W mojej pamięci zapisała się jako
kolor .
Gdy zamknę oczy i o niej pomyślę, widzę pod powiekami kalejdoskop wyraźnych barw i wiem, że to coś więcej niż gra światła. O, tu na tym zdjęciu jej włosy są różowe... Może dlatego, że była środa, może dlatego, że padał deszcz, może bez żadnego konkretnego powodu. Zawsze niestandardowo i wyraziście, była jak wielokolorowa plama na tyle ciemnych korytarzy, czarnego tłumu szkolnych szat i szarej, ponurej pogody za oknem. Jakby swoją obecnością chciała sprowokować tę ciemność, przynieść światło. Spytałem ją kiedyś o jej naturalny kolor włosów, o to jak wygląda kiedy nie używa swoich umiejętności.
- Rudy, oczywiście! Przecież jestem Irlandką! - fuknęła z lekkim oburzeniem jakby było to coś oczywistego, jednak coś w jej oczach, jakiś dziwny, zupełnie do niej niepasujący mrok i... strach? oraz fakt, że potem przez dwa tygodnie przemierzała szkolne korytarze unosząc dumnie głowę okalaną burzą wściekle czerwonych loków sprawiły, że nie do końca byłem w stanie w to uwierzyć.
Jej szkolne szaty zawsze były niedopasowane, poprzecierane w różnych miejscach, a w niektórych zacerowane i poobszywane nićmi w jaskrawych kolorach. Próbowano zakpić, że to z braku pieniędzy, że szaty są po starszych koleżankach (kolegach też? ...niewykluczone) lub przydzielone przez szkolny fundusz pomocy potrzebującym uczniom, ale ta drwina szybko ucichła. Zabrakło jej wiarygodności, bo z tego co mówiły inne mugolaki, jej codzienne ubrania i kolorowe, świecące buty (tak, świecące, zupełnie jak bożonarodzeniowe lampki) jakkolwiek niekiedy kontrowersyjne w odbiorze, do najtańszych nie należały.
Jednak w tym krzykliwym połączeniu najdziwniejszy wydawał się jednak delikatny srebrny krzyżyk i medalik z Maryją, wystający nieśmiało zza kołnierzyka. Nigdy nic na jego temat nie powiedziała, choć kilka razy widziałem jak w chwilach zamyślenia obraca ten krzyżyk w palcach, jakby szukając odpowiedzi na tylko jej znane pytania. Nigdy o to nie spytałem. Nikt tego też nie komentował.
Zamiast tego uznano, że te stare szaty w połączeniu z drogimi butami i kolekcją błyszczących bransolet i kolczyków to już po prostu jej dziwaczny styl inspirowany najwidoczniej buntowniczymi latami Madame Trelawney.
Poza tym, ciężko było drwić z kogoś, komu to nie przeszkadzało, co więcej, z kogoś kto konsekwentnie i wydawać by się było, że celowo, dawał powody do docinków. Zupełnie jakby rzucała wyzwanie. Jej skórzana, poplamiona farbami torba pełna była różnokolorowych, finezyjnych długopisów (w pamięci utknął mi szczególnie ten zakończony brokatowym jednorożcem), którymi uparcie notowała na zajęciach. Nosiła też w niej telefon komórkowy, który oczywiście w Hogwarcie nie działał, ale straszyła nim czystokrwistych uczniów mówiąc, że jak go dotkną to uschną im genitalia z nadmiaru mugolskiego promieniowania.
Mówili o niej, że jest lesbijką... Chociaż też mówili też o niej, że jest niesłychanie rozwiązła, ma co najmniej lekkie obyczaje i wybitnie niskie standardy co do chłopaków (co by nie cytować niektórych wypowiedzi). W obu przypadkach brakowało świadków mogących potwierdzić którąkolwiek z tych wersji.
