finnbar delaney
01 IV 2004, Dublin; Gryffindor, VII rok; były pałkarz szkolnej drużyny
mugolak; nie potrafi wyczarować wyraźnego patronusa, boginem się nie chwali
klub pojedynków, koło astronomiczne
mugolak; nie potrafi wyczarować wyraźnego patronusa, boginem się nie chwali
klub pojedynków, koło astronomiczne
Odliczasz
dni. Do końca tygodnia, do końca miesiąca, do końca szkoły i do końca wakacji.
Liczysz też ludzi siedzących w szkolnych ławkach, liczysz ptaki sunące kluczem po
niebie, liczysz podręczniki, które trzyma dziewczyna nadchodząca z naprzeciwka.
Liczysz okna, portrety, rzeźby i przemykających po korytarzach uczniów. Liczysz
punkty, kiedy grają Twoi. Jeśli tylko coś da się policzyć, to się tym zajmiesz,
dowiesz się, podasz konkretną liczbę. Wiesz, ile schodów prowadzi na Wieżę
Astronomiczną i ile drzew mija się w drodze na boisko. Potrafisz odtworzyć w
głowie schemat Skrzydła Szpitalnego; wiesz, ile mają łóżek, i wiesz też, że z każdego
z nich perspektywa jest nieco inna, ale ilość okien i żyrandoli się nie zmienia. Wolisz liczby nieparzyste od parzystych, bo z tymi drugimi więcej można zrobić, a to Ci nie pomaga; możesz mnożyć i dzielić w nieskończoność, rozmieszczać numery w głowie po równo na lewo i prawo, rozbijać je do momentu, w którym stanie przed tobą rząd jedynek. Wolisz trzymać nerwy na wodzy.
Nie chcesz wracać do domu; nikomu nie mówisz, co Cię tam czeka. Nie chcesz też stamtąd wyjeżdżać. Dostosowujesz się do sytuacji, przyjmujesz wszystko takim, jakim jest. Godzisz się z okolicznościami, wiesz, że czasem trzeba po prostu zacisnąć zęby. Nauka uciekła Ci z rąk na trzecim roku, ale do szczęścia potrzebna była Ci wtedy tylko gra — kiedy trzy lata później spadłeś z miotły podczas treningu, świat zachwiał się w posadach. Chciałeś wrócić, ale okazało się, że uraz prawego barku odzywa się wciąż od czasu do czasu i chociaż wiesz, że dałbyś radę to wytrzymać, jesteś zwyczajnie gorszy niż byłeś; nie bałeś się tego przyznać i sam się wycofałeś. Dalej ćwiczysz co najmniej dwa razy w tygodniu, bo nie chcesz, żeby jedna porażka na dobre przekreśliła kilka lat marzeń; zbierasz też pieniądze, raz jeszcze, bo kupiona z drugiej ręki miotła zaostrzyła swoje niespodziewane skręty w lewo.
Nie chcesz wracać do domu; nikomu nie mówisz, co Cię tam czeka. Nie chcesz też stamtąd wyjeżdżać. Dostosowujesz się do sytuacji, przyjmujesz wszystko takim, jakim jest. Godzisz się z okolicznościami, wiesz, że czasem trzeba po prostu zacisnąć zęby. Nauka uciekła Ci z rąk na trzecim roku, ale do szczęścia potrzebna była Ci wtedy tylko gra — kiedy trzy lata później spadłeś z miotły podczas treningu, świat zachwiał się w posadach. Chciałeś wrócić, ale okazało się, że uraz prawego barku odzywa się wciąż od czasu do czasu i chociaż wiesz, że dałbyś radę to wytrzymać, jesteś zwyczajnie gorszy niż byłeś; nie bałeś się tego przyznać i sam się wycofałeś. Dalej ćwiczysz co najmniej dwa razy w tygodniu, bo nie chcesz, żeby jedna porażka na dobre przekreśliła kilka lat marzeń; zbierasz też pieniądze, raz jeszcze, bo kupiona z drugiej ręki miotła zaostrzyła swoje niespodziewane skręty w lewo.
cześć! oprócz finna mamy jeszcze brysię-ślizgonkę, ale chciałam chłopca
na zdjęciu jeff hinton; możemy szukać kogoś, komu finn kiedyś dał w pysk, tak z dobry rok temu, zanim się jeszcze nauczył, że to nieładnie i czasem plątał się w bójki; poza tym zna się pewnie z całą drużyną gryfonów i przyda mu się ktoś do wspólnych treningów; to kochany chłopiec z dużym serduszkiem, chociaż czasem udaje chojraka
[Ojej, ależ on jest smutny! Zawsze gdy czytam takie karty, to najchętniej porwałabym te postacie w swoje ramiona i trzymało do momentu, aż miałyby dosyć i przyznały mi, że pomogło, hahah. W każdym razie witaj z nową postacią, oby pisało Ci się nią dobrze! A gdyby potrzebował jakiś treningów, to kapitan Puchonów zgłasza się do pomocy!]
