HISTORIA Dawno, dawno temu Arlen Whitethorn pochodzący ze starego rodu czarodziejów, dla którego czystość krwi była priorytetem, zakochał się w Emily Laurent, mugolce. Zakochany czarodziej nie przejął się wydziedziczeniem, liczyła się dla niego tylko ukochana. Wkrótce pobrali się i na świat przyszedł ich syn, Anguis, którego matka pieszczotliwie nazywała Angie. Niestety, kiedy kobieta spotkała się ze swoich dawnym przyjacielem Arlen stał się chorobliwie zazdrosny. W efekcie zabił swoją żonę, za co został wtrącony do Azkabanu. Od tamtego czasu opiekę nad Anguisem sprawuje jego mugolska ciotka, Katherine. Mieszka z nią, jej obecnym mężem i dwoma młodszymi kuzynkami, których ojciec zaginął przed laty i został uznany za zmarłego. Charakter Anguis to niezwykle spokojny chłopak. Raczej unika towarzystwa, wybierając zawsze wieczór z książką zamiast wyjścia z rówieśnikami. Czyta co tylko wpadnie mu w ręce, nie przepada jedynie za romansami. Uczy się dość dobrze, chociaż wyjątkową miłością darzy eliksiry i opiekę nad magicznymi stworzeniami - z tych przedmiotów przeważnie uzyskuje najlepsze wyniki. Trudno jest mu zaufać drugiej osobie i się przed nią otworzyć, ale jeśli już to się stanie to zrobi dla takiej osoby absolutnie wszystko. To przykład typowej cichej wody, bo niby taki wycofany i spokojny, ale ma swoje za uszami. Jednak nigdy celowo nie skrzywdziłby drugiej osoby, nawet przez nazwanie jej szlamą. Znalazł się w Domu Węża ze względu na swój spryt i wysokie ambicje. |
I am not a stranger to the dark...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
[Daj ać ja przywitam, a ty zacznij]
OdpowiedzUsuńGregorius Cavendish
[Ja go biorę i nie oddaję, o! Ok? *.*]
OdpowiedzUsuńJOY
[Jaki przyjemny! Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zdarzy mi się tak napisać o jakimkolwiek tfu Ślizgonie! :D
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze, a jakby znalazł się nadmiar weny i trochę czasu to zapraszam do siebie :D ]
Isleen Dunne
[Bardzo interesujący jest Twój Anguis, ma bardzo smutną historię. Jeśli masz ochotę na wątek z kolejną smutną i cichą postacią, zapraszam do Bethany, a tymczasem życzę powodzenia ze Ślizgonem. :)]
OdpowiedzUsuńBethany / Rose
[ No hej. Ale fajny ziomeczek :) Zapraszam do mnie! ]
OdpowiedzUsuńJulia
[ Jaki on ma fajny uśmiech! I taki w ogóle nie ślizgonowaty. Choć muszę też przyznać, że jego historia jest smutna. A mój komentarz nie ma żadnego sensu :D
OdpowiedzUsuńNo cóż, bawcie się dobrze, a w razie chęci zapraszam do siebie, może jeszcze coś uda się wymyślić]
Annaise
[Tak pół-wilę do friendzone'a wrzucać? xD
OdpowiedzUsuńNo dobra, tak czy inaczej coś chcę :D Wydaje mi się, że Joy mogłaby być dla niego taką szaloną osóbką, która wyciąga go na wycieczki do Hogsmeade, stara się go trochę rozruszać i pewnie trochę świadomie stara się przy nim używać tego osławionego uroku wili i się trochę obrusza, gdy Angie się mu opiera :D]
JOY
[Super :D Masz jakiś pomysł na wątek? Czy lecimy na żywioł?]
OdpowiedzUsuńJOY
[W stereotypowym ujęciu, tak. Swoją Rose wykreowałam jednak na odrobinę żywszą istotę, bardziej towarzyską, która od książek zdecydowanie woli miotłę i wygłupy z rówieśnikami. :)]
OdpowiedzUsuńRose
[Z chęcią zaproszę na wątek, jednak póki co nie mam żadnego pomysłu, ale sądzę, że razem coś stworzymy, zwłaszcza, że uśmiech tego pana jest wart wszystkiego <3]
OdpowiedzUsuńMathias Rathmann
[Jaki uroczy! Ten Slytherin ostatnio przyciąga coraz więcej przemiłych panów, aż dziw. Szkoda mi go ze względu na to, jak potoczyły się losy jego rodziny, ale mam nadzieję, że nie odczuwa tego na co dzień.
OdpowiedzUsuńWitamy i życzymy samych przyjemnych wątków oraz dobrej zabawy, a w razie chęci zapraszam do Pandy, bo Valery ma już trochę na głowie ;)]
Valery / Pandora
Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!
OdpowiedzUsuń[No bo stwierdziłam, że za dużo tych kotów tu, a nie byłam pewna, czy mogę jej dać psa, więc jest fretka Kapral :D Wymyślamy wątek, jak najbardziej!]
OdpowiedzUsuńSophie Livingstone
Gregorius skończył zajęcia szybciej niż się spodziewał, nie miał nic zadane a wszystkie swoje wypracowania już dawno zostały oddane, nie miał też nic dodatkowego do zrobienia – ten dzień zapowiadał się iście leniwie i niejeden na jego miejscu rzuciłby się na kanapę i wstał dopiero na kolację. Gregory jednak nie lubił marnować czasu, zawsze musiał zającu swoje chaotyczne myśli czymś pożytecznym – dobrą książką, nauką nowych zaklęć, przyłapywaniu uczniów na łamaniu regulaminu, bluzganiu kapitanowi gryfońskiej drużyny, zwykły cavendishowy dzień właśnie tak wyglądał. W pokoju wspólnym w lochach nikogo nie było, tak samo w dormitorium czy na błoniach, wszyscy jakby nagle wyparowali. Stopień jego irytacji powoli zwiększał się. W desperacji udał się w stronę puchońskiej siedziby z nadzieją, że może złapie gdzieś tam Priscille, ostatnio mieli mało czasu by pogadać. Nie spodziewał się, że nagle obraz z miską owoców się poruszy i wlezie w niego jakiś chłopak. Odskoczył niczym poparzony, chociaż sok okazał się chłodny. Czuł jak nasiąka nim jego koszulka a on sam zaraz miał wyjść z siebie, stanąć obok i udusić... Ślizgona.
OdpowiedzUsuń– Sam uważaj jak łazisz, Anguis, inaczej wytrę tobą tę plamę – warknął, łapiąc go za przód koszulki i trochę pociągając w swoją stronę. Zaraz jednak się opanował i go puścił, mrużąc wściekle oczy. – Co tu robisz?
Pytanie w sumie bardzo głupie, ale nie widział jak ma się zachować. Najchętniej by mu odjął punkty za napaść na prefekta, ale swojego domu nie będzie karał.
Grześ
ps. podobno autorka Chucka z HSL miała na imię Grześ :D
[No i super :D To kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńJOY
[Jeju, ja z natury też chyba kotem jestem. Albo leniwce :D
OdpowiedzUsuńJak na razie to jestem ja zbyt przerażona tym, czy aby na pewno ogarnę bloga, więc proponuję burzę mózgów, bo z tego fajne rzeczy wychodzą :D]
Sophie Livingstone
[Czy ja mogę go nazwać uroczym czy się obrazisz? Bo takim go właśnie odbieram. Przykre, co spotkało rodzinę Anguisa, ale tak wewnętrznie czuję swego rodzaju dumę, że wyrósł na dobrego chłopaka. Bawcie się na blogu dobrze, a gdyby naszła Cię chęć na wątek z promyczkiem lub natchnionym, to zapraszam ;)]
OdpowiedzUsuńVincent // Priscilla
[Ja bym postawiła na taki totalny luz. Razem są w klubie eliksirów, razem mogą tam też pracować nad czymś, a w czasie tej pracy mogą prowadzić ze sobą luźną rozmowę, czy coś. Albo, albo... nie wiem, mózg mi już chyba nie pracuje :P]
OdpowiedzUsuńSophie
(Teoretycznie mam limit wątków ale... chyba właśnie mogę go jednak zdjąć, więc jasne, czemu nie. Nawet mam pewien pomysł na wątek. Otóż mój Kenny uwielbia również zwierzęta i często wymyka się na błonia w godzinach może nie do końca odpowiednich, tańcząc na granicy Zakazanego Lasu (bądź w nim). Może pewnego razu znalazłby błąkającego się w tamtych rejonach kota... którym by był Anguis. Kenny pomyślałby, że może to kot któregoś z uczniów i postanowiłby go zabrać do zamku, a wtedy wyszłoby na jaw, że to animag. Co ty na to? :D)
OdpowiedzUsuńkenneth
[Bardzo dziękuję za powitanie! Pewnie, niech będą aspołeczni razem <3 Widzę tu w sumie albo wspólną rywalizacje na podłożu zajęć Eliksirów. Albo właśnie coś na kształt miejscami niezręcznej przyjaźni. W końcu na dodatek obydwoje stracili też matki, dobrze mieć u swojego boku kogoś kto wie co czujesz, nawet jeśli o tym się nie mówi na głos... A skoro Anguis jest taki oczytany i mieszka teraz wśród Mugoli, to może próbowałby wprowadzić Lyannę w ichniejszą literaturę (cotoby sobie przy oazji wątku podyskutować trochę o książkach ^^ Tylko pewnie najlepiej znaleźć coś co obydwoje znamy.). A jako czystokrwista wiedźma pewnie niewiele, by ogarniała z tego wszystkiego. Nie mówiąc już o tym jak bardzo by się opierała przed sięgnięciem po tamtą pierwszą książkę!]
OdpowiedzUsuńLyanna
Może było to pytanie z serii tych najgłupszych, ale jeśli ktoś, kto jest starszy, wyższy, silniejszy i przystojniejszy pyta grzecznie nawet o taki banał, należy odpowiedzieć. Szczegóły kiedy taką osobą jest Gregorius Maximian Cavendish panoszący się po zamkowych korytarzach jak po swoich włościach, bo przecież prawo do bycia bucem ofiarowano mu wraz z odznaką – strach myśleć jaki terror by zapanował, gdyby dostał rolę naczelnego.
OdpowiedzUsuń– To może następnym razem pij wodę z kranu, hm?
Musiał wrócić do dormitorium i przebrać koszulkę, nie zamierzał paradować po Hogwarcie jako Mister Mokrego Podkoszulka, szczególnie że słodki sok lepił się, a on sam zaczął pachnieć jak dynia. Puścił mimo uszu komentarz młodszego kolegi, ale w obiecał sobie, że następnym razem wrzuci go do jeziora, w końcu koty boją się wody.
– Albo mleko z miseczki – dodał uszczypliwie.
[Cześć c: Anguis jest taki do rany przyłóż. Czemu Tiara go tak pokarała i umieściła w Slytherinie? Lubię go za miłości do literatury. I chętnie posłuchałabym opowieści o jego ambicjach i tych złych uczynkach. I jasne, że chcę! Pobawmy się. ;)]
OdpowiedzUsuńHalliwell
[Jasne, że się skusi na coś. Masz coś konkretnego?]
OdpowiedzUsuńMichael
[Widzisz, on uwielbia koty. Zapomniałem mu dopisać, ale ma jednego, persa. Możemy więc z tym pokombinować.]
OdpowiedzUsuńMichael
[Hah, pasuje! Chcesz nam zacząć? Ja zacznę ale dopiero jutro.]
OdpowiedzUsuńMichael
[Dziękuję pięknie! I tak, można to zdrabniać do Koli. :)
OdpowiedzUsuńWszystko, co zawiera szycie, Nikola weźmie w ciemno, więc może coś jego kuzynkom uszyć. No i magazynami też by nie pogardził (diler magazynów — tego jeszcze nie grali :D). Chcesz na tym oprzeć sam wątek, czy próbujemy wymyślić coś bardziej szalonego? (Chociaż kto wie, przemycanie magazynów może być niebezpieczne — może woźny uzna, że to groźny, czarnomagiczny przedmiot i skonfiskuje, a Kola w swoim szyciowym szale namówi Anguisa, by wraz z nim magazyn odzyskał? Bo przecież potrzebuje go tu i teraz? :D)
I mam pytanie — jakim cudem mając taką rodzinę i taką historię Anguis pozostał tak dobrym człowiekiem? Jestem pod wrażeniem, podoba mi się, powzdycham sobie do niego trochę. :D]
NIKOLA
[Co do Shadowhunters to rozumiem, bo robiłam dokładnie to samo (scenę pierwszego pocałunku znam na pamięć xD). Matt jest zbyt piękny <3
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, czy Filch jest nadal woźnym, ale możemy założyć, że to on. Co najwyżej będzie baardzo stary. :D I jeśli przy okazji skonfiskowałby materiały potrzebne do strojów, to Kola zdecydowanie ruszyłby do akcji od razu. Także mówię głośno tak, ale będzie super!
I mam pytanie — mogę Cię wykorzystać do zaczęcia? Bo jesli nie chcesz, to ja je napiszę, ale to najszybciej jutro wieczorkiem. :)]
NIKOLA
[Tak, na ślubie Aleca i tak, ta piosenka! Kocham, po prostu kocham <3
OdpowiedzUsuńAle mam nadzieję, że mimo wszystko dasz radę z tym projektem — a kierownicy to z reguły paskudne stworzenia. Mój całą zmianę, kiedy powinien zapierdzielać na sklepie, siedzi sobie w pokoiku dyrektora i plotkuje, a jak ty wyjdziesz na minutkę do toalety, to ma wąty. :c Ech, widać taki los szarych obywateli. :c
W ramach wdzięczności mogę obiecać kosz wirtualnych słodkości i najpiękniejsze odpisy na świecie!]
KOLA
[Pomyślmy, choć spod mojej klawiatury brzmi to po prostu abstrakcyjnie. xD Anguis jest członkiem Klubu Eliksirów, załóżmy, że Hallie też w nim był, ale jak przystało na kogoś, komu woda sodowa uderzyła do głowy, to pewnie stwierdził, że klub prezentuje zbyt niski poziom jak na jego wygórowane wymagania i nawet się nie wypisał, po prostu przestał się zjawiać na spotkania. Pewnie raz, dwa albo nawet dziesięć razy ochrzanił o coś Whitethorna. Nie mam nawet na myśli tego, że twój Ślizgon popełniał błędy przy warzeniu. Ot, zgryźliwe komentarze typu "Siekaj te korzonki szybciej. Zaraz wywar ci wykipi.", etc. I pech chciał, że nauczyciel eliksirów podzielił ich na dwuosobowe grupy, gdzie każda miała uwarzyć jakiś określony, dość skomplikowany eliksir. Pech chciał, że przydzielił Anguisa do Haliwella, który w teorii ma już głęboko w poważaniu ten klub. Teraz potrzebuję twojej pomocy jak to rozwinąć. c:]
OdpowiedzUsuńHalliwell
[Irina uwielbia kociaki i wyobraziłam sobie jak któregoś razu natyka się na Anguisa pod postacią kota i, oczywiście, myśląc że to najzwyklejszy kot, zaczyna go głaskać i przytulać i pewnie do niego gadać, a kiedy w końcu okaże się, że to Whitethorn to pewnie nieźle się przestraszy xD]
OdpowiedzUsuńIRINA
[Super, to w takim razie zacznę nam coś :D]
OdpowiedzUsuńIRINA
Dopiero kiedy na dworze powoli zaczął zapadać zmierzch, zorientowała się, że chyba zasiedziała się w bibliotece. Zatrzasnęła więc czytaną książkę i rozejrzała się dookoła, by jej wzrok natknął się jedynie na dwie osoby – bibliotekarkę i jakiegoś pierwszoklasistę, który spanikowany niedbale kreślił coś na pergaminie. Uśmiechnęła się ze współczuciem, bo doskonale znała ten strach w pierwszej klasie, gdy mijał termin oddania eseju. Teraz, jako doświadczona uczennica, już tak się nie spinała, ale może też dlatego, że przez te sześć lat wyrobiła sobie nawyk odrabiania lekcji jak najwcześniej, a nie na ostatnią chwilę. Jej pobyt w bibliotece był więc czysto hobbistyczny i miał trwać zdecydowanie krócej, ale wyszło jak wyszło. Zarzuciła więc szybko torbę na ramię, po czym ruszyła do wyjścia, po drodze odkładając wcześniej czytaną księgę, a także żegnając się z bibliotekarką.
