ride or die


BREE PRESCOTT

wschody słońca. roztapiające się pianki z ogniska. zaborczość. szybkie zwinne ręce. okno zawsze otwarte w nocy, nawet w środku zimy. ciepło kominka. ognista whisky. luźno zawiązany krawat czy rozpięte guziki od mankietów koszuli jako wyraz drobnego buntu. rwący oddech. brawura. logiczne łamigłówki. nocne spacery. ja tego nie zrobię? skórzane rękawiczki bez palców. tańce do rana. polaroid. życzenie do spadającej gwiazdy. naga kąpiel w morzu. zapalczywość. czarny smar wiecznie rozmazany na skórze. oko za oko, ząb za ząb. falsyfikaty. prawda czy wyzwanie. sceptycyzm. niedbały koczek na czubku głowy. palce oklejone plastrami po ukłuciach igieł. mechanizmy obronne. zapach sali treningowej. beztroska. zaraźliwy śmiech. lody truskawkowe. mściwa, pamiętliwa bestia. start samolotu. bitwa na śnieżki. sarkazm. mecze quidditcha. alergia na orzechy. park rozrywki. wybitna z transmutacji. drzemka po obiedzie. zimne ognie. kuchnia meksykańska. bezpośredniość. wspinanie się po górach. jazda stopem. nieprzemyślane słowa. wyważone ruchy. rezerwa. skórzana kurtka z ruchomym, ryczącym lwem na plecach. szczerość. niepewny uśmiech. dystans. znoszone martensy. słoneczniki. i'm a tough bitch, kind of.
21 WRZEŚNIA 2004, LONDYN – VI ROK – GRYFFINDOR – MUGOLACZKA – OJCIEC TRENER KICKBOXINGU, MATKA SCENARZYSTKA W TEATRZE – SIOSTRA BLIŹNIACZKA – RÓŻDŻKA 10 I 3/4 CALA, ODPOWIEDNIO GIĘTKA, CZARNY ORZECH I SZPON HIPOGRYFA – PATRONUSEM PUSTUŁKA, NAJWIĘKSZYM LĘKIEM POGRZEBANIE ŻYWCEM – GO BIG OR GO HOME

Every now and then I like to do as I'm told, just to confuse people


Klikamy na końcu karty na cytat Tamory Pierce, zawiera ukrytą treść! 
Bree to trochę postać-eksperyment, dawno nie prowadziłam takiej kobitki, zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie pisałam półtorej roku, dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi tę nieskładną kartę, poprawię ją, kiedy tylko znajdę trochę więcej czasu. Mam nadzieję, że szybko obudzi się we mnie dusza starego, blogowego wyjadacza i że będziemy się świetnie razem bawić! Wszelkim szaleństwom, powiązaniom, przygodom i wątkom mówimy tak. 
Mail: leavinground@gmail.com

55 komentarzy:

  1. [Ja ją biorę na wątek, nie ma bata. Przyglądałam się karcie w roboczych i hej, zmąćmy coś razem :D Piękna karta, piękna pani ^^
    Weny i mnóstwa czasu!]

    zauroczony Zabini

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Niby prosta karta, składająca się niby z przypadkowych informacji, ale trzeba przyznać, że ma coś w sobie. I przede wszystkim naprawdę można się sporo o niej dowiedzieć, co wcale nie jest tak częstym zjawiskiem. No i pani jest śliczna!
    Baw się z nią dobrze i w razie chęci zapraszam do swojej pani lub wiszącego jeszcze w roboczych pana]

    Andromeda i wciąż nieobecny Simone

    OdpowiedzUsuń
  3. [W karcie wymienionych zostało tyle drobnych rzeczy, które osobiście wręcz uwielbiam, ale lody truskawkowe kupiły zarówno mnie, jak i Jordana! Witam na blogu, życzę dobrej zabawy i zapraszam do siebie, jeśli będzie ochota. ;)]

    Jordan Routier

    OdpowiedzUsuń
  4. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Ogromnie dziękuję za miłe słowa! Sama sercem jestem Ślizgonem, ale niestety mój Simon w ogóle tam nie pasował. Został więc Puchasiem, których zawsze lubiłam najmniej, ale jak walczyć ze swoimi barierami, to już konkretnie.
    Pomysł jest świetny! Simon byłby święcie przekonany, że Bree nie mogła mieć z tym nic wspólnego - zna się trochę na miotłach, z pewnością lepiej od niej, biorąc pod uwagę fakt, że nie należy do drużyny Quidditcha i pochodzi z mugolskiej rodziny, oczywiście wątpię by wiedział o jej zamiłowaniu do rozkładania przedmiotów na czynniki pierwsze - może zdołała już wcześniej dobrać się do miotły? Wie, że nie jest łatwo uszkodzić miotły tak, by komuś stała się krzywda. Nie wystarczy przecież przyciąć jej witków, trzeba dobrze wiedzieć co się robi, aby uzyskać taki efekt. Tak więc kiedy cała ta sprawa obróciła się przeciwko dziewczynie, nie tylko stanął w jej obronie, ale także zaoferował swoją pomoc w znalezieniu sprawcy - sam bowiem był ciekawy kto za tym stoi i co nim kierowało.
    Co do samej relacji mogą właściwie być na stopie neutralnej. Simon jak to on mógł od czasu do czasu rzucić w jej stronę jakiś komplement, gdy akurat mijała go na korytarzu, albo zacząć rozmowę tak jakby wiedział o niej wszystko. Ale wątpię by łączyły ich jakieś przesadnie zażyłe stosunki.
    Będę zła jeśli poproszę o zaczęcie? Tak długo nie pisałam facetem, że aż się boję cokolwiek nim pisać, a już zwłaszcza zaczynać]

    Simon

    OdpowiedzUsuń
  6. [Pomysł jest całkiem niezły, ale musimy go trochę prostować. Jordan babra się w czymś, co jest nielegalne, te walki to taki skończony półświatek i jeśli miałby kiedykolwiek czegokolwiek uczyć się pod okiem kogoś, kto zajmuję się tym profesjonalnie, więc jakoś zupełnie nie pasuje mi to wplątywanie ojca Bree. Ale Bailey już jak najbardziej się nada. Wykreślmy po prostu pana Prescotta i zostawmy Bailey, która, jeśli to nie kłóci się z twoim zamysłem na nią, mogłaby się przypadkiem zetknąć z tym półświatkiem i Jordanem, wszystko bez wiedzy ojca dziewczyn. I tu wkraczałaby reszta twojego pomysłu, już bez zbytnich zmian, tylko stonowałabym to odrobinkę, bo, niestety, dostaję ciężkiego ataku alergii, kiedy mowa o jakichkolwiek gangach czy ich bossach, bo zwyczajnie nie cierpię tego tematu. Wystarczy nam w zupełności banda zwykłych napakowanych mięśniaków. Jeśli taka, lekko "stonowana" wersja wciąż ci odpowiada, to możemy się zabawić. ;)]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Bree jest naprawdę świetna, pomijając już nawet fakt, że bardzo podoba mi się pomysł na pierwszą część karty, a i tekst po rozwinięciu jest naprawdę dobrze napisany i świetnie opisuje charakter Twojej pani, to zwyczajnie bardzo przypadała mi do gustu kreacja samej bohaterki i jej zainteresowania. Tak się też zastanawiam, czy przez tą ciekawość świata i chęć zrozumienia działania różnych przedmiotów/maszyn i alchemię nie dogadałaby się jakoś z Galenem. Co prawda na razie przychodzi mi tylko do głowy zajęcie się przez dwójkę tym samym/podobnym zagadnieniem (o czym mogliby się dowiedzieć choćby próbując wypożyczyć te same księgi w bibliotece) i jakaś taka drobna rywalizacja, może nawet bez wcześniejszej znajomości. W każdym razie, jeśli byłabyś zainteresowana wątkiem, na pewno uda się coś wykombinować, a tymczasem życzę Ci udanego pobytu na blogu, samych wspaniałych wątków i weny do pisania.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  8. [A gdzie! Niczym się nie chowasz, w żadnym wypadku. Używam htmlu w zasadzie dla samej siebie, bo nie umiem w proste karty lol. Poza tym chciałam odwalić kawał roboty, bo tak mi to pasowało do mojego chłopczyny. :D U ciebie jest uroczo, uwielbiam tego typu minimalizm! <3
    Dzięki bardzo za tak liczne pochwały! Cieszę się niezmiernie, że Amasai spodobał się, szczególnie, że wydaje mi się niezwykle zniechęcający (chociaż ja go kocham, ok - moja postać, zobowiążania).
    A zapraszaj mnie z pełną śmiałością. Bree jest cudowna, musimy wymyślić im coś ciekawego! <3]

    Amasai Langdon

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przybyłam, przeczytałam, porywam na wątek! Twoja Pani jest tak piękne wykreowana i tak cudownie dopracowana, że nie ma bata, nie odpuścimy porządnego powiązania, zwłaszcza, że czuję, że może nam z tego wyjść coś naprawdę ciekawego :)
    Twoja Pani i mój Pan są w tym samym domu, Bree jest rok starsza, ale nie wydaje mi się, żeby to była przeszkoda, żeby zrobić z nich takich prawdziwych przyjaciół "od dziecka". Jeśli mogę już coś zaproponować (bo po przeczytaniu karty mnie natchnęło, hahah), to widziałabym ich relację w taki sposób:
    Freddie od samego początku był bardzo pewny siebie, troszkę taki ą ę i niewiadomoco. Zgaduję, że jakimiś dziecinnymi sposobami próbowałby ją na tym pierwszym roku zaczepiać, podrywać, bo wpadła mu w oko - jak to jedenastolatek pewnie wrzucając ją w śnieg i tym podobne, a ona nie pozostawałaby mu dłużna. W ten sposób na przestrzeni lat wykreowałaby nam się piękna przyjaźń pełna przytyków, złośliwości, ale tak naprawdę szczera i prawdziwa - gdyby coś się działo, jedno byłoby w stanie wskoczyć za drugim w ogień. Pewnie jeździliby do siebie w wakacje, Prescott byłaby stałym bywalcem w domu Weasleyów, może lubiliby ją nawet bardziej niż Freda.
    Czuję, że mój pan i tak nawet teraz rzucałby w jej stronę jakimiś banalnymi tekstami na podryw, bo to przecież taki cwaniaczek, a ona by mu się odpłacała pięknym za nadobne, ale oboje wiedzieliby na jakiej to jest płaszczyźnie. Fakt, że Bree nie za bardzo lubi bliskość jest dodatkowym plusem, Weasley miałby ją jak wkurzać.
    To jedynie zarys pisany pod wpływem emocji, więc przepraszam za chaos i wszystkie nieścisłości :) Daj nam znać, co myślisz, nie będę się oczywiście narzucać, jeśli nie masz ochoty na wątek. Ale jeżeli jednak znajdzie się chęć, żeby coś razem naskrobać, masz wizję jak poprowadzić akcję albo inny pomysł na relację, to pisz śmiało. Jesteśmy bardzo otwarci na wszelakie propozycje.

