, bo wszystkie słowa uwięzły jej w gardle. Kłębiły się na strunach głosowych, chcąc przecisnąć się do języka, jednak było ich zbyt wiele i były zbyt trudne, by mogła pozwolić się im uwolnić. Zbyt skomplikowane. Ostatecznie westchnęła ciężko, kiedy na powrót przeniosła wzrok na twarz Silvanusa, i uśmiechnęła się delikatnie, uśmiechem drżącym ze strachu: — Może dam radę. Dam radę.
Kesiah nie była pewna, czy powiedziała te słowa, by przekonać mężczyznę, czy może jednak samą siebie, ale wypowiedziane na głos dodały jej nieco otuchy. Sprawiły, że na krótką chwilę naprawdę się tak poczuła i uwierzyła, że sobie poradzi, a myśl, że mogło to być jedynie optymistyczną iluzją jej umysłu odganiała prędko, byle dalej.
Kesiah