OdpowiedzUsuńVincent // Priscilla
[Cześć! To ja się przyznam, że nieładnie podglądałam i czekałam na Finna, bo jest niezwykle intrygującą postacią, a przecież kochani chłopcy z dużym serduszkiem udający chojraka są najlepsiejsi, takich to tylko ukochać i już nie wypuścić ;) Baw się z nami dobrze, mam nadzieję, że Finn doczeka się mnóstwa ciekawych wątków, bo absolutnie na nie zasługuje, a przy okazji zaproszę do mojej Bree, może wspólnymi siłami uda nam się coś wymyślić <3]
OdpowiedzUsuńBree Prescott
[Śmiem twierdzić, że muszą się znać jako członkowie drużyny Gryfonów, a to już jest dobry materiał na powiązanie. :D Baw się dobrze z tym czarującym (według mnie jest bardzo czaaarujący) Panem i w razie jakiegoś pomysłu na wątek z Dybuckiem, serdecznie zapraszam.]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
[Ten kolega od zakochania się tak na zabój, to już się znalazł, aczkolwiek skoro mowa o cofaniu się w czasie to możemy się cofnąc do okresu kiedy to Buck był zadurzony, ale wiedział że nic z tego nie wyjdzie, więc mógł się na trochę przerzucić na Finna. On jest bardzo uczuciowy, biedaczek. Jeżeli oczywiście interesuje cię coś w rodzaju takiego przelotnego młodzieńczego romansu. Jeżeli nie, to może pójdźmy w coś związanego z Quidditchem?]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
[W karcie jest o nim dużo informacji, a mimo to pozostaje bardzo tajemnicza postacią i aż chce się odkrywać o nim więcej i więcej :) Zdecydowanie potrzebuje kogoś, kto go utuli i pocieszy, ale my z Marcusem na przekór zgłaszamy się jako ten, który dostał kiedyś od Finna w pysk! Wchodzisz w to ? :D]
OdpowiedzUsuńMarcus Westbrock
[Dlatego całe szczęście, że w końcu wygrzebał się z tych szkiców i jest już na blogu! <3 Jejku, strasznie się cieszę, że to proponujesz, bo ostatnio tak właśnie sobie myślałam, że Bree stanowczo brakuje przyjaciół, a Finn idealnie nadaje się na towarzysza dla mojej panienki! Bree mogła być jego fanką numer jeden, gdy jeszcze grał w Quidditcha, kiedy reszta na trybunach krytykowałaby jego zagrania, szybko uciszałaby ich szturchnięciami lub morderczymi spojrzeniami, ale gdy tylko Delaney postawiłby stopy na ziemi, zaraz znalazłby się pod ostrzem jej krytyki, bo właśnie nie stroniliby od złośliwości, z tym że Bree nikomu innemu złego słowa powiedzieć o nim nie pozwala, bo ta przyjemność jest zarezerwowana tylko i wyłącznie dla niej ;) Myślę, że po upadku Bree nie chciałaby odstępować jego łóżka na krok, codziennie motywując go do ćwiczeń i pomagając mu się podnieść po tym, jak bardzo jego świat się zmienił po kontuzji. Ot, taka przyjaźń, gdzie nie ma między nimi tematów tabu i akceptują się bez względu na wszystko, a przy tym nie wahają się wytknąć sobie nawzajem błędów i wdają się w słowne przepychanki. Oboje na swój sposób są trochę dziwakami, więc ciągnie swój do swego; podejrzewam, że wciąż zdarzają się uprzedzenia względem mugolaków, dlatego Finnbar choćby w imieniu Bree, która czuje się bardziej związana ze światem mugolskim i wcale tego nie ukrywa, mógłby komuś kiedyś dać w pysk, ale to tylko luźna propozycja ;) Myślę, że na początek to nam jak najbardziej wystarczy, pokombinować zawsze możemy później w zależności od tego, jak nam się wszystko będzie układało! Jeśli chodzi o sam wątek to hmm... Może jakaś prawda czy wyzwanie w Pubie Pod Trzema Miotłami albo impreza w wieży po wygranej w meczu Gryfonów? Potem oczywiście można to rozwinąć w jakąś niebezpieczną wyprawę do Wyjącej Chaty/Zakazanego Lasu, bo ja tego nie zrobię? xD Albo nie wiem, jak zapatrujesz się na upadek Finna, ktoś w ramach zemsty mógłby majstrować przy jego miotle i wyszłoby to dopiero teraz, a oni wspólnie próbowaliby odkryć, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło? Albo mogliby natrafić na jakieś tajemne przejście, które obciążone byłoby klątwą, w ich pobliżu zaczęłyby się dziać różne dziwne rzeczy... To naprawdę bardzo luźne pomysły, coś ostatnio ciężko mi się myśli, wybacz :c]
OdpowiedzUsuńBree Prescott
[Ale on jest super. Da się pogłaskać?]
OdpowiedzUsuńEffie
[ Na podstawie zdjęcia nie takiej opowieści się spodziewałam. Zachowania opisane w pierwszym akapicie wyglądają na dość neurotyczne, musi to być męczące. Historia z kontuzją oczywiście bardzo przykra, ale nie mogę nie wspomnieć, że zaniedbywanie nauki było naganne! ;/
OdpowiedzUsuńAnyway, po takim spokojnym chłopaku aż trudno się spodziewać, że kiedyś rozdawał ciosy na prawo i na lewo. Może i Jimowi kiedyś się oberwało. Zdaje się, że są z jednego dormitorium – okazji do konfliktów pewnie bywało sporo.]
Jim Ryer
[Och, dlaczego mam wrażenie, że to własnie Johnson dostał od niego rok temu w ryj? Może dlatego, że mój Gryfon ma niewyparzoną gębę... . W każdym razie już żałuję, że wcześniej tu nie wpadłam, a jeśli Ty tutaj jeszcze bywasz to zostań moim Gryfońskim kumplem czy coś, bo póki co to się tylo ze Ślizgonami zadajemy. Pozdtawiam!]
OdpowiedzUsuńOliver Johnson
[Można go porwać?]