Zaskakujące jak pomimo swojej jaskrawości potrafiła wyłonić się skądś niespodziewanie i zrobić komuś zdjęcie kiedy najmniej się tego spodziewał. Wklejała je potem do swoich albumów, które ozdabiała swoim zakręconym, artystycznym pismem. Czasem też wrzucała ludziom do torby odbitki ich zdjęć, bez żadnego komentarza.
Często musiała odbywać szlabany za swoje dziwne eksperymenty na lekcjach eliksirów. W trzeciej klasie niemal oblała OPCM, bo opuściła wszystkie lekcje o boginach, a na egzaminie odmówiła wykonania związanego z nim zadania. Zdecydowanie nie była wzorową uczennicą, ale niesłychanie dobrze radziła sobie z transmutacją i z powodów tylko jej znanych przykładała się mocno do astronomii. Był to chyba jedyny przedmiot, który wydawała się traktować poważnie.
Rzadko mówiła o rodzinie. Bardzo rzadko. Przez te wszystkie lata udało mi się tylko dowiedzieć, też nie zawsze od niej samej, że ma dwóch starszych braci, jedną starszą siostrę i młodszego, autystycznego brata o imieniu David. O nim mówiła najczęściej, do niego też pisała długie, ozdabiane brokatem listy. Tylko do niego. Do niej też nikt nie pisał. Nikt jej nigdy nie odprowadzał na peron ani nie odbierał z dworca. Mówili, że jej ojciec jest jakimś wysoko postawionym, mugolskim urzędnikiem. Nigdy go nie wiedziałem. Nigdy nie widziałem żadnego z jej rodziców. Pierwszego dnia wakacji opuszczała dworzec, wsiadała w taksówkę i odjeżdżała nie oglądając się za siebie.
Być może dlatego nigdy też nie zobaczyłem jak zaraz po wejściu do taksówki znikały jej kolorowe włosy i paznokcie, jak szybko zdejmowała szaty, jak gasło w niej światło. I jak trzymając się za delikatny, srebrny krzyżyk szeptała tak dobrze znane słowa modlitwy błagając o zbawienie.
[No heeeej, przyjdziemy tu z obiecamy rozpoczęciem ❤❤]
OdpowiedzUsuń[Witam na blogu! Effie to bardzo interesująca istotka, no i nie mogę jej nie kochać za te kolorowe włosy. Sama karta zbyt wiele nie zdradza, więc na pewno będę obserwować, jak rozwiniesz tę panią w wątkach. Zwłaszcza jej życie rodzinne mnie interesuje, bo ewidentnie do przyjemnych nie należy i bardzo nie podoba mi się do, jak blask Effie gaśnie, kiedy wraca do domu.
OdpowiedzUsuńNa ten moment na blogu mam jedynie Albusa, jakbyś miała ochotę, wpadaj, zrobimy burzę mózgów. :) A jeśli nie Al, powoli tworzę drugą postać, panią, i myślę, że tutaj o wiele łatwiej byłoby o jakiś punkt zaczepienia.
Miłej zabawy na blogu!]
Albus S. Potter i Jadis Wagtail-Meijer z roboczych
[Strasznie smutne, że rodzina najwyraźniej nie wspiera Effy. Salem na pewno byłby wielkim fanem jej zwariowanego stylu ubierania i chętnie by jej podkradł ten długopis z brokatowym jednorożcem. To zdecydowanie pasujący do niego gadżet :P
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę na wątek między naszymi postaciami to rzecz jasna zapraszam z otwartymi ramionami!]
