20 marca 2006 roku, Anglia — Slytherin, V rok nauki — czysta krew
koło wróżbiarskie, gdzie marnuje czas na gapienie się w herbaciane fusy
14 cali, krucha, świerk, sierść niuchacza — patronusem wróbel
zdarza mu się wiedzieć za dużo, choć nie miał prawa nawet o czymś słyszeć
powiązania —kilka słów więcej
zdarza mu się wiedzieć za dużo, choć nie miał prawa nawet o czymś słyszeć
powiązania —
Nie wygląda nazbyt zachęcająco. To ten typ człowieka, który zdaje się być wiecznie nieobecny. Wpatruje się pustym wzrokiem w przestrzeń, zatapiając się we własnych przemyśleniach. Czasem tak bywa, że wykreowany we własnej głowie świat staje się bardziej ciekawy od rzeczywistości, która nas otacza. Valery nigdy nie ukrywał swojej postawy wobec innych, dlatego na każde ostrzejsze zwrócenie mu uwagi, wzruszał jedynie ramionami. W łatwością wtapia się w tło, przemyka się nie zauważony korytarzami. Zdarza się, że uzna kogoś za wystarczająco, choć w takich przypadkach trudno mu się jakkolwiek zmobilizować, żeby zacząć rozmowę, a gdy już uda mu się otworzyć usta, to wychodzi na jeszcze gorszego świra niż na jakiego wygląda. W końcu jak traktować na poważnie człowieka, który konwersację zaczyna od zgadywania znaku zodiaku danej osoby i darmowego horoskopu na najbliższe trzy miesiące?
Kiedyś czytając opis zodiakalnych Ryb złapał się za głowę, bo jakim cudem może być aż tak trafny? Szczególnie ten fragment o użalaniu się nad sobą i lenistwie... Tak, to cały on. Wiedza na temat astrologii nie wyjaśnia mimo wszystko pewnych niepokojących epizodów z życia Valery'ego. Nigdy nie powiedział matce, że wiedział, kiedy babcia umrze, bo tego dnia śniła mu się, mówiąc o czasie, którego wciąż ubywa. Nie mógł przecież wiedzieć o chorobie. Niekiedy w wyniku silnego przeczucia potrafił ostrzegać przypadkowych ludzi. Wciąż nie mówi o tym, jak bardzo jego samego niepokoi jego intuicja...? Czy tak mógłby to nazwać?
Nie interesują go rzeczy związane z czystością krwi, jego skromnym zdaniem nudnym jest ciągłe wytykanie palcami osób innego pochodzenia. Ale to tylko Val, jego zajmują nieco inne rzeczy. Woli słuchać muzyki z ubiegłego wieku, czytać książki historyczne i dyskutować o tym, jak bardzo Saturn w obecnym ułożeniu przynosi pecha. Czasami pół-żartem rzuci w stronę kolegi w Pokoju Wspólnym, że czyha na niego niebezpieczeństwo. Później spędza godziny gdzieś w osamotnieniu, zajadając się mugolskimi słodyczami, które dostał od swojego pół-krwi kolegi. Trochę nie pasuje do tutejszego wizerunku Ślizgona, choć ambicji mu nie brakuje. Bo jak to mówią - zdolny, ale leniwy.
Kiedyś czytając opis zodiakalnych Ryb złapał się za głowę, bo jakim cudem może być aż tak trafny? Szczególnie ten fragment o użalaniu się nad sobą i lenistwie... Tak, to cały on. Wiedza na temat astrologii nie wyjaśnia mimo wszystko pewnych niepokojących epizodów z życia Valery'ego. Nigdy nie powiedział matce, że wiedział, kiedy babcia umrze, bo tego dnia śniła mu się, mówiąc o czasie, którego wciąż ubywa. Nie mógł przecież wiedzieć o chorobie. Niekiedy w wyniku silnego przeczucia potrafił ostrzegać przypadkowych ludzi. Wciąż nie mówi o tym, jak bardzo jego samego niepokoi jego intuicja...? Czy tak mógłby to nazwać?
Nie interesują go rzeczy związane z czystością krwi, jego skromnym zdaniem nudnym jest ciągłe wytykanie palcami osób innego pochodzenia. Ale to tylko Val, jego zajmują nieco inne rzeczy. Woli słuchać muzyki z ubiegłego wieku, czytać książki historyczne i dyskutować o tym, jak bardzo Saturn w obecnym ułożeniu przynosi pecha. Czasami pół-żartem rzuci w stronę kolegi w Pokoju Wspólnym, że czyha na niego niebezpieczeństwo. Później spędza godziny gdzieś w osamotnieniu, zajadając się mugolskimi słodyczami, które dostał od swojego pół-krwi kolegi. Trochę nie pasuje do tutejszego wizerunku Ślizgona, choć ambicji mu nie brakuje. Bo jak to mówią - zdolny, ale leniwy.
Dzieeeeeeeeeeeeeeeeeń dobry! Valery jest podobny do mojego przyjaciela lubego. Aż za bardzo. Nie powinien się chyba obrazić za to, że jego charakter został zaadaptowany w taki sposób. Tak, to syn TEGO Theodore'a Notta. Valery jest bardzo nieśmiały, ale w gruncie rzeczy miło będzie znaleźć mu jakiegoś przyjaciela/przyjaciółkę, może nawet towarzysza życia czy jedynie obiekt miłosnego zainteresowania do którego będzie mógł sobie powzdychać.
Zapraszam! Wątki: Nevell, Pat; Mail: madame.de.le.blanc@gmail.com
[Wyobraziłam sobie, że Joy jest dla niego trochę jak zirytowana tym, że musi się nim opiekować starsza siostra, która daje mu po głowie jak zrobi coś głupiego, ciągle pogania go do lekcji, cały czas przy tym ciężko wzdychając i namawia do szalonych rzeczy, bo uważa go za wielkiego nudziarza :D A poznać się mogli jeszcze przed Hogwartem ze względu na znajomość ich ojców, co tłumaczyłoby tę ich relację ;)
OdpowiedzUsuńNo a poza tym to witam serdecznie i życzę miłej zabawy! <3
Witamy w gronie autorów, bawcie się tutaj dobrze razem z Valerym!
OdpowiedzUsuń[Pan jest niezwykle charyzmatyczny przynajmniej w moim odczuciu. Karta estetyczna i konkretna, pozwalająca na wystarczające poznanie postaci, aby wymyślić okoliczności wątku lub powiązania :) Baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńMathias Rathmann
[Kto powiedział, że każdy Ślizgon musi rzucać błotem w szlamy i być psychopatą, którego kręci jedynie krew i czarna magia. To taki trochę mylny wizerunek, który zostawiła nam Rowling, więc tym bardziej cieszę się, że Valery jest całkiem inny. Może nawet mógłby zaprzyjaźnić się z Bethany? Dwie ciche duszyczki mogłyby znaleźć wspólny język. :)]
OdpowiedzUsuńBethany Cornett
[Dla takiej rzucającej na kolana kreacji, to nawet zrobiłabym ucznia, pełniącego rolę tego towarzysza życia. <3]
OdpowiedzUsuńMalcolm Letherhaze
[Strasznie, ale to strasznie podoba mi się ten pan. Jest na swój własny sposób inny, dzięki czemu wybija się z tłumu pozostałych ślizgonów, i właśnie to mnie najbardziej zachwyciło. Jeśli masz ochotę zapraszam do siebie, będzie fajnie :)]
OdpowiedzUsuńAlbus
[Łaaaaaał. Zachwycił mnie już wizerunek, dalej było tylko lepiej. Jestem i pozostaję pod wrażeniem, a Lorcan pisze się na jakiekolwiek miejsce w jego życiu. <3]
OdpowiedzUsuńLorcan
[Joy pewnie trochę się zgrywa i udaje, że nie wierzy w to jego wróżenie, ale tak naprawdę uważa, że coś w tym może być i pewnie będzie ciekawa co takiego wywróży jej Valery, więc jestem za! :D Kto zaczyna w takim razie?]
OdpowiedzUsuńJOY
[Mam wybitną słabość do unikatowych i wyróżniających się tak ładnie postaci. A Mal to po prostu zawodowa szuja, która musiała się ukulturalnić i odchamić, żeby zostać względnie znośnym nauczycielem. Odezwę się niebawem na maila.]
OdpowiedzUsuńM.L.
[Czytam kartę już chyba po raz trzeci i tak się zastanawiam, wahając się przy tym czy pisać, czy może jednak nie. Rzecz w tym, ze postać podoba mi się niesamowicie, ale nie mogę na ten moment zaproponować niczego sensownego. Nie wiem też dlaczego, ale widzę tutaj wątek bardziej z Evelyn niż z Noahem, tylko jeszcze nie widzę dokładnie dlaczego i jak. W każdym razie zróbmy tak. Ja zgłaszam chęć na wątek i czekam na jakąś odpowiedź i może sugestię. Jak będą chęci i z Twojej strony wtedy będę główkować bardziej! Może tak być? :)]
OdpowiedzUsuńEvelyn&Noah
[Dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa i cieszę się, że karta poprawiła humor. ;)
OdpowiedzUsuńValery jest strasznie ciekawą postacią i chcę tego wątku bardzo mocno! A skoro są razem na roku i Valery nie ma nic przeciwko mugolakom, to Arielce mogło parę razy zdarzyć się, że pytała o swój horoskop czy szanse na związek z jakimś chłopcem. :D I bardzo chętnie podzieli się z nim swoimi zapasami mugolskich słodyczy, o ile pomoże jej z zadaniem z astronomii lub wróżbiarstwa. :D]
ARIEL
[Postaram się niedługo coś podesłać <3]
OdpowiedzUsuńJOY
[Zgadzam się z tym, chociaż wielka szkoda, że tak właśnie to wszystko przedstawiła, domy mogły prezentować się zdecydowanie ciekawiej.
OdpowiedzUsuńTrochę lepiej ułożyłam sobie w czasie całą historię Bethany, wypadek miał miejsce w końcu 3 lata temu, to dość dużo czasu, aby przestać reagować panicznym lękiem na całe otoczenie i zadręczać się wyrzutami sumienia. :) Nie znaczy, że w ogóle nie występują, ale zdążyły już zejść na dalszy plan, więc jeśli Valery na początku nie do końca wiedział, jak się zachować, teraz mogą powoli naprawiać relację z pierwszej klasy. Co Ty na to? :)]
Bethany
[Przyszłam z Gregoriusem zbałamucić jakąś piękną Ślizgonkę, ale zdziwiłam się mocno, ujrzawszy PANA a nie panią, imię naprawdę mnie zmyliło, nie spotkałam postaci męskiej o tym imieniu. Mam mały pomysł na wątek, ale to tylko zależy od twojego limitu i chęci. Wszystkiego dobrego, więcej fusów w kubkach! ]
OdpowiedzUsuńGregorius M.Cavendish
[Skoro twój uroczy pan, lubi czasem rzucić, że komuś grozi niebezpieczeństwo, to pomyślałam, że raz mógłby tak powiedzieć Gregorius - czy coś w tym stylu. Mój pan z reguły nie jest przesądny, więc zignoruje dziwne zachowanie współdomownika, ale po całym dniu niefortunnych zdarzeń, przekona się, że to była prawda (czy serio prawda, nie wiem, może zbieg okoliczności) i przyjdzie z pretensjami do twojego, że rzucił na niego zły urko i ma to zdjąć. Może też faktycznie się okazać, że ktoś na tą moją mendę rzucił pechowy czar i Valery pomoże mu ją ściągnąć, co będzie oznaczał kłopoty dla nich obu? Taki lekki wątek, zabawny ale pełen tajemnicy i niespodziewanych zwrotów akcji?]
OdpowiedzUsuńGregorius
[To nie jest zły pomysł, tylko pytałby ją o to z myślą, że może mu jakoś pomoże wykraść się do Miodowego Królestwa, jakoś to zatuszuje jako prefekt czy pomoże przekonać skrzaty domowe, żeby im upiekły jakieś babeczki? :)]
OdpowiedzUsuńBethany
[No to trzeba ich koniecznie zaprzyjaźnić! Skoro znają się od dziecka, a teraz dzielą dormitorium, to widzę tylko dwa wyjścia, albo przyjaźń, albo nienawiść, więc decyzję pozostawię Tobie. I w każdej opcji oferuję masę mocnych wrażeń! :D]
OdpowiedzUsuńScorpius
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Merlin Ci wynagrodzi Ci za zaczęcie, dziękować!]