OdpowiedzUsuńKiedy wyszła na korytarz i skierowała się w stronę dormitorium Gryfonów, po zamku nie chodziło już zbyt wielu uczniów. Większość albo korzystała z ostatnich promieni w tym dniu i siedziała na błoniach, albo schowała się już w swoich pokojach. Ona też nie zamierzała już nigdzie dzisiaj iść, marzyła jedynie o gorącym prysznicu i własnym łóżku, gdyż powoli kończący się dzień okazał się być naprawdę męczący. Nie planowała więc też nigdzie się zatrzymywać, ale kiedy po drodze jej wzrok natknął się na drzemiącego na parapecie kota, który był naprawdę uroczy, nie mogła się powstrzymać. Podeszła do niego cichutko, by go nie spłoszyć, a kiedy był na wyciągnięcie jej rąk, wzięła go w swoje ramiona i przytuliła do klatki piersiowej.
— Cześć, kociaku — zagruchała wesoło i zaczęła drapać zwierzaka za uchem. Niestety nie miała własnego kota, a naprawdę je uwielbiała, dlatego pocieszała się pupilami innych. Co prawda miała Ilię, ale on ostatnio na większość dnia i nocy znikał w Zakazanym Lesie.
IRINA
Nawet do głowy jej nie przyszło, że kot, którego trzymała teraz na rękach, to nie taki zwykły kot. W innym wypadku pewnie nie wzięłaby go w swoje ramiona, bo po prostu tak nie wypadało. Poza tym, co innego przytulać do swojej klatki piersiowej zwierzę, a co innego człowieka w takiej postaci, na dodatek faceta! Irina pozostawała jednak nieświadoma, więc zamiast puścić kota, usiadła z nim na parapecie i położyła go sobie na kolanach, wciąż drapiąc go za uchem i po łebku.
OdpowiedzUsuń—Jaki z ciebie słodki kotek. Czyj ty jesteś, co? — mruknęła bardziej do siebie, bo przecież on jej nie zrozumie, prawda? A naprawdę była ciekawa kto jest jego właścicielem, bo po raz pierwszy widziała takiego kota w zamku, a miała wrażenie, że zna już chyba wszystkie zwierzaki należące do uczniów Hogwartu. Więc albo ktoś sobie sprawił nowego kota, albo był to przybłęda, choć w to akurat wątpiła, bo zdecydowanie był rasowym kotem. Chyba, że zrobił sobie wycieczkę z Hogsmeade i właścicielem był któryś z mieszkańców, kto wie. Bo to, że to tak naprawdę animag jakoś w ogóle jej do głowy nie przychodziło. Szczególnie, że zaczął się łasić zamiast uciekać, a jego ciałko zaczęło wibrować od cichego mruczenia.
— Podoba ci się, co? — zaśmiała się cicho, zupełnie zapominając, że jeszcze przed chwilą myślała tylko o prysznicu i własnym łóżku.
IRINA
– Żarty na poziomie jego odbiorów.
OdpowiedzUsuńGregorius nie bardzo przejmowała się opinią innych na swój temat, inaczej zwariowałaby od tego - wystarczyło, że musiał znosić to, kim był. Chłopak dbał tylko o zdanie jakie na jego temat musieli mieć nauczyciele, bo od tego zależało jak daleko dojdzie, bo oceny to jedno, a taryfa ulgowa i zaufanie to jeszcze inna para kociołków. Poza tym Cavendish miał bystre oko i umiejętność szybkiego łączenia faktów. Może siedział większości czasu z książką, ale zawsze wtedy znalazła się chwila by rzucić okiem zza okładki. Angie rzadko spał w swoim łóżku, co oznaczało, że wychodził poza dormitorium a w pokoju wspólnym można było znaleźć te same kocie kłaczki co na pościeli młodszego ślizgona i jego ubraniach. Było jeszcze wiele innych podejrzanych poszlak oraz sytuacji.
– Chodź – powiedział, ciągnąc go w stronę wężowych lochów. Musiał się przebrać i coś zaradzić na tą plamę z soku, bo wątpił żeby skrzaty porządnie się tym zajęły, a on lubił tę koszulkę.
Kiedy tylko znalazł się w swoim dormitorium, ściągnął koszulkę i zaczął grzebać w kufrze w poszukiwaniu czystego odzienia. Tu byli sam i mógł normalnie rozmawiać nie narażając się na kogoś gumowe ucho.
– Długo jesteś animagiem?
[Nawet nie wiedziałam, bo kanoniczny podział dormitorium był według roczników, a twój chłopiec jest o rok młodszy od mojego, ale skoro administracja nie trzyma się tego podziału, to faktycznie można jeszcze iść w tym kierunku. Hm. Tylko jak to ugryź? Masz jakiś pomysł? :D
OdpowiedzUsuńPewnie tak. Może przy okazji Hallie przekona się, że nie warto porzucać klubu eliksirów, skoro można na nim zdobyć doświadczenie. Chciałabyś zacząć? Ja już tonę w zaczęciach i potrzebuję kółka ratunkowego. Bądź nim, proszę. :D]
Halliwell
– A czyj kot śpi na kanapie w pokoju wspólnym? – zapytał wzdychają.
OdpowiedzUsuńNie miał ochoty słuchać bajek, więc jeśli Angie będzie mieć zamiar wciskać mu jakieś kłamstwa lub będzie zamierzał się wykręcać, walnie mu z poduszki. On to przeczuwał, a wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że chłopak był animagiem, chociaż z początku jak Gregoriusowi przyszła ta myśl do głowy, to omal się nie roześmiał sam do siebie. No bo kto by przypuszczał, że w chłopaku drzemie taka moc i zdolności? Nawet pewnie Merlin był zdziwiony, gdy mu się udało po raz pierwszy przemienić.
– Daj spokój, wiem o tym. Długo będziesz się z tym ukrywać? Czy mam następnym razem pogonić Ci kota jak zastanę Cię na kanapie?
[Cześć! :)
OdpowiedzUsuńWątku nie odmówię, ale niestety nie mam pojęcia jakby ich połączyć... Jeśli masz jakiś pomysł to mów śmiało, a jeśli nie to zapraszam na burzę mózgów: 13647225]
Albus
Gregorius szybciej jednak zareagował niż Angie mógł się spodziewać, dopadł do drzwi szybciej, zamykając je i opierając się o nie dla pewności, że chłopak tak łatwo nie ucieknie mu. Miał zły nastrój a gnębienie innych zawsze go jakoś pocieszało, a skoro nie było nikogo innego pod ręką, to dlaczego nie? Nie widział nic w tym złego, zwykłe dorocznie się, nikomu krzywda fizyczna się nie działa a on chciał tylko, żeby młodszy ślizgon się przyznał. Bo co do tego, że kolega jest animagiem było pewne i jasne jak słoneczko jak czerwcowym niebie. Greg skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i wbił wzrok w chłopaka. Nie znosił sprzeciwu.
OdpowiedzUsuń– Nie tak szybko, koteczku – odpowiedział ziemnym tonem. – Możesz się teraz do tego nie przyzna i starać się mi mówić, że nie jest tak jak myślę, ale dobrze radę Ci się zastanowić, bo ja nie odpuszczam, więc znajdę sposób by to z ciebie wyciągać. Twój wybór czy przyznasz się po dobroci czy też będzie cię bolało to wyznanie.
Cavendiash nigdy nie rzucał słów na wiatr i kiedy komuś groził, to zawsze każde słowo było wyważone na jego pewne działanie. Uśmiechnął się lekko.
Odkąd tylko Nikola odkrył opuszczoną salę na parterze, ta stała się jego własną, małą pracownią krawiecką. To właśnie tam zakradał się po zajęciach i pochłaniał w pracy — nikt mu nie przeszkadzał, nie musiał też słuchać złośliwych komentarzy kolegów, dla których wszystko związane z ubraniami było babskie lub, ewentualnie, gejowskie. Jakkolwiek nie obchodziła go opinia rówieśników na temat jego zajęcia, tak nienawidził, gdy ktoś mu przerywał pracę — bo do stworzenia kreacji idealniej potrzebne było maksymalne skupienie.
OdpowiedzUsuńGdy tylko skończył lekcje, wziął z dormitorium najpotrzebniejsze materiały (miał osobną, magicznie powiększoną półkę, całą wypełnioną tkaninami, nitkami i ozdobami) i ruszył na parter. Lubił tę klasę — przez duże okna wpadało sporo światła, co przy jego zajęciu było niezwykle ważne, do tego do kuchni miał całkiem niedaleko (uwielbiał popijać gorącą czekoladę podczas projektowania, wtedy zawsze miał najlepsze pomysły). Nikt też tu nigdy nie zaglądał — chyba że wiedział, że znajdzie tam Kolę, a akurat czegoś od niego potrzebował.
Rozłożył na stole wszystkie rzeczy (w tym dwa stroje czekające na dokończenie) i pochylił się nad szkicownikiem, zastanawiając, który z projektów jest gotowy do uszycia. Wyjątkowo nie miał humoru na wymyślanie nowych kreacji, postanowił więc skupić się na samym szyciu.
Nie zdążył nawet wybrać projektu, gdy do sali wszedł znajomy chłopak — Anguis, chyba jedyny Ślizgon mieszkający w mugolskiej rodzinie w historii Hogwartu. Nikola nie był pewnien, w którym konkretnie momencie złapali kontakt i zaczęli współpracować, cieszył się jednak strasznie, że to tej współpracy doszło — bo Anguis nie dość, że był wspaniałym człowiekiem (Kola wciąż nie był pewny, skąd brały się jego pokłady dobroci), to jeszcze sprowadzał dla niego najlepsze modowe magazyny.
Dzisiaj Anguis miał przynieść mu kolejny magazyn wraz z paroma drobiazgami potrzebnymi do wykończenia strojów dla jego kuzynek (tańczyły, tyle wiedział). Kola musiał przyznać, że stroje, chociaż jeszcze niedokończone, wyglądały naprawdę pięknie i miał nadzieję, że spodobają się dziewczynom. Potrzebował jedynie koronki, by je dokończyć.
— Cześć — przywitał się i zaraz zmarszczył brwi, widząc zaniepokojenie na twarzy Anguisa. — Coś się stało?
NIKOLA
Wyjął mu różdżkę z ręki.
OdpowiedzUsuńTak po prostu go rozbroił, nawet mugol by to potrafił. Starał się przy tym nie roześmiać, ale sytuacja była naprawdę gargulkowa. Westchnął głośno i teatralnie.
– Czy ty właśnie groziłeś prefektowi, Anguis?
Greg miał wrażenie, że chłopak w desperacji jeszcze bardziej się pogrąża. W normalnej sytuacji by się wkurzył i dał popalić osobie, która by śmiała podnieść na niego różdżkę, ale teraz w okoliczności były łagodzące. Wyciągnął różdżkę młodszego ślizgona przed siebie, tak by dotykała jego piersi.
– Są inne metody na rozwiązanie języka. Masz łaskotki, Angie? – Zapytał po czym popchnął chłopaka na najbliższe łóżko, prawdopodobnie Vincent nie byłby zadowolony, ale czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal.
Ostatnie tygodnie szkoły zawsze były dla niego stresujące. Powrót do domu oznaczał powrót do codziennego poniżania przez ojca, który nim gardził, siniaki i samotność. W stresie przesypiał cały weekend, albo budził się w środku nocy zlany potem. Potem oczywiście ponowne zaśnięcie nie wchodziło w grę.
OdpowiedzUsuńKiedy kładł się spać, jak zwykle nastawił budzik na rano, przeczytał kilka stron z książki o warzeniu eliksirów i pogapił się trochę w sufit, żeby uspokoić myśli, które ostatnio cały czas krążyły dookoła powrotu do domu. W końcu zamknął oczy i zasnął. W stresie jego sny wydawały się jeszcze bardziej realistyczne. Znowu to samo. Matka siedząca w fotelu, na ziemi rozbita fiolka po eliksirze i on patrzący na wszystko z rogu pokoju. Płakała, kiedy jej ciało powoli przyjmowało szary odcień. Przed zamknięciem na dobre oczu zdążyła jeszcze mu powiedzieć Zaufałam Ci. Ta scena tylko po części wydarzyła się naprawdę, a mimo wszystko zawsze sprawiała, że Leonard budził się zlany potem, problemami z oddychaniem i przyśpieszonym biciem serca. Tak właśnie było i tym razem.
Kiedy otworzył oczy, ciężko dysząc, zaczął rozglądać się po pokoju rozlatanym wzrokiem. Spojrzał na zegarek na szafce, który wskazywał czwartą nad ranem. Odgarnął włosy i złapał się za skroń. To tylko koszmar… Napił się wody i starał się uspokoić oddech. Podciągnął kolana pod brodę i chwilę wpatrywał się w łóżka Anguisa. Siedział tak przez dobrych dziesięć minut. Dopiero wtedy zauważył coś dziwnego. Na poduszce dostrzegł ukrywającego się kota pod kołdrą. Widział tylko jego ucho, ale był pewien, że to kot. Rozejrzał się po pokoju, sprawdzając czy to zwierzak któregoś z kolegów, jednak po sekundzie doszedł do wniosku, że musi być to jakaś przybłęda. Tylko jak on się tu znalazł… Wstał powoli z łóżka i poszedł do legowiska kota. Powoli odsłonił kołdrę i delikatnie pogłaskał go po głowie. W tym momencie wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, żeby Leonard był wstanie pojąć to tuż po przebudzeniu.
[Cating out! :D]
Leonard
[Oczywiście, że chcę ! :) Anguis i Marcus to troszkę takie przeciwieństwa, więc może byłby jego głosem rozsądku i tym mądrzejszym z dwójki przyjaciół? Marcus za to mógłby czasem namawiać go do złego i pakować ich w kłopoty :D]
OdpowiedzUsuńMarcus Westbrock
Zielonego pojęcia nie miała, kiedy Gregorius zaczął wiercić jej dziurę w brzuchu, żeby dowiedzieć się czy Angius jest animagiem. Gdyby była to tajemnica samej Jane, bez zająknięcia wyjawiłaby to chłopakowi, ale tym razem sekret nie należał do Doge. Czy Cavendish myślał, że Janeceve znała i wiedziała o każdym animagu w Hogwarcie? Prawda była taka, że faktycznie o tym wiedziała, ale nie była w stanie zrozumieć ludzi, czemu przemienianie w zwierzęta (stop, w jedno zwierzę), jest dla nich takie interesujące i zastanawiające. Może czuła zazdrość?
OdpowiedzUsuń— Wasz prefekt pytał się mnie, czy wiem coś o Twoich nocnych spacerach… Na czterech łapach — szepnęła, nachylając się do niego nad stosem własnych notatek. Od godziny siedzieli w bibliotece, ucząc się do egzaminów końcowo rocznych, a od samej atmosfery skupienia i znudzenia, włosy Jane przybrały popielaty kolor. Wyglądała, jakby była chora i jakby nauka połączona z dręczącym ją pytaniem, wywierała na nią większy wpływ niż sama się spodziewała.