    Jeszcze raz gratulujemy świetnie napisanej karty <3
    Pomyślnych wiatrów, zostań z nami jak najdłużej!]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  10. [Lubię minimalistyczne karty, a twoja ma ten niepodważalny urok, bo chociaż składa się z zdań pozornie wyrwanych z kontekstu, to idealnie obrazuje Bree, a jej kreacja bardzo mi się podoba. Witaj na blogu. c:]

    Halliwell Shanter

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Jako była już studentka - z nadzieją, że przyjmą ją na nowy kierunek - mówię, że ładnie xD Poczekam cierpliwie, nigdzie mi się nie śpieszy. I też sądzę, że ten wątek może nam świetnie wyjść, o ile Simon zechce ze mną współpracować]

    Simon

    OdpowiedzUsuń
  12. [W zasadzie to pomysł jest ciekawy i dobry. Mogę poćwiczyć pisanie akcji i opisywanie sytuacji, bo to w sumie moja zmora. Tylko, że musimy zastosować małe zmiany, szczególnie w postawie Amasaia. On niestety nie darzy sympatią żadnego mugola, nawet jeśli on sam jest półkrwi. Poza tym jest z lekka sztywniakiem, któremu brak konkretnego poczucia humoru, więc naprawdę nie spodobałby mu się ten pomysł. Mógłby nawet "utrudniać" jej przetrwanie tego wyścigu, bo co mu tam. Jest święcie przekonany o swojej świetności i nieomylności, więc co złego mogłoby mu się stać. ;p
    Podoba mi się pomysł z tym, że będą musieli jeszcze razem dłużej pobyć. Możemy zrobić festyn, będzie zabawnie. Chociaż Amasai na pewno będzie irytujący i mu nie będzie do śmiechu. xD]

    Amasai Langdon

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dokładnie tak :P zbieżność i podobieństwo jest bardzo celowe :P z kim mam przyjemność? :D]
    Justin

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak właśnie myślałam... :P <3 <3 <3 no cóż, nie mam dla siebie żadnego wytłumaczenia więc lepiej poszukam sobie jakiejś dobrej kryjówki]
    Zła autorka szukająca azylu, gdzie będzie mogła czekać na rozgrzeszenie

    OdpowiedzUsuń
  15. [W ogóle to postać Johna jest w karcie Vic :P nawet nie wiesz jak mi głupio za tego maila :(]
    blogowy pątnik

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ufałby, że Bree nikomu nie powie. A o zaczęcie możesz prosić, ale ostrzegam, trochę mi to może zająć, więc uzbrój się w cierpliwość i nigdzie nie znikaj. ;)]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  17. [Myślałam, myślałam, aż nawymyślałam jeszcze coś innego, niż w dodatkach! :D
    Otóż podczas czytania karty Bree (jakiś trzeci raz, ale to mniej ważne), pomyślałam, że mogliby się przyjaźnić i spędzić któreś wakacje w ten sposób, że na miesiąc ona przebywałaby u niego w domu, a następnym razem on miesiąc u niej. Co o tym sądzisz, przeszłoby, czy groźny tata Bree by nie pozwolił na taki - hurr durr! - bliski kontakt z chłopakiem? :D
    Myślę, że to byłoby fajne z perspektywy obojga - on mógłby poznać lepiej świat mugoli, a ona zobaczyć jak żyje się w domu czystokrwistych czarodziejów, przepełnionym magią. Poza tym, wiadomo, że takie wakacje pewnie zbliżyłyby ich do siebie i przeżyliby w tym czasie sporo przygód, bo pewnie nie siedzieliby zamknięci w czterech ścianach.

    PS. Miło mi niezmiernie i podzielam tę opinię <3]

    Louis Weasley, wnoszący się na szczyty kreatywności

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Cześć, co za entuzjastyczny komentarz! <3 Oczywiście, że mam ochotę na wątek. Muszę wspomnieć, że bardzo podoba mi się szczegół z rozpiętymi guzikami mankietów, fajnie robi postać. Masz jakiś pomysł na to, jak wplątać nasze postacie w coś ciekawego?]

    Jim Ryer

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Nie, jest bardzo fajnie, dzięki za wymyślenie! Zacznę, ale małe szanse na to, że zrobię to przed wtorkiem. W poniedziałek mam najważniejszy egzamin (każdy najbliższy egzamin jest najważniejszy i najbardziej stresujący, wiadomo), więc... wiesz, jak jest :D.]

    Jim Ryer

    OdpowiedzUsuń
  20. [No problem! :D I jasne, mogę zacząć, ale w sumie to ja wpadłam na troszku szalony pomysł, więc ci puszczę maila.
    A co do ARMY, to kiedyś byłam w fandomie, ale już od dawna nie udzielam się jakoś szczególnie w ich aktywności. Tak czy inaczej, nie zmienia to faktu, że BTS są świetni! <3]

    Amasai Langdon

    OdpowiedzUsuń
  21. [Tylko się pogrążam, ale w mojej wersji historii John umiera xD ale może wierzmy w alternatywne wszechświaty, w którymś z nich na pewno jest z Drew :P Bardzo chętna jestem na wątek z Bree. Nawet widzę ich w mniej więcej takiej samej relacji. Justin nie wie za dużo o mugolach więc często może wielu rzeczy nie rozumieć. Z racji swojej bardzo impulsywnej natury może się wdać też w jakąś bójkę ze Ślizgonami, którzy obraziliby Bree i jej status krwi (oczywiście, że potem zostałby nieźle przez nią opieprzony, że przecież sama by sobie dała radę), co skończyłoby się dla niego jakąś wizytą w Skrzydle Szpitalnym. Można też zrobić, że Bree się z kimś spotyka i Justinowi w ogóle to nie leży, ale nie potrafi nikomu dokładniez powiedzieć dlaczego. Tak tylko rzucam luźnymi pomysłami, jak coś innego ci chodzi po głowie to daj znać, coś się ogarnie ;)]
    Justin

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdy w szkole ogłoszono Dzień Sportu, nawet sam Amasai Langdon uległ zdziwieniu. Nigdy nie potrafił sprecyzować swojego podejścia do interakcji uczniów z różnych domów, dlatego też uważał, że był w tej kwestii neutralny. W zasadzie wychodził z założenia, że nie ma czasu na interesowanie się takimi rzeczami, był zbyt zajęty nauką do egzaminów oraz poprawianiem swoich wyników w szkole. Czy nie zdobędzie dobrej opinii wśród Rady Pedagogicznej właśnie wtedy, gdy zaangażuje się w naukę? Nauczyciele doceniają uczniów, którzy są bystrzy i sumienni. Jak widać, nie tylko Krukoni mogli zabłysnąć tymi cechami, bo nawet i on, Amasai Langon - Ślizgon, mógł przed nauczycielami popisać się swoją bystrością. Jednakże, czy nadawał się do społecznych integracji? Nauczyciele odbierali go jako indywidualistę, który otaczał się towarzystwem tylko starannie dobranych osób - tak i zresztą było. Na pewno nie jednak z powodu nieśmiałości, a narcyzmu i poczucia wyższości. Dlatego też sam Dzień Sportu, choć nie mówił o tym głośno, uznawał za wyraz głupoty. Był w pełni świadom, że większość uczniów cieszyła się z ogłoszenia takiego dnia, któremu będą towarzyszyć liczne zawody, a w dodatku festyn. Amasai jednakże nie nadawał się do takich wydarzeń, a ten dzień planował spędzić samotnie w Pokoju wspólnym Ślizgonów, rozkoszując się najlepszym towarzystwem - swoim własnym. Los jednak przypisał mu inny obrót wydarzeń i wtedy miały pojawić się prawdziwe problemy.

    Nie wiedział jak i dlaczego ta sytuacja istniała naprawdę, nie mógł pojąć jak mogło do tego dojść i nie umiał pogodzić się z tym, że rzeczywiście był częścią tej parodii. Stał w bezruchu, czując jak złość i uczucie poniżenia pożera go od środka. Wyraz jego twarzy był wymowny i tylko ślepiec mógłby nie zauważyć jego wręcz obrzydzenia zaistniałą sytuacją. Dźwięk śmiechów, widok mijających uczniów oraz piski i krzyki zagłuszały go. Czuł się, jakby tkwił w cyrku, którego główną atrakcją był właśnie on. Miał wrażenie, że wszyscy się na nich patrzą, naśmiewają się i szeptają pod nosem. Nie wiedział jak mogło do tego dojść, że nie był w stanie powstrzymać tego, co zaczęło się dziać i wszystkich wydarzeń, które potoczą się zaraz po tym. Być może w oczach osób trzecich przesadzał, ale on sam był przekonany, że to wszystko było niczym innym jak grubą przesadą. Upokorzeniem. Zakopaniem jego autorytetu. Jakim prawem zmusili go do udziału w tej żałosnej konkurencji i w tym śmiesznym wydarzeniu w ogóle? Jakim prawem kazali mu pokonywać różne przeszkody, wystawiając go na pośmiewisko? Bezczelni. Lecz mało tego, najgorszą rzeczą było całkiem co innego… Spojrzał na swój bok, widząc osobę, z którą utkwił w konkurencji. Osobę, z którą pozostanie tak o wiele dłużej w miejscu tak prymitywnym, że aż wzbudzało w nim obrzydzenie i mdłości. Osobę, z którą nie miał zamiaru rozmawiać już nigdy więcej. Patrzył na Bree Prescott - Gryfonkę, której niegdyś uratował życie i prawie wpuścił do swojego świata.