OdpowiedzUsuńGregorius
[Biorąc pod uwagę, że Scorp twardo chodzi po ziemi, a Val tu mu próbuje z fusów wróżyć, to pewnie nie raz spotkałby się z ciętą uwagą na temat niepraktyczności wróżbiarstwa. Co jak co, ale Malfoy za tym nie przepada. Ale że lubi Notta, to czasem też zamknąłby buzię i ograniczyłby się do przewrócenia oczami, żeby kumpel miał sobie z kim pogadać, więc mi pasuje. Pytanie tylko, od czego zaczynamy? Może właśnie od czegoś takiego? Valery coś by sobie ubzdurał, że Scorpa czeka straszny wypadek i żeby lepiej nie wychodził z zamku, ten oczywiście zleje i wyjdzie, a tam trach, wleci w niego pierwszak na miotle i złamie mu rękę? Takie cudo mi się urodziło i szczerze powiem, chętnie bym to napisała :D]
OdpowiedzUsuńScorp
[ Ojej twój pan jest takim uroczym odstępstwem od stereotypu. A ja stereotypów nie lubię, oj nie, są takie ograniczające. Właściwie to sądzę, że akurat Freddie mógłby go nawet polubić - to nie jest tak, że nienawidzi wszystkich ślizgonów, po prostu nie pochwała doktryny czystości krwi i paru innych rzeczy. W przypadku Valery'ego jednak jak widzę nie jest to problem. Oczywiście z drugiej strony pewnie działałoby to inaczej - Freddie ze swoim głośnym zachowaniem mógłby twojego pana irytować. Widziałabym ich jako takich...dziwnych znajomych. To nie do końca odpowiednie słowo, ale zaraz wyjaśnię o co chodzi. Freddie jest z gatunku męczytyłek pospolitus, więc mógłby trochę doczepić się do Valery'ego, bo wow ślizgon który wydaje się spoko i tak dalej. I tak by go denerwował przez jakiś czas aż w końcu Val powiedziałby mu coś naprawdę wrednego i kazał się odwalić, a Freddie z nieco zranionym serduchem zostawiłby go w spokoju. I nagle bum po jakimś czasie twój pan mógłby zacząć odczuwać nieobecność tego namolnego gryfona i może nawet nieświadomie tęsknić za jego gadulstwem. Nie wiem czy by coś z tym zrobił ani czy cała ta sytuacja by do niego pasowała, ale zawsze ostatecznie mogłybyśmy wpakować ich w kłopoty zmuszające do interakcji? Wybacz ten chaos. Jestem dzisiaj półprzytomna.]
OdpowiedzUsuńFreddie
[O, bardzo się cieszę, że pomysł się spodobał! Chętnie nam zacznę nawet. :D Mam tylko nadzieję, że jak już Arielka skończy zadawać mu pytania, Valery nie będzie jej nienawidził. :)]
OdpowiedzUsuńARIEL
[ Cieszę się bardzo, że Fiorinna Ci się spodobała. Nasiedziałam się nad nią odrobinę dłużej niż planowałam, ale wygląda na to, że wyszło jej to na dobre. ;) Valery jest taki... uroczy. Naprawdę, Rinn na pewno nie uznałaby go za świra, no bo hej! Różni ludzie chodzą po tym świecie, prawda? Co z tego, jeśli ktoś się odrobinę wyróżnia z tłumu? Tak więc zapraszam, jeśli masz chęć, wspólnie a pewno na coś wpadniemy, a jeśli nie w końcu coś na pewno samo przyjdzie. Nic na siłę. ;) ]
OdpowiedzUsuńRinn
[ A może by tak któregoś z nich zaatakowała jakąś zakapturzona postać albo ewentualnie zwierzę, a drugie przyszłoby na pomoc? A potem obaj wpadliby do dziury albo napalony ich więcej osób/potworów i musieliby się bronić? Jak dla mnie, może nas ponieść dalej wyobraźnia. ]
OdpowiedzUsuńFreddie
W każdej grupie znajdzie się taki znajomy, który nie odkrył jeszcze magicznej mocy partykuły „nie” i zgadza się praktycznie na wszystko, gdy tylko grzecznie i ładnie się o to poprosi. Traf chciał, że akurat w tym przypadku taką „znajomą” zawsze była Bethany.
OdpowiedzUsuńPocieszała się przynajmniej myślą, że jej duma i ambicja nie są dla niej rzeczą świętą, a mówienie „no tak, ty na pewno tego nie zrobisz” albo wyzywanie jej od tchórzy nigdy nie działało. Może sprawiało jej przykrość, ale nigdy nie motywowało do działania, bo panna Cornett nigdy nie urządzała ze swojego życia wyścigu szczurów ani zawodów w byciu najlepszym absolutnie we wszystkim. Może to też dlatego, że jej tata był mugolem i nie za bardzo rozumiał, o co w tym całym pokręconym świecie chodzi, a więc nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań. Ważnym dla niego było, że uczyła się na tyle dobrze i była zorganizowana na tyle, że dyrekcja postanowiła podarować jej odznakę prefekta.
Bethany się ucieszyła, oczywiście, kto by się nie ucieszył, ale z drugiej strony zwątpiła. Prefekci powinni wykazywać się chociaż odrobiną asertywności, której jej zdecydowanie brakowało po tym, jak kilka lat temu odcięła się mentalnie od świata i poświęcała całą swoją uwagę przytwierdzaniu za pomocą krótkich szpilek kawałków materiałów do styropianowych kul. Przez to przegapiła kilka lat, podczas których miała szansę zbudować całą pewność siebie, a gdy zaczęła się budzić z letargu, zrozumiała, że jest już trochę późno i tak jakby musi wskoczyć do pędzącego pociągu.
Z drugiej strony prefektura to nie tylko karcenie i dawanie szlabanów – to także opieka i służenie pomocą, a w tym Bethany była wyjątkowo dobra. Niejednokrotnie słyszała, że ma dar do skutecznego tłumaczenia.
Do tego właśnie się zresztą przygotowywała podczas kolacji w Wielkiej Sali – w jednej dłoni trzymała widelec z nadzianym pomidorem, drugą ręką przewracała właśnie stronę książki, chcąc przypomnieć sobie materiał sprzed dwóch lat, kiedy usłyszała nad sobą czyjś głos.
Mrugnęła ze zdezorientowaniem, wybita z rytmu, i podniosła głowę. Zobaczyła znajomego Ślizgona i nie wiedziała, czy powinna być dalej zaskoczona, czy już nie. Posłała mu jednak uprzejmy uśmiech i spytała z zainteresowaniem:
— Coś się stało, Valery?
Bethany Cornett
[Możliwe, że kiedyś zmieni zdanie. Wystarczy, że pozna odpowiednich ludzi, którzy pokazaliby mu, że Hogwart wcale nie jest taki zły.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie! Chętnie bym coś z Valerym napisała: może zechciałby coś Borysowi wywróżyć? :>]
boris
[Będę wypatrywać zaczęcia z niecierpliwością w takim razie!]
OdpowiedzUsuńN.M.
Ariel nie mogła powiedzieć, że znała Valery'ego Notta dobrze. Jako że był jednym z tych Ślizgonów, którym jej mugolskie pochodzenie nie przeszkadzało, nie raz zamienili ze sobą parę słów — najczęściej związanych z lekcjami. I choć Valery zdecydowanie nie należał do tych popularnych osób, wiecznie otoczonych wianuszkiem przyjaciół, było w nim coś, co Arielkę niezmiernie fascynowało.
OdpowiedzUsuńMoże to dlatego, że jej rodzina była w stu procentach mugolska i przez całe dzieciństwo magię uznawała za wymysły ludzi potrzebujących wytłumaczenia dla rzeczy niemożliwych do wyjaśnienia, ale Ariel nigdy wcześniej nie spotkała osoby, która wiedziałaby tak wiele. I w przeciwieństwie do lwiej części Krukonów, wiedza Valery'ego nie miała nic wspólnego z książkami. Ten chłopak znał fakty z życia zupełnie obcych mu ludzi, do tego fakty, o których najczęściej nie miał prawa wiedzieć, i właśnie to tak strasznie fascynowało Arielkę. Dla niej wyjaśnienia istniały jedynie dwa: albo Valery miał jakieś nadprzyrodzone zdolności (nawet jak na czarodzieja), albo był strasznym stalkerem.
Bez względu na to, skąd Nott wiedział rzeczy, które wiedział (opcja ze stalkowaniem, choć nieco przerażająca, nie była wcale taka nieprawdopodobna — w końcu Arielka sama wiedziała zaskakująco wiele dziwnych rzeczy na temat niektórych ze swoich crushy), jego wiedza mogła się niezwykle Ariel przydać. Zwłaszcza że czas biegł nieubłaganie, a ona wciąż nawet nie porozmawiała z miłością swego życia (inna sprawa, że co tydzień zmieniała tę miłość).
Lekcja wróżbiarstwa wydawała się idealnym momentem, by Valery'ego o coś podpytać. Właśnie dlatego Ariel zmusiła się do zwleczenia z łóżka wcześniej niż zwykle i już pięć minut przed rozpoczęciem zajęć stała pod klapą do wieży wróżbiarstwa. Valery również już czekał (na samą myśl, ile pięter musiał przejść ten biedny chłopak, by się tu dostać, Ariel dostała dreszczy) i nawet nikt mu nie towarzyszył. Wyczuwając swoją szansę, Arielka uśmiechnęła się szeroko i podeszła do niego.
— Cześć — przywitała się ze swoim zwyczajowym entuzjazmem i oparła o ścianę. — Czemu stoisz tu tak sam?
Arielka naprawdę nie uważała się za osobę narzucającą swoje towarzystwo (chociaż byli i tacy, którzy twierdzili, że tak właśnie robi), dlatego miała szczerą nadzieję, że jej nagłe pojawienie się nie zostanie odebrane jako atak. Sama nie lubiła, gdy czasem się ktoś do niej przyczepił (ale z niej była hipokrytka!) i nie to było jej celem. Bo przecież prawdziwy atak pytań miała dopiero zacząć, najpierw chciała jedynie porozmawiać.
ARIEL
[DZIĘKUJĘ ZA TEN KOMENTARZ BO TO OZNACZA ŻE MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ
OdpowiedzUsuńKarty kartami (chociaż Pat to droga przez mękę, nie pozdrawiam), ale teraz się boję, że w wątku się zawiedziesz i tyle z podglądania mojej taniej twórczości będzie : (
Dysforia jak najbardziej, cieszę się, że ktoś coś z tego zrozumiał (i to akurat ty z Valerym moim kraszem!!!11), także powiedz mi tylko, czy masz jakieś niespełnione marzenia z miejscową wróżką, czy muszę się wysilić ponad własne możliwości (bo wymyślam naprawdę beznadziejnie)
PS jak pisać ładne komentarze]
Pat
Siedmioroczniacy usadowili się na dwóch przeciwległych kanapach w Pokoju Wspólnym Slytherinu, nie wydawali się widokiem nader zaskakującym, niemal tak często obserwowani o tej porze, jak ogień trzaskający w kominku wieczorem. Młody Milsent siedział na skraju jednej z nich, wspierając na niej rękę zgiętą w łokciu. Udawał z wprawą i należytym dla siebie niewzruszeniem, że nie zauważa rzucanych mu spojrzeń ze strony młodszego Ślizgona, usadowionego w kącie pomieszczenia na fotelu. Nevell miał już szansę, by zorientować się, że młody Nott zdecydowanie zbyt często kręci się gdzieś niedaleko. Nawet przez pewien czas go to drażniło, jednak z czasem, gdy w efekcie swych kalkulacji i rozważań, nie odnalazł powodu, który zaspokoiłby jego ciekawość, narastała w nim potrzeba, uzyskania odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Nie zapowiadało się jednak, by inicjatywa rozpoczęcia pierwszej wymiany zdań wyszła ze strony młodszego kolegi.
OdpowiedzUsuńTymczasem grupa jego znajomych dyskutowała zaciekle o nadchodzącym meczu szansach grających drużyn, by w którymś momencie po ocenie składów rozpoczęli ożywione zakłady o wynik, wtórując sobie od czasu do czasu wzajemnie śmiechem. Quidditch jednak nie znajdował się w kręgu zainteresowań Nevella, wykazywał wręcz swoistą awersję do mioteł, wniesioną w mury szkolne tuż po wakacjach na początek trzeciego roku. Oglądanie graczy wirujących w powietrzu nie stanowiła dla niego ciekawej rozrywki, a mieszanina nerwowości, ekscytacji czy irytacji tłumu nigdy mu się nie udzielała. Zapewne dlatego w którymś momencie bardziej niż toczona rozmowa, bardziej zainteresowała go godzina na tarczy kieszonkowego zegara, który niedługo potem ponownie wsunął do kieszeni spodni. Następnie Nevell skupić swoją uwagę na pomieszczeniu. Przebiegł wzrokiem najpierw po ścianie, zatrzymując go na dłużej na dwóch uczniach, siedzących przy stole w oddali, notujących coś od czasu do czasu na pergaminie ze skupieniem wymalowanym na twarzach. Potem, jakoby dla odmiany zerknął na młodszego Ślizgona, przekrzywiając przy tym nieco głowę w bok.