OdpowiedzUsuńEirlys
[Oczywiście fakt, że Ollie dostał w gębę nie wyklucza pozytywnych relacji! Chcemy być z Wami dobrymi kumplami - czuję, że rymuję. Po pierwsze, jak przestali się tłuc na korytarzach, zaczęli się tłuc w Klubie Pojedynków, co wyszło im tylko na dobre. Po drugie Ollie nie lubi się z miotłą, Finn mógłby go lekko podszkolić, co poważnie nadszarpnęłoby jego nerwy i cierpliwość do Johnsona. Po trzecie, obaj są mugolakami, myślę że to też ciekawa opcja do połączenia naszych panów, no i... Ollie ma duży dom, a w wakacje co chwilę kogoś gości, ku uciesze rodziców, więc jak Finn nie chce wracać na długo do domu to... Ustalmy szczegóły na mailu i bawmy się! ♥]
OdpowiedzUsuńJohnson - ładna buźka
Żar lał się z nieba, wprost na ciche osiedle domków jednorodzinnych na przedmieściach Londynu. Było to jedno z tych osiedli, na których każdy dom wygląda zupełnie inaczej niż ten obok, za co najstarsze córki państwa Johnsonów niejednokrotnie dziękowały losowi, kiedy przyszło im wracać z imprezy w środku nocy w stanie dalekim od tego jakiego życzyliby sobie ich rodzice. Ale to było dawno. Zarówno Natalie jak i Sidney wyrosły z tych idiotycznych, młodzieńczych pomysłów, teraz pilnując by ich młodsze rodzeństwo nie popełniało podobnych, głupich błędów. Phoebe i Olivia były jeszcze zdecydowanie zbyt młode na podobne wybryki, jednak jedyny męski potomek rodziny Johnsonów był zupełnie innym przypadkiem.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, historię należałoby zacząć od tego, że ich jedyny brat był czarodziejem, co samo w sobie stawiało go już w nieco innych kategoriach. Jednak fakt ten został przyjęty przez rodzinę z entuzjazmem, chociaż na początku wydawał się być świetnym żartem, bo niby skąd w rodzinie lekarzy i prawników czarodziejskie zdolności? Po drugie, Oliver zdawał się całkiem nie najgorzej uczyć, a wszystkie jego szkolne wybryki traktowane były w kategorii młodość musi się wyszumieć. Rodzice darzyli go sporym kredytem zaufania i naprawdę nie mieli się do czego przyczepić, kiedy ich jedyny syn wypełniał swoje wszystkie domowe obowiązki, a każdy jego powrót na Święta czy wakacje był swoistym świętem dla całej rodziny. W końcu większą część roku spędzał w Hogwarcie, z dala od swoich krewnych. Może właśnie to było powodem dla którego jego dwie najstarsze siostry, zdecydowały się wziąć sprawy we własne ręce, całkowicie poza wiedzą rodziców, kiedy ich jedyny brat podczas zeszłorocznej przerwy świątecznej zaczął zdradzać subtelne, niezauważalne dla niewtajemniczonych, oznaki wczesnego uzależnienia od palenia zdecydowanie innych substancji niż zwykłe, mugolskie papierosy.
Pierwsza zauważyła to Natalie, która była aż nadto doświadczona w tej kwestii, posiadając w swoim życiorysie byłego faceta, który zdecydowanie był już daleko poza fazą wstępnego uzależnienia od... wszystkiego tak właściwie. Sindey za to była mniej spostrzegawcza, ale też zdecydowanie mniej cierpliwa i subtelna niż jej starsza siostra i to ona przyjęła na siebie ciężar i obowiązek ustawienia brata do pionu w tej kwestii. Wtedy właśnie Oliver chyba pierwszy raz w życiu naprawdę pożarł się z nimi. Nienawidził ich przynajmniej do końca roku, a już na pewno do momentu w którym potrzeba pociągnięcia sobie czegoś mocniejszego niż głupi fajek, przestała wywoływać niezdrowe drżenie rąk.
Kryzys został zażegnany, a urazy schowane głęboko do kieszeni. Oliver widział jednak ich badawcze spojrzenia, rzucanie niekiedy w jego stronę, zwłaszcza tuż po przyjeździe ze szkoły na jakiś dłuższy okres do domu. Robiła to głównie Sidney, ale zauważył, że również najmłodsza - Olivia, przejęła ten nawyk od siostry. Olivia jak na swój wiek była zdecydowanie zbyt dojrzałą, zbyt mądrą i zbyt sprytną dziewczynką. Olivia była też oczkiem w głowie Olivera. Jego zdecydowanie ulubioną siostrą. Czuł z nią tak ogromną więź duchową, odkąd tylko ją zobaczył po powrocie ze szpitala. To on był dumnym pomysłodawcą jej imienia i to ona była do niego zdecydowanie najbardziej podobna. I to właśnie ona teraz stała w otwartych drzwiach jego pokoju, przyciągając się jego lekko zgarbionej sylwetce, siedzącej w progu drzwi balkonowych i przysłuchując się wiązance, którą wypuszczał ze swoich ust. Ostatnim razem, kiedy Oliver przeklinał w domu i kiedy mogła to słyszeć, był ten, kiedy zza ściany własnego pokoju słyszała jego rozmowę z Sidney, podczas nieobecności rodziców. Było to dokładnie w tą przerwę świąteczną, w którą uświadomiła sobie, że jej brat wpakował się w jakieś niezłe bagno. Teraz, słysząc go, zagryzła bardzo mocno, zdecydowanie zbyt mocno, swoją dolną wargę, zwłaszcza kiedy zobaczyła szary obłok dymu unoszący się obok jego głowy.
- Jeśli znów to robisz, to przysięgam, że znienawidzę cię do końca świata i więcej się do ciebie nie odezwę.
Usuń- Hm? O czym ty mówisz, Liv? - Oliver odwrócił się, więc teraz mogła zobaczyć jego przekrwione oczy, co wcale jej nie uspokoiło, wręcz przeciwnie.
- Dobrze wiesz o czym mówię. To, że jestem najmłodsza w tej rodzinie, wcale nie znaczy, że nie wiem co się dzieje - dziewczyna przestąpiła próg pokoju, podchodząc do brata i siadając obok niego na balkonie.
- A co się dzieje? - młody Johnson spojrzał na swoją siostrę przenikliwie, a w jego szarych oczach pojawił się błysk zrozumienia, kiedy jednocześnie usta wykrzywił gorzki uśmiech. - Nie ćpam, jeśli to masz na myśli, ale dzięki za zaufanie, mała.
Wiedziałaby gdyby kłamał. Zawsze potrafiła bezbłędnie go wyczuć.
- I nie śpisz. Coś się stało? - zauważyła przytomnie, wciąż nie spuszczając wzroku z twarzy brata, doskonale widząc sieć czerwonych żyłek na białkach jego oczu.
Oliver potarł wnętrzem dłoni jedno z nich, chcąc się pozbyć uciążliwego uczucia piasku pod powiekami. Miała rację, nie spał najlepiej od kilku dni. Konkretnie od momentu w którym Finnbar wysłał mu smsa kasującego wszystkie ich wcześniejsze ustalenia, a później przestał się odzywać. Zrozumiałby jeszcze gdyby porozumiewali się za pomocą sowiej poczty. Wiadomości miały znaczne opóźnienie, zwłaszcza w wakacje i zwłaszcza wtedy, kiedy wymieniał tony listów z tymi, którym mugolska technologia była obca. Ale Finn był mugolakiem, dokładnie takim samym jak Ollie, miał cholerny telefon. Co z tego, skoro nie raczył odpowiedzieć na żadną z jego pierdyliarda wiadomości, a wykonywane przez niego połączenia, również zostawały głuche nieprzerwanie od trzech dni?
