Janeceve Doge
16 lat | VI rok nauki | Ravenclaw | metamorfomag | heban, 12 i pół cala, pióro gromoptaka | prawie czysta krew | daleka krewna Elfiasa Doge'a | patronusem kawka, boginem ciemna cisza| Nike |
klub pojedynków
Zbyt wiele rzeczy pozostaje w życiu w stanie zawieszenia. Jak nierozwiązana dominanta septymowa, rzeczy te drażnią myśli i nie chcą pozwolić na zrobienie kroku w przód, przez co zostajesz w miejscu, albo płyniesz z prądem. Jan, a ty? Pozwoliłaś założyć sobie pozłacane kajdany, kiedy Twoja matka wkładała obrączkę na palec, a jedyną oznaką Twojego buntu były mocno zaciśnięte usta i pazkocie wbite w dłonie. Od tamtej pory brakuje Ci tchu, minut spędzonych na leżeniu w trawie, godzin spędzonych na dachu i stosów przeczytanych książek, bo uczysz się przemieniać w ptaka, który mógłby śledzić poczynania Malcolma. Podskórnie czujesz, że świadectwo jego wierności wobec matki i Ministerstwa jest warte tyle, co zeszłoroczny śnieg a wrodzone wścibstwo pcha Cie coraz bliżej rozwiązania zagadki. A co, jeśli któregoś dnia wysunie się głowa węża spod rękawa koszuli?
Straciłaś ojca w wieku siedmiu lat. Każdy go uprzedzał, powtarzał, że tresowanie smoków nie jest zabawą, ale on był zbyt uparty, zbyt porywczy i... Brzmi znajomo? Charakterologicznie jesteś niczym odcisk jego palca, pozostawiony raz na zawsze w odlewie z gipsu, czego ojczym nie jest w stanie znieść. Każdą porażkę, najmniejsze nawet niepowodzenie zrzucasz na niego, niczym wąż wylinkę na podłogę. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że Malcolm jest człowiekiem małym, tanim i obrzydliwie pazernym, tak zatraconym w miłości do samego siebie, że brakuje mu czasu dla dwójki dzieci z poprzedniego małżeństwa. Dlaczego miałabyś go interesować? Dlaczego miałabyś interesować kogokolwiek, nawet jako obiekt drwin i poniżania? Sama przecież doskonale wiesz, że jesteś nikim, kobietą bez własnej twarzy.
Po długiej przerwie. Raz na Kronikach, incydentalnie, dawno temu.
Zapraszam do wątków.
Kontakt: melter.butter@gmail.com
[ *.* Ja. Ją. Chcę.]
OdpowiedzUsuńGregorius Cavendish i jego zauroczona autorka
Witamy w gronie autorów, bawcie się dobrze!
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję(my)! :)
Usuń[Janek, jesteś super XD Tatko Rookwood też pracuje ze smokami, ale życzę mu jeszcze żywotka. Znam ten ból posiadania zastępczego rodzica, bo tatko ma nową kobietę, której nie znoszę. Pewnie z Twoimi umiejętnościami częściej zachodziłbym do żeńskiego dormitorium, ale Ty pewnie rozrywkowa aż tak nie jesteś? Czy jesteś? Anyway - witam serdecznie i skop tyłek ojczymowi!]
OdpowiedzUsuńC.R.
[Idź do kółka eliksirów. Może tam coś Ci upichcą jak ładnie poprosisz. Albo zmienisz się w nauczyciela XD Jako że Cezik się lubi kręcić przy dziewczynach i wychodzi na to, że Krukonki z roku niżej szczególnie przyciągają jego uwagę to może jako małą zemstę po skopaniu Jankowi tyłka w klubie pojedynków, poszłaby jako on i nagadała coś nauczycielowi czy koleżance? Za co w efekcie Cezik dostałby szlaban albo, co lepsze, w twarz. Albo obie te rzeczy. Co się będziemy ograniczać! Nie wiem tylko czy Jankowa na to pójdzie. Rookwood to paskudna szuja, więc odegranie się na nim, zawsze usprawiedliwione.]
UsuńCezik
[Gregoriusa zawsze kreowałam z myślą o męskich tyłkach, ale po zobaczeniu Janeceve chyba zmienił orientację. Możemy jeszcze trochę przemieszać w ich historii i zrobić tak, że na jakimś ich wspólnym wypadzie, zostali przyłapani, a Gregorius w obawie o swoją pozycję prefekta, zrzuci winę na dziewczynę, że ona sama była a on ją tylko przyłapał? Nie wiem... Możemy kombinować dalej.]