Lepszej okazji nie będzie, przemknęło Milsentowi przez myśl, nim nie zostawił swoich towarzyszy. A jednak liczył się z tym, że podniesienie się z kanapy bez słowa, przyciągnie uwagę i ciekawskie spojrzenia jego znajomych, choć sam nie zdawał się tym zbytnio przejmować. Z rękoma w kieszeni zbliżył się do nieświadomego zagrożenia Notta, skupionego pozornie na nauce, a sądząc po rycinach planet najpewniej astronomii. Na krótki ułamek sekundy kącik ust Nevella uniósł się w oszczędnym półuśmiechu.
— Dowiem się w końcu, co jest na rzeczy, skoro tak często szukasz mnie wzrokiem i za sprawą dziwnych zbiegów okoliczności ciągle kręcisz się niedaleko? — rzucił beznamiętnym tonem, opierając się ramieniem o pobliską ścianę i nie odrywając intensywnego spojrzenia od młodego Notta. Pamiętał jednak o zachowaniu, choćby znośnego dystansu, mimo że zapach sosnowej różdżki, którą miał w kieszeni, okazywał się wyjątkowo zdradliwy. Cały Nevell Milsent, który własną bezpośredniością osiągnął poziom wirtuoza, subtelnością dorównując niemalże do rozmachu wszystkich czarodziejskich wojen razem wziętych. Nie podjął się próby niezobowiązującego, a przede wszystkim niezbyt stresującego zaczęcia rozmowy. Typowe.
Nevell
[ Jasne, tylko powiedz mi czy wolisz zacząć od ich że tak to nazwę sprzeczki czy od razu jazdy z Zakazanym Lasem? ]
OdpowiedzUsuńFreddie
[Bardzo przepraszam za to opóźnienie, jak i za jakość tego poniżej. Obiecuję się rozkręcić ;)]
OdpowiedzUsuńAlbus uwielbiał wakacje. Tak samo jak przerwę świąteczną, kiedy jego matka szalała z dekoracjami i nie było w ich domu ani skrawka powierzchni nie zakrytej gałązkami ostrokrzewu czy jakimiś innymi ozdobami. Ogólnie lubił wracać do domu, chociaż nie do końca dogadywał się z ojcem. Ale mimo to zawsze cieszył się na kolejne lato. Mając tylu kuzynów nigdy się nie nudził, a ich dom tętnił życiem, bowiem co chwilę ktoś ich odwiedzał. I to nie tylko rodzina, Albus zawsze chętnie zapraszał do siebie szkolnych przyjaciół, bo nie wyobrażał sobie dwóch miesięcy bez ich towarzystwa.
Dlatego też od kilku dni (a dokładnie od ostatnich egzaminów, którymi oczywiście się stresował) był w wyjątkowo dobrym nastroju i starał się nim każdego zarazić. Jego uwadze nie umknęło również to, że nie każdy był tak szczęśliwy jak on. Dopóki jednak jego najlepszy przyjaciel uśmiechał się w jego towarzystwie, Al nie zauważył żadnego problemu. Nie czytał w myślach. Zaczął się niepokoić dopiero ostatniego dnia przed powrotem do domów.
Od dłuższej chwili szukał Valerego, chciał mu coś powiedzieć i nie mógł z tym czekać. Jednak chłopaka nigdzie nie było. Albus, przeszukawszy dokładnie dormitorium oraz pokój wspólny, udał się do biblioteki (chociaż kto o zdrowych zmysłach siedział tam w ostatni dzień roku szkolnego?) i wielkiej sali. Jednak Notta jak nie było tak nie było, a Albus coraz bardziej się niecierpliwił. Gdzie też on się przed nim ukrywa? Zamyślony usiadł w końcu w swoim ulubionym fotelu przy kominku w pokoju wspólnym, i chciał skupić się na czytaniu Quidditcha przez wieki ale nie mógł się na tym w ogóle skupić. Ciągle tylko zerkał na zegarek a za oknem coraz bardziej się ściemniało.
W końcu się poddał, odłożył książkę na stolik i postanowił odnaleźć przyjaciela za wszelką cenę. Nie mógł dłużej czekać, jeszcze dzisiaj musiał wysłać sowę do matki, a nie mógł tego zrobić bez rozmowy z Valem. I chociaż było już całkiem późno, opuścił zamek i wyszedł na błonia. Skoro w środku Notta nie było, musiał się włóczyć gdzieś na zewnątrz. Co przy takiej pięknej pogodzie nie było niczym nadzwyczajnym. Dopiero po dłuższej chwili znalazł kolegę siedzącego nad brzegiem jeziora, więc z westchnieniem ulgi się do niego dosiadł. Zmarszczył czoło, widząc przygnębienie na jego twarzy. Nie był jasnowidzem, ale z całą pewnością mógł powiedzieć, że coś Valerego dręczyło.
- Szukam cię od kilku godzin, a ty siedzisz tu jakby nigdy nic? – zagadnął, uśmiechając się do niego lekko.
Albus
Można, by pokusić się o stwierdzenie, że młody Milsent pozwalał dostatecznie długo cieszyć się Valery’emu jakże złudnym, choć w całej swej istocie wygodnym wrażeniem nie przyłapywania go na gorącym uczynku i tym samym krzyżowaniu ich spojrzeń. Mimo że odczuwał je na sobie, tak jak w tej chwili wiedział aż nadto, że grupa siedmioroczniaków, z którymi się prowadzał, przerwała zażartą dyskusję na temat nadchodzącego meczu, a tym samym świdrowała ciekawskimi ślepiami jego plecy oraz całą sytuację. Jedynym pocieszeniem jak na ten moment mogła być swoista odległość dzieląca dwójkę Ślizgonów od gromady na dwóch kanapach.
OdpowiedzUsuńNevell jednak nie odrywał uważnego spojrzenia od młodszego kolegi, chłonąc niemal każdą emocję, która przemknęła wolno po twarzy młodego Notta, odciskając się na mimice. Nie umknęło mu zaczerwienienie. Milsent wziął go z zaskoczenia i to zdecydowanie mało dyskretnie, choć zauważał w tym pewne zalety, których najpewniej nie podzielał jego nieoczekiwany rozmówca. Nie było to jednak z góry zaplanowane, przesądziła o tym ulotna spontaniczność.
Być może, lecz tylko niepewne — być może, przemówiłoby za tym, że skłonny byłby mu uwierzyć i przystanąć na te wyjaśnienia, ale pod warunkiem, że Nott odpowiedziałby mu w inny sposób. Na spokojnie, może nawet z zaskoczeniem lub obojętnością, bez uzupełniania tego detalami, których Milsent celowo nie dodawał. Nie rozumiem, co masz na myśli. Po prostu często bywam w bibliotece, słysząc te słowa niemal odruchowo przekrzywił głowę w bok, przyglądając mu się z odrobinę maskowanym zaciekawieniem. Przygryzł subtelnie dolną wargę, by przypadkiem, dość niechcący nie uśmiechnąć się do własnych myśli, które w jego umyśle dokładnie w tym momencie można, by przyrównać na swój sposób do poruszających się kółek zębatych poruszających się w doskonale naoliwionej maszynie.
— Tak, gdyby nie biblioteka mógłbym jeszcze wstępnie założyć, że szukasz wzrokiem któregoś z moich kolegów. Tyle że żaden z nich nie jest zbyt chętny, by tam zaglądać, o ile nie musi, a do niej akurat nie ogranicza się zerkanie na mnie, mam rację? — podsunął spokojnie, zadając jednocześnie pytanie i drążąc temat, tak jakby liczył, że chłopak poczuje się mniej osaczony przez jego nieoczekiwane towarzystwo i tym samym zaspokoi jego ciekawość. — Może stosowniejszym pytaniem nie powinno być gdzie powinieneś być, Nott, a raczej z kim. — Nev podejrzewał, że dodając to nieco ciszej wstąpi na kruchy lód, ale wypatrywał reakcji, choć aż nadto wiedział również, że nikt poza młodszym kolegą nie będzie zdolny, aby wyłapać to co padło z jego ust.
— Jeśli nie chcesz powiedzieć wprost w czym rzecz, napisz to na skrawku pergaminu. Chętnie się dowiem, poza spojrzeniami i uwagą nieproszonych gapiów. — Chwilę później wzruszył ramionami, w razie gdyby młody Nott nie był zbyt skory do tej zaskakującej współpracy, nadal nie wyciągnąwszy rąk z kieszeni spodni.
Nevell
Pat nienawidził być identyfikowanym z wróżbiarstwem. Stanowił ujmę dla całej dziedziny (magii), nadrabiając jedynie pozyskaną pozycją motywatora, bo co lepiej pchało do działania, niż dowód owocności ciężkiej pracy i chorej upartości? Nadal twierdził, że niektóre elementy przepowiadania przyszłości były zwykłym bajdurzeniem, byle wydusić z siebie coś, aby zmusić odbiorcę do samoistnego spełnienia się wszelkich otrzymanych przewidywań, jednakże sprowadzało się to do faktu, iż cisza nie świadczyła dobrze o wróżącym — niewiedzenie czegoś oznaczało brak w ogóle, co, naturalnie, lubił negować na boku. Przy mniejszej ilości osób i przy bardziej oczywistym stanie upojenia, także tego fałszywego. Stojąc wśród person młodszych, formalnie mających widzieć w nim autorytet i niekoniecznie prześmiewczą falsyfikację poprzedniego nauczyciela (który, jak miał nadzieję, nie męczył się również z nim za jego szkolnych czasów), narzucał na siebie konieczność przyczynienia się do wykiełkowania jednoznacznego uczucia w stosunku do nauczanego przedmiotu, nieważne czy finalnie okazałoby się ono negatywne.
OdpowiedzUsuńValery był fascynujący. W sposób stosowny, nijak najeżony pozbawionymi moralności podtekstami. Miał to, czego Danforthowi brakowało w tym wieku, z czego w dodatku umiał i zamierzał korzystać. Pat nie rozeznawał się w czarodziejskim świecie na tyle, by patrzeć na ucznia pod innym kątem niż ten, który stosował przy każdym uczniu, mniej lub bardziej zainteresowanym przeżywanymi zajęciami. Nie oczekiwał przesadnego entuzjazmu, stawiania wróżbiarstwa przed resztę przedmiotów, ale karmił się jedynie przy wyższym stadium uwagi. Tego więc wymagał. Uwagi i sprostania urojonym wymaganiom, bazowanym na rozsądku, którego przecież w tak oczywisty sposób nie posiadł.
Oba te fakty musiały się wreszcie zbiec, dlatego nie zareagował nadmierną paniką, kiedy zarejestrował dalszą obecność Notta w klasie. Nadal nie budził się z wizjami nadchodzących dni na powiekach, a też nie lubił psuć sobie zabawy głębszymi rozważaniami na temat jeszcze jednej ciężkiej sytuacji, dlatego zadowalał się przebłyskami rzeczy poważniejszych, poważniejszych niż pierwszy lepszy Valery, zmuszający go do spuszczenia podwiniętych dotąd rękawów ciemnego swetra. Serio, Pat?
– Valery – przywitał go z krzywym uśmiechem, nieobfitującym w opanowanie. Widocznie usiłował coś ukryć, coś, co z trudem powstrzymywał od ukazania się na knykciach. – Valery, Valery... – Powoli nabrał więcej powietrza niż dotychczas to czynił, aż zamarł na parę nieznośnie długich sekund, wbiwszy w Notta nasycone bynajmniej niepokojem spojrzenie. Dopiero, gdy poczuł, jak napięcie opada z jego ramion, wrócił do typowej sobie żywotności. – Co się stało? – zapytał bez uprzedniej dźwięczności, która była wyraźnie nie na miejscu. Zadrżał pod ciężarem pedagogicznej odpowiedzialności, zarazem zastanawiając się nad lepszym wyjściem z przewidywanej konfrontacji z nastoletnim problemem. Czy wypadało odesłać ucznia do opiekuna domu? Czy wypadało w ogóle zwracać się do niego po imieniu? Merlinie, Valery, tylko nie mów mi, że jesteś gejem.
pomocypat
Bethany wpatrywała się w niego, jakby nie do końca zrozumiała to, co właśnie do niej powiedział. Ale zrozumiała to bardzo dobrze – nawet zbyt – i przy okazji do jej świadomości dotarł cały spis przykrych konsekwencji, które mogą go – albo ich – spotkać za ten czyn.