- Finn nie przyjedzie - wymamrotał w końcu, dusząc papierosa na pokrywce od słoika z petami, który skrzętnie ukrywał przed rodzicami za donicą z małą tują na swoim balkonie.
- Może coś mu wypadło?
- Liv... coś mu wypadło? Nie przyjedzie pierwszy raz od... odkąd się znamy. Nie, zdecydowanie nic mu nie wypadło. Coś musiało się stać - Oliver znał Delaney’a zbyt dobrze, by uwierzyć w te jego marne wykręty, które jeszcze próbował mu wcisnąć, zanim przestał odzywać się na dobre. I znał też nieciekawą sytuację w jego domu, co tylko potęgowało uczucie niepokoju, które Oliver odczuwał nieustannie od trzech, pieprzonych, cholernie długich, dni.
- Cóż, przynajmniej nie zacząłeś ćpać z tego powodu - Oliver i Olivia wzdrygnęli się jednocześnie, odwracając i dostrzegając stojącą w progu pokoju Sidney.
- Długo tu stoisz? Kurwa, żadnej prywatności w tym domu - Oliver przeczesał włosy palcami, odwracając się tyłem do starszej siostry.
- Język młody! - upomniała go. - Albo skończy się twoje bezkarne popalanie na balkonie pod nieobecność rodziców - szatynka weszła do pokoju i usiadła na łóżku brata.
- Z dwojga złego lepsze fajki niż trawa - odezwała się Natalie, która usłyszała kawałek rozmowy rodzeństwa, wchodząc na górę po schodach. - Co to za zebranie? - stanęła w drzwiach, przyglądając się trójce swojego młodszego rodzeństwa. Brakowało tylko Phoebe, ale ona siedziała na dole na tarasie, zaczytana w jedną ze swoich książek.
- Finnbar nie przyjedzie - odpowiedziała jej Sidney, patrząc na zgarbione plecy Olivera, który w tym momencie miał serdecznie dość swoich sióstr i tego, że z nimi naprawdę nie było żadnej prywatności.
UsuńDleaney przyjeżdżał tutaj każdego roku, czasem nawet dwa razy do roku, a rodzina Johnsonów zdążyła go polubić i jego wizyty traktowała jak coś oczywistego. Dlatego kiedy przy kolacji wydało się, że Finn w tym roku będzie nieobecny, rodzice Olivera mocno się zdziwili, ale także zaniepokoili, widząc nie tylko irytację, ale i zatroskanie własnego syna.
- Może powinienem zadzwonić do jego ojca? - Mark spojrzała na syna pytająco.
Ollie natychmiast zaprzeczył, oczami wyobraźni widząc wściekłość przyjaciela, gdyby dowiedział się, że jego ojciec zrobił coś tak idiotycznego. Finn nie raz wspominał o tym, że jego własny ojciec ma bardzo trudny charakter, a ich relacja... krótko mówiąc nie należy do najlepszych. W tym momencie żałował też, że Dublin leży tak daleko od Londynu, a on nie ma możliwości spotkać się z przyjacielem twarzą w twarz, by wyjaśnić sytuację, która powoli zaczynała przyprawiać go o nerwicę i ból głowy.
- Może mógłbyś do niego polecieć? Dowiedziałbyś co się stało i czy wszystko w porządku, a on na pewno ucieszy się z twojej wizyty - Olivia odezwała się, zupełnie jakby czytała mu w myślach.
Szare oczy siedemnastolatka spoczęły na rodzicach, którzy z kolei spoglądali na siebie w milczeniu. W między czasie Ollie zdążył nabrać przekonania, że Finn zdecydowanie nie ucieszy się z wizyty, w końcu z pewnością miał powód by nie zapraszać go do siebie przez ostatnie sześć lat, ale Johnson w tym momencie miał to gdzieś, byle tylko dowiedzieć się, że z kumplem wszystko w porządku. Coś, jakieś przeczucie nie dawało mu spokoju, a zdążył nauczyć się ufać swoim przeczuciom.
Znał adres Finna, nie raz, kiedy nie było go w domu Johnsonów na święta, wysyłał mu paczkę z prezentami, bo i mama miała zawsze dla Gryfona jakieś upominki. I tak oto uzbrojony w dokładny adres i bilet linii Londyn - Dublin, wszedł na pokład samolotu dwa dni po owej kolacji, kiedy rodzice rozważając wszystkie za i przeciw samotnej podróży samolotem swojego jedynego siedemnastolatka, zgodzili się, osobiście odwożąc go na lotnisko, na odchodne wyrażając nadzieję, że Oliver wróci do domu z Finnbarem.
Lot trwał nieco ponad godzinę i był dość przyjemny, głównie dlatego, że Oliver przespał go w całości. Lotnisko w Dublinie niemal niczym nie różniło się od tego Londyńskiego, było tak samo zatłoczone, a przed terminalami stało mnóstwo taksówek. Wybrał jedną z nich i podał adres, decydując, że później zgłosi się do hotelu, który zarezerwowali mu rodzice. Nie chciał zwalać się przyjacielowi na głowę, zwłaszcza, że nie był pewny jego reakcji, kiedy stanie przed drzwiami jego domu.
Zdenerwowanie sięgnęło zenitu, kiedy poprawiając niewielką torbę na ramieniu, zapłacił za kurs taksówki, a kiedy ta zniknęła za rogiem, ruszył w stronę ciemnych, drewnianych drzwi z numerem dwudziestym siódmym i tabliczką z nazwiskiem przyjaciela poniżej.
Nacisnął dzwonek, przez chwilę zastanawiając się czy nie jest zepsuty, kiedy po długich minutach stania na wycieraczce, drzwi nadal były zamknięte. Zadzwonił ponownie, tym razem słysząc wyraźnie szybkie kroki z głębi domu. Szczęknął zamek, a w progu pojawiła się młoda dziewczyna, mierząc go pytającym spojrzeniem.