OdpowiedzUsuń[Ja ją chcę na dziewczynę Grega poza tym :c ]
OdpowiedzUsuń[Znając bucowatość Grega, to może się źle dla nich skończyć :O Zaczniesz, czy ja mam to zrobić? Bo przyznam szczerze, że mam już za sobą dzisiaj trzy zaczęcia i jeszcze dwa mi wiszą zaległe.]
OdpowiedzUsuńGregie <3
[Nie wiem co dokładnie, ale coś mi się spodobało w kreacji Jane. Wydaje mi się, że mogłaby być osobą, która zmuszałaby Beth do chociaż odrobiny asertywności. Zapraszam do niej, jeśli masz ochotę. :)]
OdpowiedzUsuńBethany
[Podoba mi się ten pomysł, możemy iść tym tropem. :) Chcemy ustalać coś jeszcze, czy zaczynamy i o jakimś dalszym rozwoju będziemy myśleć potem?]
OdpowiedzUsuńBethany
Dla Gregoriusa to też było nowe doświadczenie. Zawsze z wszystkim się krył, nikt tak naprawdę nie widział, co zamierza zrobić i co kryje się za jego intencjami. Nawet najlepszego przyjaciela trzymał w pewnych sprawach na dystans. W oczach nauczycieli był jednym z najlepszych uczniów, który przestrzegał zasad i ustalonych norm, jako ich strażnik o mianie prefekta. To było dla niego ważne – sprawiać pozory, pielęgnować wyimaginowane postawy, podczas gdy wzrok nie sięga za piedestał, wyłamywał się z ramy z egoistycznych pobudek, jednym zdaniem można powiedzieć, że Gregorius Cavendish był fałszywy. Naużywał swojej władzy, faworyzował jednych uczniów i robił podziały na gorszych i tych, z którymi warto trzymać się blisko. Mało kto znał go od innej strony, mało komu dał się poznać z tej lepszej strony. Dlatego kiedy zaczął posyłać delikatne uśmiechy w stronę krukońskiego stołu, wszyscy zaczęli szeptać. Starał się zbywać natrętnych ciekawskich bazyliszkiem uśmiechem, ale nie dało zatrzymać się tej karuzeli zwanej zauroczeniem. Nic nie mógł poradzić, że coraz częściej się uśmiechał pod nosem, czy też zdarzyło mu się westchnąć do talerza. Tygodnie mijały a on nadal czuł się dziwnie pobudzony na myśl o dziewczynie.
OdpowiedzUsuńTego dnia nie potrafił nawet skupić się na nauce, a przecież to były ostatnie egzaminy przed zakończeniem roku szkolnego. Strony książek w bibliotece wyglądały jednak mało zachęcająco a pusty pergamin nie wróżył niczego dobrego – a co jeśli ten świrus Valery miał rację i dzisiaj spadną na niego kłopoty? Musiał aż prychnąć na głos, żeby odgonić od siebie głupoty, które zaczęły roić się w jego głowie, już miał zabrać się za skrobanie pierwszego zdania, gdy poczuł czyjeś ręce na swoich oczach, nie trudno było zgadnąć, kto odważyłby się na taki ruch.
– Nie jest za gorąco na noszenie pełnego mundurku i szaty? – zapytał na przywitanie, wyciągając ręce do tyłu, by przytulić ją w tej dziwnej pozycji. Może w zamku nie odczuwało się czerwcowej żaru lejącego się z nieba, ale jemu samemu było za gorąco nawet w zamkowych murach.
[Ja za to nie sprawdzałam czy są jakieś błędy, bo nie mam siły już na to, ciężko mi się pisze z telefonu. Jeśli coś pochrzaniłam to przepraszam, kopnij mnie w dupę jak coś]
Gregorius
Bywały takie chwile, że Bethany chciała być inna. Chciała umieć trzasnąć drzwiami, powiedzieć, nie przebierając w słowach, „spadaj na drzewo” i nawet się nie obejrzeć na człowieka, którego zostawiła za sobą z głupią, oniemiałą miną. Lecz za każdym razem, gdy w jej umyśle pojawiała się taka myśl, że może tym razem powiedziałaby „nie”, zaraz zaskakiwały kolejne myśli, które nie dawały jej spokoju. Bo co sobie pomyśli? Że Bethany jest nieuprzejma. Nie będzie jej lubił, będzie mówił o niej złe rzeczy. Więc za każdym razem chęć powiedzenia „nie” kończyła się na „tak”. Jak w Kłamcy kłamcy, który chciał koniecznie napisać, że długopis jest czerwony. Ale był niebieski.