OdpowiedzUsuńDo Hogsmeade nie powinno się wychodzić bez opiekunów, poza czasami wycieczek.
— Ale to będzie łamaniem regulaminu szkolnego – powiedziała cicho. Nie miało znaczenia, czy rozumiała jego tragiczną sytuację, była prefektem i została wyznaczona po to, aby pewnych zasad pilnować. – A następna wycieczka do Hogsmeade jest za kilka tygodni. Jeśli złapałby was jakiś nauczyciel, szlaban byłby bardzo łagodną karą…
Westchnęła cicho. Zaczęła się zastanawiać czy nie jest czasem jedynym prefektem, który reagował tak spokojnie na informację o zamiarze wymknięcia się z zamku.
— Może poproś kogoś, żeby ci wysłał sową trochę słodyczy na najbliższy czas? A zapasy się uzupełni przy najbliższej okazji.
Bethany Cornett
Biorąc pod uwagę jak wielkie oczekiwania mieli co do Scorpiusa zagorzali wyznawcy stereotypowego Ślizgońskiego zachowania, których on oczywiście nie spełniał, łapał się każdej przyjaznej mu duszy, która polubiła go za to, jaki był, a nie czyim był synem. Podobnie było z Valerym. Im obydwóm przydarzył się pech pochodzenia z rodzin o określonych wartościach i oboje wydawali się mieć to głęboko gdzieś i pewnie właśnie to sprawiło, że przebywanie w swoim towarzystwie przez właściwie całe swoje życie, nie było tak mocno uciążliwe. Scorp traktował Nott’a właściwie jak brata, którego nigdy nie miał, ale za cholerę by się do tego nie przyznał.
OdpowiedzUsuńUniósł zdziwione spojrzenie na chłopaka, kiedy ten złapał go za koszulę i zatrzymał. Czego jak czego, ale tak ostrego zachowania z jego strony by się nie spodziewał. Jednak doskonale wiedział czym było spowodowane. Valery i te jego horoskopy.
Malfoy nigdy nie przepadał za astrologią i choć otwarcie nigdy nie nazwałby tego marnowaniem czasu, osobiście trochę tak uważał. Rozumiał, że coś w tym było, w końcu żyli w świecie wypełnionym magią, ignorowanie ruchów gwiazd, układu planet i faz księżyca było kompletną głupotą, ale co z tego, skoro sam nic z tego nie rozumiał i nie przyjmował do wiadomości, żeby to miało jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się w jego życiu.
-Znowu ukradłeś moją herbatę, Nott? –zaśmiał się, przewracając oczami na kolegę i wyszarpnął rękaw z jego uścisku, nic sobie nie robiąc z ewentualnych ostrzeżeń. W końcu chciał tylko potrenować latanie, jeszcze nigdy nic nie stało mu się na miotle i choć nie był w tym tak dobry jak członkowie drużyny, czasami zwyczajnie czuł potrzebę poczucia wiatru we włosach i innych takich bzdur. A może zwyczajnie chciał uciec od świata, a miotła była najłatwiejszym na to sposobem.
-Spokojnie, nic mi nie będzie. Polatam chwilę wokół zamku i wracam. –dodał, chcąc jakoś uspokoić przyjaciela. –Zawsze możesz iść ze mną, skoro tak się o mnie martwisz.- dodał, uśmiechając się zadziornie. Matka od zawsze powtarzała, że ów uśmiech odziedziczył po ojcu, choć nie był on tak złośliwy. Bardziej uroczy w swojej nieudolności.
Scorp
Tymczasem Nevell zdawał się w tym jednym momencie wyrwanym spod jarzma upływającego czasu, kompletnie ignorować obecnych w pokoju wspólnym w ramach zaspokajania własnej ciekawości, choć wiedział aż nadto, że ciekawość jego znajomych zachęci ich jedyne do późniejszego zadawania mu pytań, na które ten w odpowiedzi wzruszy tylko obojętnie ramionami. Nieskory do jakichkolwiek zwierzeń. Zachowujący się tak, jakby podejście znienacka do młodszego kolegi nie zaliczało się w jego skromnym przypadku do anomalii.
OdpowiedzUsuńRumieniec goszczący niezmiennie na policzkach młodego Notta stanowił dla niego ważną wskazówkę, mimo że czuł się poniekąd jak hazardzista, niepewny wyniku, a obawiający się przegranej. Dlatego potwierdzenie ze strony Ślizgona sprawiło, że twarda, zimna posadzka pokoju wspólnego, mieszczącego się w lochach, stała się tym samym dość symbolicznie pewnym gruntem. Nie wiem, o czym mówisz. Zazwyczaj spędzam czas samotnie…. Lekki, kącikowy uśmiech. Czyżby? Zdążył się przez ten czas młodszym kolegą zainteresować na tyle, że nie ograniczało się to jedynie do poznania jego personaliów, choć Milsent był w tym wyjątkowo dyskretny, a przynajmniej bardzo się starał, by tak się sprawa miała.
Nevell łapał się na tym, że czekał, nawet jak na siebie, niecierpliwie na zapisywany przez chłopaka skrawek pergaminu. Kiedy Milsent wszedł w końcu w jego posiadanie, początkowo zamierzał powrócić do grupki znajomych, lecz krótka treść wybiła mu tę chwilową zachciankę z głowy. Chciałbym wiedzieć, co ci siedzi w głowie. Przez dłuższą, zapewne przydługą, chwilę wwiercał wzrok w zdanie, wodząc spojrzeniem po literach i charakterze pisma, nim ponownie utkwił je w młodszym Ślizgonie. No, no, niechcący i nieumyślnie wybił go z jego bezpiecznej strefy komfortu.
— Masz doprawdy dziwne pragnienia, Nott — skomentował cicho z krótkim, nie do końca wesołym śmiechem, patrząc na niego z nieco zmarszczonymi brwiami, jakby jeszcze nie zdecydował, czy ten sobie z niego żartuje, czy napisał to na poważnie. — W mojej głowie jest kotłujący się burdel z tysiącem myśli, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Po co, by ci było je poznać? — dodał nadal na tym samym poziomie głośności, dbając należycie o to, by nikt nie wiedział co jest realną istotą toczonej dyskusji. — Nie rozumiem co tobą kieruje, Nott. Zwykła ciekawość czy coś innego? Jestem jednym z wielu uczniów w domu Salazara Slytherina i nie wyróżnia mnie na ich tle nic. Zupełnie nic. Pozwól mi zrozumieć, nawet w minimalnym stopniu, dlaczego zawieszasz na mnie spojrzenie i jak zdaje się, chciałbyś poznać mnie bliżej. — O ile Nevell Milsent doskonale radził sobie z oschłą, wręcz oziębłą kalkulacją, obstawieniem czegoś na podstawie przesłanek i próbą potwierdzenia założonej uprzednio tezy, o tyle wtłoczenie w to pierwiastków czegoś więcej, czy wiązek emocji stanowiło dla niego płaszczyznę, którą niełatwo było mu zbadać ani dosięgnąć. Jednakże jego bezpośredniość nie wskazywała mu, możliwości na przełożenie rozmowy na jakieś kameralniejsze spotkanie w cztery oczy.
Nevell
Patrzyła na Valery’ego przez moment. To nie było tak, że nie chciała mu pomóc i nie rozumiała. Zawsze, gdy mogła, starała się to zrobić. Zawsze potrafiła też postawić się na miejscu drugiej osoby i wytłumaczyć innym, co kieruje jej działaniami, jak ona się czuje. To jest niezbędne, aby nie oceniać zbyt pochopnie – tak zawsze mówiła mama.
OdpowiedzUsuńBethany jednak wahała się, bo wiedziała, że jeśli ktokolwiek się dowie – a jeśli już w ogóle dowie się, że i ona maczała w tym palce, nie znajdzie się żadne usprawiedliwienie na jej zachowanie. Straci odznakę prefekta, z której była tak dumna, chociaż nie była przekonana co do tego, czy trafiła się akurat odpowiedniej osobie.
Tak więc była postawiona między obowiązkiem a intuicyjną chęcią pomocy. Czuła się zagubiona i miała ochotę wpełznąć pod stół Puchonów, wmawiając wszystkim, że nikogo nie ma w domu.
Przygryzła dolną wargę. Teoretycznie, jeśli Valery nie miał nikogo, kto mógłby wysłać słodycze, ona by mogła napisać do taty… Ale słodycze mugoli różniły się od tych, którymi zajadali się czarodzieje, a wątpiła, że w natłoku obowiązków znajdzie czas, aby dotrzeć specjalnie dla niej na Pokątną, skoro nawet urlop musiał planować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Westchnęła raz jeszcze, czując już teraz wyrzuty sumienia.
— Znasz jakieś wyjście, które by prowadziło bezpośrednio do Hogsmeade? Główna droga odpada, to będzie najgłupszy pomysł wymykania się z zamku.
Bethany Cornett
Dyskomfort. To słowo dobitnie opisywało położenie w jakim pod naporem Milsenta mógł znaleźć się młody Nott, a samego Nevella w związku z tym nie powinno zaskakiwać, że ten unikał jego spojrzenia, gdy przyciskał go do przysłowiowej ściany. Liczył się z tym. Ciągnął jednak niewygodny temat, wiedziony wciąż własną niezaspokojoną ciekawością, choć niebawem miał dostać stosowną podpowiedź. Ślizgon wsunął w międzyczasie do kieszeni spodni podarowany mu skrawek pergaminu z tą iście niepokojącą jednozdaniową treścią, która sama w sobie dawała mu do myślenia. Milsentowi nie umknęła szybka odpowiedź ze strony młodszego kolegi, w którego to dla odmiany on się wpatrywał, zaś rozdrażnienie w tonie wypowiedzi dodatkowo zbiło go z pantałyku.
OdpowiedzUsuńGdyby nic cię nie wyróżniało, nigdy w życiu nie zawiesiłbym na ciebie wzroku na choć sekundę więcej niż na przypadkową osobę, którą mijasz na korytarzu. Nie widziałbym w tym nawet odrobiny sensu. Nott nie mógł dostrzec, jak po twarzy Nevella przebiega cień i na jego mimice odciska się coś na wzór mieszaniny przestrachu i głębszej zadumy, a jego spojrzenie zahacza o pobliską ścianę pokoju wspólnego. Na moment odwrócili się rolami, tym razem Milsent potrzebował chwili na zebranie myśli i odbicie piłeczki. Świadomość tego, że mógł wszakże wyróżniać się z grupy, w której to towarzystwie się obracał, licząc tym samym, że się z nią zgrywa i jest dla niej milczącym tłem, odebrała mu częściowy spokój. Milsent miał przecież bardzo wiele do ukrycia i zawsze starał się nie wyróżniać na tle uczniów, gdzie wyjątek stanowiły jedynie zajęcia i czas spędzany w Kole Astronomów.
Westchnął bezgłośnie, postępując krok do przodu i zmniejszając między nimi odległość. Ręka, w której trzymał wcześniej skrawek zapisanego pergaminu, ponownie wylądowała w kieszeni spodni, jakby idąc śladem tej pierwszej, która nadal w niej tkwiła. Fałszywy obraz nonszalancji i luzu, przybrany tylko po to, aby stworzyć pozory tego, że nadal ma kontrolę nad tą sytuacją i czuje się, choć odrobinę, swobodnie.
— A jaki ty widzisz w tym sens? — rzucił, jak gdyby nigdy nic, w eter, to z pozoru niewinne pytanie, na powrót wlepiając w niego badawczy wzrok, odzyskawszy odpowiedni rezon. Nevell zamierzał postawić wszystko na jedną kartę, jeśli tak łatwo go rozdrażnił tym stosunkowo szczerym wyrażeniem swojego zdania, mógł spróbować sprowokować Notta, by ten wydusił z siebie ciut więcej. Nie gwarantowało to jednak powodzenia tej akcji. Z jednej strony ciekawiło go już nie tylko to: dlaczego go obserwuje, lecz także i fakt jak wiele ten zauważał. Milsent bowiem wolał być niedostrzegalnym cieniem, osobą, na która nie zwraca się większej uwagi i zadaje się pytań. Na swój sposób wydawało się to dla niego wygodne przez wzgląd na zawiłości spraw rodzinnych. Jednakże to, że Valery Nott nie wpasowywał się w ten schemat, budziło tym razem dyskomfort u niego, a tego, że nie był dla niego obojętny nie dało się nie zarejestrować, nawet przy największych pokładach ignorancji starszego Ślizgona. — Spójrzmy prawdzie w oczy: gdybym do ciebie nie podszedł, Nott, czekając i tak dostatecznie długo, aż się na to w końcu zdobędziesz, w dalszym ciągu tylko byś mnie obserwował z bezpiecznej dla siebie odległości i nie zrobił nic, a ja zdążyłbym pewnie opuścić mury tej szkoły. — mruknął rzeczowo, niemal takim tonem, jakim przedstawia się swoją hipotezę szerszej publiczności i mówi się to na tyle pewnie, by przekonać słuchających z mankamentem w postaci niewystarczającej liczby argumentów. Na próżno szukać byłoby w głosie Nevella złości, irytacji czy jakichkolwiek wiązki negatywnych emocji. — Wykorzystaj to odpowiednio i nie spapraj tego swoją nieśmiałością. — dodał szeptem. Nie oczekiwał wyznań, a jedynie przełamania. Rozdrażnienie pobrzmiewające wcześniej w słowach młodszego kolegi, były tego dowodem, choć tym razem kierowany bardziej zaniepokojeniem, niż najzwyklejszą ciekawością, która zeszła na dalszy plan, przyciskał Ślizgona jeszcze bardziej. Nie odstępowało go wrażenie, że działa na tej płaszczyźnie po omacku.