— Zbyłam go, ale Gregorius nie jest głupi i jak będzie chciał, to i tak z Ciebie to wyciągnie. Lojalnie uprzedzam — dodała, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
/Janeceve
[oczywiście, że chcę wątek! <3 Bardzo mi się podoba karta, ciekawa wersja Ślizgona, który nie jest taki... evil :P W czym mogę pomóc? Przyjmę wszystko, każdą dziwną wariację, Anguis jest w wieku jej brata więc możemy tu znaleźć punkt zaczepienia... Albo gdziekolwiek indziej. Lubię spełniać wątkowe marzenia, jeśli takie są i interesują mnie wszelkie relacje :).... Nie pomagam za bardzo, wiem xD]
OdpowiedzUsuńVictoria S.
[Można przytulić, jak najbardziej. Mi pasuje aczkolwiek przy takiej częstotliwości wybuchów nie można pozostać bez szwanku, z góry ostrzegam. Buck jest fatalny w Eliksirach, poważnie. Relacja kumpelska, polegająca na wycinaniu numerów i dowcipach, czy wolisz pójść w coś innego?]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
Janeceve była przykładem prawdziwego cwaniaka, jeśli chodziło o naukę. Uczyła się szybko i równie szybko się nudziła, jeśli nie były przed nią postawione kolejne wyzwania. Czyżby stąd wzięło się jej zamiłowanie do pojedynków? Eliksiry wydawały się jej być proste, bo w końcu wystarczyło się wszystkiego nauczyć na pamięć, a nie widziała u siebie dostatecznie dużo kreatywności i zapału, żeby być przyszłą twórczynią nowych substancji. Nie miała też dostatecznie dużo cierpliwości i miłości do magicznych stworzeń, chociaż podobno była skórą zdartą z ojca. Może to przez niego, kiedy patrzyła na smoki, zamiast podziwu i strachu, czuła zwykłe obrzydzenie i znudzenie, czemu nie mogli się nadziwić dawni koledzy Davida. No bo jak to, pyskata jak ojciec, ale bez jego zamiłowania?
OdpowiedzUsuńByła cierpliwa, jeżeli chodzi o ludzi. Ze spokojem obserwowała ich zachowania, reakcje, gesty, by później odwzorowywać je z wytrwałością psychopaty przed lustrem. Chciała być najlepsza. Odkąd sam Harry Potter uścisnął jej dłoń na przyjęciu w domu Malcolma, nie mogła pozbyć się wrażenia, że wiedział, że będą razem pracować. Czy możliwym było, żeby Malcolm dowiedział się w jakiś sposób o jej cichych marzeniach, którymi nikomu się nie chwaliła?
— Jeśli będzie wobec Ciebie natarczywy, możesz mu przypomnieć, że jeśli ma jakieś pytania dotyczące przemieniania się w coś lub kogoś innego, to może poszukać odpowiedzi znacznie bliżej — szepnęła i związała włosy w wysokiego kucyka — Jeśli będzie bardziej upierdliwy, to daj znać. Sama jestem ciekawa, czego może od Ciebie chcieć. Mi nic nie mówił.
/Janeceve
Słońce powoli chowało się za horyzont, pozostawiając po sobie ostatnie pomarańczowe chmury, a błonie leniwie stawały się coraz bardziej opustoszałe. Kenneth nawet nie zauważył, że wkrótce miał zostać jedyną obecną osobą na dworze. Przez całe popołudnie leżał pod drzewem, ze źdźbłem trawy wciśniętym pomiędzy usta i wpatrywał się w niebo delektując się w końcu jakąś chwilą spokoju. Jego szkolne życie składało się praktycznie z ciągłej adrenaliny, ucieczek przed innymi, słuchaniu kazań czy wywijaniu innym żartów – w zasadzie nie brzmi to tak źle ale w rzeczywistości wcale nie miał lekko i prawda była taka, że sam sobie poniekąd na to zasłużył.
OdpowiedzUsuńŚpiew ptaków oraz szum drzew wprowadził go w pewnym momencie w tak błogi nastrój, że najzwyczajniej w świecie przysnął. A kiedy się obudził, na błoniach nie było nikogo oprócz… kota; siedział z jakieś trzy metry przed nim i wpatrywał się w niego błękitnymi ślepiami. Widok był dosyć niespotykany, ponieważ koty uczniów prawie zawsze siedziały w ich dormitoriach, a kiedy już wychodziły to w towarzystwie swoich właścicieli, którego tutaj na przykład nie było.
-Kici, kici - to pierwsze co przyszło mu do głowy, kiedy podniósł się z trawy i zaczął powoli zbliżać się w stronę zwierzaka. Nie chciał go pod żadnym pozorem spłoszyć więc jego ruchy były powolne i spokojne. Wyciągnął w jego stronę ostrożnie rękę.
- Zgubiłeś się? - spytał, chociaż wiedział, że i tak nie dostanie odpowiedzi. Tak już jednak miał; lubił rozmawiać ze zwierzętami. Czy raczej do nich. - Trzeba odstawić cię do Zamku – westchnął, dostrzegając, że kot niestety nie ma żadnej obroży z potencjalną zawieszką, do kogo mógłby należeć.
Ukucnął przy nim i wziął go na ręce. Nie miał pojęcia, że pod postacią kota kryje się ktoś inny.
kenneth
[ Jaki on poważny i taki... dystyngowany. W pewien sposób ślizgoński, a jednak nie do końca, podoba mi się w nim ta niejednoznaczność. Chętnie bym coś z nim napisała, ale relację z kategorii love-hate mam już z kimś innym więc nie mogę jej niestety oddać. ]
OdpowiedzUsuńFreddie
[ Ojej, cieszę się bardzo, że karta Ci się podoba. Jej wygląd miał dopełniać kreację Rinn i jestem zadowolona, że mi się to udało. ;) Skoro twierdzisz, że by się dogadali to wierzę Ci na słowo, ponieważ treść karty Anguisa nie zdradza wszystkich jego pozytywów i negatywów, więc ciężko mi tak na pierwszy rzut oka stwierdzić. Oczywiście liczę to jak najbardziej na plus, bo w ten sposób zostaje wiele ciekawych rzeczy do odkrycia fabularnie, a to najważniejsze! Jak myślisz, jaki stosunek pan Whitethorn mógłby mieć do panny Rosier? :) ]
OdpowiedzUsuńRinn
[Starszy kolega na pewno by mu się przydał, chociaż duszą towarzystwa to Borys zdecydowanie nie jest i raczej unika ludzi niż się z nimi zaprzyjaźnia. Ale jeśli wymyślimy sposób ich poznania to czemu nie!]
OdpowiedzUsuńboris
[ No dobrze, wydaje mi się, że takie luźne relacje jak najbardziej się w ich przypadku sprawdzą. Mogą sobie mówić "cześć" na korytarzach i przy okazji zagadywać do siebie, a Rinn mogłaby od czasu do czau pomagać mu z zaklęciami, o ile to prawdopodobne. ;) ]
OdpowiedzUsuńRinn
[No dobra, kocia dolegliwość powiadasz :P]
OdpowiedzUsuńZapomniał wół jak cielęciem był .
To powiedzenie podsumowałoby początki jej pracy w Hogwarcie. Nie mieściło jej się w głowie, że kiedyś w ogóle sądziła, że będzie miała sporo wolnego czasu, a dni będą jej mijały na rozwiązywaniu krzyżówek z Proroka sporadycznym leczeniu drobniejszych kontuzji i potajemnym wypalaniu papierosów na skraju Zakazanego Lasu, gdzie nikt jej nie przyłapie. Najwyraźniej zdążyła zapomnieć jak kreatywni bywają nastolatkowie i w jakie kłopoty potrafią się wpakować. Kontuzje odniesione podczas lekcji latania na miotle i treningów Quidditcha nie stanowiły nawet pięćdziesięciu procent przypadków z jakimi uczniowie Hogwartu trafiali do Skrzydła Szpitalnego. Zastanawiała się tylko, kiedy przestanie się temu wszystkiemu dziwić. Nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie.
Tej nocy na przykład już miała iść spać, w końcu zgodnie z regulaminem uczniowie powinni być bezpieczni w swoich łóżkach i nie nie narażać na nic swojego życia i zdrowia. Cóż, nie tym razem, panno Shelinsky. Ledwo zdążyła dotrzeć do swojej kwatery i rozpuścić włosy, kiedy przed momentem zamknięte drzwi zostały gwałtownie otworzone przez krztuszącego się siedemnastolatka. Biorąc pod uwagę fioletowawy już odcień skóry jego twarzy oraz oczy, które powoli już prawie wychodziły z orbit nie można się było dziwić, że nie zaprzątał sobie głowy pukaniem.
- No nie wierzę... - mruknęła tylko i sprawnym ruchem nałożyła na dłonie gumowe rękawiczki, wyciągnęła swoją różdżkę i wycelowała ją w otworzone usta chłopaka. - Accio Corpus Alienum Tractus Respiratoriae!
Coś wyleciało z ust chłopaka i pochwyciła to szybko. Coś lepkiego i... Miękkiego?! Zdziwiona podniosła obiekt do światła by mu się lepiej przyjrzeć, jednocześnie wskazując chłopakowi miejsce, aby usiadł i nauczył się z powrotem oddychać.
- Kocie futro?! - Zawołała i przeniosła zdumiony wzrok na chłopaka. - Jesteś w stanie mi to wyjaśnić, czy powinnam się martwić Twoimi niecodziennymi nawykami żywieniowymi?
Victoria S.
[Borys początkowo też miał mieć kota, ale ostatecznie zrezygnowałam. Zaczynamy znajomość od zera czy uznajemy, że już się znają? Mógłby poznać Anguisa własnie pod kocią postacią, myląc go z normalnym zwierzakiem.]
OdpowiedzUsuńboris
[Jeśli tak to nie, bezsensu powielać pomysły. Hmm, ja się jeszcze zastanowię jakby można ich ciekawe połączyć, chyba że Tobie szybciej coś przyjdzie do głowy.]
OdpowiedzUsuńboris
Jeśli tak dalej pójdzie, niedługo zaczną przed nią uciekać wszystkie koty, a w zasadzie zwierzęta, w zamku. Nie mogła się powstrzymać przed nie pogłaskaniem chociaż jednego, więc znała już każdego futrzaka w szkole, stąd pewność, że kociak był nowy, ewentualnie przypałętał się tutaj z zupełnie innego miejsca. Chyba, że naprawdę dobrze się przed nią wcześniej ukrywał, kto wie.
OdpowiedzUsuń—Ej! — mruknęła niezadowolona, gdy kot zeskoczył z jej kolan i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Ona zaś zeskoczyła po chwili z parapetu i ruszyła za nim, choć oczywiście znalazła się za nim trochę w tyle jako, że zwierzak był szybszy od niej. Mimo to doskonale widziała w którym kierunku poszedł, więc ruszyła w tę samą stronę co on. Szkoda tylko, że nie była przygotowana na to, co zobaczyła, gdy już wyszła zza zakrętu – kota zmieniającego się w Ślizgona. Jak nic jej szczęka opadła w dół. Nie, nie była wcale zaskoczona tym, że ktoś jest animagiem, wiedziała przecież, że takie osoby istnieją. Nie sądziła tylko, że zwierzak, którego przed chwilą głaskała, tak naprawdę był człowiekiem!
— Chyba sobie jaja robisz — wydusiła z mieszaniną niedowierzania, złości i odrobiną zawstydzenia, gdy pomyślała, że przez kilka ostatnich minut drapała za uchem chłopaka! Co z tego, że w formie kota? To wciąż był Ślizgon, którego nawet dobrze nie znała.
IRINA
OdpowiedzUsuńOdnalezienie się we własnej codzienności po prawie roku spędzonym w szpitalu, niemal codziennie przykutym do łóżka, pozbawionym sił i chęci na cokolwiek nie było łatwe. Ani tym bardziej nie było łatwe powitać murów szkoły z szerokim uśmiechem na twarzy i zapałem do pracy. Uczniowie nie zmądrzeli, nie poprawili się w nauce, a sam Niemiec miał wrażenie, iż jedyne, co udało im się osiągnąć to cofnięcie w rozwoju intelektualnym. Spacer po zamku, zdecydowanie pozwalał odprężyć się mężczyźnie. Ładna pogoda, skutecznie wybawiła Mathiasa na zewnątrz, jednak jego dobry humor nie potrwał zbyt długo. Uczniowskie zbiorowisko na błoniach, zaniepokoiło jego nauczycielską naturę. Wielu z nich za pewne powinno być na ostatnich zajęciach.
— Rozejść się, natychmiast! — rzucił chłodno i niemal od razu w mało delikatny sposób, przepchnął się przez tłum uczniów, by dotrzeć do źródła sytuacji. Omiótł wzrokiem dwójkę uczniów, która dzierżyła w swoich dłoniach różdżki.
— Do mojego gabinetu — nakazał, nie chcąc słuchać żadnych wymówek, ani tym bardziej nie chciał przybierać taryfy ulgowej ze względu na jednego z uczniów, z którym relacja wykraczała poza sztywne reguły na poziomie uczeń, a nauczyciel. Gestem dłoni, wskazał w stronę zamku, aby ci nie zwlekali ani chwili dłużej. Uczniowskie spory rozwiązywane za pomocą magii, nigdy nie kończyły się dobrze, dlatego też tym bardziej Rathmann cieszył się, iż w porę pojawił się na miejscu, udaremniając mały pojedynek.
Z cichym trzaskiem, zamknął drzwi od swojego gabinetu, gdy tylko dwójka delikwentów znalazła się w środku.
— Ktoś mi może wyjaśnić, co wam strzeliło do głowy?!
Mathias R.
[Ooo, dziękuję! <: Ja również jestem zakochana w tej kruszynce. Hm. Może połączy ich pasja do eliksirów? Albo Opieki?]
OdpowiedzUsuńNebraska Lestrange
[Nebraska nie traktuje pogardliwie czarodziejów półkrwi, wszak ich jest najwięcej, bardziej patrzy na to jako na bycie lepszą, bo dane jej było znaleźć się w Skorowidzu i w ogóle. Co innego mugolaki.
OdpowiedzUsuńBardziej myślałam o tym, by Nebraska, która w stosunku do ludzi jest nadmiernie ostrożna, a do zwierząt wręcz przeciwnie, no i kocha eksperymentować z eliksirami, co w sumie jej wychodzi, ale nie zawsze, wpakowała się w jakieś tarapaty (np. przypadkiem zaczepiła hipogryfa), a Twój pan pomógłby się jej wykaraskać w całości, przez co nabrałaby do niego szacunku od początku znajomości. :D]
Nebraska Lestrange
[Może być poza zajęciami, żeby żaden nauczyciel nie miał sposobności ruszyć jej na ratunek. :D
OdpowiedzUsuńŚwietny dodatek do karty, mocno szanuję i podziwiam <3]
Neb Lestrange
[Jeśli mogłabym prosić o zaczęcie, to będę bardzo wdzięczna. <3 Jestem obecnie jedną nogą w świecie realnym, więc średnio mam jak się za to zabrać. :<]
OdpowiedzUsuńNeb Lestrange
[To jest bardzo dobry pomysł. Podczas korków mogłoby zabraknąć im jakiegoś składnika, w prywatnym składziku profesor Rathmann też mogłoby och nie być i musieliby się wybrać albo do zakazanego lasu, albo postarać się w jakiś sposób pozyskać brakujący element :D]
OdpowiedzUsuńNoah
[Jakie dodatkowe punkty? Dlaczego nic nie wiem na ten temat? Ale spoko, wchodzę w to:D]
OdpowiedzUsuńNoah
[I ja coś takiego przegapiłam? Lol. Dobra to się bierzemy do roboty! Które z nas zaczyna? XD]
OdpowiedzUsuńNoah
[ Wroga też już mamy, przepraszam xd Kurczę, problem jest w tym, że Ang nie reprezentuje tego, czego Freddiem w ślizgona nie lubi. No chyba, że to Wayland by go wkurzał swoim nadmiarem energii, hm. A może by tak zrobić z nich przyjaciół z dzieciństwa albo nawet wczesnej młodości jak już mamy iść w negatyw? I bardzo by się o coś wtedy pokłócili? ]
OdpowiedzUsuńFreddie
[Ja wiem skąd mnie kojarzysz, ale pozwolę Ci żyć w nieświadomości. :)
OdpowiedzUsuńMożemy coś skrobnąć, ale nie chciałabym nic banalnego, co urwałoby się w krótkim czasie.]