OdpowiedzUsuńByła jeszcze inna sprawa – była prefektem. Oprócz znienawidzonych nocnych dyżurów, podczas których i tak nie potrafiła ukarać uczniów punktami i szlabanem, bo wytłumaczenie zawsze było wystarczająco dobre, więc kończyło się na upomnieniu, miała również pomagać innym uczniom, szczególnie tym młodszym, ale rówieśnikom oraz starszym również. Inna sprawa, że definicja „pomocy” w jej słowniku nie była zbyt dobra.
Przesiadywała właśnie kolejną godzinę w bibliotece. Tym razem nie była sama, a towarzyszyła jej Jane, starsza o rok Krukonka, którą bardzo lubiła – i szanowała za to, ile informacji zdążyła zmieścić w swoim umyśle. Od czasu do czasu dopytywała ją o jakiś szczegół dotyczący pracy na obronę przed czarną magią, którą właśnie się zajmowała. Opiekę nad magicznymi stworzeniami skończyła już godzinę temu, na szczęście. I chyba miała to wypisane na twarzy, bo za moment usłyszała cicho wypowiadane przez kogoś imię nad swoją głową.
— Bethany – głos należał do chłopaka z jej klasy. Kojarzyła go, ale nie łączyły ich zbyt bliskie i zażyłe relacje. – Wiesz, kurczę, jest taka głupia sprawa… Jutro mamy oddać wypracowanie na transmutację, a ja się trochę… ten, no… uczyłem się do czegoś innego. Nie zdążyłem za bardzo się przygotować, nie rozumiem jednego pojęcia, a już jest trochę późno… mogę zerknąć na twoją pracę domową? – I posłał jej szeroki uśmiech.
Bethany zamiast westchnąć głęboko, na co miała ochotę, odwzajemniła tylko jego uśmiech. Sięgnęła do torby po odpowiedni pergamin przewiązany czerwoną wstążką (bo od zawsze czerwony z jakiegoś powodu kojarzył jej się z transmutacją) i podała ją chłopakowi.
— Jasne – rzuciła uprzejmie. – Tylko oddaj mi ją dzisiaj.
— Dzięki wielkie, Bethany, jesteś wielka…
Bethany Cornett
[Robię Ci dzisiaj straszny spam pod kartą, hah. Bardzo podoba mi się ten pomysł, w zasadzie trafiła do mnie wizja Hermiony, która chciała utrzymywać relacje z potomkami Elfiasa Doge'a. :)]
OdpowiedzUsuńRose
[Bardzo dziękuję za miłe powitania, nawet jeśli głównie z powodu Żulczyka.
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam! Też nie lubię nikomu o to płakać, więc bardzo się cieszę, że podałaś jak na tacy chociażby zalążek pomysłu, który przyjmuje i oczywiście akceptuje. W zasadzie ona i on mogą sobie skakać do gardła za każdym razem - jak pies z kotem. O każdą pierdołę, która nawinie się pod rękę. Nawet o głupie "Ej, wypożyczyłaś tę książkę przede mną i zagięłaś w niej róg. Jak mogłaś dopuści się takiej zbrodni?" i o większe przewinienia, jakby chociaż o straszenie małych Krukonów. Jestem jak najbardziej za!]
Halliwell
[Hej! Przykry jest fakt, że tak bardzo skupia się na swoim ojczymie. Może udałoby się jej żyć lepiej, gdyby puszczała jego słowa przez uszy, pozwalając uciec w drugą stronę :) Obecnie jestem trochę wyprana z pomysłów i pisania, ale gdyby Tobie wpadło coś do głowy, to zapraszam. Zacznę nam wtedy po prostu :)]
OdpowiedzUsuńVincent // Priscilla
Czasami było prawie normalnie. Czasami było cicho i spokojnie, na tyle, na ile mogło być w jakimkolwiek mieszkaniu na londyńskim Camden. Rozwydrzone dzieciaki sąsiadki-samotnej matki z góry jak zwykle tupały tak, że aż wszystko się trzęsło, za ścianą telewizor u tego starego, głuchego dziwaka grał na pełnej głośności. Ktoś głośno śmiał się na ulicy, a przez otwarte okno do nagrzanego po gorącym dniu wnętrza wpadały podmuchy chłodnego, nocnego powietrza.