Nevell
[Ah, dziękuję bardzo za miłe słowa względem wyglądu karty (uwielbiam taką estetykę, a jeszcze bardziej tą w KP Valery'ego <3) oraz samej postaci. Powiem szczerze, że mimo iż obie twoje postaci są świetne to jednak bardziej skłaniałabym się do wątku z Valery, bo skradł me serducho całokształtem :D Dlatego mam nadzieję, że może jednak chłopak się przełamie i nie uzna Dantego za takiego okropnego ;)]
OdpowiedzUsuńZmrużył oczy, dostrzegając nerwowość Valery’ego, która potęgowała tę szalejącą w nim samym. Absurdem zdołał wyłapać ruch, zaraz utożsamiając go ze sobą, sobą z kiedyś albo i dziś, bo nie wiedział. Niegdyś usilnie zwalczał wszelkie potencjalnie kobiece odruchy, gotował się w sobie, ilekroć zostawał na czymś takim przyłapany, aż zdał sobie sprawę, że naprawdę przesadzał. I nadal to robił, nadal był za bardzo i za dużo w nieodpowiednich sprawach, ale przynajmniej wybaczał sobie potrzebę posiadania względnie klarownej wizji. Pragnienie oparcia się o coś, stanięcia nierówno, skrzyżowania nóg, splecenia ze sobą palców obu dłoni. Paranoja.
OdpowiedzUsuńStres opadł. Połowicznie i na moment, lecz i to umiał docenić. Wolał — o tak, wolał — groźby pod swoim adresem, ostrzeżenia, od poruszania tematów orientacji, po dłuższych rozmyślaniach mających szansę go tylko zirytować. Bo skoro nie radził sobie w tych kwestiach, to jak mógł służyć komuś pomocą? Do tego przerażały go rozmiary ewentualnej porażki, jaką zostałby niewątpliwie obarczony. Tak, preferował śmierć.
Zamrugał parokrotnie, jakby w osłupieniu, nim przypomniał sobie, czego właściwie nauczał.
– Co masz na myśli? – Oczy, oczy wwiercające się w rozmówcę, oczy okalane zamglonym spojrzeniem, wzrokiem lunatyka. Nie wierzył, jednakże przy tym nie lekceważył, ponieważ — ponownie — zbyt duże pole przegranej. – Coś się zadziało czy…? – Czy zobaczyłeś mnie, dławiącego się własną krwią, z dziurą na wylot, kulą w czaszce, sponiewieranego na nieszczęsnej Pokątnej? Karmił się cichą nadzieją, że chodziło o ojca, o matkę czy kogoś innego, że może nareszcie ktoś postanowił go zabić, a gdyby dopisywało mu kiedykolwiek szczęście, to sam on postanowiłby przywalić mu jednym i zasłużonym zaklęciem, którego Pat pewnie w ogóle by nie rozpoznał. – Ja nic nie wiem, ale, Merlinie, żebym to ja jeszcze widywał w tym wszystkim siebie – mruknął bardziej do swojej osoby niż do Valery’go, gdzieś po drodze mijając go widzeniem.
Na jednej z serwet widniała obrzydliwie niepokorna plama, doprowadzając go do szału.
W dalszym zamyśleniu zajął drżące palce końcówką rękawa. Wreszcie podwinął ją z powrotem do łokcia, drugą pozostawiając w niezmienionym stanie. Nie starczyło czasu.
– Nie przestraszyło cię to, Valery? – zapytał już całkiem obecnie. Powrócił do chłopaka spojrzeniem, ponownie nieugiętym, jakimś nie na miejscu, za to pozwalając trosce na nieznaczne przebicie się przez zawodową ciekawość. Nie poznawał siebie.
blogger nie chce opublikować tego komentarza i doskonale to rozumiem
Milsent nie odrywał od Valery’ego wnikliwego spojrzenia, jakby tym razem to on nie chciał przeoczyć jakiejkolwiek reakcji odciśniętej na mimice bądź ukrytej w wykonanym przez niego geście. To przełamanie zostało odebrane przez Ślizgona jako mały sukces na koncie w ich interakcji z zaskoczenia. Uśmiechnął się kącikowo, dość skromnie, słysząc pobrzmiewającą między słowami młodszego kolegi pogardę w ramach wyrażonej przez niego opinii. A jednak młody Nott miał zadatki na interesującego rozmówcę, lecz pod istotnym warunkiem, że się przełamie, przeszło mu przez myśl.
OdpowiedzUsuńDo tej pory obstawiał, że młody Nott przygląda mu się tak bacznie, gdyż wszedł w posiadanie jakichś informacji, o której nie miała pojęcie nie tylko większa część znajomych Ślizgona, lecz i najbliższe mu otoczenie. Równie dobrze mogło chodzić o świadomość tego, że w niedalekim odstępie czasu matka Nevella zmarła, choć miało to miejsce parę miesięcy przed minionymi wakacjami, i młodszemu koledze było go w jakimś stopniu żal, czego chyba, by nie zdzierżył. Od zawsze zależało mu na tym, by nikt nie spoglądał na niego przez pryzmat ofiary, dlatego dyskrecja ogrywała w jego życiu iście niebagatelną rolę. W tym miejscu mógł przewinąć się również jego fanatyczny ojciec — wyznawca doktryny filozofii czystości krwi, bliska znajomość z jednym z hogwarckich nauczycieli, u którego zostawał czasem w przerwach świątecznych czy zaszywał się na weekendy, a nawet przyjaźń Nevella z pewną Puchonką, której status był wybitnie wątpliwy w krytycznej, aż nadto wyniosłej ocenie pana Milsenta. Jednakże, jak podejrzewał posiadacz niebieskich tęczówek, o tysiąckroć mniej spodziewana była opcja z tym, że Valery Nott dowiedziałby o przemocy za drzwiami rodzinnej posiadłości czy wakacyjnej pamiątki po ojcu w charakterze blizny po oparzeniu zaklęciem na plecach, a Nevell okazywał się nad wyraz nieskory do poruszania tego tematu nawet ze swoim mentorem, którego traktował niczym starszego brata. To co jednak usłyszał, na powrót wybiło go z rytmu, wypuścił bezgłośnie powietrze. Wcześniejszy zalążek uśmiechu rozmył się, ustępując miejsca powadze muśniętej skonfundowaniem i zaskoczeniem. Nevell Milsent niby brał takie rozwiązanie pod uwagę, choć zdawać, by się mogło, ze stawiał je jako to najdalsze, jakoby odsuwając je od siebie tak, jakby wolał czegoś podobnego nie usłyszeć.
— Mam cichą nadzieję, Nott — podjął niepewnie po chwili, zdradzając tym samym aż nadto, że i dla niego owa sytuacja zbyt komfortowa w rzeczy samej nie była. Poprawniej wypadało ją określić na ten moment dość niezręczną, gdy nawet sam Milsent nie do końca spodziewał się, że tok z pozoru niewinnej rozmowy podjętej z zaciekawieniem, nakieruje go odpowiednio w stronę, która jego samego zaskoczyła. Lewa ręka wysunęła się z kieszeni spodni bardziej odruchowo, by przeczesać niezbyt dbałym gestem ciemne włosy, bardziej w celu zminimalizowania nagromadzonego stresu. — Że nie miałeś na myśli tego, o czym teraz myślę... — I czego doprawdy ciężko pozbyć się z umysłu. Aż do tej chwili nie patrzył bezpośrednio na młodszego Ślizgona, a wzrok zwiesił gdzieś na długości trzymanych przez Notta kurczowo woluminów z astronomii. — Wielce prawdopodobne, że się mocno rozczarujesz, gdy poznasz mnie bliżej i trochę lepiej, zapewniam. — dopowiedział zupełnie szczerze, bez ogródek, niemal zbliżonym tonem co na samym początku ich rozmowy, patrząc na niego z ewidentnym zamiarem skrzyżowania ich spojrzeń. Wcale nie żartował – Nevell Milsent był tego niemalże pewny, że taki będzie efekt. Sam jednak nie dopowiedział, że chciałby obserwującego go dotychczas z boku Notta również poznać bliżej. Wzruszył dodatkowo ramionami, gdy lewa ręka ponownie, bezpiecznie powróciła do kieszeni. W dalszym ciągu mogło sprawiać to złudne wrażenie wyluzowania, mimo że niezmiennie z wyprostowaną niczym struna postawą. Skutecznie mogło to zwieść każdego, kto wciąż przyglądał im się z zainteresowaniem godnym gapia i nie powrócił do poprzednich czynności.
— A teraz, Nott, nie będziesz dysponował już żadną wymówką, aby do mnie swobodnie nie podejść, zwłaszcza gdy znajdę się poza grupką znajomych. — Ponownie zerknął na trzymane przez Valery’ego woluminy, by na powrót wbić w niego pozornie, chłodne spojrzenie, jakby w ten sposób mógł stworzyć, choćby minimalny dystans, dzięki któremu poczułby się z tym co usłyszał, chociaż ciut mniej nieporadnie, a nie dopisze do tego wykrzykników, które dojdą do jego nocnych rozważań. Tak jakby nie miał ich do tej pory za mało, gdy w ich trakcie po raz kolejny zaskoczy go następny świt. — Poza tym… jeśli jesteś tak zainteresowany astronomią, to możesz któregoś dnia wpaść na spotkania Koła Astronomicznego, o ile do tej pory nie wiedziałeś, że się tam panoszę. Do tego bez znajomych, jak w bibliotece. — dodał z nikłym półuśmiechem.
UsuńNevell
-”Wspomnisz moje słowa jak za moment coś się stanie” - powtórzył za chłopakiem, nie kryjąc swojego rozbawienia. Co niby miało się stać? Tyle razy spadał z miotły, że można by rzec, że niemal przyzwyczaił się do upadków z wysokości. Poza tym, wcale nie latał wysoko, nie był jakimś mistrzem miotły, żeby się popisywać, ale obiecał ojcu, że w tym roku przyłoży się do latania i jakoś przełamie ten irracjonalny strach przed wysokością. Niby nikt mu nic nie mówił, ale ojciec był szukającym w swojej domowej drużynie, za to jego syn nie pałał zbytnią miłością do tego sportu. Zdecydowanie bardziej przypadł mu do gustu Swivenhodge, w którym to gracze odbijali nadmuchany świński pęcherz swoimi witkami, starając się przerzucić go nad żywopłotem. Rozgrywka była dużo spokojniejsza i mniej krwawa niż Quidditch, co chłopakowi dużo bardziej odpowiadało.
OdpowiedzUsuń-Znowu masz to swoje przeczucie? –prychnął, kręcąc głową, jednak nie zatrzymał się, nadal uparcie postanawiając wskoczyć na miotłę. Za szczególnymi umiejętnościami Valery’ego trudno było trafić. Owszem, czasem udawało mu się trafić, ale były też momenty, w których kompletnie tracił czujność, więc takie pełne zdawanie się na jego zmysł na tym etapie raczej nie wchodziło w grę. Może… Może gdyby uratował komuś życie. Tak, to byłby wystarczający argument za tym, by mu zaufać w pełni. Tym razem jednak zamierzał zaryzykować.
Wychodząc na błonia zauważył, że na boisku przebywa kilku uczniów, ale nie widząc żadnej ćwiczącej drużyny postanowił do nich dołączyć. Co prawda latały między nimi kafle i tłuczki, ale nie oznaczało to, że mają je tylko dla siebie.