Salem
[ Cześć, cześć :) Lubię tworzyć nieoczywiste kreacje, tym bardziej cieszę się, że Lupin przypadł Ci do gustu ;) Dziękuję za wszystkie miłe słowa! Mój mąciwoda nie ma nic przeciwko innym rozrabiakom… A Effy zdecydowanie do nich należy ;) Z pewnością udałoby się im jakoś dogadać, zwłaszcza że łączy ich pewna niezwykła umiejętność… Może pokombinować właśnie w tym kierunku, hm? :) Chyba że masz jakiś inny zamysł... ]
OdpowiedzUsuńLupin
Ten wieczór był pełen niespodzianek i wszystko wskazywało na to, że nieprędko dobiegnie końca. Sam nie wiedział jak ma do tego podejść, zwłaszcza, że on i Effy pochodzili z dwóch kompletnie różnych światów, nigdy w życiu nie zaprosiłby jej na bal, ba, należała raczej do osób, których unikał jak ognia, lub które były obiektem jego drwin. Nie miał pojęcia, dlaczego wpakował jej język do gardła i po co mówił jej o tylu prywatnych sprawach, zwłaszcza, że tak jak wspominała, to ona miała tutaj bardzo dużo do stracenia.
OdpowiedzUsuń- Tymczasowy – podkreślił ostatnie słowo, zajmując przy okazji miejsce obok niej i odbierając butelkę z jej dłoni – Jutro wszystko wróci do normy, ja nadal będę traktował cię jak powietrze i się z ciebie nabijał, a ty będziesz udawać, że cię to nie rusza i będziesz wiodła nadal swoje kolorowe niczym włosy życie – dodał, upijając łyk whisky. Nie zamierzał jej się z niczego więcej zwierzać, zwłaszcza, że i tak już za dużo jej powiedział na swój temat i obawiał się, czy mimo wszystko nie będzie chciała tego przeciwko niemu wykorzystać. Zależało mu na dobrej reputacji, zwłaszcza, że jego ojciec miał fioła na tym punkcie i skrupulatnie dbał o to, aby każdy występek Eliasa w szkole był jak najszybciej tuszowany i puszczany w zapomnienie.
- Jak ty to robisz? Obrażam cię na każdym kroku, wytykam wszystkie twoje wady, oczekuję twoich łez, a ty zamiast tego proponujesz mi wieczór przy butelce whisky i rozmowę na takim poziomie, jakbyś co najmniej była moją przyjaciółką? – parsknął, bo naprawdę zależało mu wcześniej na tym, aby zwyczajnie jej dopiec. Wytykanie ludziom wad i nabijanie się z nich było dla niego sposobem nad podbudowanie własnej, skopanej przez apodyktycznego ojca i nienormalną macochę samooceny. Niestety, ale na jego dzisiejszą towarzyszkę to nijak nie działało i sam nie wiedział już co zrobić, aby sprawić jej przykrość, a tym samym w jego mniemaniu, być ponad nią i być od niej silniejszy.
- Nie jestem metamorfomagiem, to tylko durne plotki, poza tym jestem kapitanem drużyny, nikt by mnie do niej nie przyjął, gdybym faktycznie nim był – wyjaśnił, bo w murach szkoły niejednokrotnie ktoś już go o to podejrzewał i najwyraźniej także i Effy dała się na to nabrać – Ty za to faktycznie posiadasz takie umiejętności, ale jeśli są dla ciebie zabawne i nie uprzykrzają ci życia, twoje sprawa – wzruszył ramionami, bo sam nigdy w życiu nie chciałby posiadać akurat tej magicznej zdolności. Cieszył się, że zabrali ze sobą alkohol, bo pewnie nie zniósłby jej optymizmu, naprawdę nie wiedział, jakim cudem ktoś może aż tak optymistycznie podchodzić do życia, przy okazji nie mając ku temu jakiś większych powodów.
- Szczerze mówiąc to nie obchodzi mnie twój wygląd. Czy jesteś prawdziwa, czy to tylko pozory, mam to gdzieś, ponieważ jutro rano i tak nic już nas nie będzie łączyć, a ani ja, ani ty nie piśniemy słówkiem, że spędziliśmy tutaj wspólnie noc i się nie pozabijaliśmy – mruknął, upijając jeszcze jeden łyk i przekazując jej ponownie butelkę.