OdpowiedzUsuńJordan zaklął siarczyście, kiedy otworzył drzwi lodówki, a wepchnięte byle jak pojedyncze puszki piwa, ściśnięte pomiędzy innymi produktami, spadły z hukiem na podłogę, ledwo omijając jego stopy. Chłodzenie nie wyrabiało podczas tygodnia upałów, który przywlókł się nad całą Anglię w kolejnym tygodniu lata, więc worek z lodem, który Jordan pozostawił do zamarznięcia przez wyjściem, był jeszcze trochę za miękki jak na jego potrzeby, ale, cholera, tak głupio nadstawił dziś tę swoją durną mordę, że wziął, co miał. Nie pracował stopami. Był zdecydowanie za wolny. Co z tego, że na końcu wykorzystał ułamek sekundy, w którym jego przeciwnik się rozproszył i rzucił się na niego, zwalając go z nóg, a potem tłukł, póki nie odciągnęli go siłą, skoro wcześniej dał się sprać na kwaśne jabłko.
Dobrze, że ojciec go teraz nie widział. Ostatnio unikali siebie nawzajem jak ognia. I tak nie mieli sobie nic do powiedzenia. Już od dawna nie mieli. Pomyślał o Jane i o tym, jak bardzo był jej wdzięczny, że próbowała zrozumieć za każdym razem, kiedy on już nic nie rozumiał.
Wśród śmiechów z ulicy i krzyków z telewizora rozbrzmiał inny dźwięk. Coś stuknęło o podłogę. Przez otwarte okno najpierw wpadł jeden kamyk, potem drugi. Jordan wyjrzał przez okno i nie mógł powiedzieć, żeby był specjalnie zaskoczony widokiem, który zastał trzy piętra niżej.
— Mogłaś użyć domofonu, czarownico od siedmiu boleści — wymamrotał pod nosem. — Właź, otwarte, ojca nie ma i nie będzie! —zawołał.
Prawie go zemdliło, kiedy zobaczył, że zostawił na parapecie częściowy odcisk pokrwawionej dłoni. Jeśli Jane czuła się teraz choć w połowie tak podle, jak on, to świetnie się dogadają.
Jordan (jeszcze się rozkręcimy)
Anguis nawet lubił się uczyć, ale tylko rzeczy, które go interesowały. Wobec czego materiał na onms i eliksiry miał już od dawna w małym palcu, a teraz siedział nad transmutacją. Paradoksalnie ten przedmiot mu nie podchodził. To, że sam nauczył zmieniać się w zwierzę nie oznaczało, że będzie mistrzem zmieniania kieliszków w szczury i żuków w guziki. To go nie interesowało.
OdpowiedzUsuńNo dobra, nie nauczył się sam, bo pomagał mu w tym nauczyciel transmutacji, Mathias, oraz właśnie Jane. Naturalną koleją rzeczy te dwie osoby najszybciej dowiedziały się o jego umiejętnościach. Inni...cóż, nie chwalił się tym. Nie robił też z tego wielkiego sekretu. Kilka osób wiedziało, kilka nie.
Co nie zmienia faktu, że nie podobało mu się to węszenie Cavendisha. W ogóle jego relacja z prefektem była raczej wroga. Lekko mówiąc. Anguis starał się go unikać i żyć swoim życiem. Nie rozumiał czemu Gregorius nagle zaczął się nim interesować.
- dzięki, że mi powiedziałaś - mruknął cicho - nie wiem czemu go to nagle interesuje i nie wiem, czy chcę wiedzieć - dodał. A co jeśli Gregorius będzie chciał wykorzystać te umiejętności przeciwko niemu? Albo do jakiś niezbyt legalnych rzeczy? Wątpił, aby chodziło tu o zwykłą, ludzką ciekawość, tu musiał powstać jakiś konkretny plan.