    Wytrzepując szatę z zaschniętego już błota, spojrzał na nią stanowczym wzrokiem. Myśl, że stał tu brudny, w zniszczonej szacie i zmęczony, pewnie w innej sytuacji mocno by go rozjuszyła. W tamtym jednak momencie szukał powodów, żeby się nie rozzłości na Bree, żeby nie wybuchnąć i nie stać się agresywnym. Przecież on się nie kłócił, on nikogo nie krzywdził, on nie był niemyślącym zwierzęciem, jak większość ludzi wokół. A jednak znów obudziła się jego ludzka niedoskonała natura, gdyż nawet jeśli wierzył głęboko, iż jest wyjątkowy i prawie idealny, to przecież już kiedyś ją zranił. Tak mocno, tak boleśnie i tak znacząco, iż dziś pewnie nie darzyła go niczym innym niż nienawiścią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie zdziwiłbym się, gdyby była to twoja sztuczka, byle tylko obrzydzić mi życie w Hogwarcie — wysyczał, przymrużając oczy. O ironio! Jakże życie jest pełne niespodzianek. Co mówić i co uczynić, gdy skazana jest na siebie dwójka ludzi, których kiedyś łączyło wdzięczność i przywiązanie, a dziś metalowa obręcz u nóg? Czy można powiedzieć cokolwiek? A jednak, dla Amasaia Langdona nie ma rzeczy niemożliwych. Ani myśląc o tym, by nie pogarszać sytuacji, rzucił pogardliwie:

      — Ale muszę przyznać, że mi zaimponowałaś. Nieźle sobie poradziłaś przy tej konkurencji, jak na szlamę.

      Amasai Langdon

      Usuń
  23. [Podoba mi się ten pomysł, bo myślę, że taka relacja może całkiem fajnie wypaść w wątkach. Więc jestem jak najbardziej za, na pewno interesująco się to rozwinie. Co do wydarzenia z przeszłości, możemy postawić również na coś na polu naukowym (np. jakiś konkurs dla młodszych klas organizowany w samym Hogwarcie, w którym wzięli udział drużynowo, dobrze im szło, przez pewien czas Galen może nawet liczył, że zyska kolejnego dobrego znajomego z tymi samymi zainteresowaniami, ale w pewnym momencie z losowych przyczyn zawiedli i dosyć mocno się o to czyja to wina pokłócili), chyba że wolisz, by chodziło o coś mniej związanego ze szkołą. W kwestii wątku, jak najbardziej możemy na coś takiego postawić, tylko przydałoby się ustalić, gdzie takie zawody miałyby się odbywać. W sumie jest Egipt (gdzie jest centrum alchemiczne, więc to jakiś pomysł), w Europie jest choćby Francja (z której pochodził Flamel) i Szwajcaria (bo mieli innego znanego alchemika) albo możemy uznać, że całość odbywa się w Wielkiej Brytanii i przez to jest jeszcze większy nacisk, by wygrali. Co do samego konkursu, możemy zrobić tak, po jakichś seminariach, spotkaniach etc. Będą mieli jakiś czas na to, by poćwiczyć/ raz jeszcze przetestować to co mają do zaprezentowania (możemy uznać, że fragmentem konkursu, będzie prezentacja jakiegoś wyuczonego doświadczenia). I ani Twoja pani ani Gal nie będą chcieli wyjść przed tym drugim, co koniec końców doprowadzi do tego, że zostaną sami. I wtedy możemy uznać, że któryś z profesorów/organizatorów zaczął zajmować się czymś podejrzanym, powiedzmy z pogranicza czarnej magii, a przynajmniej tak uznali nasi bohaterowie. W związku z tym postanowili, na początku osobno, całą sprawę zbadać, ostatecznie jednak muszą z całości wyplątać się wspólnie.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  24. Nigdy nie chciał jej zranić, w zasadzie nigdy nawet nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Przed tym feralnym dniem w Hogsmade, gdy uratował ją przed grupą nicponi, kojarzył ją w mniejszym bądź większym stopniu. Jego pogarda do czarodziejów brudnej krwi sprawiała, że wolał orientować się w tym, kogo unikać. Jednakże Bree wtedy była dla niego jedynie dziewczyną w opałach, niewinną istotą, której przecież prawdziwy dżentelmen musiał udzielić pomocy. Z jednej strony cieszył się, iż wtedy w pierwszej chwili nie potrafił określić jej tożsamości, gdyż jego hierarchia wartości była - niestety - dosyć wątpliwa. Od tamtego jednak czasu zastanawiał się czy naprawdę był dżentelmenem? Ponad wszystko jednak dręczyło go pytanie - czy naprawdę było to feralnym dniem?
    Nigdy nie chciał jej zranić, gdyż nie sądził, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Nie wiedział kiedy stała się dla niego troszkę kimś więcej niż mugolaczką, której pomógł. Nie potrafił określić od jakiego momentu jej uśmiech stał się piękniejszy niż uśmiech niejednej czarownicy czystej krwi w Hogwarcie, a jej brązowe oczy pełne uroku i wyjątkowości. Nagle zaczął lubić przesiadywanie w bibliotece i muskanie długimi palcami jej drobnych dłoni. Dyskretne szukanie jej wzroku wśród tłumów na korytarzu stało się czymś naturalnym, a ciche i sekretne spotkania czymś, czego tak rozpaczliwie potrzebował. Tłumaczył to sobie chwilowym zachwytem, nie miłością. On nie był zdolny do kochania, a tym bardziej nie mugola. Ale jak mógł opisać uczucia, które ona w nim wzbudzała? Jak miał wytłumaczyć dlaczego widział w niej tak czystą i niewinną osobę, że zaczął przeklinać sam siebie za gardzenie mugolami? Czy to własne czuła jego matka, gdy spotykała się z jego ojcem? Cała ta relacja budziła w nim wiele uczuć i emocji, i choć nie umiał tego przyznać, to Bree Prescott w pewnym momencie stała się jego zakazanym owocem, którego smak był wówczas nieopisanie zachwycającym doznaniem.

    Jednakże Bree Prescott wciąż była mugolem, a on był właśnie sobą - Amasaiem Langdonem. Bree była jego chwilowym kaprysem, swoistym poczuciem przywiązania do kogoś, kogo uratował. Była krótkim, wstydliwym epizodem i oznaką niedoskonałej słabości, którą prędko i koniecznie musiał wytępić. Bree Prescott nie była kimś, kogo mógł trzymać za rękę, przedstawić swoim przyjaciołom, traktować jak towarzyszkę ku odnoszeniu sukcesów - chociażby tak uważał, o tym był święcie przekonany i tak to sobie tłumaczył. Było to niezwykle upokarzające, gdy usłyszał plotki, które przecież były prawdą - łączyło ich coś więcej, nawet jeśli nie potrafił tego przyznać. W zamian zaczął okłamywać samego siebie, wierząc, że wszystko było jedynie bajką i jej wybujałą wyobraźnią. Tak, było to niewątpliwie okrutne, że w jednej chwili zaczął czuć do niej obrzydzenie, być może nawet nienawiść, gdy jeszcze przed tygodniem czekał, aż znów się spotkają. Ale Bree Prescott była szlamą, a on był Amasiem Langdonem - człowiekiem sukcesu, stworzonym do oddawania mu chwały. Przecież jego reputacja była ważniejsza niż uczucia jakiejś Gryfonki, która nie dorastała do pięt ani jemu ani jego dziewczynie. Wiedział, że takie myślenie pewnie w oczach innych było okrutne i nieludzkie, ale dla niego było po prostu prawdziwe. Czy może, było prawdziwe?

    Choć nie chciał pamiętać tamtych chwil, pamięć wciąż pozostawała pamięcią. Nawet jeśli nie wspominał ich z własnej woli - jeśli w ogóle, to czasem same go nawiedzały, jeśli sytuacja tego wymagała. Potrafił przypomnieć sobie jej nieudolne kłamstwa i próby ukrywania faktów, wówczas jednak było to tak niewinne, że potrafiło zmiękczyć jego serce. Dziś jednak dojrzał, że chyba nie potrafił już odróżnić prawdy od swoich wrażeń, usilnie jednak starając się rozszyfrować czy jej słowa były prawdą. Naturalnie, wcale go nie poruszyły ani nie zraniły. Mimo wszystko, gdy ta oblała go wodą, poczuł złość. Chwycił ją mocno za rękę, przyciągając do siebie i z mrożącym krew żyłach spojrzeniem błękitnych oczu, zapytał powoli i spokojnie:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za kogo ty się masz, Prescott?

      Nie pozwolił sobie na wybuch złości. Przecież była niegodna jego gniewu. Była, ale w środku czuł upokorzenie i poniżenie. Jego duma była urażona przez nią - przez Bree Prescott. Nie potrafił tego znieść, choć wiedział, że musi się opanować. Nie mógł pozwolić sobie na rozładowanie emocji, na ukazanie swojej słabości. Kolejny raz nie popełni tego błędu - nie pokaże przed nią swoich słabości.