-Skoro już się za mną wleczesz, też mógłbyś poćwiczyć. Wszyscy byliby zachwyceni gdybyś wykazał zainteresowanie czymkolwiek poza wróżbiarstwem. –rzucił, nieco przyspieszając kroku. Sam oczywiście nie był zachwycony perspektywą spędzenia najbliższej godziny w powietrzu, ale teraz zawziął się jeszcze bardziej i nic nie było w stanie odwieźć go od tego planu.
Scorpius
Jeśli masz na myśli to. To niestety, ale muszę cię rozczarować. Te stosunkowo ciche słowa wypowiedziane przez młodego Notta, potwierdzające to co niedawno zaczął poważnie rozpatrywać, a co teraz Nevell musiał mieć na uwadze, zdawały się rezonować we wnętrzu jego czaszki. Milsent przełknął bezgłośnie ślinę, odczuwając ponownie dyskomfort z racji świeżo zyskanej świadomości, lecz starał się nadal robić dobrą minę do złej gry, skrupulatnie starając się nie dać po sobie tego poznać. Skoro podjął się zainicjowania tej rozmowy, nie mógł się, przecież wycofać i ukryć w cieniu, tylko dlatego, że dotarło do niego, że pięcioroczniak wyznał mu swoje uczucia. Nevell przyjął to do wiadomości. Nie miał innego wyjścia, skoro zostało to potwierdzone. Gdyby tej rozmowy nie rozpoczął znużony oczekiwaniem aż takowa inicjatywa wyjdzie od młodszego kolegi, niewątpliwie mógłby się tego nie dowiedzieć. Może właśnie dlatego starszy Ślizgon brnął w to dalej, jakoby zachęcając i podsuwając Valery’emu inne miejsce na o wiele dyskretniejsze spotkanie niż Pokój Wspólny. Młody Nott na pewno się tego nie spodziewał, wyczytał to z jego twarzy jak z otwartej księgi, lecz ze strony samego Milsenta dokładnie w tej chwili był to jawny przejaw spontaniczności przy jego standardowej, ostrożnej i zarazem wycofanej postawie.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony dawało mu to szansę zaobserwowana tego jak Valery Nott zyskuje stopniowo na pewności siebie, co dodatkowo rozjaśniał lekki uśmiech, odsuwający zarazem zestresowanie, jak podejrzewał Nevell. Z drugiej zaś wyznanie takiego kalibru było za młodszym Ślizgonem, a to plasowało go na pozycji osoby, której zachowania bądź dalszych kroków Milsent nie do końca potrafił przewidzieć.
— Cóż — zaczął Ślizgon z półuśmiechem, przechylając nieco głowę w bok, niezmiennie lustrując swojego rozmówcę wzrokiem. — Podejrzewam, że od tej pory możesz się nawet zdecydować na znacznie więcej niż stanie w bezpiecznej dla siebie odległości z boku, skoro stało się jasne dlaczego wodzisz za mną tęsknym spojrzeniem. — mruknął, lecz nie był to prześmiewczy komentarz, bardziej zakrawał na stwierdzenie. — Czwartek, po pierwszej nad ranem, Wieża Astronomiczna. Do zobaczenia, jeśli się zdecydujesz, Nott.
Niedługo po tych słowach oderwał spojrzenie od młodego Ślizgona, lecz nie wrócił na przeciwległe względem siebie sofy w Pokoju Wspólnym, zamiast tego skierował się do dormitorium. Milsent na ten moment nie potrzebował towarzystwa, a samotności, aby sobie te nowe wiadomości uporządkować w głowie. O wiele łatwiej byłoby coś podobnego powiedzieć, choćby na głos, trudniej z jakąkolwiek realną realizacją.
Kręta klatka schodowa, ukazywała stopniowo wraz z pokonywaniem każdego kolejnego stopnia wejście do niewielkiego pomieszczenia, zwieńczonego wysokim sklepieniem, pełniące obecnie swoistą rolę poczekalni, w którym dokładnie w czwartek zebrała się niewielka grupka członków koła astronomicznego. Klapa na górze wciąż była zamknięta, a w dół nie kierował się nikt, co oznaczało, że trwająca lekcja jeszcze nie dobiegła końca lub przedłużyła się. Dni w tygodniu było pięć, a roczników aż siedem, co wymagało odpowiedniego rozłożenia godzinowego, a obserwowanie nieba mogło znacznie utrudnić trzymanie się narzuconych ram czasowych. W czwartek wzięte na wieżę astronomiczną za przyzwoleniem nauczyciela teleskopy nie były zabierane na dół przez dwie godziny lekcyjne i pozostawały tam na czas trwania zajęć.
Tymczasem Nevell Milsent przywitał się skromnie z większością znajomych sobie twarzy, zastanawiając się, który rok kończy właśnie zajęcia. Nie miał złudzeń co do tego, że nie siódmy czy czwarty, ponieważ rozpoznał dzieciaka z Hufflepuffu, który prezentował się tak, jakby dopiero co zerwał się z łóżka — szkolne ubranie było wymięte, krawat ulokowany na ramieniu, włosy w kompletnym nieładzie, sterczące na każdą możliwą stronę i oczy przypominające spodki. Przebiegł wzrokiem po zebranych, lecz nie dostrzegł wśród nich młodszego Ślizgona.
Po tych wstępnych oględzinach Milsent podszedł powoli do szafy wypełnionej przyrządami mierniczymi i kolorowymi kałamarzami służącymi do oznaczania gwiazd, ich ruchu, konstelacji czy też samych planet, chcąc jakoś zabić oczekiwanie. Trzymał przy sobie Wykres Gwiazd, który okazywał się na etapie aktualnych obserwacji niezbędny. Co równie istotne — gdzieniegdzie wystawały skrawki pergaminu, jakoby w charakterze oznaczeń lub nadprogramowych notatek samego Ślizgona. Milsent nie mógł pozbyć się rozważań nad tym, czy młody Nott po ich poprzedniej rozmowie w Pokoju Wspólnym, od której swoją drogą minęło parę dni, zdecyduje się na dodatkowych zajęciach pojawić. Zdawać, by się mogło, że poniekąd na to liczył, lecz mogłoby to być iście złudne wrażenie. Lewa ręka niemal odruchowo sięgnęła do kieszeni, by wydobyć z niego kieszonkowy zegarek. Zgodnie z tym co odczytał z przebiegu wskazówek i jego własnej wiedzy — zajęcia powinny dobiec końca jakieś trzy minuty temu.
UsuńNevell
[O wypraszam sobie! Blue nie jest świrem tylko wodnikiem! No dobra, to synonimy.
OdpowiedzUsuńMyślę że możemy coś ustalić prywatnie.]
Blue Ross
Siadasz obok kumpla. Jest noc. Nie możesz spać. Wolisz go nie pytać, co on robi w Pokoju Wspólnym o tej godzinie. Nie jesteś pewien czy chcesz znać odpowiedź. W tej chwili nie byłbyś zdziwiony, gdyby przyjaciela gnębiła jakaś wiedza, którą dzielenie się ze światem jest kwestią sporną. Rozkładasz się obok niego na skórzanym obiciu kanapy. Wpatrujesz się długo w sufit zanim w końcu podejmujesz się jakiejś rozmowy.
OdpowiedzUsuń— No to w jakim położeniu jest dzisiaj Saturn? — kpisz sobie. To jak rozmowa o pogodzie. Valery zresztą już ewoluował pewno z tego etapu i miałby ci do powiedzenia coś bardziej zbudowanego, czego jako noga z astreologii (i wielu innych przedmiotów) najpewniej nie zrozumiesz. Leniwie przymykasz powieki o pół sekundy dłużej, niż zrobiłbyś to normalnie, przez co wydaje się, że jesteś senny, ale jesteś jedynie znużony.
— Chciałbyś wyskoczyć do Zakazanego Lasu?
Wypalasz to nagle, bez przyczyny i bez przygotowania. Nic dziwnego, że tak często łapiesz szlabany. Zerkasz na przyjaciela, przechylając głowę lekko na bok, przez co Twoja twarz znajduje się niebezpiecznie blisko jego ramienia. Nie wiesz, kiedy zsunąłeś się aż tak nisko po miękkim oparciu sofy. Wzruszasz jednak ramionami i po prostu wracasz spojrzeniem do góry.
– Może spotkamy Firenzo?
O ile sławny centaur i niegdysiejszy nauczyciel w Hogwarcie jeszcze żył.
Sorry, zawsze się ociągam z dodatkowymi info. Postanowiłam zrobić wątek-niespodziankę, bo myślę, że się dogadają! Oboje są trochę inni. Idealnie pasują na przyjaciół. :)
Albus Severus Potter
Siedzisz trochę znużony. Wydaje już ci się, że Valery ci nie odpowie. Ile to razy pogrążał się tak mocno w swoich myślach, że nie zwracał uwagi na ciebie, albo na to co mówisz. Powstrzymujesz się, żeby nie przyłożyć mu z łokcia. Wytrzymujesz w tym postanowieniu trzydzieści sekund. W końcu kiedy się do tego przymierzasz, Valery na swoje szczęście ci odpowiada. Unosząc do niego spojrzenie, wydajesz się tym tak zaskoczony, że gubisz wątek.
OdpowiedzUsuń— Jaki saturn w strzelcu? — zadajesz pytanie zanim zdążysz sobie przypomnieć, że sam przecież o to pytałeś. Za moment przejeżdżasz dłonią leniwie po twarzy, mrucząc — A tak… no.
Przepowiednia Valery’ego nie brzmi dobrze. Nic szczególnego, w twoim pojmownaniu to coś bardzo nudnego, a ty nudy nie lubisz. Dlatego unosisz się na łokciach, trochę rozdrażniony tą wizją. Marszczysz brwi patrząc na kumpla w niezadowoleniu. Gdybyś wiedział, jakie mysli zaprzątają mu głowę, może byłbyś wobec niego bardziej wyrozumiały. Skoro on się jednak nimi z Tobą nie dzieli, wcale nie musisz okazywać żadnego zrozumienia.
— Pięć lat i dalej się dobrze trzymam. W dzisiejszych czasach wylecenie ze szkoły jest trudniejsze niż zapisanie się do niej z drugiego kontynentu.
Wzruszasz ramionami, będąc niemalże pewien, że gdzieś wśród młodszych roczników widziałeś jakiegoś azjatę. Albo kilku. Albo kilka razy tego samego. W każdym razie, czujesz się bezpieczny w tych murach, a dyrektor Longbottom dokształca cię trochę z zielarstwa za każdym razem kiedy lądujesz u niego na dywaniku. W ten sposób może zdasz SUMy chociaż z jednego przedmiotu.
Słysząc odpowiedź Valery’ego, nie spodziewasz się, że chłopak naprawdę się na to zgodzi. Dlatego podnosisz się podejrzliwie na łokciach do góry, patrząc na niego z poziomu sofy, którą zajmujesz.
— Serio? — upewniasz się i zanim przyjaciel się rozmyśli, ogarniasz się, wstając do pionu. Otrzepujesz spodnie z niewidzialnego pyłku. Zgarniasz z fotela swoją szatę, którą przypominasz sobie, że porzuciłeś tu dzisiejszego wieczoru i przygotowujesz się do wycieczki.
— Tylko uważaj. Welsh ma dzisiaj obchód.
Mówisz o waszej prefekt z dziwnym, perfidnym uśmiechem na ustach. Ta wizja jakoś cię nie przeraża, a raczej podejrzanie satysfakcjonuje.
Albus Severus Potter
Przeciągające się zajęcia astronomii należały niewątpliwie do szóstego roku, o czym Ślizgon miał się przekonać już wkrótce, gdy dostrzeże tylko młodszego kolegę z domu z godłem Salazara Slytherina na piersi (i dopasuje przy okazji rocznik do zaspanego Puchona), i brak spływających w dół przez klapę uczniów, wywoływał w zebranych niżej dość subtelne zniecierpliwienie związane bezpośrednio z mniej lub bardziej otwarcie okazywanym wyczekiwaniem. Nevell Milsent w dalszym ciągu stał przy szafie z niezbędnymi przyborami i przyrządami, natomiast z tarczy kieszonkowego zegara, ponownie przebiegł spojrzeniem po kolorowych kałamarzach, jakby to właśnie w ich naturze leżało udzielenie mu jakiekolwiek odpowiedzi na nurtujące go nocną porą pytania. Niestety urok rzeczy martwych nie był skory do dzielenia się czymkolwiek, nawet (a może aż) zajmowaną przez siebie przestrzenią.