- Em... cześć! Jestem Oliver. Zastałem może Finnbara? - jakoś udało mu się przełknąć gulę w gardle i nie zrobić z siebie głupka.
Dziewczyna przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, zanim odwróciła się w głąb domu, krzycząc:
- Finn! Ktoś do ciebie!!!
Przez chwilę nie działo się nic, a później Oliver wyraźnie usłyszał niespieszne kroki przyjaciela, kiedy schodził po schodach. Przymknął na moment powieki, szykując się na konfrontację z twardym spojrzeniem. Nie spodziewał się miłego powitania, ale i sam zaczynał odczuwać przebijającą się poprzez pierwsze zdenerwowanie, irytację. Na kumpla, na jego milczenie, na szarpanie mu nerwów.
Oliver
[Popłynęłam...]
Czego się spodziewał? Bo przecież nie wylewnego, gościnnego powitania, pełnego radosnego klepania po plecach i silnych uścisków dłoni. W pierwszej chwili chciał go przekląć, ale nie mógł jeszcze używać różdżki poza szkołą. W kolejnej przypomniał sobie, że kurczowo zaciska pięści i może nie głupim pomysłem byłoby spotkanie chociaż jednej z nich z tą ironicznie uśmiechającą się gębą na którą szare oczy patrzyły przenikliwie przy całkowitym milczeniu.
OdpowiedzUsuńJohnson mógł przez wiele lat nie zgadzać się z Tiarą Przydziału, która umieściła go w domu Godryka Gryffindora, ale jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej gryfońskiej lojalności. Zwłaszcza wobec dupków, takich jak Delaney. Właściwie to głównie wobec niego. W życiu by się do tego nie przyznał, ale martwił się o tego idiotę, a teraz stał tutaj czując się jak ostatni kretyn. Gryfońska porywczość, kolejny argument za umieszczeniem go w domu z lwem w godle.
- Też się cieszę, że cię widzę - odparł z przekąsem, chociaż na końcu języka miał określenia takie jak idiota, matoł czy dupek, które z trudem przełknął wraz z nagromadzoną irytacją. - Nie martw się, nie mam zamiaru naruszać twojego miru domowego. - Właściwie to przemknęło mu przez myśl co chciał osiągnąć tą głupią eskapadą aż tutaj. Powinien odwrócić się i odejść, ale wtedy wyszedłby na jeszcze większego kretyna niż czuł się w tej chwili. Nikt nigdy nie mówił, że Oliver Johnson nie był beznadziejnie emocjonalnym, troszczącym się o przyjaciół gryfonem. Może Tiara Przydziału jednak nie pomyliła się tak bardzo?
- Mama ubzdurała sobie, że może miałeś wypadek, a Olivia, że pokroili cię na organy na czarnym rynku. Cóż, widzę, że jednak nie i masz się świetnie. Ojciec pyta czemu jeszcze nie przyjechałeś, a reszta dziewczyn przekazuje pozdrowienia. A ja chciałem się tylko upewnić, że spuściłeś swój telefon w klopie, utopiłeś w kubku herbaty czy sprzedałeś za karton fajek. Cóż, tak... to chyba tyle, więc... hm, jak widzisz nie będę zajmował dłużej twojego cennego czasu, który przeznaczasz na coś tak bardzo fascynującego, że nie, raczyłeś odpowiedzieć nawet na jedną z miliona moich wiadomości. Cudownie się spało w samolocie z Londynu aż tutaj, podejrzewam, że droga powrotna będzie równie ekscytująca. To dopiero za dwa dni, więc w tym czasie pozwiedzam sobie Dublin, napiję się irlandzkiego piwa i odwołam drugą rezerwację na bilet powrotny do Londynu, tylko podaj mi chociaż jeden powód, dla którego powinienem to zrobić i lepiej żeby był cholernie dobry.
Wyrzucił z siebie do wszystko na zaledwie kilku, zbyt długich wydechach i zaraz pożałował, że jednak najpierw nie przyrżnął temu idiocie na dzień dobry. Niestety, jednak stres ostatnich dni, niespokojne myśli i nieprzespane noce solidnie nadszarpnęły jego chojrakowanie i już sam nie wiedział czy czuje przez to tylko większą złość czy może większą ulgę z powodu widoku Delaneya, nawet jeśli on sam, nie był najbardziej wyczekiwanym przez chłopaka gościem.
Oliver
- Cóż, najwyraźniej za bardzo mi zależy - Oliver wypluł z siebie, wszystkimi siłami powstrzymując gotującą się w nim wściekłość. Czuł jak paznokcie zostawiają ślady w kształcie półksiężyców na wewnętrznej stronie obu dłoni. Miał w sobie na tyle przytomności by nie wszczynać awantury, godnej zwabić połowę osiedla, tuż pod drzwiami Delaney’ów, ale Merlin mu świadkiem, że najchętniej siłą starłby ten znudzony wyraz z twarzy Finnbara.
OdpowiedzUsuńNienawidził kiedy taki był. Kiedy tak do niego mówił. Oliver zazwyczaj wykazywał się większą tolerancją na tego typu napady, którymi raczył go przyjaciel, całkowicie świadom, że to chwilowe, ze to jeden z jego wybuchów, a nawet jeśli rzucali się na siebie z pięściami, jakoś zawsze bolało mniej niż teraz. Na Merlina, martwił się o tego gnoja! Przywlókł swój tyłek aż tutaj, tylko po to by sprawdzić, czy nic mu się nie stało, zamilkł tak nagle... A on?!
- Następnym razem, postaraj się być większym chujem. Przynajmniej odechce mi się brudzenia moich butów na twojej wycieraczce już we własnym domu, zamiast dopiero przed twoimi drzwiami - poprawił zsuwającą się z ramienia torbę, również odwracając sie bokiem, gotów do odejścia. Wiedział, kiedy nie był mile widziany. - Jesteś kompletnym dupkiem, Finnbar. Wybacz, że nadużyłem twojej gościnności i dzięki... umiem o siebie zadbać - powtórzył słowa przyjaciela, na jego rady dotyczące pobytu w Dublinie. Z pewnością będzie niesamowicie udany, cholera jasna. Już żałował, że w ogóle ruszał się z domu. Ten idiota nie zasługiwał, by tak się nim przejmować. Tia, Ollie powtarzał to sobie za każdym takim razem, niezmiennie od sześciu lat. - Pozdrowię rodziców i dziewczyny, udanych wakacji - wymamrotał jeszcze, gotów definitywnie zniknąć sprzed domu Delaney’ów.
