Irina Ludmilla Krum
11 XI 2003, Bułgaria — rocznikowo osiemnaście lat — półkrwi — córka Wiktora Kruma — od siedmiu lat mieszkanka Szkocji — klasa siódma — Gryffindor — patronus: lis — bogin: śmierć brata — różdżka: wierzba, 11 i 3/4 cala, włos z ogona jednorożca, giętka — klub pojedynków — przyszły łamacz zaklęć — lis imieniem Ilia — powiązania — więcej
Gdyby nie wspólne nazwisko, nikt nie pomyślałby, że Irina i Nikola Krum to rodzeństwo. Są niczym ogień i woda, przy czym ona zdecydowanie odgrywa rolę ognia. Pewna siebie, zawsze uśmiechnięta i otoczona wianuszkiem dobrych znajomych. Trudno ją przeoczyć, nawet jeśli mierzy raptem metr pięćdziesiąt dziewięć, bo potrafi przekrzyczeć niemal każdego, a jej głośny śmiech zna chyba każdy. Inteligentna bestia, która uwielbia potyczki słowne równie mocno co pojedynki, a obie te rzeczy zdarzają się dość często, bo niestety nie trudno wyprowadzić ją z równowagi. Jeszcze niedawno rozpierającą ją energię władowywała najczęściej na boisku Quidditcha, ale pod koniec szóstej klasy zrezygnowała z drużyny na rzecz nauki, by mieć większe szanse zostania upragnionym łamaczem zaklęć. Zyskała więc nieco więcej czasu, dzięki czemu ma możliwość jeszcze głębszego zanurzenia się w czarną magię, którą zainteresowała się w poprzednie wakacje. Jest to jednak jej mała tajemnica, o której wie jedynie jej ukochany braciszek. Ten sam, którego przed wszystkimi broni, którego bezgranicznie kocha i który jest dla niej najważniejszą osobą na świecie. Nic dziwnego, że jest niezadowolona z tego, że Nikola ją unika, czego nie ukrywa, bo od dziecka mówi to, co myśli, nieważne co sądzą o tym inni. Mimo to ludzie i tak widzą w niej uroczego krasnala, który uwielbia się przytulać i jest duszą towarzystwa. Potrafi być jednak wredna i mściwa, ale tylko wtedy, gdy ktoś ją naprawdę zdenerwuje.
Na gifach Milena Tscharntke, w tytule Kehlani.
[Ależ ona wydaje się sympatyczna! Nie mam żadnego konkretnego pomysłu na ten moment, ale witam z drugą postacią! :D Powodzeni i w razie czego zapraszam, może wspólnymi siłami coś wymyślimy ;)]
OdpowiedzUsuńNoah
[Bardzo intrygująca postać z Iriny. No i miło zobaczyć córkę Wiktora Kruma. :) Podziwiam, że potrafiła zrezygnować z pasji, jaką jest Quidditch, na rzecz nauki. Jestem pewna, że Rose by nie potrafiła. Powodzenia z bardzo uroczą panią i w razie chęci, zapraszam do siebie.]
OdpowiedzUsuńBethany / Rose
[Ja tu niedługo wrócę z moim Leosiem, ale wiedz, że wątku nie odpuszczę! ♥]
OdpowiedzUsuńjuż wkrótce Leoś
[Irina wyszła Ci po prostu idealnie! Kocham, kocham i jeszcze raz kocham ❤
OdpowiedzUsuńZaraz wbiję na maila z propozycją, a na razie pozachwycam się tym cudnym krasnalem 😍]
NIKOLA
[uroczy krasnal i uroczy koteł to para idealna :3 Oczywiście to wątku, o ile chcesz :D]
OdpowiedzUsuńAnguis
[No to teraz zgłaszam się już po wątek :D Tylko powiedz mi z kim ty go widzisz najlepiej? :)]
OdpowiedzUsuńLeonard
[Przyszłam tylko powiedzieć, że będę śledzić wątek z Nikolą, bo mnie pomysł oczarował w karcie brata :o Baw się dobrze z kolejną postacią!]