OdpowiedzUsuńUsłyszał za sobą delikatne, narastające ożywienie, gdy grupa zaczynała powoli dobierać się w pary. Te z kolei były na swój sposób przewidywalne i Ślizgon nie musiał się nawet odwracać, by jego wstępne założenia się potwierdziły; przebywał wśród tego towarzystwa dostatecznie długo, by mieć świadomość tego, że wymienność partnerów do pracy należała do rzadkości. Nauczyciel astronomii przewidywał na całe szczęście pracę indywidualną, którą to siódmoroczniak najbardziej preferował, choć wypada podkreślić, iż nie był jednak jedynym wolącym randkę sam na sam z nieboskłonem pokrytym dywanem roziskrzonych gwiazd. Te niewątpliwie przyciągały jego spojrzenie niczym ćmy rozpraszające ciemność światło.
Kiedy oderwał wzrok od szafy ze sprzętami wszelkiej, acz niezbędnej maści i obrócił się w stronę większej liczby osób, siedzących w sporej większości na niskich schodkach i czekających na rozpoczęcie koła; innych zaś rozproszonych po całej przestrzeni niewielkiego pomieszczenie, jego wzrok zatrzymał się dokładnie na tym, wokół którego jeszcze niedawno dryfowały jego myśli. Valery Nott — zaskakujący powód jego podskórnego dyskomfortu i budzący w nim zarazem ciekawość. Milsent łapał się od czasu ich rozmowy i nieoczekiwanego wyznania w Pokoju Wspólnym Slytherinu, że samoistnie ich spojrzenia się krzyżowały; teraz nie udawał, że wcale tego nie dostrzega. Starszy Ślizgon był zbyt bezpośredni, by bawić się w ignorowanie kogokolwiek poza wyjątkiem w charakterze Mike’a Havoca, a już tym bardziej chować głowę w piasek, zdecydowanie to drugie nie było w jego stylu.
— Widzę, że jednak pojawiłeś się, Nott — mruknął cicho w ramach powitania Nevell Milsent, a lekki uśmiech uformowany na twarzy młodszego Ślizgona nie umknął jego uwadze. On sam ograniczył się do zdawkowego półuśmiechu, ściskając mocniej Wykres Gwiazd. Klapa powyżej została otwarta w międzyczasie, a szóstoroczniacy opuszczali Wieżę Astronomiczną w zaskakującym tempie, czym prędzej zamierzając dotrzeć do swoich łóżek w dormitoriach. Młodego Milsenta wcale to nie dziwiło, gdyby jego umysł skory byłby do przyzwolenia mu na sen, a nie zasypywania go tysiącem myśli, przypominających rój rozwścieczonych pszczół, nie miałby nic przeciwko. — Wszyscy jesteśmy praktycznie podzieleni na pary do pracy przy obserwacji i oznaczania miejsca gwiazd, więc możesz zając się tym ze mną, tamtym Puchonem z tyłu lub którąś z tych dziewczyn. — Wskazał wolną ręką na zdyszaną Krukonkę, która wiecznie się spóźniała, a teraz z trudem przedostała się między grupą uczniów i stojącej z boku, a co za tym idzie zbyt głośnej jak na gust Nevella Gryfonki. Niemniej pozory tego, że Nott nie pojawiłby się tutaj głównie ze względu na niego i jego zaproszenie, zważywszy na to, że wcześniej nie podjął się wędrówki na koło, odbywające się od paru ładnych lat w tych samych nocnych godzinach i niezmienionym miejscu, zostały zachowane. Ślizgon nie brał tego za pewnik, jakby pozostawiał miejsce na adekwatne, niewypowiedziane niedowierzanie oraz pełną swobodę.
Starszy Ślizgon nie czekał na głos nauczyciela astronomii, wołający ich na szczyt Wieży Astronomicznej, skąd prowadzone były obserwacje pod gołym niebem, zamiast tego chwycił młodszego kolegę za ramię, kierując go w odpowiednim kierunku. Inni również nie czekali na to aż zamieszanie znikającymi szóstorocznymi opadnie, gdyż również podjęli się tego samego. Znalezienie się na szczycie nie należało do zadań trudnych, zważywszy na to, że spora część uczniów odbywała zajęcia z tegoż przedmiotu. Nevell Milsent skinąwszy głową na nauczyciela, na którego twarzy nie sposób byłoby dostrzec zmęczenia, skierował się do jednego spośród kilku rozłożonych teleskopów, które pozostały na miejscu. Oparł się bokiem o potężny mur, otwierając niby to od niechcenia Wykres Gwiazd, który stale miał przy sobie.
Usuń— Ty będziesz obserwował gwiazdy, a ja je oznaczę według twoich wskazówek. Odpowiadałby ci ten podział, Nott? — Zapytał tonem zupełnie niezdradzającym jakiejś większej emocji, odrywając wzrok od jednego z wystających fragmentów pergaminu, pełniącego w tym przypadku rolę zakładki i przenosząc go na tęczówki Valery’ego.
Nevell
[A dziękuję, bardzo mi miło! Myślę, że można coś między nimi stworzyć. Rodzice Junie, co prawda, niespecjalnie się nią interesują, ale może bardzo naciskaliby na przyjaźń czystokrwistą?]
OdpowiedzUsuńJunie Vanhatten
[Mnie to się zdaje, że jeśli ojcu Valery'ego tak zależy na odpowiednich przyjaźniach, to pewnie prędzej popchnąłby go w stronę Julie, niekwestionowanej gwiazdy wśród uczniów, siostry bliźniaczki Junie, o której wiadomo, że jest tą lepszą. Więc może na przekór jemu bardziej odpowiadałoby mu towarzystwo June?]
OdpowiedzUsuńJunie Vanhatten
[Chęci to ja mam zawsze, więc przybywam! Na razie zbytnio punktu zaczepienia nie widzę, aczkolwiek świat mi kilka haczyków, na których można zawiesić solidny wątek. Chociażby to lenistwo, tak charakterystyczne dla tej dwójki. takie marnowanie potencjału! Mogą się w tym ścigać - kto zaprzepaści więcej. Z drugiej strony jednak młody Nott jest jednym z tych niedobrych ślizgonów którzy zabrali jej kochanego Albusa. tego popuścić Rose nie może. Honor jej zakazuje. Brzydko brzydko bardzo nie ładnie. Niech zrobią sobie warsztaty z wyrażania emocji, bo żadnemu z nich chyba nie wychodzi ich okazywanie. Przydałby im się kopniak w tyłek i dobra faza.
OdpowiedzUsuńajajajajaj jakie to wszystko nie składne :( ]
Rose
[Można można. Otworzyliby się a potem zapewne byłoby niezręcznie. Nawet bardzo. A wolisz b by;i ze sobą w relacji bardziej przyjacielskiej czy na odwrót? Czy raczej nie mieli ze sobą wcześniej kontaktów? ]
OdpowiedzUsuńRose
[Junie ma podobnie, chociaż jej nikt nie prosi o wróżenie. :D Może przeniesiemy się po prostu w okolice wakacji przed tym rokiem szkolnym/w okolice świąt bożonarodzeniowych? Z racji, można to chyba tak nazwać, jakiejś tam zażyłości między ich rodzicami, choćby przez wzgląd na podobne poglądy, mogliby spędzać jakiś czas razem, czy to u Nottów czy u Vanhattenów. Proponuję jakiś nieco dłuższy okres, kilkudniowy, aczkolwiek może to też być jeden dzień; dostosuję się. Z racji działających im na nerwy rodziców i siostry Junie, która nie pozwalałaby się skryć przed swoim towarzystwem (może się nawet skrycie lub mniej skrycie w Valerym podkochiwać, do wyboru do koloru), dzieciaki wybiorą się na spacer, podczas którego zabłądzą i trafią do jakiejś opuszczonej rudery/zostaną zaatakowani?]
OdpowiedzUsuńJunie Vanhatten
[Ostatnio wszechświat jest przeciwko mnie. Ten odpis powstawał ponad cztery razy (usuwał się za każdym razem) i w końcu wyszło co wyszło. Wybacz mi jakość. ]
OdpowiedzUsuńDługo myślała co też strzeliło jej do tego zakutego, rudego łba. Uważała się za osobę mądrą, co potwierdzało również społeczeństwo. Niepodważalnym dowodem na to była jej wiedza, ale i zdolność do podejmowania racjonalnych decyzji niosących za sobą pozytywne skutki. To ten drugi człon ostatni czasem zostawał przez nią pominięty. Zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaczyna dojrzewać na nowo – w końcu nauka na własnych błędach była nieodłącznym elementem dorastania. Po dłuższych namysłach odrzucała jednak tą myśl, tłumacząc swoje zachowanie ogólnym zmęczeniem i wynikającym z niego zirytowaniem. Jedno wiedziała na pewno – coś się działo. Jak inaczej można było wytłumaczyć sytuację w której się znalazła?
Drugą godzinę wpatrywała się zieloną butelkę stojącą ok metra od niej. Normalnie widząc etykietę i uwzględniony w niej skład od razy wyrzuciłaby ją przez okno, byleby nikt nie zauważył, że miała z nią styczność. Dziwne było to, że wyjątkowo nie odczuwała potrzeby pozbycia się jej. Wręcz przeciwnie – chciała spróbować tajemniczego płynu który się w niej znajdował. Podobno miał właściwości otumaniające i rozweselające, choć nie na wszystkich działał tak samo. Niektórzy przez niego stawali się agresywni. Inni zaś wyciszali się rozmyślając nad sensem swojej egzystencji. Sama Rose przyrzekła sobie kiedyś, że zachowa wstrzemięźliwość do swojej pełnoletności. Dzisiejszego dnia chciała to zmienić. Potrzebowała tego.
Alkoholu.
Z boku musiała wyglądać komicznie. Większość jej rówieśników w jej sytuacji nie rozważałaby wszystkich za i przeciw dając się ponieść, Ona zaś myślała gorączkowo, a im dłużej się nad tym zastanawiała tym więcej przemawiało za opcją spróbowania. Nie zamierzała od razu się upijać, ale kusiła ją kulturalna degustacja. A nuż może by jej się to spodobało? W jej domu nie było tego typów trunków. Szczytem odchyleń od normy było piwo kremowe. Jej kochana matka była przeciwna wszelakim uzależnieniom. Co do ojca to ciężko jej było się ustosunkować. Często widywała go u wujka Harrego z butelką w dłoni. Może dlatego u nich w domu ten zwyczaj został odrzucony. Czy było to dobre? Nie potrafiła stwierdzić. Wychodziła z założenia, że wszystko jest dla ludzi. Dlaczego więc myślała nad tym tak długo?
Westchnęła ciężko. Niepewnie wyciągnęła dłoń po butelkę. Była zimna, przez co po ciele Rose przeszedł niespodziewany dreszcz. Z lekkim strachem i niepewnością odwróciła naczynie w dłoni po raz kolejny spoglądając na etykietę. Nie znała większości składników, więc nie zaprzątała sobie głowy składem. Interesowały ją procenty. Na jej nieszczęście było ich dużo.
- Idiotyzm – fuknęła odstawiając butelkę. Dźwięk obijania się szkła rozszedł się echem o wierzy astronomicznej. Było to jedyne miejsce, w którym nie bała się zostać nakrytą. Mało osób tu przychodziło, a nawet jeżeli zapuszczali się w te rejony chłód na samym szczycie wieży skutecznie ich odstraszał. Dziewczyna nie musiała obawiać się mrozu – przed wejściem zaopatrzyła się w ciepły sweter od babci Molly oraz gruby szal, którym owinęła szyje oraz ramiona. Dzięki temu Rose nie musiała się niczego bać. Mimo to była przesiąknięta strachem i niepewnością. Potrzebowała bodźca do podjęcia decyzji.
Rose
Do wspomnianych kwestii, które uległy zmianie, można było z powodzeniem dopisać to, że Nevell Milsent nie mógł już nie tylko udawać, że nie jest świadom obserwacji ze strony młodszego Ślizgona (sam się do tego przecież przyznał, gdy do niego podszedł w Pokoju Wspólnym), lecz również od czasu do czasu z łatwością udawało mu się go wyłowić z tłumu i podchwycić jego spojrzenie, choć bez ściśle określonego celu. Świadomość tego, że młody Nott wykazywał względem niego uczucia — hm, z tym zdecydowanie trudniej było mu przejść do porządku dziennego. Przy tym charakterystyczna, a wręcz standardowa dla Milsenta bezpośredniość i spontaniczność zdawały się nieco wycofywać w tym układzie rakiem, lecz tak naprawdę to one przywiodły ich pośrednio do tego miejsca, w którym aktualnie się znajdowali, oczekując rozpoczęcia zajęć pozalekcyjnych z Astronomii. Gdyby nie to najprawdopodobniej starszy Ślizgon przyjąłby pewnie do wiadomości, to co Valery Nott miał mu wówczas do zakomunikowania, lecz poza toczeniem bitew z własnymi myślami i podtrzymaniem swej normatywnej, acz chłodnej postawy wobec otaczającego go środowiska, mógłby nie uczynić za wiele w kierunku tego, by go bliżej poznać.