Elias dupek jak zawsze
[Też uwielbiam Yeonjuna, a buźkę ma tak piękną, że musiałem go kiedyś do jakiegoś roleplayu wykorzystać!
OdpowiedzUsuńNie będę ukrywać, że Effy to bardzo intrygująca postać i już wcześniej czytałem sobie kartę szukając inspiracji do mojej własnej, haha. Wydaje mi się, że takie wyraziste osobowości jak właśnie Effy skutecznie przyciągają uwagę Laya, przez dwa lata chodzili razem do szkoły, więc na pewno nie jest mu całkowicie obca! Śmiało możemy spróbować ich jakoś teraz połączyć, powinnam niedługo posłać sówkę i zobaczymy, co nam z tego wyjdzie. ^^]
Lay
Piątkowe popołudnie było przepiękne, słoneczne i ciepłe, wprost idealne na spacer — jak powiedzieli w rozgłośni radiowej gdzieś w Barcelonie. Hogwardzcy uczniowie w drugi weekend września mogli liczyć co najwyżej na brak opadów, i to już traktowali jako zapowiedź cudownej pogody, co w większości postanowili wykorzystać. James na przykład pobiegł po zajęciach prosto do sowiarni, by przesłać parę listów do rodziny, a potem miał w planach przebrać się w jakieś normalne ciuchy i ruszyć z kimś ze swoich znajomych na kremowe do Hogsmeade. W drodze do zamku złapała go jednak ulewa. Chwilę biegł, a potem stwierdził, że to i tak nie ma sensu — gdy poruszał się szybciej, deszcz smagał go mocniej po twarzy. Minął kamienny krąg i skrył się przed nawałnicą pod zadaszeniem drewnianego mostu prowadzącego na dziedziniec wieży zegarowej. Tam dostrzegł Effy, również uciekającą przed deszczem.
OdpowiedzUsuń— Fitzgerald! Czy mogę prosić cię do tańca?!
I zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, porwał ją w swoje ramiona. Effy, na początku odrobinę zaskoczona, w ciągu kilku sekund włączyła się do zabawy, jakby czytając mu w myślach. Kilka osób zebranych pod wejściem na dziedziniec zaczęło im się przyglądać z zaciekawieniem. A oni mknęli niestrudzenie w walcu wiedeńskim, obcasy ich butów stukały, woda kapała im z włosów, a muzyka przygrywała głośno — niestety tylko w głowie.
James mógł przysiąc, że loki dziewczyny nabrały odrobinę więcej niebieskiej barwy przy czwartym okrążeniu wokół posągu na środku dziedzińca.
— Dziękuję ci za ten taniec — powiedział w końcu ze śmiechem. Pobiegli w stronę zamku, już kompletnie przemoczeni. — Byłaś u Hagrida? — zagaił, lekkim ruchem głowy wskazując na most po przeciwległej stronie.
[To wszystko, co opisałaś, bardzo mi się podoba — niech Effy przyjdzie na mecz, będzie jego przyjaciółką i wygada, co jej leży na sercu, po którejś z kolei rundce ognistej whisky. Ja to zawsze miałam młodego Jamesa za takiego huncwota z pierwszego zdarzenia... Czy najbardziej charakterystyczne geny nie pojawiają się w drugim pokoleniu? :D]
Zmienił strategię i przestał uderzać ciągle w jej czułe punkty. Najwyraźniej przeszła już w życiu tyle złego, że nic nie potrafiło jej złamać, a przynajmniej nic, o czym on sam wiedział i co próbował wykorzystać przeciwko niej.