      Myślisz, że oblanie mnie wodą i dziecinne dogryzanie uczyni cię lepszą? Naprawdę jesteś tak głupia czy tylko udajesz? — zadał kolejne pytanie, pozwalając by okrutne rozbawienie zawitało mu na twarzy — Jesteś tak słaba w udawaniu silnej i niezłomnej, nawet ślepiec by dojrzał, że boli cię duma — serce głupcze, serce, podpowiedział mu cicho głos powoli zanikającego sumienia. On jednak wciąż kontynuował — Im więcej mówisz i robisz, tym bardziej pokazujesz, że w twojej małej główce wciąż roją się jakieś chore myśli i tęsknoty. Jeśli zatem tak jest, to podziękuj szkole za połączenie nas w tej prymitywnej konkurencji, bo chociaż teraz możesz cieszyć się moim towarzystwem. Ja, na całe szczęście, z własnej woli nigdy nie dopuściłbym ciebie do mnie — podsumował, nie wiedząc jak poruszony był jego ton głosu. Źle, Amasai, źle.

      — Teraz jednak podziękuję ci za mały prysznic. Trochę nieudolny, ale zawsze uczyni mnie czystszym od ciebie nawet fizycznie. Jednak nadajesz się do czegoś, Prescott, brawo! - roześmiał się gardłowo, wytrzepując resztki zaschniętego błota ze swojej szaty.

      [Wybacz za zwłokę, wczoraj byłam jakaś nie taka i jeszcze zasnęłam.
      Swoją drogą, sprawiłaś, że nie lubię swojej postaci w tym wątku. XD]


      Amasai Langdon

      Usuń
  25. [Umrę, ale chodź na wątek, proszę. Ten opis jest tak malarski, a tak prosty. Ojoj.]

    Vincent // Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  26. [Urzekła mnie ta kobietka, choć Archie mogłaby mieć mały problem z podzieleniem mojego zdania. ;D Minimalizm w karcie wyszedł jak najbardziej na plus, udało Ci się zmieścić tam tak wiele informacji o postaci, że aż zaczęłam zazdrościć – mi zawsze wychodziło to kiepsko. Nie wiem, jak zapatrujesz się na damsko-damskie rozgrywki, ale jeśli nie masz nic przeciwko nim, z przyjemnością porwę Ciebie i Bree na jakiś fajny wątek. ;)
    Cześć! Udanej zabawy na blogu, oby powrót do blogosfery przebiegł Ci gładko i bezboleśnie, zostań z nami na długo!]

    Archana Harper

    OdpowiedzUsuń
  27. [Jejku, a Finn to jednak długo był tylko szkicem! Ta jej kurtka z pewnością by go zafascynowała, a jeżeli Bree biegała na mecze Quidditcha, kiedy on jeszcze grał, to pewnie pamięta też jak pięknie rąbnął w murawę. Możemy założyć, że całkiem nieźle się znają — i że mają całkiem niezłą relację, chociaż nie stronią sobie od przytyków i tego typu drobnych złośliwości. A jak chcemy kombinować bardziej, to podsuń mi coś jeszcze, pomyślimy! <3]

    Finnbar Delaney

    OdpowiedzUsuń
  28. Czasem, gdy pojawiały się dni przepełnione tęsknotą za matką, budziły się w nim refleksje, które ciągnęły za sobą niewyjaśnione poczucie wstydu. Miał świadomość, że jego mama - powierniczka, najdroższa przyjaciółka, jego Anioł Stróż, straciła wiele w obronie swoich ideologii. Pomimo swojego pochodzenia, bycia przedstawicielką czystokrwistego rodu i córką czarodziejów, którzy służyli Czarnemu Panu i pragnęli wytępienia szlam, nie poszła tym śladem. Nigdy nikim nie gardziła, choć niewątpliwie była narcyzem - przecież po kimś musiał to odziedziczyć. Była jednak wrażliwa na cierpienie innych ludzi, brzydziła się czynami swoich rodziców i zawsze starała się nauczyć swojego syna, że pochodzenie nie definiuje osobowości. Wiedział, że ją zawiódł już wtedy, gdy oświadczył jej, że nienawidzi tych przeklętych mugoli, a w szczególności swojego biologicznego ojca, który zmienił jego życie w piekło. Och, mój synu, tak mało wiesz… Czy nie uczyłam cię, że to czyny świadczą o człowieku, a nie status krwi? - usłyszał w odpowiedzi. Nie była zła, jej głos był pełen spokoju i cierpliwości, bo wciąż dostrzegała w nim dobroć, miłość i wrażliwość.

    Od jej śmierci chwilą, gdy poczuł ponownie to wyjątkowe uczucie, że pod obliczem nieomylnego, prawie doskonałego Amasaia Langdona znajduje się wrażliwy, dobry chłopak, był moment, gdy zbliżał się do Bree Prescott. Choć nie potrafił tego głośno przyznać i choć nie umiał się z tym w pełni pogodzić, Bree widziała w nim to samo, co jego matka. Okazywanie jej swoich głęboko skrywanych emocji i wstydliwej dobroci było swobodniejsze niż ciągłe dbanie o wizerunek potężnego Amasaia Langdona. Bree wzbudzała w nim chłopca, którego on sam zakopał już w dzieciństwie. Dostrzegała w nim to, czego on tak bardzo się wstydził, dotykała oblicza, którego nienawidził. W tamtych jednak chwilach, gdy był z nią, cieszył się jej towarzystwem, tonął we wzroku błyszczących oczu i nieśmiale muskał palcami skórę jej dłoni, cała nienawiść znikała. Choć był na siebie za to zły i z tego też powodu utrzymywał ich relację w tajemnicy, odczuwał ulgę. Przestawał widzieć coś obrzydliwego w czymś, co przecież również było częścią niego. Nie przejmował się swoimi przymiotami, które uznawał za oznakę słabości. Nagle wszystkie wartości i ideologię stawały się źródłem wątpliwości, a on sam miał wrażenie, że stoi na rozdrożu. Nie wiedział już co jest słuszne, jaka decyzja byłaby odpowiednia. Wtedy wiedział jedynie, że Bree była cudowną dziewczyną, źródłem ukojenia i miejscem, w którym mógł pozwolić sobie na luksus pokazania ukrytego oblicza dobra.

    Starczył jednak moment, jedna decyzja, nieprzemyślany ruch, by powrócił Amasai, którego stworzył na przestrzeni lat. Nagle nauki matki i wpływ Bree nie miał żadnego znaczenia, bo przypomniał sobie wszystko. Liczne poniżenia, poczucie winy wzbudzane przez bliskich tylko dlatego, bo był owocem zdrady i grzechu. Obrzydzenie do siebie samego, brak kontroli nad swoimi emocjami i uczuciami. Pogardzanie nim, traktowanie jak zarazę i klątwę, bo to syn marnego mugola i zuchwałej Blythe. Mimo tego, on wciąż pragnął uznania ojczyma, wciąż marzył o tym, by zasłużyć na nazwisko Langdon bardziej niż wszyscy inni razem wzięci. A Bree? Bree była przeszkodą na drodze Amasaia, który odniósł więcej niż tkliwe, wrażliwe dziecko. Przecież szlama nie byłaby odpowiednią wybranką dla czarodzieja, który chciał sięgnąć zenitu chwały i sukcesu.

    Jednakże Amasai Langdon, stojąc w brudnych, pogniecionych szatach i niechlujnie ułożonych włosach, poczuł ból. Amasai, który jeszcze przed chwilą pokazał jej swoją pogardę, teraz odczuwał smutek, że usłyszał od niej takie słowa. Zmarszczył brwi, nie wiedząc czym był bardziej zdziwiony - nią czy sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedział, że miała prawo tak powiedzieć, nie powinien nawet mieć do niej żalu. Zranił ją, wykorzystał, zostawił jak nic nie wartego śmiecia, a przecież jeszcze niedawno myślał o niej jak o najbardziej wyjątkowej niemagicznej kobiecie, która stąpała po ziemiach Hogwartu. Miała prawo go nienawidzić, choć w tej chwili wolał, żeby wciąż coś do niego czuła. Miała prawo rzucić w jego stronę najpodlejsze słowa, on jednak wolałby usłyszeć, że tęskni. I choć na swój sposób kochał Clarę, choć była jego wszystkim i choć nie oddałby ją za nic w świecie, w tamtym momencie przerażała go myśl, że nawet cząstka Bree Prescott nie należałaby do niego już nigdy.

      Bree, jak ty niczego nie rozumiesz…, pomyślał, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech. Choć było mu przykro, czym on sam był zdziwiony, nie mógł tego pokazać. Przecież Amasai Langdon nie przejmował się opinią szlam, nie brał do siebie uwag ludzi, którzy ponoć nie zasługiwali na jego szacunek. Liczył się tylko ze swoimi uczuciami i jeśli one podpowiadały, że czyni dobrze, tak też wierzył. Prędko wzbudził swoje (ponoć) prawdziwe oblicze i spojrzał na Bree. Uśmiechnął się perfidnie w jej stronę i pokręcił głową, jak gdyby na znak swojego rozczarowania i zażenowania. Nic cię nie obchodzi jej zdanie, jest szlamą, która nic nie wie, pomyślał, choć w zasadzie sam starał się usilnie uwierzyć w swoje słowa. Czy jednak naprawdę uważał je za prawdę czy może za podłe kłamstwa?