Elijah
Nawet jeżeli nie przepadał za jakimś przedmiotem wolał poświęcić odrobinę czasu i przygotować się porządnie na każde zajęcia. Problem z eliksirami był następujący: choćby niewiadomo jak się starał, zawsze coś wychodziło nie tak. To barwa nie była odpowiedniego koloru, który został opisany w podręczniku albo zapach był nadzwyczaj odrzucający. Najgorsze było jednak to, że nie miał pojęcia dlaczego rzadko kiedy, któryś z eliksirów mu wychodził. Stąd pomysł pojawienia się na jednych z zajęć klubu eliksirów i odnalezienie osoby, która byłaby w stanie mu pomóc i przede wszystkim miała czas na to. Był gotów zapłacić każda cenę, aby w końcu nauczyć się ważyć prawidłowo eliksiry. Nie mógł pogodzić się sam ze sobą, będąc świadomym, że jest przedmiot z którego może, a raczej jest aż tak beznadziejny. Gdy Anguis zgodził się na udzielenie pomocy, Noah naprawdę czuł ulgę.
OdpowiedzUsuń- Przyznaj się co robisz, że eliksiry zawsze tak dobrze ci wychodzą. - Podparł głowę na dłoni i przyglądał się liście składników potrzebnych do przygotowania eliksiru, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego. Gdyby mógł teraz zaciągnąć swoją drużynę na boisko, bawiłby się dużo lepiej. Miał jednak jeszcze wystarczająco dużo silnej woli, aby wciąż tu siedzieć ze Ślizgonem i próbując zrozumieć co robi źle.
Noah
Uniosła brew z lekkim zdumieniem. Nawet jeśli domyślała się prawdy to nie spodziewała się, że od razu ją usłyszy. Była raczej przygotowana na jakieś pokrętne i absolutnie nierealne historie, które miały ja zbić z tropu.
OdpowiedzUsuń- Animagiem powiadasz... - powtórzyła i przyjrzała się badawczo powracającemu kolorowi twarzy chłopaka. Otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej dwie niewielkie butelki. Machnęła różdżką przywołując łyżkę z jednej z szuflad.
- Powiedz "A" - rozkazała odmierzając odpowiednią dawkę eliksiru. Sprawnym ruchem wpakowała mu łyżkę do ust. Czynność powtórzyła jeszcze dwa razy, tym razem używając płynu z drugiej butelki.
- Grzeczny chłopiec. Będziesz żył. - pochwaliła go przekornie kiedy wszystko połknął. - Eliksir na kaszel i eliksir wzmacniający. Obrzydliwe, wiem.
Rzuciła na łyżkę zaklęcie czyszczące i dezynfekujące i odłożyła wszystko z powrotem na miejsce. Odsunęła się kilka kroków od chłopaka by mu się lepiej przyjrzeć i oparła się o komodę, krzyżując ręce na piersi.
- Jak mniemam, nie jesteś zarejestrowanym animagiem... - powiedziała i westchnęła ciężko. - Masz chociaż ukończone 17 lat?
Przechyliła delikatnie głowę na bok i spojrzała na chłopaka z rozbawieniem.
- Może mógłbyś mi się przedstawić, skoro już nie plujesz futrem? - Dodała z rozbawieniem, a kąciki ust drgnęły jej nieznacznie w uśmiechu.
Victoria
[Cześć! Muszę przyznać, że zarówno wizerunek, jak i treść karty całkowicie mnie kupiły. Zarówno Irene, jak i Anguis są raczej spokojni, ambitni i dorastają bez ojcowskiej miłości. Może Irene, kiedy była jeszcze wesoła i beztroska, próbowała w jakiś sposób rozchmurzyć Anguisa i wyciągała siłą do Hogsmeade? Świta mi również w głowie pomysł, oparty głównie na wysokich aspiracjach, by ta dwójka trochę ze sobą rywalizowała, w mniej lub bardziej koleżeński sposób. Jestem otwarta na propozycje :D ]
OdpowiedzUsuńIrene
Zaśmiała się słysząc wzmiankę o lizaniu futra.
OdpowiedzUsuń- Cóż, gdybyś umiał się lizać jako człowiek, cóż... Byłaby to niewątpliwie przydatna umiejętność. Aczkolwiek wtedy mógłbyś nigdy się nie zabrać za szukanie sobie dziewczyny.
Victoria często słyszała krytykę swojego niewybrednego poczucia humoru od swojej matki i koleżanek z pracy i szkoły. Niejednokrotnie zdarzało jej się peszyć inne dziewczyny rzucając jakiś dwuznaczny żart. Przypominając sobie rumieńce na policzkach Vivienne, jej spuszczony, nieśmiały wzrok i zawstydzony uśmiech. Poczuła charakterystyczne kłucie w sercu i ścisk w gardle więc szybko odsunęła od siebie ten obraz. Nie był to dobry moment na to, by się rozkleić. Odchrząknęła i wróciła myślami do swojego rozmówcy, który najwidoczniej był najmłodszym animagiem w rejestrze.
- Gratuluję - powiedziała. - Wstyd się przyznać, ale ja zarejestrowałam się kilka lat po tym jak zostałam animagiem. I faktycznie, mnie nie oplułeś, sama sobie wyjęłam kłaki z Twojego gardła. Pozwolisz, że je wyrzucę zanim podam Ci rękę.
Odwróciła się i ściągnęła rękawiczki wyrzucając je wraz z kocim futrem do śmietnika.
Oczywiście, że pamiętała tę sprawę, "Prorok" codziennie pisał o procesie. Cała społeczność czarodziejów tym żyła. Rodzice przeprowadzili wtedy rozmowę z nią i z Vivienne o tym, żeby uważały na to, jakich partnerów sobie dobierają. Słysząc nazwisko chłopaka uniosła wbrew ze zdumieniem, ale szybko się zreflektowała. Nie zdziwiłaby się gdyby był to drażliwy temat.
"Całe szczęście, że Justin jest mężczyzną" - pomyślała. Victoria i Jonathan Shelinsky z pewnością wpadliby w paranoję na myśl, że ich córka ma cokolwiek wspólnego z kimś o nazwisku Whitehorn.
- Victoria Shelinsky - przedstawiła się podając mu dłoń. - Siostra Justina z Gryffindoru i od dzisiaj Twój wybawca. Skoro już się znamy, może byś się czegoś napił? Mam chyba wszystko co tylko mógłbyś sobie zażyczyć.
Victoria
[Ooo to też dobry pomysł, chociaż ostrzegam, że Irene nie da się tak łatwo! :D
OdpowiedzUsuńMożna by już zacząć wątek. Reszta "wyjdzie w praniu" lub uzgodnimy coś razem w trakcie. Mogę zacząć jeśli chcesz c: ]
Irene
Irene nigdy nie należała do osób szczególnie cierpliwych, a tym bardziej, gdy w grę wchodziła nauka. Nie potrafiła zaakceptować faktu, że pomimo godzinnych starań poszczególne partie materiału wciąż pozostawały dla niej czarną magią.
OdpowiedzUsuń— Cholera! — przeklęła, na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę bibliotekarki — Przepraszam — mruknęła, nim starsza z kobiet zdążyła w jakikolwiek sposób skomentować nieporadne poczynania młodej Harrington
Irene westchnęła ciężko, niemal skręcając sobie kark podczas próby zorientowania się, ile czasu spędziła z nosem w książkach, by następnie, prawie łamiąc sobie nogi, wybiec z komnaty.
— Niech to szlag! — warknęła, przemierzając kolejne korytarze, które w tamtej chwili wydawały się bardziej skomplikowane, aniżeli kiedykolwiek wcześniej
Nie rozumiała, dlaczego aż tak zależało jej na dzisiejszym spotkaniu Klubu Ślimaka. Być może czuła wewnętrzny obowiązek spełnienia obietnicy, którą złożyła uprzedniego wieczoru jednemu z członków. Nienawidziła łamać raz danego słowa i gotowa była nawet na spędzenie następnych kilku godzin w istnym piekle. Niejednokrotnie narzekała i skarżyła się na towarzyszącą ów wydarzeniom monotonię, przeplataną nużącymi rozmowami o niczym i złośliwym dogadywaniem. Mimo tego nie potrafiła odmówić samozwańczej elicie czarodziejskiej, zgadzając się na każdą możliwą propozycję, którą zrzucili jej na głowę.
Zaślepiona irytacją i zmęczeniem nie zauważyła zmierzającego w jej kierunku mężczyzny, doprowadzając do bolesnej, przynajmniej w jej przypadku, kolizji. Nim zdążyła rzucić jakikolwiek komentarz w stronę swej ofiary, ujrzała przed sobą znajomą twarz, jednak pomimo pewnej sympatii, jaką darzyła ów osobnika, zdołała wykrzesać z siebie jedynie wymuszony grymas niezadowolenia.
— Czy wy ślizgoni zawsze musicie pojawiać się w najmniej odpowiednich momentach? — prychnęła, strzepując z szaty bardziej widoczne kłębki kurzu — ChybaChyba że zdołasz uchronić mnie od bandy nadętych snobów. Wtedy nawet uraczę cię uśmiechem, Whitethorn. — Skrzyżowała ręce na piersiach, wymownie spoglądając na klatkę schodową, prowadzącą wprost do paszczy lwa.
Irene
[Mam nadzieję, że będzie w porządku c: ]
[Nie musisz przypominać. Do autorów i ich postaci mam akurat dobrą pamięć. :) Nie, na przyjaciół na pewno nie, Ellie pewnie nie traktował by go najlepiej. Ładniejsza połówka Cavendisha dostała już zaproszenie i dołączyła do grupy, więc nie wiem.
OdpowiedzUsuńSam pomysł z podsłuchiwaniem Ellie'go w czasie grania jest okej, ale obawiam się, że Anguis miał by naprawdę przerąbane, gdyby to wyszło. Jeśli się tego nie obawiasz - mogę zacząć. ;)]
Elijah
Zgodnie z wyuczonym za dziecka nawykiem nadęła policzki, przypominając obecnie dziesięcioletnie dziecko, a nie niemal dorosłą kobietę. Doskonale wiedziała, że Anguis stara się ją sprowokować, co, o zgrozo, z każdym następnym tygodniem wychodziło mu coraz lepiej. Irene przeklęła pod nosem, nie wiedząc, co rozjuszyło ją bardziej — ślizgoński towarzysz, czy członkowie klubu. Po chwili zastanowienia stwierdziła jednak, że z tej dwójki, zdecydowanie bardziej wolała spędzać czas z Whitethornem. Bez słowa podążyła za nim, a już po chwili szli ramię w ramię. Krukonka zadarła głowę ku górze, lecz wciąż milczała, nie chcąc dać mężczyźnie upragnionej satysfakcji. Jej plany zostały jednak szybko pokrzyżowane przez znajome uczucie w brzuchu, przypominające Irene, od jak dawna nie miała nic w ustach.
OdpowiedzUsuń— Chodźmy coś zjeść. — odparła bezceremonialnie, nieznacznie odwracając głowę, by uniknąć ewentualnego kontaktu wzrokowego. Lubiła go, ale z jakiegoś powodu nie zamierzała tego pokazywać. — Byłoby szkoda, gdyby te wszystkie pyszności się zmarnowały. — Wsunęła dłonie do kieszeni. — Nie daj się prosić. Wiesz, że i tak tego nie zrobię.
Irene
Zastygła słysząc jego wzmiankę o ojcu i odnotowując w myślach plus dla chłopaka za niezwykłą spostrzegawczość. A może po prostu był już wyczulony na to spojrzenia.
OdpowiedzUsuń- To dobrze dla Ciebie - odparła spokojnie i podeszła do barku. - Ja też nie jestem własną matką, dzięki Bogu. Ona poprawia kwiaty w wazonie, jeśli stoją pod złym kątem. I obsesyjnie wszystko dezynfekuje. Może dlatego aż tak bardzo nie przeszkadza mi zapach Skrzydła Szpitalnego.
Wyciągnęła dwie szklanki i nalała do nich soku dyniowego. Machnęła różdżką by w szybki i wygodny sposób przenieść je na stolik obok kanapy.
- Jesteś na szóstym roku? - Bardziej spytała niż stwierdziła. - On też. Ale jeśli go nie poznałeś to nic nie straciłeś. Jest aż stereotypowo... gryfoński. Rozumiesz, najpierw działa, a potem myśli. Jeśli w ogóle myśli. No, ale cóż... ustaliliśmy już chyba, że rodziny się nie wybiera.
Przysunęła szklankę w stronę chłopaka, a sama chwyciła swoją i rozsiadła się wygodniej w fotelu. Upiła łyk i zamyśliła się przez moment.
- To musi być strasznie denerwujące - powiedziała po chwili. - Wszyscy wiedzą kim jesteś, znają Twoją historię, zawsze reagują właściwie tak samo... Wiedzą czyim jesteś synem i jak wyglądały pierwsze lata Twojego dzieciństwa. Ja też to wiem. I w sumie... To chyba mnie to nie interesuje. Bardziej interesuje mnie fakt, że jesteś bardzo młodym animagiem. Albo że lubisz sok z dyni... Powiesz mi o sobie coś jeszcze? Coś, czego nie wyczytam ze starych numerów "Proroka"?
Nie było sensu udawać i unikać tematu, coś o czym się nie mówi nabiera większej wagi. Anguis wydawał się być inteligentny i interesujący sam w sobie, nawet bez mrożącej krew w żyłach historii z jego rodzicami w roli głównej. I do tego miał całkiem ładny uśmiech. I do tego był środek nocy, a ona była zbyt rozbudzona żeby zasnąć. A wiedziała jak to się skończy, gdy zostanie sama ze swoimi myślami i demonami czyhającymi w kącie. Zamierzała skorzystać z interesującego towarzystwa zanim chłopak stwierdzi, że jest zmęczony i idzie spać. Wtedy dopiero zacznie sobie radzić z demonami. Póki co niech siedzą w kącie, a ona będzie udawać, że nie istnieją.
Victoria
[ Nie wiem czy Simon nadaje się na nauczyciela xD Pewnie obrałby ten sam sposób nauczania co jego dziadek - czyli dojdź do wszystkiego sam, bo inaczej nigdy nie nabędziesz odpowiednich umiejętności. Czekałby cierpliwie nawet jeśli miałoby to trwać całą noc, a w dodatku by padało. Skończyłoby się to jeszcze większym urazem do latania i nienawiścią]
OdpowiedzUsuńSimon
Nikola nie był zaniepokojony, nie. Nikola był przerażony.
OdpowiedzUsuńPaczka z materiałami, którą miał przekazać mu Anguis, była nie tyle ważna, co niezbędna do wykończenia strojów dla kuzynek Whitethorne'a. Kola potrzebował jej, tu i teraz, o ile miał zdążyć z przesłaniem kreacji dziewczynom na czas. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo kiedy podejmował się zadania, dostał informację, na kiedy najlepiej by było, by skończył kreacje.
— Co z występami dziewczyn? Czy przez to opóźnienie zdążą dostać stroje na czas? — spytał od razu Kola, przechodząc do sedna biznesu. Naprawdę się cieszył, gdy Anguis po raz pierwszy poprosił go o przygotowanie czegoś dla kuzynek — oto miał za zadanie stworzyć coś, czego normalnie by się nie podjął, i chociaż na początku było trudno, nauczył się dzięki temu o wiele więcej, niż wydawało mu się możliwe.