OdpowiedzUsuń- Niech będzie, że się poddaję – uniósł ręce do góry, opierając głowę o zimną ścianę i wpatrując się w niebo – Nie wiem, dlaczego tryska z ciebie tyle tego hurra optymizmu, ale skoro taka właśnie jesteś, muszę to dzisiaj jakoś wytrzymać. Jutro i tak zapomnimy o tym, co się wydarzyło – powtórzył, chcąc tym samym utwierdzić się w przekonaniu, że to była jednorazowa słabość z jego strony i nie zamierza więcej dać się wciągnąć w żadne intrygi czy głupie zakłady. Pochodzili z dwóch różnych światów, nie powinien zabierać jej na ten przeklęty bal, a tym bardziej się z nią całować. Miał nadzieję, że nikt nie będzie o tym plotkował, zwłaszcza, że jego ojciec z pewnością wściekłby się na takie wieści i miałby przez to same problemy.
- Masz rację, to nijak nie było zabawne i nie spodziewałem się akurat po tobie takich słów – spojrzał na nią nieco zbity z tropu, bo w tym duecie to on był tym bezdusznym Ślizgonem, który za nic ceni sobie życie i zdanie innych – Nie zdziwiłbym się, gdyby to padło z moich ust, podcinanie żył to oznaka słabości i można się z tego nabijać, ale fakt, do ciebie takie zdanie nie pasuje i powinno być ci wstyd Fitzgerald – dodał, nieco zażenowany tym, jakie zdanie ma o ludziach, którzy nosi podobne mu szaty. Dzieciaki w tej szkole zmagały się z różnymi problemami i za pewne nie jeden cierpiał na depresję, bez względu na to, gdzie został przydzielony.
- Nie lubię cię, bo mnie cholernie irytujesz, nie wiem dlaczego, ale jesteś po prostu wkurwiająca w tej swojej optymistycznej otoczce – wyjaśnił, upijając łyk whisky i utrzymując z nią przez moment kontakt wzrokowy – Mój ojciec chciałby, żeby wojna skończyła się inaczej. W jego upragnionej wizji w tej szkole nie ma ludzi takich, jak ty, a lochy są pełne torturowanych przez nas mugoli. Właśnie w takiej ideologii zostałem wychowany i nie możemy się lubić. Nie, kiedy w sytuacji kolejnej wojny staniemy po przeciwnych stronach barykady. Nie lubię mieć żadnych słabości i dlatego trzymam się tylko z ludźmi, którzy mają czystą krew – wyjawił w końcu szczerze, opróżniając do końca butelkę i rozglądając się wokół za kolejną. Całe szczęście, że zabrali spore zapasy, choć nie dało się ukryć, że od jakiegoś czasu coraz bardziej kręciło mu się w głowie, a język mówił rzeczy, które w życiu nie padłby z jego ust na trzeźwo.
- Nie może być! – poderwał się z miejsca na wieść, że nie potrafi latać – Nie ma opcji, muszę nauczyć cię latać na miotle, zdecydowanie musisz nauczyć się dziś latać na miotle…- chwiejnym krokiem podniósł się do pozycji stojącej i wyciągnął w jej kierunku dłoń, aby unieść ją ku górze i aby udała się z nim na boisko.