      — Oj Prescott, jesteś niemożliwa — zaczął z głośnym westchnieniem — Naprawdę myślisz, że byliśmy przyjaciółmi? Czyż nie wiesz, że na rolę mojego przyjaciela trzeba sobie zasłużyć? — A ty jak najbardziej zasłużyłaś… — To, że cię uratowałem i łaskawie spędzałem z tobą czas nie sprawiło, ze od razu byliśmy przyjaciółmi — Byliśmy, Prescott, niewątpliwie byliśmy — Przykro mi, że myślałaś tak przez cały czas. Ale myślałem, że jesteś mądrą dziewczyną i mam nadzieję, że tak jest. Zatem, jeśli jest to prawdą, to wtedy naprawdę nie będziesz wciąż wzdychała do kogoś tak nieosiągalnego, jak ja — Gdyż nie jestem tego wart. Gdyby umiała czytać w myślach, byłby skończony i choć utwierdzenie jej w świadomości, że poznała prawdziwe, skrywane oblicze Amasaia, w tym przypadku byłoby źródłem ogromnej radości, to wiedział, że lepiej dla nich obu będzie, kiedy ich spojrzenie wciąż będzie bolesne i pełne nienawiści do siebie. On miał dziewczynę, której nie chciał zranić ani stracić, a Bree zasługiwała na coś lepszego.

      Gdy brunetka przerwała ciszę, wspominając o tym, by już zeszli, gdy wspomniała o tym, że marznie, tym małym gestem sprawiła, że powróciły wspomnienia. Przymknął oczy, czując jak narasta w nim złość. Kobiety, doprawdy, zaprowadzą mnie do upadku, pomyślał. Odwrócił się w stronę Bree, która wciąż uparcie stała plecami do niego. Nie raczyła obdarować go spojrzeniem, był tego świadom. Też zresztą nie liczył, że to uczyni. Rozejrzał się dookoła, widząc, że tylko kilka osób dalej obserwowało ich dwójkę. Patrzył na oglądającą ich młodzież, po czym pomyślał: Walić to. Ściągnął z siebie szatę, która nie była aż tak przemoczona, jak dziewczyny, choć była wilgotna. Nie mógł już trzymać jej za ręce, dlatego też chciał choć w ten sposób jej pomóc. Poczuł chwilę niepewności, lecz w końcu odważył się i założył na nią swoją szatę.

      — Polecam jednak ściągnąć tamtą, żeby ta aż tak nie przemokła — oznajmił, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie, choć już nie był pewny czy tak właśnie go słyszała — I błagam, nie odstawiaj szopki, że nie potrzebujesz mojej pomocy. Możesz uważać mnie za dupka, ale nie jestem tak zły — dodał, choć szczerze obawiał się jej reakcji.

      Amasai Langdon

      Usuń
  29. [ Karta Bree wisiała u mnie w przeglądarce otwarta przez kilka dni i krzyczała: Przeczytaj mnie, przeczytaj mnie!. Nie przeczytałam. Ale teraz wróciłam i tak bardzo się jaram, że sobie nie wyobrażasz. Nie lubię damsko-damskich wątków (jakoś tak z zasady chyba), ale tak bardzo bym chciała zmienić zdanie, pisząc coś z Bree. Wpadaj! Może uda nam się zrobić damsko-damski fenomenalny wątek :D ]

    Olivia | Julia

    OdpowiedzUsuń
  30. [Podoba mi się ta historia i myślę, że spokojnie możemy ją wykorzystać, bo wydaje mi się, że takie wydarzenie mogłoby stworzyć wystarczająco silną niechęć między nimi, by ta cały czas mogła się utrzymywać.
    W kwestii miasta, dla mnie zagraniczne nie będzie problemem, co prawda jest przy tym trochę szperania, ale już to zrobiłam na potrzeby innego bloga przy Aleksandrii, więc możemy iść w Egipt, koniec końców cała alchemia stamtąd pochodzi, a na dodatek jest wystarczająco inny od Wielkiej Brytanii i interesujący przy tym, że spokojnie znajdziemy coś dla nich do zwiedzenia.
    Nie będziesz okropna, chętnie nam zacznę, bo mamy już chyba nie ma już czego ustalać.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Dziękuję! <3
    Strasznie podobają mi się te skojarzenia na początku, które zarysowują nieco postać, a potem niespodzianka i pełny opis. Wydaje mi się, że nasze panny albo by się dogadały, albo pożarły żywcem podczas rywalizacji, chociaż widzę je razem tańczące do białego świtu. :D
    Również wielu wątków i zabawy! ]

    Victoire Weasley

    OdpowiedzUsuń
  32. [No to zapraszamy na wakacje do jednego z rezerwatów - do wyboru ogromny w Rumunii lub dopiero rozrastający się w Walii. Nico chętnie pokaże Bree jak obchodzić się ze smokami, z wdzięcznością przyjmie każde pomysły, które pomogłyby mu przemóc strach przed rogogonami, a historia z Backstreet Boys, choć całkiem prosta, to też się może gdzieś zaplątać!]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  33. [Dzień dobry! Bree to bardzo ciekawa postać, tak więc uderzam po wątek. :D Nie chcę się jednak za bardzo narzucać, więc zanim zacznę coś wymyślać i proponować, to zapytam po prostu czy masz ochotę na wątek z niezbyt rozgarniętym życiowo Puchonem? :v]

    Ash Davis

    OdpowiedzUsuń
  34. Na spotkaniach Klubu Ślimaka pojawiał się, kiedy mu się podobało. Zazwyczaj umierał tam z nudów, marząc jedynie, by być gdzie indziej. Wystawne przyjęcia były jego codziennością, bardziej więc z przyzwyczajenia niż samej chęci przyjął zaproszenie. Nikogo nie zdziwił też wyborem partnerki. Cała szkoła wręcz huczała o Flintównie i Zabinim, było oczywiste, że to z nią się pojawi. Chociaż mało kto wiedział, że w rzeczywistości wcale nie było między nimi tak kolorowo, jak mogło to wyglądać… Sprawiali pozory. Sam nie wiedział czemu i po co tym razem, jednak na tym opierało się przecież całe jego życie!
    Potrzebował oddechu. Nie spodziewał się nigdy, że przebywanie w towarzystwie Atrii kiedykolwiek stanie się tak uciążliwe. Zaczął kręcić się po sali, cały czas jednak czuł na sobie jej wzrok. Jakby tylko szukała powodu, by później urządzić mu awanturę. Jakby miała prawo uważać go za swoją własność. Jakby rzeczywiście byli razem. Kiedy pozwolił by to urosło do takich rozmiarów? Kiedy zaczął się dusić w tej relacji? Kiedy…?
    Żałował, że tym razem przemycił tak mało Ognistej i niestety się nią dzielił. Najchętniej zakończyłby to wszystko i teatralnie wyszedł, trzaskając drzwiami, jednak nadal coś go powstrzymywało. Jakaś nadzieja, że może dałoby się to naprawić, że jeszcze nie wszystko stracone i może relacja mogłaby wrócić do stanu sprzed zaledwie kilku tygodni. Chociaż ostatnie dni wyraźnie pokazały mu, że może wcale nie potrzebuje tej nadziei ani może nawet samej Atrii…
    Zamknął oczy, próbując uwolnić się choćby na moment od natarczywej zdawałoby się wszechobecności Flintówny. Na oślep chwycił szklankę, by jednym haustem ją opróżnić. Niestety tym razem nikt szczególnie nie zadbał, by w ponczu znalazło się coś więcej niż w oryginalnym składzie, przynajmniej póki co. Miał coraz większą ochotę opuścić towarzystwo, czuł się tym wszystkim przytłoczony, kiedy…
    – Przyszłam tu z nim!
    Otworzył oczy, delikatnie unosząc w zaskoczeniu brew. Wciąż jednak na twarzy miał maskę, jakby cała sytuacja nie robiła na nim większego wrażenia; nic, co zasługiwałoby na więcej niż ten ledwie widoczny ruch. Zlustrował wzrokiem dziewczynę, ocenił sytuację i przywołał na usta pewny uśmiech. Nie miał pojęcia, o co toczy się cała sprawa, ale swobodnie objął Gryfonkę w pasie i wywrócił oczami.
    – Robił ci problemy? – Zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Nie dał po sobie poznać, że wyszeptane słowa nie były drobnymi czułostkami, a o wiele bliżej im było do szantażu. – Stary, naprawdę. Nie masz co robić, tylko zaczepiać moją partnerkę? – Spojrzał na chłopaka z politowaniem. Co z tego, że ten był od niego dwa lata starszy, w tym momencie sprawiał wrażenie zagubionego dwunastolatka. – Dałbyś sobie spokój. Nie moja wina, że Danielle stale ci odmawia – rzucił nonszalancko, po czym puścił koledze oko, by zaraz odciągnąć Bree na drugą stronę sali.
    Nie miał pojęcia, jakim cudem widziała go podkładającego tę cholerną łajnobombę. Wydawało mu się, że nie było szans, by ktoś go dostrzegł… Chwycił dziewczynę za rękę i z wprawą zaczął lawirować w tłumie w stronę przeciwległego kąta. Chciał porozmawiać na spokojnie, dowiedzieć się, w co właśnie dał się wplątać. No i cóż, jak to mówią, nie ma nic za darmo, a Zabini ot tak nie da sobie w kaszę dmuchać i zastraszać. Przemierzyli już większość pomieszczenia, kiedy drogę zastąpiła im ona. Opięta długą szmaragdową suknią chodząca burza. Atria Flint. I jedno celne smagnięcie, które pozostawiło czerwony palący ślad w kształcie drobnej dłoni Ślizgonki na policzku Zabiniego.