— Może paczka trafiła do nieodpowiedniej osoby? — zaczął się zastanawiać na głos, starając się znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie dla sytuacji, która miała miejsce. — Nie znam twojej sowy, ale kilka lat temu miałem taką, która nie potrafiła dolecieć do adresata bez gubienia się pięć razy po drodze. Bo przecież nikt by jej nie skonfiskował, nie było tam nic groźnego.
KOLA
Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami. Żar nieubłagalnie lał się z błękitnego nieba oprószonego znikomą ilością chmur leniwie płynących nad zamczyskiem. Ziemia była tak nagrzana, że stąpnięcie na nią bosą stopą groziło poparzeniem. Tylko odważni wychodzili na zewnątrz, aby odpocząć na błoniach i powygrzewać się w prażącym słońcu. Elijah zdecydowanie należał do grupy, której brakowało odwagi, by wyściubić choć na chwilę nos za chłodne mury hogwarckiego zamku. Jako, że oddawał wszystkie prace na czas, jego sytuacja była klarowna, więc zaraz po zajęciach bez przejęcia odłożył swoją torbę w dormitorium i przebrawszy się w spodenki nad kolano, czarny T-shirt i trampki za kostkę opuścił najpierw sypialnię, a następnie Pokój Wspólny, bez słowa mijając Gregoriusa. Gismo biegł za nim, pomiaukując błagalnie o odrobinę uwagi. Z cichym westchnieniem, pochylił się i zgarnąwszy kocura z posadzki, posadził go na ramieniu. Zwierzak z pomrukiem zadowolenia, usadowił się wygodnie, ogonem owijając jego szyję.
OdpowiedzUsuń— Za dobrze masz — odezwał się cicho, pozwalając by na ściągnięte zazwyczaj usta wypłynął leniwy uśmiech zarezerwowany dla tego wyjątkowego stworzenia.
Prężnym krokiem mijał kolejne szkolne korytarze. Nie zwracał uwagi na przechodzących dookoła uczniów, nie przysłuchiwał się ich rozmowom, zamiast tego skupiał się na swoich myślach, które biegły już w kierunku rodzinnego dworku sąsiadującego z dworkiem Cavendishów. Czyżby czekały go w tym roku kolejne, wyjątkowe wakacje?
Po pokonaniu zdecydowanie zbyt dużej ilości schodów dotarł na sam szczyt jednej z wieżyczek, gdzie dobył różdżki i szepcząc rzucił zaklęcie, by dostać się do pomieszczenia. Dopiero po wejściu odłożył Gismo na podłogę i na sam widok stojącego tam pianina, poczuł jak jego umysł ogarnia absolutny spokój. W kilku krokach przemierzył dzielącą go od instrumentu odległość. Miękko opadł na obity materiałem stołek i odruchowo ułożył dłonie na klawiszach.
— To co, Gismo? Co dziś gramy? — zapytał, spoglądając na kocura przez ramię. Z miauknięcia, które dostał w odpowiedzi niewiele się dowiedział, wzruszył więc ramionami i bez zastanowienia zagrał pierwsze nuty własnej melodii.
Elijah
[Myślę, że Anguis mógłby poznać jego problemy, wątpliwości i tajemnice. Wydają się mieć podobny charakter, co zapewne odgrywałoby w tym dużą rolę, a na dodatek chodzą na zajęcia z eliksirów i ONMS. Zawsze można do tego dodać szczyptę dramatyzmu i uznać, że w sercu Louisa pojawiłaby się jakaś słabość w związku z okazanym wsparciem. Co o tym sądzisz?]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Hmmm, wydaje mi się, że tak, Roxanne to zdecydowanie odnawialne źródło energii :D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, nie widzę żadnego punktu zaczepienia między naszymi postaciami, ale jeśli tylko będzie jakiś pomysł, to wpadnę, a i Ty wpadnij jakby coś zaświtało. Tymczasem dziękuję za powitanie i dużo weny życzę :D]
Roxanne
[Heloł, wybacz za zwłokę z odpisami, dopadł mnie leń, którego przez ostatnie kilka dni nie umiałam pokonać :P
OdpowiedzUsuńW sumie, pomysł z wypełnianiem zadań dla domów, jest całkiem fajny :D]
Sophie Livingstone
Louis lubił uczyć się warzyć nowe eliksiry do tego stopnia, że zapisał się nawet do koła, w którym pozyskał kilka nowych, ciekawych - i co najważniejsze sprawdzonych oraz bezpiecznych - przepisów. Niestety, w szkole zazwyczaj uczono tylko tych przydatnych oraz praktycznych, dlatego kiedy przyszedł dzień, gdy miał dość docinek Ślizgonów oraz rzucania się w oczy nauczycielom podczas odpytywania, wiedział do kogo się udać. Kto mógł znać recepturę na Eliksir Zmieniający Kolor Włosów, jeśli nie Anguis? Chłopak miał łeb jak sklep jeśli chodzi o eliksiry, dlatego Louis cicho liczył na to, że ten pomoże mu znaleźć coś odpowiedniego. W końcu ktoś, kto czytuje nawet artykuły w rodzaju "50 najbardziej przydatnych eliksirów dla młodych czarownic", powinien mieć jakiegoś asa w rękawie i w takiej sytuacji, i wcale się co do niego nie pomylił.
OdpowiedzUsuńPomylił się jednak na pewno podczas przygotowywania wywaru jakiś czas później, co nie skończyło się dla niego zbyt oszałamiającym efektem. Co prawda włosy na jego bujnej, zakręconej czuprynie zmieniły kolor na ten, o którym jak zawsze myślał, ale reszta - te na brwiach, zalążkach zarostu, przedramionach i innych częściach ciała wcale już tego nie zrobiły, więc - delikatnie rzecz ujmując - wcale nie był zachwycony z osiągniętego efektu.
Nie zamierzając męczyć się z takim wyglądem, postanowił czym prędzej udać się do Anguisa, znowu żywiąc co do niego nadzieję. Pluł sobie jedynie w brodę, że wcześniej nie spytał go o to, co robić w przypadku, gdyby eliksir zadziałał inaczej, niż planował.
Zaciągnął sobie czapkę-bejsbolówkę na głowę i ze spuszczoną głową powędrował pod salę, gdzie klasa Anguisa właśnie kończyła zajęcia z obrony przed czarną magią. Gdy tylko zauważył chłopaka wychodzącego z klasy, od razu pociągnął go za rękaw mundurka w stronę schód.
— Zdarzył się mały wypadek, musisz mi koniecznie pomóc, to sprawa niecierpiąca zwłoki — stwierdził poważnie i ze zdecydowaniem, jakby chodziło o coś poważnego.
Louis Weasley
[Czy ten komentarz znaczy, że mam tu jakieś szanse? : (]
OdpowiedzUsuńPat
[Tfu pottermore, ja nie mam pojęcia, jakim cudem pytanie o pupila ma decydować o mojej przynależności do czegokolwiek, por favor no
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo (niewidocznie przez zmęczenie, przysięgam), ale problem leży w tym, że jestem hopeless w wymyślaniu tych nieszczęsnych wątków, nawet jeśli ma to spełniać moje marzenia
jak rozwiązać ten problem]
P@t
[wróżbiarstwo jest piękne, jak można z tego rezygnować
OdpowiedzUsuńimo można pójść nawet w coś pozahogwartowego (świetny przymiotnik, thanc), Hogsmeade na kiju czy jeszcze inne rzeczy, nie samą szkołą człowiek żyje, si. i tam moja smutna persona by ich wrzuciła w jakiś problem, taki wybitnie nieśmieszny i wymagający przynajmniej paru przebieżek, tak już mam]
(Zdecydowanie trzeba coś tu wykombinować, pytanie, co? Idziemy w tolerancję, zawiść, wzajemne przytyki? Czego dusza pragnie? :D)
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
— Nie śmiej się, to poważna sprawa, wyglądam jak debil — stwierdził, marszcząc rude brwi, które zdecydowanie nie pasowały do tak ciemnych włosów. Puścił rękaw chłopaka i skrzyżował ręce na swojej klatce piersiowej, wzdychając przy tym ciężko. — Dobra, niech będzie. Za godzinę, tylko się nie spóźnił — poprosił ze zrezygnowaniem.
OdpowiedzUsuńBył trochę zły, ale na siebie, dlatego szybko przystał na propozycję. W końcu to nie wina Anguisa. On podał mu dobry przepis, który zresztą kilkanaście razy zadziałał. Sam sknocił coś na etapie przygotowań, więc mógł mieć pretensje tylko do siebie i tak właśnie było. Nie chciał psuć kumplowi planów, a już tym bardziej go zdenerwować swoją nachalnością, toteż nie pozostało mu nic innego, tylko przystać na rozwiązanie, jakie ten zaproponował.
Pocieszył się w myślach, że będzie musiał znosić taki stan rzeczy tylko przez godzinę. W tym czasie udało mu się zniknąć w pokoju wspólnym, dzięki czemu w dużej mierze uniknął bycia pośmiewiskiem.
W umówionym miejscu pojawił się chwilę przed czasem i z ulgą odetchnął, widząc, że jego wybawiciel nadchodzi.
— Niech ci będzie, może trochę przesadziłem i nie ma takiego dramatu, ale Ślizgoni skręcaliby się ze śmiechu, gdyby zobaczyli mnie w takim stanie, a wiesz jak mnie roznosi za każdym razem, gdy cisną z kogoś bekę — mruknął, mówiąc w taki sposób, jakby nie uważał Anguisa za jednego z nich. W istocie chłopak nie pasował mu w ogóle do domu Salazara Slytherina, choć domyślał się, że trafił tam zapewne głównie ze względu na swoją ambicję, a nie przyjemność z poniżania czy wyśmiewania innych; właśnie dlatego zdecydował się z nim zakolegować, nie był jak pozostali i to mu się podobało.
Louis Weasley
[jak tak teraz myślę, to to w sumie wykonalne, w końcu metamorfomag, nieważne, kim jest tak faktycznie, jeju, jak to życie ułatwia
OdpowiedzUsuńrozważam jeszcze tożsamość osób, z którymi oni mogą się wdać w jakikolwiek konflikt, czego zwolennikami ich zrobić, aby wystąpiło zagrożenie życia, tlenu]
(Rejestrowała się, tak, jako przyszły auror woli nie nastręczać sobie problemów. Nie robi tajemnicy ze swoich zdolności i trochę się obawiam, że z jej charakterem mogłaby Twojego pana szantażować, ceną utrzymania jego sekretu... Jeśli coś takiego Ci odpowiada, to chętnie. :D Ale jestem otwarta na propozycje!)
OdpowiedzUsuńPHEONIX FERNHART
— Weasleyowie mają tak bogatą genealogię i przeżywali tak barwne przygody w tej szkole, że nawet ślepemu nie umknąłby fakt o tym, że naturalnie mam rude włosy — westchnął z lekkim niezadowoleniem. Czasem zdecydowanie wolałby nie mieć popularnych osób w rodowodzie, być kompletnie niezauważalnym, prawie jakby miał na sobie pelerynę niewidkę. Właściwie, kiedy zmieniał kolor włosów zaczynał się trochę czuć właśnie w taki sposób i to bardzo mu odpowiadało. Przestawał być obiektem zainteresowania, nie wyróżniał się w tłumie, a jeśli zdarzała się taka potrzeba, mógł łatwo zniknąć na szkolnym korytarzu, po prostu wtapiając się w tłum.
OdpowiedzUsuń— Bez obaw, gdyby ktokolwiek był tak zdesperowany, żeby się mną zainteresować w taki sposób, na pewno dałbym ci cynk, żebyś wybił mu to z głowy, bez względu na płeć — parsknął, siadając na jednej z umywalek po chwili wahania. Chociaż wydała ostrzegawczy zgrzyt, na szczęście się pod nim nie załamała, bo z pewnością narobiłby tym niepotrzebnego hałasu.
— Może uznała, że kwestia zmiany koloru włosów to tak babska rzecz, że facet by jej nie praktykował — zażartował. — Duch jak każdy inny, pewnie gdzieś poleciała. Ty chciałbyś na jej miejscu ciągle tu siedzieć? Łazienka, którą na dodatek wszyscy omijają szerokim łukiem to raczej mało rozrywkowe, tym bardziej, gdy spędza się w niej lata. — Wzruszył ramionami, nawet nie zastanawiając się nad tą kwestią, bo w zasadzie była mu ona całkiem na rękę.
Louis Weasley
[ Okay, pierwsza klasa może być. W zasadzie moglo to być po prostu tak, że jak po pierwszej klasie Freddie zaczął się zmieniać to oni zaczęliby się od siebie oddalać? Bo na pierwszym roku był raczej cichy i kujonowaty. ]
OdpowiedzUsuń- Strasznie się wiercisz, wiesz? - westchnął, drapiąc kota między uszami. Mimo wszystko nie miał zamiaru go puścić, nawet jeśli zwierzak zaraz miałby się wyrywać albo drapać. Gdyby zostawił go gdzieś na błoniach, na pastwę losu, miałby poczucie winy. Skoro go zobaczył, musiał coś zrobić i oddać go właścicielowi. Na pewno nie chciał aby zwierzak z ciekawości pognał do Zakazanego Lasu i został przez coś zjedzony. Problem tkwił w tym, że nie miał pojęcia czyj dokładnie jest kot. Na tyle uczniów, właścicielem mógł być tak naprawdę każdy i to chyba przerażało go najbardziej. Może powinien wywiesić ogłoszenie? Tylko gdzie przez ten czas będzie trzymał kota? U siebie? Nie ma szans, podobno jedna osoba z jego dormitorium ma uczulenie na koty. Przez to wszystko musieli zrobić zamianę aby ustawić go z uczniami nie posiadającymi tego zwierzęcia.
OdpowiedzUsuńKiedy wszedł do zamku, wszyscy byli w Wielkiej Sali, więc i on postanowił się tam pokierować aby kota może czymś na sam początek nakarmić.
Usiadł przy stole Puchonów i wzrokiem zaczął szukać czegoś co by najbardziej było odpowiednie do zjedzenia dla zwierzaka. Nie zauważył, że ktoś się do niego zbliża.
- Och, jaki śliczny! Nie wiedziałam, że masz kota – odezwała się jedna z piątoklasistek i niemal od razu pochyliła nad zwierzakiem żeby go pogłaskać.
- To nie mój. Wiesz może czy komuś zgubił się zwierzak? Nie mam pojęcia kto może być jego właścicielem – westchnął. Dziewczyna niestety pokręciła tylko głową z rezygnacją.
kenneth
Parsknęła śmiechem na wzmiankę o tym, że brzmi jak Ślizgon.
OdpowiedzUsuń- Cóż, byłam w Gryffindorze także znam świat od środka. Poza tym nie twierdzę, że ja zawsze pomyślę zanim coś zrobię. Ja i Justin jesteśmy do siebie bardziej podobni niż oboje jesteśmy to w stanie przyznać.
Zmarszczyła brwi słysząc wywód o domach w Hogwarcie. Jeszcze w szkole odkryła, że ten podział bardzo często nie miał sensu i się nie sprawdzał.
- Puchoni nie są porażką - powiedziała ostro. - Są uczciwi,pracowici, nierzadko bardzo zdolni, a przy tym empatyczni i troszczą się o coś więcej niż własny zad. Są po prostu dobrzy . Ja rozumiem, że w dzisiejszym świecie każdy chce być wyjątkowy, nieszablonowy i wybitny, ale to ci dobrzy ludzie sprawiają, że świat jest znośnym miejscem. Mój tata był w Hufflepuffie. I Vivienne...
Urwała czując znajomy ścisk w gardle i w klatce piersiowej. Pospiesznie upiła kilka łyków soku i zamrugała by odpędzić obrazy, które zaczął projektować jej mózg. Z ulgą przyjęła zmianę tematu.
- Cały problem z ludźmi polega na tym, że za dużo im się wydaje. A przede wszystkim zbyt często im się wydaje, że wszystko wiedzą. Tak naprawdę nikt nie zna siebie w pełni, a zachowania i czyny bardzo zależą od życiowych doświadczeń.