OdpowiedzUsuńnie przyznam się kto
[Trochę zamętu u Leosia na pewno nie zaszkodzi! Obgadamy wszystko na facebooku oczywiście! :)]
OdpowiedzUsuńLeoś
[może być :3 Zwłaszcza, że Anguis ma zwyczaj drzemania w ciągu dnia w kociej postaci. I śpi też raczej w tej formie. Co prawda jego zdolności nie są powszechnie znane, ale Irina może odkryć jego sekret :D]
OdpowiedzUsuń[okay, to w takim razie czekam :D]
OdpowiedzUsuńMiał chyba czternaście lat kiedy zapragnął być animagiem. Sam już nie pamiętał ani powodu ani dokładnej chwili, kiedy postanowił nauczyć się tej trudnej sztuki. Przypuszczał, że chciał się czymś wyróżnić. Oprócz tego, że jego ojciec siedział w Azkabanie za zabójstwo matki. I że mieszkał u mugoli, chociaż był w Slytherinie. Chciał chyba mieć coś, co zawdzięczałby sobie. Proces nauki był długi i żmudny, ale w końcu mu się udało. Biorąc pod uwagę jego niemalże paniczny strach przed myszami jego kocia forma wydawała mu się wręcz ironiczna. Ale mogło być gorzej. Mógł mieć alergię na własną sierść, więc nie narzekał.
OdpowiedzUsuńNiewiele osób wiedziało, ze Anguis został animagiem. Ostatecznie porzucił plan o ujawnieniu się całemu światu, uznał, że być może te umiejętności przydadzą mu się kiedyś do czegoś interesującego. Oczywiście, zarejestrował się, bo za brak dopełnienia tego obowiązku groziła sankcja pobytu przez kilka lat w Azkabanie. Na tym mu nie zależało, chociaż kto wie, może spotkałby tam ojca...?
Posiadał jednak bardzo osobliwy nawyk związany z tymi umiejętnościami. Mianowicie absolutnie uwielbiał spać w formie kota. Było mu zawsze ciepło, w końcu koty mają sierść, a ponieważ on zmieniał się konkretnie w ragdolla miał wyjątkowo puchatą i długą sierść. Do tego kot mógł spać wszędzie i nikogo to nie denerwowało. Plus zawsze było mu wygodnie, bo kot mógł zasnąć w każdej pozycji. Najczęściej jednak spał zwinięty w wielką, puchatą, kocią kulkę. I zwykle nikt mu nie przeszkadzał. Nikt.
Tym razem przerwano mu sen. Zanim zorientował się, co się właściwie dzieje już był u kogoś na rękach i czyjaś dłoń drapała go za uchem. W pierwszej chwili był śmiertelnie oburzony takim traktowaniem, ale z drugiej...to było całkiem przyjemnie. Zaczął mruczeć i nieco nadstawiać się do pieszczot.
[Cześć, bardzo dziękuję za miłe przyjęcie :) Z zaproszenia bym skorzystała, ale nie bardo wiem, jak mogłabym połączyć Cassa z Iriną – mamy niby kilka wspólnych cech, choćby ten sam rok i podobny cel na przyszłość. Cassius nie jest jednak duszą towarzystwa i raczej zamknięty z niego typ, do którego ciężko się przebić. Chociaż z rodzina więcej go dzieli, niż łączy. Do głowy przychodzą mi na tę chwilę jedynie wspólne zajęcia, może z zaklęć, a może z OPCM.]
OdpowiedzUsuńCassius Carrow
Pozwalał jej na głaskanie. Chyba nie znał tej dziewczyny, a przynajmniej jej nie kojarzył. Na pewno nie byli w tym samym wieku, więc nie mieli razem zajęć. W ogóle nie skojarzył jej z Kolą, z którym łączyło go pewne dealersko-usługowowe porozumienie. Ona go głaskała i drapała, mówiąc do niego, a on się nadstawiał i mruczał zadowolony. A kiedy mu się znudziło po prostu zeskoczył z kolan dziewczyny na posadzkę i pobiegł w swoją stronę, niczym typowy kot. Te zwierzęta tak mają, że chodzą własnymi ścieżkami i ludzie nie powinni się tym interesować.