nawalony Elias
[ No nie, to prawda że Edward chwilowo nie wykorzystuje swoich umiejętności tak często jak kiedyś. Naturalnie najwięcej eksperymentował w czasach szkolnych. Głównie z kolorem włosów lub tęczówek… Inne elementy swojego wyglądu również zmieniał, ale wyłącznie dla zabawy. Później korzystał z tej umiejętności w swojej pracy ze zwierzętami. Ale teraz, gdy od kilku miesięcy siedzi w Szkocji, raczej nie szaleje :) Jednak tak czy inaczej, większość życia spędził na poznawaniu swoich możliwości z zakresu metamorfomagii… i myślę, że jeśli faktycznie Effy nieustannie maskowała swój prawdziwy wygląd, byłby w stanie to wyłapać. Choć nie sądzę, aby od razu zareagował. Lupin nie lubi wtrącać się w sprawy innych. W dodatku Effy to nastolatka, a on jako nastolatek też korzystał z metamorfomagii. Może nie do takiego stopnia, ale jednak. Myślę, że poruszyłby ten temat dopiero, gdyby znalazł się z Effy sam na sam. Bez nacisków, tylko po to aby się upewnić, że to tylko taka zabawa… a nie nic bardziej poważnego. Także pomysł ze szlabanem wydaje się fajną możliwością na taką pogawędkę. A jeśli chodzi o doprecyzowanie wątku, to myślę sobie, że nauczyciel który miał Effy wymyślić jakąś karę, musiał zająć się czymś innym. Może była to sprawa prywatna, więc miał problem co tu zrobić z uczennicą, którą chciał spławić. No i jak na zawołanie, akurat nawinął się Lupin, który korzystając z wolnej soboty właśnie wybierał się do Hogsmeade w celu odwiedzenia miejscowego sklepiku zoologicznego, ponieważ potrzebował paru rzeczy na swoje następne zajęcia… Tamten nauczyciel zwęszył okazję, a Lupin stwierdził, że Effy może pomóc w noszeniu zakupów… tak więc na tym stanęło :D ]
OdpowiedzUsuńLupin
Zbliżał się okres wakacyjny. Niektórzy uczniowie już spakowali walizki, inni dopiero snuli plany na najbliższe miesiące. Salem za czasów szkolnych starał się pozostać w murach Hogwartu najdłużej jak się dało. Nienawidził powrotów do rodzinnego domu, o ile w ogóle dało się takim mianem określić cuchnącą wilgocią klitkę, w której gnieździł się z matką od lat. Co prawda wygrał na tej cholernej loterii, co niektórzy tak lubili mu wytykać, ale to nie była wystarczająca kwota, by kupić sobie mieszkanie. Nieruchomości w Londynie były strasznie drogie, a wszystko pogarszała rosnąca inflacja i napływ cudzoziemców, którzy przecież musieli gdzieś się podziać. Przez jakiś czas zastanawiał się, czy czegoś nie wynająć, ale kto wtedy zająłby się jego matką? Czasem zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością, co go szczerze przerażało. Zdecydowanie nie powinna zostawać sama, kiedy wpadała w ten swój trans, jak zwykł to określać. Pewnie większość osób na jego miejscu głowiłaby się nad tym, czy nie oddać jej do jakiegoś ośrodka, ale wolał zajmować się nią sam, choć ona nieszczególnie troszczyła się o niego, gdy był młodszy. Może chciał jej w ten sposób udowodnić, że nie jest taki jak ojciec, że nie ucieka przed problemami i nie zostawi jej samej w trudnej sytuacji?
OdpowiedzUsuńWestchnął, zaciągając się ostrym zapachem lakieru do paznokci. Poprawił pierścionki, które zdobiły jego chude palce, a potem wstał od biurka i przy pomocy różdżki rozsunął intensywnie różowe zasłony. Wpuścił w ten sposób więcej światła i świeżego powietrza do środka pomieszczenia. Podrapał się czubkiem sosnowej różdżki w tył głowy, zastanawiając się w jaki sposób zagaić Effy do rozmowy. Wiedział, że nie chciała słuchać przepowiedni, a wróżbiarstwo było źle postrzegane przez jej religię. Zwykle prychał, słysząc o katolicyzmie, ale lubił towarzystwo tej dziewczyny, więc specjalnie dla niej powstrzymywał się przed komentarzami na tle religijnym. Paplał na temat mody i kosmetyków, fotografii lub innych tematów, o których mogli się swobodnie wypowiadać. Do tej pory zręcznie udawało mu się unikać tematu wizji, ale odkąd Effy pojawiła się w jednej z nich, nie umiał przestać myśleć o tych przebłyskach.