Pomyślała o tym, dlaczego znalazła się W Hogwarcie, dlaczego przenieśli ją do rezerwy. O swojej chęci zemsty, o uporze i determinacji z jakim zajmowała linie frontu podczas aurorskich walk, nie licząc się z niczym. O momentach, w których podejmowała decyzje nieostrożne i na pewno nie do końca właściwe, tłumacząc się, że teraz już nie ma nic do stracenia. Tak bardzo pragnęła ich śmierci. Jak oni śmieli żyć, nawet w ukryciu, skoro Vivienne nie może? Pragnęła ich śmierci, byłaby gotowa ich zabić gdyby tylko miała ku temu okazję. Czy miała jakiekolwiek prawo kogokolwiek oceniać?
Dopiero po chwili dotarła do niej dalsza część wypowiedzi chłopaka. "Nie jestem zbyt ciekawą osobą..."
- Bzdura - zawołała machając niedbale ręką, jakby chciała odgonić się od muchy. - Zjawiasz się w środku nocy plując futrem, bo jesteś jednym z najmłodszych, jeśli nie najmłodszym animagiem w rejestrze. To już jest ciekawe. Jesteś Ślizgonem, a nie jesteś wredny... Przynajmniej nie aż tak. To jest na przykład niespotykane. Tego musi być więcej.
Upiła łyk soku i nagle jej oczy rozbłysły figlarnie pod wpływem pomysłu, który przyszedł jej do głowy.
- Prawda czy wyzwanie, panie Whitehorn? - spytała, a kąciki ust drgnęły jej w uśmiechu.
Victoria
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
OdpowiedzUsuń- Rodzeństwo to wspaniała rzecz... - powiedziała i kąciki ust drgnęły jej ku górze. - Obojętnie jak bardzo psioczyłabym na swojego głupiego brata to nigdy nie żałowałam, że go mam. On ciągle mi dokucza, teraz kiedy wylądowałam razem z nim w zamku to już tym bardziej... Raz dostałam nawet upomnienie od Poppy po tym jak cisnęłam w niego basenem...
Parsknęła śmiechem na samo wspomnienie, ale zaraz spoważniała.
- Wiem, że Justin będzie przy mnie, dla mnie kiedy tylko będę tego potrzebować - odwróciła wzrok w stronę okna i spojrzała w dal. Nadal się uśmiechała, ale teraz jednak smutniej. - Vivienne... Vivienne była moją siostrą. Nigdy z nikim nie byłam bliżej.
"I strasznie mi jej brakuje" - ugrzęzło jej w gardle dlatego szybko sięgnęła po szklankę soku, by wrócić na ziemię i nie pogrążać się w myślach, z których ciężko było jej się wyrwać.
Akurat piła kiedy Ślizgon zadał to pytanie. Tak ją zaskoczył, że aż się popluła.
- Zwariowałeś?! - Wydusiła z siebie krztusząc się i sięgając po chusteczki, by się wytrzeć. - Przepraszam...
Zamrugała kilkakrotnie, bo od tego kaszlu łzy napłynęły jej do oczu. Odłożyła sok dyniowy na stolik i skupiła się na przywróceniu oddechowi normalnego rytmu.
- Tak, bez całowania - odparła już spokojniej, chociaż jej głos nadal był zachrypnięty. - Nie chciałabym stracić pracy. Poza tym... Jesteś w wieku Justina, a ja mu zmieniałam pieluchy więc...
Wzruszyła ramionami i zaśmiała się.
- Zastanawiam się co muszą o mnie mówić uczniowie Hogwartu, skoro takie coś przyszło ci do głowy - powiedziała z rozbawieniem i skrzyżowała ręce na piersi. - To jak? Skoro nie musisz się bać, że wykorzystam Twoje nastoletnie ciało, prawda czy wyzwanie?
Victoria
Holly Anderws zdawała się nie miewać gorszych dni, a przynajmniej tak wydawało się większości ludzi, bo przecież zawsze była uśmiechnięta i rozgadana. Jednak była tylko człowiekiem i czasem nawet ją dopadał gorszy humor, zwątpienie i ponure myśli. Po prostu Holly nie czuła potrzeby obnoszenia się z tym.
OdpowiedzUsuńTakie dni jak ten spędzała po prostu w samotności, starając się unikać ludzi. Mogłoby się wydawać, ze pokój wspólny jest w takim razie kiepskim miejscem, ale to tylko złudzenie – każdy był przecież zajęty swoimi sprawami i nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę, która siedziała w fotelu z nosem w książce.
Kiedy usłyszała znajome miauknięcie, uniosła spojrzenie. W pierwszej chwili wydawało się jej, że to Leon, który potrzebuje ratunku. Nie dostrzegła jednak nigdzie rudego kocura. Poczuła się nieco spokojniej, ale już kilka sekund później dotarło do niej, że pomocy potrzebuje zupełnie ktoś inny.
Westchnęła cicho i podniosła się z fotela. Podeszła do dwóch dziewczynek, które rozczulały się nad kotem i tarmosiły go z uczuciem za uczy i ogon.
- Znalazłyście go! To kot mojej koleżanki – powiedziała z uśmiechem, a potem bez ostrzeżenia wzięła kota na ręce. Nie musiała nawet się przyglądać, aby dostrzec w nim Anguisa. Jak zwykle miała chłodne, ale bardzo delikatne dłonie. Ułożyła kota w swoich ramionach tak, jak zazwyczaj nosiła Leona. – Dziękuję. Na pewno się wam jakoś odwdzięczymy… a teraz pójdę już go jej zanieść.
Skierowała się w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
Holly A.
Wyciągnął dłoń po jeden z pasztecików, uznając, że jego nadzienie będzie chyba najodpowiedniejszą rzeczą do jedzenia dla kota. Niestety taca była zbyt daleko aby mógł łatwo po nie sięgnąć, a jego ręce zbyt krótkie, więc ostatecznie musiał nieco się nachylić. Niewiele myśląc, poluźnił dłoń, którą przytrzymywał kota i najwyraźniej zwierzak od razu postanowił to wykorzystać.
OdpowiedzUsuńKenneth zerknął z dezorientacją pod stół, a kiedy się prostował, przyrąbał głową w jego kant, aż się zatrząsł i zwrócił na siebie uwagę reszty Puchonów.
– Kot! Łapcie kota! – wrzasnął, nie przejmując się tym, że prawdopodobnie zaraz na głowie wyrośnie mu jeden wielki guz. Teraz tylko liczył się ten przeklęty zwierzak. Wood był na tyle rozemocjonowany, że podczas przechodzenia przez ławkę, jego nogi jakoś wybitnie idiotycznie się zaplątały, czego skutkiem było efektowne wyrżnięcie na podłogę. To jednak nadal nie sprawiło, że chciał zrezygnować. Był uparty jak osioł i kiedy sobie coś postanowił, nie odpuszczał.
Dźwignął się niezgrabnie z posadzki i wybiegł z Wielkiej Sali, zaraz prawie łapiąc nieszczęsną zadyszkę. Rozejrzał się w prawo i w lewo i już miał przeklinać samego siebie za zgubienie zwierzaka, kiedy nagle zza kolumny mignął mu ogon kota.
– Poczekaj, ty przeklęty pchlarzu! – ryknął bo powoli tracił już cierpliwość.
Pobiegł za kątem, jednak kiedy przekroczył próg korytarza nie zauważył zwierzaka tylko wpadł na jakiegoś ucznia. Uniósł zdezorientowane spojrzenie na Ślizgona, który chyba pojawił się znikąd.
– Widziałeś może kota? Taki jasny, niebieskie oczy. Przebiegał tędy przed chwilą.
kenneth
Ostatnie dni w Hogwarcie były ciężkie i niezwykle stresujące, zwłaszcza dla niego, czyli osoby, która ucząc się musiała dawać z siebie wszystko. Nie to, że uwielbiał się uczyć. Nauka nigdy nie była i chyba nigdy nie będzie jego ulubioną czynnością, bo wolałby w tym czasie robić multum innych rzeczy. Wiedział jedna, że jest ona ważna, więc musiał się przykładać. Z tego też względu, jeśli nie chodził na zajęcia, to przesiadywał w dormitorium lub w bibliotece, gdzie mógł niemalże wkładać swój nos w opasłe tomiska. Niemniej jednak przychodziła pora, że jego ambicja i zawziętość ustępowały zmęczeniu. Musiał wtedy oderwać się od nauki. Przyznajmy to szczerze, nikt nie jest w stanie uczyć się przez cały czas, nawet jeśli daje z siebie wszystko. Nie powinno więc nikogo dziwić to, że Michael postanowił udać się na spacer.
OdpowiedzUsuńPrzechadzał się wokół szkolnych murów i cieszył ciepłymi promieniami słońca, które radośnie musakły jego blade policzki. Nie przepadał za słońcem, bo matka zawsze straszyła go nowotworami, więc smarował się różnymi kremami. Tu w Hogwarcie nie miał jednak żadnego kremu z filtrem, więc nie wychodził często. Teraz jednak świeże powietrze bardzo mu się przydało. Stanowiło miłą odmianę od tego przepełnionego kurzem, który znajdował się w bibliotece.
Spacerował sobie spokojnie i nic go nie rozpraszało, gdy nagle na swojej drodze napotkał kota.
– Oj, jaka kicia – powiedział, podchodząc do kota, który wygrzewał się w słońcu. Pogłaskał go po grzbiecie i ze względu na to, że ten się nie ruszył, to postanowił go zabrać ze sobą. Uwielbiał koty, więc było to dla niego zachowanie całkiem normalne. Po Hogwarcie często kręciły się kociaki innych uczniów i inni czasem sobie je przywłaszczali na chwilę. Nie była to przecież kradzież.
Trzymał kota na rękach, głaskając go między uszami i po chwili znaleźli się na mostku przy jeziorze w którym były trytony. Usiadł tam po turecku i położył sobie kota na kolanach.
(Fern jest zafascynowana światem mugoli, więc Twój pan mógłby dla niej przemycać jakieś tamtejsze gazety, dzienniki. <3 Może z czasem nawet poczułaby do niego za to sympatię, a przynajmniej zaczęła traktować neutralnie.)
OdpowiedzUsuńPHEONIX FERNHART
[Przysnęło mi się na cały dzień, ale tak, no, kibole brzmią spoko imo, tym bardziej że pluję na sporty wszelakie (w tym quidditch na kiju, jezu). Coś jeszcze chcesz ustalić (o ile o mnie pamiętasz : () czy dalej improwizacja (pomocy)?]
OdpowiedzUsuńP@t
Holly dużo bardziej lubiła kuzyna pod kocią postacią, kiedy był taki mięciutki i puszysty jak jej ukochany Leon. Oczywiście, Anguis nie miał o tym zielonego pojęcia, bo Anderws miała w sobie, na szczęście, tyle taktu, aby o tym nie wspominać. Na co dzień nie mieli raczej zbyt wielu tematów, a ona mimo wszystko wciąż czuła się niezręcznie w jego towarzystwie. Nie mogła zapomnieć mu tego, jak traktował ją na początku ich szkolnej kariery, choć naprawdę rzadko dawała to po sobie poznać. Holly Anderws była mistrzynią udawania, że wszystko jest w porządku.
OdpowiedzUsuń- Ostatnio masz wyjątkowe szczęście do lądowania w pokoju wspólnym Puchonów – zauważyła nieco rozbawiona, bo nie dalej jak dwa czy trzy dni temu też ratowała go z rąk rozczulonych jedenastolatek. - No i… nie ma za co. Na rodzinę zawsze można liczyć, no nie?
Puściła mu oczko i zaśmiała się wesoło, wsuwając dłonie w kieszenie swojego uroczego, różowego sweterka. Holly momentami sama wyglądała jak jedenastolatka, a tego dnia naprawdę wydawała się młodsza niż była. I tak miała dziecięcą urodę, a różowy sweterek i zaplecione w dwa warkoczyki jasne włosy tylko potęgowały to wrażenie.
- Wracasz do domu na wakacje? – zapytała nagle.
Holly zawsze spędzała wakacje w rodzinnym domu z jednego prostego powodu – nie miała takich przyjaciół, których chciałaby odwiedzać. Właściwie zawsze trzymała się na uboczu i z nikim tak naprawdę nigdy nie była blisko, co było dziwne, ponieważ… wrogów też nie miała. Czasem miała po prostu wrażenie, że jest z nią coś nie tak.
Holly A.
[zacznę, bo tak najlogiczniej wychodzi, najpewniej jutro, pray, żeby to wyszło jakoś składnie : (]
OdpowiedzUsuń[A myślę, że właśnie by pasował, ale niestety kompletnie nie mam pojęcia, z jakiego powodu James mógłby go męczyć, bo i nie wiem, jak by panów można było powiązać :c]
OdpowiedzUsuńJames
Albus od małego uwielbiał quidditcha, i chociaż w wieku kilku latek dostał zabawkową miotełkę, latanie nie było jego powołaniem. Ale kibicowanie to co innego. Kochał chodzić na mecze, dopingować zawodników i oglądać ich w locie. I chociaż nie miał ulubionej drużyny (kiedyś kibicował Brazylii, ale to były dawne czasy) to na każdy mecz przychodził z przyjemnością. A w ciągu wakacji było takich sporo, bowiem jego matka zawsze miała bilety. Jako była zawodniczka jedynego żeńskiego zespołu, a teraz sportowa reporterka Proroka Codziennego, zwykle dostawała te lepsze miejsca. Dzięki temu Al z Jimem mogli obserwować grę w najbardziej komfortowych warunkach.
OdpowiedzUsuńMecz otwierający sezon był wkrótce po rozpoczęciu wakacji, i Albus nie mógł się go doczekać. Jeszcze w szkole niecierpliwie odliczał dni, a w dniu meczu z radości nie mógł usiedzieć na miejscu. I oto w końcu wspiął się z matką i bratem do najwyższej loży, z wielkim uśmiechem podekscytowania zajmując swoje miejsce. Rozejrzał się dookoła i zauważył że miejsce obok zajmuje jego kolega ze szkoły. Przywitał się z nim, niecierpliwie zerkając w dół na boisko.
- Wszystkim – odpowiedział, a wiedząc jak to absurdalnie brzmi, zaśmiał się głośno. – Nie mam ulubionej drużyny, lubię oglądać każdy mecz. Za to mam kilku ulubionych zawodników, i jeśli grają to kibicuję właśnie ich zespołom.
Wiedział że jego podejście do quidditcha dla wielu było niezrozumiałe, każdy jego kolega miał jedną ukochaną drużynę, której plakat zdobił ścianę nad jego łóżkiem w dormitorium. Jednak Albus się tym nie przejmował, i po prostu czerpał radość z każdej gry, z każdego meczu. Zarówno w oficjalnych jak i w szkolnych rozgrywkach. Chociaż cichutko musiał przyznać, że w szkolnej rywalizacji od dwóch lat kibicował Gryfonom, za co pewnie koledzy z domu by go znienawidzili gdyby się dowiedzieli. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że jego brat grał w przeciwnej drużynie, i Albus czuł się w obowiązku trzymać kciuki właśnie za niego.
Albus
[rozczuliło mnie to wspomnienie z dzieciństwa <3]
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się widząc z jaką pasją chłopak opowiada o łyżwiarstwie figurowym.
- Nigdy nie próbowałam - przyznała się. - Mama zapisała mnie i moją siostrę na balet, ale mi się bardzo szybko znudziło... Mniej więcej kiedy sąsiad dostał miotłę i pozwolił mi się przelecieć. Nadal potrafię zrobić szpagat i podnieść nogę na 180 stopni, ale to raczej dla szpanu na imprezie niż do faktycznego tańca... Vivienne długo tańczyła...