Zanim jednak zdążył wykonać choćby krok, wydarzył się szereg zdarzeń, przez które został zmuszony do kompletnej zmiany planów. Najgłówniejszym powodem była oczywiście ciepło uśmiechnięta kobieta, która nie tylko podała mu dłoń, ale najwyraźniej znała już jego imię, dodatkowo wciągając go do wnętrza własnego domu, głucha na wszelkie protesty i tłumaczenia Olivera, że właściwie to on już szedł i że naprawdę nie trzeba się kłopotać jego osobą.
- Dziękuję, woda wystarczy - odpowiedział, kompletnie onieśmielony, znajdując się już nie na wycieraczce, a w przedpokoju domu Finna. Jego mama zniknęła w kuchni, więc naturalnym odruchem wydało się, podążenie za tą, która wpuściła go za drzwi. Poczuł jednak znajomy, mocny uścisk zimnych palców na przedramieniu. Spojrzał na przyjaciela. Wciąż miał ochotę go przekląć, zamiast tego zniżył głos do szeptu. - W którym mieszka goryl bez krztyny przyzwoitych manier - mruknął, jednak zdjął swoje czarne znoszone trampki, nie chcąc robić przykrości mamie Finnbara cichą dezercją, którą miał w planach, kiedy tylko kobieta zniknęła w kuchni.
Podążył za przyjacielem po schodach na górę, ukradkowo rozglądając się dookoła. Oliver nie zwracał uwagi na stan portfela jego przyjaciół, na ich status krwi czy dom z którego pochodzili. Jego uwagę natomiast przyciągnęły zdjęcia wiszące na ścianie. Dostrzegł na nich siostry Finnbara i jego samego, niewiele młodszego niż w momencie w którym się poznali. Uśmiechnął się nieznacznie, na widok szczerbatego Delaneya. Nie zmieniało to ani trochę faktu, że wciąż uważał go za dupka.
Wszedł za Finnbarem do jego pokoju, z całych sił powstrzymując odruch uporczywego i ciekawskiego rozglądania się. Był po prostu ciekaw jak jego najlepszy kumpel mieszka. Po prostu ciekaw, bez zbędnego oceniania.
- Poczekam aż twoja mama przyjdzie, pożegnam się i nie będę dłużej zajmował ci czasu - powiedział cicho, opierając się o ścianę przy drzwiach, wciąż z torbą na ramieniu, która zaczynała lekko ciążyć, pomimo swych niewielkich gabarytów.
Przez chwilę wpatrywał się w plecy Finna, który stał przy biurku i najwyraźniej nie miał zamiaru odwracać się w jego stronę. Cóż, w końcu to nie on zapraszał go do własnego domu i to nie on musiał teraz odgrywać rolę dobrego gospodarza.
Oliver
Oliver wciąż stał przy drzwiach, z torbą na ramieniu, przyglądając się napiętym, nieco mechanicznym ruchom Delaney’a. Kiedyś kompletnie go nie rozumiał. Nie rozumiał jego wybuchów, jego złości, jego arogancji. Kiedyś z powodu tego niezrozumienia, porywczości Finnbara i jego własnej, tłukli się gołymi pięściami do momentu w którym polała się krew, albo nakrył ich któryś z nauczycieli, wlepiając później dotkliwy szlaban oraz odejmując sporo cennych punktów domowi Gryffindora.
OdpowiedzUsuńSześć lat później, niewiele się zmieniło, no może z wyjątkiem faktu, że Oliver zrozumiał przyczyny jego zachowania, miał większą odporność na gorzkie słowa Finn’a, większą cierpliwość, nieustannie wystawianą przez przyjaciela na ciężkie próby, zwłaszcza w takich momentach. Był nieco straszy i wiedział, że niezbyt dobrze byłoby rzucić się na siebie z pięściami na wycieraczce domu Delaney’ów, a już na pewno pani Delaney nie wpuściłaby go do środka, nie nazwała kochanieńkim i nie zaproponowała czegoś do picia. Na szczęście Oliver potrafił się opanować, potrafił się nie obrażać i puszczać mimo uszu jad którym pluł Finnbar. A przynajmniej starał się. Do czasu.
- Daruj sobie - torba stuknęła cicho, miękko upuszczona na podłogę, a Oliver usiadł na łóżku, rozprostowując zdrętwiałe od zaciskania palce. W środku dłoni pojawiły się nieładne, głębokie ślady. Potarł je o siebie, kończąc myśl - Mieszkam z tobą w dormitorium i jedyne z czym wracałem do Londynu przez ostatnie sześć lat to podbite oko, niezliczona ilość siniaków i zadrapań - kącik ust Johnsona drgnął lekko na wspomnienie jakimi matołami czasem potrafili być.
Już nieco spokojniejszy, czując jak opuszczają go nerwy nagromadzone przed drzwiami domu Finn’a, spojrzał na przyjaciela, mierząc się z jego spojrzeniem. Dawno temu przypominało to zderzenie sie z twardym murem, ale teraz, Ollie wiedział, że w tym murze istnieje ukryta furtka, tylko trzeba było umieć ją otworzyć, a nawet jemu nie zawsze się to udawało.