OdpowiedzUsuńNa szczycie wieży nie można byłoby ucieszyć się na obecność chłodnego, lekkiego wiatru, lecz czyste niebo, idealne do prowadzenia dzisiejszych obserwacji, upstrzone zostało w całej swej okazałości gwiazdami i gwiazdozbiorami, przez co okazywały się idealną tego rekompensatą. Nevell starał się w zaistniałych okolicznościach zachowywać dość swobodnie, choć i dla niego samego praca w grupie i odgrywanie roli lidera nie było czymś, co przychodziło mu z łatwością. Nie umknęło mu przerażone spojrzenie, które młody Nott mu posłał, ale nie skomentował tego w ogóle. Z reguły Milsent sam preferował samodzielną, indywidualną pracę i jak dotąd nie wpływała na to podejście różnorodność osób uczęszczających na Koło Astronomiczne.
— W tym względzie się akurat od siebie nie różnimy — skomentował najspokojniejszym tonem z możliwych, tak jakby to właśnie on miał za zadanie zmniejszyć stres u młodszego kolegi, przewracając karty Atlasu Gwiazd. — Sam preferuję prowadzenie obserwacji samodzielnie, ale tym razem jesteśmy na siebie skazani i jakoś musisz zdzierżyć moje towarzystwo. — Kolejne słowa Ślizgona nie były wypowiedziane do końca na poważnie, co podkreślał dodatkowo uniesiony kącik ust, gdy zanurzał pióro w atramencie przypominającym odcieniem kolor butelkowej zieleni. — Nawet jeśli zrobisz pomyłkę, nie będę mógł tego zweryfikować przez podział ról.
Starszy Ślizgon z uwagą wsłuchiwał się w instrukcje i nanosił je ostrożnie na powierzchnie kart, miękko nadając im odrębny, niedługo później ciemniejący przy wysychaniu odcień. Nevell Milsent nie wtrącał się, nie komentował ani tym bardziej nie podważał słów Valery'ego; ograniczał się jedynie do pojedynczych, badawczych spojrzeń, gdy odrywał wzrok od Atlasu Gwiazd i przenosił go na swojego towarzysza. Zapracowali sobie nawet na pochwałę ze strony profesora, który energicznym krokiem nadzorował postępy uczniów, obsypując ich od czasu do czasu ciekawostkami historycznymi na temat innych równie interesujących obserwacji, co miłośnicy dziedziny Astronomii chłonęli niczym gąbki. Kiedy jednak na zewnątrz chłód nocy stał się bardziej odczuwalny, zakomunikowano im, że tym razem muszą się wcześniej rozejść, żeby nauczyciel mógł uniknąć oskarżeń o przyszłe zachorowanie uczniów, zostając najpewniej zruganym przez medyczną część zamku przez dokładanie im pracy swoją nieodpowiedzialnością i przeprosił ich przy okazji za wydłużony czas oczekiwania.
Milsent obdarzył profesora krótkim spojrzeniem, czekając aż tusz wchłonie się w kartkę i zaschnie, by mógł swobodnie zamknąć księgę bez ryzyka odbicia się go w niepożądanym miejscu. Być może ta chwila oszczędziła im przepychania się do zejścia, ponieważ niektórzy wyziębieni uczniowie rzucili się w jego kierunku, zderzając z innymi. Sam Nevell lubił chłodne powietrze i niższą temperaturę, zdawała się na swój sposób działać na niego otrzeźwiająco i odciągała jego uwagę od natrętnych myśli, które obijały się o wnętrze czaszki. Profesor w tym czasie obrzucił ich spojrzeniem i za pomocą różdżki uniósł cały sprzęt służący im do prowadzenia obserwacji w celu zniesienia go o poziom niżej, gdy wszyscy zejdą już na dół. Przystanąwszy nieopodal zejścia, musiał dodatkowo zrobić unik, by lecące w dół teleskopy nie zaliczyły spotkania pierwszego stopnia z jego skromną osobą.
Usuń— Mam nadzieję, że koniec końców się nie przeziębisz, to pewnie nie byłyby zbyt przyjemne wspomnienia po przyjściu na Koło Astronomiczne na moje zaproszenie i nie było aż tak stresująco — zagadnął Milsent, posyłając Nottowi uważne spojrzenie. W zupełności nie przeszkadzało Nevellowi to, że jako jedni z ostatnich znaleźli się na dole, zmierzając obecnie na zakręcające schody i ciesząc się poniekąd możliwością swobodniejszej rozmowy w drodze do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
[Zdecydowałam się popchnąć fabularnie akcję trochę dalej, zważywszy na dłuższe oczekiwanie na odpowiedź z mojej strony, tak by mieli już swobodniejsze i większe pole do rozmowy.]
Nevell Milsent
Gdyby Nevell Milsent miał dokonać dla odmiany dogłębnej analizy samego siebie, musiałby dodać do tego to, co zrobił w ciągu kilku dni. Odkąd dotarła do niego wieść o śmierci jego matki przed końcem szóstego roku, gdy ten powoli chylił się ku końcowi, a na zewnątrz ciepłe promienie słońca wchodziły w kontrast z jego nastrojem, wychowanek Salazara Slytherina jeszcze bardziej unikał towarzystwa. Często w tamtym okresie przesiadywał godzinami w bibliotece, wertując tomy i zajmując sobie czas, kręcił się przy Adamie, który dawał mu realne wsparcie lub przesiadywał z książką w ręku na błoniach z dala od innych; nie szukał pocieszenia u nikogo, gdyż tylko niewiele osób zdawało sobie sprawę z jego osobistej tragedii i tego, że tak naprawdę nie ma już celu, by wracać do rodzinnej posiadłości. Nic więc dziwnego, że jego ówczesne relacje z pozostałymi uczniami ochłodziły się, a niektóre początkowo zastygły, by stopniowo obumrzeć śmiercią naturalną. Na początku siódmego roku trzymał się wśród tych samych znajomych, choć nauczony wieloletnią praktyką, zręcznie unikał niewygodnych dla siebie pytań. Tak było lepiej — i dla nich, a przede wszystkim dla niego. Jakoś powszechnie utarło się, że Nevell nigdy nie rozmawiał na tematy rodzinne, minionych wakacji i nikt nie pytał go o to, jak spędził święta (szybciej o to, jak te mu minęły, a odpowiedź zawsze była identyczna: w porządku), które swoją drogą nie spędzał w posiadłości rodzinnej, a u Adama Lebiediewa właśnie.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak w opozycji do swojej wypracowanej przez lata, obronnej postawy — robił coś zupełnie przeciwnego i spontanicznego względem schematu, ba!, nawet zaskakująco dobrze się przy tym bawił. Dowodem na to okazywał się niezaprzeczalnie subtelny uśmiech czający się w kącikach ust. Roześmiał się cicho, gdy usłyszał z jego strony słowa: Powiedzmy, że przeżyję. Raczej założyłbym, że to ty będziesz miał mnie wkrótce dość, lecz nie dodał na głos tego, co przyszło mu na myśl, mianowicie tego, iż mogliby skierować w swoją stronę zakłady dziwnej treści. Nie dość, że powód jego osobistego dyskomfortu stał stosunkowo blisko niego, którego zresztą nie odczuwał już tak bardzo, gdy spędził z młodym Nottem trochę czasu sam na sam. Tak jakby przeszedł z wyznaniem uczuć ze strony piątoroczniaka do porządku dziennego, mimo że jeszcze parę dni przed spotkaniem koła astronomicznego zastanawiał się nad tym bardzo długi czas i z głową na poduszce, i wpatrując się w trzaskający ogień w kominku w Pokoju Wspólnym. Milsent dopuścił do siebie Valery’ego Notta, zwłaszcza na płaszczyźnie z astronomią w tle, co było czymś zgoła unikatowym jako jedną z niewielu osób i wyszło to zupełnie bez samego większego namysłu ze strony zainteresowanego, ale na swój sposób mu się to podobało.
Wolne tempo mu nie umknęło, wręcz przeciwnie dopasował się do niego niemal automatycznie. Wzrok zawiesił na granicy początku szkolnej peleryny, jednak w momencie, gdy Valery pochwycił jego spojrzenie, a Nevell uprzednio zauważył szerszy uśmiech wykwitły na twarzy towarzysza i mimowolnie odpowiedział tym samym.
— Tym lepiej, nie chciałbym zgarnąć nieprzychylnych pozdrowień ze skrzydła szpitalnego za doprowadzenie kogoś do choroby przy jednorazowym wypadzie. Byłoby pechowo. — Odparł spokojnym tonem, nadal z tym samym uśmiechem. — To nie jest nic wielkiego — mruknął jedynie, słysząc wypowiedź młodego Notta, przyciskając do boku mocniej niesiony wykres gwiazd. — Chyba wiesz, że na koło astronomiczne możesz przychodzić częściej i wcale nie potrzebujesz mojego zaproszenia? — Dodał z lekkim rozbawieniem łatwym do wychwycenia w głosie Nevell, jakby celowo chcąc uniknąć zupełnie poważnego tonu i być może w ten sposób ponownie nie przyciskać swojego towarzysza do ściany, jak swego czasu uczynił to w Pokoju Wspólnym na oczach innych. Jakie szczęście, że nie wiedzieli po co, Milsent podszedł do piątoklasisty.
Sielska, względnie luźna atmosfera i towarzysząca temu rozmowa nie trwała jednak zbyt długo, a przynajmniej dla starszego spośród Ślizgonów, gdy to Nevellowi zapaliła się w umyśle czerwona ostrzegawcza lampka, gdy spośród znajdującego się niżej bocznego korytarza dosłyszał aż nader znajomy głos, gdy ten odbił się echem od ścian klatki schodowej. Dopiero wtedy nieoczekiwanie zmniejszył dzielącą ich odległość, pochwycił wciąż zanurzającego w kieszeniach peleryny dłoni Notta i pociągnął go szybszym krokiem w dół po spiralnych schodach. W momencie, gdy uznał zyskaną przez nich odległością za wystarczająco bezpieczną, przystanął, jednocześnie nasłuchując, zanim jego spojrzenie nie przeniosło się ze stopni nad głową Valery’ego, na jego twarz. Mieli na tym polu przewagę; nic nie wskazywało na to, że prefekt zmierzał ich stronę, więc najpewniej nie usłyszał coś niepokojącego, zajęty ganieniem małolatów.
Usuń— Wyjaśnię później na korytarzu. — Rzucił jedynie cicho, przechylając nieco głowę w bok. Nevell nie do końca był przekonany do tego, by wtajemniczyć młodego Notta w to, że niedawno został nakryty nocą w Dziale Ksiąg Zakazanych i z pobudek czysto osobistych nie chciał się znowu natknąć na jednostkę, którą nagle od siebie odsunął i zaczynając notorycznie unikać; tak po prostu niefortunnie wyszło. Starszy Ślizgon nie miał jednak żadnej gwarancji na to, że samo zajście młodszego nie zaciekawi i nie zmusi go sytuacją, a także uprzednio wypowiedzianymi przez niego słowami zapowiedzi do większej formy szczerości. Powoli puścił ramię chłopaka, borykając się z tymi szybkimi rozważaniami wirującymi mu w umyśle, by następnie poczynić krok w dół. Spacer w stronę lochów miał być w założeniu Milsenta o wiele spokojniejszy, o ile należało wierzyć w to, że udało im się zyskać przewagę i na nikogo ponownie nie wpadną, a jak wiadomo nie każdy prefekt i nie każdy nauczyciel był skłonny do puszczenia ich do dormitorium bez jakichkolwiek konsekwencji. Spotkanie podczas szlabanu nie wydawało się starszemu Ślizgonowi zbyt atrakcyjne. — Póki co, Nott, oszczędziłem ci odjętych punktów i wyjątkowo porywającego, romantycznie spędzonego wieczora z nakazem dokładnego szorowania na błysk zakurzonych, dawno zapomnianych pucharów. — Tym razem dla odmiany to Nevell posłał mu krótkie spojrzenie przez ramię z subtelnym, kącikowym półuśmiechem. Na szczęście celu było już bliżej, aniżeli dalej i to z każdym kolejnym, pokonywanym stopniem.
[Wybacz słabszą jakość oraz wydłużony czas oczekiwania. Styczeń był dla mnie dość pracowitym miesiącem i jak się szybko okazało — nie dysponowałam nawet dostateczną chwilą wolnego, by stworzyć jakiś znośny odpis w tym czasie. W każdym razie — będzie lepiej, gdy się rozkręcę!]
Nevell