"W sumie nigdy nie przestała" - pomyślała z bólem, który w normalnych warunkach bardzo szybko rozprzestrzeniłby się po całym dziele, kiedy poczuła dotyk dłoni chłopaka. Spojrzała na ich złączone ręce i po chwili pierwotne zdziwienie zaczęło być zastępowane czymś innym. Ulgą. Technika kotwicy , przypomniała sobie. Znaleźć coś, co będzie ją trzymało przy ziemi, przy tym co się faktycznie dzieje i nie będzie jej pozwalało odpłynąć w czarne myśli i ból. Ścisnęła rękę chłopaka czując jak ogarnia ją ciepło. Nie potrafiła wyrazić jak bardzo wdzięczna była mu za ten prosty gest.
- Dziękuję... - szepnęła tylko i uśmiechnęła się delikatnie. Nagle w jej głowie zrodził się pewien pomysł, który spowodował błysk w jej oczach. Anguisowi może się wydawać, że nie ma jak ćwiczyć jazdy na łyżwach w Hogwarcie. Ona jednak zamierzała zrobić mu niespodziankę i pokazać, że ten się myli.
- Dziękuję za... To... - kiwnęła głową w stronę ich złączonych dłoni. - Pozwoliło mi... zostać tutaj. Rozumiesz. Dziękuję.
Ścisnęła jego dłoń i niechętnie cofnęła rękę. Nie chciała żeby chłopak poczuł się niezręcznie, bez względu na to jak bardzo potrzebowała tego dotyku.
Odchrząknęła i poprawiła swoją pozycję w fotelu.
- Może w ramach podziękowania pozwolę ci się nauczyć jeździć na łyżwach i pośmiać się ze mnie kiedy będę obtłukiwać sobie tyłek - powiedziała szczerząc zęby w uśmiechu. Zamyśliła się przez moment, próbując wymyślić stosowne pytanie.
- No dobrze, panie Whitehorn, na początek coś lekkiego - odezwała się po chwili, a na jej twarzy nadal był widoczny uśmiech. - W trzeciej klasie przerabialiście boginy...prawda? Wiem, bo Justin zobaczył wtedy Madame Pomfrey ze wielką strzykawką i wszyscy się potem z niego śmiali...
Jak teraz wyglądałby bogin Justina, nie miała pojęcia, ale czuła, że igły nie były czymś, co przerażałoby go najbardziej.
- Jaka historia kryje się za Twoim boginem?
Victoria
Mathias załamał ręce i cicho westchnął. Po prostu pozwolił uczniom mówić, choć jedyne na co miał ochotę to gromki śmiech. Uczniowska głupota z roku na rok rosła, a w tej chwili osiągnęła swe apogeum.
OdpowiedzUsuń— Dość! Nie obchodzi mnie kto zaczął i dlaczego zaczął — warknał, wytrącony z równowagi. — Czy wy siebie słyszycie?! Ile wy do cholery macie lat?
Zacisnął usta w wąski paseczek, starając się względnie uspokoić. Nie było warto tracić nerwów. W końcu to nie pierwszy raz, gdy przyjdzie mu rozstrzygać spory między uczniami.
— Uważasz, że bycie Ślizgonem inicjuje bycie chamskim? Bycie Ślizgonem to obowiązek, który dumnie trzeba reprezentować, tak samo jak resztę przynależności. Oboje tracicie po dwadzieścia punktów dla swojego domu. Gryffidnor traci dodatkowe dwadzieścia za bezczelność i prowokację. Oby było mi to ostatni raz, zrozumiano?!
Mathias
[Lubi ONMS <3 Dogadają się, jeśli Ślizgon umie tolerować Puchonów i darzyć ich sympatią.
OdpowiedzUsuńWspólne projekty, chodzenie na koło ONMS, poszukiwanie kolejnych książek na ten temat i być może włamywanie się do działu ksiąg zakazanych po ten jeden jedyny, najlepszy tom księgi o hodowli zakazanych zwierzętach magicznych? ]
Nancy Stewart
[Czyli mamy to. Super. Zaczniesz? :) ]
OdpowiedzUsuńNS
[dziękować <3 mam takiego w domu i jakoś nie mogłam się powstrzymać. jest piękny ale diabeł]
OdpowiedzUsuńCrowley
[hm... Ciężko powiedzieć w sumie. Na razie żaden konkret nie przychodzi mi do głowy, no chyba, że Anguis w swojej animagicznej postaci natknie się na El Fuego i dostanie od niego łapskiem po mordce - nie wiem tylko jak Anguis przeżyje taką zniewagę]
OdpowiedzUsuńNancy nie wiedziała jak to się stało, że jej krąg znajomych nagle poszerzył się o aż jedną osobę i to Ślizgona. To było zaskakujące, bo do pewnego momentu nawet nie zdawała sobie z tego sprawy i nie traktowała Anguisa jako znajomego, ale jednego z uczniów ze szkoły. A przecież spędzali ze sobą dużo czasu sam na sam i łączyło ich kilka sekretnych wypadów do Zakazanego Lasu.
OdpowiedzUsuń- Nie wszystko - mruknęła nie odrywając wzroku od swojej książki. - Jest sporo pozycji w Dziale Ksiąg Zakazanych, których nie czytaliśmy - dodała jakby wyjaśniająco. Przełożyła stronę tomiska, przesunęła palcem po kartce i zastygła na moment. Podniosła wzrok na chłopaka i przez głowę przemknęła jej myśl: Zgodziłby się czy nie zgodziłby się? Uśmiechnęła się do niego, jak gdyby nigdy nic. - No ale tam nie mamy wstępu.
Nancy
[haha, no to będą mieli chłopaki używanie :D kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńCrowley
Kenneth przystanął i zmierzył go uważnym spojrzeniem, a na jego twarzy pojawił się bezczelny uśmieszek.
OdpowiedzUsuń- Myślisz, że masz do czynienia z debilem, Whitethorn? - zapytał, krzyżując ręce na torsie i wskazał na niego podbródkiem, a raczej na jego sweter, pełen białej sierści.
- Może mi jeszcze powiesz, że jakoś tak przypadkiem jesteś cały w białej sierści? Takiej samej sierści jaką posiada ten przeklęty kot! Co z nim zrobiłeś? - westchnął i obszedł go dookoła jakby nagle z kieszeni Ślizgona miał wyskoczyć zwierzak.
Kojarzył chłopaka z zajęć, chyba zaklęć, które mieli razem z uczniami Slytherinu. Zawsze miał jednak wrażenie, że Anguis należy raczej do tych wycofanych. Nigdy nie rozmawiali ale chłopak raczej wydawał mu się w porządku. Teraz miał jednak co do tego delikatne wątpliwości i utwierdzał się w fakcie, że każdy, każdy Ślizgon musi być po prostu nadętym bucem.
- Muszę znaleźć jego właściciela – dodał po chwili jakby to jakimś cudem miało pomóc. Nie liczył jednak na ochoczą współpracę.
kenneth
- Niestety - dodała już jakby od niechcenia Nancy, tracąc tym samym wiarę, że poznają sekrety zakazanych ksiąg. Ta nadzieja żyła ledwo krótką chwilę. Zaabsorbowana czytaniem nawet nie zwróciła uwagi, kiedy wstał od biurka. Zajęło jej krótką chwilę zorientowanie się, że została sama. Odłożyła książkę i rozejrzała się.
OdpowiedzUsuń- Anguis? - wymamrotała cicho pod nosem nie chcąc zakłócać ciszy w bibliotece i podniosła się, żeby go odszukać. Złapała go za barki i zajrzała mu przez ramię. - Co robisz?
Nancy Stewart
[O losie, Percy chyba dostanie zawału. Jestem jak najbardziej za. Zacznę nam!]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
Relacje z ojcem Molly miała, lekko mówiąc, skomplikowane. Nie spełniali wzajemnie swoich oczekiwań. To nie tak, że on był nią zawiedziony, a ona spędzała dzieciństwo, płacząc nad swoją beznadziejnością; zastanawiała się raczej, dlaczego to ona nie mogła trafić lepiej i chociaż kochała mężczyznę, który dał jej życie, to jednak wolała go nie oglądać. Lubiła myśleć, że gdzieś tam, na świecie, żyje jej ojciec, ale niekoniecznie miała ochotę na konfrontacje. Wakacje były ciężkie. W jej mniemaniu rodzice powinni już dawno zaakceptować to, kim była, nawet jeśli nie zrobili tego od razu, co samo w sobie było dla niej niezrozumiałe. Ojciec jednak nadał strzępił język na kolejne wykłady, jakby sądził, że powtarzanie w końcu tego samego sprawi, że Molly zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Chyba dla świętego spokoju, jeśli w ogóle.
OdpowiedzUsuńNa ogół nie była złośliwa. Wcale nie była złośliwa, droczyła się jedynie w żartach z przyjaciółmi, ale zwyczajnie nie mogła znieść myśli o kolejnym lecie, podczas którego będzie musiała wysłuchiwać wykładów ojca, a na domiar złego utyskiwań matki. Może nie powinna tego robić. Może to było okrutne. Może nierozsądne. Może głupie. Może dziecinne. Ale Molly nie mogła się postrzymać.
Whitethornowie byli Percy'emu doskonale znani, Molly znała opinię ojca na ich temat, a że Anguis był zupełnie normalnym chłopakiem, tego ojciec wiedzieć nie musiał. Dodatkowo, był Ślizgonem, o których jej rodzice opinie mieli okrutnie stereotypowe. Wystarczyła więc jedna prośba Weasleyówny, kilka sugestii podkoloryzowania rzeczywistości i mieli gotowy spektakl.
Była okropną córką.
– Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – zapytała przyjaciela, kiedy szli razem jednym z magicznych przedmieść Londynu, gdzie od lat mieszkała rodzina Percy'ego Weasleya. Molly wolała dom za miastem dziadków. Albo dom Potterów. Zaśmiała się cicho. – Ostrzegam, że mój ojciec może paść na zawał. Ale może przynajmniej będę miała spokój przez resztę lata.
Molly Weasley
Sykle smakowały najlepiej spożytkowane na coś, czego miało się później żałować. Jak piwo, piwo kremowe, piwo w weekendowe popołudnie, piwo w Trzech Miotłach, piwo nieosiadające na zaroście, skoro się go pozbyło. Zawsze marzył o tym, by ktoś, ktokolwiek zapytał go czy zamieniłby się w kobietę pod jakimiś okolicznościami. Dla zachowania pieniędzy, godności, życia. Marzył o tym i o swojej odpowiedzi, prostej, klarownej, wyrzuconej z siebie ot, od niechcenia, bez trudu. Jak to Pat. Danforth. Jak to miał w zwyczaju.
OdpowiedzUsuńNienawidził quidditcha. Nie było to nic personalnego, nie spadł z miotły w pierwszej klasie i nie połamał wszystkich kończyn, nigdy nie oberwał tłuczkiem, a rodzina nie forsowała na nim niczego, częściowo dlatego, że nie miała o tym pojęcia. Zawsze czuł jednak, że idea gloryfikowania jednego sportu wyglądała nadto sekciarsko, nie wspominając o wielbicielach otaczających osoby obdarzone, będące w stanie faktycznie zaangażować się w wybitnie bezsensowną dla niego grę. Jaki był sens starań, kiedy wystarczyło, że przeciwnik posiadł lepszy sprzęt? Merlinie, miał ze sobą problem.
Czego nienawidził bardziej? Fanatyków. Kibiców. Tych, którzy nie kibicowali kanadyjskim drużynom z czystej i naturalnej miłości do tamtych rejonów, by przelać znaczną część swojego życia w ludzi latających na miotłach. Po prostu nie.
Z tego powodu odstawił wreszcie piwo. Przeczesał nienaturalnie czarne włosy, zwracając napięte spojrzenie ku pobliskiej grupce czarodziejów, proszących się o jego uwagę.
– Słuchaj, ja nie wiem, ile musiałeś wypić, żeby w ogóle pomyśleć, że Armaty mają jakiekolwiek szanse...
Potarł policzek, jakby upewniając się, że wciąż wyglądał tak samo i jednocześnie zupełnie inaczej, inaczej od zwyczajowej aparycji, szczęśliwie pozostawionej gdzieś w pobliżu Sowiej Poczty. Pochyleniu się nad zajmowanym samemu stolikiem towarzyszyło ciche odchrząknięcie. Radowała go nieobecność tłumu uczniów.
– Ej, ej, panowie – i pani, zreflektował się po chwili, czego jednak nie wokalizował. Uśmiechnął się słabo, gdy udało mu się zwrócić na siebie uwagę. – Kibicują panowie Harpiom?
Siedzący najbliżej niego czarodziej wskazał na zarzucony na szyi ciemnozielony szal, jakby odpowiadało to na cokolwiek.
Pat zacmokał z aprobatą.
– No, i co sądzicie o ostatniej grze? – Która odbyła się kiedy, Pat? – Trochę klapa, co?
Z rosnącym podekscytowaniem obserwował wszechobecne oburzenie.
– Ale wiesz, koleś – odezwał się ten sam mężczyzna, który wcześniej uświadomił go w preferencjach swojej grupy – że Harpie wygrały?
– No – potwierdził Pat. Ukrył drżenie rąk spleceniem ich palców na powierzchni stolika. – Ale to nie zmienia faktu, że Harpie grały, kurwa, beznadziejnie, nie uważacie?
Nie uważali.
znowu w życiu mi nie wyszło
[Nie jestem zwolennikiem przydzielania uczniów do Domów względem nazwiska, a względem charakteru. :D Wahałam się między Hufflepuffem, a Ravenclawem, ale ostatecznie Lily trafiła do Borsuków. Chętnie coś pokombinuję z wątkiem. :)]
OdpowiedzUsuńLily Potter II
Ostatnio bagatelizował klub eliksirów. Jego frekwencja była mierna, niemalże nieistniejąca. Gdyby na jej podstawie nauczyciela egzekwowała ich uczestnictwo na dodatkowych zajęciach, już dawno wyleciałby z nich na zbity pysk. Przychodził na niego, kiedy miał ochotę, a ostatnio rzadko takową posiadał. Wolał ćwicz w samotności. Bez zaplecza hałasu za swoimi plecami i nieudolności swoich prymitywnych rówieśników, którzy - w jego egocentrycznym mniemaniu - nie dorastali mu nawet do pięt w tej dziedzinie magii, a jedynie plątali się pod nogami i zatruwali powietrze łapaniem tchu, kiedy w powietrzu unosiła się duchota spowodowana obecnością wielu kotłów.
OdpowiedzUsuńDziś przyszedł na dodatkowe zajęcia, ale szybko pożałował swojej decyzji. O ile przed przekroczeniem pomieszczenia wykrzywił wargi w uśmiech, uśmiech na ustach niemal natychmiast zelżał, kiedy doszła do jego informacji czym będą zajmować się na zajęciach. Kontemplował w grobowej ciszy sylwetkę Anguisa, a z jego ust uleciało powietrze. Ręką mimowolnie powędrowała w kierunku potylicy. Zanurzył ją w ciemnobrązowych w oczach, jakby w ten sposób chciał wspomóc proces myślowy swoich szarych komórek, ale nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Z rezygnacją syknął pod nosem mugolskie przekleństwo w zestawie z kilkoma innym słowami - to jest kurwa jakiś niesmaczny dowcip. Lubił przekleństwa, chociaż wielu czarodziejów z środowiska, w którym się obracał, traktowało je z przymrużaniem oka, słowa z nieznanego dla nich języka. Niewielu wiedziało, że mugole posługiwali się takowymi niemal na co dzień, a przynajmniej pospolici obywatele Londynu mijani przez nich na ulicach dzień w dzień, gdy śpieszyli się do spuszczenia wody w toalecie przed wejściem do Ministerstwa. Sam przyswoił je sobie przez książki, która jedna po drugiej lądowała w kominku trawiona przez ogień.
Odchrząknął w końcu i przełknął ślinę, by nawilżyć suchość w gardła.