[Ładne imię ma ta Twoja pani. Zapraszam: zdaniezlozozne@gmail.com]
OdpowiedzUsuńCassius Carrow
[Ładna ona. I taka nietuzinkowa. Dybuck nie jest bucem, ale lubi zakłócać ciszę w bibliotece swoją wesołą twórczością papierniczą, co pewnie J. jako Krukonce by się niezbyt podobało. Także jeżeli chcesz coś z tego sklecić, to zapraszam. ;D]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
[Ale piękne imię, chociaż nie jestem do końca pewna czy je poprawnie wypowiadam. W każdym razie mam wrażenie, że nasze postacie powinny się dogadać. Zastanawiam się... może mogli poznać się jeszcze w pociągu?]
OdpowiedzUsuńBenji
[Wszystko brzmi jak dla mnie fajnie, wezmę w takim razie napiszę początek. Czy powinnam coś wiedzieć wcześniej nim się za to wezmę?]
OdpowiedzUsuńBenji
[Utonę w zaczęciach, ale powiedzmy, że mogę zacząć. Postaram się dokonać tego jak najszybciej. c:]
OdpowiedzUsuńHalliwell
Nagły zwrot akcji był tak szokujący dla Bethany, jak i dla chłopaka, który przyszedł tylko pożyczyć pracę domową. Jane powiedziała to wszystko tak spokojnym głosem, a jednak między całą trójką zapanowała niespodziewana cisza. Może gdyby zaczęła się awanturować i krzyczeć, wtedy byłoby łatwiej ją zbagatelizować.
OdpowiedzUsuńChłopak mrugnął, zdezorientowany, i spojrzał na Bethany. A ona nie miała pojęcia, co zrobić. Tak naprawdę nie miała ochoty oddawać mu pracy domowej – ale przecież ładnie o nią poprosił, i czasu na nią też było mało. Dlatego zagryzła na chwilę dolną wargę, nim podjęła się cicho i nieśmiało:
— Jane, daj spokój… Niech ją sobie weźmie.
Bethany Cornett
Roześmiał się.
OdpowiedzUsuń-Jane, nie mogę cię na niego nasyłać...biedny się załamanie jak dostanie wpierdziel od dziewczyny. I to jeszcze od dziewczyny bez czystej krwi, przecież świat mu się załamanie. Jeszcze będziesz miała go na sumieniu, bo do końca swoich smutnych dni będzie w Szpitalu Świętego Munga - powiedział. Cóż, z ich dwójki to on był zdecydowanie tym spokojniejszym i rozważniejszym. Wiele osób przez to uważało go za sztywniaka i nudziarza, ale cóż...nie każdy chce być przebojowy i impulsywny. Anguis był wartościową osobą, ale trzeba było włożyć trochę wysiłku w poznanie go. Wtedy okazywało się, że to bardzo ciekawy chłopak, o kilku interesujących zainteresowaniach.
- Jakoś sobie z nim poradzę, serio - powiedział i westchnął - dobra...idziemy stąd? Chyba nic więcej się nie nauczymy, a ja chyba zgłodniałem.
To nie był jego dzień. Czuł się paskudnie. Był rozdrażniony. Nawet zademonstrował swój nagły spadek humoru dwóm zabłąkanym smarkaczom, którzy mieli czelność zapytać go o drogę. Nawet widok ich zapłakanych twarzy nie poprawiło mu humoru. Wtedy myślał, że wyjdzie z siebie i stanie obok. W nocy niemal nie zmrużył oka. Oczy szczypały go niemiłosiernie, a światło potęgowało te wrażenie. Zamrugał parokrotnie, by przystosować je do panującego w bibliotece natężenia jasności. Był w tej chwili trochę jak odczuwający światłowstręt wampir. Przejechał dłonią po tytułach książek, ułożonych w alfabetycznym porządku na półce i złapał jedną z nich w palce. Otworzył i przewartował kilka pożółkłych stronnic. Jego wzrok błądził po wyblakłym na wiekowych kartach atramencie. Nie szukał niczego konkretnego. Ot, po prostu nie miał co ze sobą zrobić, a wiedział, że nie zaśnie. W Pokoju Wspólnym czy nawet w dormitorium było za głośno. Tutaj zresztą też było głośno. Gdzie podziewała się bibliotekarka, wrzeszcząca na uczniów, by się zamknęli?
OdpowiedzUsuńZacisnął zęby, zgrzytając na nich. Na trafił przez przypadek na język i poczuł pod nim metaliczny posmak krwi.
Co mogło puść nie tak? Co mogło mu jeszcze bardziej humor?
— Brawo dla tej pani — mruknął pod nosem, bo właśnie drzwi biblioteki otworzyły się z impetem i wtargnęła do nich Ona.