Zamrugał, zdając sobie sprawę z tego, że wlepia wzrok w uczennicę zdecydowanie zbyt długo, by było to przypadkowe. Potarł powiekę i usiadł na biurku, mamrocząc przekleństwo pod nosem, kiedy na jego oczach Spooky zrzucił z blatu jeden z lakierów, które Effy miała przed sobą. Całe szczęście opakowanie było zamknięte, więc nie narobił bałaganu, ale Salem mimo to syknął na niego, zupełnie jakby posługiwał się kocim językiem. Komunikaty wypowiadane po angielsku nie robiły na zwierzaku wrażenia, więc próbował innych metod, ale te najwyraźniej również się nie do końca sprawdzały. Całkiem prawdopodobne, że Spooky doskonale go rozumiał, ale wolał robić po swojemu. Taka już kocia natura.
— Effy, myślałaś już o tym, jak spędzisz wakacje? — zapytał w końcu, obserwując jak dziewczyna w skupieniu maluje paznokcie. Sięgnął po jedno z wielkich ciastek z kawałkami czekolady, które zgarnął rano ze śniadania i zaczął je chrupać. Zawsze chował coś słodkiego na czarną godzinę, robił tak odkąd sięgał pamięcią. Doskonale pamiętał pierwszą kolację w Wielkiej Sali. Był tak łakomy, że jeszcze tego samego wieczoru trafił do Skrzydła Szpitalnego z powodu przejedzenia. Tak właśnie zapamiętał pierwszy dzień w Hogwarcie. Uśmiechnął się na to wspomnienie.
[Podrzuciłaś pomysł, więc ja podrzucam rozpoczęcie :D]
Salem
James roześmiał się, po czym pokręcił szybko głową, opryskując przy tym dziewczynę wodą z włosów, oczywiście specjalnie.
OdpowiedzUsuń— Trochę też. Zbijałem czas, byłem w sowiarni — mruknął, gdy Effy wyciągnęła różdżkę, by rzucić zaklęcie, dzięki któremu w ciągu kilku sekund byli całkowicie susi. Posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. Przeszło mu przez myśl, że powinien w końcu przećwiczyć ten urok, bo w ostatnim tygodniu przydał mu się już drugi raz. — Czy zechciałabyś wybrać się ze mną na mały spacer? — dodał, oferując jej przy tym ramię w szarmanckim geście.
Dziewczyna przystała na jego prośbę, kiwnęła głową i ujęła jego rękę. Przeszli jeszcze kilka kroków wieżą zegarową, ale wrócili, przypominając sobie, że przecież torba Effy dalej leży po drugiej stronie dziedzińca, skryta przed ulewą pod zadaszeniem drewnianego mostu. Spędzili dobrą chwilę, bawiąc się zaklęciem Accio i konkurując, komu pierwszemu bez słownego wskazania przedmiotu uda się przywołać do siebie torbę. Śmiali się jak dzieci, gdy podrywali przypadkiem do góry i przewracali donice z kwiatami, miotły woźnego czy torby pełne suchych liści. Mała grupa drugoklasistów z Hufflepuff dołączyła nawet z nimi przez chwilę do zabawy.
Ruszyli znowu do zamku wolnym, spacerowym krokiem, dalej trzymając się pod rękę, kiedy udało im się w końcu odzyskać jej własność.
— Pokaż mi kiedyś jakieś swoje zdjęcia — powiedział wesołym tonem. — Założę się, że są tam jakieś fotki, na których mam głupią minę. Musisz mi jakąś podarować, koniecznie ze swoim podpisem... Powieszę ją sobie na łóżku, a jak już będziesz znanym fotografem, sprzedam za tysiące galeonów.
Uniósł brwi i zerkając na Effy, zsunął dłonią wyimaginowane okulary na czubek nosa.