OdpowiedzUsuńMiał nadzieję, że dziewczyna za nim nie pójdzie. Robiło się późno, a on chciał zjeść jeszcze normalnie kolację przed snem. Nie mógł jednak iść do Wielkiej Sali w tej postaci. Więc kiedy znalazł się, jak uważał, w bezpiecznym miejscu po prostu wrócił do ludzkiej formy. Przeczesał ręką swoje ciemne włosy, aby je w pewnym sensie ułożyć - zwykle po zmianie z kociej formy były w nieładzie. Jeśli przemienił się rano w dormitorium po całonocnym śnie jako kot stan włosów mu nie przeszkadzał, w końcu każdy po przebudzeniu wyglądał tak, a nie inaczej. Jednak teraz chciał jeszcze się w miarę prezentować.
Bjała była niewielkim miasteczkiem położonym nad Morzem Czarnym, pełnym malowniczych plaż i klifów. W sezonie wakacyjnym pełna była turystów z najprzeróżniejszych zakątków świata, zarówno czarodziejów jak i mugoli. Nikola zawsze lubił tu przyjeżdżać — potrafił spędzać godziny kąpiąc się w ciepłych wodach morza i budując zamki z piasku. Równie mocno co tamtejsze plaże kochał dom dziadków — niewielki, położony na obrzeżach miasta, z białymi ścianami i czerwonym dachem. To właśnie to miejsce kojarzyło się mu najlepiej — z dzieciństwem i czasami, kiedy mógł biegać po podwórku nie przejmując się nikim i niczym.
OdpowiedzUsuńW te wakacje również przyjechał do dziadków — wraz z Iriną planowali spędzić tu kolejny tydzień, wdychając przyjemne morskie powietrze i nie robiąc nic poza podziwianiem widoków. Szkołą nie musieli się przejmować — mieli jeszcze mnóstwo czasu do rozpoczęcia kolejnego roku, wszystkie prace zadane na lato mogły poczekać — pozostawało więc im cieszenie się wspaniałą pogodą i niezwykłą atmosferą tego miejsca.
I może, jeśli Nikola będzie miał szczęście, to porwie go wakacyjne szaleństwo i raz na zawsze pozbędzie się dręczących go uczuć.
Od przyjazdu do Bjałej dziadkowie skutecznie odciągali jego uwagę od Iriny i zadawali tysiące pytań — o szkołę, o rodziców, o znajomych, o plany na przyszłość. Ich obecność i zainteresowanie działały niczym balsam — uspokajały rozszalałe myśli. Jednak gdy tylko zapadł wieczór, na stole zostały jedynie słodkości, a babcia z dziadkiem uciekli na dwór, chcąc podziwiać ostatnie promienie słońca, wszelkie myśli, które Nikola starał się ignorować, powróciły ze zdwojoną siłą.
Irina siedziała na kanapie niedaleko okna i promienie zachodzącego słońca padały idealnie na jej twarz. W tym świetle wyglądała jak anioł — zbyt piękna, by być prawdziwą i choć bliska, to jednocześnie niezwykle odległa.
Nikola spuścił wzrok — myślenie o niej w ten sposób, ze wszystkich miejsc na ziemi akurat tutaj wywoływało u niego poczucie winy. To było nienaturalne. Chore. Nigdy nie powinien był się w niej zakochać.
Sięgnął do talerza po kolejne mekici, byle zająć czymś ręce, i powoli podniósł się z miejsca.
— Idę się przejść — rzucił tylko i ruszył do drzwi. Musiał ochłonąć, znów zająć czymś myśli i może spacer był właśnie tym, czego najbardziej potrzebował. Powinien trzymać się od niej z daleka, może wtedy jakimś cudem uda mu się zapomnieć i wrócić do normalności.
A jednak nie potrafił tak po prostu wyjść. Jeszcze w Hogwarcie starał się omijać Irinę i ograniczyć ich kontakt do absolutnego minimum, i chociaż rozsądek podpowiadał, że postępował słusznie, i tak miał wyrzuty sumienia. Byli rodzeństwem. Powinni się trzymać razem.
Obrócił się do Iriny i z niewielkim uśmiechem na ustach (intuicja podpowiadała mu, że jeszcze będzie żałował tej decyzji) spytał:
— Idziesz ze mną? Możemy zrobić sobie wycieczkę, jak za dawnych czasów.
ukochany NIKOLA
[Mogą w zasadzie wspólnie latać i wspólnie urządzać sobie mini-treningi w wolnym czasie. :)]
OdpowiedzUsuńRose
[Szczerze mówiąc, to całkiem w porządku pomysł na wątek. Mogliby ćwiczyć zaklęcia albo we dwójkę, albo przy okazji jakichś zajęć. Ale jeśli zostałybyśmy przy opcji pierwszej, to warto nakreślić ich znajomość, bo podejrzewam, że Cass nie pokusiłby się o rzucanie zaklęć w pustej sali, w towarzystwie kogoś, kogo zupełnie nie zna.]