— Od teraz ja tu rządzę —powiadomił oschle swojego współlokatora, jakby nie miał do niego za grosz zaufania. Podwinął rękawy swojej szaty odsłaniając kościste nadgarstki i drogi zegarek przyczepiony do jednego z nich - lewego.
Nie preferował pracy w grupie, gdyż nie potrafił dostosować się do obecności innych, dlatego też grał w drużynie Qudditcha na pozycji pałkarza. Wtedy nie musiał z nikim współpracować. Był tylko on, pałka i tłuczek, a piastowana pozycja pozwalała na wpuszczenie łomotu każdemu, z kim miał na pieńku bez zbędnych uprzejmości i przede wszystkim konsekwencji, pod warunkiem, że ten ktoś - oczywiście- należał do przeciwnej drużyny.
Podszedł bardzo niechętnie do ich stanowiska pracy, zachowując się tak jakby pierwszy raz widział Whitethrona na oczu, a przecież widywał go regularnie każdego ranka. Od sześciu długich lat.
Po prostu nie zawadzaj, chciał powiedzieć, ale ostatecznie ugryzł się w język, domyślając się, że to mogłoby doprowadzić do rękoczynów. Zamiast tego potoczył spojrzeniem po wypełnionej zbędnym istnieniem klasie i czekał na dalsze instrukcje, choć te równie dobrze mogły paść chwilę temu. Znów się spóźnił, przychodząc na sam koniec. Ma za swoje.
[Pasuje mi to do rozgrywki, ale pozwolę sobie to uzupełnić o kilka detali: Ars na pewno chciałby wykorzystać zdolność Anguisa, gdyby ta była mu potrzeba i zdolny byłby przekupić go biletami na konkretny mecz. W wąskim przejściu zgodnie z instrukcją jednego z ruchomych obrazów mógłby znajdować się rulonik ze stron z jakieś księgi, którą Arsellus byłby zainteresowany, a brakowałoby w niej odpowiednich kartek, by kontynuować naukę. Przynajmniej celowałabym w coś takiego, ponieważ nie byłoby to zbyt wielkie wyzwaniem dla twojej postaci, która w kociej skórze miałaby je przynieść. Daj znać, czy takie rozwinięcie Ci odpowiada i wówczas zacznę za podrzucenie pomysłu c:]
OdpowiedzUsuńArsellus
Miała ochotę go wyściskać. Przytulić go do piersi i powiedzieć mu, że jest najlepszy ze wszystkich. Przez tę krótką chwilę Nancy naprawdę uwierzyła, że włamią się do działu ksiąg zakazanych i będzie to banalnie proste. Moment ekstazy przeszedł równie szybko co się pojawił i zastąpiło je zwątpienie. Wzięła książkę od Anguisa i podreptała za nim z powrotem do ich stołu. Usiadła, zagryzła wargę i popatrzyła na niego.
OdpowiedzUsuń- Chyba przesadzamy, tak nie można - wymruczała. Ślizgonom być może podjęcie takiej decyzji zajmowało sekundę. Dla poprawnej Puchonki stanowiło wyzwanie. Dopóki było tylko marzeniem nie miała z tym problemu, ale kiedy zaczął wdrażać plan w życie poczuła dreszcz. Nancy nigdy nie łamała zasad. A niezgodne z przepisami zwierzątka, które chowa pod łóżkiem to wyższe dobro…
Otworzyła książkę i zaczęła wyszukiwać potrzebne materiały drżącą ręką. - A jak nas złapią? - wyszeptała.
[A co powiesz na to, by Arsellus miał okazję zobaczyć jak ten zmienia się w kota i potem jak zachowuje się po powrocie do ludzkiej postaci? Wcześniej nie dawałby po sobie poznać, że coś wie o uzdolnieniach Anguisa. Oczywiście, ciekawiłoby go to na swój sposób, ale dopiero gdy czegoś, by od niego potrzebował – zgłosiłby się ku zaskoczeniu kolegi.
OdpowiedzUsuńPS Dziękuję za powitanie u Deucenta! Akurat Faradyne to ten typ, który starannie stworzył swój wizerunek lenia nad wszystkie lenie świata i staje w ten sposób okoniem względem stereotypów krukońskich – w ramach swojego młodzieńczego buntu. Cieszę się bardzo, że przypadł do gustu :D]
Ars/Deucent
Miał już dość stereotypów. Jesteś Ślizgonem, zachowuj się jak Ślizgon. Gdzie, do cholery, jest zapisane jak powinien zachowywać się każdy uczeń domu Salazara Slytherina? Gdzie jest zapisane, że należy tępić szlamy, wyżywać się na innych, gnoić niewinnych Puchasiów i wyśmiewać się z Gryfonów? Kto, do jasnej cholery, dał tym pieprzonym dzieciakom prawo, do ustanawiania reguł?
OdpowiedzUsuńScorpius Malfoy nie był ani typowym Ślizgonem, ani synem swego ojca, jak powtarzała mu większość rodziny. I choć nikt się go nie wyprze, bo blond czupryna przemawiała jednoznacznie z jakiej rodziny pochodzi, cała reszta odróżniała go od familii.
Scorpius Malfoy był niezwykle ambitnym, przebiegłym i zaradnym chłopcem, ale nigdy nie zniżył się do poziomu osób pokroju.. Hm. Nie. Nie będę wymieniać głośno. W każdym razie, doskonale znał opowieści na temat swojego ojca i obiecał sobie, że nigdy nie będzie taki jak on.
Już od dłuższej chwili ciskał kamieniami na dziedzińcu, mrucząc pod nosem niezbyt uprzejme uwagi na temat pewnych kolegów. Doskonale wiedział, że wystarczyło, by przestał się przejmować opinią wszystkich wokół, by jego życie było spokojniejsze, ale to z kolei nie było takie proste. Zawsze znalazł się ktoś, kto nie był zadowolony, a przez to i Scorp miał do siebie pewne żale. Nie dogodzi, no.
-Podłe. Wredne. Obślizgłe. –wyliczał, po każdym słowie ciskając kamieniem, właściwie nie patrząc gdzie. W ostatniej chwili zreflektował się, że na horyzoncie ktoś się pojawił, więc powstrzymał kolejny rzut, by przypadkiem przybysza nie trafić i zacisnął palce na niewielkim głazie.
-Ty też chcesz się ze mnie pośmiać? A może uważasz, że nie pasuję do Slytherinu? –wymruczał, rzucając Whitethornowi niezadowolone spojrzenie. Może niesłusznie, może nie powinien sam atakować innych, ale był na tyle zły i rozżalony, że nie miał ochoty jeszcze panować nad swoimi słowami. –Te pokraki myślą, że jak są w ostatniej klasie, to wszystko im wolno, a jeszcze przed wakacjami chodzili przy ścianach, bo bali się starszych. –warknął, ostatecznie ciskając kamień przed siebie, kiedy Anguis przeszedł. –Wybacz. –mruknął jeszcze, siadając na murku i zacisnął dłonie. Miał dość, a negatywna energia kłębiła się w nim, szukając ujścia.
Scorpius
Od zawsze miał rękę do kotów. Ogólnie zwierzęta go lubiły, co zauważył zwłaszcza na zajęciach dotyczących ich opieki tutaj w Hogwarcie. Oprócz eliksirów to właśnie ONMS była jednym z jego ulubionych zajęć. Lubił na nie chodzić, więc nikogo nie dziwiło to, że zapisał się również na zajęcia dodatkowe z tego przedmiotu.
OdpowiedzUsuńTeraz siedział sobie na mostku, podziwiając niezmąconą falami taflę magicznego jeziora. Czasem udawało mu się dopatrzeć płynącego trytona. Zwierzęta te zawsze go przerażały, chociaż do tej pory nic mu nie zrobiły. Kiedyś nawet wyłowiły i oddały jego but, który wpadł mu, gdy opalał się na mostku. W sumie to mógłby uznać je za miłe stworzenia, ale coś w nich było, co budziło jego wątpliwości i nie chciał wchodzić im w drogę.
Spojrzał na koteczka, który teraz radośnie mruczał mu na kolanach. Od razu pożałował, że nie jest to jego kotka, bo od razu zacząłby ją cmokać po głowie i bawić się z nią. Zawsze gdy mruczała, to znaczyło, że jest w dobrym nastroju i prędko z niego nie wyjdzie, więc mógł z nią robić, co tylko chciał. Jego kotka miała jednak swoje codzienne rytuały i zazwyczaj nie chodziła za nim. Pewnie dalej spała w bibliotece, doskonale wiedząc, że prędzej czy później jej właściciel do niej wróci.
Po raz kolejny wziął kota na ręce i położył się na drewnianym mostku, kładąc również zwierzaka na swoim brzuchy, by móc cały czas go głaskać. Czuł jego miłe muterko i nie przeszkadzały mu nawet pojedyncze włoski, które gdzieś tam zatrzymywały się jego dłoni. Zamknął oczy, żeby na chwilę odpocząć.
Michael
Gdy grał, świat nagle przestawał istnieć, nie zwracał uwagi na prażące za oknem słońce, na obcego kota, któremu najwyraźniej spodobała się sącząca z pomieszczenia muzyka i postanowił posłuchać prywatnego koncertu. Zwrócił jedynie uwagę na Gismo, któremu nie do końca odpowiadało leżenie na kanapie i w kilku susach pokonał dzielącą ich odległość, by wskoczyć na górną okrywę pianina, gdzie ziewnął w ten charakterystyczny, dziki, koci sposób, przeciągnął się i ułożył, zawijając przednie łapki pod pierś. Elijah był bezuczuciowym typem, którego nic nie potrafiło ruszyć, nic poza rozczulającym kotem, który wielu wydawał się być najobrzydliwszym przedstawicielem gatunku, ale dla Elijah’y był najpiękniejszym stworzeniem na całej kuli ziemskiej. Może i jego futerko miało dziwny, siwy kolor, może było przerzedzone, a gdzieniegdzie nawet go brakowało, ale Gismo był idealny w swojej niedoskonałości.
OdpowiedzUsuń— Zmieńmy repertuar — odezwał się cicho, na moment unieruchamiając swoje palce, by po chwili zacząć snuć kolejną, powolną melodię zasłyszaną niegdyś w mugolskim radio. Przymknął powieki, rozkoszując się przepięknym brzmieniem. Choć całe życie uczony był nienawiści do mugoli i zdrajców krwi i bardzo dobrze pojął te nauki, wiedział jedno. Mugole tworzyli najpiękniejszą muzykę, znacznie piękniejszą niż to, co wychodziło spod palców czarodziejów. Płynnie przeszedł w następną melodię, tym razem musicalową.
Gismo z cichym miauknięciem zeskoczył na klawisze, kalecząc to, co wychodziło spod jego palców, zrekompensował się jednak, przeskakując z niej na jego ramię i ocierając główką o jego skroń. Uśmiech mimowolnie wypłynął na jego usta i zakołysał się, nucąc pod nosem.
Kiedy był dzieckiem, rękoma i nogami bronił się przed lekcjami gry na pianinie. Jego ojciec krzywo patrzył na niego, gdy wrzeszczał, że nie będzie siadać przed tym cholernym pudłem, że to dla dziewczyn. Matka próbowała namawiać go godzinami, przed pójściem spać, przed wyjściem na dwór i przy posiłkach. Prawdą było, że Elijah panicznie bał się swojego nauczyciela, który, gdy tylko pomylił akord, bądź nie zagrał czysto, uderzał jego dłonie długim kijem, który powinien służyć jako wskaźnik do map i tablic. Dopiero po śmierci mężczyzny, gdy państwo Selwyn zatrudnili nowego nauczyciela, człowieka, dla którego muzyka była pasją i przyjemnością – nauczył się czerpać z niej radość. Młody mężczyzna rozwinął jego wyobraźnię do tego stopnia, że Elijah wygrywał tylko sobie znane melodie, które, choć wymyślone na poczekaniu, były małymi dziełami sztuki. Stał się młodym wirtuozem, którego talent znacznie przewyższał umiejętności.
— A teraz coś dla ciebie — oznajmił, spoglądając na mruczące stworzonko i niczym dziecko, zaczął wygrywać mugolskie „Wlazł kotek na płotek”. Głośny miauk uświęcił go w przekonaniu, że Gismo kocha tą pioseneczkę dla dzieci. Zaśmiał się cicho i zdjął ręce z pianina, gdy ostatnia nuta wirowała w powietrzu, a on sam podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do okna.
Zwinięty w kulkę kot na parapecie, zaalarmowany nagłym ruchem w pomieszczeniu podniósł na niego czujne spojrzenie, gdy ten oparł się dłońmi o parapet i rozejrzał się po zamkowych błoniach.
— Ani jednej żywej duszy — stwierdził, z zaciekawieniem obserwując nieruchome czubki drzew rosnących w Zakazanym Lesie. — Co jest, kotku? Gdzie Twój pan? — przeniósł wzrok na stworzenie.
Elijah, który przeprasza, że tak długo to trwało!
[ O to, że Freddie się zmienił? Xd Wybacz opóźnienia, problemy z życiem. I dzięki za powitanie pod Johnem, niestety tam goni mnie limit, nie mam pomysłu, a nie przepadam za wątkami na żywca. ]
OdpowiedzUsuńFreddie/John
[wybacz zwłokę!]
OdpowiedzUsuń- Nie widzę w tym nic śmiesznego... - odparła kiwając głową ze zrozumieniem. - Ja też miałam zajęcia z boginami na trzecim roku. Byłam pierwsza w kolejce aby się z nim zmierzyć i nie byłam zbytnio na to przygotowana. Kiedy z szafy wyskoczyła wielka ropucha zaczęłam wrzeszczeć... Dosyć krępujące wspomnienie.
Wychyliła do dna sok dyniowy i uśmiechnęła się z refleksją. Ile razy myślała o tym, jak wiele by dała by wrócić do czasów, w których nie było nic bardziej przerażającego niż wielki płaz. Victoria nie spotkała bogina od dawna. Jaką by teraz przybrał postać - nie miała pojęcia, ale nie bardzo chciała się dowiedzieć. Teraz nie potrzebowała bogina, żeby się bać.
- Jeden wyjątkowo nieprzyjemny Ślizgon podrzucał mi żaby do torby do końca roku szkolnego, aż go... - urwała i pokręciła głową z rozbawieniem. - Cóż, chyba nie powinnam o tym mówić. Ale dość skutecznie przekonałam go, żeby przestał. Straciłam punkty dla domu i zarobiłam szlaban u Filcha, ale było warto. A chłopak przeżył. W szóstej klasie był nawet epizod, że się ze sobą umawialiśmy więc... jak widać nie trzymał uraz zbyt długo.
Odstawiła szklankę na stół i ziewnęła przeciągle.
- Nie wyganiam Cię - powiedziała zerkając na zegarek - Ale zaczynam dyżur za jakieś 4 godziny. Muszę się choć trochę zdrzemnąć, bo inaczej przedawkuję Eliksir Przebudzenia.
Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się szeroko, a w jej oku pojawił się błysk ekscytacji.
- Przyjdziesz do mnie jutro wieczorem? Chciałabym Ci coś pokazać.
Victoria
[Daj mi tylko znać, czy to co napisałam — pasuje i nie ma do tego jakichś zastrzeżeń. Jeśli wszystko gra, to wtedy na spokojnie zajmę się tym zaczęciem :D]
OdpowiedzUsuńArsellus Langhorne
[y u always lyin']
OdpowiedzUsuń[Hej! Ze względu na problem z pełnym wczuciem się w Arsa, zmuszona byłam się z nim rozstać z bólem serca, ale jeśli nadal znajdą się u Ciebie chęci na wspólne tworzenie czegoś lub wymianę tego wątku (również zacznę, jakby co! :D), to zapraszam do Aleistera lub Deucenta! Przepraszam za to nieoczekiwane zamieszanie c:]
OdpowiedzUsuńDeucent/Aleister