Wyraźnie widział cienie barwiące skórę wokół jego oczu. Widział siateczkę czerwonych żyłek, za którymi krył się cały stres Delaney’a i zapewne nieprzespane noce. Na jego słowa, kiwnął tylko głową. Nigdy otwarcie nie usłyszał z jego ust: ojciec znęca się nade mną, nie tylko psychicznie, ale nie musiał tego słyszeć, by to wiedzieć. Rozmawiali wystarczająco dużo, by między słowami Oliver odczytał jasny komunikat. W dodatku, nie był ślepy, mieszkał z tym chłopakiem od sześciu lat, przez kilka miesięcy w roku i nie raz widział ślady na jego ciele, które zdecydowanie nie były pozostałością po ich szczeniackich bójkach. Zwłaszcza, że było to najczęściej po jakiejś dłuższej przerwie od szkoły, której akurat nie spędzali razem w domu Olivera. Johnson nie dopytywał, Delaney nie tłumaczył, ale obaj zdawali sobie sprawę, że ten drugi wie.
Oliver miał czasem wyrzuty sumienia, że nie może zrobić dla niego nic więcej, poza otwarciem drzwi swojego domu i pozwolenie mu na pozostanie tam, jak długo Finn zechce. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest Zbawicielem. Nie może ocalić całej rodziny przed apodyktycznym ojcem. Mógł za to czasem ocalić Finnbara i robił to, nie oczekując niczego w zamian. No może przynajmniej słowa wyjaśnienia, na które uważał, że zasługiwał, w sytuacji takiej jak ta. Dostał je, owszem, ale...
- Mogłeś mi powiedzieć - zaczął miękko. - Martwiłem się o ciebie, bo czasem kiedy przyjeżdżasz, również masz paskudne siniaki i nie potrafisz tego wyjaśnić. To wszystko, Delaney. Właśnie to miałem we łbie, żeby tu przyjechać. Zwłaszcza, kiedy nagle bardzo mądrze postanowiłeś ignorować moje telefony i wiadomości.
Ollie nie raz przeżywał już momenty w których Finn całkowicie się zamykał, głuchy na prośby przyjaciela, że przecież może powiedzieć mu o wszystkim, ale jeszcze nigdy nie został doprowadzony do takiej ostateczności, by pokonywać połowę kraju, gnany szalonym niepokojem o stan Delaney’a.
UsuńTeraz ostrożnie przesunął spojrzenie z twarzy chłopaka na jego odsłonięte, w koszulce z krótkim rękawem, ramiona. To, że nie dostrzegł tam żadnych śladów, nie oznaczało, że nie było ich nigdzie indziej. Wrócił spojrzeniem do niebiesko-zielonych* oczu. Nie chciał lustrować go w jego własnym domu. Właściwie wcale nie chciał tego robić, ale czasem było to silniejsze od niego i niekiedy zbyt oczywiste by tego nie robić. Zwłaszcza jak usiłowano wmówić mu, że to tylko urazy po upadku z miotły. Jakby każdy uczeń Hogwartu mógł swobodnie latać na miotle w świecie mugoli, jasne!
- Chłopcy, przyniosałam wam coś do picia i ciasto - w drzwiach pojawiła się pani Delaney, niosąc przed sobą tacę ze szklankami z wodą i talerzykami z ciastem. - Finn, mój drogi, zrób miejsce na biurku, nie mam gdzie tego postawić, naprawdę - spojrzała nieco tylko krytycznie na syna, przenosząc zaraz wzrok na Olivera. - Mam nadzieję, że twoja mama nie musi cię gonić do sprzątania, hm?
- Yyyhm... - mruknął niebyt mądrze i opuścił wzrok, nieco zmieszany. Młody Johnson był najporządniejszym z dzieci państwa Johnsonów. Sam prasował i składał swoje koszulki, sam dbał o porządek w swoim pokoju i nie potrzebował do tego napomnień rodziców. Niekiedy zakrawało to nawet na obsesję. Był skończonym pedantem i perfekcjonistą, jeśli chodziło o rzeczy. Jeśli chodziło o jego własne życie... był totalnym bałaganiarzem, pakował się w dziwne sytuacje i relacje z których nie potrafił się wyplątać, których nie potrafił kontrolować, więc przynajmniej we własnych rzeczach trzymał ściśle określony porządek.
- No nic, nie będę wam przeszkadzać, chłopcy. Porozmawiajcie sobie, tylko nie zapomnijcie zejść na obiad. Wiem jak wy młodzi tracicie poczucie czasu - mama Finnbara uśmiechnęła się ciepło do Olivera, a on czuł jak wielka gula rośnie w jego gardle.
- Emm... Pani Delaney? Bardzo mi przykro, ale nie mogę zostać na obiedzie, właściwie to wpadłem tylko na chwilę. Z przyjemnością skosztuję pani ciasta, ale proszę nie kłopotać się obiadem, bo i tak muszę niedługo wracać - Oliver zdecydował, że to właśnie ten moment, kiedy należy szybko uciąć to w co chciała wpakować go mama przyjaciela, pożegnać się kulturalnie i opuścić ten dom, skoro główny powód dla którego tu przyjechał, wcale nie jest zadowolony z tego faktu.
- I dlatego przyleciałeś tu z Londynu z torbą, zapakowaną przynajmniej na kilka dni? O nie kochany, zostaniesz na obiad, a później pomyślimy co dalej - pani Delaney, najwyraźniej była równie uparta i spostrzegawcza co jej syn.
Johnson rzucił przyjacielowi spojrzenie mówiące: Zrób coś! Przerwij to!
- Naprawdę nie trzeba. Właściwie to mam zarezerwowany hotel i chyba właśnie niedługo powinienem pójść, żeby załapać się na godziny wdawania obiadu - Ollie uśmiechnął się równie niezdarnie, jak niezdarne były jego tłumaczenia, chociaż były prawdą.
- Hotel? Kochany, zapewniam, że żaden hotel nie umywa się do mojego obiadu. Przynajmniej jest domowy, a kto wie co tam w tych restauracjach tak naprawdę podają na talerzu. Finn, powiedz mu! - mama chłopaka rzuciła mu spojrzenie, zanim opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi i zostawiając ich nieco krępującej ciszy.
- Chyba już wiem, po kim jesteś takim upartym osłem - pierwszy odezwał się Oliver, wpatrując się jeszcze chwilę w drzwi, wychodząc z lekkiego oszołomienia, po czym spojrzał na przyjaciela.
Oliver
[*Jestem słaba w kolory chyba, ale na jednym zdjęciu takie miał, przysięgam na Merlina!]