OdpowiedzUsuńCassius Carrow
[jakie fajne dziewczę :D Witam na blogu i w razie chęci na wątek zapraszam do siebie, coś wymyślimy ;)]
OdpowiedzUsuńVictoria S.
[A tak się zastanawiałam, jak długo rola siostry Nika pozostanie wolna haha ^^ Karta świetna, Irina cudna, miłej zabawy z kolejną postacią!]
OdpowiedzUsuńIsleen Dunne
[Stąd właśnie ten skrót. XD Od jedynego słusznego Bucky'ego. A imię Dybuck wzięłam z jednej z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Ale mniejsza - tak, tak zaprzyjaźnijmy ich! Zróbmy z nich najlepszych przyjaciół pod słońcem. W końcu dom, drużyna, charaktery mają podobne. To byłaby epicka przyjaźń. A Irina jest najcudowniejsza pod słońcem, brata też ma niczego sobie. XD Ich relacja pewnie będzie obfitowała w dramy, więc taka klucha jak Buck się jej przyda.]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
[To brzmi jak dobry plan. Nie wiem co na to Irina, ale Benji z pewnością próbowałby ją od czasu do czasu zaciągnąć na boisko. :)]
OdpowiedzUsuńBenji
[No pewnie! Jak tylko rzucisz jakimś maciupkim hasłem od czego zacząć, to nam zacznę. c:]
OdpowiedzUsuńBuck
[Ależ tak! Susan Cage, nauczycielka zaklęć :D chciałam wrócić z nią, ale już pozycja była zajęta :( ale mi miło, że ktoś ją pamięta, nawet nie wiesz :D czy Irina eksperymentuje z czarną magią na tyle by móc wylądować w skrzydle szpitalnym? :P]
OdpowiedzUsuń[Łamacze zaklęć: łączmy się! :D Dzięki za powitanie!]
OdpowiedzUsuńboris
W jego planie nie uwzględnił tego, że dziewczyna zachowa się inaczej. Zwykle nikt za nim specjalnie nie chodził kiedy był kotem, zwłaszcza, że ładny kawałek od niej odszedł. W dodatku był tak skupiony na przemianie i kolacji, że nie usłyszał kroków, chociaż powinien. Po prostu myślami był już przy kawie z sokiem z dyni i pysznych pasztecikach. Więc popełnił błąd.
OdpowiedzUsuńSłysząc jej głos szybko odwrócił się w jej stronę.
- Ehm...hej...- wydukał niepewnie. Nie chwalił się swoimi umiejętnościami, chociaż nie chciał ich jakoś szczególnie ukrywać. Ot, takie sytuacje się zdarzały, ale nie chciał, aby to była wiedza powszechnie znana - przepraszam, ze cię trochę oszukałem, ale...gdybym ci się zmienił na kolanach byłoby jeszcze dziwniej, prawda? - próbował nieco załagodzić sytuację.