    [Jak coś nie tak, śmiało dawaj znać, poprawimy, dopiszemy, dopracujemy]
    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Jeśli chodzi o podejście Liv do szlam to mocno się zmieniło na przestrzeni czasu. Z domu wyniosła, że szlamy to gorszy sort, ale potem powoli zaczęła nabierać w tej kwestii własnego rozumu. Chyba po prostu zauważyła, że nie-czystokrwiści chłopcy potrafią być tak samo interesujący jak Ci czystokrwiści :D Nie no, przesadzam, pewnie było wiele innych czynników. Więc jak jest teraz? Pomimo że może nadal Liv świadomie nie wybrałaby szlamy na męża, to zdecydowanie nie wygląda to już tak, że szlamy omija szerokim łukiem albo jest dla kogoś wredna tylko z tego powodu. I raczej nie nazwałaby już nikogo szlamą w twarz...
    Ej, a może przenieśmy się na gmailowe hangouts albo gg? Zrobimy sobie burzę mózgów, pokombinujemy... Jak coś to mail mam w karcie. ]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  36. [Jeśli uwolnimy rogogona, to Bree zostanie sama pośrodku zamętu, bo Nico stówę weźmie nogi za pas ;D. Ale nie mówię nie! Dobrze, zabawmy się, zobaczymy, jak nam się to potoczy.]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  37. [Nie mam konkretnego pomysłu, ale pewną wizję tego, jakby to mogło wyglądać już tak. :D Ciężko ich jakoś sensownie połączyć, a wątki oparte na samym pocieszaniu są zwyczajnie słabe. Ale! Moglibyśmy wrzucić ich w jakąś sytuację, która z początku byłaby straszna i przerażająca, a pod koniec stałaby się ekscytującą przygodą, po której nawet Ash-Omójboże, czy ja wciąż żyję?-Davis doszedłby do wniosku, że udało mu się zapomnieć o tych złych rzeczach chociaż na ten jeden dzień, mimo że wcześniej wmawiał sobie, że to niemożliwe. I wtedy mogliby sobie usiąść i pogadać, aż zrobiłoby się jasno (bo jak mają dziać się mroczne rzeczy, to najlepiej w nocy :D), stwierdzając, że dobrze jest czasem pogadać z kimś innym niż zwykle. :v
    Tylko nie wiem, co takiego mogłoby się zadziać i gdzie, więc z tym potrzebuję Twojej pomocy. Akurat Asha można umiejscowić niemalże wszędzie, więc to zależy też od tego, co takiego mogła, a czego by nie mogła robić Bree. :D]

    Ash Davis

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Hejhej, pamiętam o Tobie. Nie zaczęłam jeszcze, bo jestem ślimakiem, to po pierwsze. Po drugie – egzamin, który miałam, nie był moim ostatnim, czekał mnie licencjacki. Myślałam, że w przerwie między nimi uda mi się coś napisać, ale nie, miałam blokadę i nie stworzyłam ani zdania. Ale to już za mną (od wczoraj, hehe), więc na dniach powinnaś coś dostać. Wybacz, że mam takie słabe tempo!

    PS Widziałam na szałcie – gratuluję zdanego egzaminu!]

    Jim Ryer

    OdpowiedzUsuń
  39. [Ależ skąd! To znaczy tak. Artair pewnie nie dałby sobie przemówić, że lepiej aby skupił się na sobie zamiast na siłę starać się zadowolić ojca. Jednak! Z pewnością uda nam się nawiązać jakaś relacje i to pozytywną. Rzecz w tym, ze lakierowanie pomiędzy dobrem a złem to między innymi zacieśnianie więzi z mugolakami. Dla Pana Avery'ego to coś bardzo złego, a Artek chce zobaczyc w ktorym momencir ijciec zareaguje co daje nam możliwość jakiegoś wątku z czymś pozytywnym. Ba! Art mógł początkowo kolegować się z Bree po to tylko aby wkurzyć ojca, ale z czasem mógł ją naprawdę polubić:D]

    Artek

    OdpowiedzUsuń
  40. [Będzie bolało, ale postaram się zacząć. ;)]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  41. [...no to muszę ci przyznać, że rozłożyłaś mnie na łopatki, bo twoje drugie dno, którego nie jesteś pewna i boisz się, że to nadinterpretacja, to od A do Z background mojej postaci. dostajesz ode mnie order złotego górnika (również przez determinację do szukania gifowych znajdziek)
    Bree jest super! bardzo przypomina mi postać, którą kiedyś prowadziłam, więc może to kwestia sentymentu, a może faktu, że już na pierwszy rzut oka zauważam cechy przez które Vincent mógłby ją lubić. w zasadzie, to chyba z chęci poczucia się odrębną całością jest i dużo też w nim, jak sama zauważyłaś w swojej analizie (jeszcze raz gratuluję, bo serio, czytając twój komentarz miałam wrażenie jakbyś wyciągała mi słowa z ust) dlatego, jeśli tylko masz czas, będę przeszczęśliwa jeśli będziesz miała ochotę na jakiś wątek. mam nawet już kilka pomysłów: tło tej znajomości może miałoby coś wspólnego zarówno z małym kleptomaństwem Bree, jak i rzemiosłem Vinniego, czego ofiarą stałaby się jedna, niedokończona różdżka. coś mi jednak mówi, że zwinięcie tego konkretnego, magicznego patyka mogłoby Gryfonce zrobić więcej szkody, niż pożytku]

    Vincent Greed

    OdpowiedzUsuń
  42. [Mimo że drugi pomysł wcale nie jest zły, to jednak pierwszy kupił mnie od razu. <3 Zwłaszcza, że sam wcześniej zwróciłem uwagę, że te ich boginy na pewno da się jakoś połączyć. :D W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak zacząć wątek - nie wiem, kiedy dokładnie to będzie, ale postaram się jak najszybciej!]

    Ash Davis

    OdpowiedzUsuń
  43. Aleksandria była niesamowitym miejscem i chociaż historia zadecydowała, że miała wyjątkowo powtarzalną nazwę, sama w sobie była również zdecydowanie niepowtarzalna. Galen był zachwycony i to nie tylko przez samą podróż do Egiptu, który znajdował się na liście państw do odwiedzenia chyba od zawsze. Nie mógłby nie być. Aleksandria była prawie jak stolica alchemii, miejsce, w którym połączyła się filozofia grecka i starożytne egipskie techniki, które wydawały mu się tak fascynujące jak były odległe od współczesnego myślenia i zagmatwane. Najpierw, postrzegani przez mugoli, jak zwyczajni turyści, których nie brakowało we wszystkich miejscach w jakikolwiek sposób związanych z starożytnym Egiptem, przeszli w stronę ruin Serapejonu. Gelen pomyślał, że chętnie pokręciłby się tam dłuższą chwilę, ale najwyraźniej nie zaplanowano dla nich tej atrakcji — przynajmniej nie pierwszego dnia, w trakcie pierwszej godziny pobytu. Podczas, gdy Ollivander byłby gotowy zostawić swoje rzeczy choćby na ulicy, reszta grupy raczej nie przejawiała takich skłonności, za co nie mógł ich winić. Zadowolił się więc tą krótką wizytą i ruszył dalej za ich nauczycielem i towarzyszącym mu Egipcjaninem, który tłumaczył mu coś łamanym angielskim. Ich przewodnik nie poszedł jednak, tak jak wskazywałyby jakiekolwiek mapy i zdrowy rozsadek, prosto wzdłuż drogi, a wszedł w zaułek między jednym z budynków a ścianą odgradzającą ruiny od chodnika. Ich kilkuosobowa grupa ścisnęła się w tamtym miejscu i poczekała aż czarodziej odnajdzie niewielki symbol, znajdujący się na jednym z kamieni. I następny znajdujący się na innym. Naliczył ich przynajmniej dziesięć, choć był zupełnie pewien, że sam nie rozpoznałby żadnego. Przypominały jakieś znaczki, dziwne litery, które już gdzieś kiedyś widział. Olśniło go dopiero po chwili. Demotyka. W tym czasie Egipcjanin, który jeśli dobrze pamiętał przedstawił się jako Tarek Busiri, otworzył przejście, przypominające bardzo to z Dziurawego Kotła na Pokątną z tą drobną różnicą, że prowadziło jakby w dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że będą mieli tylko chwilę na zwiedzanie głównych zabytków i o samodzielnym szwendaniu się po magicznej części miasta nie ma mowy. Na to miał jednak dopiero przyjść czas, na razie, gdy dopiero od pół godziny stali na egipskiej ziemi musieli załatwić wszystkie formalności związane z ich pobytem i rzecz jasna udziałem w konkursie. Nie spodziewał się, że już w trakcie pierwszego roku, na którym alchemia w ogóle była wykładana, uda mu się dostać do grupy wyjeżdżającej na międzynarodowe zawody. Nie był to może najbardziej prestiżowy konkurs, ale zależało mu na nim bardzo oczywiście przez wzgląd na miejsce i możliwość zobaczenia Egipskiego Centrum Alchemicznego. Zresztą dostanie się na tej rangi zawody i tak stanowiło pewne wyróżnienie, a Gal w przeciwieństwie do Ślizgonów, których dwójka również z nimi była, nie pogardziłby nawet gorszym miejscem, uznając, że i tak osiągnął sporo. Nie oznaczało to, że cały czas planował poświęcić na łażenie po wszystkich stertach kamieni w okolicy i zwyczajnie oddał zwycięstwo kolegom. Nie chodziło mu nawet o współzawodnictwo z kolegami ze Slytherinu. Na konkurs pojechała także Prescott i to był wystarczający powód, by dać z siebie wszystko.
      Dlatego też wcale nie miał zamiaru tracić czasu i gdy tylko ich zakwaterowano przy Centrum, w którym miały odbyć się same zawody, i wytłumaczono podstawowe zasady, dotyczące zarówno bezpieczeństwa jak i planu na następne dni, postanowił udać się z innymi do pracowni, w której mieli mieć czas na swego rodzaju rozgrzewkę. Rozgrzewka, czyli czas na powtórzenie wiadomości i przeprowadzanie typowych eksperymentów a także jednego wybranego już przez samych uczestników, nie była zupełnie pozbawiona znaczenia, jeśli zawodnicy chcieli mieć pewność, a przynajmniej więcej pewności, że następnego dnia wszystko pójdzie zgodnie z planem. Sam Galen ten jeden raz miał zamiar zrobić wszystko, by jego występ, wbrew jego chaotycznej naturze, był tak spokojny i uporządkowany jak się dało. Już na miejscu, po zajęciu stolika, zajął się skompletowaniem potrzebnego sprzętu. Część udało mu się zabrać ze sobą, część musiał wypożyczyć. Potem pochłonęły go własne notatki, część z lekcji, część z własnego dziennika (nie miał zamiaru przyznawać się nauczycielowi, że te drugie były bardziej przydatne i zawierały ciekawsze, bardziej praktyczne informacje) i nawet nie zauważył, gdy obszerna sala przeznaczona na eksperymenty, opustoszała. Prawie opustoszała. Prescott wciąż stała przy swoim stanowisku, a to był wystarczający powód, by kontynuować pracę, choć musiało być już późno. Był gdzieś przy sporządzaniu wody królewskiej i nieco zagubił się w dwóch recepturach — tej z lekcji i znalezionej samodzielnie w pracy Pseudo-Gabera, którą próbował wykorzystać by dojść do Alkahestu, gdy z korytarza zaczął dochodzić głuchy odgłos kroków. Nie przejął się nim specjalnie, aż nie usłyszał czegoś jeszcze, jakby niezbyt głośnej rozmowy w pomieszczeniu obok, po której nastąpiło coś co przypominało odgłos tuczącego się szkła. Raz jeszcze spojrzał na Bree i podszedł do niej.
      — Słyszałaś?
      [Wybacz, że tyle to trwało i jest takiej jakości jakiej jest, następnym razem będzie lepiej.]