Po wyjściu mamy Finnbara, jeszcze przez chwilę panowała cisza, w której Oliver to zmierzył się spojrzeniem z przyjacielem, to znów obserwował grę jego gestów i grymasów. Wyrzucił co miał do wyrzucenia i teraz siedział tutaj, niemal całkowicie spokojny, wdychając zapach świeżo upieczonego ciasta z malinami. Zaburczało mu cicho w brzuchu, lecz w tym momencie krzesło na którym siedział Finn zaskrzypiało głośno, zagłuszając ten krępujący dźwięk.
OdpowiedzUsuń- Mówiłem ci już, że jesteś kompletnym matołem, Finn? - Oliver wysłuchał wywodu przyjaciela, pocierając wewnętrzną stroną dłoni zmęczone oko, pod powieką którego czuł piasek. Zdecydowanie adrenalina zaczęła opadać, a on zaczął odczuwać zmęczenie spowodowane zarówno podróżą i stresem związanym z całą tą sytuacją.
Nie, nie był panikarzem i nie miał w zwyczaju tracić głowy. Był połączeniem bałaganu i perfekcjonizmu oraz pedanterii, więc mimo emocjonalnej burzy którą niekiedy odczuwał w środku, zachowywał się raczej racjonalnie. Raczej, bo niekiedy zdarzało mu się dać ponieść emocjom, a w przypadku niektórych osobników nawet częściej niż niekiedy. Zazwyczaj kończyło się to szlabanem, ujemnymi punktami, ale przed tym wizytą w Skrzydle Szpitalnym. Jeśli na łóżku obok nie leżał akurat jakiś Ślizgon, próbujący wcisnąć Oliverowi swoją wyższość z powodu czystej krwi, znajdował się tam Finn. Z równie brudną krwią w żyłach jak jego własna i z równie pięknie podbitym okiem.
- Dam ci w ryj, a i owszem. Następnym razem dostaniesz podwójnie. Co to za przyjemność teraz, kiedy wręcz tego oczekujesz? I nie pieprzę się ze wszystkim, za kogo mnie masz? - Oliver uderzył w nieco luźniejsze tony, bardzo już chcąc rozładować nagromadzone między nimi napięcie. Przecież nie przyjechał tutaj wykłócać się z tym, którego uważał za jedną z najbliższych osób na świecie (na Merlinia, zupełnie nie wiedział, jak i kiedy się to stało), za swoją rodzinę z wyboru.
Przeciągnął się lekko, unosząc ramiona wysoko nad głowę, a kiedy je opuszczał, automatycznie skierował w stronę biurka na którym stało to apetycznie pachnące malinowe ciasto. Oliver w przeciwieństwie do Finn’a wziął do reki łyżeczkę, nie chcąc ryzykować jedzenia palcami po dotykaniu wszelakich powierzchni na lotnisku, w samolocie, w taksówce. Jeszcze nie miał okazji umyć rąk, a fakt ten nagle zaczął mu bardzo dokuczać. Nienawidził mieć brudnych dłoni. Co nie przeszkadzało mu mieć brudu w życiu osobistym.
- Samolot mam za dwa dni. Mamy jeśli zdecydujesz się ze mną polecieć. Wszyscy na ciebie czekają, tak jak zawsze. Co do noclegu... twoja mama wydaje się być naprawdę sympatyczna i nie chciałbym jej sprawiać przykrości, ale to ty decydujesz, Finn. Zostanę, jeśli tego chcesz i nie krępuj się, znamy się zbyt długo byś musiał wciskać mi jakiś grzecznościowy kit. Jedno słowo i wynoszę się do hotelu - nie miał zamiaru się wpraszać, już i tak wyjątkowo nadszarpnął gościnność Delaneyów, nawet jeśli miał ku temu dobre uzasadnienie, w postaci niepokoju o pewnego upartego dupka - I jakbym nie miał ochoty cię widzieć, to czy nie siedziałbym właśnie we własnym pokoju, przeklinając cię najgorszymi zaklęciami jakie znam? - Oliver uniósł lekko brew, oblizując jednocześnie łyżeczkę z malinowego nadzienia. Rany, mama Finnbara upiekła naprawdę mistrzowskie ciasto! - Ciasto zajebiste, ale pokaż mi okolicę, hm? Nie paliłem odkąd stanąłem na Heatrow, a to było wieki temu - Oliver odłożył talerzyk i łyżeczkę na tacę leżącą na biurku i otarł opuszki palców o spodnie.
Wpadł ten brzydki nałóg na początku szesnastego roku swojego życia. W ten i w jeszcze jeden, z czego został przy tym mniej szkodliwym, teoretycznie i póki co nie miał zamiaru sobie chcieć z nim poradzić.
Oliver
[Ojojoj, Finn za to jaki przecudny, taki do kochania! I nawet mam pomysł. Możemy wyjść od całusa na miotle, gdzieś tam, powiedzmy, rok temu z nawiązką, duża słabość do siebie nawzajem, wodzili za sobą oczami miesiącami, zanim do niego doszło. Potem przez chwilę była urocza sielanka, ale Finn spadł z miotły, Callie pewnie trochę nad nim skakała, co mu nie ułatwiało powrotu do normalności, on trochę się bił, jej się to nie podobało, zrobiło się nieprzyjemnie, aż w końcu powiedzieli sobie o kilka słów za dużo i od tamtej pory oboje milczą.
OdpowiedzUsuńA wątek zaczęłabym wakacyjnie, w Dublinie, skoro Finn tam mieszka, a Callie nie ma tak daleko (i ma tam rodzinę). Mogli mieć jakieś ulubione miejsca, które odwiedzają nadal, aż w końcu by się na siebie natknęli. Może wieczorem, skoro oboje lubią gwiazdy.
Trochę kliszowo, tandetnie, romantycznie, ale z takimi jak oni, długo tak nie będzie. ;D]
Callie
[Mogło być cały rok, a mogli się też kumplować gdzieś tam od pierwszej-drugiej klasy i tak z czasem lubić się baaardziej i baaardziej. Jestem za jakimiś terenami zielonymi pod Dublinem i czekam (nie)cierpliwe na rozpoczęcie. <3]
OdpowiedzUsuńCallie