— Niech no przyjrzę się bliżej... Pani wygląda na jakąś przygnębioną. Co Pani powie na wycieczkę do Hogsmeade, na piwo lub ognistą? — Poderwał głowę do góry, gdy mijali starszego profesora transmutacji, by posłać mu szeroki, bardzo przymilny i zupełnie nienaturalny uśmiech. — Pewnego dnia dojdzie pomiędzy nami do konfrontacji i ktoś zginie — mruknął konspiracyjnym szeptem. — Wracając, jeśli masz ochotę, bardzo chciałbym, żebyś poszła. Mam jakoś ostatnio jakiś dziwny czas, potrzebuję... Chyba pogadać.
Dziwny paradoks, ta ich znajomość — nie wiedzieli o sobie dużo, a mimo tego znali się tak dobrze.
Normalnie za pewne w życiu by się na to nie zdecydował, ale ilość wypitej przez niego ognistej whisky dawała o sobie znać i nie zamierzał porzucić swojego planu odnośnie lekcji latania na miotle. Jak kapitan drużyny w takiej dyscyplinie czuł się wręcz w obowiązku, aby być jej instruktorem i pochwalić się tym samym swoimi zdolnościami.
OdpowiedzUsuń- Najwyżej zginiesz, nikt nie będzie po tobie płakał - wzruszył ramionami, ciągnąc ją za sobą za rękę. Nawet jeśli zawali chwilowy rozejm, nie obyło się z jego strony bez uszczypliwych komentarzy, choć tutaj na szczęście miał pewność, że te nie robią na Effy żadnego wrażenia i nie zrobi jej krzywdy. Zbiegł w dół po schodach, kierując się w stronę boiska do gry. Miał nadzieję, że nikt ich nie szukał i żaden nauczyciel nie przerwie im dobrej zabawy, na wieży byli ukryci, a tu łatwo było ich przyłapać i wlepić jakiś szlaban.
- Uzdrowicielem? Po cholerę chciałaś zostać uzdrowicielem? I dlaczego jednak tego nie zrobiłaś? - uniósł pytająco brew, zarzucając ją gradem pytań, które pojawiły się po tym, jak zaintrygowała go swoim wyzwaniem. Brzmiała tak, jakby to naprawdę było dla niej ważne, a że on i tak był już pijany, chętnie służby jej swoim ramieniem, aby mogła mu się wygadać i wypłakać. Ten wieczór nie był w końcu taki zły, a oni nigdy nie odbyli ze sobą aż tak szczerej rozmowy, jak dziś. Właściwie mało kto wiedział o rzeczach, które usłyszała dzisiaj z jego ust Effy, a biorąc pod uwagę jego codzienny stosunek do tego 'dziwadła', zdecydowanie nikt, nawet on sam by się tego po sobie nie spodziewał.
- Mechanizmy obronne? Czyli o to w tym wszystkim chodzi? Co chcesz w takim razie zakryć pod ta otoczką? - rzucił, zadając kolejne pytania w kwestii, która także go zaciekawiła. Wszyscy traktowali ją w szkole jako jedną z najbardziej pozytywnych, choć jednocześnie nieco dziwnych osób, nikt nie domyślał się więc, że tak naprawdę może być to jedynie gra z jej strony i nikomu nigdy nie udało się poznać prawdziwej natury FriFitzgerald.
- Nie chciałby mnie poznać? Niby dlaczego? Ja w oczach każdego ojca jestem idealnym kandydatem na zięcia, na pewno twój też by mnie od razu polubił. Inna sprawa, że ja pewnie nie polubiłbym jego. No wiesz, czysta krew i te sprawy - prychnął, wzruszając bezradnie ramionami i przeczesując dłonią włosy. Jeszcze nie tak dawno temu gotów byłby oddać życie za ideologię czystej krwi, ba, nawet byłby w stanie utożsamiać się z Śmierciożercami, jednak każda minuta spędzona w gronie kogoś, kto okazywał się być w porządku, mimo braku statusu, sprawiała, że w jego sercu powoli pojawiała się nutka wątpliwości.
Elias ❤