      Galen

      Usuń
  44. [Jak tylko masz ochotę to zaczynaj, droga wolna :D Szczerze mówiąc, chyba trochę to sama dzielę z charakterem Vinniego, bo w wielu przypadkach lubię lecieć na żywioł. Leć więc z tym, jaki masz zamysł, ja dodam do niego jakieś smaczki do siebie, a ewentualnie skonsultujemy się w międzyczasie]

    Vinny

    OdpowiedzUsuń
  45. Gdyby przyrównać Vincenta i jego różdżki do relacji ojciec-dzieci, to cóż... Opieka społeczna powinna się interesować tą sprawą już od dawna.
    Mimo, że z każdego egzemplarza - jeśli w ogóle proces jego produkcji dobiegł końca, bo jeśli nie, to nieudane badyle z szałem wyrzucane były przez okno krukońskiej wieży - był niezmiernie dumny, to zarówno proces magazynowania tworów, jak i testowania przechodził dość chaotycznie. Nad częścią różdżek mógł prowadzić badania osobiście, niektóre jednak nie ulegały kaprysom jego charakteru i trzeba było oddać je pod opiekę osobom trzecim. Raz na jakiś czas rzucał jedną czy dwie w obieg podczas bardziej tłocznego wieczoru w pokoju wspólnym Kruków, by każdy mógł rzucić zaklęcie i ewentualnie złapać z magicznym przedmiotem szczególną więź. Biada tym, którym się udało - oznaczało to dla nich wiszenie Greeda na ramieniu przez kolejne tygodnie, podczas których obserwowałby najmniejsze anomalie i skrzętnie notował je - oczywiście za każdym razem na innym zwoju, czy innym notesie (czasami nawet ręce czy serwetce podczas obiadu), co czyniłoby informacje niemożliwymi do późniejszego kategoryzowania. Chłopak jednak żył myślą, że największą księgą wiedzy jest ludzka głowa, dlatego był święcie przekonany, że losowe spostrzeżenia, które przychodzą i odchodzą w losowych momentach do jego głowy, ujawnią się w odpowiedniej chwili i pozwolą na pójście krok dalej w jego geniuszu.
    Stąd wszystkie obawy Bree na temat wagi odwrotnej różdżki były całkowicie bezpodstawne. Jeśli mamy być szczerzy, to nie był nawet jeden z ważniejszych egzemplarzy, które udało mu się stworzyć w ostatnich kilku miesięcy (a przynajmniej wtedy tak uważał). Numer jeden od trzech tygodni okupowała różdżka, którą dumnie dzierżył w kieszeni: egzemplarz, do którego rdzenia użył kła cerbera, nici akromantuli i... sproszkowanej miedzi. Działała super, problem był jednak jeden: jakimś cudem miedź ulatniała się z rdzenia na wierzch drzewca, przez co różdżka cholernie brudziła dłonie.
    Dobra, ale koniec już o niej. Geniusz jak zwykle rozgadał się nad własnym dziełem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vinny opuścił cotygodniową próbę chóru z głupim bananem na twarzy. Poczynił złą rzecz, którą nie miał się z kim podzielić - myślał, że swój niecny plan będzie musiał trzymać w buzi na kłódkę aż dotrze do dormitorium, kiedy nastąpiło jego wybawienie w postaci panny Prescott. Słysząc jej głos wykonał zamaszysty obrót na pięcie, przypadkowo godząc jakiegoś trzecioroczniaka gryfem Bianki w głowę, którą nierozmyślnie przewieszoną miał na pasku jedynie przez lewe ramię. Widząc jednak, że to jakiś szczurowaty, mały Ślizgon o nieprzyjemnej twarzy wzruszył ramionami (tworząc kolejne zagrożenie w postaci dyndającego instrumentu, które na szczęście ominęło kolejne biedne głowy) i powitał Gryfonkę z szerokim uśmiechem.
      - Czy to nie mój ulubiony sprawca przyszłej cukrzycy? - rozłożył szeroko ręce, żeby po chwili poklepać się jedną dłonią po brzuchu - No dawaj, co masz dla mnie tym razem!
      Niezidentyfikowany dźwięk, który wyrwał się z jego ust ściągnął uwagę co najmniej połowy zatłoczonego korytarza, ale Greed miał to głęboko w nosie, unosząc na poziom oczu trzy batoniki.
      - CURLY WURLY! - nie mógł się oprzeć, tylko odpakować jeden ze słodyczy i ugryźć pokaźny, chrupiący kęs. Kilka sekund zajęło, zanim przełknął tę niezdrową dawkę węglowodanów. Pozostałe dwa batony wylądowały w otwartej torbie, a twarz Krukona ozdobił przeuroczy, szeroki uśmiech. Chwycił dziewczynę za ramię i wyciągnął z tłumu czarnych szat, torując sobie drogę na dziedziniec - Dobra, to teraz powiedz, który test zawaliłaś - skierował na nią konspiracyjny wzrok ciemnych oczu tylko po to, żeby moment później energicznie machnąć ręką - Albo nie, czekaj, najpierw ci coś opowiem. Wkręciłem w chórze do utworu linię melodyczną tak zerżniętą z jednej z najpopularniejszych piosenek Talking Heads, że to aż zbrodnia. A wszyscy, szczególnie ta mugolofobiczna część przyklasnęli temu mówiąc, że brzmi super. Jak genialny i okrutny jestem? Jeszcze okaże się, że na przyszłym balu wywijać do tego będą Ślizgoni - niczym dumny ojciec poklepał poczciwą, kolorową Biankę po pudle rezonansowym. Gdyby ktoś kazał mu wybrać, co bardziej się dla niego liczy: różdżki, czy ta drewniana kupa umożliwiająca mu beztroskie rzępolenie, to... Najpewniej rzuciłby się w objęcia bijącej wierzby.

      [Łap, przy okazji trzasnęłam ci 50 komentarz, więc leć w podskokach po punkty dla Gryfonów. Moja Serena będzie dumna.]

      Vinny

      Usuń

  46. Wbrew pozorom, zawsze doceniał jej empatię i wnikliwość. Nie był zdolny do okazywania pełni uczuć ani nie odczuwał potrzeby, by to zmienić. Uczucia kojarzyły się ze słabością, a ujawnianie emocji z brakiem panowania nad samym sobą. Czasem jednak zastanawiał się czy to jego wartości panują nad nim czy faktycznie on kontroluje zarówno je, jak i siebie? Skoro przy matce potrafił zmienić się w człowieka tak potulnego jak baranek i chłopca tak wrażliwego, jak gdyby gdzieś w jego głębi wciąż żyło zranione, niewinne dziecko, to czy nie potrafiłby znów pokazać tego oblicza? Otóż, umiałby - i w tym tkwił problem. Za każdym razem, gdy pozwalał sobie na ukazywanie tego skrywanego oblicza, ktoś musiał ucierpieć - wcześniej zawsze była to matka. Kobieta, która broniła go w każdej chwili, nawet wtedy, gdy faktycznie uczynił coś złego, teraz pewnie byłaby nim zawiedziona, bo stał się kimś, od kogo ona chciała go uchronić. Przejawiał wszelkie cechy człowieka, którego ona nienawidziła. Amasai Langdon, rozbieżnie od starań mamy, zamiast nauczyć się okazywania uczuć, jeszcze bardziej spotęgował tego brak. W momencie, gdy jednak pozwolił sobie na uczucia w ogóle, ucierpiała właśnie ona - Bree Prescott, dziewczyna o sercu tak czystym, że było w stanie oślepić jego upodlone oblicze. Nigdy nie chciał jej zranić, ale uczynił to. Zaszkodził sobie i jej, znów przekonując się, że wystawianie swojego potężnego oblicza na próbę nigdy nie kończy się dobrze. Taki już był - nie do opanowania, stworzony do wielkich rzeczy, które nie dla każdego mogły być dobre. Nieważne jak bardzo starał się dążyć do swoich celów bez krzywdzenia drugiego człowieka, musiał stanąć na jego drodze jakiś śmiałek, który głęboko wierzył, że może go zmienić. Bree wierzyła w to tak usilnie, a jej przekonanie było tak realne, że on sam przez moment zaczął w to wierzyć. Ale przecież to był, niestety, Amasai Langdon, którego mroku nie ujarzmi najsilniejsze uczucie ani najszczersza miłość.