Oczywiście, że ONA!
Janeceve Doge we własnej osobie. Pojawiła się na horyzoncie i zmierzała w jego kierunku jak buldożer. Miała w oczach ten błysk, którego tak bardzo nie znosił, który doprowadzał go niemal do szału.
Co tym razem zrobiłeś, Shanter?
Pytanie padło właściwie jedynie w jego myślach i nawet nie pokwapił się, by poszukać odpowiedzi. Wiedział, że prędzej czy później pozna.
Zerknął na zegarek, odliczając sekundy do ich kolejnej, burzliwej konfrontacji.
Jedna.
Druga.
Trzecia.
Złość na jej twarzy z każdym kolejnym krokiem była coraz bardziej widoczna. Policzki płonęły delikatną czerwienią, która oznaczyła tylko jedno. Stanowiła zapowiedź kolejnej z tysiąca pełnego jadu potyczek, a właściwie kontynuację wojny, którą toczyli między sobą niemal od czterech lat. Halliwell nawet nie pamiętał kto był jej prowokatorem i co zadecydowała o tym, że znaleźli się na pełnej unieść ścieżce jawnej wrogości, ale to w tej chwili było najmniej ważne.
Zamknął teatralnie opasły tomiszcz (trochę żałował, że nie zatrzasnął go przed jej twarzą) i odstawił go na półkę. Nie miał zamiaru potraktować niewinnej książki jako tarczy przed wściekłym spojrzeniem uroczej Krukonki. Co prawda był mógł opcjonalnie wycofać się w głąb pomieszczenia, ale nie miał wyatutowanego na czole niewidzialnym atramentem słowa tchórz. Nie obleciał go takowy. Zamiast tego kąciki jego ust wygięły się delikatnie ku górze.
— Co tam, Doge? — zapytał, gdy kobieta była na tyle blisko, by wyłapać te pytanie wśród szmerów i szeptów. Biblioteka o tej porze dnia tętniła życiem. — Skoro zadałaś sobie tyle trudu, by mnie tutaj odnaleźć — a raczej nachodzić — czym sobie zasłużyłem tą wątpliwą przyjemność? Tylko, na Salazara, nie wrzesz jak opętana. Jesteśmy w bibliotece, nie na stadionie. — Uśmiechnął się do niej szerzej, fundując jej zastrzyk swojego uroku osobistego, chociaż wątpił, że w tej chwili umiał z siebie wykrzesać pokłady takowego. Podszedł bliżej, nie czekając aż ona to uczyni. – Mów. Umieram z ciekawości.
[ Dzięki za powitanie! Imponuje mi jej upór w chęci zdemaskowania ojczyma. Na wątek jestem chętna, tylko kurczę nie mam pojęcia jak ugryźć tę relację. Simon praktycznie zawsze dryfuje gdzieś w powietrzu. Może... Może pozwoliłby sobie na opuszczenie strefy nad stadionem - troszkę by go poniosło podczas wykonywania różnych zwodów itp, przez co przemieniona w ptaka Janeceve zauważyła go w ostatniej chwili i nie zdołała zmienić kursu, tym samym wpadając na niego. Jako, że dopiero się uczy, nie zdołała utrzymać się w powietrzu, w przeciwieństwie do chłopaka i zaczęła spadać. Mogła jednocześnie przemienić się z powrotem w człowieka, tym samym Simon dowiedziałby się o jej tajemnicy. Od ziemi dzieliło ją kilkadziesiąt metrów, więc niewątpliwie upadek byłby tragiczny w skutkach, ale na szczęście dzięki swoim umiejętnościom wytrenowanym przez lata, zdołał ją pochwycić tuż nad ziemią. Co dalej mam niestety pustkę w głowie, w ogóle nie wiem czy idę w dobrym kierunku]
OdpowiedzUsuńSimon
[ Zazwyczaj piszę dość długie, ale od 5 lat minimum nie prowadziłam faceta, więc ciężko mi jest przewidzieć na ile uda mi się wejść do jego łba. Każda długość będzie więc dobra]
OdpowiedzUsuńSimon
Jordan miał ten problem z ludźmi, że często odnosił wrażenie, jakby za mało go z nimi łączyło. Długo czuł się zwyczajnie głupszy i gorszy, trochę dzięki beznadziejnemu wychowaniu, jakie otrzymał, kiedy został jedynie z ojcem, a trochę dlatego, że może zwyczajnie był kosmitą, tylko jeszcze tego nie odkrył. Fakt faktem, że długo zabrało mu przekonanie się o tym, w jakim był błędzie — nie on jeden miał przesrane w życiu, nie on jeden dostawał w twarz za buntowanie się, nie on jeden tak miał.