[Mam nadzieję, że może być. XD]
OdpowiedzUsuńSobotni mecz Gryfonów przeciwko Krukonom nie poszedł po myśli kapitana tych pierwszych. Co prawda nie przegrali, ale różnica wynosiła ledwie dziesięć punktów i gdyby nie ich rezerwowa szukająca Zoe, to pewnie by przegrali. No właśnie — ponownie dał o sobie znać przykład horrendalnego pecha jakie prześladowało Bucka od zawsze, na dwa dni przed podczas Zielarstwa dotkliwie poranił sobie obie dłonie. Z głową w chmurach, przysłuchując się wesołej paplaninie znajomych przy stoliku obok nie zauważył i wsadził rękę prosto w trujący środek rośliny. Ta poparzyła mu ręce. Dłonie miał całe w bąblach, także z grubą warstwą wyciągu że szczuroskrzeta i bandaże, musiał oznajmić kapitanowi, że nie zagra. O łapaniu znicza nie było nawet mowy. Buckowi ledwo udawało się chwycić widelec, a co dopiero małą skrzydlatą piłeczkę. Tak więc, Gryfoni nie grali najlepiej, stać ich było na więcej i każdy z członków drużyny przyrzekł sobie solennie, że będzie więcej ćwiczył, jadł mniej czekoladowych żab i nie popadł w zbytnie zadufanie w sobie, tak znamienne dla niektórych mieszkańców domu Lwa. Jednak jedyne czym obecnie przejmował się Dybuck, to kontuzja Iriny. Irina Krum była bowiem jego najlepszą przyjaciółką. Razem wylegiwali się przy kominku w pokoju wspólnym, przesiadywali na błoniach gdy była ładna pogoda i urywali się z zajęć, żeby posiedzieć nad jeziorem. Dybuck uwielbiał Irinę. Była bezpośrednia, głośna i otwarta na wszystko. Także bardzo zaniepokoił go jej wypadek podczas meczu. Dziewczyna zderzyła się ze ścigającą Krukonów i zaliczyła bolesny upadek na ziemię. Wiedział, że się wyliże ale i tak chciał sprawdzić jak się miewa. Pogwizdując, wszedł do skrzydła szpitalnego. Przyjrzał się trzem zajętym łóżkom i na tym ostatnim, po przeciwnej stronie drzwi dojrzał swoją przyjaciółkę. Podszedł do niej szybko, wymijając madame Pomfrey i uśmiechając się do kobiety szeroko. Trafiał do skrzydła szpitalnego bardzo często, zważywszy na swoje kłopotliwe usposobienie i skłonności do odnoszenia obrażeń. Teraz częstotliwość pojawiania się jego osoby prosząc o eliksir tamujący krwawienie czy też bandaż nieco zmalała, odkąd sam nauczył się rzucać zaklęcia z gatunku medycznych. Madame Pomfrey jednak zaczęła traktować jego obecność jako coś oczywistego i tylko wzdychać nieznacznie, gdy zjawiał się z kolejnym ugryzieniem albo spuchniętą kostką. Tym razem było inaczej, także uśmiechnął się uspokajająco do pielęgniarki i spojrzał na Irinę. Była nieco bledszs niż zwykle, miała ramię na temblaku i nadąsaną minę. Na szafce nocnej stała szklanka z jakimś wywarem, wciąż pełna. To mógł być powód paskudnego humoru, jaki zapewne miała Krum. Dybuck się jej nie dziwił; większość leczniczych mikstur miała okropny smak, a cukier niwelował jej działanie. Irina — rozczochrana, w piżamie nie wydawała się już taka groźna jak potrafiła wyglądać będąc w powietrzu na miotle.
— Łamago ty — powiedział czule, siadając na brzegu łóżka Iriny. — Chyba mój pech na ciebie przeszedł — dodał konspiracyjnym tonem, grzebiąc w kieszeniach szaty. Niezdarnie z uwagi na poranione palce wyciągnął z kieszeni kilka tofii i rzucił je Irinie na kołdrę.
— Proszę, oto moje tofii na czarną godzinę, a teraz należy do ciebie — oznajmił łaskawie.
Buck
Poranek przynosił ulgę uwalniając od nocy pełnej czyhających wszędzie demonów. Nawet jeśli wiązał się często z charakterystycznym bólem głowy i cierpkim smakiem w ustach, wschodzące słońce dawało jej więcej chęci do życia i rodzaj dziwnego samozadowolenia, że przetrwała kolejną dobę, że demony jej nie pożarły, że wciąż jest tutaj i ma choć odrobinę odwagi, by stawić czoła codziennym wyzwaniom. Wyzwania odciągały uwagę od złych myśli. Była otoczona ludźmi i obowiązkami. Wraz z nocą przychodziła głucha cisza i samotność. Wszyscy spali więc demony się budziły i czasem nie wystarczyło alkoholu żeby je uciszyć.
OdpowiedzUsuńRankami przynajmniej obowiązki nadawały jej życiu sens. Sprawiały, że potrafiła wstać, wypić eliksir detoksujący, upiąć włosy w kok i być lekiem na całe zło .
Odsunęła kotarę przy jednym z łóżek i potrząsnęła delikatnie leżącą w nim blondynkę.