    Nie chciał już nic więcej mówić, nie chciał w żaden sposób doprowadzić do ich kłótni, do punktu kulminacyjnego, który spowodowałby jeszcze większą niechęć Gryfonki wobec niego. Wciąż był zły o całokształt, wciąż czuł to nieszczęsne poniżenie, że po takim czasie ludzie dalej szeptali między sobą o ich sekretnej relacji. Był zły, że Bree nie potrafiła zatrzymać tego dla siebie i jej jeden nieodpowiedni ruch zmienił wszystko. Wiedział, oczywiście, że to on był winny i to on odwrócił się od niej w momencie, gdy ucierpiało jego ego. Nigdy nie ukrywał też, że jego duma, reputacja i siła były dla niego ważniejsze niż zalążek uczuć, którymi obdarzył Bree. Przecież to był, Amasai Langdon, narcyz dążący tylko do swojej wielkości, z celem tak absurdalnym, że aż niezwykłym. Mimo wszystko, jakaś cząstka niego nie pozwalała mu na dalsze okrucieństwo wobec niej, na dalsze poniżanie niewinnej dziewczyny, która nie uczyniła żadnego ogromnego błędu prócz jednego - obdarzenia go żywym i wyjątkowym uczuciem. To jego obowiązkiem było zatrzymanie tego, nim doszłoby do sytuacji, która tylko mogła spowodować cierpienie. Nawet gdyby ich relacja nie wyszła na jaw, w pewnym momencie uświadomiłby sobie, że czyni coś, co w jego oczach jest czynem wręcz obrzydliwym. Nie ciągnąłby tej relacji. Każde wyjście doprowadziłoby do cierpienia, nie mógł jej przed tym uchronić. Była mugolaczką, która sprawiała mu wiele kłopotów i choć w tym momencie pozornie nią gardził, chcąc samemu w to uwierzyć, to nie chciał dalej jej krzywdzić. Milczenie było najlepszą opcją - jedyną, która mogła pozwolić jej zapomnieć, a jemu zniknąć z każdego aspektu jej życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też milczał, ignorując jej słowa i jej pytanie, które odbijało się echem w jego umyśle. Kim byliśmy? Zamknął oczy, biorąc głęboki oddech. Nie chciał słyszeć tego pytania ani nie chciał jej okłamywać, dlatego nie mógł odpowiedzieć. Być może był egoistą, draniem, narcyzem, uosobieniem podłości i zła, ale był szczery - chociażby w mowie. Nie kłamał, ceniąc sobie prawdę, dlatego też zawsze starał się mówić tylko szczerze. Ale tym razem co miał jej odpowiedzieć? Czy prawda rzeczywiście byłaby w tej chwili dobrym rozwiązaniem? Była, tak jak i kłamstwo, niewygodną opcją. Tylko milczenie mogło opanować sytuację.
      Chciał ruszyć do przodu i jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Pragnął być jak najdalej od niej, gdy targało nim tyle uczuć - sentyment mieszający się z obrzydzeniem, czyli niebezpieczna mieszanka, której wybuch miałby tylko bolesne skutki. Wiedział, że wydostanie się i pójście w inną stronę było najlepszym rozwiązaniem. Gdy jednak usłyszał jej poruszony głos i ciche “Nie czujesz?”, zrozumiał, że sytuacja obierze inny kierunek. Zmarszczył brwi, nie będąc pewnym o co właściwie jej chodzi. W momencie, gdy dotknęła jego zranionych pleców, nie odczuł bólu, nawet lekkiego. Żadnego mrowienia, pieczenia czy chociażby drapania. Czuł jedynie jej delikatny dotyk, na co mimowolnie wyprostował się i przełknął ślinę. Jego mięśnie samoczynnie napięły się, a oddech - przyśpieszył. Nie był jednak pewien czy było to spowodowane stresem, gdyż uświadomił sobie, że na jego plecach musi widnieć jakiś nieprzyjemny widok, czy może raczej przez jej krótki dotyk, który przypomniał mu, że jeszcze niedawno bardzo go lubił.
      Gdy usłyszał słowo rana, zamrugał kilka razy, patrząc ślepo w nieokreślony punkt. Przez moment nie był pewny czy dobrze usłyszał. Oczywiście, w żaden sposób nie przerażała go krew ani nie bał się zranień, jednakże nie potrafił przypomnieć sobie kiedy ostatnio w ogóle był zraniony. Nie potrafił też przywołać wspomnienie, które odpowiedziałoby na to, w którym momencie i jakie zadanie mogłoby doprowadzić do tej rany.
      Przymrużył oczy, nie będąc pewnym co robić. Z jednej strony wciąż byli na oczach innych ludzi, a ich nagłe zniknięcie gdzieś spoza widoku na pewno zrodziłoby jakieś absurdalne plotki. Z drugiej jednak dostanie się do Skrzydła Szpitalnego byłoby poniżeniem. Nie, Amasai Langdon nie sądził, że to normalne i nie świadczy o słabości. W jego przypadku nawet fizyczne osłabienie byłoby źródłem pogardy i ośmieszenia. W końcu człowiek, który ma moc i siłę w sferze psychicznej, powinien ją mieć również w tej fizycznej. Czy jednak on faktycznie je miał?
      Westchnął głęboko, zamykając oczy. Być może będzie tego żałował - być może nie. Wiedział jednak, że na ten moment będzie to słuszna decyzja.

      — No dobrze, pójdę z tobą — odpowiedział cicho. Jego ton głosu przez moment był przepełniony niechęcią, gdy jednak to sobie uświadomił, odchrząknął głośno i odwrócił się w stronę Bree. Spojrzał jej w oczy, czując jak mięśnie ponownie napinają się, a on sam nie za bardzo wie jaki ma wykonać ruch. Stał tak przez dłuższą chwilę, patrząc na jej twarz, po czym szybko cofnął się o krok do tyłu — Wybacz, po prostu jestem zdziwiony. Byłbym wdzięczny za pomoc. Tylko proszę, szybko. Nie chcę jakichś prymitywnych scenariuszy, sama wiesz jaką ludzie potrafią mieć wyobraźnię — dodał, odwracając wzrok.

      Amasai Langdon

      Usuń
  47. [Nope. Mike nie traktuje muglaków jak czarodziejów gorszego sortu, a właściwie to męczą go poglądy Ślizgonów, którzy uważają się za lepszych tylko dlatego, że matka i ojciec byli czarodziejami. Sam przez dziesięć lat nie wiedział, że nim jest i wychowywał się po mugolsku, więc pochodzenie Bree, a nawet dom, w którym się znajduje, nie staje na przeszkodzi, by skonstruować pozytywną relacje między tą dwójką! Havoc mniej więcej wie, jak działają samochody, ale jest do tyłu z nowinkami, poza tym bardzo chce zrobić prawo jazdy po ukończeniu szkoły, więc pomoc Prescott w tym aspekcie może się okazać zbawienna, gdyż panna bawi się w tworzenie falsyfikatów, zatem mogłaby mu skombinować lewy, mugolski dokument tożsamości, a on w zamian za to, oddałby jej parę rupieci ze strychu domostwa Corvenów, które mogłaby rozebrać je na części. Co ty na to? :D
    Bardzo dziękuję za te miłe słowa pod kartą. Od razu robi się cieplej na sercu. <3]

    Havoc

    OdpowiedzUsuń
  48. [Obie propozycje tak mnie urzekły, że aż zapragnęłam je połączyć w jeden pakiet, o ile ty - jako pomysłodawca - nie będziesz mieć żadnych na ten temat obiekcji. ;)
    Koncept przedstawionego przed Ciebie projektu jest doskonałym wręcz pretekstem, by zbliżyć do siebie nasze postaci i nawet uczynić z nich przyjaciół, albo coś, co obok takowej relacji leży. Mike w zasadzie nie przesiąknął doktryną czystości krwi, bo przecież sam przez dziesięć lat przebywał (nie licząc własnej matki, która i tak dużo na temat magii mu nie mówiła) w towarzystwie mugoli, a jego rodzina też takową nie pelenguje, traktując ten temat z głęboką rezerwową, więc zapewne przystąpiliby do takiego projektu bardzo chętnie. Myślę, że ten mógłby odbywać się nawet, gdy Havoc kończył VI, a Prescott V, by jednak ich znajomość miała już pewien, w tym wypadku roczny, staż.
    Co do bójek ulicznych. Rodzina Havoca przede wszystkim nie mieszka w Londynie, a w mieście oddalonym od stolicy jakieś 2h jazdy Sadochem. Mieszka w Ipswich, więc proponuję tutaj lekką korektę tego pomysłu. Przede wszystkim Mike to facet, który z reguły nie szuka kłopotów, więc w zasadzie używa pięść tylko wtedy, kiedy ma ku temu powód, ale skoro siostra Bree lubuje się w takich nielegalnych bójkach, to w sumie nic nie stoi na przeszkodzi, by to wykorzystać i wciągnąć w to i Bree, i Havoca, gdy ten akurat u nich przybywał. Powiedzmy, że wpadła w kłopoty, co zmusiła ich obu do interwencji, tak by rodzice bliźniaczek niczego się nie dowiedzieli. Tutaj zapewne uda nam się wymyślić kilka scenariuszy :D]


    Mike Havoc>

    OdpowiedzUsuń
  49. [Cześć! Wybacz, że zajęło mi to miliony lat, ale przyszłam się zgodzić na wszystko! Finn może Bree traktować troszeczkę jak młodszą siostrę, więc jeżeli tylko ktoś miałby jej się naprzykrzać, to nie ma opcji żeby wyszedł z tego z niepołamanym nosem. I ja bardzo chętnie pokombinuje z tym tajemnym przejściem obarczonym klątwą albo imprezą po wygranej Gryfonów — powiem więcej, nawet to zacznę, ale musisz się uzbroić w cierpliwość raz jeszcze, bo dopiero wracam z Finnem i Breanne, a to zajmie mi pewnie trochę czasu.]

    Finnbar Dealney

    OdpowiedzUsuń