OdpowiedzUsuńZ Jane coś jednak go łączyło. I czuł się dzięki temu lepiej, zawsze przecież pomagała świadomość, że mógł zostać u niej na trochę, jeśli potrzebował, bez żadnych zobowiązań, po prostu zwinąć się i schować tam przed całym światem, a potem, kiedy ochłonął, wrócić do własnych spraw. Miał w sobie tak samo mało współczucia co ona, pewnie dlatego, że wciąż czuł się tak bardzo niesprawiedliwie potraktowany przez własny podły los, a może i dlatego, że za bardzo się we własnej krzywdzie zaplątał i nie wiedział, jak się z niej wydostać. I nic nie denerwowało go bardziej niż własna niemoc. Z Jane zdecydowanie coś go łączyło.
— Dzięki za radę — przytaknął z nutą sarkazmu w głosie, ale przecież zawsze tak ze sobą rozmawiali. Odkręcił zimną wodę w kuchennym zlewie i zabrał się do zmywania krwi, która szybko zeszła. — Możesz nawet zostać na noc, bo ja dzisiaj planuję tu umierać — stwierdził, łapiąc z powrotem swój worek z na pół płynnym lodem i przykładając go do prawego oka, które, na jego szczęście, nie spuchło aż tak, jak się tego obawiał. Doceniał, że mógł je otworzyć. Zły, wrzucił worek do zlewu. — Pojedźmy gdzieś? — powtórzył. Nie zaniepokoiła go ta propozycja, w jechaniu gdzieś daleko był całkiem niezły, a jeszcze lepszy w niedawaniu się potem znaleźć, ale nie podobał mu się ton Jane. Brzmiała jakby była trochę… Roztrzęsiona? Czy w jej przypadku to było dobre słowo? Chyba poznawał, co słyszał. — Wszystko gra? — zapytał, siadając obok niej na kanapie. Co próbowała schować za długimi włosami?
Jordan
Bethany przeniosła powoli wzrok na chłopaka i przyjrzała mu się uważnie. Jane miała rację, faktycznie wyglądał tak, jakby dopiero co wstał z trawy na błoniach i przypomniał sobie nagle o pracy domowej. Z drugiej strony, to wcale nie znaczyło, że nie mógł odrabiać pracy domowej albo uczyć się czegoś na błoniach, zajadając się przy tym czekoladowymi żabami. Bethany też lubiła przegryzać sobie jakieś przekąski przy odrabianiu pracy domowej.
OdpowiedzUsuńSpojrzała jeszcze raz na Jane. Nie wiedziała, czy to może Krukonka ma rację czy jej podświadomość. A nie chce odprawić chłopaka, który mógłby naprawdę potrzebować pomocy, bez tej pomocy. Zerknęła raz jeszcze na chłopaka.
— Którego pojęcia dokładniej nie rozumiesz, Jim?
Odpowiedziała jej długa cisza. Najwidoczniej Jim był tak zaskoczony dodatkowymi pytaniami, że nie potrafił przypomnieć sobie nawet tematu pracy domowej z transmutacji. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale z nich wydobyło się tylko przeciągłe „eee”.
— To wiesz, myślę, że nie będę mogła ci w tym pomóc. Ale biblioteka jest cały czas otwarta. – Bethany posłała mu lekki uśmiech. Chłopak stał jeszcze przez chwilę, zanim sobie poszedł.
Puchonka wypuściła gwałtownie powietrze i skurczyła się na krześle. Nie była twardzielką, jak nazwała ją Jane. Twardzielami mogli być Gryfoni. Za to podziwiała też swoich Gryfońskich znajomych. Ale ona nie była taka jak oni.
— Zaraz połowa szkoły mnie będzie nienawidzić – bąknęła pod nosem, przysuwając bliżej siebie jedną z książek.
Bethany Cornett
[ Hejka, w zasadzie to nie miewam z góry wybranych wymarzonych powiązań do obsadzenia, ale za to jestem otwarta na propozycje! Może Ty masz coś na myśli, do czego Jim mógłby się nadać.]
OdpowiedzUsuńJim Ryer