- Dzień dobry! - Zawołała wesoło szczerząc zęby w uśmiechu. - Wstawaj śpiochu! Bo ci śniadanie wystygnie.
Uśmiechnęła się z rozczuleniem widząc zaspaną twarz dziewczyny. Zerknęła szybko na kartę pacjenta analizując ostatnie wyniki.
- Jak się dziś czujesz? - Spytała przyglądając jej się badawczo, a widząc jak ta otwiera usta dodała ubiegając pytanie - Nie, dziś jeszcze nie możesz grać. Nie ma takiej opcji.
Obowiązki dawały jej spokój, usypiały demony. Nikt nie pytał, dlaczego ma takie cienie pod oczami i dlaczego ręce czasem jej się trzęsą. W Skrzydle Szpitalnym pełno było problemów, którymi trzeba się było zająć. Jej własne nie miały tam żadnego znaczenia.
Victoria
Ten dzień nie należał do najlepszych. Od samego rana nic mu nie wychodziło. Rano wylał na siebie cały atrament, który nie chciał zejść, potem spóźnił się na zajęcia z astronomii przez jakiegoś pierwszoroczniaka, który wpadł na niego na korytarzu i nie raczył pomóc mu zbierać jego rzeczy, a teraz jeszcze został wyproszony z zajęć Klubu Eliksirów za nieodpowiednie zachowanie wobec nauczyciela, oczywiście jednocześnie dostając szlaban na najbliższe dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńSam nie wiedział, czy czuje gniew, czy bezsilność z powodu tego pasma niepowodzeń. Wieczór postanowił spędzić na Wieży Astronomicznej, czytając książkę którą wypożyczył wczoraj w bibliotece. Udał się na samą górę, gdzie niezbyt często spotykał innych uczniów. Słońce dopiero zbliżało się ku zachodowi, więc miał jeszcze pełno czasu zanim zrobi się ciemno. Zaczytał się tak, że nawet nie zauważył, kiedy zaczął coraz bardziej mrużyć oczy, a słońce zaszło za horyzont. Dopiero kiedy nie mógł przeczytać nawet jednego słowa oderwał się od książki i spojrzał na zegarek na ręce. Ominął kolację. Świetnie. Czyli jedyne co mu zostało to zakradnięcie się do kuchni i spróbowanie czegoś ukraść. Zamknął książkę i udał się na dół. Po kilku minutach szedł już korytarzem, który miał go zaprowadzić do nie aż tak tajnego przejścia do kuchni. W głowie miał tylko jedną myśl Ten dzień się jeszcze nie skończył. Nie sądził, że zaraz miał się pogorszyć jeszcze bardziej. Wyszedł zza zakrętu a tam wpadła na niego jakaś dziewczyna. Książka wypadła mu z ręki, ale nie zdążył jej nawet podnieść, bo złapała go i pociągnęła za sobą. Po chwili rozpoznał w niej Irinę. Obejrzał się tylko na sekundę, żeby dowiedzieć się przed czym to tak uciekają. Irytek rzucał w nich balonami, co jakiś czas trafiając ich. Nogawki miał już kompletnie przemoczone, brzuch wciąż dopominał się o kolację, a Irina najwyraźniej nie miała planu co robić dalej.
— Musimy gdzieś się ukryć! Skręć w prawo! — rzucił i przyśpieszył, aby dogonić Gryfonkę.
Kiedy za zakrętem zobaczył wielki obraz miski z owocami, od razu przesunął dłonią po gruszce, co uruchomiło obraz i ukazało im kuchnię. Praktycznie wepchnął tam Irinę a następnie sam wskoczył do środka, zamykając przejście. Irytek zdążył jeszcze rzucić balonem w jego twarz, ale przynajmniej został uwięziony na zewnątrz. Usłyszeli tylko groźby Poltergeista, że poczeka aż wyjdą stamtąd, bo wciąż ma pełne balony.
— Może lepiej przeczekajmy tu chwilę — powiedział z obojętną miną i usiadł pod ścianą. Ten dzień go wykańczał i nie miał nawet siły podejść bliżej spiżarni, żeby ukraść coś do jedzenia. — Czemu to mi zawsze przydarzają się takie rzeczy?
Leonard